tyły domu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Za domem
Za domem, zamiast lasu, znajduje się sporej wielkości ogród. Otoczony białym płotem, który pokryty został przez wijącą się roślinność, sięga tak naprawdę jeszcze dalej - ale z braku funduszy Weasley'owie zdecydowali się ogrodzić jedynie niewielką część włości. W środku zawiera zadbany ogródek - z grządkami warzywnymi oraz kwiatowymi rabatkami. Taras nie został ściśle wydzielony. Umownie jest nim przestrzeń przy domu przykryta prowizoryczną markizą skrywającą drewniane, bujane fotele i niewielki, drewniany stolik. Za ogrodzeniem po prawej stronie rosną owocowe drzewa, a po lewej rozciąga się polana służąca za miejsce organizacji wszelkich rodzinnych przyjęć. Jednak największą atrakcją pozostaje oddalone na północ jeziorko, licznie oblegane przez wszystkich późną wiosną oraz latem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 13.06.18 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Obserwowała, jak dziewczyny jeszcze przez chwilę cieszą się z powrotu płomiennowłosej Neali. Ich radość, ten entuzjazm były zaraźliwe, wręcz nie potrafiła powstrzymać rozbawionego uśmiechu, który cisnął się na usta. Dopiero stojąc przed ogniem spoważniała nieco, ostatni raz z jakąś niezrozumiałą nerwowością pocierając krawędź złożonej na pół karteczki. Naprawdę chciała, aby jej prośba, niewypowiedziane marzenie się spełniło. Będzie jak swobodny oddech, powiew świeżości w piętrzących się złych emocjach. Rzuciła papier w płomienie, prawie pozwalając, by jeden z języków ognia liznął jej skórę. Nie uciekała przed tym ciepłem nigdy, zbyt mocno kojarząc je z domem, a zbyt mało z bólem, który mogło wywołać. Zerknęła w bok, obserwując, jak gospodyni wzniosła pierwszy toast. Nie czuła się stratna, że w tym nie uczestniczy i lekko jej ulżyło, że żadna nie zwróciła na to uwagi. Dziwnie byłoby mówić teraz o powodach, gdy może powinno już to paść jakiś czas temu? Sama nie wiedziała. Cicha zgodność, by milczeć, jakoś pokrętnie skłoniła ją, aby wiadomością podzielić się z ledwie paroma osobami, lecz nie całym gronem.
Spojrzała z zaskoczeniem na Nealę, a później na wtórujące jej Celinę, Annę i Leonię. Chyba się tego nie spodziewała. Wiedziała, że będzie tu dobra zabawa, że ten wieczór będzie wart zapamiętania, ale zachęta do tańca, zaskoczyła ją przez moment.
- Możemy.- odparła, spoglądając na Sheilę. Nie chciała, aby czuła się zmuszona i jeśli tylko nie chciała, była gotowa to zrozumieć. Sama chyba wolała skorzystać z okazji, zanim stanie się wielka i niezgrabna, co brzmiało jak koszmar sam w sobie.- Ale musicie wtedy zatańczyć z nami.- dodała pogodnie, spoglądając po każdej.- Cygańskie zabawy i tańce rządzą się swoimi prawami, nie wolno stać z boku, gdy już się zacznie.- rzuciła z rozbawieniem. Tabor bawił się cały, zawsze i chociaż teraz nie istniał, to ta zasada nawet w tym gronie musiała pozostać.
Odwróciła głowę, by skupić się na chwilę na Celinie. Bo coś w jej słowach, jeszcze przykuło jej uwagę.- Kto ci powiedział? – spytała, mimo że takich osób było mało to nadal przynajmniej trzy.
Uniosła lekko brew, kiedy padła propozycja obgadywania chłopców, a później gry w butelkę. Bez wątpienia dało się to połączyć i nie wątpiła, że tak to się skończy. Przytaknęła słowom Leonie, to była dobra opcja, aby móc raz zrezygnować. Tak było zwyczajnie bezpieczniej dla każdej.
Spojrzała z zaskoczeniem na Nealę, a później na wtórujące jej Celinę, Annę i Leonię. Chyba się tego nie spodziewała. Wiedziała, że będzie tu dobra zabawa, że ten wieczór będzie wart zapamiętania, ale zachęta do tańca, zaskoczyła ją przez moment.
- Możemy.- odparła, spoglądając na Sheilę. Nie chciała, aby czuła się zmuszona i jeśli tylko nie chciała, była gotowa to zrozumieć. Sama chyba wolała skorzystać z okazji, zanim stanie się wielka i niezgrabna, co brzmiało jak koszmar sam w sobie.- Ale musicie wtedy zatańczyć z nami.- dodała pogodnie, spoglądając po każdej.- Cygańskie zabawy i tańce rządzą się swoimi prawami, nie wolno stać z boku, gdy już się zacznie.- rzuciła z rozbawieniem. Tabor bawił się cały, zawsze i chociaż teraz nie istniał, to ta zasada nawet w tym gronie musiała pozostać.
Odwróciła głowę, by skupić się na chwilę na Celinie. Bo coś w jej słowach, jeszcze przykuło jej uwagę.- Kto ci powiedział? – spytała, mimo że takich osób było mało to nadal przynajmniej trzy.
Uniosła lekko brew, kiedy padła propozycja obgadywania chłopców, a później gry w butelkę. Bez wątpienia dało się to połączyć i nie wątpiła, że tak to się skończy. Przytaknęła słowom Leonie, to była dobra opcja, aby móc raz zrezygnować. Tak było zwyczajnie bezpieczniej dla każdej.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Nie – odszepnęła cicho do Eve, ściskając mocniej jej dłoń. – Ale będzie dobrze. – Nie mogła przecież popadać w marazm ostatnich miesięcy i teraz, kiedy znajdowała się w chwili ważnej dla Neali, to chciała ją wspierać. Potem być może weźmie sobie wolne, odpocznie, spędzi czas gdzieś pod pierzyną, a może w końcu uda jej się pobiegać po pustych łąkach i przez chwilę nie myśleć o obowiązkach. I teraz musiała zrobić to samo. Cieszyć się, bo Neala się cieszyła. I dla niej być radosną.
- Możemy ją zaczarować, ale najpierw chciałabym wam zagrać parę rzeczy. Może będziecie wiedzieć też słowa do niektórych rzeczy, wtedy mogłybyśmy pośpiewać? A potem potańczymy z Eve, pokazując wam parę kroków. – Uśmiechnęła się do starszej Doe, spoglądając jeszcze na resztę, ciekawa, czy w ogóle zainteresowane tańcami miały być. – Witaj ponownie, królowo Maeve. – Uśmiechnęła się jeszcze, odwołując się do tego, co kiedyś jej powiedziała. I co dalej podtrzymywała, od czasu do czasu patrząc na swoje brązowe włosy z rozczarowaniem.
A zaraz potem spoglądała na trawioną przez płomienie kartkę, wiedząc, że to nie wystarczy, ale że można było się łudzić. Że można było dawać się takim złudzeniom chociaż na parę sekund. Potrafiły ogrzać serce, a chyba to było jedną z najważniejszych rzeczy. I teraz, gdy spoglądała na dziewczęta, zastanawiała się, czy dzieliły to podejście do tej sytuacji, czy może jednak chodziło o coś innego.
- Zatańczysz ze mną później, Leonie? – Uśmiechnęła się w stronę młodej Wilde, nieco bardziej się przemagając do tego, aby odpuszczać sobie swoją zdenerwowaną, smutną stronę i teraz po prostu dać się porwać zabawie.
- Co do zabawy… - wyłuskała z kieszeni czekoladową żabę. – Dostałam ją ostatnio dodatkowo do zapłaty i pomyślałam, że mogłybyśmy ją wykorzystać. Co prawda myślałam o tym, by zagrać w nigdy przenigdy nie, gdzie mówiłybyśmy, co która z nas zrobiła w swoim życiu i jeżeli to zrobiłyśmy, musimy się napić, zdobywając punkt. A jeżeli nie, to możemy zagrać w prawdę czy wyzwanie. – A żaba zostanie na inną okazję.
- Nie rozmawiajmy o chłopcach, ciągle o nich słychać, nie muszą być najważniejsi zwłaszcza na damskim spotkaniu. – Nie brzmiała surowo, aczkolwiek bardzo chętnie chociaż na jeden dzień ucieknie od tematu mężczyzn, chłopców, chłopaków i wszystkich, którzy się za takich uważali.
- Możemy ją zaczarować, ale najpierw chciałabym wam zagrać parę rzeczy. Może będziecie wiedzieć też słowa do niektórych rzeczy, wtedy mogłybyśmy pośpiewać? A potem potańczymy z Eve, pokazując wam parę kroków. – Uśmiechnęła się do starszej Doe, spoglądając jeszcze na resztę, ciekawa, czy w ogóle zainteresowane tańcami miały być. – Witaj ponownie, królowo Maeve. – Uśmiechnęła się jeszcze, odwołując się do tego, co kiedyś jej powiedziała. I co dalej podtrzymywała, od czasu do czasu patrząc na swoje brązowe włosy z rozczarowaniem.
A zaraz potem spoglądała na trawioną przez płomienie kartkę, wiedząc, że to nie wystarczy, ale że można było się łudzić. Że można było dawać się takim złudzeniom chociaż na parę sekund. Potrafiły ogrzać serce, a chyba to było jedną z najważniejszych rzeczy. I teraz, gdy spoglądała na dziewczęta, zastanawiała się, czy dzieliły to podejście do tej sytuacji, czy może jednak chodziło o coś innego.
- Zatańczysz ze mną później, Leonie? – Uśmiechnęła się w stronę młodej Wilde, nieco bardziej się przemagając do tego, aby odpuszczać sobie swoją zdenerwowaną, smutną stronę i teraz po prostu dać się porwać zabawie.
- Co do zabawy… - wyłuskała z kieszeni czekoladową żabę. – Dostałam ją ostatnio dodatkowo do zapłaty i pomyślałam, że mogłybyśmy ją wykorzystać. Co prawda myślałam o tym, by zagrać w nigdy przenigdy nie, gdzie mówiłybyśmy, co która z nas zrobiła w swoim życiu i jeżeli to zrobiłyśmy, musimy się napić, zdobywając punkt. A jeżeli nie, to możemy zagrać w prawdę czy wyzwanie. – A żaba zostanie na inną okazję.
- Nie rozmawiajmy o chłopcach, ciągle o nich słychać, nie muszą być najważniejsi zwłaszcza na damskim spotkaniu. – Nie brzmiała surowo, aczkolwiek bardzo chętnie chociaż na jeden dzień ucieknie od tematu mężczyzn, chłopców, chłopaków i wszystkich, którzy się za takich uważali.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Eve nie powiedziała mu o niczym, ale wcześniej wspomniała o tym całym wyzwoleniu Neala, a dziś przypomniała mu o tym siostra. Chwała mamie za taką siostrę. Leżąc na sofie i jak przystało na prawdziwego cygana, w końcu nic nie robiąc bo niedziela, patrzył jak wychodzą — kątem oka, udając, że go to wcale nie obchodzi — wymalowane i odstrzelone jak na prawdziwe cygańskie wesele. Gdy drzwi się zamknęły uniósł brew i spojrzał w sufit. Umówił się z Marcelem, wiedząc, że jego nieobecności właściwie nie zauważą, jeśli ich nie będzie. Mieli iść na piwo, chociaż przebąkiwał wcześniej, że był już umówiony. Nie szkodzi, wysłał mu dziś rano list, że i tak wpadnie do wagonu. A teraz nie był już taki pewien. Zebrał się z sofy i ruszył na górę. Wszędzie pachniało jakimiś specyfikami. To wydało mu się podejrzane, żeby stroić się tak dla dziewczyn. Po co dziewczyny miały stroić się na spotkanie z koleżankami? Odpędzając od siebie chmurę zapachów przemył twarz. Patrząc chwilę w lustro analizował — jak na siebie, bardzo głęboko — po co się tak szykowały. Sheila by go nie okłamała, co do Eve nie miał takiej pewności. A jeśli to miała być impreza, na którą go zwyczajnie nie zaproszono? Ich? Coś było nie tak.
Zabrał ze sobą różdżkę, wytrychy zostawił w domu, ale o kompasie nie zapomniał, chowając go głęboko do kieszeni. Na dole nakreślił jeszcze kilka słów do przyjaciela o nagłej zmianie planów. Już nie piwo, a impreza, niech bierze tę swoją randkę i stawi się na miejscu jak najszybciej. Posłał Leonorę, zerkając bez sympatii na Ravena, bo krukom nie można było ufać, po czym wyszedł z domu, by deportować się na miejsce, jak zwykle.
Nie spotkał nikogo po drodze, ale nawet gdyby to pewnie nie wzbudziłby niczyich podejrzeń. Zajrzał wpierw do stajni, by przywitać się z końmi, porwał Bibi źdźbło pszenicy i wsunął sobie między zęby, z rękami wsuniętymi w kieszenie ruszyć na obchód po terenie Weasleyów. Nie był spory, nie licząc terenów przeznaczonych dla koni, padoków, wybiegów, stodoły, stajni, dom otaczał głównie piękny ogród. Szybko zobaczył miejsce, w którym siedziały i ruszył w tamtym kierunku, w koszuli w kratę z rękawami podwiniętymi do łokci i trawą mieloną w ustach. Spodnie jak zwykle miał na szelkach, włosy jak zwykle w nieładzie, niepoukładane loki tańczyły przy każdym kroku.
— Możemy pogadać o dziewczynach — zaproponował radośnie, wchodząc między nie. Usiadł przy siostrze, posyłając przeciągłe spojrzenie Eve — nie powiedziała mu — a potem spojrzał na Nealę. — Znów jesteś sobą! Przepraszam, że wpadam bez podarku, ale pod ręką miałem tylko groch, a ten, coś czuję, przyda się w domu do klęczenia. I część. — Spojrzał po pozostałych dziewczynach. — Co tam? Dobrze się bawicie?
Zabrał ze sobą różdżkę, wytrychy zostawił w domu, ale o kompasie nie zapomniał, chowając go głęboko do kieszeni. Na dole nakreślił jeszcze kilka słów do przyjaciela o nagłej zmianie planów. Już nie piwo, a impreza, niech bierze tę swoją randkę i stawi się na miejscu jak najszybciej. Posłał Leonorę, zerkając bez sympatii na Ravena, bo krukom nie można było ufać, po czym wyszedł z domu, by deportować się na miejsce, jak zwykle.
Nie spotkał nikogo po drodze, ale nawet gdyby to pewnie nie wzbudziłby niczyich podejrzeń. Zajrzał wpierw do stajni, by przywitać się z końmi, porwał Bibi źdźbło pszenicy i wsunął sobie między zęby, z rękami wsuniętymi w kieszenie ruszyć na obchód po terenie Weasleyów. Nie był spory, nie licząc terenów przeznaczonych dla koni, padoków, wybiegów, stodoły, stajni, dom otaczał głównie piękny ogród. Szybko zobaczył miejsce, w którym siedziały i ruszył w tamtym kierunku, w koszuli w kratę z rękawami podwiniętymi do łokci i trawą mieloną w ustach. Spodnie jak zwykle miał na szelkach, włosy jak zwykle w nieładzie, niepoukładane loki tańczyły przy każdym kroku.
— Możemy pogadać o dziewczynach — zaproponował radośnie, wchodząc między nie. Usiadł przy siostrze, posyłając przeciągłe spojrzenie Eve — nie powiedziała mu — a potem spojrzał na Nealę. — Znów jesteś sobą! Przepraszam, że wpadam bez podarku, ale pod ręką miałem tylko groch, a ten, coś czuję, przyda się w domu do klęczenia. I część. — Spojrzał po pozostałych dziewczynach. — Co tam? Dobrze się bawicie?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
jedenasty maja
W czasach wojny trudno było znaleźć czas na zabawę. Archibald w końcu dopiął swego i Roratio dzielnie siedział przyklejony do fotela, wytężając umysł nas słupkami cyfr, kosztorysami i innymi papierzyskami. Z przerażeniem mógł stwierdzić, że niegdyś jego największy koszmar stał się rzeczywistością. Coraz mniej wychodził z posiadłości tak po prostu, bez konkretnego celu. Dlatego nie wahał się, kiedy padła konkretna propozycja spotkania. Przed wyjściem należało się odpowiednio zaopatrzyć! To, że Rory niemalże biegł korytarzami, prowadzącymi z pewnością nikogo nie dziwiło. Często był w biegu, a to po prostu wpadał do pomieszczeń, w których magazynowali żywność dla mieszkańców Weymouth, a to znowu pędził gdzieś do następnej komnaty czy chociażby na zewnątrz. Tym razem do szmacianej torby zapakował starannie butelkę z Ognistą Whisky oraz po krótkim namyśle dołożył jeszcze piwo kremowe, a co! Owinął to skrawkami materiału, aby butelki nie obijały się o siebie, ponieważ nie chciał dotrzeć na miejsce z przemoczoną torbą a co gorsza z pustymi rękoma. Dla Prewetta to niedopuszczalne!
