przed domem
AutorWiadomość
Otoczenie
Urocza, niewyróżniająca się na tle innych domostw znajdujących się w Ottery St. Catchpole chata, mieści się na uboczu miasteczka. Z dwóch stron otoczona lasem, z tyłu posiada dostęp do miejscowego jeziorka - największa atrakcja dla najmłodszych dzieci zarówno rodziny, jak i gości oraz sąsiadów. Do porośniętego bluszczem budynku prowadzi schludna, brukowana dróżka; niedawno Weasley'owie zadbali o jej obudowę. Podobno miało to miejsce po wizycie wuja Cadeyrna, który idąc ścieżką potknął się o wystający kamień i wybił sobie dwa przednie zęby. Do dziś odprawia egzorcyzmy przy każdej wizycie u krewnych.
Z powodu bliskiego sąsiedztwa mugoli, dom pozostaje wolny od większości czarów mogących realnie wpłynąć na niemagicznych znajomych i przyjaciół.
Z powodu bliskiego sąsiedztwa mugoli, dom pozostaje wolny od większości czarów mogących realnie wpłynąć na niemagicznych znajomych i przyjaciół.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
|24 lipiec
Wyjeżdżając do Skandynawii w życiu nie spodziewałby się, że nie będzie go w kraju aż sześć miesięcy. że przez tyle czasu nie będzie go w kraju, że przez tyle czasu nie będzie go w domu, że przez tyle czasu nie będzie widział swojej rodziny. Był zawiedziony. Wyjeżdżając razem z Willem cieszyli się, że ta misja dużo ich nauczy, że będzie to nowa przygoda. A raczej tylko on się cieszył. Zdrada bolała bardziej niż się tego spodziewał. Jak cios w plecy, który na dodatek wymierzył ktoś kogo traktował jak brata. Co miał teraz zrobić? Wymierzyć swą własną sprawiedliwość? Nie wiedziałby nawet gdzie zacząć. Nie miał zielonego pojęcia gdzie podział się Willem, a zresztą Ministerstwo, jak i on sam mieli inne priorytety.
Tego jednak dnia nic nie mogło mu zepsuć. Po wizycie w Mungu i w nowej siedzibie Ministerstwa, w końcu mógł udać się do domu. Nic nie robił sobie z bólu w nogach, czy letniego deszczu, który przemakał właśnie jego ubrania, gdyż ten nie pofatygował się rzucić nawet zaklęcia. Jedyne co go interesowało to widok tak mu znajomej chaty, do której zbliżał się z każdym krokiem. Tylko jego ojciec wiedział, że wraca dziś do domu. Tak samo zresztą było w sprawie jego stanu zdrowia, czy Willa. Nie miał innego wyboru. Musiał powiadomić o wszystkim ojca, aby ten się nie zamartwiał, przecież gdy wszyscy aurorzy oddelegowani zostali ponad miesiąc temu do Anglii on leżał w Norweskim Mungu. Prawdopodobnie oboje stracą dziś głowy z rąk dwóch niezrównoważonych Weasleyowskich kobiet, które nie będą na pewno zachwycone ukrywaniem przed nimi tak istotnej wiedzy. Myśląc o tym potarł tył swojego karku stając przed drzwiami domu. Po wzięciu kilku głębokich oddechów tą samą dłonią zapukał z iskierką nadziei, że może nie ma jednak nikogo w domu, poczeka na ojca, a później oboje zmierzą się ze swym marnym losem. Nic z tego. Już po chwili drzwi się otworzyły, a w nich zobaczył znajomą rudą czuprynę.
Nic nie mógł poradzić na wielki uśmiech, który ozdobił jego piegowatą twarz na widok swej młodszej siostry. Tylko jego mocno bijące teraz serce mogło stwierdzić jak bardzo mu jej brakowało przez te miesiące. Rzadko przesyłane sobie listy w żaden sposób nie mogły zrekompensować mu braku godzin wspólnych rozmów, kąśliwych uwag, czy choćby jej samej obecności oferującej mu tak wiele komfortu. Sam nie wiedział jak bardzo za nią tęsknił dopóki ta nie stanęła na wyciągnięcie jego rąk. Wszystko co działo się przez te ostatnie miesiące odeszło w zapomnienie. Wysiłek związany z pracą, zdrada Willema, nieudana akcja, czy nawet jego nogi. Wszystko to było teraz nieważne. Nie kiedy był znowu w domu.
- Lady Rigantono - Z wciąż tym samym uśmiechem kiwnął nisko głową na przywitanie pozwalając swym mokrym włosom opaść mu na oczy. Zdecydowanie powinien je nieco ściąć.
- To istna przyjemność widzieć cię ponownie panno Weasley. - Nie ma to jak dolać oliwy do ognia. Uwielbiał ją irytować, nawet jeśli miał później tego srogo pożałować było warto. Nic nie mogło się jednak równać ze świadomością, iż ta jest cała i zdrowa. Co jak co, Ria nie należała do czarownic, które potrzebowałyby czyjejkolwiek pomocy, czy ochrony, ale słysząc o tym co przez te wszystkie miesiące działo się w Anglii naprawdę martwił się o nią, jak i zresztą o całą swą rodzinę. Nawet gorliwe próby przekonania go przez ojca nie przyniosły żadnego skutku. Nie dopóki nie mógł przekonać się na własne oczy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wyjeżdżając do Skandynawii w życiu nie spodziewałby się, że nie będzie go w kraju aż sześć miesięcy. że przez tyle czasu nie będzie go w kraju, że przez tyle czasu nie będzie go w domu, że przez tyle czasu nie będzie widział swojej rodziny. Był zawiedziony. Wyjeżdżając razem z Willem cieszyli się, że ta misja dużo ich nauczy, że będzie to nowa przygoda. A raczej tylko on się cieszył. Zdrada bolała bardziej niż się tego spodziewał. Jak cios w plecy, który na dodatek wymierzył ktoś kogo traktował jak brata. Co miał teraz zrobić? Wymierzyć swą własną sprawiedliwość? Nie wiedziałby nawet gdzie zacząć. Nie miał zielonego pojęcia gdzie podział się Willem, a zresztą Ministerstwo, jak i on sam mieli inne priorytety.
Tego jednak dnia nic nie mogło mu zepsuć. Po wizycie w Mungu i w nowej siedzibie Ministerstwa, w końcu mógł udać się do domu. Nic nie robił sobie z bólu w nogach, czy letniego deszczu, który przemakał właśnie jego ubrania, gdyż ten nie pofatygował się rzucić nawet zaklęcia. Jedyne co go interesowało to widok tak mu znajomej chaty, do której zbliżał się z każdym krokiem. Tylko jego ojciec wiedział, że wraca dziś do domu. Tak samo zresztą było w sprawie jego stanu zdrowia, czy Willa. Nie miał innego wyboru. Musiał powiadomić o wszystkim ojca, aby ten się nie zamartwiał, przecież gdy wszyscy aurorzy oddelegowani zostali ponad miesiąc temu do Anglii on leżał w Norweskim Mungu. Prawdopodobnie oboje stracą dziś głowy z rąk dwóch niezrównoważonych Weasleyowskich kobiet, które nie będą na pewno zachwycone ukrywaniem przed nimi tak istotnej wiedzy. Myśląc o tym potarł tył swojego karku stając przed drzwiami domu. Po wzięciu kilku głębokich oddechów tą samą dłonią zapukał z iskierką nadziei, że może nie ma jednak nikogo w domu, poczeka na ojca, a później oboje zmierzą się ze swym marnym losem. Nic z tego. Już po chwili drzwi się otworzyły, a w nich zobaczył znajomą rudą czuprynę.
Nic nie mógł poradzić na wielki uśmiech, który ozdobił jego piegowatą twarz na widok swej młodszej siostry. Tylko jego mocno bijące teraz serce mogło stwierdzić jak bardzo mu jej brakowało przez te miesiące. Rzadko przesyłane sobie listy w żaden sposób nie mogły zrekompensować mu braku godzin wspólnych rozmów, kąśliwych uwag, czy choćby jej samej obecności oferującej mu tak wiele komfortu. Sam nie wiedział jak bardzo za nią tęsknił dopóki ta nie stanęła na wyciągnięcie jego rąk. Wszystko co działo się przez te ostatnie miesiące odeszło w zapomnienie. Wysiłek związany z pracą, zdrada Willema, nieudana akcja, czy nawet jego nogi. Wszystko to było teraz nieważne. Nie kiedy był znowu w domu.
- Lady Rigantono - Z wciąż tym samym uśmiechem kiwnął nisko głową na przywitanie pozwalając swym mokrym włosom opaść mu na oczy. Zdecydowanie powinien je nieco ściąć.
- To istna przyjemność widzieć cię ponownie panno Weasley. - Nie ma to jak dolać oliwy do ognia. Uwielbiał ją irytować, nawet jeśli miał później tego srogo pożałować było warto. Nic nie mogło się jednak równać ze świadomością, iż ta jest cała i zdrowa. Co jak co, Ria nie należała do czarownic, które potrzebowałyby czyjejkolwiek pomocy, czy ochrony, ale słysząc o tym co przez te wszystkie miesiące działo się w Anglii naprawdę martwił się o nią, jak i zresztą o całą swą rodzinę. Nawet gorliwe próby przekonania go przez ojca nie przyniosły żadnego skutku. Nie dopóki nie mógł przekonać się na własne oczy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Pomysł o przeprowadzeniu treningu w pojedynkę, na obcej ziemi, nie plasował się na szczycie listy najlepszych pomysłów Rii. Mimo to rudowłosa wierzyła, że swoją determinacją oraz solidnym planem na przećwiczenie muskułów rzeczywiście zyska sporo cennego doświadczenia - to nic, że całość najprawdopodobniej skończyłaby się lataniem w koło oraz wykonywaniem skomplikowanych manewrów miotlarskich. Jednak Queerditch Marsh skrywały w sobie coś więcej niż tylko bagienne błoto oraz prowizoryczne bramki sklecone z drewna - wśród nich na dziecięcej miotełce fruwał pewien chłopiec, który zafascynował Weasley swoim talentem. Miał raptem kilka lat oraz twarz niewiniątka, a mimo to radził sobie w przestworzach lepiej niż niejeden dorosły. Spędzili więc trochę czasu na doskonaleniu sztuki unoszenia się ponad ziemią, dzięki czemu zamierzenia Rhiannon nie okazały się całkowicie bezsensowne czy pozbawione wartości merytorycznej. Wręcz przeciwnie. Tym popołudniem i podjętym ryzykiem Harpia zyskała więcej niż mogłaby przypuszczać.
Niestety wreszcie nadszedł czas powrotu do domu. Zgrzana, przyjemnie zmęczona przekroczyła próg ukochanej chatki. Nawet nie przeczuwała co się dzisiejszego dnia święci - ojciec solidarnie nie puścił pary z ust, uchylając tym samym rąbka tajemnicy. Mama krzątała się w kuchni nucąc pod nosem kolejny, radiowy hit; natomiast głowa rodziny nie dość, że siedziała z gazetą w salonie, to jeszcze zerkała ukradkiem na wiszący, ścienny zegar. Spostrzegawcze oko Rii wychwyciło ten moment, ale kiedy spojrzenie rudej skrzyżowało się z tym należącym do pana Weasley’a, ten uśmiechał się niewinnie. Rhiannon zmarszczyła w zastanowieniu brwi oraz poruszyła niezgrabnie skrzywionym noskiem, ale nie powiedziała nic, pozwalając cichemu głosowi matki rozbrzmiewać w domu. Wysiłek fizyczny napełnił czarownicę dobrym samopoczuciem oraz wbrew rozsądkowi - energią do dalszej pracy. Dzień się jeszcze nie kończył, nie istniał więc żaden logiczny powód, dla którego miałaby zwolnić tempa. Zalec na łóżku lub kanapie, patrzeć w sufit i myśleć o niebieskich migdałach. To nie było w stylu prawdziwej, walecznej lwicy.
Zamierzała udać się do rodzinnej woliery nakarmić memortki, ponieważ Elaine była zajęta organizowaniem jedzenia dla sąsiadów; córka zapragnęła odciążyć nieco rodzicielkę od obowiązków, dlatego po szybkiej toalecie oraz przebraniu się w wygodną, domową sukienkę w kolorze błękitnego nieba oraz wyszytymi na niej niewielkimi obłoczkami. Wyglądała naprawdę sielsko, przywodząc na myśl beztroskę słonecznego lata. Nic bardziej mylnego - wojna pukała już do drzwi.
Okazało się, że dość dosłownie. Zbiegając ze schodów Ria usłyszała odgłos dobijania się we frontowe drzwi. Szybko poleciała pociągnąć za klamkę i kiedy otworzyła wrota, nogi kobiety wrosły w podłogę. Całe piegowate ciało zastygło w bezruchu, zupełnie jak delikatny, powitalny uśmiech. Przestała również mrugać - to cud, że pamiętała o oddychaniu.
Pojawienie się Uriena tak nagle przypominało grom z jasnego nieba. Całkowicie niespodziewana, najcudowniejsza z wizyt. Niestety impulsy świadomości dotarły do mózgu zbyt późno, przez co Weasley musiała wyglądać kretyńsko podczas upływających sekund, kiedy stała tak u progu wejścia w zupełnym paraliżu. Wreszcie zamachała wachlarzem rzęs, ignorując znienawidzone imię wyplute przez rodzonego brata - choć odnotowała to przewinienie w swej pamięci, żeby później złoić ten jego piegowaty tyłek.
