Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Kuchnia znajdująca się w mieszkaniu Gwen wygląda niczym najświeższy, mugolski krzyk mody. Jest dość przestronna i jasna, urządzona w bieli i miętowym kolorze, z drewnianą podłogą. Lodówka i kuchenka wyglądają zawsze na czyste i zadbane: umiejętność czarowana pozwala właścicielce na sprawne i dokładne wyczyszczenie ich. Na środku pomieszczenia znajduje się też sześcioosobowy stół, często zawalony gazetami, książkami, szkicami, ołówkami… i masą innych bibelotów, które akurat Gwen zniosła do kuchni. Rzeczy jednak zwykle ułożone są tak, aby przynajmniej jedno miejsce nadawało się do natychmiastowego spożycia posiłku.
Willow uśmiechnęła się szeroko, zadowolona z takiego zapewnienia. Bo chciała zobaczyć ten wernisaż, tym bardziej że tak dawno nie była w żadnej galerii, a w ostatnich miesiącach co najwyżej szkicowała dla siebie, dla własnej przyjemności, rozrywki i odreagowania emocji. W ostatnich tygodniach wiele jej rysunków lądowało później w kominku, ale ich powstawanie zawsze było jakimś sposobem na pozbycie się z siebie części targających nią emocji.
- Moi bliscy byli naprawdę utalentowani. Mój brat rysował naprawdę świetne rysunki zwierząt, także smoków. Zajmował się nimi – wyjaśniła, czując tęsknotę za Mikaelem, który był jej tak bliski, a którego nagle zabrakło, zabiła go jego ukochana pasja. Willy wciąż miała wiele jego szkiców, w tym list ze szkicami nadesłanymi z tamtej feralnej wyprawy. Traktowała je jako najcenniejszą pamiątkę i choć tęskniła, nie miała do niego żalu. Ona pewnie też dla swojej pasji zrobiłaby wiele, nie potrafiłaby powiedzieć bratu, żeby siedział bezpieczny w domu, nie odciągałaby go od tego, co kochał; ale wcześniej nawet nie śniła, że tamten wyjazd i poszukiwanie smoka mogą się tak skończyć. Nie myślała o jego pracy w tych kategoriach. – A ciebie kto uczył? – zapytała, nie wiedząc, że Gwen wcale nie odbierała lekcji od rodziny, tak jak ona. – I co to jest tele-wizja? To jakiś rodzaj ruchomych obrazków? – powtórzyła, niepewna, czy dobrze wypowiedziała to słowo. Gwen na pewno dobrze poznała świat mugoli i dużo o nim wiedziała, ale Willy nie.
Każdy rysunek uważnie obejrzała i podzieliła się swoimi uwagami odnośnie jakichś szczegółów anatomicznych, choć zaznaczyła, że dla niej rysunki są dobre nawet w takiej formie – ale jeśli chciała odwzorować zwierzęta idealnie, pewne detale musiała doszlifować.
- Kiedy miałaś okazję go zobaczyć? – dopytała z zainteresowaniem, słysząc że Gwen widziała smoka. – Niestety nie jestem w stanie ci załatwić spotkania z feniksem, sfinksem czy chimerą, ale jeśli będziesz potrzebowała jeszcze oprowadzenia po ogrodzie magizoologicznym, to powiedz lub wyślij list. – Mimo tej okropnej pogody nadal chodziła do pracy, choć spora część zwierząt została ukryta przed ulewą i burzą, zwłaszcza te wrażliwsze, które gorzej znosiły kaprysy anomaliowej pogody.
Nie spodziewała się znaleźć szkicu Artura, bo nie wiedziała, że Gwen go zna. Ale jako że sama go znała, i to od dawna, to od razu rozpoznała jego rysy oddane na papierze przez biegłą w posługiwaniu się ołówkiem znajomą.
- Poznaliśmy się – rzekła, przypatrując jej się z zaciekawieniem. – To dawny przyjaciel mojego brata, więc również mieliśmy okazję się poznać. Ostatni raz widziałam go we wrześniu, odwiedził mnie w pracy. Nie wiedziałam, że się znacie. – Bo o ile Willow mogła go poznać przez brata, który był od Artura niewiele starszy, tak skąd mogła go poznać Gwen, młodziutka malarka mugolskiego pochodzenia, i z tego co było jej wiadomo, nie mająca starszego rodzeństwa ani większej styczności ze szlachetnymi rodami? Zauważyła też zagadkowy rumieniec na jej twarzy. – Och, czemu się rumienisz? – zapytała prosto z mostu. Bo była po prostu Lovegoodem i czasem nie wiedziała, że niektóre pytania mogą budzić zakłopotanie. Sama też często rysowała różne rzeczy dla odreagowania, ale rzadko się potem rumieniła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Moi bliscy byli naprawdę utalentowani. Mój brat rysował naprawdę świetne rysunki zwierząt, także smoków. Zajmował się nimi – wyjaśniła, czując tęsknotę za Mikaelem, który był jej tak bliski, a którego nagle zabrakło, zabiła go jego ukochana pasja. Willy wciąż miała wiele jego szkiców, w tym list ze szkicami nadesłanymi z tamtej feralnej wyprawy. Traktowała je jako najcenniejszą pamiątkę i choć tęskniła, nie miała do niego żalu. Ona pewnie też dla swojej pasji zrobiłaby wiele, nie potrafiłaby powiedzieć bratu, żeby siedział bezpieczny w domu, nie odciągałaby go od tego, co kochał; ale wcześniej nawet nie śniła, że tamten wyjazd i poszukiwanie smoka mogą się tak skończyć. Nie myślała o jego pracy w tych kategoriach. – A ciebie kto uczył? – zapytała, nie wiedząc, że Gwen wcale nie odbierała lekcji od rodziny, tak jak ona. – I co to jest tele-wizja? To jakiś rodzaj ruchomych obrazków? – powtórzyła, niepewna, czy dobrze wypowiedziała to słowo. Gwen na pewno dobrze poznała świat mugoli i dużo o nim wiedziała, ale Willy nie.
Każdy rysunek uważnie obejrzała i podzieliła się swoimi uwagami odnośnie jakichś szczegółów anatomicznych, choć zaznaczyła, że dla niej rysunki są dobre nawet w takiej formie – ale jeśli chciała odwzorować zwierzęta idealnie, pewne detale musiała doszlifować.
- Kiedy miałaś okazję go zobaczyć? – dopytała z zainteresowaniem, słysząc że Gwen widziała smoka. – Niestety nie jestem w stanie ci załatwić spotkania z feniksem, sfinksem czy chimerą, ale jeśli będziesz potrzebowała jeszcze oprowadzenia po ogrodzie magizoologicznym, to powiedz lub wyślij list. – Mimo tej okropnej pogody nadal chodziła do pracy, choć spora część zwierząt została ukryta przed ulewą i burzą, zwłaszcza te wrażliwsze, które gorzej znosiły kaprysy anomaliowej pogody.
Nie spodziewała się znaleźć szkicu Artura, bo nie wiedziała, że Gwen go zna. Ale jako że sama go znała, i to od dawna, to od razu rozpoznała jego rysy oddane na papierze przez biegłą w posługiwaniu się ołówkiem znajomą.
- Poznaliśmy się – rzekła, przypatrując jej się z zaciekawieniem. – To dawny przyjaciel mojego brata, więc również mieliśmy okazję się poznać. Ostatni raz widziałam go we wrześniu, odwiedził mnie w pracy. Nie wiedziałam, że się znacie. – Bo o ile Willow mogła go poznać przez brata, który był od Artura niewiele starszy, tak skąd mogła go poznać Gwen, młodziutka malarka mugolskiego pochodzenia, i z tego co było jej wiadomo, nie mająca starszego rodzeństwa ani większej styczności ze szlachetnymi rodami? Zauważyła też zagadkowy rumieniec na jej twarzy. – Och, czemu się rumienisz? – zapytała prosto z mostu. Bo była po prostu Lovegoodem i czasem nie wiedziała, że niektóre pytania mogą budzić zakłopotanie. Sama też często rysowała różne rzeczy dla odreagowania, ale rzadko się potem rumieniła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Ostatnio zmieniony przez Willow Lovegood dnia 27.07.19 20:26, w całości zmieniany 1 raz
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Willow musiała być szczęściarą. Gwen brakowało dużej rodziny. Odkąd pamiętała, zawsze byli tylko we trójkę: ona i jej rodzice. Nigdy nie doczekała się rodzeństwa. Najpierw były problemy finansowe, potem wojna i dziecko z nadprzyrodzonymi mocami. Chyba po prostu brakło im siły, aby myśleć o kolejnym dziecku. A teraz była sama… Bo choć jej matka żyła, to Gwen w tej chwili nawet wolała o niej nie myśleć.
– Chyba miałaś całkiem szczęśliwe dzieciństwo – rzekła z uśmiechem, wyciągając rękę w stronę Vardy. Gdy próbowała podrapać ją po karku, sowa przeleciała na parapet, łypiąc na malarkę z niezadowoleniem. Gwen westchnęła.
Naprawdę musiała kupić sobie bardziej przyjaznego zwierzaka; Varda była dobrą sową, ale malarce brakowało towarzystwa kogoś ciepłego i przyjaznego, nawet jeśli miałby to być tylko pupil, a nie człowiek.
– Właściwie sama się uczyłam – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Miałam nauczycieli, ale niezbyt długo. Najpierw była wojna… a potem Hogwart. Zostawały tylko wakacje, a latem czasem trudno znaleźć dobrego nauczyciela – wyjaśniła.
Czasem żałowała, że nie poszła do tej francuskiej szkoły magii. Tam chyba uczą się sztuki? Niestety, jako jedenastolatka nawet nie miała jak o tym myśleć, a potem było już za późno. Poza tym czy jej rodzice zgodziliby się, aby córka uczyła się zza morzem i to w jakiejś dziwnej szkole magii? Już Hogwart był dla nich czymś przerażającym, przynajmniej na początku.
– Telewizja to trochę jak zdjęcia, ale nie do końca – powiedziała. – Takie specjalne urządzenie robi dużo zdjęć w ciągu jednej chwili i przez to masz wrażenie, że się ruszają… do tego masz dźwięk… i możesz te zdjęcia wycinać i układać na różne sposoby. W ten sposób robią na przykład filmy, czyli takie eee… sztuki teatralne, tylko na ekranie. Jakbyś miała ochotę mogłybyśmy pójść razem do kina, pokazałabym ci jakiś.
Właściwie naprawdę dawno nie odwiedziła tego przybytku jakże interesującej gałęzi kultury. Skupiając się ostatnio na magicznym świecie, zapominała o mugolskich rozrywkach, a trochę jej tego brakowało. Ale jednocześnie nie przepadała za samotnymi wycieczkami do takich miejsc. Jeśli Willow się nie zgodzi, może poprosi Artura? On na pewno chętnie poznałby kolejny mugolski wynalazek.
– Na początku września odwiedziłam rezerwat. Wyprosili mnie szybko, akurat coś się tam działo. I na pewno dam znać! Tylko nie chcę cię zbyt często wykorzystywać. – Uśmiechnęła się ciepło. Miała wrażenie, że ostatnio zbyt często prosiła znajomych o przysługi.
Wyjaśnienia Willy jak najbardziej miały sens. Z resztą, wszyscy chodzili do tej samej szkoły, naprawdę nie było w tym nic dziwnego, chociaż Gwen i tak cały czas zaskakiwało to odkrycie.
– Nie znamy się jakoś wyjątkowo dobrze. Zaczepił mnie przypadkiem, gdy akurat malowałam. Potem poszliśmy razem do kilku muzeów i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami. Willow była miła, ale Gwen tak czy siak wolała nie zwierzać się blondynce ze swoich szczegółów relacji z Arturem. – To bardzo miły człowiek.
… i mądry, i inteligentny, i ciepły, i szlachetny, i przystojny, i miał takie urocze dołeczki… Mimo wszystko Gwen musiała się powstrzymywać, aby nie zacząć tego wszystkiego wyjaśniać Willow.
Tak samo, jak wolała nie mówić zupełnie otwarcie o powodach swoich rumieńców. Dlatego machnęła tylko ręką na pytanie koleżanki.
– Bo to taki… głupi zwyczaj. No wiesz, takie rysunki to trochę mój… pamiętnik, tylko w wersji rysowanej.
Nie okłamywała Willow; nawet, gdyby znalazła szkic kogokolwiek innego, Gwen poczułaby się trochę zmieszana. Po prostu przy Arturze to uczucie zdecydowanie się wzmacniało.
– Chyba miałaś całkiem szczęśliwe dzieciństwo – rzekła z uśmiechem, wyciągając rękę w stronę Vardy. Gdy próbowała podrapać ją po karku, sowa przeleciała na parapet, łypiąc na malarkę z niezadowoleniem. Gwen westchnęła.
Naprawdę musiała kupić sobie bardziej przyjaznego zwierzaka; Varda była dobrą sową, ale malarce brakowało towarzystwa kogoś ciepłego i przyjaznego, nawet jeśli miałby to być tylko pupil, a nie człowiek.
– Właściwie sama się uczyłam – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Miałam nauczycieli, ale niezbyt długo. Najpierw była wojna… a potem Hogwart. Zostawały tylko wakacje, a latem czasem trudno znaleźć dobrego nauczyciela – wyjaśniła.
Czasem żałowała, że nie poszła do tej francuskiej szkoły magii. Tam chyba uczą się sztuki? Niestety, jako jedenastolatka nawet nie miała jak o tym myśleć, a potem było już za późno. Poza tym czy jej rodzice zgodziliby się, aby córka uczyła się zza morzem i to w jakiejś dziwnej szkole magii? Już Hogwart był dla nich czymś przerażającym, przynajmniej na początku.
– Telewizja to trochę jak zdjęcia, ale nie do końca – powiedziała. – Takie specjalne urządzenie robi dużo zdjęć w ciągu jednej chwili i przez to masz wrażenie, że się ruszają… do tego masz dźwięk… i możesz te zdjęcia wycinać i układać na różne sposoby. W ten sposób robią na przykład filmy, czyli takie eee… sztuki teatralne, tylko na ekranie. Jakbyś miała ochotę mogłybyśmy pójść razem do kina, pokazałabym ci jakiś.
Właściwie naprawdę dawno nie odwiedziła tego przybytku jakże interesującej gałęzi kultury. Skupiając się ostatnio na magicznym świecie, zapominała o mugolskich rozrywkach, a trochę jej tego brakowało. Ale jednocześnie nie przepadała za samotnymi wycieczkami do takich miejsc. Jeśli Willow się nie zgodzi, może poprosi Artura? On na pewno chętnie poznałby kolejny mugolski wynalazek.
– Na początku września odwiedziłam rezerwat. Wyprosili mnie szybko, akurat coś się tam działo. I na pewno dam znać! Tylko nie chcę cię zbyt często wykorzystywać. – Uśmiechnęła się ciepło. Miała wrażenie, że ostatnio zbyt często prosiła znajomych o przysługi.
Wyjaśnienia Willy jak najbardziej miały sens. Z resztą, wszyscy chodzili do tej samej szkoły, naprawdę nie było w tym nic dziwnego, chociaż Gwen i tak cały czas zaskakiwało to odkrycie.
– Nie znamy się jakoś wyjątkowo dobrze. Zaczepił mnie przypadkiem, gdy akurat malowałam. Potem poszliśmy razem do kilku muzeów i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami. Willow była miła, ale Gwen tak czy siak wolała nie zwierzać się blondynce ze swoich szczegółów relacji z Arturem. – To bardzo miły człowiek.
… i mądry, i inteligentny, i ciepły, i szlachetny, i przystojny, i miał takie urocze dołeczki… Mimo wszystko Gwen musiała się powstrzymywać, aby nie zacząć tego wszystkiego wyjaśniać Willow.
Tak samo, jak wolała nie mówić zupełnie otwarcie o powodach swoich rumieńców. Dlatego machnęła tylko ręką na pytanie koleżanki.
– Bo to taki… głupi zwyczaj. No wiesz, takie rysunki to trochę mój… pamiętnik, tylko w wersji rysowanej.
Nie okłamywała Willow; nawet, gdyby znalazła szkic kogokolwiek innego, Gwen poczułaby się trochę zmieszana. Po prostu przy Arturze to uczucie zdecydowanie się wzmacniało.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Willy miała naprawdę sporą rodzinę, bo Lovegoodów nie brakowało. Tak więc oprócz rodziców i rodzeństwa miała też masę cioć, wujków i kuzynostwa. Nigdy nie była samotna, tym bardziej że Lovegoodowie byli zbieraniną ekscentryków i pozytywnie zakręconych ludzi oddanych swoim pasjom.
- Było bardzo szczęśliwe – przytaknęła, uśmiechając się z zamyśleniem do tych dawnych chwil. Bo teraz jej brata i mamy zabrakło, została z ojcem i siostrą, a więc ta najbliższa rodzina została znacząco uszczuplona i nic nie było takie samo jak przedtem. – Och, to musisz być bardzo utalentowana, skoro osiągnęłaś taki poziom ucząc się sama. – Ciekawe, jak szło by rysowanie Willow, gdyby nie mama i brat? Czy potrafiłaby to robić tak ładnie jak teraz, czy może wychodziłyby jej jakieś bezkształtne bohomazy?
Uniosła brwi, słysząc jej wyjaśnienie pojęcia telewizji. Ale mimo naprawdę bogatej wyobraźni trudno jej było to sobie wyobrazić i obraz, który pojawił się w jej głowie, mógł zupełnie nie przypominać stanu faktycznego. Jej umysł, nieprzyzwyczajony do takich rzeczy, nie ogarniał istnienia i działania telewizji, podczas gdy naturalne i oczywiste było istnienie magii i rozwiązywania problemów za pomocą czarów, albo istnienie magicznych stworzeń, roślin i wielu innych rzeczy.
- Co to jest kino? To miejsce gdzie jest telewizja? – dopytywała dalej. – Musisz kiedyś mi to pokazać, bo choć próbuję sobie wyobrazić, o czym do mnie mówisz, mam wrażenie, że wyobraźnia chyba jednak mnie zawodzi.
Nie znając tak prostych pojęć brzmiała jak ignorantka, ale zarazem niezbyt się tym przejmowała. Wzruszyła ramionami, zaraz potem skupiając się na rozmowie o rysunkach i zwierzętach.
- W jakim rezerwacie byłaś? – spytała. – Zdążyłaś zobaczyć jakiegoś smoka, zanim cię wyproszono? A jeśli chodzi o ogród, zajmowanie się zwierzętami oraz oprowadzanie zwiedzających to moja praca. Cieszę się, mogąc pokazywać je komuś znajomemu.
To zawsze było całkiem przyjemne, móc oglądać zwierzęta z kimś kogo znała i kto się nimi interesował, choć oczywiście starała się mieć dużo uwagi i wyrozumiałości dla każdego. Nie lubiła tylko ludzi, którzy jawnie lekceważyli zwierzęta i wypowiadali się o nich w nieprzyjemnym tonie.
Słysząc wyjaśnienia odnośnie Artura pokiwała z uśmiechem głową.
- Jest naprawdę miły. Nie jest nadęty jak niektórzy szlachetnie urodzeni Ślizgoni, których pamiętam z Hogwartu. Zawsze był wobec mnie w porządku i nie zerwał kontaktu nawet kiedy Mike umarł – powiedziała; Gwen mogła pamiętać ze szkoły tamten okres na szóstym roku, kiedy Willy przez jakiś czas chodziła po szkole z siwymi włosami, bo w ten sposób uzewnętrzniała się jej wewnętrzna żałoba po utraconym bracie. – Skoro masz z nim kontakt, to mam nadzieję, że u niego wszystko w porządku. Muszę chyba napisać do niego list – odezwała się po chwili, zdając sobie sprawę, że od września go nie widziała. A przecież miał niebezpieczną pracę i wiele mogło się wydarzyć, więc siłą rzeczy się zmartwiła. – Miałaś już okazję poznać Mare? Też jest całkiem miła. I wcale nie głupi, wiesz, ja też lubię rysować różne rzeczy, które zobaczę. – Nie wszystkimi szkicami się dzieliła, ale tworzyła ich sporo. Te bardziej przykre potem niszczyła, inne zostawiała i walało się po jej pokoju całkiem sporo rysunków.
- Było bardzo szczęśliwe – przytaknęła, uśmiechając się z zamyśleniem do tych dawnych chwil. Bo teraz jej brata i mamy zabrakło, została z ojcem i siostrą, a więc ta najbliższa rodzina została znacząco uszczuplona i nic nie było takie samo jak przedtem. – Och, to musisz być bardzo utalentowana, skoro osiągnęłaś taki poziom ucząc się sama. – Ciekawe, jak szło by rysowanie Willow, gdyby nie mama i brat? Czy potrafiłaby to robić tak ładnie jak teraz, czy może wychodziłyby jej jakieś bezkształtne bohomazy?
Uniosła brwi, słysząc jej wyjaśnienie pojęcia telewizji. Ale mimo naprawdę bogatej wyobraźni trudno jej było to sobie wyobrazić i obraz, który pojawił się w jej głowie, mógł zupełnie nie przypominać stanu faktycznego. Jej umysł, nieprzyzwyczajony do takich rzeczy, nie ogarniał istnienia i działania telewizji, podczas gdy naturalne i oczywiste było istnienie magii i rozwiązywania problemów za pomocą czarów, albo istnienie magicznych stworzeń, roślin i wielu innych rzeczy.
- Co to jest kino? To miejsce gdzie jest telewizja? – dopytywała dalej. – Musisz kiedyś mi to pokazać, bo choć próbuję sobie wyobrazić, o czym do mnie mówisz, mam wrażenie, że wyobraźnia chyba jednak mnie zawodzi.
Nie znając tak prostych pojęć brzmiała jak ignorantka, ale zarazem niezbyt się tym przejmowała. Wzruszyła ramionami, zaraz potem skupiając się na rozmowie o rysunkach i zwierzętach.
- W jakim rezerwacie byłaś? – spytała. – Zdążyłaś zobaczyć jakiegoś smoka, zanim cię wyproszono? A jeśli chodzi o ogród, zajmowanie się zwierzętami oraz oprowadzanie zwiedzających to moja praca. Cieszę się, mogąc pokazywać je komuś znajomemu.
To zawsze było całkiem przyjemne, móc oglądać zwierzęta z kimś kogo znała i kto się nimi interesował, choć oczywiście starała się mieć dużo uwagi i wyrozumiałości dla każdego. Nie lubiła tylko ludzi, którzy jawnie lekceważyli zwierzęta i wypowiadali się o nich w nieprzyjemnym tonie.
Słysząc wyjaśnienia odnośnie Artura pokiwała z uśmiechem głową.
- Jest naprawdę miły. Nie jest nadęty jak niektórzy szlachetnie urodzeni Ślizgoni, których pamiętam z Hogwartu. Zawsze był wobec mnie w porządku i nie zerwał kontaktu nawet kiedy Mike umarł – powiedziała; Gwen mogła pamiętać ze szkoły tamten okres na szóstym roku, kiedy Willy przez jakiś czas chodziła po szkole z siwymi włosami, bo w ten sposób uzewnętrzniała się jej wewnętrzna żałoba po utraconym bracie. – Skoro masz z nim kontakt, to mam nadzieję, że u niego wszystko w porządku. Muszę chyba napisać do niego list – odezwała się po chwili, zdając sobie sprawę, że od września go nie widziała. A przecież miał niebezpieczną pracę i wiele mogło się wydarzyć, więc siłą rzeczy się zmartwiła. – Miałaś już okazję poznać Mare? Też jest całkiem miła. I wcale nie głupi, wiesz, ja też lubię rysować różne rzeczy, które zobaczę. – Nie wszystkimi szkicami się dzieliła, ale tworzyła ich sporo. Te bardziej przykre potem niszczyła, inne zostawiała i walało się po jej pokoju całkiem sporo rysunków.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gwen wzruszyła ramionami.
– Czy ja wiem… daleko mi do mistrza. A po prostu zawsze bardzo dużo rysowałam – stwierdziła. Willow mogła to właściwie pamiętać: przy łóżku Gwen w Hogwarcie zawsze walały się olbrzymie ilości szkiców, a jej notatki przede wszystkim przedstawiały drobne karykatury i komiksowe rysuneczki. To pomagało jej się skupić na lekcjach, lub – jak na przykład w przypadku historii magii – nie zasypiać.
Zdała sobie sprawę, że chyba trochę źle wyjaśniła wszystko Willy. Czasem naprawdę zapominała, że czarodziejom trzeba wyjaśniać wszystko od postaw. Nie miała im tego za złe, jedynie sama żałowała, że nie potrafi ubrać wszystkiego w odpowiednie słowa.
– Tak jakby… Właściwie… inaczej. Telewizor to takie niewielkie pudełko, w którym wyświetla się „telewizje”. Masz w niej programy, jak w radiu. Chyba w czarodziejskim też są? I w telewizji pojawiają się wiadomości, nagrania z różnych rzeczywistych zdarzeń, ale też reklamy i filmy, choć zwykle te starsze. Film to właśnie taki… teatr składający się z ruszających się zdjęć. Zwykle, gdy pojawia się jakiś nowy to jest wyświetlany w kinie, czyli pomieszczeniu z dużym ekranem, bo na dużym ekranie lepiej wszystko widać.
Miała nadzieję, że tym razem wyjaśniła koleżance wszystko na tyle dokładnie, że zrozumie mniej więcej o co chodzi, chociaż wiedziała, że mówienie o czymś nie koniecznie odda stan faktyczny. Nie miała u siebie telewizora, nie miała więc jak pokazać Willow o co chodzi.
– Na pewno ci pokażę – obiecała Willow z uśmiechem. – Powiedz, kiedy będziesz miała czas to na coś pójdziemy.
Właściwie czy nie mówiła już koleżance o tej wycieczce? Możliwe, że nie, ale miała wrażenie, że „chwali” się tym już któryś raz; Willy nie była pierwszą osobą, która pytała Gwen o smoki.
– Byłam w Kent. Był jakiś taki biały… ale daleko, zajmowali się nim – powiedziała szybko, nie bardzo mając ochotę ciągnąć ten temat. W końcu właściwie niczego tam zauważyła, nie miała o czym długo mówić.
Nadęci Ślizgoni… Gwen właściwie starała się ich nie pamiętać, choć o niektórych bardzo trudno było zapomnieć. W końcu gdy uczy się z kimś przez siedem lat to tak czy siak zapamiętuje się jakieś twarze. Malarka na chwilę posmutniała, gdy Willow wspomniała o śmierci swojego brata: właściwie zapomniała trochę o tym. Nigdy nie były blisko, Gwen nawet nie pamiętała, czy złożyła koleżance kondolencje w związku z jego śmiercią. Czuła jednak, że lepiej nie rozdrapywać dawnych ran. Nie były na tyle blisko, aby malarka mogła swobodnie pytać o rodzinę blondynki.
– Tak, tak, jest w porządku – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie, choć w jej oczach wciąż gościła odrobina smutku. Po części przez wspomnienie brata Willow, po części przez to, że właściwie z Arturem nie wszystko było zupełnie dobrze. Malarka wciąż się o niego martwiła, mimo że byli przecież w stałym kontakcie i wiedziała, że Longbottom daje sobie radę.
Zmarszczyła brwi, słysząc imię Mare; nigdy nie słyszała o kimkolwiek noszącym takie miano. Przeszło jej jednak przez myśl, że to pewnie siostra, czy kuzynka Artura; w końcu szlacheckie, magiczne rody zwykle miały dość duże rodziny.
– Nie… a kto to jest? – spytała po prostu, zdziwiona, ale dalej pogodna. W końcu naprawdę nie znali się z lordem Longbottomem zbyt długo. Nie wiedziała o nim jeszcze wielu rzeczy.
– Czy ja wiem… daleko mi do mistrza. A po prostu zawsze bardzo dużo rysowałam – stwierdziła. Willow mogła to właściwie pamiętać: przy łóżku Gwen w Hogwarcie zawsze walały się olbrzymie ilości szkiców, a jej notatki przede wszystkim przedstawiały drobne karykatury i komiksowe rysuneczki. To pomagało jej się skupić na lekcjach, lub – jak na przykład w przypadku historii magii – nie zasypiać.
Zdała sobie sprawę, że chyba trochę źle wyjaśniła wszystko Willy. Czasem naprawdę zapominała, że czarodziejom trzeba wyjaśniać wszystko od postaw. Nie miała im tego za złe, jedynie sama żałowała, że nie potrafi ubrać wszystkiego w odpowiednie słowa.
– Tak jakby… Właściwie… inaczej. Telewizor to takie niewielkie pudełko, w którym wyświetla się „telewizje”. Masz w niej programy, jak w radiu. Chyba w czarodziejskim też są? I w telewizji pojawiają się wiadomości, nagrania z różnych rzeczywistych zdarzeń, ale też reklamy i filmy, choć zwykle te starsze. Film to właśnie taki… teatr składający się z ruszających się zdjęć. Zwykle, gdy pojawia się jakiś nowy to jest wyświetlany w kinie, czyli pomieszczeniu z dużym ekranem, bo na dużym ekranie lepiej wszystko widać.
Miała nadzieję, że tym razem wyjaśniła koleżance wszystko na tyle dokładnie, że zrozumie mniej więcej o co chodzi, chociaż wiedziała, że mówienie o czymś nie koniecznie odda stan faktyczny. Nie miała u siebie telewizora, nie miała więc jak pokazać Willow o co chodzi.
– Na pewno ci pokażę – obiecała Willow z uśmiechem. – Powiedz, kiedy będziesz miała czas to na coś pójdziemy.
Właściwie czy nie mówiła już koleżance o tej wycieczce? Możliwe, że nie, ale miała wrażenie, że „chwali” się tym już któryś raz; Willy nie była pierwszą osobą, która pytała Gwen o smoki.
– Byłam w Kent. Był jakiś taki biały… ale daleko, zajmowali się nim – powiedziała szybko, nie bardzo mając ochotę ciągnąć ten temat. W końcu właściwie niczego tam zauważyła, nie miała o czym długo mówić.
Nadęci Ślizgoni… Gwen właściwie starała się ich nie pamiętać, choć o niektórych bardzo trudno było zapomnieć. W końcu gdy uczy się z kimś przez siedem lat to tak czy siak zapamiętuje się jakieś twarze. Malarka na chwilę posmutniała, gdy Willow wspomniała o śmierci swojego brata: właściwie zapomniała trochę o tym. Nigdy nie były blisko, Gwen nawet nie pamiętała, czy złożyła koleżance kondolencje w związku z jego śmiercią. Czuła jednak, że lepiej nie rozdrapywać dawnych ran. Nie były na tyle blisko, aby malarka mogła swobodnie pytać o rodzinę blondynki.
– Tak, tak, jest w porządku – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie, choć w jej oczach wciąż gościła odrobina smutku. Po części przez wspomnienie brata Willow, po części przez to, że właściwie z Arturem nie wszystko było zupełnie dobrze. Malarka wciąż się o niego martwiła, mimo że byli przecież w stałym kontakcie i wiedziała, że Longbottom daje sobie radę.
Zmarszczyła brwi, słysząc imię Mare; nigdy nie słyszała o kimkolwiek noszącym takie miano. Przeszło jej jednak przez myśl, że to pewnie siostra, czy kuzynka Artura; w końcu szlacheckie, magiczne rody zwykle miały dość duże rodziny.
– Nie… a kto to jest? – spytała po prostu, zdziwiona, ale dalej pogodna. W końcu naprawdę nie znali się z lordem Longbottomem zbyt długo. Nie wiedziała o nim jeszcze wielu rzeczy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Jak na gust Willy Gwen była naprawdę utalentowana. Może i nie mogła równać się z mistrzami, których prace widniały w galeriach, ale tamci zwykle byli o wiele starsi, kiedy odnosili sukces, a Gwen była bardzo młoda, dwa lata temu skończyła Hogwart i mogła jeszcze zajść daleko. Willow wierzyła w nią. Rzeczywiście pamiętała jak w Hogwarcie panna Grey ciągle rysowała, a po jej łóżku i wokół niego walały się szkice. Już wtedy miała talent. Mike też miał duży talent, choć nie został malarzem, a smokologiem. Może gdyby wybrał pierwszą ścieżkę to wciąż by żył? Niemniej jednak Willy na tyle przywykła do tej straty, że wspominała o niej bez większych emocji. Ani Mike ani mama nie chcieliby, żeby trwała w smutku i latami ich opłakiwała.
Wysłuchała jej wyjaśnień odnośnie urządzenia, które Gwen nazywała „telewizorem”. Nadal wiele słów które wypowiadała brzmiało zupełnie niezrozumiale, ale pokiwała głową udając, że rozumie. Choć nie należała do osób przejmujących się tym, co ktoś o nich myśli, to jednak nie chciała przy dawnej szkolnej znajomej wyjść na głupią – nawet jeśli miała prawo takich rzeczy nie wiedzieć, bo wychowała się w rodzinie czarodziejów i nie miała w domu żadnych mugolskich urządzeń.
- Och... W porządku. Chyba zaczynam rozumieć – pokiwała głową w zadumie, ale tak naprawdę nie wiedziała, jak dokładnie pojawiają się te nagrania i wiadomości w tym pudełku. Zasadę działania radia rozumiała nieco lepiej, bo czarodzieje też je mieli i wiedziała że to pudełko z którego wydostaje się głos. Telewizor był natomiast pudełkiem z migającymi, ruchomymi zdjęciami? Dziwne, naprawdę dziwne, ale mugole byli bardzo kreatywni.
- Dam znać – powiedziała, choć nie była pewna, jak te najbliższe dni będą wyglądać, bo z powodu anomalii i tej okropnej burzy miała więcej roboty przy zwierzętach, które były niespokojne i wymagały większej uwagi i opieki, więc często zostawała w pracy dłużej, nawet po godzinach zwiedzania.
- W Kent żyją albiony czarnookie – odrzekła, wiedząc jak te smoki wyglądały. Teraz jednak nie tak łatwo było się tam dostać, skoro rezerwat był w rękach rodu znanego z silnych poglądów antymugolskich i niechęci do nieczystej krwi. Gwen niestety nie była tam więc mile widzianym gościem, i to nie tylko dlatego, że nie była magizoologiem. Nie kontynuowała jednak tematu, bo zaraz przewinęła się kwestia Artura, którego szkic znalazła wśród jej rysunków i bardzo ją ten fakt zaciekawił.
Nie mogła wiedzieć, że Gwen czuła do młodego Longbottoma coś więcej, i że właśnie miała (choć niespecjalnie!) być tą osobą, która rozbije jej złudzenia swoją szczerością – ale wspominając o Mare była pewna, że panna Grey zna żonę Artura lub przynajmniej o niej słyszała.
- To żona Artura. Nie poznałaś jej? – zdziwiła się, bo przecież raczej trudno byłoby przegapić fakt, że mężczyzna z którym się kolegowała jest żonaty. Ludzie raczej mówili o takich rzeczach, przynajmniej tak jej się wydawało. Ona w każdym razie znała go na tyle długo, że nie umknął jej ten fakt. Dopiła herbatę, opróżniając naczynie do końca. Czas mijał szybko, więc nawet nie zauważyła, kiedy za oknami zaczęło się ciemnić.
- Niestety chyba będę musiała się niedługo zbierać, po pracy jeszcze nie byłam w domu, a nie chcę, żeby tata się martwił – odezwała się nagle. – Myślisz, że dam radę jakoś zabrać ten obraz, żeby deszcz go nie zniszczył? Czy zostawić go jeszcze u ciebie i odebrać, kiedy będziesz mieć ramę i kiedy pogoda będzie bardziej sprzyjająca? – spytała. Bo w sumie to mogła go tu jeszcze pozostawić i wrócić po niego w innym terminie, jak wszystko będzie gotowe.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wysłuchała jej wyjaśnień odnośnie urządzenia, które Gwen nazywała „telewizorem”. Nadal wiele słów które wypowiadała brzmiało zupełnie niezrozumiale, ale pokiwała głową udając, że rozumie. Choć nie należała do osób przejmujących się tym, co ktoś o nich myśli, to jednak nie chciała przy dawnej szkolnej znajomej wyjść na głupią – nawet jeśli miała prawo takich rzeczy nie wiedzieć, bo wychowała się w rodzinie czarodziejów i nie miała w domu żadnych mugolskich urządzeń.
- Och... W porządku. Chyba zaczynam rozumieć – pokiwała głową w zadumie, ale tak naprawdę nie wiedziała, jak dokładnie pojawiają się te nagrania i wiadomości w tym pudełku. Zasadę działania radia rozumiała nieco lepiej, bo czarodzieje też je mieli i wiedziała że to pudełko z którego wydostaje się głos. Telewizor był natomiast pudełkiem z migającymi, ruchomymi zdjęciami? Dziwne, naprawdę dziwne, ale mugole byli bardzo kreatywni.
- Dam znać – powiedziała, choć nie była pewna, jak te najbliższe dni będą wyglądać, bo z powodu anomalii i tej okropnej burzy miała więcej roboty przy zwierzętach, które były niespokojne i wymagały większej uwagi i opieki, więc często zostawała w pracy dłużej, nawet po godzinach zwiedzania.
- W Kent żyją albiony czarnookie – odrzekła, wiedząc jak te smoki wyglądały. Teraz jednak nie tak łatwo było się tam dostać, skoro rezerwat był w rękach rodu znanego z silnych poglądów antymugolskich i niechęci do nieczystej krwi. Gwen niestety nie była tam więc mile widzianym gościem, i to nie tylko dlatego, że nie była magizoologiem. Nie kontynuowała jednak tematu, bo zaraz przewinęła się kwestia Artura, którego szkic znalazła wśród jej rysunków i bardzo ją ten fakt zaciekawił.
Nie mogła wiedzieć, że Gwen czuła do młodego Longbottoma coś więcej, i że właśnie miała (choć niespecjalnie!) być tą osobą, która rozbije jej złudzenia swoją szczerością – ale wspominając o Mare była pewna, że panna Grey zna żonę Artura lub przynajmniej o niej słyszała.
- To żona Artura. Nie poznałaś jej? – zdziwiła się, bo przecież raczej trudno byłoby przegapić fakt, że mężczyzna z którym się kolegowała jest żonaty. Ludzie raczej mówili o takich rzeczach, przynajmniej tak jej się wydawało. Ona w każdym razie znała go na tyle długo, że nie umknął jej ten fakt. Dopiła herbatę, opróżniając naczynie do końca. Czas mijał szybko, więc nawet nie zauważyła, kiedy za oknami zaczęło się ciemnić.
- Niestety chyba będę musiała się niedługo zbierać, po pracy jeszcze nie byłam w domu, a nie chcę, żeby tata się martwił – odezwała się nagle. – Myślisz, że dam radę jakoś zabrać ten obraz, żeby deszcz go nie zniszczył? Czy zostawić go jeszcze u ciebie i odebrać, kiedy będziesz mieć ramę i kiedy pogoda będzie bardziej sprzyjająca? – spytała. Bo w sumie to mogła go tu jeszcze pozostawić i wrócić po niego w innym terminie, jak wszystko będzie gotowe.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Ostatnio zmieniony przez Willow Lovegood dnia 27.07.19 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skoro Willy stwierdziła, że rozumie, Gwen nie miała żadnych podstaw do tego, by twierdzić, że koleżanka kłamie. W końcu to przecież chyba dość jasne. Na pewno musiała kiedyś widzieć jakiś telewizor, choćby na witrynie sklepu, tylko po prostu o tym zapomniała. Poza tym chyba nie było w tym nic niejasnego dla czarodziejów, którzy mieli ruchome zdjęcia i obrazy.
Gwen przeszło przez myśl, że ktoś mógłby stworzyć dla osób władających magią kurs mugolski – to na pewno by im się przydało. Mogliby zamieszkać gdzieś, bez możliwości posługiwania się magią, zmuszeni do używania niemagicznych wynalazków. Dzięki temu musieliby poszerzyć swoje horyzonty. Czy to jednak było możliwe do realizacji, biorąc pod uwagę niechęć czarodziejów do magicznego świata?
Naprawdę miała nadzieję, że Willow da jej znać. Do kina, czy teatru najlepiej chodziło się przynajmniej w duecie, a rudowłosa poczuła nagłą ochotę na odwiedzenie takiego przybytku; dawno sobie o niczym takim nie przypominał.
Skinęła głową. Artur chyba jej już wspominał, co to za gatunek? Gwen co prawda ostatnio sporo czytała o zwierzętach, ale jakoś tak smok był dla niej po prostu smokiem. Nie wgłębiała się jeszcze w konkretne gatunki tych stworzeń. Wszystkie były przecież olbrzymie i ziały ogniem. Malarka nie sądziła, aby była w stanie kiedykolwiek zbliżyć się do takiego.
Moment, chwila… żona? Gwen zamarła na chwilę, słysząc słowa koleżanki. Jak to żona? Przecież… Artur chyba by jej powiedział, choćby mimochodem? Przecież mówił jej trochę o swojej rodzinie, nawet jeśli nie wymieniał zwykle konkretnych imion, czy powiązań. Poza tym ten artykuł w „Czarownicy”… po co ktokolwiek umieszczałby w nim żonatego mężczyznę? To przecież nie trzymało się kupy. Tak po prostu NIE MOGŁO być. To było niemożliwe, absurdalne. Bez najmniejszego sensu.
Nie miała jednak zamiaru dzielić się tymi spostrzeżeniami z Willow. Przecież jeśli Artur faktycznie miał żonę to tylko wyjdzie na głupią trzpiotkę, która zadurza się w każdym napotkanym mężczyźnie… co niestety, było po części prawdą. Emocje Gwen były ostatnio w sporej rozsypce. Dlatego też, siląc się na spokojny, opanowany i stosunkowo radosny ton, pokręciła tylko głową, mówiąc:
– Och, no wiesz, naprawdę widzieliśmy się raptem kilka razy. – Wzruszyła ramionami.
Przełknęła ślinę, usilnie próbując odpędzić łzy, które nagle próbowały przedrzeć się do jej oczu, mając nadzieję, że Willy nic nie zauważy. Wstała i podeszła w stronę obrazu, gdy tylko koleżanka poruszyła ten temat. Podniosła swoją pracę i patrząc na nią, odpowiedziała:
– Jasne, nie będę cię zatrzymywać. Ale lepiej na razie go zostaw, dam ci znać, jak wszystko załatwię, ale to może potrwać kilka tygodni – stwierdziła, odwracając się i posyłając koleżance delikatny uśmiech.
„Nie płacz, tylko nie płacz, spokojnie, nic się nie dzieje” – uspokajała się malarka w duchu, naprawdę nie chcąc, aby Willow cokolwiek zauważyła.
Odstawiła obraz na ziemię, gotowa odprowadzić koleżankę do drzwi.
Gwen przeszło przez myśl, że ktoś mógłby stworzyć dla osób władających magią kurs mugolski – to na pewno by im się przydało. Mogliby zamieszkać gdzieś, bez możliwości posługiwania się magią, zmuszeni do używania niemagicznych wynalazków. Dzięki temu musieliby poszerzyć swoje horyzonty. Czy to jednak było możliwe do realizacji, biorąc pod uwagę niechęć czarodziejów do magicznego świata?
Naprawdę miała nadzieję, że Willow da jej znać. Do kina, czy teatru najlepiej chodziło się przynajmniej w duecie, a rudowłosa poczuła nagłą ochotę na odwiedzenie takiego przybytku; dawno sobie o niczym takim nie przypominał.
Skinęła głową. Artur chyba jej już wspominał, co to za gatunek? Gwen co prawda ostatnio sporo czytała o zwierzętach, ale jakoś tak smok był dla niej po prostu smokiem. Nie wgłębiała się jeszcze w konkretne gatunki tych stworzeń. Wszystkie były przecież olbrzymie i ziały ogniem. Malarka nie sądziła, aby była w stanie kiedykolwiek zbliżyć się do takiego.
Moment, chwila… żona? Gwen zamarła na chwilę, słysząc słowa koleżanki. Jak to żona? Przecież… Artur chyba by jej powiedział, choćby mimochodem? Przecież mówił jej trochę o swojej rodzinie, nawet jeśli nie wymieniał zwykle konkretnych imion, czy powiązań. Poza tym ten artykuł w „Czarownicy”… po co ktokolwiek umieszczałby w nim żonatego mężczyznę? To przecież nie trzymało się kupy. Tak po prostu NIE MOGŁO być. To było niemożliwe, absurdalne. Bez najmniejszego sensu.
Nie miała jednak zamiaru dzielić się tymi spostrzeżeniami z Willow. Przecież jeśli Artur faktycznie miał żonę to tylko wyjdzie na głupią trzpiotkę, która zadurza się w każdym napotkanym mężczyźnie… co niestety, było po części prawdą. Emocje Gwen były ostatnio w sporej rozsypce. Dlatego też, siląc się na spokojny, opanowany i stosunkowo radosny ton, pokręciła tylko głową, mówiąc:
– Och, no wiesz, naprawdę widzieliśmy się raptem kilka razy. – Wzruszyła ramionami.
Przełknęła ślinę, usilnie próbując odpędzić łzy, które nagle próbowały przedrzeć się do jej oczu, mając nadzieję, że Willy nic nie zauważy. Wstała i podeszła w stronę obrazu, gdy tylko koleżanka poruszyła ten temat. Podniosła swoją pracę i patrząc na nią, odpowiedziała:
– Jasne, nie będę cię zatrzymywać. Ale lepiej na razie go zostaw, dam ci znać, jak wszystko załatwię, ale to może potrwać kilka tygodni – stwierdziła, odwracając się i posyłając koleżance delikatny uśmiech.
„Nie płacz, tylko nie płacz, spokojnie, nic się nie dzieje” – uspokajała się malarka w duchu, naprawdę nie chcąc, aby Willow cokolwiek zauważyła.
Odstawiła obraz na ziemię, gotowa odprowadzić koleżankę do drzwi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Willy nie miała zbyt wielu okazji do przebywania po mugolskiej stronie miasta. Siedem lat życia spędziła w Hogwarcie, a wcześniej dorastała w pewnym oderwaniu od rzeczywistości i przyziemnych spraw zwykłych ludzi. Niby mieszkała z rodziną blisko Londynu, a jednak można było odnieść wrażenie oderwania od cywilizacji, a zwłaszcza od świata mugoli, i takie wynalazki jak telewizor do jej domostwa nie dotarły. W mieście bywali rzadko, w dzieciństwie Willy widywała w zasadzie tylko Pokątną i ogród magizoologiczny. W dorosłości też kursowała głównie między domem a ogrodem.
Tak czy inaczej – nie była pewna, na ile jej wyobrażenia działania telewizji i kina są zgodne ze stanem faktycznym. Wielu czarodziejów wykazywało się ignorancją w tej materii, i to nie tylko Lovegoodów z natury żyjących w swoim świecie. Nie wszyscy robili to z powodu niechęci do niemagicznego świata, niektórym po prostu nie miał kto go pokazać i pozwolić im odkryć jego jaśniejszych stron, a to niewiedza często rodziła niechęć do tego, co obce i nieznane.
Nie mogła wiedzieć, że jej zwykłe stwierdzenie faktu, że Artur miał żonę, mogło tak przygnębić Gwen. Willy nie wiedziała, że coś jest na rzeczy, i choć owszem, zauważyła rumieńce oraz jej zakłopotanie kiedy poruszyła temat Longbottoma, to nie wiązała ich bezpośrednio z zauroczeniem Gwen w mężczyźnie, który nie tylko był żonaty, ale też pozostawał poza jej zasięgiem. Nawet Lovegood zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyźni z takich rodzin nie mogli wiązać się z mugolaczkami, jeśli nie chcieli stracić nazwiska i więzi z bliskimi. Swoją drogą to musiał być bardzo smutny świat, gdzie o związku młodych ludzi decydowały nie uczucia, a wola rodu.
Gdyby tylko wiedziała, że właśnie stała się przyczyną czyjegoś smutku i rozbicia naiwnych złudzeń, poczułaby wyrzuty sumienia, ale nie miała wglądu w myśli Gwen, więc tylko się uśmiechnęła i zaraz potem skupiła na obrazie.
- Dobrze, więc odezwij się, jak będzie gotowy – odrzekła. Nie spieszyło jej się, a obecna pogoda i tak utrudniałaby jego dostarczenie do domu, ulewny deszcz mógł go uszkodzić, więc musiały poczekać na lepszą pogodę. – Do zobaczenia – pożegnała się z nią, kiedy niedługo później została odprowadzona do drzwi. Następnie opuściła mieszkanie koleżanki i zamierzała na ulicy złapać Błędnego Rycerza, by wrócić w okolice swojego domu, nieświadoma samopoczucia panny Grey.
| zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tak czy inaczej – nie była pewna, na ile jej wyobrażenia działania telewizji i kina są zgodne ze stanem faktycznym. Wielu czarodziejów wykazywało się ignorancją w tej materii, i to nie tylko Lovegoodów z natury żyjących w swoim świecie. Nie wszyscy robili to z powodu niechęci do niemagicznego świata, niektórym po prostu nie miał kto go pokazać i pozwolić im odkryć jego jaśniejszych stron, a to niewiedza często rodziła niechęć do tego, co obce i nieznane.
Nie mogła wiedzieć, że jej zwykłe stwierdzenie faktu, że Artur miał żonę, mogło tak przygnębić Gwen. Willy nie wiedziała, że coś jest na rzeczy, i choć owszem, zauważyła rumieńce oraz jej zakłopotanie kiedy poruszyła temat Longbottoma, to nie wiązała ich bezpośrednio z zauroczeniem Gwen w mężczyźnie, który nie tylko był żonaty, ale też pozostawał poza jej zasięgiem. Nawet Lovegood zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyźni z takich rodzin nie mogli wiązać się z mugolaczkami, jeśli nie chcieli stracić nazwiska i więzi z bliskimi. Swoją drogą to musiał być bardzo smutny świat, gdzie o związku młodych ludzi decydowały nie uczucia, a wola rodu.
Gdyby tylko wiedziała, że właśnie stała się przyczyną czyjegoś smutku i rozbicia naiwnych złudzeń, poczułaby wyrzuty sumienia, ale nie miała wglądu w myśli Gwen, więc tylko się uśmiechnęła i zaraz potem skupiła na obrazie.
- Dobrze, więc odezwij się, jak będzie gotowy – odrzekła. Nie spieszyło jej się, a obecna pogoda i tak utrudniałaby jego dostarczenie do domu, ulewny deszcz mógł go uszkodzić, więc musiały poczekać na lepszą pogodę. – Do zobaczenia – pożegnała się z nią, kiedy niedługo później została odprowadzona do drzwi. Następnie opuściła mieszkanie koleżanki i zamierzała na ulicy złapać Błędnego Rycerza, by wrócić w okolice swojego domu, nieświadoma samopoczucia panny Grey.
| zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Ostatnio zmieniony przez Willow Lovegood dnia 27.07.19 20:30, w całości zmieniany 2 razy
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W oczach malarki pochodzenie Artura nie było żadnym problemem, przynajmniej w tej chwili. Choć słyszała o tym, że rody krwi szlachetnej raczej zawierają małżeństwa między sobą to nie wiedziała, jak restrykcyjne są te zasady. Poza tym przecież Longbottom wcale nie zachowywał się jak szlachcic, a przynajmniej nie w tym negatywnym sensie. Nie miał w sobie ani arogancji, ani zamkniętego umysłu. Przecież gdyby był naprawdę zakochany raczej po prostu namówiłby głowę swojego rodu do nietypowego małżeństwa. Mimo pochodzenia byli też ludźmi, chyba rozumieli, że serce to nie sługa, a jako członkowie jednej rodziny raczej pragnęli dla siebie szczęścia. Tak przynajmniej widziała to panna Grey.
Odprowadziła Willow do drzwi, cały czas robiąc wszystko, by zachować spokój. Uśmiechała się, żegnała, pilnowała miłego tonu głosu. Byleby tylko koleżanka nic nie zauważyła, byleby tylko wyszła z mieszkania bez zadawania niewygodnych pytań. Gwen z jednej strony nie miała ochoty zostawać sama, ale z drugiej naprawdę nie czuła, aby Willow była odpowiednią osobą do rozmowy na tak… osobisty temat.
Gdy drzwi za Willy zamknęły się, Gwen w pierwszej chwili poczuła ulgę; to powstrzymywanie się przed pokazaniem prawdziwych emocji było naprawdę trudne. Malarka nie była dobra w tłamszeniu własnych uczuć w swoim wnętrzu. Z resztą to między innymi dlatego zajmowała się przecież sztuką.
Kilka sekund później na twarzy Gwen pojawiły się łzy, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Niepewnym krokiem wróciła do kuchni, zajmując miejsce, przy którym siedziała zaledwie chwilę wcześniej, chowając głowę między ramionami. Próbowała się uspokoić i „nie ryczeć”, ale nie wychodziło jej to najlepiej. Nie sądziła, że tak krótka informacja, tak pozornie niewiele zmieniające zdanie (bo skoro tak było to… tak było i nikt nie był w stanie tego zmienić) będzie w stanie zadziałać na nią tak szybko.
W pierwszym odruchu zaczęła zwalać winę na Artura. Czemu jej nie powiedział? Czemu wymieniał z nią tyle listów i nawet nie wspomniał o tym, że ma żonę? Przecież widział tę „Czarownicę”… mógł choćby wspomnieć, wtedy Gwen nie robiłaby sobie niepotrzebnych nadziei. Potem zaczęła obwiniać samą siebie. Przecież mogła go spytać otwarcie. Mogła powiedzieć, czy napisać wyraźnie, że chyba się w nim zauroczyła. Mężczyźni byli ślepi na drobne sygnały i powinna mieć tego świadomość. Poza tym tak inteligentny i sympatyczny mężczyzna po prostu nie mógł być samotny. Jak w ogóle mogła sobie tak pomyśleć? I czemu w ogóle się nie odkochała? Przecież zarówno w Ulyssesie, jak i Percivalu również była zauroczona. Tyle, że to trwało zaledwie chwilę, prędko jej przeszło… Czemu nie mogło ot tak zniknąć teraz?
Po chwili jednak do Gwen zaczęły docierać bardziej logiczne wnioski. Choć czuła, że jest z Arturem blisko to przecież naprawdę znali się bardzo krótko. To, że ona w tej chwili nie miała bliskich przyjaciół nie oznaczało, że on takich nie ma. Longbottom miał dużą rodzinę i wielu znajomych; pewnie po prostu traktował Gwen jako jedną osobę z wielu, nawet nie pomyślał, że serduszko dość samotnej dziewczyny będzie w stanie zabić szybciej dla pierwszej nieco bliżej poznanej osoby. Nie mogła go winić za to, że nie powiedział jej o czymś takim. Tylko czy znając prawdę Gwen będzie w stanie zachowywać się przy nim naturalnie? Bała się, że nie.
Dlatego przynajmniej na razie będzie musiała odsuwać ich ewentualne przyszłe spotkanie. A jeśli Artur będzie naciskał to po prostu będzie musiała na nim zachowywać dystans. Nie może zachowywać się na nim tak karygodnie, jak robiła to wtedy, w Hyde Parku. Pozwoliła sobie na zdecydowanie za dużo.
| z/t
Odprowadziła Willow do drzwi, cały czas robiąc wszystko, by zachować spokój. Uśmiechała się, żegnała, pilnowała miłego tonu głosu. Byleby tylko koleżanka nic nie zauważyła, byleby tylko wyszła z mieszkania bez zadawania niewygodnych pytań. Gwen z jednej strony nie miała ochoty zostawać sama, ale z drugiej naprawdę nie czuła, aby Willow była odpowiednią osobą do rozmowy na tak… osobisty temat.
Gdy drzwi za Willy zamknęły się, Gwen w pierwszej chwili poczuła ulgę; to powstrzymywanie się przed pokazaniem prawdziwych emocji było naprawdę trudne. Malarka nie była dobra w tłamszeniu własnych uczuć w swoim wnętrzu. Z resztą to między innymi dlatego zajmowała się przecież sztuką.
Kilka sekund później na twarzy Gwen pojawiły się łzy, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Niepewnym krokiem wróciła do kuchni, zajmując miejsce, przy którym siedziała zaledwie chwilę wcześniej, chowając głowę między ramionami. Próbowała się uspokoić i „nie ryczeć”, ale nie wychodziło jej to najlepiej. Nie sądziła, że tak krótka informacja, tak pozornie niewiele zmieniające zdanie (bo skoro tak było to… tak było i nikt nie był w stanie tego zmienić) będzie w stanie zadziałać na nią tak szybko.
W pierwszym odruchu zaczęła zwalać winę na Artura. Czemu jej nie powiedział? Czemu wymieniał z nią tyle listów i nawet nie wspomniał o tym, że ma żonę? Przecież widział tę „Czarownicę”… mógł choćby wspomnieć, wtedy Gwen nie robiłaby sobie niepotrzebnych nadziei. Potem zaczęła obwiniać samą siebie. Przecież mogła go spytać otwarcie. Mogła powiedzieć, czy napisać wyraźnie, że chyba się w nim zauroczyła. Mężczyźni byli ślepi na drobne sygnały i powinna mieć tego świadomość. Poza tym tak inteligentny i sympatyczny mężczyzna po prostu nie mógł być samotny. Jak w ogóle mogła sobie tak pomyśleć? I czemu w ogóle się nie odkochała? Przecież zarówno w Ulyssesie, jak i Percivalu również była zauroczona. Tyle, że to trwało zaledwie chwilę, prędko jej przeszło… Czemu nie mogło ot tak zniknąć teraz?
Po chwili jednak do Gwen zaczęły docierać bardziej logiczne wnioski. Choć czuła, że jest z Arturem blisko to przecież naprawdę znali się bardzo krótko. To, że ona w tej chwili nie miała bliskich przyjaciół nie oznaczało, że on takich nie ma. Longbottom miał dużą rodzinę i wielu znajomych; pewnie po prostu traktował Gwen jako jedną osobę z wielu, nawet nie pomyślał, że serduszko dość samotnej dziewczyny będzie w stanie zabić szybciej dla pierwszej nieco bliżej poznanej osoby. Nie mogła go winić za to, że nie powiedział jej o czymś takim. Tylko czy znając prawdę Gwen będzie w stanie zachowywać się przy nim naturalnie? Bała się, że nie.
Dlatego przynajmniej na razie będzie musiała odsuwać ich ewentualne przyszłe spotkanie. A jeśli Artur będzie naciskał to po prostu będzie musiała na nim zachowywać dystans. Nie może zachowywać się na nim tak karygodnie, jak robiła to wtedy, w Hyde Parku. Pozwoliła sobie na zdecydowanie za dużo.
| z/t
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 11 listopada
Gwen ostatnio naprawdę ciężko pracowała nad poprawą swoich umiejętności. Chciała przypomnieć sobie to, czego nauczył ją Hogwart. Uczyła się więc czarów, z naciskiem na obronę, rozszerzyła też swoją wiedzę dotyczącą magicznych stworzeń, odkrywając, że ten temat naprawdę ją fascynuje. W dalszym ciągu jednak nie zmusiła się, aby spróbować warzyć eliksiry. To było w końcu jedno z jej ulubionych szkolnych zajęć. Nie poznała jednak jak na razie nikogo, przy kim mogłaby spróbować swoich sił, dlatego odkładała w czasie tę próbę.
W końcu jednak uznała, że dość tego dobrego. Musi sprawdzić, czy będzie w stanie cokolwiek uwarzyć. Przecież to bardzo przydatna umiejętność, na pewno kiedyś jeszcze się jej przyda, a posiadanie we własnych zapasach paru eliksirów może być po prostu przydatne. Dlatego zaczęła grzebać po szafkach, znajdując stary kociołek i jedną z niewielu szkolnych książek, które ostały się jej z dawnych lat.
Po powtórzeniu wiadomości zaczęła zastanawiać się, gdzie mogłaby spróbować swoich sił. Najlepsza byłaby do tego pracownia, bo nie bała się, że ją zniszczy przez przypadkowy wybuch, ale nie miała tam ognia. Wpadła na pomysł, by użyć przenośnej kuchenki elektrycznej, ale nie dość, że nie była pewna, jak ta zadziała to jeszcze najpierw musiała ją kupić. Obiecała sobie, że sprawdzi ten sposób, ale… nie teraz. Kiedyś.
Została jej więc tylko kuchenka. Gwen bała się, że może zniszczyć swój całkiem świeżo wyremontowany pokój, ale z drugiej strony… jeśli nie spróbuje czegoś uwarzyć to jak ma przypomnieć sobie lekcje? Wniosła więc do kuchni wszystkie potrzebne elementy, kładąc otwartą książkę na stole i zabrała się do pracy.
Postanowiła, że spróbuje z eliksirem kociego kroku. Miała pod ręką odpowiednie serce i to w mnogiej ilości, więc jeśli jej nie wyjdzie za pierwszym razem będzie mogła spróbować ponownie.
Żądło mantykory było neutralnym sercem, więc Gwen – dla świętego spokoju – postanowiła dobrać do niego także neutralne uzupełniające elementy. Potrzebowała jednej ingrediencji roślinnej oraz czterech zwierzęcych, dlatego przygotowała sok z kaktusa, język kameleona, karalucha oraz pióro papugi.
Czując się niczym młody chemik z mugolskich plakatów, wrzucając poszczególne składniki do kociołka, mając nadzieję, że jej praca nie pójdzie na marne, a kuchnia nie zniszczy się w nagłym wybuchu.
| Próbuję zrobić eliksir kociego kroku (st 30). Używam żądła mantykory (serce) oraz soku z kaktusa, języka kameleona, karalucha oraz pióra papugi.
Gwen ostatnio naprawdę ciężko pracowała nad poprawą swoich umiejętności. Chciała przypomnieć sobie to, czego nauczył ją Hogwart. Uczyła się więc czarów, z naciskiem na obronę, rozszerzyła też swoją wiedzę dotyczącą magicznych stworzeń, odkrywając, że ten temat naprawdę ją fascynuje. W dalszym ciągu jednak nie zmusiła się, aby spróbować warzyć eliksiry. To było w końcu jedno z jej ulubionych szkolnych zajęć. Nie poznała jednak jak na razie nikogo, przy kim mogłaby spróbować swoich sił, dlatego odkładała w czasie tę próbę.
W końcu jednak uznała, że dość tego dobrego. Musi sprawdzić, czy będzie w stanie cokolwiek uwarzyć. Przecież to bardzo przydatna umiejętność, na pewno kiedyś jeszcze się jej przyda, a posiadanie we własnych zapasach paru eliksirów może być po prostu przydatne. Dlatego zaczęła grzebać po szafkach, znajdując stary kociołek i jedną z niewielu szkolnych książek, które ostały się jej z dawnych lat.
Po powtórzeniu wiadomości zaczęła zastanawiać się, gdzie mogłaby spróbować swoich sił. Najlepsza byłaby do tego pracownia, bo nie bała się, że ją zniszczy przez przypadkowy wybuch, ale nie miała tam ognia. Wpadła na pomysł, by użyć przenośnej kuchenki elektrycznej, ale nie dość, że nie była pewna, jak ta zadziała to jeszcze najpierw musiała ją kupić. Obiecała sobie, że sprawdzi ten sposób, ale… nie teraz. Kiedyś.
Została jej więc tylko kuchenka. Gwen bała się, że może zniszczyć swój całkiem świeżo wyremontowany pokój, ale z drugiej strony… jeśli nie spróbuje czegoś uwarzyć to jak ma przypomnieć sobie lekcje? Wniosła więc do kuchni wszystkie potrzebne elementy, kładąc otwartą książkę na stole i zabrała się do pracy.
Postanowiła, że spróbuje z eliksirem kociego kroku. Miała pod ręką odpowiednie serce i to w mnogiej ilości, więc jeśli jej nie wyjdzie za pierwszym razem będzie mogła spróbować ponownie.
Żądło mantykory było neutralnym sercem, więc Gwen – dla świętego spokoju – postanowiła dobrać do niego także neutralne uzupełniające elementy. Potrzebowała jednej ingrediencji roślinnej oraz czterech zwierzęcych, dlatego przygotowała sok z kaktusa, język kameleona, karalucha oraz pióro papugi.
Czując się niczym młody chemik z mugolskich plakatów, wrzucając poszczególne składniki do kociołka, mając nadzieję, że jej praca nie pójdzie na marne, a kuchnia nie zniszczy się w nagłym wybuchu.
| Próbuję zrobić eliksir kociego kroku (st 30). Używam żądła mantykory (serce) oraz soku z kaktusa, języka kameleona, karalucha oraz pióra papugi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 03.04.19 14:27, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Wyglądało na to, że eliksir wyszedł. Substancja w kociołku zaczęła przypominać piankę, co sugerowało, że wszystko zrobiła poprawnie. Ucieszyła się w duchu, głównie z tego, że jej kuchnia nie wyleciała w powietrze. Jednak coś tam z tej szkoły pamiętała i była w stanie przygotować coś prostego.
Przelała substancje do przygotowanej wcześniej fiolki, odpowiednio ją zabezpieczając i odkładając. Co dalej? Właściwie cały czas miała przecież przy sobie inne serca i trochę innych składników. Tylko czy jest sens znów próbować tego samego?
Zaczęła ponownie przeglądać leżącą na stole książkę, znajdując w niej eliksir o wdzięcznej nazwie kameleon. Wyglądał na trudniejszy, ale kto wie, może też się jej uda? Także potrzebowała do niego żądła mantykory, a została jej jeszcze jedna sztuka tego serca. Jeśli jej wyjdzie na pewno prędzej czy później kiedyś jej się przyda. W końcu kto nie chciałby czasem zniknąć? Z resztą, w tej chwili liczyło się dla niej ćwiczenie, a nie wybór eliksiru przez wzgląd na jego użyteczność.
Wyczyściła więc kociołek, po czym zabrała się za dokładne czytanie instrukcji, odważyła na starej wadze ilość składników i gdy poczuła się gotowa, ponownie stanęła przy swojej gazowej kuchence, wrzucając do kociołka konieczne składniki.
Chwilę później w kociołku znalazły się dokładnie te same składniki co wcześniej, czyli żądło mantykory, sok z kaktusa, język kameleona, karaluch oraz pióro papugi. Skoro zadziałało wtedy to może i teraz się jej uda? Gwen zaczęła mieszać w kociołku zgodnie z przeczytaną w książce instrukcją.
| Próbuję uwarzyć kameleona (st 60). Używam żądła mantykory (serce) oraz soku z kaktusa, języka kameleona, karalucha oraz pióra papugi.
Przelała substancje do przygotowanej wcześniej fiolki, odpowiednio ją zabezpieczając i odkładając. Co dalej? Właściwie cały czas miała przecież przy sobie inne serca i trochę innych składników. Tylko czy jest sens znów próbować tego samego?
Zaczęła ponownie przeglądać leżącą na stole książkę, znajdując w niej eliksir o wdzięcznej nazwie kameleon. Wyglądał na trudniejszy, ale kto wie, może też się jej uda? Także potrzebowała do niego żądła mantykory, a została jej jeszcze jedna sztuka tego serca. Jeśli jej wyjdzie na pewno prędzej czy później kiedyś jej się przyda. W końcu kto nie chciałby czasem zniknąć? Z resztą, w tej chwili liczyło się dla niej ćwiczenie, a nie wybór eliksiru przez wzgląd na jego użyteczność.
Wyczyściła więc kociołek, po czym zabrała się za dokładne czytanie instrukcji, odważyła na starej wadze ilość składników i gdy poczuła się gotowa, ponownie stanęła przy swojej gazowej kuchence, wrzucając do kociołka konieczne składniki.
Chwilę później w kociołku znalazły się dokładnie te same składniki co wcześniej, czyli żądło mantykory, sok z kaktusa, język kameleona, karaluch oraz pióro papugi. Skoro zadziałało wtedy to może i teraz się jej uda? Gwen zaczęła mieszać w kociołku zgodnie z przeczytaną w książce instrukcją.
| Próbuję uwarzyć kameleona (st 60). Używam żądła mantykory (serce) oraz soku z kaktusa, języka kameleona, karalucha oraz pióra papugi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Nie dość, że eliksir, który warzyła, wyraźnie nie wyszedł to na dodatek dosłownie chwilę później Gwen usłyszała, jak coś cicho wybucha. Gdy odwróciła się, okazało się, że to eliksir kociego kroku jednak nie wyszedł i zespół fiolkę, w której się znajdował. Gwen pokręciła głową. Jednak to nie było tak proste, jak jej się wydawało.
Wzdychając, zabrała się za sprzątanie. Musiała wyczyścić kociołek, a także ogarnąć bałagan, który zrobił nieudany eliksir z fiolki. Była nieco poirytowana – ostatnio po prostu nie była w najlepszym nastroju – ale gdy kuchnia znów zaczęła świecić czystością, odrobinę się uspokoiła.
Biorąc głęboki oddech pomyślała, że może spróbuje jeszcze raz? Żałowała, że zmarnowała dwa serca, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Miała przecież jeszcze trochę innych składników…
Zaczęła szukać w książce przepisu, który mogłaby przygotować. Zajęło jej to dłuższą chwilę. Według tego, co znalazła w podręczniku byłaby w stanie uwarzyć jakiś osłabiający płyn, ale to raczej nie zgadzało się z jej światopoglądem. Po co miałaby kogokolwiek truć? Eliksir ochronny wyglądał ciekawie i faktycznie mógłby jej się kiedyś przydać, ale wyglądał na jeszcze trudniejszy, niż ten poprzedni. No cóż, raz kozie śmierć, może się jednak uda. W końcu to praktyka, a nie talent czyni mistrza.
Próbując zachować pełny spokój, ponownie przygotowała niezbędne składniki. Wyciągnęła sproszkowany róg dwurożca. Odważyła odpowiednie ilości wełny lunabelli i pyłku kwiatowego oraz przygotowała pióro rudzika i papugi. Może taka kombinacja tym razem zadziała?
Zaczęła mieszać eliksir, zagryzając wargi. Oby tylko spowodowała wybuchu, oby jej kuchnia po tych zabawach była cała…
| Próbuję stworzyć eliksir ochronny (st 70). Używam sproszkowanego rogu dwurożca (serce), wełny lunabelli, piórek rudzika oraz papugi i pyłku kwiatowego.
Wzdychając, zabrała się za sprzątanie. Musiała wyczyścić kociołek, a także ogarnąć bałagan, który zrobił nieudany eliksir z fiolki. Była nieco poirytowana – ostatnio po prostu nie była w najlepszym nastroju – ale gdy kuchnia znów zaczęła świecić czystością, odrobinę się uspokoiła.
Biorąc głęboki oddech pomyślała, że może spróbuje jeszcze raz? Żałowała, że zmarnowała dwa serca, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Miała przecież jeszcze trochę innych składników…
Zaczęła szukać w książce przepisu, który mogłaby przygotować. Zajęło jej to dłuższą chwilę. Według tego, co znalazła w podręczniku byłaby w stanie uwarzyć jakiś osłabiający płyn, ale to raczej nie zgadzało się z jej światopoglądem. Po co miałaby kogokolwiek truć? Eliksir ochronny wyglądał ciekawie i faktycznie mógłby jej się kiedyś przydać, ale wyglądał na jeszcze trudniejszy, niż ten poprzedni. No cóż, raz kozie śmierć, może się jednak uda. W końcu to praktyka, a nie talent czyni mistrza.
Próbując zachować pełny spokój, ponownie przygotowała niezbędne składniki. Wyciągnęła sproszkowany róg dwurożca. Odważyła odpowiednie ilości wełny lunabelli i pyłku kwiatowego oraz przygotowała pióro rudzika i papugi. Może taka kombinacja tym razem zadziała?
Zaczęła mieszać eliksir, zagryzając wargi. Oby tylko spowodowała wybuchu, oby jej kuchnia po tych zabawach była cała…
| Próbuję stworzyć eliksir ochronny (st 70). Używam sproszkowanego rogu dwurożca (serce), wełny lunabelli, piórek rudzika oraz papugi i pyłku kwiatowego.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Tym razem eliksir tak jakby wyszedł, ale… chyba nie do końca? Było w nim coś niepokojącego. Gwen nie była pewna, czy powinna go zachować, ale w końcu uznała, że może w razie szczególnej potrzeby po prostu jej się przyda. Przełożyła więc to, co jej wyszło do osobnej fiolki.
Chyba na większy sukces tego dnia nie mogła liczyć. Wystarczy już tego wszystkiego: była zbyt poirytowana i wystraszona, że za chwilę cała jej kuchnia wyleci w powietrze. Zdecydowanie musi takie rzeczy robić w pracowni… wolała nie ryzykować w tym miejscu. Choć z drugiej strony jeśli doszłoby do wybuchu to cały drewniany strych mógłby zacząć się palić. I tak źle, i tak niedobrze… Mugolskie mieszkania nie były dostosowane go magicznych eksperymentów.
Zaczęła sprzątać kuchnie. Wyczyściła swój stary kociołek (właściwie chyba powinna kupić nowy, tak na wszelki wypadek), zamknęła książkę i zaczęła chować ingrediencje. W trakcie tej czynności doszła do wniosku, że chyba powinna wymienić kilka z nich. Krew jednorożca i popiół feniksa pewnie do niczego jej się nie nada, a truć kogokolwiek skórką boomslanga nie miała zamiaru. Nie miała tylko pojęcia, gdzie mogłaby się tych rzeczy pozbyć.
Gdy wyniosła wszystkie rzeczy – wagi, kociołek, kociołek, ingrediencje i fiolkę z „udanym” eliksirem – do salonu, wróciła do kuchni, zabierając się za zmiatanie. Nie robiła tego przecież szczególnie długo, podłoga w kuchni wyglądała naprawdę źle. Na przyszłość będzie musiała być dokładniejsza i mniej bałaganić. Może wtedy eliksiry będą jej wychodzić zamiast wybuchać? Chociaż w tej chwili raczej i tak nie miała zamiaru skupiać się na tej dziedzinie magii. Przypomniała sobie, jak warzyło się eliksiry i w razie potrzeby mogła próbować coś warzyć, a w tej chwili i tak musiała skupić się na swoich umiejętnościach obronnych. W końcu czasy były ciężkie, a od warzenia eliksirów byli alchemicy.
| zt
Chyba na większy sukces tego dnia nie mogła liczyć. Wystarczy już tego wszystkiego: była zbyt poirytowana i wystraszona, że za chwilę cała jej kuchnia wyleci w powietrze. Zdecydowanie musi takie rzeczy robić w pracowni… wolała nie ryzykować w tym miejscu. Choć z drugiej strony jeśli doszłoby do wybuchu to cały drewniany strych mógłby zacząć się palić. I tak źle, i tak niedobrze… Mugolskie mieszkania nie były dostosowane go magicznych eksperymentów.
Zaczęła sprzątać kuchnie. Wyczyściła swój stary kociołek (właściwie chyba powinna kupić nowy, tak na wszelki wypadek), zamknęła książkę i zaczęła chować ingrediencje. W trakcie tej czynności doszła do wniosku, że chyba powinna wymienić kilka z nich. Krew jednorożca i popiół feniksa pewnie do niczego jej się nie nada, a truć kogokolwiek skórką boomslanga nie miała zamiaru. Nie miała tylko pojęcia, gdzie mogłaby się tych rzeczy pozbyć.
Gdy wyniosła wszystkie rzeczy – wagi, kociołek, kociołek, ingrediencje i fiolkę z „udanym” eliksirem – do salonu, wróciła do kuchni, zabierając się za zmiatanie. Nie robiła tego przecież szczególnie długo, podłoga w kuchni wyglądała naprawdę źle. Na przyszłość będzie musiała być dokładniejsza i mniej bałaganić. Może wtedy eliksiry będą jej wychodzić zamiast wybuchać? Chociaż w tej chwili raczej i tak nie miała zamiaru skupiać się na tej dziedzinie magii. Przypomniała sobie, jak warzyło się eliksiry i w razie potrzeby mogła próbować coś warzyć, a w tej chwili i tak musiała skupić się na swoich umiejętnościach obronnych. W końcu czasy były ciężkie, a od warzenia eliksirów byli alchemicy.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kuchnia
Szybka odpowiedź