Umówili się z nimi na miejscu, to i Roratio stawił się na czas, rozglądając się niecierpliwie za znajomą sylwetką Jamesa. Zmarszczył nieco brwi i stopy poprowadziły go do stajni, ale i tam nie znalazł chłopaków. Na szczęście tereny należące do Weasleyów nie były rozległe i kiedy znalazł się dostatecznie blisko dotarł do niego głos Jamesa. Co prawda nie bardzo rozumiał co ten powiedział, ale nie bardzo się tym przejmował. Być może trochę jeszcze wiatr świszczał mu w uszach. Zatapiając głowę w torbie, chcąc wyciągnąć z niej wszelkie dobrodziejstwa. - James? Nie byłem pewien co wziąć, więc zabrałem butelkę ognistej i trochę kremo-o...O! witam szanowne panie - kiedy podniósł głowę i zamiast Jamesa ujrzał owszem, Jamesa, ale w otoczeniu pięknych panien lekkie zdezorientowanie mogło odbić się w jego spojrzeniu, ale nie na długo. Szybko na piegowatą twarz wpełznął iście lordowski, czarujący uśmiech, po czym skłonił głowę, darując sobie salonową etykietę. Bo na dobrą sprawę byli na zewnątrz, a więc te zasady ni jak nie miały zastosowania. Roratio prezentował się jak zwykle elegancko, chociaż dzisiaj ciężko było poznać w nim możnego lorda. Spodnie do kompletu z kamizelką w jednolitym kolorze a pod spodem luźna koszula raczej nie krzyczały jaśnie panujący nad ziemiami Dorset, lord Roratio Prewett, a po prostu Rory. Czasem lubił być po prostu Rorym. Mając wrażenie, że James nie chciał się ruszać z miejsca i on postanowił znaleźć sobie jakąś przestrzeń, pozwalając sobie usiąść na skrawku niedaleko Leonie. - Roratio, niezmiernie mi miło - przedstawił się jak należy, bo jeżeli pamięć nie płatała mu okropnego figla to nie mieli okazji się poznać. - Zmieniłaś fryzurę, Nelciu? - zagadnął, spojrzeniem uciekając w stronę kuzynki.
/wchodzi Roratio dobrodziej i dary w tobołku niesie (0,75l Ognistej oraz 0,5l kremowego)
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie jest dobry pomysł. To nie jest dobry pomysł. To nie jest dobry pomysł.
Nie chciał iść. Ociągał się, to ta ostatnia awersja do towarzyskich spotkań. Lęk? Gdzie tam, Leon się nie boi. Po prostu nie ma czasu, ma dużo pracy, odpowiedzialność na barkach, słonia w pokoju i żelazko na gazie. Czy wiedział, że nie powinien tak bez końca uciekać w obowiązki? Wiedział, prawdopodobnie tylko dlatego zgodził się na ten wypad. No i dlatego, że zaprosił go Roratio. Nie do końca rozumiał, dlaczego chciał się spotkać akurat w tym miejscu, ale nie miał szansy zapytać o cokolwiek – jego wiadomość przyszła na tyle późno, że nie warto było nawet słać odpowiedzi.
Może akurat odwiedzał Nealę i chciał wyskoczyć gdzieś razem po ich spotkaniu? Pewnie tak. Bo z jakiego innego powodu miałby podać akurat jej adres? Jakby się zastanowić, ta jego wiadomość była strasznie enigmatyczna... Niby takie zwykłe „bądź tu, weź alkohol, będziem pić”, a niewiadomych im dalej w las, tym miarka się przebrała. Leon jednak już dość boksował się ze sobą, że nie powinien tak kwestionować i przemyśliwać każdej mniejszej pierdoły, że postanowił pójść na żywioł i zjawić się mimo wątpliwości.
Normalnie skorzystałby z drzwi wejściowych. Bo czemuż by nie? Coś go jednak wstrzymało. Gdzie był Prewett? Miał na niego poczekać? Co ja tu robię. Czy pukać? Może jednak zapukam... A co jeśli chcą być sami? Nie, to obrzydliwe. Chwilę walczył z wypalonym na wewnętrznej ścianie powiek obrazem w technikolorze. Kurwa, nie umiem przestać o tym myśleć. Im dłużej czekał, tym... Nie będę tu tak stać... Poddał się.
Już wykonał pierwsze kroki w kierunku głównego wejścia, kiedy nagle usłyszał odgłosy niezręcznego krzątania się gdzieś na tyłach domu. Zainteresował się poruszeniem, postanowił więc zbadać sprawę dokładniej. Wydawało mu się, że dostrzegł czyjś zad. Może to Roratio? Przyśpieszył więc kroku, powstrzymując się jeszcze od werbalnych wezwań. Poszlaka zniknęła mu z oczu. Na miejscu, gdzie, miał pewność, jeszcze chwilę temu coś widział, nie było... Nic.
Trudno, przecież nikt go nie posądzi o próbę włamania się do domu Weasleyów. Zdecydował, ruszył trochę dalej w poszukiwaniu utraconego czegoś, na ustach mając już przywołujące: „Prewett!”, bo to chyba właśnie jego sylwetka malowała się mu przed oczami, w otoczeniu... Zaraz, w otoczeniu?
- O nie. – stanął zdębiały. W prawej ręce trzymał butelkę rumu, wokół szyjki której mocniej zacisnął palce, w reakcji na zastany widok.
To nie był dobry pomysł. I już nie było odwrotu.
/Leon ma ze sobą butelkę rumu (0,75l) i paczuszkę tytoniu (100g)
Nie chciał iść. Ociągał się, to ta ostatnia awersja do towarzyskich spotkań. Lęk? Gdzie tam, Leon się nie boi. Po prostu nie ma czasu, ma dużo pracy, odpowiedzialność na barkach, słonia w pokoju i żelazko na gazie. Czy wiedział, że nie powinien tak bez końca uciekać w obowiązki? Wiedział, prawdopodobnie tylko dlatego zgodził się na ten wypad. No i dlatego, że zaprosił go Roratio. Nie do końca rozumiał, dlaczego chciał się spotkać akurat w tym miejscu, ale nie miał szansy zapytać o cokolwiek – jego wiadomość przyszła na tyle późno, że nie warto było nawet słać odpowiedzi.
Może akurat odwiedzał Nealę i chciał wyskoczyć gdzieś razem po ich spotkaniu? Pewnie tak. Bo z jakiego innego powodu miałby podać akurat jej adres? Jakby się zastanowić, ta jego wiadomość była strasznie enigmatyczna... Niby takie zwykłe „bądź tu, weź alkohol, będziem pić”, a niewiadomych im dalej w las, tym miarka się przebrała. Leon jednak już dość boksował się ze sobą, że nie powinien tak kwestionować i przemyśliwać każdej mniejszej pierdoły, że postanowił pójść na żywioł i zjawić się mimo wątpliwości.
Normalnie skorzystałby z drzwi wejściowych. Bo czemuż by nie? Coś go jednak wstrzymało. Gdzie był Prewett? Miał na niego poczekać? Co ja tu robię. Czy pukać? Może jednak zapukam... A co jeśli chcą być sami? Nie, to obrzydliwe. Chwilę walczył z wypalonym na wewnętrznej ścianie powiek obrazem w technikolorze. Kurwa, nie umiem przestać o tym myśleć. Im dłużej czekał, tym... Nie będę tu tak stać... Poddał się.
Już wykonał pierwsze kroki w kierunku głównego wejścia, kiedy nagle usłyszał odgłosy niezręcznego krzątania się gdzieś na tyłach domu. Zainteresował się poruszeniem, postanowił więc zbadać sprawę dokładniej. Wydawało mu się, że dostrzegł czyjś zad. Może to Roratio? Przyśpieszył więc kroku, powstrzymując się jeszcze od werbalnych wezwań. Poszlaka zniknęła mu z oczu. Na miejscu, gdzie, miał pewność, jeszcze chwilę temu coś widział, nie było... Nic.
Trudno, przecież nikt go nie posądzi o próbę włamania się do domu Weasleyów. Zdecydował, ruszył trochę dalej w poszukiwaniu utraconego czegoś, na ustach mając już przywołujące: „Prewett!”, bo to chyba właśnie jego sylwetka malowała się mu przed oczami, w otoczeniu... Zaraz, w otoczeniu?
- O nie. – stanął zdębiały. W prawej ręce trzymał butelkę rumu, wokół szyjki której mocniej zacisnął palce, w reakcji na zastany widok.
To nie był dobry pomysł. I już nie było odwrotu.
/Leon ma ze sobą butelkę rumu (0,75l) i paczuszkę tytoniu (100g)
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dosłownie nic nam na pewno nigdy nie urwie. - zaprzeczyłam śmiejąc się na słowa Celiny o tym wyrywaniu głowy. Wychodząc z wody, spoglądając na Celine posyłając jej uśmiech. Sądziłam co prawda, że Celine stanie przede mną - nie że wejdzie głębiej.
- Nie był. - pokręciłam głową z niechęcią odpowiadając Anne. Pstrokaty różowy który miałam na głowie cały dzień w żaden sposób nie był ani ładny, ani różowy. Widziałam się w lustrze. Zmarszczyłam nos i westchnęłam lekko.
- Leśna driada… - zastanowiłam się chwilę spoglądając najpierw na Celinę a potem na Leonie. - Oh, Leonie. - zaśmiałam się odrobinę, rozbawiona przeciągając po nich wzrokiem. - Może powinniśmy w trójkę napisać książkę. Z pewnością nikt nie przeszedłby obojętnie obok niej. - zawyrokowałam stawiając bose stopy na trawie. Ruszając w kierunku ogniska, nie martwiąc się zakładaniem butów.
- Oh! Zagrajmy! - ucieszyłam się bo prawda czy wyzwanie brzmiało intrygująco i zapraszało mnie do siebie. Zaśmiałam się, podnosząc do góry, żeby ruszyć po tą wspomnianą butelkę. Pierwsze kilka łyków przyjemnie mnie rozgrzało jednocześnie potwierdzając że wolę bardziej wino, od czarnego ale. - Myślę, że to rozważna i odpowiednia propozycja Leonie. - zgodziłam się, spoglądając na jasnowłosą dziewczynę i uśmiechając się do niej. Nie chciałam żeby ktoś poczuł, że się go do czegoś zmusza. Miałyśmy odetchnąć i dobrze się bawić. A nie czymś przejmować niepotrzebnie. Kiedy wysłuchałam propozycji Sheilii pokiwałam głową. - I zatańczmy i śpiewajmy razem! - zaśmiałam się klaskając zadowolona w dłonie. - Zatańczymy prawda? Wszystkie razem. - zapytałam spoglądając po dziewczynach, skoro byłyśmy same nie przeszkadzało mi to, że kroków nie znam, że się wygłupie całkiem. - Oh, masz żabę, nie chcesz jej wiesz… - powiedziałam co do żaby, alkohol już przyjemnie mnie zaczął rozgrzewać od środka. - Nigdy przenigdy nie? - zdziwiłam się przenosząc na nie spojrzenie. - Wszystko chciałabym zrobić, też tak macie? - zapytałam spoglądając po nich wydymając lekko usta, uznając, że jako organizatorka chyba powinnam zdecydować od czego zaczniemy najpierw. - Ty Sheila nigdy… - ale nie zdążyłam skończyć zarzucania jej tego, że nigdy nie chce rozmawiać o chłopcach. Chociaż jak ostatnio o nich rozmawiałyśmy to wyszło średnio. Ale dobra, było minęło. Wyjaśnione wszystko. Świat szedł dalej, ona tu była, śmiałyśmy się razem. James nie wolał mnie wcale. Właśnie. Właśnie.
WŁAŚNIE.
Normalnie, jak jakiś królewicz wpada mi tutaj zadowolony całkiem. Oczy najpierw rozszerzyły mi się w zdumieniu, żeby potem brwi zmarszczyły mi się w złości. Nie wiedział, że impreza dla dziewczyn nie zawiera w sobie MĘŻCZYZN?! I jeszcze ta głupkowata propozycja. Uniosłam kubek do góry pijąc znów z niego. Wskazując na niego palcem i mrużąc oczy. - Ooooh jestem pewna, że swoją odwiedziłeś właśnie. Ucieszyła się? - odcięłam się unosząc brodę. Trochę strzelałam, a trochę nie - dostrzegając zielsko w jego wargach. Robił tak czasem. Ale pytanie pozostawało jedno. Co właściwie tutaj robił!? TAK NAPRAWDĘ. Mi właściwie nie przeszkadzał, nawykłam do niego, ale nie chciałam, żeby Celine, Leonie, czy Anne się speszyły trochę. Sheili i Eve nie liczyłam, byli rodziną. - Nareszcie! - westchnęłam z ulgą, rozciągając wargi w uśmiechu. Podniosłam się, chcąc przynieść mu kubek i resztkę wina. Jak już przyszedł to zostać może - chyba - znaczy zapytać zamierzałam dziewczyn. Ale mi jego obecność nie wadziła. Jedno było pewne z nim o chłopakach nie pogadamy na pewno. - Mogłeś go zabrać. Zrobiłybyśmy głosowanie. W sensie i tak zrobimy czy zostać możesz. - powiedziałam, poprawiając mokrą spódnicę białej sukienki, którą miałam na sobie gdy spotkaliśmy się w Lynmouth. Przekroczyłam nad siedzeniem idąc do stolika. Łapiąc kubek i nalewając do niego wina, odwróciłam się z nim. - Ale poklęczałbyś na nim - miały być same dziewczyny, zero… - zamarłam mrugając kilkakrotnie. - zero… - powtórzyłam raz jeszcze nie wierząc w to, co widziały moje oczy. Spojrzałam na Jamesa z pretensją zanim znaleźli się przy nas. - chłopców. - mruknęłam nie wierząc w to co widzę. NAPRAWDĘ?! Otworzyłam usta, zamknęłam i otworzyłam ponownie. Roratio?! Serio?! Po tym fisku z przejażdżką -wcale-nie-randką, a na dokładkę do wszystkiego. Leon. LEON. Uśmiechnęłam się, przesuwając po nim spojrzeniem, chociaż nie byłam pewna czy nazwać to można było uśmiechem. -Oh, hm… właściwie to nie. - odpowiedziałam rudowłosemu. - Znaczy… tak, ale nie? Garfield ci powiedział że były różowe? - zapytałam go marszcząc brwi, by zaraz westchnąć cierpiętniczo. - Świętujemy dzisiaj wyzwolenie mnie od konsekwencji na mnie nałożonych. - wyjaśniłam im obu. - Ale na rytuał ich odejścia się spóźniliście trochę. - nikt ich nie zaprosił tutaj na nic. Spóźniliście to było LEKKIE niedopowiedzenie. Roratio właściwie nie krępował się wcale siadając obok Leonie. Leon za to, zdębiał trochę. Przymknęłam oczy biorąc wdech w usta. Uspokój się Neala, co powiedziałaś Marcelowi? Wybaczyłam mu, już mi przeszło. Całkiem proste, wystarczy wylać komuś herbatę na głowę. Tak, dokładnie tak. Dobrze. Potknęłam do siebie głową podchodząc do niego. Złapałam go za ramię i pociągnęłam krok do przodu. - To Leon. - przedstawiłam, trochę nerwowo. Nie spoglądając w jego stronę. - Większość znasz. - powiedziałam do niego, klepiąc go pocieszająco w plecy. Strasznie nienaturalnie to wyszło. Merlinie. - Usiądź. - poleciłam sztywno. - James. - zrobiłam krok, pociągając go za materiał koszuli. - Na. Słowo. - powiedziałam głosem który - moim zdaniem - nie znosił sprzeciwu. Czując, że po pierwszym zakręceniu w głowie po winie wytrzeźwiałam trochę. Cała czerwona już byłam na pewno. Spojrzałam po dziewczynach - i chłopakach już teraz - czekając aż Doe się nie podniesie łaskawie. - DebatowaŁYŚMY… - zaznaczyłam, że byłyśmy same i wcale ich nie potrzebowaliśmy, ale powoli docierało do mnie skąd się wzięli. - … właśnie nad tym czy tańczyć, grać w butelkę - prawdę czy wyzwanie, czy może w nigdy przenigdy nie. Jako, że się pojawiliście otwieram ponownie dyskusję. Celine wyjaśnisz zasady? - poprosiłam spoglądając na moją własną prywatną nimfę. - Razem z tym co proponowała Leonie. - poprosiłam spoglądając też i na nią i jej posyłając krótkie spojrzenie. - Poznajcie się, zaklnijcie może harfę niech gra już - chyba że She chcesz zagrać. Nie wiem czy chłopcy dadzą radę z cygańskim tańcem, Eve. - zwróciłam się do niej żartobliwie. - Wszystko co mamy jest na stole. - wytłumaczyła Leonowi i Roratio. - Możecie też porozmawiać o tym, jak wszyscy dzielnie dajecie sobie ze mną radę. Dobrze? Dobrze. - zapytałam i odpowiedziałam sama sobie. - Anne, polejesz wszystkim? - poprosiłam przyjaciółkę. Ja… Zaraz. Wrócę. Wrócimy. - obiecałam, ręka zacisnęła się na materiale na rękawie, ale żeby było mi wygodniej złapałam za nadgarstek i pociągnęłam za sobą Jamesa w złości odchodząc z nim dalej. Poza zasięg uszu. Gdy uznałam że to już tu popchnęłam rękę, puszczając materiał.
- Ja… - zaczęłam, ale to nie było dobre słowo. Cofnęłam się o krok odwróciłam, wypuściłam z ust ugh wywracając oczami i wróciłam do niego. - Ty...! - próbowałam dalej z niewypowiedzianą pretensją. Zapowietrzyłam się czerwieniąc strasznie. - Roratio…?! - wyrzuciłam z siebie zduszonym okrzykiem dźgając go palcem. - L-leon…?! - dźgnęłam drugi raz. - Co ja ci zrobiłam? - jęknięcie zduszonego szeptu wydostało się z moich ust. Zgubiłam gdzieś po drodze kubek z winem - a szkoda chętnie bym się napiła. Uniosłam wskazujące palce przykładając je do skroni. Odwróciłam się na pięcie zrobiłam dwa kroki i wróciłam do niego nadal myśląc. - Jeden wieczór nie umiesz bez niej wytrzymać?! - szepnęłam, wydychając ze złością powietrze. Normalnie nie wierzyłam. - Kto jeszcze? - zapytałam, unosząc rękę, żeby palce wskazującym i kciuki ułożyć w kącikach oczu próbując się uspokoić. Odchyliłam głowę, trochę, wzięłam wdech żeby go wypuścić zaraz. Czekając na odpowiedź, otworzyłam oczy, spoglądając z tej pozycji na niego. Pochyliłam głowę na swoje miejsce i zmrużyłam oczy. Dźgnęłam go w pierś. Chyba byłam pijana, że nie kazałam im wyjść od razu. Zerknęłam w stronę ogniska. Teraz chyba za późno już było. Zresztą. To średnio wypadało wypraszać kogoś, nawet nie wiedziałam co on im nagadał. - Dostanę karę. - zapowiedziałam wracając do niego spojrzeniem. Jęknęłam właściwie cierpiętniczo. - Dostanę jakąś na pewno bo WYRAŹNIE mówiłam, że chłopców ŻADNYCH nie będzie - będziesz ją odrabiał razem ze mną. Pół na pół, Jimmy. - zapowiedziałam mu stawiając jakże straszny warunek. Merlinie, do siedemnastki mnie uziemią na pewno. Co najmniej. Westchnęłam znów. - I skoro postanowiłeś MOJE Wyzwolenie, zrobić SWOJĄ imprezą, to masz zadbać, żeby każdy był zadowolony, jasne? - zadałam kolejne pytanie dźgając go ostatni raz w pierś. Nie uwierzę, że to ktoś inny był odpowiedzialny. Pojawił się pierwszy, zadowolony z siebie taki. Odwróciłam się na pięcie gniewnie, żeby zrobić kilka kroków i wrócić się do niego. - Kiedyś cię uduszę na pewno. - syknęłam jeszcze unosząc dłonie w imitacji duszenia kogoś niewidzialnego. Rzucając mu ostatnie gniewne spojrzenie. Wina i jakoś pójdzie. Poza tym - oni chyba przynieśli alkohol nie? Dobrze, świetnie, idealnie. Tym razem odwróciłam się i już nie spojrzałam na niego wracając pod ognisko.