- Uri! - pisnęła na cały głos, nie mogąc powstrzymać się przed wskoczeniem na umęczonego Uriena. Zawiesiła mu się na czyi, nogami oplatając go mniej więcej w pasie; to chyba cud, że mężczyzna nie zachwiał się lecąc wprost na swe szlachetne plecy - z takim to impetem wleciała w rudego czarodzieja. - Wróciłeś, w końcu! - krzyczała mu niemal do ucha. Nie umiała powstrzymać buzującej w niej ekscytacji oraz nieopisanego szczęścia. - Tyle listów ci ostatnio wysłałam, na żaden nie odpisałeś! - fuknęła ze złością, odchylając się od brata tak, żeby móc widzieć jego parszywą twarz. - Chodź, przespacerujmy się i wszystko mi opowiesz - zaproponowała nagle, po czym zeskoczyła z biednego Uri’ego, ciągnąc go na ścieżkę prowadzącą do zagajnika. - Masz wiele do opowiedzenia - zauważyła krocząc tuż obok i podskakując żywo. Naprawdę była przeszczęśliwa. Tęsknota wreszcie zniknęła pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ulgi.
Niestety wreszcie nadszedł czas powrotu do domu. Zgrzana, przyjemnie zmęczona przekroczyła próg ukochanej chatki. Nawet nie przeczuwała co się dzisiejszego dnia święci - ojciec solidarnie nie puścił pary z ust, uchylając tym samym rąbka tajemnicy. Mama krzątała się w kuchni nucąc pod nosem kolejny, radiowy hit; natomiast głowa rodziny nie dość, że siedziała z gazetą w salonie, to jeszcze zerkała ukradkiem na wiszący, ścienny zegar. Spostrzegawcze oko Rii wychwyciło ten moment, ale kiedy spojrzenie rudej skrzyżowało się z tym należącym do pana Weasley’a, ten uśmiechał się niewinnie. Rhiannon zmarszczyła w zastanowieniu brwi oraz poruszyła niezgrabnie skrzywionym noskiem, ale nie powiedziała nic, pozwalając cichemu głosowi matki rozbrzmiewać w domu. Wysiłek fizyczny napełnił czarownicę dobrym samopoczuciem oraz wbrew rozsądkowi - energią do dalszej pracy. Dzień się jeszcze nie kończył, nie istniał więc żaden logiczny powód, dla którego miałaby zwolnić tempa. Zalec na łóżku lub kanapie, patrzeć w sufit i myśleć o niebieskich migdałach. To nie było w stylu prawdziwej, walecznej lwicy.
Zamierzała udać się do rodzinnej woliery nakarmić memortki, ponieważ Elaine była zajęta organizowaniem jedzenia dla sąsiadów; córka zapragnęła odciążyć nieco rodzicielkę od obowiązków, dlatego po szybkiej toalecie oraz przebraniu się w wygodną, domową sukienkę w kolorze błękitnego nieba oraz wyszytymi na niej niewielkimi obłoczkami. Wyglądała naprawdę sielsko, przywodząc na myśl beztroskę słonecznego lata. Nic bardziej mylnego - wojna pukała już do drzwi.
Okazało się, że dość dosłownie. Zbiegając ze schodów Ria usłyszała odgłos dobijania się we frontowe drzwi. Szybko poleciała pociągnąć za klamkę i kiedy otworzyła wrota, nogi kobiety wrosły w podłogę. Całe piegowate ciało zastygło w bezruchu, zupełnie jak delikatny, powitalny uśmiech. Przestała również mrugać - to cud, że pamiętała o oddychaniu.
Pojawienie się Uriena tak nagle przypominało grom z jasnego nieba. Całkowicie niespodziewana, najcudowniejsza z wizyt. Niestety impulsy świadomości dotarły do mózgu zbyt późno, przez co Weasley musiała wyglądać kretyńsko podczas upływających sekund, kiedy stała tak u progu wejścia w zupełnym paraliżu. Wreszcie zamachała wachlarzem rzęs, ignorując znienawidzone imię wyplute przez rodzonego brata - choć odnotowała to przewinienie w swej pamięci, żeby później złoić ten jego piegowaty tyłek.
- Uri! - pisnęła na cały głos, nie mogąc powstrzymać się przed wskoczeniem na umęczonego Uriena. Zawiesiła mu się na czyi, nogami oplatając go mniej więcej w pasie; to chyba cud, że mężczyzna nie zachwiał się lecąc wprost na swe szlachetne plecy - z takim to impetem wleciała w rudego czarodzieja. - Wróciłeś, w końcu! - krzyczała mu niemal do ucha. Nie umiała powstrzymać buzującej w niej ekscytacji oraz nieopisanego szczęścia. - Tyle listów ci ostatnio wysłałam, na żaden nie odpisałeś! - fuknęła ze złością, odchylając się od brata tak, żeby móc widzieć jego parszywą twarz. - Chodź, przespacerujmy się i wszystko mi opowiesz - zaproponowała nagle, po czym zeskoczyła z biednego Uri’ego, ciągnąc go na ścieżkę prowadzącą do zagajnika. - Masz wiele do opowiedzenia - zauważyła krocząc tuż obok i podskakując żywo. Naprawdę była przeszczęśliwa. Tęsknota wreszcie zniknęła pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ulgi.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Dla Uriena rodzina była zawsze najważniejsza. Nawet bardziej niż praca, której przecież poświęcał tyle swojego czasu. Był pewien, że na pewno nie szybko zgodzi się ponownie na tego typu wyjazd. A przynajmniej nie na tak długo. Praca jednak nie wybiera, więc miał zamiar cieszyć się z towarzystwa rodziny najdłużej jak tylko mógł.
Gdy Ria przez dłuży czas stała jak gdyby rzucono na nią urok zaczął poważnie się martwić. Może naprawdę była zła? Oczywiście, że była, ale aż tak? Jak się miało jednak zaraz później okazać nie miał o co się martwić. No na pewno tak entuzjastycznego przywitania się nie spodziewał. Gdy tylko trybiki w głowie jego siostry ponownie zaczęły działać, a szok na jej twarzy został zastąpiony przez czyste szczęście wiedział już, że nie dostanie miotłą po głowie na powitanie. Zamiast tego pękły mu jednak niemal bębenki w uszach, gdy Ria wypiszczała jego imię, aby następnie rzucić mu się w ramiona, przy czym prawie ich nie powaliła na ziemię. Oczywiście złapał ją mocno przytulając ją do siebie jedną ręką, drugą zaś przytrzymał się ściany budynku, aby nie stracić równowagi na swych krzyczących teraz w istnej agonii nogach. Kaleka. Nic jednak nie mogło zepsuć mu tej chwili. Nie ból, nie deszcz, czy nawet smok przelatujący mu nad głową. Choć to ostatnie chciałby definitywnie zobaczyć. Byleby bez udziału fajerwerków.
- Przytyłaś - Rzucił kąśliwie wciąż nie mogąc pozbyć się głupkowatego uśmieszku ze swojej twarzy, od którego bolały go już policzki.
- Wybacz, chciałem zrobić ci niespodziankę. - Pół prawda zawsze jest lepsza niż kłamstwo, prawda? Nie wiedział za bardzo co miałby jej napisać. To nie była rozmowa na listy. Zresztą, Ria znała go za dobrze. Cokolwiek by jej nie napisał od razu wiedziałaby, że coś jest nie tak, a nie chciał jej niepotrzebnie martwić.
Gdy jego mała siostrzyczka w końcu się nad nim zlitowała i przestała udawać koalę schodząc z niego, co przyjął z niemałą ulgą, która ewidentnie musiała być wypisana na jego twarzy. Chyba jednak jego nogi będą sprawiać mu większe problemy niż się spodziewał. Miał nadzieje, że uda mu się to ukryć przed mamą i siostrą, ale najwidoczniej wyda się to wcześniej, czy później. Mógł tylko prosić Merlina o cud i że jednak ktoś będzie mógł mu pomóc.
Ze stęknięciem dezaprobaty dał się zawlec siostrę w kierunku zagajnika. Mogła dać mu coś przynajmniej zjeść, a nie od razu zabierać na przesłuchanie.
- Ty chyba też. - Choć wiedział lepiej niż dobrze, że rozmowa o jego pobycie w Skandynawii i o tym co tam się wydarzyło go nie minie, chciał opóźnić ją jak tylko chciał.
- Słyszałem, że ktoś będzie tu miał za niedługo ważny mecz. - Był z niej okropnie dumny gdy się o tym dowiedział. Zawsze wiedział, że zajdzie daleko. Nie tylko jako ścigająca, czy nawet czarownica, a jako osoba, którą jest. Odważna, zaciekła i po prostu dobra.
Gdy Ria przez dłuży czas stała jak gdyby rzucono na nią urok zaczął poważnie się martwić. Może naprawdę była zła? Oczywiście, że była, ale aż tak? Jak się miało jednak zaraz później okazać nie miał o co się martwić. No na pewno tak entuzjastycznego przywitania się nie spodziewał. Gdy tylko trybiki w głowie jego siostry ponownie zaczęły działać, a szok na jej twarzy został zastąpiony przez czyste szczęście wiedział już, że nie dostanie miotłą po głowie na powitanie. Zamiast tego pękły mu jednak niemal bębenki w uszach, gdy Ria wypiszczała jego imię, aby następnie rzucić mu się w ramiona, przy czym prawie ich nie powaliła na ziemię. Oczywiście złapał ją mocno przytulając ją do siebie jedną ręką, drugą zaś przytrzymał się ściany budynku, aby nie stracić równowagi na swych krzyczących teraz w istnej agonii nogach. Kaleka. Nic jednak nie mogło zepsuć mu tej chwili. Nie ból, nie deszcz, czy nawet smok przelatujący mu nad głową. Choć to ostatnie chciałby definitywnie zobaczyć. Byleby bez udziału fajerwerków.
- Przytyłaś - Rzucił kąśliwie wciąż nie mogąc pozbyć się głupkowatego uśmieszku ze swojej twarzy, od którego bolały go już policzki.
- Wybacz, chciałem zrobić ci niespodziankę. - Pół prawda zawsze jest lepsza niż kłamstwo, prawda? Nie wiedział za bardzo co miałby jej napisać. To nie była rozmowa na listy. Zresztą, Ria znała go za dobrze. Cokolwiek by jej nie napisał od razu wiedziałaby, że coś jest nie tak, a nie chciał jej niepotrzebnie martwić.
Gdy jego mała siostrzyczka w końcu się nad nim zlitowała i przestała udawać koalę schodząc z niego, co przyjął z niemałą ulgą, która ewidentnie musiała być wypisana na jego twarzy. Chyba jednak jego nogi będą sprawiać mu większe problemy niż się spodziewał. Miał nadzieje, że uda mu się to ukryć przed mamą i siostrą, ale najwidoczniej wyda się to wcześniej, czy później. Mógł tylko prosić Merlina o cud i że jednak ktoś będzie mógł mu pomóc.
Ze stęknięciem dezaprobaty dał się zawlec siostrę w kierunku zagajnika. Mogła dać mu coś przynajmniej zjeść, a nie od razu zabierać na przesłuchanie.
- Ty chyba też. - Choć wiedział lepiej niż dobrze, że rozmowa o jego pobycie w Skandynawii i o tym co tam się wydarzyło go nie minie, chciał opóźnić ją jak tylko chciał.
- Słyszałem, że ktoś będzie tu miał za niedługo ważny mecz. - Był z niej okropnie dumny gdy się o tym dowiedział. Zawsze wiedział, że zajdzie daleko. Nie tylko jako ścigająca, czy nawet czarownica, a jako osoba, którą jest. Odważna, zaciekła i po prostu dobra.
Gość
Gość
Oczywiście, że była zła - wściekła wręcz. Urien podjudzał swoją siostrę do czynów, jakich wcale nie chciała się dopuścić - nie względem ukochanego brata, który wrócił ze zdecydowanie zbyt długiej misji aurorskiej. W akcie łaski puściła mimo uszu okropne obelgi zasłyszane z jego ust; nikt nie powinien tak dosadnie szkalować niewinnego dziewczęcia, złaknionego kontaktu z wytęsknionym rodzeństwem. Wręcz przeciwnie, starszy rudzielec powinien wręcz temu młodszemu zapewnić odpowiednią dozę miłości, wyrozumiałości i pamiątek przywiezionych z odległych, zimnych krajów. Oczywiście, że Ria miała świadomość niebezpieczeństw czyhających na zdeterminowanego stróża prawa w odległym państwie, ale to nie oznaczało, że nie miał on chwil wytchnienia. Na pewno miał, przecież wysłał ruchome zdjęcie zorzy polarnej, to nie mogło być wypadkiem przy pracy - a celowym działaniem. Istniało jeszcze prawdopodobieństwo, że Weasley kupił magiczną pocztówkę gdzieś na przypadkowo napotkanym stoisku, acz Rhiannon wolała myśleć, że w mroźnych ostępach nie było aż tak źle, żeby zabrakło czasu na zgoła przyziemne zajęcia. Takie jak pamięć o najwspanialszej siostrze na świecie. Tak, tak, tylko taka mogłaby wybaczyć jawną zniewagę jakiej dopuścił się Urien a- i to bez wyrzutów sumienia! Na jego gładkiej, piegowatej twarzy powinna odmalować się skrucha za dokonane przewinienia; z ust natomiast powinny zwerbalizować się przeprosiny, a ciało zgiąć się w wyrazie poddańczego żalu za popełnionym występkiem, ot co. Jednak przez wzgląd na więzy krwi wspaniałomyślna Harpia ustanowiła uchylenie od niniejszej kary. Radość spowodowana powrotem najwspanialszego z krewnych napawało kobietę radością niepowstrzymaną - była jak niepochamowany, nieposkromiony żywioł gotów staranować wszystko na swej drodze. Po długiej chwili zawieszenia w dwóch światach - tego rzeczywistego i tego nieprawdopodobnego. Przybycie Weasley’a do rodzinnego domu z obcego kraju, w dodatku bez słowa zapowiedzi, wydawało się Rii niezwykle nierealne. Jednak ziściło się, w najpiękniejszej wersji jaką mogła sobie tylko wyobrazić. Na pierwszy rzut oka Uri wyglądał na nieskalanego żadnym okrutnym zaklęciem bądź parszywym ciosem, pozostając w jednym kawałku. Zdrowy. Przecież nie wszystko jest takim, jakie się wydaje, prawda? Czasem żeby coś dostrzec należy zabrnąć w go głębiej.
