Galeria sztuki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Galeria sztuki
Elegancki dworek oddany na użytek sztuki. Nieduży, o śnieżnobiałych ścianach i przepięknych zdobieniach, obsadzony krzewami krwistych róż. O pięciu niedużych komnatach połączonych szerokim korytarzem; w jednej z sal stoi mównica i ustawiony szereg krzeseł. Wewnątrz budynku odbywają się wystawy obrazów i rzeźb. Uznani artyści, gdy z dalekich stron przybywają do Londynu, tutaj chwalą się swymi dokonaniami, mędrcy i filozofowie wygłaszają mowy. Pospólstwo nie jest wpuszczane, szarym obywatelom pozostaje zerkanie przez szyby, przynajmniej dopóki nie przyuważy ich strażnik. Na stałe w galerii działa tylko jedna malarka, Elvira Gramp, zgorzkniała staruszka, poszukująca talentu, którego nie dali jej bogowie; usilnie pragnąca dogonić lepszych od siebie.
Lyrze prawdopodobnie nieco łatwiej było się zdystansować, może dlatego, że nie była w to tak mocno zaangażowana, jak Titus. Owszem, zależało jej na ich przyjaźni, ale jej stosunek do Titusa był jasny, nie zmącony uczuciami, których odczuwać nie powinna. Nie była w nim zakochana ani teraz, ani nigdy wcześniej. Zawsze był po prostu przyjacielem. Może też dlatego łatwiej przychodziło jej przekonywanie go, że oboje potrzebują czasu, że ten wszystko rozwiąże. Bo co innego mogłaby powiedzieć w tej sytuacji?
- Też mam taką nadzieję – powiedziała, przywołując na twarz lekki, choć nieco niepewny uśmiech. Ale czuła, że i Titus nie uśmiechał się w taki sposób, jak zazwyczaj, jego wyraz twarzy był inny niż ten, który tak dobrze pamiętała. I z jakiegoś powodu widok tego innego Titusa wpędził ją w irracjonalne poczucie winy, że to ona była przyczyną jego smutku i rozterek.
Po chwili jednak Titus spojrzał na wiszące na ścianach obrazy. Lyra westchnęła cicho, żałując przebiegu tego dzisiejszego spotkania.
- Dziękuję, Titusie. To... miłe – powiedziała jednak w odpowiedzi na jego komplement. I jej myśli przez moment powróciły do Hogwartu; często obierała przyjaciela jako obiekt swoich szkolnych prób nauki rysunku. Podczas siedmiu lat nauki zapewne podarowała mu sporo szkiców jego osoby, które, zobaczone po takim czasie, zapewne dobrze pokazywały rozwój jej umiejętności, wytrwale szlifowanych w wolnym czasie z użyciem takich przyborów i metod nauki, na jakie mogła sobie pozwolić.
Otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy Titus pożegnał się z nią i ruszył w stronę wyjścia, uprzednio lekko dotykając palcem jej dłoni.
- Więc... do zobaczenia – powiedziała cicho, odprowadzając go wzrokiem. Nie umknęło jej uwadze to, że jeszcze się odwrócił i spojrzał w jej stronę. Jej policzki znowu oblały się szkarłatnym rumieńcem, ale Titus po chwili wyszedł, a Lyra jeszcze przez chwilę stała tak, zanim w końcu poruszyła się i powolnym krokiem ruszyła w stronę obrazów.
| zt. x 2
- Też mam taką nadzieję – powiedziała, przywołując na twarz lekki, choć nieco niepewny uśmiech. Ale czuła, że i Titus nie uśmiechał się w taki sposób, jak zazwyczaj, jego wyraz twarzy był inny niż ten, który tak dobrze pamiętała. I z jakiegoś powodu widok tego innego Titusa wpędził ją w irracjonalne poczucie winy, że to ona była przyczyną jego smutku i rozterek.
Po chwili jednak Titus spojrzał na wiszące na ścianach obrazy. Lyra westchnęła cicho, żałując przebiegu tego dzisiejszego spotkania.
- Dziękuję, Titusie. To... miłe – powiedziała jednak w odpowiedzi na jego komplement. I jej myśli przez moment powróciły do Hogwartu; często obierała przyjaciela jako obiekt swoich szkolnych prób nauki rysunku. Podczas siedmiu lat nauki zapewne podarowała mu sporo szkiców jego osoby, które, zobaczone po takim czasie, zapewne dobrze pokazywały rozwój jej umiejętności, wytrwale szlifowanych w wolnym czasie z użyciem takich przyborów i metod nauki, na jakie mogła sobie pozwolić.
Otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy Titus pożegnał się z nią i ruszył w stronę wyjścia, uprzednio lekko dotykając palcem jej dłoni.
- Więc... do zobaczenia – powiedziała cicho, odprowadzając go wzrokiem. Nie umknęło jej uwadze to, że jeszcze się odwrócił i spojrzał w jej stronę. Jej policzki znowu oblały się szkarłatnym rumieńcem, ale Titus po chwili wyszedł, a Lyra jeszcze przez chwilę stała tak, zanim w końcu poruszyła się i powolnym krokiem ruszyła w stronę obrazów.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W liście wspomniał, że spodziewał się skontaktować z profesjonalistką. Dodatkowo, przyznał, iż nie wie jak ona wygląda. To ją trochę — ale tylko trochę! — wprawiło w zaniepokojenie. Z doświadczenia wiedziała jak ludzie reagują na wspominanie o amuletach i talizmanach, często uważając je za świecidełka pozbawione mocy. Czuła się jak wiedźmy, które tyle lat temu były osądzane na stosach za domniemane czary. Jej sposób ubierania się, między innymi czarny kapelusz, młoda twarzyczka oraz jej generalna aura kobiety zadbanej, pochodzącej z dobrego domu, często wzbudzały podejrzenia kiedy jeszcze podróżowała ze swoim mentorem. Większość zamówień na amulety, jakie trafiały jej się w przeszłości, pochodziła od osób, które pragnęły pozostać anonimowe, ponieważ nie zawsze ich intencje związane z wyrobami były czyste. Tacy klienci potrafili jeszcze zaakceptować fakt, że kobieta jest osobą, z którą załatwiają interesy. Najcięższym orzechem do zgryzienia był dla nich jej wiek. Próbowała sobie dodawać lat makijażem, wyższymi butami, ale i tak w lustrze dostrzegała młodą, niepewną dziewczynę. Wcześniej radziła sobie bez problemów bowiem jej nauczyciel zapewniał jej wiarygodność. Teraz musiała to robić sama. I... Coraz lepiej jej to wychodziło. Być może nie miała wielkiego doświadczenia w zarządzaniu ani ukrywaniu się, ale korzystała ze znajomości zapewnionych jej przez matkę, co dawało jej największe poczucie komfortu, a — przynajmniej do teraz — jeśli chodziło o jej reputację, rozciągała się ona w kręgach ludzi, z którymi miała już wcześniej do czynienia. Zastanawiała się jak ten cały tajemniczy pan M.B. dowiedział się o jej działalności. Postanowiła sobie, że spróbuje rozwikłać tę zagadkę, chociaż może dopiero jak się dogadają; może wręcz przy samym rozstaniu już po tym jak przygotuje dla niego amulet. To jest, oczywiście, tylko jeśli zdecydują się na współpracę. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Czy był młody, stary, może wcale nie był mężczyzną? Czy jej dzieło miało być dla kogoś prezentem, czy chciał je zatrzymać dla siebie? Takie i inne pytania wirowały wśród jej myśli tego dnia, kiedy wybierała się do galerii sztuki. Jeszcze na Pokątnej kupiła sobie obiecany kwiat, a drugi dostała od przemiłej kobieciny, której najwyraźniej Pandora przypadła go gustu. Zdążyła, poza tym, wypić szybką herbatę i zjeść niewielki lunch, zanim udała się do jednej z dalszych dzielnic Londynu. Przeteleportowała się bez większych trudności, lądując w Royal Borough of Kensington and Chelsea. Z tego co pamiętała, jeszcze kiedy jej matka żyła wybrali się rodzinnie w te strony, choć nie była pewna czy odwiedzili tę galerię czy może wpadli na wystawę czy wernisaż do prywatnego obiektu prowadzonego przez Laidan Avery. To było tak dawno, tak wiele lat minęło, tyle się zdarzyło. Musiała iść dalej, pozostawić wspomnienia tam, gdzie ich miejsce. Nastał kolejny dzień, świeciło słońce, a ona miała swoją rolę do wypełnienia.
Młoda wiedźma przemykała pewnym krokiem po chodniku, słoneczniki wesoło podskakiwały w jej torbie. Ukradkiem rozglądała się po twarzach mijanych przechodniów, zastanawiając się, czy może M.B. już gdzieś tu czeka, tak samo niepewny co do jej osoby. Z tego powodu na razie nie wyjmowała kwiatów, wolała utrzymać i wokół siebie całun niepewności.
W końcu weszła po schodkach do dworku, który teraz służył jako galeria. Z niejaką ciekawością zerknęła na program wystawy i z zadowoleniem stwierdziła, że rzeczywiście wciąż znajduje się tu obraz ze słonecznikami. Zanim jednak tam dotarła, pozwoliła sobie na krótki spacer po budynku. Miała nadzieję, iż wystarczająco dobrze ukrywała się przed ewentualnymi znajomymi twarzami — wokół szyi miała zwiewny szal, trochę inaczej ułożyła włosy, dodała szminkę — gdyby jednak doszło do spotkania, przecież jej pasja do sztuki była prawdziwa i to, że przebywała tutaj sama wcale nie było takie dziwne. Kiedy zorientowała się, iż zbliża się umówiona godzina, wyciągnęła na zewnątrz kwiaty tak, że ich główki wystawały poza torbę. Niecierpliwie poprawiała włosy, przyglądała się z nadmierną dokładnością najbliższym dziełom sztuki i unikała zaczepek ze strony innych zwiedzających.
we all have our reasons.
Lubił oddawać się rozmyślaniom. Od zawsze tak było. Wolał przyglądać się ludziom, analizować ich zachowania i milczeć aniżeli wdawać się w nieprowadzące do niczego dysputy. Nazywali go ze śmiechem myślicielem, a on nie kłócił się. Możliwe, iż właśnie takim typem człowieka był - samotnikiem, preferującym swoje towarzystwo w leśnym zaciszu bądź wśród smoków. Wówczas mógł zajmować się własnymi problemami i zmartwieniami, starając się je rozwiązać lub zrozumieć. Ostatnimi czasy nieustannie trapiła go wciąż jedna i ta sama sprawa, której już niejednokrotnie starał się zaradzić. Wszystkie jego starania jednak były bezcelowe, nie umiał znaleźć rozwiązania, a jedynie obserwować jak jego zgryzoty rosną z każdym dniem. Nigdy nie kierował losem własnej siostry, ale potrafił przekonywać ją do swoich racji chociaż odrobinę. Te małe zwycięstwa zaczynały jednak być niewystarczające, nieznaczne. Nie umiał już wpłynąć na bliźniaczkę, a i jej ochrona była coraz to trudniejsza. Nie była też już małą dziewczynką, którą można wziąć za rączkę i poprowadzić. Była dojrzałą, silną kobietą chadzającą własnymi ścieżkami niczym kot. I chociaż jak do tej pory zawsze spadała na cztery łapy, to obawiał się, iż fortuna może się kiedyś od niej odwrócić. Nie życzył jej tego, ale nie miał też zamiaru bezczynnie się wszystkiemu przypatrywać. Nigdy nie zamierzał, co było powodem dołączenia do rycerzy. Naturalnie nigdy nie wyjawił tego nikomu - nie zwykł się zwierzać. Prawdopodobnie jednak gdyby nie Antonia, nigdy nie stałby się poplecznikiem Riddle'a.
Pisząc list do wytwórczyni amuletów, okazał swoją desperację. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Był jednak również nieco zdesperowany. Chciał spróbować, bo nie miał nic do stracenia. Był gotowy wydawać każde pieniądze, o ile miało to zapewnić siostrze bezpieczeństwo.
Wysłał więc list, nad którym siedział wiele dni. Zmięty papier świadczył o wielokrotnym składaniu, bowiem nosił go w kieszeni, by w lesie wielokrotnie wczytywać się w jego treść i zadawać sobie pytanie: "Czy aby na pewno dobrze robię?". Efekt jego rozważań jest oczywisty - wiadomość poleciała prosto do okna panny Sheridan. Potem nastąpiło umówienie się na spotkanie i o to jest!
Michael przyszedł, zresztą jak zawsze, o wiele za wcześnie na miejsce spotkania. Pozwoliło mu to rozejrzeć się po okolicy i przeanalizować każdy zakamarek galerii. Tego dnia liczba gości była na tyle zadowalająca, że nieco uspokoił swoje wszelkie obawy. Nie chciał by ktokolwiek go zobaczył, a nie trudno było zaszyć się wśród odwiedzających. Nie podejrzewał jednak swoich znajomych o przebywanie w podobnym miejscu. Mieli ciekawsze rzeczy do roboty, aniżeli chadzanie wśród obrazów.
Bez trudu odnalazł obraz przedstawiający słoneczniki, lecz nie zatrzymał się przy nim. Niby obojętnie spojrzał na niego, by później udać się nieco dalej. Odnalazł dla siebie miejsce komfortowe, by tam stanąć i czekać. A żeby nie wydawać się podejrzanym po prostu wpatrywał się w obraz przed nim, co jakiś czas zerkając kątem oka na namalowane słoneczniki.
Zastanawiał się kim naprawdę okaże się polecona mu kobieta. Niewiele informacji mu podano, lecz wierzył osobie, która mu o niej powiedziała. Jakkolwiek miała wyglądać sam z pewnością nie prezentował się idealnie. Nie był szlachcicem i tak też nie wyglądał. Postarał się jednak wyglądać zwyczajnie, zostawiając zarost jako jego znak rozpoznawczy. Nigdy go do końca nie golił.
