Galeria sztuki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Galeria sztuki
Elegancki dworek oddany na użytek sztuki. Nieduży, o śnieżnobiałych ścianach i przepięknych zdobieniach, obsadzony krzewami krwistych róż. O pięciu niedużych komnatach połączonych szerokim korytarzem; w jednej z sal stoi mównica i ustawiony szereg krzeseł. Wewnątrz budynku odbywają się wystawy obrazów i rzeźb. Uznani artyści, gdy z dalekich stron przybywają do Londynu, tutaj chwalą się swymi dokonaniami, mędrcy i filozofowie wygłaszają mowy. Pospólstwo nie jest wpuszczane, szarym obywatelom pozostaje zerkanie przez szyby, przynajmniej dopóki nie przyuważy ich strażnik. Na stałe w galerii działa tylko jedna malarka, Elvira Gramp, zgorzkniała staruszka, poszukująca talentu, którego nie dali jej bogowie; usilnie pragnąca dogonić lepszych od siebie.
Biorąc pod uwagę, że był to zaaranżowany związek, Lyra miała bardzo dużo szczęścia, jeśli chodzi o małżeństwo. Z Glaucusem dogadywała się naprawdę dobrze, co więcej, mąż pozwalał jej się realizować w swojej pasji, a nawet wspierał ją w jej rozwijaniu. Dosyć szybko okazało się, że obawy, jakie żywiła przed zaręczynami i ślubem były dosyć bezpodstawne, ślub wcale nie ograniczył jej swobody, a otworzył przed nią nowe możliwości i pokazał świat, który wcześniej mogła jedynie podziwiać z dystansu. Może było to nieweasleyowskie, ale Lyra zafascynowała się szlachecką kulturą, obyczajami i sztuką.
Na szczęście szybko zostały same; Nott gdzieś zniknął, a strażnik po wypełnieniu obowiązku opuścił salę.
- Pojawiłaś się w bardzo odpowiednim momencie – podziękowała Lyra swojej nieoczekiwanej towarzyszce. Gdyby nie ona, ten absurdalny spór o plamy na posadzce pewnie potrwałby dłużej. – Wystawa rozpocznie się osiemnastego marca. – A dzisiaj był ósmy. Łatwo o pomylenie daty. – Oczywiście, będzie mi miło, jeśli znajdziesz czas, żeby wpaść i na wystawę. Moje obrazy również się tam pojawią, właśnie dzisiaj przyniosłam ich część... – Miło będzie zobaczyć wśród gości jakieś znajome twarze, chociaż żałowała, że Glaucus pewnie nie znajdzie dość czasu. Ale może jednak? Nie wiadomo.
- O tak, była! Chociaż on sam na pewno nie był zachwycony, tym bardziej, że zauważył go strażnik... Dopiero później pojawiłam się ja. Szukałam właścicielki i... wpadłam na tę sytuację. – Lyra zaśmiała się cichutko. Teraz, gdy problem został zażegnany i może obędzie się bez kłopotów, łatwiej jej było podchodzić do tego z rozbawieniem. – Dziękuję. Ja tobie również – dodała, gdy temat zszedł na małżeństwo. – Jak ci się układa z mężem? Dobrze odnajdujesz się wśród Abbottów? – zapytała ją. Sama nie mogła narzekać. Traversowie byli zupełnie różni od Weasleyów, ale nie skrajnie różni, dzięki czemu jej zderzenie z nowym światem przebiegło łagodniej i miała oparcie w swoim mężu i jego siostrze, z którą się zaprzyjaźniła. Z ich pomocą nadrabiała braki w obyciu i uczyła się życia wśród Traversów.
Na szczęście szybko zostały same; Nott gdzieś zniknął, a strażnik po wypełnieniu obowiązku opuścił salę.
- Pojawiłaś się w bardzo odpowiednim momencie – podziękowała Lyra swojej nieoczekiwanej towarzyszce. Gdyby nie ona, ten absurdalny spór o plamy na posadzce pewnie potrwałby dłużej. – Wystawa rozpocznie się osiemnastego marca. – A dzisiaj był ósmy. Łatwo o pomylenie daty. – Oczywiście, będzie mi miło, jeśli znajdziesz czas, żeby wpaść i na wystawę. Moje obrazy również się tam pojawią, właśnie dzisiaj przyniosłam ich część... – Miło będzie zobaczyć wśród gości jakieś znajome twarze, chociaż żałowała, że Glaucus pewnie nie znajdzie dość czasu. Ale może jednak? Nie wiadomo.
- O tak, była! Chociaż on sam na pewno nie był zachwycony, tym bardziej, że zauważył go strażnik... Dopiero później pojawiłam się ja. Szukałam właścicielki i... wpadłam na tę sytuację. – Lyra zaśmiała się cichutko. Teraz, gdy problem został zażegnany i może obędzie się bez kłopotów, łatwiej jej było podchodzić do tego z rozbawieniem. – Dziękuję. Ja tobie również – dodała, gdy temat zszedł na małżeństwo. – Jak ci się układa z mężem? Dobrze odnajdujesz się wśród Abbottów? – zapytała ją. Sama nie mogła narzekać. Traversowie byli zupełnie różni od Weasleyów, ale nie skrajnie różni, dzięki czemu jej zderzenie z nowym światem przebiegło łagodniej i miała oparcie w swoim mężu i jego siostrze, z którą się zaprzyjaźniła. Z ich pomocą nadrabiała braki w obyciu i uczyła się życia wśród Traversów.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Tak też właśnie słyszała, że pomimo angażowanego małżeństwa, związek Lyry był bardzo szczęśliwy. Może jeszcze nie na tyle, by ta aż tym promieniała, ale na pewno był na dobrej drodze. Lucille nie widziała jej przecież w miłosnym uczuciu, więc może się myliła, ale wiadomości od jej matki były niezwykle pozytywne, jeśli chodziło o malarkę. Na pewno tego właśnie młoda Abbott jej życzyła. Na to przecież zasługiwała. Jak widać mąż nie zakazywał jej się rozwijać. Być może nawet wspierał w jej pasji?
- W takim razie cieszę się z mojego roztrzepania, kochana Lyro - odparła Lucille, uśmiechając się szeroko do koleżanki z dawnych lat. - Na pewno już pojawię się osiemnastego i nie pomylę dat. Samotne dni bywają bardzo łudzące - westchnęła, wspominając postać swojego męża, który znowu ją opuścił. - Mam nadzieję, że będzie można zakupić jakiś z twoich obrazów - jej głos lekko przyspieszył, gdy zdała sobie sprawę, że żadne dzieło byłej panny Weasley nie zdobił ścian jej domu. Było to naprawdę paskudne uczucie, gdy zdała sobie z tego sprawę. - Zastanawiam się nad portretem mojego ulubionego rumaka. Może znalazłabyś czas w maju? To cudowne zwierzę aż prosi się o malowidło.
Posłała Traversowej ciepły uśmiech. Na pewno miała wzywać utalentowaną rudowłosą jeszcze nieraz do swojej posiadłości. W końcu potrzebowała żywego ducha i towarzystwa w pięknym, acz opustoszałym domu.
- Oh, nawet nie wiesz jak bardzo. Mój mąż co chwilę wyjeżdża w interesach, ale to naprawdę wspaniały człowiek. Lepiej nie mogłam trafić - odparła, po czym po chwili się zamyśliła. Żałowała, że opuszczał ją tak często, zostawiając na pastwę jej teściów. Z tego co wiedziała to chyba Lyra nie miała, aż takich problemów. - Cóż. Mam nadzieję, że spotkamy się już niedługo i wpadniesz do mnie po wernisażu. Nie chciałabym cię odrywać od pracy - powiedziała szczerze, po czym złapała rudowłosą za dłoń. Ścisnęła ją lekko i ucałowała w policzek na do widzenia. Brakowało jej dawnych znajomych. Oj, brakowało.
|zt
- W takim razie cieszę się z mojego roztrzepania, kochana Lyro - odparła Lucille, uśmiechając się szeroko do koleżanki z dawnych lat. - Na pewno już pojawię się osiemnastego i nie pomylę dat. Samotne dni bywają bardzo łudzące - westchnęła, wspominając postać swojego męża, który znowu ją opuścił. - Mam nadzieję, że będzie można zakupić jakiś z twoich obrazów - jej głos lekko przyspieszył, gdy zdała sobie sprawę, że żadne dzieło byłej panny Weasley nie zdobił ścian jej domu. Było to naprawdę paskudne uczucie, gdy zdała sobie z tego sprawę. - Zastanawiam się nad portretem mojego ulubionego rumaka. Może znalazłabyś czas w maju? To cudowne zwierzę aż prosi się o malowidło.
Posłała Traversowej ciepły uśmiech. Na pewno miała wzywać utalentowaną rudowłosą jeszcze nieraz do swojej posiadłości. W końcu potrzebowała żywego ducha i towarzystwa w pięknym, acz opustoszałym domu.
- Oh, nawet nie wiesz jak bardzo. Mój mąż co chwilę wyjeżdża w interesach, ale to naprawdę wspaniały człowiek. Lepiej nie mogłam trafić - odparła, po czym po chwili się zamyśliła. Żałowała, że opuszczał ją tak często, zostawiając na pastwę jej teściów. Z tego co wiedziała to chyba Lyra nie miała, aż takich problemów. - Cóż. Mam nadzieję, że spotkamy się już niedługo i wpadniesz do mnie po wernisażu. Nie chciałabym cię odrywać od pracy - powiedziała szczerze, po czym złapała rudowłosą za dłoń. Ścisnęła ją lekko i ucałowała w policzek na do widzenia. Brakowało jej dawnych znajomych. Oj, brakowało.
|zt
I show not your face but your heart's desire
Lyra nawet sobie nie wyobrażała, że mąż mógłby jej zabronić czegoś, co było dla niej tak ważne. Do tej pory jeszcze nie zdarzyło się, żeby coś jej narzucał, więc czuła się dosyć swobodnie i cieszyła się, że nawet po ślubie udało jej się zachować cząstkę swojego starego życia.
- Tak, dobrze się złożyło – rzekła. – Samotne? – zdziwiła się, ale zdała sobie sprawę, że ona przecież też sporo czasu spędzała samotnie, ponieważ jej mąż miał swoje obowiązki. – Bardzo możliwe, ale to zależy od decyzji właścicielki galerii – dodała odnośnie sprzedaży obrazów. Bo to nie do Lyry należała decyzja, a do właścicielki, czy zechce zachować obrazy na ekspozycji, czy postanowi sprzedać część z nich, i po zakończeniu wystawy przekazać je w ręce nabywców.
- Myślę, że powinnam znaleźć czas – uśmiechnęła się do dawnej znajomej. – I cieszę się, że jesteś szczęśliwa, naprawdę! Dobrze słyszeć, że nowe życie ci odpowiada. – Najwyraźniej wbrew temu, co powszechnie sądzono, zaaranżowane małżeństwa nie musiały być skazane na klęskę, na wzajemną niechęć pomiędzy małżonkami. – Też mam taką nadzieję, Będę pamiętać – zapewniła jeszcze. Niestety, chwilę później Lucille pożegnała się i odeszła, ale Lyra cieszyła się z ponownego spotkania po dłuższym czasie, i miała nadzieję, że uda im się odnowić zaniedbaną znajomość.
Kiedy jednak dziewczyna opuściła galerię, Lyra wróciła do przerwanych obowiązków i udała się do gabinetu właścicielki, żeby porozmawiać z nią o wystawie. Nie wspomniała ani słowem o nieprzyjemnym incydencie z farbą.
| zt.