Ona nie chciała tego zrobić. Pragnęła ścisnąć powracającego aurora jak najmocniej - musiał wiedzieć jak bardzo za nim tęskniła! Nie pomyślała, że mogłaby mu zrobić krzywdę; choć niewątpliwie nie należała do słabowitych paniątek, to jednak Rhiannon wciąż pozostawała kobietą. Przeciętnego wzrostu i niezbyt imponującej budowy. Nie, jeśli chodziło o ciężar. Urien miał inny pogląd na niniejszą sprawę, ponieważ rzucił kąśliwą uwagą, co czarownica skwitowała uniesieniem brwi. Z jawną dezaprobatą.
- To ty zmiękłeś - odgryzła się, uznając, że to mięśnie jej kochanego braciszka coś szwankują, skoro nie był w stanie utrzymać niewielkiej niewiasty w swych ramionach. Może dlatego wciąż pozostawał kawalerem? Całkiem możliwe! - I co, udana ta niespodzianka? - spytała butnie, wygrzebując się z ciała biednego czarodzieja. Powinien wykazywać więcej entuzjazmu i przede wszystkim zrozumienia. Takich rzeczy jak powrót do domu nie można ukrywać. Tam czekają przecież zniecierpliwione osoby. Co jeśli ich matka dostałaby zawału na tak niespodziewany widok syna? Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko!
Zaproponowała spacer, ponieważ w domu zaraz przyatakowałaby go mama i biedna Ria nie zdołałaby się dopchać z uwagą do brata. Pewnie zresztą zacząłby zajadać się smakołykami pani Weasley i tyle zostałoby z opowiadań - okrągłe, całkowite nic. - Wszystko ci napisałam w listach! Nie czytałeś ich nawet? - żachnęła się rudowłosa, prychając cicho. Odgarnęła niesforne, płonące rudością włosy do tyłu. Deszcz przestał padać; ledwie siąpił osiadając na ciałach lekką, mokrą mgiełką. - Czy ja wiem, czy taki ważny? Towarzyski na festiwalu lata, nic wielkiego - stwierdziła bardzo niezainteresowana tą tematyką. Szli dziką, choć ubitą przez stopy spacerowiczów dróżką, mijając znajome drzewa. - Opowiedz mi lepiej co się wydarzyło na misji. Zapuszkowałeś tego zwyrola? Polała się krew? Trup słał się gęstą liczebnością? No mów! - Zmieniła temat, na nowo się gorączkując tym, co mogła usłyszeć. W tym wszystkim wywijanie na miotle nie miało większego znaczenia. Nie, kiedy podskakiwała radośnie u boku brata - bohatera. To o jego męstwie chciała słuchać.
Ona nie chciała tego zrobić. Pragnęła ścisnąć powracającego aurora jak najmocniej - musiał wiedzieć jak bardzo za nim tęskniła! Nie pomyślała, że mogłaby mu zrobić krzywdę; choć niewątpliwie nie należała do słabowitych paniątek, to jednak Rhiannon wciąż pozostawała kobietą. Przeciętnego wzrostu i niezbyt imponującej budowy. Nie, jeśli chodziło o ciężar. Urien miał inny pogląd na niniejszą sprawę, ponieważ rzucił kąśliwą uwagą, co czarownica skwitowała uniesieniem brwi. Z jawną dezaprobatą.
- To ty zmiękłeś - odgryzła się, uznając, że to mięśnie jej kochanego braciszka coś szwankują, skoro nie był w stanie utrzymać niewielkiej niewiasty w swych ramionach. Może dlatego wciąż pozostawał kawalerem? Całkiem możliwe! - I co, udana ta niespodzianka? - spytała butnie, wygrzebując się z ciała biednego czarodzieja. Powinien wykazywać więcej entuzjazmu i przede wszystkim zrozumienia. Takich rzeczy jak powrót do domu nie można ukrywać. Tam czekają przecież zniecierpliwione osoby. Co jeśli ich matka dostałaby zawału na tak niespodziewany widok syna? Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko!
Zaproponowała spacer, ponieważ w domu zaraz przyatakowałaby go mama i biedna Ria nie zdołałaby się dopchać z uwagą do brata. Pewnie zresztą zacząłby zajadać się smakołykami pani Weasley i tyle zostałoby z opowiadań - okrągłe, całkowite nic. - Wszystko ci napisałam w listach! Nie czytałeś ich nawet? - żachnęła się rudowłosa, prychając cicho. Odgarnęła niesforne, płonące rudością włosy do tyłu. Deszcz przestał padać; ledwie siąpił osiadając na ciałach lekką, mokrą mgiełką. - Czy ja wiem, czy taki ważny? Towarzyski na festiwalu lata, nic wielkiego - stwierdziła bardzo niezainteresowana tą tematyką. Szli dziką, choć ubitą przez stopy spacerowiczów dróżką, mijając znajome drzewa. - Opowiedz mi lepiej co się wydarzyło na misji. Zapuszkowałeś tego zwyrola? Polała się krew? Trup słał się gęstą liczebnością? No mów! - Zmieniła temat, na nowo się gorączkując tym, co mogła usłyszeć. W tym wszystkim wywijanie na miotle nie miało większego znaczenia. Nie, kiedy podskakiwała radośnie u boku brata - bohatera. To o jego męstwie chciała słuchać.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Dla pani Allerton ubiegła noc była naprawdę paskudna. Zimna, mglista, obła jak ryba. Aż do brzasku przewracała się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka, a gdy wreszcie udało jej się zasnąć, to dręczyły ją koszmary - przerażające, nieprawdziwe, bardzo przykre. W marach tych umierały jej dzieci i wnuki. Budziła się z krzykiem na ustach, cała zlana potem, zmartwiona i przejęta; za każdym razem musiała uszczypnąć się w ramię, aby sprawdzić czy nie śpi, a potem sprawdzała, czy z Haroldem, jej mężem, na pewno wszystko w porządku. On spał głębokim, spokojnym snem; nad ranem objęła go wątłym, słabym ramieniem i trwała tak aż do świtu. Odetchnęła z ulgą, gdy się przebudził. Kilka tygodni wcześniej miały miejsce w ich kraju naprawdę paskudne wydarzenia - pod koniec czerwca Wyspy Brytyjskie zalały zimne mgły, zakradające się do sypialni, niektórzy nie wybudzali się już z tych przykrych snów.
Filiżanka gorącej herbaty postawiła ją na nogi, rozgrzała i pozwoliła zapomnieć o nieprzyjemnych koszmarach; przyszykowała Haroldowi śniadanie, zrobiła kanapki na drugie i wyprawiła do pracy, pożegnawszy go całusem w policzek i machaniem dłoni, gdy odlatywał na miotle w stronę Londynu. Sama nie miała wiele do roboty; przeszła już na emeryturę i zajmowała się ich domem i ogrodem leżącym w Ottrery St. Catchpole. Kilka kwadransów spędziła nad książką, ale nie potrafiła się skupić - musiała oderwać myśli, zająć się pracą. Smutki najlepiej leczyły słodkości, każdy to wiedział. Pani Allerton wróciła więc do kuchni i wzięła się do roboty. Spod jej pomarszczonych, naznaczonych czasem dłoni wyszły ciasteczka z domową konfiturą, ciasto z kremem i truskawkami oraz babka cytrynowa. Wypieki wkrótce wystygły, a wciąż pozostało sporo czasu do powrotu Harolda - odkąd nie działała teleportacja podróże zajmowały o wiele więcej czasu. Do tego była przekonana, że nie będą w stanie we dwoje tego wszystkiego zjeść! A na wizytę wnuków się nie zanosiło. Odkrajała więc spory kawałek ciasta i babeczki, zapakowała do wiklinowego koszyka wraz z ciasteczkami, po czym zamknąwszy ich domostwo ruszyła ścieżką przez Ottery St. Catchpole. Pogoda nie była najprzyjemniejsza, lipiec nie rozpieszczał ich swoim zimnem i mgłami, ale widok rudowłosych głów niedługo później - wynagrodził jej to. Ujrzawszy Rię Weasley uśmiechnęła się radośnie i zaczęła machać jej już z daleka.
- Ria, to ja! - zawołała, oznajmiając swoje przybycie; miała nadzieję, że w niczym nie przeszkadzała. Chciała jedynie przynieść swoim ulubionym sąsiadom trochę słodkości.
Filiżanka gorącej herbaty postawiła ją na nogi, rozgrzała i pozwoliła zapomnieć o nieprzyjemnych koszmarach; przyszykowała Haroldowi śniadanie, zrobiła kanapki na drugie i wyprawiła do pracy, pożegnawszy go całusem w policzek i machaniem dłoni, gdy odlatywał na miotle w stronę Londynu. Sama nie miała wiele do roboty; przeszła już na emeryturę i zajmowała się ich domem i ogrodem leżącym w Ottrery St. Catchpole. Kilka kwadransów spędziła nad książką, ale nie potrafiła się skupić - musiała oderwać myśli, zająć się pracą. Smutki najlepiej leczyły słodkości, każdy to wiedział. Pani Allerton wróciła więc do kuchni i wzięła się do roboty. Spod jej pomarszczonych, naznaczonych czasem dłoni wyszły ciasteczka z domową konfiturą, ciasto z kremem i truskawkami oraz babka cytrynowa. Wypieki wkrótce wystygły, a wciąż pozostało sporo czasu do powrotu Harolda - odkąd nie działała teleportacja podróże zajmowały o wiele więcej czasu. Do tego była przekonana, że nie będą w stanie we dwoje tego wszystkiego zjeść! A na wizytę wnuków się nie zanosiło. Odkrajała więc spory kawałek ciasta i babeczki, zapakowała do wiklinowego koszyka wraz z ciasteczkami, po czym zamknąwszy ich domostwo ruszyła ścieżką przez Ottery St. Catchpole. Pogoda nie była najprzyjemniejsza, lipiec nie rozpieszczał ich swoim zimnem i mgłami, ale widok rudowłosych głów niedługo później - wynagrodził jej to. Ujrzawszy Rię Weasley uśmiechnęła się radośnie i zaczęła machać jej już z daleka.
- Ria, to ja! - zawołała, oznajmiając swoje przybycie; miała nadzieję, że w niczym nie przeszkadzała. Chciała jedynie przynieść swoim ulubionym sąsiadom trochę słodkości.
I show not your face but your heart's desire
Działo się wiele złego i tak naprawdę nikt nie miał na to ostatecznego wpływu - na wypędzenie anomalii ze swoich siedlisk oraz przerwanie wiszącego nad nimi widma wojny. Coraz więcej czarodziejów oraz mugoli odczuwało chroniczny niepokój, więc dolegliwości pani Allerton nie należały do nietypowych, choć bez wątpienia przykrych. Także Ria nie mogła ostatnio odnaleźć swojego miejsca kiedy błądziła myślami po wielu niedostępnych dla niej rejonach i tematach. Rodzina wciąż milczała - dopiero Brendan miał przerwać tę zmowę, wraz z początkiem września. Jednak do tego czasu pozostała cała masa długich, bezlitosnych dni, podczas których Weasley miała niemalże umrzeć z nudów bądź oczekiwań, w zależności od wiejącego wiatru. Powrót Uriena tchnął w jego siostrę nową energię, której tak ostatnio oczekiwała. Niczym deszczu pośrodku miesięcy suszy trawiącej wszystko, co tak mocno sobie umiłowała. Nade wszystko kochała brata - stęskniona łaknęła od niego jak najwięcej informacji. Dość długo mężczyzna wymykał się spod werbalnych nacisków rudowłosego chochlika, ale ten okazał się być silniejszy niż mu się wydawało. Wyjawił Rhiannon kilka pikantnych sekrecików dotyczących pobytu w Skandynawii, nie naruszając przy tym poufności prowadzonego przez biuro aurorów śledztwa. Tyle wystarczyło do rozkwitu ekscytacji w piegowatym ciele, do iskrzącego się blasku ciemnych oczu oraz drgającego w tańcu uśmiechu, jaki rozciągał się na piegowatej twarzy. Podskakiwała przy Urienie niczym pędząca do stada sarenka, nie mogąc stłumić w sobie targających nią uczuć. Wreszcie brat nieco ostudził weasley’owski ogień, skręcając w jedną z polnych, zarośniętych dróżek. Miał zaraz wrócić, żeby rodzeństwo mogło wspólnie kontynuować spacer po mokrej od niedawnego deszczu ziemi, ale nim czarodziej zdołał powrócić, Harpia usłyszała znajomy, kobiecy głos.
Przystanęła, wsłuchując się w jego treść. Obróciła głowę i uważnie rozglądała się za źródłem dźwięku - i dostrzegła w oddali panią Allerton. Skubała właśnie skórę przy paznokciach, tylko raz oglądając się za rudą czupryną, jaka zniknęła w gęstwinie krzewów. Ria nabrała powietrza w usta i uśmiechnęła się, podbiegając nieco do starszej kobiety. Nie chciała przecież, żeby to ona biegła do niej, tak nie wypadało. - Miło panią widzieć, pani Allerton - przywitała się ciepło z czarownicą. Mówiła prawdę, choć tęsknota za dawno niewidzianym bratem nieco zakrzywiała percepcję rudowłosej. Starała się nie dać tego po sobie poznać, ponieważ nie chciała kobiecinie sprawić przykrości. Bardzo ją lubiła. - Całe szczęście, że przestało padać, prawda? Może niebawem się rozpogodzi - dodała, zadzierając głowę. Na niebie smętnie wisiały szare, ciężkie chmury; w oddali tkwił srebrzysty pas dający nadzieję na lepszą pogodę. - W czymś pani pomóc pani Allerton? Wybrała się pani na spacer? - dopytywała z ciekawością, ale uprzejmie. Nie chciała przecież wyjść na wścibską dziewuchę, ale musiała też zacząć jakiś temat. Rozmowy o panującej dookoła aurze nie mogły trwać wiecznie.