W pewnym momencie postanowił odwrócić się tyłem do sali, chcąc rozejrzeć się po obecnych. Nagle gdzieś w tłumie dostrzegł kwiaty, o które prosił kobietę. Nie spojrzał się jednak bezpośrednio, obserwując jedynie kątem oka przybyłą. Chwilę tak trwał, by w końcu ruszyć w jej stronę. Na jego twarzy nie widniały żadne emocje, a i w jego głowie póki co panowała pustka. Nie zamierzał jej oceniać za młody wygląd, a przynajmniej nie w tej chwili.
Podszedł do niej, stając obok kobiety. Nie spojrzał na nią.
- Podobno słoneczniki symbolizują ciepło i szczęście - zaczął, odnosząc się tym samym do trzymanych przez nią kwiatów. - Ale również oznaczają arogancję i pychę, o której jednak pani nie podejrzewam.
Dopiero teraz spojrzał na nią.
- Myślę, że mogę już zerwać nieco z tą osobliwą tajemniczością i wyjawić chociażby moje imię. Na imię mi Michael. - powiedział, za maską spokoju chowając zagubienie. Nie do końca wiedział o czym powinien mówić, z czym jednak potrafił się kryć.
Pisząc list do wytwórczyni amuletów, okazał swoją desperację. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Był jednak również nieco zdesperowany. Chciał spróbować, bo nie miał nic do stracenia. Był gotowy wydawać każde pieniądze, o ile miało to zapewnić siostrze bezpieczeństwo.
Wysłał więc list, nad którym siedział wiele dni. Zmięty papier świadczył o wielokrotnym składaniu, bowiem nosił go w kieszeni, by w lesie wielokrotnie wczytywać się w jego treść i zadawać sobie pytanie: "Czy aby na pewno dobrze robię?". Efekt jego rozważań jest oczywisty - wiadomość poleciała prosto do okna panny Sheridan. Potem nastąpiło umówienie się na spotkanie i o to jest!
Michael przyszedł, zresztą jak zawsze, o wiele za wcześnie na miejsce spotkania. Pozwoliło mu to rozejrzeć się po okolicy i przeanalizować każdy zakamarek galerii. Tego dnia liczba gości była na tyle zadowalająca, że nieco uspokoił swoje wszelkie obawy. Nie chciał by ktokolwiek go zobaczył, a nie trudno było zaszyć się wśród odwiedzających. Nie podejrzewał jednak swoich znajomych o przebywanie w podobnym miejscu. Mieli ciekawsze rzeczy do roboty, aniżeli chadzanie wśród obrazów.
Bez trudu odnalazł obraz przedstawiający słoneczniki, lecz nie zatrzymał się przy nim. Niby obojętnie spojrzał na niego, by później udać się nieco dalej. Odnalazł dla siebie miejsce komfortowe, by tam stanąć i czekać. A żeby nie wydawać się podejrzanym po prostu wpatrywał się w obraz przed nim, co jakiś czas zerkając kątem oka na namalowane słoneczniki.
Zastanawiał się kim naprawdę okaże się polecona mu kobieta. Niewiele informacji mu podano, lecz wierzył osobie, która mu o niej powiedziała. Jakkolwiek miała wyglądać sam z pewnością nie prezentował się idealnie. Nie był szlachcicem i tak też nie wyglądał. Postarał się jednak wyglądać zwyczajnie, zostawiając zarost jako jego znak rozpoznawczy. Nigdy go do końca nie golił.
W pewnym momencie postanowił odwrócić się tyłem do sali, chcąc rozejrzeć się po obecnych. Nagle gdzieś w tłumie dostrzegł kwiaty, o które prosił kobietę. Nie spojrzał się jednak bezpośrednio, obserwując jedynie kątem oka przybyłą. Chwilę tak trwał, by w końcu ruszyć w jej stronę. Na jego twarzy nie widniały żadne emocje, a i w jego głowie póki co panowała pustka. Nie zamierzał jej oceniać za młody wygląd, a przynajmniej nie w tej chwili.
Podszedł do niej, stając obok kobiety. Nie spojrzał na nią.
- Podobno słoneczniki symbolizują ciepło i szczęście - zaczął, odnosząc się tym samym do trzymanych przez nią kwiatów. - Ale również oznaczają arogancję i pychę, o której jednak pani nie podejrzewam.
Dopiero teraz spojrzał na nią.
- Myślę, że mogę już zerwać nieco z tą osobliwą tajemniczością i wyjawić chociażby moje imię. Na imię mi Michael. - powiedział, za maską spokoju chowając zagubienie. Nie do końca wiedział o czym powinien mówić, z czym jednak potrafił się kryć.
Gość
Gość
Ciekawe jakby na to zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że w tym aspekcie są do siebie akurat bardzo podobni. Młoda wiedźma wolała słuchać niż mówić, co może wynikało z faktu, iż niewielu zasługiwało na to, by poznać jej myśli. Ludzie lubili paplać, cieszyli się, widząc oczy skupione na nich, bo czuli się wtedy tacy ważni. W tym tkwiła też ich zguba. Jeśli wykazywałeś się wystarczającą cierpliwością, czasami otrzymywałeś nagrodę w postaci jednego sekretu, może więcej, wypowiedzianego między wierszami. Wystarczyło mieć trochę wyobraźni, umieć łączyć jedno z drugim i nagle stawałeś na wygranej pozycji. Pandora dopiero uczyła się jak to wykorzystać, niepewnie stawała na tej ścieżce raczej kolekcjonując informacje niż naprawdę ich używając. Wciąż żyła w bańce bezpieczeństwa, pozwalała sobie na pewną dozę naiwności i nie sądziła, że tak naprawdę może przydarzyć jej się coś złego. Dla niej była to zabawa, taka gra — była bohaterką jednej ze swych książek i przeskakiwała z rozdziału do rozdziału, raz stając po dobrej stronie, raz po złej. Czyżby musiała się sparzyć, by nauczyć się odpowiedzialności? Być może niedługo miało to nastąpić.
Młoda wiedźma potrafiła się kryć ze swoimi emocjami, a także intencjami, czego nauczyła się od swojego nauczyciela jeszcze we Francji. Po śmierci matki czuła ogromną pustkę, była wypłukana z wszelkich czułości i nietrudno jej było uchwycić się tego, dopracować to w sobie i następnie nosić jako maskę. Stała się częścią jej osoby, budując na jej chwiejnej moralności, ogólnej obojętności oraz na tym, że zbyt łatwo popadała w monotonię. Nauka czarnej magii, prowadzenie interesów w tajemnicy podsycały jej ciekawość i zapewniały trochę adrenaliny. Było to igranie z ogniem, ale czego się nie robiło, by poczuć się trochę bardziej żywym?
W pewnym momencie zauważyła, że jakiś na oko kilka lat od niej starszy mężczyzna, zbliża się w jej stronę. Prawdę mówiąc, skupiona była na obserwowaniu kogoś innego, kto przypominał jej pewnego o rok starszego Krukona. Mimo tego, że jej uwaga była rozproszona, nie okazała zdziwienia ani nie wzdrygnęła, kiedy usłyszała głos obok siebie. Zachowując jeszcze przez chwilę pozory, również się nie odwracała w jego stronę, ale uśmiechnęła się bardzo subtelnie i zawadiacko, zachowując pokerową twarz.
— Cóż to za czasy, że ciepło i szczęście odnajdujemy tylko w kwiatach, a arogancję natomiast w ludziach... — odpowiedziała enigmatycznie. Tajemniczy nieznajomy sam zaczął od zagadek, nie pomijając listów, które były pełne niewiadomych, więc uznała, iż winna mu była odpłacić się tym samym. — Cienka jest granica między pewnością siebie, a zuchwałością i zbyt wiele osób jej nie dostrzega.
Być może w tym tkwił problem. Pandora starała się zawsze oceniać wszystko chłodnym okiem, nawet swoje własne amulety. To emocje często zaburzały naszą ocenę, a także egoizm oraz zgubne wysokie poczucie własnej wartości. Wydawało się, że tego ostatniego ostatnio było na pęczki — nosili je zwłaszcza ci, przekonani o swojej wyższości nad innymi rodami oraz o słuszności wyzbycia się mugoli. Ona sama odmawiała opowiadania się po jakiejkolwiek ze stron, nie bardzo dostrzegając sens w samej idei wojny. Miała jednak to szczęście urodzić się w rodzinie czystokrwistych czarodziejów, więc kłopoty nie dotykały jej bezpośrednio. Stojący przed nią mężczyzna oczywiście tego nie wiedział, jak i ona nie wiedziała, jakie poglądy czaiły się w jego umyśle.
— Moje imię już pan zna — skwitowała, odwracając się w jego stronę. Zachowywała już teraz zupełnie neutralną minę, dopasowując się tym samym do tego, co on prezentował. Pogładziła ozdobną bransoletę, którą nosiła na lewym nadgarstku i spojrzała na niego pewniej. Przechyliła lekko głowę, próbując ocenić jego intencje. Był sporo od niej wyższy, ale nie czuła się przytłoczona.
— Czego pan szuka, panie Michael? — zapytała, zaczynając temat. Nie wyglądał na takiego, który potrzebował najpierw pogawędki o pogodzie, nie było potrzeby na i tak fałszywe uprzejmości. Pandora może nie potrafiła z łatwością stwierdzać czy ktoś kłamie, jednakże sama ceniła szczerość. Najpierw chciała aby sam ubrał w słowa to, czym był zainteresowany. Jeśli nie był pewien, miała przygotowaną serię najważniejszych pytań.
Młoda wiedźma potrafiła się kryć ze swoimi emocjami, a także intencjami, czego nauczyła się od swojego nauczyciela jeszcze we Francji. Po śmierci matki czuła ogromną pustkę, była wypłukana z wszelkich czułości i nietrudno jej było uchwycić się tego, dopracować to w sobie i następnie nosić jako maskę. Stała się częścią jej osoby, budując na jej chwiejnej moralności, ogólnej obojętności oraz na tym, że zbyt łatwo popadała w monotonię. Nauka czarnej magii, prowadzenie interesów w tajemnicy podsycały jej ciekawość i zapewniały trochę adrenaliny. Było to igranie z ogniem, ale czego się nie robiło, by poczuć się trochę bardziej żywym?
W pewnym momencie zauważyła, że jakiś na oko kilka lat od niej starszy mężczyzna, zbliża się w jej stronę. Prawdę mówiąc, skupiona była na obserwowaniu kogoś innego, kto przypominał jej pewnego o rok starszego Krukona. Mimo tego, że jej uwaga była rozproszona, nie okazała zdziwienia ani nie wzdrygnęła, kiedy usłyszała głos obok siebie. Zachowując jeszcze przez chwilę pozory, również się nie odwracała w jego stronę, ale uśmiechnęła się bardzo subtelnie i zawadiacko, zachowując pokerową twarz.
— Cóż to za czasy, że ciepło i szczęście odnajdujemy tylko w kwiatach, a arogancję natomiast w ludziach... — odpowiedziała enigmatycznie. Tajemniczy nieznajomy sam zaczął od zagadek, nie pomijając listów, które były pełne niewiadomych, więc uznała, iż winna mu była odpłacić się tym samym. — Cienka jest granica między pewnością siebie, a zuchwałością i zbyt wiele osób jej nie dostrzega.
Być może w tym tkwił problem. Pandora starała się zawsze oceniać wszystko chłodnym okiem, nawet swoje własne amulety. To emocje często zaburzały naszą ocenę, a także egoizm oraz zgubne wysokie poczucie własnej wartości. Wydawało się, że tego ostatniego ostatnio było na pęczki — nosili je zwłaszcza ci, przekonani o swojej wyższości nad innymi rodami oraz o słuszności wyzbycia się mugoli. Ona sama odmawiała opowiadania się po jakiejkolwiek ze stron, nie bardzo dostrzegając sens w samej idei wojny. Miała jednak to szczęście urodzić się w rodzinie czystokrwistych czarodziejów, więc kłopoty nie dotykały jej bezpośrednio. Stojący przed nią mężczyzna oczywiście tego nie wiedział, jak i ona nie wiedziała, jakie poglądy czaiły się w jego umyśle.
— Moje imię już pan zna — skwitowała, odwracając się w jego stronę. Zachowywała już teraz zupełnie neutralną minę, dopasowując się tym samym do tego, co on prezentował. Pogładziła ozdobną bransoletę, którą nosiła na lewym nadgarstku i spojrzała na niego pewniej. Przechyliła lekko głowę, próbując ocenić jego intencje. Był sporo od niej wyższy, ale nie czuła się przytłoczona.
— Czego pan szuka, panie Michael? — zapytała, zaczynając temat. Nie wyglądał na takiego, który potrzebował najpierw pogawędki o pogodzie, nie było potrzeby na i tak fałszywe uprzejmości. Pandora może nie potrafiła z łatwością stwierdzać czy ktoś kłamie, jednakże sama ceniła szczerość. Najpierw chciała aby sam ubrał w słowa to, czym był zainteresowany. Jeśli nie był pewien, miała przygotowaną serię najważniejszych pytań.
we all have our reasons.
