Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Kształty uformowały się w bliskie oblicze, okaleczone, spętane ognistą tragedią. Tonęła w tym obrazie, motał, przerażał, prawie czuła na odkrytych skrawkach skóry, jak otulają ją ramiona płomieni. Nie mogła stracić i jej, nie mogła ponownie przeżywać takiego bólu, dławić się własnymi łzami, co noc pod pierzyną powiek przeżywać ten sam koszmar. Musiała to przezwyciężyć. Gdzieś za sobą słyszała spokojny głos Vincenta. Wierzył w nią, wiedział, że sobie poradzi. Tak, dała radę. Wymówiła odczarowujące okrutną marę zaklęcie. Upiory zniknęły, wnętrzności przestały się wiercić pod jej piersią. Pokonali kolejną przeszkodę. Skarb należał do nich. Cora jednak stała nieruchomo, wciąż pamiętając o niedawnej impresji, tak wyraźnej, sensualnej, dotykającej głębi duszy. Dobrze, że Vincent zajął się skrzynką i zabrał ją z gniazda wstrętnego bogina. Poszli dalej. – To twoja zasługa, pomogłeś mi. Dziękuję – powiedziała cicho, z początku nie będąc nawet pewną, czy dźwięki faktycznie wydostają się spomiędzy warg. Nigdy nie była ani zbyt waleczna, ani zbyt odważna. Może w innym życiu, z inną aurą udałoby jej się sięgnąć po to, co kochała. Wsparcie przyjaciela było większym prezentem niż tajemnicze pudełeczko, chociaż cieszyła się, że i ten etap przeszli przemyślnie. – Teraz już tak, poszukajmy następnego wyzwania – dorzuciła nieco ochryple. Lis już gnał z nosem przy ziemi. Nie chciała już więcej takich zadań. Rozmywały beztroskę weselną, ale poniekąd cieszyła się, że mimo wszystko przełamała ten urok. Brosza błysnęła w dłoni Vincenta, a Cora popatrzyła na odczytane przez niego motto. – Póki co działa, to dobre motto. Musimy pozostać dzielni. Z takimi towarzyszami czuję się pewniej – Zastanowiła się przez chwilę. Pomyślała o pasji, o konsekwentnym podążaniu do celu, wypełnianiu marzenia nawet w chwili, kiedy już nikt wokół nie wierzy w nie. Szkoda, że jej serce nie chciało walczyć. Ofiarowany skarb schowała do bezpiecznej kieszeni w sukience. Piękna pamiątka.
Rudy przyjaciel doprowadził ich za polanę, do zielonej gęstwiny. Krzaki nie zachęcały, ale lisi nos wiedział, że to dobry kierunek. Zaufała mu. Prawie natychmiast dostrzegła między listkami jeżyny, dorodne, słodkie, tajemniczo rozłożone w pochmurnym zakątku lasu. – Wytrzymasz, Vincencie. To Tylko parę drapiących gałęzi – pocieszyła wyraźnie zirytowanego druha, choć sama również czuła uciążliwe przeszkody natury. Przywykła jednak do zdradliwej ściółki i zaczepnych roślinności. Kiedy ostatnio przedzierał się przez krzaki? Popatrzyła na niego przelotnie, trochę z rozczuleniem. – Dwa zaklęcia i zaraz znów będziesz wyglądał elegancko i czysto – dodała jeszcze, chwilę po tym, gdy między nimi wybrzmiał dźwięk rozdartego materiału. To jej czy jego?
- Tak, to lelek. Jest przerażony – odparła zmartwiona. Ściszyła też głos. Ich rozważania nie były tym, czego ptak pragnął wysłuchać. Jednak każdy ich krok jeszcze bardziej przerażał pierzaste stworzenie. Tym bardziej czający się lis. Nerwowe ćwierkanie kusiło jednak miedzianego drapieżnika. Jak dobrze, że Vincent zdołał go w porę powstrzymać przed atakiem. – Ciekawe od kogo to słyszałeś… – wymsknęło jej się, ale stłumiła w uśmiechu odgłos rozbawienia. Wiele lat temu pewnie zamęczała go ciekawostkami ze świata stworzeń. Naprawdę coś zapamiętał? – Chyba nie ma innego wyboru, śpiewasz lepiej ode mnie… – szepnęła, pamiętając ich mierne próby wokalne ze szkolnych czasów. Niepewny początek wypłynął z ust Vincenta, ale wraz z każdą kolejną nutą brzmiał coraz lepiej. Nostalgiczna melodia obudziła niektóre wspomnienia. Nie spodziewała się nigdy usłyszeć Vincenta nucącego dziecięcą kołysankę. Smutnawe, spokojne tony zagościły między nimi chętnie. Cora mogłaby zaklaskać z zachwytem, gdyby tylko nie obawiała się, że ptak odleci, zabierając ze sobą ich skarb. Popatrzyła w zagadkowe oczy lelka, a ten wyraźnie uspokajał się, nieco sennie łypnął tylko na wciąż zachęcanego do bliskiego spotkania lisa. Stworzenie jednak wydawało się zauroczone czarującym obliczem mężczyzny, jego głos ukoił przerażenie. Cora wcale się temu nie dziwiła. Skarb należał do nich! – Świetnie sobie poradziłeś, popatrz na niego. Polubił cię – odparła pogodnie, choć dalej bez przesadnie głośnego entuzjazmu. Pogłaskała też rude ucho lisa. Zadanie wykonane.
rzucam na skarb
Rudy przyjaciel doprowadził ich za polanę, do zielonej gęstwiny. Krzaki nie zachęcały, ale lisi nos wiedział, że to dobry kierunek. Zaufała mu. Prawie natychmiast dostrzegła między listkami jeżyny, dorodne, słodkie, tajemniczo rozłożone w pochmurnym zakątku lasu. – Wytrzymasz, Vincencie. To Tylko parę drapiących gałęzi – pocieszyła wyraźnie zirytowanego druha, choć sama również czuła uciążliwe przeszkody natury. Przywykła jednak do zdradliwej ściółki i zaczepnych roślinności. Kiedy ostatnio przedzierał się przez krzaki? Popatrzyła na niego przelotnie, trochę z rozczuleniem. – Dwa zaklęcia i zaraz znów będziesz wyglądał elegancko i czysto – dodała jeszcze, chwilę po tym, gdy między nimi wybrzmiał dźwięk rozdartego materiału. To jej czy jego?
- Tak, to lelek. Jest przerażony – odparła zmartwiona. Ściszyła też głos. Ich rozważania nie były tym, czego ptak pragnął wysłuchać. Jednak każdy ich krok jeszcze bardziej przerażał pierzaste stworzenie. Tym bardziej czający się lis. Nerwowe ćwierkanie kusiło jednak miedzianego drapieżnika. Jak dobrze, że Vincent zdołał go w porę powstrzymać przed atakiem. – Ciekawe od kogo to słyszałeś… – wymsknęło jej się, ale stłumiła w uśmiechu odgłos rozbawienia. Wiele lat temu pewnie zamęczała go ciekawostkami ze świata stworzeń. Naprawdę coś zapamiętał? – Chyba nie ma innego wyboru, śpiewasz lepiej ode mnie… – szepnęła, pamiętając ich mierne próby wokalne ze szkolnych czasów. Niepewny początek wypłynął z ust Vincenta, ale wraz z każdą kolejną nutą brzmiał coraz lepiej. Nostalgiczna melodia obudziła niektóre wspomnienia. Nie spodziewała się nigdy usłyszeć Vincenta nucącego dziecięcą kołysankę. Smutnawe, spokojne tony zagościły między nimi chętnie. Cora mogłaby zaklaskać z zachwytem, gdyby tylko nie obawiała się, że ptak odleci, zabierając ze sobą ich skarb. Popatrzyła w zagadkowe oczy lelka, a ten wyraźnie uspokajał się, nieco sennie łypnął tylko na wciąż zachęcanego do bliskiego spotkania lisa. Stworzenie jednak wydawało się zauroczone czarującym obliczem mężczyzny, jego głos ukoił przerażenie. Cora wcale się temu nie dziwiła. Skarb należał do nich! – Świetnie sobie poradziłeś, popatrz na niego. Polubił cię – odparła pogodnie, choć dalej bez przesadnie głośnego entuzjazmu. Pogłaskała też rude ucho lisa. Zadanie wykonane.
rzucam na skarb
The member 'Cora Howell' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 6
'k15' : 6
Kiedy pysk przypominającego sępa stworzenia się rozwarł i wypadła z niego niemal jak wpadający z nieba fortepian, pieśń zwiastująca deszcz, Marcelli prawie stanęło serce. Otóż ta już niemłoda dama z zapartym tchem czytała wszystkie przepowiednie do jej znaku zodiaku w Czarownicy, mimo że skrupulatnie chowała tę gazetkę, żeby nikt się nie dowiedział. W dodatku unikała przechodzenia pod drabiną i zgrabnie zmieniała kierunek swojego spaceru, gdy przez najbliższą drogę przebiegał czarny kot. Oby chodziło o deszcz - ale powiedzmy sobie szczerze, w tej sytuacji nie mogła znać dnia ani godziny, a ten okropny zwierzak właśnie przepowiedział im rychłą śmierć... A ona nie miała jeszcze szansy zrobić tylu rzeczy! - Weźmiesz szkatułkę? - poprosiła taka trochę blada, ale nawet się uśmiechnęła, bo nie wiedziała w ogóle jak Florian by zareagował jakby wiedział, że z niej taka znachorka. Nie miała ochotę już patrzeć na lelki - te dźwięczące i te nieme.
W krzakach było tak jakoś dziwnie siedzieć. Zewsząd jakieś gałęzie, wszystkie trochę drapały po rękach. Na szczęście lisek wyprowadził ich w bardzo miłe miejsce, na bardzo uroczą polankę. Może to był znak, że powinna zapomnieć o symbolu rychłej śmierci, która zapewne niedługo ich dotknie... Wcale nie była dramatyczna, okej. Za to od razu zauważyła składniki na eliksir. Nie była w nich jakimś mistrzem... Wręcz przeciwnie, raczej była zupełnym amatorem, choć zdarzało się czasami chwycić po kociołek, kiedy męczył katar lub kaszel. - Tu chyba chodzi o eliksir tropiciela... Albo eliksir na porost brody. - Sugerowała się jakimś ziołem, które leżało na ziemi obok kociołka, ale nie znała się za bardzo na ziołach, więc mogła na spokojnie pomylić rumianek z oregano. - Ale tropiciel bardziej pasuje. Mogę spróbować to... pomieszać. - Była trochę niepewna w swoich słowach, ale chyba da radę, nie? To nie mogło być trudne, jak się miało składniki przed oczami. Więc trochę na ślepo coś z nimi zrobiła, rzucając po kolei do kociołka i czekając aż cokolwiek się zadzieje. Spojrzała na Floreana nieco błagalnie. Była zagubiona i jeszcze ta wróżba.
W krzakach było tak jakoś dziwnie siedzieć. Zewsząd jakieś gałęzie, wszystkie trochę drapały po rękach. Na szczęście lisek wyprowadził ich w bardzo miłe miejsce, na bardzo uroczą polankę. Może to był znak, że powinna zapomnieć o symbolu rychłej śmierci, która zapewne niedługo ich dotknie... Wcale nie była dramatyczna, okej. Za to od razu zauważyła składniki na eliksir. Nie była w nich jakimś mistrzem... Wręcz przeciwnie, raczej była zupełnym amatorem, choć zdarzało się czasami chwycić po kociołek, kiedy męczył katar lub kaszel. - Tu chyba chodzi o eliksir tropiciela... Albo eliksir na porost brody. - Sugerowała się jakimś ziołem, które leżało na ziemi obok kociołka, ale nie znała się za bardzo na ziołach, więc mogła na spokojnie pomylić rumianek z oregano. - Ale tropiciel bardziej pasuje. Mogę spróbować to... pomieszać. - Była trochę niepewna w swoich słowach, ale chyba da radę, nie? To nie mogło być trudne, jak się miało składniki przed oczami. Więc trochę na ślepo coś z nimi zrobiła, rzucając po kolei do kociołka i czekając aż cokolwiek się zadzieje. Spojrzała na Floreana nieco błagalnie. Była zagubiona i jeszcze ta wróżba.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 7
'k15' : 7
Roześmiał się szczerze, może nawet ciepło, a wraz ze śmiechem zajaśniały modre oczy, zawadiackie lico złagodniało, nie wydawało się nawet aż tak zmęczone, jak powinno. Chyba błotoryja też nie była już tak irytująca, choć nogawka jego nieszczęsnych spodni twierdziłaby inaczej. Co zaskakujące, pomimo czarownej aparycji i nie mniej urokliwym usposobieniu, panna Baudelaire nie była dziewczęciem płochliwym, gotowym zamknąć się w sobie z czerwonym pąsem okalającym śliczną buzię i Ernie potrafił docenić podobną odwagę, pozwalającą na uniknięcie wielu niezręczności oraz cieszenie się chwilą.
— Jak śmiesz tak godzić w me ojcowskie uczucia, zapewniam, że jego wychowanie jest perfekcyjne, spójrz tylko na to dumne uniesienie pyszczka. Zresztą, panowanie nad prędkością oraz poddawanie jej się, jest dziedzictwem szlachetnej linii krwi Prangowskiej i będzie z syna jeszcze prawdziwy król szos — zapewnił gorliwie, pokładając ogrom wiary w nieświadomego liska, poruszającego niecierpliwie ogonem, wciskającego zimny nos w dłonie blondynki, ocierającego się niby kot o nogi mężczyzny, za co został nagrodzony solidną porcją pieszczot. Niech inni uczestnicy zabawy mówią, co chcą, ich lis totalnie był najlepszy. Był też najwspanialszą maskotką wspierającą starania kierowcy, który ponownie mierzył się z liczbową traumą. Palcami sunął po symbolach, przywołując z odmętów pamięci zajęcia z tegoż przedmiotu, okupione wieloma drzemkami i chyba coś zaskoczyło w roztrzepanej głowie, bo jakoś wszystko wydawało się nabierać sensu.
— A mimo to do sytości mi daleko — odparł z przekąsem, sięgając po właściwy głaz i wyciągając skarb weń ukryty. Numerologiczne udręki dobiegły końca. Ze śmiechem też ukazał znalezisko ciekawskiemu stworzeniu, stawiającymi uszy na baczność w zaintrygowaniu i poklepał po głowie rudzielca, bo bez niego totalnie nie dałby sobie rady — Wiesz, wydawało mi się, że wolałabyś po prostu spędzić z synem więcej czasu, niż włóczyć się po mokradłach — wzruszył ramionami brunet, wsadzając bransoletkę do kieszeni, kiedy Solene zadarła nos do góry, a Ernie poczuł się pięć lat starszy niż powinien. Nie mówił nic więcej w zasadzie, po prostu ruszył za synusiem, który poprowadził ich ku kolejnemu wyzwaniu. I chyba pod tą puchatą powłoką, błyszczącymi ślepiami oraz przyjaznym pyszczkiem tkwił lis morderca, bo najwyraźniej próbował ich — tudzież bardziej Erniego — zwyczajnie zabić. Wpierw błotoryja, potem uraz na psychice związany z numerologią, teraz hipogryf.
— Nie da rady go ugłaskać, wydaje się odporny nawet na mój urok, musimy przemknąć obok niego — szepce, spozierając na półwilę z powagą i wyciągając w jej stronę dłoń. Nawet jeśli się oburzy, to wolał mimo wszystko iść pierwszy, niż pozwolić, żeby agresywne zwierze chociażby parsknęło w stronę jego partnerki.
| k15 - skarb, k20 - zadanie, k100 - ukrywanie się (I poziom, st.50)
— Jak śmiesz tak godzić w me ojcowskie uczucia, zapewniam, że jego wychowanie jest perfekcyjne, spójrz tylko na to dumne uniesienie pyszczka. Zresztą, panowanie nad prędkością oraz poddawanie jej się, jest dziedzictwem szlachetnej linii krwi Prangowskiej i będzie z syna jeszcze prawdziwy król szos — zapewnił gorliwie, pokładając ogrom wiary w nieświadomego liska, poruszającego niecierpliwie ogonem, wciskającego zimny nos w dłonie blondynki, ocierającego się niby kot o nogi mężczyzny, za co został nagrodzony solidną porcją pieszczot. Niech inni uczestnicy zabawy mówią, co chcą, ich lis totalnie był najlepszy. Był też najwspanialszą maskotką wspierającą starania kierowcy, który ponownie mierzył się z liczbową traumą. Palcami sunął po symbolach, przywołując z odmętów pamięci zajęcia z tegoż przedmiotu, okupione wieloma drzemkami i chyba coś zaskoczyło w roztrzepanej głowie, bo jakoś wszystko wydawało się nabierać sensu.
— A mimo to do sytości mi daleko — odparł z przekąsem, sięgając po właściwy głaz i wyciągając skarb weń ukryty. Numerologiczne udręki dobiegły końca. Ze śmiechem też ukazał znalezisko ciekawskiemu stworzeniu, stawiającymi uszy na baczność w zaintrygowaniu i poklepał po głowie rudzielca, bo bez niego totalnie nie dałby sobie rady — Wiesz, wydawało mi się, że wolałabyś po prostu spędzić z synem więcej czasu, niż włóczyć się po mokradłach — wzruszył ramionami brunet, wsadzając bransoletkę do kieszeni, kiedy Solene zadarła nos do góry, a Ernie poczuł się pięć lat starszy niż powinien. Nie mówił nic więcej w zasadzie, po prostu ruszył za synusiem, który poprowadził ich ku kolejnemu wyzwaniu. I chyba pod tą puchatą powłoką, błyszczącymi ślepiami oraz przyjaznym pyszczkiem tkwił lis morderca, bo najwyraźniej próbował ich — tudzież bardziej Erniego — zwyczajnie zabić. Wpierw błotoryja, potem uraz na psychice związany z numerologią, teraz hipogryf.
— Nie da rady go ugłaskać, wydaje się odporny nawet na mój urok, musimy przemknąć obok niego — szepce, spozierając na półwilę z powagą i wyciągając w jej stronę dłoń. Nawet jeśli się oburzy, to wolał mimo wszystko iść pierwszy, niż pozwolić, żeby agresywne zwierze chociażby parsknęło w stronę jego partnerki.
| k15 - skarb, k20 - zadanie, k100 - ukrywanie się (I poziom, st.50)
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
The member 'Ernie Prang' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 7
--------------------------------
#2 'k20' : 14
--------------------------------
#3 'k100' : 7
#1 'k15' : 7
--------------------------------
#2 'k20' : 14
--------------------------------
#3 'k100' : 7
Nie potrafiłem śpiewać, więc w ogóle się nie zdziwiłem, kiedy lelek zaczął złowróżbnie trzepotać skrzydłami. Sam miałbym dość, gdyby ktoś mi tak fałszował nad uchem. Dlatego spróbowałem sięgnąć po rozrywkowy repertuar, bo łudziłem się, że przynajmniej doceni wybór piosenki. Nic bardziej mylnego, w ogóle nie docenił moich prób, ale wciąż miałem nadzieję, że przynajmniej doceni talent Marcelli. - Owszem, Celestyna. Każdy lubi tę piosenkę - wzruszyłem ramionami, bo myślałem, że lelek też. Nie usłyszałem też w głosie Marcelli żadnych niedociągnięć, wręcz przeciwnie, całkiem przyjemnie mi się słuchało jak nuci Kociołek gorącej miłości, nawet zacząłem bujać się do rytmu, ale lelkowi ten występ zupełnie się nie spodobał i uraczył nas swoją pieśnią. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że w ogóle się tym nie przejąłem. Przejąłem się, bo przecież każde czarodziejskie dziecko wie, że śpiew lelka zwiastuje nieszczęście, a dokładniej – śmierć. W normalnych okolicznościach w ogóle bym się tym nie przejął, ale w obecnych czasach faktycznie mamy z tą śmiercią do czynienia. Na razie udaje mi się jej wywinąć, ale nie mogę mieć pewności, że tak będzie zawsze. - Będzie padać? - Rzucam więc żartobliwie, spoglądając na słoneczne niebo, chociaż myślami powracam do tegorocznego Festiwalu Lata. Tam w wosku też wypadło mi coś pechowego. Nieważne, Flo, teraz masz się bawić. Schyliłem się po szkatułkę – już coraz trudniej było je nosić.
- Ja się zupełnie nie znam na eliksirach, więc oddaję ci pole do popisu - uniosłem ręce do góry, bo nawet bałem się dotknąć którejś z tych fiolek, żeby przypadkiem nie wybuchła. Przyglądałem się uważnie jej ruchom, choć trochę niepewnie, będąc gotowym do szybkiego odwrotu. Ale... chyba wszystko poszło tak jak pójść miało. - Chyba się udało? Jeżeli to jest tropiciel to wydaje mi się, że trzeba to tutaj rozlać - nigdy nie korzystałem z tego eliksiru, ale przecież to zabawa weselna, wszystko co tutaj robimy musiało być bezpieczne. - Raz kozie śmierć - wzruszam ramionami i rozlewam eliksir dookoła, z zadowoleniem obserwując jak na ziemi pojawiają się strzałki. - Udało się, Marcy, może powinnaś pomyśleć o zmianie zawodu? - Śmieję się, zmierzając za strzałkami, by już po chwili dotrzeć do skarbu.
- Ja się zupełnie nie znam na eliksirach, więc oddaję ci pole do popisu - uniosłem ręce do góry, bo nawet bałem się dotknąć którejś z tych fiolek, żeby przypadkiem nie wybuchła. Przyglądałem się uważnie jej ruchom, choć trochę niepewnie, będąc gotowym do szybkiego odwrotu. Ale... chyba wszystko poszło tak jak pójść miało. - Chyba się udało? Jeżeli to jest tropiciel to wydaje mi się, że trzeba to tutaj rozlać - nigdy nie korzystałem z tego eliksiru, ale przecież to zabawa weselna, wszystko co tutaj robimy musiało być bezpieczne. - Raz kozie śmierć - wzruszam ramionami i rozlewam eliksir dookoła, z zadowoleniem obserwując jak na ziemi pojawiają się strzałki. - Udało się, Marcy, może powinnaś pomyśleć o zmianie zawodu? - Śmieję się, zmierzając za strzałkami, by już po chwili dotrzeć do skarbu.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 12
#1 'k15' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 12
W istocie ich kochany puchaty syneczek zaczynał powoli okazywać mordercze zapędy, wybierając chyba jedną z gorszych możliwych dróg. Na początku wprawdzie sądziła, że tak musi być, bo zabawa i każdy spotka na swojej drodze coś niewygodnego, żeby nie było zbyt przyjemnie, jednak jeśli średnio co drugą wskazówkę mieli napotykać na coś, co im zagrażało, to półwila nie wróżyła im najlepszego końca. A dopiero co zaczęli.
– Myślisz, że jeszcze daleko do końca zabawy? – spytała więc Erniego, uznając, że skoro pozjadał dzisiaj wszystkie rozumy, to pewnie i w tej kwestii będzie miał jakieś zdanie. Szybko też zmieniła front. O ile wcześniej rwała się do wykonywania zadań, odgadywania i walczenia o drobne prezenty, których strzegły potwory, tak teraz nie miała problemu z rzuceniem Pranga hipogryfowi na pożarcie. Cóż, z dwojga złego wolała, żeby rozjuszone stworzenie kopnęło w twarz jego, niż ją, bo już pewnie przeżył coś podobnego, i jej towarzysz zdawał się myśleć podobnie, gdy wyciągnął ku niej dłoń. Dla zasady pokręciła nosem, jednak zacisnęła palce wokół ręki chłopaka i chcąc nie chcąc, zaufała mu.
A potem zauważyła, że jego świetność gdzieś zniknęła. Próba spokojnego przemknięcia obok nie wyszła tak jak powinna, dlatego niewiele myśląc blondynka zwinnie rzuciła się po skarb i pędem ruszyła przed siebie, za lisem, tylko raz odwracając się i sprawdzając, czy jej towarzysz zrobił to samo. Bieg przez wyboje, krzaki i patyki w sukience oraz butach na niewysokim obcasie z pewnością nie należał ani do przyjaznych ani komfortowych, zważając na marną aktywność fizyczną poza takimi sytuacjami, więc kiedy puchaty syneczek wyprowadził ich na niewielką polanę, zarządziła krótką przerwę.
– Zaczynam się o nas martwić – wysapała pomiędzy urwanymi oddechami, opadając na miękką, zieloną trawkę. Czy nie lepiej byłoby już tutaj zostać, odetchnąć świeżym, leśnym powietrzem? – Dalej chyba pójdę boso – stwierdziła, zrzucając ze stóp pantofelki. Co też jej wpadło do głowy, uznając, że na pewno będzie się świetnie bawić biegając po mokradłach?
– Myślisz, że jeszcze daleko do końca zabawy? – spytała więc Erniego, uznając, że skoro pozjadał dzisiaj wszystkie rozumy, to pewnie i w tej kwestii będzie miał jakieś zdanie. Szybko też zmieniła front. O ile wcześniej rwała się do wykonywania zadań, odgadywania i walczenia o drobne prezenty, których strzegły potwory, tak teraz nie miała problemu z rzuceniem Pranga hipogryfowi na pożarcie. Cóż, z dwojga złego wolała, żeby rozjuszone stworzenie kopnęło w twarz jego, niż ją, bo już pewnie przeżył coś podobnego, i jej towarzysz zdawał się myśleć podobnie, gdy wyciągnął ku niej dłoń. Dla zasady pokręciła nosem, jednak zacisnęła palce wokół ręki chłopaka i chcąc nie chcąc, zaufała mu.
A potem zauważyła, że jego świetność gdzieś zniknęła. Próba spokojnego przemknięcia obok nie wyszła tak jak powinna, dlatego niewiele myśląc blondynka zwinnie rzuciła się po skarb i pędem ruszyła przed siebie, za lisem, tylko raz odwracając się i sprawdzając, czy jej towarzysz zrobił to samo. Bieg przez wyboje, krzaki i patyki w sukience oraz butach na niewysokim obcasie z pewnością nie należał ani do przyjaznych ani komfortowych, zważając na marną aktywność fizyczną poza takimi sytuacjami, więc kiedy puchaty syneczek wyprowadził ich na niewielką polanę, zarządziła krótką przerwę.
– Zaczynam się o nas martwić – wysapała pomiędzy urwanymi oddechami, opadając na miękką, zieloną trawkę. Czy nie lepiej byłoby już tutaj zostać, odetchnąć świeżym, leśnym powietrzem? – Dalej chyba pójdę boso – stwierdziła, zrzucając ze stóp pantofelki. Co też jej wpadło do głowy, uznając, że na pewno będzie się świetnie bawić biegając po mokradłach?
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 3
'k15' : 3
Na szczęście zaklęcie się powiodło, a Bearnard uniknął nieprzyjemnej sytuacji, podczas której musiałby tłumaczyć się Macmillanom z wyrządzonych szkód. Naturalnie znalazły wytłumaczenie, według którego on wcale nie byłby winny, ale skoro wszystko poszło sprawnie - oczywiście tego się spodziewał - to nie było co roztrząsać tematu.
Skarb odnaleziony w tej rundzie wyglądał naprawdę imponująco, chociaż zastanawiał go skąd ten morski klimat w ich przypadku. Ostatecznie nie miał zamiaru zadawać zbyt wielu pytań, bo czasem odpowiedzi mogą nie być zadowalające. Na razie mógł napuszony niczym paw swym sukcesem udać się dalej, za czarnym lisem, który tym razem okazał się wyjątkowo grzeczny, ale Bearnard nie był do końca pewien, czy miał się z tego powodu cieszyć, czy jednak nie. - Zobacz, jakie cudeńko, ciekawe skąd oni to biorą - jednak musiał zastanowić się głośno, pokazując Rose zdobycz z tego zadania. Teraz jednak przyszedł czas na zmierzenie się wierzbą bijącą. Na szczęście ta była o wiele mniejsza niż wierzba, którą pamiętał z hogwarckich pól. Niemniej jednak robiła wrażenie. Cóż, przy starciu z taką rośliną można było uznać ubranie kiltu za wyjątkowo nietrafiony pomysł. Oczywiście dumny Figg nie miał zamiaru się przejmować, a tym bardziej głośno przyznać do swoich wątpliwości. Wręczył Roselyn pudełka z ich skarbami, bo to było zadanie, które wymagało od niego całkowitej swobody.
Zakasał rękawy i zmierzył wzrokiem roślinę. Dobra, Szkotom żaden chwast nie jest straszny, dlatego korzystając ze swojej sprawności postanowił i siłą zatrzymać gałęzie, które powstrzymałyby go przed wyciągnięciem skarbu. Nie był niczym rwąca gazela, zatem nie próbował przemknąć między gałęziami, bo z aparycji znacznie bardziej przypominał włochatego, lekko rudawego niedźwiedzia. Jeżeli to zadanie się powiedzie to z pewnością będzie miał o czym opowiadać dzieciom, albo nawet siostrom, kiedy już wrócą do domu.
1.k100 na zadanie, (+5 za lisa, +16 za podwojoną sprawność)
2.k15 na wartość
3.k20 na nr kolejnego zadania
Skarb odnaleziony w tej rundzie wyglądał naprawdę imponująco, chociaż zastanawiał go skąd ten morski klimat w ich przypadku. Ostatecznie nie miał zamiaru zadawać zbyt wielu pytań, bo czasem odpowiedzi mogą nie być zadowalające. Na razie mógł napuszony niczym paw swym sukcesem udać się dalej, za czarnym lisem, który tym razem okazał się wyjątkowo grzeczny, ale Bearnard nie był do końca pewien, czy miał się z tego powodu cieszyć, czy jednak nie. - Zobacz, jakie cudeńko, ciekawe skąd oni to biorą - jednak musiał zastanowić się głośno, pokazując Rose zdobycz z tego zadania. Teraz jednak przyszedł czas na zmierzenie się wierzbą bijącą. Na szczęście ta była o wiele mniejsza niż wierzba, którą pamiętał z hogwarckich pól. Niemniej jednak robiła wrażenie. Cóż, przy starciu z taką rośliną można było uznać ubranie kiltu za wyjątkowo nietrafiony pomysł. Oczywiście dumny Figg nie miał zamiaru się przejmować, a tym bardziej głośno przyznać do swoich wątpliwości. Wręczył Roselyn pudełka z ich skarbami, bo to było zadanie, które wymagało od niego całkowitej swobody.
Zakasał rękawy i zmierzył wzrokiem roślinę. Dobra, Szkotom żaden chwast nie jest straszny, dlatego korzystając ze swojej sprawności postanowił i siłą zatrzymać gałęzie, które powstrzymałyby go przed wyciągnięciem skarbu. Nie był niczym rwąca gazela, zatem nie próbował przemknąć między gałęziami, bo z aparycji znacznie bardziej przypominał włochatego, lekko rudawego niedźwiedzia. Jeżeli to zadanie się powiedzie to z pewnością będzie miał o czym opowiadać dzieciom, albo nawet siostrom, kiedy już wrócą do domu.
1.k100 na zadanie, (+5 za lisa, +16 za podwojoną sprawność)
2.k15 na wartość
3.k20 na nr kolejnego zadania
Gość
Gość
The member 'Bearnard Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 6
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 6
Niechętnie zerknęła w kierunku gniewnego lisa. Nie polubiła go, zresztą z wzajemnością. Musiała mu jednak przyznać - miał w sobie urok, nawet jeśli sprawiało to, że wolała się trzymać od niego na bezpieczną odległość. Bearnard nie podzielał jej obaw, ale miał lepszą rękę do zwierząt od niej. Pewnie miał rację. - Byleby nie zbyt ognistą - opowiedziała, podążając wzrokiem za ich zwierzęcym towarzyszem. Zresztą już wkrótce przekonali się, że ich lisek posiadał nie lada charakter. Cóż jednak mogli na to poradzić? Zdawać się mogło, że zwierz nie był pod ich kontrolą, chociaż uczciwie wywiązywał się z powierzonego mu zadania. Zaprowadził ich do mapy, a potem tam gdzie skrywał się skarb.
Nie odpowiedziała nic na słowa Beara. Wiedziała, że zrobił unik. Prawdopodobnie gdyby sytuacja byłaby odwrotna, zrobiłaby to samo. Postanowiła nie próbować ciągnąć tego tematu. Nie lubiła naciskać, bo doskonale wiedziała jak to jest gdy ktoś niepotrzebnie narusza wrażliwe punkty.
Miękki uśmiech rozciągnął jej wargi, gdy Figg bezproblemowo poradził sobie z przeniesieniem posągu. Wolała nie narażać się Macmillanom i oddać sprawy w ręce kogoś zręczniejszego w urokach. - Profesor Murray byłby dumny - skomentowała, przywołując wspomnienie wymagającego nauczyciela od Zaklęć. Nie lubiła go. Zresztą z wzajemnością.
- Urocza - powiedziała, przesuwając dłońmi po chłodnej powierzchni figurki. - Z miejsc, na które na pewno nas nie stać - powiedziała, uśmiechając się wesoło. Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na przyjrzenie się figurce. Ich towarzysz nie miał zamiaru na nich czekać.
Wierzba Bijąca była znacznie mniejsza, od tej którą pamiętała z Hogwartu. Zatrzymała się, zastanawiając jak spróbują dostać się do skarbu, ale Figg zdawał się tym nie przejmować. Nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy podał jej swój ekwipunek i sam stanął do pojedynku z drzewcem. - Pocze… - zaczęła, próbując zatrzymać go, ale Bearnard zdawał się jej nie słyszeć. Naprawdę chciałaby mu jakoś pomóc, ale nawet nie wiedziała jak. - Uważaj - Podskoczyła lekko, gdy wierzba pierwszy raz wymierzyła cios. Oczami wyobraźni widziała jak powala go bez trudu, ale to się stało. Udało mu się opanować drzewo. Przez chwilę była lekko przestraszona, ale widząc wypisaną na twarzy determinację z jaką próbował wygrać potyczkę z wierzbą, po prostu zaśmiała się. Wesoło, spontanicznie, a nawet odrobinę zbyt głośno. - Naprawdę lubisz wygrywać, co?
1. skarb
Nie odpowiedziała nic na słowa Beara. Wiedziała, że zrobił unik. Prawdopodobnie gdyby sytuacja byłaby odwrotna, zrobiłaby to samo. Postanowiła nie próbować ciągnąć tego tematu. Nie lubiła naciskać, bo doskonale wiedziała jak to jest gdy ktoś niepotrzebnie narusza wrażliwe punkty.
Miękki uśmiech rozciągnął jej wargi, gdy Figg bezproblemowo poradził sobie z przeniesieniem posągu. Wolała nie narażać się Macmillanom i oddać sprawy w ręce kogoś zręczniejszego w urokach. - Profesor Murray byłby dumny - skomentowała, przywołując wspomnienie wymagającego nauczyciela od Zaklęć. Nie lubiła go. Zresztą z wzajemnością.
- Urocza - powiedziała, przesuwając dłońmi po chłodnej powierzchni figurki. - Z miejsc, na które na pewno nas nie stać - powiedziała, uśmiechając się wesoło. Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na przyjrzenie się figurce. Ich towarzysz nie miał zamiaru na nich czekać.
Wierzba Bijąca była znacznie mniejsza, od tej którą pamiętała z Hogwartu. Zatrzymała się, zastanawiając jak spróbują dostać się do skarbu, ale Figg zdawał się tym nie przejmować. Nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy podał jej swój ekwipunek i sam stanął do pojedynku z drzewcem. - Pocze… - zaczęła, próbując zatrzymać go, ale Bearnard zdawał się jej nie słyszeć. Naprawdę chciałaby mu jakoś pomóc, ale nawet nie wiedziała jak. - Uważaj - Podskoczyła lekko, gdy wierzba pierwszy raz wymierzyła cios. Oczami wyobraźni widziała jak powala go bez trudu, ale to się stało. Udało mu się opanować drzewo. Przez chwilę była lekko przestraszona, ale widząc wypisaną na twarzy determinację z jaką próbował wygrać potyczkę z wierzbą, po prostu zaśmiała się. Wesoło, spontanicznie, a nawet odrobinę zbyt głośno. - Naprawdę lubisz wygrywać, co?
1. skarb
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 6
'k15' : 6
Mokradło
Szybka odpowiedź