Galeria sztuki
— Nie jestem koneserem sztuki — odparł zupełnie obojętnie tonem typowym dla podsumowywania warunków atmosferycznych, popijając niewielki łyk z kieliszka. — W każdym razie staram się doceniać wysiłki naszych artystów. — Kłamał, lecz o tym panna Yaxley wiedzieć nie mogła. Nott pojawiał się na tylu rozmaitych spotkaniach, przyjęciach czy balach, iż nie sposób było jasno i klarowanie podsumować jego gust. Nigdy nie wyjawiał swoich zamiarów w czystych słowach; wolał prowadzić grę, w której radził sobie całkiem nieźle, jeśli wziąć pod uwagę dotychczasowe dokonania. I absolutnie nie chodziło o powstrzymanie się od wypicia szampana jednym haustem.
— Prostota — wymruczał cicho, posyłając lady przelotne spojrzenie. — Właśnie to cenię sobie najbardziej. Feeria barw bywa zbyt rozpraszająca i bardzo łatwo zaburzyć równowagę... niemniej jednak doceniam wybitne ruchy pędzla. Nadają specyficzny charakter temu dziełu — kontynuował nieco bardziej ożywionym tonem, choć nadal nie wyglądał na zainteresowanego szczegółową analizą obrazu. — Chyba brakuje mi odrobiny kontrastu. Nie jestem do końca przekonany, co autor chciał przekazać obserwatorom, używając tak żywych sformułowań. Spędziłem tutaj dobre kilka minut, a rzadko trafiam na obrazy, które przykuwają moją uwagę aż tak... — Ostatnie sformułowanie zakończył znaczącym spojrzeniem w stronę lady Yaxley, jakby to ona stanowiła teraz jego centrum zainteresowania. Cóż, tak właśnie było, choć nie zawsze musiało oznaczać to coś pozytywnego.
— Powiedz mi, droga lady Yaxley, co ty widzisz w tym dziele. Co sądzisz o jego autorze?
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
- To wielka szkoda, sztuka ma w sobie to do siebie, że gdy raz się nią zachłyśnie, trudno jest się od niej oderwać. Spodziewałabym się po lordzie większego zainteresowania sztuką, a przynajmniej takie wrażenie lord sprawia - powiedziałam równie obojętnym głosem, jakim przed chwilą zostałam uraczona.
Mimo że, jak to stwierdził, nie jest koneserem sztuki, to całkiem dobrze opisał ostatnio oglądane obrazy. I niestety, z wielkim bólem, musiałam się zgodzić z większością jego słów, co jakiś czas lekko przytakując mu głową. Zacisnęłam usta w prostą linię, utkwiwszy wzrok w jednym z dzieł. Czując na sobie spojrzenie lord Notta i słysząc pytanie, jakie zostało do mnie skierowane, ja również przeniosłam na niego swoją uwagę, chwilą ciszy budując napięcie przed moją wypowiedzią.
- Muszę się zgodzić, że proste obrazy nie raz są o wiele ciekawsze niż te, w których użyto dużej ilości barw, kontrastujących ze sobą kolorów, czy przedstawiających rozmaite sceny - stwierdziłam spokojnie. - Aczkolwiek jeżeli obraz jest dobrze namalowany, to i na czymś bardziej szczegółowym będzie na czym zawiesić oko. Niemniej jednak zamysł autora, tak jak zresztą lord sam stwierdził, trudno jest odczytać. Osobiście uważam, że to dobrze. Proste obrazy w odczycie, są nudne. Jeśli można przystanąć i każdy człowiek widzi co innego, to wtedy uważam, że dzieło jest dobrze wykonane.
Upiłam łyk z kieliszka, od mojej wypowiedzi zaschło mi w ustach. Zerknęłam na lorda Notta, by po chwili myknąć spojrzeniem w stronę najbliższego dzieła i znów się nad nim zastanowić.
- Jeśli natomiast chodzi o ten obraz, to akurat tutaj podobają mi się te “żywe sformułowania”. Nadają dziełu specyficznego charakteru. Jeśli zaś chodzi o autora, to nie zawsze jest tak, że podobają mi się wszystkie jego dzieła. Część jest zbyt udziwniona, inne znowu aż za proste. Jednak kiedy trafię na ten złoty środek, to jestem bardzo usatysfakcjonowana. Wydaje mi się, że autor w każdym obrazie ma swoją wizję, najważniejsze żeby nią podążał. Bo jak widać po ilości osób, które dzisiaj odwiedziły galerię, robi to dobrze. - dodałam jeszcze na koniec, zwracając się w stronę swojego rozmówcy.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Niestety panna Yaxley nadal pozostawała tym, kim była i należało uszanować pewne aspekty; takie jak próba przejęcia kontroli nad zwykłą rozmową. Nie mogli nawiązać porozumienia w tej materii.
— Ilość czasu jaką obecnie dysponuję nie pozwala mi zajmować się zbyt wieloma zajęciami na raz — wzruszył ramionami wykrzywiając nieznacznie wargi. — Obecność na tej wystawie wynikła przypadku, prawdę mówiąc. Inaczej byłbym dużo lepiej przygotowany na konwersację z Tobą. — Dodał, mrużąc oczy w kierunku Rosalie.
— Nie sugerowałbym się ilością zaproszonych gości — odparł wysłuchawszy opinii swojej towarzyszki. — Większość z nich jest dla darmowego szampana — tu uniósł swój kieliszek nieznacznie do góry —aniżeli w celu konsumpcji tych dzieł. Nie wykazują zrozumienia dla spraw niezwiązanych bezpośrednio z ich żywotami. Nie wiedzą, w jaki sposób analiza ta pozwala zająć się przez chwilę czymś innym niż własnym jestestwem. To w pewien sposób przykre, panno Yaxley, że nasza społeczność nie zwraca uwagi na inne sprawy. — Odstawił kieliszek na tacę, którą akurat ktoś przenosił, by móc z wolnymi dłońmi kontynuować wywód: — Za idealny przykład możemy wziąć to, co ostatnio dzieje się w Londynie. Ludzie panikują z powodu dekretów wystawianych przez Ministerstwo, ale nie podejmują absolutnie żadnych kroków, by temu zapobiec. Pozwalają nieszlachetnie urodzonym robić z nami, co tylko zechcą. A my? Chodzimy na wystawy, przyjęcia, spotkania. Żyjemy normalnym trybem i za nic mamy te działania. Zdaje się, że jesteśmy ponadto, czyż nie? — Zakończył pytaniem skierowanym w kierunku towarzyszki, po czym utkwił wzrok w gawiedzi żywo dyskutującej o największym zaskoczeniu tego wieczoru. O obrazie, który mógłby zawisnąć nad kominkiem w jego dworku.
