Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k15' : 11
--------------------------------
#3 'k20' : 15
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k15' : 11
--------------------------------
#3 'k20' : 15
-Ha! - ucieszył się szczerze Steffen, dla którego zadanie było banalnie proste... ale i tak doskonale się bawił, szczególnie dzięki uznaniu liska. Sprawnie przeprowadził Charlie przez runy, a potem oboje przyjrzeli się skarbowi.
-O, to alfabet runiczny! Nie zgub swojego światła - tak tu jest napisane. Całkiem ładny naszyjnik z mądrym przekazem, podoba ci się? Pasuje do Ciebie... - uśmiechnął się blado, podsuwając błyskotkę Charlie. Nie znał się za bardzo na biżuterii, a tym bardziej na guście koleżanki, ale inskrypcja całkiem do niej pasowała, szczególnie, że ostatnio wydawała się jakaś przygaszona...
-Chyba całkiem nieźle nam idzie! - z pewnym zdziwieniem zabrał od liska skórzane rękawiczki, myśląc że zgubiła je inna para. Cattermole złapał wiatr w skrzydła, więc szybko ruszył za liskiem, zadowolony z wykonanego zadania. Mieli wyjątkowe szczęście, że trafiła się im akurat łamigłówka z dziedziny run i liczył, że zyskali dzięki temu trochę czasu. Inne pary pewnie odczytywałyby labirynt wolniej!
-Jak myślisz, może nam się poszczęści i kolejne zadanie będzie dotyczyło transmutacji? Albo alchemii? - paplał wesoło. W głębi duszy wiedział, że trudno mieć takie szczęście cały czas, ale pozostawał optymistą!
Mina zrzedła mu jednak na widok poltergeista, który zaczął paplać coś bez ładu i składu na temat dawnej ukochanej.
-Proszę ducha, ale my nie... - wtrącił nieśmiało Steffek, ale nie był w stanie przebić się przez słowotok potergeista (nie cierpiał poltergeistów), który machał wściekle szablą. Cattermole aż poczerwieniał, na poważnie rozważając ściągnięcie klątwy poltergeista, ale to zajęłoby za dużo czasu i kto wie, może akurat ten jest... oswojony, albo Macmillanowie go lubią? Gdy lisek podbiegł do floretów, Steffen pobladł, a potem westchnął ciężko i włożył rękawiczkę na prawą dłoń.
-Łap, na... wszelki wypadek! Ale spokojnie, załatwimy to po męsku! - rzucił drugą rękawiczkę do Charlie, a potem spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale coś mu nie wychodziło. Nigdy nie miał w dłoni szabli, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz!
1. szermierka (-40)
2. skarb
-O, to alfabet runiczny! Nie zgub swojego światła - tak tu jest napisane. Całkiem ładny naszyjnik z mądrym przekazem, podoba ci się? Pasuje do Ciebie... - uśmiechnął się blado, podsuwając błyskotkę Charlie. Nie znał się za bardzo na biżuterii, a tym bardziej na guście koleżanki, ale inskrypcja całkiem do niej pasowała, szczególnie, że ostatnio wydawała się jakaś przygaszona...
-Chyba całkiem nieźle nam idzie! - z pewnym zdziwieniem zabrał od liska skórzane rękawiczki, myśląc że zgubiła je inna para. Cattermole złapał wiatr w skrzydła, więc szybko ruszył za liskiem, zadowolony z wykonanego zadania. Mieli wyjątkowe szczęście, że trafiła się im akurat łamigłówka z dziedziny run i liczył, że zyskali dzięki temu trochę czasu. Inne pary pewnie odczytywałyby labirynt wolniej!
-Jak myślisz, może nam się poszczęści i kolejne zadanie będzie dotyczyło transmutacji? Albo alchemii? - paplał wesoło. W głębi duszy wiedział, że trudno mieć takie szczęście cały czas, ale pozostawał optymistą!
Mina zrzedła mu jednak na widok poltergeista, który zaczął paplać coś bez ładu i składu na temat dawnej ukochanej.
-Proszę ducha, ale my nie... - wtrącił nieśmiało Steffek, ale nie był w stanie przebić się przez słowotok potergeista (nie cierpiał poltergeistów), który machał wściekle szablą. Cattermole aż poczerwieniał, na poważnie rozważając ściągnięcie klątwy poltergeista, ale to zajęłoby za dużo czasu i kto wie, może akurat ten jest... oswojony, albo Macmillanowie go lubią? Gdy lisek podbiegł do floretów, Steffen pobladł, a potem westchnął ciężko i włożył rękawiczkę na prawą dłoń.
-Łap, na... wszelki wypadek! Ale spokojnie, załatwimy to po męsku! - rzucił drugą rękawiczkę do Charlie, a potem spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale coś mu nie wychodziło. Nigdy nie miał w dłoni szabli, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz!
1. szermierka (-40)
2. skarb
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Było widać, że Steffen jest bardzo zadowolony z zadania. Nic dziwnego, Charlie też cieszyłaby się, gdyby trafiła na coś związanego z jej zainteresowaniami, zwłaszcza z eliksirami lub astronomią, choć była pewna, że i z zadaniem dotyczącym zielarstwa, magicznych stworzeń czy transmutacji też mogłaby sobie poradzić. Miała rozległe zainteresowania, zawsze kochała wiedzę. Ale nie wiadomo było, co ich jeszcze spotka w tym lesie. Macmillanowie postarali się, by zapewnić swoim gościom atrakcje, a jak bardzo zaskakujące one były, mieli przekonać się za chwilę.
Teraz jednak najpierw skupiła się na zawartości skrzyneczki, którą znaleźli.
- Całkiem ładna – powiedziała. Może nie do końca w jej guście, bo była osobą bardzo skromną, nie lubiącą obwieszać się zbyt wieloma ozdobami poza stale zawieszonymi na szyi pod ubraniem kamieniami z zeszłorocznego festiwalu lata, które podobno wzmacniały jej zdolności alchemiczne. Ale nie mogła odmówić jej ładności, choć była pewna, że to co znajdowali i tak pod koniec będzie musiało zostać zwrócone; Macmillanowie na pewno nie rozdawaliby swoich błyskotek gościom. Dlatego nie traktowała niczego, co znaleźli, jako ich, a jako rekwizyty służące do uczestnictwa w tej zabawie. Wzięła bransoletkę i schowała ją do kieszeni, po czym ruszyli ścieżką za liskiem.
