Cmentarzysko statków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cmentarzysko statków
Chociaż opustoszała, skalista wyspa położona na Morzu Północnym nie ma swojej oficjalnej geograficznej nazwy, to przez podróżujących pobliską trasą żeglarzy nazywana jest Cmentarzyskiem. Owiana legendami równie gęsto, co nigdy nieopadającą mlecznobiałą mgłą, stanowi czarny punkt na morskich mapach, który co ostrożniejsi starają się omijać szerokim łukiem. Niewielu jest jednak w stanie wskazać, gdzie dokładnie się znajduje, bo jej położenie zdaje się stale zmieniać - choć bardziej sceptyczni twierdzą, że wpływ na to mają silne, oplatające wyspę prądy, które znoszą nieuważnych kapitanów na manowce. Okręty, które miały nieszczęście znaleźć się w pobliżu, rzadko wychodzą z tego bez szwanku, gdyż usiane ostrymi skałami mielizny w połączeniu z często nawiedzającymi ten rejon sztormami, bardzo szybko zamieniają się w śmiercionośną pułapkę. W efekcie cała wyspa otoczona jest przez osiadłe na dnie wraki statków, których pochylone w różnym stopniu maszty wyłaniają się z mglistych oparów niczym ostrzegawcze znaki; chodzą słuchy, że to właśnie tutaj swoją ostatnią podróż zakończył niesławny Syreni Lament, pociągając na dno niemal setkę pasażerów i członków załogi, aczkolwiek samego okrętu nigdy nie odnaleziono.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.02.19 23:08, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Lucinda choć wsłuchała się w wymianę zdań towarzyszących jej w tej niecodziennej sytuacji mężczyzn to jednak nic nie zrozumiała. Cokolwiek działo się na statku przed jego zatonięciem stanowiło dla kobiety wielką niewiadomą. Ona zamknięta w ładowni próbowała walczyć z podnoszącym się poziomem wody i nawet nie podejrzewała, że grozi im większe niebezpieczeństwo. Kiedy tryton wyrwał się ze snu gotowy by potraktować ich trójzębem nawet nie drgnęła. Oczywiste było, że istota wcale nie chce ich zabić. W innym razie po prostu zostawiłby ich samych sobie by razem z wrakiem statku poszli na dno. To wszystko miało jakiś większy cel, którego kobieta jednocześnie była ciekawa, ale też się go obawiała.
Reszta jest już stracona. Słowa, które wypowiedział tryton echem odbiły się w głowie blondynki. Głos mężczyzny był pewny i szorstki, przez co Lucinda nie potrafiła stwierdzić czy ten mówi prawdę czy tylko pozbawia ich jakichkolwiek nadziei. Czyli co? Miała wierzyć, że to przypadek decydował o jej uwięzieniu w podwodnej wiosce? Dlaczego właśnie ona ze wszystkich czarodziejów na statku się tutaj znajdowała? Była ranna i prawdopodobnie niezbyt przydatna. Cokolwiek miał w planach tryton musiało być albo bardzo dobrze przemyślane, albo nad wyraz głupie.
Szlachcianka nie odezwała się ani słowem kiedy padły wyjaśnienia ze strony morskiej istoty. Nadal to wszystko wydawało jej się być zbyt szalone. Bo tak naprawdę na co liczył ich porywając? Nie miał nic czym mógłby ich zachęcić do współpracy, a dodatkowo nie odebrano im różdżek. Może i uwolnienie się z morskiej wioski graniczyłoby z cudem, ale przynajmniej dla Lucindy było to lepsze niżeli przymusowa współpraca. Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby została po prostu o pomoc poproszona. Selwyn rzadko odmawiała komuś kto naprawdę pomocy potrzebował. Jej towarzysze prawdopodobnie nie podzielali jej przyzwyczajeń, ale teraz to i tak zbytnio nie miało znaczenia. Lucinda miała wrażenie, że tak czy tak będą musieli podjąć jakąś wspólną decyzje.
Rozglądając się po okolicy miała nadzieje dojrzeć coś co sprawi, że kobieta lepiej zrozumie ich położenie. Późniejsze słowa Blacka rozjaśniły pewne kwestie, ale nadal nie mogli wiedzieć z czym przyjdzie im się zmierzyć jeżeli zdecydują się pomóc trytonowi i reszcie morskich istot. Wzrok blondynki skupił się na znajomej skrzyni. Przeklęty przedmiot już od początku stanowił dla szlachcianki zagadkę, którą chciała rozwiązać. Lucinda widziała jednak co stało się kiedy to Drew próbował ściągnąć z niej przekleństwo. Owszem zrobił to w sposób chaotyczny, bez skupienia, ale tak czy tak była to trudna magia. Wierzyła, że może się tym zająć, ale nie bez wiedzy co znajduje się w środku. Wszystko co się tutaj działo wzbudzało w kobiecie niepokój. W szczególności widok znajomej twarzy syreny, która znajdowała się w ładowni tuż przed utonięciem statku. To ona ją tutaj ściągnęła?
Lucinda przeniosła spojrzenie na stojącego przed nimi mężczyznę. - Ta skrzynia. Co jest w środku? Widziałam ją w ładowni i przekleństwo jakim jest naznaczona nie zostało nałożone przez zwykłego czarodzieja. Ktoś się przy tym bardzo natrudził. - odparła ze spokojem w głosie przyglądając się niepewnie trytonowi. - Dlaczego ktoś chciałby trzymać was daleko od tego co w środku gwarantując nawet opętanie? - zapytała jeszcze nie do końca wiedząc czy zdradzanie własnych umiejętności w tym momencie było mądre. Tak czy tak nie mieli innego wyjścia jak pójść za tą historią i dowiedzieć jak najwięcej szczegółów.
Reszta jest już stracona. Słowa, które wypowiedział tryton echem odbiły się w głowie blondynki. Głos mężczyzny był pewny i szorstki, przez co Lucinda nie potrafiła stwierdzić czy ten mówi prawdę czy tylko pozbawia ich jakichkolwiek nadziei. Czyli co? Miała wierzyć, że to przypadek decydował o jej uwięzieniu w podwodnej wiosce? Dlaczego właśnie ona ze wszystkich czarodziejów na statku się tutaj znajdowała? Była ranna i prawdopodobnie niezbyt przydatna. Cokolwiek miał w planach tryton musiało być albo bardzo dobrze przemyślane, albo nad wyraz głupie.
Szlachcianka nie odezwała się ani słowem kiedy padły wyjaśnienia ze strony morskiej istoty. Nadal to wszystko wydawało jej się być zbyt szalone. Bo tak naprawdę na co liczył ich porywając? Nie miał nic czym mógłby ich zachęcić do współpracy, a dodatkowo nie odebrano im różdżek. Może i uwolnienie się z morskiej wioski graniczyłoby z cudem, ale przynajmniej dla Lucindy było to lepsze niżeli przymusowa współpraca. Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby została po prostu o pomoc poproszona. Selwyn rzadko odmawiała komuś kto naprawdę pomocy potrzebował. Jej towarzysze prawdopodobnie nie podzielali jej przyzwyczajeń, ale teraz to i tak zbytnio nie miało znaczenia. Lucinda miała wrażenie, że tak czy tak będą musieli podjąć jakąś wspólną decyzje.
Rozglądając się po okolicy miała nadzieje dojrzeć coś co sprawi, że kobieta lepiej zrozumie ich położenie. Późniejsze słowa Blacka rozjaśniły pewne kwestie, ale nadal nie mogli wiedzieć z czym przyjdzie im się zmierzyć jeżeli zdecydują się pomóc trytonowi i reszcie morskich istot. Wzrok blondynki skupił się na znajomej skrzyni. Przeklęty przedmiot już od początku stanowił dla szlachcianki zagadkę, którą chciała rozwiązać. Lucinda widziała jednak co stało się kiedy to Drew próbował ściągnąć z niej przekleństwo. Owszem zrobił to w sposób chaotyczny, bez skupienia, ale tak czy tak była to trudna magia. Wierzyła, że może się tym zająć, ale nie bez wiedzy co znajduje się w środku. Wszystko co się tutaj działo wzbudzało w kobiecie niepokój. W szczególności widok znajomej twarzy syreny, która znajdowała się w ładowni tuż przed utonięciem statku. To ona ją tutaj ściągnęła?
Lucinda przeniosła spojrzenie na stojącego przed nimi mężczyznę. - Ta skrzynia. Co jest w środku? Widziałam ją w ładowni i przekleństwo jakim jest naznaczona nie zostało nałożone przez zwykłego czarodzieja. Ktoś się przy tym bardzo natrudził. - odparła ze spokojem w głosie przyglądając się niepewnie trytonowi. - Dlaczego ktoś chciałby trzymać was daleko od tego co w środku gwarantując nawet opętanie? - zapytała jeszcze nie do końca wiedząc czy zdradzanie własnych umiejętności w tym momencie było mądre. Tak czy tak nie mieli innego wyjścia jak pójść za tą historią i dowiedzieć jak najwięcej szczegółów.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tristan, Lucinda, Alphard
Tryton nie wydawał się onieśmielony słowami Tristana, ale nie wykonał też żadnego gwałtownego ruchu, wysłuchując słów czarodzieja; jak poprawnie odgadła Lucinda, z jakiegoś powodu nie opłacało mu się krzywdzić więźniów – choć jego postawa nadal naznaczona była wrogością. – Powinieneś wiedzieć, czym była. Twój gatunek ją wywołał – odpowiedział Rosierowi, wpatrując się w niego z uwagą. – Pięć pełnych księżyców temu. – Przytaknął krótko, gdy arystokrata opisał, czym była anomalia. – Znajduje się wyżej, w kamiennym pałacu, któryś kiedyś należał do nas. Zmusza umarłych do przebudzenia – wyjaśnił, trójzębem wskazując w górę – choć gdy spojrzało się w tamtym kierunku, widać było jedynie czarną głębię wody.