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
- To bardzo szkoda, lordzie. Sztuka jest niezwykle interesującym zajęciem. Jednak uważam, że lepiej robić jedną rzecz porządnie, niż kilka po łepkach. Nieprawdaż? - spojrzałam na niego z lekkim błyskiem w oku.
Słuchałam uważnie jego słów, w odpowiednim momencie się rozglądając. Przyjrzałam się otaczającym mnie ludziom, na pierwszy rzut oka większość z nich wyglądała na zainteresowanych, ale za pewne była to tylko gra pozorów i między tymi ludźmi może garstka przyszła tu dla artysty, a nie dla szampana, tak jak lord Nott.
I tak o to z rozmowy o obrazach zgrabnie przeskoczyliśmy na tematy polityczne. Ostatnio nie czułam się w nich zbyt pewnie. Po skończeniu Hogwartu marzyła mi się posada w Ministerstwie i wtedy chętnie rozmawiałam o polityce, ostatnio jednak zdecydowanie wyszłam z wprawy. Nie jest jednak tak, że się nie orientowałam co dzieje się w czarodziejskim świecie. Była bym głupia, gdybym wykazała się takim ignoranctwem.
- Także uważam, że sprawiamy wrażenie, jakbyśmy byli ponad to wszystko - z niechęcią znowu przyznałam mu rację. - Może nie dociera do nas, że ktoś próbuje wpłynąć na nasze życie. Wiedzie nam się całkiem dobrze i mogło uśpić to naszą czujność. A może wielu po prostu nie chce tego zauważyć? Wydaje nam się, że jak tupniemy nogą, pokażemy, że tu jesteśmy, to wszystko wróci do normy, tak jak to było w listopadzie i jak opisywał Walczący Mag. Pokrzyczeliśmy, pokazaliśmy nasze oburzenie, ale nie poszły za tym czyny, niestety. Wydaje mi się, że to jednak za mało. Nasi nestorzy powinni się zebrać i pomyśleć nad dogodnym rozwiązaniem, nawet bardziej drastycznym.
Mamy władzę, jesteśmy szlachtą. Trzeba było jednak wziąć sprawy w swoje ręce, a nie udawać, że nic się nie dzieje, wypijając kolejny kieliszek szampana na sabacie. Mój ojciec od dawna powtarzał, że trzeba usunąć aktualną Minister Magii ze stanowiska, i obsadzić kogoś ze szlachty. I na naprawę nie czekało tylko Ministerstwo ale i Hogwart. Ciekawa byłam, czy mój nestor naprawdę mógł zasiąść na tym stanowisku.
- Uważa lord, że my, młodzi, możemy cokolwiek zrobić? Większość z nas zajmuje jakieś pozycje w Ministerstwie, ale nie jest to nic, co wpływałoby na decyzje pani minister. Co moglibyśmy zrobić? - zapytałam z wyraźnym zaciekawieniem.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
— Nie ukrywam, że sztuka ma w sobie coś, co pozwoliłoby mi się w niej zatracić bez reszty — odparł powoli, niemalże leniwie. — I ma lady całkowitą rację. Nie warto chwytać się spraw, o których nie ma się najmniejszego pojęcia.
Śledząc przebieg ich rozmowy można by potraktować słowa Cassiusa jako klasyczny strzał w stopę, jednak wszystko miało jakiś cel. Przyznając młodej pannie Yaxley rację okazywał jakąś dozę uznania dla jej wiedzy w zakresie sztuki, której jemu samemu było brak. Niemniej jednak na tym właśnie polegały ich nieskomplikowane kontakty. Odrobina cynizmu, garść dystansu, szczypta obelgi. Idealna kompozycja mogąca zaprowadzić uczestników konwersacji na zupełnie nowe tory.
— Oczywiście poszerzanie horyzontów własnych zainteresowań jest jednym z naszych obowiązków. Nie możemy ukrywać, że stagnacja nam szkodzi. Nie reagując uczynilibyśmy jeszcze więcej niepotrzebnego zła. — Kontynuował myśl nieco żywiej, pozwalając lady na swobodne wyrażenie opinii. Nie chciał jej peszyć ani sprawić, by wycofała się z podjętego tematu. Nic z tych rzeczy; dlatego odczuł jakiś rodzaj ulgi, gdy usłyszał jej zdanie. Mimo młodego wieku konsekwentnie podchodziła do pewnych spraw. Być może znalazłoby się dla niej miejsce w innej części świata, jeśli chciałaby skorzystać z posiadanej władzy; a może zajmowana pozycja satysfakcjonowała ją wystarczająco, by pozostać w miejscu.
— Zwykli czarodzieje, zwykłe czarownice... nigdy nie zrozumieją naszego punktu widzenia. Nie rozumieją naszych potrzeb. Poczucie sprawowania władzy jest w nas zakorzenione od wieków i żadna Minister Magii nie może tego zmienić — mówił niemal konspiracyjnym tonem, posyłając uprzejmą namiastkę uśmiechu osobie przechodzącej obok. — Krzyki nie były dla nich. Przeznaczono je dla nas. Dla tych, którzy nie podjęli właściwej decyzji. Jedynej możliwej, droga lady Yaxley. Nie może spuszczać głów, gdy tylko Ministerstwo nas o coś oskarży. Ukorzenie się i przyznanie do błędu nie leży w naszej naturze. Kroczymy z podniesioną głową. Unikamy konsekwencji. Ustalamy kierunek, którym cały czarodziejski świat podążał od stuleci. Bez wątpienia taka jest nasza rola, choć niektórzy zdają się jej subtelnie unikać. W pewien sposób możesz traktować to jako odpowiedź na moją obecność tutaj. Nawet rzekłbym, że twoja obecność też ma tutaj swój cel. Przychodząc na tę wystawę, choć nie jest ona najwyższej rangi, dajemy społeczności znak. Znak arystokracji trzymającej rękę na pulsie mimo braku oczywistej reakcji.