Przystanęła, wsłuchując się w jego treść. Obróciła głowę i uważnie rozglądała się za źródłem dźwięku - i dostrzegła w oddali panią Allerton. Skubała właśnie skórę przy paznokciach, tylko raz oglądając się za rudą czupryną, jaka zniknęła w gęstwinie krzewów. Ria nabrała powietrza w usta i uśmiechnęła się, podbiegając nieco do starszej kobiety. Nie chciała przecież, żeby to ona biegła do niej, tak nie wypadało. - Miło panią widzieć, pani Allerton - przywitała się ciepło z czarownicą. Mówiła prawdę, choć tęsknota za dawno niewidzianym bratem nieco zakrzywiała percepcję rudowłosej. Starała się nie dać tego po sobie poznać, ponieważ nie chciała kobiecinie sprawić przykrości. Bardzo ją lubiła. - Całe szczęście, że przestało padać, prawda? Może niebawem się rozpogodzi - dodała, zadzierając głowę. Na niebie smętnie wisiały szare, ciężkie chmury; w oddali tkwił srebrzysty pas dający nadzieję na lepszą pogodę. - W czymś pani pomóc pani Allerton? Wybrała się pani na spacer? - dopytywała z ciekawością, ale uprzejmie. Nie chciała przecież wyjść na wścibską dziewuchę, ale musiała też zacząć jakiś temat. Rozmowy o panującej dookoła aurze nie mogły trwać wiecznie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Odprowadziła spojrzeniem młodzieńca, brata Rii, który zniknął gdzieś między zieloną, gęstą roślinnością, nim jeszcze krzyknęła, zanim zwróciła na siebie uwagę dziewczyny. Wielka szkoda, miała nadzieję, że wróci niebawem - nie widziała go od dawna w tych stronach! W tak małej wiosce, w ich niewielkiej, czarodziejskiej społecznosci Ottery St. Catchpole niewiele dało się ukryć.
- Och, ciebie także, mój słodki Piegusku! - odparła serdecznym tonem staruszka; nie mogła się powstrzymać od tego słowa, którym określała ją od najmłodszych lat. Uważała, ze całe konstelacje złotych plamek na twarzy i ciele dziewczyny niezwykle dodają jej uroku osobistego. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze przeświadczenie, że przecież Ria jest młoda, to dziecko przecież jeszcze, ledwie dziewczyna, ale podobne przekonanie towarzyszyło każdej matce i babci. O swoich dzieciach i wnukach myślała podobnie. A wnuka miała już o ponad dekadę starszego od Weasleyówny! - Gdzieś się podział twój brat? Nie widziałam go od tak dawna! - zagadnęła, zbliżając się do młodej panienki. Pani Allerton nie była kobietą wścibską, nigdy nie należała do grona wiejskich plotkar; wszyscy w okolicy wiedzieli, że ma dobre serce i bardzo serdeczne usposobienie. Sąsiadów traktowała jak przyjaciół i ważnym było dla niej, by z nimi dobrze żyć.
- Dobrze, że trochę popadało, Piegusku. Niby to było zimno, niby mgły, ale jakby deszczu nie było, to wszystkie kwiaty w moim ogrodzie by uschły... Już i tak obawiam się, że przez tę paskudną pogodę wszystko mi przemarznie i zniszczeje! Truskawek nie miałam w tym roku wcale a wcale. Malin też się nie spodziewam - jęknęła z głębokim zawodem. Anomalie zaburzyły naturalny rytm życia roślin i zwierząt. Czerwcowe śniegi sprawiły, że sad i warzywniak pani Allerton nie rozkwitł tak jak powinien.
- Jesteś kochana, ale naprawdę w niczym nie potrzebuję pomocy. Wzięłam się dzisiaj za robotę w kuchni, coby myśli od tego wszystkiego... wiesz... oderwać. A już żem się wzięła, to nie wiedziałam kiedy powiedzieć sobie dość! Tyle tego napiekłam, że mogłabym całe wojsko wykarmić, a wnuki ani myślą odwiedzić starą babkę! Harold nie powinien nawet tego wszystkiego zjeść... Przyniosłam więc wam młodym - zawołała, machając ręką, aby zbyć pytania o potrzebę pomocy. Zaraz pokazała Rii zawartość wiklinowego kosza, który trzymała na przedramieniu; włożyła tam starannie zapakowane w papier wypieki. Odsunęła go nieco, by pokazać Rudowłosej ciasteczka z domową konfiturą.
- Och, ciebie także, mój słodki Piegusku! - odparła serdecznym tonem staruszka; nie mogła się powstrzymać od tego słowa, którym określała ją od najmłodszych lat. Uważała, ze całe konstelacje złotych plamek na twarzy i ciele dziewczyny niezwykle dodają jej uroku osobistego. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze przeświadczenie, że przecież Ria jest młoda, to dziecko przecież jeszcze, ledwie dziewczyna, ale podobne przekonanie towarzyszyło każdej matce i babci. O swoich dzieciach i wnukach myślała podobnie. A wnuka miała już o ponad dekadę starszego od Weasleyówny! - Gdzieś się podział twój brat? Nie widziałam go od tak dawna! - zagadnęła, zbliżając się do młodej panienki. Pani Allerton nie była kobietą wścibską, nigdy nie należała do grona wiejskich plotkar; wszyscy w okolicy wiedzieli, że ma dobre serce i bardzo serdeczne usposobienie. Sąsiadów traktowała jak przyjaciół i ważnym było dla niej, by z nimi dobrze żyć.
- Dobrze, że trochę popadało, Piegusku. Niby to było zimno, niby mgły, ale jakby deszczu nie było, to wszystkie kwiaty w moim ogrodzie by uschły... Już i tak obawiam się, że przez tę paskudną pogodę wszystko mi przemarznie i zniszczeje! Truskawek nie miałam w tym roku wcale a wcale. Malin też się nie spodziewam - jęknęła z głębokim zawodem. Anomalie zaburzyły naturalny rytm życia roślin i zwierząt. Czerwcowe śniegi sprawiły, że sad i warzywniak pani Allerton nie rozkwitł tak jak powinien.
- Jesteś kochana, ale naprawdę w niczym nie potrzebuję pomocy. Wzięłam się dzisiaj za robotę w kuchni, coby myśli od tego wszystkiego... wiesz... oderwać. A już żem się wzięła, to nie wiedziałam kiedy powiedzieć sobie dość! Tyle tego napiekłam, że mogłabym całe wojsko wykarmić, a wnuki ani myślą odwiedzić starą babkę! Harold nie powinien nawet tego wszystkiego zjeść... Przyniosłam więc wam młodym - zawołała, machając ręką, aby zbyć pytania o potrzebę pomocy. Zaraz pokazała Rii zawartość wiklinowego kosza, który trzymała na przedramieniu; włożyła tam starannie zapakowane w papier wypieki. Odsunęła go nieco, by pokazać Rudowłosej ciasteczka z domową konfiturą.
I show not your face but your heart's desire
Nie wiedziała w jakim celu oraz gdzie dokładnie powędrował brat Rii, ale widocznie miał coś do załatwienia - choć brzmiało to nadzwyczaj dziwnie. Może dostrzegł w zaroślach coś podejrzanego i chciał sprawdzić co to takiego? Lub zwyczajnie poczuł parcie na pęcherz, natomiast jego siostra dobudowywała do tak prozaicznej czynności niestworzonych historii, byleby tylko ubarwić nudną rzeczywistość. Zupełnie niepotrzebnie; energiczna postać niezwykle miłej sąsiadki sama w sobie była żywym kolorem, niewymagającym dodatkowych barw malarza wyobraźni. Weasley uśmiechała się ciepło, szczerze ciesząc się z towarzystwa. Jedynie głód tęsknoty za ukochanym rodzeństwem doskwierał rudej duszyczce, ale starała się ona trzymać w ryzach własne emocje. Nie chciała, żeby pani Allerton poczuła się urażona bądź zrobiło jej się przykro z powodu nikłego zainteresowania rozmową ze staruszką. Choć Rhiannon próbowała obejrzeć się przez ramię wypatrując sylwetki powracającego Uriena to zrobiła to tylko jeden raz, w miarę dyskretnie - tak jej się wydawało.
- Proszę mu wybaczyć chyba… poszedł za potrzebą - wyjaśniła poszerzając uśmiech. - To pewnie z ekscytacji. Dopiero wrócił z aurorskiej misji - dodała cicho, trochę konspiracyjnie. - Zazdroszczę mu tej Skandynawii. Wysłał mi kilka zdjęć z tamtejszych rejonów, w tym zorzy polarnej. Niesamowity widok. Musi pani kiedyś przyjść do nas na herbatę i obejrzeć te wszystkie fotografie - zaproponowała uprzejmie. Mama chętnie przyjmowała gości odkąd niemal całymi dniami siedziała sama; syn wyjechał, mąż dużo pracował, córka często chodziła na treningi i odwiedzała znajomych. Elaine miała towarzystwo memortków, ale z nimi nie dało się prowadzić rozmów.
- Aż tak? Strasznie przykro mi to słyszeć - odpowiedziała szczerze zmartwiona. - Nie, żeby chodziło mi wyłącznie o pyszne ciasta oraz konfitury… - rzuciła tym razem żartobliwie, prawdopodobnie zamierzając nieco rozładować przykrą atmosferę spowodowaną niesprzyjającą pogodą. - Mama także ostatnio narzekała na chorowite kwiaty w ogrodzie. Chyba nadszedł trudny czas - westchnęła, chcąc nie chcąc przypominając o przykrych rzeczach dziejących się wokół nich. Nieważne jak bardzo starali się im zaprzeczać, zmiany tak czy inaczej nastały, wprawiając wszystkich w smutek.
Zaśmiała się słysząc opowieść o szale gotowania. - Zupełnie jakbym słyszała mamę. Ona też jak już się weźmie za gotowanie to nie może przestać. Później nas tym tuczy i pękają nam brzuchy… to znaczy, mi tylko, ponieważ to ja bywam najczęściej w domu - wyznała w żartobliwym tonie. Nie wiedziała jednak co powiedzieć na smutną wiadomość, że wnuki nie odwiedzają swojej babci. To było przykre oraz niesprawiedliwe, że nie znajdywali choć odrobiny czasu na spędzenie go ze swoją krewną. Czasy nastały niespokojnie; nie wiadomo kiedy okaże się, że widzieliśmy bliskich po raz ostatni. Zamiast cokolwiek mówić Ria nachyliła się do kosza wdychając słodki zapach ciasteczek. - Pachną wybornie. Mogę spróbować jedno? Może pyszna woń dotrze do Uriena i wykurzymy go z jego kryjówki - zaśmiała się cicho ze swojego niezbyt mądrego pomysłu. Tak naprawdę wszystko rozchodziło się o chęć spałaszowania kuszącej słodyczy!
- Proszę mu wybaczyć chyba… poszedł za potrzebą - wyjaśniła poszerzając uśmiech. - To pewnie z ekscytacji. Dopiero wrócił z aurorskiej misji - dodała cicho, trochę konspiracyjnie. - Zazdroszczę mu tej Skandynawii. Wysłał mi kilka zdjęć z tamtejszych rejonów, w tym zorzy polarnej. Niesamowity widok. Musi pani kiedyś przyjść do nas na herbatę i obejrzeć te wszystkie fotografie - zaproponowała uprzejmie. Mama chętnie przyjmowała gości odkąd niemal całymi dniami siedziała sama; syn wyjechał, mąż dużo pracował, córka często chodziła na treningi i odwiedzała znajomych. Elaine miała towarzystwo memortków, ale z nimi nie dało się prowadzić rozmów.
- Aż tak? Strasznie przykro mi to słyszeć - odpowiedziała szczerze zmartwiona. - Nie, żeby chodziło mi wyłącznie o pyszne ciasta oraz konfitury… - rzuciła tym razem żartobliwie, prawdopodobnie zamierzając nieco rozładować przykrą atmosferę spowodowaną niesprzyjającą pogodą. - Mama także ostatnio narzekała na chorowite kwiaty w ogrodzie. Chyba nadszedł trudny czas - westchnęła, chcąc nie chcąc przypominając o przykrych rzeczach dziejących się wokół nich. Nieważne jak bardzo starali się im zaprzeczać, zmiany tak czy inaczej nastały, wprawiając wszystkich w smutek.
Zaśmiała się słysząc opowieść o szale gotowania. - Zupełnie jakbym słyszała mamę. Ona też jak już się weźmie za gotowanie to nie może przestać. Później nas tym tuczy i pękają nam brzuchy… to znaczy, mi tylko, ponieważ to ja bywam najczęściej w domu - wyznała w żartobliwym tonie. Nie wiedziała jednak co powiedzieć na smutną wiadomość, że wnuki nie odwiedzają swojej babci. To było przykre oraz niesprawiedliwe, że nie znajdywali choć odrobiny czasu na spędzenie go ze swoją krewną. Czasy nastały niespokojnie; nie wiadomo kiedy okaże się, że widzieliśmy bliskich po raz ostatni. Zamiast cokolwiek mówić Ria nachyliła się do kosza wdychając słodki zapach ciasteczek. - Pachną wybornie. Mogę spróbować jedno? Może pyszna woń dotrze do Uriena i wykurzymy go z jego kryjówki - zaśmiała się cicho ze swojego niezbyt mądrego pomysłu. Tak naprawdę wszystko rozchodziło się o chęć spałaszowania kuszącej słodyczy!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Pani Allerton nie wiedziała, że to pierwsze spotkanie po długiej rozłące rodzeństwa, dlatego zdecydowała się do Rii podejść i zagaić rozmowę. Miała dobre intencje, a podtrzymywanie przyjacielskich relacji z sąsiadami było dla niej niezwykle ważne. Skoro mieszkali w jednej wiosce, powinni byli żyć w zgodzie i porozumieniu. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, ot co! Zwłaszcza w tak niespokojnych i ponurych czasach jakie nastały dobrze było mieć wsparcie w przyjaciołach zza płotu. Pani Allterton zawsze wiedziała, że w razie problemu może zwrócić się z prośbą o pomoc do rodziców Rii - i miała nadzieję, że Weasleyowie także mają świadomość, że ona i Harold także służyli im pomocą.
