tyły domu
AutorWiadomość
Za domem
Za domem, zamiast lasu, znajduje się sporej wielkości ogród. Otoczony białym płotem, który pokryty został przez wijącą się roślinność, sięga tak naprawdę jeszcze dalej - ale z braku funduszy Weasley'owie zdecydowali się ogrodzić jedynie niewielką część włości. W środku zawiera zadbany ogródek - z grządkami warzywnymi oraz kwiatowymi rabatkami. Taras nie został ściśle wydzielony. Umownie jest nim przestrzeń przy domu przykryta prowizoryczną markizą skrywającą drewniane, bujane fotele i niewielki, drewniany stolik. Za ogrodzeniem po prawej stronie rosną owocowe drzewa, a po lewej rozciąga się polana służąca za miejsce organizacji wszelkich rodzinnych przyjęć. Jednak największą atrakcją pozostaje oddalone na północ jeziorko, licznie oblegane przez wszystkich późną wiosną oraz latem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 13.06.18 21:22, w całości zmieniany 1 raz
| 21.07?
Lipiec wciąż trwał, ale pogoda niezbyt przypominała tę, którą znała z poprzednich lat. Jej urodziny zazwyczaj były dniem parnym, słonecznym i gorącym. Przyszła na świat w sam środek lata, była letnim dzieckiem o gorącej krwi i krewkim temperamencie.
To były pierwsze urodziny od czasu śmierci rodziców, więc w tym roku po raz pierwszy nie przywitał ją zapach pysznego ciasta pieczonego przez mamę ani radosny gwar wypełniający dom, co pamiętała z dzieciństwa oraz czasów nastoletnich, gdy na każde wakacje wracała do rodzinnego domu pod Londynem. Jedynym, co ją powitało, była wypełniająca dom cisza. Choć w natłoku poważniejszych problemów nie przykładała większej wagi do tego dnia, bo wydawał jej się bardzo błahy i nieistotny w obliczu nadciągającej wojny, i prawie nie zauważyła jego nadejścia, to mimo wszystko trochę ją to zabolało, co przypomniało jej, że mimo skupienia na pracy i Zakonie Feniksa rodzina nadal jest dla niej bardzo ważną sprawą i zwyczajnie tęskniła za utraconymi bliskimi. Nawet jeśli nie przyznawała się do tego głośno, starannie ukrywając słabości przed osobami postronnymi. Zresztą, jako osoba praktyczna wolała poświęcić swą uwagę pracy zamiast babraniu się w sentymentach i tęsknocie. Nawet jeśli pusty dom w pierwsze urodziny po śmierci rodziców zabolał ją bardziej, niż w ostatnich miesiącach, nie licząc okresu bezpośrednio po ich odejściu.
Może ktoś w Biurze chciał jej zrobić radość, lub wypchnąć ją na przymusowy odpoczynek, bo tego dnia dostała całodniowy urlop. Ostatnio zapracowywała się ponad normę i właściwie żyła pracą, a zmęczony auror to zły auror – dlatego w dzień urodzin Sophię powitała dziwna świadomość urlopu, na który tak rzadko sobie pozwalała, chyba że miała naprawdę ważne sprawy, jak spotkanie Zakonu Feniksa parę tygodni wstecz.
Oczywiście nie miała zamiaru tkwić w pustym domu i krążyć od ściany do ściany, zamierzała wybyć na miasto, może polatać na miotle lub odwiedzić parę miejsc – kiedy monotonną ciszę przerwało stukanie o szybę. Zauważywszy sowę, wpuściła ją, znajdując liścik z charakterem pisma Rii. Weasleyówna napisała do niej z zaproszeniem w samą porę – Sophia uznała, że to świetna okazja, tym bardziej, że ich relacje trochę się rozluźniły po tym, jak po Hogwarcie na dwa długie lata wyjechała do Ameryki. Wiele jej dawnych szkolnych relacji się wtedy rozluźniło i nie wszystkie powróciły do tego, co było, zwłaszcza że po epizodzie z Ameryką od razu poszła na trzyletni kurs aurorski.
Wskoczyła na miotłę i poleciała do domu Rii, co trochę trwało, ale Sophia lubiła latać, a w ostatnim czasie na nowo odkrywała w sobie dawną miłość do latania, tak zaniedbaną przez Amerykę i kurs. Oczywiście zachowywała ostrożność, by nie wystraszyć mugoli, którzy i tak znacznie ucierpieli przez te wszystkie dziwne wydarzenia, i w końcu doleciała do miejsca, które znała, bo w końcu czasem bywała tu w dzieciństwie. Matka Rii była jej daleką ciotką; nie pamiętała, jakie właściwie łączyło je pokrewieństwo poza tym, że była kiedyś Skamanderem tak jak matka Sophii, i Marlene Carter czasem posyłała do niej swoją krnąbrną córkę, by pobawiła się z młodymi Weasleyami, dlatego w Hogwarcie, mimo dwóch lat różnicy, znały się i lubiły mimo rywalizacji w domowych drużynach quidditcha.
Wylądowała w ogrodzie na tyłach domu, rozglądając się za sylwetką dalekiej kuzynki.
- Ria? – rzuciła w przestrzeń, zeskakując z miotły i dzierżąc ją w dłoni. Drugą ręką poprawiła potargane po locie włosy, a czujne oczy barwy płynnego złota rozglądały się po bardzo dawno nie widzianym otoczeniu.
Lipiec wciąż trwał, ale pogoda niezbyt przypominała tę, którą znała z poprzednich lat. Jej urodziny zazwyczaj były dniem parnym, słonecznym i gorącym. Przyszła na świat w sam środek lata, była letnim dzieckiem o gorącej krwi i krewkim temperamencie.
To były pierwsze urodziny od czasu śmierci rodziców, więc w tym roku po raz pierwszy nie przywitał ją zapach pysznego ciasta pieczonego przez mamę ani radosny gwar wypełniający dom, co pamiętała z dzieciństwa oraz czasów nastoletnich, gdy na każde wakacje wracała do rodzinnego domu pod Londynem. Jedynym, co ją powitało, była wypełniająca dom cisza. Choć w natłoku poważniejszych problemów nie przykładała większej wagi do tego dnia, bo wydawał jej się bardzo błahy i nieistotny w obliczu nadciągającej wojny, i prawie nie zauważyła jego nadejścia, to mimo wszystko trochę ją to zabolało, co przypomniało jej, że mimo skupienia na pracy i Zakonie Feniksa rodzina nadal jest dla niej bardzo ważną sprawą i zwyczajnie tęskniła za utraconymi bliskimi. Nawet jeśli nie przyznawała się do tego głośno, starannie ukrywając słabości przed osobami postronnymi. Zresztą, jako osoba praktyczna wolała poświęcić swą uwagę pracy zamiast babraniu się w sentymentach i tęsknocie. Nawet jeśli pusty dom w pierwsze urodziny po śmierci rodziców zabolał ją bardziej, niż w ostatnich miesiącach, nie licząc okresu bezpośrednio po ich odejściu.
Może ktoś w Biurze chciał jej zrobić radość, lub wypchnąć ją na przymusowy odpoczynek, bo tego dnia dostała całodniowy urlop. Ostatnio zapracowywała się ponad normę i właściwie żyła pracą, a zmęczony auror to zły auror – dlatego w dzień urodzin Sophię powitała dziwna świadomość urlopu, na który tak rzadko sobie pozwalała, chyba że miała naprawdę ważne sprawy, jak spotkanie Zakonu Feniksa parę tygodni wstecz.
Oczywiście nie miała zamiaru tkwić w pustym domu i krążyć od ściany do ściany, zamierzała wybyć na miasto, może polatać na miotle lub odwiedzić parę miejsc – kiedy monotonną ciszę przerwało stukanie o szybę. Zauważywszy sowę, wpuściła ją, znajdując liścik z charakterem pisma Rii. Weasleyówna napisała do niej z zaproszeniem w samą porę – Sophia uznała, że to świetna okazja, tym bardziej, że ich relacje trochę się rozluźniły po tym, jak po Hogwarcie na dwa długie lata wyjechała do Ameryki. Wiele jej dawnych szkolnych relacji się wtedy rozluźniło i nie wszystkie powróciły do tego, co było, zwłaszcza że po epizodzie z Ameryką od razu poszła na trzyletni kurs aurorski.
Wskoczyła na miotłę i poleciała do domu Rii, co trochę trwało, ale Sophia lubiła latać, a w ostatnim czasie na nowo odkrywała w sobie dawną miłość do latania, tak zaniedbaną przez Amerykę i kurs. Oczywiście zachowywała ostrożność, by nie wystraszyć mugoli, którzy i tak znacznie ucierpieli przez te wszystkie dziwne wydarzenia, i w końcu doleciała do miejsca, które znała, bo w końcu czasem bywała tu w dzieciństwie. Matka Rii była jej daleką ciotką; nie pamiętała, jakie właściwie łączyło je pokrewieństwo poza tym, że była kiedyś Skamanderem tak jak matka Sophii, i Marlene Carter czasem posyłała do niej swoją krnąbrną córkę, by pobawiła się z młodymi Weasleyami, dlatego w Hogwarcie, mimo dwóch lat różnicy, znały się i lubiły mimo rywalizacji w domowych drużynach quidditcha.
Wylądowała w ogrodzie na tyłach domu, rozglądając się za sylwetką dalekiej kuzynki.
- Ria? – rzuciła w przestrzeń, zeskakując z miotły i dzierżąc ją w dłoni. Drugą ręką poprawiła potargane po locie włosy, a czujne oczy barwy płynnego złota rozglądały się po bardzo dawno nie widzianym otoczeniu.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Tej nocy Ria nie mogła zasnąć. Wierciła się niespokojnie po trzeszczącym łóżku. Szukała natchnienia - wiedziała, że powinna o czymś pamiętać, ale całkowicie nie zdawała sobie sprawy o czym zapomniała. Olśnienie wreszcie nadeszło - po zmięciu całej pościeli i wyrzuceniu jej na zimną podłogę. Dwudziesty pierwszy lipca to dzień urodzin Sophii! Rudowłosa z niecierpliwieniem wyczekiwała poranka, w ostateczności nie budząc się ani trochę wypoczęta. Wyjątkowo leniwie wypijała gorącą czekoladę; na słońce barwiące niebo soczystymi kolorami ciepła praktycznie nie patrzyła. Walczyła z narastającą sennością, raz po raz przecierając oczy. Po długich, rozwleczonych do granic możliwości minutach siedzenia na parapecie Weasley zabrała się do pracy - mama nareszcie wstała. Dziewczyna zbiegła do kuchni niczym słoń, z impetem oraz pełną świadomością masakrując skrzypiące schody.
- Mamo, musimy przygotować tort! - zarządziła podekscytowana. Tak jak stała (czyli w koszuli nocnej upstrzonej czarnymi tiarami), z bosymi nogami podleciała do szafki. Sprawnymi ruchami wydobyła z niej niezbędne do pieczenia produkty. - No jak to po co? Sophia ma dziś urodziny - skarciła własną rodzicielkę. Pokręciła z niedowierzaniem głową - jak jej własna mama mogła nie domyślić się dlaczego córka napadła na kuchnię? Matki to jednak dziwne stworzenia, jak stwierdziła Rhiannon w myślach. - Zjemy potem, jak wstawimy ciasto - mruknęła w odpowiedzi na pretensje dotyczące niezjedzonego śniadania. Śniadanie nie zając, nie ucieknie. W przeciwieństwie do czasu, którego miały niewiele. - Zaczniesz? Muszę napisać list - rzuciła w biegu, znów podążając szybkim krokiem na górę. To tam otworzyła okno i przywołała Rudego Rydza. Po porze karmienia oraz standardowych pieszczot nadszedł czas na nakreślenie kilku istotnych słów do panny Skamander. Halo, Sophia! Nie ma chwili do stracenia - lato już w pełni, wyzywam cię na pływacki pojedynek. Weź ze sobą strój kąpielowy. Nie przyjmuję odmowy. Bądź o czternastej. Całuję! - krótko, ale treściwie, jak przyznał w duchu zadowolony piegus. Szeroki uśmiech zatańczył na nakrapianej twarzy czarownicy - potem? Potem to Rydzyk szybował w przestworzach mknąc już do mieszkania kuzynki. A Ria? Cóż, ponownie zbiegła na dół.
- Nie, nie zepsują się - zapewniła solennie matkę, gdy ta spokojnym tonem zapytała nadpobudliwą latorośl co sądziła o dewastacji schodów. - Coś ci nie idzie z tym tortem - upomniała zaspaną, dopijającą kawę Elaine. Wkrótce wspólnie dały się porwać wirowi przygotowań. Zgodnie z obietnicą, po skończonej, ciężkiej pracy, młoda Weasley spałaszowała każdy szpinakowy tost podsunięty pod nos. Pomogła mamie posprzątać w domu - i skończyła w samą porę. Przebrała się naprędce w mocno zabudowany strój kąpielowy, następnie wybiegła na taras. Zobaczywszy znajomą, płomiennie rudą czuprynę (tak mocno przypominającą jej własną!) Rhiannon mocno uścisnęła Skamanderównę.
