Wydarzenia


Ekipa forum
Crimson Street
AutorWiadomość
Crimson Street [odnośnik]10.03.12 23:17
First topic message reminder :

Crimson Street

Londyńska Crimson Street nie wygląda zachęcająco. Ulica leżąca nieopodal cmentarza, otoczona gęstymi zabudowaniami i magazynami odstrasza potencjalnych spacerowiczów stertami śmieci zalegającymi po kątach, powybijanymi oknami i odrapanymi ścianami w większości opuszczonych domów, a także panującymi tu zazwyczaj mgłami, które tworzą atmosferę grozy. W powietrzu unosi się intensywny odór stęchlizny, a kilka starych dachówek spadło na brukowaną ulicę, roztrzaskując się z hukiem. Zewsząd słychać straszliwe zawodzenie głodnych kotów mieszające się z szumem wody - zardzewiałe rynny popękały i zwisają teraz żałośnie z dachów, rozbryzgując dookoła wodospady deszczu. Crimson Street sprawia wrażenie wymarłej i opuszczonej.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Crimson Street [odnośnik]31.07.20 21:53
27 VII 1957

Obrana wcześniej droga okazała się zbyt dobrze zabezpieczona. Z łatwością można było wyczuć samą barierę, większą sztuką było za to odnalezienie w niej wyrwy. Była tylko jedna, w końcu ją dostrzegli, prezentująca się niczym rysa na szkle, a jednak zbyt błaha, aby zagrozić stałości naczynia. Kieran był świadom tego, że szybkie przejście na drugą stronę dla całej trójki było niemożliwością, zwłaszcza że priorytetem pozostawało dla nich pozostanie w ukryciu. Podejrzewał również, że przypadkowe naruszenie bariery, ledwie jej muśnięcie, może skutkować tłumnym przybyciem w to miejsce służb ministerialnych. Zapewne starcia nie da się wiecznie uciekać, ale warto było przed walką znaleźć się znacznie bliżej wyznaczonego celu. Musieli się wycofać, jednak nie mogli odpuścić, ich sprawa była zbyt ważna. Wojenna zawierucha wciąż niszczyła Londyn i to wydawało się mniejszym złem, bo prościej jest planować kolejne działania na ograniczonym terenie. Poza stolicą wcale nie było całkowicie bezpiecznie, ale to w mieście zazwyczaj dochodziło do ostrej wymiany zaklęć.
Po pierwszym nieudanym podejściu musieli na nowo zaplanować swój wypad. Rineheart spędził kilka godzin nad mapą leżącą na kuchennym stole w Opoce, zakreślając na niej kolejne punkty. Zaznaczył napotkaną barierę oraz miejsca, gdzie kręciły się patrole, które udało im się minąć. Czuł się w obowiązku ponownie przeanalizować wszystkie możliwe drogi do wyznaczonego celu wypadu. Starła się wybrać najbardziej dogodną dla nich drogę, jednak nie był jasnowidzem, wszystko mogło się wydarzyć, wszak tyle niebezpieczeństw na nich czekało.
Spotkali się w ustalonym miejscu na obrzeżach Londynu, gdzie Kieran wyjawił pozostałej dwójce jak tym razem spróbują ruszyć. Przecięcie Crimson Street mogło wydawać się może i ryzykownym przedsięwzięciem, ale ważne było, aby skrócić sobie drogą jak najbardziej. I rzeczywiście ruszenie londyńskimi ulicami nie było tak trudnym zadaniem, póki nie dotarli do tego najbardziej zwodniczego punktu wędrówki. Kieran posłał swojemu towarzystwu długie spojrzenie, po czym wychylił się z wąskiej uliczki, próbując dostrzec czyjąkolwiek obecność na ulicy. Przemkną się, dadzą radę. Nic jak na razie nie zwiastowało katastrofy.

| Ekwipunek: różdżka, miotła (zwykła), kryształ (https://www.morsmordre.net/t7607p30-bialy-deszcz#211111), eliksiry – Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106), Wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 20), Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Crimson Street [odnośnik]31.07.20 21:53
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością


'Londyn' :
Crimson Street - Page 25 PB0XXgd
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Crimson Street [odnośnik]01.08.20 6:52
27 VII

Gdy przedwczorajsza wyprawa do Londynu stała się ryzykowna, Steffen bez zbędnego wahania poddał się instrukcjom pana Kierana. Choć sam mógłby z łatwością omijać patrole jako szczur (i może nawet znaleźć okrężną drogę), to nie miał zamiaru się wyłamywać. Teraz najbardziej liczyła się rozwaga. Mimo, że starał się o tym nie myśleć, to i tak - najpierw nieustannie, a teraz w losowych momentach - zastanawiał się, czy Bertiego zgubiły pech bądź beztroska.
Nie, nie mógł dziś myśleć o śmierci przyjaciela. Musiał za to myśleć o niebezpieczeństwie. Być czujnym i zdeterminowanym.
Podążał za panem Kieranem, rozglądając się uważnie, ale na razie nic nie zwiastowało katastrofy. Ulica była wręcz dziwnie cicha - ani śladu patroli, dementorów, czy przechodniów. Wziął głęboki wdech, odruchowo bawiąc się pierścieniem Zakonu Feniksa na palcu prawej dłoni - nowym, prestiżowym, nie budzącym takiej dumy jakiej Steff się spodziewał (rana po stracie Bertiego była zbyt świeża na to, aby czuć radość bądź satysfakcję), ale niosącym dziwne ukojenie. Steffen czuł się silniejszy i pewniejszy siebie niż w czerwcu, postanawiając wyciągnąć nauczkę z tamtej porażki. Za wszelką cenę chciał też wykazać się odwagą i rozwagą przy panu Kieranie. Zdawał sobie sprawę, że dla doświadczonego Szefa Biura Aurorów jest pewnie zaledwie chłopaczkiem i doceniał okazane mu zaufanie. Bardzo chciałby wykazać się dziś jako Zakonnik - nie tyle brawurą, co umiejętnością radzenia sobie samodzielnie i determinacją. Przez ostatni miesiąc sporo trenował Saxio, które ostatnio ocaliło Hani życie. Żałował, że przed walką z trollem nie rzucił zaklęcia i na siebie, więc postanowił dojść w nim do większej wprawy. Choć najbardziej zaawansowane zaklęcia z zakresu transmutacji nie zawsze mu wychodziły, to nabrał trochę wprawy i wydawał się sobie lepiej przygotowany niż jeszcze przed kilkoma tygodniami. Przezornie wziął też ze sobą pelerynę niewidkę, na razie starannie złożoną w kieszeni. Gorąco liczył na to, że pójdzie im gładko, ale przygotował się też na wypadek niepowodzenia. Na plecach miał miotłę, a w kieszeni bezpiecznie spoczywały białe kryształy, z których jeden wydawał się działać niczym świstoklik.
Jeśli się denerwował, to nie tego nie okazywał, nie w towarzystwie. Właściwie, co było dla niego nietypowe, starał się dziś nie okazywać żadnych emocji.
Po upewnieniu się, że przejście jest bezpieczne, od razu był gotowy ruszyć dalej, do celu.

