Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Kuchnia znajdująca się w mieszkaniu Gwen wygląda niczym najświeższy, mugolski krzyk mody. Jest dość przestronna i jasna, urządzona w bieli i miętowym kolorze, z drewnianą podłogą. Lodówka i kuchenka wyglądają zawsze na czyste i zadbane: umiejętność czarowana pozwala właścicielce na sprawne i dokładne wyczyszczenie ich. Na środku pomieszczenia znajduje się też sześcioosobowy stół, często zawalony gazetami, książkami, szkicami, ołówkami… i masą innych bibelotów, które akurat Gwen zniosła do kuchni. Rzeczy jednak zwykle ułożone są tak, aby przynajmniej jedno miejsce nadawało się do natychmiastowego spożycia posiłku.
| 4 października
Odwiedzanie przybytków sztuki z Arturem sprawiało Gwen naprawdę dużą przyjemność. Dzień po ich pierwszym spotkaniu, malarka zaproponowała kolejne spotkanie: zaprosiła czarodzieja na jej ostatnią tego dnia wycieczkę po Muzeum Brytyjskim, którą prowadziła. Oczywiście wycieczka odbywała się po mugolskiej części, w towarzystwie niemagicznych osób. Po zakończeniu oprowadzania zostali w budynku nieco dłużej: Gwen oprowadziła Artura po kilku innych miejscach, do których nie dali rady dotrzeć z większą grupą osób, spędzając trochę czasu na rozmowie.
Gdy wracali, Artur zaproponował wizytę w kawiarni, jednak wszystkie lokale po drodze były przepełnione, w związku z czym Gwen zaprosiła mężczyznę do siebie. Może nie robi tak dobrych naparów, jak te z lokalu, ale za to będą mogli usiąść i odpocząć w ciszy.
Do mieszkania malarki dotarli dość szybko. Gwen mieszkała w mugolskiej części Londynu, dlatego już na wstępie Artur mógł zauważyć elektryczne lampy, oświetlające zarówno korytarz, jak i przedpokój mieszkania malarki.
– Nie masz nic przeciwko, byśmy poszli do kuchni? – spytała, gdy ściągnęli okrycia i buty. Gwen natychmiast założyła na nogi swoje kapcie w kształcie dyni, a Arturowi zaproponowała jakieś ze swoich zapasowych: zwykłych i prostych, ale raczej wygodnych.
– Varda, jesteś tam? – zawołała, zaglądając do salonu. Siedzaca na klatce sowa tylko spojrzała na malarkę, jednak nie pofatygowała się, aby przywitać swoją właścicielkę. – Ech, ta sowa to wielki leń! – stwierdziła radośnie, po czym ruszyła w stronę kuchni. – Mój salon jest w kompletnej rozsypce, nawet nie usiądziemy na kanapie.
Te były zawalone stosem papierów, płócien i farb: Gwen poprzedniego dnia próbowała zrobić porządek w swoich rzeczach, ale nim skończyła, zrobiła się śpiąca i powędrowała do swojej sypialni, zostawiając pracę na kolejny dzień, kompletnie nie spodziewając się, że dziś do jej domu przybędzie Artur.
Kuchnia była w stanie zdecydowanie lepszym, choć nie doskonałym. Malarka od razu zaczęła zbierać kartki i ołówki rozłożone na blacie stołu, odkładając je w kupce na parapet, po czym podeszła do czajnika z grzałką elektryczną, wstawiając wodę.
– Jaką herbatę lubisz? Czarną, zieloną, owocową? A może wolisz kawę? – spytała, wyciągając zastawę.
Kompletnie wypadł jej z głowy fakt, że Artur może nie czuć się do końca swojsko w niemagicznym pomieszczeniu. W kuchni Gwen buczała lodówka, grzałka działała na prąd, a wszystkie czynności malarka wykonywała nawet nie myśląc o tym, by wyciągnąć schowaną w kieszeni prostej, granatowej sukienki różdżkę.
Odwiedzanie przybytków sztuki z Arturem sprawiało Gwen naprawdę dużą przyjemność. Dzień po ich pierwszym spotkaniu, malarka zaproponowała kolejne spotkanie: zaprosiła czarodzieja na jej ostatnią tego dnia wycieczkę po Muzeum Brytyjskim, którą prowadziła. Oczywiście wycieczka odbywała się po mugolskiej części, w towarzystwie niemagicznych osób. Po zakończeniu oprowadzania zostali w budynku nieco dłużej: Gwen oprowadziła Artura po kilku innych miejscach, do których nie dali rady dotrzeć z większą grupą osób, spędzając trochę czasu na rozmowie.
Gdy wracali, Artur zaproponował wizytę w kawiarni, jednak wszystkie lokale po drodze były przepełnione, w związku z czym Gwen zaprosiła mężczyznę do siebie. Może nie robi tak dobrych naparów, jak te z lokalu, ale za to będą mogli usiąść i odpocząć w ciszy.
Do mieszkania malarki dotarli dość szybko. Gwen mieszkała w mugolskiej części Londynu, dlatego już na wstępie Artur mógł zauważyć elektryczne lampy, oświetlające zarówno korytarz, jak i przedpokój mieszkania malarki.
– Nie masz nic przeciwko, byśmy poszli do kuchni? – spytała, gdy ściągnęli okrycia i buty. Gwen natychmiast założyła na nogi swoje kapcie w kształcie dyni, a Arturowi zaproponowała jakieś ze swoich zapasowych: zwykłych i prostych, ale raczej wygodnych.
– Varda, jesteś tam? – zawołała, zaglądając do salonu. Siedzaca na klatce sowa tylko spojrzała na malarkę, jednak nie pofatygowała się, aby przywitać swoją właścicielkę. – Ech, ta sowa to wielki leń! – stwierdziła radośnie, po czym ruszyła w stronę kuchni. – Mój salon jest w kompletnej rozsypce, nawet nie usiądziemy na kanapie.
Te były zawalone stosem papierów, płócien i farb: Gwen poprzedniego dnia próbowała zrobić porządek w swoich rzeczach, ale nim skończyła, zrobiła się śpiąca i powędrowała do swojej sypialni, zostawiając pracę na kolejny dzień, kompletnie nie spodziewając się, że dziś do jej domu przybędzie Artur.
Kuchnia była w stanie zdecydowanie lepszym, choć nie doskonałym. Malarka od razu zaczęła zbierać kartki i ołówki rozłożone na blacie stołu, odkładając je w kupce na parapet, po czym podeszła do czajnika z grzałką elektryczną, wstawiając wodę.
– Jaką herbatę lubisz? Czarną, zieloną, owocową? A może wolisz kawę? – spytała, wyciągając zastawę.
Kompletnie wypadł jej z głowy fakt, że Artur może nie czuć się do końca swojsko w niemagicznym pomieszczeniu. W kuchni Gwen buczała lodówka, grzałka działała na prąd, a wszystkie czynności malarka wykonywała nawet nie myśląc o tym, by wyciągnąć schowaną w kieszeni prostej, granatowej sukienki różdżkę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zapowiadał się udany tydzień, bowiem już drugi dzień z rzędu spędzili na wycieczkach po muzeach. Tym razem padło na słynne Muzeum Brytyjskie, które Gwen znała jak własną kieszeń. Stracili w trakcie zwiedzania poczucie czasu, chłonąć zebraną tam wiedzę oraz miło spędzając czas na rozmowach. Zdecydowanie opłacało się zaczepienie nieznanej mu kiedyś malarki.
Gwen zaproponowała wieczorem herbatę u siebie, Artur nie miał zamiaru odmówić. Z pewnym zniecierpliwieniem wyczekiwał wizyty w "mugolskim" mieszkaniu. Już zdarzało mu się bywać w podobnych, jednak nadal tego typu wizyty wywoływały ciekawość.
Szybko dotarli do celu, na wejściu Longbottom dostał wygodne kapcie. Gwen miała bardziej niecodzienne, które w sumie w jakiś sposób ładnie z nią współgrały, Artur nie zdziwił się widząc wesołe dynie.
- Chętnie, ale tylko jeśli pozwolisz mi otworzyć lodówkę - zażartował, ale po chwili uświadomił sobie, że właściwie chciałby to zrobić. - Nadal nie mogę się nadziwić, że światło w niej zapala się tylko gdy jest otwarta - wyjaśnił z zakłopotaniem.
Zaciekawiony podążył za jej wzrokiem, dostrzegając okazałego puchacza. Sowa nie obdarzyła ich specjalną uwagą, zajęta nicnierobieniem w klatce.
- Trochę jak mój Merlin, ten to jest dopiero oszczędny w reakcjach - wyznał, pozwalając sobie na odrobinę śmiechu. - Skąd takie imię? - zainteresował się. Lubił poznawać powody, które kierowały ludźmi przy nazywaniu zwierząt. - Widzę, że ostatnio miałaś sporo pracy. Pracujesz nad czymś ciekawym? - zapytał, nie przejmując się bałaganem, choć chętnie podjąłby się sprawnego poukładania i posortowania papierów.
Kuchnia spodobała się Arturowi, nie chodziło tu jednak tylko o obecność urządzeń elektrycznych. Przestronne wnętrze było mieszaniną bieli i miętowego koloru, niosąc ze sobą nowoczesnego ducha. Taka kuchnia przyszłości, która miała kilka osobistych akcentów, uwadze Artura nie umknęły kartki i ołówki. Doskonale ją rozumiał, nie rozstawała się ze swoją pasją.
- Masz może miętową? - zapytał, podchodząc do niej z wyciągniętymi rękoma, żeby pomóc w robieniu herbaty.
Z uwagi na anomalie sam też co raz więcej rzeczy robił bez pomocy czarów, więc korzystał z okazji, chętnie nabierał w tym większej wprawy. Poza tym chciał być zwyczajnie miły.
- To od lodówki? - zapytał zaintrygowany buczeniem, musiało je wydawać jakieś urządzenie.
Czuł się trochę jak w muzeum, właśnie poznawał coś nowego i ciekawego.
Gwen zaproponowała wieczorem herbatę u siebie, Artur nie miał zamiaru odmówić. Z pewnym zniecierpliwieniem wyczekiwał wizyty w "mugolskim" mieszkaniu. Już zdarzało mu się bywać w podobnych, jednak nadal tego typu wizyty wywoływały ciekawość.
Szybko dotarli do celu, na wejściu Longbottom dostał wygodne kapcie. Gwen miała bardziej niecodzienne, które w sumie w jakiś sposób ładnie z nią współgrały, Artur nie zdziwił się widząc wesołe dynie.
- Chętnie, ale tylko jeśli pozwolisz mi otworzyć lodówkę - zażartował, ale po chwili uświadomił sobie, że właściwie chciałby to zrobić. - Nadal nie mogę się nadziwić, że światło w niej zapala się tylko gdy jest otwarta - wyjaśnił z zakłopotaniem.
Zaciekawiony podążył za jej wzrokiem, dostrzegając okazałego puchacza. Sowa nie obdarzyła ich specjalną uwagą, zajęta nicnierobieniem w klatce.
- Trochę jak mój Merlin, ten to jest dopiero oszczędny w reakcjach - wyznał, pozwalając sobie na odrobinę śmiechu. - Skąd takie imię? - zainteresował się. Lubił poznawać powody, które kierowały ludźmi przy nazywaniu zwierząt. - Widzę, że ostatnio miałaś sporo pracy. Pracujesz nad czymś ciekawym? - zapytał, nie przejmując się bałaganem, choć chętnie podjąłby się sprawnego poukładania i posortowania papierów.
Kuchnia spodobała się Arturowi, nie chodziło tu jednak tylko o obecność urządzeń elektrycznych. Przestronne wnętrze było mieszaniną bieli i miętowego koloru, niosąc ze sobą nowoczesnego ducha. Taka kuchnia przyszłości, która miała kilka osobistych akcentów, uwadze Artura nie umknęły kartki i ołówki. Doskonale ją rozumiał, nie rozstawała się ze swoją pasją.
- Masz może miętową? - zapytał, podchodząc do niej z wyciągniętymi rękoma, żeby pomóc w robieniu herbaty.
Z uwagi na anomalie sam też co raz więcej rzeczy robił bez pomocy czarów, więc korzystał z okazji, chętnie nabierał w tym większej wprawy. Poza tym chciał być zwyczajnie miły.
- To od lodówki? - zapytał zaintrygowany buczeniem, musiało je wydawać jakieś urządzenie.
Czuł się trochę jak w muzeum, właśnie poznawał coś nowego i ciekawego.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gwen zaśmiała się.
– Otwieraj ją sobie tyle razy ile chcesz – odpowiedziała z uśmiechem. – Tylko nie trzymaj jej otwartej zbyt długo, może się zepsuć. A to, że światełko się zapala to nie jest chyba jakaś wielka magia. Zobacz.
Sięgnęła ręką do włącznika prądu na ścianie, to raz gasząc, to zapalając światło.
– Pewnie otwieranie sprawia, że wewnątrz dzieje się to samo. Zamyka przewód prądu, czy coś takiego. Ojciec kiedyś próbował mi to tłumaczyć.
A więc nie dość, że Artur był inteligentny to jeszcze miał zwierzęcego kompana! Wprawdzie posiadanie sowy przez czarodzieja nie było niczym niezwykłym, ale Gwen miała wrażenie, że magiczni często traktują te stworzenia bardzo bezosobowo. Ze słów mężczyzny malarka wnioskowała zaś, że musi być przynajmniej w pewnym stopniu przywiązany do swojego podopiecznego.
– Och, to dłuższa historia – powiedziała, idąc już do kuchni. – Pewnego dnia na Pokątnej wpadłam na dość… zagubioną dziewczynę. Śliczna była, naprawdę! Ale bardzo przestraszona. Poszłyśmy razem do sklepu ze zwierzakami. I tak miałam kupić sowę, a liczyłam, że w otoczeniu futrzaków Meg się trochę uspokoi. No i pozwoliłam jej nazwać Vardę. Nigdy nie miałam głowy do nazw.
Nie miała zamiaru tłumaczyć, że Meg nie była czarodziejem. Wprawdzie Artur był otwarty na mugoli, ale czuła, że po prostu nie powinna tego zrobić tej dziewczynie. Szczególnie, że mimo wszystko nie znali się z nim za dobrze. Gwen przecież nie wiedziała nawet, gdzie jej znajomy pracuje. Co, jeśli pracował w jakimś Urzędzie Wykrywającym Niemagów? Mimo wszystko w tym magicznym świecie wszystko było możliwe.
Westchnęła, słysząc pytanie o pracę.
– I tak, i nie. Nie mam wielu konkretnych zamówień. Kilka dni temu znajomy poprosił mnie o wykonanie kilku projektów opakowań do jego przyszłego lokalu i pracuję głównie nad tym, ale poza tym po prostu tworzę, co mi przyjdzie do głowy. Lepiej, by klient miał do wyboru więcej obrazów, niż mniej, a ja jakoś nie potrafię usiedzieć na miejscu. No wiesz, wrócić z domu i nic nie robić.
Przytaknęła Arturowi.
– Tak, znajdzie się. Zwykła mięta, mięta z zieloną herbatą? – spytała. – Och, ojej, to tylko herbata, wiele mi tu nie pomożesz. – Zaśmiała się, widząc chęć pomocy mężczyzny.
Wrzuciła do czajniczka wybranej przez Artura herbaty. Gdy woda się zagotowała, zalała liście i ostrożnie zaczęła nieść naczynię w stronę stolika. Uważała, aby nie potknąć się o swoje pluszowe, duże kapcie – już nie raz jej się to zdarzało.
– Jak chcesz weź filiżanki – powiedziała, nie chcąc, aby Artur poczuł się przez nią w jakikolwiek sposób wyizolowany.
Ponownie przytaknęła, znów podchodząc do części kuchennej.
– Jakoś to musi działać – zauważyła z uśmiechem, otwierając na chwilę urządzenie. – Dobrze, że mam sypialnie na strychu, nawet w salonie czasem ją słychać.
Cóż, lodówka nie należała do starych, ale miewała czasem nienajlepsze dni.
– Otwieraj ją sobie tyle razy ile chcesz – odpowiedziała z uśmiechem. – Tylko nie trzymaj jej otwartej zbyt długo, może się zepsuć. A to, że światełko się zapala to nie jest chyba jakaś wielka magia. Zobacz.
Sięgnęła ręką do włącznika prądu na ścianie, to raz gasząc, to zapalając światło.
– Pewnie otwieranie sprawia, że wewnątrz dzieje się to samo. Zamyka przewód prądu, czy coś takiego. Ojciec kiedyś próbował mi to tłumaczyć.
A więc nie dość, że Artur był inteligentny to jeszcze miał zwierzęcego kompana! Wprawdzie posiadanie sowy przez czarodzieja nie było niczym niezwykłym, ale Gwen miała wrażenie, że magiczni często traktują te stworzenia bardzo bezosobowo. Ze słów mężczyzny malarka wnioskowała zaś, że musi być przynajmniej w pewnym stopniu przywiązany do swojego podopiecznego.
– Och, to dłuższa historia – powiedziała, idąc już do kuchni. – Pewnego dnia na Pokątnej wpadłam na dość… zagubioną dziewczynę. Śliczna była, naprawdę! Ale bardzo przestraszona. Poszłyśmy razem do sklepu ze zwierzakami. I tak miałam kupić sowę, a liczyłam, że w otoczeniu futrzaków Meg się trochę uspokoi. No i pozwoliłam jej nazwać Vardę. Nigdy nie miałam głowy do nazw.
Nie miała zamiaru tłumaczyć, że Meg nie była czarodziejem. Wprawdzie Artur był otwarty na mugoli, ale czuła, że po prostu nie powinna tego zrobić tej dziewczynie. Szczególnie, że mimo wszystko nie znali się z nim za dobrze. Gwen przecież nie wiedziała nawet, gdzie jej znajomy pracuje. Co, jeśli pracował w jakimś Urzędzie Wykrywającym Niemagów? Mimo wszystko w tym magicznym świecie wszystko było możliwe.
Westchnęła, słysząc pytanie o pracę.
– I tak, i nie. Nie mam wielu konkretnych zamówień. Kilka dni temu znajomy poprosił mnie o wykonanie kilku projektów opakowań do jego przyszłego lokalu i pracuję głównie nad tym, ale poza tym po prostu tworzę, co mi przyjdzie do głowy. Lepiej, by klient miał do wyboru więcej obrazów, niż mniej, a ja jakoś nie potrafię usiedzieć na miejscu. No wiesz, wrócić z domu i nic nie robić.
Przytaknęła Arturowi.
– Tak, znajdzie się. Zwykła mięta, mięta z zieloną herbatą? – spytała. – Och, ojej, to tylko herbata, wiele mi tu nie pomożesz. – Zaśmiała się, widząc chęć pomocy mężczyzny.
Wrzuciła do czajniczka wybranej przez Artura herbaty. Gdy woda się zagotowała, zalała liście i ostrożnie zaczęła nieść naczynię w stronę stolika. Uważała, aby nie potknąć się o swoje pluszowe, duże kapcie – już nie raz jej się to zdarzało.
– Jak chcesz weź filiżanki – powiedziała, nie chcąc, aby Artur poczuł się przez nią w jakikolwiek sposób wyizolowany.
Ponownie przytaknęła, znów podchodząc do części kuchennej.
– Jakoś to musi działać – zauważyła z uśmiechem, otwierając na chwilę urządzenie. – Dobrze, że mam sypialnie na strychu, nawet w salonie czasem ją słychać.
Cóż, lodówka nie należała do starych, ale miewała czasem nienajlepsze dni.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Dzięki - powiedział z uśmiechem. - Wiem co to włącznik... - zaczął, nie chciał wyjść na ignoranta, trochę już na temat technologii się dowiedział. - Nie musisz mi pokazywać, przepalisz sobie żarówkę - pochwalił się wiedzą, choć chętnie zobaczyłby na własne oczy proces jej wymiany.
Mimo "ogromu swojej wiedzy" z zainteresowaniem słuchał wyjaśnień dotyczących obwodu.
- Zamyka przewód prądu... - powtórzył zafascynowany.
Miło było odkryć, że oboje byli przywiązani do swoich zwierząt. Dla Artura sowa nie była tylko narzędziem do przesyłania listu, Merlin w pewnym sensie to przyjaciel.
- Może Merlin i Varda by się polubili - rzucił niezobowiązującą uwagę, choć jego ton był dość ciepły, jak zwykle gdy mówił o swoim pierzastym towarzyszu.
Nie mógł powstrzymać uśmieszku, gdy usłyszał jak podkreślała, że zagubiona dziewczyna była śliczna. Zaraz jednak jego twarz przybrała bardziej podejrzliwy wyraz, chyba wiedział o jaką Meg mogło chodzić.
- Blond loki, piegi, podobny do ciebie wzrost? - Artur spojrzał uważnie na Gwen. - Taka raczej zadziorna - dodał, w końcu to była ważna cecha niecodziennej bywalczyni Pokątnej.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że Artur analogicznie nie wiedział czy Gwen zdawała sobie sprawę z niemagiczności Meg. Rozmyślnie nie poruszył tej kwestii, w końcu blondynka mogła nie chcieć, żeby wyjawiał innym jej tożsamość, nie było to do końca bezpieczne. Poza tym, Longbottom nie zmodyfikował jej pamięci, o czym chyba nie należało się za bardzo chwalić. Niby takie obowiązki bardziej pasowały do policji, ale może lepiej było o tym nigdzie nie wspominać.
- Chętnie zerknę, jeśli nie masz nic przeciwko - zaproponował nieśmiało. Nie chciał się narzucać, choć był ciekaw jakie opcje przygotowała.
Posłusznie usiadł, nie dotykając się do robienia herbaty.
- Zwykła mięta - wybrał natychmiast.
W temacie herbat był człowiekiem zdecydowanym, szybko wybierającym najlepszą opcję. Szkoda, że w innych dziedzinach ta sztuka się tak nie udawała.
Bez słowa wstał, ciesząc się, że może jakoś pomóc. Ujął delikatnie filiżanki, zupełnie jakby były najbardziej kruchymi rzeczami na świecie. Mimowolnie wychylił się, żeby lepiej widzieć lodówkę.
- Czyli wszystkie tak robią? - zapytał, pewnie to było coś oczywistego. - Masz ładne mieszkanie, ma swoją duszę - przyznał, nie wiedząc dlaczego zebrało mu się na tak dziwne określenia. Przyznawał jednak, że coś w tym było - co chwilę można było się natknąć na coś związanego z pasjami Gwen. Lubił takie wnętrza, które współgrały ze swoimi mieszkańcami.
Mimo "ogromu swojej wiedzy" z zainteresowaniem słuchał wyjaśnień dotyczących obwodu.
- Zamyka przewód prądu... - powtórzył zafascynowany.
Miło było odkryć, że oboje byli przywiązani do swoich zwierząt. Dla Artura sowa nie była tylko narzędziem do przesyłania listu, Merlin w pewnym sensie to przyjaciel.
- Może Merlin i Varda by się polubili - rzucił niezobowiązującą uwagę, choć jego ton był dość ciepły, jak zwykle gdy mówił o swoim pierzastym towarzyszu.
Nie mógł powstrzymać uśmieszku, gdy usłyszał jak podkreślała, że zagubiona dziewczyna była śliczna. Zaraz jednak jego twarz przybrała bardziej podejrzliwy wyraz, chyba wiedział o jaką Meg mogło chodzić.
- Blond loki, piegi, podobny do ciebie wzrost? - Artur spojrzał uważnie na Gwen. - Taka raczej zadziorna - dodał, w końcu to była ważna cecha niecodziennej bywalczyni Pokątnej.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że Artur analogicznie nie wiedział czy Gwen zdawała sobie sprawę z niemagiczności Meg. Rozmyślnie nie poruszył tej kwestii, w końcu blondynka mogła nie chcieć, żeby wyjawiał innym jej tożsamość, nie było to do końca bezpieczne. Poza tym, Longbottom nie zmodyfikował jej pamięci, o czym chyba nie należało się za bardzo chwalić. Niby takie obowiązki bardziej pasowały do policji, ale może lepiej było o tym nigdzie nie wspominać.
- Chętnie zerknę, jeśli nie masz nic przeciwko - zaproponował nieśmiało. Nie chciał się narzucać, choć był ciekaw jakie opcje przygotowała.
Posłusznie usiadł, nie dotykając się do robienia herbaty.
- Zwykła mięta - wybrał natychmiast.
W temacie herbat był człowiekiem zdecydowanym, szybko wybierającym najlepszą opcję. Szkoda, że w innych dziedzinach ta sztuka się tak nie udawała.
Bez słowa wstał, ciesząc się, że może jakoś pomóc. Ujął delikatnie filiżanki, zupełnie jakby były najbardziej kruchymi rzeczami na świecie. Mimowolnie wychylił się, żeby lepiej widzieć lodówkę.
- Czyli wszystkie tak robią? - zapytał, pewnie to było coś oczywistego. - Masz ładne mieszkanie, ma swoją duszę - przyznał, nie wiedząc dlaczego zebrało mu się na tak dziwne określenia. Przyznawał jednak, że coś w tym było - co chwilę można było się natknąć na coś związanego z pasjami Gwen. Lubił takie wnętrza, które współgrały ze swoimi mieszkańcami.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Artur był uroczy: zachowywał się trochę, jak dziecko, które chce pokazać dorosłemu, że zna się na rzeczy, ale jednocześnie ma duże braki w swojej wiedzy i przyjmuje każą nowinkę z błyszczącymi oczami. Gwen miała wrażenie, że Artur wręcz czeka, aż będzie mógł zobaczyć lub dotknąć coś „nowego”.
– Oj, nic się jej nie stanie – odpowiedziała ze śmiechem.
Szczerze wątpiła w to, aby Varda polubiła kogokolwiek, nawet jeśli ten ktoś był inną sową. Raczej nie była szczególnie towarzyska. Wydawała się być zupełnym przeciwieństwem swojej właścicielki. To, co Gwen początkowo wzięła za nieśmiałość, było chyba ogólną niechęcią do otaczającego ją świata. Cóż, rodziny się nie wybiera. A Varda właściwie była obecnie jedynym jej członkiem, który malarka miała przy sobie. Nie miała zamiaru wybrzydzać. Aby jednak nie kłamać, wolała nie komentować słów Artura.
Jej oczy zaświeciły się, gdy Longbottom zaczął opisywać Meg. Nim otwarła usta, Artur właściwie znał już odpowiedź: twarz malarki była niczym otwarta księga.
- Tak! Też ją znasz? Właściwie… przy mnie chyba nie była szczególnie… zadziorna. Ale wyobrażam sobie, że mogłaby być. – Zaśmiała się cicho, po czym spoważniała. Odezwała się, marszcząc brwi: – Kiedy ją spotkałeś? Niedawno? Byłam pewna, że już wyjechała.
Gwen poczuła się szczerze zmartwiona o dziewczynę. Myślała, że Meg zrobi wszystko, aby jak najszybciej opuścić Pokątną. Jeśli jednak dalej tam przebywała to czy z własnej woli? Ktoś ją zmuszał do przebywania w świecie czarodziejów? A może stała się jej krzywda? Malarka naprawdę nie chciała, aby tej zagubionej duszy coś się stało.
Kiwnęła głową słysząc pytanie mężczyzny, siadając przy stole.
– Raczej. Pewnie są cichsze… ale jakoś muszą działać – odpowiadała cierpliwie. – I dziękuję. Właściwie niewiele w nim zmieniłam od przeprowadzki. Nim wyjechałyśmy z mamą do Francji zrobiłyśmy tu kapitalny remont, mieszkanie było wynajmowane – wytłumaczyła, nie dodając, że pieniądze z wynajmu trafiły na jej konto, dzięki czemu mogła w ogóle pozwolić sobie na samodzielny powrót do Londynu.
Podniosła się, sięgając po czajnik z miętą. Zaczęła nalewać napar do filiżanek.
– Twój dom pewnie też ma w sobie sporo z ciebie. Mieszkasz w Londynie? – spytała, po części z ciekawości, po części dla podtrzymania rozmowy.
– Oj, nic się jej nie stanie – odpowiedziała ze śmiechem.
Szczerze wątpiła w to, aby Varda polubiła kogokolwiek, nawet jeśli ten ktoś był inną sową. Raczej nie była szczególnie towarzyska. Wydawała się być zupełnym przeciwieństwem swojej właścicielki. To, co Gwen początkowo wzięła za nieśmiałość, było chyba ogólną niechęcią do otaczającego ją świata. Cóż, rodziny się nie wybiera. A Varda właściwie była obecnie jedynym jej członkiem, który malarka miała przy sobie. Nie miała zamiaru wybrzydzać. Aby jednak nie kłamać, wolała nie komentować słów Artura.
Jej oczy zaświeciły się, gdy Longbottom zaczął opisywać Meg. Nim otwarła usta, Artur właściwie znał już odpowiedź: twarz malarki była niczym otwarta księga.
- Tak! Też ją znasz? Właściwie… przy mnie chyba nie była szczególnie… zadziorna. Ale wyobrażam sobie, że mogłaby być. – Zaśmiała się cicho, po czym spoważniała. Odezwała się, marszcząc brwi: – Kiedy ją spotkałeś? Niedawno? Byłam pewna, że już wyjechała.
Gwen poczuła się szczerze zmartwiona o dziewczynę. Myślała, że Meg zrobi wszystko, aby jak najszybciej opuścić Pokątną. Jeśli jednak dalej tam przebywała to czy z własnej woli? Ktoś ją zmuszał do przebywania w świecie czarodziejów? A może stała się jej krzywda? Malarka naprawdę nie chciała, aby tej zagubionej duszy coś się stało.
Kiwnęła głową słysząc pytanie mężczyzny, siadając przy stole.
– Raczej. Pewnie są cichsze… ale jakoś muszą działać – odpowiadała cierpliwie. – I dziękuję. Właściwie niewiele w nim zmieniłam od przeprowadzki. Nim wyjechałyśmy z mamą do Francji zrobiłyśmy tu kapitalny remont, mieszkanie było wynajmowane – wytłumaczyła, nie dodając, że pieniądze z wynajmu trafiły na jej konto, dzięki czemu mogła w ogóle pozwolić sobie na samodzielny powrót do Londynu.
Podniosła się, sięgając po czajnik z miętą. Zaczęła nalewać napar do filiżanek.
– Twój dom pewnie też ma w sobie sporo z ciebie. Mieszkasz w Londynie? – spytała, po części z ciekawości, po części dla podtrzymania rozmowy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Artur chyba nie byłby zadowolony z takiego porównania, choć oczywiście wiedział, że nie było w sumie takie bezpodstawne. Fascynacja poznawaniem świata była silniejsza od niego, upodabniając go bardziej do jakiegoś Lovegooda niż Longbottoma.
Auror za to sprawnie odgadł, że Meg z obu wspomnień, jego i Gwen, była tą samą osobą. Wyraz twarzy rozmówczyni był wystarczającym dowodem.
- Świat czarodziejów jest bardzo mały, nawet jeżeli ona nie... - urwał, bo prawie przez przypadek się wygadał, że Meg nie była czarownicą. - ... jest zbyt towarzyska - dokończył szybko. - Spotkałem ją tylko raz, przez przypadek, jakieś dwa tygodnie temu. Dobrze ją znasz? - zapytał, nie kryjąc zainteresowania powiązaniem Gwen z Meg.
Rudowłosa się o niemagiczną dziewczynę martwiła, czy istniało jakieś zagrożenie, o którym Artur nie wiedział? Meg wykazywała zaskakujące przywiązanie do świata czarodziejów, możliwe że racjonalizowane bezpieczeństwem, ponieważ dorośli mogli wywoływać anomalie tylko przy czarowaniu. Longbottom jednak czuł, iż to nie była cała prawda, za tym kryło się coś jeszcze.
- Długo byłaś we Francji? Umiesz mówić po francusku? - zainteresował się. Sam miał skryte pragnienie podróżowania, jednak obowiązki skutecznie podcinały skrzydła, przez co jego wyprawy ograniczały się do Wielkiej Brytanii. - Wynajmowałaś je mugolom czy czarodziejom? - zapytał niewinnie, nie miał zamiaru niczego zarzucać, w końcu Artur miał bardzo daleko do krytykowania za wynajmowanie osobom niemagicznym, był zwyczajnie ciekaw.
Zaśmiał się na wspomnienie jego domu, który był trochę za duży, żeby wszystkie pomieszczenia miały coś od niego.
- Tylko niektóre w nim miejsca. To rodowa posiadłość, więc muszę ją dzielić z krewnymi, którzy najchętniej by nic tam nie zmieniali, zostawiając dwór w poprzedniej epoce - wyjaśnił, uśmiechając się na samą myśl o zakładaniu tam instalacji elektrycznej. To byłaby niełatwa przeprawa. - Nie, mam trochę daleko do Londynu, właściwie w Anglii trudno jest mieszkać dalej - odpowiedział, jakby dla potwierdzenia spoglądając za okno. - Mieszkam w Northumberlandzie, konkretniej w Blyth. Całkiem niedaleko znajduje się mur Hadriana - wspomniał o pozostałościach rzymskiego wału obronnego, który w starożytności przecinał Brytanię.
Auror za to sprawnie odgadł, że Meg z obu wspomnień, jego i Gwen, była tą samą osobą. Wyraz twarzy rozmówczyni był wystarczającym dowodem.
- Świat czarodziejów jest bardzo mały, nawet jeżeli ona nie... - urwał, bo prawie przez przypadek się wygadał, że Meg nie była czarownicą. - ... jest zbyt towarzyska - dokończył szybko. - Spotkałem ją tylko raz, przez przypadek, jakieś dwa tygodnie temu. Dobrze ją znasz? - zapytał, nie kryjąc zainteresowania powiązaniem Gwen z Meg.
Rudowłosa się o niemagiczną dziewczynę martwiła, czy istniało jakieś zagrożenie, o którym Artur nie wiedział? Meg wykazywała zaskakujące przywiązanie do świata czarodziejów, możliwe że racjonalizowane bezpieczeństwem, ponieważ dorośli mogli wywoływać anomalie tylko przy czarowaniu. Longbottom jednak czuł, iż to nie była cała prawda, za tym kryło się coś jeszcze.
- Długo byłaś we Francji? Umiesz mówić po francusku? - zainteresował się. Sam miał skryte pragnienie podróżowania, jednak obowiązki skutecznie podcinały skrzydła, przez co jego wyprawy ograniczały się do Wielkiej Brytanii. - Wynajmowałaś je mugolom czy czarodziejom? - zapytał niewinnie, nie miał zamiaru niczego zarzucać, w końcu Artur miał bardzo daleko do krytykowania za wynajmowanie osobom niemagicznym, był zwyczajnie ciekaw.
Zaśmiał się na wspomnienie jego domu, który był trochę za duży, żeby wszystkie pomieszczenia miały coś od niego.
- Tylko niektóre w nim miejsca. To rodowa posiadłość, więc muszę ją dzielić z krewnymi, którzy najchętniej by nic tam nie zmieniali, zostawiając dwór w poprzedniej epoce - wyjaśnił, uśmiechając się na samą myśl o zakładaniu tam instalacji elektrycznej. To byłaby niełatwa przeprawa. - Nie, mam trochę daleko do Londynu, właściwie w Anglii trudno jest mieszkać dalej - odpowiedział, jakby dla potwierdzenia spoglądając za okno. - Mieszkam w Northumberlandzie, konkretniej w Blyth. Całkiem niedaleko znajduje się mur Hadriana - wspomniał o pozostałościach rzymskiego wału obronnego, który w starożytności przecinał Brytanię.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gwen pokręciła głową z niedowierzeniem.
– Nie dość, że jesteś krewnym chłopca, którego przypadkiem uczę to jeszcze mamy wspólnych em… przypadkowych znajomych! Tak, czarodziejów jest bardzo mało – potwierdziła. Wciąż nie potrafiła do tego przywyknąć. – To musiałeś na nią wpaść mniej więcej wtedy, co ja, to by się zgadzało. Nie, nie znam jej dobrze, wpadłam na nią tylko raz. Potem się nie widziałyśmy.
Obiecała sobie, że gdy znajdzie chwilę, rozejrzy się za blondwłosą Meg. Tak na wszelki wypadek. Może dziewczyna potrzebowała pomocy? Gdyby potrzebowała, Gwen nie miałaby nic przeciwko, by przygarnąć ją pod własny dach.
– Jakieś dwa lata – powiedziała po chwili zastanowienia się. – Tak, chcąc tam cokolwiek robić… no musiałam. Ale to właściwie samo potem wchodzi. Chociaż nie byłabym pewna swojej pisowni. Jest tak inna od naszej! A wynajmowałyśmy mugolom, to w końcu niemagiczna część miasta, a wszystko załatwiała moja mama. Tylko wynajmowałyśmy je jako dwupokojowe, poddasze było wyłączone z użytku. – Dlatego i pracownia, i sypialnia Gwen nie były tak ładne, jak salon, czy kuchnia. Ale w końcu tam właściwie nie zapraszała gości. Z resztą, komu obcemu chciałoby się wchodzić po drabince na górę?
– Och, ale stare budynki są przecież piękne! Szczególnie tutaj, w Anglii. Na pewno musicie mieć ładną tę posiadłość. Chociaż pewnie życie z rodziną bywa męczące? Ale pewnie przynajmniej zawsze macie co razem robić… bycie samą też potrafi być niezbyt miłe.
Długie, samotne wieczory potrafiły być naprawdę przykre dla lubiącej towarzystwo, młodej dziewczyny. Szczególnie, że jednocześnie musiała zajmować się opłatami, czy pracą, czyli czymś, czym wiele dam w jej wieku nie zaprzątało sobie tym głowy. Dzieli obowiązki z rodzicami, bądź mężem: Gwen wszystko miała na swojej głowie.
– To naprawdę daleko – przyznała. – To cały czas mnie zaskakuje… Magia bardzo ułatwia podróżowanie. To chyba jeden z aspektów bycia czarownicą, który podoba mi się najbardziej. Chociaż miotły wolę nie ruszać, nawet jeśli kiedyś poznałam podstawy. Heath mnie zadziwia z tymi swoimi umiejętnościami w tak młodym wieku!
Podniosła filiżankę z parującym naparem.
– Nie dość, że jesteś krewnym chłopca, którego przypadkiem uczę to jeszcze mamy wspólnych em… przypadkowych znajomych! Tak, czarodziejów jest bardzo mało – potwierdziła. Wciąż nie potrafiła do tego przywyknąć. – To musiałeś na nią wpaść mniej więcej wtedy, co ja, to by się zgadzało. Nie, nie znam jej dobrze, wpadłam na nią tylko raz. Potem się nie widziałyśmy.
Obiecała sobie, że gdy znajdzie chwilę, rozejrzy się za blondwłosą Meg. Tak na wszelki wypadek. Może dziewczyna potrzebowała pomocy? Gdyby potrzebowała, Gwen nie miałaby nic przeciwko, by przygarnąć ją pod własny dach.
– Jakieś dwa lata – powiedziała po chwili zastanowienia się. – Tak, chcąc tam cokolwiek robić… no musiałam. Ale to właściwie samo potem wchodzi. Chociaż nie byłabym pewna swojej pisowni. Jest tak inna od naszej! A wynajmowałyśmy mugolom, to w końcu niemagiczna część miasta, a wszystko załatwiała moja mama. Tylko wynajmowałyśmy je jako dwupokojowe, poddasze było wyłączone z użytku. – Dlatego i pracownia, i sypialnia Gwen nie były tak ładne, jak salon, czy kuchnia. Ale w końcu tam właściwie nie zapraszała gości. Z resztą, komu obcemu chciałoby się wchodzić po drabince na górę?
– Och, ale stare budynki są przecież piękne! Szczególnie tutaj, w Anglii. Na pewno musicie mieć ładną tę posiadłość. Chociaż pewnie życie z rodziną bywa męczące? Ale pewnie przynajmniej zawsze macie co razem robić… bycie samą też potrafi być niezbyt miłe.
Długie, samotne wieczory potrafiły być naprawdę przykre dla lubiącej towarzystwo, młodej dziewczyny. Szczególnie, że jednocześnie musiała zajmować się opłatami, czy pracą, czyli czymś, czym wiele dam w jej wieku nie zaprzątało sobie tym głowy. Dzieli obowiązki z rodzicami, bądź mężem: Gwen wszystko miała na swojej głowie.
– To naprawdę daleko – przyznała. – To cały czas mnie zaskakuje… Magia bardzo ułatwia podróżowanie. To chyba jeden z aspektów bycia czarownicą, który podoba mi się najbardziej. Chociaż miotły wolę nie ruszać, nawet jeśli kiedyś poznałam podstawy. Heath mnie zadziwia z tymi swoimi umiejętnościami w tak młodym wieku!
Podniosła filiżankę z parującym naparem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Śmiał się, bowiem sytuacja rzeczywiście była tego warta. W porównaniu z mugolami, ich społeczeństwo było maleńkie, skupione w kilku miejscach, połączonych ścisłą siecią powiązań.
- Jeśli mugole byliby słoną wodą, to my byśmy byli ledwie kroplą krwi, która skapnęła do morza - porównał. - Czarodzieje mają się za takich ważnych, ale w skali świata mogą nie mieć większego znaczenia... - stwierdził bez większych złudzeń. - Kolejny zbieg okoliczności. Przyznam, że trochę mnie zdziwiłaś, dałaś nazwać sowę komuś prawie obcemu - przyznał. Dla niego nadawanie imion zwierzętom miało niemałe znaczenie.
Gwen chyba za bardzo się przejmowała, jej troska była rozczulająca. Myślała o bezpieczeństwie dziewczyny, którą tylko raz widziała, chciała jej pomóc, nawet przyjąć pod własny dach. Zdumiewające, że w tym bezwzględnym świecie udało się Gwen zachować tyle wrażliwości i empatii. Oby rzeczywistość nie postanowiła tego zmienić, brutalnie kończąc tak szlachetną postawę jakimś tragicznym przeżyciem.
- To i tak znacznie lepiej niż ja, nigdy nie miałem głowy do języków - wyznał. - Gdzie się zatrzymałaś we Francji? - zagaił, chcąc posłuchać o mieszkaniu za granicą.
Rozejrzał się, a więc mieszkali tu znowu tak niedawno mugole.
- Tak, budynek ma w sobie wiele motywów związanych z kulturą celtycką oraz legendami arturiańskimi, w końcu takie są korzenie mojego rodu - przyznał, rozbudzając wewnętrznego miłośnika historii. - Dlatego tak często spędzam czas poza domem - powiedział ze śmiechem. - Wszystkie rozwiązania mają swoje wady i zalety - stwierdził z ledwo zauważalną nutką współczucia. - Chętnie cię ugoszczę u siebie, choć nie wiem czy mam tak dobrą herbatę - zaproponował, po czym pociągnął łyk.
No tak, Gwen mieszkała sama, co mogło być dołujące, zwłaszcza teraz, gdy co raz więcej niebezpieczeństw czaiło się na zewnątrz.
- Dzięki temu Anglia jest jeszcze mniejsza, choć obecna sytuacja nie umywa się do swobodnej teleportacji - wyznał tęsknie. Wtedy podróżowanie było drobnostką. - Mi też, ale dla odmiany ja lubię latanie. Heath ma talent, może zostanie kiedyś zawodowym graczem - zasugerował, choć nie było słychać w jego słowach wyraźnej aprobaty. Artur nie lubił Quidditchu.
- Jeśli mugole byliby słoną wodą, to my byśmy byli ledwie kroplą krwi, która skapnęła do morza - porównał. - Czarodzieje mają się za takich ważnych, ale w skali świata mogą nie mieć większego znaczenia... - stwierdził bez większych złudzeń. - Kolejny zbieg okoliczności. Przyznam, że trochę mnie zdziwiłaś, dałaś nazwać sowę komuś prawie obcemu - przyznał. Dla niego nadawanie imion zwierzętom miało niemałe znaczenie.
Gwen chyba za bardzo się przejmowała, jej troska była rozczulająca. Myślała o bezpieczeństwie dziewczyny, którą tylko raz widziała, chciała jej pomóc, nawet przyjąć pod własny dach. Zdumiewające, że w tym bezwzględnym świecie udało się Gwen zachować tyle wrażliwości i empatii. Oby rzeczywistość nie postanowiła tego zmienić, brutalnie kończąc tak szlachetną postawę jakimś tragicznym przeżyciem.
- To i tak znacznie lepiej niż ja, nigdy nie miałem głowy do języków - wyznał. - Gdzie się zatrzymałaś we Francji? - zagaił, chcąc posłuchać o mieszkaniu za granicą.
Rozejrzał się, a więc mieszkali tu znowu tak niedawno mugole.
- Tak, budynek ma w sobie wiele motywów związanych z kulturą celtycką oraz legendami arturiańskimi, w końcu takie są korzenie mojego rodu - przyznał, rozbudzając wewnętrznego miłośnika historii. - Dlatego tak często spędzam czas poza domem - powiedział ze śmiechem. - Wszystkie rozwiązania mają swoje wady i zalety - stwierdził z ledwo zauważalną nutką współczucia. - Chętnie cię ugoszczę u siebie, choć nie wiem czy mam tak dobrą herbatę - zaproponował, po czym pociągnął łyk.
No tak, Gwen mieszkała sama, co mogło być dołujące, zwłaszcza teraz, gdy co raz więcej niebezpieczeństw czaiło się na zewnątrz.
- Dzięki temu Anglia jest jeszcze mniejsza, choć obecna sytuacja nie umywa się do swobodnej teleportacji - wyznał tęsknie. Wtedy podróżowanie było drobnostką. - Mi też, ale dla odmiany ja lubię latanie. Heath ma talent, może zostanie kiedyś zawodowym graczem - zasugerował, choć nie było słychać w jego słowach wyraźnej aprobaty. Artur nie lubił Quidditchu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
– To jest niebezpieczne i dla czarodziejów, i dla mugoli… W końcu wystarczy jeden człowiek z odpowiednią siłą głosu, aby wybić całe narody – powiedziała, myśląc o ostatnim mugolskim konflikcie. Ciekawe, ile czarodzieje o nim wiedzieli? Czy w ogóle interesowała ich ta straszna zbrodnia? Nie miała jednak zamiaru psuć tej przyjemnej rozmowy rozważaniami na temat wojny.
Wzruszyła ramionami, słysząc komentarz dotyczący imienia sowy.
– Varda to ładne imię. A ja naprawdę nie mam do tego głowy – stwierdziła po prostu.
Nazywanie też potrafiło być dla niej wyjątkowo ważne, ale w przypadku sowy tak po prostu wyszło i Gwen nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać. Varda została Vardą, gdy to słowo wyrzekła Meg i tak miało być aż po kres życia podopiecznej malarki.
– Gdybym nie była zmuszona, na pewno nie nauczyłabym się żadnego dodatkowego języka. Ale może poszło mi w miarę łatwo, bo znam podstawy gry na pianinie. Podobno to pomaga, tak przynajmniej słyszałam. Mieszkaliśmy pod Paryżem, ale trochę podróżowałam, malowałam… Ojczym nie szczędził na nas grosza, chciał, abyśmy się z mamą tam dobrze poczuły.
Szkoda tylko, że jednocześnie spotykał z jej matką, gdy ta miała jeszcze męża. Gwen nigdy nie wybaczyła tego rodzicielce i choć jej „drugi tatuś” był dla niej bardzo miły to malarka nigdy nie przekonała się do niego w pełni. Przez zdradę matki, rudowłosa złożyła sobie już dawno obietnicę, że nigdy, ale to przenigdy świadomie nie zrujnuje w ten sposób cudzego małżeństwa. Nawet, jeśli jej ojciec o zdradzie żony się nie dowiedział.
– To stąd tyle wiesz o mitologii? – spytała, słuchając o domostwie Longbottomów. To faktycznie miało sens: jeśli rodzina Artura kładła na to nacisk to on sam pewnie chcąc nie chcąc musiał spędzić trochę czasu na nauce historii.
Zaśmiała się: jej herbata w końcu nie była nadzwyczajna. Podejrzewała, że w większości angielskich domów znalazłaby podobne smaki.
– Chętnie! Nieczęsto bywam w starych, czarodziejskich domostwach.
W Hogwarcie nie miała znajomych, którzy mogliby zaprosić ją do swoich czterech ścian, a od maja taka okazja się nie zdarzyła. Co prawda odwiedzała Heatha, ale lekcje prowadziła głównie na dworze. Poza tym była tam w pracy: nie mogła sobie pozwolić na zwierzanie posiadłości Macmillanów.
– Jeśli tylko za rok nie zdecyduje, że zostanie uzdrowicielem, aurorem, złoczyńcą, czy kimkolwiek innym – zwróciła uwagę, śmiejąc się cicho. W końcu w tym wieku wszystko prędko się zmienia. Ona sama chciała wykonywać praktycznie każdy zawód, choć ostatecznie i tak zawsze wracała do tworzenia.
Wzruszyła ramionami, słysząc komentarz dotyczący imienia sowy.
– Varda to ładne imię. A ja naprawdę nie mam do tego głowy – stwierdziła po prostu.
Nazywanie też potrafiło być dla niej wyjątkowo ważne, ale w przypadku sowy tak po prostu wyszło i Gwen nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać. Varda została Vardą, gdy to słowo wyrzekła Meg i tak miało być aż po kres życia podopiecznej malarki.
– Gdybym nie była zmuszona, na pewno nie nauczyłabym się żadnego dodatkowego języka. Ale może poszło mi w miarę łatwo, bo znam podstawy gry na pianinie. Podobno to pomaga, tak przynajmniej słyszałam. Mieszkaliśmy pod Paryżem, ale trochę podróżowałam, malowałam… Ojczym nie szczędził na nas grosza, chciał, abyśmy się z mamą tam dobrze poczuły.
Szkoda tylko, że jednocześnie spotykał z jej matką, gdy ta miała jeszcze męża. Gwen nigdy nie wybaczyła tego rodzicielce i choć jej „drugi tatuś” był dla niej bardzo miły to malarka nigdy nie przekonała się do niego w pełni. Przez zdradę matki, rudowłosa złożyła sobie już dawno obietnicę, że nigdy, ale to przenigdy świadomie nie zrujnuje w ten sposób cudzego małżeństwa. Nawet, jeśli jej ojciec o zdradzie żony się nie dowiedział.
– To stąd tyle wiesz o mitologii? – spytała, słuchając o domostwie Longbottomów. To faktycznie miało sens: jeśli rodzina Artura kładła na to nacisk to on sam pewnie chcąc nie chcąc musiał spędzić trochę czasu na nauce historii.
Zaśmiała się: jej herbata w końcu nie była nadzwyczajna. Podejrzewała, że w większości angielskich domów znalazłaby podobne smaki.
– Chętnie! Nieczęsto bywam w starych, czarodziejskich domostwach.
W Hogwarcie nie miała znajomych, którzy mogliby zaprosić ją do swoich czterech ścian, a od maja taka okazja się nie zdarzyła. Co prawda odwiedzała Heatha, ale lekcje prowadziła głównie na dworze. Poza tym była tam w pracy: nie mogła sobie pozwolić na zwierzanie posiadłości Macmillanów.
– Jeśli tylko za rok nie zdecyduje, że zostanie uzdrowicielem, aurorem, złoczyńcą, czy kimkolwiek innym – zwróciła uwagę, śmiejąc się cicho. W końcu w tym wieku wszystko prędko się zmienia. Ona sama chciała wykonywać praktycznie każdy zawód, choć ostatecznie i tak zawsze wracała do tworzenia.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zastanowił się nad jej słowami. Tak, miała rację, jednostki potrafiły decydować o losach milionów. Mimowolnie pomyślał o wojnach, zarówno tych czarodziejów jak i mugoli. Zwłaszcza ostatni konflikt tych drugich, nazywany II wojną światową, miał ogromną skalę, a był przecież zapoczątkowany przez garstkę ludzi, przynajmniej na ile się Artur orientował. Przez chwilę chciał o nią zapytać, ale się rozmyślił, nie miał jednak zamiaru psuć tej przyjemnej rozmowy rozważaniami na temat wojny.
- W tym też się nie za bardzo różnimy między sobą - rzucił tylko ze smutnym uśmiechem.
Uwagę Artura przykuło wspomnienie o ojczymie, kolejna cegiełka faktów, które budowały życie Gwen. Oczywiście o to nie zapytał, był przecież dżentelmenem, takie zachowanie byłoby niegrzeczne, w końcu nie znali się długo.
- Ma to jakiś związek z rytmem? - zainteresował się, nie bardzo mając pomysł jak gra na pianinie mogła pomagać w nauce francuskiego. - Podróże przez Francję z pędzlem, brzmi wspaniale - rzekł entuzjastycznie, przeciągając w powietrzu dłoń, jakby dotykał napisu na filmowym plakacie.
Zaskoczyło go pytanie o mitologię. Ledwie wspomniał teraz o celtach, może przypomniało to jej jego wcześniejsze gadulstwo.
- Fascynuje mnie świat mitów i legend, właściwie od dziecka, kiedy po raz pierwszy słyszałem opowieści o niezwykłych wydarzeniach, które pomagały naszym przodkom zrozumieć świat. Nie przeszkadza mi, że są co najwyżej półprawdami, dzięki temu mają więcej uroku, biorąc swój początek w naszych marzeniach i fantazji - wyznał, samemu trochę się dziwiąc własnej wylewności. - Rozwijanie takich zainteresowań miałem o tyle ułatwione, że moja rodzina przywiązywała dużą wagę do tradycji, ponoć wywodzimy się od samego Galahada. Co zabawne, jego ojcem był Lancelot, też rycerz, ale przy okazji mugol. Może stąd wywodzi się pozytywny stosunek mojego rodu - zamyślił się. - Później dużo na temat legend oraz mitów czytałem, słuchałem też kiedy tylko pojawiała się jakaś okazja, byłem chyba jednym z niewielu uczniów, którzy nie zasypiali na zajęciach Binnsa. Nauczycielem był beznadziejnym, jeśli można tak źle się wyrażać o zmarłych, ale za monotonnym głosem kryło się coś więcej - kontynuował. - Pozwól, że zrewanżuję się pytaniem, skąd u ciebie malarstwo? - zapytał, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
Artur lubił rozmawiać o zainteresowaniach, a te Gwen nie były mu całkiem obce. Sam nie malował, ale odrobinę na temat sztuki wiedział.
Przytaknął z zadowoleniem głową, rad, że przyjęła zaproszenie.
- Przydałby się w rodzinie dobry uzdrowiciel - zauważył ze śmiechem. - Dzieciom często się zmieniają pomysły na przyszłość, ale Heath jest od dawna skupiony na miotle, może to być coś poważnego - stwierdził, przesadnie udając powagę. - W dzieciństwie byłaś na coś zdecydowana?
- W tym też się nie za bardzo różnimy między sobą - rzucił tylko ze smutnym uśmiechem.
Uwagę Artura przykuło wspomnienie o ojczymie, kolejna cegiełka faktów, które budowały życie Gwen. Oczywiście o to nie zapytał, był przecież dżentelmenem, takie zachowanie byłoby niegrzeczne, w końcu nie znali się długo.
- Ma to jakiś związek z rytmem? - zainteresował się, nie bardzo mając pomysł jak gra na pianinie mogła pomagać w nauce francuskiego. - Podróże przez Francję z pędzlem, brzmi wspaniale - rzekł entuzjastycznie, przeciągając w powietrzu dłoń, jakby dotykał napisu na filmowym plakacie.
Zaskoczyło go pytanie o mitologię. Ledwie wspomniał teraz o celtach, może przypomniało to jej jego wcześniejsze gadulstwo.
- Fascynuje mnie świat mitów i legend, właściwie od dziecka, kiedy po raz pierwszy słyszałem opowieści o niezwykłych wydarzeniach, które pomagały naszym przodkom zrozumieć świat. Nie przeszkadza mi, że są co najwyżej półprawdami, dzięki temu mają więcej uroku, biorąc swój początek w naszych marzeniach i fantazji - wyznał, samemu trochę się dziwiąc własnej wylewności. - Rozwijanie takich zainteresowań miałem o tyle ułatwione, że moja rodzina przywiązywała dużą wagę do tradycji, ponoć wywodzimy się od samego Galahada. Co zabawne, jego ojcem był Lancelot, też rycerz, ale przy okazji mugol. Może stąd wywodzi się pozytywny stosunek mojego rodu - zamyślił się. - Później dużo na temat legend oraz mitów czytałem, słuchałem też kiedy tylko pojawiała się jakaś okazja, byłem chyba jednym z niewielu uczniów, którzy nie zasypiali na zajęciach Binnsa. Nauczycielem był beznadziejnym, jeśli można tak źle się wyrażać o zmarłych, ale za monotonnym głosem kryło się coś więcej - kontynuował. - Pozwól, że zrewanżuję się pytaniem, skąd u ciebie malarstwo? - zapytał, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
Artur lubił rozmawiać o zainteresowaniach, a te Gwen nie były mu całkiem obce. Sam nie malował, ale odrobinę na temat sztuki wiedział.
Przytaknął z zadowoleniem głową, rad, że przyjęła zaproszenie.
- Przydałby się w rodzinie dobry uzdrowiciel - zauważył ze śmiechem. - Dzieciom często się zmieniają pomysły na przyszłość, ale Heath jest od dawna skupiony na miotle, może to być coś poważnego - stwierdził, przesadnie udając powagę. - W dzieciństwie byłaś na coś zdecydowana?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmarszczyła brwi.
– Chyba nie. Raczej z rozwojem słuchu. Jeśli jesteś w stanie usłyszeć niektóre z tonów, łatwiej ci usłyszeć też konkretne wypowiadane dźwięki – wyjaśniła, bez szczególnej pewności w głosie. W gruncie rzeczy powtarzała „plotkę”, coś co kiedyś usłyszała, ale nigdy nie próbowała tego sprawdzić. W życiu Gwen takich rzeczy nie brakowało: żyjąc w dwóch światach miała szansę na zbieranie licznych „ciekawostek”, ale znalezienie czasu na weryfikację tego wszystkiego było już zwykle ponad jej siły.
Gdyby tylko Artur wiedział, jaka to była przygoda! Szczególnie dla malarki. Spędzanie długich godzin w ciszy, w otoczeniu pięknej prowansalskiej natury, albo w parkach razem z kimś znajomym i malowanie bez przejmowania się niczym było nadzwyczaj przyjemne. To co dobre jednak nigdy nie trwa wiecznie. Przez pewien czas ojczym nie miał nic przeciwko, aby młoda dama spędzała czas w taki kulturalny sposób, jednak z czasem pojawiły się napięcia spowodowane brakiem posiadania przez Gwen zarówno pracy i adoratora. To one między innymi przelały czarę goryczy w relacji z jej matką.
Malarka nie miała zamiaru jednak i tego mówić Arturowi. Uśmiechnęła się tylko potwierdzająco, słysząc jego słowa. Spowiadanie się ze swoich życiowych problemów nie było czymś, na co miała ochotę: w końcu ludzie mają zdecydowanie poważniejsze rzeczy na głowie, niż jej rodzinne „problemy”.
Z zainteresowaniem słuchała, jak Artur opowiada o swoim zafascynowaniu legendami. Nie uświadamiała sobie, że czarodziejskie rody są tak stare i że mają tak długie historie oraz tradycje – w świecie ludzi czas nieustannie przyśpieszał, gdy w jego magicznej części wszyscy wydawali się zatopieni w dawnych opowieściach.
Zaśmiała się, słysząc o Binnsie.
– Tak, on był strasznym nauczycielem – przyznała. – Nie spałam tylko dzięki temu, że zwykle rysowałam coś pod ławką. Gdybyś zobaczył moje podręczniki i notatki!
Nie to, by nie lubiła się uczyć i by nie była zdolna. Po prostu rysowanie było zawsze ciekawsze. Na całe szczęście zawsze wiedziała, kiedy lepiej tego nie robić i nigdy nie dostała przez to szlabanu. Co jak co, ale zasad Gwen nigdy nie lubiła łamać. A przynajmniej nie tych racjonalnych.
– To było po prostu zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu lubię coś robić. Malować, pisać historię, dłubać w glinie. Jest mi źle, gdy nie mam dostępu do takich zajęć. Właściwie okres, w którym robiłam mniej takich rzeczy miałam tylko na początku Hogwartu. No wiesz, za dużo nowych bodźców, musiałam je poznać, nie miałam czasu na kredki.
Uśmiechnęła się w duchu, wyobrażając sobie Heatha jako dorosłego lekarza w białym fartuchu.
– Jeśli Heath będzie uzdrowicielem chyba mimo wszystko wolałabym nie trafić pod jego opiekę. Trochę brakuje mu delikatności, szczególnie gdy ląduje prosto na cudzym obrazie – zaśmiała się.
Pokręciła głową.
– Nie, oczywiście, że nie. Chciałam być wszystkim, bo wszystko było ciekawe. Szczególnie, że bycie artystą to trudny orzech do zgryzienia, a jeszcze wybuchła wojna… a po niej nie było przecież łatwo. Jak miałam jakieś osiem lat poważnie myślałam nad tym, by zostać pielęgniarką, bo miałam wrażenie, że wszędzie mówią o ich braku.
Bycie dzieckiem wojny nie jest prostym przeżyciem, nawet jeśli wszyscy z bliskiej rodziny przeżyli. I nawet, jeśli spędzało się czas na wsi, z dala od głównych ognisk konfliktu.
– Ty pewnie jako członek wielkiego, starożytnego rodu, miałeś od początku jakieś wielkie plany na przyszłość? – spytała, unosząc brew.
– Chyba nie. Raczej z rozwojem słuchu. Jeśli jesteś w stanie usłyszeć niektóre z tonów, łatwiej ci usłyszeć też konkretne wypowiadane dźwięki – wyjaśniła, bez szczególnej pewności w głosie. W gruncie rzeczy powtarzała „plotkę”, coś co kiedyś usłyszała, ale nigdy nie próbowała tego sprawdzić. W życiu Gwen takich rzeczy nie brakowało: żyjąc w dwóch światach miała szansę na zbieranie licznych „ciekawostek”, ale znalezienie czasu na weryfikację tego wszystkiego było już zwykle ponad jej siły.
Gdyby tylko Artur wiedział, jaka to była przygoda! Szczególnie dla malarki. Spędzanie długich godzin w ciszy, w otoczeniu pięknej prowansalskiej natury, albo w parkach razem z kimś znajomym i malowanie bez przejmowania się niczym było nadzwyczaj przyjemne. To co dobre jednak nigdy nie trwa wiecznie. Przez pewien czas ojczym nie miał nic przeciwko, aby młoda dama spędzała czas w taki kulturalny sposób, jednak z czasem pojawiły się napięcia spowodowane brakiem posiadania przez Gwen zarówno pracy i adoratora. To one między innymi przelały czarę goryczy w relacji z jej matką.
Malarka nie miała zamiaru jednak i tego mówić Arturowi. Uśmiechnęła się tylko potwierdzająco, słysząc jego słowa. Spowiadanie się ze swoich życiowych problemów nie było czymś, na co miała ochotę: w końcu ludzie mają zdecydowanie poważniejsze rzeczy na głowie, niż jej rodzinne „problemy”.
Z zainteresowaniem słuchała, jak Artur opowiada o swoim zafascynowaniu legendami. Nie uświadamiała sobie, że czarodziejskie rody są tak stare i że mają tak długie historie oraz tradycje – w świecie ludzi czas nieustannie przyśpieszał, gdy w jego magicznej części wszyscy wydawali się zatopieni w dawnych opowieściach.
Zaśmiała się, słysząc o Binnsie.
– Tak, on był strasznym nauczycielem – przyznała. – Nie spałam tylko dzięki temu, że zwykle rysowałam coś pod ławką. Gdybyś zobaczył moje podręczniki i notatki!
Nie to, by nie lubiła się uczyć i by nie była zdolna. Po prostu rysowanie było zawsze ciekawsze. Na całe szczęście zawsze wiedziała, kiedy lepiej tego nie robić i nigdy nie dostała przez to szlabanu. Co jak co, ale zasad Gwen nigdy nie lubiła łamać. A przynajmniej nie tych racjonalnych.
– To było po prostu zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu lubię coś robić. Malować, pisać historię, dłubać w glinie. Jest mi źle, gdy nie mam dostępu do takich zajęć. Właściwie okres, w którym robiłam mniej takich rzeczy miałam tylko na początku Hogwartu. No wiesz, za dużo nowych bodźców, musiałam je poznać, nie miałam czasu na kredki.
Uśmiechnęła się w duchu, wyobrażając sobie Heatha jako dorosłego lekarza w białym fartuchu.
– Jeśli Heath będzie uzdrowicielem chyba mimo wszystko wolałabym nie trafić pod jego opiekę. Trochę brakuje mu delikatności, szczególnie gdy ląduje prosto na cudzym obrazie – zaśmiała się.
Pokręciła głową.
– Nie, oczywiście, że nie. Chciałam być wszystkim, bo wszystko było ciekawe. Szczególnie, że bycie artystą to trudny orzech do zgryzienia, a jeszcze wybuchła wojna… a po niej nie było przecież łatwo. Jak miałam jakieś osiem lat poważnie myślałam nad tym, by zostać pielęgniarką, bo miałam wrażenie, że wszędzie mówią o ich braku.
Bycie dzieckiem wojny nie jest prostym przeżyciem, nawet jeśli wszyscy z bliskiej rodziny przeżyli. I nawet, jeśli spędzało się czas na wsi, z dala od głównych ognisk konfliktu.
– Ty pewnie jako członek wielkiego, starożytnego rodu, miałeś od początku jakieś wielkie plany na przyszłość? – spytała, unosząc brew.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pokiwał głową, nie bardzo wiedząc jak się do tego odnieść. Wyjaśnienia Gwen wydawały się sensowne, pokazując ciekawe powiązanie między językiem a muzyką. Może obie rzeczy w historii ludzkości narodziły się równolegle, co jakiś czas przeplatając?
Trudno sobie było wyobrazić lepsze miejsce niż Francję do tak artystycznych podróży. Przez wieki uchodziła za serce sztuki i kultury, przyciągając artystów, do których dołączyła też Gwen. Artur nie zdawał sobie sprawy, że te cudowne przeżycia miały też ciemną stronę, choć coś takiego nie powinno dziwić, w końcu życie raczej nie ma w zwyczaju być rajem.
- Mam wrażenie, że nadałyby się do galerii sztuki - zażartował. - Chyba najbardziej emocjonujące podczas jego zajęć były początki, kiedy wyłaniał się z tablicy - przypomniał sobie jego popisowy trik, wstęp do monotonnego wykładu. - Przekręcał jakoś twoje nazwisko? - zapytał.
Profesor Binns miał to do siebie, że w zamian za świetną pamięć do historii nie przywiązywał wagi do imion i nazwisk uczniów, regularnie przekręcając je w swojej obojętności.
- Szkoda, że w Hogwarcie nie było żadnych zajęć artystycznych, chyba w tej kategorii wygrywa Beauxbatons. U nas wszystko było skupione na magii i tematach pokrewnych, z premedytacją ignorując całą resztę. Teraz wiem, dlaczego finansami zajmują się gobliny - stwierdził.
Wizja uzdrowiciela Heatha była zabawna, ale kto wie, miał dopiero pięć lat.
- Nie wiedziałem, że jest aż tak agresywnym krytykiem sztuki - zażartował.
Spojrzał na nią z uznaniem, gdy wspomniała o szczerej i altruistycznej chęci zostania pielęgniarką. Wstyd przyznać, ale w wieku ośmiu lat nie myślał tak bardzo o innych jak ona.
- Czy wojna... miała na ciebie duży wpływ? Poza chęcią zostania pielęgniarką - zapytał ostrożnie. - Tak, choć nie wiem czy miało to związek z pochodzeniem - przyznał bez ogródek. - Chciałem zostać mistrzem magii, znawcą wszystkich zaklęć, może badaczem, ku niezadowoleniu ojca, który wolał bardziej praktyczne zajęcia - wyjawił, śmiejąc się na wspomnienia jego zachęt, właściwie od kiedy pamiętał, do kariery aurora. Bardzo mu zależało, żeby syn kontynuował rodzinną tradycję, w końcu dopiął swego. - A tak poza tym, miewałem też bardziej normalne pomysły, jak hodowca smoków lub podróżnik. Lubiłem udawać, że wyruszam na długą wyprawę - zapewnił.
Trudno sobie było wyobrazić lepsze miejsce niż Francję do tak artystycznych podróży. Przez wieki uchodziła za serce sztuki i kultury, przyciągając artystów, do których dołączyła też Gwen. Artur nie zdawał sobie sprawy, że te cudowne przeżycia miały też ciemną stronę, choć coś takiego nie powinno dziwić, w końcu życie raczej nie ma w zwyczaju być rajem.
- Mam wrażenie, że nadałyby się do galerii sztuki - zażartował. - Chyba najbardziej emocjonujące podczas jego zajęć były początki, kiedy wyłaniał się z tablicy - przypomniał sobie jego popisowy trik, wstęp do monotonnego wykładu. - Przekręcał jakoś twoje nazwisko? - zapytał.
Profesor Binns miał to do siebie, że w zamian za świetną pamięć do historii nie przywiązywał wagi do imion i nazwisk uczniów, regularnie przekręcając je w swojej obojętności.
- Szkoda, że w Hogwarcie nie było żadnych zajęć artystycznych, chyba w tej kategorii wygrywa Beauxbatons. U nas wszystko było skupione na magii i tematach pokrewnych, z premedytacją ignorując całą resztę. Teraz wiem, dlaczego finansami zajmują się gobliny - stwierdził.
Wizja uzdrowiciela Heatha była zabawna, ale kto wie, miał dopiero pięć lat.
- Nie wiedziałem, że jest aż tak agresywnym krytykiem sztuki - zażartował.
Spojrzał na nią z uznaniem, gdy wspomniała o szczerej i altruistycznej chęci zostania pielęgniarką. Wstyd przyznać, ale w wieku ośmiu lat nie myślał tak bardzo o innych jak ona.
- Czy wojna... miała na ciebie duży wpływ? Poza chęcią zostania pielęgniarką - zapytał ostrożnie. - Tak, choć nie wiem czy miało to związek z pochodzeniem - przyznał bez ogródek. - Chciałem zostać mistrzem magii, znawcą wszystkich zaklęć, może badaczem, ku niezadowoleniu ojca, który wolał bardziej praktyczne zajęcia - wyjawił, śmiejąc się na wspomnienia jego zachęt, właściwie od kiedy pamiętał, do kariery aurora. Bardzo mu zależało, żeby syn kontynuował rodzinną tradycję, w końcu dopiął swego. - A tak poza tym, miewałem też bardziej normalne pomysły, jak hodowca smoków lub podróżnik. Lubiłem udawać, że wyruszam na długą wyprawę - zapewnił.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokiwała głową. Artur nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak trudno mugolaczce może przyjść przyzwyczajenie się do obecności duchów. Dla niego to pewnie była codzienność. Dla niej mrożące krew w żyłach odkrycie. W końcu to postacie z horrorów, nie przyjemnych bajek.
– Do dziś tego nie zapomnę. Słyszałam, że to duch, poza tym przed pierwszymi zajęciami widziałam inne duchy, ale i tak prawie wtedy spadłam z krzesła. Jeśli pamiętał jego brzmienie to nie, raczej przekręcał imię. Ale jeśli zapominał to byłam na jednych zajęciach zarówno panną Black, White, Purple, Red czy Pink. Przynajmniej wiedział, że chodzi o coś z kolorami.
Nie było to z resztą szczególnie nieprzyjemne. Gwen nie miałaby nic przeciwko zmianie nazwiska na bardziej „kolorowe”. Ceniła szary, jak każdy kolor, ale miała wrażenie, że nie do końca do niej pasuje. Ale przynajmniej było krótkie… Jej imię miało wystarczająco wiele liter.
– Hogwart nie jest zbyt życiową szkołą – przyznała. – W końcu magia to nie wszystko.
Bycie pielęgniarką wynikało raczej z ogromu reklam i plakatów, które do niej docierały. Była wtedy za mała, aby faktycznie orientować się, co robi osoba o takiej profesji, więc nie było w tym szczególnie wiele altruizmu. Chociaż Gwen nigdy nie miała nic przeciwko pomaganiu innym.
Podniosła filiżankę i przyłożyła do ust; woda zaczynała już stygnąć.
– Miałam to szczęście, że nie. To było straszne, oczywiście że było, ale wyjechałam z matką na wieś i tam docierało do nas jedynie pokłosie wojny. Bieda, brak rzeczy w sklepach… ale byłyśmy bezpieczne, a ja zbyt mała, aby zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Mojemu ojcu na szczęście nic się nie stało, a z dalszą rodziną nie miałyśmy kontaktu. A na ciebie? Właściwie nie pamiętam, aby jakikolwiek czarodziej opowiadał mi o wojnie ze swojej perspektywy.
Teraz tamten czas wydawał się nierealnym snem. Z jednej strony przebywając na wsi mogła pozwolić sobie na spędzanie czasu na dworze, z innymi dziećmi i zwierzętami, z drugiej dobrze pamiętała, jak nerwowa i smutna była w tamtym czasie jej rodzicielka.
– Chyba będę musiała się podszkolić trochę w czarach – przyznała, słysząc o planach Artura z dzieciństwa. – Zapominam połowy zaklęć, a ostatnio coraz częściej jestem w magicznych rejonach. Ale czy badanie zaklęć… to nie jest trochę praktyczna sprawa? Chyba trzeba je rzucać, aby to robić?
Czego dzieciaki nie wymyślały! Ona sama nie raz bawiła się w bycie podróżnikiem: wiejska ścieżka potrafiła szybko zmienić się w trudną drogę pod górę wiodącą ku wybuchającemu wulkanowi, albo w tor przeszkód w tajemniczej, starożytnej świątyni.
– Smoki są cudowne. Byłam w Kent, chciałam się im poprzyglądać, ale zostałam wyproszona… Akurat coś robili z jednym z nich.
– Do dziś tego nie zapomnę. Słyszałam, że to duch, poza tym przed pierwszymi zajęciami widziałam inne duchy, ale i tak prawie wtedy spadłam z krzesła. Jeśli pamiętał jego brzmienie to nie, raczej przekręcał imię. Ale jeśli zapominał to byłam na jednych zajęciach zarówno panną Black, White, Purple, Red czy Pink. Przynajmniej wiedział, że chodzi o coś z kolorami.
Nie było to z resztą szczególnie nieprzyjemne. Gwen nie miałaby nic przeciwko zmianie nazwiska na bardziej „kolorowe”. Ceniła szary, jak każdy kolor, ale miała wrażenie, że nie do końca do niej pasuje. Ale przynajmniej było krótkie… Jej imię miało wystarczająco wiele liter.
– Hogwart nie jest zbyt życiową szkołą – przyznała. – W końcu magia to nie wszystko.
Bycie pielęgniarką wynikało raczej z ogromu reklam i plakatów, które do niej docierały. Była wtedy za mała, aby faktycznie orientować się, co robi osoba o takiej profesji, więc nie było w tym szczególnie wiele altruizmu. Chociaż Gwen nigdy nie miała nic przeciwko pomaganiu innym.
Podniosła filiżankę i przyłożyła do ust; woda zaczynała już stygnąć.
– Miałam to szczęście, że nie. To było straszne, oczywiście że było, ale wyjechałam z matką na wieś i tam docierało do nas jedynie pokłosie wojny. Bieda, brak rzeczy w sklepach… ale byłyśmy bezpieczne, a ja zbyt mała, aby zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Mojemu ojcu na szczęście nic się nie stało, a z dalszą rodziną nie miałyśmy kontaktu. A na ciebie? Właściwie nie pamiętam, aby jakikolwiek czarodziej opowiadał mi o wojnie ze swojej perspektywy.
Teraz tamten czas wydawał się nierealnym snem. Z jednej strony przebywając na wsi mogła pozwolić sobie na spędzanie czasu na dworze, z innymi dziećmi i zwierzętami, z drugiej dobrze pamiętała, jak nerwowa i smutna była w tamtym czasie jej rodzicielka.
– Chyba będę musiała się podszkolić trochę w czarach – przyznała, słysząc o planach Artura z dzieciństwa. – Zapominam połowy zaklęć, a ostatnio coraz częściej jestem w magicznych rejonach. Ale czy badanie zaklęć… to nie jest trochę praktyczna sprawa? Chyba trzeba je rzucać, aby to robić?
Czego dzieciaki nie wymyślały! Ona sama nie raz bawiła się w bycie podróżnikiem: wiejska ścieżka potrafiła szybko zmienić się w trudną drogę pod górę wiodącą ku wybuchającemu wulkanowi, albo w tor przeszkód w tajemniczej, starożytnej świątyni.
– Smoki są cudowne. Byłam w Kent, chciałam się im poprzyglądać, ale zostałam wyproszona… Akurat coś robili z jednym z nich.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 23.02.19 14:43, w całości zmieniany 1 raz
Duchy w swym przerażającym absurdzie były dla arystokracji czymś względnie normalnym. Wiele dworów mogło się pochwalić zamieszkującymi je zjawami przodków, choć nawet dla Artura Hogwart był pod tym względem niemałym szokiem. Nigdy wcześnie (przy okazji później też) nie widział tylu duchów w jednym miejscu. Dodatkowo, zamkowe widma były zaskakująco towarzyskie, razem z uczniami siadały do uczt, żartowały oraz płatały figle, zwłaszcza Irytek. No i jeden prowadził nawet zajęcia.
- Dla mnie pierwszy raz też był zaskoczeniem. Ciekawe czy mu jakoś płacą? - zastanawiał się na głos. - Na jego standardy to bardzo kreatywne, możesz czuć się wyróżniona - zauważył, uśmiechając się przy tym odrobinę zaczepnie.
Artur zastanawiał się, czy przekręcanie imion i nazwisk nie było jedną z cech charakterystycznych dla duchów. Zaskakujące jak mało czarodzieje o nich wiedzieli, a przecież były namacalnym dowodem istnienia duszy i czegoś po śmierci. Może Departament Tajemnic skrywa więcej odpowiedzi?
- Jest żywcem wyjęty z innej epoki - przyznał, uświadamiając sobie jak niewiele się szkoła zmieniła na przestrzeni lat.
Artur pił powoli herbatę, z uwagą słuchając opowieści Gwen. Wojna dla czarodziejów wydawała się odległa, choć nawet oni ją w jakiś sposób odczuli. Słyszał o bombardowaniach Londynu, które były też zagrożeniem dla magicznej społeczności.
- Zarówno Hogwart jak i rodzinne strony były daleko od wojennej zawieruchy, więc wojna wydawała mi się wtedy odległym koszmarem. Choć znałem osoby, które nie miały tyle szczęścia, zwłaszcza mające mugolskich krewnych. Ten koszmar mnie bezpośrednio nie dotknął, ale czułem jego realność i nie potrafiłem zignorować. Gdzieś tam miliony umierały, a czarodzieje nie robili nic - przypominał sobie, krok za krokiem, własne uczucia z tamtych czasów. Może trochę naiwne, ale przecież wtedy nie znał jeszcze dobrze świata, nie wiedział jak trudne potrafią być realne odpowiedzi.
- Mogę ci w tym pomóc, zwłaszcza w obronnych - zaoferował. Uświadomił sobie, że czułby się lepiej, gdyby wiedział że Gwen potrafi się obronić. - Badanie magii to złożone zagadnienie, wymagające teorii oraz praktyki. To jedne z trudniejszych wyzwań, przed którymi stoją czarodzieje - wyjaśnił skrótowo.
Niezmierzona jest dziecięca fantazja, nieznająca jeszcze ograniczeń dorosłości. Jeśli poznałby Gwen w dzieciństwie, to mogliby się dobrze bawić.
- Też je bardzo lubię, nawet mam kawałek smoka w różdżce - przyznał. - Walijski zielony? - dopytał na wspomnienie Kentu.
- Dla mnie pierwszy raz też był zaskoczeniem. Ciekawe czy mu jakoś płacą? - zastanawiał się na głos. - Na jego standardy to bardzo kreatywne, możesz czuć się wyróżniona - zauważył, uśmiechając się przy tym odrobinę zaczepnie.
Artur zastanawiał się, czy przekręcanie imion i nazwisk nie było jedną z cech charakterystycznych dla duchów. Zaskakujące jak mało czarodzieje o nich wiedzieli, a przecież były namacalnym dowodem istnienia duszy i czegoś po śmierci. Może Departament Tajemnic skrywa więcej odpowiedzi?
- Jest żywcem wyjęty z innej epoki - przyznał, uświadamiając sobie jak niewiele się szkoła zmieniła na przestrzeni lat.
Artur pił powoli herbatę, z uwagą słuchając opowieści Gwen. Wojna dla czarodziejów wydawała się odległa, choć nawet oni ją w jakiś sposób odczuli. Słyszał o bombardowaniach Londynu, które były też zagrożeniem dla magicznej społeczności.
- Zarówno Hogwart jak i rodzinne strony były daleko od wojennej zawieruchy, więc wojna wydawała mi się wtedy odległym koszmarem. Choć znałem osoby, które nie miały tyle szczęścia, zwłaszcza mające mugolskich krewnych. Ten koszmar mnie bezpośrednio nie dotknął, ale czułem jego realność i nie potrafiłem zignorować. Gdzieś tam miliony umierały, a czarodzieje nie robili nic - przypominał sobie, krok za krokiem, własne uczucia z tamtych czasów. Może trochę naiwne, ale przecież wtedy nie znał jeszcze dobrze świata, nie wiedział jak trudne potrafią być realne odpowiedzi.
- Mogę ci w tym pomóc, zwłaszcza w obronnych - zaoferował. Uświadomił sobie, że czułby się lepiej, gdyby wiedział że Gwen potrafi się obronić. - Badanie magii to złożone zagadnienie, wymagające teorii oraz praktyki. To jedne z trudniejszych wyzwań, przed którymi stoją czarodzieje - wyjaśnił skrótowo.
Niezmierzona jest dziecięca fantazja, nieznająca jeszcze ograniczeń dorosłości. Jeśli poznałby Gwen w dzieciństwie, to mogliby się dobrze bawić.
- Też je bardzo lubię, nawet mam kawałek smoka w różdżce - przyznał. - Walijski zielony? - dopytał na wspomnienie Kentu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia
Szybka odpowiedź