Cmentarzysko statków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cmentarzysko statków
Chociaż opustoszała, skalista wyspa położona na Morzu Północnym nie ma swojej oficjalnej geograficznej nazwy, to przez podróżujących pobliską trasą żeglarzy nazywana jest Cmentarzyskiem. Owiana legendami równie gęsto, co nigdy nieopadającą mlecznobiałą mgłą, stanowi czarny punkt na morskich mapach, który co ostrożniejsi starają się omijać szerokim łukiem. Niewielu jest jednak w stanie wskazać, gdzie dokładnie się znajduje, bo jej położenie zdaje się stale zmieniać - choć bardziej sceptyczni twierdzą, że wpływ na to mają silne, oplatające wyspę prądy, które znoszą nieuważnych kapitanów na manowce. Okręty, które miały nieszczęście znaleźć się w pobliżu, rzadko wychodzą z tego bez szwanku, gdyż usiane ostrymi skałami mielizny w połączeniu z często nawiedzającymi ten rejon sztormami, bardzo szybko zamieniają się w śmiercionośną pułapkę. W efekcie cała wyspa otoczona jest przez osiadłe na dnie wraki statków, których pochylone w różnym stopniu maszty wyłaniają się z mglistych oparów niczym ostrzegawcze znaki; chodzą słuchy, że to właśnie tutaj swoją ostatnią podróż zakończył niesławny Syreni Lament, pociągając na dno niemal setkę pasażerów i członków załogi, aczkolwiek samego okrętu nigdy nie odnaleziono.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.02.19 23:08, w całości zmieniany 2 razy
Kłódka nawet nie drgnęła mimo wysiłku szatyna, co skwitował kolejnym siarczystym przekleństwem. Czy naprawdę musiał mieć, aż tak cholernego pecha? Doskonale zdawał sobie sprawę, iż jednemu udało się uwolnić, a także i kobiecie, co potwierdziły słowa obcego mężczyzny. Kiedy ten zatrzymał się przed jego celą i wziął sobie za cel rozprawienie się z kłódką, Macnair zmierzył go bacznym wzrokiem próbując trafnie rozpoznać rysy jego twarzy. Na nic to się jednak zdało – nie miał pojęcia kim był rycerz ratujący go, co gorsza nieskutecznie, z opresji. -Fiu-fiu.- burknął pociągając kolejnego łyka z butelki. Nie było najmniejszego sensu w ciągnięciu ów szopki, bowiem uwolniony marynarz doskonale wiedział, że język angielski nie był szatynowi obcy. -Znam, ale obecnie strasznie tego żałuje, bowiem nie musiałbym słuchać i co gorsza rozumieć tego idioty.- wskazał ruchem głowy mężczyznę, którego uratował w ładowni. Tylko i wyłącznie on był winien tego, że pozostawił dziewczynę samą, właściwie bezbronną; w końcu nie mogła swobodnie poruszać się, a jej różdżka spoczęła na zalanym wodą pokładzie. Gdyby szedł w zaparte może nie przyszłoby im się rozłączyć, może ocknęliby się w sąsiednich celach, może mógłby mieć cholerny cień nadziei, iż gdzieś tutaj była i nie mogła tego po prostu zakomunikować.
-Przestań łgać.- warknął przyglądając się rzekomemu marynarzowi. -Wpadłeś tam jak dzikus, ubrudzony krwią i z bezpretensjonalnie skierowaną przeciwko mnie różdżką.- pokręcił głową z niedowierzaniem, że dalej chciał ciągnąć ów farsę. -Może w końcu powiesz prawdę? Stać Cię na to?- uniósł pytająco brew.
W chwili, gdy usłyszał charakterystyczny szczęk, a karty uchyliły się Drew od razu wyszedł na korytarz nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który jako jedyny potrafił uporać się z zamkiem. Zacisnąwszy dłoń w pięść wymierzył mu cios prosto w nos z wyraźną satysfakcją malującą się na jego twarzy.
-Teraz jesteśmy kwita.- burknął posyłając mu ironiczny uśmiech, po czym przeniósł wzrok na Deirdre. Była cała, względnie zdrowa i choć nie miał pojęcia jakim cudem znalazła się na pokładzie statku, to jasnym było, że ponownie przyszło im stać ramię w ramię, gdy dookoła działy się dziwne rzeczy. -Jej głos dochodzi z dołu.- odpowiedział na pytanie, które nie było skierowane do niego, jednak jeszcze chwilę wcześniej doskonale słyszał źródło dźwięku. -Jestem przekonany, że tam śpiewa kobieta.- sprecyzował, bowiem nie mógł mieć pewności, czy faktycznie mowa była o tej samej osobie. -Pokładem wstrząsnęło, jak ziemią nad brzegiem Tamizy.- dodał kompletnie abstrakcyjnie wiedząc, że tylko Dei mogła zrozumieć jego słowa i jeśli przyjdzie jej poddać je analizie to wyciągnie odpowiednie wnioski.
-To dziwne, że akurat Ty byłeś przytomny jak ciągnęli Cię do celi.- wbił w marynarza spojrzenie kompletnie nie dając wiary jego niewinności przy całej tej sytuacji. Nie wiedział, czy inni zachowali pełną świadomość, ale on sam niczego nie pamiętał.
Chwyciwszy pochodnię z lewej strony celi udał się za dziewczyną w kierunku schodów. -Kim jest Farah i ten Randall? Co się w ogóle wydarzyło?- spytał licząc, że Bojczuk albo Deirdre wiedzieli nieco więcej niżeli on. -Skoro głos dochodzi z dołu dobrym wyborem jest tam iść?- zamyślił się pamiętając ostrzeżenie szaleńca, ale w końcu był on szajbnięty.
|Silny cios w nos.
-Przestań łgać.- warknął przyglądając się rzekomemu marynarzowi. -Wpadłeś tam jak dzikus, ubrudzony krwią i z bezpretensjonalnie skierowaną przeciwko mnie różdżką.- pokręcił głową z niedowierzaniem, że dalej chciał ciągnąć ów farsę. -Może w końcu powiesz prawdę? Stać Cię na to?- uniósł pytająco brew.
W chwili, gdy usłyszał charakterystyczny szczęk, a karty uchyliły się Drew od razu wyszedł na korytarz nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który jako jedyny potrafił uporać się z zamkiem. Zacisnąwszy dłoń w pięść wymierzył mu cios prosto w nos z wyraźną satysfakcją malującą się na jego twarzy.
-Teraz jesteśmy kwita.- burknął posyłając mu ironiczny uśmiech, po czym przeniósł wzrok na Deirdre. Była cała, względnie zdrowa i choć nie miał pojęcia jakim cudem znalazła się na pokładzie statku, to jasnym było, że ponownie przyszło im stać ramię w ramię, gdy dookoła działy się dziwne rzeczy. -Jej głos dochodzi z dołu.- odpowiedział na pytanie, które nie było skierowane do niego, jednak jeszcze chwilę wcześniej doskonale słyszał źródło dźwięku. -Jestem przekonany, że tam śpiewa kobieta.- sprecyzował, bowiem nie mógł mieć pewności, czy faktycznie mowa była o tej samej osobie. -Pokładem wstrząsnęło, jak ziemią nad brzegiem Tamizy.- dodał kompletnie abstrakcyjnie wiedząc, że tylko Dei mogła zrozumieć jego słowa i jeśli przyjdzie jej poddać je analizie to wyciągnie odpowiednie wnioski.