Na następne słowa Tristana, Earendil zaśmiał się – pusto, śmiechem pozbawionym radości, w żaden sposób nieprzypominającym ludzki. – Podróżowaliście z wiedźmą, która sprowadziła was w to miejsce, oraz jest z wami człowiek, który nosi ze sobą przedmiot na stałe z nim związany. W waszej obecności tutaj nie ma nic przypadkowego – odezwał się, na moment przenosząc swoją uwagę w stronę Alpharda; imię i nazwisko, wymówione przez Blacka, sprawiły, że ostre rysy trytona wykrzywiły się jeszcze bardziej – gniewnie, z pogardą. – Nie wymawiamy tutaj tego imienia – warknął; zaraz potem powrócił jednak jego stanowczy, wyważony ton. – Fałszywy przyjaciel jest większym przekleństwem od prawdziwego wroga. Zaufaliśmy – im, bo zjawili się we troje, dwóch czarodziejów i czarownica. Wszyscy nosili na szyjach medaliony, identyczne z tym, który znaleźliśmy przy tobie – wskazał trójzębem na złoty owal, który Alphard ścisnął w dłoni. Nie wydawał się zainteresowany odebraniem mu kompasu. – Każdy jeden jest w stanie dokładnie wskazać miejsce, gdzie znajdują się pozostałe. – Znów zwrócił się ku Tristanowi; póki co zdawał się nie zwracać uwagi na milczącą Lucindę. – Człowiek, który nas zdradził, wypowiadał te same słowa i zadawał te same pytania, Tristanie Rosierze. Też chciał pomocy – i pomoc oferował, ale gdy tylko dostał to, czego chciał, odwrócił się od nas i od swoich towarzyszy. Nasze plemię już nigdy nie zaufa ludowi tak pozbawionemu honoru, że wbija nóż w plecy nawet własnym pobratymcom. To, co oferuję, to jedynie wymiana – wasze życie, za życie mojej córki – dodał, unosząc wyżej głowę, a jego długie włosy zafalowały. Zwracał się nie bez szacunku, ale bez błagania w głosie. – To ona dzierży w głosie magię, za pomocą której zdrajca podporządkował sobie umarłych, i to jej szukała zapewne czarownica, która sprowadziła was tutaj. Skoro zostaliście przez nią wybrani, musicie być zdolni do przedostania się na górę – w miejsce, do którego nie mamy dostępu – ciągnął jednocześnie odpowiadając na pytanie zadane wcześniej przez Tristana; góra mogła oznaczać tylko jedno – powierzchnię, po której trytony poruszać się nie były w stanie.
Kiedy Rosier wspomniał o tym, że nie podróżował sam, po raz pierwszy rysy Earendila na moment złagodniały; była to jednak zmiana ledwie zauważalna, znikająca równie szybko, jak się pojawiła. – Jeżeli ten, z którym podróżowałeś, nie znalazł się tutaj, to znaczy, że utonął lub został zabrany do pałacu. Lepiej dla niego, by spotkało go to pierwsze. W innym przypadku do zachodu słońca dołączy do jego armii.
Słysząc słowa Lucindy, zwrócił się do niej po raz pierwszy – najpierw spoglądając w kierunku skrzyni, później lady Selwyn. – Skrzynia skrywa nasze tajemnice, wykradzione od nas tak samo, jak wiele innych rzeczy. Wiemy, że jest przeklęta – nie możemy się do niej dostać – ale możemy dopilnować, żeby nasza wiedza nie służyła już tym, którzy nie potrafią jej wykorzystać – odpowiedział. Gdy Alphard poprosił o możliwość porozmawiania na osobności, zawahał się – ale coś w osobie Blacka musiało go przekonać, bo po chwili milczenia skinął krótko głową. – Rozmawiajcie, ale nie marnujcie czasu. Nie odnaleźliśmy wiedźmy, która z wami podróżowała. Jeżeli dotrze do celu jako pierwsza, nikt z was nigdy nie opuści już tego miejsca – zaznaczył, po czym oddalił się, zatrzymując się przy swoich pobratymcach; do uszu trójki czarodziejów dotarł cichy szmer rozmowy, żaden z nich nie znał jednak języka trytonów – nie wiedzieli więc, o czym Earendil dyskutuje z pozostałymi mieszkańcami wioski.
Jeżeli którekolwiek z was nosiło ze sobą zegarek, mogliście ocenić, że do zachodu słońca pozostała około godzina. Przyjmując, że jedna tura obejmuje mniej więcej 5 minut, słońce zajdzie za 12 kolejek.
Earendil dał wam czas, podpłynie ponownie, gdy go zawołacie. Wciąż obowiązuje zasada 1 akcji na kolejkę, ale jeżeli chcecie napisać w tej turze więcej niż 1 post (bez akcji angażującej) – macie taką możliwość.
Deirdre, Drew, Johnatan
Deirdre nasłuchiwała – kroki i szurania odbijały się echem, wciąż jeszcze daleko nad jej głową, ale z każdą chwilą zbliżając się, rozlegając coraz głośniej i wyraźniej, w formie bardziej zwielokrotnionej. Jeżeli słuchała dłużej, była w stanie rozpoznać pewien schemat: hałas najpierw przemieszczał się dookoła, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, koncentrując się z przodu, z jej prawej, za plecami, z lewej – by następnie zogniskować się w pobliżu tylnej ściany celi, roznosząc się w pionie. Później wszystko się powtarzało, a Deirdre mogła się zorientować, że ktokolwiek poruszał się na wyższych kondygnacjach, obchodził każdą z nich dookoła, żeby następnie zejść piętro niżej. Czasami do kroków dołączały pojedyncze krzyki – ale milkły szybko i nagle. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu miało minąć, zanim nieznajomi dotrą do niej, jednak mogła oszacować, że obejście jednej kondygnacji zajmuje im około 5 minut – oraz że znajdowali się w tej chwili jakieś cztery, może pięć pięter ponad jej celą.
– T-t-to jego słudzy, królewno – odpowiedział nieznajomy z sąsiedniej celi, zwracając się do Deirdre. – Puste ciała z pu-pu-pustymi oczami, nie boją się ni-ni-nikogo i nikogo nie słuchają. Jesteśmy w jego pa-pa-pałacu, królewno – dodał, wciąż tym samym, zlęknionym głosem; Mericourt nie mogła być pewna, czy jego słowa należało brać dosłownie, czy może same w sobie stanowiły metaforę wytworzoną przez zbyt długo uwięziony umysł.
Johnatanowi bez trudu udało się podważyć zamek. Kłódka szczęknęła i otworzyła się, a mężczyzna bez problemu mógł wyjść na wąski, łukowaty korytarz. Jeżeli to zrobił, od razu poczuł ciąg chłodnego powietrza – zupełnie innego od zatęchłej wilgoci, która panowała w celi. Słyszał też wszystkie kierowane do niego (i nie tylko do niego) słowa, a gdy zadał pytanie, z jego lewej strony niemal od razu dobiegła odpowiedź. – Nie widziałeś, co się działo na statku? Umknęła ci ta skromna armia inferiusów? Jak myślisz, skąd się wzięły? – rzucił z ironią mężczyzna; musiał dźwignąć się z posadzki, bo echem poniosły się powolne kroki, połączone z szuraniem – jakby czarodziej powłóczył nogami. Chwilę później szczęknęły kraty. – Sam zamknij mordę, durniu – odwarknął, tym razem zwracając się do Drew. – Słyszysz już w głowie głosy? Pokazały ci coś ciekawego? – Splunął na podłogę. – Nasz kolega wkładał łapy tam, gdzie nie powinien, i teraz ma ochotę nas wszystkich pozabijać. Lepiej zostawić go tam, gdzie jest – dodał chytrze. – Jeżeli się pospieszymy, uda nam się zniknąć, zanim do nas dotrą. Ty, kolego, dobrze słyszałem, że rozprawiłeś się z tą kłódką?
Jak na zawołanie, w głowie Drew rozległ się szept – póki co słaby i trudny do rozpoznania, ale definitywnie obecny. Po zbliżeniu się do krat, zauważył ciężką kłódkę – możliwą do podważenia sztyletem, o ile posiadało się odpowiednie umiejętności. Oprócz tego cela nie odznaczała się niczym interesującym, a pochodnie na zewnątrz ograniczały jego widoczność do fragmentu korytarza pomiędzy dwoma sąsiednimi źródłami światła. Tym, co zauważył Drew, a co umknęło pozostałym, był jednak dźwięk – inny niż hałas dolatujący z góry, znajdujący się dalej i rozlegający ciszej – melodyjny śpiew kobiety, śpiewającej pieśń o słowach niemożliwych do rozróżnienia, swoje źródło mający gdzieś pod jego stopami.
Podważenie zamka, jak poprzednio (w przypadku każdego z was), jest możliwe przy użyciu dowolnego, ostro zakończonego przedmiotu. ST powodzenia wynosi 40, do rzutu dolicza się bonus za biegłość zręczne ręce.
Johnatan - ponieważ znalazłeś się na zewnątrz, masz możliwość otworzenia w tej kolejce dowolnej ilości zamków, na każdy z nich należy jednak wykonać osobny rzut kością.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Przyjmuje się, że 1 kolejka obejmuje okres około 5 minut - jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 4-5 kolejek.
Na odpisy czekam do 12 stycznia, do godz. 22:00. W razie pytań - zapraszam.
Tryton nie wydawał się onieśmielony słowami Tristana, ale nie wykonał też żadnego gwałtownego ruchu, wysłuchując słów czarodzieja; jak poprawnie odgadła Lucinda, z jakiegoś powodu nie opłacało mu się krzywdzić więźniów – choć jego postawa nadal naznaczona była wrogością. – Powinieneś wiedzieć, czym była. Twój gatunek ją wywołał – odpowiedział Rosierowi, wpatrując się w niego z uwagą. – Pięć pełnych księżyców temu. – Przytaknął krótko, gdy arystokrata opisał, czym była anomalia. – Znajduje się wyżej, w kamiennym pałacu, któryś kiedyś należał do nas. Zmusza umarłych do przebudzenia – wyjaśnił, trójzębem wskazując w górę – choć gdy spojrzało się w tamtym kierunku, widać było jedynie czarną głębię wody.