ekwipunek: różdżka (zarejestrowana), pierścień Zakonu Feniksa, miotła (zwykła), dwa białe kryształy (pierwszy i drugi), złoto leprekonusów, woreczek ze skóry wsiąkiewki, brzękadło, łajnobomba, peleryna niewidka (na razie nie ubrana), aparat fotograficzny, Eliksir Garota (1 porcja, stat. 31), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15), Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 30)


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Crimson Street [odnośnik]01.08.20 23:29
Londyn wciąż nie był bezpieczny. Czarodzieje, którzy doszli do władzy starali się stwarzać pozory spokoju, który znów miał nastać w mieście, normalności, która została mu w końcu przywrócona. Tak naprawdę, krew wciąż lała się, jak dawniej, choć nie tak otwarcie. Gdzieś tam wciąż niewinni byli mordowani, poszukiwani, wypędzani i szykanowani, a wojna miała się w najlepsze. Kiedy więc zrobiło się groźnie, dwa dni wcześniej, musieli się wycofać. Zdając się całkowicie na byłego Szefa Biura Aurorów, na jego umiejętności, wiedzę i doświadczenie, wykonała wszystkie jego polecenia i zamierzała się dziś zastosować do wszystkich rad. Choć w lewej dłoni ściskała starą miotłę dziadka, w prawej trzymała mocno różdżkę, w pogotowiu.
Ostatnim razem, gdy jej stopy stanęły na tej ulicy, kilkanaście, a może kilkadziesiąt jardów dalej, gdy wykonywali ważne zadanie, napotkali opór, ale jednocześnie odnieśli sukces. Wierzyła, że i tym razem się uda. Przygotowali się do tego dobrze, lepiej niż ostatnio. Kiedy więc stanęła przed panem Rineheartem i Steffenem, skinęła obu głową, nic nie mówiąc. Ubrana jak zwykle, w długą, ciemną spódnicę, równie ciemną koszulę i wysokie, choć cienkie skórkowe buty. Włosy splotła w ciasny warkocz, by włosy nie przeszkadzały jej w niczym, a przez ramię przewiesiła torbę, w której tym razem zabrała kilka eliksirów, które mogły się przydać.
Wokół było całkiem cicho, nie działo się nic. Kiedy więc rozległy się kroki i stłumione głosy drgnęła nerwowo i cofnęła się o krok, spinając całe swoje ciało. Spojrzała wpierw w kierunku, z którego dochodziły dźwięki, a następnie, gdy zaczęły cichnąć i oddalać się, na towarzyszących jej czarodziejów. Ruszyli, więc nie zadając żadnych pytań, nie zwlekając też, poszła za nimi, uważnie rozglądając się dookoła. Patrol, który mógł w okolicy przechodzić oddalił się. Wszystko wskazywało na to, że miało pójść jak po maśle, a droga do budynku, który obrali za cel usłana będzie różami.

| mam ze sobą różdżkę, miotłę, pelerynę niewidkę, wszystkie eliksiry z ekwipunku, wodę i czekoladę

ztx3 idziemy dalej


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Crimson Street - Page 25 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Crimson Street [odnośnik]19.10.20 0:15
23 lipca 1957 roku