Ludzie pragnęli uwagi. Nieświadomie szukali słuchaczy, chcąc wyzbyć się wszystkiego co ich dusi od środka. Pragnęli wylać wszystkie swoje żale, myśli i marzenia, ponieważ potrzebowali tego poczucia, że ktoś ich słucha i ktoś będzie mógł pochwalić ich zamiary bądź je skrytykować. Naturalnie nie wszyscy tacy byli, ale zatrważająca większość. Szczególnie gdy pozwalano im mówić, gdy zachęcano ich do tego. Chociaż nie chcieli sobie zaszkodzić, to często ta gadatliwość ściągała na nich wiele problemów. Wielu było takich, którzy słuchając wyłapywali wszystkie niuanse, które były jedynie pozornie nieistotne. Jeśli byli mądrzy, umieli dodać fakty do siebie i posklejać je w całość, która mogła być bronią przeciwko komuś. Wielu wierzy, że wiedza to potęga. Michael zgadzał się z tym, ponieważ wiedząc to i owo, można było sterować innymi. On jednak tego nie wykorzystywał, chociaż mógł. Jeśli czegoś był pewien to swojej wiedzy o ludziach, którą zyskał dzięki wielu godzinom siedzenia i ukradkowego obserwowania innych. W szkole miał dużo czasu na uczenie się tej sztuki, a po jej zakończeniu mógł ją jedynie doskonalić. Nie chciał jednak bezpodstawnie działać przeciw komukolwiek. Wiedza ta służyła mu jedynie do obrony, a ta była dla niego szczególnie ważna w dzisiejszych czasach. Chronił siebie i swój umysł przed intruzami, a dzięki temu czuł się bezpiecznie sam z sobą. Niewielu mogło się poszczycić takim uczuciem.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc odpowiedzieć kobiety. Gdy mówił o kwiatach nie do końca wiedział, jakiej odpowiedzi mógłby się spodziewać. Nigdy niczego nie zakładał z góry, starał się nie dać zwieść pozorom. A jednak słowa płynące z ust rozmówczyni spodobały mu się i pozwoliły wierzyć, iż trafił na mądrą osobę, z którą rozmowy i załatwianie interesów nie będzie katorgą.
- Na początek oczekuję pewności, iż obowiązuje panią tajemnica zawodowa, dzięki której moja tożsamość, a w sytuacji gdy pani nawet jej nie zna, jakiekolwiek informacje o mnie nie zostaną zdradzone. Wolałbym aby pani nie chwaliła się mną jako klientem ani tym bardziej informacjami dotyczącymi moich oczekiwań.
Zależało mu na amulecie ochronnym, lecz ten miał być specyficzny. Był przeznaczony dla jego siostry, a więc osoby związanej z czarną magią. Dla osoby często zatracającej się w ciemności. Z pewnością takowe informacje były ważne, a mówienie o nich nie było rzeczą łatwą. Stąd jego podchody, tajemnice i niepełne wiadomości na jego temat. Pragnął by amulet był skuteczny, a do tego potrzebna była prawda.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc odpowiedzieć kobiety. Gdy mówił o kwiatach nie do końca wiedział, jakiej odpowiedzi mógłby się spodziewać. Nigdy niczego nie zakładał z góry, starał się nie dać zwieść pozorom. A jednak słowa płynące z ust rozmówczyni spodobały mu się i pozwoliły wierzyć, iż trafił na mądrą osobę, z którą rozmowy i załatwianie interesów nie będzie katorgą.
- Na początek oczekuję pewności, iż obowiązuje panią tajemnica zawodowa, dzięki której moja tożsamość, a w sytuacji gdy pani nawet jej nie zna, jakiekolwiek informacje o mnie nie zostaną zdradzone. Wolałbym aby pani nie chwaliła się mną jako klientem ani tym bardziej informacjami dotyczącymi moich oczekiwań.
Zależało mu na amulecie ochronnym, lecz ten miał być specyficzny. Był przeznaczony dla jego siostry, a więc osoby związanej z czarną magią. Dla osoby często zatracającej się w ciemności. Z pewnością takowe informacje były ważne, a mówienie o nich nie było rzeczą łatwą. Stąd jego podchody, tajemnice i niepełne wiadomości na jego temat. Pragnął by amulet był skuteczny, a do tego potrzebna była prawda.
Gość
Gość
Może powinna mówić więcej, a może i tak odzywała się zbyt często. Wiedza była potęgą, dawała przewagę, ale cisza była równie ważna. Wybierając swoją taktykę, kształtując osobowość, Pandora była w stanie zrobić krok do przodu i ukazać całą swoją osobę w świetle reflektorów... Jak wiadomo, tak się nie stało. Zamiast tego cofała się do tyłu, do cienia, za kurtynę, uciekając przed ciekawskimi spojrzeniami. Była stworzeniem nocny — to w końcu w ciemności gwiazdy lśniły najjaśniej. To prawda, nie miała już swojej przewodniczki, ale miała nadzieję, iż pojawi się ktoś kto okaże się chociażby w połowie tak prawdziwy, jak Celeste. Miała co do tego nawet dobre przeczucie, nawet jeśli już jakiś czas nie było z nią kontaktu. To by było zbyt niesprawiedliwe, gdyby miała stracić kolejną ważną dla siebie osobę. Świat nie mógłby na to pozwolić. Młoda wiedźma w tym aspekcie była przeświadczona o swojej racji, w końcu od zawsze czuła się wyróżniona. Zabrakło osoby, która by ją motywowała, ale pozostały jej jeszcze resztki tego odczucia i potrafiła się nimi karmić. Unosiła wysoko podbródek, patrzyła obcym prosto w oczy; oni i tak nie wiedzieli, co się za nimi kryło. Jej wielka wada i jej wielka siła — zabawne jak ta sama rzecz mogła sprytnie zmieniać swoje oblicze, odwracać się raz swoją jasną stroną, innym razem ciemną. Dobierała je by pasowały do sytuacji, wydawało jej się, że intuicja jej nie zwodzi, a wszelkie sukcesy zawdzięczać może jedynie sobie. Nie dopuszczała myśli, iż kusiła los, tylko szczęście decydowało o jej ucieczkach z opresji. Zajmując najważniejsze miejsce w sercu matki, wychowana w przekonaniu o swoim spokojnym istnieniu, nie brała pod uwagę okrutnych decyzji losu. Skrzywdził ją raz, ledwo mu to wybaczyła, ale nie mógł przecież pomieszać jej kroków, była na drodze by odnaleźć s e n s, a wraz z nim, samą siebie.
Nie była z rodzaju dam i salonowych panienek, jednakże dzieliła z nimi pewne podobieństwo — liczyła, że coś nagle objawi się tuż przed nią i nagle to, co wydawało się poplątane zmieni się w sensowny obraz. Nie czekała na ratunek, a może był on konieczny, by ja wydostać z mętnej wody niepewności i decyzji. Nie była okrutna, z drugiej strony nie potrafiła działać dla dobra innych. Odnajdywała się doskonale w swojej samotności, tylko czasami wolała wejść między ludzi, czerpać z ich towarzystwa nawet z nimi nie rozmawiając. Na barkach nosiła gniew jak i spokój w równych ilościach. Po środku tego wszystkiego, obojętność.
Jego teraz obserwowała ukradkiem, spod długich rzęs. Na jej wargach zagrał delikatny uśmiech, miała jednak nadzieję, iż go nie zauważył. Zaraz się otrząsnęła, odrzuciła włosy do tyłu i poprawiła kapelusz. Nie chciała go zdejmować, ponieważ sprawiał, że przynajmniej wydawała się trochę wyższa.
— Proszę się o to nie obawiać. Dyskrecja obejmujące dwie strony to dla mnie sprawa najwyższej wagi — odparła pewnie, bez większego zastanowienia. — Jak się pan pewnie domyśla, ja również pragnę utrzymać swoją... działalność w tajemnicy. — Teraz już spojrzała wprost na niego, orzechowe oczy skupione na lustrowaniu jego reakcji. Przekrzywiła lekko główkę w jedną stronę, uśmiechając się wreszcie otwarcie, chociaż tylko kącikami ust. — A jednak, najwyraźniej, słowo o mnie i o moich amuletach krąży.
Nie widać było w jej postawie oburzenia. Wzruszyła nieznacznie ramionami, decydując, że gdyby tak nie było, nie miałaby żadnych klientów. Dla niej każdy jej wyrób był unikalny, na swój sposób piękny oraz harmonijny, nawet jeżeli ten ład stworzony był z nici, którymi wyszywana była sama czarna magia. On, ten mężczyzna stojący nieopodal niej, nie mógł wiedzieć, jakie zamówienia wykonywała najczęściej. Tak jak i ona nie mogła jasno stwierdzić, czego pragnął, dopóki jej tego nie zdradził.
— Może pan zacząć od funkcji amuletu, która pana interesuje. To mi da ogólny obraz, a z każdą nową informacją będę go wzbogacać o szczegóły — zniżyła ton głosu, zaczepiając go o konspiracyjną nutę. Wolała, by nie zostali podsłuchani, zamilkła więc, kiedy niedaleko nich przystanęła starsza para, wyraźnie zainteresowana wiszącymi na ścianach dziełami.
Nie była z rodzaju dam i salonowych panienek, jednakże dzieliła z nimi pewne podobieństwo — liczyła, że coś nagle objawi się tuż przed nią i nagle to, co wydawało się poplątane zmieni się w sensowny obraz. Nie czekała na ratunek, a może był on konieczny, by ja wydostać z mętnej wody niepewności i decyzji. Nie była okrutna, z drugiej strony nie potrafiła działać dla dobra innych. Odnajdywała się doskonale w swojej samotności, tylko czasami wolała wejść między ludzi, czerpać z ich towarzystwa nawet z nimi nie rozmawiając. Na barkach nosiła gniew jak i spokój w równych ilościach. Po środku tego wszystkiego, obojętność.
Jego teraz obserwowała ukradkiem, spod długich rzęs. Na jej wargach zagrał delikatny uśmiech, miała jednak nadzieję, iż go nie zauważył. Zaraz się otrząsnęła, odrzuciła włosy do tyłu i poprawiła kapelusz. Nie chciała go zdejmować, ponieważ sprawiał, że przynajmniej wydawała się trochę wyższa.
— Proszę się o to nie obawiać. Dyskrecja obejmujące dwie strony to dla mnie sprawa najwyższej wagi — odparła pewnie, bez większego zastanowienia. — Jak się pan pewnie domyśla, ja również pragnę utrzymać swoją... działalność w tajemnicy. — Teraz już spojrzała wprost na niego, orzechowe oczy skupione na lustrowaniu jego reakcji. Przekrzywiła lekko główkę w jedną stronę, uśmiechając się wreszcie otwarcie, chociaż tylko kącikami ust. — A jednak, najwyraźniej, słowo o mnie i o moich amuletach krąży.
Nie widać było w jej postawie oburzenia. Wzruszyła nieznacznie ramionami, decydując, że gdyby tak nie było, nie miałaby żadnych klientów. Dla niej każdy jej wyrób był unikalny, na swój sposób piękny oraz harmonijny, nawet jeżeli ten ład stworzony był z nici, którymi wyszywana była sama czarna magia. On, ten mężczyzna stojący nieopodal niej, nie mógł wiedzieć, jakie zamówienia wykonywała najczęściej. Tak jak i ona nie mogła jasno stwierdzić, czego pragnął, dopóki jej tego nie zdradził.
— Może pan zacząć od funkcji amuletu, która pana interesuje. To mi da ogólny obraz, a z każdą nową informacją będę go wzbogacać o szczegóły — zniżyła ton głosu, zaczepiając go o konspiracyjną nutę. Wolała, by nie zostali podsłuchani, zamilkła więc, kiedy niedaleko nich przystanęła starsza para, wyraźnie zainteresowana wiszącymi na ścianach dziełami.
we all have our reasons.
Od czasu do czasu słyszał opinie, że powinien być bardziej rozmowny, że nie powinien się zamykać na innych ludzi. Że posiadanie znajomości, to coś dobrego, co powinien wykorzystywać. Słowa ojca jednak nigdy nie miały dla niego żadnego znaczenia, bowiem były wbrew jego naturze. Może byłby w stanie oczarować kobiety i tym samym posiąść te jakże potężne znajomości, lecz nie było mu to potrzebne do szczęścia. Im więcej miało się znajomych, tym większe miało się zobowiązania wobec nich. Zdawał sobie sprawę, że relacje należy pielęgnować niczym ukochane rośliny, by te mogły rosnąć dumne i piękne. On nie miał na to czasu ani ochoty. Wolał oddawać się swojemu zawodowi, pasji i siostrze, którą chciał się opiekować. Nic innego nie miało znaczenia. To właśnie ta troska zaprowadziła go do galerii sztuki, do której wcześniej prawdopodobnie by nie wszedł. Szanował malarzy i rzeźbiarzy, ale nie miłował ich. O wiele większą sympatią obdarzył muzykę, którą sam się zajmował. Szczególnie, iż ta uspokajała nie tylko jego, ale i bliźniaczkę często chętnie słuchającą dźwięków, które wydobywał za pomocą delikatnych stuknięć w klawisze fortepianu. To jednocześnie był jego mały hołd w stosunku do niedocenionej przez nikogo matki, która przecież też umiała pięknie grać. Nigdy jednak nie wyjawił tego Antoni, bowiem ta z pewnością znienawidziłaby jego grę tak, jak od zawsze ogromną nienawiścią darzyła rodzicielkę. Twierdziła, iż to przez nią ich czysta krew została zbrukana. Pragnęła być taka jak większość członków rycerzy, lecz nie mogła być i to ją bolało.
- Chyba nie powinna się pani tak ukrywać jeśli pragnie pani dalej robić to, co robi - odpowiedział. - Ja jednak informacje o pani otrzymałem, a bardziej wziąłem sobie z dość nieoficjalnych źródeł. Nie jest pani bardzo znana, co między innymi mnie do pani przekonało.
Gdyby musiał udać się do kogoś bardziej znanego, musiałby liczyć się z tym, że twórca mógłby zacząć się chwalić. Tak zazwyczaj robili Ci, którym zarobek uderzył do głowy. Ktoś zatem dowiedziałby się o jego zakupie, a tego pragnął uniknąć. Mało znana twórczyni, z którą teraz rozmawiał, pozwalała mu wierzyć o wiele bardziej w obiecywaną przez siebie dyskrecję. Fakt zaś, iż sam Michael był osobą nieznaną, pozwolił mu wierzyć, iż tak naprawdę nie ma się czym chwalić.
