Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój kwiatowy
AutorWiadomość
Pokój kwiatowy [odnośnik]08.01.19 20:18
First topic message reminder :

Pokój kwiatowy

Niewielkie, wyjątkowo intymne miejsce domu. Pokój ten znajduje się na piętrze, nad biblioteką, co zapewnia ciszę i spokój do wszelkich rozmów. Główną tematyką ozdób są kwiaty, zarówno te pospolite, jak i magiczne. Jest do idealne miejsce zarówno do rozmów w cztery oczy bez niepotrzebnych świadków, jak i do wyciszenia. Najczęściej występującymi tutaj kwiatami są fioletowe wrzosy i pastelowe róże. Dodatkowym elementem są różnego rodzaju i wielkości niebiesko-białe wazy i kominek.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój kwiatowy - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]13.04.21 13:01
Prawdopodobnie nikomu nie wiodło się teraz zbyt dobrze, może poza tymi, którzy otwarcie popierali obecną władzę. Ale każdy, kto się z nią nie zgadzał, musiał liczyć się z trudnościami, a najgorzej mieli mugole, mugolacy oraz czarodzieje, których, tak jak Charlie, posądzono o działalność dla Zakonu Feniksa. Gdyby nie list gończy mogłaby funkcjonować dużo bardziej normalnie. Owszem, musiałaby się bać, ale siedząc cicho i nie wychylając się może mogłaby wieść żywot zwykłej obywatelki. Nie musiałaby ukrywać się w Oazie i głodować. Niestety czasu nie dało się cofnąć, nie mogła wymazać ze swojej przeszłości tego, że kiedyś należała do Zakonu i że mimo jej zachowawczości ktoś jakimś cudem się o tym dowiedział.
Nie miała w sobie tyle odwagi co Ria, zawsze była dziewczyną delikatną i raczej lękliwą, oddaną swoim pasjom związanym z alchemią i dziedzinami pokrewnymi. Była wierna rodzinie i przyjaciołom, ale nie było w niej gotowości do złapania za różdżkę i działania bardziej aktywnego niż warzenie eliksirów z dala od walki. Gdy poczuła, że oczekiwania Zakonu stały się zbyt duże, że stracił on swojego dawnego ducha i przestał być grupą przyjaciół, po prostu zrezygnowała; jako osoba poszukiwana wolała dla bezpieczeństwa schronić się w Oazie, gdyż uważała się za równie bezbronną co ludzie, których Zakon tam sprowadzał. W związku z tym nie mogła nosić dłużej miana Zakonniczki, skoro sama też była ofiarą wojny i jej różdżka nie miała wspomóc walki ani uchronić innych przed zagrożeniem. Nie potrafiłaby uchronić nawet samej siebie, w każdym razie nie przed czarnomagicznymi zaklęciami. Tym, co było w jej zasięgu i co mogła robić, było warzenie eliksirów i pomaganie mieszkańcom Oazy. To robiła nawet nie będąc Zakonniczką, nie potrzebowała żadnych tytułów, by po prostu być wraz z innymi sobie podobnymi i wspierać ich tak, jak potrafiła. Nawet drobiazgi pomagały oswoić tę nową rzeczywistość, mieszkańcy Oazy chcąc nie chcąc tworzyli społeczność i pomagali sobie, by łatwiej im było przetrwać na małej, odciętej od świata wyspie. Jej też było trudno, wiele przeszła i wiele straciła, ale pomoc w Oazie dawała jej jakieś poczucie celu i motywowała do tego, by wstawać rano z łóżka.
- Tak, to na pewno były piękne czasy… - westchnęła z rozmarzeniem, rozumiejąc to, że była Harpia kiedyś mocno przeżywała rozgrywki, przecież jej kuzyn Joseph też był zawodnikiem. Teraz niestety żadne z nich nie mogło się w pełni realizować, i nawet gdyby nie brzemienny stan Rii, to nie wiadomo, czy mogłaby grać tak jak kiedyś. Była żoną poszukiwanego Zakonnika. – Ale może gdy wojna się skończy będziesz mogła znów wsiąść na miotłę i robić to, co kochasz. – Chciała w to wierzyć. Tylko nadzieja im pozostała. – Nie wiem, co o mnie wiedzą. Nie mam pojęcia, czy wiedzą o alchemii, czy może wyobrażają sobie, że jestem równie groźna i waleczna co reszta. Nie wiem nawet skąd się o mnie dowiedzieli skoro nigdy z nimi nie walczyłam, a w Mungu nie obnosiłam się z poglądami otwarcie. Tak czy inaczej myślę, że zarówno ministerstwo, jak i zwykli obywatele oglądający te listy, trwają w obrazie dalekim od prawdy. Nie jestem ani trochę niebezpieczna – zapewniła, nieco nerwowo przygładzając dłońmi materiał skromnej sukienczyny. – Dla tych popierających władzę jestem zbrodniarką, dla zwykłych ludzi bohaterską obrończynią uciśnionych, skoro moja twarz widnieje między twarzami tak odważnych ludzi, a ja nie mam nic wspólnego ani z jedną ani z drugą. Jestem tylko zwykłą alchemiczką, całkowicie przeciętną młodą kobietą, którą w pojedynku pokonałby pewnie nawet uczeń początkowych klas Hogwartu.
Bo jej zdolności pojedynkowe prezentowały naprawdę żenujący poziom. Vera była w tym dużo lepsza, i zawsze próbowała nalegać, żeby Charlie podszkoliła się w obronie, ale alchemiczka dawniej nie myślała, że taka wiedza będzie jej kiedyś potrzebna, i wolała siedzieć w swoich alchemicznych i zielarskich księgach lub nad kociołkiem. Jedyną różdżkową dziedziną którą zawsze lubiła była transmutacja, z niej często korzystała nawet teraz, w Oazie.
- Pomagasz mi samym tym, że jesteś obok. Naprawdę to doceniam, że jesteś i rozmawiasz ze mną – powiedziała, kładąc dłoń na ręce Rii i uśmiechając się. – Samo to, że mogę tu być… Cieszę się, że miałam taką możliwość. A jeśli chodzi o zostanie na dłużej… Bardzo ci dziękuję, to piękna propozycja, ale musiałabym się zastanowić, poza tym pewnie musiałby wyrazić zgodę wasz nestor, inni członkowie waszej rodziny… - Była Rii bardzo wdzięczna za jej wspaniałomyślną ofertę, ale wiedziała też, że nie tak łatwo byłoby to zorganizować. Poza tym miała pewne zobowiązania w Oazie i czułaby wyrzuty sumienia, gdyby porzuciła mieszkańców, zwłaszcza tych którym robiła eliksiry i te dzieciaki, którym dawała korepetycje. – Trudno by mi było tak z dnia na dzień porzucić moje zobowiązania, jakie mam wobec mieszkańców, czułabym się trochę winna, gdybym ja zamieszkała w pięknym dworze, a oni wciąż musieliby gnieść się w Oazie i głodować. Ja nie tylko warzę eliksiry, ale i daję korepetycje dzieciakom z kilku okolicznych rodzin. Nie jest mi tam lekko, nikomu nie jest, ale jeśli miałabym odejść, to musiałabym się odpowiednio przygotować. – Kusiło ją ogromnie, bo pewnie, że wolałaby mieszkać w Kornwalii niż w Oazie, ale nie zapominała o tym, że jest poszukiwana. Że tylko w Oazie mogła czuć się bezpiecznie, a głód i inne niedogodności były ceną, którą płaciła za to, że może spać spokojnie i nie bać się najścia ministerstwa lub kogoś jeszcze gorszego. Ile jeszcze pozwolą Macmillanom na spokojne życie, mimo że wszyscy wiedzieli o ich poglądach i o tym, że ukrywali poszukiwanego Anthony’ego? Poza tym, gdyby pomagała tylko jednej rodzinie, to co z innymi potrzebującymi? Nigdy nie chciała być prywatnym alchemikiem, kiedyś pracowała w Mungu, wiedząc że jej działania przysługują się każdemu, kto tego potrzebował. Było w niej sporo idealizmu i altruizmu. Inną obawą, którą w serduszku czuła, byłoby zamieszkanie pod jednym dachem z niespełnionym obiektem uczuć, a przecież nie chciała choćby przypadkiem zaszkodzić związkowi Anthony’ego i Rii. Kochała go i właśnie dlatego musiała pozwolić mu być szczęśliwym z Rią. Wiedziała, że kochał swoją żonę i nie chciała stawać im na drodze, zwłaszcza że Rię przecież też lubiła.
- Wcale nie, naprawdę wyglądasz… ładnie. Nosisz w sobie skarb, jakim jest nowe życie, powstające na przekór temu, jakie mamy dziś czasy. Dla Anthony’ego na pewno jesteś najpiękniejsza – uśmiechnęła się. Oczywiście, że w skrytości ducha chciałaby być na jej miejscu, ale pozostawało jej się cieszyć szczęściem Anthony’ego i Rii, i mieć nadzieję, że wszystko ułoży im się pomyślnie i mały Macmillan niebawem pojawi się bezpiecznie na świecie. – Już na pewno niedługo, jeszcze parę miesięcy. Gdybyś potrzebowała jakichś eliksirów, to wiesz, że zawsze mogę ci je przygotować. A jeśli chodzi o mnie… To mam nadzieję, że kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie. Obym tylko nie była już wtedy za stara na cud macierzyństwa.
Wychowana w licznej i szczęśliwej rodzinie Charlie chciałaby też taką stworzyć. Chciałaby mieć kochającego męża i dzieci, które mogłaby zarazić swoimi pasjami i pokazać im piękno świata. Niestety jej młodość przypadła na bardzo niefortunne czasy, dodatkowo jej serduszko biło do żonatego mężczyzny na przekór wszelkiemu rozsądkowi. Ale może kiedyś pojawi się ktoś, kto sprawi, że zapomni o Anthonym i pokocha kogoś innego?