Ciężkie buty stanęły na brukowanej uliczce.
Podobało mu się tutaj. Powietrze przepełnione grozą, zapach stęchlizny, powybijane okna opuszczonych domostw... Naprawdę mu się tu podobało. Odnajdywał się w chaosie. W środku szalejącej wojny czuł się niemal niczym w domu, swego czasu również spowitego wojną. Wiedział jak lawirować w wojennej zawierusze. Miejsce niemal równie urokliwe, co plugawy Nokturn. A zwiastuny śmierci takie jak on, w tych warunkach czuły się najlepiej.
- Kommen sie, Otto. - Mruknął do psa, znajdującego się koło jego nogi. Ostrożnie wysunął z  torby kawałek szmaty, by podsunąć ją zwierzęciu pod nos, by ten mógł zwietrzyć trop.- Suche, Otto. Suche. - Polecenie wypowiedziane w ostrym, ojczystym języku powędrowało w kierunku zwierzęcia. Pies przytknął nos do kawałka materiały, by rozpocząć poszukiwania. Dobre psisko. Hugo Schmidt miał niebywale dobrą rękę do układania myśliwskich psów. Posłuszne, wierne właścicielowi i cholernie oddane pracy. Tak, Otto był dobrym psem.
Szmalcownik ruszył w kierunku wyznaczonym przez zwierzę, które w odpowiedniej pozie zatrzymało się przed jednymi z drzwi. Paskudny, złowrogi uśmiech wykrzywił jego wargi. Prosta alohomora wystarczyła, aby otworzyć drzwi i przekroczyć próg zaniedbanego domu.
- Bewache die Tür. - Kolejne polecenie powędrowało w kierunku psa, który usiadł w pobliżu drzwi, pysk kierując w ich stronę. Piekielnie mądra, dobrze wyszkolona bestia.
Było późno. Wszelkie światła zdawały się być wygaszone, a dom pogrążony w ciszy. On jednak wiedział, że cisza była zapowiedzią czegoś znacznie gorszego. Odnalezienie kobiety nie zajęło mu długo, wystarczyła krótka wycieczka po mieszkaniu; uważnie stawiane kroki by dostrzegł swoją ofiarę. I nigdy nie należał do delikatnych mężczyzn. Powitał ją ciosem w twarz. Mocnym, upuszczającym krwi z nosa, gwałtownie wybudzającym ze snu.
- Mamy do porozmawiania. - Mruknął oschle, łapiąc za włosy. Ściągnął ją z łóżka, przewlókł przez niewielki pokoik, powracając do pierwszego pomieszczenia. Tam było najwięcej miejsca. Rzucił kobietą o podłogę, głuchy na prośby, lamenty oraz płacz. Ciężki but spotkał się z brzuchem kobiety, gdy ta tylko spróbowała wstać. Raz. Drugi. Trzeci. Chyba zrozumiała. Włączył światło. Nie obawiał się, że ktoś zobaczy jego pracę - to oni byli górą, to oni panowali nad miastem, ustalając nowy porządek magicznego świata. Z torby wyjął długi, gruby sznur, by podejść do kobiety. Siłą wywinął jej ręce, aby związać ze sobą nadgarstki, następnie linę przerzucił przed jedną z belek, unosząc kobietę kilka centymetrów nad ziemię. Nie była w dobrej sytuacji. I chyba już o tym wiedziała.
- Gdzie ukrywacie mugoli? Adres, nazwiska, wszystko. - Jak zawsze lakonicznie, jak zawsze rzeczowo. Przez myśl przeszło mu, że mugole mieli dziwną mentalność brodawkolepa. Nie chciała mówić. Z oczu wypływały łzy, usta wykrzywiały się w bólu, nie odpowiedziała jednak  na ani jedno jego pytanie. Z torby wyjął nóż. Nie miał zamiaru marnować czystej magii na zwykłą mugolkę. - Mów. Albo zaboli. - Złowrogie nuty wdały się w jego głos, kobieta pokręciła jedynie przecząco głową.
Zabawa się rozpoczęła. Ostrze noża przesunęło wzdłuż linii jej szczęki, aż po linię włosów. Wyrywała się. Próbowała szamotać psując jego piękne dzieło. Niezadowolenie pojawiło się na jego twarzy, metaliczny zapach krwi uderzył do nozdrzy, przykrywając wizję czerwienią. - Czekam na adres i nazwiska. Jeśli powiesz, uleczę Cię i wypuszczę. - Łgał, po czym szarpnął jednym z ramion. Raz. Drugi. Trzeci. Słyszał dźwięk, zapowiadający wybicie stawu. Nie usłyszał jednak informacji. Odpowiedział mu jedynie krzyk. Żałosne wycie niczym u zarzynanego prosięcia, przerywanie równie żałosnym łkaniem. A on nie miał zamiaru przestawać. Kolejne uderzenia, kolejne ramię wybite ze stawu i złowrogie ogniki w zielonych ślepiach szmalcownika. Nie miał zamiaru przestawać. Nie teraz, gdy z ust kobiety padło pierwsze nazwisko. Silna dłoń mężczyzny zatrzymała się na jej szyi, stabilizując głowę. Nóż wykonał kolejne nacięcie, dokładnie w połowie twarzy. Nie był uzdrowicielem. Był myśliwym, który doskonale wiedział jak polować i oprawiać zwierzynę. W tym momencie kobieta w jego oczach była jedynie zwierzęciem. Takim, z którego trzeba pozbyć się skóry, jednocześnie go nie zabijając. Dzieciństwo w Austrii, pod okazyjnym okiem Hugo Schmidta przynosiło wiele korzyści.
- Adres.- Zażądał, ostrożnie wsuwając ostrze noża pod krawędź skóry. Nie wiem sprawiło, że sprawnie przesunął narzędziem w dół, uważnie oddzielając skórę od reszty ciała. Dokładnie tak jak uczył go ojciec. Wpierw na zającu, później na jeleniu i dziku, jakie udało im się upolować w austriackich lasach... I człowieka przyszło mu oprawiać. Raz, jeden jedyny. Raz, który sprawił, że doskonale wiedział, jak powinien ciąć. Zwierzęcy ryk wyrwał się z gardła kobiety. Krew spływała po jej twarzy plamiąc nocną koszulę, niektóre krople ulatywały na podłogę. A Schmidt czuł się niczym upiorny artysta, pracujący nad swoim dziełem. -Adres. - Ponowił żądanie, nie zabierając ostrza noża od jej twarzy. Żądanie wywołało falę histerii. Palce mocniej zacisnęły się na jej karku, a nóż ponownie zatopił w ranie, oddzielając kolejny kawałek skóry od ciała. Płat skóry odkleił się od czoła, przysłaniając kobiece oko. Proszę, nie, przestań... Te słowa nie miały dla niego większego znaczenia.
- Adres. I przestanę. - Nie odpuszczał wiedząc, że wkrótce przyjdzie mu ją złamać. Trzymała się całkiem nieźle, a on powoli, w towarzystwie zwierzęcych krzyków i histerii, powoli oddzielał kolejne fragmenty jednej części jej twarzy, aż płat skóry zawisł na podbródku. Zakrwawioną dłonią sięgnął ku różdżce widząc, jak ból powoli odbiera jej przytomność. - Balneo. -Wypowiedział, kierując w jej kierunku porcję zimnej wody. Podała się. Widział to po oczach oraz beznadziejności wypisanej na połowie twarzy. Wspaniale. - Adres. - Powtórzył, a jego mięśnie napięły się w zniecierpliwieniu. Miał inne rzeczy na głowie. Chciał spalić całe domostwo i ruszyć do kolejnych obowiązków. Nie uzyskał odpowiedzi. Ostrze noża przesunęło się wzdłuż jej ciała, pozostawiając po sobie niewielkie, płytkie rozcięcie. Dopiero koło podbrzusza wbił ostrze noża. Nacięcie nie było wielkie, ledwie kilku centymetrowe. Mężczyzna wsunął w nie palce wyszukując przywodzącego na myśl sznura jelita, by ostrożnie wyciągnąć je z jej wnętrzności. Adres uleciał z jej ust. Wypowiadany powoli, w przerywnikach głębokiego cierpienia. Zadowolenie przemknęło przez usta mężczyzny. Podły zapach wnętrzności dodarł do nozdrzy, gdy uniósł sznur jelit, by owinąć go wokół szyi kobiety. Zielone ślepa utkwiły w jej twarzy. Przyglądał się, jak nadzieja ucieka z niebieskich oczu po zostawiając rezygnację oraz cierpienie. Nie miał jednak zamiaru kończyć. Kobieta zwróciła posiłek wprost na siebie, próbowała się poruszyć, każdy jednak ruch wiązał się z bólem. Przez chwilę oglądał obrazek. Ramiona wygięte w odrobinę nienaturalny sposób. Połowa twarzy zwisająca na brodzie, zakrwawiona koszula nocna; delikatna, czerwona ścieżka prowadząca do brzucha, z którego na świat wychodziły jelita, owinięte niczym perły wokół szyi ich właścielki.