- Och, chyba, że tak! To nie przeszkadzajmy mu, bo jeszcze się zestresuje chłopak - odparła ze śmiechem. - Aurorskiej misji? Nie wiedziałam, że na niej był! Ale skoro aurorska, to nic dziwnego. Żałuję, że nie mogę zapytać o szczegóły, bo i tak mi ich nie zdradzi! - W głębi ducha wiedziała jednak, że jeśli chodzi o sprawy Biura Aurorów - to wcale szczegółów znać nie chciała. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - Aż tak daleko, w Skandyndawii?! - staruszka wybałuszyła oczy. Sama najdalej to podróżowała do Szkocji. A choć od krajów północy dzieliło ich jedno morze, to dla niej i tak brzmiało to jak koniec świata. - Siedzenie mu tam nie zmarzło? Piegów nie pogubił? Z rozkoszą niebawem was odwiedzę i pokażesz mi te zdjęcia! - zgodziła się z radością. To naprawdę uprzejme ze strony Rii, że ją zaprosiła. Pani Allterton uwielbiała odwiedzać sąsiadki na babskie pogaduszki. Herbatka, ciasteczka, ploteczki - czy mógł być milszy sposób na podwieczorek? No, może z rozkosznymi wnukami! Miała nadzieję, że na świecie pojawią się i prawnuki.
Machnęła ręką, kręcąc przy tym głową, kończąc jednocześnie temat ogrodu i nieurodzaju w tym roku. Szkoda było gadać! Nie sądziła zresztą, by sadzonki, zaszczepki i dręczące maliny mszyce były tematem fascynującym dla młodej dziewczyny. Na to przyjdzie w jej życiu jeszcze czas. Kiedy wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, ot co. Wtedy w życiu każdej kobiety zmieniają się priorytety.
- Wiesz, tak to już mamy. My, mamy, z tym gotowaniem - odparła rozbawiona staruszka. - Ale nie widzę, by cię naprawdę utuczyła. Chucherko z ciebie, Piegusku! - stwierdziła kobieta, zerkając na wąskie biodra i smukłą, wysportowaną sylwetkę dziewczyny. Może i była chudziutka, ale z pewnością wyda na świat wiele zdrowych i silnych dzieci. Zachęciła Rudzielca gestem, by wyciągnęła ciasteczko. - Ależ co to za pytanie! Po to przecież je przyniosłam. Częstuj się, jedz ile chcesz! Mam nadzieję, że będą ci smakować. Nieskromnie powiem, że wszystkie moje dzieci i wnuki za nimi szaleją...
Pani Allerton zdjęła z koszyka szmatkę, a drugą dłonią teatralnym gestem pomachała w stronę roślinności, w której zniknął Urien - jakby chciała skierować tam te pysznej zapachy i naprawdę wywabić go z kryjówki.
- Och, chyba, że tak! To nie przeszkadzajmy mu, bo jeszcze się zestresuje chłopak - odparła ze śmiechem. - Aurorskiej misji? Nie wiedziałam, że na niej był! Ale skoro aurorska, to nic dziwnego. Żałuję, że nie mogę zapytać o szczegóły, bo i tak mi ich nie zdradzi! - W głębi ducha wiedziała jednak, że jeśli chodzi o sprawy Biura Aurorów - to wcale szczegółów znać nie chciała. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - Aż tak daleko, w Skandyndawii?! - staruszka wybałuszyła oczy. Sama najdalej to podróżowała do Szkocji. A choć od krajów północy dzieliło ich jedno morze, to dla niej i tak brzmiało to jak koniec świata. - Siedzenie mu tam nie zmarzło? Piegów nie pogubił? Z rozkoszą niebawem was odwiedzę i pokażesz mi te zdjęcia! - zgodziła się z radością. To naprawdę uprzejme ze strony Rii, że ją zaprosiła. Pani Allterton uwielbiała odwiedzać sąsiadki na babskie pogaduszki. Herbatka, ciasteczka, ploteczki - czy mógł być milszy sposób na podwieczorek? No, może z rozkosznymi wnukami! Miała nadzieję, że na świecie pojawią się i prawnuki.
Machnęła ręką, kręcąc przy tym głową, kończąc jednocześnie temat ogrodu i nieurodzaju w tym roku. Szkoda było gadać! Nie sądziła zresztą, by sadzonki, zaszczepki i dręczące maliny mszyce były tematem fascynującym dla młodej dziewczyny. Na to przyjdzie w jej życiu jeszcze czas. Kiedy wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, ot co. Wtedy w życiu każdej kobiety zmieniają się priorytety.
- Wiesz, tak to już mamy. My, mamy, z tym gotowaniem - odparła rozbawiona staruszka. - Ale nie widzę, by cię naprawdę utuczyła. Chucherko z ciebie, Piegusku! - stwierdziła kobieta, zerkając na wąskie biodra i smukłą, wysportowaną sylwetkę dziewczyny. Może i była chudziutka, ale z pewnością wyda na świat wiele zdrowych i silnych dzieci. Zachęciła Rudzielca gestem, by wyciągnęła ciasteczko. - Ależ co to za pytanie! Po to przecież je przyniosłam. Częstuj się, jedz ile chcesz! Mam nadzieję, że będą ci smakować. Nieskromnie powiem, że wszystkie moje dzieci i wnuki za nimi szaleją...
Pani Allerton zdjęła z koszyka szmatkę, a drugą dłonią teatralnym gestem pomachała w stronę roślinności, w której zniknął Urien - jakby chciała skierować tam te pysznej zapachy i naprawdę wywabić go z kryjówki.
I show not your face but your heart's desire
Nie miała pretensji do sąsiadki - nie tak sympatycznej oraz pomocnej. Kobiecina nie mogła wiedzieć, że Urien wrócił dopiero dzisiejszego dnia; choć plotki otaczające Ottery St. Catchpole powinny dotrzeć również do niej, a przynajmniej wieści o wyjeździe syna państwa Weasley. Ria nie drążyła tematu, cieszyła się z jej towarzystwa, było ono nadzwyczaj miłe. Wierzyła przy tym, że zdążą z bratem nadrobić długie tygodnie rozłąki i rudowłosa jeszcze dowie się wszystkiego, co mężczyzna przeżył na obczyźnie. Może poza poufnymi sprawami dotyczącymi stricte operacji śledzenia podejrzanego - Rhiannon nie będąc aurorem musiała wykazywać się w takich sprawach wyrozumiałością, choć wrodzona ciekawość nakazywała drążenie dziury w brzuchu. Biedny każdy czarodziej, który kiedykolwiek wydał się tej kobiecie interesujący, na pewno wkrótce zamęczyła go dopytywaniem o szczegóły nawet najtajniejszych spraw. - Niech mi pani wierzy, że też niezwykle żałuję! - potwierdziła czarownica, rada, że nareszcie ktoś ją rozumiał. Ojciec zachowywał się jak typowy służbista, matka powtarzała, że ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna, ale ona wiedziała swoje. Czy raczej pragnęła wiedzieć - wiedza to zawsze klucz do potęgi, szczególnie umysłu. I przede wszystkim zaspokajała wybredne gusta wrodzonej ciekawości.
- Tak! Chciałabym tam kiedyś pojechać. Skandynawia kojarzy mi się z mroźnymi krainami, iskrzącym srebrem śniegiem oraz właśnie z zorzami polarnymi. Musi być tam przepięknie - przytaknęła rozmówczyni i rozmarzyła się trochę. Ria zawsze chciała podróżować, choć raczej nie miała ku temu okazji. Raz czy dwa może była za granicą jako rezerwowa w wielkich, harpiowskich meczach. Jednak nie zdarzyło się, żeby zagrała lub zwiedzała dane miejsce, dlatego nie zaliczała tych wydarzeń do podróży. Kto wie, może kiedyś uda jej się spełnić to marzenie?
- Twierdzi, że nie, ale kto go tam wie… - odpowiedziała przybierając mocno sceptyczną minę. - Za to piegi ma wszystkie, zdążyłam policzyć - rzuciła dumna z siebie. Weasley kochała brata najmocniej ze wszystkich osób stąpających po ziemi i zawsze wiedziała, jeśli działo się u niego coś złego. Rozpoznawała każdy jego symptom, minę czy spojrzenie - dlatego także złociste plamki na twarzy zdradzały wiele. Stan nie tylko ciała, acz także ducha, serca i umysłu. Urien był jedynym człowiekiem, którego rozumiała jak nikogo innego. Stąd świadomość, że przez te kilka miesięcy wydarzyło się naprawdę wiele w jego życiu. Dopóki nie pociągnęła brata za język intensywniej niż podczas kilku minut spaceru, nie mogła orzec nic ponad to, że poradził sobie z każdą burzą jaka go nawiedziła podczas wypełniania misji.
- Ciekawe czy ja też będę swoim dzieciom tyle gotować i wciskać w nie kolejne porcje obiadów - zaśmiała się na tę wizję. Oczywiście Rhiannon miała nadzieję, że tak się nie stanie, ale kto wie? W końcu niektóre zwyczaje wynosiło się z domu i były one silniejsze niż młodzieńcze postanowienia o byciu w dorosłości kimś całkiem innym. - Ja, chucherko? Pięć kilo przytyłam! - obruszyła się niezadowolona, że nikt tego nie widzi. Co prawda to pięć kilogramów było na przestrzeni całego roku, ale to nic. Ważne, że się trochę zaokrągliła! Oczywiście rudzielec nie miał pojęcia, gdzie konkretnie, aczkolwiek to na pewno były biodra, tak.
- Nie wątpię, pachną bajecznie, więc na pewno jeszcze lepiej smakują - uznała z radością i poczęstowała się szybko jednym z ciasteczek. Obserwowała również próby zwabienia do nich Uriena; rzeczywiście, mężczyzna wyłonił się wreszcie z krzaków. - To się nazywa prawdziwa magia. Magia wypieków - powiedziała śmiejąc się. Pomachała bratu, żeby do nich podszedł i kiedy tak się stało, odprowadzili panią Allerton do domu, sami natomiast oddali się przerwanej rozmowie o podróży do Skandynawii.
| zt wszystkim!
- Tak! Chciałabym tam kiedyś pojechać. Skandynawia kojarzy mi się z mroźnymi krainami, iskrzącym srebrem śniegiem oraz właśnie z zorzami polarnymi. Musi być tam przepięknie - przytaknęła rozmówczyni i rozmarzyła się trochę. Ria zawsze chciała podróżować, choć raczej nie miała ku temu okazji. Raz czy dwa może była za granicą jako rezerwowa w wielkich, harpiowskich meczach. Jednak nie zdarzyło się, żeby zagrała lub zwiedzała dane miejsce, dlatego nie zaliczała tych wydarzeń do podróży. Kto wie, może kiedyś uda jej się spełnić to marzenie?
- Twierdzi, że nie, ale kto go tam wie… - odpowiedziała przybierając mocno sceptyczną minę. - Za to piegi ma wszystkie, zdążyłam policzyć - rzuciła dumna z siebie. Weasley kochała brata najmocniej ze wszystkich osób stąpających po ziemi i zawsze wiedziała, jeśli działo się u niego coś złego. Rozpoznawała każdy jego symptom, minę czy spojrzenie - dlatego także złociste plamki na twarzy zdradzały wiele. Stan nie tylko ciała, acz także ducha, serca i umysłu. Urien był jedynym człowiekiem, którego rozumiała jak nikogo innego. Stąd świadomość, że przez te kilka miesięcy wydarzyło się naprawdę wiele w jego życiu. Dopóki nie pociągnęła brata za język intensywniej niż podczas kilku minut spaceru, nie mogła orzec nic ponad to, że poradził sobie z każdą burzą jaka go nawiedziła podczas wypełniania misji.
- Ciekawe czy ja też będę swoim dzieciom tyle gotować i wciskać w nie kolejne porcje obiadów - zaśmiała się na tę wizję. Oczywiście Rhiannon miała nadzieję, że tak się nie stanie, ale kto wie? W końcu niektóre zwyczaje wynosiło się z domu i były one silniejsze niż młodzieńcze postanowienia o byciu w dorosłości kimś całkiem innym. - Ja, chucherko? Pięć kilo przytyłam! - obruszyła się niezadowolona, że nikt tego nie widzi. Co prawda to pięć kilogramów było na przestrzeni całego roku, ale to nic. Ważne, że się trochę zaokrągliła! Oczywiście rudzielec nie miał pojęcia, gdzie konkretnie, aczkolwiek to na pewno były biodra, tak.
- Nie wątpię, pachną bajecznie, więc na pewno jeszcze lepiej smakują - uznała z radością i poczęstowała się szybko jednym z ciasteczek. Obserwowała również próby zwabienia do nich Uriena; rzeczywiście, mężczyzna wyłonił się wreszcie z krzaków. - To się nazywa prawdziwa magia. Magia wypieków - powiedziała śmiejąc się. Pomachała bratu, żeby do nich podszedł i kiedy tak się stało, odprowadzili panią Allerton do domu, sami natomiast oddali się przerwanej rozmowie o podróży do Skandynawii.
| zt wszystkim!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
| 31 październik
Świat działał czasem zabawnie, prawda?
Jeszcze nie wszystko widziałam i nie wszystkiego doświadczyłam, ale o tym jednym to właściwie byłam już przekonana. Bo tak jak teraz na przykład. Ledwie widziałam się z Sheilą, jeszcze zapach jej włosów, kiedy przytulam ją na pożegnanie zdawał się wyraźny, a właśnie list dostawałam z informacją i nie nie byle jaką. Taką, której naprawdę dla niej pragnęłam - mocno i z całego serca. Może dobre myśli wszystkich życzliwych jej dusz były w stanie skierować ścieżki jej i jej brata na jedną i wspólną drogę.