- Tak, dobrze się złożyło – rzekła. – Samotne? – zdziwiła się, ale zdała sobie sprawę, że ona przecież też sporo czasu spędzała samotnie, ponieważ jej mąż miał swoje obowiązki. – Bardzo możliwe, ale to zależy od decyzji właścicielki galerii – dodała odnośnie sprzedaży obrazów. Bo to nie do Lyry należała decyzja, a do właścicielki, czy zechce zachować obrazy na ekspozycji, czy postanowi sprzedać część z nich, i po zakończeniu wystawy przekazać je w ręce nabywców.
- Myślę, że powinnam znaleźć czas – uśmiechnęła się do dawnej znajomej. – I cieszę się, że jesteś szczęśliwa, naprawdę! Dobrze słyszeć, że nowe życie ci odpowiada. – Najwyraźniej wbrew temu, co powszechnie sądzono, zaaranżowane małżeństwa nie musiały być skazane na klęskę, na wzajemną niechęć pomiędzy małżonkami. – Też mam taką nadzieję, Będę pamiętać – zapewniła jeszcze. Niestety, chwilę później Lucille pożegnała się i odeszła, ale Lyra cieszyła się z ponownego spotkania po dłuższym czasie, i miała nadzieję, że uda im się odnowić zaniedbaną znajomość.
Kiedy jednak dziewczyna opuściła galerię, Lyra wróciła do przerwanych obowiązków i udała się do gabinetu właścicielki, żeby porozmawiać z nią o wystawie. Nie wspomniała ani słowem o nieprzyjemnym incydencie z farbą.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| 18.03
Nadszedł pierwszy dzień planowanej wiosennej wystawy, do której Lyra przygotowywała się przez ostatnich parę tygodni, malując obrazy i dostarczając je do galerii. Oczywiście, nie tylko jej prace miały zostać wystawione na wernisażu, ale dla Lyry, wciąż stawiającej pierwsze kroki w świecie sztuki, i tak było to dużym wyróżnieniem. Chciała, żeby zarówno pani Gramp, właścicielka galerii, jak i jej mecenas sztuki mogli być z niej dumni. Musiała pokazać, że zasługuje na okazane jej zaufanie i danie szansy wykazania się.
Nie była pewna, czy jej mąż pojawi się na otwarciu, ostatnimi czasy miał dużo własnych zajęć. Zjawiła się w galerii samotnie, przed czasem, odziana w jedną ze swoich błękitnych sukni i z elegancko ułożonymi włosami. Goście dopiero mieli się pojawić; póki co w jednej z sal ustawiano stoły z poczęstunkami, a pracownicy galerii na czele z zaaferowaną właścicielką nadzorowali ostatnie przygotowania w salach, w których miała się odbyć wystawa. Lyra niemal namacalnie czuła ten nastrój gorączkowych przygotowań. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, co by nie zniechęcić wybrednej klienteli do pojawiania się w tych murach. W Londynie oraz poza nim istniały przecież też inne galerie.
- Ach, lady Travers! – usłyszała, ledwie pojawiła się w progu sali. – Dobrze, że lady już jest, ale... bez małżonka? – Starsza kobieta rozejrzała się, zupełnie jakby była pewna, że lord Travers nagle wychynie z jakiegoś kąta. Szybko jednak zreflektowała się; to nie była pora na plotki ani na radowanie się bliskością przedstawicieli szlachetnego rodu. – Wystawa niedługo zostanie otwarta, a chcemy, żeby opowiedziała pani gościom o swoich obrazach!
Kto by pomyślał, że właścicielka i inni pracownicy tak zmienią do niej stosunek, odkąd wyszła za mąż. Jeszcze kilka miesięcy temu mogła co najwyżej zajrzeć do galerii przez okna, ponieważ była wówczas zbyt biedna, żeby zostać wpuszczoną do środka. Teraz pani Gramp sama zapraszała ją tutaj i zabiegała o jej udział w wiosennej wystawie. Jak mówiła, zależało jej na pozyskaniu młodych talentów, których dzieła stałyby się obiektem zainteresowania zwiedzających, spragnionych zobaczenia czegoś nowego i świeżego. Lyra miała jednak świadomość, że w oczach niektórych z tych ludzi jej nazwisko znaczyło więcej niż talent, który posiadała. Mimo to chciała zasłużyć na uznanie właśnie tym, co reprezentowała sobą jako artystka – tworzonymi przez siebie obrazami, które wisiały już na ścianach sali wystawowej.
- Jest bardzo zajęty – odpowiedziała tylko w temacie męża, chociaż też cieszyłaby się, gdyby tutaj był. – Ale ja już jestem, i oczywiście, z przyjemnością przedstawię odwiedzającym swoje obrazy.
Pani Gramp uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Miło mi to słyszeć, lady Travers. Właśnie tego od pani oczekuję, przedstawienia naszym gościom pani wspaniałych dzieł. Bardzo cenię u swoich artystów więź ze sztuką, którą tworzą – powiedziała, spoglądając z zadowoleniem na Lyrę. – Liczę, że to będzie wspaniały wstęp do kolejnych, mam nadzieję, że bardzo owocnych dla galerii miesięcy.
Lyra pokiwała ze zrozumieniem głową, obiecując, że nie zawiedzie. Wiedziała, że od dzisiejszego dnia zależało, czy zostanie zaproszona do udziału w kolejnych wernisażach, czy może pani Gramp znajdzie inny młody talent na jej miejsce. Właścicielka oddaliła się, wydając polecenia kilku pracownikom, którzy właśnie odsłaniali obrazy w jednym z pomieszczeń.
Lyra z zapałem zaangażowała się w ostatnie przygotowania. Perspektywa zbliżającego się otwarcia bardzo ją cieszyła, ale i stresowała. Ale po tych wszystkich przygotowaniach w końcu nadeszła pora na część właściwą – otwarcie. Punktualnie o wyznaczonej godzinie pracownicy pomagający ogarniać salę wystawową dyskretnie usunęli się w cień, pozostawiając pole do popisu właścicielce oraz zaproszonym artystom; oprócz Lyry, było tu jeszcze paru innych malarzy, wszyscy starsi od niej. Nie każdy wystawiał dziś swoje prace, ale wszyscy zostali zaproszeni przez panią Gramp do uczestnictwa w otwarciu wystawy. Wydawali się spokojniejsi niż Lyra, najwyraźniej mieli dłuższe doświadczenie z wystawianiem swoich prac i przestało to budzić w nich tak ogromną ekscytację i stres.
Podwoje sali po chwili otworzyły się, a do sali zaczęli wsypywać się goście odziani w eleganckie szaty i rozmawiający przyciszonymi głosami. Na ile Lyra mogła to ocenić, sporą część z nich stanowili szlachcice oraz inni zamożni czarodzieje. Pani Gramp pilnowała, żeby jej galeria uchodziła za miejsce przeznaczone dla elit; Lyra słyszała kiedyś plotki, że kobieta miała kompleksy na punkcie braku powiązań z szanowanymi osobistościami i szukała z nimi kontaktu poprzez działalność artystyczną. Dotarły do niej również pogłoski, że pani Gramp tak naprawdę była pozbawiona talentu malarskiego i rekompensowała sobie ten brak poprzez próby gromadzenia dzieł innych malarzy, ale ile w tym prawdy, tego nie wiedziała. Nigdy nie miała odwagi poprosić tej kobiety o pokazanie obrazów jej autorstwa.
Gdy goście wypełnili największą z wystawowych sal, pani Gramp wspięła się na podwyższenie, spowita w długą, staroświecką suknię, która wyglądała jak z poprzedniego stulecia, a jej siwe włosy były starannie ufryzowane. W małych oczach błyszczał jednak zapał; zapewne była podekscytowana obecnością tylu odwiedzających, którzy pojawili się w murach właśnie jej galerii.
- Miło mi powitać państwa na nowej wiosennej wystawie prac młodych artystów – rozpoczęła swoją przemowę, w której podkreśliła, jak ważne jest to wydarzenie dla samej galerii i dla młodych talentów, będących nadzieją świata sztuki w obecnych czasach, kiedy coraz więcej magicznych artystów odchodzi od klasycznej sztuki na rzecz naleciałości z mugolskiego świata.
Lyra przez cały czas stała gdzieś obok, pomiędzy pozostałymi malarzami. Jej drobna, piegowata buzia zdradzała silne przejęcie, które wzrosło, kiedy pani Gramp wymieniła z nazwiska wszystkich obecnych tu artystów, także ją. Wyprostowała się dumnie; to miał być jej wielki dzień, a także kolejny sprawdzian z gotowości do wstąpienia w świat sztuki. Bo bycie artystą nie oznaczało wyłącznie malowania w zaciszu pracowni, a także umiejętność obracania się w artystycznych sferach i odpowiedniego pokazywania swojej twórczości i docierania z nią do odbiorców o częstokroć wybrednych gustach, co starannie jej uświadomiono przed pierwszym debiutem. Dopiero zaczynała pojmować wagę tych słów.
- ...A teraz zapraszam wszystkich do obejrzenia zaprezentowanych dzieł. Nasi wspaniali artyści z pewnością chętnie opowiedzą państwu o swoich obrazach – zakończyła pani Gramp, po czym zeszła z podwyższenia i od razu udała się w stronę jednej tac z winem, które zaczęły lewitować wśród gości.
Zgodnie z wcześniej ustalanym planem Lyra skierowała się do tej części sali, w której wisiały jej obrazy. Było to kilka starannie wybranych pejzaży, i jak przystało na wiosenną tematykę wystawy, pokazywały optymistyczne widoki świata budzącego się do życia po zimie. Pejzaże były ulubioną tematyką malarską Lyry, chociaż bardzo często zamawiano u niej także portrety, więc i tych nie mogło tutaj zabraknąć; większość także pokazywała postacie na tle wiosennego otoczenia. Znalazł się tutaj nawet ruchomy autoportret Lyry; drobniutka, rudowłosa dziewczyna na obrazie spacerowała boso po plaży w Norfolk, a morska bryza targała jej kosmyki.
Nie musiała długo czekać na pierwszych gości, którzy postanowili do niej podejść.
- Pani obrazy są naprawdę zachwycające, lady Travers – powiedziała jakaś starsza czarownica, podchodząc do jednego z pejzaży. – Co to za miejsce? Zostało wybrane przypadkowo, czy może ma dla pani wyjątkowe znaczenie?
Lyra powiodła za jej spojrzeniem; obraz, o którym mówiła czarownica, przestawiał widok roztaczający się z okien posiadłości w Norfolk. Rozległy ogród, morze, a nad tym wszystkim przepiękny wschód słońca; Lyra przez kilka dni z rzędu specjalnie wstawała bardzo wcześnie, żeby oddać ten efekt; nieco chmurny wschód, miękkie pastelowe barwy nieba i wody, przytłumione zielenie roślinności, która dopiero za parę miesięcy stanie się naprawdę bujna.
- To krajobraz rodzinnych stron mojego męża – powiedziała więc. – Wybrzeże Norfolk. Wschody słońca wyglądają tam wyjątkowo pięknie.
Czarownica pokiwała z aprobatą głową. Do Lyry zbliżył się inny czarodziej.
- A ten obraz? Co przedstawia? – zapytał, wskazując inne płótno; tutaj można było zobaczyć krajobraz okolic Londynu, zaobserwowany w pobliżu jej podmiejskiej pracowni. Nie było tutaj morza, a drzewa i budynki, w oddali majaczyło natomiast miasto, w którym spędziła kilka miesięcy swojego życia zanim wyszła za mąż. Miasto, w którym stawiała swoje pierwsze kroki jako malarka, najpierw uliczna, później pierwszy raz debiutująca w galerii. W pewnym sensie każdy z obrazów, które wybrała na tą wystawę wspólnie z właścicielką, przedstawiał jakieś miejsce, które kojarzyło jej się w sposób pozytywny. Znalazły się tutaj też okolice Hogwartu oraz jej rodzinnego domu. Wszystkie tchnęły wiosennym optymizmem i nadzieją, tego oczekiwała pani Gramp od wystawianych w dzisiejszym dniu obrazów.