- Jesteś, jak zwykle punktualnie - zaśmiała się, niby wskazując na zegarek u lewego przegubu ręki, ale nie było go tam. - Nie powinno mnie to dziwić. Wy aurorzy jesteście przeczuleni na tym punkcie. Pewnego razu jak przyszłam do domu o minutę za późno, to ojciec miał chęć mordu w spojrzeniu - opowiedziała z przymrużeniem oka; zresztą rudowłosa kilka sekund później mrugnęła do Sophii porozumiewawczo. Naprędce związała włosy w niedbały kok przyglądając się przy tym krewniaczce. - Chcesz się przebrać w domu? Chodź, i tak zapomniałam wziąć nam ręczników - westchnęła zawiedziona brakiem przezorności. - Taty nie ma, jest w pracy. Mama zaraz zabiera się do memortków. Widziałaś już naszą wolierę? Jest tam niedaleko, trzeba się trochę zapuścić w las - rzuciła w ramach ciekawostki. Ria wskazała palcem na majaczące w oddali drzewa po ich lewej stronie. Wyraźnie wydeptana w ziemi ścieżka prawdopodobnie prowadziła właśnie do miejsca hodowli kolorowych ptaków. One podążyły w kierunku tarasu, żeby wejść przez drzwi do kuchnio-jadalni. - Co tam u ciebie? Jak praca? - zagadnęła podczas krótkiej drogi do domostwa. Weasley była autentycznie ciekawa - szczególnie, że od Sophii dowiadywała się więcej niż od wszystkich krewnych aurorów razem wziętych. Nie chcemy cię martwić - powtarzano rudzielcowi do znudzenia, rzeczywiście wywołując w niej ataki apatii z tego powodu. Tylko na kobiety można było liczyć!
- Mamo, musimy przygotować tort! - zarządziła podekscytowana. Tak jak stała (czyli w koszuli nocnej upstrzonej czarnymi tiarami), z bosymi nogami podleciała do szafki. Sprawnymi ruchami wydobyła z niej niezbędne do pieczenia produkty. - No jak to po co? Sophia ma dziś urodziny - skarciła własną rodzicielkę. Pokręciła z niedowierzaniem głową - jak jej własna mama mogła nie domyślić się dlaczego córka napadła na kuchnię? Matki to jednak dziwne stworzenia, jak stwierdziła Rhiannon w myślach. - Zjemy potem, jak wstawimy ciasto - mruknęła w odpowiedzi na pretensje dotyczące niezjedzonego śniadania. Śniadanie nie zając, nie ucieknie. W przeciwieństwie do czasu, którego miały niewiele. - Zaczniesz? Muszę napisać list - rzuciła w biegu, znów podążając szybkim krokiem na górę. To tam otworzyła okno i przywołała Rudego Rydza. Po porze karmienia oraz standardowych pieszczot nadszedł czas na nakreślenie kilku istotnych słów do panny Skamander. Halo, Sophia! Nie ma chwili do stracenia - lato już w pełni, wyzywam cię na pływacki pojedynek. Weź ze sobą strój kąpielowy. Nie przyjmuję odmowy. Bądź o czternastej. Całuję! - krótko, ale treściwie, jak przyznał w duchu zadowolony piegus. Szeroki uśmiech zatańczył na nakrapianej twarzy czarownicy - potem? Potem to Rydzyk szybował w przestworzach mknąc już do mieszkania kuzynki. A Ria? Cóż, ponownie zbiegła na dół.
- Nie, nie zepsują się - zapewniła solennie matkę, gdy ta spokojnym tonem zapytała nadpobudliwą latorośl co sądziła o dewastacji schodów. - Coś ci nie idzie z tym tortem - upomniała zaspaną, dopijającą kawę Elaine. Wkrótce wspólnie dały się porwać wirowi przygotowań. Zgodnie z obietnicą, po skończonej, ciężkiej pracy, młoda Weasley spałaszowała każdy szpinakowy tost podsunięty pod nos. Pomogła mamie posprzątać w domu - i skończyła w samą porę. Przebrała się naprędce w mocno zabudowany strój kąpielowy, następnie wybiegła na taras. Zobaczywszy znajomą, płomiennie rudą czuprynę (tak mocno przypominającą jej własną!) Rhiannon mocno uścisnęła Skamanderównę.
- Jesteś, jak zwykle punktualnie - zaśmiała się, niby wskazując na zegarek u lewego przegubu ręki, ale nie było go tam. - Nie powinno mnie to dziwić. Wy aurorzy jesteście przeczuleni na tym punkcie. Pewnego razu jak przyszłam do domu o minutę za późno, to ojciec miał chęć mordu w spojrzeniu - opowiedziała z przymrużeniem oka; zresztą rudowłosa kilka sekund później mrugnęła do Sophii porozumiewawczo. Naprędce związała włosy w niedbały kok przyglądając się przy tym krewniaczce. - Chcesz się przebrać w domu? Chodź, i tak zapomniałam wziąć nam ręczników - westchnęła zawiedziona brakiem przezorności. - Taty nie ma, jest w pracy. Mama zaraz zabiera się do memortków. Widziałaś już naszą wolierę? Jest tam niedaleko, trzeba się trochę zapuścić w las - rzuciła w ramach ciekawostki. Ria wskazała palcem na majaczące w oddali drzewa po ich lewej stronie. Wyraźnie wydeptana w ziemi ścieżka prawdopodobnie prowadziła właśnie do miejsca hodowli kolorowych ptaków. One podążyły w kierunku tarasu, żeby wejść przez drzwi do kuchnio-jadalni. - Co tam u ciebie? Jak praca? - zagadnęła podczas krótkiej drogi do domostwa. Weasley była autentycznie ciekawa - szczególnie, że od Sophii dowiadywała się więcej niż od wszystkich krewnych aurorów razem wziętych. Nie chcemy cię martwić - powtarzano rudzielcowi do znudzenia, rzeczywiście wywołując w niej ataki apatii z tego powodu. Tylko na kobiety można było liczyć!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
To było miłe, kiedy ktoś o niej pamiętał – i to bardziej niż ona. Sama czasem miewała tendencję do zapominania o urodzinach znajomych i czasem wysyłała im sowę z kilkudniowym opóźnieniem, co było winą natłoku pracy. Czasem traciła poczucie czasu i dni myliły jej się. Czas mijał bardzo szybko, a jego większość spędzała albo pracując – czy to w terenie, czy w biurze, albo myśląc o pracy. W tym roku prawie przegapiłaby własne urodziny, ale przypomnienie sobie o nich nie poprawiło jej nastroju, przynajmniej do momentu nadejścia listu Rii, który natychmiast ją ożywił i wyrwał z lekkiego marazmu.
Uznała, że to zaproszenie to świetna okazja do spotkania i spędzenia razem czasu, więc zabrała wszystko, co potrzebne i wskoczyła na miotłę, mając nadzieję, że zdąży wyrobić się na czas, w końcu musiała tam jeszcze dolecieć. Ale chyba zdążyła, bo ledwie wylądowała, już zauważyła burzę rudych włosów i piegowate oblicze dalekiej krewnej.
- Jakoś się udało. Na szczęście okazało się, że nadal pamiętam drogę – powiedziała, odwzajemniając uścisk, naprawdę zadowolona z tego spotkania. Bo mimo swojego pracoholizmu Sophia była towarzyską osobą i potrzebowała ludzi w swoim otoczeniu, przedłużająca się samotność źle na nią wpływała. – Tak dobrze cię znowu widzieć! Mam nadzieję, że miewasz się dobrze. – O ile ktokolwiek w tych czasach mógł miewać się dobrze. Była pewna, że Ria, jako krewna aurorów, dużo się o nich zamartwiała. Sophia też często się martwiła o swoich krewnych, ale musiała też wierzyć w ich umiejętności. Walczyli o lepsze jutro i sama też walczyła, tak jak oni. – Teraz, kiedy nie możemy się teleportować, zazwyczaj poruszamy się właśnie na miotłach. Ale plus jest taki, że mogłam na nowo odkryć dawne zamiłowanie i umiejętności. – W każdej, nawet fatalnej sytuacji trzeba było chwytać się pozytywnych iskierek.
Swego czasu sporo opowiadała Rii o kursie i pracy aurora, wychodząc z założenia, że nie ma sensu owijać w bawełnę. Oczywiście nie zdradzała szczegółów, których zdradzać nie mogła, ale czasem opowiadała o tym, co robiła. Wiedziała, że Ria jest odważna i nie zlęknie się nawet drastycznych opowieści, które przemilczali przed nią najbliżsi. Sophia nie lubiła jednak kłamać, kiedy nie musiała, z bliskimi starała się być szczera. I doskonale wiedziała, jak to jest być zbywaną. Nie zawsze było łatwo być kobietą w męskim zawodzie, bo myślenie niektórych pozostawało przestarzałe, nawet jeśli często biła na głowę w pojedynkach także mężczyzn. Z Rią łączyła ją babska solidarność.
- Tak, jasne – rzekła. – Na szczęście udało mi się wygrzebać z dna szafy mój stary kostium. Dawno go nie używałam.
Ruszyła za Rią, rozglądając się z ciekawością po otoczeniu. Domek wyglądał przytulnie i było tutaj czuć prawdziwie domową atmosferę, świadomość że zamieszkuje tu pełna i zgrana rodzina. Nie trącił samotnością i pustką jak jej własny, w którym po śmierci rodziców i wyjeździe brata została sama.
- Chętnie ją później zobaczę – przytaknęła, mgliście pamiętając memortki z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie. – A u mnie... Cóż, głównie praca. Nie mogę narzekać na jej brak, w takich czasach Biuro Aurorów ma pełne ręce roboty. – Oczywiście było też coś więcej niż praca, ale o tym nie mogła mówić, Ria nie była w Zakonie, co bardzo ją dziwiło. Była pewna co do jej słusznych wartości, ale bliscy z jakiegoś powodu jeszcze jej nie wtajemniczyli. Ale gdyby sama miała młodszą siostrę, pewnie też starałaby się ją chronić i brać niebezpieczeństwo na siebie, choć pewnie nie miałaby serca na dłuższą metę trzymać ją pod kloszem, rozumiejąc serce rwące się do walki o lepsze jutro i gorącą krew buzującą w żyłach. Sama z kloszem walczyłaby rękami i nogami, dumna ze swojej niezależności i przekonana, że nie potrzebuje opieki i chowania jej przed światem. Teraz nawet nikogo takiego nie było, została sama i jakoś sobie z tym radziła, przekuwając żal po śmierci rodziców na zapał do mierzenia się z niesprawiedliwością świata i grozą ostatnich tygodni.
- Przenieśli nas do Tower, ale teraz i tak więcej czasu spędzam w terenie niż za biurkiem. – Na początku pracy niestety często lądowała za biurkiem, ale z czasem zaczęło się to zmieniać, rąk do pracy było mniej, paru aurorów nie wyszło cało z pożogi, która spopieliła ministerstwo. – A u ciebie? Jak mecze? Anomalie nie utrudniają wam życia? – zapytała; aurorom anomalie często uprzykrzały życie, a podejrzewała, że kaprysy pogody dawały się we znaki graczom quidditcha.
- O, ale tu ładnie pachnie! – zachwyciła się po wejściu do domu, zanim w jednym z pustych pomieszczeń przebrała się pospiesznie w stary kostium kupiony jeszcze w Ameryce. Miał dość prosty krój, Sophia nigdy nie czuła potrzeby uwydatniania swoich wdzięków, zresztą jej figura nawet w wieku dwudziestu czterech lat pozostawała dość chłopięca. Była wysoka i szczupła, o wąskich biodrach i lekko zarysowanych mięśniach; było widać, że nie jest słabą kobietką która przez większość dnia wypoczywa. Na bladej skórze rąk i nóg było też widać ledwie widoczne kreski pojedynczych blizn nabytych w toku kursu i pracy. Gdyby nie magia lecznicza uskuteczniana przez uzdrowicieli, do których trafiała po misjach, zapewne byłoby ich znacznie więcej. Nie było już widać śladów po stoczonym wczoraj zaciekłym klubowym pojedynku.
- To co, idziemy? – zapytała, wracając do Rii, już gotowa do pójścia nad pobliskie jeziorko. Dawno nie pływała, brakowało jej tego, więc cieszyła ją możliwość zanurzenia się w wodzie. Co z tego, że na pewno zimnej? Nie zniechęcało jej to.
Uznała, że to zaproszenie to świetna okazja do spotkania i spędzenia razem czasu, więc zabrała wszystko, co potrzebne i wskoczyła na miotłę, mając nadzieję, że zdąży wyrobić się na czas, w końcu musiała tam jeszcze dolecieć. Ale chyba zdążyła, bo ledwie wylądowała, już zauważyła burzę rudych włosów i piegowate oblicze dalekiej krewnej.
- Jakoś się udało. Na szczęście okazało się, że nadal pamiętam drogę – powiedziała, odwzajemniając uścisk, naprawdę zadowolona z tego spotkania. Bo mimo swojego pracoholizmu Sophia była towarzyską osobą i potrzebowała ludzi w swoim otoczeniu, przedłużająca się samotność źle na nią wpływała. – Tak dobrze cię znowu widzieć! Mam nadzieję, że miewasz się dobrze. – O ile ktokolwiek w tych czasach mógł miewać się dobrze. Była pewna, że Ria, jako krewna aurorów, dużo się o nich zamartwiała. Sophia też często się martwiła o swoich krewnych, ale musiała też wierzyć w ich umiejętności. Walczyli o lepsze jutro i sama też walczyła, tak jak oni. – Teraz, kiedy nie możemy się teleportować, zazwyczaj poruszamy się właśnie na miotłach. Ale plus jest taki, że mogłam na nowo odkryć dawne zamiłowanie i umiejętności. – W każdej, nawet fatalnej sytuacji trzeba było chwytać się pozytywnych iskierek.
Swego czasu sporo opowiadała Rii o kursie i pracy aurora, wychodząc z założenia, że nie ma sensu owijać w bawełnę. Oczywiście nie zdradzała szczegółów, których zdradzać nie mogła, ale czasem opowiadała o tym, co robiła. Wiedziała, że Ria jest odważna i nie zlęknie się nawet drastycznych opowieści, które przemilczali przed nią najbliżsi. Sophia nie lubiła jednak kłamać, kiedy nie musiała, z bliskimi starała się być szczera. I doskonale wiedziała, jak to jest być zbywaną. Nie zawsze było łatwo być kobietą w męskim zawodzie, bo myślenie niektórych pozostawało przestarzałe, nawet jeśli często biła na głowę w pojedynkach także mężczyzn. Z Rią łączyła ją babska solidarność.
- Tak, jasne – rzekła. – Na szczęście udało mi się wygrzebać z dna szafy mój stary kostium. Dawno go nie używałam.
Ruszyła za Rią, rozglądając się z ciekawością po otoczeniu. Domek wyglądał przytulnie i było tutaj czuć prawdziwie domową atmosferę, świadomość że zamieszkuje tu pełna i zgrana rodzina. Nie trącił samotnością i pustką jak jej własny, w którym po śmierci rodziców i wyjeździe brata została sama.
- Chętnie ją później zobaczę – przytaknęła, mgliście pamiętając memortki z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie. – A u mnie... Cóż, głównie praca. Nie mogę narzekać na jej brak, w takich czasach Biuro Aurorów ma pełne ręce roboty. – Oczywiście było też coś więcej niż praca, ale o tym nie mogła mówić, Ria nie była w Zakonie, co bardzo ją dziwiło. Była pewna co do jej słusznych wartości, ale bliscy z jakiegoś powodu jeszcze jej nie wtajemniczyli. Ale gdyby sama miała młodszą siostrę, pewnie też starałaby się ją chronić i brać niebezpieczeństwo na siebie, choć pewnie nie miałaby serca na dłuższą metę trzymać ją pod kloszem, rozumiejąc serce rwące się do walki o lepsze jutro i gorącą krew buzującą w żyłach. Sama z kloszem walczyłaby rękami i nogami, dumna ze swojej niezależności i przekonana, że nie potrzebuje opieki i chowania jej przed światem. Teraz nawet nikogo takiego nie było, została sama i jakoś sobie z tym radziła, przekuwając żal po śmierci rodziców na zapał do mierzenia się z niesprawiedliwością świata i grozą ostatnich tygodni.
- Przenieśli nas do Tower, ale teraz i tak więcej czasu spędzam w terenie niż za biurkiem. – Na początku pracy niestety często lądowała za biurkiem, ale z czasem zaczęło się to zmieniać, rąk do pracy było mniej, paru aurorów nie wyszło cało z pożogi, która spopieliła ministerstwo. – A u ciebie? Jak mecze? Anomalie nie utrudniają wam życia? – zapytała; aurorom anomalie często uprzykrzały życie, a podejrzewała, że kaprysy pogody dawały się we znaki graczom quidditcha.
- O, ale tu ładnie pachnie! – zachwyciła się po wejściu do domu, zanim w jednym z pustych pomieszczeń przebrała się pospiesznie w stary kostium kupiony jeszcze w Ameryce. Miał dość prosty krój, Sophia nigdy nie czuła potrzeby uwydatniania swoich wdzięków, zresztą jej figura nawet w wieku dwudziestu czterech lat pozostawała dość chłopięca. Była wysoka i szczupła, o wąskich biodrach i lekko zarysowanych mięśniach; było widać, że nie jest słabą kobietką która przez większość dnia wypoczywa. Na bladej skórze rąk i nóg było też widać ledwie widoczne kreski pojedynczych blizn nabytych w toku kursu i pracy. Gdyby nie magia lecznicza uskuteczniana przez uzdrowicieli, do których trafiała po misjach, zapewne byłoby ich znacznie więcej. Nie było już widać śladów po stoczonym wczoraj zaciekłym klubowym pojedynku.
- To co, idziemy? – zapytała, wracając do Rii, już gotowa do pójścia nad pobliskie jeziorko. Dawno nie pływała, brakowało jej tego, więc cieszyła ją możliwość zanurzenia się w wodzie. Co z tego, że na pewno zimnej? Nie zniechęcało jej to.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Zapomnienie to ostatni etap okrucieństwa - potem nie ma już nic. Ria święcie wierzyła w otwarty w jej umyśle notes z istotnymi datami; niestety coraz częściej miała okazję przekonać się, że dziennik nie zawsze ukazywał urodzinowe tajemnice na czas. Dzień mający być świętem Sophii nadszedł zbyt szybko - czy raczej to Weasley oprzytomniała zbyt późno. W trzewiach czuła obawy, że może nie zdążyć zarówno z listem jak i planem co do ściągnięcia kuzynki do Ottery St. Catchpole. Droga z Londynu do miasteczka, pozbawiona sieci Fiuu czy teleportacji, musiała być dość kłopotliwa. Rudowłosej nie zależało na sprawianie problemów zapracowanej aurorce, ale niestety niczego innego nie mogła kobiecie zaproponować. Żyła skromnie tak jak cała lisia rodzina; z góry odpadało zaproszenie do jakiejkolwiek restauracji. W obliczu tragedii jaka na nich spłynęła, wydawanie pieniędzy na tak ekscentryczne przyjemności Rhiannon uważała za niewłaściwe etycznie. W głębi dobrego serduszka upstrzonego piegami tliła się nadzieja, że krewna o równie sztywnym kręgosłupie moralnym zrozumie pobudki kierujące młodszą czarownicą. Mama zawsze powtarzała swoim dzieciom, że najważniejsza jest pamięć oraz serdeczność kierowana w stronę tych najbliższych i być może słowa te trącały patetycznym idealizmem, ale ten właśnie idealizm zaszczepiła swym latoroślom. Naiwnie było Rii wierzyć, że zastanie pannę Carter w domu i że ta nie pogniewa się na tak mało wystawne przyjęcie. Czy raczej spotkanie we dwie - wspólne szaleństwa w jeziorze oraz tort będący deserem, tudzież osłodą po słonej (mimo, że jeziornej) wodzie, nie kwalifikowało się na żadną uroczystość. I tak Weasley’ówną kierowała ekscytacja na myśl o spotkaniu oraz robieniu tych wszystkich fajnych rzeczy, jakie zaplanowała. Czy Soph będzie równie optymistycznie nastawiona do przebiegu popołudnia co ona, naczelny chochlik tychże terenów? Oby tak.
Niepewność uleciała wraz z pojawieniem się gościa na tyłach domu. Ignorując wszystkie negatywne myśli unoszące się w okowach umysłu, rudowłosa czarownica poddała się magii miłego towarzystwa, szybko wchodząc w rolę prawdziwej gospodyni. Może nawet wodzireja mini-wizyty?
- To dopiero zaskoczenie - odparła z uśmiechem. - Nie jestem pewna czy sama trafiłabym z Londynu do domu. Tyle czasu podróżowałam w każdy inny możliwy sposób, że nagle przejażdżka na miotle wydaje się trudnym zadaniem - dodała gwoli wyjaśnienia. W końcu zawodniczka Quidditcha niepotrafiąca dotrzeć na miotle do miejsca zamieszkania mogłaby budzić mieszane uczucia, a wręcz niemałe zaskoczenie.
- Tak, powiedzmy, że tak - odpowiedziała, gdy stwierdzenie uniosło się między nimi. Dość niemrawo, albowiem ciężko przełknąć twardy orzech rzeczywistości. Nie działo się dobrze i choć Rii nic bezpośrednio nie było, to piegus nie mógł powiedzieć tego samego o świecie bądź najbliższych im osobach. O tym Carterówna na pewno wiedziała - Weasley nie musiała mówić nic więcej. Podtrzymała blady uśmiech, wkrótce przeradzający się w prawdziwe zadowolenie. To nie był czas na zmartwienia - dzisiejszy dzień miał być tym spokojnym, pozbawionym dodatkowych trosk.
- Właśnie, nie brakuje ci czasem Quidditcha? - spytała Sophię posyłając jej sugestywne mrugnięcie. Rudowłosej brakowało wspólnych starć na boisku, gdy należały do przeciwnych drużyn. W ciemnych oczach kobiety błysnęła iskra zainteresowania i przede wszystkim ducha rywalizacji. Dziś nie spotkają się na boisku, ale wciąż pozostawało pływanie i efektowne skoki do chłodnego jeziora.
- Ja też nie. Ten czerwiec był taki zimny… - mruknęła, ponieważ nie chcąc przywoływać przykrych wspomnień zrobiła to; zamaskowała faux pas kolejnym uniesieniem kącików ust oraz odwróceniem się w celu dotarcia do domostwa. Podwórko jakkolwiek opustoszałe, nie było dobrym miejscem na przebieranki. Rhiannon nacisnęła na klamkę tuż po pokazaniu drogi do woliery, w której prawdopodobnie przebywała Elaine. Dziewczyna nie kontynuowała podjętego tematu z prostego powodu - plan dnia nie obejmował wizyty u memortków, przynajmniej nie teraz. Zresztą, wieści z biura aurorskiego, w którym znajdowała się większość rodziny kobiety. Martwiła się każdego dnia - o ojca, Uriena, Brendana, Sama, Sophię i wszystkich innych, którzy narażali zdrowie oraz życie dla lepszego świata. Niestety Ria nie usłyszała interesujących ją szczegółów, ale i tak była wdzięczna za strzępki informacji. - I siedzicie tam z więźniami? - spytała zaskoczona. Oglądnęła się na kuzynkę trochę nie dowierzając, że ministerstwo zgotowało im taki los. Ojciec coś o tym wspominał, ale… jego córka nie do końca dawała temu wiarę. Wydało jej się to żartem dla rozładowania napiętej przy stole atmosfery. - Na szczęście nie. Podczas gry nie używa się zaklęć. Trochę trudno się gra w warunkach, gdy wiesz, że twoja praca służy zabawie, a na zewnątrz trwa wojna - wyrzekła ciężko. Podrapała się skonsternowana po karku, ale uderzenie słodkiego zapachu tuż od progu znacząco poprawiło Weasley nastrój. - Ach, tak, to nasze słodkie zwieńczenie pływackich konkurencji! - zapewniła, od razu się ożywiając. W czasie, gdy krewna przebierała się w łazience, młodsza rudowłosa pokręciła się chwilę po kuchni, potem wpadła na górę po ręczniki, a kiedy już zleciała na parter, aurorka była gotowa. - No pewnie. Przecież się nie cykasz? - spytała rozbawiona. - Kto ostatni ten gumochłon! - zakrzyknęła i rzuciła się do biegu, niemal wyważając drzwi na zewnątrz. I biegła tak, aż dobiegła do jeziora - nie było daleko, raptem kilkanaście metrów.
Niepewność uleciała wraz z pojawieniem się gościa na tyłach domu. Ignorując wszystkie negatywne myśli unoszące się w okowach umysłu, rudowłosa czarownica poddała się magii miłego towarzystwa, szybko wchodząc w rolę prawdziwej gospodyni. Może nawet wodzireja mini-wizyty?
- To dopiero zaskoczenie - odparła z uśmiechem. - Nie jestem pewna czy sama trafiłabym z Londynu do domu. Tyle czasu podróżowałam w każdy inny możliwy sposób, że nagle przejażdżka na miotle wydaje się trudnym zadaniem - dodała gwoli wyjaśnienia. W końcu zawodniczka Quidditcha niepotrafiąca dotrzeć na miotle do miejsca zamieszkania mogłaby budzić mieszane uczucia, a wręcz niemałe zaskoczenie.
- Tak, powiedzmy, że tak - odpowiedziała, gdy stwierdzenie uniosło się między nimi. Dość niemrawo, albowiem ciężko przełknąć twardy orzech rzeczywistości. Nie działo się dobrze i choć Rii nic bezpośrednio nie było, to piegus nie mógł powiedzieć tego samego o świecie bądź najbliższych im osobach. O tym Carterówna na pewno wiedziała - Weasley nie musiała mówić nic więcej. Podtrzymała blady uśmiech, wkrótce przeradzający się w prawdziwe zadowolenie. To nie był czas na zmartwienia - dzisiejszy dzień miał być tym spokojnym, pozbawionym dodatkowych trosk.
- Właśnie, nie brakuje ci czasem Quidditcha? - spytała Sophię posyłając jej sugestywne mrugnięcie. Rudowłosej brakowało wspólnych starć na boisku, gdy należały do przeciwnych drużyn. W ciemnych oczach kobiety błysnęła iskra zainteresowania i przede wszystkim ducha rywalizacji. Dziś nie spotkają się na boisku, ale wciąż pozostawało pływanie i efektowne skoki do chłodnego jeziora.
- Ja też nie. Ten czerwiec był taki zimny… - mruknęła, ponieważ nie chcąc przywoływać przykrych wspomnień zrobiła to; zamaskowała faux pas kolejnym uniesieniem kącików ust oraz odwróceniem się w celu dotarcia do domostwa. Podwórko jakkolwiek opustoszałe, nie było dobrym miejscem na przebieranki. Rhiannon nacisnęła na klamkę tuż po pokazaniu drogi do woliery, w której prawdopodobnie przebywała Elaine. Dziewczyna nie kontynuowała podjętego tematu z prostego powodu - plan dnia nie obejmował wizyty u memortków, przynajmniej nie teraz. Zresztą, wieści z biura aurorskiego, w którym znajdowała się większość rodziny kobiety. Martwiła się każdego dnia - o ojca, Uriena, Brendana, Sama, Sophię i wszystkich innych, którzy narażali zdrowie oraz życie dla lepszego świata. Niestety Ria nie usłyszała interesujących ją szczegółów, ale i tak była wdzięczna za strzępki informacji. - I siedzicie tam z więźniami? - spytała zaskoczona. Oglądnęła się na kuzynkę trochę nie dowierzając, że ministerstwo zgotowało im taki los. Ojciec coś o tym wspominał, ale… jego córka nie do końca dawała temu wiarę. Wydało jej się to żartem dla rozładowania napiętej przy stole atmosfery. - Na szczęście nie. Podczas gry nie używa się zaklęć. Trochę trudno się gra w warunkach, gdy wiesz, że twoja praca służy zabawie, a na zewnątrz trwa wojna - wyrzekła ciężko. Podrapała się skonsternowana po karku, ale uderzenie słodkiego zapachu tuż od progu znacząco poprawiło Weasley nastrój. - Ach, tak, to nasze słodkie zwieńczenie pływackich konkurencji! - zapewniła, od razu się ożywiając. W czasie, gdy krewna przebierała się w łazience, młodsza rudowłosa pokręciła się chwilę po kuchni, potem wpadła na górę po ręczniki, a kiedy już zleciała na parter, aurorka była gotowa. - No pewnie. Przecież się nie cykasz? - spytała rozbawiona. - Kto ostatni ten gumochłon! - zakrzyknęła i rzuciła się do biegu, niemal wyważając drzwi na zewnątrz. I biegła tak, aż dobiegła do jeziora - nie było daleko, raptem kilkanaście metrów.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Dla Sophii sama pamięć i zaproszenie były wystarczająco miłe. Nie oczekiwała niczego więcej, nigdy nie była materialistką. Na podobną fanaberię jak zaproszenie jej do restauracji uniosłaby brwi, bo naprawdę wolała latać na miotle lub pływać w jeziorze. To nie zmieniło się od czasów, kiedy była dzieckiem i nastolatką. Była dość prostą osobą o niezbyt wymagających potrzebach i naprawdę nie potrzebowała wiele, żeby dobrze się bawić. Carterowie żyli przeciętnie, nie odbiegając od średniej ani w jedną, ani w drugą stronę, choć sama była raczej oszczędna, nie pociągało ją kupowanie coraz to nowych szat czy niepotrzebnych bibelotów i zbieraczy kurzu. Na co by jej to było? Jako dziecko zazwyczaj podarowywała bliskim coś, co zrobiła sama, nawet jeśli często były to proste przedmioty. Teraz jej głównym priorytetem była praca i Zakon Feniksa, ale jeden dzień wolnego i beztroski wydawał się prezentem idealnym, dlatego nie zastanawiała się długo, tylko możliwie szybko poleciała do Ottery St. Catchpole, bo było to lepszą alternatywą niż siedzenie w pustym domu. Tak to przynajmniej spędzi czas przyjemnie i w dobrym towarzystwie.
- Naprawdę? – zdziwiła się na jej słowa, bo jak pewnie większość ludzi była przekonana, że zawodniczka quidditcha musi świetnie czuć się na miotle i potrafić poruszać się na niej wszędzie. – Ja zwykle korzystałam z teleportacji, ale cóż, skoro jej nie ma, to zostają miotły lub Błędny Rycerz. – Ale z oczywistych względów na akcje aurorskie lepsze były miotły.
Domyślała się, że nie mogło być w pełni w porządku. Nie dla osoby martwiącej się o bliskich i przejmującej się tym, co się stało. Ale przybywając tu miała nadzieję po prostu usłyszeć, że wszyscy członkowie rodziny Rii żyją i nic im nie jest. Ze spotkania Zakonu wciąż pamiętała o zaginięciu jednego z jej krewnych. Dla Sophii też nie było w pełni w porządku, bo jak mogłaby przejść do porządku dziennego nad czymś takim, zwłaszcza jeśli sama była wtedy w ministerstwie i ledwie uciekła przed ogniem, a potem jeszcze przez wiele godzin pomagała rannym w dostawaniu się do uzdrowicieli?
Ale nie chciała rozmawiać o niczym przykrym. Nie chciała mówić o ministerstwie, zmarłych ani zaginionych, bo i tak każdego dnia myślała o tym zbyt wiele. Zamiast tego przywołała na twarz uśmiech, próbując poczuć się dokładnie tak, jak czułaby się będąc nastolatką, młodą dziewczyną bez bagażu trudnych doświadczeń, który zrzuciły na jej barki ostatnie miesiące.
- Brakuje, oczywiście, że brakuje. Czasy w szkolnej drużynie były niezapomniane – rzekła. W Hogwarcie na etapie zastanawiania się nad przyszłością na krótko pojawił się w jej myślach plan profesjonalnej gry, ale szybko zarzuciła go na rzecz ambicji zostania aurorem. – Ale musiałam dokonać wyboru i zostałam aurorem, choć quidditch i latanie nadal mają swoje miejsce w moim sercu. Na Festiwalu Lata zamierzam zgłosić się do udziału w meczu, jeśli mi się uda, a ty? – zapytała; jeśli dożyją do tego czasu (choć nie powiedziała tego głośno, by nie zasiewać depresyjnej atmosfery), bardzo chciała iść na ten mecz, najlepiej jako uczestnik. W przeciwieństwie do większości panien nie marzyła o pleceniu wianka, a właśnie o wzbiciu się w powietrze i grze. Była pewna, że Ria też o tym myślała, bardzo by się zdziwiła, gdyby okazało się, że nie.
Sophia chętnie zobaczyłaby memortki – ale najpierw chciała zażyć kąpieli w jeziorze.
- Nie, oczywiście, że nie. Są w innej części, ale i w naszej panuje... no cóż, raczej nieprzystępna atmosfera. Ale gdzieś się musieliśmy podziać, a magiczne instytucje starały się pomóc ministerstwu i przyjmować poszczególne departamenty – wyjaśniła; teraz ministerstwo było rozproszone i chcąc coś załatwić należało kursować po różnych miejscach zamiast po prostu pojechać windą na inne piętro. Ale nie mogli narzekać, bo najważniejsze, że przeżyli. Nie każdy miał tyle szczęścia, żeby wydostać się z płonącego podziemia.
- Nawet w czasie wojny ludzie potrzebują odrobiny zabawy, by zupełnie nie zwariować – rzekła; nie potępiała zawodników quidditcha za to, jaką mieli pracę, nie uważała, że aurorstwo to jedyna słuszna droga. Zmartwieni ludzie potrzebowali odrobiny odskoczni od strachu i smutku, ale rozumiała, że Ria zapewne czuje się z tym niezręcznie, że ona się bawi, kiedy niespełna miesiąc temu wielu straciło życie. Miała dobre serce i zdrowe priorytety, i Sophia była pewna, że dobrze znalazłaby się w Zakonie Feniksa. Ale skoro Brendan lub Sam jeszcze jej o nim nie powiedzieli, i ona nie mogła.
Przebrała się, wciąż czując w powietrzu ten przyjemny zapach ciasta. Już nie mogła się doczekać jego skosztowania, ale nierozsądnym było skakanie do wody z pełnym żołądkiem.
- Oczywiście, że się nie cykam! – zapewniła; trzeba było czegoś więcej niż zimna woda, żeby ją wystraszyć. – O, ty... – zaśmiała się, kiedy Ria nagle rzuciła się do biegu. Sama zareagowała natychmiast i kiedy już przebiegły przez drzwi dość szybko się z nią zrównała, a do wody wbiegły niemalże w tym samym momencie, wzbijając zimne krople, które pomknęły w powietrze. Chłód przeniknął skórę jej łydek, a potem nóg, ale nie przykładała do tego wagi; wiedziała, że ciało za chwilę przywyknie do zimna. Wbiegła do wody i rzuciła się do niej, pozwalając, by zimna ciecz obmyła całe jej ciało, łącznie z włosami. Choć po przebraniu się w kostium też prowizorycznie je związała, i tak lepiły się do jej głowy.
Przepłynęła parę metrów, by po chwili wynurzyć się i zwrócić w stronę Rii. Ciało przyzwyczajało się do temperatury wody, pamiętało też, jak należy pływać.
- Płyniemy do pomostu? – zaproponowała. – Kto ostatni, ten gumochłon! – powtórzyła wcześniejsze słowa kuzynki i zaczęła płynąć w stronę pomostu, z którego mogły sobie poskakać do głębszej wody. Zwinne ciało sprawnie pokonywało kolejne metry. Przypominała sobie, że pływać też kiedyś lubiła, jako dziecko często taplając się w jeziorze nieopodal domu dziadków, a i podczas wizyt tutaj często pływała z Rią. Także podczas pobytu w Ameryce zdarzało jej się czasem pływać z Jamesem, oboje lubili dość aktywne życie. Podobało jej się to uczucie, nawet jeśli po dopłynięciu do pomostu i wdrapaniu się nań znów poczuła chłód, kiedy jej mokra skóra zetknęła się z powietrzem.
- Naprawdę? – zdziwiła się na jej słowa, bo jak pewnie większość ludzi była przekonana, że zawodniczka quidditcha musi świetnie czuć się na miotle i potrafić poruszać się na niej wszędzie. – Ja zwykle korzystałam z teleportacji, ale cóż, skoro jej nie ma, to zostają miotły lub Błędny Rycerz. – Ale z oczywistych względów na akcje aurorskie lepsze były miotły.
Domyślała się, że nie mogło być w pełni w porządku. Nie dla osoby martwiącej się o bliskich i przejmującej się tym, co się stało. Ale przybywając tu miała nadzieję po prostu usłyszeć, że wszyscy członkowie rodziny Rii żyją i nic im nie jest. Ze spotkania Zakonu wciąż pamiętała o zaginięciu jednego z jej krewnych. Dla Sophii też nie było w pełni w porządku, bo jak mogłaby przejść do porządku dziennego nad czymś takim, zwłaszcza jeśli sama była wtedy w ministerstwie i ledwie uciekła przed ogniem, a potem jeszcze przez wiele godzin pomagała rannym w dostawaniu się do uzdrowicieli?
Ale nie chciała rozmawiać o niczym przykrym. Nie chciała mówić o ministerstwie, zmarłych ani zaginionych, bo i tak każdego dnia myślała o tym zbyt wiele. Zamiast tego przywołała na twarz uśmiech, próbując poczuć się dokładnie tak, jak czułaby się będąc nastolatką, młodą dziewczyną bez bagażu trudnych doświadczeń, który zrzuciły na jej barki ostatnie miesiące.
- Brakuje, oczywiście, że brakuje. Czasy w szkolnej drużynie były niezapomniane – rzekła. W Hogwarcie na etapie zastanawiania się nad przyszłością na krótko pojawił się w jej myślach plan profesjonalnej gry, ale szybko zarzuciła go na rzecz ambicji zostania aurorem. – Ale musiałam dokonać wyboru i zostałam aurorem, choć quidditch i latanie nadal mają swoje miejsce w moim sercu. Na Festiwalu Lata zamierzam zgłosić się do udziału w meczu, jeśli mi się uda, a ty? – zapytała; jeśli dożyją do tego czasu (choć nie powiedziała tego głośno, by nie zasiewać depresyjnej atmosfery), bardzo chciała iść na ten mecz, najlepiej jako uczestnik. W przeciwieństwie do większości panien nie marzyła o pleceniu wianka, a właśnie o wzbiciu się w powietrze i grze. Była pewna, że Ria też o tym myślała, bardzo by się zdziwiła, gdyby okazało się, że nie.
Sophia chętnie zobaczyłaby memortki – ale najpierw chciała zażyć kąpieli w jeziorze.
- Nie, oczywiście, że nie. Są w innej części, ale i w naszej panuje... no cóż, raczej nieprzystępna atmosfera. Ale gdzieś się musieliśmy podziać, a magiczne instytucje starały się pomóc ministerstwu i przyjmować poszczególne departamenty – wyjaśniła; teraz ministerstwo było rozproszone i chcąc coś załatwić należało kursować po różnych miejscach zamiast po prostu pojechać windą na inne piętro. Ale nie mogli narzekać, bo najważniejsze, że przeżyli. Nie każdy miał tyle szczęścia, żeby wydostać się z płonącego podziemia.
- Nawet w czasie wojny ludzie potrzebują odrobiny zabawy, by zupełnie nie zwariować – rzekła; nie potępiała zawodników quidditcha za to, jaką mieli pracę, nie uważała, że aurorstwo to jedyna słuszna droga. Zmartwieni ludzie potrzebowali odrobiny odskoczni od strachu i smutku, ale rozumiała, że Ria zapewne czuje się z tym niezręcznie, że ona się bawi, kiedy niespełna miesiąc temu wielu straciło życie. Miała dobre serce i zdrowe priorytety, i Sophia była pewna, że dobrze znalazłaby się w Zakonie Feniksa. Ale skoro Brendan lub Sam jeszcze jej o nim nie powiedzieli, i ona nie mogła.
Przebrała się, wciąż czując w powietrzu ten przyjemny zapach ciasta. Już nie mogła się doczekać jego skosztowania, ale nierozsądnym było skakanie do wody z pełnym żołądkiem.
- Oczywiście, że się nie cykam! – zapewniła; trzeba było czegoś więcej niż zimna woda, żeby ją wystraszyć. – O, ty... – zaśmiała się, kiedy Ria nagle rzuciła się do biegu. Sama zareagowała natychmiast i kiedy już przebiegły przez drzwi dość szybko się z nią zrównała, a do wody wbiegły niemalże w tym samym momencie, wzbijając zimne krople, które pomknęły w powietrze. Chłód przeniknął skórę jej łydek, a potem nóg, ale nie przykładała do tego wagi; wiedziała, że ciało za chwilę przywyknie do zimna. Wbiegła do wody i rzuciła się do niej, pozwalając, by zimna ciecz obmyła całe jej ciało, łącznie z włosami. Choć po przebraniu się w kostium też prowizorycznie je związała, i tak lepiły się do jej głowy.
Przepłynęła parę metrów, by po chwili wynurzyć się i zwrócić w stronę Rii. Ciało przyzwyczajało się do temperatury wody, pamiętało też, jak należy pływać.
- Płyniemy do pomostu? – zaproponowała. – Kto ostatni, ten gumochłon! – powtórzyła wcześniejsze słowa kuzynki i zaczęła płynąć w stronę pomostu, z którego mogły sobie poskakać do głębszej wody. Zwinne ciało sprawnie pokonywało kolejne metry. Przypominała sobie, że pływać też kiedyś lubiła, jako dziecko często taplając się w jeziorze nieopodal domu dziadków, a i podczas wizyt tutaj często pływała z Rią. Także podczas pobytu w Ameryce zdarzało jej się czasem pływać z Jamesem, oboje lubili dość aktywne życie. Podobało jej się to uczucie, nawet jeśli po dopłynięciu do pomostu i wdrapaniu się nań znów poczuła chłód, kiedy jej mokra skóra zetknęła się z powietrzem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Uwielbiała bibeloty. Nie kupne, takie zrobione własnoręcznie lub noszące po prostu pewien przekaz. Chomikowała wszystko co cenne, począwszy od listów aż po niewielkie figurki. Ria była szalenie sentymentalna; do tej pory na dnie jednej z szuflad, w mocno sfatygowanym dzienniku trzymała ususzony kwiat podarowany jej przez pierwszą, dziecięcą miłość. Gromadziła wszystko to, co wywoływało wspomnienia i choć każdą jedną rzecz starannie ułożyła utrzymując pozorny porządek, to zdarzały się chwile zwątpienia. Zwątpienia, że wszystko z szaf nagle wysypie się na ziemię, tak samo jak popakowane w kuferkach przedmioty eksplodują na zewnątrz ukazując światu mroczną osobowość właścicielki. Będącej chomikiem, takim prawdziwym. Prawdopodobnie przyzwyczajenie wyniosła z domu - w rodzinie, w której się wychowała, wszystko miało ogromną wartość. Każdy obraz, laurka namalowana dziecięcymi, tłustymi paluszkami, pokraczne figurki z masy solnej bądź ręcznie malowane kubki. W salonie istniała wręcz ściana chwały prezentująca dokonania wszystkich członków rodziny, ale nie tylko; również dzieła przyjaciół czy znajomych miały swoje honorowe miejsce na ścianie, kominku lub półce. Rudowłosa czarownica nie wyobrażała sobie życia bez tych fikuśnych ramek na zdjęcia, gdzie z ruchomych fotografii machały uśmiechnięte, rumiane buzie lub picia z nudnych szklanek zamiast z osobistych, ceramicznych naczyń. Czasem Weasley nie wierzyła, że ktokolwiek mógłby podchodzić do pamiątek inaczej - minimalizm brzmiał dla kobiety niczym wycięcie narządów wewnętrznych, odcięcie się od przeszłości oraz pragnienie pustki, której nie wierzyła. Daleka była natomiast od piętnowania czy szydzenia, każdy żył według odpowiadających mu drogowskazów; o ile nie krzywdził innych, to ona się nie wtrącała w osobiste perypetie, nawet tych najbliższych sercu. Może właśnie dlatego założyła, że Sophia będzie się świetnie bawić w dwuosobowym składzie, zaznajamiając się z szaleństwem beztroski pływania. Kiedy nie sięgały jeszcze ponad stół lubiły takie zabawy - choć obie już dorosły, a widmo wojny majaczyło tuż nad rudymi głowami, to Rhiannon nie traciła ani wiary, ani zapału. Musiało się udać.
- Tak, też się dziwię - odpowiedziała ze śmiechem. Przytaknęła energicznie głową na dalsze słowa kuzynki, a potem wszystko potoczyło się dość szybko. Uściski, rozmowa podczas powolnej wędrówki do domu. Młodsza z rudowłosych cieszyła się z towarzystwa tej drugiej, naprawdę dość dawno nie miały okazji do spotkania. Przyjemnie było oderwać myśli bez konieczności unoszenia się w powietrzu; odkąd w dzieciństwie uderzyła się w rosnące nieopodal drzewo unikała raczej lotów wokół chaty woląc wyruszyć na tereny przyległe do Ottery St. Catchpole, gdzie niezmącone niczym zielone tereny pozwalały poczuć niesamowitą frajdę podczas lotu. - Tak, to zrozumiałe - przytaknęła tłumaczeniom. Doskonale rozumiała ten wybór, Ria mieszkała pod dachem z dwoma aurorami, a jeszcze więcej kryło się w jej rodzinie. - Och, zdecydowanie tak! - wykrzyknęła podekscytowana kiedy panna Carter wspomniała o Festiwalu u Prewettów i meczu Quidditcha. - Wybieramy się tam z Max. Myślisz, że uda nam się być w jednej drużynie? Byłoby fantastycznie - wyrzekła z entuzjazmem, choć podejrzewała, że szanse na spełnienie się tego marzenia prezentowały się raczej słabo. Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, wzajemna rywalizacja z Sophią obie nakręcała do polepszania się na tym polu w czasach szkolnych, a więc może stanięcie po raz kolejny po przeciwnych stronach barykady mogło stanowić lepsze rozwiązanie?
- Tak, czytałam o tym, tata też coś wspominał, ale myślałam, że to tylko taki żart - westchnęła. Dai pomimo skrupulatności oraz rzetelności w pracy, zdarzało mu się być lekkoduchem. - Strasznie wam współczuję. Nie było innego miejsca? - zadała retoryczne pytanie kiedy przekraczały próg domu. Później znów czas upłynął szybko, a czarownice znalazły się z powrotem na zewnątrz, biegnąc co sił w nogach do jeziora.
Weasley niczym taran wbiegła do jeziora. Zauważyła kątem oka, że Sophia ani myśli odpuszczać. Dobrze; Harpia uwielbiała rywalizację, od zawsze konkurowała z Urienem o to, kto jest lepszy. Zawsze wygrywał, ale tutaj w wodzie obie miały równe szanse. Chłód wody działał motywująco i jednocześnie ochładzał ognisty temperament. To on nie pozwolił rudowłosej zwolnić, zapamiętale płynęła do pomostu mając nadzieję na zwycięstwo.
Na początek rzućmy kością, która szybciej dopłynie. Liczy się oczywiście najlepszy wynik, a co. Dolicza się też bonus z biegłości.
- Tak, też się dziwię - odpowiedziała ze śmiechem. Przytaknęła energicznie głową na dalsze słowa kuzynki, a potem wszystko potoczyło się dość szybko. Uściski, rozmowa podczas powolnej wędrówki do domu. Młodsza z rudowłosych cieszyła się z towarzystwa tej drugiej, naprawdę dość dawno nie miały okazji do spotkania. Przyjemnie było oderwać myśli bez konieczności unoszenia się w powietrzu; odkąd w dzieciństwie uderzyła się w rosnące nieopodal drzewo unikała raczej lotów wokół chaty woląc wyruszyć na tereny przyległe do Ottery St. Catchpole, gdzie niezmącone niczym zielone tereny pozwalały poczuć niesamowitą frajdę podczas lotu. - Tak, to zrozumiałe - przytaknęła tłumaczeniom. Doskonale rozumiała ten wybór, Ria mieszkała pod dachem z dwoma aurorami, a jeszcze więcej kryło się w jej rodzinie. - Och, zdecydowanie tak! - wykrzyknęła podekscytowana kiedy panna Carter wspomniała o Festiwalu u Prewettów i meczu Quidditcha. - Wybieramy się tam z Max. Myślisz, że uda nam się być w jednej drużynie? Byłoby fantastycznie - wyrzekła z entuzjazmem, choć podejrzewała, że szanse na spełnienie się tego marzenia prezentowały się raczej słabo. Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, wzajemna rywalizacja z Sophią obie nakręcała do polepszania się na tym polu w czasach szkolnych, a więc może stanięcie po raz kolejny po przeciwnych stronach barykady mogło stanowić lepsze rozwiązanie?
- Tak, czytałam o tym, tata też coś wspominał, ale myślałam, że to tylko taki żart - westchnęła. Dai pomimo skrupulatności oraz rzetelności w pracy, zdarzało mu się być lekkoduchem. - Strasznie wam współczuję. Nie było innego miejsca? - zadała retoryczne pytanie kiedy przekraczały próg domu. Później znów czas upłynął szybko, a czarownice znalazły się z powrotem na zewnątrz, biegnąc co sił w nogach do jeziora.
Weasley niczym taran wbiegła do jeziora. Zauważyła kątem oka, że Sophia ani myśli odpuszczać. Dobrze; Harpia uwielbiała rywalizację, od zawsze konkurowała z Urienem o to, kto jest lepszy. Zawsze wygrywał, ale tutaj w wodzie obie miały równe szanse. Chłód wody działał motywująco i jednocześnie ochładzał ognisty temperament. To on nie pozwolił rudowłosej zwolnić, zapamiętale płynęła do pomostu mając nadzieję na zwycięstwo.
Na początek rzućmy kością, która szybciej dopłynie. Liczy się oczywiście najlepszy wynik, a co. Dolicza się też bonus z biegłości.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Jak dotąd Rii zdawało się, że najgroźniejszym, co może spotkać ją w jeziorze za domem jest ostry kamień wystający z dna. Nie miała pojęcia, że niedawno stało się domem dla pospolitego demona wodnego, który występuje w zbiornikach wodnych na terenie całej Wielkiej Brytanii. To właśnie on nagle zatrzymał Rię, gdy płynęła płytszą wodą i musnęła stopami wodorosty. Na jej zgrabnej łydce zacisnęły się długie, bardzo silne palce druzgotka. Poczuła ból i nie mogła przemieścić się dalej, a gdy spojrzała w dół dojrzała bladozielone ciało stworzenia. Tafla wody zakłócała obraz, lecz Ria zawsze przykładała się do zajęć z obrony przed czarną magią i pamiętała z nich, że to nic innego jak druzgotek.
| Interwencja Mistrza Gry spowodowana jest wyrzuconą krytyczną porażką, nie będzie kontynuowana, jeśli nie zajdzie taka potrzeba.
Pierwsza tura nie zabiera Rii punktów żywotności. W przypadku nieporadzenia w niej sobie z druzgotkiem od następnej tury zaczyna zadawać 20 punktów obrażeń (tłuczone).
Aby Sophia mogła pomóc Rii najpierw musi druzgotka w zobaczyć. On znajduje się głębiej. ST dostrzeżenia druzgotka wynosi 40. Od następnej tury może pomóc Rii się go pozbyć, jeśli sobie z tym nie poradzi.
| Interwencja Mistrza Gry spowodowana jest wyrzuconą krytyczną porażką, nie będzie kontynuowana, jeśli nie zajdzie taka potrzeba.
Pierwsza tura nie zabiera Rii punktów żywotności. W przypadku nieporadzenia w niej sobie z druzgotkiem od następnej tury zaczyna zadawać 20 punktów obrażeń (tłuczone).
Aby Sophia mogła pomóc Rii najpierw musi druzgotka w zobaczyć. On znajduje się głębiej. ST dostrzeżenia druzgotka wynosi 40. Od następnej tury może pomóc Rii się go pozbyć, jeśli sobie z tym nie poradzi.
Jako dziecko i nastolatka też lubiła gromadzić pamiątki. Nie były to żadne wartościowe materialnie przedmioty, bo do kolekcjonowania takowych nie czuła zamiłowania, a drobiazgi, które miały dla niej wartość sentymentalną, jak zdjęcia, listy, zbierane w szkole karty z czekoladowych żab, stary szalik w barwach hogwarckiego domu i tym podobne rzeczy przypominające jej o tamtych weselszych, beztroskich czasach. Czasach, kiedy miała rodziców i nie myślała jeszcze o żadnej wojnie, anomaliach i tego typu sprawach. W rodzinnym domu na ścianach i kominku nadal znajdowało się wiele zdjęć, które umieściła tam jeszcze jej matka. Po śmierci rodziców nie miała serca dokonywać żadnych większych zmian w wystroju domu. Choć od dawna panowała w nim cisza, zniknął zapach rodziców i świadomość ludzkiej obecności innej niż jej własna, chciała nadal mieć tę namiastkę dawnych czasów. Na dnie szafy w swoim pokoju miała nawet pudełko wspomnień, gdzie znajdowały się niegdyś ważne dla niej rzeczy, teraz prawie zapomniane w natłoku bieżących spraw, ale wciąż istniejące, przypominające o tym, co kiedyś miało dla niej wartość. Teraz nieuchronnie się zmieniała, jak pewnie każdy, kogo dotknęła groza obecnych czasów, ale nadal miała w sobie przywiązanie do rodziny i przyjaciół, i nadal ożywiała się na wzmiankę o wspólnym i aktywnym spędzaniu czasu. Nawet zbliżająca się wojna nie mogła zupełnie zabić tej dawnej Sophii, która pragnęła po prostu nie zwariować, i móc nadal cieszyć się tym, że wciąż ma jakichś bliskich i przyjaciół.
Może gdyby jej życie potoczyło się inaczej to dziś też grałaby w jednej drużyn, ale została aurorem i nie żałowała. Wartości prawych Carterów były w niej silne i Sophia chciała stać na straży dobrego ładu w magicznym świecie.
- To cudownie! To najbardziej wyczekiwana przeze mnie atrakcja – odpowiedziała. – I podejrzewam, że Rowan też się zdecyduje – dodała, pamiętając o tym, że Ria też znała Sproutównę, i obie znały jej zamiłowanie do quidditcha. – Dobrze byłoby trafić do jednej drużyny, ale jeśli się nie uda, to najwyżej przypomnimy sobie naszą szkolną rywalizację.
Choć poza boiskiem zawsze podtrzymywały przyjazne stosunki, podczas meczów, w których ich domy grały przeciwko sobie, wstępowała w nie żyłka rywalizacji napędzająca do tego, by przechytrzyć tę drugą i zdobyć punkty dla swojej drużyny. Była to rywalizacja przyjacielska i pozbawiona jakichkolwiek negatywnych emocji, ale jak przystało na ambitne zawodniczki każda chciała zwyciężyć. Sophia z Rowan i Verą tworzyły dość dobraną ekipę w drużynie i udowadniały, że Puchoni wcale nie są łatwymi i miękkimi przeciwnikami. Sama była ciekawa, jak by to było na festiwalu, gdyby udało im się załapać do gry.
- Widocznie nie. Może jeszcze coś znajdą, póki co trzeba zaakceptować to, co jest – rzekła, zastanawiając się jednocześnie, kiedy i czy w ogóle ministerstwo zostanie odbudowane.
Ale nie rozmawiały już o tym długo. Zaraz po opuszczeniu domu obie skupiły się na biegu do jeziora i rzuceniu się do wody, biegnąc do niej tak, jak przed laty, kiedy były sporo młodsze. Poza tym, że obie były teraz wyższe, dojrzalsze i miały na swoich barkach więcej trosk niewiele się w tym obrazku zmieniło. Sophia nadal była trochę wyższa, choć różnica była mniej zauważalna niż kiedyś, bo w ich obecnym wieku dwa lata różnicy pozostawały właściwie niewidoczne, i podobnie ruda, choć jej twarz była jednolicie blada, nie zdobiły jej konstelacje piegów poza kilkoma drobnymi kropkami na nosie. Jej oczy wciąż przywodziły na myśl płynne złoto, zwłaszcza gdy błyszczały z ekscytacją.
Woda na początku wydawała się bardzo zimna, ale po kilku minutach Sophia przywykła do chłodu, płynąc przed siebie, jeszcze nieświadoma kłopotów Rii. Dopiero kiedy dopłynęła do pomostu i spojrzała z góry na jezioro, zauważyła, że Weasleyówna miała jakieś kłopoty.
- Wszystko w porządku? Co się dzieje? – zapytała głośno, niepokojąc się, niepewna, czy dziewczynę złapał jakiś nagły skurcz, czy może jej problem był spowodowany czymś innym. Wskoczyła z powrotem do wody, próbując zobaczyć, co może być przyczyną nagłego zatrzymania się Rii i jej ewidentnych kłopotów. W razie czego była gotowa jej pomóc, gdyby się okazało, że Ria tego potrzebuje.
| rzut na spostrzegawczość, poziom III (+60)
Może gdyby jej życie potoczyło się inaczej to dziś też grałaby w jednej drużyn, ale została aurorem i nie żałowała. Wartości prawych Carterów były w niej silne i Sophia chciała stać na straży dobrego ładu w magicznym świecie.
- To cudownie! To najbardziej wyczekiwana przeze mnie atrakcja – odpowiedziała. – I podejrzewam, że Rowan też się zdecyduje – dodała, pamiętając o tym, że Ria też znała Sproutównę, i obie znały jej zamiłowanie do quidditcha. – Dobrze byłoby trafić do jednej drużyny, ale jeśli się nie uda, to najwyżej przypomnimy sobie naszą szkolną rywalizację.
Choć poza boiskiem zawsze podtrzymywały przyjazne stosunki, podczas meczów, w których ich domy grały przeciwko sobie, wstępowała w nie żyłka rywalizacji napędzająca do tego, by przechytrzyć tę drugą i zdobyć punkty dla swojej drużyny. Była to rywalizacja przyjacielska i pozbawiona jakichkolwiek negatywnych emocji, ale jak przystało na ambitne zawodniczki każda chciała zwyciężyć. Sophia z Rowan i Verą tworzyły dość dobraną ekipę w drużynie i udowadniały, że Puchoni wcale nie są łatwymi i miękkimi przeciwnikami. Sama była ciekawa, jak by to było na festiwalu, gdyby udało im się załapać do gry.
- Widocznie nie. Może jeszcze coś znajdą, póki co trzeba zaakceptować to, co jest – rzekła, zastanawiając się jednocześnie, kiedy i czy w ogóle ministerstwo zostanie odbudowane.
Ale nie rozmawiały już o tym długo. Zaraz po opuszczeniu domu obie skupiły się na biegu do jeziora i rzuceniu się do wody, biegnąc do niej tak, jak przed laty, kiedy były sporo młodsze. Poza tym, że obie były teraz wyższe, dojrzalsze i miały na swoich barkach więcej trosk niewiele się w tym obrazku zmieniło. Sophia nadal była trochę wyższa, choć różnica była mniej zauważalna niż kiedyś, bo w ich obecnym wieku dwa lata różnicy pozostawały właściwie niewidoczne, i podobnie ruda, choć jej twarz była jednolicie blada, nie zdobiły jej konstelacje piegów poza kilkoma drobnymi kropkami na nosie. Jej oczy wciąż przywodziły na myśl płynne złoto, zwłaszcza gdy błyszczały z ekscytacją.
Woda na początku wydawała się bardzo zimna, ale po kilku minutach Sophia przywykła do chłodu, płynąc przed siebie, jeszcze nieświadoma kłopotów Rii. Dopiero kiedy dopłynęła do pomostu i spojrzała z góry na jezioro, zauważyła, że Weasleyówna miała jakieś kłopoty.
- Wszystko w porządku? Co się dzieje? – zapytała głośno, niepokojąc się, niepewna, czy dziewczynę złapał jakiś nagły skurcz, czy może jej problem był spowodowany czymś innym. Wskoczyła z powrotem do wody, próbując zobaczyć, co może być przyczyną nagłego zatrzymania się Rii i jej ewidentnych kłopotów. W razie czego była gotowa jej pomóc, gdyby się okazało, że Ria tego potrzebuje.
| rzut na spostrzegawczość, poziom III (+60)
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Weasley podziwiała wszystkich, którzy stracili rodziców walcząc zapamiętale z każdym dniem samotności - możliwe, że nie odczuwali szponów towarzyszącej jej pustki, zaciskających się na ramionach codziennie, ale na pewno posiadali chwile zwątpienia oraz poczucia żalu. Sama nie wyobrażała sobie momentu, w którym mogło zabraknąć matki lub ojca; rudowłosa kochała ich tak bardzo, że przyłapywała się niekiedy na jednych z najczarniejszych myśli. Przekonana, że wieść o zgonie najbliższych spowoduje pęknięcie serca, roztrzaskanie duszy i marzeń, obawiała się każdego poranka bądź wieczoru. Bywało, że siadała na sfatygowanym fotelu ojca wpatrując się w drzwi wejściowe. Burza jaka rozpętywała się w duszy Rii w podobnych momentach życia przytłaczała ogromem negatywnych emocji, tak jak ciążącym na barkach poczuciem niepewności. Czy wróci? Czy aurorzy zapukają do drewnianych wrót prowadzących do wnętrza czekającego na powracającego męża i taty domu, oznajmiając, że ich współpracownik zginął na akcji? Bała się takich chwil; pozornie pogodzona z losem wszystkie rysy na nieskazitelnym zachowaniu skrywała pod płaszczem ciepłego uśmiechu oraz pogodnego wzroku ciemnych oczu. Tylko ona, Rhiannon, wiedziała jakie demony czaiły się w ogromnym sercu piegowatej istotki. Trzymała każdego jednego w sobie, nie zwierzając się nawet najbliższej rodzinie - wiedziała, że targają nimi identyczne lęki. Urien, choć odważny, również drżał o swych najbliższych, matka… matka zamartwiała się całą rodziną odkąd tylko pamiętała. Także i ona była dzielna nie wspominając o pulsujących w skroniach obawach ani słowem. Zamykała się w kuchni lub w ogrodzie pielęgnując drobne gesty miłości - córka doskonale wiedziała co się za tym kryło. Za pogłębiającymi się zmarszczkami znaczącymi stroskaną twarz rodzicielki, za matowym wzrokiem oraz udawanym uśmiechem. Jednak miała to wszystko - rodzinę pełną przytulnych miejsc w duszy, a inni nie posiadali takich luksusów - Bren, Neala, Sophia, Weasley mogłaby mnożyć te wszystkie przypadki, w których zło zabrało kolejne istotne persony. Przyglądając się wciąż żyjącym krewnym lub przyjaciołom Ria utwierdzała się w przekonaniu, że to czas działał najkorzystniej na wzburzone i zrozpaczone serca przynosząc ukojenie jakiego potrzebowali. Chyba nic innego nie mogło działać tak magicznie na gorejące rany zadane przez los. Tym bardziej podziwiała odnalezienie dostatecznie dużych pokładów siły na ochronę słabszych oraz walkę nie tylko o siebie, ale też całą ludzkość. To musiały być wyjątkowe osoby.
Jednak także ci maluczcy jak ona zasługiwali na docenienie, choć nie w tak dużym zakresie. Przynajmniej tak do tej pory sądziła rudowłosa wpatrzona we wszystkich o dobrych sercach, nie tylko aurorów bądź policjantów czy uzdrowicieli. Każda różdżka czyniąca dobro miała ogromną moc.
- Też wątpię, żeby zrezygnowała z takiej okazji - zaśmiała się na wspomnienie wojowniczej Rowan. Prędzej zjadłaby wiadro gumochłonów niż odpuściła sobie uczestnictwo w meczu. - To będzie emocjonujące starcie - podsumowała Harpia. Szeroki uśmiech zatańczył na piegowatej twarzy, wesołością zarażając oczy skrzące podekscytowaniem. Przycichającym z wolna, gdy zmieniła temat krążący wokół ministerstwa oraz biura aurorów mieszczącego się w więzieniu Tower. Ale także i on zamienił się we wspomnienie kiedy obie kobiety wskoczyły do chłodnej wody jeziora. Wydawało się, że spokojny, letni dzień nie zwiastował żadnej przykrej niespodzianki, ale przeznaczenie bywało przewrotne. Rhiannon parła do przodu nie zważając na nic, przekonana, że miała szansę na wygraną - potrafiła przecież pływać, wcale nie tak najgorzej. Sprawności fizycznej oraz zwinności również nie można było Harpii odmówić; mimo wielu przesłanek składających się na sukces coś poszło nie tak. Dłonie uderzały o taflę jeziora, nogi płynnymi odganiały chłodną ciecz - aż natrafiły na przeszkodę. Rudzielec pragnął popłynąć dalej, ale coś zacisnęło się na jej łydce. Przetarła oczy wpatrując się w obraz pod wodą i dostrzegła druzgotka. Skąd się tu wziął? Nie pamiętała, żeby w tym jeziorze kiedykolwiek żyły magiczne stworzenia - przychodziło tu dużo mugoli. Będzie musiała powiedzieć o tym mamie w celu wezwania służb ministerialnych.
- To druzgotek, chwycił mnie za nogę - jęknęła Ria, wierzgając zniewoloną kończyną, ale stworzenie nie odpuszczało. Sięgnęła do boku stroju wyciągając różdżkę, choć jej obecność była dość dziwną sprawą. - Relashio! - spróbowała rzucić celując w intruza. Bardziej niż o siebie bała się o to, że którykolwiek z niemagicznych sąsiadów dostrzeże błysk zaklęcia, ale oby nie. Z powodu popłochu nie rozejrzała się zbyt dokładnie.
Jednak także ci maluczcy jak ona zasługiwali na docenienie, choć nie w tak dużym zakresie. Przynajmniej tak do tej pory sądziła rudowłosa wpatrzona we wszystkich o dobrych sercach, nie tylko aurorów bądź policjantów czy uzdrowicieli. Każda różdżka czyniąca dobro miała ogromną moc.
- Też wątpię, żeby zrezygnowała z takiej okazji - zaśmiała się na wspomnienie wojowniczej Rowan. Prędzej zjadłaby wiadro gumochłonów niż odpuściła sobie uczestnictwo w meczu. - To będzie emocjonujące starcie - podsumowała Harpia. Szeroki uśmiech zatańczył na piegowatej twarzy, wesołością zarażając oczy skrzące podekscytowaniem. Przycichającym z wolna, gdy zmieniła temat krążący wokół ministerstwa oraz biura aurorów mieszczącego się w więzieniu Tower. Ale także i on zamienił się we wspomnienie kiedy obie kobiety wskoczyły do chłodnej wody jeziora. Wydawało się, że spokojny, letni dzień nie zwiastował żadnej przykrej niespodzianki, ale przeznaczenie bywało przewrotne. Rhiannon parła do przodu nie zważając na nic, przekonana, że miała szansę na wygraną - potrafiła przecież pływać, wcale nie tak najgorzej. Sprawności fizycznej oraz zwinności również nie można było Harpii odmówić; mimo wielu przesłanek składających się na sukces coś poszło nie tak. Dłonie uderzały o taflę jeziora, nogi płynnymi odganiały chłodną ciecz - aż natrafiły na przeszkodę. Rudzielec pragnął popłynąć dalej, ale coś zacisnęło się na jej łydce. Przetarła oczy wpatrując się w obraz pod wodą i dostrzegła druzgotka. Skąd się tu wziął? Nie pamiętała, żeby w tym jeziorze kiedykolwiek żyły magiczne stworzenia - przychodziło tu dużo mugoli. Będzie musiała powiedzieć o tym mamie w celu wezwania służb ministerialnych.
- To druzgotek, chwycił mnie za nogę - jęknęła Ria, wierzgając zniewoloną kończyną, ale stworzenie nie odpuszczało. Sięgnęła do boku stroju wyciągając różdżkę, choć jej obecność była dość dziwną sprawą. - Relashio! - spróbowała rzucić celując w intruza. Bardziej niż o siebie bała się o to, że którykolwiek z niemagicznych sąsiadów dostrzeże błysk zaklęcia, ale oby nie. Z powodu popłochu nie rozejrzała się zbyt dokładnie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sophia odczuwała pustkę i brak swoich najbliższych, ale też nie pozwalała sobie na załamanie i pogrążenie się w apatii i marazmie. Żyła i radziła sobie ze swoją tragedią, żal i smutek przekierowując na energię do pracy, to dopiero po śmierci rodziców stała się taką pracoholiczką. Gdy upadała, szybko wstawała znowu, prąc do przodu. Doskonale pamiętała tamten dzień z pozoru nie różniący się od innych, do momentu, w którym na progu nie pojawił się pracownik ministerstwa informujący że niestety William i Marlene Carter zostali znalezieni martwi na obrzeżach Londynu. Czasem lubili wybierać się gdzieś razem, nawet po upływie ponad trzydziestu lat od ślubu wciąż darząc się uczuciem – ale tamtego dnia już nie wrócili. Powiedziano jej, że zaatakował ich wilkołak, ale później dowiedziała się, że to nie była prawda, niestety prawdziwego sprawcy nigdy nie znaleziono, bo przez wydarzenia późniejszych miesięcy ta sprawa nie była priorytetem, a teraz akta spłonęły i prawdopodobnie nikt poza nią nie pamiętał o Carterach, nikt nie przywiązywał do tego wagi.
Dałaby wiele, żeby mogli wciąż żyć i być tu z nimi, ale czasu nie dało się cofnąć. Jedyne co mogła zrobić to żyć dalej i pamiętać o nich i wartościach, które jej wpoili i nieść jej dalej oraz pomagać uratować świat chylący się ku upadkowi. Robiła to wszystko także przez wzgląd na pamięć o nich. Nie ocaliła ich, choć już wtedy była aurorem, ale może mogła zrobić coś dla innych.
Nie życzyła nikomu przeżycia tego samego, doskonale rozumiała obawy Rii, bo sama kiedyś też je czuła, choć z pewnością nie tak intensywnie, jej ojciec nie był aurorem. Był podrzędnym urzędnikiem departamentu przestrzegania prawa, a matka opiekowała się domem, nie były to zajęcia, przy których można by się było obawiać tragedii, a jednak do niej doszło i pewnego dnia Sophia usłyszała tragiczne wieści i przekonała się, że została sama, nie licząc brata, który był wówczas w Ameryce i niedawno, po tym, jak na kilka miesięcy przyjechał do Anglii, znów do niej wrócił. Biorąc pod uwagę różnice w poziomie niebezpieczeństwa jej zajęcia a zajęć ojca i matki, prędzej spodziewałaby się, że to do jej starzejących się rodziców pewnego dnia przyjdzie ktoś, kto powiadomi ich o śmierci Sophii na jednej z akcji, ale stało się odwrotnie.
Jej czas jeszcze nie nadszedł. Udało jej się wydostać z ministerstwa trawionego pożogą, to musiał być znak, że jeszcze miała coś do zrobienia na tym świecie.
Ale w międzyczasie mogła zażyć odrobiny rozrywki i przyjemności, na które ostatnio nie pozwalała sobie często. Czekała też na Festiwal Lata, bo choć nie interesowała ją romantyczna otoczka, szukanie malin czy plecenie wianków, to czekała z niecierpliwością na mecz, zwłaszcza że nie załapała się na ubiegłoroczny.
Wszystkie przykre tematy zeszły na dalszy plan, kiedy znalazły się w wodzie i Sophia skupiła się na dopłynięciu do pomostu, próbując prześcignąć Rię. Przynajmniej do momentu, póki nie okazało się, że Weasley wpadła w małe tarapaty i Sophia musiała się tym zainteresować. Okazało się jednak, że zanim do niej dopłynęła Ria już uporała się z druzgotkiem, aurorka mogła dostrzec pod wodą błysk zaklęcia którego użył drugi rudzielec.
- Wszystko w porządku, nic ci nie zrobił? – zapytała. Dawno nie spotkała żadnego druzgotka, bo w jeziorach blisko niemagicznych siedzib raczej ich nie było, a to w takich zwykle pływała za młodu. Możliwe jednak, że w jakiś sposób któryś dostał się tu, lub może został podrzucony. Uwagę Sophii przykuł jednak wygląd ręki Rii; choć makabryczny efekt po chwili zniknął i ręka wyglądała na zdrową, wyglądało to paskudnie. – Możesz nią ruszać? Nie boli? – zapytała, żeby się upewnić, czy po anomalii nie pozostały inne nieprzyjemne efekty uboczne. – Myślę, że to przez anomalię. Mam wrażenie, że od pożaru ministerstwa są jeszcze gorsze niż były przedtem. I... może lepiej na razie omijać tę część jeziora, tam może być ich więcej – dodała, zachęcając Rię, by obie podpłynęły do pomostu. Sophia nie bała się druzgotków i potrafiłaby sobie z nimi poradzić, ale nie było sensu niepotrzebnie narażać się na obrażenia, także te od anomalii, gdyby tak musiały pozbywać się stworzeń za pomocą czarów. Sophia nie była osobą strachliwą, ale zdrowy rozsądek i praktyczne podejście do życia nakazywały jej ograniczać czarowanie gdy nie było to niezbędne, bo wiedziała, jak czasem się to kończy. Dorosła na tyle, by zrozumieć, że czasem należało powściągnąć młodzieńczą pewność siebie i zachować rozwagę.
Dałaby wiele, żeby mogli wciąż żyć i być tu z nimi, ale czasu nie dało się cofnąć. Jedyne co mogła zrobić to żyć dalej i pamiętać o nich i wartościach, które jej wpoili i nieść jej dalej oraz pomagać uratować świat chylący się ku upadkowi. Robiła to wszystko także przez wzgląd na pamięć o nich. Nie ocaliła ich, choć już wtedy była aurorem, ale może mogła zrobić coś dla innych.
Nie życzyła nikomu przeżycia tego samego, doskonale rozumiała obawy Rii, bo sama kiedyś też je czuła, choć z pewnością nie tak intensywnie, jej ojciec nie był aurorem. Był podrzędnym urzędnikiem departamentu przestrzegania prawa, a matka opiekowała się domem, nie były to zajęcia, przy których można by się było obawiać tragedii, a jednak do niej doszło i pewnego dnia Sophia usłyszała tragiczne wieści i przekonała się, że została sama, nie licząc brata, który był wówczas w Ameryce i niedawno, po tym, jak na kilka miesięcy przyjechał do Anglii, znów do niej wrócił. Biorąc pod uwagę różnice w poziomie niebezpieczeństwa jej zajęcia a zajęć ojca i matki, prędzej spodziewałaby się, że to do jej starzejących się rodziców pewnego dnia przyjdzie ktoś, kto powiadomi ich o śmierci Sophii na jednej z akcji, ale stało się odwrotnie.
Jej czas jeszcze nie nadszedł. Udało jej się wydostać z ministerstwa trawionego pożogą, to musiał być znak, że jeszcze miała coś do zrobienia na tym świecie.
Ale w międzyczasie mogła zażyć odrobiny rozrywki i przyjemności, na które ostatnio nie pozwalała sobie często. Czekała też na Festiwal Lata, bo choć nie interesowała ją romantyczna otoczka, szukanie malin czy plecenie wianków, to czekała z niecierpliwością na mecz, zwłaszcza że nie załapała się na ubiegłoroczny.
Wszystkie przykre tematy zeszły na dalszy plan, kiedy znalazły się w wodzie i Sophia skupiła się na dopłynięciu do pomostu, próbując prześcignąć Rię. Przynajmniej do momentu, póki nie okazało się, że Weasley wpadła w małe tarapaty i Sophia musiała się tym zainteresować. Okazało się jednak, że zanim do niej dopłynęła Ria już uporała się z druzgotkiem, aurorka mogła dostrzec pod wodą błysk zaklęcia którego użył drugi rudzielec.
- Wszystko w porządku, nic ci nie zrobił? – zapytała. Dawno nie spotkała żadnego druzgotka, bo w jeziorach blisko niemagicznych siedzib raczej ich nie było, a to w takich zwykle pływała za młodu. Możliwe jednak, że w jakiś sposób któryś dostał się tu, lub może został podrzucony. Uwagę Sophii przykuł jednak wygląd ręki Rii; choć makabryczny efekt po chwili zniknął i ręka wyglądała na zdrową, wyglądało to paskudnie. – Możesz nią ruszać? Nie boli? – zapytała, żeby się upewnić, czy po anomalii nie pozostały inne nieprzyjemne efekty uboczne. – Myślę, że to przez anomalię. Mam wrażenie, że od pożaru ministerstwa są jeszcze gorsze niż były przedtem. I... może lepiej na razie omijać tę część jeziora, tam może być ich więcej – dodała, zachęcając Rię, by obie podpłynęły do pomostu. Sophia nie bała się druzgotków i potrafiłaby sobie z nimi poradzić, ale nie było sensu niepotrzebnie narażać się na obrażenia, także te od anomalii, gdyby tak musiały pozbywać się stworzeń za pomocą czarów. Sophia nie była osobą strachliwą, ale zdrowy rozsądek i praktyczne podejście do życia nakazywały jej ograniczać czarowanie gdy nie było to niezbędne, bo wiedziała, jak czasem się to kończy. Dorosła na tyle, by zrozumieć, że czasem należało powściągnąć młodzieńczą pewność siebie i zachować rozwagę.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Emocje zawsze brały górę nad rozumem oraz logicznym wytłumaczeniem, Ria nie próbowała nawet udawać, że jest inaczej. Ludzie, choć różni, reagowali na śmierć najbliższych tak samo - poddając się zrywom uczuć. To nic złego, o ile po żałobie przychodził czas na odrodzenie. Wystarczyło odgrodzić się od negatywnej zupy odczuwania, ruszyć pewnym krokiem przed siebie; w nieznaną przyszłość zbudowaną własnymi rękoma. Niestety zwykle teoria okazywała się prostsza od wdrożenia śmiałego planu w życie i Weasley pozostawała świadoma wysnutych przez ludzkość wniosków. Wuj również należał do grona bliskiej rodziny, płakała razem z kuzynostwem nad jego grobem, ale prawdziwy koszmar dopiero na nią czekał. Nikt (przypuszczalnie) nie żył wiecznie, a ryzyko towarzyszące zawodowi aurora przewyższało codzienne zmagania z losem przeciętnego człowieka. Zło czaiło się za rogiem, tak samo jak śmierć; ta stanowiła naturalną kolej rzeczy, której jedni poddawali się z pokorą, a inni starali się odwrócić bieg zdarzeń. Na tym polegał największy dysonans między ludźmi - jedni tchórzliwie odpuszczali przygotowując się na najgorsze, drudzy odważnie poszukiwali dla siebie nowej drogi. To dobrze, że Sophia należała do tej drugiej grupy; młodsza z kobiet odczuwała względem tej wiedzy pewną ulgę, po cichu lokującą się na dnie serca. Świadomość prawdy działała kojąco uspokajając nerwy oraz drzemiące w duszy obawy o los krewnej. Jedno zmartwienie mniej, jak szumnie ogłosiłaby rudowłosa - to akurat dobra wiadomość w dobie wojny zwiastującej kolejne problemy. Piętrzące się jeden na drugim niczym paskudna piramida - tak trudnej do zburzenia i pozbycia się ze swojego życia.
Opatrzność bywała przewrotna w swoich decyzjach; dla kogoś, kto nie był jasnowidzem, patrzenie w przyszłość okazywało się zbyt trudne do realizacji. Szczęśliwy ten, który potrafił przewidzieć następny krok psotnego życia oraz przygotować się na ciosy zadane przez wrogów. Przeciętny człowiek nie posiadał komfortu ochrony najbliższych i przez to czuł się bezsilny. Tak jak bezsilna czuła się Rhiannon. Ukrywała to pod maską wesołej, szalonej kobiety gotowej poświęcić dla innych naprawdę wiele - ale właśnie, czy w obliczu konieczności wyboru zdołałaby rzucić na pożarcie tych, na których zależało jej najmocniej? Jak dotąd Ria odrzucała podobne rozważania naiwnie uznając, że na podjęcie ważnych decyzji nadejdzie jeszcze stosowny czas. Natomiast dzisiejszy dzień miał być radością samą w sobie, celebracją ważnego dla Sophii dnia urodzin - i to nieważne, czy aurorka o nim pamiętała bądź poddała się upływowi czasu bez większej refleksji. Znalazły się obie w Ottery St. Catchpole z zamiarem spędzenia czasu we dwie, w miłej, letniej atmosferze. Tylko one i chłodna woda jeziora, ciągnąca się po sam horyzont.
Niestety, spontanicznie zaplanowane zawody pływackie nie skończyły się według wyobrażeń Weasley’ówny. Ba, zakończyły się całkowitym fiaskiem. Pojawienie się druzgotka mocno wpłynęło na wynik starcia - i stanowiło zagrożenie dla żyjących nieopodal mugoli. Ani w geście, ani w głosie rudowłosej nie pobrzmiewało zawahanie; szybko dobyła różdżki wypowiadając z mocą potrzebną do unicestwienia stworzenia inkantację. Zwieńczoną niezaprzeczalnym sukcesem, gdy wrzątek opuścił rozżarzony koniec orzechowego drewna celując wprost w zwierzę. Czarownicy udało się je przepędzić, ale to nie był koniec. Nieproszony intruz nadal znajdował się w głębinach miejsca, do którego przychodziły dzieci oraz niemagiczni, co stanowiło dla nich realne zagrożenie. Niestety również magia spłatała Harpii psikusa - Rhiannon pisnęła widząc zdeformowaną rękę. Odruchowo puściła różdżkę pozwalając jej tonąć w czeluściach wody. Uschnięta kończyna, zdjęta skóra oraz widoczna kość wprawiła ją w przerażenie. Potrząsnęła głową, a oblepione dookoła twarzy włosy przesunęły się ciężko na wprost oczu, maskując widoczność.
- Nie, ale moja ręka… - jęknęła skonfundowana, wpatrując się w dłoń z ogromnym przestrachem. Dopiero po chwili wszystko wróciło do normy, ale na piegowatej twarzy wciąż odznaczało się zdezorientowanie. - Nie, nie - mruknęła nieprzytomnie, a w konsekwencji własnych słów wprawiła palce w ruch. Zgięła je w pięść podnosząc wzrok na pływającą obok kuzynkę. Zgarnęła szybko przeszkadzające, ociężałe od wody rdzawe kosmyki za plecy. - Pewnie masz rację - dodała z większym rozeznaniem - zarówno w głosie jak i spojrzeniu. Niestety, przerażenie ponownie zagościło w oczach Rii. - Moja różdżka! - zawołała. Nabrała powietrza w płuca i zniknęła pod wodą starając się odnaleźć kawałek cennego drewna. Udało jej się, choć powoli zaczęła odczuwać dyskomfort spowodowany brakiem powietrza. Weasley wynurzyła się z jeziora z łoskotem, z wymalowaną na buzi ulgą. - Jest, chyba zabiłabym się, gdybym ją straciła - stwierdziła cicho i ze świstem wypuściła powietrze z nozdrzy. - Chyba musimy przełożyć nasz wyścig. Trzeba zgłosić obecność druzgotka w tym miejscu, mugole nie powinni na niego natrafić. - Naprawdę tak uważała; strach już minął, dlatego jak dla niej mogły kontynuować pływackie potyczki, ale zdrowie oraz życie innych było w tamtym momencie priorytetem. - Nie ma tego złego, zjemy pyszny tort - dodała, uśmiechając się szeroko. Być może chcąc pocieszyć Sophię, a może samą siebie; lub, co bardziej prawdopodobne, zachęcić do konsumpcji przepysznej słodkości. Nie ma urodzin bez kremowego ciasta i świeczek, prawda?
Opatrzność bywała przewrotna w swoich decyzjach; dla kogoś, kto nie był jasnowidzem, patrzenie w przyszłość okazywało się zbyt trudne do realizacji. Szczęśliwy ten, który potrafił przewidzieć następny krok psotnego życia oraz przygotować się na ciosy zadane przez wrogów. Przeciętny człowiek nie posiadał komfortu ochrony najbliższych i przez to czuł się bezsilny. Tak jak bezsilna czuła się Rhiannon. Ukrywała to pod maską wesołej, szalonej kobiety gotowej poświęcić dla innych naprawdę wiele - ale właśnie, czy w obliczu konieczności wyboru zdołałaby rzucić na pożarcie tych, na których zależało jej najmocniej? Jak dotąd Ria odrzucała podobne rozważania naiwnie uznając, że na podjęcie ważnych decyzji nadejdzie jeszcze stosowny czas. Natomiast dzisiejszy dzień miał być radością samą w sobie, celebracją ważnego dla Sophii dnia urodzin - i to nieważne, czy aurorka o nim pamiętała bądź poddała się upływowi czasu bez większej refleksji. Znalazły się obie w Ottery St. Catchpole z zamiarem spędzenia czasu we dwie, w miłej, letniej atmosferze. Tylko one i chłodna woda jeziora, ciągnąca się po sam horyzont.
Niestety, spontanicznie zaplanowane zawody pływackie nie skończyły się według wyobrażeń Weasley’ówny. Ba, zakończyły się całkowitym fiaskiem. Pojawienie się druzgotka mocno wpłynęło na wynik starcia - i stanowiło zagrożenie dla żyjących nieopodal mugoli. Ani w geście, ani w głosie rudowłosej nie pobrzmiewało zawahanie; szybko dobyła różdżki wypowiadając z mocą potrzebną do unicestwienia stworzenia inkantację. Zwieńczoną niezaprzeczalnym sukcesem, gdy wrzątek opuścił rozżarzony koniec orzechowego drewna celując wprost w zwierzę. Czarownicy udało się je przepędzić, ale to nie był koniec. Nieproszony intruz nadal znajdował się w głębinach miejsca, do którego przychodziły dzieci oraz niemagiczni, co stanowiło dla nich realne zagrożenie. Niestety również magia spłatała Harpii psikusa - Rhiannon pisnęła widząc zdeformowaną rękę. Odruchowo puściła różdżkę pozwalając jej tonąć w czeluściach wody. Uschnięta kończyna, zdjęta skóra oraz widoczna kość wprawiła ją w przerażenie. Potrząsnęła głową, a oblepione dookoła twarzy włosy przesunęły się ciężko na wprost oczu, maskując widoczność.
- Nie, ale moja ręka… - jęknęła skonfundowana, wpatrując się w dłoń z ogromnym przestrachem. Dopiero po chwili wszystko wróciło do normy, ale na piegowatej twarzy wciąż odznaczało się zdezorientowanie. - Nie, nie - mruknęła nieprzytomnie, a w konsekwencji własnych słów wprawiła palce w ruch. Zgięła je w pięść podnosząc wzrok na pływającą obok kuzynkę. Zgarnęła szybko przeszkadzające, ociężałe od wody rdzawe kosmyki za plecy. - Pewnie masz rację - dodała z większym rozeznaniem - zarówno w głosie jak i spojrzeniu. Niestety, przerażenie ponownie zagościło w oczach Rii. - Moja różdżka! - zawołała. Nabrała powietrza w płuca i zniknęła pod wodą starając się odnaleźć kawałek cennego drewna. Udało jej się, choć powoli zaczęła odczuwać dyskomfort spowodowany brakiem powietrza. Weasley wynurzyła się z jeziora z łoskotem, z wymalowaną na buzi ulgą. - Jest, chyba zabiłabym się, gdybym ją straciła - stwierdziła cicho i ze świstem wypuściła powietrze z nozdrzy. - Chyba musimy przełożyć nasz wyścig. Trzeba zgłosić obecność druzgotka w tym miejscu, mugole nie powinni na niego natrafić. - Naprawdę tak uważała; strach już minął, dlatego jak dla niej mogły kontynuować pływackie potyczki, ale zdrowie oraz życie innych było w tamtym momencie priorytetem. - Nie ma tego złego, zjemy pyszny tort - dodała, uśmiechając się szeroko. Być może chcąc pocieszyć Sophię, a może samą siebie; lub, co bardziej prawdopodobne, zachęcić do konsumpcji przepysznej słodkości. Nie ma urodzin bez kremowego ciasta i świeczek, prawda?
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
tyły domu
Szybka odpowiedź