- Dziewczyny, przepraszam. Ja nie wiedziałam. - zapewniłam przepraszająco szczerze całkowicie odwracając się, żeby na każdą spojrzeć i widać było na mojej twarzy skruchę. - Ale jak już są, to chyba ich nie wygonimy, nie? - zapytałam przesuwając po nich spojrzeniem. - Wymyślimy im jakieś super trudne zadanie w tej butelce. Czy wybraliście coś innego? Kto pije?! I co? - zarzuciłam ich gradem pytań. Oddychaj Neala. Jakoś to przecież będzie, nie? Przeszłam dookoła. Siegając po ognistą i to jej sobie nalewając. Opróżniając to trochę które wlałam. Kucnęłam przy Leonie i Celine. Spojrzałam po jednej i po drugiej.
- W porządku? - zapytałam je a potem nachyliłam się do Celine. - Nie chcesz… wiesz iść jej wysuszyć? - zapytałam, bo Celine weszła głębiej ode mnie. I kiedy moja już ledwie wilgotna była, to Celine w tej wodzie głębiej wyszła. Postarałam się jednak, żeby szepnąć jej to na ucho cicho, nie przejmując się że nie wypada tak w towarzystwie szeptać. Trudno. TRUDNO.
Neala pije, ale myślę, że potrzebuje ognistej
Wytrzymałość alkoholowa Neali:
100+16(sprawność)-30(za wiek)-15( za bycie kujonem)-10 (za absencję)+19 (za formę) = 64
po pierwszej turze: 80-3=76
zgodnie ze słowem które się rzekło kradnę z sylwestra całkowicie mechanikę picia, nie jestem w stanie jej dodać do tematu, więc szukajcie tutaj.
To szło jakoś tak: ze wzoru oblicza się alkoholową żywotność i od niego odejmuje wyrzuconą wysokość na k3/6 kostkę
Więc! Dziewczyny jak piją dalej, rzucają za wcześniejszą kolejkę w rzutach razem z modyfikatorem losowym
modyfikator losowy - ten od formy w danym dniu, każdy sobie w rzutach kością walnie i dołączy do postu <3
i k100 do wzoru też tam myślę - jak rzuciłam i policzyłam to zrozumiałam i sobie przypomniałam że to nigdy nie było k100 tylko 100 bo inaczej od oddychania leżałabym pod stołem
ja nam jutro założę konfę może, żeby było łatwiej
mam też dla nas bardzo, ale to BARDZO poglądową mapkę. Trzeba by założyć że miejsca jest mniej! na zasadzie, że każdy koc przypadał na jedną laskę. (to tylko na rysunku wygląda pociągle, ok, ale jak się wciskają to jest mniej miejsca)
Zapomniałam dorysować stołu, stoi pomiędzy wodą a ogniskiem - gdzieś na wysokości miejsc 4-6
Ja przeglądałam posty żeby nas usadzić początkowo, ale się średnio mogłam odnaleźć. Gdybym mogła strzelać rzucałabym, że wygląda to tak: 1 Roratio 2 Leonie, 3-4 Nela, 5-6 Celina, 7-8 Anne 9-10 Eve, 11 Sheila, 12 James
Leon jeszcze stoi.
Jak uważacie, że powinno być inaczej zaznaczcie w poście! <3
Kocham, przepraszam za sajgon
CZAS NA ODPIS: 6 września 2022, godz. 18:00
i potem już chyba na szafkę?
PS. nie przejmujcie się standardowo długością - postarajmy się wyrobić w terminie
i pamiętajcie KOLEJKA NIE OBOWIĄZUJE! - gramy tury od mojego do mojego posta
- Nie był. - pokręciłam głową z niechęcią odpowiadając Anne. Pstrokaty różowy który miałam na głowie cały dzień w żaden sposób nie był ani ładny, ani różowy. Widziałam się w lustrze. Zmarszczyłam nos i westchnęłam lekko.
- Leśna driada… - zastanowiłam się chwilę spoglądając najpierw na Celinę a potem na Leonie. - Oh, Leonie. - zaśmiałam się odrobinę, rozbawiona przeciągając po nich wzrokiem. - Może powinniśmy w trójkę napisać książkę. Z pewnością nikt nie przeszedłby obojętnie obok niej. - zawyrokowałam stawiając bose stopy na trawie. Ruszając w kierunku ogniska, nie martwiąc się zakładaniem butów.
- Oh! Zagrajmy! - ucieszyłam się bo prawda czy wyzwanie brzmiało intrygująco i zapraszało mnie do siebie. Zaśmiałam się, podnosząc do góry, żeby ruszyć po tą wspomnianą butelkę. Pierwsze kilka łyków przyjemnie mnie rozgrzało jednocześnie potwierdzając że wolę bardziej wino, od czarnego ale. - Myślę, że to rozważna i odpowiednia propozycja Leonie. - zgodziłam się, spoglądając na jasnowłosą dziewczynę i uśmiechając się do niej. Nie chciałam żeby ktoś poczuł, że się go do czegoś zmusza. Miałyśmy odetchnąć i dobrze się bawić. A nie czymś przejmować niepotrzebnie. Kiedy wysłuchałam propozycji Sheilii pokiwałam głową. - I zatańczmy i śpiewajmy razem! - zaśmiałam się klaskając zadowolona w dłonie. - Zatańczymy prawda? Wszystkie razem. - zapytałam spoglądając po dziewczynach, skoro byłyśmy same nie przeszkadzało mi to, że kroków nie znam, że się wygłupie całkiem. - Oh, masz żabę, nie chcesz jej wiesz… - powiedziałam co do żaby, alkohol już przyjemnie mnie zaczął rozgrzewać od środka. - Nigdy przenigdy nie? - zdziwiłam się przenosząc na nie spojrzenie. - Wszystko chciałabym zrobić, też tak macie? - zapytałam spoglądając po nich wydymając lekko usta, uznając, że jako organizatorka chyba powinnam zdecydować od czego zaczniemy najpierw. - Ty Sheila nigdy… - ale nie zdążyłam skończyć zarzucania jej tego, że nigdy nie chce rozmawiać o chłopcach. Chociaż jak ostatnio o nich rozmawiałyśmy to wyszło średnio. Ale dobra, było minęło. Wyjaśnione wszystko. Świat szedł dalej, ona tu była, śmiałyśmy się razem. James nie wolał mnie wcale. Właśnie. Właśnie.
WŁAŚNIE.
Normalnie, jak jakiś królewicz wpada mi tutaj zadowolony całkiem. Oczy najpierw rozszerzyły mi się w zdumieniu, żeby potem brwi zmarszczyły mi się w złości. Nie wiedział, że impreza dla dziewczyn nie zawiera w sobie MĘŻCZYZN?! I jeszcze ta głupkowata propozycja. Uniosłam kubek do góry pijąc znów z niego. Wskazując na niego palcem i mrużąc oczy. - Ooooh jestem pewna, że swoją odwiedziłeś właśnie. Ucieszyła się? - odcięłam się unosząc brodę. Trochę strzelałam, a trochę nie - dostrzegając zielsko w jego wargach. Robił tak czasem. Ale pytanie pozostawało jedno. Co właściwie tutaj robił!? TAK NAPRAWDĘ. Mi właściwie nie przeszkadzał, nawykłam do niego, ale nie chciałam, żeby Celine, Leonie, czy Anne się speszyły trochę. Sheili i Eve nie liczyłam, byli rodziną. - Nareszcie! - westchnęłam z ulgą, rozciągając wargi w uśmiechu. Podniosłam się, chcąc przynieść mu kubek i resztkę wina. Jak już przyszedł to zostać może - chyba - znaczy zapytać zamierzałam dziewczyn. Ale mi jego obecność nie wadziła. Jedno było pewne z nim o chłopakach nie pogadamy na pewno. - Mogłeś go zabrać. Zrobiłybyśmy głosowanie. W sensie i tak zrobimy czy zostać możesz. - powiedziałam, poprawiając mokrą spódnicę białej sukienki, którą miałam na sobie gdy spotkaliśmy się w Lynmouth. Przekroczyłam nad siedzeniem idąc do stolika. Łapiąc kubek i nalewając do niego wina, odwróciłam się z nim. - Ale poklęczałbyś na nim - miały być same dziewczyny, zero… - zamarłam mrugając kilkakrotnie. - zero… - powtórzyłam raz jeszcze nie wierząc w to, co widziały moje oczy. Spojrzałam na Jamesa z pretensją zanim znaleźli się przy nas. - chłopców. - mruknęłam nie wierząc w to co widzę. NAPRAWDĘ?! Otworzyłam usta, zamknęłam i otworzyłam ponownie. Roratio?! Serio?! Po tym fisku z przejażdżką -wcale-nie-randką, a na dokładkę do wszystkiego. Leon. LEON. Uśmiechnęłam się, przesuwając po nim spojrzeniem, chociaż nie byłam pewna czy nazwać to można było uśmiechem. -Oh, hm… właściwie to nie. - odpowiedziałam rudowłosemu. - Znaczy… tak, ale nie? Garfield ci powiedział że były różowe? - zapytałam go marszcząc brwi, by zaraz westchnąć cierpiętniczo. - Świętujemy dzisiaj wyzwolenie mnie od konsekwencji na mnie nałożonych. - wyjaśniłam im obu. - Ale na rytuał ich odejścia się spóźniliście trochę. - nikt ich nie zaprosił tutaj na nic. Spóźniliście to było LEKKIE niedopowiedzenie. Roratio właściwie nie krępował się wcale siadając obok Leonie. Leon za to, zdębiał trochę. Przymknęłam oczy biorąc wdech w usta. Uspokój się Neala, co powiedziałaś Marcelowi? Wybaczyłam mu, już mi przeszło. Całkiem proste, wystarczy wylać komuś herbatę na głowę. Tak, dokładnie tak. Dobrze. Potknęłam do siebie głową podchodząc do niego. Złapałam go za ramię i pociągnęłam krok do przodu. - To Leon. - przedstawiłam, trochę nerwowo. Nie spoglądając w jego stronę. - Większość znasz. - powiedziałam do niego, klepiąc go pocieszająco w plecy. Strasznie nienaturalnie to wyszło. Merlinie. - Usiądź. - poleciłam sztywno. - James. - zrobiłam krok, pociągając go za materiał koszuli. - Na. Słowo. - powiedziałam głosem który - moim zdaniem - nie znosił sprzeciwu. Czując, że po pierwszym zakręceniu w głowie po winie wytrzeźwiałam trochę. Cała czerwona już byłam na pewno. Spojrzałam po dziewczynach - i chłopakach już teraz - czekając aż Doe się nie podniesie łaskawie. - DebatowaŁYŚMY… - zaznaczyłam, że byłyśmy same i wcale ich nie potrzebowaliśmy, ale powoli docierało do mnie skąd się wzięli. - … właśnie nad tym czy tańczyć, grać w butelkę - prawdę czy wyzwanie, czy może w nigdy przenigdy nie. Jako, że się pojawiliście otwieram ponownie dyskusję. Celine wyjaśnisz zasady? - poprosiłam spoglądając na moją własną prywatną nimfę. - Razem z tym co proponowała Leonie. - poprosiłam spoglądając też i na nią i jej posyłając krótkie spojrzenie. - Poznajcie się, zaklnijcie może harfę niech gra już - chyba że She chcesz zagrać. Nie wiem czy chłopcy dadzą radę z cygańskim tańcem, Eve. - zwróciłam się do niej żartobliwie. - Wszystko co mamy jest na stole. - wytłumaczyła Leonowi i Roratio. - Możecie też porozmawiać o tym, jak wszyscy dzielnie dajecie sobie ze mną radę. Dobrze? Dobrze. - zapytałam i odpowiedziałam sama sobie. - Anne, polejesz wszystkim? - poprosiłam przyjaciółkę. Ja… Zaraz. Wrócę. Wrócimy. - obiecałam, ręka zacisnęła się na materiale na rękawie, ale żeby było mi wygodniej złapałam za nadgarstek i pociągnęłam za sobą Jamesa w złości odchodząc z nim dalej. Poza zasięg uszu. Gdy uznałam że to już tu popchnęłam rękę, puszczając materiał.
- Ja… - zaczęłam, ale to nie było dobre słowo. Cofnęłam się o krok odwróciłam, wypuściłam z ust ugh wywracając oczami i wróciłam do niego. - Ty...! - próbowałam dalej z niewypowiedzianą pretensją. Zapowietrzyłam się czerwieniąc strasznie. - Roratio…?! - wyrzuciłam z siebie zduszonym okrzykiem dźgając go palcem. - L-leon…?! - dźgnęłam drugi raz. - Co ja ci zrobiłam? - jęknięcie zduszonego szeptu wydostało się z moich ust. Zgubiłam gdzieś po drodze kubek z winem - a szkoda chętnie bym się napiła. Uniosłam wskazujące palce przykładając je do skroni. Odwróciłam się na pięcie zrobiłam dwa kroki i wróciłam do niego nadal myśląc. - Jeden wieczór nie umiesz bez niej wytrzymać?! - szepnęłam, wydychając ze złością powietrze. Normalnie nie wierzyłam. - Kto jeszcze? - zapytałam, unosząc rękę, żeby palce wskazującym i kciuki ułożyć w kącikach oczu próbując się uspokoić. Odchyliłam głowę, trochę, wzięłam wdech żeby go wypuścić zaraz. Czekając na odpowiedź, otworzyłam oczy, spoglądając z tej pozycji na niego. Pochyliłam głowę na swoje miejsce i zmrużyłam oczy. Dźgnęłam go w pierś. Chyba byłam pijana, że nie kazałam im wyjść od razu. Zerknęłam w stronę ogniska. Teraz chyba za późno już było. Zresztą. To średnio wypadało wypraszać kogoś, nawet nie wiedziałam co on im nagadał. - Dostanę karę. - zapowiedziałam wracając do niego spojrzeniem. Jęknęłam właściwie cierpiętniczo. - Dostanę jakąś na pewno bo WYRAŹNIE mówiłam, że chłopców ŻADNYCH nie będzie - będziesz ją odrabiał razem ze mną. Pół na pół, Jimmy. - zapowiedziałam mu stawiając jakże straszny warunek. Merlinie, do siedemnastki mnie uziemią na pewno. Co najmniej. Westchnęłam znów. - I skoro postanowiłeś MOJE Wyzwolenie, zrobić SWOJĄ imprezą, to masz zadbać, żeby każdy był zadowolony, jasne? - zadałam kolejne pytanie dźgając go ostatni raz w pierś. Nie uwierzę, że to ktoś inny był odpowiedzialny. Pojawił się pierwszy, zadowolony z siebie taki. Odwróciłam się na pięcie gniewnie, żeby zrobić kilka kroków i wrócić się do niego. - Kiedyś cię uduszę na pewno. - syknęłam jeszcze unosząc dłonie w imitacji duszenia kogoś niewidzialnego. Rzucając mu ostatnie gniewne spojrzenie. Wina i jakoś pójdzie. Poza tym - oni chyba przynieśli alkohol nie? Dobrze, świetnie, idealnie. Tym razem odwróciłam się i już nie spojrzałam na niego wracając pod ognisko.
- Dziewczyny, przepraszam. Ja nie wiedziałam. - zapewniłam przepraszająco szczerze całkowicie odwracając się, żeby na każdą spojrzeć i widać było na mojej twarzy skruchę. - Ale jak już są, to chyba ich nie wygonimy, nie? - zapytałam przesuwając po nich spojrzeniem. - Wymyślimy im jakieś super trudne zadanie w tej butelce. Czy wybraliście coś innego? Kto pije?! I co? - zarzuciłam ich gradem pytań. Oddychaj Neala. Jakoś to przecież będzie, nie? Przeszłam dookoła. Siegając po ognistą i to jej sobie nalewając. Opróżniając to trochę które wlałam. Kucnęłam przy Leonie i Celine. Spojrzałam po jednej i po drugiej.
- W porządku? - zapytałam je a potem nachyliłam się do Celine. - Nie chcesz… wiesz iść jej wysuszyć? - zapytałam, bo Celine weszła głębiej ode mnie. I kiedy moja już ledwie wilgotna była, to Celine w tej wodzie głębiej wyszła. Postarałam się jednak, żeby szepnąć jej to na ucho cicho, nie przejmując się że nie wypada tak w towarzystwie szeptać. Trudno. TRUDNO.
Neala pije, ale myślę, że potrzebuje ognistej
Wytrzymałość alkoholowa Neali:
100+16(sprawność)-30(za wiek)-15( za bycie kujonem)-10 (za absencję)+19 (za formę) = 64
po pierwszej turze: 80-3=76
zgodnie ze słowem które się rzekło kradnę z sylwestra całkowicie mechanikę picia, nie jestem w stanie jej dodać do tematu, więc szukajcie tutaj.