-To dziwne, że akurat Ty byłeś przytomny jak ciągnęli Cię do celi.- wbił w marynarza spojrzenie kompletnie nie dając wiary jego niewinności przy całej tej sytuacji. Nie wiedział, czy inni zachowali pełną świadomość, ale on sam niczego nie pamiętał.
Chwyciwszy pochodnię z lewej strony celi udał się za dziewczyną w kierunku schodów. -Kim jest Farah i ten Randall? Co się w ogóle wydarzyło?- spytał licząc, że Bojczuk albo Deirdre wiedzieli nieco więcej niżeli on. -Skoro głos dochodzi z dołu dobrym wyborem jest tam iść?- zamyślił się pamiętając ostrzeżenie szaleńca, ale w końcu był on szajbnięty.
|Silny cios w nos.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
- Eeeee... - jak ktoś pytał czy się znamy, to nigdy nie wiedziałem czy zaraz dostanę po mordzie czy nie tym razem. Co prawda kobieta nie wyglądała na groźną, ale z drugiej strony co to za dama, która otwiera zamki równie sprawnie co złodzieje. Przez chwilę więc przyglądałem się jej twarzy, niknącej gdzieś w ciemnościach, ale za nic w świecie nie mogłem przypasować do tych rysów żadnego nazwiska, nawet pomimo tego, że skośne oczy faktycznie mogły wydawać się znajome. Jeśli więc mieliśmy kiedykolwiek do czynienia, to musiało być bardzo dawno - w Hogwarcie? W Dziurawym Kotle? Raczej nie na morzu; gdzieś poza granicami?...
- Być może. - wzruszam jeno ramionami. Okoliczności raczej nie sprzyjają dalszym pogawędkom, a ja zaczynam się denerwować kiedy kolejny zamek nie chce puścić.
- Ty kurwo zardzewiała, pieprzone gówno, no szlag by to... - mruczę pod nosem, grzebiąc w tej kłódce i grzebiąc, ale wszystkie moje starania idą niestety na marne, więc ostatecznie daję za wygraną, zerkając jeno to na jednego mężczyznę to na drugiego. Mnie również marynarz wydawał się trochę podejrzany i bankowo kłamał (kłamca kłamcy nie okłamie, hehe), ale milczałem. Jego zakazana morda także wydawała mi się znajoma, jednak, cóż, być może po prostu mignął mi gdzieś na statku. Odskoczyłem gdy pięść nieznajomego ruszyła pędem na spotkanie z nosem żeglarza, bo jeszcze bym oberwał przypadkowo. Przystanąłem nieopodal kobiety.
- Oby jak najpóźniej. - ciarki przeszły mi po plecach, gdy przypomniałem sobie niedawne spotkanie z inferiusami. Nie, zdecydowanie nie potrzebowałem żadnych powtórek.
- Spróbuję. - kiwnąłem głową, po czym wsunąłem ostry koniec scyzoryka w kolejny zamek i go starając się rozbroić. Byle szybko, bo moi towarzysze niedoli ruszali już w dalszą drogę, a ja nie zamierzałem tu zostawać. Podobnie jak oni chwytam więc za jedną z pochodni i idę zaraz za nimi.
- Randall jest... właściwie był kapitanem statku. Ktoś go zabił i ustawił skok na to miejsce, ale nie wiem kto ani po co. Próbowałem wstrzymać teleportację, ale busola była uszkodzona... - i był tam ze mną Black. Biedny, biedny Black! Widziałem jak porywają go morskie głębiny, niech spoczywa w spokoju. Westchnąłem przeciągle, ostrożnie stawiając kolejne kroki.
/no to próbuję też szaleńca otworzyć
- Być może. - wzruszam jeno ramionami. Okoliczności raczej nie sprzyjają dalszym pogawędkom, a ja zaczynam się denerwować kiedy kolejny zamek nie chce puścić.
- Ty kurwo zardzewiała, pieprzone gówno, no szlag by to... - mruczę pod nosem, grzebiąc w tej kłódce i grzebiąc, ale wszystkie moje starania idą niestety na marne, więc ostatecznie daję za wygraną, zerkając jeno to na jednego mężczyznę to na drugiego. Mnie również marynarz wydawał się trochę podejrzany i bankowo kłamał (kłamca kłamcy nie okłamie, hehe), ale milczałem. Jego zakazana morda także wydawała mi się znajoma, jednak, cóż, być może po prostu mignął mi gdzieś na statku. Odskoczyłem gdy pięść nieznajomego ruszyła pędem na spotkanie z nosem żeglarza, bo jeszcze bym oberwał przypadkowo. Przystanąłem nieopodal kobiety.
- Oby jak najpóźniej. - ciarki przeszły mi po plecach, gdy przypomniałem sobie niedawne spotkanie z inferiusami. Nie, zdecydowanie nie potrzebowałem żadnych powtórek.
- Spróbuję. - kiwnąłem głową, po czym wsunąłem ostry koniec scyzoryka w kolejny zamek i go starając się rozbroić. Byle szybko, bo moi towarzysze niedoli ruszali już w dalszą drogę, a ja nie zamierzałem tu zostawać. Podobnie jak oni chwytam więc za jedną z pochodni i idę zaraz za nimi.
- Randall jest... właściwie był kapitanem statku. Ktoś go zabił i ustawił skok na to miejsce, ale nie wiem kto ani po co. Próbowałem wstrzymać teleportację, ale busola była uszkodzona... - i był tam ze mną Black. Biedny, biedny Black! Widziałem jak porywają go morskie głębiny, niech spoczywa w spokoju. Westchnąłem przeciągle, ostrożnie stawiając kolejne kroki.
/no to próbuję też szaleńca otworzyć
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Alphard miał rację: byli dokładnie pod nią, oznaczało to tylko tyle, że ani morze ani anomalia nie zabrały ich daleko od statku, że inferiusy na pokładzie były tymi samymi, o których mówił władca trytonów, że niebawem zdoła ujrzeć czarne skały z bliska: że pośród nich skryła się ostatnia nadzieja na odnalezienie Deirdre. Była bystra i szybka, gdzieś z tyłu głowy wciąż tliła się nadzieja - może zdołała zniknąć z pokładu nim to wszystko się wydarzyło. Chciał trzymać się tej myśli, jednak kategoryczne słowa trytona, przepełnione wszak - tego był pewien - rozległą wiedzą o tym, co działo się pod wodą, podpowiadały mu inne odpowiedzi.
Nie protestował, gdy ten chwycił go za ramię - choć jeszcze nie rozumiał, co działo się wokół nich; pnącza trzymające ich przy pręgierzu zniknęły, a brama, jaka rozpostarła się przed nimi, zadziwiała, a podróż, jaką wkrótce przebyli, była jedną z najbardziej niezwykłych, jakie miał okazje przebyć. Z wyczekiwaniem patrzył w górę, ku dalekiemu celowi ich podróży, poddając się mocom trytonów: jeśli mogli im pomóc w dostaniu się na górę, nie mógł i nie zamierzał oponować. Kiedy znaleźli się już blisko przebicia morskiej tafli, na moment zamknął oczy, by z hausetem nabrać w usta powietrza, gdy tylko bąblogłowa pękła na drobiny; jej duszność i sztuczność nie były komfortowe, znacznie lepiej czuł się w rozległej przestrzeni, z poczuciem wolności. Lekko dryfował już przy powierzchni wody, gdy dostrzegł spiralne schody - do których dostał się bez trudu, i po których, odczekawszy na towarzyszy, jął wspinać się ku celowi podróży. Stawiał kroki ostrożnie, spokojnie, bacząc, by nie ześlizgnąć stopy po płytkiej powierzchni. Trójkątne pomieszczenie niosło wspomnienia Azkabanu i wywołało mimowolne dreszcze. Podszedł do jednej z pochodni, zamierzając ściągnąć ją ze ściany i zabrać ze sobą - by rozświetliła im drogę. Wpierw oświetlił napis, z wolna rzucając światło na każdą z run, ale żadna nic mu nie mówiła - potem niecodzienną rzeźbę.
Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się jedynej ozdobie tego miejsca - wysokim strzelistym drzwiom otoczonym zewsząd... ciałami. Runy były mu obce, nie potrafił rozszyfrować żadnej z nich - zamiast tego obejrzał się na swoich towarzyszy. - Potraficie to przeczytać? - zwrócił się do nich, pozostając bliski ciałom: z fascynacją i dziecięcą ciekawością wpatrując się w wyjątkowe dzieło sztuki. Wysunął dłoń, by dotknąć najbliższą czaszkę o kształcie, który wydał mu się bardziej kobiecy - musiał przyznać, że ktokolwiek był autorem tego tworu: stworzył arcydzieło.
Przyglądam się zwłokom - spostrzegawczość? nie wiem czy mam rzucać, ale na wszelki wypadek rzucam
Nie protestował, gdy ten chwycił go za ramię - choć jeszcze nie rozumiał, co działo się wokół nich; pnącza trzymające ich przy pręgierzu zniknęły, a brama, jaka rozpostarła się przed nimi, zadziwiała, a podróż, jaką wkrótce przebyli, była jedną z najbardziej niezwykłych, jakie miał okazje przebyć. Z wyczekiwaniem patrzył w górę, ku dalekiemu celowi ich podróży, poddając się mocom trytonów: jeśli mogli im pomóc w dostaniu się na górę, nie mógł i nie zamierzał oponować. Kiedy znaleźli się już blisko przebicia morskiej tafli, na moment zamknął oczy, by z hausetem nabrać w usta powietrza, gdy tylko bąblogłowa pękła na drobiny; jej duszność i sztuczność nie były komfortowe, znacznie lepiej czuł się w rozległej przestrzeni, z poczuciem wolności. Lekko dryfował już przy powierzchni wody, gdy dostrzegł spiralne schody - do których dostał się bez trudu, i po których, odczekawszy na towarzyszy, jął wspinać się ku celowi podróży. Stawiał kroki ostrożnie, spokojnie, bacząc, by nie ześlizgnąć stopy po płytkiej powierzchni. Trójkątne pomieszczenie niosło wspomnienia Azkabanu i wywołało mimowolne dreszcze. Podszedł do jednej z pochodni, zamierzając ściągnąć ją ze ściany i zabrać ze sobą - by rozświetliła im drogę. Wpierw oświetlił napis, z wolna rzucając światło na każdą z run, ale żadna nic mu nie mówiła - potem niecodzienną rzeźbę.
Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się jedynej ozdobie tego miejsca - wysokim strzelistym drzwiom otoczonym zewsząd... ciałami. Runy były mu obce, nie potrafił rozszyfrować żadnej z nich - zamiast tego obejrzał się na swoich towarzyszy. - Potraficie to przeczytać? - zwrócił się do nich, pozostając bliski ciałom: z fascynacją i dziecięcą ciekawością wpatrując się w wyjątkowe dzieło sztuki. Wysunął dłoń, by dotknąć najbliższą czaszkę o kształcie, który wydał mu się bardziej kobiecy - musiał przyznać, że ktokolwiek był autorem tego tworu: stworzył arcydzieło.
Przyglądam się zwłokom - spostrzegawczość? nie wiem czy mam rzucać, ale na wszelki wypadek rzucam
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 6
'k10' : 6
Wypowiedziane przez niego słowa potwierdziły się. Rzeczywiście znajdowali się dokładnie pod wyspą, co było jedną z informacji podanych w artykule naukowym Abernathy’ego. Szkoda tylko, że autor pominął wiele innych szczegółów, które mogłyby okazać się o wiele bardziej pomocnymi w obecnej sytuacji. Przynajmniej wiedzieli, że znajdują się w zimnych wodach Morza Północnego. Jakim cudem morskie istoty dobrały ich trójkę, tego nie potrafił wytłumaczyć, musiał jednak na jakiś czas zawierzyć w możliwości pozostałej dwójki.
Pytanie o kompas było rzeczą naturalną. Nie ciążył mu na szyi aż tak bardzo, dłoń właściwie dość intuicyjnie ścisnęła go mocniej, by urządzenie wciąż pozostawało skryte we wnętrzu złotego medalionu. – Otworzyłem go już raz na statku, ale nie potrafiłem wówczas dobrze zinterpretować jego roli – odrzekł spokojnie. Powinien go otworzyć powinien, z pewnością, ale czy właśnie w tej konkretnej chwili? Czuł, że mają tylko krótką chwilę na uzgodnienie jakiegokolwiek wspólnego stanowiska, choć i tak skazani byli w większej mierze na stałą improwizację.
Musimy ją znaleźć – rozeszło się po jego głowie echem. Słowa boleśnie obijały się o czaszkę. Ją. Czuł, że będzie się rozchodzić o nią. Najgorsza wizja spełniła się i prawie go zemdliła, ale musiał to wytrzymać i skupić się na celu. Zacisnął dłonie w pięści, w końcu dostrzegając wyraźny cel w tym wszystkim, choć znajdowali się w centrum chaosu. Desperacko porządkował fakty, ale nie przyniosło to jak na razie wiele.
Ich kostki zostały wyswobodzone z więzów. Ciała od razu zaczęły opadać w dół, jednak morskie istoty chwyciły je i uniosły. Zostali wciągnięci do podwodnego korytarza, jednak Alphard nie skupiał się na szczegółach póki nie dotarli na powierzchnię, gdzie dane mu było zaciągnąć się powietrzem nieograniczanym przez bańkę wokół głowy. Dopiero po kilku wdechach wyczuł jak zatęchłe ono jest. Dotarł do kamiennej półki, tym samym wchodząc na najniżej położone stopnie kamiennych schodów. Zaczął się po nich wspinać tuż za Rosierem.
Pomieszczenie w kształcie trójkąta zdumiało go. Wszystko przez ogromne wrota, zamknięte przed nimi i stworzone z wygiętych makabrycznie ciał. Zdawały się mimo wszystko żywe. Mimo wszystko wolał nie spoglądać w te oczy. Skupił się na znakach znajdujących się nad drzwiami.
– Nie – odpowiedział z goryczą. – Wiem tylko, że to znaki alfabetu stworzonego przez lud Earendila – dodał po chwili z większym opanowaniem, próbując skupić się na zadaniach, byle tylko nie oddać panowania nad sobą gwałtownym emocjom. Przyglądał się zastanym symbolom. – Podobne znaki widziałem wyryte w grocie, w której znalazłem się, gdy wypadłem za burtę. Były skupione w kole, a kilka z nich się podświetliło. Skorzystałem wtedy z Lumos. Nie wiem czy to teraz ma znaczenie.
Napis nie miał znaczenia, skoro nie mógł go rozszyfrować. Szlag. Za tymi drzwiami mogła znajdować się dobrze znana mu osoba. Bliska mu osoba. Na samą myśl aż skręcało mu wnętrzności. Wreszcie chwycił za kompas w celu otworzenia go i podniósł złote wieko.
| bardzo przepraszam, że odpis na ostatnią chwilę; otwieram kompas
Pytanie o kompas było rzeczą naturalną. Nie ciążył mu na szyi aż tak bardzo, dłoń właściwie dość intuicyjnie ścisnęła go mocniej, by urządzenie wciąż pozostawało skryte we wnętrzu złotego medalionu. – Otworzyłem go już raz na statku, ale nie potrafiłem wówczas dobrze zinterpretować jego roli – odrzekł spokojnie. Powinien go otworzyć powinien, z pewnością, ale czy właśnie w tej konkretnej chwili? Czuł, że mają tylko krótką chwilę na uzgodnienie jakiegokolwiek wspólnego stanowiska, choć i tak skazani byli w większej mierze na stałą improwizację.
Musimy ją znaleźć – rozeszło się po jego głowie echem. Słowa boleśnie obijały się o czaszkę. Ją. Czuł, że będzie się rozchodzić o nią. Najgorsza wizja spełniła się i prawie go zemdliła, ale musiał to wytrzymać i skupić się na celu. Zacisnął dłonie w pięści, w końcu dostrzegając wyraźny cel w tym wszystkim, choć znajdowali się w centrum chaosu. Desperacko porządkował fakty, ale nie przyniosło to jak na razie wiele.
Ich kostki zostały wyswobodzone z więzów. Ciała od razu zaczęły opadać w dół, jednak morskie istoty chwyciły je i uniosły. Zostali wciągnięci do podwodnego korytarza, jednak Alphard nie skupiał się na szczegółach póki nie dotarli na powierzchnię, gdzie dane mu było zaciągnąć się powietrzem nieograniczanym przez bańkę wokół głowy. Dopiero po kilku wdechach wyczuł jak zatęchłe ono jest. Dotarł do kamiennej półki, tym samym wchodząc na najniżej położone stopnie kamiennych schodów. Zaczął się po nich wspinać tuż za Rosierem.
Pomieszczenie w kształcie trójkąta zdumiało go. Wszystko przez ogromne wrota, zamknięte przed nimi i stworzone z wygiętych makabrycznie ciał. Zdawały się mimo wszystko żywe. Mimo wszystko wolał nie spoglądać w te oczy. Skupił się na znakach znajdujących się nad drzwiami.
– Nie – odpowiedział z goryczą. – Wiem tylko, że to znaki alfabetu stworzonego przez lud Earendila – dodał po chwili z większym opanowaniem, próbując skupić się na zadaniach, byle tylko nie oddać panowania nad sobą gwałtownym emocjom. Przyglądał się zastanym symbolom. – Podobne znaki widziałem wyryte w grocie, w której znalazłem się, gdy wypadłem za burtę. Były skupione w kole, a kilka z nich się podświetliło. Skorzystałem wtedy z Lumos. Nie wiem czy to teraz ma znaczenie.
Napis nie miał znaczenia, skoro nie mógł go rozszyfrować. Szlag. Za tymi drzwiami mogła znajdować się dobrze znana mu osoba. Bliska mu osoba. Na samą myśl aż skręcało mu wnętrzności. Wreszcie chwycił za kompas w celu otworzenia go i podniósł złote wieko.
| bardzo przepraszam, że odpis na ostatnią chwilę; otwieram kompas
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeżeli wydawało im się, że mają jakikolwiek wybór to bardzo się mylili. Po reakcji trytona na podjętą przez nich próbę pomocy można było wywnioskować, że ten nie oczekiwał od nich niczego innego. Doskonale wiedział jak z nimi rozmawiać. Co powiedzieć, żeby wykonanie zadania było także opłacalne dla nich. Sama prawdopodobnie zrobiłaby tak samo gdyby chodziło jej dom i o jej ludzi. W takich sytuacjach granica dobra i zła całkowicie się zacierała, a manipulacja była tylko narzędziem. Godnym pochwały narzędziem.
Gdy oplatające ich liny opadły, a głębia zaczęła ich do siebie przyciągać Lucinda wyciągnęła ręce próbując nie opaść na dno. To jednak nie było konieczne, bo pomocna dłoń morskiej istoty bez większego wysiłku ją utrzymała.
Podróż przez głębiny była nieporównywalna z niczym co było jej już znane. Nie przepadała za wodą. Dla niej samo przebywanie na takiej głębokości było kłopotliwe, a co dopiero pływanie z tak niewiarygodną prędkością. Kiedy w końcu dotarli na powierzchnię, a do jej ust wdarło się zimne powietrze, odetchnęła z ulgą. O wiele pewniej czuła się mając na wyciągnięcie ręki stały grunt. Blondynka od razu podpłynęła do półki i pociągając się na dłoniach wyszła z wody. Podniesienie się na nogi należało do trudniejszych zadań. Ciągle odczuwała ból w nogach i choć nie był on już tak przeraźliwy jak wcześniej to jednak nie czuła się całkowicie sprawna. Zirytowana nawet nie spojrzała na swoich towarzyszy. Nigdy nie podejrzewałaby, że przyjdzie jej współpracować z takimi osobistościami. Jeżeli chciała wyjść stąd i co najważniejsze dowiedzieć się prawdy o rozbitkach z Syreniego Lamentu to nie miała za dużo do powiedzenia.
Ten etap zadania nie wymagał żadnej konsultacji dlatego Lucinda lekko kuśtykając ruszyła w górę po schodach. Jasne było, że nie będą musieli długo czekać na komplikacje. Morskie istoty nie traciłyby czasu na skierowanie ich w ślepą uliczkę. Blondynka nie miała nawet nadziei na to, że pójdzie im szybko choć do wschodu nie zostało wcale tak wiele czasu.
Gdy dotarli na sam szczyt schodów jej oczom ukazały się wielkie drzwi. Skrzywiła się widząc to z czego są wykonane. - Współczesna sztuka – skomentowała podchodząc bliżej do drzwi. Dla niej to była informacja, że to co tutaj się dzieje nie jest tylko zwykłym gadaniem. Magię czuło się tu niemalże od razu. Dla Lucindy był to sygnał by wyciągnąć z kieszeni różdżkę i być gotowym na dosłownie wszystko. Zapowiedź tego co znajdowało się w środku nie była zbyt zachęcająca.
Widząc wymalowane znaki starała się znaleźć dla nich jakiekolwiek tłumaczenie. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Blondynka widziała i słyszała w swoim życiu już wiele języków, ale żaden nie pasował do tego, który właśnie widzieli. - Mógł nam cokolwiek o tym wspomnieć. Stracimy czas na otworzenie tych piekielnych drzwi – zauważyła lekko poirytowana tą całą sytuacją. - Pamiętasz, które się wtedy podświetliły? - zapytała widząc w tym jakiś klucz. - Lumos – wypowiedziała jeszcze bo spróbować musieli wszystkiego. Kiedy światło się zapaliło skierowała je w stronę znaków.
Gdy oplatające ich liny opadły, a głębia zaczęła ich do siebie przyciągać Lucinda wyciągnęła ręce próbując nie opaść na dno. To jednak nie było konieczne, bo pomocna dłoń morskiej istoty bez większego wysiłku ją utrzymała.
Podróż przez głębiny była nieporównywalna z niczym co było jej już znane. Nie przepadała za wodą. Dla niej samo przebywanie na takiej głębokości było kłopotliwe, a co dopiero pływanie z tak niewiarygodną prędkością. Kiedy w końcu dotarli na powierzchnię, a do jej ust wdarło się zimne powietrze, odetchnęła z ulgą. O wiele pewniej czuła się mając na wyciągnięcie ręki stały grunt. Blondynka od razu podpłynęła do półki i pociągając się na dłoniach wyszła z wody. Podniesienie się na nogi należało do trudniejszych zadań. Ciągle odczuwała ból w nogach i choć nie był on już tak przeraźliwy jak wcześniej to jednak nie czuła się całkowicie sprawna. Zirytowana nawet nie spojrzała na swoich towarzyszy. Nigdy nie podejrzewałaby, że przyjdzie jej współpracować z takimi osobistościami. Jeżeli chciała wyjść stąd i co najważniejsze dowiedzieć się prawdy o rozbitkach z Syreniego Lamentu to nie miała za dużo do powiedzenia.
Ten etap zadania nie wymagał żadnej konsultacji dlatego Lucinda lekko kuśtykając ruszyła w górę po schodach. Jasne było, że nie będą musieli długo czekać na komplikacje. Morskie istoty nie traciłyby czasu na skierowanie ich w ślepą uliczkę. Blondynka nie miała nawet nadziei na to, że pójdzie im szybko choć do wschodu nie zostało wcale tak wiele czasu.
Gdy dotarli na sam szczyt schodów jej oczom ukazały się wielkie drzwi. Skrzywiła się widząc to z czego są wykonane. - Współczesna sztuka – skomentowała podchodząc bliżej do drzwi. Dla niej to była informacja, że to co tutaj się dzieje nie jest tylko zwykłym gadaniem. Magię czuło się tu niemalże od razu. Dla Lucindy był to sygnał by wyciągnąć z kieszeni różdżkę i być gotowym na dosłownie wszystko. Zapowiedź tego co znajdowało się w środku nie była zbyt zachęcająca.
Widząc wymalowane znaki starała się znaleźć dla nich jakiekolwiek tłumaczenie. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Blondynka widziała i słyszała w swoim życiu już wiele języków, ale żaden nie pasował do tego, który właśnie widzieli. - Mógł nam cokolwiek o tym wspomnieć. Stracimy czas na otworzenie tych piekielnych drzwi – zauważyła lekko poirytowana tą całą sytuacją. - Pamiętasz, które się wtedy podświetliły? - zapytała widząc w tym jakiś klucz. - Lumos – wypowiedziała jeszcze bo spróbować musieli wszystkiego. Kiedy światło się zapaliło skierowała je w stronę znaków.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Tristan, Alphard, Lucinda
W pomieszczeniu panowała niemal zupełna cisza oraz przejmujący, przenikający do szpiku kości chłód, zamieniający oddechy w parę; ludzki głos niósł się jednak wyraźnie, a słowa odbijały się echem od pustych ścian, brzmiąc głośniej niż normalnie. Wyjątkowo donośnie rozległo się również szczęknięcie metalu, gdy Tristan wyciągnął pochodnię z uchwytu; płomień zadrżał, a łuna światła podążyła za czarodziejem, oświetlając dokładniej osobliwe drzwi i wyciągając z mroku tworzące je ciała.
Zdecydowanie prawdziwe; zbliżywszy się do jednego ze skrzydeł, Rosier bez problemu mógł stwierdzić, że do stworzenia rzeźby nie zastosowano żadnego z konwencjonalnych budulców, zamiast tego używając ludzkich zwłok, kobiet i mężczyzn, o poszarzałej skórze przypominającej wyglądem kości. Kończyny przytwierdzone do ciał splatały się ze sobą ciasno, ręka przy ręce i noga przy nodze, tworząc mozaikę pozbawioną choćby jednego pustego miejsca. Kiedy Tristan dotknął czaszki należącej niegdyś do młodej kobiety, ta pozostała nieruchoma - ale czarodziej poczuł pod palcami charakterystyczne wibrowanie magii. Ciemnej, najciemniejszej, nie stworzonej jednak przez anomalię, a raczej umyślnie ukształtowanej przez kogoś, kto umiejętnie ją władał. Szeroka wiedza i lata spędzone na zgłębianiu czarnej magii, pozwalały Rosierowi na rozpoznanie charakteru zaklęcia: napotkał już na podobne artefakty w trakcie studiowania tej dziedziny, mógł więc się domyślać, że przejście zaprojektowano tak, by reagowało jedynie na konkretny rodzaj magii.
I rzeczywiście - gdy tylko Lucinda rzuciła Lumos, część z wypływającej z jej różdżki energii zdawała się podążyć w stronę drzwi - widzieli to wszyscy, łuna światła, która rozbłysnęła na końcu drewna, zadrżała i wygięła się na moment, jakby potargana nieistniejącym wiatrem - po czym znaki inskrypcji zamigotały na krótko. Żaden z nich nie podświetlił się jednak na stałe, a drzwi pozostały nieruchome.
Alphard zdecydował się na otworzenie kompasu, tym razem nie stało się jednak nic niezwykłego - a przynajmniej nic podobnego fali energii, która rozniosła się z medalionu jeszcze na pokładzie Syreniego Lamentu. Igła kompasu wskazywała dokładnie na drzwi, od czasu do czasu drgając lekko to w jedną, to w drugą stronę.
W kwestii wyjaśnienia - otworzenie kompasu nie jest liczone jako osobna akcja, a jego wskazanie w każdej kolejce pojawia się na schemacie pod mapą.
Słońce zajdzie za 10 kolejek.
Deirdre, Drew, Johnatan
Pochodnie z łatwością dało się zdjąć z uchwytów, wkrótce dzierżyli je więc zarówno Deirdre, Drew, jak i Johnatan; czarodziej, który wydostał się z celi dzięki pomocy Bojczuka nie zabrał za sobą ognia, zza pazuchy wyciągnął jednak różdżkę, po czym - trochę niepewnie - podążył za kobietą. - Na d-d-dole, królewno - odpowiedział, potwierdzając słowa wypowiedziane przez Drew. - Nigdy tam nie b-b-byłem, ale mówią, że strzeże jej p-p-potwór - dodał po chwili, trochę z przestrachem; przystanął za Deirdre, jakby nie do końca przekonany, czy iść dalej. Rękę dzierżącą różdżkę miał wyciągniętą przed siebie, a jego palce - kościste, chude - drżały jak w gorączce. Wyglądał na chorego, a w świetle pochodni jego twarz wydawała się jeszcze bledsza, prawie pergaminowa.