- Amulet ma być prezentem dla siostry - zaczął, starając się mówić wystarczająco cicho, lecz głośno na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń. - Pragnę, by chronił ją przed niebezpieczeństwem, a z tym ma ona ostatnio częsty kontakt. Trudno mi sprecyzować jego źródło, bowiem jest ono... wielorakie, o ile tak to mogę określić.
- Chyba nie powinna się pani tak ukrywać jeśli pragnie pani dalej robić to, co robi - odpowiedział. - Ja jednak informacje o pani otrzymałem, a bardziej wziąłem sobie z dość nieoficjalnych źródeł. Nie jest pani bardzo znana, co między innymi mnie do pani przekonało.
Gdyby musiał udać się do kogoś bardziej znanego, musiałby liczyć się z tym, że twórca mógłby zacząć się chwalić. Tak zazwyczaj robili Ci, którym zarobek uderzył do głowy. Ktoś zatem dowiedziałby się o jego zakupie, a tego pragnął uniknąć. Mało znana twórczyni, z którą teraz rozmawiał, pozwalała mu wierzyć o wiele bardziej w obiecywaną przez siebie dyskrecję. Fakt zaś, iż sam Michael był osobą nieznaną, pozwolił mu wierzyć, iż tak naprawdę nie ma się czym chwalić.
- Amulet ma być prezentem dla siostry - zaczął, starając się mówić wystarczająco cicho, lecz głośno na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń. - Pragnę, by chronił ją przed niebezpieczeństwem, a z tym ma ona ostatnio częsty kontakt. Trudno mi sprecyzować jego źródło, bowiem jest ono... wielorakie, o ile tak to mogę określić.
Gość
Gość
Jej palce zawędrowały do ronda kapelusza, odsuwając go nieco w tył i rozświetlając jej wcześniej skryte w cieniu policzki. Pomyślała, że była dokładnie tam, gdzie być powinna. Między ciemnością, a światłem — wystarczył półobrót i mogła zajrzeć do któregokolwiek ze światów. Wcześniej przez długi czas skupiona była na wypędzaniu ze swojego życia zwyczajności, prostych oraz przyziemnych elementów, do których dostęp miał każdy, ponieważ chciała poczuć się wyjątkowa, inna. Nauka starożytnych run nie była wystarczająca; fascynowały ją te tajemne znaki, gdyż ich interpretacja zależała od wyobraźni i potęgi umysłu tłumaczącego, lecz ta dziedzina nie zaspokajała jej wewnętrznej ciekawości. Młoda wiedźma przeżyła wiele lat nie mogąc odnaleźć tej jednej rzeczy, która ją przyciągnie i zatrzyma przy sobie. Coś podobnego odnalazła w czarnej magii, podobnie w wytwórstwie amuletów i jeszcze jej to wystarczało. A jednak bywały takie dni, kiedy ponure myśli odnajdywały ku niej drogę, trącały ją i ciągały, szepcząc, że wcale nie jest bliżej osiągnięcia satysfakcji, że dalej jest tylko błędnym, zagubionym ognikiem. To nie dziś. Wręcz przeciwnie. Tu w galerii, patrząc nienarzucającym niczego wzrokiem na potencjalnego klienta, czuła, iż wszystko jest na swoim miejscu. Mogła to być cisza przed burzą, wstrzymany oddech przez przyszłą tragedią… któż to miał przewidzieć?
Nie przelewała swoich myśli ani na papier, ani na innych ludzi. Dopiero niedawno podjęła decyzję, by pomalutku, bez pośpiechu zacząć pojednywać się ze swoją rodziną oraz ze starymi znajomymi. Miała czasami wrażenie, że dzieliła ją od nich przestrzeń niezapełniona, bez dna i bez końca, więc dopóki skrupulatnie nie wybadała jej granic, jej ścian, nie mogła ryzykować. Być może gdyby poświęciła więcej godzin na studiowanie odpowiednich tytułów, potrafiłaby oczarowywać słowem i nikt nie domyśliłby się ile w jej wersach jest prawdy, a ile kłamstwa. Ale to wymagałoby czasu, poświęcenia, rozmów, które jej nie interesowały. Nie była nigdy drogim kamieniem stworzonym do bycia p o d z i w i a n y m. To jej dzieła miały być adorowane, nie autor, w którego subtelnych dłoniach się one zrodziły.
Gdyby wiedziała, na pewno potrafiłaby zrozumieć, skąd w jego siostrze to pragnienie i poczucie niesprawiedliwości. Niekiedy wydawało się, że los się pomylił. Mieliśmy być kimś innym, powstać gdzie indziej, walczyć o coś innego. A może to był test i przyszłość była nasza, na wyciagnięcie ręki.
— Sława ma to do siebie, że przyciąga zarówno pozytywne rezultaty jak i może przynieść katastrofalne skutki — zaczęła, unosząc kąciki ust w minimalnie ironicznym uśmiechu, który jednak szybko zbladł i powoli pokręciła przecząco głową. Oderwała na chwilę wzrok od jego twarzy, kierując go ku podejrzanemu mężczyźnie, stojącemu nieopodal. Milczała przez dłuższy moment, obserwując go, lecz zaraz podjął się on dalszego zwiedzania galerii.
Nie mogła mu tak zwyczajnie zdradzić faktów ze swojego życia, oznajmić, że prawie nikt z jej najbliższej rodziny nie wiedział o jej działalności, ponieważ gdyby tak było, musiałaby ją zakończyć. — Nie tworzę obrazów, które mogłyby zadowalać tysiąc par oczu. Moje dzieła trafią zaś do tych, do których trafić powinny. Tak się działo do tej pory, tak sam pan do mnie trafił. — Oczywiście, lepsza i szersza reputacja by jej nie zaszkodziła. Dodatkowe galeony zawsze mogły się przydać, a zwłaszcza dla kogoś, kto pragnął niezależności. Jednakże każde kolejne wypowiedzenie jej nazwiska, każdy podmuch wiatru, łączący amulety i jej adres, mógł trafić nie tam gdzie trzeba. Próbowała być ostrożna.
Ze zrozumieniem skinęła głową. Dyskrecja. Przyłożyła bezwiednie palec do ust, zastanawiając się czy będzie w posiadaniu odpowiednich materiałów.
— Musi więc do niej pasować — rzekła cicho, jeszcze pogrążona w swoich myślach. Było to podstawą amuletów ochronnych, które tworzyła, ponieważ nic nie działało silnej niż talizman, wyczuwający swego właściciela. Poza tym, nie mógł być używany przez osoby postronne, co było dodatkową zaletą. — Proszę mi powiedzieć coś o niej. Nie muszę znać jej imienia, ale najbardziej wartościowe informacje to na przykład miesiąc, w którym się urodziła oraz jej ulubiony kolor. Rzeczy i aspekty, które mogę wcielić do niego. — zakończyła, kierując orzechowe tęczówki w jego stronę.
Nie przelewała swoich myśli ani na papier, ani na innych ludzi. Dopiero niedawno podjęła decyzję, by pomalutku, bez pośpiechu zacząć pojednywać się ze swoją rodziną oraz ze starymi znajomymi. Miała czasami wrażenie, że dzieliła ją od nich przestrzeń niezapełniona, bez dna i bez końca, więc dopóki skrupulatnie nie wybadała jej granic, jej ścian, nie mogła ryzykować. Być może gdyby poświęciła więcej godzin na studiowanie odpowiednich tytułów, potrafiłaby oczarowywać słowem i nikt nie domyśliłby się ile w jej wersach jest prawdy, a ile kłamstwa. Ale to wymagałoby czasu, poświęcenia, rozmów, które jej nie interesowały. Nie była nigdy drogim kamieniem stworzonym do bycia p o d z i w i a n y m. To jej dzieła miały być adorowane, nie autor, w którego subtelnych dłoniach się one zrodziły.
Gdyby wiedziała, na pewno potrafiłaby zrozumieć, skąd w jego siostrze to pragnienie i poczucie niesprawiedliwości. Niekiedy wydawało się, że los się pomylił. Mieliśmy być kimś innym, powstać gdzie indziej, walczyć o coś innego. A może to był test i przyszłość była nasza, na wyciagnięcie ręki.
— Sława ma to do siebie, że przyciąga zarówno pozytywne rezultaty jak i może przynieść katastrofalne skutki — zaczęła, unosząc kąciki ust w minimalnie ironicznym uśmiechu, który jednak szybko zbladł i powoli pokręciła przecząco głową. Oderwała na chwilę wzrok od jego twarzy, kierując go ku podejrzanemu mężczyźnie, stojącemu nieopodal. Milczała przez dłuższy moment, obserwując go, lecz zaraz podjął się on dalszego zwiedzania galerii.
Nie mogła mu tak zwyczajnie zdradzić faktów ze swojego życia, oznajmić, że prawie nikt z jej najbliższej rodziny nie wiedział o jej działalności, ponieważ gdyby tak było, musiałaby ją zakończyć. — Nie tworzę obrazów, które mogłyby zadowalać tysiąc par oczu. Moje dzieła trafią zaś do tych, do których trafić powinny. Tak się działo do tej pory, tak sam pan do mnie trafił. — Oczywiście, lepsza i szersza reputacja by jej nie zaszkodziła. Dodatkowe galeony zawsze mogły się przydać, a zwłaszcza dla kogoś, kto pragnął niezależności. Jednakże każde kolejne wypowiedzenie jej nazwiska, każdy podmuch wiatru, łączący amulety i jej adres, mógł trafić nie tam gdzie trzeba. Próbowała być ostrożna.
Ze zrozumieniem skinęła głową. Dyskrecja. Przyłożyła bezwiednie palec do ust, zastanawiając się czy będzie w posiadaniu odpowiednich materiałów.
— Musi więc do niej pasować — rzekła cicho, jeszcze pogrążona w swoich myślach. Było to podstawą amuletów ochronnych, które tworzyła, ponieważ nic nie działało silnej niż talizman, wyczuwający swego właściciela. Poza tym, nie mógł być używany przez osoby postronne, co było dodatkową zaletą. — Proszę mi powiedzieć coś o niej. Nie muszę znać jej imienia, ale najbardziej wartościowe informacje to na przykład miesiąc, w którym się urodziła oraz jej ulubiony kolor. Rzeczy i aspekty, które mogę wcielić do niego. — zakończyła, kierując orzechowe tęczówki w jego stronę.
we all have our reasons.
Nigdy nie dążył do inności. Nigdy nie pragnął wyróżniać się spośród tłumu, chcąc znikać wśród szarych i podobnych do siebie twarzy. Niekoniecznie zależało mu na tym samym sposobie myślenia, bowiem nie potrafiłby myśleć w tak niemądrych kategoriach jak inni, ale chciał chociaż zniknąć. Jego celem było spokojne życie na uboczu, które mógłby przeżyć wśród bliskich mu osób. Możliwe jednak, że to w tym właśnie tkwił problem. Będąc częścią społeczności dążącej do wielkości, nie sposób było nie odstawać od tych wielkich ambicji. Przez swoje marzenia i sposób bycia sam uczynił się osobą wyróżniającą się w tłumie. Nigdy jednak nie dążył do zmiany tego stanu rzeczy, ponieważ było to dla niego niemożliwe. Nie umiał udawać kogoś, kim nie był. Stał się zatem sobą - małomównym mężczyznom kochającym siostrę, fortepian i smoki. Po czasie okazało się, iż jak na razie jest to wystarczające, a jednak nie był szczęśliwy, choć wydawało się być to na wyciągnięcie jego ręki. Jego spotkanie w galerii było jedną z prób uchwycenia tego stanu, choć wciąż głęboko w podświadomości pojawiał się jeszcze jeden problem. Rycerze, do których należał. Coraz częściej wyrzucał sobie, iż źle zrobił dołączając do ich szeregów. Wyraźnie nie pasował tam - nigdy nie przejawiał nienawiści w stosunku do mugoli, a i nie dążył do rozlewu krwi. Decyzja o staniu w zielonych szeregach podyktowana była jego troską o bliźniaczkę i tylko tym uczuciem, co zręcznie potrafił ukryć. Dzięki temu do tej pory udało mu się trwać na miejscu bez żadnych problemów.
- Wszystko niesie ze sobą zarówno zalety, jak i wady - odpowiedział, wzdychając cicho po chwili. Jego wzrok ponownie spoczywał na obrazie, próbując dostrzec w nim jakieś szczegóły. Nie miało to żadnego głębszego celu i już po chwili wyczuł bezcelowość swoich działań. Nie odrywał jednak wzroku od dzieła, przywołując w pamięci twarz siostry. Wytwórczyni amuletów oczekiwała od niego przybliżenia jej sylwetki, co wcale nie należało do łatwych, jeśli chciał zachować odpowiedni rąbek tajemnicy. Musiał więc na chwilę zamilknąć, by móc odpowiednio wyselekcjonować informacje, które może zdradzić bądź te, które są pomocne. Niektóre musiał przekazać w sposób nie do końca bezpośredni. Z pewnością gdyby wiedział o tym, wcześniej przygotowałby sobie jakąś wypowiedź. Nie miał jednak pojęcia o tym jak wygląda proces powstawania amuletów.
- Moja bliźniaczka urodziła się w październiku. Jest ode mnie młodsza o sekundy, może minuty... Lubi głęboką czerwień oraz czerń. - zaczął od bezpośrednich pytań kobiety, po czym zaczął zastanawiać się nad czymś, co mógłby dodać od siebie. - Lubi słuchać jak gram na fortepianie. Wydaje się to ją w jakiś sposób uspokajać, koi jej dość porywczy charakter. Lubi również jeździectwo. Jej usposobienie wydaje się być nieco podobne do mnie - nie lubi marnować słów i dobrze potrafi analizować otoczenie. Poza tym... - urwał na chwilę, czując problem z wypowiedzeniem najważniejszej, jego zdaniem, kwestii. Postanowił jednak zaryzykować. - Ma też dość częsty kontakt z czarną magią.
