Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Ollivanderowi ciężko było się dziś nie uśmiechać – zaś w towarzystwie jakże uroczej Virginii właściwie niewykonalnym stało się powstrzymywanie rozradowanej miny. Na całe szczęście na mokradle ni było w stanie dojrzeć go żadne z jego rodzeństwa: już na samą myśl o tym, jakie ewentualnie wysnuliby wnioski miał wrażenie, jakby ktoś przeciągał go nagą skórą po wyjątkowo intensywnie antracytowym granicie. Bał się tego, co mogliby sobie pomyśleć, w jakie pochopne wnioski skoczyć, jednak nie był w stanie tak właściwie określić dlaczego tak bardzo wzbraniał się przed ewentualnością, w której ktoś mógłby sobie coś pomyśleć. Na wszystkie żołędzie w Lancashire, zawłaszcza w tej sytuacji! Nie pojmował czemu wcześniej nie zorientował się, że przecież w podmokłych ostępach moczarów byli z Gin całkowicie sami. Nie znajdowała się w
okół nich żadna z przyzwoitek, więc tym bardziej istniała szansa, że ktoś może wpaść na jakieś pomysły.
Tylko dlaczego aż tak uwierała go ta myśl?
Nie był w stanie stwierdzić i może właśnie dlatego ich kolejne zadanie zakończyło się fiaskiem. Dokładnie z tej samej chwili co Gin odsunął się od kociołka, dodatkowo jeszcze łapiąc ją za łokieć i odciągając kawałek dalej. Prędko jednak zabrał dłoń, nieomal rumieniąc się: panna Macmillan miała dziś bowiem odsłonięte ramiona i choć nieumyślnie i w dobrej wierze to jednak dotknął jej skóry. Ona jednak ruszyła z miejsca, zdeterminowana odnaleźć skarb i bez pokonania strzegącej go magii. Bardzo dobrze zresztą: Ollivander szperając w zaroślach w poszukiwania pudełeczka mógł robić zawstydzone miny sam do siebie, ukradkowo tylko zerkając na Virginię, która tanecznym krokiem sunęła od jednej kępki trafy do kolejnej, przypominając bardziej wróżkę czy leśnego elfa niż człowieka. Merlinie.
Nim ponownie spojrzał Gin prosto w oczy zdołał uspokoić się już całkowicie. Uśmiechnął się na widok łyżki, zerkając z zaciekawieniem na czarownicę. – Cóż, skarb to nie zawsze to, co znajdujemy na końcu drogi – stwierdził, lekko wzruszając ramionami. Czasem w końcu króliczka było o wiele przyjemniej gonić niż faktycznie złapać. Ale jako, że pogoń wciąż trwała, a jego towarzyszka była bardzo zdeterminowana, ruszyli dalej za idącym jakby od niechcenia liskiem. Kiedy zwierzę zastrzygło uszami przystanęli, a wtedy z krzaków wyskoczyła na nich...
– Wielka cebula? – wyrwało się Ollivanderowi, ale Gin wykazała się większym refleksem. Kto wie, może Macmillanowie mieszkając w Puddlemere na co dzień musieli zmagać się z dwumetrowymi walecznymi cebulami?
okół nich żadna z przyzwoitek, więc tym bardziej istniała szansa, że ktoś może wpaść na jakieś pomysły.
Tylko dlaczego aż tak uwierała go ta myśl?
Nie był w stanie stwierdzić i może właśnie dlatego ich kolejne zadanie zakończyło się fiaskiem. Dokładnie z tej samej chwili co Gin odsunął się od kociołka, dodatkowo jeszcze łapiąc ją za łokieć i odciągając kawałek dalej. Prędko jednak zabrał dłoń, nieomal rumieniąc się: panna Macmillan miała dziś bowiem odsłonięte ramiona i choć nieumyślnie i w dobrej wierze to jednak dotknął jej skóry. Ona jednak ruszyła z miejsca, zdeterminowana odnaleźć skarb i bez pokonania strzegącej go magii. Bardzo dobrze zresztą: Ollivander szperając w zaroślach w poszukiwania pudełeczka mógł robić zawstydzone miny sam do siebie, ukradkowo tylko zerkając na Virginię, która tanecznym krokiem sunęła od jednej kępki trafy do kolejnej, przypominając bardziej wróżkę czy leśnego elfa niż człowieka. Merlinie.
Nim ponownie spojrzał Gin prosto w oczy zdołał uspokoić się już całkowicie. Uśmiechnął się na widok łyżki, zerkając z zaciekawieniem na czarownicę. – Cóż, skarb to nie zawsze to, co znajdujemy na końcu drogi – stwierdził, lekko wzruszając ramionami. Czasem w końcu króliczka było o wiele przyjemniej gonić niż faktycznie złapać. Ale jako, że pogoń wciąż trwała, a jego towarzyszka była bardzo zdeterminowana, ruszyli dalej za idącym jakby od niechcenia liskiem. Kiedy zwierzę zastrzygło uszami przystanęli, a wtedy z krzaków wyskoczyła na nich...
– Wielka cebula? – wyrwało się Ollivanderowi, ale Gin wykazała się większym refleksem. Kto wie, może Macmillanowie mieszkając w Puddlemere na co dzień musieli zmagać się z dwumetrowymi walecznymi cebulami?
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 6
'k15' : 6
Post z zasadami
Waleczna cebulka doskoczyła do Virginii i Constantine’a, ale reakcja czarownicy okazała się ekspresowa. Szybko pogroziła przeciwnikowi ogniem, który poparzył jego lewy bok. Cebula cofnęła się przerażona, momentalnie wycofując z pola rażenia. Nerwowo powróciła między krzewy oraz drzewa, uciekając wam z zasięgu wzroku. Dzięki temu bez przeszkód mogliście dobyć drewnianego pudełeczka - skrywającego złoty naszyjnik z wisiorkiem w kształcie kwiatu; jego płatki zmieniały barwę pod wpływem dotyku, w zależności od nastroju noszącego.
Z kolei lis dość leniwie obserwował wasze zmagania. Gdy zaczęliście oczekiwać, że ruszy się z miejsca wskazując wam drogę do następnego zadania, kłapnął leniwie pyszczkiem - czyżby westchnął? Jednak wreszcie podreptał spokojnie wprost w krzewy. W oddali mogliście dostrzec Charlie i Steffena oraz Susanne i Bertiego.
Susanne uderzyła w sferę emocjonalną błotoryja i choć stworzenie początkowo było spięte niczym kłoda, to po chwili dało przekonać się kobiecym czułościom. W tym czasie Bertie bez problemu sięgnął po drewniane pudełeczko ze skarbem. Był nim niewielki, ozdobny lampion, który sam zapalał się w ciemności. O czym jednak mogli jeszcze nie wiedzieć, dookoła panowało popołudniowe światło; jeszcze niecałkowicie spowite cieniami rozłożystych drzew.
Lis najpierw wydawał się zainteresowany błotnym szkodnikiem, nawet próbował go powąchać, ale po paru sekundach zamknął oczy wpadając w letarg. Na szczęście, gdy ruszyliście ze skrzynką dalej, podążył z wolna za wami. Aż w pewnym momencie nawet was wyprzedził kierując w stertę krzewów - gdzieś w oddali mogliście dostrzec Virginię i Contantine’a oraz Charlie i Steffena.
Charlie i Steffen mieli ogromnego pecha, gdy spotkali na swojej drodze walecznego ducha. Nawet założenie rękawiczek nie pomogło w starciu z perfekcyjnymi, szermierczymi zdolnościami poltergeista. Ten pokonał was oboje, zaśmiewając się tryumfalnie i w ogóle nie słuchając waszych prób wyjaśnień. - Toż to moja babcia lepiej trzyma floret, a ma już pięćset czterdzieści siedem lat! - zawołał z oburzeniem zmieszanym z rozbawieniem. - Musicie popracować nad formą, oboje wyglądacie na zmizerniałych… pewnie wylegujecie się całymi dniami w łóżku zamiast zająć się ciężką pracą. Za moich czasów to byłoby nie do pomyślenia… - gderał dalej. - Aż trudno uwierzyć, że moglibyście zabić moją ukochaną Candice… może się jednak pomyliłem - westchnął tęsknie za swą lubą, po czym dramatycznie przelewitował w głąb mokradeł. Mogliście wtedy sięgnąć po proste pudełeczko, w którym niestety nie znajdowało się nic prócz kawałka zwykłej, szarej tkaniny.
Wasz lis popatrzył na was z wyrzutem, acz bez zbędnego przedłużania zaprowadził was w bujne krzewy będące waszym kolejnym zadaniem. W oddali mogliście dostrzec sylwetki Susanne i Bertiego oraz Virginii i Constantine’a.
Just i Keat zdołali wejść do niewielkiej chatynki, choć mniejszej kobiecie było zdecydowanie łatwiej. Na szczęście Burroughs szybko skojarzył fakty i oboje dość prędko uporaliście się z odnalezieniem kolejnej szkatułki. Leżała ukryta za stertą książek o powstaniach goblinów oraz… archiwalnych wydań Czarownicy. Kto mógłby przypuszczać, że mieszkająca tu niegdyś istota lubiła plotki? Plotki i… jabłka? W pudełeczku znajdowało się właśnie jabłko mniej więcej wielkości dłoni, srebrne, ładnie połyskujące na świetle, bardzo ciężkie. W dodatku spodobało się ono waszemu lisowi, który drapiąc nogi próbował powąchać ten niezwykły jego zdaniem przedmiot. Dopiero wtedy podreptał przed wami na jedną z polan.
Solene i Ernie znaleźli się w zasięgu rozwścieczonego hipogryfa. Niestety, próba przemknięcia obok spaliła na panewce, ponieważ zrobiliście za dużo hałasu swoim przybyciem - a przynajmniej na tyle, żeby zaalarmować zwierzę. Musieliście rzucić się do ucieczki i dopiero po szaleńczym biegu wrócić po skarb, gdy stworzenia nie było już w pobliżu. W drewnianym pudełeczku dojrzeliście… zaśniedziałą, mugolską monetę. To znaczy, jedynie Ernie mógł na pewno stwierdzić, że była mugolska. Lis natomiast w ramach pocieszenia za ucieczkę oraz niezbyt okazałą zawartość skrzyneczki przymilał się do waszych rąk i nóg jeszcze dobre kilka minut nim poprowadził was do kolejnej polany.
Marcella z niesamowitą wprawą poradziła sobie z przygotowaniem mikstury, która miała pomóc jej oraz Floreanowi odnaleźć ukryty skarb. Kiedy mężczyzna rozlał wywar, ten od razu ułożył się w strzałki prowadzące do drewnianego pudełeczka. Wasz lis nawet sam podążył ich tropem, przynosząc wam znalezisko w pyszczku. W środku, po uchyleniu wieka, mogliście zauważyć elegancki, zdobiony złotem kompas. Pozbawiony był co prawda magicznych właściwości, ale wydawał się poprawnie wskazywać kierunek północny. To tam zostaliście zresztą poprowadzeni przez rudą kitę, co jakiś czas oglądającą się z zaciekawieniem po mijanych wokół drzewach. Raz nawet wskazała wam dorodny krzew z jagodami - jeśli któreś z was posiada biegłość zielarstwa na pierwszym poziomie, mogliście zjeść je bez obaw o trujące właściwości.
Duszek nie zdołał zasmucić się na pytanie Bena, wciąż będąc pod wrażeniem jego fenomenalnego występu przeprowadzonego wraz z Percivalem. - Trochę, ale na szczęście zdarza mi się spotykać takich fajnych wujków jak wy! - odpowiedział energicznie. Później przenosił spojrzenie to na Wrighta, to na Blake’a, aż wreszcie wybuchł śmiechem. - To ci przygadał! - rzucił pomiędzy salwami śmiechu. Zapomniał już nawet, że obaj odmówili spróbowania jego łakoci. Pewnie zmartwiłby się tym odrobinę. - Powodzenia - zakrzyknął na pożegnanie machając przy tym żywiołowo.
Z kolei następne zadanie również nie przyniosło wam żadnych problemów - bez wysiłku zmniejszyliście ciężar posągu, dzięki czemu wystarczyło go nieco przesunąć, żeby przejść dalej. W związku z tym wasz lis nie omieszkał obsypać was pieszczotami. W nagrodę za pokonanie niezwykle trudnego zadania, oczywiście.
Kerstin, Gwen i Michael wreszcie przełamali złą passę. Choć niewielka wierzba bijąca nie sprawiała sympatycznego wrażenia, to Michael z łatwością uniósł wierzgające gałęzie. Właściwie wyglądało to tak zwyczajnie jakby unosił piórko! Doprawdy, Puddlemere nie widziało silniejszego czarodzieja. W tym samym czasie Gwen sprytnie zabrała strzeżone pudełeczko - mogliście w nim znaleźć srebrną figurkę… takiej samej wierzby, tylko wielkości przeciętnej dłoni. Jednak jej ruszające się gałęzie nie wyrządzały krzywdy, raczej… łaskotały.
Lis w końcu spojrzał na was z dumą i podziwem, nim szybko ruszył w przeciwną stronę, do następnego zadania. Znów znaleźliście się na mokradłach.
Głos Vincenta podczas śpiewu pozostawiał wiele do życzenia, ale widocznie lelkowi w ogóle to nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że do chórku włączył się wasz lis. Tymczasem ptak słuchał urzeczony wypływającej z ust mężczyzny melodii, prawie nie zauważając Cory stojącej w pobliżu. Zaczął nawet kołysać się do rytmu, całkowicie przy tym uspokajając. Nie odezwał się do was ani słowem, za to pozwolił wam sięgnąć po drewniane pudełeczko. W jego wnętrzu znajdował się wykonany ze złota słowik, który po pogłaskaniu po grzbiecie wygrywał bardzo przyjemną dla ucha melodię. Wasz rudy podopieczny posłuchał jej chwilę z zachwytem nim zaczął łasić się do waszych nóg - aż wreszcie po paru minutach zaprowadził was na trzęsawisko.
Roselyn i Bearnard także stanęli przed niezbyt przyjazną wierzbą bijącą. Wasz lis od razu próbował zaatakować jedną z gałęzi, chcąc wam pomóc. Z zadziwiającą zwinnością omijał wierzgające konary, choć właściwie nie musiał pomagać - Figg bez trudu uniósł jeden z nich, umożliwiając tym samym swej towarzyszce sięgnąć po drewniane pudełeczko. Odnaleźli w nim niewielkie, srebrne lusterko ze zdobioną rączką. U góry, nad taflą zwierciadła zostało wygrawerowane tylko ty możesz pokonać swoje słabości.
Tymczasem lisek ostatni raz kłapnął złowrogo na wierzbę nim zaprowadził was dalej, w gęsty, spowity w mroku las.
Zdenerwowany lisek Roselyn i Bearnarda dziabnął w ogon podopiecznego Cory i Vincenta, gdy ich ścieżki przecięły się w zaroślach. Bardzo nieładnie.
Termin odpisów Czas na odpis macie do 15.05.20 godziny 18:00.
Punktacja
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
Waleczna cebulka doskoczyła do Virginii i Constantine’a, ale reakcja czarownicy okazała się ekspresowa. Szybko pogroziła przeciwnikowi ogniem, który poparzył jego lewy bok. Cebula cofnęła się przerażona, momentalnie wycofując z pola rażenia. Nerwowo powróciła między krzewy oraz drzewa, uciekając wam z zasięgu wzroku. Dzięki temu bez przeszkód mogliście dobyć drewnianego pudełeczka - skrywającego złoty naszyjnik z wisiorkiem w kształcie kwiatu; jego płatki zmieniały barwę pod wpływem dotyku, w zależności od nastroju noszącego.
Z kolei lis dość leniwie obserwował wasze zmagania. Gdy zaczęliście oczekiwać, że ruszy się z miejsca wskazując wam drogę do następnego zadania, kłapnął leniwie pyszczkiem - czyżby westchnął? Jednak wreszcie podreptał spokojnie wprost w krzewy. W oddali mogliście dostrzec Charlie i Steffena oraz Susanne i Bertiego.
- zadanie nr 13:
- Dostrzegłszy krzew jeżyny widzicie również rosłego lelka wróżebnika w ciernistym gnieździe, który pilnuje potrzebnego wam skarbu. Niestety, mimo różnych prób rzucania zaklęciem bądź przekupstwa nie jesteście w stanie nic zdziałać - ptak staje się coraz bardziej nerwowy. W celu zaskarbienia sobie jego zaufania musicie przejść przerażającą misję… śpiewu. Zanucenie kojącej, przyjemnej dla ucha melodii uspokoi lelka. ST dokonania tego trudnego czynu to 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości śpiewu. Fałszywe tony rozjuszą zwierzę do tego stopnia, że… sam wam zaśpiewa. Mam nadzieję, że nie wierzycie w przepowiednie lelka o śmierci?
Susanne uderzyła w sferę emocjonalną błotoryja i choć stworzenie początkowo było spięte niczym kłoda, to po chwili dało przekonać się kobiecym czułościom. W tym czasie Bertie bez problemu sięgnął po drewniane pudełeczko ze skarbem. Był nim niewielki, ozdobny lampion, który sam zapalał się w ciemności. O czym jednak mogli jeszcze nie wiedzieć, dookoła panowało popołudniowe światło; jeszcze niecałkowicie spowite cieniami rozłożystych drzew.
Lis najpierw wydawał się zainteresowany błotnym szkodnikiem, nawet próbował go powąchać, ale po paru sekundach zamknął oczy wpadając w letarg. Na szczęście, gdy ruszyliście ze skrzynką dalej, podążył z wolna za wami. Aż w pewnym momencie nawet was wyprzedził kierując w stertę krzewów - gdzieś w oddali mogliście dostrzec Virginię i Contantine’a oraz Charlie i Steffena.
- zadanie nr 13:
- Dostrzegłszy krzew jeżyny widzicie również rosłego lelka wróżebnika w ciernistym gnieździe, który pilnuje potrzebnego wam skarbu. Niestety, mimo różnych prób rzucania zaklęciem bądź przekupstwa nie jesteście w stanie nic zdziałać - ptak staje się coraz bardziej nerwowy. W celu zaskarbienia sobie jego zaufania musicie przejść przerażającą misję… śpiewu. Zanucenie kojącej, przyjemnej dla ucha melodii uspokoi lelka. ST dokonania tego trudnego czynu to 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości śpiewu. Fałszywe tony rozjuszą zwierzę do tego stopnia, że… sam wam zaśpiewa. Mam nadzieję, że nie wierzycie w przepowiednie lelka o śmierci?
Charlie i Steffen mieli ogromnego pecha, gdy spotkali na swojej drodze walecznego ducha. Nawet założenie rękawiczek nie pomogło w starciu z perfekcyjnymi, szermierczymi zdolnościami poltergeista. Ten pokonał was oboje, zaśmiewając się tryumfalnie i w ogóle nie słuchając waszych prób wyjaśnień. - Toż to moja babcia lepiej trzyma floret, a ma już pięćset czterdzieści siedem lat! - zawołał z oburzeniem zmieszanym z rozbawieniem. - Musicie popracować nad formą, oboje wyglądacie na zmizerniałych… pewnie wylegujecie się całymi dniami w łóżku zamiast zająć się ciężką pracą. Za moich czasów to byłoby nie do pomyślenia… - gderał dalej. - Aż trudno uwierzyć, że moglibyście zabić moją ukochaną Candice… może się jednak pomyliłem - westchnął tęsknie za swą lubą, po czym dramatycznie przelewitował w głąb mokradeł. Mogliście wtedy sięgnąć po proste pudełeczko, w którym niestety nie znajdowało się nic prócz kawałka zwykłej, szarej tkaniny.
Wasz lis popatrzył na was z wyrzutem, acz bez zbędnego przedłużania zaprowadził was w bujne krzewy będące waszym kolejnym zadaniem. W oddali mogliście dostrzec sylwetki Susanne i Bertiego oraz Virginii i Constantine’a.
- zadanie nr 13:
- Dostrzegłszy krzew jeżyny widzicie również rosłego lelka wróżebnika w ciernistym gnieździe, który pilnuje potrzebnego wam skarbu. Niestety, mimo różnych prób rzucania zaklęciem bądź przekupstwa nie jesteście w stanie nic zdziałać - ptak staje się coraz bardziej nerwowy. W celu zaskarbienia sobie jego zaufania musicie przejść przerażającą misję… śpiewu. Zanucenie kojącej, przyjemnej dla ucha melodii uspokoi lelka. ST dokonania tego trudnego czynu to 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości śpiewu. Fałszywe tony rozjuszą zwierzę do tego stopnia, że… sam wam zaśpiewa. Mam nadzieję, że nie wierzycie w przepowiednie lelka o śmierci?
Just i Keat zdołali wejść do niewielkiej chatynki, choć mniejszej kobiecie było zdecydowanie łatwiej. Na szczęście Burroughs szybko skojarzył fakty i oboje dość prędko uporaliście się z odnalezieniem kolejnej szkatułki. Leżała ukryta za stertą książek o powstaniach goblinów oraz… archiwalnych wydań Czarownicy. Kto mógłby przypuszczać, że mieszkająca tu niegdyś istota lubiła plotki? Plotki i… jabłka? W pudełeczku znajdowało się właśnie jabłko mniej więcej wielkości dłoni, srebrne, ładnie połyskujące na świetle, bardzo ciężkie. W dodatku spodobało się ono waszemu lisowi, który drapiąc nogi próbował powąchać ten niezwykły jego zdaniem przedmiot. Dopiero wtedy podreptał przed wami na jedną z polan.
- zadanie nr 18:
- Jeżeli sekretnie marzyliście o warzeniu eliksirów na łonie natury, oto wasza szansa. W celu odnalezienia skarbu należy uwarzyć eliksir tropiciela - dziwnym, niewyjaśnionym trafem kociołek oraz potrzebne ingrediencje leżą na trawie. ST poprawnego uwarzenia mikstury to 25, do rzutu dolicza się bonus biegłości astronomii oraz pomija się posiadaną wartość statystki eliksirów. Specyfikiem należy polać ziemię dookoła - pojawią się na niej strzałki doprowadzające do skarbu. Jeżeli wam się nie powiedzie, należy poszukać pudełeczka na własny rachunek, tracąc przy tym czas.
Solene i Ernie znaleźli się w zasięgu rozwścieczonego hipogryfa. Niestety, próba przemknięcia obok spaliła na panewce, ponieważ zrobiliście za dużo hałasu swoim przybyciem - a przynajmniej na tyle, żeby zaalarmować zwierzę. Musieliście rzucić się do ucieczki i dopiero po szaleńczym biegu wrócić po skarb, gdy stworzenia nie było już w pobliżu. W drewnianym pudełeczku dojrzeliście… zaśniedziałą, mugolską monetę. To znaczy, jedynie Ernie mógł na pewno stwierdzić, że była mugolska. Lis natomiast w ramach pocieszenia za ucieczkę oraz niezbyt okazałą zawartość skrzyneczki przymilał się do waszych rąk i nóg jeszcze dobre kilka minut nim poprowadził was do kolejnej polany.
- zadanie nr 14:
- Jednym z pudełek zainteresowały się stacjonująca tutaj para testrali, która wzbiła się w powietrze uznając, że wasz skarb to świetna zabawka. Jednak jeśli nie jesteś w stanie zobaczyć tych stworzeń, widzisz w powietrzu samą skrzynkę miotaną z jednej strony na drugą - mając przynajmniej I poziom biegłości ONMS jesteś w stanie domyślić się, że to testrale. Niestety, żeby odzyskać własność, musisz zapomnieć o niedziałających na tym terenie zaklęciach. Za to leżące nieopodal w trawie miotły powinny załatwić sprawę. Wystarczy się na nich wzbić i przechwycić latający przedmiot. ST dokonania tego czynu to 40, do rzutu dodaje się bonus biegłości latanie na miotle. Nieudana akcja skutkuje oberwaniem w głowę skrzydłem jednego z testrali; na szczęście zawroty głowy będą trwać tylko krótką chwilę, do czasu powrotu na ziemię.
Marcella z niesamowitą wprawą poradziła sobie z przygotowaniem mikstury, która miała pomóc jej oraz Floreanowi odnaleźć ukryty skarb. Kiedy mężczyzna rozlał wywar, ten od razu ułożył się w strzałki prowadzące do drewnianego pudełeczka. Wasz lis nawet sam podążył ich tropem, przynosząc wam znalezisko w pyszczku. W środku, po uchyleniu wieka, mogliście zauważyć elegancki, zdobiony złotem kompas. Pozbawiony był co prawda magicznych właściwości, ale wydawał się poprawnie wskazywać kierunek północny. To tam zostaliście zresztą poprowadzeni przez rudą kitę, co jakiś czas oglądającą się z zaciekawieniem po mijanych wokół drzewach. Raz nawet wskazała wam dorodny krzew z jagodami - jeśli któreś z was posiada biegłość zielarstwa na pierwszym poziomie, mogliście zjeść je bez obaw o trujące właściwości.
- zadanie nr 12:
- Jeśli masz przesyt zagadek, oto kolejna z nich. Jak na złość, znów trzeba do siebie coś dopasować - tym razem przywieszone do drzew w losowej kolejności pergaminy ilustrujące sceny ze znanych czarodziejom baśni bądź innej literatury. Wybranie odpowiednich symboli pozwoli na dotarcie do właściwego drzewa, pod którym zakopano skarb. W celu skojarzenia faktów należy wykonać rzut kostką - ST to 50, do rzutu dolicza się bonus biegłości wiedzy o literaturze, ponieważ to ostatni symbol Insygniów Śmierci z baśni Bardla Beedle’a Opowieść o trzech braciach stanowi rozwiązanie zagwozdki. Za to tym razem za nieodgadnięcie zagadki nic wam nie grozi, prócz utraty cennych minut na wykopywanie niewłaściwych miejsc.
Duszek nie zdołał zasmucić się na pytanie Bena, wciąż będąc pod wrażeniem jego fenomenalnego występu przeprowadzonego wraz z Percivalem. - Trochę, ale na szczęście zdarza mi się spotykać takich fajnych wujków jak wy! - odpowiedział energicznie. Później przenosił spojrzenie to na Wrighta, to na Blake’a, aż wreszcie wybuchł śmiechem. - To ci przygadał! - rzucił pomiędzy salwami śmiechu. Zapomniał już nawet, że obaj odmówili spróbowania jego łakoci. Pewnie zmartwiłby się tym odrobinę. - Powodzenia - zakrzyknął na pożegnanie machając przy tym żywiołowo.
Z kolei następne zadanie również nie przyniosło wam żadnych problemów - bez wysiłku zmniejszyliście ciężar posągu, dzięki czemu wystarczyło go nieco przesunąć, żeby przejść dalej. W związku z tym wasz lis nie omieszkał obsypać was pieszczotami. W nagrodę za pokonanie niezwykle trudnego zadania, oczywiście.
- zadanie nr 15:
- Znów mieliście okazję spotkać ducha na waszej drodze, choć tym razem okazał się on dużo starszy wiekiem niż ten ostatni. Zbłąkany wędrowiec w szatach sprzed paru wieków wydaje się być wyjątkowo nerwowy - i chyba nie spodobaliście mu się od pierwszego wejrzenia. Oskarża was o śmierć swej ukochanej, przez co musi teraz dokonać zemsty. Żeby bezpiecznie przejść dalej do leżącego nieopodal skarbu musicie stoczyć z nim pojedynek szermierczy - dwa florety leżą oparte o najbliższe drzewo. ST wygrania pojedynku to 30, do rzutu dorzuca się bonus biegłości szermierki. Przegrana oznacza wyśmianie przez niepoczytalnego poltergeista oraz utratę honoru w swych własnych oczach.
Kerstin, Gwen i Michael wreszcie przełamali złą passę. Choć niewielka wierzba bijąca nie sprawiała sympatycznego wrażenia, to Michael z łatwością uniósł wierzgające gałęzie. Właściwie wyglądało to tak zwyczajnie jakby unosił piórko! Doprawdy, Puddlemere nie widziało silniejszego czarodzieja. W tym samym czasie Gwen sprytnie zabrała strzeżone pudełeczko - mogliście w nim znaleźć srebrną figurkę… takiej samej wierzby, tylko wielkości przeciętnej dłoni. Jednak jej ruszające się gałęzie nie wyrządzały krzywdy, raczej… łaskotały.
Lis w końcu spojrzał na was z dumą i podziwem, nim szybko ruszył w przeciwną stronę, do następnego zadania. Znów znaleźliście się na mokradłach.
- zadanie nr 8:
- W tym zadaniu musicie posiadać umiejętności aktorskie, którymi przekupicie wałęsającego się po mokradłach ducha utopionego w bagnach przed laty chłopca. Chłopca, który wie, gdzie znaleźć poszukiwany przez was skarb, aczkolwiek najpierw pragnie zaznać nieco rozrywki w życiu. Odegrajcie więc jakąś w miarę wiarygodną scenkę, względnie wymyślcie pasjonującą historię - zadowolenie poltergeista osiągniecie przy ST 40, do rzutu doliczany jest bonus biegłości kłamstwa. Jeżeli nie zdołacie go osiągnąć, niezadowolony duszek przelatuje z płaczem przez wasze ciała; nie potraficie powstrzymać drżenia z zimna przez najbliższą turę.
Głos Vincenta podczas śpiewu pozostawiał wiele do życzenia, ale widocznie lelkowi w ogóle to nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że do chórku włączył się wasz lis. Tymczasem ptak słuchał urzeczony wypływającej z ust mężczyzny melodii, prawie nie zauważając Cory stojącej w pobliżu. Zaczął nawet kołysać się do rytmu, całkowicie przy tym uspokajając. Nie odezwał się do was ani słowem, za to pozwolił wam sięgnąć po drewniane pudełeczko. W jego wnętrzu znajdował się wykonany ze złota słowik, który po pogłaskaniu po grzbiecie wygrywał bardzo przyjemną dla ucha melodię. Wasz rudy podopieczny posłuchał jej chwilę z zachwytem nim zaczął łasić się do waszych nóg - aż wreszcie po paru minutach zaprowadził was na trzęsawisko.
- zadanie nr 20:
- Do kolejnej rzeczy pragnącej was unicestwić podczas tych poszukiwań jest rozwścieczony hipogryf miotający się nerwowo nieopodal trzęsawiska. Nawet z nadzwyczajnymi umiejętnościami z dziedziny ONMS wiecie, że nie zdołacie go teraz uspokoić - a nawet grozi to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Najlepszym wyjściem jest ciche przemknięcie w ukryciu - jego ST to 50, do rzutu dodaje się bonus biegłości właśnie z ukrywania się. Dzięki temu bez problemu możecie zabrać leżący niedaleko skarb; w przypadku niepowodzenia musicie go szybko chwycić oraz uciekać przed pędzącym na was stworzeniem. Po dość długim biegu, waszemu lisowi udaje się poprowadzić was w bezpieczne miejsce. Bezpieczne od wściekłego hipogryfa, znaczy się.
Roselyn i Bearnard także stanęli przed niezbyt przyjazną wierzbą bijącą. Wasz lis od razu próbował zaatakować jedną z gałęzi, chcąc wam pomóc. Z zadziwiającą zwinnością omijał wierzgające konary, choć właściwie nie musiał pomagać - Figg bez trudu uniósł jeden z nich, umożliwiając tym samym swej towarzyszce sięgnąć po drewniane pudełeczko. Odnaleźli w nim niewielkie, srebrne lusterko ze zdobioną rączką. U góry, nad taflą zwierciadła zostało wygrawerowane tylko ty możesz pokonać swoje słabości.
Tymczasem lisek ostatni raz kłapnął złowrogo na wierzbę nim zaprowadził was dalej, w gęsty, spowity w mroku las.
- zadanie nr 6:
- W trakcie poszukiwań skarbów docieracie do drzew upatrzonych sobie przez sporych rozmiarów stado sów. Gdy zadrzecie głowy, jesteście w stanie zobaczyć ich nieprzyjazny wzrok, natomiast już od progu słychać groźne pohukiwania. Jedna z sów, największa, możliwe, że ich przywódca, trzyma w dziobie poszukiwane przez was pudełeczko. Jeżeli próbujecie rzucić zaklęcie jesteście w stanie dostrzec, że te nie działają na tym terenie. Tak samo jak wiele innych sposobów przekonania ptaków do współpracy. Jedynym rozwiązaniem wydaje się zastraszenie stada; ST udanego wynosi 20, do rzutu dolicza się bonus z biegłości zastraszania. Herszt zbrodniczej bandy upuszcza skarb pod nogi; jednak w przypadku nieosiągnięcia wymaganych punktów zdoła was boleśnie dziobnąć w ramię podczas ucieczki - jeżeli jednak posiadacie Gniewnego lisa, obroni on was przed tym nieprzyjaznym atakiem!
Zdenerwowany lisek Roselyn i Bearnarda dziabnął w ogon podopiecznego Cory i Vincenta, gdy ich ścieżki przecięły się w zaroślach. Bardzo nieładnie.
L.p. | Grupa | I | II | III | IV | Suma |
1. | Cora i Vincent | 5 | 10 | -3 | 28 | 92 |
2. | Roselyn i Bearnard | 5 | 10 | 0 | 23 | 89 |
3. | Marcella i Florean | 5 | 10 | 0 | 31 | 77 |
4. | Just i Keat | 0 | 10 | 0 | 23 | 76 |
5. | Susanne i Bertie | 0 | 10 | 0 | 26 | 72 |
6. | Ben i Percival | 0 | 10 | 0 | 23 | 70 |
7. | Virginia i Constantine | 5 | 10 | 0 | 31 | 65 |
8. | Kerstin, Gwen i Michael | 0 | 10 | 0 | 23 | 56 |
9. | Charlie i Steffen | 0 | -5 | 0 | 0 | 53 |
10. | Solene i Ernie | 0 | -5 | 0 | 5 | 45 |
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
I show not your face but your heart's desire
Przedziwna to była melodia. W dwóch głosach Vincent i rudy lis zdołali ukołysać przestraszonego lelka. Czworonożny towarzysz postanowił wesprzeć dość wątpliwe wykonanie mężczyzny, może to za jego sprawą lękliwy ptak uspokoił się i pozwolił im zajrzeć do swojego gniazdka. Tam w niewielkim pudełeczku czekała złotawa figura słowika, ale jeszcze zanim rzucili się ku niej, Cora wytarmosiła tak pomocnego rudzielca. Przykucnęła, pozwalając, by dziki pysk ułożył się na jej ramieniu. – Jesteś taki zdolny, mój maluchu. Żałuję, że za parę chwil nasze drogi się rozejdą. Na pewno zapamiętam twój śpiew – mówiła spokojnie, pogodnie. Jednocześnie też topiła palce w strojnym kożuszku stworzenia. Dopiero później popatrzyła na Rinehearta, który przecież też miał swój udział. Po pochwalnych słówkach przyszła pora na odpakowanie niespodzianki. – Słowik dla słowika – oświadczyła dość śpiewnie(!), wydobywając ich skarb z piórkowego zakątka. Nie omieszkała też otoczyć czułym spojrzeniem ptaka, który chyba dalej kołysał się urzeczony kołysanką. Przesunęła palcem po pięknej rzeźbie. Z przedmiotu wydobyła się cudowna melodia, która natychmiast zachęciła ich lisiego towarzysza do kolejnego koncertu. Ale już dość. Oddała słowika Vincentowi. – To twoje zwycięstwo i twoja nagroda. Wokół Kłębka jest wiele ptaków. Być może potrzebujesz tego śpiewu bardziej niż ja – uznała, mając w myśli niewiadome tułaczki przyjaciela. Za parę dni mógł być w miejscu, w którym ptasie pióro dawno nie przecięło powietrza.
Kiedy podążyli za śladem dzikich łap, Cora zapatrzona w zielone widoki rozmyślała. Na tych mdłych mokradłach na nowo zaczynało wstępować w nią życie, odkrywała jego dziwny urok, zachwycające próby, wspólnie dzielone zwycięstwa i porażki. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś – usłyszał Vincent, kiedy tylko otworzyła usta. Patrzyła gdzieś między drzewa. Lis chyba prowadził ich na niepewne ziemie. Trzęsawisko? – Naprawdę dobrze się tutaj czuję i… chyba robię rzeczy, o które bym siebie nie posądziła. Nie dziś, nie w tym wcieleniu. Wygląda na to, że miękną nam te sztywne karki – stwierdziła pogodnie, ale zaraz przewodnik zakomunikował, że znajdują się blisko celu.
– Zaczekaj – powstrzymała cicho Vincenta, zatrzymując się nagle. Jej dłoń przecięła mu drogę. Zmrużyła oczy. – W takich miejscach można spotkać…. – a wtedy ujrzeli kręcącego się wściekle hipogryfa. Usłyszała łomot własnego serca. Piękne stworzenie, dostojne, potężne, ale i bardzo niebezpieczne. Szczególnie ten typ wyraźnie nie miał nastroju. Może już za dużo przypadkowych osób wkroczyło śmiało na jego teren. – Hipogryfy – dokończyła trochę oczarowana, trochę przerażona. – Jeśli strzeże naszego skarbu, to musimy być bardzo ostrożni. On nie ma ochoty na spotkania. Spróbuję się zakraść, proszę, popilnuj lisa – powiedziała pewnie, pamiętając, jak kiedyś wgniatała stopą leśne odciski po Leo, kiedy uczył ją, jak chodzić między drzewami, by nie zostać wziętym za intruza, jak schować się przed tatą i jak odnaleźć drogę powrotną. Kroki były trudne, ciężkie, prawie do pasa tkwiła w nieprzyjemnym błocie, ale jej zapach rozmywał się w bagiennym zakątku. Stawała się kawałkiem mokradeł. Częścią otoczenia, które wcale nie chciało skrzywdzić skrzydlatego stworzenia. Ta eskapada wymagała czasu i czujnego oka, ale Cora umiała zbliżać się do zwierząt, umiała poruszać się po lasach. Tylko to bagno mogło okazać się zdradliwe…
Rzut na ukrywanie (II, +30), st 50,
skarb, zadanie
Kiedy podążyli za śladem dzikich łap, Cora zapatrzona w zielone widoki rozmyślała. Na tych mdłych mokradłach na nowo zaczynało wstępować w nią życie, odkrywała jego dziwny urok, zachwycające próby, wspólnie dzielone zwycięstwa i porażki. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś – usłyszał Vincent, kiedy tylko otworzyła usta. Patrzyła gdzieś między drzewa. Lis chyba prowadził ich na niepewne ziemie. Trzęsawisko? – Naprawdę dobrze się tutaj czuję i… chyba robię rzeczy, o które bym siebie nie posądziła. Nie dziś, nie w tym wcieleniu. Wygląda na to, że miękną nam te sztywne karki – stwierdziła pogodnie, ale zaraz przewodnik zakomunikował, że znajdują się blisko celu.
– Zaczekaj – powstrzymała cicho Vincenta, zatrzymując się nagle. Jej dłoń przecięła mu drogę. Zmrużyła oczy. – W takich miejscach można spotkać…. – a wtedy ujrzeli kręcącego się wściekle hipogryfa. Usłyszała łomot własnego serca. Piękne stworzenie, dostojne, potężne, ale i bardzo niebezpieczne. Szczególnie ten typ wyraźnie nie miał nastroju. Może już za dużo przypadkowych osób wkroczyło śmiało na jego teren. – Hipogryfy – dokończyła trochę oczarowana, trochę przerażona. – Jeśli strzeże naszego skarbu, to musimy być bardzo ostrożni. On nie ma ochoty na spotkania. Spróbuję się zakraść, proszę, popilnuj lisa – powiedziała pewnie, pamiętając, jak kiedyś wgniatała stopą leśne odciski po Leo, kiedy uczył ją, jak chodzić między drzewami, by nie zostać wziętym za intruza, jak schować się przed tatą i jak odnaleźć drogę powrotną. Kroki były trudne, ciężkie, prawie do pasa tkwiła w nieprzyjemnym błocie, ale jej zapach rozmywał się w bagiennym zakątku. Stawała się kawałkiem mokradeł. Częścią otoczenia, które wcale nie chciało skrzywdzić skrzydlatego stworzenia. Ta eskapada wymagała czasu i czujnego oka, ale Cora umiała zbliżać się do zwierząt, umiała poruszać się po lasach. Tylko to bagno mogło okazać się zdradliwe…
Rzut na ukrywanie (II, +30), st 50,
skarb, zadanie
The member 'Cora Howell' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k15' : 12
--------------------------------
#3 'k20' : 10
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k15' : 12
--------------------------------
#3 'k20' : 10
Gin właściwie dzisiaj nie czuła specjalnej presji ze strony otoczenia. Owszem, było dużo gości, była rodzina i członkowie innych szlachetnych rodów, ale wszyscy skupiali się głównie (i prawidłowo) na Pannie i Panu Młodych. Istniały naprawdę niewielkie szanse, żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na świergoczącą radośnie i skaczącą bardziej niż zwykle Gin. Choć faktycznie, tutaj, na mokradle, te szanse były niemal równe zeru. I dobrze, bo nikt nie dostrzegł akcji, która rozegrała się przy kociołku. Macmillanówna bowiem odrobinę spąsowiała, kiedy Cony tak bohatersko uratował ją od oblania gorącą miksturą. Dygnęła jeszcze zgrabnie wybąkując pospieszne podziękowanie, nim w tanecznie zabrała się za szukanie skarbu na polance. Dziwna sprawa, choć serce biło jej jakoś mocniej, to jednocześnie cieplej jej się na nim zrobiło. Tak... miło, bo o niej pomyślał, prawda? Bardzo dżentelmeńsko.
Skacząca cebula została błyskawicznie przepłoszona przez Virginię, co młoda dama przyjęła z lekką satysfakcją. Może z eliksirami była na bakier, a na runach kompletnie się nie znała, ale przynajmniej mogła się popisać refleksem, to zawsze coś, prawda?
- Nie mam pojęcia - odparła na pytanie Cony'ego, bo pierwszy raz zetknęła się z czymś takim. - Ale najważniejsze, że podziałało - dodała pogodnie, chowając swoją różdżkę do kieszeni ukrytej w połach sukni. Może już nie będzie potrzebna?
Tym razem skarb okazał się prawdziwym skarbem (nie to co drewniana łyżka), co Gin przyjęła z zadowoleniem, prezentując go Constantinowi.
- Spójrz, wisiorek zmienia kolor - zauważyła zachwycona tym zjawiskiem i to chyba bardziej niż samym naszyjnikiem. W tym czasie ich lisek udawał, że go nie ma i chyba liczył na to, że dadzą mu spokój. Lady Macmillan jednak tak długo wpatrywała się w niego znacząco, że w końcu raczył się podnieść i poprowadzić ich dalej. Gdzieś między krzewami Gin dostrzegła znajome twarze, więc uśmiechnęła się serdecznie, ale nie przerwała wędrówki za ich rudzielcem, który doprowadził ich do...
Lady Macmillan zatrzymała się raptownie na widok lelka wróżebnika. Rozpoznała go od razu i jakoś zupełnie podświadomie poczuła się nieswojo. Lisek zniknął gdzieś w zaroślach, więc początkowo zamierzała poprowadzić ich gdzieś dalej omijając ptaka, ale wtedy dostrzegła w jego gnieździe drewniane pudełeczko, które wskazała też Cony'emu.
- Myślisz, że da się go wywabić z gniazda jakimś owadem...? - zapytała, bo było to pierwsze o czym pomyślała. Wsadzanie ręki do pilnowanego gniazda nie mogło się skończyć dobrze, tego była pewna. Niestety wszelkie próby przekonania lelka do pozostawienia swojej "żerdzi" spełzły na niczym, co więcej ptak z każdą chwilą denerwował się coraz bardziej, co Gin zauważyła ze grozą. Kłapnął dziobem raz i drugi i była pewna, że zaraz się odezwie, a tego bardzo, bardzo chciałaby uniknąć. Zastygła więc w bezruchu nabierając więcej powietrza... i cichutko, cichuteńko zaintonowała spokojną melodię znaną jej z dzieciństwa. Lelek na nią spojrzał z wyższością, ale jakby przestał stroszyć tak groźnie piórka, więc ruda panna kontynuowała dodając do melodii także słowa szkockiej kołysanki:
- ...fàs a's faic
Do thìr, dìleas fhéin
A ghrian a's a ghealach, stiùir sinn
Gu uair ar cliù 's ar glòir...
Oby to udobruchało lelka...
k100 - zadanie ST 30; (bonus +10 - śpiew I; za liska brak bonusu)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
Skacząca cebula została błyskawicznie przepłoszona przez Virginię, co młoda dama przyjęła z lekką satysfakcją. Może z eliksirami była na bakier, a na runach kompletnie się nie znała, ale przynajmniej mogła się popisać refleksem, to zawsze coś, prawda?
- Nie mam pojęcia - odparła na pytanie Cony'ego, bo pierwszy raz zetknęła się z czymś takim. - Ale najważniejsze, że podziałało - dodała pogodnie, chowając swoją różdżkę do kieszeni ukrytej w połach sukni. Może już nie będzie potrzebna?
Tym razem skarb okazał się prawdziwym skarbem (nie to co drewniana łyżka), co Gin przyjęła z zadowoleniem, prezentując go Constantinowi.
- Spójrz, wisiorek zmienia kolor - zauważyła zachwycona tym zjawiskiem i to chyba bardziej niż samym naszyjnikiem. W tym czasie ich lisek udawał, że go nie ma i chyba liczył na to, że dadzą mu spokój. Lady Macmillan jednak tak długo wpatrywała się w niego znacząco, że w końcu raczył się podnieść i poprowadzić ich dalej. Gdzieś między krzewami Gin dostrzegła znajome twarze, więc uśmiechnęła się serdecznie, ale nie przerwała wędrówki za ich rudzielcem, który doprowadził ich do...
Lady Macmillan zatrzymała się raptownie na widok lelka wróżebnika. Rozpoznała go od razu i jakoś zupełnie podświadomie poczuła się nieswojo. Lisek zniknął gdzieś w zaroślach, więc początkowo zamierzała poprowadzić ich gdzieś dalej omijając ptaka, ale wtedy dostrzegła w jego gnieździe drewniane pudełeczko, które wskazała też Cony'emu.
- Myślisz, że da się go wywabić z gniazda jakimś owadem...? - zapytała, bo było to pierwsze o czym pomyślała. Wsadzanie ręki do pilnowanego gniazda nie mogło się skończyć dobrze, tego była pewna. Niestety wszelkie próby przekonania lelka do pozostawienia swojej "żerdzi" spełzły na niczym, co więcej ptak z każdą chwilą denerwował się coraz bardziej, co Gin zauważyła ze grozą. Kłapnął dziobem raz i drugi i była pewna, że zaraz się odezwie, a tego bardzo, bardzo chciałaby uniknąć. Zastygła więc w bezruchu nabierając więcej powietrza... i cichutko, cichuteńko zaintonowała spokojną melodię znaną jej z dzieciństwa. Lelek na nią spojrzał z wyższością, ale jakby przestał stroszyć tak groźnie piórka, więc ruda panna kontynuowała dodając do melodii także słowa szkockiej kołysanki:
- ...fàs a's faic
Do thìr, dìleas fhéin
A ghrian a's a ghealach, stiùir sinn
Gu uair ar cliù 's ar glòir...
Oby to udobruchało lelka...
k100 - zadanie ST 30; (bonus +10 - śpiew I; za liska brak bonusu)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Virginia Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 4
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 4
Kiedy otworzył drewniane pudełeczko, uśmiechnął się lekko. Ten skarb podobał mu się zdecydowanie najbardziej, identyczny miał już w Ruderze u drzwi wejściowych przez długi czas.
- Będziemy zbierać więcej zabłąkanych wędrowców? - odezwał się, choć była w nim drobna nutka melancholii podpowiadająca, że być może nie są to właściwe czasy, aby takie przedmioty wieszać przed swoim domem. Nie, kiedy wolny czas zapełniamy w dużej mierze mocno niepoprawną politycznie, czy wprost nielegalną działalnością.
- Ej ej ej, one nie są takie miłe dla wszystkich. - kucnął zaraz, kiedy lis niebezpiecznie zbliżył się do błotoryja i sam pogłaskał łepek czworonoga, odciągając go trochę dalej żeby błotniste stworzenie im rudego nie dziabnęło. Zaraz ruszyli dalej, z początku to oni szli przodem, lis zaraz jednak ich wyprzedził i pokierował w stronę krzewów. Tam Bott uśmiechnął się szerzej, bo w oddali dostrzegł swoich najważniejszych dziś rywali. Nieistotne jest bowiem, jeśli nie wygra, ale jeśli wygra któryś z nich, przegrana byłaby szczególna! Nie hamował jednak radosnego uśmiechu na widok przyjaciół, szczególnie przyglądał się Steffenowi, bo jego list sprzed paru dni jasno mówił o tym, że zamierza się tu stawić z kimś szczególnym. Bott spodziewał się co prawda Selwynówny, ale z drugiej strony nie byłby to wcale pierwszy raz kiedy uczuciami przyjaciela znów zamieszała kolejna osoba. Będzie go muchał wyhaczyć po całej tej imprezce.
Uchachany zdecydowanie bardziej, niż zazwyczaj Kostek zdawał mu się trochę podejrzany z innego powodu, ale o tym też zapewne porozmawiają w odosobnieniu. Oby się podzielił, cokolwiek ma!
Bardziej skupił się jednak na ptaku, z początku zamierzał go jakoś złapać, czy cokolwiek, potem próbowali zwabić go jakimiś jagodami, nic jednak nie działało i wydawało się, że... że cóż, nie mają wyboru.
Musiał zaśpiewać. Wielu piosenek nie znał na pamięć, ale Celesta w Ruderze leciała z jakiejś przyczyny dość często, uraczył więc lelka refrenem piosenki o miłości i lataniu na hipogryfach.
Nigdy nie rozumiał jej sensu, ale brzmiała fajnie.
Śpiew na 0, lelku przepraszam :<
- Będziemy zbierać więcej zabłąkanych wędrowców? - odezwał się, choć była w nim drobna nutka melancholii podpowiadająca, że być może nie są to właściwe czasy, aby takie przedmioty wieszać przed swoim domem. Nie, kiedy wolny czas zapełniamy w dużej mierze mocno niepoprawną politycznie, czy wprost nielegalną działalnością.
- Ej ej ej, one nie są takie miłe dla wszystkich. - kucnął zaraz, kiedy lis niebezpiecznie zbliżył się do błotoryja i sam pogłaskał łepek czworonoga, odciągając go trochę dalej żeby błotniste stworzenie im rudego nie dziabnęło. Zaraz ruszyli dalej, z początku to oni szli przodem, lis zaraz jednak ich wyprzedził i pokierował w stronę krzewów. Tam Bott uśmiechnął się szerzej, bo w oddali dostrzegł swoich najważniejszych dziś rywali. Nieistotne jest bowiem, jeśli nie wygra, ale jeśli wygra któryś z nich, przegrana byłaby szczególna! Nie hamował jednak radosnego uśmiechu na widok przyjaciół, szczególnie przyglądał się Steffenowi, bo jego list sprzed paru dni jasno mówił o tym, że zamierza się tu stawić z kimś szczególnym. Bott spodziewał się co prawda Selwynówny, ale z drugiej strony nie byłby to wcale pierwszy raz kiedy uczuciami przyjaciela znów zamieszała kolejna osoba. Będzie go muchał wyhaczyć po całej tej imprezce.
Uchachany zdecydowanie bardziej, niż zazwyczaj Kostek zdawał mu się trochę podejrzany z innego powodu, ale o tym też zapewne porozmawiają w odosobnieniu. Oby się podzielił, cokolwiek ma!
Bardziej skupił się jednak na ptaku, z początku zamierzał go jakoś złapać, czy cokolwiek, potem próbowali zwabić go jakimiś jagodami, nic jednak nie działało i wydawało się, że... że cóż, nie mają wyboru.
Musiał zaśpiewać. Wielu piosenek nie znał na pamięć, ale Celesta w Ruderze leciała z jakiejś przyczyny dość często, uraczył więc lelka refrenem piosenki o miłości i lataniu na hipogryfach.
Nigdy nie rozumiał jej sensu, ale brzmiała fajnie.
Śpiew na 0, lelku przepraszam :<
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Próba szermierki wyszła jej żałośnie. Ale tego można się było spodziewać, biorąc pod uwagę, że nie miała pojęcia, co robić. Nawet dziecko z patykiem pewnie poradziłoby sobie lepiej. Duch zadrwił z nich i pewnie miał trochę racji, byli mizerni, a przynajmniej ona. Jako alchemiczka nie musiała być silna fizycznie, a i nie pociągały jej aktywności tego typu. Jako osoba wychowana na wybrzeżu umiała pływać, za sprawą kuzynostwa Wright poznała podstawy latania, w zeszłym roku nauczyła się też trochę tańczyć i na tym kończyły się jej umiejętności sportowe. Po prostu ją do tego nie ciągnęło, wolała fascynujący świat nauki.
Na szczęście duch poprzestał na wyśmianiu ich wątpliwych umiejętności i odleciał. Charlie pochyliła się, by podnieść pudełko, ale tym razem nie znaleźli w nim niczego wartościowego, a jedynie kawałek materiału. A przynajmniej coś, co wyglądało jak materiał.
- Jak myślisz, dlaczego zostawiono tu taki kawałek tkaniny? – zastanowiła się. Na wszelki wypadek wzięła znalezisko, bo nie wiadomo czy nie miało się jeszcze jakoś przydać.
Lis zaprowadził ich dalej, i wydawało jej się, że w pobliżu dostrzegła sylwetki innych uczestników.
- Czy to Sue? I Bertie? – zdziwiła się, widząc grzywę niemal białych, krótkich włosów przyjaciółki. Ale nie zawołała do niej, nie chcąc jej rozpraszać, cokolwiek teraz robiła. Rozejrzała się, próbując dostrzec coś, co mogło być ich następnym zadaniem.
Wokół nich rosły jeżyny, więc musiała uważać, żeby nie pokłuć sobie łydek. Ostrożnie odgarnęła jedną z gałązek na bok i wtedy dostrzegła ptaka w gnieździe. Obok znajdowała się skrzyneczka ze skarbem.
- To lelek wróżebnik – powiedziała; dzięki wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami rozpoznała to stworzenie. – Chyba musimy go jakoś przekonać, by pozwolił nam podejść i zabrać skarb.
Próbowała skusić ptaka podsunięciem mu dojrzałej jeżyny, ale ten wydawał się niezainteresowany owocem i coraz bardziej podenerwowany ich obecnością. W końcu westchnęła… i wpadła na pomysł, że może powinna mu coś zaśpiewać. Problem w tym że odkąd umarła Helen unikała śpiewu, zwłaszcza przy świadkach. Dlatego zabrała się do tego z pewnym zażenowaniem, ale zaczęła nucić piosenkę, którą dawno temu mama śpiewała dla niej, kiedy była małą dziewczynką. Miała nadzieję, że dobrze pamiętała słowa i że nie fałszowała zbytnio. Przez to, że tak rzadko śpiewała, jej umiejętności dawno zardzewiały. W końcu śpiewanie zbyt mocno kojarzyło się z Helen, która tak lubiła śpiewać i lubiła, gdy śpiewano jej. Ale oby tym razem poszło im lepiej. Może okaże się, że Steffen umiał śpiewać? W końcu kiedyś, gdy padła ofiarą złośliwego schodka, to on przyszedł jej z pomocą i razem odśpiewali hymn Zjednoczonych z Puddlemere.
| 1 – śpiew, brak biegłości, 2 – skarb, 3 – następne zadanie
Na szczęście duch poprzestał na wyśmianiu ich wątpliwych umiejętności i odleciał. Charlie pochyliła się, by podnieść pudełko, ale tym razem nie znaleźli w nim niczego wartościowego, a jedynie kawałek materiału. A przynajmniej coś, co wyglądało jak materiał.
- Jak myślisz, dlaczego zostawiono tu taki kawałek tkaniny? – zastanowiła się. Na wszelki wypadek wzięła znalezisko, bo nie wiadomo czy nie miało się jeszcze jakoś przydać.
Lis zaprowadził ich dalej, i wydawało jej się, że w pobliżu dostrzegła sylwetki innych uczestników.
- Czy to Sue? I Bertie? – zdziwiła się, widząc grzywę niemal białych, krótkich włosów przyjaciółki. Ale nie zawołała do niej, nie chcąc jej rozpraszać, cokolwiek teraz robiła. Rozejrzała się, próbując dostrzec coś, co mogło być ich następnym zadaniem.
Wokół nich rosły jeżyny, więc musiała uważać, żeby nie pokłuć sobie łydek. Ostrożnie odgarnęła jedną z gałązek na bok i wtedy dostrzegła ptaka w gnieździe. Obok znajdowała się skrzyneczka ze skarbem.
- To lelek wróżebnik – powiedziała; dzięki wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami rozpoznała to stworzenie. – Chyba musimy go jakoś przekonać, by pozwolił nam podejść i zabrać skarb.
Próbowała skusić ptaka podsunięciem mu dojrzałej jeżyny, ale ten wydawał się niezainteresowany owocem i coraz bardziej podenerwowany ich obecnością. W końcu westchnęła… i wpadła na pomysł, że może powinna mu coś zaśpiewać. Problem w tym że odkąd umarła Helen unikała śpiewu, zwłaszcza przy świadkach. Dlatego zabrała się do tego z pewnym zażenowaniem, ale zaczęła nucić piosenkę, którą dawno temu mama śpiewała dla niej, kiedy była małą dziewczynką. Miała nadzieję, że dobrze pamiętała słowa i że nie fałszowała zbytnio. Przez to, że tak rzadko śpiewała, jej umiejętności dawno zardzewiały. W końcu śpiewanie zbyt mocno kojarzyło się z Helen, która tak lubiła śpiewać i lubiła, gdy śpiewano jej. Ale oby tym razem poszło im lepiej. Może okaże się, że Steffen umiał śpiewać? W końcu kiedyś, gdy padła ofiarą złośliwego schodka, to on przyszedł jej z pomocą i razem odśpiewali hymn Zjednoczonych z Puddlemere.
| 1 – śpiew, brak biegłości, 2 – skarb, 3 – następne zadanie
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 12
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 12
Niezbyt spodobał mu się kąśliwy komentarz Percivala - zazwyczaj obojętnie podchodził do swej prezencji, nie kłopocząc się dywagacjami nad tym, czy jest przystojny czy raczej nie, lecz Blake był jedyną osobą, która potrafiła wprawić go pod tym względem w zakłopotanie. I to niezależnie, czy zjadliwie i po szczeniacku wyśmiewał pierwsze loczki brody, które wyrosły na licu dwunastoletniego Gryfona, czy też sugerował dorosłemu mężczyźnie, że ten znacznie wykracza poza normy ciężkości. - Jesteś zgniłym gumochłonem - burknął w obrażonej odpowiedzi, odruchowo poprawiając materiał eleganckiej szaty, nieco napięty na muskularnych ramionach. Wesoły śmiech duszka nieco złagodził obrazę majestatu, lecz muśnięte werbalną pinezką ego Benjamina nie pozwoliło na odpuszczenie nieco nadąsanej miny. Po kilkunastu krokach - i tylu próbach pogłaskania domagającego się atencji liska - obiecał sobie, że nie odezwie się do końca konkurencji, lecz szybko zapomniał o tym dojrzałym planie.
- Sam nie jesteś jadalny - odpysknął z niezwykłą logiką, wycierając pucharek brzegiem rękawa, by nie pozostawić na prezencie śladów śliny. Wywrócił też oczami na sugestię przerażenia porykiwaniami smoka. - Powinniśmy się trochę ogarnąć, co nie? - mruknął, w końcu zsuwając spojrzenie nieco niżej na ubabranego w bagnistym błocie Percivala. - Chociaż wolę cię w takim wydaniu niż wymuskanego przystojniaczka z żabotem pod szyją - skomentował wprost, milknąc dopiero po nieudanej transmutacji. Już miał westchnąć rozdzierająco, gdy jego towarzysz wykazał się niezwykłymi zdolnościami z tego zakresu. - No-no, nie spodziewałem się tego po tobie - skwitował ze szczerym podziwem, przypominając sobie wspólne lekcje w Hogwarcie, na których żaden z nich nie pokazywał się z najlepszej strony. Powstrzymał się od dalszych komplementów, ruszając wąskim przejściem dalej w głębię bagien, po kilku chwilach znów natrafiając na mglistą poświatę.
- Na Merlina, ile tu zginęło osób...Anthony nie mówił, że mieszka na nawiedzonych terenach - szepnął do Percy'ego odrobinę skonfundowany i stosunkowo niezbyt przejęty wymachiwaniami staruszka, ględzącego coś o damie, braku honoru oraz walce. - Panie, ja żadnej baby nie skrzywdziłem. Ale za tego tu to nie ręczę, to bawidamek - rzucił obronnie w stronę ducha, jak zwykle - po gryfońsku - wkopując przyjaciela w tłumaczenie się za niepoczynione winy, co poprawiło mu humor na tyle, że przestał się dąsać. Udało mu się nawet pojąć, że duch wyzywał ich na szermierski pojedynek i że te dwa stalowe badyle, leżące nieopodal, miały służyć do wymiany ciosów. - Złapałem za dobry koniec? - spytał Blake'a zdezorientowany, gdy pochwycił floret. Nie miał zielonego pojęcia o szermierce, ale nie poddawał się bez walki: uniósł przedmiot tak, jak miecz, po czym machnął nim bardziej jak siekierą, mając nadzieję, że uda mu się wystosować choć jedno sensowne pchnięcie.
| brak biegłości szermierki
- Sam nie jesteś jadalny - odpysknął z niezwykłą logiką, wycierając pucharek brzegiem rękawa, by nie pozostawić na prezencie śladów śliny. Wywrócił też oczami na sugestię przerażenia porykiwaniami smoka. - Powinniśmy się trochę ogarnąć, co nie? - mruknął, w końcu zsuwając spojrzenie nieco niżej na ubabranego w bagnistym błocie Percivala. - Chociaż wolę cię w takim wydaniu niż wymuskanego przystojniaczka z żabotem pod szyją - skomentował wprost, milknąc dopiero po nieudanej transmutacji. Już miał westchnąć rozdzierająco, gdy jego towarzysz wykazał się niezwykłymi zdolnościami z tego zakresu. - No-no, nie spodziewałem się tego po tobie - skwitował ze szczerym podziwem, przypominając sobie wspólne lekcje w Hogwarcie, na których żaden z nich nie pokazywał się z najlepszej strony. Powstrzymał się od dalszych komplementów, ruszając wąskim przejściem dalej w głębię bagien, po kilku chwilach znów natrafiając na mglistą poświatę.
- Na Merlina, ile tu zginęło osób...Anthony nie mówił, że mieszka na nawiedzonych terenach - szepnął do Percy'ego odrobinę skonfundowany i stosunkowo niezbyt przejęty wymachiwaniami staruszka, ględzącego coś o damie, braku honoru oraz walce. - Panie, ja żadnej baby nie skrzywdziłem. Ale za tego tu to nie ręczę, to bawidamek - rzucił obronnie w stronę ducha, jak zwykle - po gryfońsku - wkopując przyjaciela w tłumaczenie się za niepoczynione winy, co poprawiło mu humor na tyle, że przestał się dąsać. Udało mu się nawet pojąć, że duch wyzywał ich na szermierski pojedynek i że te dwa stalowe badyle, leżące nieopodal, miały służyć do wymiany ciosów. - Złapałem za dobry koniec? - spytał Blake'a zdezorientowany, gdy pochwycił floret. Nie miał zielonego pojęcia o szermierce, ale nie poddawał się bez walki: uniósł przedmiot tak, jak miecz, po czym machnął nim bardziej jak siekierą, mając nadzieję, że uda mu się wystosować choć jedno sensowne pchnięcie.
| brak biegłości szermierki
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k15' : 14
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k15' : 14
Słysząc obrażone odburknięcie, padające z ust Benjamina, wywrócił teatralnie oczami, ani przez moment nie biorąc pod uwagę, że pod mało wymyślnymi, słownymi przepychankami, mogło kryć się ziarno prawdziwej niepewności. W jego skromnej ocenie, to, że Wright wizerunkowo nie miał się czego wstydzić (rozciągające się na skórze blizny nigdy mu nie przeszkadzały, a jeśli już – to dlatego, że wywoływały od czasu do czasu falę gryzących wyrzutów sumienia), stanowiło oczywistość, automatycznie klasyfikującą wszelkie szczeniackie uwagi jako żarty. Nie spoważniał więc nawet na chwilę, robiąc dwa kroki w stronę mężczyzny i sprzedając mu silnego kuksańca w bok, próbując (zapewne bezskutecznie) popchnąć go w stronę najbliższej błotnej kałuży. – Chodziło mi o to, że mięśnie dużo ważą, panie obrażalski – wyjaśnił, po czym odskoczył szybko – na wypadek, gdyby Ben postawić odwdzięczyć mu się pięknym za nadobne.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze na temat swojej rzekomej niejadalności, ale zwrócenie uwagi na stan ich garderoby szczęśliwie pozbawiło go szansy na wygłoszenie kolejnego komentarza. Przeniósł spojrzenie najpierw w dół, na ubłocony przód własnej szaty, a później na ubranie przyjaciela, które wcale nie wyglądało lepiej. – Kilka dobrych chłoszczyściów powinno wystarczyć. Tak myślę – powiedział, odruchowo poklepując dłonią rękaw szaty, jakby to miało cokolwiek pomóc; wysychające powoli plamy nadal jednak barwnie zdobiły materiał. – I lepiej zróbmy to, zanim Hannah nas zobaczy – dodał po sekundzie zastanowienia; wolał, żeby siostra Benjamina nie puściła w ruch swojej wyobraźni, starając się dojść do tego, co właściwie robili, że doprowadzili się do takiego stanu. – Nie noszę żabotu – odpowiedział Jaimiemu, udając, że zawoalowany komplement nie zrobił na nim wrażenia, choć w rzeczywistości wywołał za mostkiem przyjemne ciepło.
Być może rozgrzewające go na tyle, że zapomniał na moment o własnym braku umiejętności; uśmiechnął się z zadowoleniem (i niejakim zaskoczeniem), gdy bez trudu usuwali z drogi znacznie lżejszy już posąg. – Prawdę mówiąc ja też nie – odparł szczerze, wzruszając ramionami, a później kucając, żeby podrapać za uchem liska, który wyjątkowo entuzjastycznie zareagował na ich sukces.
Dostrzegając przed sobą mglistą, błękitnawą poświatę, przez moment myślał, że może duch chłopca odnalazł ich ponownie, ale bardzo szybko zrozumiał swój błąd; uniósł wyżej brwi, zerkając w stronę przyjaciela, który wypowiedział na głos jego własne myśli. Nie miał pojęcia, że tyle błąkających się dusz snuło się po tych moczarach. Już chciał odpowiedzieć zjawie, żeby słowami przekonać ją, że żaden z nich nie miał nic wspólnego ze śmiercią jego ukochanej, ale zanim zdążyłby to zrobić, odezwał się Ben. Prychnął cicho, rzucając mu spojrzenie, które zdawało się mówić: naprawdę? – Pamiętasz, że jesteśmy w tej samej drużynie, prawda? – zapytał z powątpiewaniem, kiedy duch tym razem jego obrzucił obelgami.
Sięgnął po leżący na ziemi floret, podnosząc się akurat, żeby zobaczyć, jak Benjamin unosi swój. – Tak, musisz… – zaczął, chcąc podzielić się z przyjacielem podstawowymi wskazówkami dotyczącymi pojedynków szermierczych (bardzo skromnymi; w młodości raczej unikał szermierki, wszystko, co wiedział, miało więc swoje źródło w tych paru pojedynczych, które zdarzyło mu się obserwować), ale Wright w tym czasie wymierzył już kilka pchnięć, na tyle celnych, że wprawił Percivala w osłupienie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że przygląda się mężczyźnie z otwartymi ustami, dopóki nie spróbował się odezwać, uświadamiając sobie, że najpierw musi je zamknąć. – No tego to już się na pewno po tobie nie spodziewałem. Dołączyłeś w tajemnicy do jakiegoś klubu? – zapytał, odrzucając floret, którego nawet nie zdążył użyć. Wyglądało na to, że nie było takiej potrzeby.
| k15 na skarb i k20 na zadanko
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze na temat swojej rzekomej niejadalności, ale zwrócenie uwagi na stan ich garderoby szczęśliwie pozbawiło go szansy na wygłoszenie kolejnego komentarza. Przeniósł spojrzenie najpierw w dół, na ubłocony przód własnej szaty, a później na ubranie przyjaciela, które wcale nie wyglądało lepiej. – Kilka dobrych chłoszczyściów powinno wystarczyć. Tak myślę – powiedział, odruchowo poklepując dłonią rękaw szaty, jakby to miało cokolwiek pomóc; wysychające powoli plamy nadal jednak barwnie zdobiły materiał. – I lepiej zróbmy to, zanim Hannah nas zobaczy – dodał po sekundzie zastanowienia; wolał, żeby siostra Benjamina nie puściła w ruch swojej wyobraźni, starając się dojść do tego, co właściwie robili, że doprowadzili się do takiego stanu. – Nie noszę żabotu – odpowiedział Jaimiemu, udając, że zawoalowany komplement nie zrobił na nim wrażenia, choć w rzeczywistości wywołał za mostkiem przyjemne ciepło.
Być może rozgrzewające go na tyle, że zapomniał na moment o własnym braku umiejętności; uśmiechnął się z zadowoleniem (i niejakim zaskoczeniem), gdy bez trudu usuwali z drogi znacznie lżejszy już posąg. – Prawdę mówiąc ja też nie – odparł szczerze, wzruszając ramionami, a później kucając, żeby podrapać za uchem liska, który wyjątkowo entuzjastycznie zareagował na ich sukces.
Dostrzegając przed sobą mglistą, błękitnawą poświatę, przez moment myślał, że może duch chłopca odnalazł ich ponownie, ale bardzo szybko zrozumiał swój błąd; uniósł wyżej brwi, zerkając w stronę przyjaciela, który wypowiedział na głos jego własne myśli. Nie miał pojęcia, że tyle błąkających się dusz snuło się po tych moczarach. Już chciał odpowiedzieć zjawie, żeby słowami przekonać ją, że żaden z nich nie miał nic wspólnego ze śmiercią jego ukochanej, ale zanim zdążyłby to zrobić, odezwał się Ben. Prychnął cicho, rzucając mu spojrzenie, które zdawało się mówić: naprawdę? – Pamiętasz, że jesteśmy w tej samej drużynie, prawda? – zapytał z powątpiewaniem, kiedy duch tym razem jego obrzucił obelgami.
Sięgnął po leżący na ziemi floret, podnosząc się akurat, żeby zobaczyć, jak Benjamin unosi swój. – Tak, musisz… – zaczął, chcąc podzielić się z przyjacielem podstawowymi wskazówkami dotyczącymi pojedynków szermierczych (bardzo skromnymi; w młodości raczej unikał szermierki, wszystko, co wiedział, miało więc swoje źródło w tych paru pojedynczych, które zdarzyło mu się obserwować), ale Wright w tym czasie wymierzył już kilka pchnięć, na tyle celnych, że wprawił Percivala w osłupienie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że przygląda się mężczyźnie z otwartymi ustami, dopóki nie spróbował się odezwać, uświadamiając sobie, że najpierw musi je zamknąć. – No tego to już się na pewno po tobie nie spodziewałem. Dołączyłeś w tajemnicy do jakiegoś klubu? – zapytał, odrzucając floret, którego nawet nie zdążył użyć. Wyglądało na to, że nie było takiej potrzeby.
| k15 na skarb i k20 na zadanko
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 15
#1 'k15' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 15
Mokradło
Szybka odpowiedź