Cios wymierzony przez Macnaira nie był tak silny, jak ten zamierzał, ale zaskoczył marynarza na tyle, że ten nie zdążył się uchylić; pięść czarodzieja spotkała się z nosem drugiego, który zatoczył się do tyłu, trzymając się za twarz. - Kretynie - mruknął; spomiędzy jego palców wypłynęła ciemnoczerwona krew.
Pewność siebie, która do tej pory promieniowała od rannego żeglarza, zdawała się ulecieć w całości, gdy czwórka więźniów ruszyła ku schodom bez niego. - Czekajcie! - krzyknął, a w jego głosie dało się słyszeć panikę; hałas rozlegający się ponad sufitem nabrał na sile. - Dobra, dobra, niech wam będzie! Ja zabiłem Randalla, ale wykonywałem tylko rozkazy! Na wyspie jest artefakt, który w czarodziejskim świecie jest bezcenny - mówił dalej. Przez cały czas szedł - lub próbował to robić - podpierając się ściany i krat, ale kiedy reszta stanęła na podeście kamiennych schodów, on przebył dopiero połowę drogi. - Doprowadzę was do niego, pomogę się wam stąd wydostać, moja wspólniczka ma świstoklik, na pewno gdzieś tu jest! - wrzasnął; w jego głosie słychać było głównie desperację.
Deirdre podeszła do schodów jako pierwsza, przed sobą widząc ciemną, oświetloną jedynie światłem trzymanej przez nią pochodni, klatkę schodową. Stromą, niebezpieczną - ciągnącą się zarówno w górę, jak i w dół. Pionowy szyb miał doskonałą akustykę, więc stojąc tuż nad nim, doskonale słyszała zwielokrotniony dźwięk rozlegających się wyżej kroków. Słyszała też śpiew - stłumiony, słaby, odległy. Ale nie tylko to - cala trójka usłyszała również nagły stukot za plecami, trzaśnięcie, odgłos szurania, a późnej dźwięk pojedynczych kroków - za drewnianymi drzwiami z całą pewnością ktoś był.
Maść żywokostowa przyniosła Deirdre ulgę, łagodząc pieczenie.
Marynarz wymaga pomocy w poruszaniu się, będzie was jednak spowalniał - jeżeli któreś z was zdecyduje się mu pomóc, przemieszczenie się (wraz z nim) będzie jedyną akcją, jaką będzie w stanie podjąć w poście.
Zejście po schodach nie jest akcją.
Maść żywokostowa przywróciła Deirdre 5 punktów żywotności, została odjęta z ekwipunku.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 2-3 kolejki.
Na odpisy czekam do 18 stycznia, do godz. 23:59. W razie pytań - zapraszam.
W pomieszczeniu panowała niemal zupełna cisza oraz przejmujący, przenikający do szpiku kości chłód, zamieniający oddechy w parę; ludzki głos niósł się jednak wyraźnie, a słowa odbijały się echem od pustych ścian, brzmiąc głośniej niż normalnie. Wyjątkowo donośnie rozległo się również szczęknięcie metalu, gdy Tristan wyciągnął pochodnię z uchwytu; płomień zadrżał, a łuna światła podążyła za czarodziejem, oświetlając dokładniej osobliwe drzwi i wyciągając z mroku tworzące je ciała.
Zdecydowanie prawdziwe; zbliżywszy się do jednego ze skrzydeł, Rosier bez problemu mógł stwierdzić, że do stworzenia rzeźby nie zastosowano żadnego z konwencjonalnych budulców, zamiast tego używając ludzkich zwłok, kobiet i mężczyzn, o poszarzałej skórze przypominającej wyglądem kości. Kończyny przytwierdzone do ciał splatały się ze sobą ciasno, ręka przy ręce i noga przy nodze, tworząc mozaikę pozbawioną choćby jednego pustego miejsca. Kiedy Tristan dotknął czaszki należącej niegdyś do młodej kobiety, ta pozostała nieruchoma - ale czarodziej poczuł pod palcami charakterystyczne wibrowanie magii. Ciemnej, najciemniejszej, nie stworzonej jednak przez anomalię, a raczej umyślnie ukształtowanej przez kogoś, kto umiejętnie ją władał. Szeroka wiedza i lata spędzone na zgłębianiu czarnej magii, pozwalały Rosierowi na rozpoznanie charakteru zaklęcia: napotkał już na podobne artefakty w trakcie studiowania tej dziedziny, mógł więc się domyślać, że przejście zaprojektowano tak, by reagowało jedynie na konkretny rodzaj magii.
I rzeczywiście - gdy tylko Lucinda rzuciła Lumos, część z wypływającej z jej różdżki energii zdawała się podążyć w stronę drzwi - widzieli to wszyscy, łuna światła, która rozbłysnęła na końcu drewna, zadrżała i wygięła się na moment, jakby potargana nieistniejącym wiatrem - po czym znaki inskrypcji zamigotały na krótko. Żaden z nich nie podświetlił się jednak na stałe, a drzwi pozostały nieruchome.
Alphard zdecydował się na otworzenie kompasu, tym razem nie stało się jednak nic niezwykłego - a przynajmniej nic podobnego fali energii, która rozniosła się z medalionu jeszcze na pokładzie Syreniego Lamentu. Igła kompasu wskazywała dokładnie na drzwi, od czasu do czasu drgając lekko to w jedną, to w drugą stronę.
W kwestii wyjaśnienia - otworzenie kompasu nie jest liczone jako osobna akcja, a jego wskazanie w każdej kolejce pojawia się na schemacie pod mapą.
Słońce zajdzie za 10 kolejek.
- mapa i kompas:
(kliknij, aby powiększyć)
Orientacja mapy jest zawsze zgodna z orientacją kompasu.
Schody prowadzą tylko w dół - tam, skąd przyszliście.
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
Deirdre, Drew, Johnatan
Pochodnie z łatwością dało się zdjąć z uchwytów, wkrótce dzierżyli je więc zarówno Deirdre, Drew, jak i Johnatan; czarodziej, który wydostał się z celi dzięki pomocy Bojczuka nie zabrał za sobą ognia, zza pazuchy wyciągnął jednak różdżkę, po czym - trochę niepewnie - podążył za kobietą. - Na d-d-dole, królewno - odpowiedział, potwierdzając słowa wypowiedziane przez Drew. - Nigdy tam nie b-b-byłem, ale mówią, że strzeże jej p-p-potwór - dodał po chwili, trochę z przestrachem; przystanął za Deirdre, jakby nie do końca przekonany, czy iść dalej. Rękę dzierżącą różdżkę miał wyciągniętą przed siebie, a jego palce - kościste, chude - drżały jak w gorączce. Wyglądał na chorego, a w świetle pochodni jego twarz wydawała się jeszcze bledsza, prawie pergaminowa.
Cios wymierzony przez Macnaira nie był tak silny, jak ten zamierzał, ale zaskoczył marynarza na tyle, że ten nie zdążył się uchylić; pięść czarodzieja spotkała się z nosem drugiego, który zatoczył się do tyłu, trzymając się za twarz. - Kretynie - mruknął; spomiędzy jego palców wypłynęła ciemnoczerwona krew.
Pewność siebie, która do tej pory promieniowała od rannego żeglarza, zdawała się ulecieć w całości, gdy czwórka więźniów ruszyła ku schodom bez niego. - Czekajcie! - krzyknął, a w jego głosie dało się słyszeć panikę; hałas rozlegający się ponad sufitem nabrał na sile. - Dobra, dobra, niech wam będzie! Ja zabiłem Randalla, ale wykonywałem tylko rozkazy! Na wyspie jest artefakt, który w czarodziejskim świecie jest bezcenny - mówił dalej. Przez cały czas szedł - lub próbował to robić - podpierając się ściany i krat, ale kiedy reszta stanęła na podeście kamiennych schodów, on przebył dopiero połowę drogi. - Doprowadzę was do niego, pomogę się wam stąd wydostać, moja wspólniczka ma świstoklik, na pewno gdzieś tu jest! - wrzasnął; w jego głosie słychać było głównie desperację.
Deirdre podeszła do schodów jako pierwsza, przed sobą widząc ciemną, oświetloną jedynie światłem trzymanej przez nią pochodni, klatkę schodową. Stromą, niebezpieczną - ciągnącą się zarówno w górę, jak i w dół. Pionowy szyb miał doskonałą akustykę, więc stojąc tuż nad nim, doskonale słyszała zwielokrotniony dźwięk rozlegających się wyżej kroków. Słyszała też śpiew - stłumiony, słaby, odległy. Ale nie tylko to - cala trójka usłyszała również nagły stukot za plecami, trzaśnięcie, odgłos szurania, a późnej dźwięk pojedynczych kroków - za drewnianymi drzwiami z całą pewnością ktoś był.
Maść żywokostowa przyniosła Deirdre ulgę, łagodząc pieczenie.
Marynarz wymaga pomocy w poruszaniu się, będzie was jednak spowalniał - jeżeli któreś z was zdecyduje się mu pomóc, przemieszczenie się (wraz z nim) będzie jedyną akcją, jaką będzie w stanie podjąć w poście.
Zejście po schodach nie jest akcją.
Maść żywokostowa przywróciła Deirdre 5 punktów żywotności, została odjęta z ekwipunku.
Drew - ze względu na Klątwę Opętania, od tej pory w każdej kolejce obowiązuje cię dodatkowy rzut kością k10. Wyrzucenie na kości k10 wartości 1 oznacza atak klątwy, jego skutki zostaną określone przez Mistrza Gry. Wartość konieczna do wyrzucenia by zachować zmysły, może zmieniać się wraz z upływem czasu.
Jeżeli oszacowanie Deirdre jest prawidłowe, źródło hałasu dotrze do was za 2-3 kolejki.
- mapa:
(kliknij, aby powiększyć)
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
- żywotność i ekwipunek:
Żywotność:
Tristan - 222/222
Deirdre - 190/200 (10 - tłuczone)
Drew - 200/215 (15 - tłuczone), klątwa opętania (uśpiona)
Lucinda - 151/181 (30 - tłuczone) (-5)
Alphard - 190/220 (30 - wychłodzenie) (-5)
Johnatan - 173/208 (15 - tłuczone, 20 - podduszenie) (-5)
Ekwipunek:
Tristan - różdżka, czarna perła, rękawice ze smoczej skóry, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, eliksir uspokajający (2), eliksir Garota (1), eliksir kociego wzroku (1), eliksir brzemienności (2), eliksir wzmacniający krew (1)
Lucinda - różdżka, eliksir wzmacniający krew (1)
Deirdre - pierścień z kamieniem księżycowym, pierścień z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2; przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni, zdobyte: eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego, słoik ze skrzelozielem
Alphard - różdżka, biały kryształ do pary, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30), medalion z kompasem
Drew - eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki
Johnatan - woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek
Na odpisy czekam do 18 stycznia, do godz. 23:59. W razie pytań - zapraszam.
Niezbyt wsłuchiwała się w wulgarne przepychanki reszty marynarzy - obserwowała ich z lekką obojętnością, woląc mieć jednak mężczyzn na oku: nie z powodu chęci roztoczenia nad nimi matczynej opieki, a z powodu zdrowego instynktu samozachowawczego. Nigdy nie poznała zbyt blisko morskiej braci, pracowała w luksusowym przybytku, lecz wystarczył jej kontakt z tym idiotą Traversem, by wyrobić sobie dość złą opinię na temat miłośników żeglarstwa. Większą uwagę przykładała do uwolnionego szaleńca, słabego, śmiertelnie bladego: w świetle pochodni przypominał wręcz ducha; ducha posiadającego jednak różdżkę. Deirdre przystanęła przy mężczyźnie, spoglądając na niego łagodnie. - Wiesz, dlaczego nie zabrali ci różdżki? Zdołałeś ją ukryć? - spytała delikatnie, próbując nawiązać z czarodziejem kontakt wzrokowy pomimo półmroku. - Czy mógłbyś mi ją pożyczyć? Tylko do czasu, aż się stąd wydostaniemy. Wyglądasz na osłabionego a magia może nam pomóc - spytała bez grama agresji czy natarczywości, dalej spoglądając śmiało w rozbiegane oczy Szaleńca. - Obiecuję, że ci ją oddam. I pomogę odnaleźć Farrah - skłamała gładko, wiedząc jednak, że nawet w największym łgarstwie powinno znaleźć się ziarno prawdy. - Też chciałabym jeszcze zanucić swemu dziecku tę melodię, kołysankę, którą śpiewałeś - twoja różdzka może pomóc nam przetrwać - dodała ciszej z odpowiednio drżącym głosem, nieprzesadnie; wyważony lęk, smutek i zrozumienie. Nie nalegała - i niezależnie od odpowiedzi, znów odwróciła się do reszty mężczyzn. Przełożyła pochodnię do niewiodącej ręki i poprawiła torbę na ramieniu, by ta nie spadła podczas dalszej drogi. - Musimy się pośpieszyć - przesunęła wzrok na dłużej na twarz starszego mężczyzny; trzęsienie ziemi, Tamiza - z kim miała do czynienia? Z tymi parszywymi, długowłosymi aurorami? Czyżby brutalny legilimenta posiadł także możliwość...och, no tak, Macnair. Dlaczego nie wpadła na to od razu? Uniosła nieco brwi, ale nie odpowiedziała na jego sugestię, na razie nie dając po sobie poznać, czy w ogóle rozpoznała w przemienionym mężczyźnie swojego sojusznika. Lubującego się w ślepej przemocy; znów zignorowała zarówno krew lejącą się z twarzy marynarza, jak i jego rozpaczliwe kłamstwa. Nieistotne; przypilnowała, by Szaleniec ruszył tuż za nią, po czym niezwykle ostrożnie, krok po kroku - lecz zarazem najszybciej jak to było przy zachowaniu bezpieczeństwa możliwe - oświetlajac pochodnią schody, ruszyła w dół, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Gdzieś tu musiał być Tristan. I wyjście z tego wilgotnego, boleśnie przypominającego Azkaban więzienia.
| nie wiem czy kłamstwo czy retoryka, ale rzucam! III poziom obydwu
| nie wiem czy kłamstwo czy retoryka, ale rzucam! III poziom obydwu
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nie no wierzyć mi się nie chciało w to co słyszę! Czy on w ogóle wiedział co mówi? Jebnięty jakiś, a to przecież ten pseudorusek miał być świrnięty. TA JASNE. Wszyscy powariowali! Bezcenny artefakt!...
- Chłopie! Czy ty w ogóle wiesz co mówisz? Czy ty sobie zdajesz sprawę ile osób płynęło tym statkiem? Co jest, do chuja Merlina, cenniejsze niz setki ludzkich żyć?! - aż globusa od tego dostałem, jak matkę kocham. Przecież sama załoga to było sryliard chłopa, a do tego pasażerowie... W jakim chorym świecie żyliśmy, jakim nienormalnym byliśmy gatunkiem! Spaczonym, brutalnym, niszczycielskim. Nie ukrywam - sam byłem materialistą, lubiłem błysk galeonów, dźwięk odbijających sie o siebie monet, naprawdę byłem gotów zrobić wiele dla złota, ale... Chryste, nie podniósłbym ręki na drugiego człowieka nawet jakby mi za to proponowali miliardy! Juz nie chodziło o niegroźne mordobicie, które zdarzało sie każdemu, tylko o ohydną ingerencję w święte prawa natury, o bestialskie zbrodnie! Beznadzieja. Wzdycham przeciągle i chociaż w pierwszej chwili mam ochotę po prostu go tu zostawić, to w drugiej odczuwam juz ukłucie wyrzutów sumienia. Pieprzony gnój.
- Chodź - frajerze - dziewczyna ma rację, trzeba sie spieszyć. - szczególnie, że wszystkie dźwięki nagle nabrały na sile i się zrobiło jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Pozwalam mu się mnie złapać, sam zresztą obejmuję typa wolną ręką i ruszam w dół za kobietą.
- Kim właściwie jest twoja wspólniczka? Naprawdę myślisz, że jeszcze żyje? I co to za artefakt? - pytam, teraz juz na spokojniej. Kompletnie powalona akcja. Stawiam ostrożnie każdy kolejny krok, chociaż z tym wieprzem pod ręką to nie jest wcale takie proste.
/biere marynarza i idziemy za Deirdre
- Chłopie! Czy ty w ogóle wiesz co mówisz? Czy ty sobie zdajesz sprawę ile osób płynęło tym statkiem? Co jest, do chuja Merlina, cenniejsze niz setki ludzkich żyć?! - aż globusa od tego dostałem, jak matkę kocham. Przecież sama załoga to było sryliard chłopa, a do tego pasażerowie... W jakim chorym świecie żyliśmy, jakim nienormalnym byliśmy gatunkiem! Spaczonym, brutalnym, niszczycielskim. Nie ukrywam - sam byłem materialistą, lubiłem błysk galeonów, dźwięk odbijających sie o siebie monet, naprawdę byłem gotów zrobić wiele dla złota, ale... Chryste, nie podniósłbym ręki na drugiego człowieka nawet jakby mi za to proponowali miliardy! Juz nie chodziło o niegroźne mordobicie, które zdarzało sie każdemu, tylko o ohydną ingerencję w święte prawa natury, o bestialskie zbrodnie! Beznadzieja. Wzdycham przeciągle i chociaż w pierwszej chwili mam ochotę po prostu go tu zostawić, to w drugiej odczuwam juz ukłucie wyrzutów sumienia. Pieprzony gnój.
- Chodź - frajerze - dziewczyna ma rację, trzeba sie spieszyć. - szczególnie, że wszystkie dźwięki nagle nabrały na sile i się zrobiło jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Pozwalam mu się mnie złapać, sam zresztą obejmuję typa wolną ręką i ruszam w dół za kobietą.
- Kim właściwie jest twoja wspólniczka? Naprawdę myślisz, że jeszcze żyje? I co to za artefakt? - pytam, teraz juz na spokojniej. Kompletnie powalona akcja. Stawiam ostrożnie każdy kolejny krok, chociaż z tym wieprzem pod ręką to nie jest wcale takie proste.
/biere marynarza i idziemy za Deirdre
– Pamiętam, które się podświetliły. Właściwie zdołałem zapamiętać wszystkie – odpowiedział spokojnie, znów sięgając pamięcią do szczegółów, bo każdy mógł mieć teraz ogromne znaczenie. – Widziałem te znaki wcześniej, ale to nie są te podświetlone – dodał jeszcze, choć nie czuł, aby szli dobrym tropem. Z drugiej strony napis mógł być ostrzeżeniem przed tym, co kryje się za wrotami. Choć ta wiedza i tak nie uchroniłaby ich przed koniecznością otworzenia wrót. Musieli przeć do przodu, jeśli chcieli odnaleźć dla siebie ratunek. Jednak to była też droga w nieznane, wyjście naprzeciw kolejnym niebezpieczeństwom. Nie zamierzał jednak tracić nadziei.
Kompas nie dał mu żadnych podpowiedzi. Wskazywał prosto na drzwi, jednak jego otwarciu nie towarzyszyła żadna potężna energia. Może tak było lepiej? Zaraz skupił się na innym aspekcie. Spoglądał na znaki, gdy w powietrzu rozbrzmiała inkantacja zaklęcia. Kraniec różdżki czarownicy rozbłysnął jasnym światłem, które widocznie wygięło się w stronę wrót, jakby coś skrytego za nimi przyciągało do siebie energię. A znaki, podświetlone jednak zbyt słabo, jedynie zamigotały w ciemności na krótką chwilę. Czy silniejsze źródło światła pomoże im w czymkolwiek? Musieli spróbować. Alphard uniósł różdżkę i wycelował nią w górę.
– Lumos maxima – rzekł w pełni opanowany, mając przy tym nadzieję, że świetlista kula, jeśli tylko zostanie przez niego wyczarowana, nie zostanie rozproszona przez wrota spragnione magii. Choć potem, pod sam koniec próby rzucenia czaru, odrobinę się zawahał, bo może trzeba było po prostu spróbować otworzyć makabryczne drzwi magią? Jedna Alohomora mogłaby odkryć czyhające za nimi tajemnice?
Kompas nie dał mu żadnych podpowiedzi. Wskazywał prosto na drzwi, jednak jego otwarciu nie towarzyszyła żadna potężna energia. Może tak było lepiej? Zaraz skupił się na innym aspekcie. Spoglądał na znaki, gdy w powietrzu rozbrzmiała inkantacja zaklęcia. Kraniec różdżki czarownicy rozbłysnął jasnym światłem, które widocznie wygięło się w stronę wrót, jakby coś skrytego za nimi przyciągało do siebie energię. A znaki, podświetlone jednak zbyt słabo, jedynie zamigotały w ciemności na krótką chwilę. Czy silniejsze źródło światła pomoże im w czymkolwiek? Musieli spróbować. Alphard uniósł różdżkę i wycelował nią w górę.
– Lumos maxima – rzekł w pełni opanowany, mając przy tym nadzieję, że świetlista kula, jeśli tylko zostanie przez niego wyczarowana, nie zostanie rozproszona przez wrota spragnione magii. Choć potem, pod sam koniec próby rzucenia czaru, odrobinę się zawahał, bo może trzeba było po prostu spróbować otworzyć makabryczne drzwi magią? Jedna Alohomora mogłaby odkryć czyhające za nimi tajemnice?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cmentarzysko statków
Szybka odpowiedź