- Byłoby cudownie trafić na coś, na czym ja się znam tak jak ty na runach – rzekła. Także chciała móc coś zrobić, a nie jedynie podążać za lisem i Steffenem; z zadaniem z runami by sobie poradziła, ale na pewno zajęłoby jej to więcej czasu, bo jej znajomość run była podstawowa, i minęło sporo czasu odkąd faktycznie się ich uczyła, dlatego nic ponad te podstawy nie pamiętała. W dorosłości były pilniejsze rzeczy do nauki, te mniej ważne musiały odejść na dalszy plan. A czas był istotny, jeśli chcieli w miarę sprawnie dotrzeć do końca i opuścić mokradła, dlatego w tamtym przypadku rozsądniej było oddać pierwszeństwo kompanowi będącemu znawcą run.
Lisek z niewiadomego powodu upuścił z pyszczka parę rękawiczek. Charlie była pewna, że może to ktoś z innych uczestników je zgubił i ich lis je odnalazł.
- Ciekawe, czyje są, może trzeba mu będzie je później oddać? – zastanowiła się.
Steffen nie zdążył odpowiedzieć na jej pytania, które mu zadała, bo właśnie wtedy ich oczom ukazał się… duch. Właściwie nie był to widok zaskakujący, bo przecież w magicznym świecie regularnie spotykało się jakieś duchy, ale i tak trochę się przelękła w pierwszej chwili, może dlatego, że ten duch nie wyglądał tak przyjaźnie jak te w Hogwarcie. Wydawał się rozeźlony ich pojawieniem się i oskarżał ich o coś, czego z całą pewnością nie zrobili.
- Panie duchu, jesteśmy niewinni, my tylko… - odezwała się nieśmiało, ale nawet Steffen w tej sytuacji stracił całe swoje wygadanie, kiedy oboje zostali przytłoczeni wywodem ducha. Na całe szczęście dla nich, duchy jako istoty niematerialne nie mogły uczynić im realnej krzywdy, więc chyba nie musiała się bać, że nagle przebije ich leżącą na ziemi szablą czy jak to się nazywało, kompletnie nie znała się na broni, nigdy nie miała takowej w ręce.
Zadrżała niespokojnie, patrząc jak Steffen pierwszy chwyta za ów dziwną szabelkę. Jako dawny Gryfon był odważniejszy od niej, ona była lękliwą byłą Krukonką. Miała nadzieję, że mu się uda i on sobie poradzi z tym zdecydowanie męskim zadaniem. Choć młody, na pewno miał więcej siły niż ona, wątła i wychudzona alchemiczka w kiepskim stanie emocjonalnym który tak usilnie próbowała ukryć. Chwyciła jednak rękawiczkę, patrząc jak Steffen próbuje sprostać oczekiwaniom ducha, ale najwyraźniej i on nigdy nie uczył się szermierki.
- Nie potrafię, ale… spróbuję – szepnęła, sięgając po drugą szabelkę dłonią, na której miała rękawiczkę. Nie wiedziała nawet, czy trzyma ją poprawnie, ale chyba w taki sposób trzymał ją bohater na jednym z portretów w Hogwarcie, o ile dobrze pamiętała. Choć niewykluczone, że pamiętała źle, była delikatną dziewczyną, niezainteresowaną tak typowo męskimi sprawami. Nawet z użyciem różdżki nie potrafiła się pojedynkować, a co dopiero bronią której nigdy nie dotykała ani nie widziała inaczej niż na obrazach lub w książkach, bo w jej rodzinnym domu nikt nie interesował się tym. Macmillanowie pewnie to umieli, mogła sobie nawet wyobrazić, że Anthony poradziłby sobie z tym wyzwaniem bez większego problemu, ale nie ona. Ale nie chciała zawieść Steffena, dlatego musiała spróbować, bo inaczej nie zdobędą skarbu. Najlepiej jak potrafiła machnęła dziwaczną, małą szabelką, choć pewnie wypadało to pokracznie i tylko szczęśliwy przypadek mógłby ją uratować. Lub może duch rozbawi się jej popisami na tyle, że im odpuści? Dobrze, że Anthony tego nie widział, bo byłaby jeszcze bardziej zawstydzona i niepewna, gdyby jej niespełniona miłość ją teraz oglądała, jak próbowała smagać powietrze drżącym ostrzem, by sprawić, że duch pozwoli im dotrzeć do skarbu.
| 1 – szermierka, brak biegłości, 2 – skarb (k15), 3 – nowe zadanie
Teraz jednak najpierw skupiła się na zawartości skrzyneczki, którą znaleźli.
- Całkiem ładna – powiedziała. Może nie do końca w jej guście, bo była osobą bardzo skromną, nie lubiącą obwieszać się zbyt wieloma ozdobami poza stale zawieszonymi na szyi pod ubraniem kamieniami z zeszłorocznego festiwalu lata, które podobno wzmacniały jej zdolności alchemiczne. Ale nie mogła odmówić jej ładności, choć była pewna, że to co znajdowali i tak pod koniec będzie musiało zostać zwrócone; Macmillanowie na pewno nie rozdawaliby swoich błyskotek gościom. Dlatego nie traktowała niczego, co znaleźli, jako ich, a jako rekwizyty służące do uczestnictwa w tej zabawie. Wzięła bransoletkę i schowała ją do kieszeni, po czym ruszyli ścieżką za liskiem.
- Byłoby cudownie trafić na coś, na czym ja się znam tak jak ty na runach – rzekła. Także chciała móc coś zrobić, a nie jedynie podążać za lisem i Steffenem; z zadaniem z runami by sobie poradziła, ale na pewno zajęłoby jej to więcej czasu, bo jej znajomość run była podstawowa, i minęło sporo czasu odkąd faktycznie się ich uczyła, dlatego nic ponad te podstawy nie pamiętała. W dorosłości były pilniejsze rzeczy do nauki, te mniej ważne musiały odejść na dalszy plan. A czas był istotny, jeśli chcieli w miarę sprawnie dotrzeć do końca i opuścić mokradła, dlatego w tamtym przypadku rozsądniej było oddać pierwszeństwo kompanowi będącemu znawcą run.
Lisek z niewiadomego powodu upuścił z pyszczka parę rękawiczek. Charlie była pewna, że może to ktoś z innych uczestników je zgubił i ich lis je odnalazł.
- Ciekawe, czyje są, może trzeba mu będzie je później oddać? – zastanowiła się.
Steffen nie zdążył odpowiedzieć na jej pytania, które mu zadała, bo właśnie wtedy ich oczom ukazał się… duch. Właściwie nie był to widok zaskakujący, bo przecież w magicznym świecie regularnie spotykało się jakieś duchy, ale i tak trochę się przelękła w pierwszej chwili, może dlatego, że ten duch nie wyglądał tak przyjaźnie jak te w Hogwarcie. Wydawał się rozeźlony ich pojawieniem się i oskarżał ich o coś, czego z całą pewnością nie zrobili.
- Panie duchu, jesteśmy niewinni, my tylko… - odezwała się nieśmiało, ale nawet Steffen w tej sytuacji stracił całe swoje wygadanie, kiedy oboje zostali przytłoczeni wywodem ducha. Na całe szczęście dla nich, duchy jako istoty niematerialne nie mogły uczynić im realnej krzywdy, więc chyba nie musiała się bać, że nagle przebije ich leżącą na ziemi szablą czy jak to się nazywało, kompletnie nie znała się na broni, nigdy nie miała takowej w ręce.
Zadrżała niespokojnie, patrząc jak Steffen pierwszy chwyta za ów dziwną szabelkę. Jako dawny Gryfon był odważniejszy od niej, ona była lękliwą byłą Krukonką. Miała nadzieję, że mu się uda i on sobie poradzi z tym zdecydowanie męskim zadaniem. Choć młody, na pewno miał więcej siły niż ona, wątła i wychudzona alchemiczka w kiepskim stanie emocjonalnym który tak usilnie próbowała ukryć. Chwyciła jednak rękawiczkę, patrząc jak Steffen próbuje sprostać oczekiwaniom ducha, ale najwyraźniej i on nigdy nie uczył się szermierki.
- Nie potrafię, ale… spróbuję – szepnęła, sięgając po drugą szabelkę dłonią, na której miała rękawiczkę. Nie wiedziała nawet, czy trzyma ją poprawnie, ale chyba w taki sposób trzymał ją bohater na jednym z portretów w Hogwarcie, o ile dobrze pamiętała. Choć niewykluczone, że pamiętała źle, była delikatną dziewczyną, niezainteresowaną tak typowo męskimi sprawami. Nawet z użyciem różdżki nie potrafiła się pojedynkować, a co dopiero bronią której nigdy nie dotykała ani nie widziała inaczej niż na obrazach lub w książkach, bo w jej rodzinnym domu nikt nie interesował się tym. Macmillanowie pewnie to umieli, mogła sobie nawet wyobrazić, że Anthony poradziłby sobie z tym wyzwaniem bez większego problemu, ale nie ona. Ale nie chciała zawieść Steffena, dlatego musiała spróbować, bo inaczej nie zdobędą skarbu. Najlepiej jak potrafiła machnęła dziwaczną, małą szabelką, choć pewnie wypadało to pokracznie i tylko szczęśliwy przypadek mógłby ją uratować. Lub może duch rozbawi się jej popisami na tyle, że im odpuści? Dobrze, że Anthony tego nie widział, bo byłaby jeszcze bardziej zawstydzona i niepewna, gdyby jej niespełniona miłość ją teraz oglądała, jak próbowała smagać powietrze drżącym ostrzem, by sprawić, że duch pozwoli im dotrzeć do skarbu.
| 1 – szermierka, brak biegłości, 2 – skarb (k15), 3 – nowe zadanie
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 13
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 13
Nie miała potrzeby zabierania się za zadania jako pierwsza. Keaton znał jej możliwości, a ona dziś dobrze czuła się w roli zabezpieczenia, trochę obserwatora, może ozdoby, która jedynie kroczyła za swoim towarzyszem podziwiając jak pokonuje kolejne zadania. A może bardziej kroczyła za ich lisim przewodnikiem, którego bogin widocznie przestraszył. Spojrzała w dół trochę za swoje nogi, obok których przykucnął Keat.
- Biedak. - mruknęła mając na myśli lisa. Sama podeszła do skrzyni z której wyjęła diadem. Obróciła go w dłoniach. - Patrz, Keat. - mruknęła do niego wsadzając go na głowę. Zaśmiała się lekko, czując się dziwacznie z tą ozdobą, jednak nie zdjęła jej ruszając dalej, słuchając słów, które padły z ust Keatona odnośnie testerali.
- Brzmi sensownie. - zgodziła się z nim wydymając lekko usta. - Dzięki. - dodała jeszcze posyłając w jego kierunku łagodny uśmiech. Kolejne pytanie było dość niespodziewane, dlatego, Just uniosła zaskoczona brwi, a potem wydęła usta.
- Tak. - odpowiedziała. - Nie. - zmieniła zdanie. Zmarszczyła brwi. - Znaczy nie w Wiśniowej Dolinie. Ale wcześniej tak. To ma jakieś znaczenie? - zapytała spoglądając na niego z niezrozumieniem. Nie bardzo wiedziała co to pytanie w ogóle do czegokolwiek się miało. Westchnęła lekko. - Nie zaprosił. - drugie z pytań było prostsze. Wzruszyła ramionami nie czując się najlepiej z tym, że musiała przyznać to na głos.
Kolejna fala słów sprawiła, że zatrzymała się marszcząc brwi i patrząc na niego podejrzliwie, trochę z zaskoczeniem. Dlaczego wracali do kiedyś? Co się właściwie działo, przed chwilą pytał co jeśli byłby poważnie zainteresowany, by teraz tłumaczyć, że nie jest bo poznał ją bardziej?
- Mówisz, że nie chcesz ze mną być bo znasz mnie bardziej niż trochę? - zapytała wtrącając się między zadania, unosząc w rozbawieniu kącik ust ku górze. - Czy przez znajomych? - bo to zdawało się dla niego równie istotne. Ale których tak naprawdę mieli wspólnych? Oczywiście, Zakon, ale… nic się nie składało. Teraz coś takiego nie miałby racji bytu. Czyli co? Domyślała się co, zmrużyła lekko oczy. Kolejne słowa na nowo uniosły jej brwi. Zaraz jednak wzruszyła ramionami i pokręciła głową naprawdę nie rozumiejąc. Uniosła jednak dłoń, żeby mu ją podać, przysunęła się bliżej. - Czy ta umowa oznacza, że jedyna szansa na zobaczenie twojego gołego tyłka to silniejszy podmuch wiatru dzisiaj? - zapytała szeptem, słysząc głosy kawałek dalej. Zaraz jednak uśmiechnęła się i puściła jego dłoń, klepiąc go w ramię. - Wychodzi na to, że ta rozmowa nie była w ogóle potrzebna. - podsumowała ruszyła w kierunku prześwitu, który zrobił. Odwróciła głowę w jego stronę. - Skoro oboje widzimy to tak samo. - obróciła w palcach różdżkę robiąc kolejne kroki za lisim przyjacielem, który ich prowadził. Wywróciła oczami na nie narzekaj, jednak tego nie mógł dostrzec.
- Uwielbiam zapach wrzosów, jeśli już musisz wiedzieć. - wyznała i zaśmiała się lekko słysząc kolejną propozycję. - Dobra, trzymam za słowo. - mała chatka pojawiła się przed nimi. Cóż, dla niej nie mogła być ona wielkim problemem. Z niewielkim wzrostem i budową ciała zdecydowanie było jej wygodniej niż Keatonowi. - Chyba nie ma innego wyjścia, chodźmy. - poprosiła, wędrując za nim. - Na taką wygląda. - zgodziła się i zaśmiała szczerze, patrząc na upchniętego w niewygodną pozę Keata. Miała nadzieję, że nie zajmie im to dużo czasu, bo jeszcze biedakowi tak zostanie i dopiero będzie.
| rzucam na skarb i zadanie
- Biedak. - mruknęła mając na myśli lisa. Sama podeszła do skrzyni z której wyjęła diadem. Obróciła go w dłoniach. - Patrz, Keat. - mruknęła do niego wsadzając go na głowę. Zaśmiała się lekko, czując się dziwacznie z tą ozdobą, jednak nie zdjęła jej ruszając dalej, słuchając słów, które padły z ust Keatona odnośnie testerali.
- Brzmi sensownie. - zgodziła się z nim wydymając lekko usta. - Dzięki. - dodała jeszcze posyłając w jego kierunku łagodny uśmiech. Kolejne pytanie było dość niespodziewane, dlatego, Just uniosła zaskoczona brwi, a potem wydęła usta.
- Tak. - odpowiedziała. - Nie. - zmieniła zdanie. Zmarszczyła brwi. - Znaczy nie w Wiśniowej Dolinie. Ale wcześniej tak. To ma jakieś znaczenie? - zapytała spoglądając na niego z niezrozumieniem. Nie bardzo wiedziała co to pytanie w ogóle do czegokolwiek się miało. Westchnęła lekko. - Nie zaprosił. - drugie z pytań było prostsze. Wzruszyła ramionami nie czując się najlepiej z tym, że musiała przyznać to na głos.
Kolejna fala słów sprawiła, że zatrzymała się marszcząc brwi i patrząc na niego podejrzliwie, trochę z zaskoczeniem. Dlaczego wracali do kiedyś? Co się właściwie działo, przed chwilą pytał co jeśli byłby poważnie zainteresowany, by teraz tłumaczyć, że nie jest bo poznał ją bardziej?
- Mówisz, że nie chcesz ze mną być bo znasz mnie bardziej niż trochę? - zapytała wtrącając się między zadania, unosząc w rozbawieniu kącik ust ku górze. - Czy przez znajomych? - bo to zdawało się dla niego równie istotne. Ale których tak naprawdę mieli wspólnych? Oczywiście, Zakon, ale… nic się nie składało. Teraz coś takiego nie miałby racji bytu. Czyli co? Domyślała się co, zmrużyła lekko oczy. Kolejne słowa na nowo uniosły jej brwi. Zaraz jednak wzruszyła ramionami i pokręciła głową naprawdę nie rozumiejąc. Uniosła jednak dłoń, żeby mu ją podać, przysunęła się bliżej. - Czy ta umowa oznacza, że jedyna szansa na zobaczenie twojego gołego tyłka to silniejszy podmuch wiatru dzisiaj? - zapytała szeptem, słysząc głosy kawałek dalej. Zaraz jednak uśmiechnęła się i puściła jego dłoń, klepiąc go w ramię. - Wychodzi na to, że ta rozmowa nie była w ogóle potrzebna. - podsumowała ruszyła w kierunku prześwitu, który zrobił. Odwróciła głowę w jego stronę. - Skoro oboje widzimy to tak samo. - obróciła w palcach różdżkę robiąc kolejne kroki za lisim przyjacielem, który ich prowadził. Wywróciła oczami na nie narzekaj, jednak tego nie mógł dostrzec.
- Uwielbiam zapach wrzosów, jeśli już musisz wiedzieć. - wyznała i zaśmiała się lekko słysząc kolejną propozycję. - Dobra, trzymam za słowo. - mała chatka pojawiła się przed nimi. Cóż, dla niej nie mogła być ona wielkim problemem. Z niewielkim wzrostem i budową ciała zdecydowanie było jej wygodniej niż Keatonowi. - Chyba nie ma innego wyjścia, chodźmy. - poprosiła, wędrując za nim. - Na taką wygląda. - zgodziła się i zaśmiała szczerze, patrząc na upchniętego w niewygodną pozę Keata. Miała nadzieję, że nie zajmie im to dużo czasu, bo jeszcze biedakowi tak zostanie i dopiero będzie.
| rzucam na skarb i zadanie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 18
#1 'k15' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 18
Nie musiała długo się martwić, przyjaciel ponownie uratował sytuację zgrabnym wytłumaczeniem. Przyjęła je gładko, podsumowując uśmiechem. Instynkt podpowiadał jej teraz, że taka cebula naprawdę pasowałaby do Macmillanów.
- Hmm. Rzeczywiście trochę walczy z oczami. Może nawet mogłabym jej załatwić rękawice, gdyby udało mi się ją znowu znaleźć - stwierdziła, nadal tkwiąc w tym poważnie niepoważnym rozważaniu. - Może mają ich więcej, musiałabym zapytać. Hej, w sumie, umiesz się bić? - zapytała bezpośrednio, nie kryjąc w sobie długo ciekawości, przyprószonej podejrzliwością w zmarszczonych brwiach. Niezbyt jej to pasowało do Bertiego i trudno byłoby jej sobie wyobrazić go w bezpośrednim starciu, ale kto wie? Nie tak łatwo było przypisać mu tak wielkie zdolności w urokach, pozory były mylące.
- No nie wiem, wygląda na rozjuszonego, ale nie sądzę, by życzyli mu źle, jeśli są tak dobrymi ludźmi, jak Anthony i Ria - przyznała. Wierzyła, że hipogryf zdoła się uspokoić, tymczasem jej udało się przemknąć obok niego i poprowadzić towarzyszy dalej, do skarbu. Stworzenie nie zrobiło im krzywdy, a lisek był w swoim leniwym żywiole, na co pokręciła głową z rozczuleniem, uchylając wieko zdobytej skrzynki. - Wooo, świetnie wyglądałby w naszym salonie, na kominku - uznała, przyglądając się srebrnej figurce. - Armand chyba też uznał, że już wygraliśmy - skinęła głową, wskazując tym ruchem na liska pogrążonego w drzemce. Był tak rozkoszny, że pozwolili mu jeszcze chwilę spać, ale wkrótce musieli ruszyć dalej.
- Mam nadzieję, że chłoszczyść to doczyści - skomentowała dziarsko, niezbyt przejmując się błotem pokrywającym eleganckie buty i dół wymyślnej sukienki. Uniosła ją nieco wyżej, by wygodniej brodziło się w tym całym błocie. - Strasznie rzadko bywam na bagnach, może spotkamy tu coś ciekaw... ooooooo - urwała, przyglądając się stworzeniu, które w pierwszym momencie wyglądało jak kłoda drewna. Tym mogło być dla każdego poza znawcą! - Błotoryj! - zawołała wesoło, wlepiając spojrzenie w ową kłodę. Wkrótce ruszyła się i zaczęła podgryzać dół sukni panny Lovegood. - Och biedaku, tym się nie najesz, chciałabym mieć dla ciebie mandragorę, ale obawiam się, że nie mam - mówiła do stworzenia, dopiero po chwili zerkając na Bertiego. - Strasznie je lubią - wyjaśniła naprędce. - No, chodź maluchu, widzę tam skrzynkę i na pewno pozwolisz nam ją zabrać, takim jesteś cudnym błotoryjkiem cudaczkiem, prawda? No, pozwolisz na pewno - nawijała rozczulona, w międzyczasie znacząco zerkając na przyjaciela - mógł spróbować pochwycić skrzynkę, kiedy ona odwracała uwagę błotoryja.
| ONMS III (+60), szczęście I; k100 na błotoryjka, k15 na skarb, k20 dla Bertiego!
- Hmm. Rzeczywiście trochę walczy z oczami. Może nawet mogłabym jej załatwić rękawice, gdyby udało mi się ją znowu znaleźć - stwierdziła, nadal tkwiąc w tym poważnie niepoważnym rozważaniu. - Może mają ich więcej, musiałabym zapytać. Hej, w sumie, umiesz się bić? - zapytała bezpośrednio, nie kryjąc w sobie długo ciekawości, przyprószonej podejrzliwością w zmarszczonych brwiach. Niezbyt jej to pasowało do Bertiego i trudno byłoby jej sobie wyobrazić go w bezpośrednim starciu, ale kto wie? Nie tak łatwo było przypisać mu tak wielkie zdolności w urokach, pozory były mylące.
- No nie wiem, wygląda na rozjuszonego, ale nie sądzę, by życzyli mu źle, jeśli są tak dobrymi ludźmi, jak Anthony i Ria - przyznała. Wierzyła, że hipogryf zdoła się uspokoić, tymczasem jej udało się przemknąć obok niego i poprowadzić towarzyszy dalej, do skarbu. Stworzenie nie zrobiło im krzywdy, a lisek był w swoim leniwym żywiole, na co pokręciła głową z rozczuleniem, uchylając wieko zdobytej skrzynki. - Wooo, świetnie wyglądałby w naszym salonie, na kominku - uznała, przyglądając się srebrnej figurce. - Armand chyba też uznał, że już wygraliśmy - skinęła głową, wskazując tym ruchem na liska pogrążonego w drzemce. Był tak rozkoszny, że pozwolili mu jeszcze chwilę spać, ale wkrótce musieli ruszyć dalej.
- Mam nadzieję, że chłoszczyść to doczyści - skomentowała dziarsko, niezbyt przejmując się błotem pokrywającym eleganckie buty i dół wymyślnej sukienki. Uniosła ją nieco wyżej, by wygodniej brodziło się w tym całym błocie. - Strasznie rzadko bywam na bagnach, może spotkamy tu coś ciekaw... ooooooo - urwała, przyglądając się stworzeniu, które w pierwszym momencie wyglądało jak kłoda drewna. Tym mogło być dla każdego poza znawcą! - Błotoryj! - zawołała wesoło, wlepiając spojrzenie w ową kłodę. Wkrótce ruszyła się i zaczęła podgryzać dół sukni panny Lovegood. - Och biedaku, tym się nie najesz, chciałabym mieć dla ciebie mandragorę, ale obawiam się, że nie mam - mówiła do stworzenia, dopiero po chwili zerkając na Bertiego. - Strasznie je lubią - wyjaśniła naprędce. - No, chodź maluchu, widzę tam skrzynkę i na pewno pozwolisz nam ją zabrać, takim jesteś cudnym błotoryjkiem cudaczkiem, prawda? No, pozwolisz na pewno - nawijała rozczulona, w międzyczasie znacząco zerkając na przyjaciela - mógł spróbować pochwycić skrzynkę, kiedy ona odwracała uwagę błotoryja.
| ONMS III (+60), szczęście I; k100 na błotoryjka, k15 na skarb, k20 dla Bertiego!
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k15' : 6
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k15' : 6
Odetchnął z ulgą gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości. Zostawili za sobą bezwzględne lęki - zapierające dech, odbierające całkowitą pewność. Wydawało mu się, że kątem oka, w oddali, dostrzega znajome sylwetki, lecz całą istotę swej zmartwionej uwagi skupił na walecznej towarzyszce. Zauważył jak powolnie, miarowo normuje oddech, wraca do odpowiedniej rzeczywistości. Wyczekiwał potwierdzenia dobrego samopoczucia. Rdzawy, odważny pocieszyciel, zawijał ogon wokół dziewczęcych kostek w zamiarze poprawy humoru. Dzielny maluch. Przyjemny ciężar drewnianej skrzyneczki, ciążył między wąskimi placami. Zatrzymali się, aby móc zbadać jej zawartość. – No dobrze, przekonajmy się czy naprawdę było o co walczyć. – wyrzucił w zalesiony, zaciemniony eter. Ramieniem przytrzymywał wierzch opakowania, a wolną dłonią otworzył rzeźbione wieko. Jego oczom ukazała się błyszcząca, wartościowa brosza utkana z rzadkiego, białego złota. Ciemnowłosy ujął delikatnie kanciaste krawędzie, aby poznać jej kształt, ciężar i faktyczny majestat. Grawerowane, zawijane litery układały się w pokrzepiające, dodające otuchy słowa: – Nigdy nie przestawaj walczyć. Hm… – odczytał wyniośle, odrobinę patetycznie, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu. Czyżby wers adresowany był do potencjalnych zwycięzców kłopotliwego zadania? – Chyba musimy obrać ten cytat jako nasze dzisiejsze motto. – dodał po chwili, dopełniając sylaby krótkim westchnieniem. Jeszcze kilkukrotnie obrócił przedmiot w szorstkiej dłoni, aby następnie oddać go w ręce partnerki. Lis wyczuwając brak niebezpieczeństwa, bezgraniczny spokój; przytknął ciekawski pyszczek do trawiastej gęstwiny - wyczuł trop. Skręcając gwałtownie w lewą stronę wydeptanej ścieżki, mieli przed sobą to samo, ciasne, wąskie, pozbawione światła oblicze kornwalijskich borów. Czyżby kolejne wyzywanie było równie wymagające?
Krzewne zarośla uniemożliwiały wygodę przejścia. Wilgotne liście, przyczepne pnącza, zaczepiały materiał garnituru, fale delikatnej sukienki. Mężczyzna kilkukrotnie, o mały włos nie wywrócił się w miękkie runo. Gdy dorodny, jeżynowy bluszcz zakleszczył się na prawej nogawce warknął wściekle: – Na Merlina, kiedy się to wreszcie skończy? – nie musiał czekać zbyt długo. Przedarli się na nieco większą, przestronniejszą przestrzeń - na pozór opustoszałą. Pomarańczowy sojusznik zaszczekał w mglistą strukturę, sprowokowany przez niewidzialnego przeciwnika. Rineheart odgarnął wątłe gałązki i przymrużając powieki, próbował odnaleźć przyczynę niepokoju: – Widzisz coś? – szepnął ukrycie, czując, że pomija istotny szczegół. Cichy dźwięk wypełnił bębenki słuchowe z samego środka kolczastych zarośli. Mały, brązowy ptaszek łypał złowrogo pilnując znajomej skrzyneczki. Ćwierknął głośno, melodyjnie, gdy gałązka złamała się pod męskim ciężarem. Przymrużył brwi jeszcze intensywniej, próbując przypomnieć sobie jego nazwę. – Czy to lelek? – zapytał niepewnie, odchylając głowę w stronę Cory. Był pewny, że rozpoznała go w ułamku sekundy. Ptak, wydawał się zdenerwowany, gotowy do ataku. Podskakiwał, ćwierkał niegrzecznie, wydawał coraz bardziej nieprzyjemne dźwięki. Skrzywił się. Lis, równie rozjuszony, skradał się w stronę pierzastej istoty, lecz Łamacz uspokoił jego zamiary: – Csiii, musimy zdobyć jego zaufanie i trochę uspokoić. Słyszałem kiedyś, że podobno lubią jak się śpiewa… – westchnął, ponownie odwracając się w stronę blondynki. Spojrzał na nią błagalnie, szukał natchnienia. Nie umiał śpiewać; nie przypomniał sobie żadnej melodii. – Nic nie pamiętam. Mam pustkę w głowie... Albo czekaj! – urwał na chwilę, skupiając wzrok na drzewie znajdującym się na przeciwko. W głowie formował się tekst starej kołysanki nuconej przez ukochaną matkę. Tuląc go do snu, wyśpiewywała subtelnym, ciepłym głosem: – Na Vincenta z popielnika iskiereczka mruga, chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa. – zanucił najlepiej jak mógł, trochę zbyt niepewnie, bezgłośnie, nieładnie, mając nadzieję, iż uspokoi znerwicowane ptaszysko. Musi przecież oddać wyczekiwany skarb.
1. k100, rzucam na uspokojenie lelka, st - 30, brak bonusu śpiewu (-50)
2. k15, rzucam na wartość skarbu
3. k20, rzucam na kolejne zadanie
Krzewne zarośla uniemożliwiały wygodę przejścia. Wilgotne liście, przyczepne pnącza, zaczepiały materiał garnituru, fale delikatnej sukienki. Mężczyzna kilkukrotnie, o mały włos nie wywrócił się w miękkie runo. Gdy dorodny, jeżynowy bluszcz zakleszczył się na prawej nogawce warknął wściekle: – Na Merlina, kiedy się to wreszcie skończy? – nie musiał czekać zbyt długo. Przedarli się na nieco większą, przestronniejszą przestrzeń - na pozór opustoszałą. Pomarańczowy sojusznik zaszczekał w mglistą strukturę, sprowokowany przez niewidzialnego przeciwnika. Rineheart odgarnął wątłe gałązki i przymrużając powieki, próbował odnaleźć przyczynę niepokoju: – Widzisz coś? – szepnął ukrycie, czując, że pomija istotny szczegół. Cichy dźwięk wypełnił bębenki słuchowe z samego środka kolczastych zarośli. Mały, brązowy ptaszek łypał złowrogo pilnując znajomej skrzyneczki. Ćwierknął głośno, melodyjnie, gdy gałązka złamała się pod męskim ciężarem. Przymrużył brwi jeszcze intensywniej, próbując przypomnieć sobie jego nazwę. – Czy to lelek? – zapytał niepewnie, odchylając głowę w stronę Cory. Był pewny, że rozpoznała go w ułamku sekundy. Ptak, wydawał się zdenerwowany, gotowy do ataku. Podskakiwał, ćwierkał niegrzecznie, wydawał coraz bardziej nieprzyjemne dźwięki. Skrzywił się. Lis, równie rozjuszony, skradał się w stronę pierzastej istoty, lecz Łamacz uspokoił jego zamiary: – Csiii, musimy zdobyć jego zaufanie i trochę uspokoić. Słyszałem kiedyś, że podobno lubią jak się śpiewa… – westchnął, ponownie odwracając się w stronę blondynki. Spojrzał na nią błagalnie, szukał natchnienia. Nie umiał śpiewać; nie przypomniał sobie żadnej melodii. – Nic nie pamiętam. Mam pustkę w głowie... Albo czekaj! – urwał na chwilę, skupiając wzrok na drzewie znajdującym się na przeciwko. W głowie formował się tekst starej kołysanki nuconej przez ukochaną matkę. Tuląc go do snu, wyśpiewywała subtelnym, ciepłym głosem: – Na Vincenta z popielnika iskiereczka mruga, chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa. – zanucił najlepiej jak mógł, trochę zbyt niepewnie, bezgłośnie, nieładnie, mając nadzieję, iż uspokoi znerwicowane ptaszysko. Musi przecież oddać wyczekiwany skarb.
1. k100, rzucam na uspokojenie lelka, st - 30, brak bonusu śpiewu (-50)
2. k15, rzucam na wartość skarbu
3. k20, rzucam na kolejne zadanie
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 10
--------------------------------
#3 'k20' : 19
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 10
--------------------------------
#3 'k20' : 19
Rozmowa i rozważania o cebuli utrzymywały go raczej w wesołym nastroju, odbijającym się z resztą na jego twarzy. Kiedy jednak to w jego stronę padło pytanie, zaśmiał się i odruchowo podrapał po karku. Chyba tylko Sue mogłaby spytać o coś takiego, widząc przy tym jego dość wątłą posturę.
- Póki mam różdżkę w ręce, tak. - stwierdził w końcu. - Ale obawiam się, że bez magii nasza cebula miałaby spore szanse na powalenie mnie.
Nie, żeby nie chciał być silniejszy. Jasne! Nawet chwilami miał jakieśtam ambitne plany, żeby cośtam poćwiczyć, czy cokolwiek, ostatecznie jednak nie było to dla niego bardzo ważne, a doba okazywała się być zbyt krótka na wszystko. Nie było to jednak jego bardzo dużym kompleksem i może się trochę zmieszał, ale tylko trochę.
Bertie oczyma wyobraźni widział już jak Sue biega po Ruderze i rozkłada w odpowiednich zgodnie z jej wyczuciem miejscach kolejne figurki. Nie zamierzał z resztą oponować, sam nie miał nic przeciwko tym śmiesznym figurkom czy jakichkolwiek innym ozdóbkom.
- Zmniejszysz ją narazie? - zaproponował, bo wygodnie byłoby wrzucić je póki co do torebki Sue, lub u niego po prostu do kieszeni. W kolejnych zadaniach pewnie będą jeszcze potrzebować obu rąk, tak czy inaczej warto je mieć.
- Oby zbierał energię na dalsze działanie. - uśmiechnął się pod nosem, patrząc na liska, który po rozbudzeniu jednak faktycznie zaraz poprowadził ich dalej.
Szedł, uważając żeby się nie potknąć i jakoś tak instynktownie przytrzymując Sue, choć jej nogi plączą się zdecydowanie rzadziej. Zerknął na dół jej sukienki, a także na swoje buty i spodnie i wzruszył ramionami.
- E tam, wyglądamy bardziej odpowiednio na ślub Macmillanów, niż czyści goście ślubni. - stwierdził, także rozglądając się dookoła. Sam chyba ostatnim razem na bagnach był w czasie nielegalnego wyścigu na miotłach, gdzie z Tito, Mattem i bandą ludzi, których nie znał i chyba wolałby bliżej nie poznawać ścigał się za nagrodą finansową. Po czym musiał uciekać przed policją. Po czym wylądował właśnie między błotoryjami. Uśmiechnął się pod nosem na widok stworzenia, które faktycznie poznał w momencie kiedy Sue na nie wskazała.
- Poważnie? Wystarczy do nich mówić i nie są agresywne? - spytał trochę w szoku, bo widocznie jego strategia przeciw tamtemu sprzed lat była mocno niesłuszna. Cóż, nie znał się za dobrze na tych zwierzętach, a zgraja błotoryji wydawała się wtedy bardzo wrogo do niego nastawiona.
Tak czy inaczej, teraz kiedy Sue zajmowała się stworzeniem, on bez problemu sięgnął po kolejną szkatułkę.
- Póki mam różdżkę w ręce, tak. - stwierdził w końcu. - Ale obawiam się, że bez magii nasza cebula miałaby spore szanse na powalenie mnie.
Nie, żeby nie chciał być silniejszy. Jasne! Nawet chwilami miał jakieśtam ambitne plany, żeby cośtam poćwiczyć, czy cokolwiek, ostatecznie jednak nie było to dla niego bardzo ważne, a doba okazywała się być zbyt krótka na wszystko. Nie było to jednak jego bardzo dużym kompleksem i może się trochę zmieszał, ale tylko trochę.
Bertie oczyma wyobraźni widział już jak Sue biega po Ruderze i rozkłada w odpowiednich zgodnie z jej wyczuciem miejscach kolejne figurki. Nie zamierzał z resztą oponować, sam nie miał nic przeciwko tym śmiesznym figurkom czy jakichkolwiek innym ozdóbkom.
- Zmniejszysz ją narazie? - zaproponował, bo wygodnie byłoby wrzucić je póki co do torebki Sue, lub u niego po prostu do kieszeni. W kolejnych zadaniach pewnie będą jeszcze potrzebować obu rąk, tak czy inaczej warto je mieć.
- Oby zbierał energię na dalsze działanie. - uśmiechnął się pod nosem, patrząc na liska, który po rozbudzeniu jednak faktycznie zaraz poprowadził ich dalej.
Szedł, uważając żeby się nie potknąć i jakoś tak instynktownie przytrzymując Sue, choć jej nogi plączą się zdecydowanie rzadziej. Zerknął na dół jej sukienki, a także na swoje buty i spodnie i wzruszył ramionami.
- E tam, wyglądamy bardziej odpowiednio na ślub Macmillanów, niż czyści goście ślubni. - stwierdził, także rozglądając się dookoła. Sam chyba ostatnim razem na bagnach był w czasie nielegalnego wyścigu na miotłach, gdzie z Tito, Mattem i bandą ludzi, których nie znał i chyba wolałby bliżej nie poznawać ścigał się za nagrodą finansową. Po czym musiał uciekać przed policją. Po czym wylądował właśnie między błotoryjami. Uśmiechnął się pod nosem na widok stworzenia, które faktycznie poznał w momencie kiedy Sue na nie wskazała.
- Poważnie? Wystarczy do nich mówić i nie są agresywne? - spytał trochę w szoku, bo widocznie jego strategia przeciw tamtemu sprzed lat była mocno niesłuszna. Cóż, nie znał się za dobrze na tych zwierzętach, a zgraja błotoryji wydawała się wtedy bardzo wrogo do niego nastawiona.
Tak czy inaczej, teraz kiedy Sue zajmowała się stworzeniem, on bez problemu sięgnął po kolejną szkatułkę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 10
--------------------------------
#2 'k15' : 13
#1 'k20' : 10
--------------------------------
#2 'k15' : 13
Zmarszczyła zabawnie nos na słowa o niesnaskach z Abbottami, ale uśmiechnęła się przy tym kątem ust i pokiwała głową. Owszem, a niektóre niesnaski na tym polu były bardziej niż świeże i choć korciło ją, żeby powiedzieć to na głos, to jednak się powstrzymała. Lepiej nie mówić tego w obecności Abbottów, bo mogliby to jeszcze wziąć za afront, a nie żarty. Tymczasem ją to trochę bawiło, bo ród Abbott chronił znikacze, jakby to był ich największy skarb, a każdy tylko czyhał, żeby zrobić im krzywdę. Tymczasem nikt już przecież nie dybał na zdrowie i życie tych słodkich ptaszyn, a już z pewnością nie jej rodzina. Nikomu by nie przyszło do głowy, by wprowadzać do gry w quidditcha żywych stworzeń, skoro mieli do dyspozycji złote znicze, prawda? No ale cóż... widocznie pewne urazy przechodzą z pokolenia na pokolenie i nic nie da się z nimi zrobić.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej na wspomnienie śmieszności nieśmiałków, ale już nie ciągnęła rozmowy, bo trzeba było się skupić na kolejnym zadaniu. Na pierwszym poległa, choć Kostek najwyraźniej nie miał jej tego za złe. Ba, nawet zasługę swojego sukcesu przyznał jej. Uśmiechnęła się więc i dygnęła zgrabnie.
- A więc to nasz wspólny sukces - oświadczyła wesoło.
Niestety następne zadanie miało skończyć się ich wspólną porażką w warzeniu eliksiru. Cóż, grunt, że Gin odskoczyła w porę od kociołka nim ten zabulgotał gniewnie wypluwając z siebie dziwną miksturę, która z pewnością w niczym by im nie pomogła.
- Poradzimy sobie bez tego - oświadczyła dziarsko już ruszając z miejsca, by przeczesać polankę - skarb gdzieś tutaj powinien być, prawda? - dodała. A że szukanie samo w sobie szybko uznała za nudne, dodała do niego ciche nucenie i taniec po mokradle ze zwinnym omijaniem tych bardziej mokrych połaci ziemi. Może dlatego ich znalezisko w ostatecznym rozrachunku nie okazało się zbyt... imponujące?
- Następnym razem pójdzie nam lepiej - skwitowała optymistycznie patrząc na... drewnianą łyżkę.
Lisek tymczasem się podniósł i poprowadził ich dalej. Tylko w pewnym momencie przy zaroślach zatrzymał się i zastrzygł uchem. Gin spojrzała najpierw na niego, a później na coś, co wyskoczyło z krzaków i było... cebulą? Cofnęła się o krok, jakby chcąc jej ustąpić miejsca (niech sobie cebula skacze, dokąd ma skakać), ale roślina wcale nie zamierzała się grzecznie oddalić, wręcz przeciwnie. Skoczyła agresywnie wprost na nich i Macmillanówna odruchowo wyciągnęła różdżkę celując w wyraźnie wrogo nastawioną do nich cebulę.
- Incendio - rzuciła pierwszym zaklęciem, które przyszło jej do głowy.
k100 - zadanie (ST 35; +5 bonus za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej na wspomnienie śmieszności nieśmiałków, ale już nie ciągnęła rozmowy, bo trzeba było się skupić na kolejnym zadaniu. Na pierwszym poległa, choć Kostek najwyraźniej nie miał jej tego za złe. Ba, nawet zasługę swojego sukcesu przyznał jej. Uśmiechnęła się więc i dygnęła zgrabnie.
- A więc to nasz wspólny sukces - oświadczyła wesoło.
Niestety następne zadanie miało skończyć się ich wspólną porażką w warzeniu eliksiru. Cóż, grunt, że Gin odskoczyła w porę od kociołka nim ten zabulgotał gniewnie wypluwając z siebie dziwną miksturę, która z pewnością w niczym by im nie pomogła.
- Poradzimy sobie bez tego - oświadczyła dziarsko już ruszając z miejsca, by przeczesać polankę - skarb gdzieś tutaj powinien być, prawda? - dodała. A że szukanie samo w sobie szybko uznała za nudne, dodała do niego ciche nucenie i taniec po mokradle ze zwinnym omijaniem tych bardziej mokrych połaci ziemi. Może dlatego ich znalezisko w ostatecznym rozrachunku nie okazało się zbyt... imponujące?
- Następnym razem pójdzie nam lepiej - skwitowała optymistycznie patrząc na... drewnianą łyżkę.
Lisek tymczasem się podniósł i poprowadził ich dalej. Tylko w pewnym momencie przy zaroślach zatrzymał się i zastrzygł uchem. Gin spojrzała najpierw na niego, a później na coś, co wyskoczyło z krzaków i było... cebulą? Cofnęła się o krok, jakby chcąc jej ustąpić miejsca (niech sobie cebula skacze, dokąd ma skakać), ale roślina wcale nie zamierzała się grzecznie oddalić, wręcz przeciwnie. Skoczyła agresywnie wprost na nich i Macmillanówna odruchowo wyciągnęła różdżkę celując w wyraźnie wrogo nastawioną do nich cebulę.
- Incendio - rzuciła pierwszym zaklęciem, które przyszło jej do głowy.
k100 - zadanie (ST 35; +5 bonus za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Virginia Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k15' : 10
--------------------------------
#3 'k20' : 13
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k15' : 10
--------------------------------
#3 'k20' : 13
Mokradło
Szybka odpowiedź