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]12.07.21 14:28
Starsza, zapewne licząca jakieś sto dziesięć lat, lady Macmillan powoli przemieszczała się przez dworek. Choć jej pomarszczona twarz wyraźnie sugerowała sędziwy wiek, kobieta wciąż była witka. To nie tak, że nie miała siły, żeby iść szybciej. Szła powoli, bo ciągle zatrzymywała się na dłużej przy jakimś portrecie lub miotle i wspominała dawnych krewnych męża. Część z nich i tak już dawno była martwa, co najmniej od jakiś pięćdziesięciu lat. Pamięć jednak jej nie zawodziła, a wspomnienia były szczególnie żywe, jak gdyby widziała ich i rozmawiała z nimi jeszcze wczoraj. Niemożliwym było więc zatrzymanie jednej łzy, którą uroniła.
Od kilku lat była też wdową. Za mężem, po jego śmierci, nie płakała tak jak za innymi członkami rodziny Macmillan. Uważała, że około sto dwadzieścia lub trzydzieści lat przeżytych przez małżonka było naprawdę solidnym wynikiem, szczególnie przy jego niezdrowym stylu życia. Ten bowiem ciągle pił i to całkiem mocne alkohole, czasem nawet te, które nie były wcześniej przetestowane przez innych. Nic dziwnego, że wątroba, nawet szlachetnie urodzonego mężczyzny, zwyczajnie nie wytrzymała! Biedaczek na nieszczęście długo się z nią męczył.
Dźwięk kroków i głośny brzdęk naczyń zwrócił jej uwagę. Natychmiast ujrzała rodowego skrzata, który jak codziennie miał całą masę zadań do wykonania.
Pryncypałku – zawołała w jego stronę. Ten gnał gdzieś ze starą, ale wyjątkowo wartościową porcelaną, która zasłaniała mu widok. – Uważaj na filiżanki, kosztowały fortunę – zwróciła mu uwagę, obawiając się, że stworzenie przewróci się i rozbije drogocenne przedmioty. Właściwie mogłaby wykorzystać go do przeniesienia wiadomości… ale ostatecznie stwierdziła jednak, że chciała zobaczyć z kim rozmawiała młodziutka lady. Ciekawość po prostu ją zjadała.
Potem ruszyła dalej, ponownie powoli, licząc że może skończą rozmowę. Wzięła na siebie zadanie przekazania wiadomości tylko po to, żeby zasycić swoją ciekawską duszę, ale i zwyczajnie rozciągnąć nogi.
Do małego saloniku weszła bez pukania, uznając że przecież po co ona, kobieta z prawie setką na karku, w dodatku lady, miałaby w ogóle pukać przed wejściem. Przystanęła na chwilę w wejściu, żeby przyjrzeć się blondynce, z którą rozmawiała Ria. Co ta młodziutka dziewczyna tutaj robiła i dlaczego tak właściwie zwracała się do byłej Weasleyówny po imieniu? Miała wrażenie, że widziała ją tutaj już wcześniej… a to sprawiło, że staruszka na chwilę przymrużyła oczy. Nie, lepiej żeby nie sięgała po swój niewyparzony język.
Ria, słońce moje drogie, lady Dorothy poprosiła, żebyś zeszła na dół. Akurat szłam w stronę swojej komnaty, więc mogłabyś mnie odprowadzić. Popiłybyśmy herbatę… – zwróciła się natychmiast w stronę rudowłosej czarownicy, zupełnie ignorując blondynkę i nawet się z nią nie witając. – Oczywiście, proszę wybaczyć młoda damo, ale Rigantona nie może się przemęczać – dodała przemawiając w końcu w stronę Leightonówny. Niby usprawiedliwia przyszłą matkę, ale z drugiej strony widać było, że zwyczajnie chciała wyciągnąć ją z rozmowy i nawet nie zamierzała czekać aż obie zakończą wymianę zdań.
Zaczekała aż rudowłosa kobieta pożegna się z blondynką… a czym opuściły pokój, staruszka zaczęła komentować ich sposób rozmowy.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój kwiatowy - Page 5 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]13.07.21 1:18
Zajęta rozmową z Rią Charlie nie spodziewała się, że nagle może się tu pojawić ktoś inny, choć może powinna, gdyż znajdowali się w dworze Macmillanów, gdzie oprócz Anthony’ego i jego małżonki zamieszkiwało też sporo jego innych krewnych. Ilu dokładnie, tego nie wiedziała, nigdy jakoś nie przyszło jej do głowy, by wypytywać Macmillana o dokładną liczebność jego rodziny. W każdym razie na pewno mieszkało tu więcej ludzi niż w jej dawnym rodzinnym domu, ograniczonym w zasadzie do jej rodziców i rodzeństwa. Była na tyle skupiona na rozmowie, że na chwilę po prostu zapomniała o tym, gdzie się znajduje i że chwile rozmowy sam na sam z Rią mogą w każdej chwili dobiec końca, gdy ktoś postanowi wejść do akurat tego pokoju.
Aż podskoczyła, kiedy drzwi nagle się otworzyły, bo choć niby wiedziała, że jest w bezpiecznym miejscu, to jednak po raz pierwszy od wielu miesięcy znajdowała się poza Oazą, a nie zapominała, że była poszukiwana. Ulżyło jej nieco dopiero, gdy zobaczyła, że pojawiającą się osobą jest jakaś staruszka, która nie wyglądała na groźną. Może powinna w końcu przestać drgać nerwowo za każdym razem, kiedy usłyszała jakiś głośniejszy dźwięk? Niedługo rzeczywiście będzie bać się własnego cienia, a przecież Anthony zapewniał ją, że w posiadłości Macmillanów nic złego jej się nie stanie, że nikt z jego rodziny jej nie skrzywdzi ani nie wyda. Kto by pomyślał, że kilka miesięcy wojny, życia w nieustannym lęku i konieczności ukrywania się tak ją zmieni i sprawi, że zacznie być taka nerwowa i strachliwa nawet kiedy wcale nie było to konieczne?
Wyprostowała się i pochyliła się nieznacznie do przodu, starając się nie uciec płochliwie wzrokiem. Nie chciała, by krewna Anthony’ego źle sobie o niej pomyślała.
- Dzień dobry, lady Macmillan – przywitała starszą kobietę uprzejmie, by nie wyjść na niegrzeczną i zahukaną, a tak by było, gdyby nadal siedziała wysztywniona i milcząca. Starała się nie okazywać, że wejście kobiety tak mocno zbiło ją z pantałyku, ale dłońmi nieco nerwowo przygładziła materiał skromnej sukienczyny. Ale starsza dama i tak wydawała się nie zwracać na nią większej uwagi, zupełnie jakby Charlie była powietrzem; kobieta zwróciła się do Rii, istnienie alchemiczki pomijając, przynajmniej z początku, bo dopiero po chwili zdecydowała się do niej zwrócić. Wyglądało na to, że chciała porozmawiać z Rią, a Charlie, jako obca, wyraźnie w tym przeszkadzała. Charlie już chciała zaproponować, że sobie pójdzie, ale staruszka postanowiła zabrać Rię ze sobą. – W porządku, rozumiem – pokiwała więc głową. Jeszcze na pewno będzie okazja do rozmowy z Rią, w końcu miała tu zostać przez parę kolejnych dni. I tak się cieszyła, że mogły się spotkać i pogawędzić chociaż trochę, a jako stosunkowo świeża mieszkanka tego miejsca była Weasleyówna na pewno była rozchwytywana i wielu krewnych Anthony’ego chciało ją lepiej poznać. Pożegnała cicho obie, gdy wyszły, a po chwili znowu została w pomieszczeniu sama ze swoimi myślami, ale i tak podniesiona na duchu możliwością rozmowy z dawno nie widzianą znajomą. Nawet jeśli ta była teraz żoną mężczyzny, w którym Charlie była nieszczęśliwie i bez wzajemności zakochana.

| zt.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]06.08.21 17:24
3 stycznia 1958


Istnieli tacy, którzy szczerze wierzyli w prawdziwość powiedzenia nowy rok, nowy ja. Dla nich początki stycznia stanowiły idealną okazję do zmian, podejmowania nowych założeń i postanowień oraz gorących prób dotrzymywania tychże. Castor należał jednak do nieco innej kategorii osób — zmiany dostrzegał w każdej sekundzie swojego życia. Nad jednymi rozpaczał, inne przyjmował z niezdolną do wyrażenia w słowach ulgą. Każda jednak zmiana wpływała na niego w jakiś większy lub mniejszy sposób, nigdy nie pozostawiając go obojętnym. Wojna nauczyła wzmożonej czujności, pokazała wyraźne zależności między czynem a konsekwencją, ale również pomogła w zrozumieniu pojęć "odpowiedzialność" i "służba".
Puddlemere przez większość życia kojarzyło mu się ze Zjednoczonymi. Jego absolutnie ulubioną drużyną, której porażki ściskały mu serce w żalu, a zwycięstwa wyrzucały w euforii po same niebiosa. Dziś jednak Puddlemere zdobyło kolejną, może nawet ciekawszą odsłonę w jego umyśle. Możliwość odwiedzenia dworu rodu Macmillan nie przypadała przecież byle włóczykijowi czy przypadkowemu przechodniowi. Los, dziś w osobie lorda Anthony'ego, wyciągał do niego swe ręce i głupotą byłoby nie skorzystać z okazji na zaprezentowanie się z jak najlepszej strony.
