Sypialnia
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Sypialnia
Sypialnia Gwen znajduje się na poddaszu, podobnie jak jej pracownia malarska. Pomieszczenie ma ścięte ściany, w związku z czym wyższej osobie może trudno się w nim poruszać. Przejść można do niego tylko z pracowni właśnie, dlatego właściwie nie jest to pokój przeznaczony dla gości.
Z powodu specyfiki pokoju, Gwen sypia na materacu, co kompletnie jej nie przeszkadza: z wyższych łóżek po prostu potrafi spadać. Poza niską komodą i krzesłem właściwie nie ma tu mebli: rolę szafki nocnej pełni mocny, ozdobiony przez malarkę karton. Sypialnię oświetlają zwykle przede wszystkim świeczki, a przez bardzo niewielkie okno nawet nocą sypialnia pogrążona jest w półcieniu.
Z powodu specyfiki pokoju, Gwen sypia na materacu, co kompletnie jej nie przeszkadza: z wyższych łóżek po prostu potrafi spadać. Poza niską komodą i krzesłem właściwie nie ma tu mebli: rolę szafki nocnej pełni mocny, ozdobiony przez malarkę karton. Sypialnię oświetlają zwykle przede wszystkim świeczki, a przez bardzo niewielkie okno nawet nocą sypialnia pogrążona jest w półcieniu.
| 8 października
Poniedziałek minął jej wyjątkowo szybko, mimo że nie miała zawodowych obowiązków: po ciężkiej i długiej niedzieli miała wolne, więc nie odwiedziła Muzeum Brytyjskiego. Z resztą, dzień nie należał do szczególnie pięknych. Padający tego dnia deszcz był niemiłosierny i nie dawał chwili wytchnienia.
Gdy o jedenastej wieczorem ktoś zapukał do jej drzwi, była poważnie zdziwiona. Z nikim się przecież nie umawiała! Ubrana w prostą, żółtą piżamę sprawdziła, kto to. Okazało się, że pod jej drzwiami stoi sąsiad z klatki obok. Starszy pan, któremu czasem pomagała w robieni zakupów: reumatyzm nie pozwalał mu na noszenie ciężkich siatek. Malarka bez wahania otworzyła mu drzwi. Mężczyzna prosił o pomoc: odwiedziła go kilkuletnia wnuczka, która za nic nie chciała zasnąć, a zawsze lubiła Gwen. Rudowłosa powtarzając, że to „żaden problem” zarzuciła na siebie szybko płaszcz i włożyła buty (nawet nie próbując ich zawiązywać), po czym ruszyła do domu mężczyzny.
Już dochodząc do klatki schodowej poczuła zapach deszczu, wpadający do pomieszczenia przez uchylone drzwi. Wychodząc, zauważyła, że na klatce schodowej siedzi bury kot, była jednak zbyt skupiona na sowim sąsiedzie, aby zwrócić na niego większą uwagę.
Dopiero gdy po półgodzinie dziecko zasnęło, a Gwen z włosami wilgotnymi od deszczu wchodziła znów do swojej klatki, zwróciła uwagę, że zwierzę dalej siedzi tam, gdzie było wcześniej. Malarka zmarszczyła brwi. Wyglądał, jakby czekał aż się rozpogodzi… ale z drugiej strony kto wypuszcza kota na dwór w taką pogodę? Wyglądał na zadbanego, ale czy aby na pewno miał gdzie wrócić?
Gwen nie miała większego pojęcia o kotach. Nigdy takowego nie posiadała i co najwyżej czasem dokarmiała znajdy, jeśli zauważyła, że takie kręcą się po okolicy. Te półdzikie rzadko pozwalały się jednak głaskać, mimo że malarka zawsze miała na to wielką ochotę. Nie wyobrażała sobie jednak, aby kochający swojego pupila opiekun wypuścił go na dwór w taką pogodę i szczerze zmartwił ją stan napotkanego zwierzęcia.
Wzdychając, kucnęła.
– Cześć, kiciu. Zimno ci? – spytała miękko, kucając i wyciągając rękę go kota. Spłoszy się? Ucieknie? A może podejdzie? Gwen nie zakładała poczynań zwierzęcia, zdając sobie sprawę, że akurat ten gatunek potrafi być nieprzewidywalny.
Poniedziałek minął jej wyjątkowo szybko, mimo że nie miała zawodowych obowiązków: po ciężkiej i długiej niedzieli miała wolne, więc nie odwiedziła Muzeum Brytyjskiego. Z resztą, dzień nie należał do szczególnie pięknych. Padający tego dnia deszcz był niemiłosierny i nie dawał chwili wytchnienia.
Gdy o jedenastej wieczorem ktoś zapukał do jej drzwi, była poważnie zdziwiona. Z nikim się przecież nie umawiała! Ubrana w prostą, żółtą piżamę sprawdziła, kto to. Okazało się, że pod jej drzwiami stoi sąsiad z klatki obok. Starszy pan, któremu czasem pomagała w robieni zakupów: reumatyzm nie pozwalał mu na noszenie ciężkich siatek. Malarka bez wahania otworzyła mu drzwi. Mężczyzna prosił o pomoc: odwiedziła go kilkuletnia wnuczka, która za nic nie chciała zasnąć, a zawsze lubiła Gwen. Rudowłosa powtarzając, że to „żaden problem” zarzuciła na siebie szybko płaszcz i włożyła buty (nawet nie próbując ich zawiązywać), po czym ruszyła do domu mężczyzny.
Już dochodząc do klatki schodowej poczuła zapach deszczu, wpadający do pomieszczenia przez uchylone drzwi. Wychodząc, zauważyła, że na klatce schodowej siedzi bury kot, była jednak zbyt skupiona na sowim sąsiedzie, aby zwrócić na niego większą uwagę.
Dopiero gdy po półgodzinie dziecko zasnęło, a Gwen z włosami wilgotnymi od deszczu wchodziła znów do swojej klatki, zwróciła uwagę, że zwierzę dalej siedzi tam, gdzie było wcześniej. Malarka zmarszczyła brwi. Wyglądał, jakby czekał aż się rozpogodzi… ale z drugiej strony kto wypuszcza kota na dwór w taką pogodę? Wyglądał na zadbanego, ale czy aby na pewno miał gdzie wrócić?
Gwen nie miała większego pojęcia o kotach. Nigdy takowego nie posiadała i co najwyżej czasem dokarmiała znajdy, jeśli zauważyła, że takie kręcą się po okolicy. Te półdzikie rzadko pozwalały się jednak głaskać, mimo że malarka zawsze miała na to wielką ochotę. Nie wyobrażała sobie jednak, aby kochający swojego pupila opiekun wypuścił go na dwór w taką pogodę i szczerze zmartwił ją stan napotkanego zwierzęcia.
Wzdychając, kucnęła.
– Cześć, kiciu. Zimno ci? – spytała miękko, kucając i wyciągając rękę go kota. Spłoszy się? Ucieknie? A może podejdzie? Gwen nie zakładała poczynań zwierzęcia, zdając sobie sprawę, że akurat ten gatunek potrafi być nieprzewidywalny.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wieczorem zakończyła pracę w Mungu i zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za kocimi przechadzkami, na które dawniej pozwalała sobie o wiele częściej, poznając świat z kociej perspektywy i z ciekawością obserwując zachowania ludzi nieświadomych tego, kim w rzeczywistości jest niepozorna bura kotka z białym podgardlem, jedna z tysięcy podobnych kotów w Londynie. Ale odkąd zaczęły się anomalie, miała więcej pracy w Mungu, a po niej zwykle warzyła eliksiry dla znajomych, głównie tych z Zakonu, ale nie tylko, a także poszerzała swoją wiedzę. Ostatnimi czasy intensywnie dokształcała się w zakresie zielarstwa, które bardzo ją zainteresowało. Odwiedzała ogród magibotaniczny, a wieczorami pochylała się nad książkami i zielnikami, jednocześnie intensywnie myśląc nad własnymi badaniami. Tak bardzo chciała stworzyć coś przydatnego dla Zakonu i wrócić do jednostki badawczej! Dlatego właśnie miała znacznie mniej wolnego czasu na przyjemności.
Jednak kocie wędrówki zawsze działały na nią uspokajająco i pozwalały odprężyć się po trudnych dniach w pracy. Nic się nie stanie, jak dzisiaj odpuści sobie naukę i zażyje odrobiny relaksu, którego potrzebowała, bo ostatnio pracowała i uczyła się ponad normę.
Po wyjściu z Munga w jednym z opuszczonych zaułków zmieniła się w kotkę i w dalszą drogę ruszyła już w tej postaci, przemykając londyńskimi uliczkami. Ludzie nie zwracali większej uwagi na kota, a Charlie mogła skupić się na obserwowaniu otoczenia i smakowaniu świata zwierzęcymi zmysłami, bardziej wyczulonymi od tych ludzkich. Jej ciało również było znacznie bardziej zwinne. Niestety w pewnym momencie dość mocno się rozpadało. To nie była już mżawka, a prawdziwa ulewa, która sprawiła, że Charlene musiała szybko znaleźć kryjówkę, bo mokre futerko nie było niczym przyjemnym. Ani trochę!
Schowała się na klatce schodowej, która akurat była otwarta, pewna że deszcz niedługo się skończy. Nie zmieniała się w siebie, bo obecność swej ludzkiej postaci na obcej klatce schodowej byłoby pewnie trudniej wytłumaczyć niż obecność niedużej kotki. Poza tym, nie chciałaby być odpowiedzialna za zawał jakiejś mugolskiej staruszki, gdyby jakiś mieszkaniec budynku akurat zobaczył jak kot staje się młodą kobietą.
Siedziała sobie więc grzecznie w pobliżu drzwi, wciąż słysząc, jak krople deszczu rytmicznie uderzają o chodnik i czując ich zapach pomieszany z charakterystyczną wonią miasta, oraz innymi zapachami możliwymi do wychwycenia dla kota. Czuła nawet woń myszy niewątpliwie gnieżdżących się w piwnicy.
Widziała przechodzącą nieznaną jej dziewczynę. Leniwie odwróciła za nią łebek, gdy wychodziła z budynku, ubrana dość prowizorycznie, w płaszcz narzucony na piżamę. Robiło się z pewnością coraz później, choć w kocim ciele straciła poczucie czasu i nawet nie wiedziała, że już ta godzina. Miała zamiar nawet zaryzykować przemianę tutaj i wyjść stąd, by gdzieś na ulicy złapać Błędnego Rycerza, kiedy drzwi znowu się otworzyły i pojawiła się ta sama dziewczyna, więc zamarła w bezruchu, nadal udając zwykłego kota. Tym razem rudowłosa zwróciła uwagę na siedzące na uboczu zwierzątko. Charlie uniosła na nią wzrok, obserwując ją intensywnie zielonymi oczami. Musiała jednak udawać prawdziwego kota, więc powoli się zbliżyła, ocierając się lekko o dłoń; dziewczyna nie wyglądała na nikogo szkodliwego ani niebezpiecznego, więc mogła uczynić jej tę przyjemność i dać się pogłaskać. Nie przyznałaby tego głośno, ale głaskanie jej kociego futerka było całkiem przyjemne. Później jednak zboczyła w kierunku drzwi, zamierzając mimo deszczu wyjść z kamienicy.
Jednak kocie wędrówki zawsze działały na nią uspokajająco i pozwalały odprężyć się po trudnych dniach w pracy. Nic się nie stanie, jak dzisiaj odpuści sobie naukę i zażyje odrobiny relaksu, którego potrzebowała, bo ostatnio pracowała i uczyła się ponad normę.
Po wyjściu z Munga w jednym z opuszczonych zaułków zmieniła się w kotkę i w dalszą drogę ruszyła już w tej postaci, przemykając londyńskimi uliczkami. Ludzie nie zwracali większej uwagi na kota, a Charlie mogła skupić się na obserwowaniu otoczenia i smakowaniu świata zwierzęcymi zmysłami, bardziej wyczulonymi od tych ludzkich. Jej ciało również było znacznie bardziej zwinne. Niestety w pewnym momencie dość mocno się rozpadało. To nie była już mżawka, a prawdziwa ulewa, która sprawiła, że Charlene musiała szybko znaleźć kryjówkę, bo mokre futerko nie było niczym przyjemnym. Ani trochę!
Schowała się na klatce schodowej, która akurat była otwarta, pewna że deszcz niedługo się skończy. Nie zmieniała się w siebie, bo obecność swej ludzkiej postaci na obcej klatce schodowej byłoby pewnie trudniej wytłumaczyć niż obecność niedużej kotki. Poza tym, nie chciałaby być odpowiedzialna za zawał jakiejś mugolskiej staruszki, gdyby jakiś mieszkaniec budynku akurat zobaczył jak kot staje się młodą kobietą.
Siedziała sobie więc grzecznie w pobliżu drzwi, wciąż słysząc, jak krople deszczu rytmicznie uderzają o chodnik i czując ich zapach pomieszany z charakterystyczną wonią miasta, oraz innymi zapachami możliwymi do wychwycenia dla kota. Czuła nawet woń myszy niewątpliwie gnieżdżących się w piwnicy.
Widziała przechodzącą nieznaną jej dziewczynę. Leniwie odwróciła za nią łebek, gdy wychodziła z budynku, ubrana dość prowizorycznie, w płaszcz narzucony na piżamę. Robiło się z pewnością coraz później, choć w kocim ciele straciła poczucie czasu i nawet nie wiedziała, że już ta godzina. Miała zamiar nawet zaryzykować przemianę tutaj i wyjść stąd, by gdzieś na ulicy złapać Błędnego Rycerza, kiedy drzwi znowu się otworzyły i pojawiła się ta sama dziewczyna, więc zamarła w bezruchu, nadal udając zwykłego kota. Tym razem rudowłosa zwróciła uwagę na siedzące na uboczu zwierzątko. Charlie uniosła na nią wzrok, obserwując ją intensywnie zielonymi oczami. Musiała jednak udawać prawdziwego kota, więc powoli się zbliżyła, ocierając się lekko o dłoń; dziewczyna nie wyglądała na nikogo szkodliwego ani niebezpiecznego, więc mogła uczynić jej tę przyjemność i dać się pogłaskać. Nie przyznałaby tego głośno, ale głaskanie jej kociego futerka było całkiem przyjemne. Później jednak zboczyła w kierunku drzwi, zamierzając mimo deszczu wyjść z kamienicy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gwen uśmiechnęła się, gdy kot wstał i podszedł, ocierając się o jej rękę. A więc był przyzwyczajony do bycia w towarzystwie ludzi. Pewnie miał dom, albo przynajmniej opiekuna, który regularnie go karmił i dbał, aby zwierzę wyglądało na zadbane. Gdy bury kot się ruszał, malarka w świetle niezbyt jasnej lampy obecnej na klatce mogła zauważyć, że nie jest wychudzony i raczej wygląda na zdrowego. Na ciele nie miał łysych śladów, a w dotyku jego sierść była przyjemnie aksamitna.
Po chwili jednak zwierzę, zamiast prosić się o więcej pieszczot, odskoczyło w bok. Przez głowę Gwen natychmiast przeszło kilka myśli na raz. Nikt, nawet kot, nie powinien się szwendać samotnie po nocy – to po pierwsze (niezbyt obchodził ją fakt, że to zwierzęta funkcjonujące o tej porze dnia). Po drugie: padało. Kot nie miał przecież parasola, na pewno zmoknie, a malarka nie chciała, aby było mu zimno. Po trzecie, miała naprawdę wielką chęć znaleźć jego właściciela, by wyjaśnić mu, że zwierząt nie powinno wyrzucać się na dwór, nocą, gdy tak mocno pada deszcz.
Jednocześnie pożałowała, że różdżkę zostawiła w sypialni. W końcu w kieszeni piżamy nie miała zamiaru jej nosić, a gdy odwiedził ją mugolski sąsiad, nawet nie przyszło jej na myśl, aby wracać na strych domu po kawałek drewna. Wtedy może mogłaby użyć jakiegoś zaklęcia, które jakoś pomogłoby kotu.
W tej sytuacji jednak nie pozostało jej nic innego, jak złapać zwierzę własnymi rękami i zabrać je do domu, aby mogło się ogrzać i poczekać do rana, na lepszą pogodę… i być może swojego właściciela, szukającego burego kota po jesiennej, nieprzyjemnej nocy.
– Przecież tam jest mokro – wyrwało się jej jakże oczywiste spostrzeżenie kierowane w stronę kota. Jednocześnie próbowała podnieść go ręką, przygotowując się mentalnie na drapanie, gryzienie i wiercenie się. Mimo wszystko kilka kotów w swoim życiu podnosiła i wiedziała, jak zwinne i sprytne potrafią być te czworonogi, gdy nie chcą, aby człowiek je dotykał. Miała tylko nadzieję, że ewentualne zadrapania nie będą zbyt głębokie i że jej ręce nie będą w całości zalane krwią nim dotrze do mieszkania.
Po chwili jednak zwierzę, zamiast prosić się o więcej pieszczot, odskoczyło w bok. Przez głowę Gwen natychmiast przeszło kilka myśli na raz. Nikt, nawet kot, nie powinien się szwendać samotnie po nocy – to po pierwsze (niezbyt obchodził ją fakt, że to zwierzęta funkcjonujące o tej porze dnia). Po drugie: padało. Kot nie miał przecież parasola, na pewno zmoknie, a malarka nie chciała, aby było mu zimno. Po trzecie, miała naprawdę wielką chęć znaleźć jego właściciela, by wyjaśnić mu, że zwierząt nie powinno wyrzucać się na dwór, nocą, gdy tak mocno pada deszcz.
Jednocześnie pożałowała, że różdżkę zostawiła w sypialni. W końcu w kieszeni piżamy nie miała zamiaru jej nosić, a gdy odwiedził ją mugolski sąsiad, nawet nie przyszło jej na myśl, aby wracać na strych domu po kawałek drewna. Wtedy może mogłaby użyć jakiegoś zaklęcia, które jakoś pomogłoby kotu.
W tej sytuacji jednak nie pozostało jej nic innego, jak złapać zwierzę własnymi rękami i zabrać je do domu, aby mogło się ogrzać i poczekać do rana, na lepszą pogodę… i być może swojego właściciela, szukającego burego kota po jesiennej, nieprzyjemnej nocy.
– Przecież tam jest mokro – wyrwało się jej jakże oczywiste spostrzeżenie kierowane w stronę kota. Jednocześnie próbowała podnieść go ręką, przygotowując się mentalnie na drapanie, gryzienie i wiercenie się. Mimo wszystko kilka kotów w swoim życiu podnosiła i wiedziała, jak zwinne i sprytne potrafią być te czworonogi, gdy nie chcą, aby człowiek je dotykał. Miała tylko nadzieję, że ewentualne zadrapania nie będą zbyt głębokie i że jej ręce nie będą w całości zalane krwią nim dotrze do mieszkania.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie była animagiem już na tyle długo, że wiedziała, jak powinna się zachowywać, żeby uchodzić za prawdziwego kota. Poza tym miała doświadczenie z kotami, bo przez całe jej życie nie brakowało tych zwierząt w jej otoczeniu. Miała wiele okazji, by je obserwować i zapamiętywać ich charakterystyczne zachowania, co później pomagało jej w lepszym odnalezieniu się w kocim ciele.
Na pierwszy rzut oka nie różniła się od innych kotów. Jej animagiczna postać miała dość pospolite bure umaszczenie, od którego odznaczało się bielą jasne podgardle. Tak jak w ludzkim wcieleniu wyglądała zwyczajnie i niepozornie, tak równie zwyczajna była jako kot. Nie wyróżniała się, nie rzucała w oczy. Jej sierść była czysta, miękka i zadbana, a oczy błyszczały jasną zielenią, taką samą jak ta, która lśniła w oczach jej ludzkiej postaci, z tą tylko różnicą, że kocie źrenice przypominały pionowe szparki.
Pozwoliła się pogłaskać, bo dziewczyna wyglądała na spokojną i miłą, nie była jak niektóre dzieciaki, które próbowały ciągnąć ją za ogon czy wąsy. Jej kocie wcielenie mimo wszystko lubiło głaskanie, przynajmniej w rozsądnych ilościach. Ale skoro wzbudziła zainteresowanie, wiedziała że powinna stąd czmychnąć i na zewnątrz poszukać jakiegoś ustronnego miejsca do przemiany. Po pozwoleniu nieznajomej i sobie na tę krótką pieszczotę w postaci głaskania zwinnie odbiła w bok, próbując przecisnąć się przez uchylone drzwi na zewnątrz. Zanim jednak wyskoczyła na deszcz i umknęła chodnikiem, poczuła jak czyjeś ręce zacisnęły się na jej ciele. To była kolejna rzecz, do której musiała przywyknąć w kocim wcieleniu – ludzie chcieli ją głaskać, a niekiedy i łapać. Przynajmniej ci bardziej empatyczni wobec zwierząt, bo nie brakowało też takich, którym kot moknący na deszczu byłby obojętny.
Miauknęła głośno, czując jak dziewczyna ją podnosi. Wierzgnęła się parę razy, próbując się oswobodzić, ale dziewczyna trzymała ją zbyt mocno. Nie mogła też ryzykować przemiany, bo nieznajoma z dużym prawdopodobieństwem mogła być mugolką, więc nie pozostało jej nic innego, niż pozwolić się podnieść. Nie była tak pozbawiona serca, by biedną mugolską dziewczynę straszyć nagłą przemianą – tym bardziej, że nawet nie potrafiłaby jej później wymazać pamięci, by oszczędzić jej takiej traumy. Nie chciała jej też drapać, choć gdyby złapał ją ktoś mniej miły, pewnie zrobiłaby odpowiedni użytek z pazurów. Miała nadzieję, że gdy dziewczyna postawi ją na ziemi nadarzy się okazja do ucieczki. Powinna w końcu wrócić do siebie, by się wykąpać i przespać choć kilka godzin. Nie podobało jej się to, że jest niesiona do cudzego mieszkania, więc znowu głośno miauknęła i spojrzała na nią z wyrzutem, wiercąc się w jej uścisku i dając do zrozumienia, że nie jest zadowolona.
Na pierwszy rzut oka nie różniła się od innych kotów. Jej animagiczna postać miała dość pospolite bure umaszczenie, od którego odznaczało się bielą jasne podgardle. Tak jak w ludzkim wcieleniu wyglądała zwyczajnie i niepozornie, tak równie zwyczajna była jako kot. Nie wyróżniała się, nie rzucała w oczy. Jej sierść była czysta, miękka i zadbana, a oczy błyszczały jasną zielenią, taką samą jak ta, która lśniła w oczach jej ludzkiej postaci, z tą tylko różnicą, że kocie źrenice przypominały pionowe szparki.
Pozwoliła się pogłaskać, bo dziewczyna wyglądała na spokojną i miłą, nie była jak niektóre dzieciaki, które próbowały ciągnąć ją za ogon czy wąsy. Jej kocie wcielenie mimo wszystko lubiło głaskanie, przynajmniej w rozsądnych ilościach. Ale skoro wzbudziła zainteresowanie, wiedziała że powinna stąd czmychnąć i na zewnątrz poszukać jakiegoś ustronnego miejsca do przemiany. Po pozwoleniu nieznajomej i sobie na tę krótką pieszczotę w postaci głaskania zwinnie odbiła w bok, próbując przecisnąć się przez uchylone drzwi na zewnątrz. Zanim jednak wyskoczyła na deszcz i umknęła chodnikiem, poczuła jak czyjeś ręce zacisnęły się na jej ciele. To była kolejna rzecz, do której musiała przywyknąć w kocim wcieleniu – ludzie chcieli ją głaskać, a niekiedy i łapać. Przynajmniej ci bardziej empatyczni wobec zwierząt, bo nie brakowało też takich, którym kot moknący na deszczu byłby obojętny.
Miauknęła głośno, czując jak dziewczyna ją podnosi. Wierzgnęła się parę razy, próbując się oswobodzić, ale dziewczyna trzymała ją zbyt mocno. Nie mogła też ryzykować przemiany, bo nieznajoma z dużym prawdopodobieństwem mogła być mugolką, więc nie pozostało jej nic innego, niż pozwolić się podnieść. Nie była tak pozbawiona serca, by biedną mugolską dziewczynę straszyć nagłą przemianą – tym bardziej, że nawet nie potrafiłaby jej później wymazać pamięci, by oszczędzić jej takiej traumy. Nie chciała jej też drapać, choć gdyby złapał ją ktoś mniej miły, pewnie zrobiłaby odpowiedni użytek z pazurów. Miała nadzieję, że gdy dziewczyna postawi ją na ziemi nadarzy się okazja do ucieczki. Powinna w końcu wrócić do siebie, by się wykąpać i przespać choć kilka godzin. Nie podobało jej się to, że jest niesiona do cudzego mieszkania, więc znowu głośno miauknęła i spojrzała na nią z wyrzutem, wiercąc się w jej uścisku i dając do zrozumienia, że nie jest zadowolona.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gdy udało jej się złapać kota, rudowłosa umieściła go bezpiecznie, choć nieco nieporadnie w swoich ramionach. Widać było, że dziewczyna mimo wszystko nie robi tego na co dzień.
– Nie bój się, malutki, nie zrobię ci krzywdy – powiedziała spokojnie, widząc niezadowolenie kota. – Ale ty zmokłeś – dodała cicho, powoli idąc do swojego mieszkania.
Dotarcie na piąte piętro zajęło Gwen dłuższą chwilę: szła wolniej i ostrożniej niż zwykle, aby nie zrobić krzywdy zwierzęciu. Bezustannie też do niego mówiła, próbując uspokoić spoglądające z wyrzutami kocię. Ach te zwierzęta, nie rozumieją, że pod opieką ludzi będzie im po prostu lepiej! Następnego dnia ten burek pewnie nie będzie miał najmniejszej ochoty, aby opuszczać jej ciepłe, suche mieszkanie.
Gdy w końcu dotarła pod swoje drzwi sprawnie otworzyła je jedną ręką, drugą cały czas trzymając kota. Używając samych nóg ściągnęła buty i wskoczyła w swoje dyniowe kapcie, każdy ruch starając się robić spokojnie, tak aby nie wystraszyć dodatkowo zwierzęcia. W tym samym czasie do jej uszu dotarło ciche pohukiwanie Vardy.
– Wróciłaś już? Wcześnie – krzyknęła Gwen w stronę otwartych drzwi po lewej prowadzących do salonu. Następnie spojrzała na kota: – Ale w takim razie nie możesz zostać na dole… Ech, jeszcze się pokłócicie!
W końcu wielka sowa i przerażony kot w jednym miejscu to nie był raczej dobry pomysł. Gwen spojrzała na drabinkę prowadzącą na górę: chyba będzie musiała zanieść kota do sypialni. Co prawda wnosiła już do góry przedziwne rzeczy i miała w tym pewne doświadczenie, ale i tak obawiała się, że ze swoją raczej nienajlepszą koordynacją nie skończy się to dobrze.
Malarka była jednak zdeterminowana, aby pomóc kotu i nie dopuścić do konfrontacji pomiędzy nim a Vardą, jednocześnie będąc na tyle zmęczona, by nie pomyśleć o innych opcjach. Dlatego podjęła tę próbę, już po chwili wspinając się po drabince. Musiała się przy tym dość mocno nagimnastykować, aby jednocześnie wnieść kota, nie spaść i nie zgubić po drodze swoich ulubionych kapci, ale w końcu się udało: była z kotem na strychu, w swojej malarskiej pracowni, z której droga do sypialni prowadziła już prosto.
Wzięła głęboki oddech.
– Nie było chyba tak źle. Grzeczny kotek. – Podrapała włochatą kulkę za uchem.
Zamknęła za sobą klapę prowadzącą na dół, aby kot przypadkiem nie uciekł, po czym ruszyła w stronę swojej sypialni. Zamknęła drzwi i delikatnie postawiła zwierzę na ziemi.
Sypialnia Gwen prezentowała się bardzo ciepło i sympatycznie, choć panował w niej artystyczny chaos. Świeczki, które zapaliła wcześniej, wciąż płonęły, a na komodzie leżały rozłożone już wyschnięte kartki, na których wcześniej Gwen malowała akwarelą. Na kołdrze niepościelonego łóżka leżała zaś książka, którą dziewczyna czytała, nim do drzwi zapukał jej sąsiad. Obok, na kartonie pełniącym rolę szafki nocnej, leżała niepozorna różdżka.
– Zaczekaj tutaj, zaraz ci coś przyniosę. – Ostrożnie wyszła, pilnując, aby kot nie prześlizgnął się jej między nogami.
Gwen nawet nie brała pod uwagę, że przestraszony zwierzak w ciągu kilku chwil mógłby zrobić w jej małym pokoju duży bałagan. W końcu pewnie był na to i tak zbyt zmęczony, prawda? Ostrożnie wyszła z pomieszczenia, ruszając do kuchni, z której wzięła dwie miseczki oraz kartonik mleka i butelkę wody.
Po kilku minutach wróciła, powoli otwierając drzwi sypialni: nie chciała zrobić kotu krzywdy, jeśli ten przypadkiem siedział tuż pod nimi.
– Nie bój się, malutki, nie zrobię ci krzywdy – powiedziała spokojnie, widząc niezadowolenie kota. – Ale ty zmokłeś – dodała cicho, powoli idąc do swojego mieszkania.
Dotarcie na piąte piętro zajęło Gwen dłuższą chwilę: szła wolniej i ostrożniej niż zwykle, aby nie zrobić krzywdy zwierzęciu. Bezustannie też do niego mówiła, próbując uspokoić spoglądające z wyrzutami kocię. Ach te zwierzęta, nie rozumieją, że pod opieką ludzi będzie im po prostu lepiej! Następnego dnia ten burek pewnie nie będzie miał najmniejszej ochoty, aby opuszczać jej ciepłe, suche mieszkanie.
Gdy w końcu dotarła pod swoje drzwi sprawnie otworzyła je jedną ręką, drugą cały czas trzymając kota. Używając samych nóg ściągnęła buty i wskoczyła w swoje dyniowe kapcie, każdy ruch starając się robić spokojnie, tak aby nie wystraszyć dodatkowo zwierzęcia. W tym samym czasie do jej uszu dotarło ciche pohukiwanie Vardy.
– Wróciłaś już? Wcześnie – krzyknęła Gwen w stronę otwartych drzwi po lewej prowadzących do salonu. Następnie spojrzała na kota: – Ale w takim razie nie możesz zostać na dole… Ech, jeszcze się pokłócicie!
W końcu wielka sowa i przerażony kot w jednym miejscu to nie był raczej dobry pomysł. Gwen spojrzała na drabinkę prowadzącą na górę: chyba będzie musiała zanieść kota do sypialni. Co prawda wnosiła już do góry przedziwne rzeczy i miała w tym pewne doświadczenie, ale i tak obawiała się, że ze swoją raczej nienajlepszą koordynacją nie skończy się to dobrze.
Malarka była jednak zdeterminowana, aby pomóc kotu i nie dopuścić do konfrontacji pomiędzy nim a Vardą, jednocześnie będąc na tyle zmęczona, by nie pomyśleć o innych opcjach. Dlatego podjęła tę próbę, już po chwili wspinając się po drabince. Musiała się przy tym dość mocno nagimnastykować, aby jednocześnie wnieść kota, nie spaść i nie zgubić po drodze swoich ulubionych kapci, ale w końcu się udało: była z kotem na strychu, w swojej malarskiej pracowni, z której droga do sypialni prowadziła już prosto.
Wzięła głęboki oddech.
– Nie było chyba tak źle. Grzeczny kotek. – Podrapała włochatą kulkę za uchem.
Zamknęła za sobą klapę prowadzącą na dół, aby kot przypadkiem nie uciekł, po czym ruszyła w stronę swojej sypialni. Zamknęła drzwi i delikatnie postawiła zwierzę na ziemi.
Sypialnia Gwen prezentowała się bardzo ciepło i sympatycznie, choć panował w niej artystyczny chaos. Świeczki, które zapaliła wcześniej, wciąż płonęły, a na komodzie leżały rozłożone już wyschnięte kartki, na których wcześniej Gwen malowała akwarelą. Na kołdrze niepościelonego łóżka leżała zaś książka, którą dziewczyna czytała, nim do drzwi zapukał jej sąsiad. Obok, na kartonie pełniącym rolę szafki nocnej, leżała niepozorna różdżka.
– Zaczekaj tutaj, zaraz ci coś przyniosę. – Ostrożnie wyszła, pilnując, aby kot nie prześlizgnął się jej między nogami.
Gwen nawet nie brała pod uwagę, że przestraszony zwierzak w ciągu kilku chwil mógłby zrobić w jej małym pokoju duży bałagan. W końcu pewnie był na to i tak zbyt zmęczony, prawda? Ostrożnie wyszła z pomieszczenia, ruszając do kuchni, z której wzięła dwie miseczki oraz kartonik mleka i butelkę wody.
Po kilku minutach wróciła, powoli otwierając drzwi sypialni: nie chciała zrobić kotu krzywdy, jeśli ten przypadkiem siedział tuż pod nimi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wyglądało na to, że znowu miała zostać „porwana” przez osobę, która postanowiła zająć się samotnym kotem i zabrać go do siebie. Już kiedyś jej się to zdarzyło. Dopóki robiły to osoby nie mające złych zamiarów, a jedynie chcące zaopiekować się „bezpańskim” kotem jakoś się z tym godziła, to wręcz dobrze świadczyło o ludziach, że mieli w sobie dość empatii, by zająć się samotnym zwierzęciem. Mogła wtedy uważnie poobserwować zachowanie takiej osoby, bo o ludziach najwięcej mówiło nie to, jak traktowali równych sobie czy silniejszych, a to, jacy byli wobec słabszych, na przykład zwierząt.
Sama Charlie często przygarniała bezpańskie koty, by trochę je dokarmić, i myślała poważnie o tym, by jeszcze paru często ją odwiedzających dać dom na stałe; nie miała serca patrzeć, jak wałęsały się samotne i porzucone. Może ta dziewczyna także przygarnęła ją z dobroci serca? Alchemiczka niestety nie miała wglądu w jej myśli i pobudki, mogła tylko obserwować zarówno ją, jak i otoczenie, do którego została zabrana.
Siedziała w ramionach dziewczyny, która przytrzymywała ją tak, że nie mogła zeskoczyć na ziemię i uciec. Nie chciała być zabierana, ale cóż poradzić – będzie musiała później znaleźć sposób na to, by się wymknąć. Miejsce, do którego została zabrana było zwykłym londyńskim mieszkaniem, na pierwszy rzut oka wyglądającym zupełnie normalnie. Nieznajoma postanowiła zanieść ją jednak jeszcze wyżej, może w obawie przed ucieczką kotki lub jej konfliktem z sową, wspinając się po drabince do pomieszczenia, które musiało być sypialnią. Tam zamknęła klapę w podłodze, odcinając Charlie tę drogę ucieczki – w kociej postaci nie dałaby rady jej unieść. Gdyby nie to, że koty nie potrafiły wzdychać, pewnie by westchnęła. Musiała jednak wymyślić inny sposób na wydostanie się, bo przecież nie mogła tu zostać długo.
Kiedy została puszczona, zeskoczyła na ziemię i rozejrzała się po otoczeniu chaotycznie, poruszając cienkimi, białymi wąsikami. Sypialnia wyglądała całkiem przyjemnie, oświetlona świecami i pełna rysunków. Charlie dostrzegła także książkę i inne szpargały oraz... różdżkę. A więc nieznajoma wcale nie była mugolką, a czarownicą. Ale choć pewnie nie dostałaby zawału na widok kota zmieniającego się w kobietę, bo każdy czarodziej słyszał o animagach nawet jeśli byli rzadkością i nie każdy znał takiego osobiście, nadal mógłby to być pewien stres.
Miała zamiar czmychnąć, kiedy dziewczyna uchyliła klapę, by zejść, ale zanim się zreflektowała, dziewczyna wyszła tak, by nie pozwolić kotce zeskoczyć po drabince w dół. Klapa znowu się zamknęła i Charlie zaczęła niespokojnie się kręcić po sypialni, zaglądając w kąty i wskakując na okienko, by zobaczyć, jaka odległość dzieli ich od poziomu gruntu, ale ta kamienica musiała być dość wysoka i o ile z parteru mogłaby wyskoczyć, tak z tej wysokości... nie było szans.
Kiedy wyczulonymi kocimi uszami usłyszała kroki na drabince, przestała skakać po pokoju i szukać dróg ucieczki, a niczym zwyczajny kot przysiadła obok łóżka, podwijając łapki pod siebie i owijając się ogonem. Przypatrywała się dziewczynie, kiedy ta weszła z powrotem na poddasze i położyła na ziemi spodeczek z mlekiem. Przez chwilę siedziała w bezruchu, ale po kilku (jak myślała) godzinach w kocim ciele zaschło jej w pyszczku. Poza tym... normalne koty lubiły mleko, więc zbliżyła się powoli i zaczęła pić małym, różowym języczkiem.
Wyglądało na to, że żeby uciec, będzie musiała poczekać, aż dziewczyna zaśnie, a potem będzie musiała wymknąć się w ludzkiej postaci, bo jako kot nie otworzy klapy, ani tym bardziej drzwi. Póki to nie nastąpi pozostawało jej grzecznie udawać kota. Cała sytuacja miała jeden plus, nie mokła na deszczu. Poza tym dobrze było się przekonać, że nawet w tych niespokojnych czasach nadal istniały osoby gotowe na to, by pochylić się nad jednym samotnym kotem i okazać mu dobroć.
Sama Charlie często przygarniała bezpańskie koty, by trochę je dokarmić, i myślała poważnie o tym, by jeszcze paru często ją odwiedzających dać dom na stałe; nie miała serca patrzeć, jak wałęsały się samotne i porzucone. Może ta dziewczyna także przygarnęła ją z dobroci serca? Alchemiczka niestety nie miała wglądu w jej myśli i pobudki, mogła tylko obserwować zarówno ją, jak i otoczenie, do którego została zabrana.
Siedziała w ramionach dziewczyny, która przytrzymywała ją tak, że nie mogła zeskoczyć na ziemię i uciec. Nie chciała być zabierana, ale cóż poradzić – będzie musiała później znaleźć sposób na to, by się wymknąć. Miejsce, do którego została zabrana było zwykłym londyńskim mieszkaniem, na pierwszy rzut oka wyglądającym zupełnie normalnie. Nieznajoma postanowiła zanieść ją jednak jeszcze wyżej, może w obawie przed ucieczką kotki lub jej konfliktem z sową, wspinając się po drabince do pomieszczenia, które musiało być sypialnią. Tam zamknęła klapę w podłodze, odcinając Charlie tę drogę ucieczki – w kociej postaci nie dałaby rady jej unieść. Gdyby nie to, że koty nie potrafiły wzdychać, pewnie by westchnęła. Musiała jednak wymyślić inny sposób na wydostanie się, bo przecież nie mogła tu zostać długo.
Kiedy została puszczona, zeskoczyła na ziemię i rozejrzała się po otoczeniu chaotycznie, poruszając cienkimi, białymi wąsikami. Sypialnia wyglądała całkiem przyjemnie, oświetlona świecami i pełna rysunków. Charlie dostrzegła także książkę i inne szpargały oraz... różdżkę. A więc nieznajoma wcale nie była mugolką, a czarownicą. Ale choć pewnie nie dostałaby zawału na widok kota zmieniającego się w kobietę, bo każdy czarodziej słyszał o animagach nawet jeśli byli rzadkością i nie każdy znał takiego osobiście, nadal mógłby to być pewien stres.
Miała zamiar czmychnąć, kiedy dziewczyna uchyliła klapę, by zejść, ale zanim się zreflektowała, dziewczyna wyszła tak, by nie pozwolić kotce zeskoczyć po drabince w dół. Klapa znowu się zamknęła i Charlie zaczęła niespokojnie się kręcić po sypialni, zaglądając w kąty i wskakując na okienko, by zobaczyć, jaka odległość dzieli ich od poziomu gruntu, ale ta kamienica musiała być dość wysoka i o ile z parteru mogłaby wyskoczyć, tak z tej wysokości... nie było szans.
Kiedy wyczulonymi kocimi uszami usłyszała kroki na drabince, przestała skakać po pokoju i szukać dróg ucieczki, a niczym zwyczajny kot przysiadła obok łóżka, podwijając łapki pod siebie i owijając się ogonem. Przypatrywała się dziewczynie, kiedy ta weszła z powrotem na poddasze i położyła na ziemi spodeczek z mlekiem. Przez chwilę siedziała w bezruchu, ale po kilku (jak myślała) godzinach w kocim ciele zaschło jej w pyszczku. Poza tym... normalne koty lubiły mleko, więc zbliżyła się powoli i zaczęła pić małym, różowym języczkiem.
Wyglądało na to, że żeby uciec, będzie musiała poczekać, aż dziewczyna zaśnie, a potem będzie musiała wymknąć się w ludzkiej postaci, bo jako kot nie otworzy klapy, ani tym bardziej drzwi. Póki to nie nastąpi pozostawało jej grzecznie udawać kota. Cała sytuacja miała jeden plus, nie mokła na deszczu. Poza tym dobrze było się przekonać, że nawet w tych niespokojnych czasach nadal istniały osoby gotowe na to, by pochylić się nad jednym samotnym kotem i okazać mu dobroć.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Położyła przed kotem miseczki, napełniając je płynami. Jedną mlekiem, drugą wodą, mając nadzieję, że kot nie jest szczególnie głodny: nakarmi go rano. Chyba ma w lodówce jakieś nierozmrożone mięso? Przynajmniej tak się jej wydawało. Gdy wlewała białą ciecz do naczynia, zorientowała się, że ta się skończyła, co Gwen właściwie przyjęła z ulgą: nie skiśnie jej do rana.
Odłożyła butelki na komodę, po czym otworzyła jedną z szuflad. Wyciągnęła z niej kilka koców, które położyła na ziemi. Nie przeszkadzając pijącemu kotu, ułożyła z nich posłanie. Miała nadzieję, że kotek zorientuje się, że właśnie tu powinien spać. Chyba, że wybierze jej łóżko. Gwen właściwie chyba nawet ucieszyłaby się na taki obrót spraw.
Ziewając, ściągnęła kapcie i położyła się do łóżka, zakrywając się kołdrą aż po szyję. Jednocześnie chwyciła do ręki książkę i zaczęła ją czytać. Jej lekturą była powieść, którą zakupiła ostatnio na Pokątnej. Po ostatnich spotkaniach z Arturem kupiła i wspomniane przez niego „Baśnie…” i kilka innych pozycji, aby móc z nim o nich porozmawiać. Choć dopiero zaczęła tę konkretną książkę już widziała pewne różnice w stylu i podejściu do tworzenia w porównaniu do mugolskich twórców. Chyba jednak nie była w stanie wybrać, którą konwencję boli. Obydwie były po prostu zupełnie inne.
Gwen szybko się zorientowała, że chyba jednak nie potrafi skupić się na czytaniu. Bezustannie zerkała niespokojnie kątem oka na kota, zastanawiając się nad tym, czy na pewno jest mu dobrze, czy na pewno nic go nie boli i czy przypadkiem nie potrzebowałby może jednak kuwety? Nigdy nie miała kota i nie była pewna, co jest mu potrzebne, ale jednocześnie bardzo chciała, by zwierzę czuło się komfortowo. Trudno jednak w środku nocy odwiedzić sklep, aby kupić wszystkie potrzebne przedmioty.
W końcu odłożyła książkę, czując że i tak z tego spotkania z kulturą tej nocy nic więcej nie wyniknie.
– Dobranoc, kocie – szepnęła do zwierzaka, po czym sięgnęła po różdżkę i mówiąc „Nox maxima” zgasiła wszystkie światła w pomieszczeniu.
Poczuła wewnętrzną satysfakcję, którą przynosiło jej wykorzystywanie czarów do tak drobnych czynności. Gasząc światło bez wychodzenia z łóżka czuła się jak w świecie przyszłości, o których marzyło tylu niemagicznych ludzi.
Położyła głowę na poduszce, jednak długo nie potrafiła zasnąć, kręcąc się z boku na bok, nasłuchując kota i zastanawiając się, czy aby na pewno zrobiła wszystko tak, jak powinna. Czy gdyby ten zwierzak mógł mówić, byłby z niej zadowolony? Że też nigdy się o tym nie dowie!
Po dłuższej chwili jednak zmorzył ją niespokojny, płytki sen.
Odłożyła butelki na komodę, po czym otworzyła jedną z szuflad. Wyciągnęła z niej kilka koców, które położyła na ziemi. Nie przeszkadzając pijącemu kotu, ułożyła z nich posłanie. Miała nadzieję, że kotek zorientuje się, że właśnie tu powinien spać. Chyba, że wybierze jej łóżko. Gwen właściwie chyba nawet ucieszyłaby się na taki obrót spraw.
Ziewając, ściągnęła kapcie i położyła się do łóżka, zakrywając się kołdrą aż po szyję. Jednocześnie chwyciła do ręki książkę i zaczęła ją czytać. Jej lekturą była powieść, którą zakupiła ostatnio na Pokątnej. Po ostatnich spotkaniach z Arturem kupiła i wspomniane przez niego „Baśnie…” i kilka innych pozycji, aby móc z nim o nich porozmawiać. Choć dopiero zaczęła tę konkretną książkę już widziała pewne różnice w stylu i podejściu do tworzenia w porównaniu do mugolskich twórców. Chyba jednak nie była w stanie wybrać, którą konwencję boli. Obydwie były po prostu zupełnie inne.
Gwen szybko się zorientowała, że chyba jednak nie potrafi skupić się na czytaniu. Bezustannie zerkała niespokojnie kątem oka na kota, zastanawiając się nad tym, czy na pewno jest mu dobrze, czy na pewno nic go nie boli i czy przypadkiem nie potrzebowałby może jednak kuwety? Nigdy nie miała kota i nie była pewna, co jest mu potrzebne, ale jednocześnie bardzo chciała, by zwierzę czuło się komfortowo. Trudno jednak w środku nocy odwiedzić sklep, aby kupić wszystkie potrzebne przedmioty.
W końcu odłożyła książkę, czując że i tak z tego spotkania z kulturą tej nocy nic więcej nie wyniknie.
– Dobranoc, kocie – szepnęła do zwierzaka, po czym sięgnęła po różdżkę i mówiąc „Nox maxima” zgasiła wszystkie światła w pomieszczeniu.
Poczuła wewnętrzną satysfakcję, którą przynosiło jej wykorzystywanie czarów do tak drobnych czynności. Gasząc światło bez wychodzenia z łóżka czuła się jak w świecie przyszłości, o których marzyło tylu niemagicznych ludzi.
Położyła głowę na poduszce, jednak długo nie potrafiła zasnąć, kręcąc się z boku na bok, nasłuchując kota i zastanawiając się, czy aby na pewno zrobiła wszystko tak, jak powinna. Czy gdyby ten zwierzak mógł mówić, byłby z niej zadowolony? Że też nigdy się o tym nie dowie!
Po dłuższej chwili jednak zmorzył ją niespokojny, płytki sen.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie napiła się mleczka i wody, zachowując się przy tym jak typowy kot. Zastanawiała się, ile będzie musiała czekać, aż dziewczyna zaśnie wystarczająco mocno, żeby mogła stąd uciec. Było prawdopodobnie nawet później niż myślała, że jest, naprawdę straciła po przemianie poczucie czasu i trochę za długo zabawiła na mieście.
Pozostawało jej czekać. Na wszelkie słowa dziewczyny w żaden sposób nie mogła odpowiedzieć, ale przyglądała się jej zachowaniu, mając wrażenie, że miała do czynienia z dobrą, wrażliwą osobą. Przynajmniej na tyle, ile mogła dostrzec podczas tych chwil spędzonych w jej mieszkaniu jako kot.
Po napojeniu się usiadła na posłaniu z koców, które przygotowała jej dziewczyna i utkwiła w niej wzrok, jak to często robiły prawdziwe koty, jednak Charlie obserwowała ją z zupełnie innych względów – czekając, aż ta pójdzie spać. Dziewczyna czytała książkę, i alchemiczka nie miała pojęcia, ile jej z tym zejdzie, bo sama nieraz lubiła czytać do późnych godzin, ale w końcu odłożyła książkę i pogasiła światła. Jako kot Charlene widziała jednak w ciemności całkiem dobrze, więc nie miała większych problemów z dostrzeganiem otoczenia.
Ale musiała dla pewności odczekać, żeby dziewczyna na pewno zasnęła, i to wystarczająco twardo, by nie obudzić się na dźwięk podnoszonej klapy. W pogrążonym w ciszy i ciemności pokoju nadal ją obserwowała i wsłuchiwała się w jej oddech, próbując wyłapać tę zmianę między jawą a snem, choć wyglądało na to, że dziewczyna długo nie mogła zasnąć, wiercąc się w pościeli. Alchemiczka musiała czekać, w międzyczasie sama na krótki moment przysnęła, bo kocie ciało rządziło się swoimi prawami i miało większe zapotrzebowanie na sen niż ludzkie. Później jednak znowu otworzyła oczy; wydawało jej się, że dziewczyna już się nie kręciła i oddychała inaczej. Spała? Kotka bezszelestnie podniosła się z posłania i podeszła bliżej, uważnie obserwując rudowłosą i upewniając się, czy nie obudzą jej ruchy kota w pobliżu. W kocim ciele stąpała po podłodze niezwykle ostrożnie i równie cichutko mogła zbliżyć się do łóżka, nasłuchując dźwięków i próbując wybadać, czy nieznajoma rzeczywiście już śpi.
Nie była stuprocentowo pewna, jak głęboki jest jej sen, ale nie mogła tu siedzieć do rana i czekać aż dziewczyna opuści mieszkanie, przecież czekał ją kolejny dzień pracy. Zbliżyła się do klapy, ale kocimi łapkami nie była w stanie jej podnieść, zębami też nie. Jej zwierzęce ciało było bardzo zwinne, ale nie silne, nie posiadała też przeciwstawnych kciuków i chwytnych łap.
Chcąc ją otworzyć, musiała się zmienić, co też zrobiła. Przemiana na szczęście była bardzo cicha, nie towarzyszył jej żaden trzask, jak podczas teleportacji. Kocie ciało powiększyło się, sierść zapadła w skórę, zniknęły uszy i ogon – i po chwili przed klapą klęczała Charlie w swojej ludzkiej formie. Niestety w tym ciele nie widziała w ciemności, ale rozejrzała się pospiesznie, by upewnić się, czy dziewczyna się nie poruszyła – bo wtedy musiałaby szybko znowu się przemienić. Przez chwilę klęczała w bezruchu, nasłuchując, po czym ostrożnie wymacała dłońmi klapę i bardzo powoli, starając się robić to jak najciszej, podniosła ją, mając nadzieję, że ciche skrzypnięcie drewna i zawiasów nie obudzi nieznajomej.
Następnie Charlie obróciła się i zaczęła schodzić po schodkach, odwrócona przodem do drabinki, by móc się jej przytrzymywać. Musiała uciec z tego mieszkania bez budzenia podejrzeń i straszenia dziewczyny – bo widok obcej kobiety z pewnością zrodziłby wiele pytań i wątpliwości, a nie chciała zostać uznana za jakąś złodziejkę czy kogoś w tym rodzaju.
Pozostawało jej czekać. Na wszelkie słowa dziewczyny w żaden sposób nie mogła odpowiedzieć, ale przyglądała się jej zachowaniu, mając wrażenie, że miała do czynienia z dobrą, wrażliwą osobą. Przynajmniej na tyle, ile mogła dostrzec podczas tych chwil spędzonych w jej mieszkaniu jako kot.
Po napojeniu się usiadła na posłaniu z koców, które przygotowała jej dziewczyna i utkwiła w niej wzrok, jak to często robiły prawdziwe koty, jednak Charlie obserwowała ją z zupełnie innych względów – czekając, aż ta pójdzie spać. Dziewczyna czytała książkę, i alchemiczka nie miała pojęcia, ile jej z tym zejdzie, bo sama nieraz lubiła czytać do późnych godzin, ale w końcu odłożyła książkę i pogasiła światła. Jako kot Charlene widziała jednak w ciemności całkiem dobrze, więc nie miała większych problemów z dostrzeganiem otoczenia.
Ale musiała dla pewności odczekać, żeby dziewczyna na pewno zasnęła, i to wystarczająco twardo, by nie obudzić się na dźwięk podnoszonej klapy. W pogrążonym w ciszy i ciemności pokoju nadal ją obserwowała i wsłuchiwała się w jej oddech, próbując wyłapać tę zmianę między jawą a snem, choć wyglądało na to, że dziewczyna długo nie mogła zasnąć, wiercąc się w pościeli. Alchemiczka musiała czekać, w międzyczasie sama na krótki moment przysnęła, bo kocie ciało rządziło się swoimi prawami i miało większe zapotrzebowanie na sen niż ludzkie. Później jednak znowu otworzyła oczy; wydawało jej się, że dziewczyna już się nie kręciła i oddychała inaczej. Spała? Kotka bezszelestnie podniosła się z posłania i podeszła bliżej, uważnie obserwując rudowłosą i upewniając się, czy nie obudzą jej ruchy kota w pobliżu. W kocim ciele stąpała po podłodze niezwykle ostrożnie i równie cichutko mogła zbliżyć się do łóżka, nasłuchując dźwięków i próbując wybadać, czy nieznajoma rzeczywiście już śpi.
Nie była stuprocentowo pewna, jak głęboki jest jej sen, ale nie mogła tu siedzieć do rana i czekać aż dziewczyna opuści mieszkanie, przecież czekał ją kolejny dzień pracy. Zbliżyła się do klapy, ale kocimi łapkami nie była w stanie jej podnieść, zębami też nie. Jej zwierzęce ciało było bardzo zwinne, ale nie silne, nie posiadała też przeciwstawnych kciuków i chwytnych łap.
Chcąc ją otworzyć, musiała się zmienić, co też zrobiła. Przemiana na szczęście była bardzo cicha, nie towarzyszył jej żaden trzask, jak podczas teleportacji. Kocie ciało powiększyło się, sierść zapadła w skórę, zniknęły uszy i ogon – i po chwili przed klapą klęczała Charlie w swojej ludzkiej formie. Niestety w tym ciele nie widziała w ciemności, ale rozejrzała się pospiesznie, by upewnić się, czy dziewczyna się nie poruszyła – bo wtedy musiałaby szybko znowu się przemienić. Przez chwilę klęczała w bezruchu, nasłuchując, po czym ostrożnie wymacała dłońmi klapę i bardzo powoli, starając się robić to jak najciszej, podniosła ją, mając nadzieję, że ciche skrzypnięcie drewna i zawiasów nie obudzi nieznajomej.
Następnie Charlie obróciła się i zaczęła schodzić po schodkach, odwrócona przodem do drabinki, by móc się jej przytrzymywać. Musiała uciec z tego mieszkania bez budzenia podejrzeń i straszenia dziewczyny – bo widok obcej kobiety z pewnością zrodziłby wiele pytań i wątpliwości, a nie chciała zostać uznana za jakąś złodziejkę czy kogoś w tym rodzaju.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie śniła słodkich snów. Była zbyt przejęta, aby tej nocy zapaść w głęboki sen. Wprawie jej marzeniom sennym daleko było do koszmarów, które mogły ją prędko przebudzić, ale panowało w nich uczucie niepokoju. To właśnie przez nie puls dziewczyny był przyśpieszony mimo że już dawno wpadła w objęcia Morfeusza.
Delikatna i wrażliwa Gwen przeżywała przybycie kota świadomie i podświadomie; jej umysł we śnie przywoływał obrazy związane z tymi zwierzętami. Wytykał błędy, jakie mogła kiedykolwiek zrobić w ich towarzystwie. I rzeczy, których nie zrobiła, a przecież mogłaby, gdyby tylko spóźniła się do pracy, nie poszła na zajęcia, nie kupiła dla matki mąki po którą została wysłana… To były krótkie, męczące wizje, których dziewczyna nie miała pamiętać, gdy się przebudzi, choć poczucie niepokoju miało jej towarzyszyć.
Jej dość płytki sen został zakłócony, gdy do jej uszu dobiegły ciche, ale wyraźnie dźwięki otwieranej klapy docierające z sąsiedniego pomieszczenia. Mruknęła coś cicho w poduszkę, stopniowo się przebudzając, jednak jej ciało potrzebowało dłuższej chwili, aby dotarło do niej, że coś jest nie tak. Być może spała na strychu, ale dźwięk nie docierał przecież z dachu. Czy coś się działo z Vardą? A może z kotem? Kot poluje na Vardę?!
Zerwała się jak poparzona, biorąc głęboki wdech. Jej ręka odruchowo zaczęła szukać różdżki, którą malarka nocą z powodzeniem wykorzystywała jako latarkę.
– Lumos – szepnęła i nie czekając ani chwili, zerwała się z materaca.
Szła nieco chwiejnym krokiem: za szybko się podniosła, poza tym zaledwie przed chwilą się obudziła i jej ciało nie doszło jeszcze do siebie. Prędko jednak dotarło do niej, że coś jest nie tak: w świetle różdżki zauważyła, że klapa w podłodze była otwarta, a przecież na pewno ją zamykała. Kot przecież sam by jej nie otworzył, ale i jego nie widziała.
Nie miała nic na nogach. Pod stopami czuła gwoździe wystające z desek stanowiących podłogę jej pracowni.
Gdy dotarła do klapy, zamarła. Jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Światło bijące z jej różdżki oświetlało od góry jasnowłosą kobietę, która w zimnym blasku wyglądała jak istota wyjęta z koszmaru.
Gwen wciągnęła głośno powietrze, robiąc krok do tyłu i przewracając się o własne stopy. Dziesięciocalowa, grabowa różdżka wypadła jej z ręku, upadając na podłogę, gasnąc.
Czy ona śniła? Miała wrażenie, że tak: przecież to nie możliwe, aby do jej domu, w środku nocy, ktokolwiek się zakradł, prawda? Kto mógłby szukać czegokolwiek w lokum nieszczególnie zamożnej, nieznanej malarki? Tylko senny koszmar wydawał się tu odpowiednim wytłumaczeniem.
Delikatna i wrażliwa Gwen przeżywała przybycie kota świadomie i podświadomie; jej umysł we śnie przywoływał obrazy związane z tymi zwierzętami. Wytykał błędy, jakie mogła kiedykolwiek zrobić w ich towarzystwie. I rzeczy, których nie zrobiła, a przecież mogłaby, gdyby tylko spóźniła się do pracy, nie poszła na zajęcia, nie kupiła dla matki mąki po którą została wysłana… To były krótkie, męczące wizje, których dziewczyna nie miała pamiętać, gdy się przebudzi, choć poczucie niepokoju miało jej towarzyszyć.
Jej dość płytki sen został zakłócony, gdy do jej uszu dobiegły ciche, ale wyraźnie dźwięki otwieranej klapy docierające z sąsiedniego pomieszczenia. Mruknęła coś cicho w poduszkę, stopniowo się przebudzając, jednak jej ciało potrzebowało dłuższej chwili, aby dotarło do niej, że coś jest nie tak. Być może spała na strychu, ale dźwięk nie docierał przecież z dachu. Czy coś się działo z Vardą? A może z kotem? Kot poluje na Vardę?!
Zerwała się jak poparzona, biorąc głęboki wdech. Jej ręka odruchowo zaczęła szukać różdżki, którą malarka nocą z powodzeniem wykorzystywała jako latarkę.
– Lumos – szepnęła i nie czekając ani chwili, zerwała się z materaca.
Szła nieco chwiejnym krokiem: za szybko się podniosła, poza tym zaledwie przed chwilą się obudziła i jej ciało nie doszło jeszcze do siebie. Prędko jednak dotarło do niej, że coś jest nie tak: w świetle różdżki zauważyła, że klapa w podłodze była otwarta, a przecież na pewno ją zamykała. Kot przecież sam by jej nie otworzył, ale i jego nie widziała.
Nie miała nic na nogach. Pod stopami czuła gwoździe wystające z desek stanowiących podłogę jej pracowni.
Gdy dotarła do klapy, zamarła. Jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Światło bijące z jej różdżki oświetlało od góry jasnowłosą kobietę, która w zimnym blasku wyglądała jak istota wyjęta z koszmaru.
Gwen wciągnęła głośno powietrze, robiąc krok do tyłu i przewracając się o własne stopy. Dziesięciocalowa, grabowa różdżka wypadła jej z ręku, upadając na podłogę, gasnąc.
Czy ona śniła? Miała wrażenie, że tak: przecież to nie możliwe, aby do jej domu, w środku nocy, ktokolwiek się zakradł, prawda? Kto mógłby szukać czegokolwiek w lokum nieszczególnie zamożnej, nieznanej malarki? Tylko senny koszmar wydawał się tu odpowiednim wytłumaczeniem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie lubiła zmieniać się w kotkę i poznawać świat z punktu widzenia zwierzęcia, zawsze było to ciekawe i odprężające, ale parę razy zdarzały się i takie sytuacje, kiedy ktoś uznawał ją za bezpańskiego kota i zabierał do swojego domu, z którego potem musiała próbować uciec. Przecież nie zamierzała zostać niczyim zwierzakiem na stałe, miała swoje życie, do którego musiała powrócić i to szybko.
Czekanie na zaśnięcie dziewczyny dłużyło jej się nieznośnie, ale to było najlepsze wyjście. Charlie naprawdę nie chciała jej straszyć czy denerwować, zależało jej na tym, żeby zniknąć stąd szybko i bez stresowania nieznajomej, choć pewnie i tak ta rano miała się zastanawiać, gdzie podział się bury kot, którego wieczorem zabrała do mieszkania.
Kiedy rudowłosa wreszcie zasnęła, jak jej się wydawało, ostrożnie obeszła sypialnię, by zatrzymać się przy klapie i tam po cichutku przemienić, co niestety było konieczne do otwarcia klapy, bo jako kot nie była w stanie tego zrobić. Zachowywała ostrożność i starała się nie zdradzać żadnymi dźwiękami, choć nie mogła uniknąć tego, że klapa i tak zaskrzypiała, kiedy powoli ją podnosiła. Także po drabince schodziła bardzo cicho i ostrożnie, stopień po stopniu posuwając się na dół. W tym ciele nie widziała w ciemności, a że nie znała tych stopni, powoli opuszczała nogi, dopóki nie natrafiała na podpórkę. Nie chciała po ciemku spaść ani skręcić sobie kostki, bo dźwięki na pewno obudziłyby dziewczynę.
Jeden ze stopni skrzypnął jednak pod jej stopą. Zamarła w bezruchu, trzymając się dłońmi brzegów drabinki, a jej stopa zastygła na stopniu; przez moment bała się nią poruszyć, żeby nie wywołać jeszcze głośniejszego dźwięku, tym bardziej, że sama usłyszała odgłosy dobiegające z góry, od strony sypialni – co, jeśli dziewczyna się obudziła? Wyraźnie usłyszała zbliżające się kroki, ale stojąc w połowie schodków nie mogła się przemienić, bo jej kocie ciało spadłoby między szczeblami na podłogę. Żeby to zrobić, musiała zejść na dół, więc już nie bacząc na dźwięki zaczęła schodzić szybciej, mając nadzieję, że zdąży się zmienić zanim dziewczyna ją zobaczy. Od podłogi dzielił ją już tylko jeden stopień, kiedy z góry padł na nią niemal oślepiający blask światła. Mimo to odruchowo uniosła głowę, by się upewnić, czy dziewczyna ją widzi. Widziała. Ich spojrzenia się spotkały, Charlie mogła wyraźnie dostrzec bladą twarz otoczoną potarganymi, rudymi włosami. Dziewczyna mogła zauważyć i ją – szczupłą sylwetkę z blond włosami zaplecionymi w warkocz i oczami o identycznym kolorze jak oczy burego kota.
Charlie była tak bardzo zawstydzona tym, że została nakryta zanim zdążyła się zmienić, że nie wiedziała, co powiedzieć. Jak się wytłumaczyć i wyjaśnić, że nie jest żadną włamywaczką i absolutnie nie ma złych zamiarów? Światło nagle zgasło, jakby dziewczyna ze strachu upuściła różdżkę, i znowu zapadła ciemność. Charlie mogła się teraz zmienić i umknąć w jakiś kąt mieszkania, może do rana dziewczyna uznałaby, że to jakaś halucynacja zamroczonego snem umysłu, ale jednak... nie zrobiła tego.
- Ja się wytłumaczę! – rzuciła w ciemność. – Proszę, nie rzucaj na mnie żadnych zaklęć. Nie jestem złodziejką ani nikim w tym rodzaju, nic ci nie zrobię! Obiecuję! – krzyknęła, obawiając się, że wystraszona dziewczyna może spróbować czymś w nią miotnąć, a tego Charlie zdecydowanie nie chciała.
Czekanie na zaśnięcie dziewczyny dłużyło jej się nieznośnie, ale to było najlepsze wyjście. Charlie naprawdę nie chciała jej straszyć czy denerwować, zależało jej na tym, żeby zniknąć stąd szybko i bez stresowania nieznajomej, choć pewnie i tak ta rano miała się zastanawiać, gdzie podział się bury kot, którego wieczorem zabrała do mieszkania.
Kiedy rudowłosa wreszcie zasnęła, jak jej się wydawało, ostrożnie obeszła sypialnię, by zatrzymać się przy klapie i tam po cichutku przemienić, co niestety było konieczne do otwarcia klapy, bo jako kot nie była w stanie tego zrobić. Zachowywała ostrożność i starała się nie zdradzać żadnymi dźwiękami, choć nie mogła uniknąć tego, że klapa i tak zaskrzypiała, kiedy powoli ją podnosiła. Także po drabince schodziła bardzo cicho i ostrożnie, stopień po stopniu posuwając się na dół. W tym ciele nie widziała w ciemności, a że nie znała tych stopni, powoli opuszczała nogi, dopóki nie natrafiała na podpórkę. Nie chciała po ciemku spaść ani skręcić sobie kostki, bo dźwięki na pewno obudziłyby dziewczynę.
Jeden ze stopni skrzypnął jednak pod jej stopą. Zamarła w bezruchu, trzymając się dłońmi brzegów drabinki, a jej stopa zastygła na stopniu; przez moment bała się nią poruszyć, żeby nie wywołać jeszcze głośniejszego dźwięku, tym bardziej, że sama usłyszała odgłosy dobiegające z góry, od strony sypialni – co, jeśli dziewczyna się obudziła? Wyraźnie usłyszała zbliżające się kroki, ale stojąc w połowie schodków nie mogła się przemienić, bo jej kocie ciało spadłoby między szczeblami na podłogę. Żeby to zrobić, musiała zejść na dół, więc już nie bacząc na dźwięki zaczęła schodzić szybciej, mając nadzieję, że zdąży się zmienić zanim dziewczyna ją zobaczy. Od podłogi dzielił ją już tylko jeden stopień, kiedy z góry padł na nią niemal oślepiający blask światła. Mimo to odruchowo uniosła głowę, by się upewnić, czy dziewczyna ją widzi. Widziała. Ich spojrzenia się spotkały, Charlie mogła wyraźnie dostrzec bladą twarz otoczoną potarganymi, rudymi włosami. Dziewczyna mogła zauważyć i ją – szczupłą sylwetkę z blond włosami zaplecionymi w warkocz i oczami o identycznym kolorze jak oczy burego kota.
Charlie była tak bardzo zawstydzona tym, że została nakryta zanim zdążyła się zmienić, że nie wiedziała, co powiedzieć. Jak się wytłumaczyć i wyjaśnić, że nie jest żadną włamywaczką i absolutnie nie ma złych zamiarów? Światło nagle zgasło, jakby dziewczyna ze strachu upuściła różdżkę, i znowu zapadła ciemność. Charlie mogła się teraz zmienić i umknąć w jakiś kąt mieszkania, może do rana dziewczyna uznałaby, że to jakaś halucynacja zamroczonego snem umysłu, ale jednak... nie zrobiła tego.
- Ja się wytłumaczę! – rzuciła w ciemność. – Proszę, nie rzucaj na mnie żadnych zaklęć. Nie jestem złodziejką ani nikim w tym rodzaju, nic ci nie zrobię! Obiecuję! – krzyknęła, obawiając się, że wystraszona dziewczyna może spróbować czymś w nią miotnąć, a tego Charlie zdecydowanie nie chciała.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Ostatnią rzeczą, o której pomyślałaby Gwen było wykorzystywanie czarów do walki z napastnikiem, przynajmniej w tej konkretnej sytuacji, gdy przestraszona i wciąż nie w pełni obudzona siedziała na podłodze. Po pierwsze, jej pierwszym odruchem była raczej ucieczka i próba poinformowania o napaści policji, bądź sąsiadów. Po drugie, jej pamięć do czarów nie była przecież najlepsza, zwłaszcza w sytuacji stresowej, więc w tej chwili i tak miała pustkę w głowie. Co innego czarować na zajęciach i zdawać egzaminy w kontrolowanych warunkach, a co innego atakować kogoś nagle i niespodziewanie. Gwen nigdy w życiu tego nie robiła.
Siedząc na podłodze, nawet nie próbowała więc sięgnąć po różdżkę. W tej chwili to był dla malarki tylko kawałek świecącego drewna. Nie widziała w nim ratunku z zaistniałej sytuacji.
Cofała się, siedząc; czuła, jak nierówne drewno znajdujące się na podłodze zahacza o jej piżamę. Potrzebowała chwili, aby dotarło do niej, co dokładnie usłyszała. Wzięła kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić swoje dudniące serce.
Po tym czasie zaczęło jednak docierać do niej, że w korytarzu na dole znajduje się kobieta, wyraźnie też nieco przestraszona zaistniałą sytuacją. Zdziwiło ją jednak stwierdzenie związane z zaklęciami. Gwen, marszcząc brwi, zaczęła szukać dłonią różdżki, starając się nie wpaść do dziury w podłodze, jednocześnie pytając:
– Skąd wiesz, że znam zaklęcia?
W końcu nic w jej domu nie wskazywało na to, że malarka potrafiła czarować. Ruszające się obrazy były dokładnie zakryte, a z magicznych przedmiotów posiadała tylko różdżkę, którą cały czas była obok niej.
Dłoń malarki natrafiła na różdżkę. Gwen zapaliła ją ponownie cichym „lumos”, znów oświetlając dziurę w podłodze. Tym razem, wiedząc już czego może się tam spodziewać, nie odskoczyła. Zobaczyła młodą kobietę o jasnych włosach i całkiem ładnej aparycji. Z resztą, dla Gwen praktycznie każdy był na swój sposób „ładny”. Nie było żadnym zaskoczeniem, że taka myśl pojawiła się w jej głowie. W każdym razie malarka zdecydowanie nie znała kobiety. A przynajmniej nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek się spotkały.
Tylko skąd ta nieznajoma wiedziała, że malarka potrafi czarować? Przez ułamki sekund jej umysł podsuwał jej różne opcje związane z ewentualnymi odpowiedziami. Dziewczyna zarzekała, że nie jest złodziejką, a raczej ufna (choć cały czas dość wystraszona Gwen) nie miała zamiaru tego kwestionować, dopóki nie dowie się więcej. Ale może w takim razie…
– Szpiegujesz mnie? – spytała z wyrzutem w głowie. Jej brwi cały czas były zmarszczone.
Przy okazji rudowłosa znów przypomniała sobie o kocie. Odkąd wstała z materaca nigdzie go nie widziała. Przecież zwierzę powinno wydać z siebie jakikolwiek dźwięk przy tego typu sytuacji. Albo mignąć gdzież z boku, próbując zobaczyć, co się dzieje.
– I widziałaś gdzieś tu może kota? – wyrwało jej się.
Siedząc na podłodze, nawet nie próbowała więc sięgnąć po różdżkę. W tej chwili to był dla malarki tylko kawałek świecącego drewna. Nie widziała w nim ratunku z zaistniałej sytuacji.
Cofała się, siedząc; czuła, jak nierówne drewno znajdujące się na podłodze zahacza o jej piżamę. Potrzebowała chwili, aby dotarło do niej, co dokładnie usłyszała. Wzięła kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić swoje dudniące serce.
Po tym czasie zaczęło jednak docierać do niej, że w korytarzu na dole znajduje się kobieta, wyraźnie też nieco przestraszona zaistniałą sytuacją. Zdziwiło ją jednak stwierdzenie związane z zaklęciami. Gwen, marszcząc brwi, zaczęła szukać dłonią różdżki, starając się nie wpaść do dziury w podłodze, jednocześnie pytając:
– Skąd wiesz, że znam zaklęcia?
W końcu nic w jej domu nie wskazywało na to, że malarka potrafiła czarować. Ruszające się obrazy były dokładnie zakryte, a z magicznych przedmiotów posiadała tylko różdżkę, którą cały czas była obok niej.
Dłoń malarki natrafiła na różdżkę. Gwen zapaliła ją ponownie cichym „lumos”, znów oświetlając dziurę w podłodze. Tym razem, wiedząc już czego może się tam spodziewać, nie odskoczyła. Zobaczyła młodą kobietę o jasnych włosach i całkiem ładnej aparycji. Z resztą, dla Gwen praktycznie każdy był na swój sposób „ładny”. Nie było żadnym zaskoczeniem, że taka myśl pojawiła się w jej głowie. W każdym razie malarka zdecydowanie nie znała kobiety. A przynajmniej nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek się spotkały.
Tylko skąd ta nieznajoma wiedziała, że malarka potrafi czarować? Przez ułamki sekund jej umysł podsuwał jej różne opcje związane z ewentualnymi odpowiedziami. Dziewczyna zarzekała, że nie jest złodziejką, a raczej ufna (choć cały czas dość wystraszona Gwen) nie miała zamiaru tego kwestionować, dopóki nie dowie się więcej. Ale może w takim razie…
– Szpiegujesz mnie? – spytała z wyrzutem w głowie. Jej brwi cały czas były zmarszczone.
Przy okazji rudowłosa znów przypomniała sobie o kocie. Odkąd wstała z materaca nigdzie go nie widziała. Przecież zwierzę powinno wydać z siebie jakikolwiek dźwięk przy tego typu sytuacji. Albo mignąć gdzież z boku, próbując zobaczyć, co się dzieje.
– I widziałaś gdzieś tu może kota? – wyrwało jej się.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie była osobą z natury pokojowo nastawioną i nie zdecydowałaby się na atak jako pierwsza, traktowałaby to jako najwyższą konieczność z bardzo prostych względów: działanie anomalii, które mogłyby zrobić krzywdę im obu oraz własne nędzne umiejętności w urokach i obronie. Poza tym ta dziewczyna nie wyglądała na niebezpieczną, więc Charlie nawet nie przyszło do głowy sięgnięcie po różdżkę i miotnięcie czymkolwiek, dopóki nie zostałaby zmuszona na przykład do obrony przed mknącym w jej stronę urokiem. Wyglądało na to, że nieznajoma się bała – ale kto w tych czasach by się nie bał, zastając w nocy w swoim mieszkaniu obcą osobę? Sama Charlie też w pierwszej chwili była tak zaskoczona, że zamarła u dołu schodków, zbyt zdziwiona, by się poruszyć lub coś powiedzieć. Dopiero po chwili uniosła lekko ręce, pokazując że nic w nich nie ma, i odezwała się. Wiedziała, że dziewczyna jest czarownicą, bo będąc kotem widziała na jej szafce różdżkę. W Londynie mieszkało wcale nie tak mało czarodziejów, ale nadal zadziwiało ją to, że trafiła do akurat jednej z nich, co z jednej strony stanowiło ułatwienie, a z drugiej komplikację. Jednocześnie intensywnie myślała nad tym, jak tu się wytłumaczyć. Niecodziennie znajdowała się w takiej sytuacji, że musiała tłumaczyć się obcej osobie, co robi nocą w jej mieszkaniu. Na co dzień takich rzeczy nie robiła, była uczciwą alchemiczką poświęcającą większość czasu pracy i nauce.
Kiedy światło znowu się zapaliło, mogła przyjrzeć się twarzy dziewczyny, wyglądającej na parę lat młodszą od niej, prawdopodobnie niedawno skończyła Hogwart i wyglądało na to, że mieszka samotnie w wielkim mieście. Nie pamiętała jej jednak, więc zapewne nie były w tym samym domu; byłą Krukonkę kojarzyłaby przynajmniej mgliście z pokoju wspólnego, ale młodszych uczniów z innych domów raczej nie znała. W szkole większość wolnego czasu poświęcała nauce i choć nie stroniła od znajomości, w większości w gronie jej bliższych kolegów i koleżanek znajdowali się rówieśnicy, inni Krukoni bądź stali bywalcy biblioteki. Nawet jeśli kiedyś gdzieś widziała ją na szkolnym korytarzu, nie pamiętała tego. Nie kojarzyła jej też z Munga. Nie potrafiła dopasować do tej twarzy żadnej konkretnej osoby ani nazwiska.
- Nie, oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym to robić? Nawet się nie znamy – zapewniła na pytanie o szpiegowaniu. Jako kot potrafiłaby to robić, ale po co miałaby obserwować zupełnie sobie nieznaną dziewczynę, o której magiczności i tak dowiedziała się dopiero w jej mieszkaniu, po zobaczeniu różdżki? – Trafiłam tu przez przypadek i zupełnie nieplanowanie. Jak by to powiedzieć... Sama mnie tu sprowadziłaś – zaczęła; jakkolwiek dziwacznie to brzmiało, była to najprawdziwsza prawda. Zakłopotała się jednak, a na bladych policzkach pojawił się lekki rumieniec. Dziewczyna po chwili zapytała o kota. – Och, nadal tu jest. Tak, wiem że to zabrzmi dziwnie, ale... ten kot to ja. Porwałaś mnie z klatki schodowej – dodała po chwili, wciąż patrząc w górę, na widoczną przez klapę w suficie dziewczynę. Uwierzy jej, czy uzna ją za wariatkę? Charlie w razie czego mogła zademonstrować, że mówi prawdę, ale póki co stała w tym samym miejscu, patrząc w górę i czując się bardzo dziwnie.
Kiedy światło znowu się zapaliło, mogła przyjrzeć się twarzy dziewczyny, wyglądającej na parę lat młodszą od niej, prawdopodobnie niedawno skończyła Hogwart i wyglądało na to, że mieszka samotnie w wielkim mieście. Nie pamiętała jej jednak, więc zapewne nie były w tym samym domu; byłą Krukonkę kojarzyłaby przynajmniej mgliście z pokoju wspólnego, ale młodszych uczniów z innych domów raczej nie znała. W szkole większość wolnego czasu poświęcała nauce i choć nie stroniła od znajomości, w większości w gronie jej bliższych kolegów i koleżanek znajdowali się rówieśnicy, inni Krukoni bądź stali bywalcy biblioteki. Nawet jeśli kiedyś gdzieś widziała ją na szkolnym korytarzu, nie pamiętała tego. Nie kojarzyła jej też z Munga. Nie potrafiła dopasować do tej twarzy żadnej konkretnej osoby ani nazwiska.
- Nie, oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym to robić? Nawet się nie znamy – zapewniła na pytanie o szpiegowaniu. Jako kot potrafiłaby to robić, ale po co miałaby obserwować zupełnie sobie nieznaną dziewczynę, o której magiczności i tak dowiedziała się dopiero w jej mieszkaniu, po zobaczeniu różdżki? – Trafiłam tu przez przypadek i zupełnie nieplanowanie. Jak by to powiedzieć... Sama mnie tu sprowadziłaś – zaczęła; jakkolwiek dziwacznie to brzmiało, była to najprawdziwsza prawda. Zakłopotała się jednak, a na bladych policzkach pojawił się lekki rumieniec. Dziewczyna po chwili zapytała o kota. – Och, nadal tu jest. Tak, wiem że to zabrzmi dziwnie, ale... ten kot to ja. Porwałaś mnie z klatki schodowej – dodała po chwili, wciąż patrząc w górę, na widoczną przez klapę w suficie dziewczynę. Uwierzy jej, czy uzna ją za wariatkę? Charlie w razie czego mogła zademonstrować, że mówi prawdę, ale póki co stała w tym samym miejscu, patrząc w górę i czując się bardzo dziwnie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gwen raczej nie miała pojęcia, czemu ktokolwiek miałby ją śledzić. Co prawda umysł podsyłał jej różne scenariusze, ale wszystkie były po prostu absurdalne. W końcu po co ktoś miałby próbować poznać techniki malarskie nieznanej twórczyni? A ci, którym nie podobał się jej status krwi raczej nie patyczkowaliby się i nie próbowali jej śledzić. Malarka za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak nieprzyjemni byli niektórzy uczniowie Hogwartu i musiałaby być głupia, aby wierzyć, by każdy z nich wyrósł z takich zachowań.
Mimo to w środku nocy, przy zapewnieniach Charlie dotyczących tego, że nie jest złodziejką, to wydało się Gwen najbardziej prawdopodobne. Innych powodów, dla których nieznajoma mogłaby odwiedzić jej mieszkanie po prostu nie widziała.
– Mógł cię nasłać jakiś inny artysta – rzuciła w stronę kobiety, bez szczególnego przekonania. Niemniej, zawsze była przecież na coś takiego szansa. Artystyczna bohema miewała różne dziwne pomysły (należąca do niej Gwen nie była w tym przypadku wyjątkiem) i kto wie, może ktoś uznał, że wynajęcie szpiega byłoby doskonałym pomysłem.
Słysząc odpowiedź nieznajomej, na twarzy malarki pojawiło się nie małe zdziwienie. Jak ją sprowadziła? Dopiero, gdy Charlie kontynuowała wypowiedź, do malarki stopniowo zaczynało docierać, co się stało.
– Kot… to ty? Niby jak? – Słowa nieznajomej nie brzmiały w pełni przekonująco.
Co prawda o animagach słyszała na zajęciach i nawet marzyła swego czasu o tym, by sama móc zmieniać się w rudą wiewiórkę z puszystym ogonkiem, albo kolorowego ptaka, który mógłby zachwycać wszystkich wokół, ale nie myślała raczej o ich istnieniu teraz, w dorosłym życiu. Animagowie wydawali się jej szkolną bajką. Czymś, o czym mówią wszyscy, ale w praktyce nikt tego nie używa lub nie potrafi. Nigdy w końcu nie spotkała kogoś z takimi umiejętnościami na żywo. Dlatego gdy usłyszała te słowa od nieznajomej, potrzebowała dłuższej chwili, aby dotarło do niej, w jaki sposób jej kot mógłby być w praktyce tą jasnowłosą kobietą, która stała tuż pod nią, wyraźnie nie mniej przestraszona od Gwen.
Gdy fakt istnienia animagii w końcu dotarł do umysłu malarki, ta wydała z siebie cichy dźwięk zrozumienia. Zadziwione „Ah!” przecięło panującą wokół ciszę.
– Jak porwałam! Skąd mogłam wiedzieć, że… że nie jesteś kotem? – spytała. W jej głosie właściwie nie brzmiał już strach, a zdziwienie całą tą sytuacją. Och, animagowie powinni się jakoś odznaczać! Przecież mogła zrobić kobiecie krzywdę, albo przysporzyć jej innych poważniejszych kłopotów, a tego w żadnym razie nie chciała.
Powoli zaczęła myśleć nad tym, że w takim razie chyba warto byłoby zaprosić nieznajomą do kuchni. Na razie jednak czekała na dalsze wyjaśnienia nieznajomej.
Mimo to w środku nocy, przy zapewnieniach Charlie dotyczących tego, że nie jest złodziejką, to wydało się Gwen najbardziej prawdopodobne. Innych powodów, dla których nieznajoma mogłaby odwiedzić jej mieszkanie po prostu nie widziała.
– Mógł cię nasłać jakiś inny artysta – rzuciła w stronę kobiety, bez szczególnego przekonania. Niemniej, zawsze była przecież na coś takiego szansa. Artystyczna bohema miewała różne dziwne pomysły (należąca do niej Gwen nie była w tym przypadku wyjątkiem) i kto wie, może ktoś uznał, że wynajęcie szpiega byłoby doskonałym pomysłem.
Słysząc odpowiedź nieznajomej, na twarzy malarki pojawiło się nie małe zdziwienie. Jak ją sprowadziła? Dopiero, gdy Charlie kontynuowała wypowiedź, do malarki stopniowo zaczynało docierać, co się stało.
– Kot… to ty? Niby jak? – Słowa nieznajomej nie brzmiały w pełni przekonująco.
Co prawda o animagach słyszała na zajęciach i nawet marzyła swego czasu o tym, by sama móc zmieniać się w rudą wiewiórkę z puszystym ogonkiem, albo kolorowego ptaka, który mógłby zachwycać wszystkich wokół, ale nie myślała raczej o ich istnieniu teraz, w dorosłym życiu. Animagowie wydawali się jej szkolną bajką. Czymś, o czym mówią wszyscy, ale w praktyce nikt tego nie używa lub nie potrafi. Nigdy w końcu nie spotkała kogoś z takimi umiejętnościami na żywo. Dlatego gdy usłyszała te słowa od nieznajomej, potrzebowała dłuższej chwili, aby dotarło do niej, w jaki sposób jej kot mógłby być w praktyce tą jasnowłosą kobietą, która stała tuż pod nią, wyraźnie nie mniej przestraszona od Gwen.
Gdy fakt istnienia animagii w końcu dotarł do umysłu malarki, ta wydała z siebie cichy dźwięk zrozumienia. Zadziwione „Ah!” przecięło panującą wokół ciszę.
– Jak porwałam! Skąd mogłam wiedzieć, że… że nie jesteś kotem? – spytała. W jej głosie właściwie nie brzmiał już strach, a zdziwienie całą tą sytuacją. Och, animagowie powinni się jakoś odznaczać! Przecież mogła zrobić kobiecie krzywdę, albo przysporzyć jej innych poważniejszych kłopotów, a tego w żadnym razie nie chciała.
Powoli zaczęła myśleć nad tym, że w takim razie chyba warto byłoby zaprosić nieznajomą do kuchni. Na razie jednak czekała na dalsze wyjaśnienia nieznajomej.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Takie wyjaśnienie nie przyszłoby jej do głowy. Charlie nie miała styczności ze środowiskiem artystów poza niejakim Johnatanem Bojczukiem, dawnym szkolnym kolegą, którego w dorosłości czasem gdzieś widywała, ale rzadko. Nigdy nie miała okazji, by zgłębić tajniki malarstwa czy muzyki, poznała tylko podstawy literatury, bo lubiła czytać. Nie należała też do bywalców galerii i tego typu miejsc, więc nazwiska artystów były jej obce.
- Jesteś artystką? Nic o tym nie wiedziałam – zapewniła, choć wcześniej, jako kot, miała okazję zobaczyć obrazy i rysunki, ale to dopiero po trafieniu do tego mieszkania. – Ale nikt mnie nie nasłał. Jak powiedziałam, ty mnie tu dostarczyłaś.
Każdy czarodziej w szkole musiał słyszeć o animagach, ale nie każdy spotkał któregoś z nich. Niewielu czarodziejów zdobywało tę trudną, wymagającą wiele wysiłku do nauki umiejętność transmutacyjną. Charlie się udało, bo jeśli na czymś jej zależało, potrafiła być bardzo uparta, a transmutacja zainteresowała ją już w Hogwarcie. Poza tym kochała koty, a że niestety nie odziedziczyła po matce talentu do rozumienia ich mowy, to postanowiła nauczyć się zmieniać w zwierzę. Bywały chwile kiedy miała ochotę się poddać, ale ostatecznie dopięła swego i nauczyła się przemian.
- Jestem animagiem – powiedziała, słysząc jej wątpliwości. – Wybrałam się na przechadzkę po Londynie, ale ulewa zmusiła mnie do schowania się na najbliższej klatce schodowej, gdzie chciałam przeczekać, myśląc że deszcz zaraz się zmniejszy. Nie chciałam ryzykować przemiany w miejscu gdzie mógł to zobaczyć jakiś przypadkowy mugol, a kiedy pojawiłaś się ty... Również myślałam, że jesteś mugolką, a że nie chciałam cię przerazić, pozwoliłam ci się zabrać, z zamiarem ucieczki, gdy tylko zaśniesz. Niestety zdradziło mnie skrzypienie klapy i stopni. – Właśnie tak w skrócie to wyglądało. Świat stanął na głowie i wokół mugoli działy się różne rzeczy, ale mimo to Charlie nie chciała ryzykować, że w momencie jej przemiany do kamienicy ktoś wejdzie, albo że z góry zejdzie jakiś mugol i zobaczy tak dziwaczne zjawisko. A nawet nie mogłaby mu po wszystkim wymazać pamięci, bo nie umiała rzucić odpowiedniego zaklęcia. Nigdy nie była uprzedzona do mugoli, ale zdawała sobie sprawę, że zasady tajności istniały także dla ich bezpieczeństwa i spokoju. Rudowłosa miała jednak szczęście, że trafiła na osobę taką jak Charlie, która nie miała żadnych niecnych zamiarów, bo równie dobrze mogła niechcący uprowadzić animaga będącego złą osobą, mogącą w najlepszym przypadku ją okraść, a w najgorszym zrobić krzywdę. Niestety na świecie nie brakowało złych ludzi.
Uśmiechnęła się lekko, niepewnie, po czym dla potwierdzenia swoich słów zaczęła się zmieniać. Jej ciało skurczyło się, ręce i nogi zamieniły się w łapy, wyrosła jej też sierść, ogon i kocie uszy. Na podłodze po chwili znów siedziała bura kotka z białym podgardlem. Machnęła ogonem, a potem znowu zaczęła odzyskiwać ludzką postać, zmieniając się samą tylko siłą woli, nie używając do tego żadnego zaklęcia.
- Pierwszy raz widzisz zmieniającego się animaga, prawda? – zapytała, gdy znowu stała się sobą. – No cóż, wyglądałam jak każdy inny kot w tym mieście, więc nie mogę cię za to winić. Na swój sposób to bardzo miłe, że przejęłaś się losem samotnego zwierzęcia. Wielu ludzi nawet nie zwróciłoby uwagi na jednego zmokłego kota. Myślałam też, że uda mi się dyskretnie wymknąć i nawet nie dowiesz się o mojej obecności tutaj – mówiła dalej, próbując jakoś wyjaśnić tę sytuację. – W ogóle nasza znajomość dość niefortunnie się zaczęła, a skoro już tak się złożyło, że mnie odkryłaś zanim uciekłam... Mam na imię Charlie, a ty? – wypaliła nagle, zdając sobie sprawę, że nawet nie zna imienia dziewczyny, która ją „porwała”.
- Jesteś artystką? Nic o tym nie wiedziałam – zapewniła, choć wcześniej, jako kot, miała okazję zobaczyć obrazy i rysunki, ale to dopiero po trafieniu do tego mieszkania. – Ale nikt mnie nie nasłał. Jak powiedziałam, ty mnie tu dostarczyłaś.
Każdy czarodziej w szkole musiał słyszeć o animagach, ale nie każdy spotkał któregoś z nich. Niewielu czarodziejów zdobywało tę trudną, wymagającą wiele wysiłku do nauki umiejętność transmutacyjną. Charlie się udało, bo jeśli na czymś jej zależało, potrafiła być bardzo uparta, a transmutacja zainteresowała ją już w Hogwarcie. Poza tym kochała koty, a że niestety nie odziedziczyła po matce talentu do rozumienia ich mowy, to postanowiła nauczyć się zmieniać w zwierzę. Bywały chwile kiedy miała ochotę się poddać, ale ostatecznie dopięła swego i nauczyła się przemian.
- Jestem animagiem – powiedziała, słysząc jej wątpliwości. – Wybrałam się na przechadzkę po Londynie, ale ulewa zmusiła mnie do schowania się na najbliższej klatce schodowej, gdzie chciałam przeczekać, myśląc że deszcz zaraz się zmniejszy. Nie chciałam ryzykować przemiany w miejscu gdzie mógł to zobaczyć jakiś przypadkowy mugol, a kiedy pojawiłaś się ty... Również myślałam, że jesteś mugolką, a że nie chciałam cię przerazić, pozwoliłam ci się zabrać, z zamiarem ucieczki, gdy tylko zaśniesz. Niestety zdradziło mnie skrzypienie klapy i stopni. – Właśnie tak w skrócie to wyglądało. Świat stanął na głowie i wokół mugoli działy się różne rzeczy, ale mimo to Charlie nie chciała ryzykować, że w momencie jej przemiany do kamienicy ktoś wejdzie, albo że z góry zejdzie jakiś mugol i zobaczy tak dziwaczne zjawisko. A nawet nie mogłaby mu po wszystkim wymazać pamięci, bo nie umiała rzucić odpowiedniego zaklęcia. Nigdy nie była uprzedzona do mugoli, ale zdawała sobie sprawę, że zasady tajności istniały także dla ich bezpieczeństwa i spokoju. Rudowłosa miała jednak szczęście, że trafiła na osobę taką jak Charlie, która nie miała żadnych niecnych zamiarów, bo równie dobrze mogła niechcący uprowadzić animaga będącego złą osobą, mogącą w najlepszym przypadku ją okraść, a w najgorszym zrobić krzywdę. Niestety na świecie nie brakowało złych ludzi.
Uśmiechnęła się lekko, niepewnie, po czym dla potwierdzenia swoich słów zaczęła się zmieniać. Jej ciało skurczyło się, ręce i nogi zamieniły się w łapy, wyrosła jej też sierść, ogon i kocie uszy. Na podłodze po chwili znów siedziała bura kotka z białym podgardlem. Machnęła ogonem, a potem znowu zaczęła odzyskiwać ludzką postać, zmieniając się samą tylko siłą woli, nie używając do tego żadnego zaklęcia.
- Pierwszy raz widzisz zmieniającego się animaga, prawda? – zapytała, gdy znowu stała się sobą. – No cóż, wyglądałam jak każdy inny kot w tym mieście, więc nie mogę cię za to winić. Na swój sposób to bardzo miłe, że przejęłaś się losem samotnego zwierzęcia. Wielu ludzi nawet nie zwróciłoby uwagi na jednego zmokłego kota. Myślałam też, że uda mi się dyskretnie wymknąć i nawet nie dowiesz się o mojej obecności tutaj – mówiła dalej, próbując jakoś wyjaśnić tę sytuację. – W ogóle nasza znajomość dość niefortunnie się zaczęła, a skoro już tak się złożyło, że mnie odkryłaś zanim uciekłam... Mam na imię Charlie, a ty? – wypaliła nagle, zdając sobie sprawę, że nawet nie zna imienia dziewczyny, która ją „porwała”.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sypialnia
Szybka odpowiedź