Przerwał na moment, biorąc głęboki wdech, przy którym jego mina wyrażała pełne obrzydzenie dla obecnych w galerii gości; jakby zaciągał się ich powietrzem, ich myślami.
— Już nie należę do takich młodych lordów — rzekł z rozbawieniem podszytym nutą cynizmu — jednak niewątpliwie należę do grona, które może cokolwiek zdziałać. Mimo stanowiska zajmowanego w Ministerstwie mogę coś zrobić. Jesteśmy z natury zbyt uparci, by pozwolić im nam zagrozić. Wystarczy tylko chcieć pragnąć zmian.
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
- Poszerzanie zainteresowań jest bardzo ważne. Kim byśmy byli, gdybyśmy specjalizowali się w tylko jednej dziedzinie. Czyż nie to charakteryzuje szlachtę, że jesteśmy wszechstronnie uzdolnieni, piękni, mądrzy, dzięki czemu wyróżniamy się na tle społeczeństwa? - powiedziałam, uśmiechając się lekko.
Uniosłam kieliszek swojego szampana do ust, upijając mały łyczek. Musiałam się bardzo skupić, aby wyłapać każde jego słowo i z ulgą odniosłam wrażenie, że jeśli chodzi o politykę, to byśmy się dogadali. Mieliśmy podobne spostrzeżenia i opinię, zapewne doszło by do starć jeśli chodzi o osoby, które miałyby zająć wysokie stanowiska, ale to akurat jest jak najbardziej normalne i typowe dla osób z różnych rodów. Z jakiegoś powodu przecież mamy stosunki negatywne.
- Wydaje mi się, że tego od nas oczekują. Ministerstwo uważa, że nas złamie, doprowadzi do momentu, kiedy przyjdziemy z opuszczoną głową prosząc ich - w tym momencie prychnęłam oburzona - o dotychczasowe przywileje. A to przecież powinno być odwrotnie. Sama nie rozumiem dlaczego tyle zwlekamy, może potrzebujemy więcej czasu? Ma lord rację, powinniśmy się pokazywać i nie dawać o sobie zapomnieć. Jest nas mało, ale to nie znaczy, że jesteśmy słabi, chociaż Ministerstwo i Pani Minister na pewno tak uważa. Przydałby jej się… pstryczek w nos - odpowiedziałam mu równie konspiracyjnym szeptem, posyłając lekki uśmiech.
Miałam wielką nadzieję, że nie uzna mojej wypowiedzi za zbyt pewną siebie. Może ostatnie zdanie nie było tam potrzebne, ale sądzę, że lord Nott jak i wielu innych czarodziejów ma podobną opinię do mojej.
- Proszę wybaczyć - schyliłam delikatnie głowę, zdając sobie sprawę, że popełniłam lekką gafę, nad wyraz go odmładzając. Moje przeprosiny miały jednak jedynie charakter formalny i nie było w nich prawdziwej skruchy. - A lord pragnie zmian? Wielu młodych czarodziei po opuszczeniu Hogwartu, czy też innej szkoły magii, marzy o tym, aby zostać Ministrem Magii. Jakoś nie słyszałam, by komukolwiek udało się zagrozić pozycji Pani Minister. Cieszy się ona dziwną popularnością wśród pewnej… grupy społecznej. Ta grupa społeczna - tu urwałam, nie chcąc użyć brzydkiego określenia - liczy na to, że Pani Minister sprawi, że oni coś zyskają, gdy nas będą próbować sprawdzić do parteru. Ale obawiam się, że chyba się przeliczą.
Wyprostowałam się, dopijając swój kieliszek szampana do końca i odstawiając go na tacę przechodzącego kelnera. Spojrzałam na lorda Notta, potem lekko się rozejrzałam. Ludzie zaczęli zwracać na nas uwagę, rozmawialiśmy zbyt długo i zbyt cicho, jak na ich standardy. Być może zaczęli coś podejrzewać? Wróciłam spojrzeniem ponownie na swojego towarzysza.
- Czy zechce mnie lord odprowadzić? - zapytałam już normalnym tonem.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
— Nic nie szkodzi — zdołał odeprzeć względnie łagodnie, posyłając jakiejś podstarzałej czarownicy złowrogie spojrzenie. Irytacja powoli zaczynała przeradzać się w złość, a złość wkrótce zostanie zastąpiona furią oraz serią klątw skierowaną w przydługie nosy wścibskich obserwatorów.
— Naturalnie. Zmiany są potrzebne, choć nie takie, jakie próbuje nam wcisnąć szanowna Minister — oświadczył cicho, obnażając zęby w czyjąś stronę. — Na pewno, panno Yaxley, zdajesz sobie sprawę z brutalności historii. Okrucieństwo, które przed nami próbowano ukryć, jest głęboko zapisane na jej kartach. I choć Walczący Mag stara się obudzić nieco sennych nestorów, sama gazeta może wyprowadzić jedynie jeszcze więcej konspiracji. Periodyk przeznaczony dla szlachty nie będzie zrozumiany przez hołotę. Bo to właśnie ich miałaś na myśli, mam nadzieję, lady Yaxley.
Mrużąc oczy zasępił się na moment, chcąc ułożyć konsekwentnie całą rozmowę. Niewątpliwie musieli ją zakończyć, jeśli nie chcieli zostać posądzeni o konspirację przeciwko szanownej Minister. Choć nie mogli im zbyt wiele uczynić, mieli możliwość zasiania niepewności, która zniszczyłaby pewne starania Cassiusa; starania prowadzące do jednego właściwego celu, w myślach licząc na pełną aprobatę oraz zaangażowanie jego towarzyszki. Stonowane emocje bardzo przysłużyłyby się w przygotowaniu odpowiednich planów, jednak na konsekwentne ich aranżowanie nie nadeszła jeszcze pora. Nott dostrzegł, nawet usłyszał w głosie Rosalie to, co go irytowało. Jej prośba wydawała się być nie na miejscu, lecz nadchodził koniec ich małej gry.
— Oczywiście — odparł na pytanie, jednocześnie użyczając pannie Yaxley swojego ramienia. Nie lubił tego, ale tak właśnie musiało być. Razem dokonali pierwszego (może nawet przełomowego) kroku, choć dla innych był to jedynie eleganckie odprowadzenie oraz dopilnowanie, aby dama bezpiecznie dotarła do swojej posiadłości.
| zt x2
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
Wchodząc do galerii, Lyra rozejrzała się dookoła, poprawiając niesiony pod pachą rulon ze zwiniętymi płótnami. Jeszcze pół roku temu mogła co najwyżej oglądać ekspozycję przez szyby, przynajmniej dopóki nie została przegoniona prze strażnika pilnującego, by nikt nieodpowiedni nie wszedł do galerii, a teraz kroczyła przez korytarz w stronę gabinetu właścicielki. Starsza kobieta, niejaka Elvira Gramp, po jej sukcesie na wernisażu lady Avery napisała do niej w sprawie wystawienia kilku spośród jej pejzaży na tutejszej wystawie i po wymianie korespondencji ze wstępnymi ustaleniami nadszedł czas na rozmowę osobiście oraz zaprezentowanie kilku wybranych obrazów.
Zdumiewające, jak wiele w jej życiu zmienił ślub oraz pierwsze artystyczne sukcesy! Z biedaczki spędzającej długie godziny na ulicy Pokątnej w oczekiwaniu na klientów, którzy początkowo łypali na nią nieufnie, jakby wątpiąc, by tak niepozorna młódka w wyświechtanych ubraniach była w stanie namalować coś naprawdę dobrego, powoli zmieniała się w coraz bardziej zauważaną przez swoje otoczenie malarkę.
Minęła drzwi do kilku sal z wystawionymi obrazami. Powieszenie tu kilku jej własnych obrazów, choćby w ramie wystawy tymczasowej, byłoby dla Lyry dużym wyróżnieniem i kolejnym sukcesem w jej młodziutkim życiu. Przecież właśnie tego pragnęła – zostać malarką z prawdziwego zdarzenia, której prace będą zdobić dwory i galerie. Co z tego, że nie wszyscy w jej najbliższym otoczeniu popierali jej śmiałe marzenia i pragnienie lepszego życia?
Starannie się do tej wizyty przygotowała. Przed lustrem ćwiczyła nawet możliwe mowy, jakie mogłaby wygłosić, próbując przekonać tę kobietę, żeby dała jej szansę i zdecydowała się wystawić obrazy. Z listów wynikało, że osobiste spotkanie będzie decydujące w tej kwestii.
Zapukała do drzwi, po chwili słysząc nieco zasuszony głos mówiący jej, żeby weszła. W niewielkim, zastawionym płótnami gabineciku przesyconym wonią starych farb, siedziała niewysoka staruszka o pomarszczonej twarzy, siwych włosach i świdrujących oczkach ukrytych za okularami w drucianych oprawkach. Te oczy wydawały się przeszywać drobniutką dziewczynę na wskroś.
- Lady Travers – powitała ją stara malarka. – Czekałam na panią. Proszę usiąść.
Lyra, zastanawiając się, czy kobieta pamięta ją jako biedną Weasleyównę, która nie raz i dwa była przeganiana spod okien, gdy chciała popatrzeć na obrazy, usiadła i przygładziła poły schludnej sukienki. Bez wątpienia prezentowała się dużo lepiej niż wtedy, gdy przychodziła tutaj w lecie. Wreszcie zaczynała przypominać szlachciankę. Ale czy zmiana warunków życiowych i udany debiut w listopadzie wystarczą, by jej obrazy znalazły miejsce także w tej galerii?
- Przyniosła pani obiecane obrazy? – zapytała staruszka zanim Lyra zdążyła choćby otworzyć usta. – Ale, zanim do tego przejdziemy, może najpierw zaproponuję herbaty?
Lyra ostrożnie położyła rulon z obrazami na brzegu biurka.
- Oczywiście – wybąkała; starannie przygotowane mowy nagle wyleciały jej z głowy. A po chwili dodała z pewnym wahaniem, nie chcąc zniechęcać kobiety swoją odmową: – I tak... bardzo chętnie napiję się herbaty.
Co zaskoczyło Lyrę, stara czarownica osobiście, choć z użyciem magii przygotowała dwie filiżanki wypełnione parującym napojem. Dziewczyna była jednak tak zestresowana, że nie była pewna, czy da radę się skupić na sączeniu napoju. Staruszka po chwili znowu usiadła naprzeciwko niej i zetknęła ze sobą dłonie, by obserwować byłą Weasleyównę sponad nich.
- Na początek proszę opowiedzieć mi o swoich artystycznych początkach – zaczęła. – Jestem tego bardzo ciekawa, jak zresztą w przypadku każdego artysty, który jest zainteresowany zaprezentowaniem swoich prac. Jak to się stało, że zaczęła pani malować? O ile dobrze kojarzę, Weasleyowie nie są rodem zajmującym się sztuką.
Lyra wciąż zerkała na płótna, ale póki co kobieta nie prosiła jej o rozwinięcie ich, najwyraźniej chcąc najpierw dowiedzieć się czegoś więcej o młodziutkiej artystce, więcej niż to, co mogła wywnioskować z listów, a wcześniej wyczytać w artykułach na temat listopadowego wernisażu i debiutu młódki. Rzeczywiście pochodzącej z rodziny, gdzie nie przykładano większej wagi do sztuki, a już na pewno nie w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy ród podupadł i zubożał, i stał się pogardzany przez pozostałe.
Lyra upiła łyczek herbaty, ale dłonie tak jej drżały z przejęcia, że po chwili odstawiła ją na stolik.
- Malowanie było dla mnie ważne odkąd pamiętam – rzekła, prostując się. Na jej bladej buzi malowało się autentyczne przejęcie tą rozmową, a dłonie nerwowo mięły brzegi rękawów sukienki. – Chociaż w dzieciństwie nie miałam imponujących warunków ani możliwości, uczyłam się wszystkiego sama, korzystając z dostępnych materiałów. Dużo czytałam... I próbowałam malować, ucząc się na własnych błędach – Zdecydowała się na szczerość, więc przyznała otwarcie, że jest całkowitym samoukiem i nie miała w dzieciństwie nauczyciela malarstwa, jak lepiej sytuowane szlachcianki. – Dopiero po skończeniu Hogwartu zaczęłam malować obrazy na zlecenie, próbując nie tylko zarobić na swoje utrzymanie, ale również rozwinąć swoje umiejętności. Zdaję sobie sprawę, że wciąż jestem na początku swojej twórczej drogi, ale bardzo mi na tym zależy i chcę rozwijać się dalej.
Starała się mówić w taki sposób, by udowodnić swoje zaangażowanie i pasję. Jej zielone oczy, mimo stresu, błyszczały, a podbródek miała lekko uniesiony, by udawać bardziej pewną siebie niż była w rzeczywistości. Lyra posiadała wrodzony talent malarski, ale sam talent to nie wszystko, nad nim należało przez cały czas pracować, by jej obrazy stawały się coraz lepsze. Była w pełni świadoma tego, ile jeszcze pozostało do zrobienia, i jak wiele zależało nie tylko od niej samej, ale także od innych. Wielu malarzy doczekiwało się uznania dopiero po wielu latach, niekiedy nawet już po swojej śmierci. Mogli być utalentowani, ale to nie gwarantowało, że zostaną docenieni. A Lyra miała ambicje, żeby dać się zauważyć. Tylko to mogło dalej napędzać jej rozwój i stawiać przed nią kolejne twórcze wyzwania.
Staruszka słuchała jej z uwagą, choć wyraz jej twarzy pozostawał nieprzenikniony, i Lyra nie miała pojęcia, co pani Gramp w ogóle o niej myśli. Czy zaaprobuje ją, czy wyprosi, nie pozwalając nawet zaprezentować obrazów?
- Samodzielna nauka to rzadkie to podejście jak na szlachciankę, choć wiele z was, mimo znakomitych nauczycieli, maluje zaledwie przeciętnie – zauważyła czarownica, nie przestając obserwować Lyry bacznym, taksującym wzrokiem, jakby chciała dociec, ile prawdy jest w jej słowach i zapewnieniach o talencie. – Wobec tego tym chętniej zobaczę pani obrazy. Skoro zaufała pani sama lady Avery, dam pani szansę, by pokazała swoje prace. Może mojej galerii przyda się taki powiew świeżości w postaci wschodzącego talentu?
Lyra wstała, ostrożnie otwierając rulon i wysuwając ze środka płótna. Wybrała kilka najładniejszych spośród swoich pejzaży, niektóre z nich malowała specjalnie z myślą o dzisiejszym spotkaniu i planowanej rozmowie wstępnej z Elvirą Gramp. Po chwili wyciągnęła także różdżkę i machnęła nią, żeby obrazy rozwinęły się i zawisły w powietrzu przed kobietą. Sama przesunęła się na bok i splotła dłonie, także wpatrując się w płótna. Czy na pewno były wystarczająco dobre?
- Wystawienie obrazów w pani galerii byłoby dla mnie niemałym wyróżnieniem - zapewniła Lyra. - Starałam się sprostać postawionym mi w liście oczekiwaniom.
Staruszka obeszła biurko i podeszła bliżej, poprawiając okulary i oglądając pejzaże z bliska. Sprawdzała nawet fakturę farby, dotykając płócien, obserwowała, jak namalowana roślinność na pejzażu zawieszonym najbardziej z lewej strony porusza się lekko na wietrze, a nad łąką unoszą się motyle. Co jak co, ale z opanowania zaklęć ożywiających obrazy Lyra była bardzo dumna.
- Pani mąż nie ma nic przeciwko pani... artystycznej działalności? – usłyszała nagle i aż uniosła brwi, bo nie spodziewała się takiego pytania. Chociaż biorąc pod uwagę wiek staruszki, zapewne wcale nie było dziwnym staroświeckie podejście i przekonanie, że młoda malarka nie powinna działać wbrew woli męża.
- Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczyła, lekko się rumieniąc. – Mąż stara się w miarę możliwości wspierać mnie w mojej pasji, choć nie mógł być tu dzisiaj obecny z racji własnej pracy.
Glaucus często opuszczał posiadłość, nie ingerując w to, dla kogo Lyra maluje obrazy i nie zabraniając jej twórczego rozwoju.
Nastąpiło jednak kilka dłużących się chwil milczenia, podczas których czarownica powróciła do oglądania obrazów, wciąż z tą samą nieprzeniknioną miną, z jaką rozmawiała z Lyrą wcześniej. Patrząc po samym wyrazie twarzy, nie mogła niczego wywnioskować, a tak bardzo chciała już wiedzieć, czy jej prace zostaną przyjęte, czy zostanie odesłana z kwitkiem. Jakoś przełknęłaby tę drugą opcję, ale z pewnością długo dręczyłoby ją poczucie niespełnienia stawianych jej oczekiwań. Atmosfera coraz bardziej zaczynała jej ciążyć, więc poruszyła się niespokojnie, a w jej oczach coraz wyraźniej błyszczało nie tylko oczekiwanie, ale i obawa.
- Proszę opowiedzieć mi o swoich obrazach – poleciła staruszka, najwyraźniej chcąc również zobaczyć, czy młódka potrafi prezentować własne prace. A może chciała dowiedzieć się, jaka historia kryła się za każdym z pejzaży?
Lyra zabrała się więc do prezentacji. Opowiedziała nie tylko o technice wykonania, ale także o miejscach, którymi były inspirowane sceny ukazane na obrazach.
- To są okolice rodzinnego domu, w którym się wychowałam – ciągnęła dalej, wskazując najbliższy siebie obraz. – Właśnie tak je pamiętam. Kwieciste łąki, nad którymi unosi się zapach kwiatów, łagodne wzgórza i niewielki las na horyzoncie. Miejsce, w którym spędziłam swoje dzieciństwo i gdzie podejmowałam swoje pierwsze próby malowania.
Opowiadając o tym, przeniosła się myślami do tamtych czasów, gdy była dzieckiem i podziwiała otaczający ją świat, próbując uwiecznić jego piękno w formie rysunku. Po chwili w taki sam sposób opisała inne obrazy; jeden z nich przedstawiał Londyn, inny klify Weymouth kojarzące się z ubiegłorocznym Festiwalem Lata, jeszcze inny – zimowy krajobraz Norfolk. Obrazy miały również pokazać kawałek znanego jej świata i sposób, w jaki na niego patrzyła, więc dominowały optymistyczne barwy i sielankowe scenerie. Jedynie na ostatni, zimowy obraz Norfolk, wkradło się nieco mroku, co zapewne było efektem podświadomego odwzorowania lęków, jakie czuła w związku z nowym życiem oraz wydarzeniami, które rozegrały się na samym jego początku. Ale tego, oczywiście, nie powiedziała, nie była nawet pewna, czy Elvira Gramp wychwyciła tę zmianę nastroju na ostatnim płótnie.
Chyba nie, bo po chwili znowu się odezwała.
- Wydaje mi się, że jak na samouka, który nigdy nie odbywał profesjonalnych lekcji malarstwa, ma pani spory talent. – Stara malarka przerwała nieznośną chwilę milczenia. – Naprawdę duży potencjał, który, odpowiednio pokierowany i oszlifowany, może stać się czymś niezwykłym. Widzę to wyraźnie w tych pracach, choć domyślam się, że to tylko niewielki wycinek pani dorobku – wskazała na obrazy. – Są klasyczne i realistyczne, ale jednocześnie mają w sobie coś nowego, świeżego.
Brwi Lyry powędrowały jeszcze wyżej, a jej buzia zarumieniła się bardziej, tym razem z przejęcia. Wspięła się lekko na palce i rozluźniła dotychczas mocno splecione dłonie, po raz pierwszy od początku tego spotkania czując ulgę. Została pochwalona. Czy to znaczyło, że jej obrazy zostaną zaaprobowane i pojawią się w galerii?
Dziewczę podziękowało cicho, a staruszka po raz pierwszy naprawdę się do niej uśmiechnęła.
- Myślę, że te obrazy urozmaicą naszą nadchodzącą wystawę. Czegoś takiego nam ostatnimi czasy brakowało w naszych murach – ciągnęła dalej. – Będzie mi również miło gościć panią na odsłonięciu nowej ekspozycji.
Lyra poczuła, jak powoli wypełnia ją ulga, a napięcie towarzyszące jej wcześniej opada.
- Ja... dziękuję – wyszeptała znowu, a głos aż drżał jej z przejęcia. – Dziękuję za tak dobre słowa. Oczywiście... Oczywiście się pojawię. Chętnie zaprezentuję swoje obrazy.
Była tak podekscytowana, że z trudem panowała nad tym, by jej włosy nie zaczęły zmieniać kolorów. Udało jej się jednak opanować, więc po chwili obie znowu usiadły na miejscach i zaczęły rozmawiać o planowanej oprawie obrazów i wywieszeniu ich w galerii w marcu, gdzie miały zostać odsłonięte w ramach nadchodzącej wiosennej wystawy, na której Lyra zamierzała się oczywiście pojawić, wciąż podekscytowana pozytywnym przebiegiem rozmowy, przed którą tak się stresowała. W końcu nie co dzień rozmawiała o wystawieniu swoich prac w galerii.
| zt.
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 05.10.16 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Rodzina była istotna, a poza licznymi przywilejami z jej posiadania wynikały z niej również obowiązki. I właśnie to ich spełnienie przywiodło Cassiusa do galerii. Otóż jedna z jego ciotek w najbliższych dniach obchodziła swoje okrągłe urodziny, a ponieważ uchodziła za miłośniczkę sztuki i stałą bywalczynię wszelakich galerii i wystaw to właśnie tutaj myśl o prezencie przyciągnęła lorda. Szukając właściwego obrazu, który mógłby spodobać się krewnej i spełniać jej estetyczne oczekiwania Cassius wszedł w mokrą plamę, której nie zauważył. Dopiero po pokonaniu kilkunastu metrów zdał sobie sprawę, że wszedł w świeżą farbę. Nie dość, że miał zniszczone buty, to jeszcze kolorowe podeszwy odbite na podłodze ciągnęły się za nim od poprzedniego pomieszczenia.
— Rozumiem, że każdy musi wyrażać się w swój indywidualny sposób, ale taki wyraz abstrakcji w takim miejscu to lekka przesada!— Cassius mógł usłyszeć wzburzony głos sumiennego strażnika tuż za plecami, który najwyraźniej uznał lorda za źródło bałaganu.— Przecież to podchodzi pod wandalizm, proszę pana!
W tej samej chwili do pomieszczenia weszła Lyra Travers, która dopiero co skończyła swoją pracę. Jej ubrania były brudne z farby, choć wcale nie miało to związku z plamą, w którą wdepnął Cassius. Jej obecność tutaj była całkiem uzasadniona, w końcu dopiero co dostarczyła na zaplecze wciąż schnący obraz własnego autorstwa, o który prosiła Elvira Gramp, szykująca mały wernisaż. Niestety, strażnik, który przyłapał Cassiusa na "gorącym uczynku" nie znał Lyry. Był nowy i chciał jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki.
— Państwo tu posprzątają, tak nie może być!— oburzył się poirytowany, że na jego zmianie ktoś dopuścił się czegoś takiego.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Rozpięty na drewnianej ramie obraz właściwie już wyschnął, jednak Lyra i tak przytransportowała go tutaj z dużą ostrożnością, uważając, by niczym nie naruszyć delikatnej jeszcze farby ani nie spowodować innych uszkodzeń płótna, mającego znaleźć się na planowanej wiosennej wystawie. Dla młodziutkiej malarki możliwość wystawiania obrazów w galeriach była powodem do dumy, tym bardziej, że jak na tak młody wiek, odniosła już kilka znaczących sukcesów, które mocno ją podbudowały i sprawiły, że zaczęła trochę bardziej wierzyć w siebie i swoje możliwości, przynajmniej pod względem malarskim. Może i pochodziła z ubogiego i często pogardzanego rodu, i kiedyś nawet nie zostałaby tutaj wpuszczona, nie mówiąc o zaprezentowaniu obrazów, ale miała talent.
Odsunęła się od płótna i rozejrzała po małej pracowni. Znajdowało się tutaj kilkanaście obrazów czekających na wiosenną wystawę, w tym kilka jej autorstwa. Już za kilka dni miała zostać odsłonięta nowa ekspozycja, w której otwarciu Lyra miała zamiar również uczestniczyć. Nie chciała zawieść ani pani Gramp, ani lorda Fawleya, który niedawno wspaniałomyślnie zaoferował jej swój mecenat.
Kiedy skończyła zajmowanie się płótnami, postanowiła odnaleźć panią Gramp i poinformować ją, że wszystkie obrazy zostały już odpowiednio przygotowane. Kobiety nie było jednak w jej gabinecie, więc Lyra uznała, że może udała się do jednej z sal galerii. Kiedy jednak wkroczyła do pomieszczenia, ukazała jej się dziwna scena: mężczyzna w butach poplamionych farbą, kolorowe ślady podeszew prowadzące od sąsiedniego pomieszczenia oraz wzburzonego strażnika, który zauważył to samo, co ona. Zanim jednak zdążyła jakkolwiek zareagować, zażywny stróż galerii zauważył także ją oraz narzucony na jej sukienkę fartuszek poplamiony farbami, i najwyraźniej uznał ją za jedną z przyczyn bałaganu.
- Ale to nie... Ja tylko przyniosłam obrazy na nadchodzący wernisaż – odruchowo próbowała się wytłumaczyć oraz zapewnić, że przebywała w galerii na polecenie właścicielki, ale mężczyzna, poleciwszy im obu posprzątać bałagan, po chwili wyszedł z sali, mamrocząc coś pod nosem o nowoczesnych artystycznych fanaberiach.
Dopiero wtedy przyjrzała się uważniej twarzy mężczyzny w poplamionych butach. Wiedziała, że ma do czynienia ze szlachcicem, w dodatku jego twarz wydawała jej się skądś znajoma. Może był to jeden z krewnych lady Nott?
- Lordzie Nott – zaczęła uprzejmie i ostrożnie. Wydawał się bliższy wiekiem raczej Garrettowi niż jej. Przesunęła spojrzeniem dalej, wzdłuż śladów z farby aż do większej plamy, w którą musiał wdepnąć czarodziej. – Naprawdę nie mam pojęcia, kto odpowiada za ten bałagan. – Bo była całkowicie pewna, że to nie ona zostawiła plamę, w końcu dzisiaj jeszcze nie była w tamtej sali, tylko czy mężczyzna jej uwierzy?
Zatrzymał się w pół kroku, dostrzegając zniszczone buty, niemalże od razu znosząc konieczność wysłuchania tyrady kogoś, kto nie znał londyńskiej socjety. — Jak śmiesz... — wysyczał, mrużąc wzrok w stronę ochroniarza, uświadamiając sobie jeszcze mocniej, że ta marna namiastka czarodzieja rzeczywiście nie miała pojęcia o towarzyskich konszachtach i pozostało mu jedynie wzięcie głębokiego oddechu, by rozwiać te nieoczekiwane wątpliwości. Obrócił się na pięcie, jeszcze bardziej rozmazując mokrą farbę po podłodze i obrzucił młodego strażnika pełnym wyższości spojrzeniem. Działało zawsze w ten sam sposób, gdy rozmówca zdawał sobie sprawę z kim miał do czynienia. — Zdajesz sobie sprawę, w czyją stronę kierujesz oskarżenia? — natychmiast uniósł dłoń do góry, by mu nie przerywano. — Nie wydaje mi się, by ktoś twojego pokroju był w stanie chociażby spamiętać, kto odwiedza to miejsce. Wyraziłbym ogromne zdumienie, gdyby Pan wiedział, cóż za osobistości przybyły do galerii. — Uniósł podbródek do góry, obdarzając pospólstwo klasycznym, pogardliwym spojrzeniem. W tej samej chwili też pojawiła się ona, zwracając się zgodnie z etykietą. Skinął lekko głową, ignorując jej obecność.
— Nawet ta tutaj... kobieta wie, kim jestem! — zagrzmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Jestem jednak w stanie wybaczyć to nieporozumienie... — urwał, patrząc na dziewczynę umazaną w farbie z politowaniem. Doprawdy nie rozumiał, jak można było zajmować się tak nierentownym zajęciem.
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
Przechodząc przez jedną z sal, nie mogła nie zauważyć sceny z udziałem Notta oraz pracownika galerii ganiącego go za poplamienie podłóg farbą. Wycofać się już nie mogła, bo nadgorliwy strażnik już ją zauważył i wysnuł podejrzenia, że mogła mieć coś wspólnego z całą sytuacją.
Ale to Nott zareagował szybciej, zanim spłoszone, onieśmielone dziewczątko zdążyło się wytłumaczyć. Zapewne miał dużo większą wprawę w radzeniu sobie z takimi sytuacjami, więc dobitnie pouczył mężczyznę, który zapewne poczuł respekt wobec szlachcica i nieco stracił rezon. Nie wydawał się już tak przekonany do tego, by kazać właśnie Nottowi sprzątać ten cały bałagan.
- Nazywam się Lyra Travers – wtrąciła się, kiedy Nott o niej wspomniał, nazywając ją lekceważąco kobietą. – I przebywam tutaj na specjalne polecenie pani Gramp, która poleciła mi przygotować obrazy do nadchodzącej wystawy – powtórzyła w kierunku strażnika, starannie podkreślając nazwisko właścicielki galerii.
Głos jej drżał, policzki czerwieniły się z niepewności, ale przynajmniej tym razem nie pomyliła swojego nazwiska ani nie zaczęła się jąkać, chociaż pod spojrzeniem obu mężczyzn czuła się niepewnie, zwłaszcza, że w oczach Notta zobaczyła błysk jakby politowania? Doskonale znała spojrzenia tego rodzaju. Czy to możliwe, że mężczyzna domyślił się, że była Weasleyówną ukrytą pod nazwiskiem męża, czy może to spojrzenie dotyczyło plam z farby na jej ubraniach?
- Ja się tym zajmę – powiedziała jeszcze, odwracając od niego wzrok i wyciągając różdżkę. Jako malarka bardzo dobrze znała się na usuwaniu plam z farby zaklęciami, zresztą chciała załagodzić tę nieprzyjemną sytuację, dlatego wycelowała różdżką w najbliższy ślad, usuwając go z podłogi. Nie chciała, żeby pani Gramp pomyślała, że młoda artystka brała udział w zdemolowaniu posadzek galerii, więc zrobiła to, co, jak myślała, przyczyni się do szybkiego zażegnania sporu i zaczęła usuwać wciąż jeszcze wilgotną farbę, nawet jeśli to nie ona ją rozlała. Było to jednak w tym momencie najmniej istotne.
- Lyra? - spytała, podchodząc. - Co się stało? Lucille Abbott - przedstawiła się od razu, gdy dołączyła do trzech osób stojących przy znajomej malarce. W końcu różniła je z Lyrą jedynie jedna cyfra w dacie urodzenia, ale znały się dość dobrze. Na tyle by wiedzieć, że ignorujący ją lord Nott nigdy nie zostałby wyprowadzony z błędu. Co on sobie wyobrażał? Tak mówić do damy? Do kobiety? Gdyby nie kwestia dobrego wychowania, Lucille prychnęłaby, równocześnie ukazując swoje uczucia względem bezczelnego arystokraty. Do tego przeniosła spojrzenie na strażnika, który wyglądał na zbitego z tropu.
Próbowała więc jakoś załagodzić tę niezręczną sytuację, która zapadła w pomieszczeniu, w którym obecnie znajdowała się tylko Lyra, Nott oraz strażnik, który wszedł tu, prowadzony śladami pozostawionymi przez farbę na butach mężczyzny. Pani Gramp mogła w każdej chwili wejść do sali i lepiej było, żeby nie zobaczyła brudnych posadzek w swojej ukochanej galerii, zwłaszcza krótko przed planowanym otwarciem wiosennej wystawy.
Nagle jednak, kiedy już wyciągnęła różdżkę, żeby zacząć usuwać plamy za pomocą czarów, usłyszała kolejne zbliżające się kroki, a potem cichy, kobiecy głos. Odwróciła głowę w tamtą stronę, zauważając Lucille Abbott, dziewczynę znaną sobie z czasów nauki w Hogwarcie, której od dłuższego czasu nigdzie nie widziała. Jaki zbieg okoliczności sprawił, że akurat dziś pojawiła się w galerii, i to właśnie w takim momencie?
- Lucille – powiedziała cicho. – To nic takiego, drobne nieporozumienie – wyjaśniła szybko. Najwyraźniej jednak pojawienie się przypadkowej osoby, w dodatku kobiety, nieco ostudziło zapał kłócących się mężczyzn. Zażenowany strażnik przeprosił Lyrę i sam zabrał się do usuwania plam, w takich okolicznościach nie chcąc zapewne obarczać tym młodych szlachcianek ani zbulwersowanego Notta. A może po prostu speszył się i chciał się stąd jak najszybciej ulotnić, żeby samemu nie stracić posady za obrażenie szanowanego gościa?
Lyra wraz z dawną koleżanką odsunęła się na bok, by nie przeszkadzać mężczyźnie, który szybko wyczyścił podłogę i ulotnił się, zapewne chcąc znaleźć sobie jakieś zajęcie w zupełnie innej części galerii.
- Właśnie trwają przygotowania do nadchodzącej wiosennej wystawy – powiedziała ściszonym głosem, gdy już zostały same. – A to tylko drobny, przejściowy problem, zapewne któryś z artystów lub pracowników nadzorujących przygotowania zostawił gdzieś rozlaną farbę... W natłoku przygotowań łatwo coś przeoczyć, ja sama bardzo się stresuję tym wszystkim.
Westchnęła cicho, zerkając kątem oka na twarz lady Abbott, będącej inną młodą mężatką, jak i ona. Ciekawe, jak ona znosiła początki małżeństwa?
- Wybacz, Lyro. Najwidoczniej doszły do mnie sprzeczne informacje - odpowiedziała, będąc pewną, że to właśnie dziś miała się rozpocząć wystawa. - Najwidoczniej źle spojrzałam na broszurkę w liście - westchnęła, rozglądając się. Faktycznie. Galeria nie wyglądała na zapełnioną ludźmi. No, cóż. Przynajmniej wyszła z domu. - Mina lorda Notta, który wdepnął w farbę była jednak bezcenna, nie uważasz? - spytała już lżejszym tonem, nie chcąc by jej koleżanka za bardzo się tym przejęła. Od zawsze podziwiała jej talent malarski. Żałowała jedynie że widywały się tak rzadko. - Nie pogratulowałam ci małżeństwa - wtrąciła, zupełnie zmieniając temat. W końcu sama wyjechała z mężem praktycznie od razu po ślubie, zrywając większość znajomości nie ze swojej winy. Jednak teraz wróciła i mogła odetchnąć znajomym powietrzem.