Czasem, nawet lubiłam los i przeznaczenie. Dzisiaj - wyjątkowo byłam w stanie im choć odrobinę odpuścić. Wybaczyć to, czego dopuściły się względem mnie, kiedy uczyniły coś dobrego dla tak ważnej dla mnie duszy. To nie tak, że moją własną wojnę z nimi odwołać postanowiłam - zawiesić, o tak, na jeden dzień taki był plan.
Dwa właściwie. Jeszcze tego samego dnia ubłagałam cioteczkę i wuja - którzy akurat w domu byli (cudowne zgranie czasu) by wyrazili zgodę na ponowne odwiedziny Sheili i jej brata. Wuja nie był zadowolony. Ale chyba miał do mnie trochę słabości, bo w końcu ugiął się. Ciocia powiedziała, że to moje wielkie, niebieskie oczy potrafią nakłonić człowieka do wszystkiego. Ale uważam, że po prostu zrozumiała, jak wielka radość obejmuje mnie całą na myśl o szczęściu takim. Że zrozumiałam, że chciałam podarować mojej przyjaciółce coś, czego w Londynie nie była w stanie uświadczyć - dwa krótkie dni i jedną noc dalej od wojny. Chwilę czasu tylko dla niej i tego którego tak sumiennie wypatrywała.
Oh! Tyle rzeczy było do przygotowania, a do tego wszystko zbiegło się z Nocą Duchów. Idealna okazja, tylko ręce do roboty swoje zaprzęgnąć musiałam i to od razu. Najpierw odpisałam na list. Właściwie dwa napisałam, jeden do Sheili, drugi oficjalny do brata jej w razie gdyby jakieś wątpliwości miał. Oba w kopertach, które trzymałam na specjalne okazje. Do środka wrzuciłam trochę suszonych kwiatów. Żeby dodać im powagi i nadać ważności zalakowałam je woskiem z czerwonej świecy, pod woskiem układając kilka niewielkich gałązek wrzosów. Sheili przekazałam nowiny i prosiłam żeby się zjawiała. Jej brata zapewniałam o moich dobrych zamiarach, wystosowując też i do niego zaproszenie. Zaraz potem wujaszka ubłagałam, żeby kawałek dalej w zagajniku za domem pomógł mi rzeczy poustawiać. A kiedy skończyliśmy pora wzywała już do spania.
Rano wstałam pełna energii. Narzuciłam na siebie moją przynoszącą szczęście koszulę w kwiaty i motyle i wsunęłam na biodra spódnicę w kolorze wina. Przemierzałam szybko dom, słysząc jak moje bose stopy odbijają się od drewnianych desek. Wszystko zaplanowałam! Już wczoraj. Nie byłam samolubna - przeważnie. A radość moich bliskich i mnie radością napawa. Dlatego poprosiłam ciocię, żeby pozwoliła wziąć im na kilka godzin Montygona i Bibi kiedy przyjadą. Wiedziałam, że Sheila kocha konie - jej brat nie mógł być w tym inny, prawda? No i ciasto, sama zamierzałam całe przygotować, na wieczór dla nas. Ognisko - a raczej drewno już było gotowe i skryte pod materiałami, żeby nie przemokło. Miałam nadzieję, że padać nie zacznie jednak - ale zabezpieczyć się wolałam.
I wtedy je usłyszałam. Pukanie oznajmiające przybycie tych, których oczekiwałam. Odbiłam się kilka razy piętami od podłoża w podekscytowania przestając ubijać ciasto. Odgarnęłam kosmyki z twarzy przypadkowo zostawiając na nich i na policzku biały ślad mąki. Wytarłam w biegu ręce chwilę walcząc z opierającym się ściągnięciu fartuszkiem. Wzięłam wdech w płuca - jeden ostatni - i pociągnęłam lewą ręką za klamkę.
I tam oto stała znów ona. Z moich ust wydobył się krótki okrzyk radości kiedy zgarnęłam ją w objęcia w pierwszej chwili zapominając, że powinnam się najpierw przedstawić jej bratu. Trochę zapominając o nim i nie rozglądając się za drugą jednostką.
- Słowa nie są w stanie wyrazić radości, która obejmuje serce moje całe Paprotko. - powiedziałam łapiąc ją za dłonie i ściskając je mocno. - Wiedziałam, że… - chciałam mówić dalej, ale wtedy wtedy go dostrzegłam, odwracając na chwilę wzrok od Sheili. Zamrugałam kilka razy przesuwając spojrzeniem od Sheili do - to nie mogło się dziać - Jamesa. Unosząc dłoń, ku wargom, przysuwając palec wskazujący do warg. Zmarszczyłam brwi w niemym zaprzeczeniu, zerkając jeszcze raz na niego, ale nie dając złapać swojego spojrzenia wróciłam nim do Sheili.
- To… to jest twój brat? - zapytałam najpierw wymijając ich oboje, żeby rozejrzeć się czy nie stał gdzieś dalej ktoś jeszcze. Poczułam zimno od kamieni którymi wyłożona była dróżka na bosych stopach. Zacisnęłam na chwilę zęby na palcu, gorączkowo myśląc i szukając. Ale nie dostrzegając nikogo wokół odwróciłam się, układając dłonie na biodrach, przekrzywiając lekko głowę. - Jesteś pewna na pewno, Sheila? - jakoś nie mieściło mi się to głowie wcale i ani trochę. Mimowolnie moja broda uniosła się ku górze. To zwyczajnie nie mogło być i z pewnością nie było m-o-ż-l-i-w-e. W korytarzu pojawiła się cioteczka witając się z Sheilą. Zawieszając spojrzenie na jej bracie. - Kto by się spodziewał Szanownego Pa, prawda Nela? - powiedziała ciocia, spojrzałam na nią odrywając spojrzenie które zawiesiłam wcześniej na Jamesie unosząc jeszcze trochę podbródek. - Zaproś gości do środka. - poinstruowała mnie, znikając za drzwiami, prawdopodobnie wracając znów do kuchni. - Tak… hm... wejdziemy? - zaproponowałam czując jak szyja zaczyna mi okrutnie czerwienią zachodzić. Kompletnie zapomniałam, że przecież miałam plan.
Postanowiłam, jeden dzień rozejmu z losem i przeznaczeniem, to za duża łaska. Wracałam na wojnę z nimi tego samego dnia jeszcze.
To jedno było pewne.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Może właśnie ten wyjazd do Devon był jakiś magiczny? Gotowa była uwierzyć we wszystko, bo teraz oto znalazła swojego Jimmy’ego. Jej Jamesa, jej najukochańszego braciszka. Czuła się, jakby nie mogła odkleić uśmiechu od swojej twarzy, jakby za każdym opadnięciem kącików ust ten natychmiast postanowił wrócić. Wczorajszy wieczór i wczorajszą noc całą rozmawiali, wtulając się we własne objęcia – momentami Sheila przysypiała, zaraz też budząc się aby zapytać go o coś nowego i poprosić o opowiedzenie jeszcze jednej z jego przygód. Chciała słyszeć wszystko – dobre, złe, nieważne, byleby tylko mówił, byleby mogła słyszeć jego głos, wsuwać nos w jego kołnierz i wzdychać z cichej radości.
Musiała też napisać od razu do Neali – w końcu nie dość, że była jeszcze w okolicy, to ledwie parę dni temu rozmawiały o tym, że Sheila wciąż poszukuje własnego brata. I teraz mogła do przedstawić ludziom, którzy przez czas nieobecności starszego Doe okazali na tyle serca, że pomagali zagubionej w wielkim świecie kobiecie. A może najpierw dziecku, potem dopiero kobiecie. W końcu miała ledwo szesnaście lat kiedy przeznaczenie i los postanowiło ich rozdzielić, stąd ciężko powiedzieć by jakkolwiek wiedziała jak działa świat. Z ich dwójki to Jamie zawsze wędrował w dziwne miejsca, uciekając jak tylko wpakował się w kłopoty i nie mógł się w nich pobić.
Otrzymane zaproszenie przyjęła z ochotą, zachwalając rodzinę przyjaciółki na każdy możliwy temat, tak, aby jednak James zgodził się pojechać. Byli w okolicy, nie było to tak daleko, a przecież żadnemu z nich nie śpieszyło się do Londynu. Znaczy, na pewno młoda Doe chciała podjąć się pracy, tak aby teraz móc zarabiać nie tylko na własne utrzymanie ale i na brata. Tę kwestię pewnie będą musieli jeszcze przedyskutować tak dokładniej, ale pewna była, że w tych czasach każdy pieniądz się przyda, a nie mogła pozwolić aby któreś z nich głodowało przez nią.
Teraz jednak nie był to czas na troski, a czas na spotkanie z przyjaciółmi i wspólny wieczór w towarzystwie bliskich! Dlatego wciąż trzymała dłoń Jamesa, wiodąc go między domkami aby ostatecznie stanąć przed miejscem, w którym mieszkała Neala. Ostrożnie zastukała do drzwi, na szybko jeszcze wciskając nos w kołnierz płaszcza brata, spoglądając na niego ze szczęściem szczeniaczka zanim nie usłyszała otwieranych drzwi. Wtedy jednak wystrzeliła w stronę Neali, zamykając ją w jeszcze mocniejszym niż zazwyczaj uścisku, znów nie mogąc zetrzeć uśmiechu z twarzy.
- Nelciu! Tak się cieszę, że się z Jimmym znaleźliśmy i w końcu mogę ci go przedstawić! – Oderwała się od Neali, gotowa już przejść do wzajemnego przedstawiania…kiedy dostrzegła wielkie zwątpienie. Sama chyba nie do końca rozumiała, co się działo, zwłaszcza po następnym pytaniu. „Jesteś pewna na pewno?”. Czemu miałaby nie? Co się stało? Spojrzenie bursztynowych oczu wędrowało od Jamesa do Neali, tak jakby szukała po nich jakiegokolwiek wyjaśnienia na to dziwne przedstawienie.
- Tak, to mój brat, James. Znacie się? – zadała to pytanie, zaraz też zastanawiając się, czy powinna znać na nie odpowiedź. Uprzejmie przywitała się z ciocią Neali, spoglądając na nią jako na jedynego wybawcę w tej chwili. Kiedy zaś Nelka zaprosiła ich do środka, znów złapała Jamesa za dłoń, teraz zaś ostrożnie trzymając go tak, jakby w każdej chwili była gotowa z nim uciec. Nie musiała, ale budził się w niej jakiś lęk przed separacją z Jamesem – jeżeli teraz by gdzieś się oddalił, zdenerwowałaby się i na pewno nie wiedziałaby, co dalej robić.
Musiała też napisać od razu do Neali – w końcu nie dość, że była jeszcze w okolicy, to ledwie parę dni temu rozmawiały o tym, że Sheila wciąż poszukuje własnego brata. I teraz mogła do przedstawić ludziom, którzy przez czas nieobecności starszego Doe okazali na tyle serca, że pomagali zagubionej w wielkim świecie kobiecie. A może najpierw dziecku, potem dopiero kobiecie. W końcu miała ledwo szesnaście lat kiedy przeznaczenie i los postanowiło ich rozdzielić, stąd ciężko powiedzieć by jakkolwiek wiedziała jak działa świat. Z ich dwójki to Jamie zawsze wędrował w dziwne miejsca, uciekając jak tylko wpakował się w kłopoty i nie mógł się w nich pobić.
Otrzymane zaproszenie przyjęła z ochotą, zachwalając rodzinę przyjaciółki na każdy możliwy temat, tak, aby jednak James zgodził się pojechać. Byli w okolicy, nie było to tak daleko, a przecież żadnemu z nich nie śpieszyło się do Londynu. Znaczy, na pewno młoda Doe chciała podjąć się pracy, tak aby teraz móc zarabiać nie tylko na własne utrzymanie ale i na brata. Tę kwestię pewnie będą musieli jeszcze przedyskutować tak dokładniej, ale pewna była, że w tych czasach każdy pieniądz się przyda, a nie mogła pozwolić aby któreś z nich głodowało przez nią.
Teraz jednak nie był to czas na troski, a czas na spotkanie z przyjaciółmi i wspólny wieczór w towarzystwie bliskich! Dlatego wciąż trzymała dłoń Jamesa, wiodąc go między domkami aby ostatecznie stanąć przed miejscem, w którym mieszkała Neala. Ostrożnie zastukała do drzwi, na szybko jeszcze wciskając nos w kołnierz płaszcza brata, spoglądając na niego ze szczęściem szczeniaczka zanim nie usłyszała otwieranych drzwi. Wtedy jednak wystrzeliła w stronę Neali, zamykając ją w jeszcze mocniejszym niż zazwyczaj uścisku, znów nie mogąc zetrzeć uśmiechu z twarzy.
- Nelciu! Tak się cieszę, że się z Jimmym znaleźliśmy i w końcu mogę ci go przedstawić! – Oderwała się od Neali, gotowa już przejść do wzajemnego przedstawiania…kiedy dostrzegła wielkie zwątpienie. Sama chyba nie do końca rozumiała, co się działo, zwłaszcza po następnym pytaniu. „Jesteś pewna na pewno?”. Czemu miałaby nie? Co się stało? Spojrzenie bursztynowych oczu wędrowało od Jamesa do Neali, tak jakby szukała po nich jakiegokolwiek wyjaśnienia na to dziwne przedstawienie.
