Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Cała uwaga, którą skupiała początkowo na Prangu i otaczających ją ludziach prysnęła jak mydlana bańka, gdy zabawa rozpoczęła się a ku nim pognał rudy, przyjazny lis. I o ile z początku zamierzała podejść do niego na spokojnie, wystawić dłoń, by powąchał, zapoznał się i zaufał, jego przymilna i niezwykle urocza reakcja spowodowała, że niemal natychmiastowo przykucnęła na ziemi, wtulając palce w miękkie, puchate futerko. Pisk, który z siebie wydawał przypominał śmiech a to jedynie roztopiło serce potomkini, gdy nie zważając na innych zaczęła mówić do lisa w taki sposób, w jaki mówiło się do małych dzieci.
– O jaki słodki, przymilny liseczek, Roweno najsłodsza, kto jest takim pięknym i miłym rudzielcem – ujęła pyszczek zwierzęcia pomiędzy dłonie i przytuliła się policzkiem do jego mokrego nosa – Ernie, on jest taki cudowny... – westchnęła rozmarzona zupełnie zapominając o tym, że właśnie brali udział w zabawie i to na niej powinna się skupić, nie wiedząc, co czeka ich po przekroczeniu mokradeł. Ale czym była jakaś weselna zabawa w obliczu czasu spędzonego z najśliczniejszym liskiem?
Podniosła się z kolan, otrzepała sukienkę i pośpiesznie ruszyła za lisem oraz Erniem, chociaż chyba tylko po to, żeby jej nowy przyszywany syn nie zniknął im z pola widzenia. I szła rozmarzona dalej, dopóki zupełnie przypadkowo nie potknęła się o swojego syneczka, który najwidoczniej próbował wymusić kolejną serię pieszczot lub ostrzec ich przed bagnem, w które i tak wleźli.
– A miałam takie ładne buty... – wydusiła mimowolnie spoglądając pod nogi, a potem równie szybko tracąc grunt, gdy Ernie zadecydował się w rycerskim czynie przenieść ją dalej, tocząc bój z błotoryją sam. – Weź pieseczka, gdzie on jest? – wierzgnęła prawie, obracając się to w prawo, to w lewo, ale ich futrzany synek zdawał się radzić sobie o wiele lepiej niż oni sami. – Bardzo boli? – spytała wreszcie skupiając się na moment na Prangu, którego twarz znalazła się zdecydowanie za blisko jej twarzy, choć z tej perspektywy wyglądał całkiem zabawnie próbując powstrzymać grymas bólu.
Oczywiście dopingowała chłopaka w ugłaskiwaniu błotnego stwora, co poszło mu zaskakująco dobrze – jak na dziwny sposób, którego się podjął.
sorki, zapomniałam się z czasem odpisu
– O jaki słodki, przymilny liseczek, Roweno najsłodsza, kto jest takim pięknym i miłym rudzielcem – ujęła pyszczek zwierzęcia pomiędzy dłonie i przytuliła się policzkiem do jego mokrego nosa – Ernie, on jest taki cudowny... – westchnęła rozmarzona zupełnie zapominając o tym, że właśnie brali udział w zabawie i to na niej powinna się skupić, nie wiedząc, co czeka ich po przekroczeniu mokradeł. Ale czym była jakaś weselna zabawa w obliczu czasu spędzonego z najśliczniejszym liskiem?
Podniosła się z kolan, otrzepała sukienkę i pośpiesznie ruszyła za lisem oraz Erniem, chociaż chyba tylko po to, żeby jej nowy przyszywany syn nie zniknął im z pola widzenia. I szła rozmarzona dalej, dopóki zupełnie przypadkowo nie potknęła się o swojego syneczka, który najwidoczniej próbował wymusić kolejną serię pieszczot lub ostrzec ich przed bagnem, w które i tak wleźli.
– A miałam takie ładne buty... – wydusiła mimowolnie spoglądając pod nogi, a potem równie szybko tracąc grunt, gdy Ernie zadecydował się w rycerskim czynie przenieść ją dalej, tocząc bój z błotoryją sam. – Weź pieseczka, gdzie on jest? – wierzgnęła prawie, obracając się to w prawo, to w lewo, ale ich futrzany synek zdawał się radzić sobie o wiele lepiej niż oni sami. – Bardzo boli? – spytała wreszcie skupiając się na moment na Prangu, którego twarz znalazła się zdecydowanie za blisko jej twarzy, choć z tej perspektywy wyglądał całkiem zabawnie próbując powstrzymać grymas bólu.
Oczywiście dopingowała chłopaka w ugłaskiwaniu błotnego stwora, co poszło mu zaskakująco dobrze – jak na dziwny sposób, którego się podjął.
sorki, zapomniałam się z czasem odpisu
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 7
'k15' : 7
Parsknęła śmiechem pod nosem, kiedy zobaczyła reakcję Keata na komentarz, ale chyba powinna się oburzyć jak jej babcia w tej chwili. Kilt to nie jest przedmiot, z którego można się śmiać! Nie służy do komedii, o nie. Babcia Murieall byłaby zawiedziona. A zawiedziona babcia to bardzo zły plan. Gdzieś też wśród całej zgrai ludzi zapatrzonych na słodkie liski dostrzegła, że ktoś zerka dosyć perfidnie w jej stronę. Zacisnęła od razu usta lekko, zwłaszcza, gdy jeszcze ten człowiek zagadał do Keata, czyli pojawił się za blisko, zdecydowanie za blisko jej i jej pary. Zaraz zrobi jej przypał stulecia, na pewno.
- Lisek! Ucieka, chodźmy. - Wystrzeliła prawie jak różdżka przy Ascendio, zabierając za sobą Floreana jak najdalej od Berniego. To nie ten czas, nie ta chwila, żeby poznawał tę zwariowaną rodzinkę i wszystkie związane z nią korelacje.
Zaczepiła w końcu wzrok na lisku, który był absolutnie przesłodki. Biegał, skakał, wydawał się kulką radości, ciągle na coś patrzył tymi zaciekawionymi ślepiami, jakby widział wokół o wiele więcej niż ona. Lisek zaprowadził ich prosto w jakieś przedziwne miejsce z mnóstwem sów wokół. I wygląały one strasznie, jakby miały szykować się do jakiegoś niesamowitego ataku, który zmiecie ich z nóg.
Nie sądziła, że magia nie będzie tu działała. Co więcej, była kompletnie pewna, że żadna sowa nie będzie chciała uciekać na jej widok, a w dodatku spotkanie z pazurami sów na pewno zniszczyłoby jej misterną fryzurę. Nic dziwnego, że gdy tylko te zaczęły pohukiwać groźnie, wręcz wściekle, schowała się za plecami Floreana bohatersko. Niech on ryzykuje swoją fryzurę, nie miał na niej tony magicznego usztywniacza do loczków, który reklamowała Celestyna Warbeck. W ogóle od tej drugiej strony to machanie rękami wyglądało tak... Pięknie. Od przodu z pewnością było przerażające, ale z jej perspektywy to histeryczne machanie rękami sprawiło, ze już po chwili zaczęła śmiać się pod nosem, jednak kiedy Fortescue spojrzał na nią ponownie, zrobiła minę istnego aniołka. - Patrz, pudełko! - Pudełeczko spadło prosto pod ich nogi. Kucnęła, zeby je podnieść.
- Lisek! Ucieka, chodźmy. - Wystrzeliła prawie jak różdżka przy Ascendio, zabierając za sobą Floreana jak najdalej od Berniego. To nie ten czas, nie ta chwila, żeby poznawał tę zwariowaną rodzinkę i wszystkie związane z nią korelacje.
Zaczepiła w końcu wzrok na lisku, który był absolutnie przesłodki. Biegał, skakał, wydawał się kulką radości, ciągle na coś patrzył tymi zaciekawionymi ślepiami, jakby widział wokół o wiele więcej niż ona. Lisek zaprowadził ich prosto w jakieś przedziwne miejsce z mnóstwem sów wokół. I wygląały one strasznie, jakby miały szykować się do jakiegoś niesamowitego ataku, który zmiecie ich z nóg.
Nie sądziła, że magia nie będzie tu działała. Co więcej, była kompletnie pewna, że żadna sowa nie będzie chciała uciekać na jej widok, a w dodatku spotkanie z pazurami sów na pewno zniszczyłoby jej misterną fryzurę. Nic dziwnego, że gdy tylko te zaczęły pohukiwać groźnie, wręcz wściekle, schowała się za plecami Floreana bohatersko. Niech on ryzykuje swoją fryzurę, nie miał na niej tony magicznego usztywniacza do loczków, który reklamowała Celestyna Warbeck. W ogóle od tej drugiej strony to machanie rękami wyglądało tak... Pięknie. Od przodu z pewnością było przerażające, ale z jej perspektywy to histeryczne machanie rękami sprawiło, ze już po chwili zaczęła śmiać się pod nosem, jednak kiedy Fortescue spojrzał na nią ponownie, zrobiła minę istnego aniołka. - Patrz, pudełko! - Pudełeczko spadło prosto pod ich nogi. Kucnęła, zeby je podnieść.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 9
'k15' : 9
Post z zasadami
Kamienie, po których skoczyła Vriginia, zatrzęsły się groźnie i wydały z siebie krótki, irytujący pisk; jeszcze nie osiągając maksimum swoich możliwości. Dopiero próba Constantine’a, choć mocno intuicyjna, okazała się strzałem w dziesiątkę. Ziemia drgnęła ponownie, tym razem ukazując niewielki dół, w którym znajdowało się drewniane pudełeczko. Jeżeli zajrzeliście do środka, mogliście ujrzeć osobliwy naszyjnik - na konopnym sznurku zostały powleczone gładkie, ciemne kamienie z wyrytymi na biało runami. Niestety żadne z was nie potrafiło odczytać starożytnych znaków.
Tymczasem wasz lis kłapnął niezainteresowany pyszczkiem; dopiero pisk wywołany przez lady Macmillan zirytował go na tyle, że przestał wylegiwać się pod rozłożystym drzewem. Prawdopodobnie dlatego wreszcie ruszył się z miejsca zaprowadzając was do miejsca kolejnej zagadki.
Testrale widziane przez Keata i Just początkowo nie robiły sobie absolutnie nic z obecności dwojga czarodziejów - do czasu, aż mężczyzna postanowił odebrać im przedmiot zabawy. Machnęły wtedy groźnie skrzydłami, ale szczęśliwie żadne z was nie znajdowało się wtedy w ich zasięgu. Znudzone przerwaną zabawą ponownie osiadły na ziemi, większą uwagę poświęcając waszemu lisowi - jeden z testrali obniżył łeb, chrapami trącając pyszczek waszego podopiecznego. Wyglądało na to, że stworzenia dogadały się ze sobą. Wy za to trzymaliście w dłoni drewnianą skrzyneczkę - jeśli zajrzeliście do środka, waszym oczom ukazał się złoty znicz. Przynajmniej na takiego wyglądał; nie uruchamiał się podczas dotyku, można więc przypuścić, że to atrapa.
Po krótkim powitaniu z latającymi przyjaciółmi wasz lis ruszył z miejsca zaprowadzając was do skrytej w mroku polanie, na której też ktoś był, choć w oddali - nie dostrzegliście sylwetek, acz mogliście usłyszeć głosy Vincenta i Cory.
Wiedza Vincenta okazała się niewystarczająca - poznał ogólny schemat ilustracji, ale nie do końca potrafił dopasować do siebie elementy układanki. Z pomocą nadeszła Cora, która odnalazła w pamięci prawidłową odpowiedź - pomimo interferencji lisa, który nieustannie łasił się do jej nóg. Dzięki temu szybko dotarliście pod właściwie drzewo - u jego podnóży, w ziemi, znajdowało się drewniane pudełeczko. Jeżeli zerknęliście do środka, odnaleźliście w nim złoty łańcuszek wraz z wisiorkiem przedstawiającym symbol insygniów śmierci. Na pierwszy rzut oka wydawał się wartościowy.
Wkrótce lis zaprowadził was do skąpanej w ciemnościach polanie - jednak zwierzę, gdy tylko znalazło się na miejscu, z przestrachem skuliło się w sobie chowając za Vincentem. Prawdopodobnie upatrując w nim swojego obrońcy przed strachem, który czekał na was w jednym z zakątków łąki.
W drugim, choć nie mogliście ich dostrzec, to usłyszeliście głosy Just i Keata.
Ernie i Solene dzielnie podążyli za lisem w błoto - biedna nogawka mężczyzny nie wytrzymała starcia z błotoryją, ale szczęściem w nieszczęściu było okiełznanie stworzenia; dzięki temu uniknęliście bolesnego ukąszenia. W nagrodę na powierzchni dryfującej nieopodal kłodzie drewna odnajdujecie szkatułkę. Jeżeli postanowicie zerknąć na jej zawartość, dostrzeżecie breloczek z kolorowego szkła w kształcie lisa. Do złudzenia przypomina on tego, który co jakiś czas krąży wokół was domagając się kolejnej porcji pieszczot.
Z tego wszystkiego zwierzę omalże ominęło dróżkę, którą powinniście udać się na polanę nieopodal.
Marcella i Florean znaleźli się w potrzasku, gdy groźne sowy spoglądały na nich z nieufnością. Ich przywódca szczególnie nie wydawał się ani trochę przyjazny - dość długo mierzył Floreana wzrokiem ptasiego zabójcy nim zrozumiał, że właściwie nie miał żadnych szans w starciu z groźną aparycją Fortescue. Z niechęcią upuścił ze szponów drewniane pudełko, dzięki któremu mogliście iść dalej. Jeżeli postanowiliście otworzyć niewielką skrzynkę, dojrzeliście w niej parę kolczyków w kształcie sów. Ich bursztynowe oczy mieniły się blaskiem; kto wie, może to prawdziwe, cenne kamienie?
W międzyczasie wasz lis zdołał pozdrowić część pohukujących jeszcze sów nim w końcu oderwał się od swoich nowych przyjaciół i zaprowadził was wprost w… bujne krzewy. Ku kolejnemu ptaku.
Ben i Percival postanowili zanucić coś niespokojnemu lelkowi, ale ten tylko nastroszył gniewnie pióra jakby w obronie skarbu, którego chcieliście dosięgnąć. Nawet popisy wokalne towarzyszącego wam lisa nie zdołały udobruchać ptasiego strażnika - aż ten sam zaczął śpiewać; jakby chcąc pokazać wam jak to się robi. Na pewno jednak zapowiadał deszcz, na pewno…
Ostatecznie wasz lisi podopieczny dogadał się z lelkiem tak, że ptak odleciał - a wy mogliście sięgnąć po drewniane pudełeczko. Jeżeli postanowiliście rzucić okiem na jego zawartość, dostrzegliście w środku niewielką pozytywkę - dość podniszczoną, przedstawiającą trzy słowiki. Po naciśnięciu jednego z nich przedmiot wydobywał przerywany, niewyraźny ptasi trel; dość przyjemny dla ucha pomijając zakłócenia.
Tymczasem lis znów domagał się pieszczot, w końcu zaśpiewał dla was koncertowo - i dopiero po paru drapnięciach za uchem postanowił zaprowadzić was nad mokradła.
Skacząca cebulka, którą na drodze spotkali Susanne i Bertie, groźne podskoczyła do waszej dwójki gotowa do walki - na szczęście płomień z różdżki Lovegood oparzył ją na tyle, że wystraszona odbiła w inną stronę. Zniknęła tym samym bezpowrotnie w zaroślach zostawiając was z drewnianym pudełeczkiem, którego dotąd strzegła. Jeżeli otworzyliście wieczko, odnaleźliście tam… miedzianą figurkę w kształcie cebuli. Postawiona na dłoni wesoło podrygiwała. Nawet wasz dotąd apatyczny lis zainteresował się znaleziskiem machając zaczepnie ogonem. Jednak prawdopodobnie zmęczył się tym ruchem, ponieważ wyjątkowo ospale zaprowadził was do kolejnego zadania - nieopodal trzęsawiska. Co ciekawe, w oddali, po drugiej stronie, mogliście dostrzec Gwen, Kerstin oraz Michaela, zmagających się z podobnym wyzwaniem co wy.
Niestety, pozornie niegroźny bogin wyłaniający się ze skrzynki okazał się lękiem nie do przeskoczenia - zarówno dla Gwen jak i Michaela, których sparaliżował strach. Kerstin próbowała zażegnać niebezpieczeństwo kamieniem, aczkolwiek niczego to nie zmieniło. Wreszcie po paru dłużących się w nieskończoność sekundach mara zniknęła, pozostawiając was jednak w stanie niepokoju na najbliższe minuty. Lis trącnął pieniek, na którym znajdowało się pudełko - z kolei w nim mieściło się podobne, mniejsze. Jeśli zerknęliście do środka, znaleźliście tam biały kryształ; zdawał się pulsować magią, po zamknięciu go w dłoni po ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Gdyby przyjrzeć mu się uważniej, można byłoby w kilku miejscach dostrzec odłupane fragmenty - być może niegdyś kamień (będący w całości) posiadał silne, magiczne właściwości.
Tymczasem wasz lisi przyjaciel zaprowadził was w okolice trzęsawiska, gdzie mogliście odnaleźć kolejny skarb. Co więcej, w oddali, po drugiej stronie, byliście w stanie dostrzec Susanne i Bertiego, którzy znaleźli się w podobnym położeniu co wy.
Steffen bezbłędnie odnalazł wyróżniające się na tle innych pudełeczko - co oszczędziło jemu oraz Charlie mnóstwo czasu spędzonego na otwieranie każdego z osobna. Oraz losu dotarcia do nozdrzy ohydnego swędu. Zamiast tego, jeśli zdecydowaliście się na otwarcie pudełeczka, znaleźliście w nim parę wyglądających na antyczne binokli - ze złotymi wstawkami, wysadzane na pierwszy rzut oka drogo wyglądającymi kamieniami. Lis wydawał się spojrzeć na Cattermole’a z dumą, którą zaakcentował krótkim otarciem się o nogawkę czarodzieja. Nie tracąc ani chwili więcej na głupoty ruszył przed siebie, w zarośniętą dróżkę, prowadząc was tym samym do następnego zadania.
Roselyn i Bearnard dotarli do polany, która okazała się jedną, wielką zgadywanką. Choć Roselyn poradziła sobie z nią idealnie, od razu rozumiejąc cały szereg zapisanych cyfr - szybko znaleźliście się więc w miejscu ukrycia drewnianego pudełeczka. Leżało zakamuflowane w bujnym krzewie i jeśli zdecydowaliście się je otworzyć, dostrzegliście w środku zwiniętą, antyczną mapę z ruchomymi elementami. Wyglądała jakby należała niegdyś do znanego pirata i wskazywała miejsce do jego skarbu. Ciekawe czy była prawdziwa?
Wasz lis obwąchał ją jednak nieufnie - prawdopodobnie znaleziona w zasięgu jego pyszczka zostałaby rozszarpana na małe kawałeczki. Musząc obejść się smakiem zwierzę odważnie zaprowadziło was nad bagna…
W międzyczasie, gdzieś w krzakach, pomiędzy jednym zadaniem a drugim, lis pomagający Roselyn i Bearnardowi ugryzł tego należącego do Charlie i Steffena. Auć!
Termin odpisów Czas na odpis macie do 07.05.20 godziny 22:00.
Punktacja
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
Kamienie, po których skoczyła Vriginia, zatrzęsły się groźnie i wydały z siebie krótki, irytujący pisk; jeszcze nie osiągając maksimum swoich możliwości. Dopiero próba Constantine’a, choć mocno intuicyjna, okazała się strzałem w dziesiątkę. Ziemia drgnęła ponownie, tym razem ukazując niewielki dół, w którym znajdowało się drewniane pudełeczko. Jeżeli zajrzeliście do środka, mogliście ujrzeć osobliwy naszyjnik - na konopnym sznurku zostały powleczone gładkie, ciemne kamienie z wyrytymi na biało runami. Niestety żadne z was nie potrafiło odczytać starożytnych znaków.
Tymczasem wasz lis kłapnął niezainteresowany pyszczkiem; dopiero pisk wywołany przez lady Macmillan zirytował go na tyle, że przestał wylegiwać się pod rozłożystym drzewem. Prawdopodobnie dlatego wreszcie ruszył się z miejsca zaprowadzając was do miejsca kolejnej zagadki.
- zadanie nr 18:
- Jeżeli sekretnie marzyliście o warzeniu eliksirów na łonie natury, oto wasza szansa. W celu odnalezienia skarbu należy uwarzyć eliksir tropiciela - dziwnym, niewyjaśnionym trafem kociołek oraz potrzebne ingrediencje leżą na trawie. ST poprawnego uwarzenia mikstury to 25, do rzutu dolicza się bonus biegłości astronomii oraz pomija się posiadaną wartość statystki eliksirów. Specyfikiem należy polać ziemię dookoła - pojawią się na niej strzałki doprowadzające do skarbu. Jeżeli wam się nie powiedzie, należy poszukać pudełeczka na własny rachunek, tracąc przy tym czas.
Testrale widziane przez Keata i Just początkowo nie robiły sobie absolutnie nic z obecności dwojga czarodziejów - do czasu, aż mężczyzna postanowił odebrać im przedmiot zabawy. Machnęły wtedy groźnie skrzydłami, ale szczęśliwie żadne z was nie znajdowało się wtedy w ich zasięgu. Znudzone przerwaną zabawą ponownie osiadły na ziemi, większą uwagę poświęcając waszemu lisowi - jeden z testrali obniżył łeb, chrapami trącając pyszczek waszego podopiecznego. Wyglądało na to, że stworzenia dogadały się ze sobą. Wy za to trzymaliście w dłoni drewnianą skrzyneczkę - jeśli zajrzeliście do środka, waszym oczom ukazał się złoty znicz. Przynajmniej na takiego wyglądał; nie uruchamiał się podczas dotyku, można więc przypuścić, że to atrapa.
Po krótkim powitaniu z latającymi przyjaciółmi wasz lis ruszył z miejsca zaprowadzając was do skrytej w mroku polanie, na której też ktoś był, choć w oddali - nie dostrzegliście sylwetek, acz mogliście usłyszeć głosy Vincenta i Cory.
- zadanie nr 19:
- Zrobiło się naprawdę przerażająco. Kolejny, gęsto zalesiony teren bez dostępu światła - i jeszcze wokół jest tak przeraźliwie cicho. Stojąca nieopodal skrzynka wydaje się podejrzana, acz pewnie to w niej znajduje się skarb - i tak w istocie jest. Żeby jednak go dosięgnąć należy zwalczyć uwolnionego bogina zaklęciem riddiculus, który zamienia go w coś zabawnego. Dopiero wtedy można sięgnąć na dno drewnianej skrytki. Jeśli zaklęcie się nie uda, bogin wreszcie zniknie sam, zostawiając cię ze strachem w sercu na przynajmniej jeszcze jedną turę.
Wiedza Vincenta okazała się niewystarczająca - poznał ogólny schemat ilustracji, ale nie do końca potrafił dopasować do siebie elementy układanki. Z pomocą nadeszła Cora, która odnalazła w pamięci prawidłową odpowiedź - pomimo interferencji lisa, który nieustannie łasił się do jej nóg. Dzięki temu szybko dotarliście pod właściwie drzewo - u jego podnóży, w ziemi, znajdowało się drewniane pudełeczko. Jeżeli zerknęliście do środka, odnaleźliście w nim złoty łańcuszek wraz z wisiorkiem przedstawiającym symbol insygniów śmierci. Na pierwszy rzut oka wydawał się wartościowy.
Wkrótce lis zaprowadził was do skąpanej w ciemnościach polanie - jednak zwierzę, gdy tylko znalazło się na miejscu, z przestrachem skuliło się w sobie chowając za Vincentem. Prawdopodobnie upatrując w nim swojego obrońcy przed strachem, który czekał na was w jednym z zakątków łąki.
W drugim, choć nie mogliście ich dostrzec, to usłyszeliście głosy Just i Keata.
- zadanie nr 19:
- Zrobiło się naprawdę przerażająco. Kolejny, gęsto zalesiony teren bez dostępu światła - i jeszcze wokół jest tak przeraźliwie cicho. Stojąca nieopodal skrzynka wydaje się podejrzana, acz pewnie to w niej znajduje się skarb - i tak w istocie jest. Żeby jednak go dosięgnąć należy zwalczyć uwolnionego bogina zaklęciem riddiculus, który zamienia go w coś zabawnego. Dopiero wtedy można sięgnąć na dno drewnianej skrytki. Jeśli zaklęcie się nie uda, bogin wreszcie zniknie sam, zostawiając cię ze strachem w sercu na przynajmniej jeszcze jedną turę.
Ernie i Solene dzielnie podążyli za lisem w błoto - biedna nogawka mężczyzny nie wytrzymała starcia z błotoryją, ale szczęściem w nieszczęściu było okiełznanie stworzenia; dzięki temu uniknęliście bolesnego ukąszenia. W nagrodę na powierzchni dryfującej nieopodal kłodzie drewna odnajdujecie szkatułkę. Jeżeli postanowicie zerknąć na jej zawartość, dostrzeżecie breloczek z kolorowego szkła w kształcie lisa. Do złudzenia przypomina on tego, który co jakiś czas krąży wokół was domagając się kolejnej porcji pieszczot.
Z tego wszystkiego zwierzę omalże ominęło dróżkę, którą powinniście udać się na polanę nieopodal.
- zadanie nr 4:
- Po krótkiej i zadziwiająco spokojnej wędrówce docieracie do polany, na której znajduje się kilka sporych rozmiarów głazów. Wasz lis od razu zaprowadza was do jednego z nich - różni się on od pozostałych wyrzeźbionymi na powierzchni liczbami. Zrozumienie ich wymaga rzutu z biegłości numerologii, ST wynosi 30. Okazuje się, że to liczba kroków oraz kierunek, w jakim musicie podążyć w celu odnalezienia skarbu. Nieosiągnięcie wymaganych punktów oznacza po prostu dłuższe, żmudniejsze przeszukiwanie sporej wielkości polany, skutkujące bolącymi nogami. Wyjątkiem jest posiadanie lisa Mądrali, on pomoże wam znaleźć upragnione pudełko szybciej.
Marcella i Florean znaleźli się w potrzasku, gdy groźne sowy spoglądały na nich z nieufnością. Ich przywódca szczególnie nie wydawał się ani trochę przyjazny - dość długo mierzył Floreana wzrokiem ptasiego zabójcy nim zrozumiał, że właściwie nie miał żadnych szans w starciu z groźną aparycją Fortescue. Z niechęcią upuścił ze szponów drewniane pudełko, dzięki któremu mogliście iść dalej. Jeżeli postanowiliście otworzyć niewielką skrzynkę, dojrzeliście w niej parę kolczyków w kształcie sów. Ich bursztynowe oczy mieniły się blaskiem; kto wie, może to prawdziwe, cenne kamienie?
W międzyczasie wasz lis zdołał pozdrowić część pohukujących jeszcze sów nim w końcu oderwał się od swoich nowych przyjaciół i zaprowadził was wprost w… bujne krzewy. Ku kolejnemu ptaku.
- zadanie nr 13:
- Dostrzegłszy krzew jeżyny widzicie również rosłego lelka wróżebnika w ciernistym gnieździe, który pilnuje potrzebnego wam skarbu. Niestety, mimo różnych prób rzucania zaklęciem bądź przekupstwa nie jesteście w stanie nic zdziałać - ptak staje się coraz bardziej nerwowy. W celu zaskarbienia sobie jego zaufania musicie przejść przerażającą misję… śpiewu. Zanucenie kojącej, przyjemnej dla ucha melodii uspokoi lelka. ST dokonania tego trudnego czynu to 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości śpiewu. Fałszywe tony rozjuszą zwierzę do tego stopnia, że… sam wam zaśpiewa. Mam nadzieję, że nie wierzycie w przepowiednie lelka o śmierci?
Ben i Percival postanowili zanucić coś niespokojnemu lelkowi, ale ten tylko nastroszył gniewnie pióra jakby w obronie skarbu, którego chcieliście dosięgnąć. Nawet popisy wokalne towarzyszącego wam lisa nie zdołały udobruchać ptasiego strażnika - aż ten sam zaczął śpiewać; jakby chcąc pokazać wam jak to się robi. Na pewno jednak zapowiadał deszcz, na pewno…
Ostatecznie wasz lisi podopieczny dogadał się z lelkiem tak, że ptak odleciał - a wy mogliście sięgnąć po drewniane pudełeczko. Jeżeli postanowiliście rzucić okiem na jego zawartość, dostrzegliście w środku niewielką pozytywkę - dość podniszczoną, przedstawiającą trzy słowiki. Po naciśnięciu jednego z nich przedmiot wydobywał przerywany, niewyraźny ptasi trel; dość przyjemny dla ucha pomijając zakłócenia.
Tymczasem lis znów domagał się pieszczot, w końcu zaśpiewał dla was koncertowo - i dopiero po paru drapnięciach za uchem postanowił zaprowadzić was nad mokradła.
- zadanie nr 8:
- W tym zadaniu musicie posiadać umiejętności aktorskie, którymi przekupicie wałęsającego się po mokradłach ducha utopionego w bagnach przed laty chłopca. Chłopca, który wie, gdzie znaleźć poszukiwany przez was skarb, aczkolwiek najpierw pragnie zaznać nieco rozrywki w życiu. Odegrajcie więc jakąś w miarę wiarygodną scenkę, względnie wymyślcie pasjonującą historię - zadowolenie poltergeista osiągniecie przy ST 40, do rzutu doliczany jest bonus biegłości kłamstwa. Jeżeli nie zdołacie go osiągnąć, niezadowolony duszek przelatuje z płaczem przez wasze ciała; nie potraficie powstrzymać drżenia z zimna przez najbliższą turę.
Skacząca cebulka, którą na drodze spotkali Susanne i Bertie, groźne podskoczyła do waszej dwójki gotowa do walki - na szczęście płomień z różdżki Lovegood oparzył ją na tyle, że wystraszona odbiła w inną stronę. Zniknęła tym samym bezpowrotnie w zaroślach zostawiając was z drewnianym pudełeczkiem, którego dotąd strzegła. Jeżeli otworzyliście wieczko, odnaleźliście tam… miedzianą figurkę w kształcie cebuli. Postawiona na dłoni wesoło podrygiwała. Nawet wasz dotąd apatyczny lis zainteresował się znaleziskiem machając zaczepnie ogonem. Jednak prawdopodobnie zmęczył się tym ruchem, ponieważ wyjątkowo ospale zaprowadził was do kolejnego zadania - nieopodal trzęsawiska. Co ciekawe, w oddali, po drugiej stronie, mogliście dostrzec Gwen, Kerstin oraz Michaela, zmagających się z podobnym wyzwaniem co wy.
- zadanie nr 20:
- Do kolejnej rzeczy pragnącej was unicestwić podczas tych poszukiwań jest rozwścieczony hipogryf miotający się nerwowo nieopodal trzęsawiska. Nawet z nadzwyczajnymi umiejętnościami z dziedziny ONMS wiecie, że nie zdołacie go teraz uspokoić - a nawet grozi to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Najlepszym wyjściem jest ciche przemknięcie w ukryciu - jego ST to 50, do rzutu dodaje się bonus biegłości właśnie z ukrywania się. Dzięki temu bez problemu możecie zabrać leżący niedaleko skarb; w przypadku niepowodzenia musicie go szybko chwycić oraz uciekać przed pędzącym na was stworzeniem. Po dość długim biegu, waszemu lisowi udaje się poprowadzić was w bezpieczne miejsce. Bezpieczne od wściekłego hipogryfa, znaczy się. (Wystarczy, jak jedna osoba osiągnie wymagane ST i cicho poinstruuje resztę jak powinniście przemknąć)
Niestety, pozornie niegroźny bogin wyłaniający się ze skrzynki okazał się lękiem nie do przeskoczenia - zarówno dla Gwen jak i Michaela, których sparaliżował strach. Kerstin próbowała zażegnać niebezpieczeństwo kamieniem, aczkolwiek niczego to nie zmieniło. Wreszcie po paru dłużących się w nieskończoność sekundach mara zniknęła, pozostawiając was jednak w stanie niepokoju na najbliższe minuty. Lis trącnął pieniek, na którym znajdowało się pudełko - z kolei w nim mieściło się podobne, mniejsze. Jeśli zerknęliście do środka, znaleźliście tam biały kryształ; zdawał się pulsować magią, po zamknięciu go w dłoni po ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Gdyby przyjrzeć mu się uważniej, można byłoby w kilku miejscach dostrzec odłupane fragmenty - być może niegdyś kamień (będący w całości) posiadał silne, magiczne właściwości.
Tymczasem wasz lisi przyjaciel zaprowadził was w okolice trzęsawiska, gdzie mogliście odnaleźć kolejny skarb. Co więcej, w oddali, po drugiej stronie, byliście w stanie dostrzec Susanne i Bertiego, którzy znaleźli się w podobnym położeniu co wy.
- zadanie nr 20:
- Do kolejnej rzeczy pragnącej was unicestwić podczas tych poszukiwań jest rozwścieczony hipogryf miotający się nerwowo nieopodal trzęsawiska. Nawet z nadzwyczajnymi umiejętnościami z dziedziny ONMS wiecie, że nie zdołacie go teraz uspokoić - a nawet grozi to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Najlepszym wyjściem jest ciche przemknięcie w ukryciu - jego ST to 50, do rzutu dodaje się bonus biegłości właśnie z ukrywania się. Dzięki temu bez problemu możecie zabrać leżący niedaleko skarb; w przypadku niepowodzenia musicie go szybko chwycić oraz uciekać przed pędzącym na was stworzeniem. Po dość długim biegu, waszemu lisowi udaje się poprowadzić was w bezpieczne miejsce. Bezpieczne od wściekłego hipogryfa, znaczy się. (Wystarczy, jak jedna osoba osiągnie wymagane ST i cicho poinstruuje resztę jak powinniście przemknąć)
Steffen bezbłędnie odnalazł wyróżniające się na tle innych pudełeczko - co oszczędziło jemu oraz Charlie mnóstwo czasu spędzonego na otwieranie każdego z osobna. Oraz losu dotarcia do nozdrzy ohydnego swędu. Zamiast tego, jeśli zdecydowaliście się na otwarcie pudełeczka, znaleźliście w nim parę wyglądających na antyczne binokli - ze złotymi wstawkami, wysadzane na pierwszy rzut oka drogo wyglądającymi kamieniami. Lis wydawał się spojrzeć na Cattermole’a z dumą, którą zaakcentował krótkim otarciem się o nogawkę czarodzieja. Nie tracąc ani chwili więcej na głupoty ruszył przed siebie, w zarośniętą dróżkę, prowadząc was tym samym do następnego zadania.
- zadanie nr 5:
- Poszukiwania doprowadziły was do rozłożystego drzewa, na którym wyryto runiczne znaki - jeśli któreś z was posiada biegłość starożytnych run na przynajmniej I poziomie, jest w stanie zrozumieć, że przedstawiają one trudną drogę w osiągnięciu zamierzonych celów oraz instrukcję jak należy nią podążać. I rzeczywiście, po kilku krokach docieracie do ścieżki wyłożonej ciemnymi, owalnymi kamieniami wielkości przeciętnej stopy dorosłego czarodzieja. Na powierzchni kamieni wymalowane są białą farbą runiczne symbole. Należy na nich stanąć w odpowiedniej sekwencji; ST bezproblemowego odgadnięcia formuły wynosi 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości starożytnych run. Przejście ujawnia dół w ziemi, w którym znajduje się skarb. Nieumiejętne przejście ścieżki skutkuje trwającym kilka sekund rozdzierającym piskiem zmuszającym do zatkania uszu; prawdopodobnie jako alarm obwieszczający intruzów. Przez najbliższą turę będziecie słyszeć dzwonienie w uszach.
Roselyn i Bearnard dotarli do polany, która okazała się jedną, wielką zgadywanką. Choć Roselyn poradziła sobie z nią idealnie, od razu rozumiejąc cały szereg zapisanych cyfr - szybko znaleźliście się więc w miejscu ukrycia drewnianego pudełeczka. Leżało zakamuflowane w bujnym krzewie i jeśli zdecydowaliście się je otworzyć, dostrzegliście w środku zwiniętą, antyczną mapę z ruchomymi elementami. Wyglądała jakby należała niegdyś do znanego pirata i wskazywała miejsce do jego skarbu. Ciekawe czy była prawdziwa?
Wasz lis obwąchał ją jednak nieufnie - prawdopodobnie znaleziona w zasięgu jego pyszczka zostałaby rozszarpana na małe kawałeczki. Musząc obejść się smakiem zwierzę odważnie zaprowadziło was nad bagna…
- zadanie nr 17:
- Znaleźliście się w fatalnym otoczeniu - dookoła potworne, głębokie bagna i znikąd pomocy. Jedynym wyjściem na przejście dalej jest wąska dróżka przecinająca mokradła, jednak z niewyjaśnionych przyczyn zastawiona została ogromnym posągiem taranującym całą jej szerokość. Nie można go podnieść, jest na to za ciężki. Należy więc rzucić na niego libramuto oraz w ten sposób znacznie zmniejszyć jego ciężar, żeby potem bez przeszkód go przesunąć i sięgnąć po skarb. Macmillanowie mogliby być mocno niezadowoleni w przypadku uszkodzenia rzeźby.
Zasady udanego zaklęcia opisuje mechanika rzucania zaklęć na forum. Nieudane skutkuje pozbycia się posągu w inny sposób (bez konieczności rzucania kostką, przyjmuje się go z góry za udany), jednak sprowadza on na was gniew Macmillanów, najpewniej trwający po kres waszych dni. Lub przynajmniej do czasu wspólnego pojednawczego picia ognistej. Inną opcją jest posiadanie lisa Śpiocha - mieszkańcy Puddlemere uznają go za tyle uroczego, że odpuszczą wam wszelkie winy bez konieczności upijania się. Przecież nie mielibyście z nimi szans.
W międzyczasie, gdzieś w krzakach, pomiędzy jednym zadaniem a drugim, lis pomagający Roselyn i Bearnardowi ugryzł tego należącego do Charlie i Steffena. Auć!
L.p. | Grupa | I | II | III | IV | Suma |
1. | Cora i Vincent | 0 | 10 | 0 | 35 | 35 |
2. | Charlie i Steffen | 0 | 10 | -3 | 29 | 29 |
3. | Marcella i Florean | 0 | 10 | 0 | 28 | 28 |
3. | Roselyn i Bearnard | 0 | 10 | 0 | 28 | 28 |
4. | Virginia i Constantine | 0 | 10 | 0 | 27 | 27 |
4. | Solene i Ernie | 0 | 10 | 0 | 27 | 27 |
5. | Just i Keat | 0 | 10 | 0 | 23 | 23 |
5. | Kerstin, Gwen i Michael | 0 | -5 | 0 | 23 | 23 |
6. | Susanne i Bertie | 5 | 10 | 0 | 19 | 19 |
7. | Ben i Percival | 5 | -5 | 0 | 11 | 11 |
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
I show not your face but your heart's desire
-Ach tak, Keat pożyczył mi kilt! Mam nadzieję, że jakoś wtapiam się w gości... - z jednej strony Steffa ucieszył (chyba) komplement na temat jego wdzianka, a z drugiej zafrapował się nieco. Myślał, że wszyscy będą tutaj w kiltach, ale sporo czarodziejów zdecydowało się na bardziej... typowe stroje. Miał nadzieję, że nie łamie żadnych obyczajów, nie będąc Szkotem. Przynajmniej pożyczony kilt wyglądał bardziej elegancko niż jego szafa galowa, z której zdążył trochę wyrosnąć odkąd rodzice sprawili mu ją na zakończenie Hogwartu... a na nową nie do końca było go stać, to znaczy nie była na liście jego priorytetów finansowych, o.
Steffen wypatrzył oznaczoną kropką szkatułkę i pomachał do Charlie, aby podeszła bliżej.
-W Dolinie Godryka było trochę... ciemno, co spowalniało poszukiwanie. Przynajmniej przy moim zadaniu, bo trafiliśmy na cmentarz i musieliśmy wykazać się spostrzegawczością i historią magii... Cieszę się, że dzisiaj jest słonecznie i pogodnie! - odpowiedział Charlie, rozglądając się po skrzyniach.
-Tak, to chyba to! - ostrożnie otworzył szkatułkę, a potem gwizdnął z podziwu, widząc binokle. -Ale odjazdowo wyglądają! Chcesz przymierzyć? - roześmiał się, zastanawiając się, kto będzie wyglądał w nich albo komiczniej albo bardziej elegancko - on, intelektualista, czy Charlie, młoda panienka.
Triumfalnie uśmiechnął się do liska, który też wydawał się być z niego dumny, a potem poprowadził ich dalej, biegnąc przez las i co jakiś czas znikając w krzakach. Może coś tropił? Aż nagle... lisek wypadł z krzaków, wyraźnie skołowany, a Steffen przysiągłby, że w zaroślach mignął mu i ogon innego lisa.
-Hej, zostaw go, ty agresywny, paskudny gryzoniu! Nie wiem, kim jesteście, ale grajcie fair i pilnujcie swoich lisów! - rzucił w przestrzeń, licząc, że wredny lis i jego właściciele go usłyszą. W Steffenie natychmiast obudził się instynkt opiekuńczy, bo chociaż zaczął znajomość z lisem dość niepewnie, to szybko przywiązał się do stworzenia. W sumie sam też mógłby pilnować swojego liska, ale hej, nie był on agresorem!
W końcu dotarli do kolejnego zadania, a Steffen z uciechą podskoczył i rozpromienił się od ucha do ucha.
-Runy, to runy! I to całkiem proste! Chwilka, zaraz odczytam ten szyfr... - nachylił się nad zapiskami, a potem rozejrzał i dostrzegł runiczne symbole na kamieniach. -Musimy na nich stanąć w odpowiedniej kolejności. - odgadł od razu, bo dla byle runisty to całkiem logiczne i proste zabezpieczenie.
A Macmillanowie trafili dziś na wyspecjalizowanego runistę!
1. rzut na runy, poziom IV, bonus +100
2. skarb
Steffen wypatrzył oznaczoną kropką szkatułkę i pomachał do Charlie, aby podeszła bliżej.
-W Dolinie Godryka było trochę... ciemno, co spowalniało poszukiwanie. Przynajmniej przy moim zadaniu, bo trafiliśmy na cmentarz i musieliśmy wykazać się spostrzegawczością i historią magii... Cieszę się, że dzisiaj jest słonecznie i pogodnie! - odpowiedział Charlie, rozglądając się po skrzyniach.
-Tak, to chyba to! - ostrożnie otworzył szkatułkę, a potem gwizdnął z podziwu, widząc binokle. -Ale odjazdowo wyglądają! Chcesz przymierzyć? - roześmiał się, zastanawiając się, kto będzie wyglądał w nich albo komiczniej albo bardziej elegancko - on, intelektualista, czy Charlie, młoda panienka.
Triumfalnie uśmiechnął się do liska, który też wydawał się być z niego dumny, a potem poprowadził ich dalej, biegnąc przez las i co jakiś czas znikając w krzakach. Może coś tropił? Aż nagle... lisek wypadł z krzaków, wyraźnie skołowany, a Steffen przysiągłby, że w zaroślach mignął mu i ogon innego lisa.
-Hej, zostaw go, ty agresywny, paskudny gryzoniu! Nie wiem, kim jesteście, ale grajcie fair i pilnujcie swoich lisów! - rzucił w przestrzeń, licząc, że wredny lis i jego właściciele go usłyszą. W Steffenie natychmiast obudził się instynkt opiekuńczy, bo chociaż zaczął znajomość z lisem dość niepewnie, to szybko przywiązał się do stworzenia. W sumie sam też mógłby pilnować swojego liska, ale hej, nie był on agresorem!
W końcu dotarli do kolejnego zadania, a Steffen z uciechą podskoczył i rozpromienił się od ucha do ucha.
-Runy, to runy! I to całkiem proste! Chwilka, zaraz odczytam ten szyfr... - nachylił się nad zapiskami, a potem rozejrzał i dostrzegł runiczne symbole na kamieniach. -Musimy na nich stanąć w odpowiedniej kolejności. - odgadł od razu, bo dla byle runisty to całkiem logiczne i proste zabezpieczenie.
A Macmillanowie trafili dziś na wyspecjalizowanego runistę!
1. rzut na runy, poziom IV, bonus +100
2. skarb
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k15' : 6
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k15' : 6
Nie spodziewała się, że ich wspólna przygoda tak szybko obierze przerażający kierunek, ale z drugiej strony w ogóle nie próbowała przedwcześnie dociekać, na czym będzie polegać zabawa, bo za mało znała się na czarach. Stwierdziła, że najlepsze, co może zrobić, to na nic się nie nastawiać i pozwolić światu zaskakiwać ją raz za razem - im bardziej rzecz nieznana, tym ciekawsza, prawda? A jednak liczyła na przyjemne niespodzianki rodem z książek przygodowych o wyprawach na nowe lądy. Nie przyszło jej na myśl, że w ogóle jest w stanie wystraszyć się czegokolwiek na weselu i to w towarzystwie brata i uroczej Gwen. No, może ewentualnie czegoś niegroźnego, tajemniczego trzasku albo cienia, tak dla klimatu.
Zamiast tego przez dłuższy moment dochodziła do siebie po wypadku z ogniem, który na dobrą sprawę nie był nawet gorący, nie żarzył się i nie skwierczał piekielnie. Przyciskała dłoń do serca i próbowała złapać pewny oddech, a kiedy Mike ją ostrzegł, oczywiście odwróciła głowę. Tyle, że coś z największego lęku brata i tak jej mignęło, może nie cały obraz, ale tak potężną sylwetkę wilkołaka trudno było przegapić. Później to Gwen odciągnęła ich, za co Kerstin była jej bardzo wdzięczna, bo wciąż czuła się sparaliżowana, choć z innego powodu. Do tej pory nie wiedziała nawet, że coś takiego jak bogin istnieje, a teraz nie mogła przestać myśleć o tym jak wyglądałyby boginy wszystkich Tonksów: Just, Gabriela, nawet taty... Skąd w ogóle brały się koszmarne upiory, które tak mieszały w głowie? Na własnej skórze się przekonała, że Michael jej nie oszukał, ale wcale się z tego faktu nie cieszyła.
Nie odbiegli zbyt daleko, żeby nie stracić z oczu liska - liska, o którym Kerstin już niemal zapomniała, przez co teraz zżerało ją poczucie winy - i po jakimś czasie widmo zupełnie się rozwiało, a Gwen jako pierwsza - i chyba z nich wszystkich jednak najodważniejsza - wróciła po szkatułkę.
Kerstin wykorzystała chwilę, żeby złapać brata mocno za rękę i milcząco zmusić, by na nią spojrzał. Nie zrobiłaby tego w towarzystwie, ale wiedziała, że jeżeli się wcale nie odezwie, to będzie ją to zżerało do końca zabawy, a przecież nie o to chodziło.
- Mike, nie jesteś potworem - powiedziała cicho i z naciskiem, patrząc mu w oczy.
Na rozwijanie tego tematu nie miała ochoty, bo Gwen wracała już z liskiem i kryształem w ręku, a poza tym ten cały... bogin wydawał się strasznie podły z naruszaniem skrytych lęków. Kerstin było wręcz wstyd, że w porównaniu do Gwen i Michaela jej własna fobia jest zupełnie naiwna. Zamiast więc zmuszać brata do odpowiedzi, od razu dodała to, co uznała za najlepsze.
- Gwen wciąż wygląda na roztrzęsioną. Znasz ją lepiej, porozmawiaj z nią. Przecież mamy się świetnie bawić, prawda? - uśmiechnęła się lekko. Może trochę przesadzała z roztrzęsieniem czarodziejki, ale... - Och, to wygląda jak magiczny kryształ! Ale jest śliczny - to powiedziała już głośno, gdy zbliżyła się do nich Gwen, a potem taktownie schyliła się, żeby pogłaskać liska i pozwoliła zwierzęciu poprowadzić się dalej jako pierwszej.
Nawet jeżeli trochę się bała iść przodem, to wyprostowała ramiona i zachowała odwagę. Wciąż przeżywała ten ogień i tego wilkołaka, potrzebowała lekkiego stresu, żeby odciągnąć myśli i skupić się na poszukiwaniach. Szli przez dłuższą chwilę, aż wreszcie dotarli na mokre trzęsawisko. Kerstin westchnęła cicho, zerkając na swoje czerwone pantofle, które już prawie całe zarosły brudem. A gdyby tak je zdjąć i iść dalej boso...?
Zatrzymała się i stanęła jak wryta. W oddali majaczyło olbrzymie stworzenie, którego nie potrafiła nawet nazwać, ale dziób miało wielki jak drapieżny ptak, a nogi końskie. Na moment oblał ją zimny pot i poczuła się, jakby miała za chwilę zemdleć, ale wtedy dostrzegła po drugiej stronie trzęsawiska innych czarodziejów, którzy się po prostu... skradali. No tak, przecież potwór jeszcze ich nie dostrzegł, musieli po prostu zachowywać się bardzo cicho. Cicho jak lis, który znowu ruszył przodem. Odwróciła się do Mike'a i Gwen, wymownie położyła palec na ustach, a potem ruszyła pierwsza za lisem, zanim brat mógłby próbować ją powstrzymać.
Zamiast tego przez dłuższy moment dochodziła do siebie po wypadku z ogniem, który na dobrą sprawę nie był nawet gorący, nie żarzył się i nie skwierczał piekielnie. Przyciskała dłoń do serca i próbowała złapać pewny oddech, a kiedy Mike ją ostrzegł, oczywiście odwróciła głowę. Tyle, że coś z największego lęku brata i tak jej mignęło, może nie cały obraz, ale tak potężną sylwetkę wilkołaka trudno było przegapić. Później to Gwen odciągnęła ich, za co Kerstin była jej bardzo wdzięczna, bo wciąż czuła się sparaliżowana, choć z innego powodu. Do tej pory nie wiedziała nawet, że coś takiego jak bogin istnieje, a teraz nie mogła przestać myśleć o tym jak wyglądałyby boginy wszystkich Tonksów: Just, Gabriela, nawet taty... Skąd w ogóle brały się koszmarne upiory, które tak mieszały w głowie? Na własnej skórze się przekonała, że Michael jej nie oszukał, ale wcale się z tego faktu nie cieszyła.
Nie odbiegli zbyt daleko, żeby nie stracić z oczu liska - liska, o którym Kerstin już niemal zapomniała, przez co teraz zżerało ją poczucie winy - i po jakimś czasie widmo zupełnie się rozwiało, a Gwen jako pierwsza - i chyba z nich wszystkich jednak najodważniejsza - wróciła po szkatułkę.
Kerstin wykorzystała chwilę, żeby złapać brata mocno za rękę i milcząco zmusić, by na nią spojrzał. Nie zrobiłaby tego w towarzystwie, ale wiedziała, że jeżeli się wcale nie odezwie, to będzie ją to zżerało do końca zabawy, a przecież nie o to chodziło.
- Mike, nie jesteś potworem - powiedziała cicho i z naciskiem, patrząc mu w oczy.
Na rozwijanie tego tematu nie miała ochoty, bo Gwen wracała już z liskiem i kryształem w ręku, a poza tym ten cały... bogin wydawał się strasznie podły z naruszaniem skrytych lęków. Kerstin było wręcz wstyd, że w porównaniu do Gwen i Michaela jej własna fobia jest zupełnie naiwna. Zamiast więc zmuszać brata do odpowiedzi, od razu dodała to, co uznała za najlepsze.
- Gwen wciąż wygląda na roztrzęsioną. Znasz ją lepiej, porozmawiaj z nią. Przecież mamy się świetnie bawić, prawda? - uśmiechnęła się lekko. Może trochę przesadzała z roztrzęsieniem czarodziejki, ale... - Och, to wygląda jak magiczny kryształ! Ale jest śliczny - to powiedziała już głośno, gdy zbliżyła się do nich Gwen, a potem taktownie schyliła się, żeby pogłaskać liska i pozwoliła zwierzęciu poprowadzić się dalej jako pierwszej.
Nawet jeżeli trochę się bała iść przodem, to wyprostowała ramiona i zachowała odwagę. Wciąż przeżywała ten ogień i tego wilkołaka, potrzebowała lekkiego stresu, żeby odciągnąć myśli i skupić się na poszukiwaniach. Szli przez dłuższą chwilę, aż wreszcie dotarli na mokre trzęsawisko. Kerstin westchnęła cicho, zerkając na swoje czerwone pantofle, które już prawie całe zarosły brudem. A gdyby tak je zdjąć i iść dalej boso...?
Zatrzymała się i stanęła jak wryta. W oddali majaczyło olbrzymie stworzenie, którego nie potrafiła nawet nazwać, ale dziób miało wielki jak drapieżny ptak, a nogi końskie. Na moment oblał ją zimny pot i poczuła się, jakby miała za chwilę zemdleć, ale wtedy dostrzegła po drugiej stronie trzęsawiska innych czarodziejów, którzy się po prostu... skradali. No tak, przecież potwór jeszcze ich nie dostrzegł, musieli po prostu zachowywać się bardzo cicho. Cicho jak lis, który znowu ruszył przodem. Odwróciła się do Mike'a i Gwen, wymownie położyła palec na ustach, a potem ruszyła pierwsza za lisem, zanim brat mógłby próbować ją powstrzymać.
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Uniósł wymownie jedną brew, tylko w ten sposób komentując jej odpowiedź. Typ od bukietu, z którym poszła na randkę, został zdegradowany przez Tonks do roli absztyfikanta rzucającego w stronę wszystkich, którzy się koło niej kręcili, pochmurne spojrzenia, chociaż sam miał u swojego boku kobietę, obok której trudno przejść obojętnie. - Randka była kiepska? - gdyby rozmawiali o jakimś abstrakcyjnym osobniku, powiedziałby, że pierwsza często jest niewypałem i mogłaby pozwolić mu się zabrać na drugą, ale po tej wymianie spojrzeń to już nie był taki pewien, co to za jeden.
- Czego nie wiedziałaś? - wyglądało na to, że będzie się z czegoś gęsto tłumaczyć, ale nie miał najmniejszego pojęcia, o co mogło chodzić - do czasu. - Hanka ci to powiedziała... po tym, jak sama zdecydowała, że przyjdzie tutaj z Percivalem? Bo przyszli razem, co nie? Chce oznajmić światu, że są razem i robi się poważnie? - przystojny, przyjaźni się z jej bratem, doświadczony smokolog, były arystokrata, no i przede wszystkim w odpowiednim wieku; to był jej kandydat idealny? - Za kilka miesięcy spotkamy się na ich ślubie? - z początku nie załapał, że chodziło o ich dwójkę, a Hannah była tylko nieistotnym elementem narracji, przy którym on sam niepotrzebnie zatrzymał się za dłużej; wygląda na to, że w gruncie rzeczy Tonks myślała... przygryzł wargę, robiąc poważną minę na przekór temu, co właśnie poczuł - wrócimy do tego - przerwał jej, zabierając się za wykonanie zadania; a gdy tylko zdobyli drewnianą skrzyneczkę, zrobił pętlę wokół testrali, chwilę zbyt długo przypatrując się temu, jak wyglądały na tle chmurnego, szkockiego nieba. Ostatecznie, już po wylądowaniu, ukłonił się przed Just, prezentując jej zdobycz - złotego znicza. - Schowam to na razie do tego czegoś - sporrana - przynajmniej na coś się przyda - ostatnie spojrzenie na stworzenia i ruszyli w ślad za rudym towarzyszem. - W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do jednego - musisz zobaczyć jak ktoś umiera, żeby zrozumieć czym jest śmierć, dopiero wtedy jesteś w stanie je dostrzec - nie zamierzał pytać, czyją śmierć widziała, ani jak wiele ich było i do jakiego stopnia zrozumiała, czym jest ból rozdzierający serce po stracie bliskiej osoby. To chyba kiepski temat na wesele.
Mógł roześmiać się, kwitując jej obawy jakimś mało wyszukanym żartem, ale nie potrafił się powstrzymać przed tym, żeby chwilę potrzymać ją w niepewności; odgrodziła ich od siebie cisza, a on zdawał się pochmurnieć z każdym kolejnym krokiem, jakby zbierał się do poruszenia tematu, który cholernie go gnębi.
Zbliżając się do skrzyni, przykucnął tuż przed nią, i nim otworzył wieko, rzucił Tonks przez ramię udręczone spojrzenie. - A co, jeśli ja jestem poważnie zainteresowany tobą? Nie pomyślałaś o tym wcześniej? - kącik ust drgnął nieznacznie, lecz starał się zachować pokerową twarz i potrzymać ją jeszcze chwilę w niepewności. Nie mógł wybrać lepszego momentu, by podnieść wieko skrzyni.
W której nie znajdowało się nic poza skarbem.
- To wszystko? - trochę za łatwo im poszło, nie to, żeby narzekał, ale...
Wtedy ją usłyszał.
Gęsta mgła przedzierała się między drzewami, sącząc się jak trucizna do jego umysłu, sparaliżował go strach, kiedy Frances krzyknęła po raz pierwszy, przejmująco, jakby właśnie zaczęła walczyć o życie. Obrócił się wokół siebie, lokalizując, z której strony dobiegał dźwięk, a w jego oczach pojawił się czysty strach. Nie miało znaczenia to, że Frances nie było nawet na tym weselu, żaden racjonalny argument do niego nie docierał - liczyło się tylko to, że ona jest gdzieś tam, w pobliżu, że...
Wzrok osiadł na otwartej skrzyni, a ciche przekleństwo zasklepiło się na jego ustach, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co najprawdopodobniej się stało. Już raz się na to nabrał.
Mgła gęstniała, a krzyk było słychać coraz bliżej, drżącymi rękami sięgnął po różdżkę, wypowiadając cicho - riddiculus - wyobrażając sobie jednocześnie, jak siostra zaczyna się śmiać, zaraźliwie, w sposób, na który nie można było zareagować inaczej, niż zaśmiać się razem z nią.
-5 za liska!
- Czego nie wiedziałaś? - wyglądało na to, że będzie się z czegoś gęsto tłumaczyć, ale nie miał najmniejszego pojęcia, o co mogło chodzić - do czasu. - Hanka ci to powiedziała... po tym, jak sama zdecydowała, że przyjdzie tutaj z Percivalem? Bo przyszli razem, co nie? Chce oznajmić światu, że są razem i robi się poważnie? - przystojny, przyjaźni się z jej bratem, doświadczony smokolog, były arystokrata, no i przede wszystkim w odpowiednim wieku; to był jej kandydat idealny? - Za kilka miesięcy spotkamy się na ich ślubie? - z początku nie załapał, że chodziło o ich dwójkę, a Hannah była tylko nieistotnym elementem narracji, przy którym on sam niepotrzebnie zatrzymał się za dłużej; wygląda na to, że w gruncie rzeczy Tonks myślała... przygryzł wargę, robiąc poważną minę na przekór temu, co właśnie poczuł - wrócimy do tego - przerwał jej, zabierając się za wykonanie zadania; a gdy tylko zdobyli drewnianą skrzyneczkę, zrobił pętlę wokół testrali, chwilę zbyt długo przypatrując się temu, jak wyglądały na tle chmurnego, szkockiego nieba. Ostatecznie, już po wylądowaniu, ukłonił się przed Just, prezentując jej zdobycz - złotego znicza. - Schowam to na razie do tego czegoś - sporrana - przynajmniej na coś się przyda - ostatnie spojrzenie na stworzenia i ruszyli w ślad za rudym towarzyszem. - W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do jednego - musisz zobaczyć jak ktoś umiera, żeby zrozumieć czym jest śmierć, dopiero wtedy jesteś w stanie je dostrzec - nie zamierzał pytać, czyją śmierć widziała, ani jak wiele ich było i do jakiego stopnia zrozumiała, czym jest ból rozdzierający serce po stracie bliskiej osoby. To chyba kiepski temat na wesele.
Mógł roześmiać się, kwitując jej obawy jakimś mało wyszukanym żartem, ale nie potrafił się powstrzymać przed tym, żeby chwilę potrzymać ją w niepewności; odgrodziła ich od siebie cisza, a on zdawał się pochmurnieć z każdym kolejnym krokiem, jakby zbierał się do poruszenia tematu, który cholernie go gnębi.
Zbliżając się do skrzyni, przykucnął tuż przed nią, i nim otworzył wieko, rzucił Tonks przez ramię udręczone spojrzenie. - A co, jeśli ja jestem poważnie zainteresowany tobą? Nie pomyślałaś o tym wcześniej? - kącik ust drgnął nieznacznie, lecz starał się zachować pokerową twarz i potrzymać ją jeszcze chwilę w niepewności. Nie mógł wybrać lepszego momentu, by podnieść wieko skrzyni.
W której nie znajdowało się nic poza skarbem.
- To wszystko? - trochę za łatwo im poszło, nie to, żeby narzekał, ale...
Wtedy ją usłyszał.
Gęsta mgła przedzierała się między drzewami, sącząc się jak trucizna do jego umysłu, sparaliżował go strach, kiedy Frances krzyknęła po raz pierwszy, przejmująco, jakby właśnie zaczęła walczyć o życie. Obrócił się wokół siebie, lokalizując, z której strony dobiegał dźwięk, a w jego oczach pojawił się czysty strach. Nie miało znaczenia to, że Frances nie było nawet na tym weselu, żaden racjonalny argument do niego nie docierał - liczyło się tylko to, że ona jest gdzieś tam, w pobliżu, że...
Wzrok osiadł na otwartej skrzyni, a ciche przekleństwo zasklepiło się na jego ustach, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co najprawdopodobniej się stało. Już raz się na to nabrał.
Mgła gęstniała, a krzyk było słychać coraz bliżej, drżącymi rękami sięgnął po różdżkę, wypowiadając cicho - riddiculus - wyobrażając sobie jednocześnie, jak siostra zaczyna się śmiać, zaraźliwie, w sposób, na który nie można było zareagować inaczej, niż zaśmiać się razem z nią.
-5 za liska!
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k15' : 14
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k15' : 14
Wywrócił oczami, gotów odpowiedzieć, że żaden Ślizgon nie zdoła wytrącić stoickiego Gryfona z emocjonalnej równowagi, ale wypita już ognista whisky wbrew pozorom łagodziła podobne nastoletnie dąsy, zamieniając zasiane ziarno kłótni w bynajmniej przyjacielską wymianę słownych kuksańców. - Spróbuj. Może nawet mnie uderzysz? - spytał niskim tonem, zadowolony, że obok nich nie ma nikogo oprócz widocznie niezachwyconego lelka i ustawionego na przeciwnym końcu skali liska, wydającego z siebie wesołe zaśpiewy. - Ale pamiętasz, jak takie przepychanki się kończą... - zniżył głos do ochrypłego szeptu i tylko wrodzony rozsądek Wrightów pozwolił mu powstrzymać się od przesunięcia dłonią po karku Percivala. Wymiana zdań dla przypadkowego przechodnia nie brzmiałaby podejrzanie, lecz obydwaj zainteresowani doskonale potrafiliby odrysować pewne wyraźne wspomnienia. Ich relacja zawsze była przecież pełna wyzwań, prowokacji, prób poradzenia sobie z natłokiem uczuć przez agresję, bo tylko tak nauczano chłopców okazywania skomplikowanych uczuć. Dorośli mężczyźni radzili sobie nieco lepiej - albo też znali własne słabości na tyle, by nie przeciągać struny niedopowiedzeń tak mocno, by ta potem walnęła ich w oko. Ben odkaszlnął więc ponownie i odsunął się od Blake'a, próbując zająć ręce naprawianiem fryzury, a później: obmacywaniem wyjętego wspólnie ze skrzyneczki drobiazgu. Pozytywki? - No, wygląda to całkiem nieźle - ocenił naiwnie Jaimie, nieprzywykły do szlacheckich bibelotów, które na pewno nie były trochę zaśniedziałe. Później pochylił się nad domagającym się pieszczot liskiem - niestety, nie Percivalem - i ruszył za zwierzakiem w bok, w gęstniejące opary mokradeł. Najwidoczniej zamiast zbliżać się do centrum zabawy, opuszczali je, teren stawał się bardziej podmokły, mglisty i...duszny.
- Widzisz to, co ja? - spytał zdezorientowany, obserwując, jak z szarości powietrza wysuwa się duch chłopca. Pomimo charakteru ducha, konwersacja z nim nie należała do najprzyjemniejszych, przynajmniej dla Bena: kontakt z duchem dziecka, które najwyraźniej straciło swe niespełnione życie w tym miejscu, wywołał nieprzyjemny dreszcz. Z każdym słowem wypowiedzianym przez zjawę, wrażenie to nieco nikło, a gdy finalnie chłopczyk z nadzieją w oczach poprosił ich o przedstawienie, Ben wziął tę propozycję na poważnie. - Oto historia o niezwykle dzielnego czarodzieja. Czyli - mnie. Big Bena. Czarodzieja zdolnego, przystojnego, niebywale zdolnego - zaczął, modulując głos w stylu narratora magicznej powieści, co wychodziło mu raczej średnio, ale niezbyt się przejmował, starając się oddać jak najlepiej kreowaną historię. - Pewnego dnia urodziwa dziewoja napisała do niego list z prośbą o to, by pozbył się z jej ogródka...wielką bestię, niegrzecznego smoka, trójogona edalskiego, który zalągł się tam zeszłej zimy - kontynuował odgrywanie roli, udając, że rozwija przed sobą pergamin oraz że z zafrasowaniem zastanawia się nad tym, jakże pomóc damie w niedoli. - Oczywiście podjął to wyzwanie. Zjawił się więc na miejscu i zaczął tropić smoka. Wiedział, że bestia jest sprytna i nie podda się bez walki. Krążył więc i krążył, szukając wskazówek... - zawiesił dramatycznie głos, zaczynając rozglądać się dookoła, po czym do werbalnej części historii dodał pantomimę. Krążył wokół krzewów, schylał się i po jakimś czasie podniósł jeden z kamyczków, oglądając go ze wszystkich stron, kątem oka zerkając, czy Percival włączył się w przedstawienie. - Ach, to jego łuska. Musi być niedaleko... - szepnął konspiracyjnym tonem, robiąc coraz mniejsze kręgi wokół Blake'a, podnosząc coraz większe kamyczki, które potem odkładał i podążał tropem bestii. W końcu: ujrzał swego przeciwnika, wyszczerzył do niego zęby w groźnym uśmiechu. - Tu cię mam, smoku! - zakrzyknął dramatycznie, po czym z całym impetem rzucił się na smoka, mając nadzieję, że tenże będzie współpracował i podda się sile mięśni. Zamierzał popchnąć go na miękką, bagnistą ziemię i przygnieść swoim ciałem, a później usiąść mu na biodrach, mierząc w męską pierś pochwyconym patyczkiem. - Poddaj się! Przestań straszyć piękną dziewoję! Zmień ogrodową grotę na inne mieszkanie, bo inaczej...inaczej zapoznasz się z moją Bombardą Maximą! - zawołał dramatycznie, złowrogo pochylając się nad twarzą groźnego smoka, roześmiany, trochę prowokujący, ale dbający o to, by nie wyjść z roli. Nie mógł dać się zrzucić silnej bestii o odurzająco przystojnych rysach i hipnotyzujących, ciemnozielonych oczach.
| kłamstwo I
- Widzisz to, co ja? - spytał zdezorientowany, obserwując, jak z szarości powietrza wysuwa się duch chłopca. Pomimo charakteru ducha, konwersacja z nim nie należała do najprzyjemniejszych, przynajmniej dla Bena: kontakt z duchem dziecka, które najwyraźniej straciło swe niespełnione życie w tym miejscu, wywołał nieprzyjemny dreszcz. Z każdym słowem wypowiedzianym przez zjawę, wrażenie to nieco nikło, a gdy finalnie chłopczyk z nadzieją w oczach poprosił ich o przedstawienie, Ben wziął tę propozycję na poważnie. - Oto historia o niezwykle dzielnego czarodzieja. Czyli - mnie. Big Bena. Czarodzieja zdolnego, przystojnego, niebywale zdolnego - zaczął, modulując głos w stylu narratora magicznej powieści, co wychodziło mu raczej średnio, ale niezbyt się przejmował, starając się oddać jak najlepiej kreowaną historię. - Pewnego dnia urodziwa dziewoja napisała do niego list z prośbą o to, by pozbył się z jej ogródka...wielką bestię, niegrzecznego smoka, trójogona edalskiego, który zalągł się tam zeszłej zimy - kontynuował odgrywanie roli, udając, że rozwija przed sobą pergamin oraz że z zafrasowaniem zastanawia się nad tym, jakże pomóc damie w niedoli. - Oczywiście podjął to wyzwanie. Zjawił się więc na miejscu i zaczął tropić smoka. Wiedział, że bestia jest sprytna i nie podda się bez walki. Krążył więc i krążył, szukając wskazówek... - zawiesił dramatycznie głos, zaczynając rozglądać się dookoła, po czym do werbalnej części historii dodał pantomimę. Krążył wokół krzewów, schylał się i po jakimś czasie podniósł jeden z kamyczków, oglądając go ze wszystkich stron, kątem oka zerkając, czy Percival włączył się w przedstawienie. - Ach, to jego łuska. Musi być niedaleko... - szepnął konspiracyjnym tonem, robiąc coraz mniejsze kręgi wokół Blake'a, podnosząc coraz większe kamyczki, które potem odkładał i podążał tropem bestii. W końcu: ujrzał swego przeciwnika, wyszczerzył do niego zęby w groźnym uśmiechu. - Tu cię mam, smoku! - zakrzyknął dramatycznie, po czym z całym impetem rzucił się na smoka, mając nadzieję, że tenże będzie współpracował i podda się sile mięśni. Zamierzał popchnąć go na miękką, bagnistą ziemię i przygnieść swoim ciałem, a później usiąść mu na biodrach, mierząc w męską pierś pochwyconym patyczkiem. - Poddaj się! Przestań straszyć piękną dziewoję! Zmień ogrodową grotę na inne mieszkanie, bo inaczej...inaczej zapoznasz się z moją Bombardą Maximą! - zawołał dramatycznie, złowrogo pochylając się nad twarzą groźnego smoka, roześmiany, trochę prowokujący, ale dbający o to, by nie wyjść z roli. Nie mógł dać się zrzucić silnej bestii o odurzająco przystojnych rysach i hipnotyzujących, ciemnozielonych oczach.
| kłamstwo I
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 9
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 9
Naprawdę nie sadziłem, że te sowy się mnie przestraszą. Prędzej wzięły mnie za jakiegoś głupca i nie chciały przebywać w moim towarzystwie niż za realne zagrożenie. Na szczęście to nie było takie ważne, bo tak czy siak zdobyliśmy skarb. Ha! Już widziałem oczyma wyobraźni jak zdobywamy główną nagrodę, jakakolwiek by ona nie była. Tak, miałem nadzieję, że wspólnymi siłami uda nam się odstawić pozostałe pary daleko w tyle. - Chyba widziałem wcześniej twojego brata. Skąd zna Anthony'ego i Rię? - Zagaiłem, kiedy brodziliśmy dalej przez mokradła do następnego zadania. Odkąd dołączyłem do Zakonu Feniksa, mój światopogląd trochę się zakrzywił. Zapominałem, że ludzie mogą wieść stosunkowo normalne życie i mieć znajomych, których nie poznali w tajnej organizacji napadając na bank. Tęskniłem za normalnością. - Ten lis prowadzi nas w coraz dziwniejsze miejsca - stwierdziłem, kiedy ruda kita zniknęła gdzieś w krzakach. Trudno, też musieliśmy tam skręcić. Poszedłem przodem i przytrzymałem Marcy gałęzie, żeby choć trochę ułatwić jej przejście. Zatrzymałem się przed bujnym krzewem jeżyny, stając obok naszego futrzanego pomocnika. - To lelek, prawda? - słabo znałem się na zwierzętach, ale symbolika tego konkretnego była na tyle bogata, że przewijała się w wielu książkach, nie tylko tych historycznych. Lelek wróżebnik zwiastujący śmierć. Sympatycznie. Zerknąłem na swoją różdżkę, ale czułem, że straszenie nią ptaka nie ma większego sensu. Schowałem ją z powrotem do kieszeni marynarki. - Masz pomysł jak go przekabacić na naszą stronę? - Bo ja znowu podejmowałem dziwne próby zagadania zwierzęcia, ale lelek zdawał się mnie ignorować. Wpadłem na lepszy pomysł dopiero wtedy, kiedy lisek zaczął cicho wyć. - Mamy zaśpiewać? - Na mojej twarzy wymalowało się przerażenie, bo miałem wiele talentów, ale śpiewanie do nich nie należało. Zaśmiałem się na samą myśl moich śpiewów, ale odchrząknąłem głośno i zacząłem nucić Kociołek gorącej miłości Celestyny Warbeck. - Merlinie, naprawdę śpiewam lelkowi Celestynę - załamałem ręce, spoglądając z rozbawieniem na Marcellę, chociaż tak naprawdę to było wołanie o pomoc.
Rzut na śpiew (-40)
Rzut na śpiew (-40)
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k15' : 13
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k15' : 13
Mokradło
Szybka odpowiedź