Na następne słowa Tristana, Earendil zaśmiał się – pusto, śmiechem pozbawionym radości, w żaden sposób nieprzypominającym ludzki. – Podróżowaliście z wiedźmą, która sprowadziła was w to miejsce, oraz jest z wami człowiek, który nosi ze sobą przedmiot na stałe z nim związany. W waszej obecności tutaj nie ma nic przypadkowego – odezwał się, na moment przenosząc swoją uwagę w stronę Alpharda; imię i nazwisko, wymówione przez Blacka, sprawiły, że ostre rysy trytona wykrzywiły się jeszcze bardziej – gniewnie, z pogardą. – Nie wymawiamy tutaj tego imienia – warknął; zaraz potem powrócił jednak jego stanowczy, wyważony ton. – Fałszywy przyjaciel jest większym przekleństwem od prawdziwego wroga. Zaufaliśmy – im, bo zjawili się we troje, dwóch czarodziejów i czarownica. Wszyscy nosili na szyjach medaliony, identyczne z tym, który znaleźliśmy przy tobie – wskazał trójzębem na złoty owal, który Alphard ścisnął w dłoni. Nie wydawał się zainteresowany odebraniem mu kompasu. – Każdy jeden jest w stanie dokładnie wskazać miejsce, gdzie znajdują się pozostałe. – Znów zwrócił się ku Tristanowi; póki co zdawał się nie zwracać uwagi na milczącą Lucindę. – Człowiek, który nas zdradził, wypowiadał te same słowa i zadawał te same pytania, Tristanie Rosierze. Też chciał pomocy – i pomoc oferował, ale gdy tylko dostał to, czego chciał, odwrócił się od nas i od swoich towarzyszy. Nasze plemię już nigdy nie zaufa ludowi tak pozbawionemu honoru, że wbija nóż w plecy nawet własnym pobratymcom. To, co oferuję, to jedynie wymiana – wasze życie, za życie mojej córki – dodał, unosząc wyżej głowę, a jego długie włosy zafalowały. Zwracał się nie bez szacunku, ale bez błagania w głosie. – To ona dzierży w głosie magię, za pomocą której zdrajca podporządkował sobie umarłych, i to jej szukała zapewne czarownica, która sprowadziła was tutaj. Skoro zostaliście przez nią wybrani, musicie być zdolni do przedostania się na górę – w miejsce, do którego nie mamy dostępu – ciągnął jednocześnie odpowiadając na pytanie zadane wcześniej przez Tristana; góra mogła oznaczać tylko jedno – powierzchnię, po której trytony poruszać się nie były w stanie.
Kiedy Rosier wspomniał o tym, że nie podróżował sam, po raz pierwszy rysy Earendila na moment złagodniały; była to jednak zmiana ledwie zauważalna, znikająca równie szybko, jak się pojawiła. – Jeżeli ten, z którym podróżowałeś, nie znalazł się tutaj, to znaczy, że utonął lub został zabrany do pałacu. Lepiej dla niego, by spotkało go to pierwsze. W innym przypadku do zachodu słońca dołączy do jego armii.
Słysząc słowa Lucindy, zwrócił się do niej po raz pierwszy – najpierw spoglądając w kierunku skrzyni, później lady Selwyn. – Skrzynia skrywa nasze tajemnice, wykradzione od nas tak samo, jak wiele innych rzeczy. Wiemy, że jest przeklęta – nie możemy się do niej dostać – ale możemy dopilnować, żeby nasza wiedza nie służyła już tym, którzy nie potrafią jej wykorzystać – odpowiedział. Gdy Alphard poprosił o możliwość porozmawiania na osobności, zawahał się – ale coś w osobie Blacka musiało go przekonać, bo po chwili milczenia skinął krótko głową. – Rozmawiajcie, ale nie marnujcie czasu. Nie odnaleźliśmy wiedźmy, która z wami podróżowała. Jeżeli dotrze do celu jako pierwsza, nikt z was nigdy nie opuści już tego miejsca – zaznaczył, po czym oddalił się, zatrzymując się przy swoich pobratymcach; do uszu trójki czarodziejów dotarł cichy szmer rozmowy, żaden z nich nie znał jednak języka trytonów – nie wiedzieli więc, o czym Earendil dyskutuje z pozostałymi mieszkańcami wioski.
Jeżeli którekolwiek z was nosiło ze sobą zegarek, mogliście ocenić, że do zachodu słońca pozostała około godzina. Przyjmując, że jedna tura obejmuje mniej więcej 5 minut, słońce zajdzie za 12 kolejek.
Earendil dał wam czas, podpłynie ponownie, gdy go zawołacie. Wciąż obowiązuje zasada 1 akcji na kolejkę, ale jeżeli chcecie napisać w tej turze więcej niż 1 post (bez akcji angażującej) – macie taką możliwość.
Deirdre, Drew, Johnatan
Deirdre nasłuchiwała – kroki i szurania odbijały się echem, wciąż jeszcze daleko nad jej głową, ale z każdą chwilą zbliżając się, rozlegając coraz głośniej i wyraźniej, w formie bardziej zwielokrotnionej. Jeżeli słuchała dłużej, była w stanie rozpoznać pewien schemat: hałas najpierw przemieszczał się dookoła, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, koncentrując się z przodu, z jej prawej, za plecami, z lewej – by następnie zogniskować się w pobliżu tylnej ściany celi, roznosząc się w pionie. Później wszystko się powtarzało, a Deirdre mogła się zorientować, że ktokolwiek poruszał się na wyższych kondygnacjach, obchodził każdą z nich dookoła, żeby następnie zejść piętro niżej. Czasami do kroków dołączały pojedyncze krzyki – ale milkły szybko i nagle. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu miało minąć, zanim nieznajomi dotrą do niej, jednak mogła oszacować, że obejście jednej kondygnacji zajmuje im około 5 minut – oraz że znajdowali się w tej chwili jakieś cztery, może pięć pięter ponad jej celą.
– T-t-to jego słudzy, królewno – odpowiedział nieznajomy z sąsiedniej celi, zwracając się do Deirdre. – Puste ciała z pu-pu-pustymi oczami, nie boją się ni-ni-nikogo i nikogo nie słuchają. Jesteśmy w jego pa-pa-pałacu, królewno – dodał, wciąż tym samym, zlęknionym głosem; Mericourt nie mogła być pewna, czy jego słowa należało brać dosłownie, czy może same w sobie stanowiły metaforę wytworzoną przez zbyt długo uwięziony umysł.
Johnatanowi bez trudu udało się podważyć zamek. Kłódka szczęknęła i otworzyła się, a mężczyzna bez problemu mógł wyjść na wąski, łukowaty korytarz. Jeżeli to zrobił, od razu poczuł ciąg chłodnego powietrza – zupełnie innego od zatęchłej wilgoci, która panowała w celi. Słyszał też wszystkie kierowane do niego (i nie tylko do niego) słowa, a gdy zadał pytanie, z jego lewej strony niemal od razu dobiegła odpowiedź. – Nie widziałeś, co się działo na statku? Umknęła ci ta skromna armia inferiusów? Jak myślisz, skąd się wzięły? – rzucił z ironią mężczyzna; musiał dźwignąć się z posadzki, bo echem poniosły się powolne kroki, połączone z szuraniem – jakby czarodziej powłóczył nogami. Chwilę później szczęknęły kraty. – Sam zamknij mordę, durniu – odwarknął, tym razem zwracając się do Drew. – Słyszysz już w głowie głosy? Pokazały ci coś ciekawego? – Splunął na podłogę. – Nasz kolega wkładał łapy tam, gdzie nie powinien, i teraz ma ochotę nas wszystkich pozabijać. Lepiej zostawić go tam, gdzie jest – dodał chytrze. – Jeżeli się pospieszymy, uda nam się zniknąć, zanim do nas dotrą. Ty, kolego, dobrze słyszałem, że rozprawiłeś się z tą kłódką?
Jak na zawołanie, w głowie Drew rozległ się szept – póki co słaby i trudny do rozpoznania, ale definitywnie obecny. Po zbliżeniu się do krat, zauważył ciężką kłódkę – możliwą do podważenia sztyletem, o ile posiadało się odpowiednie umiejętności. Oprócz tego cela nie odznaczała się niczym interesującym, a pochodnie na zewnątrz ograniczały jego widoczność do fragmentu korytarza pomiędzy dwoma sąsiednimi źródłami światła. Tym, co zauważył Drew, a co umknęło pozostałym, był jednak dźwięk – inny niż hałas dolatujący z góry, znajdujący się dalej i rozlegający ciszej – melodyjny śpiew kobiety, śpiewającej pieśń o słowach niemożliwych do rozróżnienia, swoje źródło mający gdzieś pod jego stopami.
Podważenie zamka, jak poprzednio (w przypadku każdego z was), jest możliwe przy użyciu dowolnego, ostro zakończonego przedmiotu. ST powodzenia wynosi 40, do rzutu dolicza się bonus za biegłość zręczne ręce.
Johnatan - ponieważ znalazłeś się na zewnątrz, masz możliwość otworzenia w tej kolejce dowolnej ilości zamków, na każdy z nich należy jednak wykonać osobny rzut kością.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Przyjmuje się, że 1 kolejka obejmuje okres około 5 minut - jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 4-5 kolejek.
- mapa:
(kliknij, aby powiększyć)
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
- żywotność i ekwipunek:
Żywotność:
Tristan - 222/222
Deirdre - 185/200 (15 - tłuczone)
Drew - 200/215 (15 - tłuczone), klątwa opętania (uśpiona)
Lucinda - 151/181 (30 - tłuczone) (-5)
Alphard - 190/220 (30 - wychłodzenie) (-5)
Johnatan - 173/208 (15 - tłuczone, 20 - podduszenie) (-5)
Ekwipunek:
Tristan - różdżka, czarna perła, rękawice ze smoczej skóry, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, eliksir uspokajający (2), eliksir Garota (1), eliksir kociego wzroku (1), eliksir brzemienności (2), eliksir wzmacniający krew (1)
Lucinda - różdżka, eliksir wzmacniający krew (1)
Deirdre - pierścień z kamieniem księżycowym, pierścień z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (- Maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2; przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni, zdobyte: eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego, słoik ze skrzelozielem
Alphard - różdżka, biały kryształ do pary, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30), medalion z kompasem
Drew - eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki
Johnatan - woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek
Na odpisy czekam do 12 stycznia, do godz. 22:00. W razie pytań - zapraszam.