Tym sposobem przez najbliższe parę godzin Lyra musiała odpowiadać na mnóstwo podobnych pytań, chociaż nie wszyscy goście je zadawali, niektórzy zadowalali się oglądaniem, po czym szli dalej, a Lyra nawet nie mogła być pewna, czy byli zadowoleni z tego, co stworzyła, czy może wprost przeciwnie, oczekiwali czegoś innego. Przynajmniej kilkukrotnie opowiadała o każdym z obrazów wszystkim, którzy byli zainteresowani. Niektórzy prawili jej komplementy, wzbudzając rumieńce na jej policzkach, ale byli i tacy, którzy wyglądali na sceptycznych wobec zaproszenia do galerii tak młodej artystki, w dodatku pochodzącej z rodu, który ze sztuką nie miał nic wspólnego. Kilka osób zapytało ją, gdzie uczyła się malować; Lyra z pewnym zażenowaniem przyznała się do tego, że była samoukiem.
Spędziła jednak bardzo miły czas, przechadzając się po galerii i rozmawiając o obrazach swoich oraz innych artystów. Dowiedziała się wielu nowych ciekawych rzeczy, a także, prawdopodobnie nawiązała nowe artystyczne znajomości, które dla początkującej młódki mogły okazać się cenne i pouczające. Dzięki wypitemu winu udało jej się też nieco rozluźnić i dręczący ją na początku stres znacznie się zmniejszył, pozwalając jej cieszyć się z możliwości obcowania ze sztuką i zainteresowanymi nią ludźmi.
Dopiero pod koniec znowu zaczepiła ją pani Gramp, z policzkami wyraźnie zaczerwienionymi od wina (z pewnością wypiła go dużo więcej niż ostrożna Lyra). Wyglądała na bardzo podekscytowaną.
- Dobrze się spisałaś, lady Travers – powiedziała, lekko ściskając dłoń dziewczęcia. – Nasi goście są zadowoleni... Przed chwilą rozmawiałam z odwiedzającym nas lordem Charlesem Fawleyem, wydawał się zachwycony pani pejzażami – dodała, a Lyra przypomniała sobie jednego ze szlachciców, którzy dość długo w milczeniu przyglądali się jej obrazom.
- Och, dziękuję! Bardzo miło to słyszeć – powiedziała cichutko, niemal drżąc z przejęcia. – Ja także... Bardzo dziękuję, że mogłam tu dzisiaj przyjść. To była piękna wystawa.
Gdy jednak niedługo później pierwszy dzień wystawy dobiegł końca i podwoje galerii zamknęły się za ostatnimi gośćmi, była bardzo zmęczona, ale wiedziała, że w kolejnych dniach trwania wystawy na pewno jeszcze się tutaj pojawi.
| zt.
Nadszedł pierwszy dzień planowanej wiosennej wystawy, do której Lyra przygotowywała się przez ostatnich parę tygodni, malując obrazy i dostarczając je do galerii. Oczywiście, nie tylko jej prace miały zostać wystawione na wernisażu, ale dla Lyry, wciąż stawiającej pierwsze kroki w świecie sztuki, i tak było to dużym wyróżnieniem. Chciała, żeby zarówno pani Gramp, właścicielka galerii, jak i jej mecenas sztuki mogli być z niej dumni. Musiała pokazać, że zasługuje na okazane jej zaufanie i danie szansy wykazania się.
Nie była pewna, czy jej mąż pojawi się na otwarciu, ostatnimi czasy miał dużo własnych zajęć. Zjawiła się w galerii samotnie, przed czasem, odziana w jedną ze swoich błękitnych sukni i z elegancko ułożonymi włosami. Goście dopiero mieli się pojawić; póki co w jednej z sal ustawiano stoły z poczęstunkami, a pracownicy galerii na czele z zaaferowaną właścicielką nadzorowali ostatnie przygotowania w salach, w których miała się odbyć wystawa. Lyra niemal namacalnie czuła ten nastrój gorączkowych przygotowań. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, co by nie zniechęcić wybrednej klienteli do pojawiania się w tych murach. W Londynie oraz poza nim istniały przecież też inne galerie.
- Ach, lady Travers! – usłyszała, ledwie pojawiła się w progu sali. – Dobrze, że lady już jest, ale... bez małżonka? – Starsza kobieta rozejrzała się, zupełnie jakby była pewna, że lord Travers nagle wychynie z jakiegoś kąta. Szybko jednak zreflektowała się; to nie była pora na plotki ani na radowanie się bliskością przedstawicieli szlachetnego rodu. – Wystawa niedługo zostanie otwarta, a chcemy, żeby opowiedziała pani gościom o swoich obrazach!
Kto by pomyślał, że właścicielka i inni pracownicy tak zmienią do niej stosunek, odkąd wyszła za mąż. Jeszcze kilka miesięcy temu mogła co najwyżej zajrzeć do galerii przez okna, ponieważ była wówczas zbyt biedna, żeby zostać wpuszczoną do środka. Teraz pani Gramp sama zapraszała ją tutaj i zabiegała o jej udział w wiosennej wystawie. Jak mówiła, zależało jej na pozyskaniu młodych talentów, których dzieła stałyby się obiektem zainteresowania zwiedzających, spragnionych zobaczenia czegoś nowego i świeżego. Lyra miała jednak świadomość, że w oczach niektórych z tych ludzi jej nazwisko znaczyło więcej niż talent, który posiadała. Mimo to chciała zasłużyć na uznanie właśnie tym, co reprezentowała sobą jako artystka – tworzonymi przez siebie obrazami, które wisiały już na ścianach sali wystawowej.
- Jest bardzo zajęty – odpowiedziała tylko w temacie męża, chociaż też cieszyłaby się, gdyby tutaj był. – Ale ja już jestem, i oczywiście, z przyjemnością przedstawię odwiedzającym swoje obrazy.
Pani Gramp uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Miło mi to słyszeć, lady Travers. Właśnie tego od pani oczekuję, przedstawienia naszym gościom pani wspaniałych dzieł. Bardzo cenię u swoich artystów więź ze sztuką, którą tworzą – powiedziała, spoglądając z zadowoleniem na Lyrę. – Liczę, że to będzie wspaniały wstęp do kolejnych, mam nadzieję, że bardzo owocnych dla galerii miesięcy.
Lyra pokiwała ze zrozumieniem głową, obiecując, że nie zawiedzie. Wiedziała, że od dzisiejszego dnia zależało, czy zostanie zaproszona do udziału w kolejnych wernisażach, czy może pani Gramp znajdzie inny młody talent na jej miejsce. Właścicielka oddaliła się, wydając polecenia kilku pracownikom, którzy właśnie odsłaniali obrazy w jednym z pomieszczeń.
Lyra z zapałem zaangażowała się w ostatnie przygotowania. Perspektywa zbliżającego się otwarcia bardzo ją cieszyła, ale i stresowała. Ale po tych wszystkich przygotowaniach w końcu nadeszła pora na część właściwą – otwarcie. Punktualnie o wyznaczonej godzinie pracownicy pomagający ogarniać salę wystawową dyskretnie usunęli się w cień, pozostawiając pole do popisu właścicielce oraz zaproszonym artystom; oprócz Lyry, było tu jeszcze paru innych malarzy, wszyscy starsi od niej. Nie każdy wystawiał dziś swoje prace, ale wszyscy zostali zaproszeni przez panią Gramp do uczestnictwa w otwarciu wystawy. Wydawali się spokojniejsi niż Lyra, najwyraźniej mieli dłuższe doświadczenie z wystawianiem swoich prac i przestało to budzić w nich tak ogromną ekscytację i stres.
Podwoje sali po chwili otworzyły się, a do sali zaczęli wsypywać się goście odziani w eleganckie szaty i rozmawiający przyciszonymi głosami. Na ile Lyra mogła to ocenić, sporą część z nich stanowili szlachcice oraz inni zamożni czarodzieje. Pani Gramp pilnowała, żeby jej galeria uchodziła za miejsce przeznaczone dla elit; Lyra słyszała kiedyś plotki, że kobieta miała kompleksy na punkcie braku powiązań z szanowanymi osobistościami i szukała z nimi kontaktu poprzez działalność artystyczną. Dotarły do niej również pogłoski, że pani Gramp tak naprawdę była pozbawiona talentu malarskiego i rekompensowała sobie ten brak poprzez próby gromadzenia dzieł innych malarzy, ale ile w tym prawdy, tego nie wiedziała. Nigdy nie miała odwagi poprosić tej kobiety o pokazanie obrazów jej autorstwa.
Gdy goście wypełnili największą z wystawowych sal, pani Gramp wspięła się na podwyższenie, spowita w długą, staroświecką suknię, która wyglądała jak z poprzedniego stulecia, a jej siwe włosy były starannie ufryzowane. W małych oczach błyszczał jednak zapał; zapewne była podekscytowana obecnością tylu odwiedzających, którzy pojawili się w murach właśnie jej galerii.
- Miło mi powitać państwa na nowej wiosennej wystawie prac młodych artystów – rozpoczęła swoją przemowę, w której podkreśliła, jak ważne jest to wydarzenie dla samej galerii i dla młodych talentów, będących nadzieją świata sztuki w obecnych czasach, kiedy coraz więcej magicznych artystów odchodzi od klasycznej sztuki na rzecz naleciałości z mugolskiego świata.
Lyra przez cały czas stała gdzieś obok, pomiędzy pozostałymi malarzami. Jej drobna, piegowata buzia zdradzała silne przejęcie, które wzrosło, kiedy pani Gramp wymieniła z nazwiska wszystkich obecnych tu artystów, także ją. Wyprostowała się dumnie; to miał być jej wielki dzień, a także kolejny sprawdzian z gotowości do wstąpienia w świat sztuki. Bo bycie artystą nie oznaczało wyłącznie malowania w zaciszu pracowni, a także umiejętność obracania się w artystycznych sferach i odpowiedniego pokazywania swojej twórczości i docierania z nią do odbiorców o częstokroć wybrednych gustach, co starannie jej uświadomiono przed pierwszym debiutem. Dopiero zaczynała pojmować wagę tych słów.
- ...A teraz zapraszam wszystkich do obejrzenia zaprezentowanych dzieł. Nasi wspaniali artyści z pewnością chętnie opowiedzą państwu o swoich obrazach – zakończyła pani Gramp, po czym zeszła z podwyższenia i od razu udała się w stronę jednej tac z winem, które zaczęły lewitować wśród gości.
Zgodnie z wcześniej ustalanym planem Lyra skierowała się do tej części sali, w której wisiały jej obrazy. Było to kilka starannie wybranych pejzaży, i jak przystało na wiosenną tematykę wystawy, pokazywały optymistyczne widoki świata budzącego się do życia po zimie. Pejzaże były ulubioną tematyką malarską Lyry, chociaż bardzo często zamawiano u niej także portrety, więc i tych nie mogło tutaj zabraknąć; większość także pokazywała postacie na tle wiosennego otoczenia. Znalazł się tutaj nawet ruchomy autoportret Lyry; drobniutka, rudowłosa dziewczyna na obrazie spacerowała boso po plaży w Norfolk, a morska bryza targała jej kosmyki.
Nie musiała długo czekać na pierwszych gości, którzy postanowili do niej podejść.
- Pani obrazy są naprawdę zachwycające, lady Travers – powiedziała jakaś starsza czarownica, podchodząc do jednego z pejzaży. – Co to za miejsce? Zostało wybrane przypadkowo, czy może ma dla pani wyjątkowe znaczenie?
Lyra powiodła za jej spojrzeniem; obraz, o którym mówiła czarownica, przestawiał widok roztaczający się z okien posiadłości w Norfolk. Rozległy ogród, morze, a nad tym wszystkim przepiękny wschód słońca; Lyra przez kilka dni z rzędu specjalnie wstawała bardzo wcześnie, żeby oddać ten efekt; nieco chmurny wschód, miękkie pastelowe barwy nieba i wody, przytłumione zielenie roślinności, która dopiero za parę miesięcy stanie się naprawdę bujna.
- To krajobraz rodzinnych stron mojego męża – powiedziała więc. – Wybrzeże Norfolk. Wschody słońca wyglądają tam wyjątkowo pięknie.
Czarownica pokiwała z aprobatą głową. Do Lyry zbliżył się inny czarodziej.
- A ten obraz? Co przedstawia? – zapytał, wskazując inne płótno; tutaj można było zobaczyć krajobraz okolic Londynu, zaobserwowany w pobliżu jej podmiejskiej pracowni. Nie było tutaj morza, a drzewa i budynki, w oddali majaczyło natomiast miasto, w którym spędziła kilka miesięcy swojego życia zanim wyszła za mąż. Miasto, w którym stawiała swoje pierwsze kroki jako malarka, najpierw uliczna, później pierwszy raz debiutująca w galerii. W pewnym sensie każdy z obrazów, które wybrała na tą wystawę wspólnie z właścicielką, przedstawiał jakieś miejsce, które kojarzyło jej się w sposób pozytywny. Znalazły się tutaj też okolice Hogwartu oraz jej rodzinnego domu. Wszystkie tchnęły wiosennym optymizmem i nadzieją, tego oczekiwała pani Gramp od wystawianych w dzisiejszym dniu obrazów.
Tym sposobem przez najbliższe parę godzin Lyra musiała odpowiadać na mnóstwo podobnych pytań, chociaż nie wszyscy goście je zadawali, niektórzy zadowalali się oglądaniem, po czym szli dalej, a Lyra nawet nie mogła być pewna, czy byli zadowoleni z tego, co stworzyła, czy może wprost przeciwnie, oczekiwali czegoś innego. Przynajmniej kilkukrotnie opowiadała o każdym z obrazów wszystkim, którzy byli zainteresowani. Niektórzy prawili jej komplementy, wzbudzając rumieńce na jej policzkach, ale byli i tacy, którzy wyglądali na sceptycznych wobec zaproszenia do galerii tak młodej artystki, w dodatku pochodzącej z rodu, który ze sztuką nie miał nic wspólnego. Kilka osób zapytało ją, gdzie uczyła się malować; Lyra z pewnym zażenowaniem przyznała się do tego, że była samoukiem.
Spędziła jednak bardzo miły czas, przechadzając się po galerii i rozmawiając o obrazach swoich oraz innych artystów. Dowiedziała się wielu nowych ciekawych rzeczy, a także, prawdopodobnie nawiązała nowe artystyczne znajomości, które dla początkującej młódki mogły okazać się cenne i pouczające. Dzięki wypitemu winu udało jej się też nieco rozluźnić i dręczący ją na początku stres znacznie się zmniejszył, pozwalając jej cieszyć się z możliwości obcowania ze sztuką i zainteresowanymi nią ludźmi.
Dopiero pod koniec znowu zaczepiła ją pani Gramp, z policzkami wyraźnie zaczerwienionymi od wina (z pewnością wypiła go dużo więcej niż ostrożna Lyra). Wyglądała na bardzo podekscytowaną.
- Dobrze się spisałaś, lady Travers – powiedziała, lekko ściskając dłoń dziewczęcia. – Nasi goście są zadowoleni... Przed chwilą rozmawiałam z odwiedzającym nas lordem Charlesem Fawleyem, wydawał się zachwycony pani pejzażami – dodała, a Lyra przypomniała sobie jednego ze szlachciców, którzy dość długo w milczeniu przyglądali się jej obrazom.
- Och, dziękuję! Bardzo miło to słyszeć – powiedziała cichutko, niemal drżąc z przejęcia. – Ja także... Bardzo dziękuję, że mogłam tu dzisiaj przyjść. To była piękna wystawa.
Gdy jednak niedługo później pierwszy dzień wystawy dobiegł końca i podwoje galerii zamknęły się za ostatnimi gośćmi, była bardzo zmęczona, ale wiedziała, że w kolejnych dniach trwania wystawy na pewno jeszcze się tutaj pojawi.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
/początek kwietnia
Kiedy drugiego kwietnia Titus otworzył oczy wiedział już, że jego życie obraca się właśnie o sto osiemdziesiąt stopni, a cały czas wolny od pracy w sklepie, spędzać będzie w posiadłości Ollivanderów nad książkami lub w warsztacie. W istocie tak właśnie było - od kilku dni Ollivander krążył od różdżkarni do rodzinnej posiadłości i w drugą stronę. Pod nosem ciągle miał grubą książkę i zaczął nawet prowadzić dziennik z własnymi uwagami, który zapisywał niechlujnie drobnymi notatkami w większości zapewne niezrozumiałymi dla kogokolwiek innego. No, może inny Ollivander wyczytałby stamtąd coś ciekawego, ale osoba niepowiązana z wytwórstwem pewnie jedynie wzruszyłaby ramionami. Trochę mu to wszystko przypominało te cudowne okresy klasy piątej i siódmej, kiedy oddawał się nauce z paranoiczną wręcz dokładnością. Kto wie? Może już gdzieś z tyłu notatnika tworzył całkiem nowy genialny, roczny plan, którego ostatnim punktem było zostanie PRAWDZIWYM różdżkarzem?...
Nic więc dziwnego, że pewnego pochmurnego dnia, kiedy pani Ollivander znowu zastała go w bibliotece studiującego kolejny, czwarty już tom monstrualnie grubej księgi zatytułowanej Subtelna sztuka różdżkarstwa, czyli poradnik wytwórcy w siedmiu tomach, czym prędzej zatrzasnęła okładkę prosząc by zajął się czymś innym, zrobił coś dla siebie, może gdzieś wyszedł i odetchnął trochę świeżym powietrzem? Titus nie chciał się z nią kłócić... Problem zaczął się później, kiedy doszedł do wniosku, że tak na dobrą sprawę nie ma co ze sobą zrobić! Z Marcelem widział się ledwie kilka dni wstecz i o ile uwielbiał towarzystwo tego niesfornego Parkinsona, o tyle dzisiaj nie miał ochoty się z nim widzieć, spotkanie z Bertiem odpadało, Lotta pewnie nie chciała go znać (nawet jeśli tęskniła tak jak i on, to nierozsądnie byłoby zmawiać się z nią na jakiekolwiek meetingi), a Lyra... jej wciąż nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Ale to właśnie myśl o pani Travers sprawiła, że uśmiech wyciągnął jego usta, zaś w głowie zaświtała pewna myśl.
Dawno nie obcował ze sztuką... W dworku Ollivanderów ściany zdobiły różne obrazy, ale prawie dziewiętnaście lat życia pod jego dachem sprawiło, że Titus przestał zwracać na nie uwagę, a ich rozkład znał na pamięć. Niczym nie mogły go zaskoczyć, nawet jeśli czasem starsza czarownica (to chyba była jego prapraprapra[...]prababka) zasypiała w nieswoich ramach. Potrzebował nacieszyć wzrok czymś świeżym, czymś czego jeszcze nie widział, czego nie znał, co mogłoby na nowo go zachwycić i to do tego stopnia, by przez kolejne kilka dni nie myślał o niczym innym jeno tych niezwykłych dziełach sztuki najwyższej klasy! Był wrażliwy na piękno i raczej nie było w tym niczego dziwnego. Powoli krążył po szerokich korytarzach, oglądając eksponaty wywieszone na jasnych ścianach w większości pozbawionych ozdób. Szukał jednak konkretnej wystawy - wiedział, że wernisaż odbył się w marcu, ale ze względu na różne czynniki nie mógł wziąć w nim udziału. Później brakło mu czasu na obcowanie ze sztuką, a dzisiejszy dzień był idealny! Miał tylko nadzieję, że obrazy nie zostały jeszcze zdjęte i że nie natknie się tam na nikogo z rodziny Traversów... W każdym razie w końcu znalazł interesującą go salę - serce zabiło mu troszkę szybciej, gdy dostrzegł znajome imię i nazwisko; przekroczył próg, ciesząc oczy wspaniałymi malunkami pociągniętymi drobnymi dłońmi Lyry. Odetchnął z niejakim zachwytem, przechodząc się po sali, oglądając kolejne dzieła, a w końcu zasiadł na kanapie ustawionej w centrum, by jeszcze trochę pooglądać wystawioną sztukę. Tylko z innej perspektywy.
Kiedy drugiego kwietnia Titus otworzył oczy wiedział już, że jego życie obraca się właśnie o sto osiemdziesiąt stopni, a cały czas wolny od pracy w sklepie, spędzać będzie w posiadłości Ollivanderów nad książkami lub w warsztacie. W istocie tak właśnie było - od kilku dni Ollivander krążył od różdżkarni do rodzinnej posiadłości i w drugą stronę. Pod nosem ciągle miał grubą książkę i zaczął nawet prowadzić dziennik z własnymi uwagami, który zapisywał niechlujnie drobnymi notatkami w większości zapewne niezrozumiałymi dla kogokolwiek innego. No, może inny Ollivander wyczytałby stamtąd coś ciekawego, ale osoba niepowiązana z wytwórstwem pewnie jedynie wzruszyłaby ramionami. Trochę mu to wszystko przypominało te cudowne okresy klasy piątej i siódmej, kiedy oddawał się nauce z paranoiczną wręcz dokładnością. Kto wie? Może już gdzieś z tyłu notatnika tworzył całkiem nowy genialny, roczny plan, którego ostatnim punktem było zostanie PRAWDZIWYM różdżkarzem?...
Nic więc dziwnego, że pewnego pochmurnego dnia, kiedy pani Ollivander znowu zastała go w bibliotece studiującego kolejny, czwarty już tom monstrualnie grubej księgi zatytułowanej Subtelna sztuka różdżkarstwa, czyli poradnik wytwórcy w siedmiu tomach, czym prędzej zatrzasnęła okładkę prosząc by zajął się czymś innym, zrobił coś dla siebie, może gdzieś wyszedł i odetchnął trochę świeżym powietrzem? Titus nie chciał się z nią kłócić... Problem zaczął się później, kiedy doszedł do wniosku, że tak na dobrą sprawę nie ma co ze sobą zrobić! Z Marcelem widział się ledwie kilka dni wstecz i o ile uwielbiał towarzystwo tego niesfornego Parkinsona, o tyle dzisiaj nie miał ochoty się z nim widzieć, spotkanie z Bertiem odpadało, Lotta pewnie nie chciała go znać (nawet jeśli tęskniła tak jak i on, to nierozsądnie byłoby zmawiać się z nią na jakiekolwiek meetingi), a Lyra... jej wciąż nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Ale to właśnie myśl o pani Travers sprawiła, że uśmiech wyciągnął jego usta, zaś w głowie zaświtała pewna myśl.