To szło jakoś tak: ze wzoru oblicza się alkoholową żywotność i od niego odejmuje wyrzuconą wysokość na k3/6 kostkę
Więc! Dziewczyny jak piją dalej, rzucają za wcześniejszą kolejkę w rzutach razem z modyfikatorem losowym
modyfikator losowy - ten od formy w danym dniu, każdy sobie w rzutach kością walnie i dołączy do postu <3
ja nam jutro założę konfę może, żeby było łatwiej
1. Skrzacie wino - 1 butelka - 1k6
2. Piwo kremowe - 1 butelka - 1k3-1
3. Rum - 1 butelka (0.75)1k6+1
4. Ognista whisky - 1 butelka (0.75) 1k6+2
+100g tytoniu +1 do każdej kości na upojenie
Wytrzymałość alkoholowa
Efekty:
75% - upojenie
50% - pijany
25% - zatacza się
0% - zgon
2. Piwo kremowe - 1 butelka - 1k3-1
3. Rum - 1 butelka (0.75)1k6+1
4. Ognista whisky - 1 butelka (0.75) 1k6+2
+100g tytoniu +1 do każdej kości na upojenie
Korzystanie z używek ma swoje konsekwencje. Alkohol pobudza produkcję soków trawiennych i ogranicza łaknienie, podnosi ciśnienie krwi, zaburza pracę serca. Obniża koncentrację, poprawia humor i powoduje kaca.
Każdy pijący jest zobowiązany do sprawdzenia swoich możliwości z pomocą wzoru bazowego i modyfikatorów:
100 + sprawność x2 + 5 za każdy poziom wytrzymałości fizycznej
- modyfikator zależny od wieku ( -5 za każdy 1 rok poniżej 23 lat)
- modyfikator za bycie kujonem -15
- modyfikator za abstynencję -20 (całkowita) -10 (sporadyczna)
- modyfikator losowy (forma w danym dniu) 1k20 (1-10 ujemny, 11-20 dodatni)
- modyfikator kolektywny - przyznawany uznaniowo (potwierdzenia należy szukać u organizatorów) -10 (za stan psychiczny postaci)
- modyfikator wagowy - +5 za każde zaczęte 5 kg powyżej 70 kg wagi
- modyfikator gastronomiczny - +2 za posiłek (umówmy się nie mamy dań)
- modyfikator taneczny +10 za taniec (przetańczenie całej piosenki)
- modyfikator narkoleptyczny +20 za ucięcie godzinnej drzemki
Efekty:
75% - upojenie
50% - pijany
25% - zatacza się
0% - zgon
mam też dla nas bardzo, ale to BARDZO poglądową mapkę. Trzeba by założyć że miejsca jest mniej! na zasadzie, że każdy koc przypadał na jedną laskę. (to tylko na rysunku wygląda pociągle, ok, ale jak się wciskają to jest mniej miejsca)
Zapomniałam dorysować stołu, stoi pomiędzy wodą a ogniskiem - gdzieś na wysokości miejsc 4-6
Ja przeglądałam posty żeby nas usadzić początkowo, ale się średnio mogłam odnaleźć. Gdybym mogła strzelać rzucałabym, że wygląda to tak: 1 Roratio 2 Leonie, 3-4 Nela, 5-6 Celina, 7-8 Anne 9-10 Eve, 11 Sheila, 12 James
Leon jeszcze stoi.
Jak uważacie, że powinno być inaczej zaznaczcie w poście! <3
Kocham, przepraszam za sajgon
CZAS NA ODPIS: 6 września 2022, godz. 18:00
i potem już chyba na szafkę?
PS. nie przejmujcie się standardowo długością - postarajmy się wyrobić w terminie
i pamiętajcie KOLEJKA NIE OBOWIĄZUJE! - gramy tury od mojego do mojego posta
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 02.09.22 11:59, w całości zmieniany 4 razy
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Od sylwestra minęło już prawie pół roku, to za krótko, by zapomnieć o wydarzeniach, jakie miały tam miejsce, nie mówiąc nawet o ich konsekwencjach, z jakimi Leonowi przyszło się zmierzyć. Z jakiegoś powodu przeczuwał, że kres tych konsekwencji jeszcze nie nadszedł, parę gorzkich słów i herbaciany prysznic nie mógł być wystarczającą karą. Żył więc w napięciu, wyczekując wezwania nestora czy gromu z niebios, na uspokojenie mając jedynie myśli, że przecież ani Neala, ani tym bardziej Thomas nie będą rozpowiadać o tym co miało miejsce. To broń obosieczna.
Witającej go Weasley zdołał wykrztusić tylko: Cześć-mm... – do którego miał zamiar dodać jeszcze przepraszam, jednak ugrzęzło mu w gardle. Pomimo polecenia, stał dłuższą chwilę, upewniając się czy nie ma tu więcej katalizatorów awantur i bijatyk. Na szczęście doliczył się tylko Jamesa, wezwanego już zresztą na pogadankę z jego kuzynką. Poznał jeszcze Eve i Sheilę, do których nieśmiało machnął ręką. Przesunął wzrok na dwie następne dziewczyny (Anne i Celine), których wcale nie znał puszczając im niepewny uśmiech, by po zdecydowanie za długiej chwili gapienia się na drugą z nich, ostatecznie spojrzeć na ostatnią z trzech blondynek siedzących przy ognisku (Leonie). Jej również posłał niewerbalne powitanie, by zaraz znów zwrócić oczy ku najpiękniejszej dziewczynie jaką może kiedykolwiek widział. Nie mogła skończyć Hogwartu, na pewno by ją pamiętał. Skąd Neala ma takie przyjaciółki?
Otworzył właśnie swój rum i pociągnął z niego spory łyk, kiedy Neala i James wrócili ze strony.
- Ja też... – dorzucił do przepraszających słów kuzynki i trudno było stwierdzić na pewno czy już rzucał oskarżenie Prewettowi, czy jeszcze podziwiał urodę nowej jeszcze-nie-znajomej (mówiąc jakby: „Ja też nie wiedziałem, że masz takie koleżanki” bądź coś mniej lub bardziej nieprzyzwoitego).
Powrót kuzynki wybudził go jednak z tego przedziwnego paraliżu, przez co w głowie znów pojawiła się myśl, że Roratio wrzucił go jak śliwkę w kompot, wpuścił w maliny i wrobił w jeżyny! Zerwał się więc niby to, żeby przejść na któryś z koców, jednak po drodze przykucnął przy szkolnym druhu:
- To jakiś żart, zrobiłeś to specjalnie czy nieumyślnie? Bo nie, żebym nie był ci wdzięczny, za zaproszenie, ale mogłeś mnie uprzedzić, bałwanie. – wycedził mu cicho przez zęby, próbując skręcić sobie papierosa.
Ostatnio zapoznał się bliżej z tytoniem, do którego uciekał po ukojenie w podobnie stresujących sytuacjach. Nie czekając na wyjaśnienia kolegi, bo przecież w towarzystwie się nie szepcze, podniósł się i zapytał elegancko z papierosem w lewej dłoni:
- Przepraszam, szanowne panie, czy znalazłoby się może gdzieś dla mnie miejsce? – nie wprosiłby się przecież jak jakiś baran na czyjś koc!
Wytrzymałość alkoholowa:
100 + (3x2)(sprawność) + 0(wytrzymałość) – 15(kujon) – 10(abstynencja) + 17(forma) = 98
Rum: 98 - (1+1) (rzut) = 96
WA: 96 (98%)
Witającej go Weasley zdołał wykrztusić tylko: Cześć-mm... – do którego miał zamiar dodać jeszcze przepraszam, jednak ugrzęzło mu w gardle. Pomimo polecenia, stał dłuższą chwilę, upewniając się czy nie ma tu więcej katalizatorów awantur i bijatyk. Na szczęście doliczył się tylko Jamesa, wezwanego już zresztą na pogadankę z jego kuzynką. Poznał jeszcze Eve i Sheilę, do których nieśmiało machnął ręką. Przesunął wzrok na dwie następne dziewczyny (Anne i Celine), których wcale nie znał puszczając im niepewny uśmiech, by po zdecydowanie za długiej chwili gapienia się na drugą z nich, ostatecznie spojrzeć na ostatnią z trzech blondynek siedzących przy ognisku (Leonie). Jej również posłał niewerbalne powitanie, by zaraz znów zwrócić oczy ku najpiękniejszej dziewczynie jaką może kiedykolwiek widział. Nie mogła skończyć Hogwartu, na pewno by ją pamiętał. Skąd Neala ma takie przyjaciółki?
Otworzył właśnie swój rum i pociągnął z niego spory łyk, kiedy Neala i James wrócili ze strony.
- Ja też... – dorzucił do przepraszających słów kuzynki i trudno było stwierdzić na pewno czy już rzucał oskarżenie Prewettowi, czy jeszcze podziwiał urodę nowej jeszcze-nie-znajomej (mówiąc jakby: „Ja też nie wiedziałem, że masz takie koleżanki” bądź coś mniej lub bardziej nieprzyzwoitego).
Powrót kuzynki wybudził go jednak z tego przedziwnego paraliżu, przez co w głowie znów pojawiła się myśl, że Roratio wrzucił go jak śliwkę w kompot, wpuścił w maliny i wrobił w jeżyny! Zerwał się więc niby to, żeby przejść na któryś z koców, jednak po drodze przykucnął przy szkolnym druhu:
- To jakiś żart, zrobiłeś to specjalnie czy nieumyślnie? Bo nie, żebym nie był ci wdzięczny, za zaproszenie, ale mogłeś mnie uprzedzić, bałwanie. – wycedził mu cicho przez zęby, próbując skręcić sobie papierosa.
Ostatnio zapoznał się bliżej z tytoniem, do którego uciekał po ukojenie w podobnie stresujących sytuacjach. Nie czekając na wyjaśnienia kolegi, bo przecież w towarzystwie się nie szepcze, podniósł się i zapytał elegancko z papierosem w lewej dłoni:
- Przepraszam, szanowne panie, czy znalazłoby się może gdzieś dla mnie miejsce? – nie wprosiłby się przecież jak jakiś baran na czyjś koc!
Wytrzymałość alkoholowa:
100 + (3x2)(sprawność) + 0(wytrzymałość) – 15(kujon) – 10(abstynencja) + 17(forma) = 98
Rum: 98 - (1+1) (rzut) = 96
WA: 96 (98%)
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądała się przez moment Sheili, kiedy usłyszała jej odpowiedź. Uważne spojrzenie błądziło po twarzy szwagierki, lecz nie dociekała, gdzie leżał problem. Zwłaszcza gdy ta zapewniła, że będzie lepiej. Sama wierzyła, że musiało być. W takim towarzystwie dziewczyn barwnych i wyjątkowych na swój sposób nie mogło być źle. A ta noc była młoda, jeszcze wiele przed nimi.
Wodziła wzrokiem między dziewczynami, kiedy dogadywane były szczegóły, co najpierw i kiedy. Plan zaczynał się klarować, mimo kilku propozycji. Słysząc jeszcze pytanie, czy wszystkie zatańczą, uśmiechnęła się, przechylając nieco do przodu.
- Obowiązkowo, inaczej nici z tego małego pokazu cygańskich tańców.- stwierdziła z pozorną powagą, lecz usta zdobił uśmiech, a głos zadrżał, kiedy próbowała powstrzymać cieplejsze brzmienie. Mogła zatańczyć sama, mogła z Sheilą, lecz co to byłaby za zabawa, jeśli pozostałe będą siedzieć i jedynie patrzeć. Odwróciła wzrok na szwagierkę, poważniejąc nieco, kiedy ta zaproponowała dobrze znaną jej zabawę. Pamiętała, jak grali w to parę lat temu, ukryci przed wzrokiem dorosłych i trochę później, gdy większość nie musiała już obawiać się bury. Nigdy przenigdy, nie kończyło się dobrze, nawet jeśli zabawa była przednia.- Sheila, jesteś pewna? – spytała z lekko uniesioną brwią. Chciała aż tak upić swoje koleżanki? Brutalne, ale pomysłowe. Chociaż z drugiej strony, sama była już przegrana, rezygnując dzisiejszego dnia z alkoholu, a to było jednak podstawą.
Parsknęła cicho, słysząc pytanie Neali.- Więc zróbmy wszystko, mamy chyba dość czasu. Ewentualnie zabraknie nam energii, ale szczerze w to wątpię.- odparła, rozbawiona sytuacją.
Wieczór zapowiadał się dobrze, lecz jak zawsze niespodzianki lubiły wpraszać się same. Znajomy głos rozproszył jej uwagę, ciemne tęczówki momentalnie powędrowały w kierunku chłopaka, który jak gdyby nigdy nic, przyszedł i zaraz znalazł sobie miejsce. Milczała, łapiąc na chwilę jego spojrzenie i zaraz odwracając wzrok. Przygryzła nerwowo dolną wargę, uśmiech spełzł z jej ust całkiem. Spuściła spojrzenie na własne dłonie, smukłe palce zacisnęły się lekko na materiale sukienki, lecz zaraz rozluźniła je. Nie rozumiała tego, jak na nią patrzył, jakby coś mu zrobiła. Może i nie powiedziała mu nic, ale co z tego. Sam również nie chwalił się wychodząc gdziekolwiek i niby nie musiał, ale z drugiej strony, dlaczego miał teraz mieć jej to za złe. Wzięła nieco głębszy oddech, odpychając od siebie niepotrzebne emocje. Chciała się dobrze bawić z dziewczynami, nie zamierzała tego zaprzepaścić przez Niego. Słyszała pyskówkę Neali w kierunku Jamesa i była ciekawa, co odpowie. Czy miała się dowiedzieć, że miał w okolicy dziewczynę? Czuła, że mogła się już wszystkiego spodziewać.
Uniosła brew, kiedy zaraz zobaczyła kolejnych dwóch. Impreza zdecydowanie przestawała być babska i miała ochotę spytać, czy panowie wątpili w swoją męskość, skoro wpadali do nich, jednak ugryzła się w język. Nie była dość zaczepna i pewna siebie, aby wbijać szpilę innym w podobny sposób. Wśród swoich potrafiła pochwalić się ciętością, ale w mieszanym towarzystwie, nie ryzykowała.
- Cześć.- przywitała się z Leonem i Roratio, ale ani myślała ruszać z miejsca. Pierwszego z nich pamiętała z sylwestra, chociaż nie miała pojęcia, gdzie kręcił się przez większość sylwestrowej nocy, ale może to i lepiej. Musiały ominąć go wątpliwe atrakcje.
Spojrzała na Nealę, kiedy poddała wątpliwości czy chłopcy sobie poradzą. Przechyliła lekko głowę, a na usta wpełzł jej zadziorny uśmiech.- Dadzą radę, wierzę, że się postarają.- stwierdziła.- Poza tym, skoro wpadają tutaj bez zapowiedzi, niech dostosują się do klimatu NASZEJ zabawy.- dodała równie żartobliwie, a uśmiech pogłębił się. Oh, jeśli tylko będzie miała okazję zadba, aby chłopcy troszkę pocierpieli. Tak dla dobra ogółu.
Odprowadziła wzrokiem młodą Weasley i Jamesa, by zaraz skupić swoją uwagę na towarzystwie przy ognisku. Zerknęła na Sheilę, by zaraz delikatnie ścisnąć jej dłoń.- Eh, ten twój brat... jak zawsze musi coś wywinąć.- rzuciła na wpół rozbawiona, jakby przy okazji wcale nie był Jej mężem, a na wpół niezadowolona z obrotu sytuacji.
- Nie przepraszaj, chyba każda z nas wierzy, że nie miałaś o tym pojęcia.- stwierdziła, spoglądając raz jeszcze na gospodynię tego wieczoru.- Jak dla mnie mogą zostać, skoro już przyszli.- wzruszyła lekko ramionami, nie było sensu ich wyganiać, bo czuła w kościach, że to nie będzie takie proste albo przynajmniej jeden z nich poczuje, że urażono jego dumę.- Czemu w butelce? Niech dostaną już karę za wpadanie bez zapowiedzi.- zaproponowała z przebiegłym uśmieszkiem.- Jeśli wszystkie będą chciały, aby zostali... niech na początek wkupią się dwiema karnymi kolejkami? – dodała po chwili. Nie była pewna czy na stanie było tyle alkoholu, ale cóż, mogło być zabawnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wodziła wzrokiem między dziewczynami, kiedy dogadywane były szczegóły, co najpierw i kiedy. Plan zaczynał się klarować, mimo kilku propozycji. Słysząc jeszcze pytanie, czy wszystkie zatańczą, uśmiechnęła się, przechylając nieco do przodu.
- Obowiązkowo, inaczej nici z tego małego pokazu cygańskich tańców.- stwierdziła z pozorną powagą, lecz usta zdobił uśmiech, a głos zadrżał, kiedy próbowała powstrzymać cieplejsze brzmienie. Mogła zatańczyć sama, mogła z Sheilą, lecz co to byłaby za zabawa, jeśli pozostałe będą siedzieć i jedynie patrzeć. Odwróciła wzrok na szwagierkę, poważniejąc nieco, kiedy ta zaproponowała dobrze znaną jej zabawę. Pamiętała, jak grali w to parę lat temu, ukryci przed wzrokiem dorosłych i trochę później, gdy większość nie musiała już obawiać się bury. Nigdy przenigdy, nie kończyło się dobrze, nawet jeśli zabawa była przednia.- Sheila, jesteś pewna? – spytała z lekko uniesioną brwią. Chciała aż tak upić swoje koleżanki? Brutalne, ale pomysłowe. Chociaż z drugiej strony, sama była już przegrana, rezygnując dzisiejszego dnia z alkoholu, a to było jednak podstawą.
Parsknęła cicho, słysząc pytanie Neali.- Więc zróbmy wszystko, mamy chyba dość czasu. Ewentualnie zabraknie nam energii, ale szczerze w to wątpię.- odparła, rozbawiona sytuacją.
Wieczór zapowiadał się dobrze, lecz jak zawsze niespodzianki lubiły wpraszać się same. Znajomy głos rozproszył jej uwagę, ciemne tęczówki momentalnie powędrowały w kierunku chłopaka, który jak gdyby nigdy nic, przyszedł i zaraz znalazł sobie miejsce. Milczała, łapiąc na chwilę jego spojrzenie i zaraz odwracając wzrok. Przygryzła nerwowo dolną wargę, uśmiech spełzł z jej ust całkiem. Spuściła spojrzenie na własne dłonie, smukłe palce zacisnęły się lekko na materiale sukienki, lecz zaraz rozluźniła je. Nie rozumiała tego, jak na nią patrzył, jakby coś mu zrobiła. Może i nie powiedziała mu nic, ale co z tego. Sam również nie chwalił się wychodząc gdziekolwiek i niby nie musiał, ale z drugiej strony, dlaczego miał teraz mieć jej to za złe. Wzięła nieco głębszy oddech, odpychając od siebie niepotrzebne emocje. Chciała się dobrze bawić z dziewczynami, nie zamierzała tego zaprzepaścić przez Niego. Słyszała pyskówkę Neali w kierunku Jamesa i była ciekawa, co odpowie. Czy miała się dowiedzieć, że miał w okolicy dziewczynę? Czuła, że mogła się już wszystkiego spodziewać.
Uniosła brew, kiedy zaraz zobaczyła kolejnych dwóch. Impreza zdecydowanie przestawała być babska i miała ochotę spytać, czy panowie wątpili w swoją męskość, skoro wpadali do nich, jednak ugryzła się w język. Nie była dość zaczepna i pewna siebie, aby wbijać szpilę innym w podobny sposób. Wśród swoich potrafiła pochwalić się ciętością, ale w mieszanym towarzystwie, nie ryzykowała.
- Cześć.- przywitała się z Leonem i Roratio, ale ani myślała ruszać z miejsca. Pierwszego z nich pamiętała z sylwestra, chociaż nie miała pojęcia, gdzie kręcił się przez większość sylwestrowej nocy, ale może to i lepiej. Musiały ominąć go wątpliwe atrakcje.
Spojrzała na Nealę, kiedy poddała wątpliwości czy chłopcy sobie poradzą. Przechyliła lekko głowę, a na usta wpełzł jej zadziorny uśmiech.- Dadzą radę, wierzę, że się postarają.- stwierdziła.- Poza tym, skoro wpadają tutaj bez zapowiedzi, niech dostosują się do klimatu NASZEJ zabawy.- dodała równie żartobliwie, a uśmiech pogłębił się. Oh, jeśli tylko będzie miała okazję zadba, aby chłopcy troszkę pocierpieli. Tak dla dobra ogółu.
Odprowadziła wzrokiem młodą Weasley i Jamesa, by zaraz skupić swoją uwagę na towarzystwie przy ognisku. Zerknęła na Sheilę, by zaraz delikatnie ścisnąć jej dłoń.- Eh, ten twój brat... jak zawsze musi coś wywinąć.- rzuciła na wpół rozbawiona, jakby przy okazji wcale nie był Jej mężem, a na wpół niezadowolona z obrotu sytuacji.
- Nie przepraszaj, chyba każda z nas wierzy, że nie miałaś o tym pojęcia.- stwierdziła, spoglądając raz jeszcze na gospodynię tego wieczoru.- Jak dla mnie mogą zostać, skoro już przyszli.- wzruszyła lekko ramionami, nie było sensu ich wyganiać, bo czuła w kościach, że to nie będzie takie proste albo przynajmniej jeden z nich poczuje, że urażono jego dumę.- Czemu w butelce? Niech dostaną już karę za wpadanie bez zapowiedzi.- zaproponowała z przebiegłym uśmieszkiem.- Jeśli wszystkie będą chciały, aby zostali... niech na początek wkupią się dwiema karnymi kolejkami? – dodała po chwili. Nie była pewna czy na stanie było tyle alkoholu, ale cóż, mogło być zabawnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Reguły? Zasady? Celine zadumała się na chwilę, wracając pamięcią do beztroskich dni dzieciństwa, kiedy gra królowała przy niemalże każdym popołudniu, a śmiechy niosły się na ramionach towarzyszącego im wiatru; wtedy nikt nie myślał o regulaminach, najwyżej obrażony na niesprawiedliwość zabawy dzieciaczek obracał się na pięcie i z zaciętą ekspresją wracał do domu. Na szczęście to Leonie szybciej zabrała głos, z powrotem zapraszając do rzeczywistości.
- Och, dobry pomysł! - nie każde wyzwanie należało wypełniać i nie każdą prawdę obnażać nawet przed najbardziej zaufanym towarzystwem, wiedziała, że wiele z jej własnych sekretów powinno pozostać na dnie duszy. Opowiedz nam o tym, gdzie byłaś, ktoś mógłby zarządzić, a bez zbawiennej zasady spaliłaby się ze wstydu, zalała łzami albo po prostu uciekła do jeziora. Pozostałe dziewczęta z pewnością też skrywały w sercach podobne mroki; blizny, których nie pokazywało się nikomu; Celine przesunęła po nich spojrzeniem, ciekawa, czy znajdzie na twarzach towarzyszek widoczny ślad ulgi.
- Siłą byście mnie nie utrzymały, gdybym miała nie dołączyć - parsknęła cicho. Uwielbiała przecież nie tylko balet, ale taniec w każdym wydaniu, a dzisiaj - dzisiaj chyba zapomniała, że przyrzekała to wszystko zarzucić, więcej nie postawić ani jednego kroku. To i tak było kłamstwem; ile razy zdążyła już się złamać i pozwoliła ponieść muzyce, nawet tej, która grała wyłącznie w wyobraźni? - Twój największy wielbiciel mi o tym wspomniał - odpowiedziała Eve z enigmatycznym błyskiem w oku, chociaż tożsamość jej męża nie mogła być bardziej oczywista. Opowiadał wtedy o ich miłości. - Macie wspaniałe te zwyczaje. Kojarzą mi się z... - wolnością, nie dokończyła.
Bo nagle - możemy pogadać o dziewczynach. Zachodzące słońce obrzuciło go łuną pomarańczy i czerwieni, nadchodził od strony stajni, jakby tylko czekał na idealną, dramatyczną okazję do objawienia swojej obecności; instynkt sprawił, że w pierwszym odruchu cofnęła się delikatnie na kocu, skuliła jakby, z kubkiem mocniej zaciśniętym w dłoniach... Aż umysł zrozumiał, że to Jimmy. Tylko Jimmy. Ten sam grajek z przesiąkniętego rybim odorem portu, którego muzyka kołysała ją do snu. Ten sam, który przyjął ją w swoje progi, razem z rodziną. Smagnięta lękiem twarz rozpogodziła się na tę myśl, plecy wyprostowały, a mięśnie rozluźniły.
Doe nigdy nie był dla niej niebezpieczeństwem, ufała mu.
- Specjalnie czekałeś na odpowiedni moment? - spytała wesoło, powinien był wyskoczyć z ciasta, gdyby jakiekolwiek tu było, takie prawdziwe, domowe, pachnące słodyczą. James był artystą, portowym, cygańskim, to bez znaczenia jakim; podejrzewała go o teatralność przy wkroczeniu na teren zajmowany przez same dziewczęta, by zrobić na nich wrażenie.
Niestety potem zamarła po raz kolejny; dwie nieznane twarze zamigotały w pobliżu ogniska, patrzyła na piegowatą cerę rudowłosego młodzieńca (kolor jego loków był teraz tak podobny do odzyskanej przez Nealę barwy długich, ślicznych pukli), na ciemnokasztanową czuprynę bladego nieznajomego o wyraźnie zarysowanych kątach kości, kim oni byli? Nigdy wcześniej nie widziała żadnego z nich, a jednak pozostałe dziewczęta nie wydawały się przerażone. Nie wydawały się nieufne. Zerknęła na nie po kolei, jakby w ich oczach szukając odpowiedzi; potwierdzenia, że to nie szmalcownicy, nie psy Malfoya, a zwykli znajomi z łagodnymi zamiarami. Jej żołądek zamienił się w ciasno spleciony węzeł, dłoń uniosła do ust, przycisnąwszy do nich krawędź kubeczka, który przechyliła i opróżniła w kilku prędkich łykach, by odegnać od siebie strach. Nie powinna tutaj urządzać scen, ani tym bardziej sprawiać komuś przykrości swoimi demonami; półwila zmusiła się więc potem do uniesienia drugiej, wolnej dłoni, którą miękko pomachała do Roratio i Leona, z łagodnym uśmiechem rozciągającym wargi, podobnym temu, który posłał im Longbottom. Nie był tak szczery, jak być może powinien, musiała się z nimi oswoić.
I chyba tylko dlatego nie zaprosiła Leona na swój koc, gdy ten szukał sobie miejsca.
- A szkoda, był bardzo ładny. Magiczny - podjęła temat spóźnienia na rytuał, który Neala dopięła na ostatni guzik; jego pamiątkę zresztą wciąż miała na sobie, mokrą spódnicę lepiącą się do chudych nóg, które mocniej podsunęła pod siebie, jakby próbując ukryć dowód swojego udziału - albo ciało, które wcale już tak piękne nie było. W jej mniemaniu.
- Nie wiem nawet, czy jest tu co wyjaśniać. Kręcimy butelką, a osoba, na którą wskaże szyjka - instynktownie przechyliła głowę do boku, - musi wykonać zadanie albo odpowiedzieć na pytanie, ale tylko zgodnie z prawdą. Każdy ma prawo do odmówienia jednego wyzwania albo jednej prawdy. Tak? - spojrzała tu na Leonie, nie będąc pewną, czy reguła odnosiła się do wyzwania i prawdy, czy tylko jednego z nich, do wyboru. - Ale nigdy, przenigdy nie to już ktoś inny musi wyjaśnić dokładniej, nigdy w to nie grałam - delikatny rumieniec oblał policzki, zerknęła na pozostałe dziewczęta w poszukiwaniu wsparcia. Pomysł chyba padł z ust Sheili. - To skąd znacie Nelę? - przełamała się, odezwała do nich już bezpośrednio, zarówno do Roratio, jak i Leona, patrząc na nich spod kurtyny rzęs.
Powracająca do ciepła ogniska Neala wydawała się skapitulować, jakby zeszła z niej cała para wzburzenia, na swoim miejscu pozostawiając jedynie akceptację nowych okoliczności. Celine nie miała jej tego za złe; skoro twierdziła, że o niczym nie wiedziała, to nie istniał powód, by w to wątpić - choć jej własne samopoczucie wciąż przypominało zamknięty pączek kwiatu, który niepewnie otwierał się ku słońcu, tylko oczekując na dramat nagłego zerwania i rzucenia na ziemię. Podeptania. Zmiażdżenia. Tak już miała, teraz. Od powrotu. Kiedy w pobliżu pojawiali się nieznajomi mężczyźni, truchlała, z trudem łapiąc oddech. Ale skoro przyprowadził ich Jimmy, półwila tłumaczyła sobie, że musieli być porządni; że Doe nie wziąłby ze sobą nikczemników i złoczyńców, nie był taki.
- Tak - szeptem odpowiedziała Weasley. Było w porządku, musiała w to wierzyć, powtarzać to sobie wbrew ściśniętemu sercu, powtarzać tak długo, aż przyjmie to za prawdę. - Jeśli to nie problem... Znacie jakieś zaklęcia? Na suszenie ubrań? - popatrzyła na najbliższe koleżanki, Nelę i Leonie. Sama w głowie miała pustkę.
Czerwoną, jeszcze wciąż zaalarmowaną pustkę.
- A co jeśli mają bardzo słabe głowy? - propozycja Eve w końcu rozpogodziła wnętrze półwili, przynajmniej częściowo; Celine parsknęła dźwięcznym, szczerym śmiechem, przestając obracać kubeczek w dłoniach. Wcześniej ten gest ją uspokajał, teraz o nim zapomniała. - Położą się tu na kocach i zabiorą całe miejsce, gotowi do snu. Chociaż...? Może naprawdę porozmawiają wtedy o dziewczynach, przy nas. I dowiemy się, co o nas myślą - uśmiechnęła się do kobiety, kątem oka zerkając na Nelę, przekonana, że ta szybko pociągnie temat dalej.
100 + 22 (sprawność) - 10 (wiek) - 10 (sporadyczna abstynencja) + 16 (forma) - 10 (stan psychiczny, to chyba nikogo nie dziwi) = 108
Wytrzymałość: 108 - 2 (wino z poprzedniej tury) = 106
jeśli mogę to też ognistą poproszę, potrzebuję rozluźnienia
mam nadzieję, że nikogo i niczego nie pominęłam, jeśli tak - krzyczcie!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Och, dobry pomysł! - nie każde wyzwanie należało wypełniać i nie każdą prawdę obnażać nawet przed najbardziej zaufanym towarzystwem, wiedziała, że wiele z jej własnych sekretów powinno pozostać na dnie duszy. Opowiedz nam o tym, gdzie byłaś, ktoś mógłby zarządzić, a bez zbawiennej zasady spaliłaby się ze wstydu, zalała łzami albo po prostu uciekła do jeziora. Pozostałe dziewczęta z pewnością też skrywały w sercach podobne mroki; blizny, których nie pokazywało się nikomu; Celine przesunęła po nich spojrzeniem, ciekawa, czy znajdzie na twarzach towarzyszek widoczny ślad ulgi.
- Siłą byście mnie nie utrzymały, gdybym miała nie dołączyć - parsknęła cicho. Uwielbiała przecież nie tylko balet, ale taniec w każdym wydaniu, a dzisiaj - dzisiaj chyba zapomniała, że przyrzekała to wszystko zarzucić, więcej nie postawić ani jednego kroku. To i tak było kłamstwem; ile razy zdążyła już się złamać i pozwoliła ponieść muzyce, nawet tej, która grała wyłącznie w wyobraźni? - Twój największy wielbiciel mi o tym wspomniał - odpowiedziała Eve z enigmatycznym błyskiem w oku, chociaż tożsamość jej męża nie mogła być bardziej oczywista. Opowiadał wtedy o ich miłości. - Macie wspaniałe te zwyczaje. Kojarzą mi się z... - wolnością, nie dokończyła.
Bo nagle - możemy pogadać o dziewczynach. Zachodzące słońce obrzuciło go łuną pomarańczy i czerwieni, nadchodził od strony stajni, jakby tylko czekał na idealną, dramatyczną okazję do objawienia swojej obecności; instynkt sprawił, że w pierwszym odruchu cofnęła się delikatnie na kocu, skuliła jakby, z kubkiem mocniej zaciśniętym w dłoniach... Aż umysł zrozumiał, że to Jimmy. Tylko Jimmy. Ten sam grajek z przesiąkniętego rybim odorem portu, którego muzyka kołysała ją do snu. Ten sam, który przyjął ją w swoje progi, razem z rodziną. Smagnięta lękiem twarz rozpogodziła się na tę myśl, plecy wyprostowały, a mięśnie rozluźniły.
Doe nigdy nie był dla niej niebezpieczeństwem, ufała mu.
- Specjalnie czekałeś na odpowiedni moment? - spytała wesoło, powinien był wyskoczyć z ciasta, gdyby jakiekolwiek tu było, takie prawdziwe, domowe, pachnące słodyczą. James był artystą, portowym, cygańskim, to bez znaczenia jakim; podejrzewała go o teatralność przy wkroczeniu na teren zajmowany przez same dziewczęta, by zrobić na nich wrażenie.
Niestety potem zamarła po raz kolejny; dwie nieznane twarze zamigotały w pobliżu ogniska, patrzyła na piegowatą cerę rudowłosego młodzieńca (kolor jego loków był teraz tak podobny do odzyskanej przez Nealę barwy długich, ślicznych pukli), na ciemnokasztanową czuprynę bladego nieznajomego o wyraźnie zarysowanych kątach kości, kim oni byli? Nigdy wcześniej nie widziała żadnego z nich, a jednak pozostałe dziewczęta nie wydawały się przerażone. Nie wydawały się nieufne. Zerknęła na nie po kolei, jakby w ich oczach szukając odpowiedzi; potwierdzenia, że to nie szmalcownicy, nie psy Malfoya, a zwykli znajomi z łagodnymi zamiarami. Jej żołądek zamienił się w ciasno spleciony węzeł, dłoń uniosła do ust, przycisnąwszy do nich krawędź kubeczka, który przechyliła i opróżniła w kilku prędkich łykach, by odegnać od siebie strach. Nie powinna tutaj urządzać scen, ani tym bardziej sprawiać komuś przykrości swoimi demonami; półwila zmusiła się więc potem do uniesienia drugiej, wolnej dłoni, którą miękko pomachała do Roratio i Leona, z łagodnym uśmiechem rozciągającym wargi, podobnym temu, który posłał im Longbottom. Nie był tak szczery, jak być może powinien, musiała się z nimi oswoić.
I chyba tylko dlatego nie zaprosiła Leona na swój koc, gdy ten szukał sobie miejsca.
- A szkoda, był bardzo ładny. Magiczny - podjęła temat spóźnienia na rytuał, który Neala dopięła na ostatni guzik; jego pamiątkę zresztą wciąż miała na sobie, mokrą spódnicę lepiącą się do chudych nóg, które mocniej podsunęła pod siebie, jakby próbując ukryć dowód swojego udziału - albo ciało, które wcale już tak piękne nie było. W jej mniemaniu.
- Nie wiem nawet, czy jest tu co wyjaśniać. Kręcimy butelką, a osoba, na którą wskaże szyjka - instynktownie przechyliła głowę do boku, - musi wykonać zadanie albo odpowiedzieć na pytanie, ale tylko zgodnie z prawdą. Każdy ma prawo do odmówienia jednego wyzwania albo jednej prawdy. Tak? - spojrzała tu na Leonie, nie będąc pewną, czy reguła odnosiła się do wyzwania i prawdy, czy tylko jednego z nich, do wyboru. - Ale nigdy, przenigdy nie to już ktoś inny musi wyjaśnić dokładniej, nigdy w to nie grałam - delikatny rumieniec oblał policzki, zerknęła na pozostałe dziewczęta w poszukiwaniu wsparcia. Pomysł chyba padł z ust Sheili. - To skąd znacie Nelę? - przełamała się, odezwała do nich już bezpośrednio, zarówno do Roratio, jak i Leona, patrząc na nich spod kurtyny rzęs.
Powracająca do ciepła ogniska Neala wydawała się skapitulować, jakby zeszła z niej cała para wzburzenia, na swoim miejscu pozostawiając jedynie akceptację nowych okoliczności. Celine nie miała jej tego za złe; skoro twierdziła, że o niczym nie wiedziała, to nie istniał powód, by w to wątpić - choć jej własne samopoczucie wciąż przypominało zamknięty pączek kwiatu, który niepewnie otwierał się ku słońcu, tylko oczekując na dramat nagłego zerwania i rzucenia na ziemię. Podeptania. Zmiażdżenia. Tak już miała, teraz. Od powrotu. Kiedy w pobliżu pojawiali się nieznajomi mężczyźni, truchlała, z trudem łapiąc oddech. Ale skoro przyprowadził ich Jimmy, półwila tłumaczyła sobie, że musieli być porządni; że Doe nie wziąłby ze sobą nikczemników i złoczyńców, nie był taki.
- Tak - szeptem odpowiedziała Weasley. Było w porządku, musiała w to wierzyć, powtarzać to sobie wbrew ściśniętemu sercu, powtarzać tak długo, aż przyjmie to za prawdę. - Jeśli to nie problem... Znacie jakieś zaklęcia? Na suszenie ubrań? - popatrzyła na najbliższe koleżanki, Nelę i Leonie. Sama w głowie miała pustkę.
Czerwoną, jeszcze wciąż zaalarmowaną pustkę.
- A co jeśli mają bardzo słabe głowy? - propozycja Eve w końcu rozpogodziła wnętrze półwili, przynajmniej częściowo; Celine parsknęła dźwięcznym, szczerym śmiechem, przestając obracać kubeczek w dłoniach. Wcześniej ten gest ją uspokajał, teraz o nim zapomniała. - Położą się tu na kocach i zabiorą całe miejsce, gotowi do snu. Chociaż...? Może naprawdę porozmawiają wtedy o dziewczynach, przy nas. I dowiemy się, co o nas myślą - uśmiechnęła się do kobiety, kątem oka zerkając na Nelę, przekonana, że ta szybko pociągnie temat dalej.
100 + 22 (sprawność) - 10 (wiek) - 10 (sporadyczna abstynencja) + 16 (forma) - 10 (stan psychiczny, to chyba nikogo nie dziwi) = 108
Wytrzymałość: 108 - 2 (wino z poprzedniej tury) = 106
jeśli mogę to też ognistą poproszę, potrzebuję rozluźnienia
mam nadzieję, że nikogo i niczego nie pominęłam, jeśli tak - krzyczcie!
[bylobrzydkobedzieladnie]
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 05.09.22 23:21, w całości zmieniany 7 razy
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Perspektywa tańców cygańskich, a później gry w butelkę i rozwodzenia się nad chłopcami była miłym wyobrażeniem, balansującym pomiędzy radością, ciekawością a nutą speszenia – nie wiedziała na jakie zadania mogą wpaść jej towarzyszki, jakie pytania pojawią się nad ogniskiem, jakie sekrety i tajemne opowieści wypłyną tej nocy – ale to wszystko zwyczajnie ją ekscytowało, nawet jeżeli nie miała jakiegokolwiek doświadczenia praktycznego w tej grze i nie wiedziała, czego mogłaby się spodziewać.
– Zatańczymy wszystkie, czcząc ten piękny wieczór, wyzwolenie naszej siostry i cudowne spotkanie w blasku ognia i księżyca – oznajmiła, na pozór poważnym i podniosłym tonem, zaraz jednak wyginając usta w miękkim uśmiechu. Cieszyła się, że były tutaj – wszystkie razem, całe, zdrowe i beztroskie, pochylające się przez moment nad zwyczajnymi zabawami.
– Oj Sheila, chcesz nam coś powiedzieć? – zagaiła z rozbawieniem, decydując się na żart w kierunku młodej Doe, która kategorycznie odmówiła propozycji obgadywania chłopców; sama nie była może pomysłodawczynią tego pomysłu, ale mogły dowiedzieć się wielu ciekawych aspektów, a przede wszystkim być szczere ze sobą. Nie miała zbytniego doświadczenia w tych kwestiach, nie miała także historii godnych opowiedzenia, ale chętnie posłuchałaby co miały do powiedzenia towarzyszki.
Bardzo dziwnie było o tym rozmyślać, żartować i mówić, a zaraz potem odwrócić głowę i ujrzeć… nikogo innego jak Jamesa. A później innego chłopaka. I jeszcze innego.
Nie do końca zarejestrowała moment, w którym zastygła w bezruchu, jedynie nadmiernie mrugając powiekami i lustrując, jak niespodziewani goście pojawiają się w ogrodzie, uśmiechnięci i gotowi przyłączyć się do ich posiedzenia. To była jakaś niespodzianka? Ukryty punkt programu wielkiego wyzwolenia Neali Weasley?
Wzrok wędrował od jednego, do drugiego, do trzeciego; na moment zerknęła też na butelki, które ze sobą przynieśli, które jasno wskazywały na to, że byli gotowi na małe przyjęcie; Neala wdała się w dyskusję z Jimmym, a ona na moment zerknęła na pozostałe dziewczyny, jakby na ich twarzach doszukiwała się odpowiedzi.
– Och, tak, jasne – wypowiedziała dopiero po jakimś czasie, Neala coś mówiła, gestykulowała, w końcu poprosiła ją o rozlanie alkoholu do kubeczków; podniosła się z poduszki przy ognisku nieco zbita z tropu, w końcu podchodząc do blatu z naczyniami i przyniesionymi butelkami, zaraz potem zajmując się rozlewaniem napitków dla gości.
W końcu odwróciła się, rzucając krótkie, choć uprzejme cześć, a później na słowa Leona wskazując podbródkiem na miejsce obok siebie. Przeszła przez okrąg, rozdając każdemu, kto miał na to ochotę, kubeczek z ognistą. W końcu przysiadła ponownie na swojej poduszce, przytakując głową na wytłumaczenia panny Weasley. To nie było nic takiego, nie miała jej tego za złe, choć nieoczekiwany widok chłopców był dość… zaskakujący.
Ognistą whisky zdążyła rozlać do końca, pustą butelkę przekazując Celine, która przedstawiała im zasady gry – Chyba się nada, co?
rozlałam całą butelkę Ognistej do kubeczków - wszyscy dostali swoją porcję
Anka na razie nie pije, patrzy na swój kubek z powątpiewaniem xd
– Zatańczymy wszystkie, czcząc ten piękny wieczór, wyzwolenie naszej siostry i cudowne spotkanie w blasku ognia i księżyca – oznajmiła, na pozór poważnym i podniosłym tonem, zaraz jednak wyginając usta w miękkim uśmiechu. Cieszyła się, że były tutaj – wszystkie razem, całe, zdrowe i beztroskie, pochylające się przez moment nad zwyczajnymi zabawami.
– Oj Sheila, chcesz nam coś powiedzieć? – zagaiła z rozbawieniem, decydując się na żart w kierunku młodej Doe, która kategorycznie odmówiła propozycji obgadywania chłopców; sama nie była może pomysłodawczynią tego pomysłu, ale mogły dowiedzieć się wielu ciekawych aspektów, a przede wszystkim być szczere ze sobą. Nie miała zbytniego doświadczenia w tych kwestiach, nie miała także historii godnych opowiedzenia, ale chętnie posłuchałaby co miały do powiedzenia towarzyszki.
Bardzo dziwnie było o tym rozmyślać, żartować i mówić, a zaraz potem odwrócić głowę i ujrzeć… nikogo innego jak Jamesa. A później innego chłopaka. I jeszcze innego.
Nie do końca zarejestrowała moment, w którym zastygła w bezruchu, jedynie nadmiernie mrugając powiekami i lustrując, jak niespodziewani goście pojawiają się w ogrodzie, uśmiechnięci i gotowi przyłączyć się do ich posiedzenia. To była jakaś niespodzianka? Ukryty punkt programu wielkiego wyzwolenia Neali Weasley?
Wzrok wędrował od jednego, do drugiego, do trzeciego; na moment zerknęła też na butelki, które ze sobą przynieśli, które jasno wskazywały na to, że byli gotowi na małe przyjęcie; Neala wdała się w dyskusję z Jimmym, a ona na moment zerknęła na pozostałe dziewczyny, jakby na ich twarzach doszukiwała się odpowiedzi.
– Och, tak, jasne – wypowiedziała dopiero po jakimś czasie, Neala coś mówiła, gestykulowała, w końcu poprosiła ją o rozlanie alkoholu do kubeczków; podniosła się z poduszki przy ognisku nieco zbita z tropu, w końcu podchodząc do blatu z naczyniami i przyniesionymi butelkami, zaraz potem zajmując się rozlewaniem napitków dla gości.
W końcu odwróciła się, rzucając krótkie, choć uprzejme cześć, a później na słowa Leona wskazując podbródkiem na miejsce obok siebie. Przeszła przez okrąg, rozdając każdemu, kto miał na to ochotę, kubeczek z ognistą. W końcu przysiadła ponownie na swojej poduszce, przytakując głową na wytłumaczenia panny Weasley. To nie było nic takiego, nie miała jej tego za złe, choć nieoczekiwany widok chłopców był dość… zaskakujący.
Ognistą whisky zdążyła rozlać do końca, pustą butelkę przekazując Celine, która przedstawiała im zasady gry – Chyba się nada, co?
rozlałam całą butelkę Ognistej do kubeczków - wszyscy dostali swoją porcję
Anka na razie nie pije, patrzy na swój kubek z powątpiewaniem xd
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Dziwnie mi słuchać o tym, jak się podobają moi bracia i jak są przystojni, biorąc pod uwagę że jeden ma żonę tutaj, a drugi ma już wybrankę serca. A prędzej czy później zejdzie na nich rozmowa przy temacie chłopców, więc wolę tego unikać. – Spokojna odpowiedź padła w stronę Anne, ale nie była zła. Mimo to, pamiętała że niemal każde spotkanie z kimś kończyło się słuchaniem o tym że James to, a Thomas tamto. – Mam ich na co dzień w domu, to są moje krótkie chwile, w których nie muszę słuchać o chłopcach, gotować dla chłopców, prać po chłopcach, rozdzielać bijących się chłopców czy sprzątać po chłopcach. – Miała nadzieję, że w tym momencie Beadow nie miała jej tego za złe, ale ile to razy James był tak wybitny dla innych kiedy ona wciąż pamiętała Marsa po którego oddaniu nikt do niej się nie zwrócił albo ich spięcia albo to jak zły potrafił chodzić. Jej też należał się urlop od chłopców i wierzyła, że były na tyle inteligentne, że znajdą lepsze tematy do rozmowy.
Nic nie zapowiadało, że wieczór tak szybko przestanie być spokojny, ale niemal od razu wszystko potoczyło się niczym lawina błotna, przysypując cokolwiek, co stało się do tej pory. Spokojny wieczór właśnie przestał być spokojny, bowiem pojawił się nie tylko alkohol, ale pojawili się również chłopcy. Najgorsza możliwa kombinacja, a pamiętając sylwestra, jeszcze skończy się to jakąś burdą, problemami, obrażaniem się na siebie i jeszcze większymi problemami. Wywróciła mocno oczyma, zła niemal już w momencie, kiedy usłyszała głos Jamesa, a ten zaraz usiadł obok niej. Niemal od razu wyciągnęła dłoń, aby złapać go za ucho i wykręcić je, najboleśniej tak jak mogła. Nie chciała, aby się wyrwał z jej uścisku, woląc aby w ogóle się tutaj nie zjawiał – ale widać życie już bardzo ich uczyło, więc od tej pory już nie zamierzała powiedzieć bratu nic, w momencie zniknięcia już nawet się nie martwiąc. Skoro wolał w ten sposób dawać jej znać, że nie obchodzi go jej prywatność, to już niczego się nie dowie.
- Nie wiem co powiedzieć, bo aż wstyd mi za ciebie. Czemu zapraszałeś Leona skoro mówił o Neali niemiłe komentarze? – Puściła go, podnosząc się ze swojego miejsca, obstawiając, że przecież skoro przyszli razem, to na pewno ich zaprosił. W końcu skąd niby ci pozostali wiedzieli, że tutaj jest przyjęcie, bo przecież przyszli z alkoholem. Co niby mieliby z tym zrobić, wręczyć wujostwu Neali? Spojrzeniem jeszcze zgromiła Leona, który w tym momencie wyraźnie dał znać o swojej obecności. Neala zdążyła już ją uczulić na jego obecność, a z nim zjawił się też jakiś rudzielec którego nie znała. Ścisnęła wargi, ale wiedziała jak to się skończy, bo niezależnie, co robili, zawsze była litość nad chłopcami. Zawsze. Która panna nie spadnie do tego, że chłopcy przyszli specjalnie dla nich, powdzięczyć się do nich? Koncept damskiego wieczora stawał już się bezsensowny.
- Ja ich nie chcę. Ale widzę, że chyba jestem jedyna. Więc skoro wy wszystkie chcecie, no to niech siedzą, rozmawiajcie o czym chcecie. Głupio grać z chłopakami i rozmawiać przy nich o swoich sekretach, albo robić z nimi wyzwania bo ciągle będą komentować albo się patrzeć, ale pewnie ich już nie wygonicie, to tak już będzie, a jak tu ktoś przyjdzie to potem będzie na nas że spraszamy chłopców gdzie ich być nie miało. No ale teraz będzie, że psuję zabawę, no to pewnie zostaną. To jak decydujecie nad karą to ja nastroję harfę w tym czasie. – Skoro się jeszcze decydowali, albo Neala coś robiła z Jamesem biorąc go na stronę, to podniosła się ze swojego miejsca, robiąc je wolne i idąc po harfę, którą wcześniej odłożyła nieco dalej. Miała w niej stroik, a celtykie były trudniejsze bo bardzo szybko się rozstrajały, miała jednak nadzieję, że w tym wypadku nie pęknie jej struna jak to bywało czasami. Nie wzięła ze sobą alkoholi, decydując się na herbatę, bo po pijanemu ciężko jej będzie grać, wracając na miejsce i siadając nieco wygodniej aby spojrzeć po otoczeniu. Ciche dźwięki wydobywały się z harfy kiedy delikatnie pociągała jej struny, badając, czy znalazła już odpowiedni ton.
Nic nie zapowiadało, że wieczór tak szybko przestanie być spokojny, ale niemal od razu wszystko potoczyło się niczym lawina błotna, przysypując cokolwiek, co stało się do tej pory. Spokojny wieczór właśnie przestał być spokojny, bowiem pojawił się nie tylko alkohol, ale pojawili się również chłopcy. Najgorsza możliwa kombinacja, a pamiętając sylwestra, jeszcze skończy się to jakąś burdą, problemami, obrażaniem się na siebie i jeszcze większymi problemami. Wywróciła mocno oczyma, zła niemal już w momencie, kiedy usłyszała głos Jamesa, a ten zaraz usiadł obok niej. Niemal od razu wyciągnęła dłoń, aby złapać go za ucho i wykręcić je, najboleśniej tak jak mogła. Nie chciała, aby się wyrwał z jej uścisku, woląc aby w ogóle się tutaj nie zjawiał – ale widać życie już bardzo ich uczyło, więc od tej pory już nie zamierzała powiedzieć bratu nic, w momencie zniknięcia już nawet się nie martwiąc. Skoro wolał w ten sposób dawać jej znać, że nie obchodzi go jej prywatność, to już niczego się nie dowie.
- Nie wiem co powiedzieć, bo aż wstyd mi za ciebie. Czemu zapraszałeś Leona skoro mówił o Neali niemiłe komentarze? – Puściła go, podnosząc się ze swojego miejsca, obstawiając, że przecież skoro przyszli razem, to na pewno ich zaprosił. W końcu skąd niby ci pozostali wiedzieli, że tutaj jest przyjęcie, bo przecież przyszli z alkoholem. Co niby mieliby z tym zrobić, wręczyć wujostwu Neali? Spojrzeniem jeszcze zgromiła Leona, który w tym momencie wyraźnie dał znać o swojej obecności. Neala zdążyła już ją uczulić na jego obecność, a z nim zjawił się też jakiś rudzielec którego nie znała. Ścisnęła wargi, ale wiedziała jak to się skończy, bo niezależnie, co robili, zawsze była litość nad chłopcami. Zawsze. Która panna nie spadnie do tego, że chłopcy przyszli specjalnie dla nich, powdzięczyć się do nich? Koncept damskiego wieczora stawał już się bezsensowny.
- Ja ich nie chcę. Ale widzę, że chyba jestem jedyna. Więc skoro wy wszystkie chcecie, no to niech siedzą, rozmawiajcie o czym chcecie. Głupio grać z chłopakami i rozmawiać przy nich o swoich sekretach, albo robić z nimi wyzwania bo ciągle będą komentować albo się patrzeć, ale pewnie ich już nie wygonicie, to tak już będzie, a jak tu ktoś przyjdzie to potem będzie na nas że spraszamy chłopców gdzie ich być nie miało. No ale teraz będzie, że psuję zabawę, no to pewnie zostaną. To jak decydujecie nad karą to ja nastroję harfę w tym czasie. – Skoro się jeszcze decydowali, albo Neala coś robiła z Jamesem biorąc go na stronę, to podniosła się ze swojego miejsca, robiąc je wolne i idąc po harfę, którą wcześniej odłożyła nieco dalej. Miała w niej stroik, a celtykie były trudniejsze bo bardzo szybko się rozstrajały, miała jednak nadzieję, że w tym wypadku nie pęknie jej struna jak to bywało czasami. Nie wzięła ze sobą alkoholi, decydując się na herbatę, bo po pijanemu ciężko jej będzie grać, wracając na miejsce i siadając nieco wygodniej aby spojrzeć po otoczeniu. Ciche dźwięki wydobywały się z harfy kiedy delikatnie pociągała jej struny, badając, czy znalazła już odpowiedni ton.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Spojrzał na Nealę, krztusząc się przez moment własną śliną, gdy mu odpowiedziała w emocjach. Uderzył się w pierś raz, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami, kiedy już usiadł. O co jej u licha chodziło? I o czym ona mówiła?
— Nie mam pojęcia o co ci chodzi...— wycharczał, ochrypłym z podrażnienia gardła głosem. — Ucieszyłaś się? — Obrócił głowę w kierunku Eve, ale nie wyglądała na zachwyconą jego obecnością tutaj. Jego siostra zresztą też nie. Ten groch by się przydał, miała rację. — Jest zachwycona...— dodał ciszej i uśmiechnął się szelmowsko, ale zaraz potem siostra złapała go za ucho i wykręciła je boleśnie. Babcia robiła tak kiedyś. Ale to była babcia. Wpierw przyszedł ból, dopiero potem zażenowanie, że własna siostra skarciła go jak dzieciaka. I to przy tych wszystkich dziewczynach. Nadstawił się w jej stronę, a na jego twarzy wymalował się ból i żałość. — Aaaaaaaaała już, już! Dobra! Dość! Dość! — jęczał, w końcu przechodząc na romski, próbując się wyrwać. Słysząc jej zarzuty, wyswobodził się w końcu, łapiąc za ucho. Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, to bolało, a potem przytknął dłoń do niego i zerknął na Sheilę ze zmieszaniem. Słysząc znajomy głos uniósł głowę na rudowłosego lorda. Usta rozdziawił w zdziwieniu, nie spodziewając się go tu przecież, wciąż jednak piekło go ucho.
— Rory — powitał go z lekkim wahaniem, poznali się w końcu ostatnio, podczas końskich lekcji i podróży. Tamte nieporozumienia spadły na niego jak grom z jasnego nieba, spojrzał więc na Nealę odruchowo, ale jej wzrok nie mówił nic dobrego, zaczął już wzdychać, kiedy dalej, za plecami dostrzegł kolejną sylwetkę. Tym razem Leona. I obaj wyglądali na zaskoczonych miejscem i formą spotkania. Zmarszczył brwi znów w konsternacji. A jeśli mieli się tu zjawić od początku? —Możecie mnie potraktować jak zero... chłopców. Traktować jak powietrze, nie obrażę się wcale. — zapewnił, zwracając się znów do Neali, kiedy zapowietrzyła się na widok młodych lordów. Słysząc jednak romskie słowa siostry błyskawicznie na nią spojrzał z pełną powagą, a nawet wstydem odmalowanym na twarzy. — Czemu wstyd? Co złego jest w tym, że wpadłem? Napisałem do Marcela, żeby przyszedł, mieliśmy iść na piwo. Nie miałem pojęcia, że oni tu będą, o co ty mnie podejrzewasz? — spytał cicho, krzystając z tego, że nikt nie mógł ich zrozumieć mógł jej to wyjaśnić; nie zamierzał jednak mówić po angielsku, nie miał nic do tych chłopaków. Masując ucho patrzył na siostrę, kiedy marudziła, że ich nie chce. Przewrócił oczami teatralnie, niewzruszony jej niezadowoleniem. Była jego siostrą, podejrzewał, że nie będzie zadowolona z jego obecności tutaj kiedy miała tu być z dziewczynami. — Podobno chciałaś żebyśmy spędzili trochę czasu razem, oto jestem — dodał, starając się złagodzić napięcie, jakie pojawiło się między nimi. Neala sugerowała, że brakowało tego Sisi. Wzruszył jeszcze ramionami, zaraz przechodząc z powrotem na angielski.— Masz jakieś sekrety, którymi nie chcesz się ze mną dzielić? Ze mną? Z własnym bratem? — wszedł jej w słowo, udając wyraźnie oburzonego. Jej słowa brzmiały jak pretensje, nie tylko do niego ale też chłopaków, którzy w niczym nie zawinili. — Tym bardziej muszę o tym posłuchać! — Pokiwał głową. Przejdzie jej, pomyślał.
Jego wzrok przeniósł się na Celinie, kiedy się odezwała i utknął przez pewną chwilę, zbyt długa prawdopodobnie, by mogło to pozostać niezauważone — jak mógłby jednak oderwać wzrok od istoty tak pięknej, że w tej chwili bladło przy niej światło trzaskającego ognia między nimi? Zmarszczył brwi i spuścił wzrok. Zakłopotany — nie tylko tym, jak go siostra potraktowała w towarzystwie, głównie tym, co za nim chodziło przez ostatni miesiąc. Przecież widzieli się po raz pierwszy odkąd to wszystko się wydarzyło. Tamtego wieczoru nie do końca myślał tak jak powinien, choć nie zdawał sobie zupełnie sprawy, że przy niej, tak blisko, ciężko było myślec innymi kategoriami. Zaufała im, szukając w domu, który zamieszkiwali schronienia przed ponurą przeszłością, a otrzymała kolejną porcję strachu i zawodu. Czuł się winny. Powinien był wiedzieć o tym wszystkim, ale nie było go. A kiedy go nie było całymi dniami stan rzeczy ulegał zmianie i nie mógł nic zrobić. Czując, że zaschło mu w gardle pokiwał głową i uśmiechnął się pogodnie. — Znasz mnie — rzucił luźno, wzruszając niewinnie ramionami. — Z własną melodią zawsze w odpowiedni takt.— Przypadki nie istniały, życiem ich wszystkich rządziło przeznaczenie. Kto wiedział, co przyszykował im dziś los? Zaraz potem słowa Neali zmroziły go do kości. Zaskoczony — może nie do końca, liczył na to, że mu się upiecze — podniósł na nią wzrok, zachowując się tak, jakby nie był pewien, że o niego chodzi.
— Ja? — spytał jeszcze głupio, wskazując na siebie. Popatrzył na siostrę błagalnym spojrzeniem, niech ratuje go z tej opresji, przecież nie wyjdzie z tego starcia żywy, ale ona już zbierała się do nastrojenia harfy. Westchnął ciężko i zerknął na Eve. Nie chciał zrobić nic złego, nie zamierzał im popsuć wieczoru.
Podniósłszy się z miejsca zajmowanego tuż obok siostry, zatrzymał się i znad ogniska spojrzał naprzeciw, na Celinę, którą widział teraz lepiej niż przez tańczące radośnie płomienie.
— Czy my... Możemy chwilę... pogadać? Na osobności? — spytał, wcale nie cicho, Celina nie mogła mieć wątpliwości, że patrząc na nią i pytając kieruje tę prośbę właśnie do niej. Nim zdążyła odpowiedzieć kiwnął głową, musiał iść za Weasleyówną. Chociaż może powinien ruszyć za siostrą, by z nią pomówić? Znowu będzie się skrobał z tego do końca miesiąca. Próbował zachować lekką pozę, niewzruszoną minę, ale słowa siostry wciąż brzęczały mu z tyłu głowy i z każdy upływającą sekundą zastanawiał się, czy nie powinni naprawdę się stąd zmyć. Ruszył za Nealą, ciągnięty jak niepokorne cielę za rękaw, zatrzymując się kawałek od ogniska, choć nie miał wątpliwości, że jej głos był doskonale słyszalny i niósł się po całym ogrodzie. A może tylko jemu wydawało się to takie donośne. Choć był od niej znacznie wyższy, a ona wyskakiwała do niego niczym poirytowane szczenię, wsunął dłonie do kieszeni spodni i zaokrąglił ramiona pokornie.
— Doskonale, że wiesz wciąż jak mają na imię... — szepnął niepewnie, próbując pomóc jej przez tą złość jakoś przejść, samemu jednocześnie pozbyć się paskudnych wyrzutów sumienia wywołanych przez Sheilę. Pokiwał głową, zachęcając ją spojrzeniem by wydusiła to wreszcie. — Co? Nic przecież! — żachnął się, marszcząc brwi, wchodząc jej zaraz w słowo. — Bez kogo? Bibi? — Wiedziała, że był w stajni. Uniósł jedną rękę, by powąchać własny rękaw. Umył się, zdążył już prześmierdnąć końmi? — Wpadłem się tylko przywitać — zapewnił ją. — Wiem, nie powinienem tam wchodzić nie informując o tym nikogo, ale nie mogłem się powstrzymać — westchnął, rozkładając ręce na boki. — Kto jeszcze co? Przyjdzie? Ja... —Zerknął na Roratio i Leona, czując, że nie powinien ich wsypać, choć sam nie miał bladego pojęcia, jak się tu znaleźli. Wzruszył ramionami, uznając, że trzeba kontynuować tę farsę. — Jestem pewien, że Leon chce ci tamto zrekompensować... — szepnął. Sheila mu zarzuciła ten nietakt, co mógł zrobić? — No już, nie wściekaj się. Będzie fajnie! Bez awantur, bez dramatów, chwilę posiedzimy i pójdziemy. Co ty na to? — zaproponował. — Nie zostaniemy długo, będziecie mogły kontynuować ten swój... babski wieczór. A teraz zagramy w butelkę. Jestem najlepszy w butelkę — zapewnił ją z pewnym uśmiechem, prostując się, kiedy po raz kolejny dźgnęła go palcem w pierś. Uniósł brwi, ledwie powstrzymując się, by nie parsknąć śmiechem. Wstyd było mu przyznać, że wziął sobie tamte słowa o Sheili do serca. Może to nie był jednak najlepszy pomysł. — Nikt nie musi wiedzieć — dodał szeptem. —Przecież nie będziemy głośno — Sam w to nie wierzył, ale mimo to przekonywał ją całym sobą. — To nie moja impreza, tylko twoja. Nigdy nie odebrałbym ci tego, wiesz przecież... Jesteś królową tego wieczoru, to twoje wyzwolenie. Ja po prostu wpadłem jako gość honorowy. Powinienem się obrazić, że nie dostałem zaproszenia na ten cały rytuał. Musiałem znosić ten widok przez ostatnie dni — dodał głęboko urażony, a potem uśmiechnął się niewinnie, kolejny raz dostając tym paluchem w pierś. — Uważaj bo sobie złamiesz — ostrzegł ją z tym samym, niezmiennym wyrazem twarzy, tuż przed tym, jak się odwróciła, by ruszyć w kierunku ogniska. Wsunął dłonie w kieszenie i poszedł kilka kroków tym samym szlakiem, zatrzymując się jeszcze i poważniejąc. Wpierw podążył wzrokiem za siostrą, potem zerknął na Eve. Uniósł brwi na propozycję własnej żony. Dwie karne kolejki? Naprawdę chciała to sobie zrobić? Upić go tak prędko? Ostatecznie spojrzał na Celinę, licząc na to, że się zgodzi z nim pomówić tutaj, z boku. Z dala od pozostałych. Było coś, o czym musieli pomówić i to nie mogło czekać.
— Nie mam pojęcia o co ci chodzi...— wycharczał, ochrypłym z podrażnienia gardła głosem. — Ucieszyłaś się? — Obrócił głowę w kierunku Eve, ale nie wyglądała na zachwyconą jego obecnością tutaj. Jego siostra zresztą też nie. Ten groch by się przydał, miała rację. — Jest zachwycona...— dodał ciszej i uśmiechnął się szelmowsko, ale zaraz potem siostra złapała go za ucho i wykręciła je boleśnie. Babcia robiła tak kiedyś. Ale to była babcia. Wpierw przyszedł ból, dopiero potem zażenowanie, że własna siostra skarciła go jak dzieciaka. I to przy tych wszystkich dziewczynach. Nadstawił się w jej stronę, a na jego twarzy wymalował się ból i żałość. — Aaaaaaaaała już, już! Dobra! Dość! Dość! — jęczał, w końcu przechodząc na romski, próbując się wyrwać. Słysząc jej zarzuty, wyswobodził się w końcu, łapiąc za ucho. Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, to bolało, a potem przytknął dłoń do niego i zerknął na Sheilę ze zmieszaniem. Słysząc znajomy głos uniósł głowę na rudowłosego lorda. Usta rozdziawił w zdziwieniu, nie spodziewając się go tu przecież, wciąż jednak piekło go ucho.
— Rory — powitał go z lekkim wahaniem, poznali się w końcu ostatnio, podczas końskich lekcji i podróży. Tamte nieporozumienia spadły na niego jak grom z jasnego nieba, spojrzał więc na Nealę odruchowo, ale jej wzrok nie mówił nic dobrego, zaczął już wzdychać, kiedy dalej, za plecami dostrzegł kolejną sylwetkę. Tym razem Leona. I obaj wyglądali na zaskoczonych miejscem i formą spotkania. Zmarszczył brwi znów w konsternacji. A jeśli mieli się tu zjawić od początku? —Możecie mnie potraktować jak zero... chłopców. Traktować jak powietrze, nie obrażę się wcale. — zapewnił, zwracając się znów do Neali, kiedy zapowietrzyła się na widok młodych lordów. Słysząc jednak romskie słowa siostry błyskawicznie na nią spojrzał z pełną powagą, a nawet wstydem odmalowanym na twarzy. — Czemu wstyd? Co złego jest w tym, że wpadłem? Napisałem do Marcela, żeby przyszedł, mieliśmy iść na piwo. Nie miałem pojęcia, że oni tu będą, o co ty mnie podejrzewasz? — spytał cicho, krzystając z tego, że nikt nie mógł ich zrozumieć mógł jej to wyjaśnić; nie zamierzał jednak mówić po angielsku, nie miał nic do tych chłopaków. Masując ucho patrzył na siostrę, kiedy marudziła, że ich nie chce. Przewrócił oczami teatralnie, niewzruszony jej niezadowoleniem. Była jego siostrą, podejrzewał, że nie będzie zadowolona z jego obecności tutaj kiedy miała tu być z dziewczynami. — Podobno chciałaś żebyśmy spędzili trochę czasu razem, oto jestem — dodał, starając się złagodzić napięcie, jakie pojawiło się między nimi. Neala sugerowała, że brakowało tego Sisi. Wzruszył jeszcze ramionami, zaraz przechodząc z powrotem na angielski.— Masz jakieś sekrety, którymi nie chcesz się ze mną dzielić? Ze mną? Z własnym bratem? — wszedł jej w słowo, udając wyraźnie oburzonego. Jej słowa brzmiały jak pretensje, nie tylko do niego ale też chłopaków, którzy w niczym nie zawinili. — Tym bardziej muszę o tym posłuchać! — Pokiwał głową. Przejdzie jej, pomyślał.
Jego wzrok przeniósł się na Celinie, kiedy się odezwała i utknął przez pewną chwilę, zbyt długa prawdopodobnie, by mogło to pozostać niezauważone — jak mógłby jednak oderwać wzrok od istoty tak pięknej, że w tej chwili bladło przy niej światło trzaskającego ognia między nimi? Zmarszczył brwi i spuścił wzrok. Zakłopotany — nie tylko tym, jak go siostra potraktowała w towarzystwie, głównie tym, co za nim chodziło przez ostatni miesiąc. Przecież widzieli się po raz pierwszy odkąd to wszystko się wydarzyło. Tamtego wieczoru nie do końca myślał tak jak powinien, choć nie zdawał sobie zupełnie sprawy, że przy niej, tak blisko, ciężko było myślec innymi kategoriami. Zaufała im, szukając w domu, który zamieszkiwali schronienia przed ponurą przeszłością, a otrzymała kolejną porcję strachu i zawodu. Czuł się winny. Powinien był wiedzieć o tym wszystkim, ale nie było go. A kiedy go nie było całymi dniami stan rzeczy ulegał zmianie i nie mógł nic zrobić. Czując, że zaschło mu w gardle pokiwał głową i uśmiechnął się pogodnie. — Znasz mnie — rzucił luźno, wzruszając niewinnie ramionami. — Z własną melodią zawsze w odpowiedni takt.— Przypadki nie istniały, życiem ich wszystkich rządziło przeznaczenie. Kto wiedział, co przyszykował im dziś los? Zaraz potem słowa Neali zmroziły go do kości. Zaskoczony — może nie do końca, liczył na to, że mu się upiecze — podniósł na nią wzrok, zachowując się tak, jakby nie był pewien, że o niego chodzi.
— Ja? — spytał jeszcze głupio, wskazując na siebie. Popatrzył na siostrę błagalnym spojrzeniem, niech ratuje go z tej opresji, przecież nie wyjdzie z tego starcia żywy, ale ona już zbierała się do nastrojenia harfy. Westchnął ciężko i zerknął na Eve. Nie chciał zrobić nic złego, nie zamierzał im popsuć wieczoru.
Podniósłszy się z miejsca zajmowanego tuż obok siostry, zatrzymał się i znad ogniska spojrzał naprzeciw, na Celinę, którą widział teraz lepiej niż przez tańczące radośnie płomienie.
— Czy my... Możemy chwilę... pogadać? Na osobności? — spytał, wcale nie cicho, Celina nie mogła mieć wątpliwości, że patrząc na nią i pytając kieruje tę prośbę właśnie do niej. Nim zdążyła odpowiedzieć kiwnął głową, musiał iść za Weasleyówną. Chociaż może powinien ruszyć za siostrą, by z nią pomówić? Znowu będzie się skrobał z tego do końca miesiąca. Próbował zachować lekką pozę, niewzruszoną minę, ale słowa siostry wciąż brzęczały mu z tyłu głowy i z każdy upływającą sekundą zastanawiał się, czy nie powinni naprawdę się stąd zmyć. Ruszył za Nealą, ciągnięty jak niepokorne cielę za rękaw, zatrzymując się kawałek od ogniska, choć nie miał wątpliwości, że jej głos był doskonale słyszalny i niósł się po całym ogrodzie. A może tylko jemu wydawało się to takie donośne. Choć był od niej znacznie wyższy, a ona wyskakiwała do niego niczym poirytowane szczenię, wsunął dłonie do kieszeni spodni i zaokrąglił ramiona pokornie.
— Doskonale, że wiesz wciąż jak mają na imię... — szepnął niepewnie, próbując pomóc jej przez tą złość jakoś przejść, samemu jednocześnie pozbyć się paskudnych wyrzutów sumienia wywołanych przez Sheilę. Pokiwał głową, zachęcając ją spojrzeniem by wydusiła to wreszcie. — Co? Nic przecież! — żachnął się, marszcząc brwi, wchodząc jej zaraz w słowo. — Bez kogo? Bibi? — Wiedziała, że był w stajni. Uniósł jedną rękę, by powąchać własny rękaw. Umył się, zdążył już prześmierdnąć końmi? — Wpadłem się tylko przywitać — zapewnił ją. — Wiem, nie powinienem tam wchodzić nie informując o tym nikogo, ale nie mogłem się powstrzymać — westchnął, rozkładając ręce na boki. — Kto jeszcze co? Przyjdzie? Ja... —Zerknął na Roratio i Leona, czując, że nie powinien ich wsypać, choć sam nie miał bladego pojęcia, jak się tu znaleźli. Wzruszył ramionami, uznając, że trzeba kontynuować tę farsę. — Jestem pewien, że Leon chce ci tamto zrekompensować... — szepnął. Sheila mu zarzuciła ten nietakt, co mógł zrobić? — No już, nie wściekaj się. Będzie fajnie! Bez awantur, bez dramatów, chwilę posiedzimy i pójdziemy. Co ty na to? — zaproponował. — Nie zostaniemy długo, będziecie mogły kontynuować ten swój... babski wieczór. A teraz zagramy w butelkę. Jestem najlepszy w butelkę — zapewnił ją z pewnym uśmiechem, prostując się, kiedy po raz kolejny dźgnęła go palcem w pierś. Uniósł brwi, ledwie powstrzymując się, by nie parsknąć śmiechem. Wstyd było mu przyznać, że wziął sobie tamte słowa o Sheili do serca. Może to nie był jednak najlepszy pomysł. — Nikt nie musi wiedzieć — dodał szeptem. —Przecież nie będziemy głośno — Sam w to nie wierzył, ale mimo to przekonywał ją całym sobą. — To nie moja impreza, tylko twoja. Nigdy nie odebrałbym ci tego, wiesz przecież... Jesteś królową tego wieczoru, to twoje wyzwolenie. Ja po prostu wpadłem jako gość honorowy. Powinienem się obrazić, że nie dostałem zaproszenia na ten cały rytuał. Musiałem znosić ten widok przez ostatnie dni — dodał głęboko urażony, a potem uśmiechnął się niewinnie, kolejny raz dostając tym paluchem w pierś. — Uważaj bo sobie złamiesz — ostrzegł ją z tym samym, niezmiennym wyrazem twarzy, tuż przed tym, jak się odwróciła, by ruszyć w kierunku ogniska. Wsunął dłonie w kieszenie i poszedł kilka kroków tym samym szlakiem, zatrzymując się jeszcze i poważniejąc. Wpierw podążył wzrokiem za siostrą, potem zerknął na Eve. Uniósł brwi na propozycję własnej żony. Dwie karne kolejki? Naprawdę chciała to sobie zrobić? Upić go tak prędko? Ostatecznie spojrzał na Celinę, licząc na to, że się zgodzi z nim pomówić tutaj, z boku. Z dala od pozostałych. Było coś, o czym musieli pomówić i to nie mogło czekać.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czuła, jak początkowa niepewność i niezręczność – ta, z którą jeszcze niedawno witała się z wszystkimi, zastanawiając się, czy na pewno była tu mile widziana – stopniowo znika, rozproszona swobodną atmosferą i słodkim, rozlewającym się na języku smakiem wina; alkohol rozgrzewał ją przyjemnie od środka, a może robiły to płomienie trzaskającego wesoło ognia – nie była pewna, nie zastanawiała się jednak nad tym niepotrzebnie, zwyczajnie ciesząc się z padających propozycji. Uwielbiała tańczyć, a gra w butelkę brzmiała jak świetna zabawa. – Oczywiście – odpowiedziała Sheili, uśmiechając się promiennie, choć nadal nie do końca rozumiała tę dziwną huśtawkę nastrojów; szkolna przyjaciółka wydawała się nieswoja, raz cichła zupełnie, chowając się na uboczu – żeby zaraz potem znów zamienić się w duszę towarzystwa. Zanotowała w głowie, żeby z nią później porozmawiać – jeśli tylko znajdą spokojniejszy moment. – Wszystkie zatańczymy – dodała, przytakując radośnie Neali i Eve.
Nie miała nic przeciwko rozmowom o chłopcach – bo chociaż sama do opowiadania miała niewiele, to mało co lubiła tak bardzo, jak romantyczne historie; te książkowe pochłaniała w kolejnych, ściąganych z półek powieściach, ale te prawdziwe wydawały się jeszcze ciekawsze. Otworzyła usta, zanim jednak zdążyłaby się odezwać, podobnym tematom stanowczo zaprzeczyła Sheila – a później jej uwagę dosyć skutecznie odwróciło pojawienie się trójki niespodziewanych (przynajmniej dla niej) gości.
O wilku mowa?
Uniosła w zaskoczeniu brwi, przelotnie kontrolnie spoglądając w stronę Neali, ale wydawało się, że żaden z chłopców nie był dla organizatorki imprezy obcy – odetchnęła więc swobodniej, uśmiechając się przyjaźnie. Nagła zmiana planu przyjęcia nie przeszkadzała jej w żadnym stopniu, Neala w swoich listach pisała jej o przyjaciołach tak dużo, że właściwie to nie mogła się doczekać przypisania właściwych twarzy do skreślonych na pergaminie słów; obawiała się jedynie, czy wyzwolenie spod jarzma jednej kary nie przemieni się za moment w karę kolejną – wątpiła, by wujostwo Neali wiedziało o tych odwiedzinach – ale wierzyła, że w razie czego jakoś załagodzą sytuację. – Bawimy się fantastycznie. Cześć – odpowiedziała Jamesowi, rozpoznając go jako jedynego z trojga przybyłych – chociaż powiedzenie, że się znali, byłoby stwierdzeniem na wyrost. Ich ścieżki skrzyżowały się na krótko, w ciągu jednej z najstraszniejszych nocy jej życia – chyba tylko ta bezksiężycowa zasługiwała na miano gorszej – ale nie zapomniała ani o odstąpionym łóżku na piętrze, ani o słodkim smaku wiśniowej konfitury.
Nie spodziewała się, że rudowłosy chłopiec w eleganckiej kamizelce (zastanowiła się przez moment, czy to było normalne, tak się stroić na ognisko – ale z drugiej strony lśniące sukienki Sheili i Eve również sprawiały, że sama momentami czuła się zbyt skromnie ubrana) usiądzie obok, ale przesunęła się na kocyku odruchowo, żeby zrobić mu więcej miejsca. Zerknęła na niego z ukosa, trochę speszona, a trochę zaskoczona; miedziane loki i obsypane piegami policzki miały w sobie coś znajomego. – Roratio – powtórzyła w ramach przywitania, uśmiechając się szerzej, ale też rumieniąc się trochę (a może to po prostu od ogniska było jej za ciepło). Chyba po raz pierwszy słyszała takie imię – brzmiało jak dla rycerza. – Mi też jest miło, jestem Leonie – przedstawiła się, kiwając głową. – Jesteś krewnym Neali? – wyrwało jej się, nie mogła przecież nie dostrzec podobieństwa.
Obserwowała wymianę zdań Neali z chłopcami z rozbawieniem, nie próbując jednak przysłuchiwać się niesionym wiatrem słowom wymienianym pomiędzy nią a Jamesem; odwróciła się w stronę Celine, która w międzyczasie wyjaśniła zasady gry w butelkę. – Dokładnie tak – przytaknęła jej, prostując nogi i poprawiając sukienkę – ale nie potrafiła nie usłyszeć odpowiedzi Sheili na niewinne pytanie zadane przez Annie. Uniosła wyżej brwi, chyba po raz kolejny w trakcie tego krótkiego wieczoru przyglądając się dziewczynie w osłupieniu – mnąc w ustach komentarz, nie chcąc dodatkowo jej denerwować, ale jednocześnie – nie potrafiąc zrozumieć tej niechęci. Ona oddałaby wszystko, żeby móc znów mieć obu braci przy sobie – ale Bernie był w Hogwarcie, a Cardana nie widziała od przeszło roku – i myśl, czy miał kogoś, kto mu gotował i dbał o jego ubrania, spędzała jej sen z powiek. I wiedziała, że nie była w tym jedyna.
Uchwycenie za ucho i wymiana zdań w obcym języku sprawiły, że oderwała spojrzenie od Sheili, czując jakiś dyskomfort – jakby niechcący przeszkodziła w prywatnej rozmowie. Uniosła do ust kubeczek z resztą wina, wypijając je jednym łykiem, skupiając się na pytaniu zadanym przez Celine. Kiedy między nimi znów pojawiła się Neala, przytaknęła z uśmiechem. – W porządku – potwierdziła. – I – ja mogę spróbować, widziałam, jak inne stażystki sobie tym szaty suszą, jak im się eliksir rozleje – powiedziała, wstając z kocyka, żeby móc przykucnąć przy Celine. – Evanesco – rzuciła cicho, dotykając końcem różdżki mokrej, wyszywanej w motyle tkaniny. – I coś ty, Nealu kochana, za co nas przepraszasz? Widać na pierwszy rzut oka, że zaszło jakieś nieporozumienie i nikt tu niczego nie zrobił specjalnie. – Nie wątpiła ani w szczerość zdziwienia malującego się na twarzy Neali, ani osłupienia, w jakie wpadł trzeci z chłopców – Leon. – Ale skoro już się tak zdarzyło, to może trzeba uznać to za zrządzenie losu? On się nigdy przecież nie myli – powiedziała nieco głośniej, trochę starając się obrócić w żart przykre słowa w Sheili, a częściowo naprawdę w to wierząc – przypominając sobie wszystkie lekcje wróżbiarstwa z babcią, i te sny, które przeradzały się w rzeczywistość.
Wstała, śledząc wzrokiem Sheilę, która postanowiła nastroić harfę – ale nie spróbowała jej zatrzymać, mając wrażenie, że tylko dolałaby w ten sposób oliwy do ognia. Podeszła do stolika, żeby odłożyć pusty kubeczek po winie; spojrzeniem zahaczyła o te, które rozlewała Annie, ale zanim po nie sięgnęła, podeszła jeszcze do trzeciego z chłopców, który wydawał się nieco zagubiony – choć wcześniej skinął jej głową. – Cześć, jestem Leonie – przywitała się. – To co, może zakręcimy tą butelką, skoro do tańców na razie brakuje nam muzyki? – zaproponowała, zerkając na Celine, w międzyczasie sięgając po kubeczek, ale jeszcze nie unosząc go do ust; rzadko piła alkohol, wolała być ostrożna. – Dziękuję, Annie – powiedziała, uśmiechając się do blondynki.
| Wytrzymałość alkoholowa: 100 + 2x8 - 20 (za wiek) - 10 (abstynencja) + 16 (forma) = 102
Wypiłam 2x skrzacie wino, kostki powiedziały 2x5.
WA: 92/102 (90%)
Nie miała nic przeciwko rozmowom o chłopcach – bo chociaż sama do opowiadania miała niewiele, to mało co lubiła tak bardzo, jak romantyczne historie; te książkowe pochłaniała w kolejnych, ściąganych z półek powieściach, ale te prawdziwe wydawały się jeszcze ciekawsze. Otworzyła usta, zanim jednak zdążyłaby się odezwać, podobnym tematom stanowczo zaprzeczyła Sheila – a później jej uwagę dosyć skutecznie odwróciło pojawienie się trójki niespodziewanych (przynajmniej dla niej) gości.
O wilku mowa?
Uniosła w zaskoczeniu brwi, przelotnie kontrolnie spoglądając w stronę Neali, ale wydawało się, że żaden z chłopców nie był dla organizatorki imprezy obcy – odetchnęła więc swobodniej, uśmiechając się przyjaźnie. Nagła zmiana planu przyjęcia nie przeszkadzała jej w żadnym stopniu, Neala w swoich listach pisała jej o przyjaciołach tak dużo, że właściwie to nie mogła się doczekać przypisania właściwych twarzy do skreślonych na pergaminie słów; obawiała się jedynie, czy wyzwolenie spod jarzma jednej kary nie przemieni się za moment w karę kolejną – wątpiła, by wujostwo Neali wiedziało o tych odwiedzinach – ale wierzyła, że w razie czego jakoś załagodzą sytuację. – Bawimy się fantastycznie. Cześć – odpowiedziała Jamesowi, rozpoznając go jako jedynego z trojga przybyłych – chociaż powiedzenie, że się znali, byłoby stwierdzeniem na wyrost. Ich ścieżki skrzyżowały się na krótko, w ciągu jednej z najstraszniejszych nocy jej życia – chyba tylko ta bezksiężycowa zasługiwała na miano gorszej – ale nie zapomniała ani o odstąpionym łóżku na piętrze, ani o słodkim smaku wiśniowej konfitury.
Nie spodziewała się, że rudowłosy chłopiec w eleganckiej kamizelce (zastanowiła się przez moment, czy to było normalne, tak się stroić na ognisko – ale z drugiej strony lśniące sukienki Sheili i Eve również sprawiały, że sama momentami czuła się zbyt skromnie ubrana) usiądzie obok, ale przesunęła się na kocyku odruchowo, żeby zrobić mu więcej miejsca. Zerknęła na niego z ukosa, trochę speszona, a trochę zaskoczona; miedziane loki i obsypane piegami policzki miały w sobie coś znajomego. – Roratio – powtórzyła w ramach przywitania, uśmiechając się szerzej, ale też rumieniąc się trochę (a może to po prostu od ogniska było jej za ciepło). Chyba po raz pierwszy słyszała takie imię – brzmiało jak dla rycerza. – Mi też jest miło, jestem Leonie – przedstawiła się, kiwając głową. – Jesteś krewnym Neali? – wyrwało jej się, nie mogła przecież nie dostrzec podobieństwa.
Obserwowała wymianę zdań Neali z chłopcami z rozbawieniem, nie próbując jednak przysłuchiwać się niesionym wiatrem słowom wymienianym pomiędzy nią a Jamesem; odwróciła się w stronę Celine, która w międzyczasie wyjaśniła zasady gry w butelkę. – Dokładnie tak – przytaknęła jej, prostując nogi i poprawiając sukienkę – ale nie potrafiła nie usłyszeć odpowiedzi Sheili na niewinne pytanie zadane przez Annie. Uniosła wyżej brwi, chyba po raz kolejny w trakcie tego krótkiego wieczoru przyglądając się dziewczynie w osłupieniu – mnąc w ustach komentarz, nie chcąc dodatkowo jej denerwować, ale jednocześnie – nie potrafiąc zrozumieć tej niechęci. Ona oddałaby wszystko, żeby móc znów mieć obu braci przy sobie – ale Bernie był w Hogwarcie, a Cardana nie widziała od przeszło roku – i myśl, czy miał kogoś, kto mu gotował i dbał o jego ubrania, spędzała jej sen z powiek. I wiedziała, że nie była w tym jedyna.
Uchwycenie za ucho i wymiana zdań w obcym języku sprawiły, że oderwała spojrzenie od Sheili, czując jakiś dyskomfort – jakby niechcący przeszkodziła w prywatnej rozmowie. Uniosła do ust kubeczek z resztą wina, wypijając je jednym łykiem, skupiając się na pytaniu zadanym przez Celine. Kiedy między nimi znów pojawiła się Neala, przytaknęła z uśmiechem. – W porządku – potwierdziła. – I – ja mogę spróbować, widziałam, jak inne stażystki sobie tym szaty suszą, jak im się eliksir rozleje – powiedziała, wstając z kocyka, żeby móc przykucnąć przy Celine. – Evanesco – rzuciła cicho, dotykając końcem różdżki mokrej, wyszywanej w motyle tkaniny. – I coś ty, Nealu kochana, za co nas przepraszasz? Widać na pierwszy rzut oka, że zaszło jakieś nieporozumienie i nikt tu niczego nie zrobił specjalnie. – Nie wątpiła ani w szczerość zdziwienia malującego się na twarzy Neali, ani osłupienia, w jakie wpadł trzeci z chłopców – Leon. – Ale skoro już się tak zdarzyło, to może trzeba uznać to za zrządzenie losu? On się nigdy przecież nie myli – powiedziała nieco głośniej, trochę starając się obrócić w żart przykre słowa w Sheili, a częściowo naprawdę w to wierząc – przypominając sobie wszystkie lekcje wróżbiarstwa z babcią, i te sny, które przeradzały się w rzeczywistość.
Wstała, śledząc wzrokiem Sheilę, która postanowiła nastroić harfę – ale nie spróbowała jej zatrzymać, mając wrażenie, że tylko dolałaby w ten sposób oliwy do ognia. Podeszła do stolika, żeby odłożyć pusty kubeczek po winie; spojrzeniem zahaczyła o te, które rozlewała Annie, ale zanim po nie sięgnęła, podeszła jeszcze do trzeciego z chłopców, który wydawał się nieco zagubiony – choć wcześniej skinął jej głową. – Cześć, jestem Leonie – przywitała się. – To co, może zakręcimy tą butelką, skoro do tańców na razie brakuje nam muzyki? – zaproponowała, zerkając na Celine, w międzyczasie sięgając po kubeczek, ale jeszcze nie unosząc go do ust; rzadko piła alkohol, wolała być ostrożna. – Dziękuję, Annie – powiedziała, uśmiechając się do blondynki.
| Wytrzymałość alkoholowa: 100 + 2x8 - 20 (za wiek) - 10 (abstynencja) + 16 (forma) = 102
Wypiłam 2x skrzacie wino, kostki powiedziały 2x5.
WA: 92/102 (90%)
i nie wiem o czym myśleć mam
żeby mi się przyśnił taki świat
żeby mi się przyśnił taki świat
w którym się nie boję spać
Leonie Wilde
Zawód : kursantka uzdrowicielstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
tańcz ze mną
sekundy pędzą
no tańcz
potem powróci mój
szary świat
sekundy pędzą
no tańcz
potem powróci mój
szary świat
OPCM : 2 +1
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 3
UZDRAWIANIE : 11
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
tyły domu
Szybka odpowiedź