- Balneo. - Powtórzył inkantację. Nie odejdzie z tego świata łatwo. Wiedział, że potrzeba było długich tortur aby pozbawić żyjącą istotę życia. I taki koniec miał zamiar jej zapewnić, dla swojej własnej, sadystycznej zabawy. - Co jeszcze wiesz? - Proste pytanie padło z jego ust, ostrze noża ponownie błysnęło w dłoni. Czubek noża zatrzymał się na jej ramieniu, powoli kreśląc wzory doskonale znanego mu znaku, kojarzonego od dzieciństwa z czystością krwi. Tak jak mówił ojciec. Znak reprezentujący walkę o czysty świat. A gdy wzór był nakreślony, oddzielił skórę od ciała po zostawiając na ramieniu kobiety krwistą swastykę. Złowrogie - Sieg Heil. - Wyrwało się z jego ust. Chwała zwycięstwu. Chwała Czarnemu Panu.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Crimson Street [odnośnik]19.10.20 18:17
Było już po zmroku, kiedy przemykał ulicami miasta; wolał tak, niż za dnia, w ciemnościach trudniej było go wychwycić, a w tej podróży ani nie chciał ani nie mógł mieć świadków - w cyrku nie chcieli, żeby to robił. Powiedział, że tego nie zrobi. Ale ostatnie spotkanie ze Steffenem dało mu do myślenia, nie mógł dłużej wypierać wojennej rzeczywistości i udawać, że zamknięty w cyrku był od tego wszystkiego odcięty. Mama pewnie się o niego martwiła, nie powinien traktować jej w taki sposób. Nie zasłużyła na to. Nie odzywał się już prawie cztery miesiące, przeczucie podpowiadało mu, że przetrwała, że tamtego dnia przeżyła, że jest dość zaradna, żeby ukryć się przed tymi, którzy jej szukali. Że takie rzeczy - śmierć z rąk psychopatów - zdarzały się innym, nie jej. A jednak, pokonując kolejne zaułki miał duszę na ramieniu i przedziwne przeczucie, że powinien był odnaleźć ją wcześniej. Trzymał się blisko ścian, jak kot, nie wychodząc na środek ulic ani chodników, które lepiej oświetlały latarnie. Okryty peleryną, która miała stanowić osłonę przed deszczem, i tak czuł mżawkę zraszającą jego włosy. Pogoda była wisielcza, jego nastrój też, ale przynajmniej gęsta mleczna mgła ułatwiała anonimowość. W razie potrzeby łatwo było w niej zniknąć.
Serce zabiło mocniej, kiedy usłyszał kroki - patrol. Przemknął w pobliski zaułek, przylegając plecami do ściany, znikając ze światła pobliskiej latarni, odciągając wzrok w bok, którędy przechodziło dwóch pogrążonych w rozmowie czarodziejów. Mieli różdżki na górze, stroje Ministerstwa Magii. Wstrzymał oddech, nie pozwalając zwrócić na siebie uwagi najlichszym choćby hałasem, choć padający deszcz skutecznie je zagłuszał. Dobrze wiedział, ile teraz mógł go kosztować głupi błąd - życie. Odkąd Londyn zamienił się w pole wojny Marcel starał się przeżyć mimo wszystko i na przekór wszystkim, którzy chcieliby go zabić. Nie spojrzeli w jego stronę, poszli dalej. Ale to był dopiero początek długiej drogi  - od prawej strony dobiegły go kolejne odgłosy. Teraz albo nigdy, nie miał już czasu. Ledwie dostrzegł plecy tych, którzy mijali go główną trasą, wypadł zza zakrętu, biegiem, przeskakując pobliski półtorametrowy mur odgradzający jakieś podwórko, ledwie musnął dłonią jego wierzchu. Dźwięk jego kroków przykuł uwagę, słyszał głosy, alarmujące krzyki, ale nie obejrzał się za siebie - nie mógł czekać, aż skrzyżuje się na trasie dwóch różnych grup. Przekoziołkował po chodniku do pobliskiego zakrętu, zamierzając szybko zniknąć z drogi, nie unosząc głowy na tyle, by dało się go dostrzec zza drugiej strony muru - i pobiegł dalej, nie oglądając się za siebie, choć był pewien, że stracili jego trop. Wyszedł na most, Enfield było już niedaleko. Za plecami znów usłyszał hałas, może to tylko bezdomny pies, ale nie zamierzał ryzykować - wyskoczył stopami na lekką mostową balustradę, rozkładając dłonie na boki, by nie utracić równowagi i zaskoczył niżej, na dach mugolskiej wiaty autobusowej, która ostała się nienaruszona, z niej saltem zsunął się na ulicę, puścił się biegiem dalej, mijając kilka przecznic. W końcu pokonał ogrodzenie pobliskiego podwórka, wdrapując się na żeliwną bramę dwoma susami, przeskakując przez nią do środka. Już był w domu, stąd łatwo dało się przejść na tyły kamienicy, w której mieszkała jego mama. Z daleka zobaczył zapalone światło. Jeszcze nie spała, to dobrze, nie wystraszy jej. Zapalone światło, dopiero teraz przeszło mu przez myśl, że mogło być zgaszone ze zgoła innego powodu niż spokojny sen. Skąd brała jedzenie? Jak przetrwała początek kwietnia?
Podszedł bliżej właściwego okna, spokojnym krokiem, uspokajając oddech po długim wysiłku. Omijał drzwi, prowadzące od głównej ulicy niepotrzebnie mogły ściągnąć uwagę - na niego, a przez niego też na nią. Nie musiał, dobrze sobie radził w miejskim otoczeniu. Znalazłszy się już pod ścianą, wyciągnął z kieszeni niewielki drucik i długi kawałek metalu, mały śledź namiotowy, wystawiając je, by podważyć elementy ryglujące okno, rygiel wkrótce puścił. Wyjrzał przez szybę, szukając wzrokiem sylwetki matki, ale to, co ujrzał...
- Nie - Jego usta poruszyły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk, zadrżały, przeszklone oczy przyglądały się - jak zahipnotyzowane - człowiekowi o posturze niedźwiedzia, który znęcał się nad czymś, co nie przypominało już nawet człowieka, a co błagało o litość głosem jego własnej matki. I po raz pierwszy w życiu: poczuł, jak paraliżuje go lęk. Jego serce struchlało, nie potrafił zrobić nic - ani się poruszyć, ani nawet odwrócić wzroku, ani sięgnąć po różdżkę. Pamiętał grozę, jaka towarzyszyła mu pierwszego kwietnia, ale nie potrafił tego porównać do tej chwili - śmierć setek to dla ludzkiego umysłu podobno tylko statystyka, osobista tragedia miała zawsze inny wymiar. Zamknął oczy, kiedy wybijał jej ramiona, jedno po drugim, zamknął oczy i stał tak blisko niego, bezradny, bezsilny i słaby. Nie był pewien, co słyszał, adres, jakich mugoli? Nic nie wiedział o tym, że jego matka wplątała się w podziemie  - choć mógł podejrzewać, że nie będzie przyglądać się temu wszystkiemu tak bezczynnie, jak robił to w tym momencie on. Słyszał jej krzyk. Rozpaczliwy, pełen bólu, zacisnął powieki mocniej, czując, jak paliły, zatrzymując ciskające się do kącików łzy. Jej słowa, jej głos, zawsze przepełniony wyrozumiałą czułością, dziś wyjący potworną - surrealistyczną wręcz - agonią. Czego się spodziewał? Że to ją ominie? Że zamykając się w kolorowych cyrkowych namiotach zdoła udawać, że wojna nie istnieje - i że nie odczują jej ci, którzy musieli żyć poza światem rozrywki? Czy w ogóle rozumiał wcześniej, co naprawdę działo się na ulicach? Czy sądził, że jeśli zamknie oczy to zniknie - tak on, jak ta chora bestia i... i podziurawiony worek zakrwawionego mięsa - czy tylko tym byli? Jego mama zawsze dbała o to, by wyglądać elegancko. Na tyle, na ile pozwalały jej na to skromne warunki, nigdy nie mieli dużo pieniędzy, nie odkąd odszedł ojciec.