Dawno nie obcował ze sztuką... W dworku Ollivanderów ściany zdobiły różne obrazy, ale prawie dziewiętnaście lat życia pod jego dachem sprawiło, że Titus przestał zwracać na nie uwagę, a ich rozkład znał na pamięć. Niczym nie mogły go zaskoczyć, nawet jeśli czasem starsza czarownica (to chyba była jego prapraprapra[...]prababka) zasypiała w nieswoich ramach. Potrzebował nacieszyć wzrok czymś świeżym, czymś czego jeszcze nie widział, czego nie znał, co mogłoby na nowo go zachwycić i to do tego stopnia, by przez kolejne kilka dni nie myślał o niczym innym jeno tych niezwykłych dziełach sztuki najwyższej klasy! Był wrażliwy na piękno i raczej nie było w tym niczego dziwnego. Powoli krążył po szerokich korytarzach, oglądając eksponaty wywieszone na jasnych ścianach w większości pozbawionych ozdób. Szukał jednak konkretnej wystawy - wiedział, że wernisaż odbył się w marcu, ale ze względu na różne czynniki nie mógł wziąć w nim udziału. Później brakło mu czasu na obcowanie ze sztuką, a dzisiejszy dzień był idealny! Miał tylko nadzieję, że obrazy nie zostały jeszcze zdjęte i że nie natknie się tam na nikogo z rodziny Traversów... W każdym razie w końcu znalazł interesującą go salę - serce zabiło mu troszkę szybciej, gdy dostrzegł znajome imię i nazwisko; przekroczył próg, ciesząc oczy wspaniałymi malunkami pociągniętymi drobnymi dłońmi Lyry. Odetchnął z niejakim zachwytem, przechodząc się po sali, oglądając kolejne dzieła, a w końcu zasiadł na kanapie ustawionej w centrum, by jeszcze trochę pooglądać wystawioną sztukę. Tylko z innej perspektywy.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Był to kolejny dzień trwania wiosennej wystawy w galerii. Lyra jednak nadal od czasu do czasu pojawiała się tutaj zgodnie z poleceniem właścicielki. Sama też chętnie i z niemałą ciekawością przechadzała się po salach galerii; w jednej z nich nadal wisiały obrazy, które dostarczyła na wernisaż, i to tam najchętniej kierowała kroki, obserwując ukradkiem zwiedzających, ciekawa, co też myśleli o jej pracach.
Kolejnym powodem tych częstych odwiedzin w galerii była samotność, która doskwierała jej od kilku dni, odkąd Glaucus wypłynął na wyprawę. Była to pierwsza dłuższa rozłąka od czasu ślubu, więc Lyra czuła się dziwnie, samotnie przemierzając puste mury posiadłości. Musiała przyznać, szybko poczuła, że brakowało jej obecności małżonka. Nie była przyzwyczajona do długotrwałej samotności, gdyż przez większość swojego życia zazwyczaj miała jakieś towarzystwo, nawet jeśli nie przez cały czas. Samotność szczególnie dokuczliwa była wieczorami, gdy jej jedynym towarzystwem był kot i para skrzatów dbających o posiadłość. Lyra zasypiała samotnie, zastanawiając się, gdzie teraz znajdował się jej małżonek i czy zbliżał się już do tej Grecji, gdzie czekały na niego jakieś powierzone przez ród sprawy.
Tego ranka, krótko po śniadaniu, które zjadła samiuteńka przy okazałym stole, czując się bardzo dziwnie, także postanowiła zajrzeć do galerii. Nie spodziewała się, kogo tam napotka. Przeszła przez galerię, kierując się do pomieszczenia, w którym wisiały jej obrazy i weszła do środka... kiedy nagle zobaczyła znajomą sylwetkę.
Stanęła w progu, a jej policzki okryły się rumieńcem. Titus. Jej przyjaciel, z którym ostatni raz widziała się na tamtej plaży w Norfolk, kiedy podczas malowniczego zachodu słońca, który oboje oglądali, nagle zmniejszył dzielący ich dystans i pocałował ją wbrew jej woli. Nie spodziewała się go tutaj, wciąż czuła się bardzo zmieszana po tamtym dniu i wypełniały ją bardzo dziwne uczucia. Miała ochotę dyskretnie wycofać się i umknąć z pomieszczenia, ale niestety właśnie wtedy Titus musiał zwrócić twarz w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się na moment, a Lyra znowu się zaczerwieniła i opuściła wzrok. Przed tamtym spotkaniem na plaży nigdy nie czuła się w taki sposób przy swoim przyjacielu ze szkolnych lat.
- Titus – powiedziała cicho, wciąż stojąc w tym samym miejscu, wyraźnie rozdarta, czy podejść do niego (nie byli w galerii sami, więc nie musiała obawiać się, że znowu zrobi coś niestosownego), czy może odwrócić się na pięcie i uciec.
Kolejnym powodem tych częstych odwiedzin w galerii była samotność, która doskwierała jej od kilku dni, odkąd Glaucus wypłynął na wyprawę. Była to pierwsza dłuższa rozłąka od czasu ślubu, więc Lyra czuła się dziwnie, samotnie przemierzając puste mury posiadłości. Musiała przyznać, szybko poczuła, że brakowało jej obecności małżonka. Nie była przyzwyczajona do długotrwałej samotności, gdyż przez większość swojego życia zazwyczaj miała jakieś towarzystwo, nawet jeśli nie przez cały czas. Samotność szczególnie dokuczliwa była wieczorami, gdy jej jedynym towarzystwem był kot i para skrzatów dbających o posiadłość. Lyra zasypiała samotnie, zastanawiając się, gdzie teraz znajdował się jej małżonek i czy zbliżał się już do tej Grecji, gdzie czekały na niego jakieś powierzone przez ród sprawy.
Tego ranka, krótko po śniadaniu, które zjadła samiuteńka przy okazałym stole, czując się bardzo dziwnie, także postanowiła zajrzeć do galerii. Nie spodziewała się, kogo tam napotka. Przeszła przez galerię, kierując się do pomieszczenia, w którym wisiały jej obrazy i weszła do środka... kiedy nagle zobaczyła znajomą sylwetkę.
Stanęła w progu, a jej policzki okryły się rumieńcem. Titus. Jej przyjaciel, z którym ostatni raz widziała się na tamtej plaży w Norfolk, kiedy podczas malowniczego zachodu słońca, który oboje oglądali, nagle zmniejszył dzielący ich dystans i pocałował ją wbrew jej woli. Nie spodziewała się go tutaj, wciąż czuła się bardzo zmieszana po tamtym dniu i wypełniały ją bardzo dziwne uczucia. Miała ochotę dyskretnie wycofać się i umknąć z pomieszczenia, ale niestety właśnie wtedy Titus musiał zwrócić twarz w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się na moment, a Lyra znowu się zaczerwieniła i opuściła wzrok. Przed tamtym spotkaniem na plaży nigdy nie czuła się w taki sposób przy swoim przyjacielu ze szkolnych lat.
- Titus – powiedziała cicho, wciąż stojąc w tym samym miejscu, wyraźnie rozdarta, czy podejść do niego (nie byli w galerii sami, więc nie musiała obawiać się, że znowu zrobi coś niestosownego), czy może odwrócić się na pięcie i uciec.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Z początku nie zdawał sobie sprawy z faktu, że ktoś go obserwuje, właściwie całkiem przypadkiem odwrócił się w tamtą stronę napotykając wzrokiem znajomą sylwetkę pani Travers... A niech to! Była osobą, której wyjątkowo nie chciał tu spotkać - nie to, żeby nie tęsknił za ich schadzkami i beztroskimi rozmowami o wszystkim i niczym, zwyczajnie czuł, że to za wcześnie, że wciąż nie będzie wiedział co jej powiedzieć. Słysząc swoje imię czym prędzej zerwał się z miejsca, podobnie jednak jak Lyra opuścił spojrzenie. Dygnął na powitanie.
- Lady Travers. - rzucił. Zwykle nie zwracał się do niej w ten sposób, ale teraz jakoś tak... Strasznie głupio czuł się stojąc z nią oko w oko w miejscu publicznym na tyle by kręcili się tu inni ludzie i prywatnym na tyle by były to zaledwie jednostki - Przepiękna wystawa. - dodał. Splótł dłonie przed sobą, tym razem odwracając twarz w kierunku któregoś z nadmorskich pejzaży - Bardzo udana, na wernisażu galeria pewnie pękała w szwach. - zauważył, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły. Dopiero po kolejnej krótkiej chwili zdecydował zerknąć w kierunku przyjaciółki, wciąż jednak pozostawał w tym samym miejscu, jakby ktoś przykleił mu podeszwy do podłoża.
- Nie myślałem, że cię tu spotkam. - chociaż w gruncie rzeczy mógł się tego spodziewać... A może kłamał? Może podświadomie właśnie tego oczekiwał? Że niby to przypadkiem wpadnie na nią na wystawie sygnowanej jej nazwiskiem... Cieszył się natomiast, że jest tu sama, bez męża, ani żadnego innego Traversa - Lyra... Jesteś na mnie zła? - zapytał w końcu i uniósł nań wzrok, wreszcie odważył się spojrzeć jej prosto w twarz.
- Lady Travers. - rzucił. Zwykle nie zwracał się do niej w ten sposób, ale teraz jakoś tak... Strasznie głupio czuł się stojąc z nią oko w oko w miejscu publicznym na tyle by kręcili się tu inni ludzie i prywatnym na tyle by były to zaledwie jednostki - Przepiękna wystawa. - dodał. Splótł dłonie przed sobą, tym razem odwracając twarz w kierunku któregoś z nadmorskich pejzaży - Bardzo udana, na wernisażu galeria pewnie pękała w szwach. - zauważył, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły. Dopiero po kolejnej krótkiej chwili zdecydował zerknąć w kierunku przyjaciółki, wciąż jednak pozostawał w tym samym miejscu, jakby ktoś przykleił mu podeszwy do podłoża.
- Nie myślałem, że cię tu spotkam. - chociaż w gruncie rzeczy mógł się tego spodziewać... A może kłamał? Może podświadomie właśnie tego oczekiwał? Że niby to przypadkiem wpadnie na nią na wystawie sygnowanej jej nazwiskiem... Cieszył się natomiast, że jest tu sama, bez męża, ani żadnego innego Traversa - Lyra... Jesteś na mnie zła? - zapytał w końcu i uniósł nań wzrok, wreszcie odważył się spojrzeć jej prosto w twarz.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Nie uciekła. Została, wpatrując się w Titusa, myślami wracając do tamtego wieczora, kiedy nagle podszedł do niej i próbował złożyć na jej ustach pocałunek, a później przyznał jej się do tego, że mu się podobała. W kolejnych dniach sporo o tym rozmyślała, chociaż nie opowiedziała o tej sytuacji mężowi, starannie omijając ten temat. Bała się, że Glaucus zabroniłby im się dłużej przyjaźnić, a przecież, mimo tej niezręczności, wcale nie chciała tracić kontaktu z kimś, z kim łączyło ją tyle lat przyjaźni. Beztroskiej, niewinnej i szczerej. Aż do tamtego dnia. Zastanawiała się też, dlaczego nigdy nie zauważyła, że Titus czuł do niej coś innego niż tylko przyjaźń. Dlaczego była tak ślepa na dawane jej sygnały?
- Nigdy tak do mnie nie mówiłeś – powiedziała cicho, zastanawiając się nad tym, jak to wyglądało z jego strony. Czy również czuł się niezręcznie? Może tak naprawdę nie spodziewał się jej tu zastać dobre dwa tygodnie po otwarciu wystawy? A może było wręcz przeciwnie – liczył na jej obecność i czekał tutaj na nią? – Ale... dziękuję za komplementy, Titusie – wybąkała. Miała wrażenie, że Titus próbował nieporadnie rozładować gęstą, napiętą atmosferę, która zawisła pomiędzy nimi, nie pozwalając im rozmawiać z taką swobodą, jak zawsze.
- Ja też... nie spodziewałam się tego – wybąkała; była tak skonsternowana tą całą sytuacją, że końcówki jej włosów zaczęły zmieniać kolory. Zawahała się, by odezwać się dopiero po chwili, zbliżając się nieznacznie i ściszając głos, tak, żeby tylko on mógł ją usłyszeć. – Nie jestem zła... Po prostu... To było takie dziwne! I niestosowne! – westchnęła, z wrażenia aż się jąkając. – Do tego nie powinno dojść, Titusie. Nigdy – dodała, rozglądając się. W tym pomieszczeniu wystawowym oprócz nich była tu teraz może jedna starsza para czarodziejów oglądająca obraz w drugim końcu sali, ale i tak musieli być ostrożni. – I mam nadzieję, że więcej nie dojdzie... Nie chciałabym stracić naszej przyjaźni. Zawsze... była dla mnie cenna.
Jednak czy była możliwa, skoro Titus czuł do niej coś innego, coś, czego nie mógł czuć względem zamężnej kobiety? Czy mogli tak po prostu wrócić do punktu wyjścia? A może rzeczywiście lepiej byłoby powiedzieć Glaucusowi, co dałoby jej pretekst do ograniczenia kontaktu?
- Nigdy tak do mnie nie mówiłeś – powiedziała cicho, zastanawiając się nad tym, jak to wyglądało z jego strony. Czy również czuł się niezręcznie? Może tak naprawdę nie spodziewał się jej tu zastać dobre dwa tygodnie po otwarciu wystawy? A może było wręcz przeciwnie – liczył na jej obecność i czekał tutaj na nią? – Ale... dziękuję za komplementy, Titusie – wybąkała. Miała wrażenie, że Titus próbował nieporadnie rozładować gęstą, napiętą atmosferę, która zawisła pomiędzy nimi, nie pozwalając im rozmawiać z taką swobodą, jak zawsze.
- Ja też... nie spodziewałam się tego – wybąkała; była tak skonsternowana tą całą sytuacją, że końcówki jej włosów zaczęły zmieniać kolory. Zawahała się, by odezwać się dopiero po chwili, zbliżając się nieznacznie i ściszając głos, tak, żeby tylko on mógł ją usłyszeć. – Nie jestem zła... Po prostu... To było takie dziwne! I niestosowne! – westchnęła, z wrażenia aż się jąkając. – Do tego nie powinno dojść, Titusie. Nigdy – dodała, rozglądając się. W tym pomieszczeniu wystawowym oprócz nich była tu teraz może jedna starsza para czarodziejów oglądająca obraz w drugim końcu sali, ale i tak musieli być ostrożni. – I mam nadzieję, że więcej nie dojdzie... Nie chciałabym stracić naszej przyjaźni. Zawsze... była dla mnie cenna.
Jednak czy była możliwa, skoro Titus czuł do niej coś innego, coś, czego nie mógł czuć względem zamężnej kobiety? Czy mogli tak po prostu wrócić do punktu wyjścia? A może rzeczywiście lepiej byłoby powiedzieć Glaucusowi, co dałoby jej pretekst do ograniczenia kontaktu?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Opuścił spojrzenie na końcówki włosów, które mieniły się różnymi barwami - doskonale wiedział co to znaczy, znał przecież Lyrę od maleńkości i przez lata obserwował jak uczy się radzić sobie ze swoją metamorfomagią. W tym momencie mógłby przysiąc, że czuje dokładnie to samo. Tak jak i pani Travers postąpił kilka kroków w jej stronę, na nowo nieznacznie unosząc spojrzenie.
- I miłe. - wciął jej się w słowo - Racja, nie powinno, ale gdyby ten dzień miał się powtórzyć to zrobiłbym dokładnie to samo. - przyznał, dla potwierdzenia kiwnąwszy głową. Mówił ściszonym głosem, można rzec - prawie że szeptem, co jakiś czas, ponad ramieniem Lyry, zerkając na parę czarodziejów podziwiających wystawione dzieła sztuki. Było to nierozsądne i niestosowne, ale w pewnym sensie nawet mu ulżyło, wszystko co dusił w sobie przez lata wreszcie wyszło na światło dzienne i choć pociągnęło za sobą pewne konsekwencje... To musiało się stać, prędzej czy później... Może nawet lepiej, że teraz niż za kilka lat, kiedy państwo Travers dorobią się pierwszych pociech, a Ollivander być może ustatkuje mając przy boku inną szlachciankę.
- Nie wiem czy to jest możliwe. - westchnął, delikatnie kręcąc głową, pozwolił powiekom nieznacznie opaść, kiedy jego wzrok powędrował w dół, na wypolerowany parkiet galerii - Mamy udawać, że nic się nie stało? Albo zapomnieć? Tylko, że ja nie chcę żebyś zapomniała, chcę żebyś miała świadomość, że... - zawahał się - Zresztą, chyba nie muszę tego powtarzać. - a przynajmniej nie tutaj, nie w miejscu, gdzie niektóre słowa mogły sięgnąć niepowołanych uszu - Spójrz, kiedyś przyszlibyśmy tu razem, teraz... przyznaj, chciałaś uciekać jak mnie tu zobaczyłaś. - ostatecznie wcale jej się nie dziwił.
- I miłe. - wciął jej się w słowo - Racja, nie powinno, ale gdyby ten dzień miał się powtórzyć to zrobiłbym dokładnie to samo. - przyznał, dla potwierdzenia kiwnąwszy głową. Mówił ściszonym głosem, można rzec - prawie że szeptem, co jakiś czas, ponad ramieniem Lyry, zerkając na parę czarodziejów podziwiających wystawione dzieła sztuki. Było to nierozsądne i niestosowne, ale w pewnym sensie nawet mu ulżyło, wszystko co dusił w sobie przez lata wreszcie wyszło na światło dzienne i choć pociągnęło za sobą pewne konsekwencje... To musiało się stać, prędzej czy później... Może nawet lepiej, że teraz niż za kilka lat, kiedy państwo Travers dorobią się pierwszych pociech, a Ollivander być może ustatkuje mając przy boku inną szlachciankę.
- Nie wiem czy to jest możliwe. - westchnął, delikatnie kręcąc głową, pozwolił powiekom nieznacznie opaść, kiedy jego wzrok powędrował w dół, na wypolerowany parkiet galerii - Mamy udawać, że nic się nie stało? Albo zapomnieć? Tylko, że ja nie chcę żebyś zapomniała, chcę żebyś miała świadomość, że... - zawahał się - Zresztą, chyba nie muszę tego powtarzać. - a przynajmniej nie tutaj, nie w miejscu, gdzie niektóre słowa mogły sięgnąć niepowołanych uszu - Spójrz, kiedyś przyszlibyśmy tu razem, teraz... przyznaj, chciałaś uciekać jak mnie tu zobaczyłaś. - ostatecznie wcale jej się nie dziwił.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Chociaż Lyra radziła sobie z metamorfomagią znacznie lepiej, niż w dzieciństwie, pod wpływem emocji jej włosy niekiedy reagowały nagłymi zmianami swojego koloru. Kiedy się gniewała, stawały się czerwone, kiedy się bała, ciemniały, a gdy odczuwała stres lub zakłopotanie, ich końcówki mieniły się różnymi kolorami. Titus na pewno potrafił rozróżniać emocje, które pokazywały jej włosy, w końcu znał ją od dziecka i widział wiele jej spontanicznych metamorfoz.
Słysząc jego słowa, westchnęła cicho. Wiedziała, że to coś zakazanego, dla nich obojga. Nawet ich przyjaźń w takiej sytuacji była już czymś zakazanym, ale jednak Lyra ukryła postępek Titusa, żeby uchronić go przed konsekwencjami.
- Titusie... Mam męża – zaczęła, jąkając się ze stresu. Nadal jednak mówiła bardzo cicho, nie chciała, żeby ktoś usłyszał ich rozmowę. – Wyszłam za Glaucusa i... jestem z nim szczęśliwa. Nie mogę... Nie możemy przekraczać granic.
Bez względu na to, co myślał Titus, czego pragnął, pewnych rzeczy nie przeskoczy. Lyra wyszła za innego mężczyznę, nosiła na palcu założoną przez niego obrączkę i w przyszłości miała urodzić jego potomków. Nigdy nie mogliby być razem, zresztą, dla Lyry to nadal była tylko przyjaźń. A może aż przyjaźń. Nigdy jednak nie czuła do Titusa niczego więcej, zawsze był jej wspaniałym przyjacielem z Hogwartu i nigdy nie myślała o nich jak o małżeństwie, bo w Hogwarcie jeszcze w ogóle nie myślała o takich sprawach, a później... Zaręczyny przyszły do niej o wiele szybciej, niż sądziła, i nigdy nie zdążyła poznać, czym jest stan młodzieńczego zakochania.
- Wiesz, że cię lubię. Zawsze cię lubiłam. Jesteś dla mnie kimś ważnym i bliskim, ale nie możesz oczekiwać niczego więcej – powiedziała cicho, dłonią bezwiednie sięgając do obrączki, którą lekko obróciła na palcu, wspominając przelotnie dzień swojego ślubu i moment, kiedy powiedziała „tak”, a Glaucus chwycił jej dłoń i ostrożnie nałożył na jej palec symbol małżeństwa. Jej głos wciąż drżał, ale oczy powoli podniosły się na sylwetkę przyjaciela. Miał rację, chciała uciec, kiedy go zobaczyła, ponieważ po spotkaniu na plaży i pocałunku poczynionym wbrew jej woli była bardzo zakłopotana i nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wciąż towarzyszyło jej przeświadczenie, że Titus zrobił coś niestosownego, robiąc to i wyznając mężatce, że mu się podobała, i w dodatku teraz nie wydawał się tego żałować, a twierdził, że powtórzyłby to jeszcze raz.
- Tak byłoby po prostu lepiej, Titusie – rzekła cicho. Lepiej byłoby zapomnieć. Nie myśleć o tych wszystkich dylematach. Na pewno byłoby wtedy łatwiej, a i Titus nie musiałby obawiać się konsekwencji.
Słysząc jego słowa, westchnęła cicho. Wiedziała, że to coś zakazanego, dla nich obojga. Nawet ich przyjaźń w takiej sytuacji była już czymś zakazanym, ale jednak Lyra ukryła postępek Titusa, żeby uchronić go przed konsekwencjami.
- Titusie... Mam męża – zaczęła, jąkając się ze stresu. Nadal jednak mówiła bardzo cicho, nie chciała, żeby ktoś usłyszał ich rozmowę. – Wyszłam za Glaucusa i... jestem z nim szczęśliwa. Nie mogę... Nie możemy przekraczać granic.
Bez względu na to, co myślał Titus, czego pragnął, pewnych rzeczy nie przeskoczy. Lyra wyszła za innego mężczyznę, nosiła na palcu założoną przez niego obrączkę i w przyszłości miała urodzić jego potomków. Nigdy nie mogliby być razem, zresztą, dla Lyry to nadal była tylko przyjaźń. A może aż przyjaźń. Nigdy jednak nie czuła do Titusa niczego więcej, zawsze był jej wspaniałym przyjacielem z Hogwartu i nigdy nie myślała o nich jak o małżeństwie, bo w Hogwarcie jeszcze w ogóle nie myślała o takich sprawach, a później... Zaręczyny przyszły do niej o wiele szybciej, niż sądziła, i nigdy nie zdążyła poznać, czym jest stan młodzieńczego zakochania.
- Wiesz, że cię lubię. Zawsze cię lubiłam. Jesteś dla mnie kimś ważnym i bliskim, ale nie możesz oczekiwać niczego więcej – powiedziała cicho, dłonią bezwiednie sięgając do obrączki, którą lekko obróciła na palcu, wspominając przelotnie dzień swojego ślubu i moment, kiedy powiedziała „tak”, a Glaucus chwycił jej dłoń i ostrożnie nałożył na jej palec symbol małżeństwa. Jej głos wciąż drżał, ale oczy powoli podniosły się na sylwetkę przyjaciela. Miał rację, chciała uciec, kiedy go zobaczyła, ponieważ po spotkaniu na plaży i pocałunku poczynionym wbrew jej woli była bardzo zakłopotana i nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wciąż towarzyszyło jej przeświadczenie, że Titus zrobił coś niestosownego, robiąc to i wyznając mężatce, że mu się podobała, i w dodatku teraz nie wydawał się tego żałować, a twierdził, że powtórzyłby to jeszcze raz.
- Tak byłoby po prostu lepiej, Titusie – rzekła cicho. Lepiej byłoby zapomnieć. Nie myśleć o tych wszystkich dylematach. Na pewno byłoby wtedy łatwiej, a i Titus nie musiałby obawiać się konsekwencji.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Opuścił głowę. Wiedział, że miała rację, że nawet czysto platoniczne uczucie, zwykła przyjaźń pomiędzy nimi nie była czymś mile widzianym. Jak byli dziećmi to wszystko było prostsze... Może też trochę dlatego, że młodzieńcze serce nie jest jeszcze zdolne do żadnych skomplikowanych uczuć; jeśli kocha to całkowicie, ale jest to miłość czysta, pozbawiona jakichkolwiek podtekstów, nie tak niestosowna jak ta, która pojawia się gdy człowiek wejdzie w wiek nastoletni. Teraz wszystko było po stokroć bardziej skomplikowane! Zmieniły się uczucia, zmieniło podejście, zmieniło... właściwie wszystko.
- Wiem. - westchnął, nieznacznie kiwając głową - tak lekko, że właściwie było to ledwo zauważalne. Uniósł na nią spojrzenie - szczerze? Nie chciał tego słuchać. Nie było nic gorszego niźli od swej miłostki usłyszeć zostańmy przyjaciółmi. Aż się delikatnie skrzywił, ściągając wargi w wąską linię. Nawet tego nie skomentował... Natomiast jej kolejne słowa sprawiły, że jeden z kącików ust drgnął - ciężko jednak stwierdzić czy zamierzał unieść się czy opaść.
- Lepiej? Dla kogo? - chyba tylko dla niej samej. A on? On przecież męczyłby się wówczas z uczuciem, które paliło mu trzewia. Wtedy na plaży poczuł prawdziwą ulgą. Jasne, kiedy następnego dnia otworzył oczy, czuł, że boli go nie tylko głowa. Kac był prawdziwym nieprzyjacielem, ale przegrywał w przedbiegach w porównaniu do kaca moralnego, który męczył go później przez kilka kolejnych dni... A później, kiedy wszystko dokładnie przemyślał wiedział już, że długo jeszcze nie spojrzy pani Travers w oczy, ale kiedy w końcu się na to zdecyduje, Lyra nie zobaczy tam by Ollivander żałował swojego czynu.
- Tak będzie łatwiej. Zawsze łatwiej jest iść drogą usłaną różami, ale to ciernie sprawiają, że stajemy się silniejsi. - wzruszył ramionami. Łatwo było cieszyć się z powodzeń, ciężej wyciągać wnioski z porażek... Chociaż wnioski, które Titus zamierzał wyciągnąć z owej sytuacji zapewne bardzo różniły się od tych, którymi mogłaby zainteresować się Lyra. Zawsze byli skrajnościami, a jednak tak dobrze się dogadywali i to było piękne. Dwa całkiem różne charaktery... uzupełniające się pod każdym względem.
- Wiem. - westchnął, nieznacznie kiwając głową - tak lekko, że właściwie było to ledwo zauważalne. Uniósł na nią spojrzenie - szczerze? Nie chciał tego słuchać. Nie było nic gorszego niźli od swej miłostki usłyszeć zostańmy przyjaciółmi. Aż się delikatnie skrzywił, ściągając wargi w wąską linię. Nawet tego nie skomentował... Natomiast jej kolejne słowa sprawiły, że jeden z kącików ust drgnął - ciężko jednak stwierdzić czy zamierzał unieść się czy opaść.
- Lepiej? Dla kogo? - chyba tylko dla niej samej. A on? On przecież męczyłby się wówczas z uczuciem, które paliło mu trzewia. Wtedy na plaży poczuł prawdziwą ulgą. Jasne, kiedy następnego dnia otworzył oczy, czuł, że boli go nie tylko głowa. Kac był prawdziwym nieprzyjacielem, ale przegrywał w przedbiegach w porównaniu do kaca moralnego, który męczył go później przez kilka kolejnych dni... A później, kiedy wszystko dokładnie przemyślał wiedział już, że długo jeszcze nie spojrzy pani Travers w oczy, ale kiedy w końcu się na to zdecyduje, Lyra nie zobaczy tam by Ollivander żałował swojego czynu.
- Tak będzie łatwiej. Zawsze łatwiej jest iść drogą usłaną różami, ale to ciernie sprawiają, że stajemy się silniejsi. - wzruszył ramionami. Łatwo było cieszyć się z powodzeń, ciężej wyciągać wnioski z porażek... Chociaż wnioski, które Titus zamierzał wyciągnąć z owej sytuacji zapewne bardzo różniły się od tych, którymi mogłaby zainteresować się Lyra. Zawsze byli skrajnościami, a jednak tak dobrze się dogadywali i to było piękne. Dwa całkiem różne charaktery... uzupełniające się pod każdym względem.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wszystko było dużo prostsze, kiedy byli dziećmi. Niestety, te czasy minęły bezpowrotnie, nie było już powrotu do przeszłości i błogiej beztroski, kiedy mogli razem się bawić, czy później, w Hogwarcie, zgłębiać tajemnice starego zamku, przesiadywać razem w wieży Gryffindoru czy wspólnie uczyć się do egzaminów. Lyra pewnie nawet po latach będzie wspominać to z sentymentem, ale wiedziała, że swoje życie miała spędzić u boku Glaucusa. Oboje na pewno doskonale o tym wiedzieli. Było za późno na jakiekolwiek żale, Lyra od czterech miesięcy była mężatką, a swojego małżonka również uważała za przyjaciela i odkrywała, że coraz bardziej jej na nim zależało.
- Lepiej dla nas obojga – przyznała. Lepiej dla niej i dla niego. Nie chciała, żeby cierpiał z powodu uczuć ulokowanych w kobiecie przynależnej innemu. Zasługiwał na szczęście, na to, żeby pewnego dnia rodzina znalazła mu taką narzeczoną, z którą odnalazłby przyjaźń i zrozumienie, a może nawet coś więcej. Z którą byłby szczęśliwy i mógłby się uwolnić od tego, co poczuł do niej. Chciałaby pewnego dnia przyjść z mężem na jego ślub, a kiedyś, kto wie, może ich dzieci także zostaną przyjaciółmi? Był jeszcze młody i miał dużo czasu na ustatkowanie się, ale lepiej byłoby dla niego, gdyby wrócił do przyjacielskich relacji.
- Naprawdę nie chcę cię unieszczęśliwiać, Titusie – powiedziała cicho, po czym lekko uniosła dłoń z obrączką. – Przecież oboje wiemy, że to na nic. Mógłbyś... mieć kłopoty. Nie chcę tego. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
Przygryzła wargę i poruszyła się niespokojnie. Nie spodziewała się ani tego spotkania, ani tak trudnej rozmowy. Prawdą było jednak to, że zawsze byli od siebie bardzo różni. Ona była rozważna i nieśmiała, on odważny, śmiały i skory do ryzyka. Było to widoczne już w Hogwarcie, kiedy Titus ciągle rwał się do nowych psot, a Lyra próbowała hamować jego zapędy, wybijając mu z głowy co bardziej ryzykowne eskapady. To ona była głosem rozsądku ich relacji, tą, która pamiętała o zasadach. Tak było i teraz. Lyra doskonale pamiętała o zobowiązaniach wobec męża, obrączka przypominała jej o nich każdego dnia... Ale chciała pamiętać. Chociaż wciąż była tak młoda, uczyła się przyjmować na siebie ciężar tego zobowiązania. Do Titusa nie czuła nic poza szczerą, ciepłą przyjaźnią.
- Proszę, Titusie. Jeśli chcesz, żeby nasza przyjaźń przetrwała, żebyśmy nadal mogli się widywać... Proszę, spróbujmy wrócić do tego, co było.
Jednak czy Titus zechce spróbować, czy może odwróci się na pięcie i wyjdzie, po czym naprawdę zacznie jej unikać? Westchnęła cicho i przygryzła wargę, przelotnie rozglądając się po sali wystawowej. Wyglądało na to, że oboje na moment zapomnieli o sztuce, skupieni na własnych wewnętrznych dylematach.
- Lepiej dla nas obojga – przyznała. Lepiej dla niej i dla niego. Nie chciała, żeby cierpiał z powodu uczuć ulokowanych w kobiecie przynależnej innemu. Zasługiwał na szczęście, na to, żeby pewnego dnia rodzina znalazła mu taką narzeczoną, z którą odnalazłby przyjaźń i zrozumienie, a może nawet coś więcej. Z którą byłby szczęśliwy i mógłby się uwolnić od tego, co poczuł do niej. Chciałaby pewnego dnia przyjść z mężem na jego ślub, a kiedyś, kto wie, może ich dzieci także zostaną przyjaciółmi? Był jeszcze młody i miał dużo czasu na ustatkowanie się, ale lepiej byłoby dla niego, gdyby wrócił do przyjacielskich relacji.
- Naprawdę nie chcę cię unieszczęśliwiać, Titusie – powiedziała cicho, po czym lekko uniosła dłoń z obrączką. – Przecież oboje wiemy, że to na nic. Mógłbyś... mieć kłopoty. Nie chcę tego. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
Przygryzła wargę i poruszyła się niespokojnie. Nie spodziewała się ani tego spotkania, ani tak trudnej rozmowy. Prawdą było jednak to, że zawsze byli od siebie bardzo różni. Ona była rozważna i nieśmiała, on odważny, śmiały i skory do ryzyka. Było to widoczne już w Hogwarcie, kiedy Titus ciągle rwał się do nowych psot, a Lyra próbowała hamować jego zapędy, wybijając mu z głowy co bardziej ryzykowne eskapady. To ona była głosem rozsądku ich relacji, tą, która pamiętała o zasadach. Tak było i teraz. Lyra doskonale pamiętała o zobowiązaniach wobec męża, obrączka przypominała jej o nich każdego dnia... Ale chciała pamiętać. Chociaż wciąż była tak młoda, uczyła się przyjmować na siebie ciężar tego zobowiązania. Do Titusa nie czuła nic poza szczerą, ciepłą przyjaźnią.
- Proszę, Titusie. Jeśli chcesz, żeby nasza przyjaźń przetrwała, żebyśmy nadal mogli się widywać... Proszę, spróbujmy wrócić do tego, co było.
Jednak czy Titus zechce spróbować, czy może odwróci się na pięcie i wyjdzie, po czym naprawdę zacznie jej unikać? Westchnęła cicho i przygryzła wargę, przelotnie rozglądając się po sali wystawowej. Wyglądało na to, że oboje na moment zapomnieli o sztuce, skupieni na własnych wewnętrznych dylematach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Znowu była głosem rozsądku, który pieścił jego uszy znajomą barwą. To było takie absurdalne... Przecież kiedy wtedy na plaży nie przyjęła tego krótkiego pocałunku wiedział, że musi wyzbyć się wszelkich uczuć względem jej osoby, że to zwyczajnie nie ma żadnego sensu, bo Lyra już dawno zdecydowała komu odda swe serce... Ale ciężko mu było nie pozwolić by krew gotowała się w żyłach gdy spoglądał w te oczy, by nieistniejące motyle nie łaskotały ścianek żołądka...
- Już za późno. - westchnął. Unieszczęśliwiała go za każdym razem gdy widział blask w jej oczach kiedy wspominała o swoim mężu, za każdym razem gdy w ogóle wymawiała imię Glaucusa, kiedy mówiła o przyjaźni i że jej uczucia nigdy się nie zmienią. To było brutalne, ale unieszczęśliwiała go swoim własnym szczęściem, a jak tylko Titus o tym pomyślał, to rozbolała go głowa. Nie był zawistny, tymczasem budziło się w nim wiele uczuć, których wcześniej nie znał, albo przynajmniej poznał tylko pobieżnie - złość, smutek, głębokie rozczarowanie... Wszystkie te negatywne emocje wykręcały mu trzewia nawet w tej chwili.
Ale uśmiechnął się - blado, trochę wymuszenie, tak jak uśmiechali się inni szlachcice, ale nie młody Ollivander; on zawsze raczył ślepia zebranych najszczerszą radością.
- Tak chyba będzie najrozsądniej. - zaczął bardzo powoli - Ciężko i boleśnie, ale... odpowiedzialnie. - kiwnął głową. Sam już nie wiedział czy nie wolałby w tym momencie po prostu sobie iść i nie wchodzić już w drogę tej cudownej miłości łączącej państwo Travers. O, albo jakby w tym momencie zapadł się pod grunt i zamieszkał gdzieś w jądrze Ziemi... po problemie!
Stał jednak jak słup, wciąż spoglądając na rudą niewiastę, której imieniem sygnowane były zebrane w pomieszczeniu obrazy.
- Tylko... czy nie jest jeszcze za wcześnie? - czy będą potrafili tak po prostu usiąść nad herbatą, dyskutować o sztuce, albo raczyć się słodyczami? Czy będą mogli rozmawiać ze sobą jak dawniej, w ogóle nie wspominając o tym, co wydarzyło się tego dziwnego wieczora? Czy tak łatwo będzie puścić to wszystko w niepamięć?...
- Już za późno. - westchnął. Unieszczęśliwiała go za każdym razem gdy widział blask w jej oczach kiedy wspominała o swoim mężu, za każdym razem gdy w ogóle wymawiała imię Glaucusa, kiedy mówiła o przyjaźni i że jej uczucia nigdy się nie zmienią. To było brutalne, ale unieszczęśliwiała go swoim własnym szczęściem, a jak tylko Titus o tym pomyślał, to rozbolała go głowa. Nie był zawistny, tymczasem budziło się w nim wiele uczuć, których wcześniej nie znał, albo przynajmniej poznał tylko pobieżnie - złość, smutek, głębokie rozczarowanie... Wszystkie te negatywne emocje wykręcały mu trzewia nawet w tej chwili.
Ale uśmiechnął się - blado, trochę wymuszenie, tak jak uśmiechali się inni szlachcice, ale nie młody Ollivander; on zawsze raczył ślepia zebranych najszczerszą radością.
- Tak chyba będzie najrozsądniej. - zaczął bardzo powoli - Ciężko i boleśnie, ale... odpowiedzialnie. - kiwnął głową. Sam już nie wiedział czy nie wolałby w tym momencie po prostu sobie iść i nie wchodzić już w drogę tej cudownej miłości łączącej państwo Travers. O, albo jakby w tym momencie zapadł się pod grunt i zamieszkał gdzieś w jądrze Ziemi... po problemie!
Stał jednak jak słup, wciąż spoglądając na rudą niewiastę, której imieniem sygnowane były zebrane w pomieszczeniu obrazy.
- Tylko... czy nie jest jeszcze za wcześnie? - czy będą potrafili tak po prostu usiąść nad herbatą, dyskutować o sztuce, albo raczyć się słodyczami? Czy będą mogli rozmawiać ze sobą jak dawniej, w ogóle nie wspominając o tym, co wydarzyło się tego dziwnego wieczora? Czy tak łatwo będzie puścić to wszystko w niepamięć?...
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra sama już nie wiedziała, co robić. Czuła się kompletnie zagubiona. Jej przyjaciel najwyraźniej czuł do niej coś więcej, chociaż przecież oboje wiedzieli, że to uczucie nie miało racji bytu. Nie, skoro została żoną innego mężczyzny. Dla każdego z nich lepiej byłoby, gdyby po prostu się od tego odciął, gdyby ulokował uczucia w kimś innym, ale zdawała sobie sprawę, że może minąć jeszcze dużo czasu, nawet lata, zanim rodzina znajdzie dla niego narzeczoną. Mężczyźni otrzymywali więcej czasu, nie musieli żenić się po skończeniu szkoły. Może z punktu widzenia Lyry mogłoby to być niesprawiedliwe, ale chyba zdążyła już oswoić się z myślą o swojej zamężności, co było tym łatwiejsze, że mimo tych licznych zmian w życiu, samo małżeństwo wcale nie odebrało jej wolności i swobody, czego się obawiała. Glaucus nie zamykał jej w domu ani nie zabraniał zajmowania się sztuką czy kontaktów towarzyskich, chociaż na pewno nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał, że przyjaciel Lyry pocałował ją wbrew jej woli.
- Wybacz, Titusie – powiedziała cicho, a w jej oczach błysnął smutek, kiedy znowu na niego spojrzała. Zupełnie niezamierzenie go zraniła, ale przecież nie mogła postąpić inaczej. – Może powinniśmy oboje jeszcze ochłonąć... Przemyśleć sobie to wszystko. Nie chcę tracić twojej przyjaźni, ale nie chcę też czuć tej... niezręczności, kiedy ze sobą rozmawiamy.
Ta sytuacja zdecydowanie nie była dla niej łatwa. O wiele bardziej wolałaby, żeby tamten wieczór na plaży się nie wydarzył. Wolałaby teraz z Titusem przechadzać się wzdłuż wiszących na ścianie obrazów, opowiadając mu o każdym z nich, a tymczasem oboje wciąż byli pogrążeni w tej dziwacznej rozmowie. Rzucając mu szybkie spojrzenie, nagle zapragnęła znaleźć się z powrotem w domu. Może i lepiej, że teraz nie było tam Glaucusa, bo mógłby łatwo zauważyć, że była podenerwowana. Najbardziej potrzebowała teraz odrobiny samotności. Długiego, nadmorskiego spaceru lub zaszycia się w swojej pracowni, gdzie jej emocje mogłyby znaleźć ujście za pomocą ruchów pędzla po powierzchni płótna. To zawsze ją uspokajało.
Odsunęła się nieznacznie. Chociaż jej włosy znowu przybrały zwykły, rudy kolor, mógł zauważyć jej nerwowość, niespokojne ruchy dłoni przygładzających materiał sukienki, oczy wyrażające pragnienie ucieczki z tego miejsca. Zdecydowanie potrzebowała więcej czasu, bo dzisiejsza rozmowa, zamiast przynieść jej ukojenie, przywołała wspomnienia tamtego dnia na plaży i strach przed tym, że mogłaby utracić cenną dla niej przyjaźń z Titusem.
- Wybacz, Titusie – powiedziała cicho, a w jej oczach błysnął smutek, kiedy znowu na niego spojrzała. Zupełnie niezamierzenie go zraniła, ale przecież nie mogła postąpić inaczej. – Może powinniśmy oboje jeszcze ochłonąć... Przemyśleć sobie to wszystko. Nie chcę tracić twojej przyjaźni, ale nie chcę też czuć tej... niezręczności, kiedy ze sobą rozmawiamy.
Ta sytuacja zdecydowanie nie była dla niej łatwa. O wiele bardziej wolałaby, żeby tamten wieczór na plaży się nie wydarzył. Wolałaby teraz z Titusem przechadzać się wzdłuż wiszących na ścianie obrazów, opowiadając mu o każdym z nich, a tymczasem oboje wciąż byli pogrążeni w tej dziwacznej rozmowie. Rzucając mu szybkie spojrzenie, nagle zapragnęła znaleźć się z powrotem w domu. Może i lepiej, że teraz nie było tam Glaucusa, bo mógłby łatwo zauważyć, że była podenerwowana. Najbardziej potrzebowała teraz odrobiny samotności. Długiego, nadmorskiego spaceru lub zaszycia się w swojej pracowni, gdzie jej emocje mogłyby znaleźć ujście za pomocą ruchów pędzla po powierzchni płótna. To zawsze ją uspokajało.
Odsunęła się nieznacznie. Chociaż jej włosy znowu przybrały zwykły, rudy kolor, mógł zauważyć jej nerwowość, niespokojne ruchy dłoni przygładzających materiał sukienki, oczy wyrażające pragnienie ucieczki z tego miejsca. Zdecydowanie potrzebowała więcej czasu, bo dzisiejsza rozmowa, zamiast przynieść jej ukojenie, przywołała wspomnienia tamtego dnia na plaży i strach przed tym, że mogłaby utracić cenną dla niej przyjaźń z Titusem.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Delikatnie pokiwał głową - chyba miała rację, chyba potrzebował czasu, chociaż w aktualnej chwili uważał, że ten wcale nie leczy ran. Może nawet je rozdrapuje, bo im więcej myślał o tych wszystkich przykrościach, które spotkały go w ostatnim czasie, tym bardziej beznadziejnie się czuł.
- Masz rację. Może kiedyś będziemy mogli normalnie ze sobą rozmawiać, tak jak kiedyś. Mam nadzieję, że już niedługo. - zdobył się na delikatny uśmiech; inny niż te, które do tej pory wykrzywiały jego usta - szczerzy, prawdziwie wesoły, pełen naiwnej nadziei, że gdy jutro otworzy oczy będzie całkiem wolny od tych wszystkich dziwacznych uczuć, których chyba nie do końca rozumiał.
- Wiesz, wystawa naprawdę bardzo mi się podoba, jestem z ciebie dumny. - stwierdził. Przez lata w Hogwarcie widział jak jej talent dojrzewa, jak każdy kolejny portret ma w sobie coraz więcej Titusa, niezależnie od tego czy tym razem pochylał się nad książkami czy wygłupiał się w pokoju wspólnym gryfonów. Widział jak dziecięce bazgroły zmieniają się w prawdziwe dzieła sztuki, jak doskonali warsztat i staje się profesjonalną artystką. I miał te wszystkie skrawki pergaminu, które mu podarowała na przestrzeni lat, chował je w szufladach w swoim pokoju, od czasu do czasu zerkając nań z łezką wzruszenia w błękitnych oczach.
- Pójdę już, nie chcę zajmować ci więcej czasu. - kiwnął głową. Na pożegnanie chciał uścisnąć jej dłoń, ale zawahał się, więc tknął ją tylko jednym palcem, po czym postąpił krok w tył, ale zanim się odwrócił to jeszcze chwilę po prostu na nią patrzył.
- Masz rację. Może kiedyś będziemy mogli normalnie ze sobą rozmawiać, tak jak kiedyś. Mam nadzieję, że już niedługo. - zdobył się na delikatny uśmiech; inny niż te, które do tej pory wykrzywiały jego usta - szczerzy, prawdziwie wesoły, pełen naiwnej nadziei, że gdy jutro otworzy oczy będzie całkiem wolny od tych wszystkich dziwacznych uczuć, których chyba nie do końca rozumiał.
- Wiesz, wystawa naprawdę bardzo mi się podoba, jestem z ciebie dumny. - stwierdził. Przez lata w Hogwarcie widział jak jej talent dojrzewa, jak każdy kolejny portret ma w sobie coraz więcej Titusa, niezależnie od tego czy tym razem pochylał się nad książkami czy wygłupiał się w pokoju wspólnym gryfonów. Widział jak dziecięce bazgroły zmieniają się w prawdziwe dzieła sztuki, jak doskonali warsztat i staje się profesjonalną artystką. I miał te wszystkie skrawki pergaminu, które mu podarowała na przestrzeni lat, chował je w szufladach w swoim pokoju, od czasu do czasu zerkając nań z łezką wzruszenia w błękitnych oczach.
- Pójdę już, nie chcę zajmować ci więcej czasu. - kiwnął głową. Na pożegnanie chciał uścisnąć jej dłoń, ale zawahał się, więc tknął ją tylko jednym palcem, po czym postąpił krok w tył, ale zanim się odwrócił to jeszcze chwilę po prostu na nią patrzył.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Galeria sztuki
Szybka odpowiedź