- Tak, to mój brat, James. Znacie się? – zadała to pytanie, zaraz też zastanawiając się, czy powinna znać na nie odpowiedź. Uprzejmie przywitała się z ciocią Neali, spoglądając na nią jako na jedynego wybawcę w tej chwili. Kiedy zaś Nelka zaprosiła ich do środka, znów złapała Jamesa za dłoń, teraz zaś ostrożnie trzymając go tak, jakby w każdej chwili była gotowa z nim uciec. Nie musiała, ale budził się w niej jakiś lęk przed separacją z Jamesem – jeżeli teraz by gdzieś się oddalił, zdenerwowałaby się i na pewno nie wiedziałaby, co dalej robić.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Nie pamiętał czym smakowało szczęście. Czy miodem na świeżej pajdzie chleba, czy kakaem. Zimnym piwem w gorący wieczór, czy pieczonym w ognisku zającem. Nie pamiętał jak brzmiało — czy jak pieśń skowronka o poranku, dźwięki harfy, a może szum strumienia. W wygrywanej na skrzypcach melodii szukał pocieszenia, szybszym tempie, palcach dziko przemykających po gryfie, smyczku tańczącym na brzegach strun — na próżno. Miały w sobie melancholię, niosły ukryty w stacatto smutek. Historię, której opowiedzenie zdawało się nie mieć końca. Aż nagle okazało się, że jest w stanie sobie przypomnieć. Jej widok był w stanie wszystko zmienić. Rozjaśnić barwy dookoła, dodać im intensywności. Uścisk jej dłoni zalewał jego ciało ciepłem i świadomością, że znalazł dom. Gdziekolwiek była, dokądkolwiek go miała zaprowadzić, nie chciał być gdzie indziej. Tylko tu, przy niej, u jej boku, ściskając jej drobną, delikatną dłoń, czesząc palcami jej włosy, zaplatając je w gęsty warkocz. Chciał śpiewać jej kołysanki i opowiadać bajki, jak wtedy, gdy miała kilka lat. Obiecał jej, że będzie przy niej zawsze, a rzadko obiecywał cokolwiek. I naprawdę nie chciał tamtej obietnicy złamać.
Neala Weasley nie była nieznajomą sylwetką w meandrach wspomnień. Właściwie, pamiętał ją bardzo dobrze. Włosy w kolorze ognia, jasne, błyszczące oczy, jasną twarz skąpaną w pocałunkach słońca. Pamiętał też dumnie zadartą brodę i nieustępliwy ton. Nie zdradził siostrze, kiedy opowiadała o niej najwspanialsze historie. Słuchał ich z uśmiechem, prosząc, aby nie przerywała. Czuł, że gdyby wyjawił jej prawdę, straciłaby coś, co bardzo chciała mu ofiarować — bratnią duszę, skondensowaną w jednej osobie tęsknotę, poczucie bezpieczeństwa i lojalność. Chciał cieszyć się jej szczęściem, poznawać jego smaki i barwy dokładnie w taki sposób, w jaki chciała mu je dać. Nie po swojemu, bez własnej interpretacji. Jej wersja musiała być znacznie piękniejsza i bardziej wartościowa. Nie oponował, kiedy obwieściła, dokąd się udają. Pociągnięty za rękę pod odpowiednie drzwi zastanawiał się, czy jej powiedzieć, ale nim to zrobił, otwarły się, a w nich stanęła rudowłosa szlachcianka. Puścił dłoń siostry — nagle owiał ją chłód, a jego klatkę piersiową ogarnął niepokój. Pragnął znów ją złapać. Przemknął wzrokiem po nich obu, spojrzał na elegancką bluzkę w kwiatki, wykrochmaloną spódnicę, instynktownie wygładzając materiał koszuli na piersi. Gdy spojrzenia się spotkały, uniósł brew, a kąciki ust uniosły się w krnąbrnym uśmiechu. Zauważył ten gest — nie umknął mu; podnosiła palec do ust i przygryzała go delikatnie. Widział to już wcześniej. Stał przez chwilę, czekając na jej ruch. Dopiero, gdy postawiła się wychylić, by odszukać właściwego brata, uaktywnił się i śladem Weasley wycofał, by rozejrzeć dookoła.
— Znów zgubiłaś brata, She? Gdzie on się podział? — Szukał go spojrzeniem, podpierając ręce pod boki. — Co za matoł. To niedopuszczalne. Ledwie go znalazłaś!— jęknął z żalem, bez problemu grając scenę. Nim się wytłumaczył, ciotka dziewczyny zjawiła się w progu. Pamiętał, że ostatnia jego wizyta u Weasleyów nie była zbyt dobra. Tam, w Lynmouth. Niepewność zagnieździła się w żołądku; miał nadzieję, że ten cały Urien nie naopowiadał im historii.
— Pani Weasley — powitał ją i ukłonił się nisko, w pas. — To nieprawdopodobne. To musi być przeznaczenie, prawda? Jestem wdzięczny za gościnę. I za to, że moja siostra tak miło spędziła tu czas. Dzięki wam czuła się jak w domu. Dziękuję — i choć próbował zrobić na kobiecie jak najlepsze wrażenie, oczarować ją, jak tylko umiał, obdarzając ciepłym spojrzeniem, uprzejmym uśmiechem, wcale nie kłamał. Ścisnął Sheilę za rękę. — Zastanawiałem się, czy z kostką to nie było nic poważnego, ale chyba już jest w porządku.— Było już wcześniej, kiedy spotkali się w Lynmouth nie utkała. Jej kostka prezentowała się w gruncie rzeczy bardzo atrakcyjnie, ale te informacje zachował już dla siebie, podobnie jak większość innych szczegółów, które miały pozostać już między nimi. Odprowadził kobietę spojrzeniem; zerknął na załamaną rudą, a brew sama powędrowała do góry.
— Cześć — powitał ją cicho, prawie szeptem, a potem uniósł palec do policzka; własnego, dając jej znak, że była brudna. Pociągnięty przez siostrę, wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzach. Ładne, ciepłe — ale nie tak wyobrażał sobie dom arystokratów. Nie było tu londyńskiego blichtru, bogactwa, kiczu. Dom jak dom.— Tak, cóż, właściwie... poznaliśmy się niedawno. W Blackpool. Pomagałem Carterom w rozwożeniu żywności. Znaczy, pracowałem — dodał ciszej, streszczając historię, jak tylko się dało. Nie zamierzał opowiadać w jaki sposób do tego doszło. Nie chciał mówić za wiele, tak naprawdę. Prócz tego, ile musiał. Nie chciał odbierać jej tej chwili, tego spotkania, radości, że mogła ich sobie przedstawić. Czuł się głupio, że nieświadomie ją ubiegł. Wyrzuty sumienia zaciążyły mu na piersi, ścisnął jej dłoń mocniej; zachowuj się tak, jak miało być; jak miało to wyglądać. — Więc... — podjął, spoglądając na Weasley. — Sheila mówiła, że jeździsz konno. W damskim, czy męskim siodle?— Wywołał ją do odpowiedzi, spoglądając na nią; może z powodzeniem nawet łapiąc jej spojrzenie na chwilę lub dwie, by zaraz przenieść je na małą siostrę.
Neala Weasley nie była nieznajomą sylwetką w meandrach wspomnień. Właściwie, pamiętał ją bardzo dobrze. Włosy w kolorze ognia, jasne, błyszczące oczy, jasną twarz skąpaną w pocałunkach słońca. Pamiętał też dumnie zadartą brodę i nieustępliwy ton. Nie zdradził siostrze, kiedy opowiadała o niej najwspanialsze historie. Słuchał ich z uśmiechem, prosząc, aby nie przerywała. Czuł, że gdyby wyjawił jej prawdę, straciłaby coś, co bardzo chciała mu ofiarować — bratnią duszę, skondensowaną w jednej osobie tęsknotę, poczucie bezpieczeństwa i lojalność. Chciał cieszyć się jej szczęściem, poznawać jego smaki i barwy dokładnie w taki sposób, w jaki chciała mu je dać. Nie po swojemu, bez własnej interpretacji. Jej wersja musiała być znacznie piękniejsza i bardziej wartościowa. Nie oponował, kiedy obwieściła, dokąd się udają. Pociągnięty za rękę pod odpowiednie drzwi zastanawiał się, czy jej powiedzieć, ale nim to zrobił, otwarły się, a w nich stanęła rudowłosa szlachcianka. Puścił dłoń siostry — nagle owiał ją chłód, a jego klatkę piersiową ogarnął niepokój. Pragnął znów ją złapać. Przemknął wzrokiem po nich obu, spojrzał na elegancką bluzkę w kwiatki, wykrochmaloną spódnicę, instynktownie wygładzając materiał koszuli na piersi. Gdy spojrzenia się spotkały, uniósł brew, a kąciki ust uniosły się w krnąbrnym uśmiechu. Zauważył ten gest — nie umknął mu; podnosiła palec do ust i przygryzała go delikatnie. Widział to już wcześniej. Stał przez chwilę, czekając na jej ruch. Dopiero, gdy postawiła się wychylić, by odszukać właściwego brata, uaktywnił się i śladem Weasley wycofał, by rozejrzeć dookoła.
— Znów zgubiłaś brata, She? Gdzie on się podział? — Szukał go spojrzeniem, podpierając ręce pod boki. — Co za matoł. To niedopuszczalne. Ledwie go znalazłaś!— jęknął z żalem, bez problemu grając scenę. Nim się wytłumaczył, ciotka dziewczyny zjawiła się w progu. Pamiętał, że ostatnia jego wizyta u Weasleyów nie była zbyt dobra. Tam, w Lynmouth. Niepewność zagnieździła się w żołądku; miał nadzieję, że ten cały Urien nie naopowiadał im historii.
— Pani Weasley — powitał ją i ukłonił się nisko, w pas. — To nieprawdopodobne. To musi być przeznaczenie, prawda? Jestem wdzięczny za gościnę. I za to, że moja siostra tak miło spędziła tu czas. Dzięki wam czuła się jak w domu. Dziękuję — i choć próbował zrobić na kobiecie jak najlepsze wrażenie, oczarować ją, jak tylko umiał, obdarzając ciepłym spojrzeniem, uprzejmym uśmiechem, wcale nie kłamał. Ścisnął Sheilę za rękę. — Zastanawiałem się, czy z kostką to nie było nic poważnego, ale chyba już jest w porządku.— Było już wcześniej, kiedy spotkali się w Lynmouth nie utkała. Jej kostka prezentowała się w gruncie rzeczy bardzo atrakcyjnie, ale te informacje zachował już dla siebie, podobnie jak większość innych szczegółów, które miały pozostać już między nimi. Odprowadził kobietę spojrzeniem; zerknął na załamaną rudą, a brew sama powędrowała do góry.
— Cześć — powitał ją cicho, prawie szeptem, a potem uniósł palec do policzka; własnego, dając jej znak, że była brudna. Pociągnięty przez siostrę, wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzach. Ładne, ciepłe — ale nie tak wyobrażał sobie dom arystokratów. Nie było tu londyńskiego blichtru, bogactwa, kiczu. Dom jak dom.— Tak, cóż, właściwie... poznaliśmy się niedawno. W Blackpool. Pomagałem Carterom w rozwożeniu żywności. Znaczy, pracowałem — dodał ciszej, streszczając historię, jak tylko się dało. Nie zamierzał opowiadać w jaki sposób do tego doszło. Nie chciał mówić za wiele, tak naprawdę. Prócz tego, ile musiał. Nie chciał odbierać jej tej chwili, tego spotkania, radości, że mogła ich sobie przedstawić. Czuł się głupio, że nieświadomie ją ubiegł. Wyrzuty sumienia zaciążyły mu na piersi, ścisnął jej dłoń mocniej; zachowuj się tak, jak miało być; jak miało to wyglądać. — Więc... — podjął, spoglądając na Weasley. — Sheila mówiła, że jeździsz konno. W damskim, czy męskim siodle?— Wywołał ją do odpowiedzi, spoglądając na nią; może z powodzeniem nawet łapiąc jej spojrzenie na chwilę lub dwie, by zaraz przenieść je na małą siostrę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wierzyłam. Zwyczajnie nie chciałam i nie zamierzałam wierzyć w to co się działo chwilę po tym, jak cała moja uwaga z She przesunęła się na stojącego obok chłopaka. Musiał przyjść po coś innego bo przecież n-i-e m-ó-g-ł przyjść tutaj z nią. Dlatego musiałam sprawdzić, bo wierzyć nie chciałam. Więc wyszłam, na boso, czując pod stopami kostkę brukową. Unosząc rękę w nagłym zamyśleniu, by później wypuścić z siebie pytania skierowane tylko do Sheilii. A kiedy zaczął to swoje mówienie całe, odwróciłam się w jego stronę energicznie, tak że aż spódnica mi zafalowała, a dłonie odnalazły biodra. Nos zmarszczył się, oczy zmrużyły, a usta wydęły. Uniosłam rękę, żeby wskazać na niego palcem widocznie szukając słów, którymi mogłabym określić to wszystko co czułam, w końcu decydując się powtórzyć jedno. - Matoł. - zmrużyłam jeszcze trochę oczy w niewypowiedzianej groźbie, odwracając się do przyjaciółki. Już otwierałam usta, żeby jej wziąć i powiedzieć szybko - no może nie szybko zależnie jak słowa by się ułożyły - kiedy ciocia w drzwiach się zjawiła. Zamknęłam więc usta, słuchając jak James do niej mówi. I patrząc jak wita się z nią Sheila.
- Przeznaczenie. - prychnęłam pod nosem, licząc, że tylko Sheila obok której stanęłam to usłyszy. Ale w swoje szczęście nie wierzyłam wcale, więc prosiłam tylko żeby to do cioci nie dotarło. Wywróciłam do kompletu oczami. Na co te wojny moje całe, jak ten los i tak co chciał brał i robił.
- Nie może być inaczej. - zgodziła się cioteczka, ku mojemu własnemu prywatnemu utrapieniu, wykrzywiłam w niezadowoleniu usta. Ciocia zaśmiała się łagodnie na kolejne słowa, przerzucając ścierkę przez ramię. - Gdyby Nela zamiast w obłokach bujać, pod nogi czasem spogląda, żadne kostki by nie cierpiały. - zawyrokowała ciotka, gestem ponagalając nas wszystkich i mi wyrzucając polecenie by gości do środka brać i prosić. Tym razem chociaż stóp gołych nie zobaczyła. Ale ja i tak zaczynałam czuć jak policzki mi się czerwienią. Gorzej jeszcze chwilę później się zrobiło kiedy wdech wzięłam, wewnętrzną siebie uspokajając, czerwień nawet z sukcesem odganiając. Zbierając się do wejść, kiedy jego głos mnie przywołał. Jasne tęczówki przeniosły się w tym kierunku.
Uniosłam wargi w uśmiechu, postanawiając miłą być i dobrą gospodynią. Nic się nie działo przecież w porządku wszystko było. Brew mi się zaraz uniosła, kiedy patrzyłam jak policzka swojego dotyka dopiero po chwili orientując się o co mu tak właściwie chodzi. Uniosłam swoją własną rękę, przejeżdżając palcami. Odkrywając - O ZGROZO - że brudna od mąki jestem. Zaczęłam ją ścierać, czując jak czerwona się cała robię. Więc zamiast stać uciekłam w głąb domu wchodząc. Kolejne upokorzenie. Jedno za drugim. Czemu zawsze mi się to działo? I dokładnie zawsze jak on obok się znajdował. Uciekać powinnam może, kiedy tylko na horyzoncie się zjawiał, ale ja w nawyku ucieczki nie miałam. Ruszyłam pierwsza, przechodząc korytarzem by zacząć wspinać się po schodach na piętro.
- Nie dodasz nic o kąpielach w strumieniu? - zapytałam więc słysząc całkiem inną wersję od tej, którą przedstawiał tak chętnie w Lynmouth. Odwróciłam głowę spoglądając przez ramię na niego, a potem przenosząc wzrok na Sheilę. - Wychodzi na to, Paprotko, że to jeden z tych na których swoje klątwy rzucać chciałaś. - dotarła na górę schodów, by - robiąc im najpierw trochę miejsca odwrócić się na pięcie gwałtownie i ująć ponownie jej dłonie. - Wybacz mi proszę, nie sądziłam, że to mnie przyjdzie spotkać twojego brata wcześniej, niźli los was na nowo złączy. Gdybym wiedziała, gdybym chociaż usłyszała nazwisko tak znajome powiedziałabym ci od razu, wiesz przecież, prawda? - zapytałam z nadzieją i troską i widocznym smutkiem. Bo naprawdę nie sądziłam, że właśnie tak się ma sprawa. Ale nikt inny nigdzie nie stał. A Sheila twierdziła, że to jego właśnie ma za brata. - Z każdą minutą która mija zastanawiam się, czy mogłam coś inaczej zrobić inaczej, lepiej, żeby ulżyć wcześniej twemu sercu, bo dobrze wiem, jak ciężko jest wyglądać własnego brata nie mając pojęcia, co się z nim dzieje. - wypowiedziałam z przejęciem, bo dłużej już wytrzymać nie umiałam.
Pokonałam kilka kroków jeszcze by zatrzymać się przed drzwiami do pokoju Rii.- Jeżdżę. - odpowiedziałam, ale dopiero drugie pytanie sprawiło, że wzrok zwróciłam w kierunku chłopaka, wydymając usta w zastanowieniu marszcząc trochę brwi. - Męskim? Tak myślę. - zaryzykowałam, bo w sumie na szybko zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przeniosłam wzrok na Sheilę. - To męskie, prawda? - upewniłam się, ją mając za większego eksperta. Ale w mojej odpowiedzi i pytaniu pewności brakowało. - Oh właśnie! - te słowa mi przypomniały plan cały, o którym w tym wszystkim zapomniałam. - Bo pomyślałam…. - zaczęłam, popychając drzwi do pokoju kuzynki, który zajmowałam. Nie był jakiś duży. Właściwie znajdowała się w nim szafa, łóżko, biurko i mniejsza szafka. Na biurku pełno było rzeczy różnych. Mój notatnik, zasuszone rośliny, pióra do pisania i kałamarz, Na sznurku przewieszone rysunki, jeszcze mało ładne, bardziej gryzmoły na moje własne zdanie, ołówek też się znalazł. Szafka miała półki na której znajdowało się sporo książek z niektórych wystawały suszone kwiaty. - Tu my. - wytłumaczyłam spoglądając na Sheile, zanim podjęłam dalej. - ...pomyślałam, że zanim mrok nastanie chcielibyście właśnie z Montygonem i Bibi wybrać się na przejażdżkę. Na północ, do Sidmouth siedem mil tylko jest. Nad morze. Zimno strasznie jeszcze nie jest, a wiem, że kochasz konie. No i jak pisałam, tak naprawdę każda chwilą z tobą to radość zawsze dla mnie She, ale nie o mnie chodzi dzisiaj. - zwróciłam się do She bezpośrednio, zapewniając jej, że ten jeden raz uwagi mi nie musi oddawać ani całej, ani połowy nawet. - A Montygon tęsknił od ostatniego czasu. - zapewniłam ją, trochę kusząc tym stwierdzeniem. - Bibi dla ciebie wtedy. - Jamesowi tylko chwilę poświęciłem. - Ty w tym na przeciwko. - stary Uriena pokój. Przeszłam przez niewielki korytarz popychając drzwi. Rozmiarów nie miał większych, ale było w nim znacznie mniej. Kilka pozostałych książek. Wróciłam do tego, który nazywałam moim. - Ja skończę co zaczęłam a kiedy ciemno się zrobi, Noc Duchów zaczniemy za domem, tam już wuja wszystko mi pomógł ustawić. - ot cała propozycja. Do zmroku jeszcze było kilka godzin, a ja chciałam, żeby naprawdę mogli ze sobą pobyć robiąc to, co na pewno Sheila kochała. I szczęśliwie dla mnie, to jedno mogłam jej podarować.
Notatnik na biurku jest dla Neli też pewnego rodzaju dziennikiem. Możecie w nim natrafić na kartki.
Jeśli któreś z was decyduje się do niego zajrzeć rzućcie wcześniej kostką k6 w szafce (chyba że chcecie większe prawdopodobieństwo trafienia na jakieś gryzmoły to k8)
1. niezbyt udany rysunek konia, cały pokreślony
2. https://i.ibb.co/nC2R4nz/031057.jpg
3. https://i.ibb.co/kcbScDy/131057.jpg
4. https://i.ibb.co/8czPKgd/161057.jpg
5. https://i.ibb.co/XZ6864r/1610ajm.png
6. https://i.ibb.co/r0yYGKt/1610-annjamesmarcel-las.png
- Przeznaczenie. - prychnęłam pod nosem, licząc, że tylko Sheila obok której stanęłam to usłyszy. Ale w swoje szczęście nie wierzyłam wcale, więc prosiłam tylko żeby to do cioci nie dotarło. Wywróciłam do kompletu oczami. Na co te wojny moje całe, jak ten los i tak co chciał brał i robił.
- Nie może być inaczej. - zgodziła się cioteczka, ku mojemu własnemu prywatnemu utrapieniu, wykrzywiłam w niezadowoleniu usta. Ciocia zaśmiała się łagodnie na kolejne słowa, przerzucając ścierkę przez ramię. - Gdyby Nela zamiast w obłokach bujać, pod nogi czasem spogląda, żadne kostki by nie cierpiały. - zawyrokowała ciotka, gestem ponagalając nas wszystkich i mi wyrzucając polecenie by gości do środka brać i prosić. Tym razem chociaż stóp gołych nie zobaczyła. Ale ja i tak zaczynałam czuć jak policzki mi się czerwienią. Gorzej jeszcze chwilę później się zrobiło kiedy wdech wzięłam, wewnętrzną siebie uspokajając, czerwień nawet z sukcesem odganiając. Zbierając się do wejść, kiedy jego głos mnie przywołał. Jasne tęczówki przeniosły się w tym kierunku.
Uniosłam wargi w uśmiechu, postanawiając miłą być i dobrą gospodynią. Nic się nie działo przecież w porządku wszystko było. Brew mi się zaraz uniosła, kiedy patrzyłam jak policzka swojego dotyka dopiero po chwili orientując się o co mu tak właściwie chodzi. Uniosłam swoją własną rękę, przejeżdżając palcami. Odkrywając - O ZGROZO - że brudna od mąki jestem. Zaczęłam ją ścierać, czując jak czerwona się cała robię. Więc zamiast stać uciekłam w głąb domu wchodząc. Kolejne upokorzenie. Jedno za drugim. Czemu zawsze mi się to działo? I dokładnie zawsze jak on obok się znajdował. Uciekać powinnam może, kiedy tylko na horyzoncie się zjawiał, ale ja w nawyku ucieczki nie miałam. Ruszyłam pierwsza, przechodząc korytarzem by zacząć wspinać się po schodach na piętro.
- Nie dodasz nic o kąpielach w strumieniu? - zapytałam więc słysząc całkiem inną wersję od tej, którą przedstawiał tak chętnie w Lynmouth. Odwróciłam głowę spoglądając przez ramię na niego, a potem przenosząc wzrok na Sheilę. - Wychodzi na to, Paprotko, że to jeden z tych na których swoje klątwy rzucać chciałaś. - dotarła na górę schodów, by - robiąc im najpierw trochę miejsca odwrócić się na pięcie gwałtownie i ująć ponownie jej dłonie. - Wybacz mi proszę, nie sądziłam, że to mnie przyjdzie spotkać twojego brata wcześniej, niźli los was na nowo złączy. Gdybym wiedziała, gdybym chociaż usłyszała nazwisko tak znajome powiedziałabym ci od razu, wiesz przecież, prawda? - zapytałam z nadzieją i troską i widocznym smutkiem. Bo naprawdę nie sądziłam, że właśnie tak się ma sprawa. Ale nikt inny nigdzie nie stał. A Sheila twierdziła, że to jego właśnie ma za brata. - Z każdą minutą która mija zastanawiam się, czy mogłam coś inaczej zrobić inaczej, lepiej, żeby ulżyć wcześniej twemu sercu, bo dobrze wiem, jak ciężko jest wyglądać własnego brata nie mając pojęcia, co się z nim dzieje. - wypowiedziałam z przejęciem, bo dłużej już wytrzymać nie umiałam.
Pokonałam kilka kroków jeszcze by zatrzymać się przed drzwiami do pokoju Rii.- Jeżdżę. - odpowiedziałam, ale dopiero drugie pytanie sprawiło, że wzrok zwróciłam w kierunku chłopaka, wydymając usta w zastanowieniu marszcząc trochę brwi. - Męskim? Tak myślę. - zaryzykowałam, bo w sumie na szybko zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przeniosłam wzrok na Sheilę. - To męskie, prawda? - upewniłam się, ją mając za większego eksperta. Ale w mojej odpowiedzi i pytaniu pewności brakowało. - Oh właśnie! - te słowa mi przypomniały plan cały, o którym w tym wszystkim zapomniałam. - Bo pomyślałam…. - zaczęłam, popychając drzwi do pokoju kuzynki, który zajmowałam. Nie był jakiś duży. Właściwie znajdowała się w nim szafa, łóżko, biurko i mniejsza szafka. Na biurku pełno było rzeczy różnych. Mój notatnik, zasuszone rośliny, pióra do pisania i kałamarz, Na sznurku przewieszone rysunki, jeszcze mało ładne, bardziej gryzmoły na moje własne zdanie, ołówek też się znalazł. Szafka miała półki na której znajdowało się sporo książek z niektórych wystawały suszone kwiaty. - Tu my. - wytłumaczyłam spoglądając na Sheile, zanim podjęłam dalej. - ...pomyślałam, że zanim mrok nastanie chcielibyście właśnie z Montygonem i Bibi wybrać się na przejażdżkę. Na północ, do Sidmouth siedem mil tylko jest. Nad morze. Zimno strasznie jeszcze nie jest, a wiem, że kochasz konie. No i jak pisałam, tak naprawdę każda chwilą z tobą to radość zawsze dla mnie She, ale nie o mnie chodzi dzisiaj. - zwróciłam się do She bezpośrednio, zapewniając jej, że ten jeden raz uwagi mi nie musi oddawać ani całej, ani połowy nawet. - A Montygon tęsknił od ostatniego czasu. - zapewniłam ją, trochę kusząc tym stwierdzeniem. - Bibi dla ciebie wtedy. - Jamesowi tylko chwilę poświęciłem. - Ty w tym na przeciwko. - stary Uriena pokój. Przeszłam przez niewielki korytarz popychając drzwi. Rozmiarów nie miał większych, ale było w nim znacznie mniej. Kilka pozostałych książek. Wróciłam do tego, który nazywałam moim. - Ja skończę co zaczęłam a kiedy ciemno się zrobi, Noc Duchów zaczniemy za domem, tam już wuja wszystko mi pomógł ustawić. - ot cała propozycja. Do zmroku jeszcze było kilka godzin, a ja chciałam, żeby naprawdę mogli ze sobą pobyć robiąc to, co na pewno Sheila kochała. I szczęśliwie dla mnie, to jedno mogłam jej podarować.
Notatnik na biurku jest dla Neli też pewnego rodzaju dziennikiem. Możecie w nim natrafić na kartki.
Jeśli któreś z was decyduje się do niego zajrzeć rzućcie wcześniej kostką k6 w szafce (chyba że chcecie większe prawdopodobieństwo trafienia na jakieś gryzmoły to k8)
1. niezbyt udany rysunek konia, cały pokreślony
2. https://i.ibb.co/nC2R4nz/031057.jpg
3. https://i.ibb.co/kcbScDy/131057.jpg
4. https://i.ibb.co/8czPKgd/161057.jpg
5. https://i.ibb.co/XZ6864r/1610ajm.png
6. https://i.ibb.co/r0yYGKt/1610-annjamesmarcel-las.png
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
przed domem
Szybka odpowiedź