Słowa zlęknionego, oszalałego - z samotności? bólu? strachu? - mężczyzny nie dawały Deirdre spokoju. Nie wyglądał a raczej nie brzmiał na kogoś, kto przesadnie interpretował rzeczywistość, przeinaczając suche fakty w przygnębiającą baśń o królewnie pozbawionej duszy i świadomości przez przedziwne stwory. Podświadomość i instynkt samozachowawczy także wibrowały poddenerwowaniem, znajdowała się w niebezpieczeństwie, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Spowolniła oddech, panując nad pierwszym atakiem lęku. Była względnie cała, posiadała przy sobie cały ekwipunek, a Tristan - Tristan musiał gdzieś tutaj być, zakmknięty w celi obok lub uwięziony na innym piętrze. Miała nadzieję, że na którymś z poziomów niżej, inna opcja była niemożliwa i nie dopuszczała jej na razie do głowy.
- Wiesz, gdzie znajduje się wyjście? Jak można się stąd wydostać? Skąd przychodzą strażnicy lub inni ludzie? - dopytała dalej miękkim tonem, na tyle głośno, by słyszał ją współwięzień za ściany. Widocznie przebywał tu dłużej niż oni, z innych cel dochodziły ją mało sensowne wymiany złośliwości i obcojęzycznych gróźb. - I dlaczego nazywasz mnie królewną, nieznajomy? Nie zasłużyłam na to miano - dodała już ciszej, dość smutnym, wrażliwym tonem; być może miało to znaczenie, w takich sytuacjach detale potrafiły znaczyć naprawdę wiele. Na razie jednak skupiła się na wyjściu z celi, widziała kłódkę, zamek strzegący wyjścia dalej: a kolejny nieznajomy, któremu udało się wyjść zza krat nie śpieszył się w jej stronę. Przywykła do radzenia sobie samodzielnie; odsłoniła odzianą w pończochę nogę i wyciągnęła zza pasa do pończoch sztylet, zamierzając jego ostrym końcem otworzyć sobie drogę na wolność. - Kim jesteście? Płynęliście Syrenim Lamentem? - rzuciła w eter w stronę reszty niewidocznych mężczyzn, mając nadzieję, że w którymś z głosów rozpozna władczy ton Rosiera.
| zręczne ręce I
- Wiesz, gdzie znajduje się wyjście? Jak można się stąd wydostać? Skąd przychodzą strażnicy lub inni ludzie? - dopytała dalej miękkim tonem, na tyle głośno, by słyszał ją współwięzień za ściany. Widocznie przebywał tu dłużej niż oni, z innych cel dochodziły ją mało sensowne wymiany złośliwości i obcojęzycznych gróźb. - I dlaczego nazywasz mnie królewną, nieznajomy? Nie zasłużyłam na to miano - dodała już ciszej, dość smutnym, wrażliwym tonem; być może miało to znaczenie, w takich sytuacjach detale potrafiły znaczyć naprawdę wiele. Na razie jednak skupiła się na wyjściu z celi, widziała kłódkę, zamek strzegący wyjścia dalej: a kolejny nieznajomy, któremu udało się wyjść zza krat nie śpieszył się w jej stronę. Przywykła do radzenia sobie samodzielnie; odsłoniła odzianą w pończochę nogę i wyciągnęła zza pasa do pończoch sztylet, zamierzając jego ostrym końcem otworzyć sobie drogę na wolność. - Kim jesteście? Płynęliście Syrenim Lamentem? - rzuciła w eter w stronę reszty niewidocznych mężczyzn, mając nadzieję, że w którymś z głosów rozpozna władczy ton Rosiera.
| zręczne ręce I
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Nie zamierzał nawet ukrywać, że jeśli nie uda mu się odzyskać różdżki to gołymi rękami pozbawi jegomościa łba. Parszywa żmija. Mógł pozwolić mu umrzeć, utopić się na skutek przygniecenia regałem, co oszczędziłoby mu idiotycznej dyskusji i wyjawienia, że został napiętnowany cholerną klątwą. Mieczem wojujesz i od miecza gniesz, ów stwierdzenie nabierało wówczas kompletnie nowego, ale jakże prawdziwego znaczenia.
Znał rosyjski, cholerny żeglarz władał nim choć w minimalnym stopniu zważywszy na zrozumienie jego słów. Były one proste, niskolotne i pospolite, ale nieobeznany z wschodnią kulturą przeszedłby obok nich obojętnie nie mając pojęcia o czym tak naprawdę prawił. - Bliackij karakan.- skwitował pod nosem skupiając swą uwagę na kłódce, którą dostrzegł. Dawno nie przyszło mu otwierać takowej w niemagiczny sposób, jednak sytuacja go do tego zmusiła, dlatego wsunął kraniec sztyletu w otwór licząc, że ten czym prędzej pozwoli mu wydostać się na korytarz.
Najgorsze obawy okazały się słuszne, gdy w jego głowie odezwał się głos; paskudny oraz irytujący, który namawiał do szeroko pojętego zła – śmierć, ból i nienawiść, to było to czym się kierował, jednak Macnair musiał zrobić wszystko, aby utrzymać trzeźwość umysłu. Tylko to pozwoli mu zachować chociażby marne szanse na wyjście z całej tej poplątanej sytuacji żywo.
Kobiecy głos utwierdzał go coraz bardziej w przekonaniu, do kogo tak naprawdę należał, jednak póki nie miał pewności nie chciał w żaden sposób ujawniać swej prawdziwej twarzy.
| Zręczne ręce
Znał rosyjski, cholerny żeglarz władał nim choć w minimalnym stopniu zważywszy na zrozumienie jego słów. Były one proste, niskolotne i pospolite, ale nieobeznany z wschodnią kulturą przeszedłby obok nich obojętnie nie mając pojęcia o czym tak naprawdę prawił. - Bliackij karakan.- skwitował pod nosem skupiając swą uwagę na kłódce, którą dostrzegł. Dawno nie przyszło mu otwierać takowej w niemagiczny sposób, jednak sytuacja go do tego zmusiła, dlatego wsunął kraniec sztyletu w otwór licząc, że ten czym prędzej pozwoli mu wydostać się na korytarz.
Najgorsze obawy okazały się słuszne, gdy w jego głowie odezwał się głos; paskudny oraz irytujący, który namawiał do szeroko pojętego zła – śmierć, ból i nienawiść, to było to czym się kierował, jednak Macnair musiał zrobić wszystko, aby utrzymać trzeźwość umysłu. Tylko to pozwoli mu zachować chociażby marne szanse na wyjście z całej tej poplątanej sytuacji żywo.
Kobiecy głos utwierdzał go coraz bardziej w przekonaniu, do kogo tak naprawdę należał, jednak póki nie miał pewności nie chciał w żaden sposób ujawniać swej prawdziwej twarzy.
| Zręczne ręce
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Wychodzę powoli na zewnątrz, rzucając okiem naokoło, ale wciąż widzę tylko ciemność oraz wilgotny kamień oświetlony przez pochodnie. Słyszę za to kolejne słowa wypowiadane w moim kierunku. Kobiecy i męski głos. I jeszcze pojedyncze ruskie zdania. Nie znałem rosyjskiego, ale teoretycznie miałem przecież ukraińskie korzenie; jak mama czasem się zdenerwowała, to napieprzała po ukraińsku jak katarynka. Nauczyłem się więc wychwytywać niektóre przekleństwa.
- Tak, poczekaj już do ciebie idę. - rzucam w eter, ostrożnie zmierzając w kierunku, z którego dochodził kobiecy głos, ale jak staję przy kratach, to widzę, że te już odskakują otwarte dziewczęcą dłonią - O, a jednak sobie poradziłaś. - mrużę lekko ślepia, wbijając spojrzenie w jej twarz i wtedy widzę to - te skośne oczy - TY! Jesteś tą kobietą ze statku! Pamiętasz jak się tu dostaliśmy? - spodziewałem się odpowiedzi; ja miałem w głowie tylko pustkę i podejrzewałem, że ona również. Ale może?...
Później z kolei zbliżam się do celi marynarza, by spróbować rozbroić i jego kłódkę - każdy kto o pomoc poprosi, pomoc otrzyma. No, chyba, że sam będzie jednak szybszy, jak ta bladolica niewiasta.
- Wiesz kto zabił Randalla? I po co ktoś chciał znaleźć się w tym miejscu? - nie że centralnie tutaj, w tej celi, tylko... no po coś musieliśmy skoczyć w nadprzestrzeń i wylądować gdzieś na morzu Północnym. Chyba, że to był po prostu zwykły zamach i wszyscy mieliśmy dołączyć do armii ożywieńców. Na samą myśl ciarki przebiegły mi po kręgosłupie.
- A on? - zerkam w kierunku obcokrajowca(?) - Ty w ogóle coś panimajesz po angielsku? Trzymasz się czy fiu-fiu? - gwiżdżę, machając jedną ręką przy głowie, żeby mu może na migi pokazać o co mi chodzi. No bo jak faktycznie się gdzieś nażarł szaleju i zaraz mu kompletnie odwali, to mamy przesrane gorzej niż w tym momencie. A już w tym momencie było bardzo źle.
próbuję otworzyć marynarza i próbuję otworzyć Drew (jak się sam otworzył to zignorujcie drugą kostkę)
- Tak, poczekaj już do ciebie idę. - rzucam w eter, ostrożnie zmierzając w kierunku, z którego dochodził kobiecy głos, ale jak staję przy kratach, to widzę, że te już odskakują otwarte dziewczęcą dłonią - O, a jednak sobie poradziłaś. - mrużę lekko ślepia, wbijając spojrzenie w jej twarz i wtedy widzę to - te skośne oczy - TY! Jesteś tą kobietą ze statku! Pamiętasz jak się tu dostaliśmy? - spodziewałem się odpowiedzi; ja miałem w głowie tylko pustkę i podejrzewałem, że ona również. Ale może?...
Później z kolei zbliżam się do celi marynarza, by spróbować rozbroić i jego kłódkę - każdy kto o pomoc poprosi, pomoc otrzyma. No, chyba, że sam będzie jednak szybszy, jak ta bladolica niewiasta.
- Wiesz kto zabił Randalla? I po co ktoś chciał znaleźć się w tym miejscu? - nie że centralnie tutaj, w tej celi, tylko... no po coś musieliśmy skoczyć w nadprzestrzeń i wylądować gdzieś na morzu Północnym. Chyba, że to był po prostu zwykły zamach i wszyscy mieliśmy dołączyć do armii ożywieńców. Na samą myśl ciarki przebiegły mi po kręgosłupie.
- A on? - zerkam w kierunku obcokrajowca(?) - Ty w ogóle coś panimajesz po angielsku? Trzymasz się czy fiu-fiu? - gwiżdżę, machając jedną ręką przy głowie, żeby mu może na migi pokazać o co mi chodzi. No bo jak faktycznie się gdzieś nażarł szaleju i zaraz mu kompletnie odwali, to mamy przesrane gorzej niż w tym momencie. A już w tym momencie było bardzo źle.
próbuję otworzyć marynarza i próbuję otworzyć Drew (jak się sam otworzył to zignorujcie drugą kostkę)
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84, 12
'k100' : 84, 12
Potężna anomalia – tak potężna, że aż przywołująca zmarłych do ponownego ożycia – zapanowała w murach pałacu znajdującego się gdzieś wyżej. Jednak Black nad nimi widział jedynie wodę, jej ciemną głębię, która jego osobiście za cholerę nie zachęcała do wpłynięcia wprost w nią. Ale czy miał jakikolwiek wybór? Przynajmniej udało im się poznać kolejne szczegóły ich przyszłej wyprawy na powierzchnię. Mieli odnaleźć córkę Earendila, bo najwidoczniej to ona była tym rzekomym skarbem. Mieli sprowadzić ją do domu, na szali kładąc własne życia, bo z pewnością natkną się po drodze na wiele różnorakich niebezpieczeństw, spośród których znanym już im i najbardziej martwiącym była obecność inferiusów. I tak instynkt samozachowawczy podpowiadał, aby spróbowali w pierwszej kolejności wydostać się z morskiej toni, wszak woda nie jest naturalnym środowiskiem życia człowieka.
Chyba właściwie nie było potrzeby dłużej dyskutować. Decyzja wydawała się oczywista. Odmowa mogła wiązać się z pozbawieniem ich tlenu przez trytona, bo w każdej chwili mógł przecież przebić bańki powietrza wokół ich głów. Może i wciąż dzierżyli różdżki, jednak możliwość działania i tak mieli mocno ograniczoną. Lecz i tak zamierzał skorzystać z danej im okazji na porozumienie się na uboczu, choć czuł, że każde ich słowo będzie dobrze usłyszane przez morskie stworzenia.
– Znajdujemy się gdzieś na Morzu Północnym – oznajmił towarzyszom w niedoli. – Pod tajemniczą wyspą – dodał jeszcze i kolejny raz spojrzał ponad ich głowami. – Poprzedni właściciel kompasu nie żyje, a był nim kapitan statku – zdradził jeszcze spokojnie, wręcz beznamiętnie, starając się odseparować emocje. – Jedno z nas poznało już też czarownicę, która odpowiada za nasze nieszczęście i pewnie jest to ta sama, co z opowieści o trójce fałszywych przyjaciół – przy tej wypowiedzi zerknął na Rosiera, nie czyniąc mu jednak żadnych wyrzutów, stwierdził jedynie fakt. I choć korciło go, aby spytać, z kim podróżował, obawiał się odpowiedzi, a raczej tego, co poczuje po jej usłyszeniu, jeśli jego największa obawa w tej kwestii jednak się potwierdzi. – Musimy przystać na jego żądanie – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, zaraz kierując wzrok w stronę trytona. Szybko jednak spojrzeniem powrócił do dwójki rozmówców, choć większą uwagę zwrócił na Rosiera, ich samozwańczego przywódcę. – Poprośmy o uwolnienie nas i pomoc w dotarciu na powierzchnię. Do syreny i tak będziemy musieli dotrzeć, jeśli chcemy pozbyć się zagrożenia ze strony inferiusów. Przy okazji dowiemy się czy ktoś jeszcze ze statku żyje. Skoro to syrena kontroluje inferiusy, ocaleni mogą być gdzieś w jej pobliżu, czekając na swoją kolej, aby dołączyć do armii.
Wpatrywał się w Tristana wyczekująco, ponaglając go w ten sposób do przywołania Earendila, aby osiągnąć z nim porozumienie. Powinni się pospieszyć. Czuł, że tryton spełni ich postulaty, sam przecież zdawał sobie sprawę z mijającego czasu.
Chyba właściwie nie było potrzeby dłużej dyskutować. Decyzja wydawała się oczywista. Odmowa mogła wiązać się z pozbawieniem ich tlenu przez trytona, bo w każdej chwili mógł przecież przebić bańki powietrza wokół ich głów. Może i wciąż dzierżyli różdżki, jednak możliwość działania i tak mieli mocno ograniczoną. Lecz i tak zamierzał skorzystać z danej im okazji na porozumienie się na uboczu, choć czuł, że każde ich słowo będzie dobrze usłyszane przez morskie stworzenia.
– Znajdujemy się gdzieś na Morzu Północnym – oznajmił towarzyszom w niedoli. – Pod tajemniczą wyspą – dodał jeszcze i kolejny raz spojrzał ponad ich głowami. – Poprzedni właściciel kompasu nie żyje, a był nim kapitan statku – zdradził jeszcze spokojnie, wręcz beznamiętnie, starając się odseparować emocje. – Jedno z nas poznało już też czarownicę, która odpowiada za nasze nieszczęście i pewnie jest to ta sama, co z opowieści o trójce fałszywych przyjaciół – przy tej wypowiedzi zerknął na Rosiera, nie czyniąc mu jednak żadnych wyrzutów, stwierdził jedynie fakt. I choć korciło go, aby spytać, z kim podróżował, obawiał się odpowiedzi, a raczej tego, co poczuje po jej usłyszeniu, jeśli jego największa obawa w tej kwestii jednak się potwierdzi. – Musimy przystać na jego żądanie – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, zaraz kierując wzrok w stronę trytona. Szybko jednak spojrzeniem powrócił do dwójki rozmówców, choć większą uwagę zwrócił na Rosiera, ich samozwańczego przywódcę. – Poprośmy o uwolnienie nas i pomoc w dotarciu na powierzchnię. Do syreny i tak będziemy musieli dotrzeć, jeśli chcemy pozbyć się zagrożenia ze strony inferiusów. Przy okazji dowiemy się czy ktoś jeszcze ze statku żyje. Skoro to syrena kontroluje inferiusy, ocaleni mogą być gdzieś w jej pobliżu, czekając na swoją kolej, aby dołączyć do armii.
Wpatrywał się w Tristana wyczekująco, ponaglając go w ten sposób do przywołania Earendila, aby osiągnąć z nim porozumienie. Powinni się pospieszyć. Czuł, że tryton spełni ich postulaty, sam przecież zdawał sobie sprawę z mijającego czasu.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 9
'k10' : 9
Lucinda choć nie do końca ufała słowom trytona to jednego mogła być pewna – był wystarczająco zdesperowany by prosić ich o pomoc mając świadomość tego, że to właśnie czarodzieje sprowadzili na nich taki los. To nie było chwytanie się pierwszej lepszej opcji. Selwyn czuła, że to akt desperacji na jaki niewielu się decyduje. Postawienie wszystkiego na jedną kartę. Ostatnia szansa.
Wcale nie była zaskoczona okrucieństwem ze strony przybyłych tu czarodziei. Nie miała pojęcia jak wyglądało życie w podwodnej wiosce, ale na powierzchni takie rzeczy działy się każdego dnia. Już dawno przestała płakać nad rosnącym w ludziach złem czy mieć nadzieje, że pewnego dnia w ludziach będzie go mniej. Blondynka potrafiła nawet zrozumieć dlaczego tak naiwnie zaufali innemu gatunkowi. Sama niejednokrotnie zachowywała się podobnie. Człowiek nie zawsze od razu oczekuje najgorszego.
Kiedy mężczyzna wspomniał o córce wzrok Lucindy powędrował w stronę syreny spotkanej w ładowni. Nie mogła być pewna, że to właśnie o nią chodzi trytonowi, ale czuła, że tak właśnie było. Nie miała bladego pojęcia dlaczego syrena uznała, że to właśnie ta trójka jest w stanie wykonać zadanie, ale teraz nie było nawet sensu się nad tym zastanawiać. Musieli podjąć decyzję. Dla Lucindy stała się ona prosta w momencie gdy usłyszała, że ktokolwiek ze statku mógł przeżyć. Nie wierzyła w to, że tryton choć wrogo w tym momencie do nich nastawiony byłby w stanie odciąć im dopływ tlenu jeżeli zdecydowaliby się odejść. Blondynka jednak nie potrafiłaby funkcjonować ze świadomością, że zostawiła kogoś i skazała go własną obojętnością na śmierć tylko dlatego, że nie został wybrany w jakimś pokrętnym losowaniu. Już niejednokrotnie słyszała, że jej głupia chęć ratowania każdego pewnego dnia ją samą zaprowadzi do grobu, ale miała nadzieje, że to jeszcze nie jest ten dzień.
Skinęła głową na słowa trytona. Wierzyła, że jest w stanie zdjąć nałożony na skrzynię urok, ale odpowiedź jaką dostała od wodnej istoty była dla niej niewystarczająca.
Kiedy mężczyzna odszedł Lucinda przeniosła spojrzenie na zwracającego się do nich Blacka. Ona też uważała, że nie mieli innego wyjścia jak zająć się magią, która wprowadziła taki chaos do wioski, ale podchodziła do tego ze spokojem. Była całkowicie wyprana przez to co wydarzyło się wcześniej na statku. - Jeżeli ktoś z Syreniego Lamentu mógł przeżyć to powinniśmy to sprawdzić. To czarodzieje. Nie powinniśmy ich zostawiać. Jeżeli jest tak jak mówił Earendil to nie ma na co czekać. Pomóżmy mu i wydostańmy się stąd - powiedziała przenosząc niepewne spojrzenie na Rosiera. Ten mianował się ich dowódcą, ale Lucinda nie miała zamiaru ślepo iść za jego słowami jeśli ten postanowi inaczej. Na lądzie każdy z nich miał własne role i znaczył coś innego. Tutaj byli tylko trójką czarowników postawionych pod ścianą w absurdalnej sytuacji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wcale nie była zaskoczona okrucieństwem ze strony przybyłych tu czarodziei. Nie miała pojęcia jak wyglądało życie w podwodnej wiosce, ale na powierzchni takie rzeczy działy się każdego dnia. Już dawno przestała płakać nad rosnącym w ludziach złem czy mieć nadzieje, że pewnego dnia w ludziach będzie go mniej. Blondynka potrafiła nawet zrozumieć dlaczego tak naiwnie zaufali innemu gatunkowi. Sama niejednokrotnie zachowywała się podobnie. Człowiek nie zawsze od razu oczekuje najgorszego.
Kiedy mężczyzna wspomniał o córce wzrok Lucindy powędrował w stronę syreny spotkanej w ładowni. Nie mogła być pewna, że to właśnie o nią chodzi trytonowi, ale czuła, że tak właśnie było. Nie miała bladego pojęcia dlaczego syrena uznała, że to właśnie ta trójka jest w stanie wykonać zadanie, ale teraz nie było nawet sensu się nad tym zastanawiać. Musieli podjąć decyzję. Dla Lucindy stała się ona prosta w momencie gdy usłyszała, że ktokolwiek ze statku mógł przeżyć. Nie wierzyła w to, że tryton choć wrogo w tym momencie do nich nastawiony byłby w stanie odciąć im dopływ tlenu jeżeli zdecydowaliby się odejść. Blondynka jednak nie potrafiłaby funkcjonować ze świadomością, że zostawiła kogoś i skazała go własną obojętnością na śmierć tylko dlatego, że nie został wybrany w jakimś pokrętnym losowaniu. Już niejednokrotnie słyszała, że jej głupia chęć ratowania każdego pewnego dnia ją samą zaprowadzi do grobu, ale miała nadzieje, że to jeszcze nie jest ten dzień.
Skinęła głową na słowa trytona. Wierzyła, że jest w stanie zdjąć nałożony na skrzynię urok, ale odpowiedź jaką dostała od wodnej istoty była dla niej niewystarczająca.
Kiedy mężczyzna odszedł Lucinda przeniosła spojrzenie na zwracającego się do nich Blacka. Ona też uważała, że nie mieli innego wyjścia jak zająć się magią, która wprowadziła taki chaos do wioski, ale podchodziła do tego ze spokojem. Była całkowicie wyprana przez to co wydarzyło się wcześniej na statku. - Jeżeli ktoś z Syreniego Lamentu mógł przeżyć to powinniśmy to sprawdzić. To czarodzieje. Nie powinniśmy ich zostawiać. Jeżeli jest tak jak mówił Earendil to nie ma na co czekać. Pomóżmy mu i wydostańmy się stąd - powiedziała przenosząc niepewne spojrzenie na Rosiera. Ten mianował się ich dowódcą, ale Lucinda nie miała zamiaru ślepo iść za jego słowami jeśli ten postanowi inaczej. Na lądzie każdy z nich miał własne role i znaczył coś innego. Tutaj byli tylko trójką czarowników postawionych pod ścianą w absurdalnej sytuacji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pięć pełnych księżyców temu. Był październik, chodziło o maj: o anomalie, nie mogli mieć wątpliwości; odruchowo powiódł za ruchem trytona spojrzeniem, choć przez wodną głębię nie mógł dostrzec nic. Niemal nie słyszał śmiechu podwodnego władcy, zastanawiając się, jak głęboko mogli się znajdować - i jakie właściwie mieli możliwości na rozwiązanie tej niewygodnej sytuacji. Dalsze słowa trytona były dla niego niezrozumiałe, choć krótki dialog z Alphardem rzucił cień światła na całą sytuację. Lichy i blady, bo odpowiedź na to, co interesowało go najmocniej, nie padła. Czy Deirdre mogła być martwa? Rzeczywistość twardą falą dopiero teraz uderzyła go w twarz, serce zabiło mocniej, a dziwny pisk w uszach nie miał wiele wspólnego z podwodną głębiną i różnicą ciśnień; zatem ten cały pałac miał być jedyną nadzieją - ostatnią nadzieją. Deirdre była silną, twardą czarownicą, nie dałaby się zabić łatwo, walczyłaby o życie. Jeśli mógł ją gdzieś znaleźć, to tylko tam. Statek był przecież niedaleko wyspy, a inferiusy z armii umarłych znajdowały się wtedy tuż przy nich. Nie powiedział nic więcej - tryton odszedł, a on ledwie słyszał wypowiadane przez Alpharda słowa. Dzięki Blackowi cała ta sytuacja wydawała się mniej mętna. - Co mówi kompas? - Jeśli był w stanie wskazać kobietę, jeśli ta wciąż była żywa, zamierzał jeszcze przekazać jej, co sądził o jej podstępie - choćby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobi przed śmiercią. Jeśli Alphard miał rację i była fałszywą przyjaciółką - kompas ich do niej doprowadzi. Albo ją do nich.- Była kocim animagiem - mruknął - mam nadzieję, że w swojej kociej formie wpadła prosto w wodę - brzydka, niewłaściwa i okrutna śmierć dla kota: nie bez powodu te zwierzęta wykształciły w sobie tak wielką awersję do wody - ludzie podtapiali je przez wieki.
- Musimy ją znaleźć - odparł na słowa Alpharda, tuż po tym, kiedy padły jego - wcale nie musieli przystawać na żadne żądania, a trytony nie miały możliwości dopilnowania, czy wywiążą się z umowy. Ale faktem było, że musieli dotrzeć do pałacu. I to nim zajdzie słońce. Czasu było zbyt mało. W jego głosie pobrzmiewała pewność, obowiązek, Black jednak znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie przebudziła się w nim niespodziewana fala empatii ani że zechciał jak chłopiec na posyłki gonić za córką króla; ona była jego oczywistą towarzyszką na pokładzie statku - znali ją obydwoje. I obydwoje chcieli jej pomóc, łącząca ich przeszłość przestała mieć w tym momencie znaczenie. Zerknął na Lucindę, pozostała część załogi obchodziła go mniej niż nic, ale jej ofiarność mogła się okazać użyteczna - kwestią samej Lucindy zajmą się później. Teraz - nie mieli na to czasu.
- Wyruszamy bezzwłocznie - oznajmił podniesionym tonem, w kierunku trytona, unosząc lekko w górę podbródek właściwym dla siebie nawykiem. Był pewien, że wsłuchiwał się w ich słowa nawet wtedy, gdy padały ciszej, jednak te - miały być skierowane do niego. - Pomóżcie nam przemierzyć wodę, byśmy mogli dostać się na wyspę.
- Musimy ją znaleźć - odparł na słowa Alpharda, tuż po tym, kiedy padły jego - wcale nie musieli przystawać na żadne żądania, a trytony nie miały możliwości dopilnowania, czy wywiążą się z umowy. Ale faktem było, że musieli dotrzeć do pałacu. I to nim zajdzie słońce. Czasu było zbyt mało. W jego głosie pobrzmiewała pewność, obowiązek, Black jednak znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie przebudziła się w nim niespodziewana fala empatii ani że zechciał jak chłopiec na posyłki gonić za córką króla; ona była jego oczywistą towarzyszką na pokładzie statku - znali ją obydwoje. I obydwoje chcieli jej pomóc, łącząca ich przeszłość przestała mieć w tym momencie znaczenie. Zerknął na Lucindę, pozostała część załogi obchodziła go mniej niż nic, ale jej ofiarność mogła się okazać użyteczna - kwestią samej Lucindy zajmą się później. Teraz - nie mieli na to czasu.
- Wyruszamy bezzwłocznie - oznajmił podniesionym tonem, w kierunku trytona, unosząc lekko w górę podbródek właściwym dla siebie nawykiem. Był pewien, że wsłuchiwał się w ich słowa nawet wtedy, gdy padały ciszej, jednak te - miały być skierowane do niego. - Pomóżcie nam przemierzyć wodę, byśmy mogli dostać się na wyspę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tristan, Alphard, Lucinda
W trakcie krótkiej wymiany zdań, tryton nie patrzył w kierunku trójki czarodziejów, jednak kiedy Tristan zwrócił się bezpośrednio do niego, odwrócił się od razu. Na jego twarzy nie odmalowało się zaskoczenie, dokładnie takiej decyzji się spodziewał. Skinął głową. - Jesteście dokładnie pod nią - odpowiedział, po czym zwrócił się do pobratymców, z którymi rozmawiał; padło kilka poleceń, wypowiedzianych stanowczo w śpiewnym języku trytonów, po czym Earendil, złotowłosa syrena, która uratowała Lucindę, oraz młodzieniec o łagodniejszych rysach, wyglądający jak młodsza kopia władcy, podpłynęli do więźniów, miękko przecinając wodę. Jeden ruch trójzębu sprawił, że opadły liny obwiązane wokół kostek; wszyscy zaczęli opadać w dół, ale zanim zdążyliby zanurzyć się mocniej w głębiny, zostali podtrzymani przez trytonów.
Earendil, który chwycił za ramię Tristana, stuknął kilkakrotnie trójzębem w czarną ścianę za ich plecami, a część skały po prostu się rozmyła, ukazując spore, owalne wejście, zakręcające następnie w górę w postaci długiego, przypominającego szyb korytarza. To tam czarodzieje zostali pociągnięci, a dzięki pomocy wodnego ludu, pływanie stało się zbędne: trytony pociągnęły ich ku powierzchni, szybciej, niż którekolwiek z nich byłoby w stanie popłynąć o własnych siłach, a chociaż podróż wydawała się ciągnąć w nieskończoność, po kilku minutach głowy całej trójki wynurzyły się ponad wodę. Powietrzne bańki, otaczające ich głowy, pękły, a ich płuca wypełniło chłodniejsze, czyste powietrze - charakterystyczne, nasycone zapachem wilgoci. Wciąż znajdowali się w okrągłym szybie, przed sobą mieli jednak skalną półkę, przemieniającą się następnie w spiralne, kamienne schody, na które wydostanie się nie miało przynieść im trudu.
Trytony zniknęły.