Miał już doświadczenie z przebywania na szlacheckich dworach. Nie było ono szczególnie wielkie, lecz Weymouth odwiedzał kilkukrotnie w charakterze gościa najmłodszego lorda Prewett, ostatnimi czasy bywał też i w Dunster Castle, gdzie udzielał lekcji astronomii lady Livii Abbott... Wiedział już, a przynajmniej tak mu się wydawało, w jakim tempie mniej—więcej żyją takie miejsca. Mógłby się więc przesadnie nie denerwować i pozwolić intuicji na zostanie jego dzisiejszą doradczynią, gdyby nie jeden, niewielki szczegół. Z domu wyniósł przecież głęboko zakorzeniony szacunek do szlachty jako takiej, a on zabraniał mu spoczywania na laurach i pozwolenia sobie na przynajmniej chwilę relaksu. Dziś czekała go przecież rozmowa kwalifikacyjna, nie towarzyskie spotkanie przy herbatce i ciastkach. Musiał mieć oczy dookoła głowy, trzymać się na baczności, być uważny, a przede wszystkim zrobić odpowiednie wrażenie!
Ech, dużo to rzeczy dla jednego, młodego Sprouta.
Ale kto, jak nie on?
Pojawił się w dworku o umówionej godzinie. W białej koszuli, która wyparła noszone z umiłowaniem w grudniu swetry, ciemnobrązową marynarką w jaśniejszą kratkę i spodniami w kant do kompletu, świeżo wypastowanymi butami i nawet ułożonymi włosami! Gdy jeden ze służących rodu zjawił się przy jego boku, by odprowadzić go do umówionego miejsca spotkania, Castor nie protestował; zamiast tego podziękował serdecznie za pomoc, uśmiechając się przy tym nawet szeroko. W trakcie wędrówki przyglądał się mijanym salom, korytarzom, po których rozlewało się echo ich kroków, a z każdym kolejnym nabierał tylko pewności, że sam by sobie raczej nie poradził. Jak dobrze było móc na kogoś liczyć!
Gdy drzwi do kwiatowego pokoju otworzyły się, Castor nie mógł powstrzymać się przed wypuszczeniem z siebie zachwyconego westchnienia. Obecne w pomieszczeniu rośliny stanowiły bowiem naprawdę imponujący zbiór, prawdziwą gratkę dla pasjonatów zielarstwa wszelkiej maści! Zauważywszy kilka okazów fioletowych wrzosów, uśmiechnął się do samego siebie z pewnym rozrzewnieniem. Takie same porastały przecież wzgórza obok jego rodzinnego domu, dlatego też domostwo Sproutów nosiło miano Wrzosowiska. Nie on jeden, jak widać, ukochał te kwiaty. Ale to dobrze, to dobrze... Dobrych ludzi zawsze poznaje się po tym, jak reagują na rośliny. Słowa babci Sprout wracały do niego jak boomerang, ale jeszcze nigdy się na nich nie zawiódł.
Nogi same zabrały go w kierunku jednego z białoniebieskich wazonów. W tym najbliższym znajdowały się pastelowe róże. Po samym kształcie ich płatków mógł wywnioskować, że dbał o nie zdolny ogrodnik, taki z powołania. Sama obecność kwiatów, możliwość rozmyślania o tym, jak zajmowano się nimi w ogrodach rezydencji, wystarczyła, by ściągnąć z napiętych stresem ramion Castora ciężar pierwszego zmartwienia nadchodzącą rozmową. Macmillanowie nie mogli być złymi ludźmi. Kornwalia była miejscem względnie bezpiecznym przede wszystkim dzięki ich działaniom. Och, oby lord Anthony nie był wyjątkiem od reguły!


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]10.08.21 21:25
Ciało nie bolało aż tyle, co przed kilkoma dniami, ale ból wciąż był obecny. Nadal wyglądał na zmaltretowanego i zmęczonego, a gojąca się rana na nosie i zmniejszający się siniak w okolicy żuchwy wciąż przypominały mu o tym, co się stało. I nie tylko one. Najbardziej bolały oczy. Od czasu do czasu krwawiły i nie potrafił nad tym zapanować. Nie byłoby to dla niego problematyczne, gdy krew spływała mu po policzkach kiedy był sam… ale co innego było wtedy, kiedy towarzyszyła mu żona, Virginia, Prudence lub jakiejkolwiek lady, nie mówiąc o najmniejszych Macmillanach.
Najgorzej było jednak z jego dumą. Poczucie wstydu i złości było wybuchową mieszanką dla Macmillana. Po pierwsze, wciąż nie mógł pogodzić się z tym jak zdradziła go własna magia. Gdyby nie dwa fatalne w skutkach uroki, które wróciły mu się rykoszetem… na pewno udałoby mu się złapać Friedricha. Po drugie nie mógł pogodzić się z tym, co powiedział i myślał Schmidt. W myślach wciąż dźwięczały mu niektóre zdania, szczególnie te, które pogłębiały poczucie winy w związku ze zdarzeniem sprzed wielu lat. Po trzecie nie mógł pogodzić się z tym, że dał się złamać; że przestraszył się śmierci i zgodził się na układ przeklętego gada. Powinien wtedy umrzeć, po prostu. Niepewność tego, co oczekiwał od niego Austriak zjadała go od środka… a cena jaką miał zapłacić za złamanie umowy mogła być wielka.
Zmęczenie, stres i ból zbierały się w nim i powoli go wykańczały. Nie potrafił tak funkcjonować, a co dopiero pracować. Już przed Nowym Rokiem szukał kogoś, kto byłby godny zaufania i kto pomógłby mu w pracy, ale teraz potrzebował takiego kogoś niemal na gwałt. Potrzebował pomocy, kogoś kto choćby uporządkowałby jego plan i wypełniał część obowiązków. Tylko gdzie mógł znaleźć kogoś zaufanego i sprawdzonego? Tu odpowiedź pojawiła się niedawno.
Na spotkanie ze swoim „kandydatem” wybrał pokój kwiatowy. Nie był tak oficjalny jak gabinet, a on potrzebował zobaczyć ruchy i zachowanie mężczyzny. Nie mógł przecież wpuścić byle kogo do swojego domu. Choć Sproutowie byli, jak mu się zdawało i jak słyszał, całkiem dobrą rodziną, więc tu nie powinien się zawieść.
Gdy tylko skrzat poinformował go o gościu, postanowił przerwać swoje rozmyślania nad książką. Wszedł do pokoju i pierwsze co zrobił, to uważnie przyjrzał się szczupłemu czarodziejowi – być może szczuplejszemu od niego samego. Uwadze nie umknął mu jego ubiór. Cicho zamknął za sobą drzwi.
Dzień dobry – odezwał się. Normalnie by się uśmiechnął… ale niedawne zdarzenia wciąż nie pozwalały mu na radość. Podszedł i wyciągnął dłoń na powitanie. – Proszę usiąść – zaproponował, wskazując na jeden z foteli.
Sam zajął miejsce chwilę później i zamiast rozpocząć rozmowę, zapatrzył się w krajobraz za oknem. Ocknął się po długiej przerwie.
Panie Sprout, jak minęła panu droga? – Zapytał niewinnie, żeby choć trochę rozluźnić czarodzieja przed poważniejszą rozmową. – Wytłumaczę panu, czego bym oczekiwał od pana usług, a później powie mi pan co o tym myśli – zaczął, gdy upewnił się, że wszystko było w należytym porządku. – Potrzebuję asystenta. Kogoś, kto wyręczy mnie przy dokumentacji, wymianie listów i tak dalej, pomoże mi przy produkcji alkoholu, kto towarzyszyłby mi, gdybym musiał udać się do konkurencyjnej destylarni lub browarni. Kogoś, kto będzie w stanie pomóc mi gdybym okazał się niedysponowany… – mruknął, zasłaniając swoje na chwilę oczy, jak gdyby albo przeszkadzało mu światło, albo był zmęczony. – Właściwie potrzebny mi ktoś od wszystkiego i niczego. A przy tym ktoś, kto zdaje sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znalazłem i będzie w stanie zachować tajemnicę, jeżeli mu ją powierzę…


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój kwiatowy - Page 5 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]10.08.21 21:25
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój kwiatowy - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]15.08.21 14:42
Nagłe otworzenie się drzwi wysłało prędki impuls do czujnego umysłu Sprouta. Odwrócił się on niemal natychmiast na pięcie wyczyszczonych porządnie butów, aby następnie stanąć niemal twarzą w twarz z tym, który wszedł do pokoju.
Spodziewał się dojrzeć człowieka dostojnego, może nieco wyniosłego, tak na wzór lorda nestora Abbotta, który pozostawiał za sobą wyraźne ślady powagi, autorytetu i godności. Przyglądając się jednak stojącemu w drzwiach mężczyźnie — krótko, bo krótko, nie potrafił utrzymywać kontaktu wzrokowego zbyt dobrze przy pierwszym spotkaniu, zwłaszcza z gościem z wyższych sfer — nie mógł nie zauważyć siniaka rozlewającego się po żuchwie, czy rany na nosie. Coś niebezpiecznego musiało się mu przydarzyć, żołądek ścisnął się w pierwszej responsie na żal, współczucie oraz stres, lecz nie chciał przekierowywać uwagi na fizyczność człowieka, który w swej wspaniałomyślności zaprosił go na rozmowę do Puddlemere. Zjawił się w zgoła innym celu niż dociekanie, cóż na Merlina doprowadziło lorda Macmillan do takiego stanu.
Nie chcąc więc trwać w niezręcznym milczeniu i zastygnięciu, ukłonił się przed mężczyzną, dość szeroko i głęboko, bo ukłon jak niemal zawsze w podobnych sytuacjach, rozpoczynał się od talii młodego blondyna.
— Dzień dobry, lordzie Macmillan — powiedział głosem spokojnym, może nieco zbyt cichym, lecz obniżony rejestr miał za zadanie uratować Castora od zdradzenia się ze swoimi nerwami. Nie był przecież przerażony tym, że mogłaby się mu stać w Puddlemere jakaś krzywda; nerwowość wynikała raczej ze świadomości podniosłości sytuacji, w której się znalazł, szansy, jaka została przed nim postawiona, dlatego starał się sprawiać wrażenie jak najlepsze i najbardziej profesjonalne. Cóż to za asystent, któremu głos drży w obliczu spotkania z kimś do tej pory nieznajomym i ważnym!
Widząc wystawioną do przywitania rękę, wyprostował się prędko, dbając o poprawną posturę i uniknięcie wchodzącego powoli w nawyk garbienia się. Z przyjemnością zauważył, że lord Macmillan również należał do wysokich mężczyzn, to dobrze, pomyślał sobie, bo jeszcze bardziej niezręcznie byłoby, jakby górował nad swoim przyszłym pracodawcą. Na całe szczęście po samej tylko posturze widać było, który z nich jest lordem w pełnym tego słowa znaczeniu, a kto żywi się kaszą i kapustą. Jeżeli w ogóle miał siłę coś zjeść...
Mimo to chuda dłoń Castora ścisnęła dłoń Anthony'ego, nieszczególnie mocno, ale wystarczająco pewnie, by oddać determinację, z którą zjawił się dziś w pokoju kwiatowym. Usta młodzieńca wygięły się w ciepłym, zadowolonym uśmiechu, gdy zaproponowano mu spoczęcie na jednym z foteli. Nie zwlekał z wypełnieniem prośby, gdyż już niedługo niemal zatonął w miękkości mebla. Fotele w szlacheckich dworkach zawsze zaskakiwały go swymi właściwościami. Ot, niby zwykły mebel, taki jak każdy inny, a jednak po samym siedzeniu czuć było, że przygotowany został z materiałów o zdecydowanie lepszej jakości niż te, które mogła pozyskać niegdyś jego rodzina. Ciekawe, czy gdyby lord Anthony postanowił odwiedzić go na Wrzosowisku, czułby niewygodę nawet w najbardziej ulubionym siedzisku Castora?
Oparłszy dłonie na własnych kolanach, Sprout cierpliwie czekał na rozpoczęcie rozmowy przez, wydawałoby się, pogrążonego w zamyśleniu lorda. Korzystając z okazji, poprawił jeszcze osuwające się w dół nosa okulary, a na rozgrzewające pytanie odpowiedział niemal od razu.
— Nie miałem wcześniej zbyt wielu okazji do odwiedzin w Kornwalii, ale dzisiejsza podróż była zdecydowanie jedną z najmilszych, jakie miałem okazję odbyć w ostatnim czasie, dziękuję — już na pierwszy rzut oka widać było, że z każdym mijającym momentem czuł się Sprout coraz mniej niepewnie. Energiczna odpowiedź była dopiero początkiem, bowiem wraz z zabraniem głosu przez Macmillana, Castor poświęcił mu całą swoją uwagę. Co rusz kiwał głową na znak zrozumienia oraz potwierdzenia, że rozumie kierowane do niego słowa. Wyłaniający się z nich obraz ewentualnych przyszłych obowiązków nie był szczególnie dziwny, pokrywał się w większości z tym, na co sam starał się przygotowywać. Dopiero wzmianka o niedysponowaniu i podążający za nim gest ponownie obudził czujność Castora, ścierając z jego ust wcześniej przybrany przyjazny uśmiech na rzecz pełnego powagi skupienia.
— Wymagania, które lord postawił, są dla mnie całkowicie logiczne i zrozumiałe — zaczął po chwili przerwy, gdy wydawało mu się, że mężczyzna na moment zakończył swój monolog. — Nie byłem co prawda nigdy wcześniej na podobnym stanowisku, jednakże pracowałem niegdyś w biznesie, byłem na terminie w sklepie jubilerskim. Doświadczenie w handlu mam, zapału do nauki mi nie brak, więc może być lord spokojny, że nie tylko prędko nadrobię zaległości, ale także dbać będę o dalszy rozwój w tej dziedzinie.
W chwili przerwy wziął głębszy wdech, na moment oderwał też spojrzenie od chyba zmęczonej postaci Macmillana. Nie chciał go dodatkowo stresować i stawiać w położeniu, w którym musiał udawać, że nic się nie stało. Niech odpocznie chwilę, a Castor poświęci ten czas na przesunięcie wzrokiem po kolejnej części kwiatów zgromadzonej w pokoju.
— Pióro również mam lekkie, więc z wysyłaniem, odbieraniem i odpowiadaniem na listy nie powinno być problemu. Co do lorda... położenia... — trudno było nawet o nim wspominać. Jak ubrać je w słowa, które w pełni oddadzą jego trudność, powagę sytuacji, ale też to, że nie jest to położenie, z którego nie mogli się wydostać? — Wspieramy tę samą sprawę, lordzie Macmillan. Pracowałem już na usługach rodu Abbott z Dunster Castle, wielokrotnie odwiedzałem również Weymouth, choć jako gość młodszego brata lorda nestora Prewett... Tajemnice to również część zawodu asystenta, ich obecności nie da się uniknąć, lecz jestem świadom ciężaru zaufania, które spadłoby na moje barki w przypadku podjęcia przez lorda tej decyzji. To, co zobaczę, usłyszę i czego się dowiem w trakcie wykonywania obowiązków, a także poza nimi, pozostaje wyłącznie w tej rezydencji, do lorda wiadomości. Nigdzie indziej.
Determinacja płynęła nie tylko ze słów młodzieńca, lecz także z jego gestów. Dłonie zacisnęły się lekko w pięści, wciąż oparte o kościste kolana, zaś wagi ściśnięte zostały w wąską kreskę, aż w policzkach Sprouta pojawiły się dwa, niewielkie dołeczki. Był gotów i nie przyjmował nawet możliwości tego, że mógłby zawieść. Nie teraz, nie gdy postanowił poświęcić swe życie dla dobra. Dotychczas wyłącznie szeroko pojętej "sprawy", a niedługo może też dla lorda Macmillan i całej Kornwalii.
— Jest tylko jeden problem. Co prawda nie wiem jeszcze, na ile te doniesienia są prawdziwe, ale... Czytał lord może wczorajsze, ostatnie wydanie Walczącego Maga? — wreszcie spojrzenie szarobłękitnych tęczówek raz jeszcze spoczęło na twarzy Macmillana. Jeżeli czytał, chyba zrozumie, o jaki problem chodzi. Jeżeli nie, Castor gotów był udzielić odpowiednich wyjaśnień.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]05.06.24 19:09
10 września

Obrzuciłam swoją sylwetkę w lustrze bardzo krytycznym spojrzeniem, wędrując nim kilkakrotnie wzdłuż konturów mojego ciała. Nie dlatego, że się sobie nie podobałam, co to to nie, miałam dość próżności, aby obdarować nią połowę Kornwalii. To była chyba nieodłączna cecha wrodzona, którą szlacheckie potomstwo przejmowało z chwilą zachłyśnięcia się pierwszym haustem powietrza. Na krytykę zasługiwało to, co miałam na sobie, paskudnie zwisające szaty, w które zdążyłam się już dwa razy zaplątać, wędrując po pokoju kwiatowym. Podobno rośliny uspokajały, ale ja wcale nie czułam się uspokojona, wręcz przeciwnie.
Strój do latania, który jeszcze pół roku temu pasował idealnie, chociaż był mocno zużyty, teraz prezentował się wyjątkowo nieestetycznie, zwisając ze mnie jak z wieszaka. To mogło oznaczać tylko jedno, bo ciało nie umiało mnie okłamywać. Znów schudłam, a jeśli dowie się o tym mama, zaciągnie mnie na kolejne modowe zakupy, aby uzupełnić moją garderobę o pasujące ubrania.
Ktoś mógłby pomyśleć, że taki szczegół jak panująca wojna i walka o wpływy, zrujnowany Londyn i noc spadających meteorytów, które zniszczyły pół znanego nam świata będą dla niej choć minimalną przeszkodą, ale nie. Prawie wyczytywałam spomiędzy jej warg te nieśmiertelne słowa, że na śmierć warto być ładnie ubranym. Tata w przypływie wisielczego humoru powiedział kiedyś, że trafił mu się wadliwy egzemplarz Weasley'ów, a ja byłam gotowa to potwierdzić za każdym razem, gdy umierałam z nudów w przymierzalniach.
Dlatego patrzyłam na siebie krytycznie, ale i z rosnącym przerażeniem, że mama zaraz tu wejdzie i wszystko zobaczy, za duże szaty i wybebeszony kufer z ubraniami, poskłada dwa do dwóch i ani się obejrzę, będę już w objęciach jakiejś szalonej krawcowej. Więc kiedy rozległo się pukanie do drzwi, podskoczyłam gwałtownie i pisnęłam ze strachu, zanim do mnie dotarło, że mama by nie pukała. Odetchnęłam głęboko już ze znacznie większym spokojem. Drzwi otworzyły się chwilę później i do środka zajrzała głowa jednej z naszych służących oznajmiając, że mój gość już czeka.
- Idealnie – powiedziałam i kazałam wpuścić pannę Moore. Miałam nadzieję, że nie zapomniała przynieść ze sobą kompletu, który jej wysłałam, aby mogła lepiej zapoznać się z rodzajem stroju, na jakiego uszycie liczyłam. Jako laik widziałam w nim tylko pozszywane kawałki materiału, ale podejrzewałam, że całe to szycie jest trochę bardziej skomplikowane. Gdyby było inaczej, każdy szyłby sobie sam ubrania.
W pokoju kwiatowym czekała już taca z herbatą i równo pokrojonymi kawałkami tortu cytrynowego, po które teraz chętnie sięgnęłam. Kilka kilogramów mniej oznaczało, że miałam pełne prawo je nadrobić, a ponieważ nasza kucharka piekła naprawdę dobre ciasta i torty, nie zamierzałam się ograniczać. Wpychałam w usta czwarte z nich, gdy drzwi znów się otworzyły.
- Whihaj! - zawołałam na widok dziewczyny. - Whey o hloda – dodałam, gestem wskazując na pomieszczenie zawalone kwiatami. Niewielkie, bardzo kameralne i zapewniające prywatność, a architektowi udało się tu wcisnąć nawet kominek. Nie miałam zielonego pojęcia w jakim celu, chciał usmażyć całą roślinność? - Esz haztczo? - zapytałam wyczekująco, w międzyczasie próbując pokonać narastającą w ustach gulę słodkości. Przełknęłam ją z niemałym trudem, ale udało mi się nie zakrztusić ani nie udławić. Ten cały savoir vivre w końcu się na coś przydał!
- Pyszne. - Spojrzałam na tacę, na której nadal piętrzył się tortowy stosik. - Dziękuję, że przyszłaś. Jak widzisz, zaczęłam już pierwsze przymiarki, ale chyba musimy zacząć wszystko od początku. - Szarpnęłam za materiał koszuli, którą miałam na sobie, a która zwisała na mnie smętnie. Emblemat Zjednoczonych rozjechał się wzdłuż mojej sylwetki i prezentował obraz nędzy i rozpaczy.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]06.06.24 13:01
Długo rozmyślała o tamtym spotkaniu z Norą i o tym, co powiedziała jej pod koniec rozmowy. Kiedy jednak kobieta przysłała jej zgodnie z obietnicą komplet, który Maisie miała sobie uważnie obejrzeć i przeanalizować sposób wykonania, niezwłocznie się do tego wzięła, żeby jak najlepiej wiedzieć, jak później uszyć podobny na wzór. Zawsze przykładała się do swojej pracy, starając się poprawiać umiejętności.
Umówionego dnia spotkania wyruszyła do dworku Macmillanów. Ubrała się wyjątkowo starannie, w jedną ze swoich ładniejszych sukienek, granatową w białe groszki, choć w porównaniu z tym, co nosiły szlachetne damy, jej strój pewnie i tak mógłby uchodzić za łachmany. Włożyła też buciki, które wyczyściła i wypastowała, żeby nie było widać, że nie są pierwszej nowości, a włosy zaplotła w schludny warkocz, który przewiązała wstążką w kolorze pasującym do sukienki, którą na sobie miała. Chciała jednak prezentować się dobrze i nie kłuć nikogo w oczy swą plebejskością i biedą. Nie miała wielu ubrań, a większość, które miała, uszyła sobie samodzielnie, robiąc to najlepiej jak mogła biorąc pod uwagę swoje ograniczone fundusze.
Ogrom szlacheckiego dworku olśnił ją i przytłoczył. Może nie był aż tak wielki, jak Hogwart, ale dalej znacznie większy i okazalszy niż skromny drewniany domek, w którym się wychowała. Na widok tych wszystkich wspaniałych zdobień i innych drogocennych przedmiotów poczuła się mała i nieważna. Ale znowu przypomniała sobie słowa Nory z lasu. Bez względu na to, kim była, musiała schować poczucie niższości do kieszeni i jak najlepiej podołać zadaniu.
W dworku przyjęła ją służka, zaprowadziła ją też do miejsca, gdzie miała oczekiwać Nora Macmillan. Maisie ruszyła za nią, rozglądając się po wnętrzach. Ciekawe, kim by była, gdyby urodziła się i dorastała w takim miejscu? Jak wyglądałoby jej życie, gdyby była damą? Czy byłaby szczęśliwsza, czy może wręcz przeciwnie?
W końcu została doprowadzona do jednego z pokojów i przestąpiła jego próg, uważnie się rozglądając, wyraźnie zachwycona tym, co widziała, ale szybko zwróciła wzrok na Norę, gdyż niegrzecznym byłoby ignorowanie gospodyni, żeby się pogapić na detale wnętrza.
- Dzień dobry – przywitała się grzecznie. Nora najwyraźniej była w trakcie pałaszowania smakowicie wyglądających wypieków, na których widok Maisie aż zaświeciły się oczy. Choć dzięki babci posiadała podstawowe umiejętności gotowania i pieczenia, to z racji biedy wiele składników było poza jej zasięgiem, zwłaszcza ostatnimi czasy. Gdyby nie to, że Menażeria Woolmanów zapewniała żywienie, to niechybnie po Nocy Tysiąca Gwiazd by głodowała. Wraz z babcią i domem przepadły też nieliczne, ale jednak zapewniające żywność zwierzęta gospodarskie oraz ogródek warzywny. Musiała się bardzo wytężyć, żeby nie sięgnąć po kawałek ciasta, ale nie chciała zachowywać się jak jakaś dzikuska, sięgając po nie bez wyraźnej zachęty, nawet jeśli Nora ewidentnie nie przejmowała się szlachecką etykietą, zwracając się do niej z pełną buzią. Ale Maisie to nie raziło, właściwie ocieplało wizerunek szlachetnej damy.
- Wasz dwór jest naprawdę piękny i zachwycający – pochwaliła miejsce, w którym przyszło jej się znaleźć. Jej zachwyt był szczery, naprawdę jej się tutaj podobało, choć starała się ukryć, jak bardzo była onieśmielona. I jak bardzo ślinka jej ciekła na widok ciasta. Dlatego skupiła się na kwestii szaty, którą miała uszyć. – Obejrzałam komplet, który mi wysłałaś, mam go tu ze sobą. – Sięgnęła do przewieszonej przez ramię torby, wyciągając z niej pakunek, który po chwili położyła w jakimś wolnym miejscu. – Myślę, że dam radę uszyć podobny, choć pewnie będę potrzebowała na to paru dni już po dokonaniu wszystkich miar.
W końcu ubrania nie szyło się w dziesięć minut, nawet z pomocą magii. Musiała poświęcić na to odpowiednią ilość godzin, żeby wszystko było uszyte jak należy, solidnie się trzymało i jednocześnie miało odpowiedni wygląd. Ze sobą w torbie miała jednak niezbędne przybory takie jak miarka i centymetr krawiecki, bo zanim w ogóle do szycia przystąpi, musiała wiedzieć, w jakich rozmiarach musiały być poszczególne elementy ubrania. A sądząc po tym, jak smętnie wisiał na Norze strój, który miała na sobie, mogła trochę schudnąć od czasu, kiedy szyto dla niej poprzednie. Sama nie raz musiała zwężać dla siebie czy dla kogoś sukienki, bo obecne czasy nie sprzyjały nabieraniu wagi, choć akurat Macmillanów nie podejrzewała o braki w zaopatrzeniu. Takie rodziny na pewno było stać na odpowiednie wykarmienie każdego z domowników i pewnie nawet ich służba jadała lepiej niż ona.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]09.06.24 11:35
Mało kiedy zastanawiałam się nad tym, jak inni widzą nasz dwór. Rodowa posiadłość Macmillanów była dla mnie budynkiem o bardziej użytkowym charakterze niż estetycznym dziełem sztuki, zresztą większość z nas nie spędzała w nim dużo czasu. Rozdarci między dbałością o swoje interesy a doglądaniem powierzonych nam ziem mieliśmy multum innych obowiązków, niż siedzenie i podziwianie błyszczących kandelabrów.
- A, tak, całkiem ładny kawałek domu – potwierdziłam. - Ale powinnaś zobaczyć naszą kolekcję mioteł, ta dopiero jest zachwycająca – dodałam z nieukrywanym entuzjazmem. Ci, którzy nigdy jeszcze u nas nie gościli, mieli niewątpliwie ogromną przyjemność zobaczenia Sali Mioteł po raz pierwszy. Każdy okaz warty zamknięcia w gablocie znajdował się właśnie u nas.
Może być to ogromne zaskoczenie, ale nie jestem zbyt spostrzegawcza. Oczywiście nie odnosi się to do Quidditcha, gdzie z dalekiej odległości potrafię wypatrzeć tłuczek i przezornie zlecieć mu z drogi, ale gdy chodzi o kontakty międzyludzkie jestem praktycznie ślepa jak kret. A i tak podejrzewam, że kret zobaczyłby o wiele więcej ode mnie. Były mi obce te wszystkie towarzyskie niuanse, nie rozumiałam mowy ciała otaczających mnie ludzi, nie umiałam rozpoznać, czy ich uśmiechy są grzeczne z natury, czy naprawdę mój rozmówca z ciekawością słucha mojej opowieści. Pod tym względem cechowała mnie pewna naiwność, a ponieważ nie lubię uchodzić za naiwną, dość szybko zaczęłam się wycofywać. Wymówka w postaci treningów latania była bardzo przydatna, gdy chciałam się zmyć z pokoju wspólnego albo uniknąć męczących rozmów na korytarzu. Nie przysporzyło mi to znajomych, lecz wtedy o to zupełnie nie dbałam.
Niestety przyniosło to konsekwencje w dorosłym życiu, w którym kontakty z innymi ludźmi nadal sprawiały mi pewne problemy. Byłam dla nich niekiedy zbyt otwarta, bezpośrednia i epatowałam emocjonalnością, zamiast umiejętnie rozczytywać czyjeś intencje i myśli. Dlatego nie od razu dostrzegłam zachwyt malujący się w całej sylwetce Maisie, ani tym bardziej to tęskne spojrzenie, którym mierzyła kawałki tortu. Było dla mnie całkowicie naturalne, że skoro ja zwykle po prostu biorę to, na co mam ochotę, to inni ludzie robią to samo. Zapominałam, że ci inni ludzie mogą nie należeć do szlachty i mieć pewne opory przed panoszeniem się w cudzych domach.
Minęła więc dość długa chwila, zanim poprawnie zinterpretowałam wszystkie napastujące mnie sygnały, dodałam dwa do dwóch i z nagłym olśnieniem otrzymałam poprawny wynik. Sięgnęłam po tacę z ciastem, trochę już uszczuploną, ale nadal bogatą i podsunęłam ją pod nos dziewczyny.
- Poczęstuj się – powtórzyłam, tym razem jednak bez ciasta w ustach, więc moje słowa w końcu zabrzmiały zrozumiale, a nie jak charczenie topielca. - Najpierw przyjemności, potem praca – powiedziałam, samej przy okazji racząc się jeszcze jednym kawałkiem. Chociaż Maisie była tu na moje wyraźne zaproszenie i w konkretnym celu, wcale nie zmieniało to faktu, że wszelkiej maści przymiarki nie były czymś, co lubiłam. Dlatego starałam się odwlec ten moment jak jak bardziej. - Cieszę się, że się tego podejmiesz – obrzuciłam spojrzeniem pakunek ze strojem, który jej wysłałam. - Latanie jesienią i zimą w starych, podartych szatach to żadna radość, a jak sama wiesz, suknie balowe się do tego nie nadają. Och! - zawołałam nagle, mrużąc przy tym oczy i tym razem skupiając spojrzenie na dziewczynie. Przesunęłam nim od góry do dołu, wyraźnie oceniającym wzrokiem, jakbym sama właśnie dokonywała wyjątkowo skomplikowanych pomiarów. Była ode mnie sporo niższa i drobniejsza, ale skoro jest krawcową... - Może mogłabyś wziąć dla siebie jedną czy dwie z nich? W mojej szafie się kurzą, a ty pewnie zrobiłabyś z nich coś bardziej przydatnego. - Zamyśliłam si, próbując wyobrazić sobie jak Maisie przerabia te bufiaste paskudztwa w rzeczy znacznie praktyczniejsze, w których dało się zrobić krok bez łapczywego łapania powietrza z powodu ciasnego gorsetu.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]09.06.24 13:16
Odkąd Maisie wkroczyła do świata magii, dużo rzeczy ją zaskakiwało. Przed rozpoczęciem Hogwartu w zasadzie nie ruszała się ze swojej wioski, bo mobilność mugoli była znacznie mniejsza niż czarodziejów, zwłaszcza na wsiach. Hogwart zaskoczył ją swym ogromem i magicznością, ale dwór Macmillanów też zdecydowanie różnił się od skromnej chatki, w której dorastała. Był o wiele od niej większy, a jego wystrój wydawał się bardzo bogaty. Za niektóre z mijanych przez nią przedmiotów pewnie dałoby się przez miesiąc wykarmić całą rodzinę. Nie była jednak osobą zawistną, nie należała do tych, którzy dla zasady nienawidzili wszystkich, którzy mieli w życiu lepiej.
- Bardzo chętnie ją zobaczę. Uwielbiam latać, nawet przez jakiś czas byłam ścigającą w szkolnej drużynie quidditcha. – Chętnie więc zobaczy miotły, zapewne dużo lepszej jakości niż ta, którą posiadała. Macmillanów na pewno było stać na dobrych wytwórców, nie musieli zadowalać się przestarzałymi, tanimi modelami. – Trochę brakuje mi quidditcha. A tobie na pewno jeszcze bardziej, skoro byłaś prawdziwą zawodniczką. Mój kuzyn też grał, dla Jastrzębi z Falmouth. Może czasem graliście przeciwko sobie…
Dobrze jednak, że dzięki pieczy rodu, Nora nie musiała martwić się o swoje przetrwanie po zawieszeniu rozgrywek. Ale na pewno brakowało jej samego latania i tych emocji, które dawała gra. Maisie grała tylko w szkolnych rozgrywkach, ale i tak wspominała to z sentymentem i skrycie marzyła o tym, żeby kiedyś jeszcze zagrać, odkurzyć stare umiejętności. Rozstała się z quidditchem równie nagle i wbrew swojej woli jak ze szkołą. Musiała przerwać naukę po pięciu klasach, bo robiło się zbyt niebezpiecznie dla mugolaków i wiedziała, że gdyby wróciła na szósty rok, być może już byłaby martwa.
Nie sięgnęła po ciasto bez pozwolenia, bo uważała, że nie wypada się panoszyć samej w cudzym domu, a zwłaszcza w takim jak ten. Nie chciała wyjść na dziką i niewychowaną, bo choć była wieśniaczką, nie chowała się w oborze i przyswoiła podstawowe zasady współżycia społecznego, w co nie wierzyli niektórzy czystokrwiści poznani w Hogwarcie. Ale oczy jej zalśniły, kiedy Nora powiedziała, że może się poczęstować. Od razu sięgnęła po ciasto, starając się jednak nie jeść zbyt łapczywie, co było trudne, biorąc pod uwagę znakomity smak słodkiej przekąski. Ale kiedy na co dzień jadło się głównie nie zawsze świeże pieczywo, kaszę, kartofle i dostępne w danym sezonie warzywa i owoce, to wszystko smakowało cudownie.
- Naprawdę znakomite – pochwaliła ciasto, i, nie widząc sprzeciwu ze strony Nory, po chwili wzięła sobie jeszcze jeden kawałek. To musiało być wspaniałe życie, móc codziennie jeść takie pyszności, a na cieście na pewno nie kończyła się znakomitość jedzenia w takim dworze. Pewnie nie znano tutaj pojęcia niedoborów, dostępność mięsa nie była rzadkością tak jak dla niej, na brak słodkości też pewnie nie mogli tu narzekać…
- Uszyję ci nowy komplet, mogę też spróbować jakoś połatać te stare. Może niektórym wystarczą tylko drobne naprawy, aby znowu nadawały się do użytkowania. – Ludzie tacy jak Macmillanowie pewnie mogli sobie często pozwalać na nowe ubrania i nie musieli w kółko reperować starych, ale na co dzień Maisie obcowała głównie z osobami, którym się nie przelewało, dlatego myślała takimi kategoriami. W biednych rodzinach nic się nie mogło zmarnować, więc ubogie krawcowe takie jak ona, często podejmowały się reperowania takich ubrań. A szycie z pomocą magii potrafiło zdziałać cuda i tchnąć nowe życie w nie pierwszej nowości strój. – Jakiego koloru powinien być ten nowy? Masz jakieś preferencje odnośnie barw i materiałów?
Czy chciała czegoś nawiązującego do barw swej dawnej drużyny, czy może coś innego? Musiała wiedzieć jak najwięcej, aby to, co uszyje, wpisało się w oczekiwania.
Uniosła brwi, słysząc propozycję ze strony damy.
- Naprawdę? Mogłabym jakąś wziąć dla siebie? – zapytała z zaskoczeniem. Nora pewnie miała dużo sukni, ale i tak zaskoczyła ją swoją propozycją.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]15.06.24 20:45
Stwierdzenie, że brakuje mi Quidditcha, było bardzo ogromnym niedopowiedzeniem. Bycie lotnikiem i praca dla podziemnego ministerstwa, była tylko nikłym zamiennikiem mojego wcześniejszego życia. Nawet porównywanie tych dwóch rzeczy stało pod ogromnym znakiem zapytania, bo choć łączyło je latanie, różnice okazywały się ogromne. I nie chodziło tylko o samą techniczną stronę: rozgrywki, mecze, konkurowanie ze sobą nijak się miały to ryzykowania zdrowiem i życiem na niebezpiecznych misjach. Chodziło też o emocje, które temu towarzyszyły. W czasie gry nigdy nie czułam strachu i obaw, miałam świadomość, że nawet po poważnym wypadku ktoś nade mną czuwa, a w razie kontuzji znajdzie się sztab ludzi, który się mną zajmie. Teraz każdy upadek z miotły mógł oznaczać poważne zdrowotne komplikacje a nawet śmierć. Nikt nie ruszy mi błyskawicznie na pomoc, gdyby stało się coś złego a misja skończyła się fiaskiem.
Oczywiście to też nie tak, że nie chciałam latać dla ministerstwa, bo nie dostarczało mi to odpowiednich emocji. Nawet gdyby tak było, nie umiałabym siedzieć i nic nie robić, gdy toczy się wojna. Może wcześniej, jeszcze rok temu inaczej bym na to patrzyła, ale teraz moja wrażliwość stała na nieco innym poziomie. Chociaż starałam się zachowywać dojrzale, nie dawać upustu uczuciom i trzymać współczucie na wodzy, bo przecież każdemu nie pomogę, z każdym dniem było to coraz trudniejsze.
- W takim razie może kiedyś rozegramy jakiś mecz – powiedziałam do Maisie, obserwując z jakim apetytem zjada ciasto. Sama sięgnęłam po kolejny kawałek, a co mi tam. - Zwykle gramy sami ze sobą, czasami zapraszaliśmy wcześniej młodszych Weasleyów, ale miło będzie wprowadzić trochę świeżej krwi – wyjaśniłam, uważając za coś naturalnego, że nawet w tak podłych czasach trzeba się czasem rozerwać. Większość dotychczasowych aktywności sportowych czy kulturowych albo zawieszono, albo była już niedostępna dla osób, które sprzeciwiały się władzy. Musieliśmy więc radzić sobie sami, a sport i zabawa były dobrym sposobem na to, aby zapomnieć o trudach wojny, nawet jeśli dla kogoś z zewnątrz wyglądało to jak kpina z czyichś tragedii.
- Jeśli uważasz, że opłaca się je naprawiać – wzruszyłam ramionami, bo na moje oko większość z nich nadawała się tylko do wyrzucenia lub przerobienia na szmaty do podłogi. To też podejrzałam u mugoli. Mieli specyficzny zwyczaj wykorzystywania dosłownie wszystkiego do ostatniego kawałka. Może to pozostałości po ich mugolskich wojnach, które nauczyły ich, jak ważne jest dbanie o swoją własność i szanowanie wytworów ludzki rąk? - Ale to ty jesteś ekspertką, więc jeśli chcesz spróbować, to droga wolna. Tylko proszę... - spojrzałam na nią ostro, lecz w tonie głosu zabrzmiał śmiech – nie doszyj mi niczego różowego. Tego bym nie zniosła. - Westchnęłam nieco teatralnie i takim samym gestem złapałam się za serce, jakby wizja noszenia różu przyprawiała mnie o zawał. Kolor jak kolor, ale chodziło mi o wydźwięk, z jakim się kojarzył. Była to barwa związana z dziewczęcą delikatnością, a ja w żadnym wypadku nie chciałam się tak kojarzyć.
- Nowe stroje zresztą w ogóle nie powinny mieć jaskrawych kolorów. Już w tych obecnych za bardzo rzucam się w oczy. - Zastanowiłam się przez moment. Maskowanie się podczas latania było kluczowe, ale wbrew pozorom wcale nie tak łatwe. Pochmurny dzień oznaczał, że najlepiej ubrać jakieś szarości a nawet granaty, natomiast latanie w czasie bezchmurnego dnia sprowadzało więcej komplikacji. Zwykle wtedy nie wzlatywałam w niebo, czekając na noc lub bardzo późny wieczór, a wtedy z kolei w sposób naturalny sprawdzała się czerń. - Myślę, że najbezpieczniejszym wyborem będzie czarny, szary i granatowy. Może jakieś niebieskie elementy, ale nie mogę świecić jak Lumos na niebie – powiedziałam w końcu. Stroje moich kolegów po fachu były uszyte właśnie w tych kolorach, więc najwyraźniej taki dobór doskonale się sprawdzał.
- A czemu nie miałabyś którejś z tych pompatycznych sukien wziąć? - zapytałam po chwili, marszcząc ze zdziwienia czoło. Czyżbym znów palnęła coś dziwnego bez przemyślenia? Owszem, zaproponowałam jej sukienkę, kawałek dziwnie uszytego materiału służącego do torturowania kobiet, więc mogła to różnie odczytać, jakbym chciała zrobić jej krzywdę, ale bez przesady, to nie była żadna pułapka. Nawet na myśl mi nie przyszło, że mogłabym powiedzieć coś nie tak.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]16.06.24 13:24
W obecnych czasach można było zapomnieć o stabilności. Rzeczywistość była zmienna i nieprzewidywalna, i jak pokazywał przykład Nory, wojna dotykała także tych o czystej krwi i skrytce pełnej błyszczących galeonów. Nawet oni nie mogli być wszystkiego w życiu pewni.
Maisie jeszcze w Hogwarcie zrozumiała, że jej droga do marzeń będzie wyboista i trudna, a później okazało się, że dopóki trwała wojna, wręcz niemożliwa. Zajęła się więc szyciem, bo na tym się akurat znała i to mogło jej zapewnić chociaż niewielki dochód umożliwiający przetrwanie, a ubrań potrzebował przecież każdy. Poza tym lubiła to robić, czuła się dobrze wśród tkanin i nici, więc nie było tak, że robiła coś wbrew sobie. Choć gdyby żyła w czasach pokoju, to pewnie związałaby swoje życie z magicznymi stworzeniami, a szyciem zajmowałaby się hobbystycznie w czasie wolnym.
- Bardzo chętnie zagram – zgodziła się z entuzjazmem. – Choć w porównaniu z takimi profesjonalistami jak ty i pewnie twoja rodzina, jestem tylko amatorką. Ale kiedy byłam w szkole, lubiłam grać, bo choć nasza drużyna Hufflepuffu nie odnosiła jakichś spektakularnych sukcesów w domowych rozgrywkach, to i tak bardzo dobrze i ciepło wspominam te czasy. – Pewnie prawdziwi zawodnicy byli bardziej nastawieni na odnoszenie sukcesów, Maisie chciała się po prostu dobrze bawić i odprężyć, więc nie zniechęcała się tym, że Hufflepuff nie zajmował pierwszego miejsca w domowych rozgrywkach. To nie było dla niej najważniejsze, wyżej ceniła mile spędzony czas w dobrym, akceptującym ją towarzystwie. Ale teraz chyba lepiej radziła sobie z samym lataniem niż z manewrami quidditchowymi jako takimi, bo przez te dwa lata, które minęły od porzucenia szkoły, nie grała w quidditcha, a latała z punktu A do punktu B. Poza tym nigdy raczej nie planowała kariery profesjonalnej zawodniczki, bo nie była pewna, czy odnalazłaby się w świecie prawdziwych rozgrywek, znacznie ostrzejszych niż te szkolne. No i jako osoba pochodząca z ubogiej rodziny, wolała poszukiwać bardziej stabilnego fachu, który zapewni jej utrzymanie przez wiele lat, a nie tylko dopóki była młoda i silna. Ale nie znaczyło to, że miałaby odmówić amatorskiemu meczowi; z największą przyjemnością pograłaby tak po prostu dla zabawy, żeby się rozerwać.
- Może akurat dałoby się przynajmniej z niektórymi coś zrobić. – Rozumowała kategoriami biedy, a bieda uczyła oszczędności i kreatywności, żeby jak najdłużej wykorzystywać posiadane zasoby, bo nie zawsze można było od ręki sprawić sobie coś nowego. W jej rodzinnym domu nic się nie marnowało. Wszystkie ubrania czy sprzęty były użytkowane tak długo jak się dało i reperowane dopóki miało to sens. Uświadomiła sobie jednak, że Nora żyła w niewyobrażalnym dla niej bogactwie, i wcale nie musiała chadzać w starych ubraniach, bo stać ją było na nowe, więc pewnie palnęła głupstwo. Nie miała pojęcia, jak to jest, całe życie mieć wszystko nowe i dobrej jakości. Ale dzięki temu, że miała ograniczone zasoby, to nauczyła się, jak dobrze je wykorzystywać i naprawdę dobrze radziła sobie z reperowaniem i odnawianiem ubrań. – Oczywiście, nie doszyję niczego różowego, jeśli nie lubisz tego koloru.
Rozumiała to, nie każdy lubił ten kolor. Jawił się jako stereotypowo dziewczęcy, a Nora wydawała się twardą kobietą, cechującą się nawet pewnym męskim rysem. Różowy zdecydowanie do niej nie pasował i wyglądałaby w nim jak przebieraniec.
- Czarny, szary i granatowy to dobre, neutralne i uniwersalne kolory. A także twarzowe, większość ludzi w nich dobrze wygląda. Nie powinno też być problemów ze zdobyciem materiałów w takich odcieniach – zauważyła. Rzeczywiście, bardzo często szyła właśnie w takich barwach, bo były uniwersalne i pasowały do wszystkiego, a także do różnych typów urody, bo nie gryzły się tak, jak niektóre jaskrawe barwy. Choć akurat Nora miała ciemne włosy i jasną cerę, więc w wielu kolorach wyglądałaby korzystnie. Ale sama też często je nosiła, zwłaszcza w chłodniejszych miesiącach, bo na lato zwykle wybierała jaśniejsze ubrania, najczęściej w odcieniach niebieskiego. Nie miała jednak zbyt wielu ubrań, na pewno nie tak wiele, jak jej rówieśniczki pochodzące z bogatszych domów. Wszystkie jej rzeczy osobiste zmieściłyby się w jednym kufrze. Wyobrażała sobie, że młode szlachcianki pewnie miały całe pokoje na swoje stroje. Wcale by jej to nie zdziwiło, choć akurat Nora nie wydawała się podobna do tych płytkich dziewczątek, które pamiętała z Hogwartu. Propozycja wzięcia jakiejś jej sukni zdziwiła jednak Maisie, bo do tej pory raczej nie spotykała się z taką dobrocią ze strony wysoko urodzonych.
- Jeśli twoja rodzina nie miałaby nic przeciwko, że rozdajesz swoje stroje, to bardzo chętnie – powiedziała; nie była pewna, jak rodzice Nory zapatrywaliby się na jej rozdawnictwo, ale wyglądała na osobę, która ma własne zdanie i robi co chce. Ale Maisie nie chciałaby być przyczyną żadnych jej problemów.
- To co, może miejmy to już za sobą i dokonajmy niezbędnych miar – zaproponowała po chwili. Mało kto to lubił, ale było to niezbędne, żeby nowe ubrania miały odpowiednie wymiary i dobrze leżały.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]17.07.24 14:40
Jak mówiło jedno z licznych rodzinnych powiedzonek Macmillanów: meczów i whisky nigdy się nie odmawia. Z uznaniem kiwnęłam głową na deklarację Maisie o chęci rozegrania małego sportowego spotkania. Dziewczyna zdała test. Miałam wewnętrzne opory aby zaufać komuś, kto nie latał. Pewnie niektórzy nazwaliby to rodzajem dyskryminacji, ale nic nie mogłam poradzić na to, że ludzie unikający mioteł nie wzbudzali we mnie dużego zaufania. Lęk wysokości? Strach przed upadkiem? Gdyby ludzkość nie ryzykowała, nadal żylibyśmy w epoce kamienia łupanego albo gorzej, nie znalibyśmy zaklęć piorących skarpetki. Ręczne pranie, aż mną wstrząsa na samą myśl. Nie żebym sama kiedyś coś ręcznie prała, ale choćby ryzyko zaistnienia takiej możliwości przyprawiało mnie o ciarki.
- Hufflepuff nigdy nie miał dobrej drużyny – powiedziałam, nie siląc się na złagodzenie tego trochę brutalnego stwierdzenia, ale przecież ona sama musiała doskonale znać tę prawdę. - Byliście takim chłopcem do bicia, ale podziwiałam tych zawodników, którym się jednak chciało. - Zawsze uważałam, że gra przeciwko komuś, kto się nie stara i nie przykłada, nie daje żadnej satysfakcji. Zwycięstwo nad drużyną, której zawodnicy chcą tylko odhaczyć kolejny mecz i wrócić do swoich codziennych zajęć, nie było żadnym powodem do dumy. Zupełnie inaczej rozgrywało się mecze przeciwko tym, którzy wkładali w nie swoje serce, nawet jeśli byli z góry skazywani na porażkę.
Machnięciem ręki pokazałam jej, że droga wolna, jeśli chce naprawiać stare ubrania i próbować je ratować, to nie mam nic przeciwko. Rozumiałam jej położenie i być może mogłam w jej oczach uchodzić za kogoś, kto marnuje wiele rzeczy, zamiast je po prostu naprawiać i wykorzystywać dalej. W obliczu wojny marnotrawstwo było ogromnym grzechem, ale nie mogłam zapominać, że mimo wszystko należę do szlachty. Może i stanęliśmy po niewłaściwej stronie barykady zdaniem niektórych osób, ale zasobność naszych skrytek w Gringotcie oraz prowadzone interesy nadal stawiały nad na dość dobrej pozycji materialnej.
- Nie mam zamiaru wybierać się w nich na bale, by złapać męża – zaśmiałam się mimowolnie, bo jej uwaga mnie rozbawiła. Nie kpiąco i prześmiewczo, po prostu sama myśl o tym, że mogłabym wyglądać w czymś twarzowo, była ironiczna patrząc na to, że nigdy nie przykładałam większej wagi do wyglądu albo ubioru. Chyba że zmusiła mnie do tego matka albo sytuacja. - Nie muszą wyglądać elegancko i zgodnie z najnowszą modą. Chciałabym, żeby były wygodne, to wszystko – podkreśliłam, wstając ze swojego miejsca z zamiarem wezwania kogoś ze służby, aby przyniósł tu kufer z moimi sukniami. Część z nich założyłam tylko raz i schowałam na samo dno. Zaraz się jednak rozmyśliłam. Był jeszcze czas na wybieranie przez Maisie sukni, teraz faktycznie należało się zająć tym całym mierzeniem. Westchnęłam w duchu, bo u rodzinnego krawca zawsze zajmowało to wieki, staruszek był bardzo, ale to bardzo dokładny albo po prostu lubił sobie pomacać.
- Moja rodzina jest dość postępowa – powiedziałam wymijająco i stanęłam bliżej okna. - Jak skończymy, wybierzesz sobie coś. Należy ci się jakaś gratyfikacja za trud oprócz zapłaty – wzruszyłam ramionami i wyprostowałam się, przybierając wyczekującą pozę. Za moment otoczą mnie miarki i centymetry, które ukażą brutalną prawdę o tym, że powinnam więcej jeść, więcej ćwiczyć i mniej się stresować, aby znów odzyskać pełnię dawnych kształtów. Mama pewnie dawniej dodałaby coś o krągłościach pociągających mężczyzn, ale od chwili wypadku wszystkie jej uwagi na ten temat ustały, za co byłam wdzięczna. Nagabywanie mnie do małżeństwa mijało się z celem i chyba w końcu sobie to uświadomiła.
- Rozpytałam trochę o ciebie – spojrzałam na nią, gdy centymetry poszły w ruch. - Po naszym pierwszym spotkaniu coś nie dawało mi spokoju, czułam, że kojarzę twoje nazwisko – wierciłam się co chwila, bo nie przywykłam do stania w bezruchu. Do tej pory jest dla mnie ogromną zagadką, jakim cudem potrafię wytrzymać na miotle długie godziny, skoro na ziemi muszę być zawsze w ruchu. - William Moore to twój krewny? - dopytywałam, łącząc w końcu kropki.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Pokój kwiatowy [odnośnik]18.07.24 13:31
Choć była mugolaczką, zapałała wielką sympatią do latania już od pierwszych lekcji na początku swojej nauki w Hogwarcie. Na miotle, w powietrzu czuła się bardziej wolna i czarodziejska niż na ziemi i było to uczucie nieporównywalne z niczym innym. Oczywiście, czasem zdarzały się upadki, zwłaszcza podczas grania w quidditcha, ale na co dzień starała się o tym nie myśleć.
- To prawda. Choć staraliśmy się jak mogliśmy, to i tak Ślizgoni i Gryfoni prawie zawsze byli lepsi, Krukoni często też – przyznała, bo taka była rzeczywistość. Drużyna Puchonów zwykle zajmowała ostatnie lub przedostatnie miejsce w domowych rozgrywkach, przynajmniej za jej szkolnych czasów, choć nie można było im odmówić pracowitości i starań. Ale dla Maisie ważniejsza od Pucharu Domów była dobra zabawa i frajda z latania. Puchoni tacy już byli, nie mieli tak silnego parcia na zwycięstwo za wszelką cenę jak Ślizgoni czy Gryfoni, a po prostu robili swoje i grali czysto, w przeciwieństwie do uczniów Domu Węża, którym zdarzały się czasem brudne zagrywki. Maisie najgorzej wspominała właśnie mecze przeciwko nim, bo nigdy nie mogła być pewna ich gry.
Maisie nie miała pojęcia, jak to jest, móc mieć nowe rzeczy (chyba że uszyła je sobie sama jak miała z czego) i nie musieć reperować wszystkiego do oporu, póki było to możliwe. Nawet jej szaty do szkoły zawsze były kupowane z drugiej ręki, bo na nowe jej rodziny po prostu nie było stać, tak samo jak na podręczniki, i chyba prawie nikt na jej roku nie miał tak wyświechtanych książek jak ona. Bogactwo Macmillanów było dla niej wręcz abstrakcyjne i niepojęte, zwłaszcza że pierwszy raz była w takim dworze. Więc to tak żyli czarodzieje z dziada pradziada… Ona, jako osoba urodzona z mugoli, weszła w ten świat zupełnie goła, zarówno pod względem materialnym, jak i względem wiedzy na temat magii, i do wszystkiego musiała dochodzić sama. Pewnie prawie każdy mugolak był w podobnym położeniu. A ona dodatkowo była sierotą i samodzielnie musiała jakoś związać koniec z końcem, a że ich świat był nieprzyjazny dla mugolaków, to raczej nie miała widoków na poprawę swojej sytuacji. Mimo to nie odczuwała zawiści wobec Nory i jej krewnych, cieszyła się, że im się powodzi, tym bardziej, że wydawali się bardziej sympatyczni i przystępni niż te nadęte paniusie, które pamiętała ze szkoły i które w większości zasilały szeregi Domu Węża. Rozumiała, że nie wszyscy żyją tak jak ona, że niektóre rodziny posiadały znacznie więcej niż inne, bo tak był urządzony świat, wśród mugoli również.
Także się uśmiechnęła słysząc jej uwagę, oraz podziękowała skinieniem głowy za jej hojny gest.
- Ładnemu we wszystkim ładnie. A szaty postaram się uszyć tak, by były praktyczne i wygodne – zapewniła. Sama też ceniła sobie wygodę. Gdzie trzeba było się ubrać ładniej to trzeba, ale na co dzień lubiła wygodne i praktyczne ubrania, zwłaszcza na spacery lub do latania.
Starała się dokonać wszystkich miar dokładnie, ale szybko i sprawnie, bo zdawała sobie sprawę, że to może być krępujące, kiedy ktoś obcy kręci się wokół i oplata ciało centymetrem. Rozumiała, że nie każdy to lubił, dlatego działała sprawnie, na pergaminie odnotowując zaś poszczególne wymiary, które będą jej potrzebne, kiedy już będzie szyć. Kobieta była naprawdę wysoka, sporo wyższa od niej, i było widać, że wiedzie aktywny żywot, bo nie była ani wychudła i koścista, ani gruba i sflaczała. Wyglądała naprawdę dobrze, dlatego nie miała żadnych uwag, zresztą była na tyle profesjonalna, że nigdy nie komentowała głośno figur ludzi, dla których szyła, bo to każdego indywidualnego sprawa, co robił w wolnym czasie i jak się odżywiał, choć w środowisku, z jakiego wywodziła się Maisie, raczej trudno było spotkać ludzi z dodatkowymi kilogramami, bo kiedy się było biednym, rzadko można było się najeść do syta. Nawet ciasto, którym dzisiaj została poczęstowana, było dla niej rzadkim rarytasem.
- William to ten kuzyn, o którym wcześniej wspomniałam. Ten, co grał w Jastrzębiach z Falmouth – odpowiedziała, kiedy usłyszała pytanie o Billy’ego. Akurat była w trakcie mierzenia obwodu ramion kobiety i następnie długości jej rąk. – Graliście przeciw sobie? Pewnie się zdarzyło. Gdy miałam możliwość, to w lecie chodziłam z krewnymi na mecze, najczęściej Billy’ego, ale na Zjednoczonych też kilka razy byłam. – Stąd kojarzyła Norę. I prawdę mówiąc, to były chyba jej ulubione drużyny. Jastrzębie, bo grał tam Billy i Zjednoczeni, bo wywodzili się z jej rodzinnej Kornwalii, choć lubiła też Harpie z Holyhead, bo grały w nich same kobiety. Trudno byłoby jej więc wybrać jedną najulubieńszą drużynę, choć kiedy na boisku był Billy kibicowała właśnie jemu. – A co do nazwiska, to w Kornwalii i innych hrabstwach Półwyspu pewnie żyje więcej Moore’ów, ale tylko część rodziny jest magiczna, reszta to mugole. – Ale pewnie tylko Billy, jako utalentowany zawodnik quidditcha, był tak rozpoznawalny, reszta rodziny raczej była zupełnie anonimowa. Zapewne w tych lepszych, normalnych czasach miał nawet swoje grono fanek. W Hogwarcie dużo osób, słysząc jej nazwisko, pytało właśnie o niego.
Po chwili skończyła mierzenie i zwinęła centymetr.
- I po wszystkim – powiedziała, zwijając także starannie pergamin z wynotowanymi wszystkimi potrzebnymi wymiarami, który po chwili umieściła w swojej torebce, aby nie zgubić.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Pokój kwiatowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach