Ruiny na Old Church
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ruiny na Old Church
Niegdyś stał w tym miejscu dom zamożnej, angielskiej rodziny. W dniu 1 maja 1956 roku jednakże spokojna, mugolska rodzina dowiedziała się o istnieniu magii w niezwykle brutalny sposób. Wybuch, którego powodem było prawdopodobnie najmłodsze z dzieci zniszczył dom i rozerwał wszystkich wewnątrz. Ocalały jedynie dwa fotele i kanapa, na których od tamtych okrutnych wydarzeń, zasiadają duchy zmarłych, którzy jeszcze nie do końca odeszli z tego świata. Legendy mówią także o przerażającej postaci z kapturem i kosą, która często wchodzi do ruin, w których potem przez długi czas nie można spotkać już żadnego ducha.
Próby wyremontowania kamienicy jeszcze ani razu się nie powiodły. Podobnie jak i pozbycia się ruin. Równo o trzeciej czterdzieści, kiedy to zginęli wszyscy domownicy, ruiny powracają do swojego kształtu z czasu wybuchu i nic nie da się z tym zrobić.
Próby wyremontowania kamienicy jeszcze ani razu się nie powiodły. Podobnie jak i pozbycia się ruin. Równo o trzeciej czterdzieści, kiedy to zginęli wszyscy domownicy, ruiny powracają do swojego kształtu z czasu wybuchu i nic nie da się z tym zrobić.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.03.19 8:07, w całości zmieniany 1 raz
Złapany w świetle bogin mógł zrobić tylko jedną rzecz: dalej walczyć o przetrwanie. Nie mógł uciec, nie mógł wycofać się tak jak chciał to zrobić jeszcze przed chwilą. Przekrwione, matowiejące oczy zwróciły się ku czarownicy, która drżała jak targana wiatrem topola. Bogin objął nie swoimi oczami jej sylwetkę, nieświadom tego dlaczego akurat ten konający mężczyzna był jej największym lękiem. Pozostawał obojętny na jej powody. Bogin tylko planował, kalkulował najbardziej opłacalne ruchy, najcelniejsze ciosy. Usta poruszały się niemo, bez konkretnych słów, bezwiednie i bez tchu, kiedy blade dłonie wyciągnęły się w kierunku kobiety. Trup zaczepił palce o nierówności kamiennej posadzki i podciągnął siniejące kończyny, skórę na której z mrugnięciem oka zdawały się wykwitać opadowe plamy. Ciągnął się z nieprzyjemnym dźwiękiem po podłodze, bliżej i bliżej. Jego oczy wydawały się jak dwie puste, beznamiętne studnie, bez życia, bez nadziei; twarz wykrzywiona w bólu, znajoma, a jednak obca. Widok był dokładnie taki, jaki miał być: miał splamić te chwile, które miały być najdroższe, które mogły ją uratować. Miała widzieć tylko to, cierpienie, strach: paliwo dla wszelkich czarnych myśli. Miała pokonać się sama, bo ostatecznie to nie z boginem przegrywali, a z samymi sobą. Emocjonalne więzi. Sentymenty. Jak daleko mógłby dojść ten gatunek, gdyby nie uczucia? Ile więcej mogliby osiągnąć gdyby nie byli niewolnikami własnych słabości?
Bogin zbliżał się, kawałek po kawałku, a pocałunek śmierci na młodej twarzy mężczyzny z chwili na chwilę stawał się coraz wyraźniejszy. Usta białe jak twarz, tylko chybotliwa gra światła w marszczeniach warg zwracała na nie uwagę. Cienie pod oczami tylko uwydatniały ich pustkę, jakby spojrzeć w dno studni, jakby spojrzeć w ciemność i zobaczyć, że ciemność spogląda w ciebie. Ręka raz jeszcze wyciągnęła się w stronę rąbka jej szaty, jakby była jego ostatnią nadzieją, a następnie opadła bez życia na podłogę. Całe ciało zwiotczało i zadrżało raz jeszcze, wydając z siebie finalne tchnienie.
Bogin zbliżał się, kawałek po kawałku, a pocałunek śmierci na młodej twarzy mężczyzny z chwili na chwilę stawał się coraz wyraźniejszy. Usta białe jak twarz, tylko chybotliwa gra światła w marszczeniach warg zwracała na nie uwagę. Cienie pod oczami tylko uwydatniały ich pustkę, jakby spojrzeć w dno studni, jakby spojrzeć w ciemność i zobaczyć, że ciemność spogląda w ciebie. Ręka raz jeszcze wyciągnęła się w stronę rąbka jej szaty, jakby była jego ostatnią nadzieją, a następnie opadła bez życia na podłogę. Całe ciało zwiotczało i zadrżało raz jeszcze, wydając z siebie finalne tchnienie.
I show not your face but your heart's desire
Promień zaklęcia pomknął, rozpływając się w niebycie, nie potrafiąc zebrać się w sobie, by zająć się paskudną marą, wijącą się na ziemi – teatralnie odgrywającą sztukę umierania, zaplątaną w nici strachu. Utkany z umysłu obawiającego się cierpienia tych, których ona kochała. A czy potrafiłaby je zadać tym, których nienawidziła? Czy potrafiłaby skrzywdzić swojego ojca?
Drżące wargi bały się ponownie wyrzec zaklęcie, skupiając się na wszystkim tylko nie tym, co do nich należało. – Nie jesteś moim bratem… – szepnęła niemal ledwo słyszalnie zaledwie do samej siebie, stawiając krok do przodu. – Riddiculus – lecz magia nawet nie odpowiedziała. Skupienie rozbiegało się po zmrożonym strachem, smutkiem i gniewem ciele. Może częściej powinna spotykać na swej drodze boginy? Mierzyć się z najprawdziwszym strachem, by przetestować własne możliwości? Zagryzła zęby, przełykając głośno ślinę i skupiając twarde spojrzenie na zwłokach. Może powinna widzieć go takiego, jak wtedy gdy razem bawili się w chowanego? Gdy jeszcze byli dziećmi, a on wyczołgiwał się cały umorusany spod jakiejś zakurzonej zasłony, tym samym zrywając materiały i skazując się na gniew nie tylko matki. Mateczko… Czemu musiałaś nas zostawić? Tyle chaotycznych myśli pałętających się w głowie, a przecież wystarczył zaledwie jego śmiech, by rozpromienić najgorszy dzień. Skupiła się więc na tym co drżało w jej pamięci, aż wreszcie ścisnęła wiśniowe drewno z poruszającym wręcz gniewem, odkorkowanym ze środka umysłu. Jedni chowali emocje, pozwalali magii przebiegać w kontrolowanym strumieniu, świadomie odrzucając finezję chaosu, zaś inni uczyli się w nim żyć, czerpać z niego, nie wyciszać i nie odsuwać, a czerpać garściami, zaledwie dobrze go nakierowując. – Riddiculus – wypowiedziane z pełnią wachlarzu emocji, podszyte wyobrażeniem śmiechu brata, tego dziecinnego i frywolnego, pozbawionego wszelkiego zła, tlącego się pod ojcowską opoką. Zaklęcie pomknęło świetlistą smugą, prędko niczym strzała, rozpromieniając natychmiast wijącą się sylwetkę, zmuszając do przybrania formy, która sprawiałaby nie tylko radość, lecz również ukoiłaby całą zebraną gorycz, strach, smutek i żal. Oddychając głęboko, wpatrywała się przez chwilę z wycelowaną różdżką w roześmiany wizerunek ukochanego braciszka, po czym zamachnęła się tym samym zamykając bogina w przyniesionym przez siebie puzderku. Trwało to zaledwie kilka chwil, jednak pozostawiło dziwną ranę w sercu. Ostatnie łzy ściekły po policzkach, a cisza przerywana bębnieniem deszczu rozsiewała niepokój w sercu skalanym nieszczęściem. Kilka minut później ruiny zostały pozostawione w samotności, bez bogina, zaledwie duchom przystało rządzić tym miejscem.
| zt
Drżące wargi bały się ponownie wyrzec zaklęcie, skupiając się na wszystkim tylko nie tym, co do nich należało. – Nie jesteś moim bratem… – szepnęła niemal ledwo słyszalnie zaledwie do samej siebie, stawiając krok do przodu. – Riddiculus – lecz magia nawet nie odpowiedziała. Skupienie rozbiegało się po zmrożonym strachem, smutkiem i gniewem ciele. Może częściej powinna spotykać na swej drodze boginy? Mierzyć się z najprawdziwszym strachem, by przetestować własne możliwości? Zagryzła zęby, przełykając głośno ślinę i skupiając twarde spojrzenie na zwłokach. Może powinna widzieć go takiego, jak wtedy gdy razem bawili się w chowanego? Gdy jeszcze byli dziećmi, a on wyczołgiwał się cały umorusany spod jakiejś zakurzonej zasłony, tym samym zrywając materiały i skazując się na gniew nie tylko matki. Mateczko… Czemu musiałaś nas zostawić? Tyle chaotycznych myśli pałętających się w głowie, a przecież wystarczył zaledwie jego śmiech, by rozpromienić najgorszy dzień. Skupiła się więc na tym co drżało w jej pamięci, aż wreszcie ścisnęła wiśniowe drewno z poruszającym wręcz gniewem, odkorkowanym ze środka umysłu. Jedni chowali emocje, pozwalali magii przebiegać w kontrolowanym strumieniu, świadomie odrzucając finezję chaosu, zaś inni uczyli się w nim żyć, czerpać z niego, nie wyciszać i nie odsuwać, a czerpać garściami, zaledwie dobrze go nakierowując. – Riddiculus – wypowiedziane z pełnią wachlarzu emocji, podszyte wyobrażeniem śmiechu brata, tego dziecinnego i frywolnego, pozbawionego wszelkiego zła, tlącego się pod ojcowską opoką. Zaklęcie pomknęło świetlistą smugą, prędko niczym strzała, rozpromieniając natychmiast wijącą się sylwetkę, zmuszając do przybrania formy, która sprawiałaby nie tylko radość, lecz również ukoiłaby całą zebraną gorycz, strach, smutek i żal. Oddychając głęboko, wpatrywała się przez chwilę z wycelowaną różdżką w roześmiany wizerunek ukochanego braciszka, po czym zamachnęła się tym samym zamykając bogina w przyniesionym przez siebie puzderku. Trwało to zaledwie kilka chwil, jednak pozostawiło dziwną ranę w sercu. Ostatnie łzy ściekły po policzkach, a cisza przerywana bębnieniem deszczu rozsiewała niepokój w sercu skalanym nieszczęściem. Kilka minut później ruiny zostały pozostawione w samotności, bez bogina, zaledwie duchom przystało rządzić tym miejscem.
| zt
Ruiny na Old Church
Szybka odpowiedź