Jedyną możliwą drogą była ta w górę, i jeżeli Tristan, Alphard i Lucinda zdecydowali się nią podążyć, to po kilku minutach wspinaczki po wyślizganych stopniach, znaleźli się w niewielkim, przypominającym trójkąt pomieszczeniu, niemal zupełnie pustym, nie licząc wbudowanych w łukowatą ścianę drzwi. Dwuskrzydłowych, potężnych - i jednych z najdziwniejszych, jakie czarodzieje kiedykolwiek widzieli; wysokie pod sam sufit, wydawały się zbudowane z nagich, ludzkich ciał, powykręcanych groteskowo i zbitych ze sobą, tak, że tworzyły zwartą konstrukcję. Na pierwszy rzut oka mogły wydawać się po prostu abstrakcyjną rzeźbą, jednak gdy podeszło się bliżej, ciała wyglądały niepokojąco prawdziwie: choć poszarzałe i częściowo pozbawione skóry, posiadały odbijające światło białka oczu, a wystające z czaszek włosy powiewały przy najlżejszych ruchach powietrza. Nie było widać żadnej klamki.
W pomieszczeniu, oświetlonym jedynie blaskiem umieszczonych na ścianach pochodni, panował półmrok; nawet w słabym świetle można było jednak dostrzec wyrytą nad drzwiami inskrypcję:
Alphard bez problemu rozpoznał znaki, które widział wcześniej w jaskini oraz w czytanej lata temu publikacji.
Alphard, możesz uznać, że wciąż pamiętasz wygląd spirali odnalezionej w jaskini, jesteś też w stanie odtworzyć ją z pamięci. Tristan i Lucinda jej nie widzieli - wszelkie informacje, jeżeli oczywiście wyrazisz taką chęć, muszą zostać przekazane w poście. Dla przypomnienia, chodzi o ten post.
Słońce zajdzie za 11 kolejek.
Deirdre, Drew, Johnatan
Deirdre nadal próbowała wyciągnąć ziarna prawdy z zamkniętego tuż obok niej więźnia, ale zdawało się, że z każdą upływającą minutą, jego wypowiedzi stawały się coraz bardziej nerwowe i chaotyczne - a im głośniej brzmiał niosący się z górnych pięter hałas, tym bardziej rozpraszała się jego uwaga. - T-t-trzeba iść w d-d-dół, w d-d-dół, królewno, w górze czeka t-t-tylko śmierć - ale ucieczki n-n-nie ma, n-n-nikt nie opuści wyspy, d-d-dopóki ona śpiewa - powiedział drżącym głosem. Kiedy padło kolejne pytanie, znów zachichotał - jego śmiech był jednak smutny, trochę nostalgiczny. - K-k-królewna, t-t-tak ją nazywaliśmy. Nie p-p-pamiętam już jej i-i-imienia, n-n-nie wiem, jak jaśniała jej t-t-t-warz, kiedy się u-u-uśmiechała - mruczał - już jakby do siebie, jakby zapomniał, że Deirdre była obok. - R-r-rejs był w jej urodziny, Farrah k-k-kupiła jej w p-p-porcie syrenią lalkę - dodał jeszcze, po czym zaczął cicho nucić; jeżeli kobieta się wsłuchała, była w stanie rozpoznać melodię, którą raz już słyszała - dosyć niedawno, na pokładzie Syreniego Lamentu.
Ukryty sztylet okazał się przydatny, Deirdre bez problemu poradziła sobie z kłódką - drzwi celi skrzypnęły przeciągle, wypuszczając ją na zewnątrz. Drew miał mniej szczęścia - kłódka zawieszona na drzwiach jego celi okazała się zardzewiała i toporna, nie poddając się ani jego staraniom, ani próbom otworzenia jej przez Johnatana. Bojczukowi udało się za to otworzyć celę bezimiennego marynarza; mężczyzna wyszedł z niej z trudem, powłócząc nogami i opierając się ciężko o ścianę, a gdy znalazł się w świetle pochodni, stało się jasne, że nie był w najlepszym stanie: jego koszulę znaczyły krwawe smugi, brunatne plamy odznaczały się również na nogach na wysokości ud; był blady, prawie zielonkawy. Johnatanowi wydawało się, że już gdzieś widział jego twarz, nie był jednak w stanie przypomnieć sobie, gdzie dokładnie. Mogło mu się wydawać - lub żeglarz mógł rzeczywiście mignąć mu wśród załogi. - Nie mam pojęcia - odpowiedział, opierając się o kraty celi Drew. - Jak tam wszedłem, to już był martwy. Pobiegłem do ładowni, bo ktoś krzyczał, że woda wlewa się przez burtę, chciałem ją załatać - ale przygniotły mnie regały - dodał jeszcze. Cała trójka czarodziejów była w stanie jednak wychwycić w jego głosie - osłabionym przez obrażenia - nieszczerość; mężczyzna kłamał*.
Marynarz pochylił się nad kłódką wiszącą przy drzwiach do celi, a z kieszeni wyłuskał wytrych; zajęło mu to chwilę, ale mechanizm wreszcie szczęknął i puścił - Drew był wolny. - Jesteśmy kwita - powiedział do niego; doskonale pamiętał, że Macnair potrafił porozumiewać się po angielsku. - Musimy się stąd wydostać, po drugiej stronie powinny być schody - widziałem je, kiedy nas tu targali - rzucił głośniej, wskazując na okrążający cele korytarz.
Po drugiej stronie rzeczywiście znajdowała się kręta klatka schodowa, prowadząca zarówno w górę, jak i w dół; w ścianie naprzeciwko niej znajdowały się też drzwi: proste, drewniane, jednoskrzydłowe, niewyglądające zbyt solidnie.
*Mistrz Gry wykonał rzut na kłamstwo/spostrzegawczość, wyniki tutaj.
Marynarz wymaga pomocy w poruszaniu się, będzie was jednak spowalniał - jeżeli któreś z was zdecyduje się mu pomóc, przemieszczenie się (wraz z nim) będzie jedyną akcją, jaką będzie w stanie podjąć w poście.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 3-4 kolejki.
Na odpisy czekam do 15 stycznia, do godz. 20:00. W razie pytań - zapraszam.
W trakcie krótkiej wymiany zdań, tryton nie patrzył w kierunku trójki czarodziejów, jednak kiedy Tristan zwrócił się bezpośrednio do niego, odwrócił się od razu. Na jego twarzy nie odmalowało się zaskoczenie, dokładnie takiej decyzji się spodziewał. Skinął głową. - Jesteście dokładnie pod nią - odpowiedział, po czym zwrócił się do pobratymców, z którymi rozmawiał; padło kilka poleceń, wypowiedzianych stanowczo w śpiewnym języku trytonów, po czym Earendil, złotowłosa syrena, która uratowała Lucindę, oraz młodzieniec o łagodniejszych rysach, wyglądający jak młodsza kopia władcy, podpłynęli do więźniów, miękko przecinając wodę. Jeden ruch trójzębu sprawił, że opadły liny obwiązane wokół kostek; wszyscy zaczęli opadać w dół, ale zanim zdążyliby zanurzyć się mocniej w głębiny, zostali podtrzymani przez trytonów.
Earendil, który chwycił za ramię Tristana, stuknął kilkakrotnie trójzębem w czarną ścianę za ich plecami, a część skały po prostu się rozmyła, ukazując spore, owalne wejście, zakręcające następnie w górę w postaci długiego, przypominającego szyb korytarza. To tam czarodzieje zostali pociągnięci, a dzięki pomocy wodnego ludu, pływanie stało się zbędne: trytony pociągnęły ich ku powierzchni, szybciej, niż którekolwiek z nich byłoby w stanie popłynąć o własnych siłach, a chociaż podróż wydawała się ciągnąć w nieskończoność, po kilku minutach głowy całej trójki wynurzyły się ponad wodę. Powietrzne bańki, otaczające ich głowy, pękły, a ich płuca wypełniło chłodniejsze, czyste powietrze - charakterystyczne, nasycone zapachem wilgoci. Wciąż znajdowali się w okrągłym szybie, przed sobą mieli jednak skalną półkę, przemieniającą się następnie w spiralne, kamienne schody, na które wydostanie się nie miało przynieść im trudu.
Trytony zniknęły.
Jedyną możliwą drogą była ta w górę, i jeżeli Tristan, Alphard i Lucinda zdecydowali się nią podążyć, to po kilku minutach wspinaczki po wyślizganych stopniach, znaleźli się w niewielkim, przypominającym trójkąt pomieszczeniu, niemal zupełnie pustym, nie licząc wbudowanych w łukowatą ścianę drzwi. Dwuskrzydłowych, potężnych - i jednych z najdziwniejszych, jakie czarodzieje kiedykolwiek widzieli; wysokie pod sam sufit, wydawały się zbudowane z nagich, ludzkich ciał, powykręcanych groteskowo i zbitych ze sobą, tak, że tworzyły zwartą konstrukcję. Na pierwszy rzut oka mogły wydawać się po prostu abstrakcyjną rzeźbą, jednak gdy podeszło się bliżej, ciała wyglądały niepokojąco prawdziwie: choć poszarzałe i częściowo pozbawione skóry, posiadały odbijające światło białka oczu, a wystające z czaszek włosy powiewały przy najlżejszych ruchach powietrza. Nie było widać żadnej klamki.
W pomieszczeniu, oświetlonym jedynie blaskiem umieszczonych na ścianach pochodni, panował półmrok; nawet w słabym świetle można było jednak dostrzec wyrytą nad drzwiami inskrypcję:
Alphard bez problemu rozpoznał znaki, które widział wcześniej w jaskini oraz w czytanej lata temu publikacji.
Alphard, możesz uznać, że wciąż pamiętasz wygląd spirali odnalezionej w jaskini, jesteś też w stanie odtworzyć ją z pamięci. Tristan i Lucinda jej nie widzieli - wszelkie informacje, jeżeli oczywiście wyrazisz taką chęć, muszą zostać przekazane w poście. Dla przypomnienia, chodzi o ten post.
Słońce zajdzie za 11 kolejek.
- mapa i kompas:
(kliknij, aby powiększyć)
Orientacja mapy jest zawsze zgodna z orientacją kompasu.
Schody prowadzą tylko w dół - tam, skąd przyszliście.