Ostatnie zdanie wypowiedział cicho, wręcz przez zęby. Nie oglądał się na osoby w pomieszczeniu, lecz był uważny. Słowa miały dotrzeć jedynie do uszu jego drobnej towarzyszki i tam właśnie trafiły.
- Wszystko niesie ze sobą zarówno zalety, jak i wady - odpowiedział, wzdychając cicho po chwili. Jego wzrok ponownie spoczywał na obrazie, próbując dostrzec w nim jakieś szczegóły. Nie miało to żadnego głębszego celu i już po chwili wyczuł bezcelowość swoich działań. Nie odrywał jednak wzroku od dzieła, przywołując w pamięci twarz siostry. Wytwórczyni amuletów oczekiwała od niego przybliżenia jej sylwetki, co wcale nie należało do łatwych, jeśli chciał zachować odpowiedni rąbek tajemnicy. Musiał więc na chwilę zamilknąć, by móc odpowiednio wyselekcjonować informacje, które może zdradzić bądź te, które są pomocne. Niektóre musiał przekazać w sposób nie do końca bezpośredni. Z pewnością gdyby wiedział o tym, wcześniej przygotowałby sobie jakąś wypowiedź. Nie miał jednak pojęcia o tym jak wygląda proces powstawania amuletów.
- Moja bliźniaczka urodziła się w październiku. Jest ode mnie młodsza o sekundy, może minuty... Lubi głęboką czerwień oraz czerń. - zaczął od bezpośrednich pytań kobiety, po czym zaczął zastanawiać się nad czymś, co mógłby dodać od siebie. - Lubi słuchać jak gram na fortepianie. Wydaje się to ją w jakiś sposób uspokajać, koi jej dość porywczy charakter. Lubi również jeździectwo. Jej usposobienie wydaje się być nieco podobne do mnie - nie lubi marnować słów i dobrze potrafi analizować otoczenie. Poza tym... - urwał na chwilę, czując problem z wypowiedzeniem najważniejszej, jego zdaniem, kwestii. Postanowił jednak zaryzykować. - Ma też dość częsty kontakt z czarną magią.
Ostatnie zdanie wypowiedział cicho, wręcz przez zęby. Nie oglądał się na osoby w pomieszczeniu, lecz był uważny. Słowa miały dotrzeć jedynie do uszu jego drobnej towarzyszki i tam właśnie trafiły.
Gość
Gość
Może tak właśnie było. Niektórym los z góry narzucił wyróżnianie się pośród tłumu, nawet jeżeli wcale tego nie pragnęli; może ich serca biły trochę mocniej, może ich dusze świeciły o tę odrobinę jaśniej od innych. A może wszystko było dziełem przypadku, okoliczności, a oni nie mieli tak naprawdę nic do powiedzenia w swojej sprawie. Młoda wiedźma lubiła oddawać się rozmyślaniom na ten temat, zazwyczaj preferując wizję, w której jest jej jednak przypisana rola, i to nie byle jaka. Obawiała się podejmowania drastycznych decyzji, więc gdyby ktoś wybierał za nią, pociągał za jej sznurki, prowokując kolejne kroki w jej życiu, pozbyłaby się tego ciężaru, osadzającego się na jej ramionach. Powoli, w pewnych przebłyskach, docierało do niej to, że wszystko miało swoje konsekwencje, często niezamierzone, a ona była za nie odpowiedzialna. Wolałaby uciekać jak we mgle, mijając ludzi, których pozostawiła i błądzić w tej nieświadomości, lecz w gruncie rzeczy wybierając taką ścieżkę, skazywała sama siebie na trwanie w zawieszeniu. Bez destynacji, bez punktu docelowego, nie doszłaby nigdzie, bo nie ruszyłaby się w żadną stronę. Jej powrót do Anglii miał się wiązać ze zamianami, nawet jeśli były one trudne oraz podejmowane małymi działaniami. Nie miała w sobie pasji do muzyki, nie miała też brata, który by się nią opiekował – Leander nie uczestniczył w jej życiu – zmuszona była poszukiwać na własną rękę zajęć, odciągających ją od tego poczucia nierealności. Chyba sama była swoim największym wrogiem, karmiąc się złudzeniami, odnajdując fascynację w tajemniczości i niebezpieczeństwie, ryzykując. Z drugiej strony, tylko ona mogła siebie uratować. Zaczynała dość dobrze, oderwała się od części toksycznych wpływów, skupiała się na wyrabianiu amuletów, a nawet wychodziła ze swojego ciasnego mieszkania, wystawiając się na potencjalne szanse. Teraz też. Nie było wiadomo, do czego prowadzić może jedno tête-à-tête lub na kogo może trafić podczas powrotu do domu.
Spojrzała ku Michaelowi, pozwalając sobie poświęcić mu nieco więcej uwagi, korzystając z czasu, kiedy on skupiony był na obrazie. Nie potrafiła odgadnąć jego myśli, niekoniecznie nawet próbowała, nie mogła zatem wiedzieć, że w gruncie rzeczy dzielili podobne poglądy. Nie przywiązywała wielkiej wagi do czystości krwi, mugole nie byli nawet częścią jej życia toteż nie miała powodów, by się nimi przejmować. Za to mogła zgodzić się z wypowiedzianymi przez niego słowami na temat tego, iż wszystko miało swą ciemną i jasną stronę. Skinęła więc głową, schylając ją tylko delikatnie. Nawet jeżeli nie zauważył tego subtelnego gestu, miała nadzieję, że odbierze jej milczenie jako cichą aprobatę. Och, jego siostra była jego bliźniaczką, ta informacja wydała jej się dość zaskakująca. Uniosła jedną brew, oceniając, że nieczęsto spotykała kogoś takiego. Dzięki temu powinno jej pójść znacznie łatwiej, w końcu jego miała tuż przed sobą i choć niewiele mogła wyczytać z jego samej prezencji, zawsze pozostawało chociażby wrażenie, jakie sprawiał.
— Opal — wymknęło jej się, gdy w myślach przywoływała kamień, odpowiadający październikowi. Miała nadzieję, iż uda jej się wejść w posiadanie szkarłatnego okazu, bądź takiego odrobinę wpadającego w ciemną czerwień. Te klejnoty w takich odcieniach przypominały jej zawsze ślepia jakiejś wielkiej bestii, na przykład smoka, co tym bardziej potęgowało wrażenie jego ochrony. Przysunęła palec do granicy ust, co często czyniła, gdy się nad czymś zastanawiała. — Z dodatkiem lawy wulkanicznej... — Jako jego serce, a może obramowanie. Na pewno mogła wtrącić przynajmniej jej fragment, mimo że nie była związana z miejsce jej urodzenia, stanowiła o sile oraz odznaczała się niezwykłą głębią czerni.
Słuchała go dalej z zainteresowaniem, od razu próbując uformować pierwszy rys amuletu, który miał powstać. Każdy szczegół mógł się okazać przydatny, poza tym, Pandora była typem obserwatora, rejestrującym niuanse niemal automatycznie, doszukując się w nich istotnych elementów. Dopiero przy ostatnim zdaniu, poczuła pewną zmianę w atmosferze... na moment wstrzymała oddech, czy on w i e d z i a ł? Nie, to po prostu przypadek. Uspokoiła swe myśli, skoro ona fascynowała się czarną magią, inni czarodzieje również mogli mieć do tego skłonności. A to niosło ze sobą zagrożenie, nic dziwnego, że on chciał zdobyć dla niej jakąś formę ochrony. Posłała mu spojrzenie pełne zrozumienia, najważniejsze to nie zatracić siebie pośród tej tajemnej sztuki.
— Czy ma pan preferencje do jego formy? — zapytała, zwracając konwersację na bardziej przyziemne tory. Jeszcze dla upewnienia się, dyskretnie zerknęła na boki; nikt nie był nimi zainteresowany. — Naszyjnik, pierścień, broszka... — zasugerowała, lekko wzruszając przy tym ramionami. Potrafiła nadać talizmanom wiele form, niektóre tak unikatowe, że były jedyne w swoim rodzaju. Wiele zależało od funkcji, jakie im nadawała oraz, oczywiście, od składników, budujących sam wyrób.
Spojrzała ku Michaelowi, pozwalając sobie poświęcić mu nieco więcej uwagi, korzystając z czasu, kiedy on skupiony był na obrazie. Nie potrafiła odgadnąć jego myśli, niekoniecznie nawet próbowała, nie mogła zatem wiedzieć, że w gruncie rzeczy dzielili podobne poglądy. Nie przywiązywała wielkiej wagi do czystości krwi, mugole nie byli nawet częścią jej życia toteż nie miała powodów, by się nimi przejmować. Za to mogła zgodzić się z wypowiedzianymi przez niego słowami na temat tego, iż wszystko miało swą ciemną i jasną stronę. Skinęła więc głową, schylając ją tylko delikatnie. Nawet jeżeli nie zauważył tego subtelnego gestu, miała nadzieję, że odbierze jej milczenie jako cichą aprobatę. Och, jego siostra była jego bliźniaczką, ta informacja wydała jej się dość zaskakująca. Uniosła jedną brew, oceniając, że nieczęsto spotykała kogoś takiego. Dzięki temu powinno jej pójść znacznie łatwiej, w końcu jego miała tuż przed sobą i choć niewiele mogła wyczytać z jego samej prezencji, zawsze pozostawało chociażby wrażenie, jakie sprawiał.
— Opal — wymknęło jej się, gdy w myślach przywoływała kamień, odpowiadający październikowi. Miała nadzieję, iż uda jej się wejść w posiadanie szkarłatnego okazu, bądź takiego odrobinę wpadającego w ciemną czerwień. Te klejnoty w takich odcieniach przypominały jej zawsze ślepia jakiejś wielkiej bestii, na przykład smoka, co tym bardziej potęgowało wrażenie jego ochrony. Przysunęła palec do granicy ust, co często czyniła, gdy się nad czymś zastanawiała. — Z dodatkiem lawy wulkanicznej... — Jako jego serce, a może obramowanie. Na pewno mogła wtrącić przynajmniej jej fragment, mimo że nie była związana z miejsce jej urodzenia, stanowiła o sile oraz odznaczała się niezwykłą głębią czerni.
Słuchała go dalej z zainteresowaniem, od razu próbując uformować pierwszy rys amuletu, który miał powstać. Każdy szczegół mógł się okazać przydatny, poza tym, Pandora była typem obserwatora, rejestrującym niuanse niemal automatycznie, doszukując się w nich istotnych elementów. Dopiero przy ostatnim zdaniu, poczuła pewną zmianę w atmosferze... na moment wstrzymała oddech, czy on w i e d z i a ł? Nie, to po prostu przypadek. Uspokoiła swe myśli, skoro ona fascynowała się czarną magią, inni czarodzieje również mogli mieć do tego skłonności. A to niosło ze sobą zagrożenie, nic dziwnego, że on chciał zdobyć dla niej jakąś formę ochrony. Posłała mu spojrzenie pełne zrozumienia, najważniejsze to nie zatracić siebie pośród tej tajemnej sztuki.
— Czy ma pan preferencje do jego formy? — zapytała, zwracając konwersację na bardziej przyziemne tory. Jeszcze dla upewnienia się, dyskretnie zerknęła na boki; nikt nie był nimi zainteresowany. — Naszyjnik, pierścień, broszka... — zasugerowała, lekko wzruszając przy tym ramionami. Potrafiła nadać talizmanom wiele form, niektóre tak unikatowe, że były jedyne w swoim rodzaju. Wiele zależało od funkcji, jakie im nadawała oraz, oczywiście, od składników, budujących sam wyrób.
we all have our reasons.
Każdy miał jakieś nadzieje na przyszłość i cele do osiągnięcia. Niektórzy potrafili marzyć o rzeczach wielkich, wręcz nie możliwych, tych mniejszych i tych drobnych. Michael z pewnością nie należał do pierwszej grupy, a i nie posiadał wygórowanych ambicji, które mogłyby zapewnić mu wielkość. Jego plany na przyszłość były raczej proste i dla kogoś innego mogły się wydawać wręcz nudne. Nie bał się jednak posądzenia o brak głębszych aspiracji, bowiem nie przejmował się tym, co inni powiedzą. Obchodziła go za to jego praca, której się poświęcał, zamiary na poszerzenie swojej działalności, a przede wszystkim siostra, co nie było tajemnicą. Często jedno spojrzenie na jej spokojną twarz wystarczyło, by ukoić jego nerwy czy niepokoje. Te naturalnie nie znikały całkowicie, a jedynie odchodziły w głąb jego świadomości, by potem wracać. Kiedy jednak było mu dane zaznać odrobinę spokoju, oddawał się dumie, która wówczas go rozpierała. Był dumny z tego, że dane było mu pełnić rolę starszego brata nawet, jeśli różnica ich "wieku" była wręcz nieistniejąca. Zdawał sobie sprawę, iż powierzona rola, jakkolwiek nie była łatwa, potrafiła sprawiać mu w jakiś sposób przyjemność. Wyznaczała cel, którym podążał już od najmłodszych lat.
Niestety, od jakiegoś czasu duma nie była jedynym uczuciem, które pojawiało się na wspomnienie siostry. Od czasu do czasu pojawiał się szczery żal, który starał się mocno zdusić. Dotyczyło ono niezadowolenia z własnego życia, ściśle związanego z każdym krokiem siostry. Był zależny od jej decyzji nawet, gdy go o to nie prosiła. Zaczynał postępować dla niej wbrew sobie, a obawy o jej poczynania zaczynały być zarówno pierwszą, jak i ostatnią myślą dnia. Na dłuższą metę stawało się to uporczywe, a wręcz męczące. Wówczas zastanawiał się jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie miał Antonii lub gdyby nie musiał się o nią martwić. Co by było, gdyby nie był z nią tak silnie związany lub gdyby jej poczynania nie zmuszały go do tak ogromnej dozy troskliwości? Może byłby szczęśliwszy?
Podobnie jak zawsze, stanowczo odepchnął od siebie tą jakże bolesną myśl, skupiając się na towarzyszce. Jak na razie nigdy z nikim nie podzielił się swoimi odczuciami i nie miał zamiaru tego zmieniać. Wszystkie jego uczucia były jedynie chwilowymi słabościami, wynikającymi ze zmęczenia. Szczerze kochał siostrę i był gotowy trwać przy niej tak długo, jak to będzie konieczne.
- Opal... - powtórzył, chcąc całkowicie skupić się na "tu i teraz". Zmarszczył lekko brwi na tą znajomą nazwę. Nie umiał określić czy wybór jest odpowiedni - nie znał się na amuletach. To przecież właśnie dlatego też wybrał kobietę - bo podobno była dobra w swoim fachu nawet, jeśli nie mogła pochwalić się długim stażem i ogromnym doświadczeniem. W pewien sposób wierzył, iż jej wiek może obdarzyć amulet pewną świeżością, a jego stworzenie będzie czymś więcej niż tylko kolejnym zamówieniem.
- Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłby naszyjnik bądź pierścionek - odpowiedział po chwili namysłu. - Naciskałbym jednak na tą pierwszą formę, o ile nie będzie to nazbyt kłopotliwe.
Nie potrafił wyobrazić sobie swojej siostry w broszce. Zdawał sobie sprawę, iż były elementem modnym, ale z pewnością nie trafiał w jego gusta. Nie posądzał również i Antoni o zamiłowanie do podobnych ozdób. Naszyjniki zaś zawsze wydawały się być wdzięczne na tyle, iż to ta właśnie forma wydawała się najbardziej odpowiednia. Jego wzrok podążył po ścianie muzeum, nagle dostrzegając w oddali zegarek. Nie spodziewał się, iż aż tyle czasu poświęci na to spotkanie - czuł, iż jego czas już dawno się skończył. Nie żałował jednak chwil poświęconych na złożenie swojego zamówienia, gdyż był on wart wszystkiego.
Przez kilka minut trwał wciąż przy kobiecie upewniając się, iż zamówienie jest kompletne. Gdy zaś upewnił się, iż tak jest, postanowił ją opuścić. Przy tym zdobył się na miły uśmiech w jej kierunku, którym pragnął wyrazić wdzięczność za zobowiązanie się do wykonania amuletu. Krótko skinął głową i wolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia, by niby znudzony odwiedzający, opuścić budynek.
|zt x2
Niestety, od jakiegoś czasu duma nie była jedynym uczuciem, które pojawiało się na wspomnienie siostry. Od czasu do czasu pojawiał się szczery żal, który starał się mocno zdusić. Dotyczyło ono niezadowolenia z własnego życia, ściśle związanego z każdym krokiem siostry. Był zależny od jej decyzji nawet, gdy go o to nie prosiła. Zaczynał postępować dla niej wbrew sobie, a obawy o jej poczynania zaczynały być zarówno pierwszą, jak i ostatnią myślą dnia. Na dłuższą metę stawało się to uporczywe, a wręcz męczące. Wówczas zastanawiał się jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie miał Antonii lub gdyby nie musiał się o nią martwić. Co by było, gdyby nie był z nią tak silnie związany lub gdyby jej poczynania nie zmuszały go do tak ogromnej dozy troskliwości? Może byłby szczęśliwszy?
Podobnie jak zawsze, stanowczo odepchnął od siebie tą jakże bolesną myśl, skupiając się na towarzyszce. Jak na razie nigdy z nikim nie podzielił się swoimi odczuciami i nie miał zamiaru tego zmieniać. Wszystkie jego uczucia były jedynie chwilowymi słabościami, wynikającymi ze zmęczenia. Szczerze kochał siostrę i był gotowy trwać przy niej tak długo, jak to będzie konieczne.
- Opal... - powtórzył, chcąc całkowicie skupić się na "tu i teraz". Zmarszczył lekko brwi na tą znajomą nazwę. Nie umiał określić czy wybór jest odpowiedni - nie znał się na amuletach. To przecież właśnie dlatego też wybrał kobietę - bo podobno była dobra w swoim fachu nawet, jeśli nie mogła pochwalić się długim stażem i ogromnym doświadczeniem. W pewien sposób wierzył, iż jej wiek może obdarzyć amulet pewną świeżością, a jego stworzenie będzie czymś więcej niż tylko kolejnym zamówieniem.
- Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłby naszyjnik bądź pierścionek - odpowiedział po chwili namysłu. - Naciskałbym jednak na tą pierwszą formę, o ile nie będzie to nazbyt kłopotliwe.
Nie potrafił wyobrazić sobie swojej siostry w broszce. Zdawał sobie sprawę, iż były elementem modnym, ale z pewnością nie trafiał w jego gusta. Nie posądzał również i Antoni o zamiłowanie do podobnych ozdób. Naszyjniki zaś zawsze wydawały się być wdzięczne na tyle, iż to ta właśnie forma wydawała się najbardziej odpowiednia. Jego wzrok podążył po ścianie muzeum, nagle dostrzegając w oddali zegarek. Nie spodziewał się, iż aż tyle czasu poświęci na to spotkanie - czuł, iż jego czas już dawno się skończył. Nie żałował jednak chwil poświęconych na złożenie swojego zamówienia, gdyż był on wart wszystkiego.
Przez kilka minut trwał wciąż przy kobiecie upewniając się, iż zamówienie jest kompletne. Gdy zaś upewnił się, iż tak jest, postanowił ją opuścić. Przy tym zdobył się na miły uśmiech w jej kierunku, którym pragnął wyrazić wdzięczność za zobowiązanie się do wykonania amuletu. Krótko skinął głową i wolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia, by niby znudzony odwiedzający, opuścić budynek.
|zt x2
Gość
Gość
Był środek mroźnego czerwca. Z fascynacją dziecka przez dłuższą chwilę przyglądała się wzorowi wymalowanemu na szybie za pomocą szronu, nim nie weszła do ciepłego pomieszczenia wypełnionego po brzegi przez śmietankę artystycznego świata.
Długi letarg, w który zapadła na skutek anomalii oraz ataku Serpentyny, był dla niej już tylko mglistym, nieprzyjemnym wspomnieniem, od którego trzymała się z daleka. O którym chciała zwyczajnie zapomnieć. Wróciły jej siły, odzyskała zdrowie, o które dbała tak pieczołowicie, jej skóra nabrała żywych kolorów, a oczy błękitu wyłącznie czystego nieba. Nie było najmniejszych, niepokojących oznak, zdolnych zatrzymać ją w Château Rose, kiedy sowa przyniosła ozdobną kopertę, a w niej odręcznie spisane zaproszenie na wernisaż jej dalekiej kuzynki. Zbyt długo tkwiła w bezpiecznych, czterech ścianach dworu w Kent, z dala od całego świata.
Zsunęła z ramion lisie futro, powierzając je w ręce odźwiernego. Pod odciętą na wysokości pasa grubą kokardą i puszczonym luźno materiałem, chowała największy skarb, którego małe serduszko biło obok jej. Dlatego kiedy w jej smukłe palce wciśnięto kielich z winem, lady Rosier uśmiechnęła się. Przez większość wieczoru obracając to samo, pozłacane naczynie w ręku dla zachowania pozorów, ponieważ wymagała tego od niej etykieta.
Ogromną radość sprawiły jej kurtuazyjne pogawędki z dawnymi znajomymi. Nikt nie pytał o jej kondycję, samopoczucie, tylko rozwodził się na temat wystawy, własnych sukcesów, ambitnych planów na przyszłość, o których sama Evandra słuchała z mniejszym lub niekiedy większym zainteresowaniem. Przesuwając spojrzeniem po kolejnych obrazach, mogła nacieszyć oczy prawdziwym kunsztem, subtelną grą cieni, a także perspektywy. Jej silnie zakorzenione poczucie estetyki rozpływało się nad dobranymi w symbiozie barwami. Umiała docenić prawdziwe piękno na płótnie, nawet, jeśli jej wrażliwe serce oddane było muzyce.
Idąc korytarzem pełnym morski pejzaży, z czego nie jeden mógł budzić niepokój, gdyż przedstawiał głębię bezkresnej, wzburzonej wody, dostrzegła oddalającą się wolnym krokiem, smukłą, znajomą sylwetkę, nierozerwalnie związaną w jej wspomnieniach ze szkolnymi czasami. Z tymi latach, do których wracała z pewną nostalgią.
- Deirdre - wypowiedziała miękko, życzliwie, ufając, że czarownica odwróci się, podnosząc na nią czarne niczym noc, egzotyczne oczęta. Minęły wieki odkąd po raz ostatni otrzymała od niej list, jeszcze więcej upłynęło od rozmowy w cztery oczy, choć przez pewien okres były niemalże nierozłączne. Ufała, że rozpozna w niej bez trudu tą samą lady Lestrange w szacie Domu Węża, mimo iż nosiła na palcu pierścień zaręczonymi z czerwonym klejnotom, a od momentu zaślubin dumne nazwisko Rosier.
Gość
Gość
Szmer rozmów i wyważona muzyka przyjemnie drażniły uszy Deirdre, przywykłej do absolutnej ciszy. Biała Willa, targana mroźnym wiatrem, ochraniała ją od dystrakcji, lecz także od rzeczywistego świata - do którego powracała, odnajdując zaskakującą przyjemność zarówno w niewymuszonym kontakcie z innymi ludźmi, jak i w powrocie do swojej samotni. Nigdy wcześniej nie czuła się tak dobrze, tak spokojnie. Zaproszenie na wernisaż, otrzymane od dawnej, hogwarckiej znajomej, przyjęła z opóźnieniem, lecz nie żałowała pojawienia się w galerii. Pierwszy tłum wielbicieli sztuki zniknął już z sal a ci, którzy pozostali, skupiali się wyłącznie na dziełach i plotkach dotyczących wyższych sfer, mogła więc ze swobodą oglądać kolejne obrazy. Odkrywając na nowo radość zarówno z przyglądania się pociągnięciom pędzla, jak i z faktu, że znajduje się wśród ludzi. W końcu ubrana - w nową, czarną, długą suknię, przyzwoicie odsłaniającą jedynie nadgarstki i szyję. Skromność i klasa, drogi materiał, ciepły, otulający ciało. Czas, spędzany w zupełnie inny sposób, bez przeliczania go na galeony, bez wiecznej frustracji, bez niepokoju o kolejny dzień.
Westchnęła cicho, przystając przy kolejnym obrazie i nieśpiesznie sącząc wino. Smakowało nieźle - niegdyś zapewne uznałaby je za wyśmienite, ale ostatnie tygodnie znacznie zmieniły podejście Deirdre, czyniąc ją wrażliwszą na przyjemności. Tristan miał rację, alkoholowe zapasy Corentina pieściły podniebienie najwybitniejszymi aromatami, wobec których nawet dobre trunki wydawały się już po prostu mdłe. Nie, żeby narzekała; nagły awans nie przewrócił jej w głowie, nie miała w sobie też za grosz teatralnej pretensjonalności, znała swoje miejsce. Do tego, w którym właśnie się znajdowała, nigdy nie pasowała. Artystyczni przyjaciele Apollinare'a, blichtr sztuk wszelakich, nawiedzeni, utalentowani twórcy, ich niepokojące i niezrozumiałe dzieła: wszystko to pogrzebała już dawno, zrzucając z ramion ciężar niewygodnych konwersacji. Wychodziła na ignorantkę, bowiem owszem, znała się na malarstwie, lecz zawsze ceniła obrazy konkretne, kontemplując je w samotności i milczeniu, bez potrzeby aroganckiego wykłócania się o detale i interpretacje. Ceniła samotność, dlatego z zadowoleniem przyjmowała ten czas przeznaczony tylko dla siebie - spokój przerwany dźwięcznym powitaniem.
Deirdre. Śpiewny głos przerwał jej rozmyślania; nie spodziewała się, że spotka tu kogoś, kto pamięta jej imię - a z pewnością nie przypuszczała, że spotka tu ją. Evandrę. Dojrzalszą: już nie młodsza koleżanka o nieco pałąkowatych kończynach, już nie podlotek, dzierlatka, wzbudzająca u rówieśników irracjonalne reakcje a u rówieśniczek przypływ zazdrości, już nie tylko siostra Flaviena, wrażliwa i przytłoczona ciężarem własnej urody. Już nie lady Lestrange - a lady Rosier, żona Tristana, mężczyzny, którego dotykała jeszcze tego samego poranka, śpiesznie, w urywanej, gwałtownej bliskości, mającej wystarczyć mu na długi dzień pracy w rezerwacie. Machinalnie zastanowiła się, czy zapach francuskiej wody kolońskiej ciągle jest wyczuwalny w długich, czarnych puklach spływających na plecy, czy da się odczytać powód nabrzmienia czerwonych ust, jeszcze spuchniętych od pocałunków, i czy siny odcisk palców na bladym przedramieniu przebije się spod grubej czarnej koronki. Nie, nic nie wskazywało na prawdę - i nic nie mogło zepsuć przypadkowego spotkania dawnych znajomych.
-Evandro, cóż za wspaniała niespodzianka - powitała ją lekko, z wyraźnym zadowoleniem, posyłając kobiecie szczery uśmiech. Twarz Deirdre rozjaśniła się w przyjemnym zaskoczeniu, skinęła kulturalnie głową, oddając szlachciance należny jej szacunek. - A właściwie: lady Rosier - uściśliła, obracając się w jej stronę. Za młodu mogła pozwolić sobie na zmniejszenie dystansu, pochwycenie drobnej dłoni, poprawę kosmyka wypadającego z koka, subtelne zwrócenie uwagi na błędy w eseju, lecz od szkolnej znajomości minęły lata, budując między nimi zrozumiały dystans. Evandra była arystokratką, żoną potężnego lorda, dziedziczką dwóch szanowanych rodów - a ona jedynie egzotyczną dziewczyną znikąd. - Wiadomości o twoich zaślubinach napełniły mnie radością: przyjmij więc spóźnione, lecz najszczersze gratulacje. Ostatnie miesiące musiały być dla ciebie pasmem zasłużonego szczęścia - kontynuowała miękko, a jej oczy rozbłysły dobrze odegraną przyjacielską czułością. Nie mogła wiedzieć o tragediach anomalii, nie należała do szlachty ani bliskiej rodziny, reagowała więc tak, jak powinna, poruszając się po płaszczyźnie wieści znanych szerokiemu gronu. Mogła wiedzieć o hucznych zaślubinach, opisywanych w gazetach - nie o chorobie - a Tristan z pewnością nie przekazał pannie młodej wyrazów sympatii. Cóż, finalnie i tak dopełniła uprzejmego obowiązku - los bywał przewrotny. - A małżeństwo zdaje ci się służyć. Wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek - o ile to w ogóle możliwe - zakończyła; urok półwili zapierał dech w piersiach, potrafiła go docenić jak żadna inna kobieta; przebywała z mężczyznami na tyle długo, by móc patrzeć na świat poniekąd ich oczami. Uśmiechnęła się jeszcze raz, upijając łyk wina. Nie zaschło jej w gardle, nie czuła zdenerwowania, nie musiała powstrzymywać wyrzutów sumienia - a kłamstwa przychodziły jej z naturalną łatwością.
Westchnęła cicho, przystając przy kolejnym obrazie i nieśpiesznie sącząc wino. Smakowało nieźle - niegdyś zapewne uznałaby je za wyśmienite, ale ostatnie tygodnie znacznie zmieniły podejście Deirdre, czyniąc ją wrażliwszą na przyjemności. Tristan miał rację, alkoholowe zapasy Corentina pieściły podniebienie najwybitniejszymi aromatami, wobec których nawet dobre trunki wydawały się już po prostu mdłe. Nie, żeby narzekała; nagły awans nie przewrócił jej w głowie, nie miała w sobie też za grosz teatralnej pretensjonalności, znała swoje miejsce. Do tego, w którym właśnie się znajdowała, nigdy nie pasowała. Artystyczni przyjaciele Apollinare'a, blichtr sztuk wszelakich, nawiedzeni, utalentowani twórcy, ich niepokojące i niezrozumiałe dzieła: wszystko to pogrzebała już dawno, zrzucając z ramion ciężar niewygodnych konwersacji. Wychodziła na ignorantkę, bowiem owszem, znała się na malarstwie, lecz zawsze ceniła obrazy konkretne, kontemplując je w samotności i milczeniu, bez potrzeby aroganckiego wykłócania się o detale i interpretacje. Ceniła samotność, dlatego z zadowoleniem przyjmowała ten czas przeznaczony tylko dla siebie - spokój przerwany dźwięcznym powitaniem.
Deirdre. Śpiewny głos przerwał jej rozmyślania; nie spodziewała się, że spotka tu kogoś, kto pamięta jej imię - a z pewnością nie przypuszczała, że spotka tu ją. Evandrę. Dojrzalszą: już nie młodsza koleżanka o nieco pałąkowatych kończynach, już nie podlotek, dzierlatka, wzbudzająca u rówieśników irracjonalne reakcje a u rówieśniczek przypływ zazdrości, już nie tylko siostra Flaviena, wrażliwa i przytłoczona ciężarem własnej urody. Już nie lady Lestrange - a lady Rosier, żona Tristana, mężczyzny, którego dotykała jeszcze tego samego poranka, śpiesznie, w urywanej, gwałtownej bliskości, mającej wystarczyć mu na długi dzień pracy w rezerwacie. Machinalnie zastanowiła się, czy zapach francuskiej wody kolońskiej ciągle jest wyczuwalny w długich, czarnych puklach spływających na plecy, czy da się odczytać powód nabrzmienia czerwonych ust, jeszcze spuchniętych od pocałunków, i czy siny odcisk palców na bladym przedramieniu przebije się spod grubej czarnej koronki. Nie, nic nie wskazywało na prawdę - i nic nie mogło zepsuć przypadkowego spotkania dawnych znajomych.
-Evandro, cóż za wspaniała niespodzianka - powitała ją lekko, z wyraźnym zadowoleniem, posyłając kobiecie szczery uśmiech. Twarz Deirdre rozjaśniła się w przyjemnym zaskoczeniu, skinęła kulturalnie głową, oddając szlachciance należny jej szacunek. - A właściwie: lady Rosier - uściśliła, obracając się w jej stronę. Za młodu mogła pozwolić sobie na zmniejszenie dystansu, pochwycenie drobnej dłoni, poprawę kosmyka wypadającego z koka, subtelne zwrócenie uwagi na błędy w eseju, lecz od szkolnej znajomości minęły lata, budując między nimi zrozumiały dystans. Evandra była arystokratką, żoną potężnego lorda, dziedziczką dwóch szanowanych rodów - a ona jedynie egzotyczną dziewczyną znikąd. - Wiadomości o twoich zaślubinach napełniły mnie radością: przyjmij więc spóźnione, lecz najszczersze gratulacje. Ostatnie miesiące musiały być dla ciebie pasmem zasłużonego szczęścia - kontynuowała miękko, a jej oczy rozbłysły dobrze odegraną przyjacielską czułością. Nie mogła wiedzieć o tragediach anomalii, nie należała do szlachty ani bliskiej rodziny, reagowała więc tak, jak powinna, poruszając się po płaszczyźnie wieści znanych szerokiemu gronu. Mogła wiedzieć o hucznych zaślubinach, opisywanych w gazetach - nie o chorobie - a Tristan z pewnością nie przekazał pannie młodej wyrazów sympatii. Cóż, finalnie i tak dopełniła uprzejmego obowiązku - los bywał przewrotny. - A małżeństwo zdaje ci się służyć. Wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek - o ile to w ogóle możliwe - zakończyła; urok półwili zapierał dech w piersiach, potrafiła go docenić jak żadna inna kobieta; przebywała z mężczyznami na tyle długo, by móc patrzeć na świat poniekąd ich oczami. Uśmiechnęła się jeszcze raz, upijając łyk wina. Nie zaschło jej w gardle, nie czuła zdenerwowania, nie musiała powstrzymywać wyrzutów sumienia - a kłamstwa przychodziły jej z naturalną łatwością.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gdyby tylko wiedziała... Ale los był łaskawy lub wręcz przeciwnie - kpił z niej otwarcie, ponieważ Evandra żyła bez świadomości z kim jej własny mąż spędza liczne wieczory. Mydlana bańka, na która tak naprawdę cicho przyzwoliła, nigdy nie dociekając oraz nie wypytując, wydawała się być trwała, bez najmniejszych żłobień, mogących budzić wątpliwości. W jej oczach Rosier poświęcał się zajmującej pracy w rezerwacie, a nie dotrzymywał towarzystwa kochanicy w Białe Willi. Tak naprawdę nie istniała żadna willa, w której działy się rzeczy, zdolne roztrzaskać jej wrażliwe serce w drobny mak. Podobnie jak ta druga. Lub - o zgrozo! - pierwsza.
- Evandro. Wystarczy Evandro - weszła jej w słowo, nie dlatego, aby podkreślić wyraźniejszą, grubą kreska dzielące je różnicę, aż nazbyt oczywiste, gdyby wziąć na świecznik pochodzenie, ale po to, aby kobieta nie strzępiła sobie języka na konwenanse, których w żadnym wypadku nie oczekiwała od niej. Choć wspomnienia z biegiem lat zatarły się, oddaliły od rzeczywistości, zaczęły przypominać cienkie nicie, z których utkane były źródła myślodsiewni, to jednak pamiętała doskonale, jak wielkie miała oparcie w Deirdre w czasach szkolnych i żadne szczeble hierarchii nie były w stanie przekonać jej, aby odwróciła się od tych, których uważała za swoich przyjaciół.
- Kto by się spodziewał, że spotkam tutaj właśnie ciebie. Jesteś sama, czy może w towarzystwie? - zainteresowała się, ponieważ czarownica swoją egzotyczną urodą musiała wzbudzać zachwyt u niejednego kawalera.W tym u jej własnego męża, skoro zapragnął jej na własność. Choć nigdy nie doszukała się w listach, które okazjonalnie przynosiła jej sowa wysłana przez Tsagairt wzmianki o tym, aby zdecydowała się oddać komuś swe serce, czas nieubłaganie parł do przodu. I wiele mogło się zadziać. Zbyt wiele.
Ciepły uśmiech osadził się na jej ustach, poderwał do góry kąciki ust, uwidocznił dołeczki w policzkach, którym nie jeden gotów był przypiąć łatkę uroczych. Dziś nie doszukiwała się już w swojej naturze przekleństwa. Jak wielka była w tym zasługa Tsagairt? Mniemała, że nie musiała tego dodawać.
- Dziękuje, Deirdre, twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Przyznam się, że szczerze obawiałam się i zaślubin, i nowego życia, ale Tristan sprawił, że te zniknęły niczym za jednym dotknięciem różdżki - pod zgrabnie dobraną metaforą mogło kryć się wiele, jednakże klarowna barwa głosu lady Rosier przede wszystkim sugerowała, że odnalazła w tym małżeństwie szczęście; obłudne, zakłamane, nieszczere i bolesne, gdyby tylko prawda wyszła na jaw. O samym lordzie Rosier wypowiadała się o niebo cieplej, niż wtedy, kiedy w Wielkiej Sali w porze rozdawania poczty znajdowała listy spisane jego piórem. Nie jeden na oczach czarownicy porwała, aby później, kiedy nikt nie mógł jej zobaczyć, skleić na nowo w całość.
- Jesteś aż nazbyt uprzejma, Deirdre. Przejdźmy się, proszę. Chętnie dowiedziałabym, jak upłynęły ci ostatnie lata. Czy również odnalazłaś swoje szczęście? - bez względu na postać, jaką ono przyjmuje? Evandra gestem wskazała na alejkę, gdzie na pierwszy rzut oka nie przebywało wiele, żywych dusz. Obie były na tyle obyte w towarzystwie, aby nie łudzić się, że w samotności rozmawia się najbardziej swobodnie. Wręcz przeciwnie. Szmer przyciszonych, urwanych w połowie zdań tak naprawdę dawał dopiero solidne podstawy, aby wierzyć, że to, co się powiedziało, nie trafi do niepowołanych uszu.
- Evandro. Wystarczy Evandro - weszła jej w słowo, nie dlatego, aby podkreślić wyraźniejszą, grubą kreska dzielące je różnicę, aż nazbyt oczywiste, gdyby wziąć na świecznik pochodzenie, ale po to, aby kobieta nie strzępiła sobie języka na konwenanse, których w żadnym wypadku nie oczekiwała od niej. Choć wspomnienia z biegiem lat zatarły się, oddaliły od rzeczywistości, zaczęły przypominać cienkie nicie, z których utkane były źródła myślodsiewni, to jednak pamiętała doskonale, jak wielkie miała oparcie w Deirdre w czasach szkolnych i żadne szczeble hierarchii nie były w stanie przekonać jej, aby odwróciła się od tych, których uważała za swoich przyjaciół.
- Kto by się spodziewał, że spotkam tutaj właśnie ciebie. Jesteś sama, czy może w towarzystwie? - zainteresowała się, ponieważ czarownica swoją egzotyczną urodą musiała wzbudzać zachwyt u niejednego kawalera.
Ciepły uśmiech osadził się na jej ustach, poderwał do góry kąciki ust, uwidocznił dołeczki w policzkach, którym nie jeden gotów był przypiąć łatkę uroczych. Dziś nie doszukiwała się już w swojej naturze przekleństwa. Jak wielka była w tym zasługa Tsagairt? Mniemała, że nie musiała tego dodawać.
- Dziękuje, Deirdre, twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Przyznam się, że szczerze obawiałam się i zaślubin, i nowego życia, ale Tristan sprawił, że te zniknęły niczym za jednym dotknięciem różdżki - pod zgrabnie dobraną metaforą mogło kryć się wiele, jednakże klarowna barwa głosu lady Rosier przede wszystkim sugerowała, że odnalazła w tym małżeństwie szczęście; obłudne, zakłamane, nieszczere i bolesne, gdyby tylko prawda wyszła na jaw. O samym lordzie Rosier wypowiadała się o niebo cieplej, niż wtedy, kiedy w Wielkiej Sali w porze rozdawania poczty znajdowała listy spisane jego piórem. Nie jeden na oczach czarownicy porwała, aby później, kiedy nikt nie mógł jej zobaczyć, skleić na nowo w całość.
- Jesteś aż nazbyt uprzejma, Deirdre. Przejdźmy się, proszę. Chętnie dowiedziałabym, jak upłynęły ci ostatnie lata. Czy również odnalazłaś swoje szczęście? - bez względu na postać, jaką ono przyjmuje? Evandra gestem wskazała na alejkę, gdzie na pierwszy rzut oka nie przebywało wiele, żywych dusz. Obie były na tyle obyte w towarzystwie, aby nie łudzić się, że w samotności rozmawia się najbardziej swobodnie. Wręcz przeciwnie. Szmer przyciszonych, urwanych w połowie zdań tak naprawdę dawał dopiero solidne podstawy, aby wierzyć, że to, co się powiedziało, nie trafi do niepowołanych uszu.
Gość
Gość
Evandra była piękna. Widziała to przed laty, w półcieniach hogwarckich krużganków, rozświetlonych półwilim blaskiem i rozgorączkowanymi spojrzeniami młodzieńców - i tym bardziej widziała to teraz, w pełni rozumiejąc już czar, jaki roztaczała wokół siebie złotowłosa kobieta. Niezrozumiała zazdrość oraz szaleństwo, często pożerające zarumienionych uczniów, stały się już dla niej jasne. Poznała męski świat na wylot, stała się jego plugawą częścią, porzucając niewinne odcięcie się od spraw niezrozumiałych, dorosłych i zawstydzających. Spoglądała więc na lady Rosier śmiało, konfrontując wyobrażenia, rozmywające się na przestrzeni lat, z aktualną rzeczywistością. Ślub naprawdę jej służył, rysy wygładziły się, sylwetka zaokrągliła, błękitne oczy lśniły pewnością siebie, dojrzalszą, nie opartą na dziewczęcej arogancji i zagubieniu w dorosłym świecie. Stała się już czyjaś, przejęła na siebie pełnię szlacheckich obowiązków, dojrzała do roli żony. Żony Tristana.
Deirdre uśmiechnęła się lekko na łaskawą uprzejmość Evandry, lecz skomentowała ją jedynie kiwnięciem głowy. Oczywiście, że mogła mówić jej po imieniu, wskrzeszając dawne pracowite popołudnia, spędzane nad szeleszczącym pergaminem esejów o historii magii. Nazwisko, które przyjęła niegdysiejsza lady Lestrange, kojarzyło się jej z czymś zupełnie innym - z kimś innym, wbrew pozorom nie wpływającym na nasilenie dekoncentracji. Stała tuż obok kobiety, którą kochał całym sercem, od lat: i nie czuła nic, żadnej zazdrości, żadnej chęci sięgnięcia po różdżkę lub szarpnięcia półwili za srebrzyste włosy. Jedynie - pewnie zaciekawienie, wzbogacone odrobiną dobrze skrywanego rozbawienia kaprysami losu, stawiającymi je w tej sytuacji.
- Sama. Wolę odwiedzać galerię bez towarzystwa, obcowanie ze sztuką sam na sam sprzyja jej zrozumieniu - odpowiedziała miękko, mimowolnie zerkając ponad ramieniem Evandry na zgromadzonych w głównej sali ludzi: nie, nie mogła pojawić się tutaj z Tristanem, lecz czy towarzyszył jej Flavien? Nieistotne, nigdy nie lubowała się w gdybaniach, czcze rozważania były stratą czasu. - Znasz mnie, nigdy nie byłam koneserką uwielbiającą perorować na temat pociągnięć pędzla ani, tym bardziej, duszą towarzystwa - dodała bardziej poufale, zarzucając kolejne oczko sieci, utkanej z podobieństw, wspomnień, nostalgii. Młodsza Deirdre trzymała się z daleka od tłumów, sztywna i zdystansowana, zaczytana w księgach i obojętna na piękno sztuki. Dopiero narzeczeństwo z Apollinarem otworzyło jej oczy i w pewien sposób uwrażliwiło, lecz tego tematu nie zamierzała poruszać.
- Każdy nowy etap wywołuje strach, to naturalna kolej rzeczy. Odnalezienie się w roli żony z pewnością nie było łatwe, tak samo jak opuszczenie rodzinnego domu, w którym spędziłaś tyle radosnych lat - wsparła ją łagodnie, ciągle z delikatnym uśmiechem, utrzymanym nawet w momencie wypijania następnego łyku zbyt gorzkiego wina. Ciekawe, czy Evandra także doceniała gust teścia. - Cieszy mnie, że lord Rosier o ciebie dba i że uczynił cię w pełni szczęśliwą - kontynuowała, odkładając pusty już kieliszek na lewitującą nieopodal tacę. Tristan. Czy istniał dla nich lepszy, bardziej wdzięczny, wspólny temat? - Jest dobrym mężem? - spytała uprzejmie, choć czysto teoretycznie, z głosem brzmiącym pewnością co do potwierdzającej odpowiedzi: chyba takiego zagadnienia oczekiwała każda świeżo poślubiona dama, skoncentrowana na swym wybranku, ciągle pamiętająca piękno niedawnej ceremonii. Wysłuchanie peanów pod adresem Rosiera byłoby nawet interesujące - ciekawa była jednak prawdy, drugiej strony; do tej pory obserwowała miłość Tristana wyłącznie z jego perspektywy, mocno okrojonej po akcie zaślubin. Nie wiedziała, czy małżeństwo przekonało go do dyskrecji czy też odkrył w sobie chociaż okruchy przyzwoitości, nakazujące omijać temat swej żony. Uśmiechającej się teraz promiennie do jego kochanki - choć, rzecz jasna, wolała myśleć o sobie jako o protegowanej.
Zainteresowanie, jakie okazała jej lady Rosier, nadwyrężyłoby wystudiowany dystans każdej osoby - półwila potrafiła wykorzystywać swój niewinny urok - ale nie Deirdre, wcale nieporuszonej okazaną sympatią. - Obawiam się, że nie mogę podzielić się z tobą niczym interesującym, Evandro - odparła, gdy skręciły w mniej uczęszczany korytarz galerii, zostawiając za sobą zarówno tłum, jak i największe obrazy. Zrujnowane życie, kariera prostytutki, kilkanaście morderstw, szept układający się w inkantacje zaklęć niewybaczalnych, planowanie wizyty w najpilniej strzeżonym więzieniu czarodziejskiego świata - nic, o czym mogłaby beztrosko pogawędzić ze szkolną znajomą, nic więc dziwnego, że uśmiech nie schodził z warg Deirdre. - Przez jakiś czas pracowałam w Ministerstwie, później zostałam oddelegowana w rodzinne strony, gdzie pomagam jak urzędniczka - Okroiła swoją historię do nieco żenującego minimum, suchych konkretów, tak pasujących do metodycznego charakteru: i sprzecznych z faktami. Kąciki ust zadrżały, gdy półwila wspomniała o szczęściu. Czy również je odnalazła - w tym samym mężczyźnie? Rozmawiała o tym z Eir, niedawno; czy Tristan czynił ją szczęśliwą, czy był kluczem do wszelkich tajemnic, czy czuła do niego to samo, co rozpalało serce Evandry? Bawiło i irytowało ją to porównanie, była mistrzynią łgarstw, także tych serwowanych samej sobie, zwłaszcza - dotyczących uczuć wobec Rosiera, ich relacji, ścisłej, splatającej się w coraz trudniejszym do rozcięcia węźle namiętności i powinności. - Jeśli szczęściem można nazwać wypełnianie swych obowiązków z pełnym oddaniem, to sądzę, że je odnalazłam - odparła zdawkowo, lecz uprzejmie, zerkając w bok na krocząca tuż obok kobietę. Wolała słuchać niż mówić, dlatego powróciła do głównego tematu, najmilszego uszom młodej arystokratki. - Opowiesz mi o twoich zaślubinach? To musiała być piękna ceremonia - wykrzesała nawet ze swojego tonu nuty prawdziwego, kobiecego zainteresowania. Dopytanie o szczegóły sukni oraz upięcia włosów byłoby przesadą, potrafiła zachować umiar w teatralnej grze, nawet jeśli wcielała się w odrobinę zaaferowaną przyjaciółkę z dawnych lat, odpowiednio wierną szkolnemu pierwowzorowi i, zarówno, oczekiwaniom, jakie pokładano w tego typu niezobowiązującej rozmowie. Toczonej na więcej niż jednej płaszczyźnie nieporozumienia.
Deirdre uśmiechnęła się lekko na łaskawą uprzejmość Evandry, lecz skomentowała ją jedynie kiwnięciem głowy. Oczywiście, że mogła mówić jej po imieniu, wskrzeszając dawne pracowite popołudnia, spędzane nad szeleszczącym pergaminem esejów o historii magii. Nazwisko, które przyjęła niegdysiejsza lady Lestrange, kojarzyło się jej z czymś zupełnie innym - z kimś innym, wbrew pozorom nie wpływającym na nasilenie dekoncentracji. Stała tuż obok kobiety, którą kochał całym sercem, od lat: i nie czuła nic, żadnej zazdrości, żadnej chęci sięgnięcia po różdżkę lub szarpnięcia półwili za srebrzyste włosy. Jedynie - pewnie zaciekawienie, wzbogacone odrobiną dobrze skrywanego rozbawienia kaprysami losu, stawiającymi je w tej sytuacji.
- Sama. Wolę odwiedzać galerię bez towarzystwa, obcowanie ze sztuką sam na sam sprzyja jej zrozumieniu - odpowiedziała miękko, mimowolnie zerkając ponad ramieniem Evandry na zgromadzonych w głównej sali ludzi: nie, nie mogła pojawić się tutaj z Tristanem, lecz czy towarzyszył jej Flavien? Nieistotne, nigdy nie lubowała się w gdybaniach, czcze rozważania były stratą czasu. - Znasz mnie, nigdy nie byłam koneserką uwielbiającą perorować na temat pociągnięć pędzla ani, tym bardziej, duszą towarzystwa - dodała bardziej poufale, zarzucając kolejne oczko sieci, utkanej z podobieństw, wspomnień, nostalgii. Młodsza Deirdre trzymała się z daleka od tłumów, sztywna i zdystansowana, zaczytana w księgach i obojętna na piękno sztuki. Dopiero narzeczeństwo z Apollinarem otworzyło jej oczy i w pewien sposób uwrażliwiło, lecz tego tematu nie zamierzała poruszać.
- Każdy nowy etap wywołuje strach, to naturalna kolej rzeczy. Odnalezienie się w roli żony z pewnością nie było łatwe, tak samo jak opuszczenie rodzinnego domu, w którym spędziłaś tyle radosnych lat - wsparła ją łagodnie, ciągle z delikatnym uśmiechem, utrzymanym nawet w momencie wypijania następnego łyku zbyt gorzkiego wina. Ciekawe, czy Evandra także doceniała gust teścia. - Cieszy mnie, że lord Rosier o ciebie dba i że uczynił cię w pełni szczęśliwą - kontynuowała, odkładając pusty już kieliszek na lewitującą nieopodal tacę. Tristan. Czy istniał dla nich lepszy, bardziej wdzięczny, wspólny temat? - Jest dobrym mężem? - spytała uprzejmie, choć czysto teoretycznie, z głosem brzmiącym pewnością co do potwierdzającej odpowiedzi: chyba takiego zagadnienia oczekiwała każda świeżo poślubiona dama, skoncentrowana na swym wybranku, ciągle pamiętająca piękno niedawnej ceremonii. Wysłuchanie peanów pod adresem Rosiera byłoby nawet interesujące - ciekawa była jednak prawdy, drugiej strony; do tej pory obserwowała miłość Tristana wyłącznie z jego perspektywy, mocno okrojonej po akcie zaślubin. Nie wiedziała, czy małżeństwo przekonało go do dyskrecji czy też odkrył w sobie chociaż okruchy przyzwoitości, nakazujące omijać temat swej żony. Uśmiechającej się teraz promiennie do jego kochanki - choć, rzecz jasna, wolała myśleć o sobie jako o protegowanej.
Zainteresowanie, jakie okazała jej lady Rosier, nadwyrężyłoby wystudiowany dystans każdej osoby - półwila potrafiła wykorzystywać swój niewinny urok - ale nie Deirdre, wcale nieporuszonej okazaną sympatią. - Obawiam się, że nie mogę podzielić się z tobą niczym interesującym, Evandro - odparła, gdy skręciły w mniej uczęszczany korytarz galerii, zostawiając za sobą zarówno tłum, jak i największe obrazy. Zrujnowane życie, kariera prostytutki, kilkanaście morderstw, szept układający się w inkantacje zaklęć niewybaczalnych, planowanie wizyty w najpilniej strzeżonym więzieniu czarodziejskiego świata - nic, o czym mogłaby beztrosko pogawędzić ze szkolną znajomą, nic więc dziwnego, że uśmiech nie schodził z warg Deirdre. - Przez jakiś czas pracowałam w Ministerstwie, później zostałam oddelegowana w rodzinne strony, gdzie pomagam jak urzędniczka - Okroiła swoją historię do nieco żenującego minimum, suchych konkretów, tak pasujących do metodycznego charakteru: i sprzecznych z faktami. Kąciki ust zadrżały, gdy półwila wspomniała o szczęściu. Czy również je odnalazła - w tym samym mężczyźnie? Rozmawiała o tym z Eir, niedawno; czy Tristan czynił ją szczęśliwą, czy był kluczem do wszelkich tajemnic, czy czuła do niego to samo, co rozpalało serce Evandry? Bawiło i irytowało ją to porównanie, była mistrzynią łgarstw, także tych serwowanych samej sobie, zwłaszcza - dotyczących uczuć wobec Rosiera, ich relacji, ścisłej, splatającej się w coraz trudniejszym do rozcięcia węźle namiętności i powinności. - Jeśli szczęściem można nazwać wypełnianie swych obowiązków z pełnym oddaniem, to sądzę, że je odnalazłam - odparła zdawkowo, lecz uprzejmie, zerkając w bok na krocząca tuż obok kobietę. Wolała słuchać niż mówić, dlatego powróciła do głównego tematu, najmilszego uszom młodej arystokratki. - Opowiesz mi o twoich zaślubinach? To musiała być piękna ceremonia - wykrzesała nawet ze swojego tonu nuty prawdziwego, kobiecego zainteresowania. Dopytanie o szczegóły sukni oraz upięcia włosów byłoby przesadą, potrafiła zachować umiar w teatralnej grze, nawet jeśli wcielała się w odrobinę zaaferowaną przyjaciółkę z dawnych lat, odpowiednio wierną szkolnemu pierwowzorowi i, zarówno, oczekiwaniom, jakie pokładano w tego typu niezobowiązującej rozmowie. Toczonej na więcej niż jednej płaszczyźnie nieporozumienia.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Galeria sztuki
Szybka odpowiedź