Sparaliżowany wsłuchiwał się w jej jęk, ostatnie pożegnanie, a każda sekunda rozciągała się w czasoprzestrzeni jak nieograniczona nieskończoność, trwając, trwając i trwać nie przestając, tak bardzo nie chciał jej cierpienia. Usłyszał wypowiedziany przez nią adres, Bagford Street 12. Usłyszał i powtórzył w myślach jak mantrę, bo to ostatnie, co było dla niej ważne.  Ale ona wciąż cierpiała. Oparty tyłem o ścianę budynku słyszał ją, ale jej nie widział. Słyszał i tak bardzo chciał jej pomóc, jednocześnie tak bardzo nie potrafiąc tego zrobić. Nagle - haust wody, naprawdę? Zamierzał ją katować? Czy ich to bawiło - ludzkie nieszczęście, rozpacz, ból, gdzie i kiedy zgubili swoje człowieczeństwo? Czy przed pierwszym kwietnia tacy jak on chodzili po Pokątnej między normalnymi czarodziejami? Czy naprawdę ta wojna zdążyła zezwierzęcić wszystkich ludzi w tym pieprzonym mieście? Zwyrodnialec. Psychol, sadysta. Już nie człowiek, już nigdy nie.
Nie myślał wiele, kiedy jedną ręką pchnął poluzowane okno, podciągając się rękoma na parapet i zwinnie pokonując przeszkodę, wpadając do środka, trzymana między palcami różdżka przygotowana była do ataku, ale w tym momencie ujrzał finalny obraz: nie rozumiał go, nie chciał rozumieć, zalana krwią nie przypominała już siebie, ale rozciągnięte flaki sprawiły, że poczuł nagłą słabość. Zachwiał się na nogach, zbladł, treść żołądka podeszła mu do gardła. Co ty jej zrobiłeś, pieprzony sukinsynu. Łzy błysnęły przy oczach, spłynęły po policzkach bezwiednie, nie potrafił odjąć od niej wzroku - czuł zapach, zapach krwi, zapach trzewi, mdlący odór pełzającej śmierci.
- E-Ever - zaczął wypowiadać inkantację zaklęcia, ale nie był w stanie jej dokończyć; krtań nie była w stanie dłużej walczyć, nagle zwymiotował na bok, jego serce zabiło szybszym rytmem, bo właśnie miała zacząć się gra o życie, w której oddał pierwszy ruch. Pieprzony sukinsyn. Zawszona gnida. Wielki nikt, który nagle wyszedł z ukrycia, bo pozwolono mu zabijać: ale karma wraca, draniu. Prędzej czy później się o tym przekonasz, napiął mięśnie ramion, zaciskając pięści, lewą - pustą - prawą na rękojeści różdżki, nie zamierzał tego tak po prostu zostawić.
Nie martw się o mnie, mamo. Po prostu zamknij oczy i zaśnij, to już koniec.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Crimson Street [odnośnik]23.10.20 21:43
Tortury były sztuką piękną oraz niezwykle skomplikowaną. Idealne połączenie wiadomości o ludzkim ciele z finezją oraz brutalnością. A tę ostatnią Friedrich Schmidt lubił najbardziej. Wychowany w wojennym świecie miał okazję obserwować najróżniejsze jej strony. I wyciągał wnioski. W większości przypadków jedynie obserwował. Uważnie, dokładnie wyszukując tego, co było mu potrzebne. Czasem jednak przychodziły dni takie, jak ten. Gdy z przyjemnością wchodził w buty podłego oprawcy, mogąc wprowadzić w życie najdziksze pomysły, jakie czaiły się w jego głowie.
Czerpał przyjemność z torturowania głupiej mugolki. Wojna oraz chaos były tym, co doskonale znał. Dorastał w otoczeniu wybuchów, śmierci oraz krzyków ofiar swoich oprawców. Paskudny, wilczy uśmiech widniał na jego ustach gdy powoli pozbawiał kobietę życia w jakże finezyjny sposób. Lubił to. Lubił obserwować, jak nadzieja ginie w ich oczach; jak powoli uchodzi z nich życie w towarzystwie przyjemnego zapachu świeżej krwi; czuć jej ciepło, gdy z każdym momentem jego dłonie coraz mocniej pokrywały się ich krwią. W jego oczach kobieta była jedynie zwierzęciem - słabym, łatwym do upolowania celem. Odrobiną zabawy oraz źródłem informacji. Zawsze lubił polowania, podczas których ojciec poświęcał mu odrobinę swojego czasu. Wpierw polował na zwierzynę, później na innych czarodziejów. I to te drugie polowania wydawały mu się być o wiele ciekawsze. Chciałoby się rzec, iż odpowiednia osoba znalazła się na odpowiednim stanowisku. Wiedział, jak tropić i wiedział co robić, aby ofiary wyśpiewały mu to, co chciał usłyszeć z ich ust.
Zadowolony z siebie obserwował uważnie swoje dzieło. Piękna swastyka lśniła na ramieniu ofiary, będąc symbolem wygranej, jaką mieli odnieść. Symbolem, cholernie przemawiającym do jego podświadomości, zdobiącym nawet jego przedramię, gdzieś między kolejnymi rysunkami pokrywającymi membranę jego skóry. Czysta krew. Świat pozbawiony szlamu… Piękny cel. Żywił wszelkie nadzieje, iż po zakończeniu tej wojny nastąpi kolejna, a świat coraz mocniej zacznie pogrążać się w okrutnym chaosie. Chciał, aby ziemia spłonęła oraz zlała się krwią. A on spłonie z nią, niczym paskudny posłaniec śmierci. Brutalnej i okrutnej.
Kątem oka zauważył ruch przy oknie. Obrócił się od razu, widząc jakiegoś chłopaczka wskakującego przez okno. Na Merlina, czy oni nie mieli co robić po nocach? Wyglądał mu na podlotka. Zwykłego, parszywego podlotka szukającego sensacji. Dopóki nie przyjrzał się jego tęczówkom. Och, czyżby miał do czynienia z rodziną? Nie wiedział, taka jednak myśl nasunęła się do jego głowy.
- Expelliarmus! - Rzucił w kierunku chłopaczka, rzygającego niczym zwykły kot. Rozbawienie przemknęło przez ostrą twarz. Jeśli z takimi przyjdzie im walczyć, wygrają tę wojnę obrzydliwie szybko.
Dobrze, bardzo dobrze.
Magia jednak zdawała się go nie słuchać, zaklęcie nie uleciało z jego różdżki. - scheiß! - Syknął w ojczystym języku. - Nimm ihn, Otto! - Wydał polecenie siedzącemu w kącie zwierzęciu. Do tej pory pies jedynie obserwował dziwną scenę. Gdy jednak polecenie uleciało z ust, zwierz od razu skoczył do mężczyzny, próbując złapać zębami za rękę trzymającą różdżkę. Pies wiedział, gdzie powinien gryźć. Zwierzynę chwytał za gardło, czarodziejów za rękę dzierżącą broń. Lata długich ćwiczeń i znajomości myśliwskich zwierząt sprawiły, że zmarły Hugo Schmidt wychował cholernie posłuszne bestie.
Cóż, chyba przyjdzie mu dziś oprawiać dwa trupy.