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
Deirdre, Drew, Johnatan
Deirdre nadal próbowała wyciągnąć ziarna prawdy z zamkniętego tuż obok niej więźnia, ale zdawało się, że z każdą upływającą minutą, jego wypowiedzi stawały się coraz bardziej nerwowe i chaotyczne - a im głośniej brzmiał niosący się z górnych pięter hałas, tym bardziej rozpraszała się jego uwaga. - T-t-trzeba iść w d-d-dół, w d-d-dół, królewno, w górze czeka t-t-tylko śmierć - ale ucieczki n-n-nie ma, n-n-nikt nie opuści wyspy, d-d-dopóki ona śpiewa - powiedział drżącym głosem. Kiedy padło kolejne pytanie, znów zachichotał - jego śmiech był jednak smutny, trochę nostalgiczny. - K-k-królewna, t-t-tak ją nazywaliśmy. Nie p-p-pamiętam już jej i-i-imienia, n-n-nie wiem, jak jaśniała jej t-t-t-warz, kiedy się u-u-uśmiechała - mruczał - już jakby do siebie, jakby zapomniał, że Deirdre była obok. - R-r-rejs był w jej urodziny, Farrah k-k-kupiła jej w p-p-porcie syrenią lalkę - dodał jeszcze, po czym zaczął cicho nucić; jeżeli kobieta się wsłuchała, była w stanie rozpoznać melodię, którą raz już słyszała - dosyć niedawno, na pokładzie Syreniego Lamentu.
Ukryty sztylet okazał się przydatny, Deirdre bez problemu poradziła sobie z kłódką - drzwi celi skrzypnęły przeciągle, wypuszczając ją na zewnątrz. Drew miał mniej szczęścia - kłódka zawieszona na drzwiach jego celi okazała się zardzewiała i toporna, nie poddając się ani jego staraniom, ani próbom otworzenia jej przez Johnatana. Bojczukowi udało się za to otworzyć celę bezimiennego marynarza; mężczyzna wyszedł z niej z trudem, powłócząc nogami i opierając się ciężko o ścianę, a gdy znalazł się w świetle pochodni, stało się jasne, że nie był w najlepszym stanie: jego koszulę znaczyły krwawe smugi, brunatne plamy odznaczały się również na nogach na wysokości ud; był blady, prawie zielonkawy. Johnatanowi wydawało się, że już gdzieś widział jego twarz, nie był jednak w stanie przypomnieć sobie, gdzie dokładnie. Mogło mu się wydawać - lub żeglarz mógł rzeczywiście mignąć mu wśród załogi. - Nie mam pojęcia - odpowiedział, opierając się o kraty celi Drew. - Jak tam wszedłem, to już był martwy. Pobiegłem do ładowni, bo ktoś krzyczał, że woda wlewa się przez burtę, chciałem ją załatać - ale przygniotły mnie regały - dodał jeszcze. Cała trójka czarodziejów była w stanie jednak wychwycić w jego głosie - osłabionym przez obrażenia - nieszczerość; mężczyzna kłamał*.
Marynarz pochylił się nad kłódką wiszącą przy drzwiach do celi, a z kieszeni wyłuskał wytrych; zajęło mu to chwilę, ale mechanizm wreszcie szczęknął i puścił - Drew był wolny. - Jesteśmy kwita - powiedział do niego; doskonale pamiętał, że Macnair potrafił porozumiewać się po angielsku. - Musimy się stąd wydostać, po drugiej stronie powinny być schody - widziałem je, kiedy nas tu targali - rzucił głośniej, wskazując na okrążający cele korytarz.
Po drugiej stronie rzeczywiście znajdowała się kręta klatka schodowa, prowadząca zarówno w górę, jak i w dół; w ścianie naprzeciwko niej znajdowały się też drzwi: proste, drewniane, jednoskrzydłowe, niewyglądające zbyt solidnie.
*Mistrz Gry wykonał rzut na kłamstwo/spostrzegawczość, wyniki tutaj.
Marynarz wymaga pomocy w poruszaniu się, będzie was jednak spowalniał - jeżeli któreś z was zdecyduje się mu pomóc, przemieszczenie się (wraz z nim) będzie jedyną akcją, jaką będzie w stanie podjąć w poście.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 3-4 kolejki.
- mapa:
(kliknij, aby powiększyć)
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
- żywotność i ekwipunek:
Żywotność:
Tristan - 222/222
Deirdre - 185/200 (15 - tłuczone)
Drew - 200/215 (15 - tłuczone), klątwa opętania (uśpiona)
Lucinda - 151/181 (30 - tłuczone) (-5)
Alphard - 190/220 (30 - wychłodzenie) (-5)
Johnatan - 173/208 (15 - tłuczone, 20 - podduszenie) (-5)
Ekwipunek:
Tristan - różdżka, czarna perła, rękawice ze smoczej skóry, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, eliksir uspokajający (2), eliksir Garota (1), eliksir kociego wzroku (1), eliksir brzemienności (2), eliksir wzmacniający krew (1)
Lucinda - różdżka, eliksir wzmacniający krew (1)
Deirdre - pierścień z kamieniem księżycowym, pierścień z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (- Maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2; przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni, zdobyte: eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego, słoik ze skrzelozielem
Alphard - różdżka, biały kryształ do pary, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30), medalion z kompasem
Drew - eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki
Johnatan - woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek
Na odpisy czekam do 15 stycznia, do godz. 20:00. W razie pytań - zapraszam.
Zamek ustąpił z cichym trzaskiem i Deirdre wypuściła powoli powietrze. Później, zanim męskie oczy zdołały przyjrzeć się odkrytej nodze, wsunęła sztylet za pas pończoch, upewniając się kilkukrotnie, że znajduje się w bezpiecznej pozycji. Szeroki płaszcz i szata wróciły na swoje miejsce - mogła już wyjść z celi, uwolnić się, czując podskórną ulgę. Więzienia ciągle kojarzyły się jej z Azkabanem, z przejmującym ją chłodem, z rękami obrzydliwych czarodziejów sięgającymi po jej ciało; odruchowo wzdrygnęła się, przystając na wąskim korytarzu. Światło płomieni wydobywało z mroku twarze pozostałych. Jedną starszą, nieznaną jej - jakiegoś rosjanina? bułgara? - drugą zupełnie nieznaną i w końcu trzecią, nieco znajomą, o rysach na tyle charakterystycznych, by mogła połączyć je z przeszłością. Odległą. Szkoła? Może uliczki Farley? - Znamy się? - spytała wprost Johnatana, poprawiając wysunięte z koka włosy. Opowieść o królewnie przywołała obraz inferiusa, ściskającego w dłoniach syrenią lalkę - widziała tę dziewczynkę na statku, obydwoje ją widzieli. Bez słowa sięgnęła ku najbliższej pochodni, chcąc wyjąć ją z uchwytu, po czym - jeśli się udało wraz z nią - ruszyła wzdłuż cel, omijając rozmawiających o jakimś Randallu mężczyzn. Tristan musiał tu gdzieś być; ten, którego względnie rozpoznawała, wspominał przecież o Syrenim Lamencie. I czy to nie on wpadł przez wyrwę w burcie tuż przed tragicznym...zderzeniem? Świeciła do każdej z kilku cel, ale nigdzie nie znalazła Rosiera - serce zabiło jej szybciej, równie nagle przywołane jednak do porządku. Był najpotężniejszym czarodziejem - pomijając Jego - którego znała, na pewno wyszedł z katastrofy cało. Wierzyła w to, wierzyła w jego niezwykłe umiejętności, lecz strach dalej wibrował gdzieś na krańcach umysłu. - Jeśli to inferiusy - zaczęła mówić cicho, lecz zdecydowanie, przyglądając się łukowatemu korytarzowi; nie musiała podnosić głosu, jeśli zgromadzeni czarodzieje chcieli ją słuchać, mogli to zrobić, jeśli nie, nie zamierzała ich przekrzykiwać - za kilka minut dotrą na nasze piętro - poinformowała spokojnym, cichym tonem, nie tyle chcąc wspomóc współtowarzyszy niedoli, co oceniając ich przydatność. Obrzuciła ich uważnym spojrzeniem, rannego mogli tu zostawić, rzucić na pożarcie, nieco spowolni zbliżające się z tupotem istoty. Marynarz mógł się przydać, obcokrajowiec - być może. Nie miała przy sobie różdżki, na razie czuła się bezradna - wobec silnych, nawet jeśli poranionych, mężczyzn, była stosunkowo bezbronna. Jeszcze raz, wystudiowanym, udawanie nerwowym gestem poprawiła włosy, zwracając się do Johnatana i nieznajomego marynarza. - Otworzycie tego nieszczęśnika? Zdaje się posiadać przydatne informacje - poprosiła lekkim, melodyjnym tonem, wskazując na celę szaleńca. Przystanęła przy niej, spoglądając przez kraty na obdrapanego więźnia. Kolejna porcja mięsa armatniego, które mogło spowolnić ewentualny pościg. - Wiesz, gdzie znajduje się ta kobieta? Ta królewna, której śpiew nas tutaj więzi? - spytała miękko, nie wspominając o tym, że Farrah nie żyje - i została po śmierci wzbudzającym w większości odrazę. Gdy czekała na odpowiedź, sięgnęła do torby, wyciągając z niej maść żywokostową. Zamknęła klapę i jedną z rąk podwinęła suknię, odsłaniając przedarte na kolanach pończochy; powoli i dokładnie wsmarowała maść w obtłuczone kolana, na które upadła jeszcze na statku: jeśli będą musieli uciekać przed rozszalałym tłumem żywych trupów, wolała być w pełni sił. Być może odkryte kolana będą stanowić dodatkową zachęte dla szaleńca do mówienia, ale nie to było jej głównym celem.
Gdy usłyszała odpowiedź - lub jej brak - obejrzała się przez ramię na zgromadzonych czarodziejów. - Chcecie tu zostać? - spytała z dobrze odegraną niepewnością i lękiem, po czym ruszyła w kierunku klatki schodowej i krętych schodów, zamierzając oświetlić sobie drogę i skierować się w dół.
| zużywam maść żywokostową
Gdy usłyszała odpowiedź - lub jej brak - obejrzała się przez ramię na zgromadzonych czarodziejów. - Chcecie tu zostać? - spytała z dobrze odegraną niepewnością i lękiem, po czym ruszyła w kierunku klatki schodowej i krętych schodów, zamierzając oświetlić sobie drogę i skierować się w dół.
| zużywam maść żywokostową
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cmentarzysko statków
Szybka odpowiedź