| nie wiem, czy mam rzucać na pieska, więc rzucam na wszelki.

[url=https://www.morsmordre.net/t5839p765-rzuty-koscmi#266622]nieudane zaklęcie[/ur]


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Crimson Street [odnośnik]23.10.20 21:43
The member 'Friedrich Schmidt' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 41
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Crimson Street [odnośnik]24.10.20 0:03
Może rozkojarzenie wywołane wtargnięciem nagłego gościa, a może co innego, ale coś ocaliło Marceliusa przed rozbrojeniem - tylko to, przed zaklęciem pewnie nie byłby w stanie się obronić, naciągało go na wymioty, w pomieszczeniu unosił się metaliczny zapach krwi i smród, którego nie znał wcześniej, smród śmierci, obrzydliwy swąd niesprzątanej miesiącami klatki dla zwierzęcia. Po co tu wszedł - nawet nie wiedział - nie pomyślał, chyba chciał dać mamie czas. Żeby tak po prostu - zamknęła oczy i usnęła, bo na ból, który wprowadził ją już pewnie w agonię, nie był w stanie pomóc w żaden sposób. Wykasłał z siebie resztki, nawet nie ocierając ust - nie miał na to czasu - szkliste oczy nie dowierzały brutalnemu krajobrazowi, chciałby przebudzić się ze złego snu - ale to nie był sen. To była rzeczywistość, która wreszcie dopadła go tak prawdziwie, jak nigdy, szara rzeczywistość tak odległa wciąż grającej w cyrku muzyce. Słyszał niemiecki język, nie rozumiał ani słowa, ale potrafił rozpoznać twardy akcent - w cyrku pojawiali się tak goście jak artyści z różnych stron świata, nie tylko Europy. Czy temu choremu rządowi zaczęły pomagać obce kraje? Czy to już koniec - koniec świata, jaki znał?
Nie od razu dostrzegł czającego się w kącie mieszkania psa, również dlatego, że nie pojął wypowiedzianych przez niego komend - usłyszał jednak stukot pazurów obijających się o drewniane panele mieszkania, a w tej irracjonalnej chwili pomyślał tylko o tym, że mama nigdy nie lubiła zwierząt. Że byłaby zła, że może zarysować drewniane panele.
- Mamo? - zwrócił się do niej drżącym głosem, choć wiedział, że mu nie odpowie, że nie może, że nie jest w stanie. A może miał nadzieję, że tego nie zrobi, że udało jej się usnąć, że nie czuła już bólu - że nie mdlił jej ją własny zapach tak, jak teraz mdlił jego. Czuł, jak łzy płyną po policzkach, skrząc w blasku mugolskiego światła. Nigdy nikomu nie zrobiła krzywdy. Zawsze była dobra - tak po prostu. Dla niego, dla sąsiadów, dla rodziny, nawet dla męża, który ją zostawił. Oddawała się wszystkiemu, co robiła. Całym sercem, a serce miała wielkie.
I zginęła - w imię czego? Radochy tego obleśnego potwora, który stał właśnie przed nim? Poczucie niesprawiedliwości mieszało się z poczuciem niemocy - z jakiegoś powodu sądził, że to całe zło przetaczające się przez ulicę nie mogło dotyczyć akurat jej. Że przetrwa i to, jak przetrwała już tak wiele trudności. Może gdyby przyszedł pół godziny wcześniej.
Tydzień, miesiąc, trzy. Wtedy by żyła.
- Zapłacisz za to - mimo roztrzęsionego, drżącego głosu i kującego, wciąż naciągającego gardła, zmusił się do wypowiedzenia tych słów, słów pełnych gniewu, eskalującego, ale bezsilnego. Nie sądził, by Niemiec mógł go zrozumieć, ale to nie miało znaczenia. Nikt nie dał im prawa zabijać. Nikt nie dał im prawa robić z tym miastem, co chcieli. Tak naprawdę byli mniejszością - jak to możliwe, że ich racje zaszły tak daleko? Wszystko wokół wciąż wydawało się nierealistyczne, jak zły sen, koszmar, z którego jednak nie wybudzało go ani pierwsze, ani trzecie, ani nawet dziesiąte mrugnięcie. Ale to się w końcu stanie, prawda? Po prostu - przebudzi się w cyrkowym wagonie i wszystko będzie jak wcześniej, zanim to wszystko... się zaczęło.
Czworonóg skoczył w jego stronę, ale Marcel był szybszy - wykazując się refleksem dalece wyższym od przeciętnego wycofał się w porę, unosząc różdżkę naprzeciwko psu:
- Telamo sacculo!  - wypowiedział z większym zdecydowaniem, choć jego ręka wciąż drżała; agresywne zwierzęta w cyrku neutralizowano zwykle w ten sposób, nie robiąc im krzywdy. Nie chciał go krzywdzić. Nie chciał niczyjej krzywdy.
Mamo... to naprawdę ty?

tu robię odskok przed kundlem disgusted tak bardzo po prowizorycznym wywiadzie u mg, pies ma sprawność 15 i zadaje 20 obrażeń / na turę niezależnie od rodzaju ataku ; czyli atak psa 41+30=71 vs unik marcela 55+52=107
niżej tu kostka na zaklęcie


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Crimson Street [odnośnik]24.10.20 0:03
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Crimson Street [odnośnik]26.10.20 19:51
Krótkie mamo wyjawiło mu powiązanie, między chłopaczkiem a resztkami kobiety, podwieszonymi pod sufitem. Usta Austriaka wykrzywiły się w podłym uśmieszku, a z jego ust uleciał śmiech - basowy, nieprzyjemny, z pewnością zbliżony do tego, jak mógł śmiać się szaleniec. Friedrich Schmidt z pewnością nie należał do normalnych. Dziecko wojny parające się tropieniem oraz mordem, z pewnością nie mogło mieć równo w głowie. Uwielbiał przemoc we wszelkiej jej formie. I uwielbiał czasy, w których przyszło mu żyć - przepełnione wojnami, cudownym zapachem świeżej krwi, krzykami ofiar z których ulatywało życie. Wiedział, że po tej wojnie z pewnością wybuchnie kolejna. Ludzki gatunek nie był w stanie przeżyć długo bez konfliktów oraz uszczuplania jego liczebności, niezależnie od płynącej w jego żyłach magii. A on miał zamiar podążać za wojną, wykorzystywać zdobyte umiejętności, szerzyć zniszczenie będąc pewnym, że do tego nadawał się najlepiej. Finezyjna sztuka odbierania życia nie płynęła w żyłach wielu czarodziejów.
Zielone ślepia błysnęły złowrogo, gdy chłopaczek postanowił wyrzucić w jego stronę groźbę. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby stworzyć jakiekolwiek zagrożenie dla jego osoby. Sam fakt, iż jego żołądek sprzeciwiał się zapachowi śmierci roztaczającemu się po pomieszczeniu mówił wiele - nie znał wojny; cudownej otoczki śmierci oblepiającej codzienność, mieszającej w ludzkich zmysłach. On zaś znał ją aż nazbyt dobrze. Jego żołądek już dawno nie podrywał się na podobne zapachy, widoki takie, jakie sprezentował chłopaczkowi z pewnością nie działały na jego umysł, tak samo jak widok rąk zbrukanych mugolską krwią.
- Nie mogę się doczekać. - Wysyczał basowym głosem, noszącym znamiona silnego, niemieckiego akcentu. Tego nie miał zamiaru nigdy się pozbyć, czując dumę z własnego pochodzenia. Nie każdy mógł pochwalić się czystą krwią. I nie każdy w swoich żyłach posiadał krew najlepszego narodu, jaki tylko istniał na ziemskim padole.
Pies zawarczał rzucając się do ataku, chłopaczkowi udało się jednak uniknąć jego szczęk.
Schmidt nie czekał długo. Miał ochotę zrobić mu dokładnie to, co zrobił jego matce - obedrzeć ze skóry, pozostawiając jedynie niewielki jej kawałek, na którym wytnie znak, jaki jemu kojarzył się z czystą krwią. A później spali ich oboje w niemal poetycki sposób.
- Expelliarmus. - Po raz kolejny wypowiedział inkantację, mając nadzieję, że tym razem uda mu się rozbroić chłopaczka… A wtedy przystąpi do zabawy. Takiej, którą ten popamięta przez resztę swojego życia. I która będzie powracać do niego w snach, o ile uda mu się przeżyć to, jakże urocze spotkanie. Złość wypełniła austriackie żyły, gdy tylko zauważył, jak ten kieruje zaklęcie w stronę jego psa. Tym ruchem młody chłopaczek podpisał na siebie wyrok śmierci. I Schmidt był pewien, że któregoś dnia uda mu się dobiec sprawiedliwości. W końcu, czy nie to było powinnością dobrego kata?
Otto również nie czekał. Zaklęcie chłopaczka nie podziałało, uwalniając jedynie kolejny warkot z gardła zwierzęcia, które zdawało się nie był zadowolone z różdżki kierowanej w jego stronę. Pies, po raz kolejny, rzucił się do ataku.

| Pierwszy rzut - zaklęcie.
Drugi rzut - Otto strikes back.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Crimson Street [odnośnik]26.10.20 19:51
The member 'Friedrich Schmidt' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 48

--------------------------------

#2 'k100' : 76
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Crimson Street [odnośnik]27.10.20 1:35
Miał do czynienia z wariatem. Totalnym szaleńcem. Człowiekiem, który dawno stracił poczucie rzeczywistości; widział to, czuł to, słyszał to - w niosącym się po pomieszczeniu nieśmiesznym śmiechu, który musiał być śmiechem szaleńca. Bał się go - oczywiście, że się bał. Choć po tym, co już zrobił, nie mógł chyba zrobić już nic gorszego. Choć tyle dobrego mógł zrobić - odwrócić uwagę tego człowieka na tyle, by jego mama mogła odejść w spokoju. Po prostu: zamknąć oczy i zapomnieć o bólu. Miał nadzieję, że już skonała, że przestała cierpieć - i tylko o tym myślał w tym momencie, w dusznym pomieszczeniu przesiąkniętym odorem śmierci, śmierci i jej posłańca. Uniósł ku niemu spojrzenie, kiedy odpowiedział na jego słowa, jednak rozumiejąc angielski. Spojrzenie szkliste i przerażone, bo wojna jeszcze nigdy dotąd nie była tak prawdziwa jak dzisiaj.
- Kim ty jesteś - wymsknęło się spomiędzy jego ust, miało być pewnie pytaniem, ale jak pytanie nie brzmiało - bardziej jak zarzut, czy on w ogóle wciąż był kimś, czy jednak już czymś? Był równie bezmyślny, co pies, którym go szczuł - skupiony na zabijaniu i pozbawiony wszystkiego, co ludzkie. Zaklęcie, które wymierzył w czworonoga, rozprysło się gdzieś o podłogę, nietrafnie podjęte, nigdy dotąd nie sięgał po magię w sytuacji takiej jak ta - lękając się o własne życie, trudno było mu zebrać galopujące myśli, skupić się: choć przecież właśnie od tego zależało, czy dożyje jutra. Skup się. Skoncentruj. Potrafisz to zrobić.
- Protego! - zawołał, zamierzając osłonić się tarczą przed dwoma atakami; bezskutecznie, był zbyt wolny. Expelliarmus wytrącił mu różdżkę z dłoni, czyniąc go całkiem bezbronnym - obejrzał się za różdżką, chcąc ją podnieść, lecz w tym samym momencie dopadł go Otto - chwytając w paszczę dłoń, którą jeszcze przed momentem trzymał oręż, jedyną osłonę. Zawył z bólu, łzy znów spłynęły po jego policzkach; wyszarpnął dłoń z uścisku jego szczęk, chroniony przez adrenalinę prawie nie czując, jak psie kły haratają jego skórę, całkiem ją rozszarpując - miast tego cofnął się pół kroku, by z wyskoku stłuc stopą psi pysk - od dołu - nie dostrzegając krwistych śladów, jakie pozostawiała rana na jego ręce. Przy odrobinie szczęścia zagryzie kły na własnym języku, szczęki uderzą o siebie, krusząc zęby, przy odrobinie szczęścia pies podkuli ogon, ucieknie...
Wynoś się stąd, kundlu, no już. Nie musisz cierpieć na ludzkiej wojnie, ona nie jest twoja.
- Nie podchodź!  - zagroził Niemcowi, warkotem, ledwie rozchylając usta, z bólu, z bezsilności, zupełnie tak jakby był w stanie w jakikolwiek sposób go przed tym powstrzymać.

tu nieudane protego
rzucam na kopniaka (wyważony w pysk od dołu, żeby sobie kundel zęby powybijał) +18x2= +36; st 60


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Crimson Street [odnośnik]27.10.20 1:35
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 73
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Crimson Street - Page 25 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Crimson Street [odnośnik]30.10.20 1:12
Szkliste i przerażone spojrzenia nie były dla niego nowością. Przywykł do nich. Austriackie serce pozostawało niewzruszone, pompując w jego krew kolejne powody, aby pozwolić mu doświadczyć tego, czego doświadczyła jego matka. Bólu. Niewyobrażalnego cierpienia gdy przemieniała się w dzieło katowskiego rzemiosła. Nie zwykł odpuszczać sobie ofiar, nawet jeśli udało im się wyślizgnąć z jego dłoni. Nie zapominał. Szukał informacji. I doskonale wiedział, że pewnego dnia odnajdzie trop, by dokonać wyroku.
- Twoim koszmarem. - Mruknął basowym głosem, wykrzywiając usta w paskudnym uśmiechu. Och, z pewnością nadawał się na koszmar. Był myśliwym, potrafiącym wypatroszyć swoją ofiarę w finezyjny sposób. A to, co zrobił z jego matką z pewnością zapadnie w pamięć chłopaczka... O ile uda mu się wyślizgnąć z jego łapsk. Nie wydawał się biegły w pojedynkach; jeśli Schmidt mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości co do zdolności chłopaczka, z pewnością prysnęły one w momencie gdy tarcza nie zasłoniła go przed jego zaklęciem. Wilczy uśmiech nie schodził z jego ust. Otto się spisał, rozrywając membranę jego skóry chłopaczka. Przyjemny dla oka widok, w następnej chwili wzbudził oburzenie w szmalcowniku. Nie lubił, gdy ktoś zagrażał jego psu, najwierniejszemu towarzyszowi, jakiego posiadał. I najlepszemu, gdyż zwierzę nie wymagało od niego jakichkolwiek rozmów. Pies spróbował odskoczyć od lecącej w jego kierunku stopy atakującego chłopaczka. Instynktownie chcąc uniknąć ataku. I takie zachowania nie były mu obce, gdyż zwierzę wykorzystywał już w polowaniach. A leśna zwierzyna nie różniła się wiele od tej ludzkiej. Mężczyzna zrobił dwa kroki w przód, mając gdzieś słowa chłopaczyny. Nie zagrażał mu, z pewnością nie. Pozbawiony różdżki zdawał się być bezbronnym. Schmidt ponownie wycelował różdżkę w jego postać.
- Caeruleusio! - Wypowiedział inkantację, mając nadzieję, że zaklęcie trafi przeciwnika, pozwalając jego psu uciec przed atakiem. I chłopaczek powinien modlić się, aby Otto umknął przed jego stopą. Wizja Austriaka powoli zachodziła czerwienią, domagając się większej ilości krwi syna jego ofiary.


| Rzut 1 - Odskok psa.
Rzut 2 - zaklęcie.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289

Strona 25 z 26 Previous  1 ... 14 ... 24, 25, 26  Next

Crimson Street
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach