Sypialnia
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Sypialnia Gwen znajduje się na poddaszu, podobnie jak jej pracownia malarska. Pomieszczenie ma ścięte ściany, w związku z czym wyższej osobie może trudno się w nim poruszać. Przejść można do niego tylko z pracowni właśnie, dlatego właściwie nie jest to pokój przeznaczony dla gości.
Z powodu specyfiki pokoju, Gwen sypia na materacu, co kompletnie jej nie przeszkadza: z wyższych łóżek po prostu potrafi spadać. Poza niską komodą i krzesłem właściwie nie ma tu mebli: rolę szafki nocnej pełni mocny, ozdobiony przez malarkę karton. Sypialnię oświetlają zwykle przede wszystkim świeczki, a przez bardzo niewielkie okno nawet nocą sypialnia pogrążona jest w półcieniu.
Z powodu specyfiki pokoju, Gwen sypia na materacu, co kompletnie jej nie przeszkadza: z wyższych łóżek po prostu potrafi spadać. Poza niską komodą i krzesłem właściwie nie ma tu mebli: rolę szafki nocnej pełni mocny, ozdobiony przez malarkę karton. Sypialnię oświetlają zwykle przede wszystkim świeczki, a przez bardzo niewielkie okno nawet nocą sypialnia pogrążona jest w półcieniu.
Uśmiecham się tylko tajemniczo, ale nic już nie mówię na ten temat; za to wątek mikstur sprawia, że sam marszczę mocno brwi i się drapię po głowie; chwilę nad tym wszystkim dumam, bo niby skąd mam jej wziąć przepis? Przecież nie znałem się na eliksirach, ale ostatecznie po prostu macham na to ręką.
- Dobra, ogarnie się - wzruszam lekko ramionami. Zawsze się po prostu ogarnie i tyle, nie ma co sobie tym zaprzątać głowy póki co - jak to się mówi, później będziemy się martwić.
I uśmiecham się na jej kolejne słowa, bo byłem przecież przyzwyczajony do warunków znacznie, znacznie gorszych niż te tutaj; tutaj to bym nawet powiedział, że jest jakby luksusowo. Przysiadam lekko na jednym z krzeseł, po czym chwytam w dłoń filiżankę i upijam kilka niewielkich łyczków herbaty, której przyjemne ciepło ogrzewa najpierw przełyk, a później każdą kolejną cząstkę skostniałego ciała. Mmmm, cudownie. Kiedy jednak zbliża się do mnie z obrazem odstawiam naczynko na blat, w zamian zaciskając palce na krawędziach płótna, by dokładnie mu się przyjrzeć. Przechylam lekko głowę na jedną stronę i rozchylam wargi, nie spuszczając jednak wzroku z malowidła.
- Cóż, wspominałem ci już o tym, że będzie chodzić o pewne uprzedmiotowienie człowieka, pamiętasz? - podczas naszego ostatniego spotkania chyba zdradziłem jej co nieco odnośnie części teoretycznej, więc fakt, teraz przyszła pora na praktykę, tylko się trochę bałem, że jak uchylę rąbka tajemnicy to Gwen jednak zrezygnuje z pomocy i jeszcze nazwie mnie świrem - No a jeśli chodzi o część praktyczną to ja to widzę tak, weźmiemy takie ogromne płótna... Znaczy, materiał po prostu, bo tak będzie wygodniej, oblejemy się farbą i będziemy na nim odbijać swoje ciała, to my w tym dziele będziemy pędzlem, rozumiesz? Później się to zaklnie, żeby dodatkowo było ładnie i estetycznie i voila! To jest właśnie przepis na sukces - dopiero teraz zerkam na dziewczynę, trochę jakby niepewnie i kątem oka, ale uśmiecham się delikatnie, by może tym oto sposobem dodać jej trochę odwagi.
- Doskonale wiem o czym mówisz - wzdycham lekko; też przecież byłem jedną nogą tutaj, a jedną wśród mugoli, a druga sprawa, że sam także znikałem czasem na dłuższy bądź krótszy czas... Tylko najgorsze w tym wszystkim było to, że faktycznie niełatwo było utrzymać dobre kontakty z przyjaciółmi, w czasie kiedy wrogowie zdawali się w ogóle o nas nie zapominać.
- Podoba mi się ten obraz, pokaż co tam jeszcze masz - proszę, odkładając malunek gdzieś pod jedną z szafek i obczajam go jeszcze z daleka, nieznacznie mrużąc przy tym ślepia.
- Dobra, ogarnie się - wzruszam lekko ramionami. Zawsze się po prostu ogarnie i tyle, nie ma co sobie tym zaprzątać głowy póki co - jak to się mówi, później będziemy się martwić.
I uśmiecham się na jej kolejne słowa, bo byłem przecież przyzwyczajony do warunków znacznie, znacznie gorszych niż te tutaj; tutaj to bym nawet powiedział, że jest jakby luksusowo. Przysiadam lekko na jednym z krzeseł, po czym chwytam w dłoń filiżankę i upijam kilka niewielkich łyczków herbaty, której przyjemne ciepło ogrzewa najpierw przełyk, a później każdą kolejną cząstkę skostniałego ciała. Mmmm, cudownie. Kiedy jednak zbliża się do mnie z obrazem odstawiam naczynko na blat, w zamian zaciskając palce na krawędziach płótna, by dokładnie mu się przyjrzeć. Przechylam lekko głowę na jedną stronę i rozchylam wargi, nie spuszczając jednak wzroku z malowidła.
- Cóż, wspominałem ci już o tym, że będzie chodzić o pewne uprzedmiotowienie człowieka, pamiętasz? - podczas naszego ostatniego spotkania chyba zdradziłem jej co nieco odnośnie części teoretycznej, więc fakt, teraz przyszła pora na praktykę, tylko się trochę bałem, że jak uchylę rąbka tajemnicy to Gwen jednak zrezygnuje z pomocy i jeszcze nazwie mnie świrem - No a jeśli chodzi o część praktyczną to ja to widzę tak, weźmiemy takie ogromne płótna... Znaczy, materiał po prostu, bo tak będzie wygodniej, oblejemy się farbą i będziemy na nim odbijać swoje ciała, to my w tym dziele będziemy pędzlem, rozumiesz? Później się to zaklnie, żeby dodatkowo było ładnie i estetycznie i voila! To jest właśnie przepis na sukces - dopiero teraz zerkam na dziewczynę, trochę jakby niepewnie i kątem oka, ale uśmiecham się delikatnie, by może tym oto sposobem dodać jej trochę odwagi.
- Doskonale wiem o czym mówisz - wzdycham lekko; też przecież byłem jedną nogą tutaj, a jedną wśród mugoli, a druga sprawa, że sam także znikałem czasem na dłuższy bądź krótszy czas... Tylko najgorsze w tym wszystkim było to, że faktycznie niełatwo było utrzymać dobre kontakty z przyjaciółmi, w czasie kiedy wrogowie zdawali się w ogóle o nas nie zapominać.
- Podoba mi się ten obraz, pokaż co tam jeszcze masz - proszę, odkładając malunek gdzieś pod jedną z szafek i obczajam go jeszcze z daleka, nieznacznie mrużąc przy tym ślepia.
Skoro się ogarnie to pewnie porozmawiają o tym później. Zdecydowanie musiała poczytać trochę o fotografii: to bardzo ciekawa dziedzina sztuki, która na pewno jej się przyda. Poza tym o ile łatwiej byłoby uwieczniać niektóre elementy na zdjęciach, by potem je przemalowywać? Mogłaby sama zrobić zdjęcia smokom, czy jakimś specyficznym roślinom, by wiedzieć, jak dokładnie wyglądają. Szperanie w książkach za dobrymi ilustracjami było syzyfową pracą.
Podrapała się po głowie: faktycznie, może Johny o tym wspominał, ale wydawało jej się, że ostatnio tylko prosił ją o pomoc, nie zdradzając szczegółów. Przytaknęła jednak, nie mając zamiaru przyznawać się do tego wahania.
Słuchając słów Bojczuka, zakryła usta dłonią, od razu myśląc i analizując jego słowa. Była szczerze zainteresowana. Pomysł przyjaciela wydał jej się odważny i nowatorski, a tego przecież w sztuce właśnie brakowało. To dzięki takim pomysłom, a nie sztampowym obrazom można było COŚ osiągnąć i stać się znanym w towarzystwie.
– Trochę się nam ubrania zniszczą – mruknęła na początku, by po chwili zacząć mówić nieco głośniej: – Ale właściwie z tym pomysłem można naprawdę wiele rzeczy zrobić! – Z każdą chwilą jej głos brzmiał coraz to bardziej żywo. Dziewczyna zaczęła chodzić po pomieszczeniu: – Mogłabym na przykład upiąć stare prześcieradło tak, by na odbiciu wyglądało jak suknia… oo… albo moglibyśmy wykorzystać bandaże, by zmodyfikować sylwetki… i pokazać… no wiesz… pogoń za idealną figurą… i w ogóle. Betty też mogłaby się przydać, pewnie nie miałaby nic przeciwko przejściu po płótnie kilka razy.
Westchnęła głośno, próbując opanować nadmiar myśli. Pomysł Johnatana poruszył jej wyobraźnię na tyle, by dziewczyna nie myślała już właściwie o niczym innym.
– Właściwie możesz wyciągać sobie co chcesz – powiedziała, uśmiechając się. Słowa Bojczuka przyjemnie połechtały ego młodej malarki, choć nigdy by się do tego nie przyznała: – O, tu mam parę pejzaży… Londyn nocą, wrzosowiska niedaleko siedziby Macmillanów, a tu jakiś domek, znalazłam do kiedyś na spacerze, urocze miejsce… Tam masz portrety jak chcesz. O, a tu próbowałam uprościć co widzę do brył, w ramach ćwiczenia – tłumaczyła, wskazując coraz to kolejne dzieła.
Podrapała się po głowie: faktycznie, może Johny o tym wspominał, ale wydawało jej się, że ostatnio tylko prosił ją o pomoc, nie zdradzając szczegółów. Przytaknęła jednak, nie mając zamiaru przyznawać się do tego wahania.
Słuchając słów Bojczuka, zakryła usta dłonią, od razu myśląc i analizując jego słowa. Była szczerze zainteresowana. Pomysł przyjaciela wydał jej się odważny i nowatorski, a tego przecież w sztuce właśnie brakowało. To dzięki takim pomysłom, a nie sztampowym obrazom można było COŚ osiągnąć i stać się znanym w towarzystwie.
– Trochę się nam ubrania zniszczą – mruknęła na początku, by po chwili zacząć mówić nieco głośniej: – Ale właściwie z tym pomysłem można naprawdę wiele rzeczy zrobić! – Z każdą chwilą jej głos brzmiał coraz to bardziej żywo. Dziewczyna zaczęła chodzić po pomieszczeniu: – Mogłabym na przykład upiąć stare prześcieradło tak, by na odbiciu wyglądało jak suknia… oo… albo moglibyśmy wykorzystać bandaże, by zmodyfikować sylwetki… i pokazać… no wiesz… pogoń za idealną figurą… i w ogóle. Betty też mogłaby się przydać, pewnie nie miałaby nic przeciwko przejściu po płótnie kilka razy.
Westchnęła głośno, próbując opanować nadmiar myśli. Pomysł Johnatana poruszył jej wyobraźnię na tyle, by dziewczyna nie myślała już właściwie o niczym innym.
– Właściwie możesz wyciągać sobie co chcesz – powiedziała, uśmiechając się. Słowa Bojczuka przyjemnie połechtały ego młodej malarki, choć nigdy by się do tego nie przyznała: – O, tu mam parę pejzaży… Londyn nocą, wrzosowiska niedaleko siedziby Macmillanów, a tu jakiś domek, znalazłam do kiedyś na spacerze, urocze miejsce… Tam masz portrety jak chcesz. O, a tu próbowałam uprościć co widzę do brył, w ramach ćwiczenia – tłumaczyła, wskazując coraz to kolejne dzieła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
O niech to potężny miecz Godryka Gryffindora przebije...! Spoglądam na Gwen szeroko otwartymi oczami, a gdy dociera do mnie, że to przecież tylko słodka panna Grey, taka niewinna i wrażliwa, to parskam lekkim śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową. Daję jej jednak chwilę na analizę, szczególnie, że miast topić się gdzieś we własnych interpretacjach zdaje się dryfować z prądem na tej idei. Więc milczę, przysiadam nawet gdzieś na podłodze, krzyżując nogi i mimochodem sięgam po aparat; przez obiektyw obserwuję jej sylwetkę krążącą po pokoju w chwilowym napływie weny i utrwalam na kliszy tych kilka zamaszystych gestów; później fotografuję ją także gdy pokrótce opowiada o swoich obrazach.
- A nie chcesz mi ich zaprezentować? - pytam, przekrzywiając głowę na jedną stronę. Mogłaby opowiedzieć o każdym kilka słów - Czy to ten nokturn przy którym się spotkaliśmy? - śmieję się, wskazując palcem na jeden z obrazów, przedstawiający rozlany na podobraziu aksamit nocnego nieba. Przesuwam spojrzeniem także za dziełem czysto geometrycznym, bo taka prostota, ten elegancki minimalizm, nawet jeśli tworzony tylko w ramach ćwiczeń, zawsze jakoś mnie inspirował.
- A może chciałabyś namalować mój portret? - pytam, spoglądając w kierunku dziewczyny; jest jeszcze temat, do którego musimy wrócić, tylko nie bardzo wiem z której strony go ugryźć. Chyba więc najlepiej walić prosto z mostu, bez żadnego owijania w bawełnę. Ale że jej reakcja może być zwyczajnie komiczna, to najsamprzód ponownie unoszę aparat do oczu i celuję obiektywem w pannę Grey, starając się złapać na kadrze jej słodkie lico, które już za moment wykrzywi pewnie grymas... no właśnie, czego? Zdziwienia? Konsternacji? Zniesmaczenia?... Chyba sam byłem tego trochę ciekaw, więc zaczynam powoli.
- Wiesz Gwen, a tak wracając do tego mojego pomysłu... No to wyobrażałem sobie raczej, że po prostu zrobimy to bez ubrań - daję jej kilka krótkich sekund na przetrawienie moich słów i wtedy... PSTRYK! Flesz rozświetla całe pomieszczenie, utrwalając na kliszy gładką twarz Gwendolyn.
- Łał, nawet sobie nie wyobrażasz jaka jesteś fotogeniczna - śmieję się. Opuszczam aparat, jednak spojrzenie wciąż mam utkwione w malarce.
- A nie chcesz mi ich zaprezentować? - pytam, przekrzywiając głowę na jedną stronę. Mogłaby opowiedzieć o każdym kilka słów - Czy to ten nokturn przy którym się spotkaliśmy? - śmieję się, wskazując palcem na jeden z obrazów, przedstawiający rozlany na podobraziu aksamit nocnego nieba. Przesuwam spojrzeniem także za dziełem czysto geometrycznym, bo taka prostota, ten elegancki minimalizm, nawet jeśli tworzony tylko w ramach ćwiczeń, zawsze jakoś mnie inspirował.
- A może chciałabyś namalować mój portret? - pytam, spoglądając w kierunku dziewczyny; jest jeszcze temat, do którego musimy wrócić, tylko nie bardzo wiem z której strony go ugryźć. Chyba więc najlepiej walić prosto z mostu, bez żadnego owijania w bawełnę. Ale że jej reakcja może być zwyczajnie komiczna, to najsamprzód ponownie unoszę aparat do oczu i celuję obiektywem w pannę Grey, starając się złapać na kadrze jej słodkie lico, które już za moment wykrzywi pewnie grymas... no właśnie, czego? Zdziwienia? Konsternacji? Zniesmaczenia?... Chyba sam byłem tego trochę ciekaw, więc zaczynam powoli.
- Wiesz Gwen, a tak wracając do tego mojego pomysłu... No to wyobrażałem sobie raczej, że po prostu zrobimy to bez ubrań - daję jej kilka krótkich sekund na przetrawienie moich słów i wtedy... PSTRYK! Flesz rozświetla całe pomieszczenie, utrwalając na kliszy gładką twarz Gwendolyn.
- Łał, nawet sobie nie wyobrażasz jaka jesteś fotogeniczna - śmieję się. Opuszczam aparat, jednak spojrzenie wciąż mam utkwione w malarce.
Podrapała się po głowie, przekrzywiając głowę.
– Mogę, ale… tyle tego. A nie wiem, co cię interesuje – przyznała. No bo w gruncie rzeczy co ona wiedziała o gustach Johnatana? Chyba nawet jeszcze nie pokazał jej żadnego swojego szkicu. Dotarła do niej dziwność ich wspólnej relacji. Traktowali siebie bardzo otwarcie, ale w gruncie rzeczy nie wiedzieli zbyt wiele o sobie nawzajem.
Właściwie o Arturze też niewiele wiedziała… ech, gdyby każdy człowiek miał wypisany na czole zawód i stan cywilny życie byłoby o tyle prostsze. Gwen odsunęła jednak od siebie myśli o Longbottomie tak szybko, jak tylko się pojawiły. Wolała nie zaprzątać sobie tym głowy. Przynajmniej nie teraz.
Pokręciła głową.
– Nie, nie, to inny, tamten trafił już do kogoś – powiedziała. – To wcześniejsza wersja, trochę mniej udana… Gubi proporcje. Ale go lubię.
Słysząc pytanie chłopaka usiadła obok niego i zacisnęła usta, zastanawiając się nad odpowiedzią. Z jednej strony praca z kimś znajomym była swobodniejsza i przyjemniejsza. Ale z drugiej..
– Rozpraszałbyś mnie za bardzo. Ale ze zdjęcia mogę – uznała, wstając i znów krążąc po pracowni.
Pomysł Johnatana naprawdę przypadł jej do gustu i cały czas była przez niego pobudzona. Właściwie gdyby Bojczuk jej przytaknął, mogłaby iść realizować go w tej chwili. Miała na to energie i trochę czasu. Ten jednak miał nieco inny plan. Gdy do jej umysłu dotarło znaczenie słów chłopaka Gwen zatrzymała się w miejscu, wlepiając spojrzenie w chłopaka i uchylając usta.
– Johny… jak to nago? – spytała. – Żartujesz, tak? To przecież jest bez sensu. I mówiłeś, że to nic strasznego.
Kompletnie nie obchodziło jej w tej chwili to, czy jest fotogeniczna, czy nie: Johny zaskoczył Gwen. Dziewczyna zaś nie miała pojęcia, jak ma traktować jego słowa. Najchętniej od razu uznałaby je za zwyczajny żart, ale jednak coś już o Bojczuku wiedziała. I była pewna, że akurat on byłby do czegoś takiego zdolny. A ona… cóż, ona zdecydowanie nie. Na pewno nie przy dorosłym mężczyźnie. Bojczuk mógł czasem zachowywać się jak radosny chłopiec, ale zdecydowanie nim przecież nie był, o czym malarka przekonała się ostatnio naocznie.
– Mogę, ale… tyle tego. A nie wiem, co cię interesuje – przyznała. No bo w gruncie rzeczy co ona wiedziała o gustach Johnatana? Chyba nawet jeszcze nie pokazał jej żadnego swojego szkicu. Dotarła do niej dziwność ich wspólnej relacji. Traktowali siebie bardzo otwarcie, ale w gruncie rzeczy nie wiedzieli zbyt wiele o sobie nawzajem.
Właściwie o Arturze też niewiele wiedziała… ech, gdyby każdy człowiek miał wypisany na czole zawód i stan cywilny życie byłoby o tyle prostsze. Gwen odsunęła jednak od siebie myśli o Longbottomie tak szybko, jak tylko się pojawiły. Wolała nie zaprzątać sobie tym głowy. Przynajmniej nie teraz.
Pokręciła głową.
– Nie, nie, to inny, tamten trafił już do kogoś – powiedziała. – To wcześniejsza wersja, trochę mniej udana… Gubi proporcje. Ale go lubię.
Słysząc pytanie chłopaka usiadła obok niego i zacisnęła usta, zastanawiając się nad odpowiedzią. Z jednej strony praca z kimś znajomym była swobodniejsza i przyjemniejsza. Ale z drugiej..
– Rozpraszałbyś mnie za bardzo. Ale ze zdjęcia mogę – uznała, wstając i znów krążąc po pracowni.
Pomysł Johnatana naprawdę przypadł jej do gustu i cały czas była przez niego pobudzona. Właściwie gdyby Bojczuk jej przytaknął, mogłaby iść realizować go w tej chwili. Miała na to energie i trochę czasu. Ten jednak miał nieco inny plan. Gdy do jej umysłu dotarło znaczenie słów chłopaka Gwen zatrzymała się w miejscu, wlepiając spojrzenie w chłopaka i uchylając usta.
– Johny… jak to nago? – spytała. – Żartujesz, tak? To przecież jest bez sensu. I mówiłeś, że to nic strasznego.
Kompletnie nie obchodziło jej w tej chwili to, czy jest fotogeniczna, czy nie: Johny zaskoczył Gwen. Dziewczyna zaś nie miała pojęcia, jak ma traktować jego słowa. Najchętniej od razu uznałaby je za zwyczajny żart, ale jednak coś już o Bojczuku wiedziała. I była pewna, że akurat on byłby do czegoś takiego zdolny. A ona… cóż, ona zdecydowanie nie. Na pewno nie przy dorosłym mężczyźnie. Bojczuk mógł czasem zachowywać się jak radosny chłopiec, ale zdecydowanie nim przecież nie był, o czym malarka przekonała się ostatnio naocznie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 06.07.19 17:24, w całości zmieniany 1 raz
- Wszystko! - kiwam głową, moszcząc się wygodniej na podłodze. Mieliśmy na tyle czasu, ze właściwie mogłaby przybliżyć mi genezę każdego dzieła złożonego w pracowni. Przecież nigdzie się nie spieszyliśmy, a wieczór był jeszcze taki młody!
- Z tej odległości nawet tego nie widać - w sensie, że gubi cokolwiek. Zresztą żaden był ze mnie astronom, żebym tak na pierwszy rzut oka umiał rozpoznać każdą konstelację na nocnym niebie. Mrużę lekko oczy, przenosząc spojrzenie na Gwen, gdy siada obok mnie.
- No co ty! Ze zdjęcia się nie liczy! - śmieję się. Ja tam bym jej chętnie walnął portrecik i wcale bym się nie czuł rozproszony. Wydawało mi się, że to nawet lepiej pracować ze znajomym, bo przynajmniej możesz mu normalnie powiedzieć, żeby siedział na dupie i się nie ruszał! Gorzej jak twoim klientem miał się okazać lord nestor jednego ze szlachetnych rodów, który w dodatku myślał, że w sumie to jesteś kimś całkiem innym. Westchnąłem przeciągle na tę myśl i przesunąłem dłonią wzdłuż twarzy, od czoła po samą brodę, bo nie chciałem się teraz tym zamartwiać. Wiedziałem, że w końcu będę musiał przyznać się do kłamstwa, bo to już teraz posunęło się trochę za daleko, ale wciąż dumałem nad tym, z której strony najlepiej zacząć pić to piwo, które sam sobie naważyłem. Chociaż akurat piwa to potrafiłem wypić hektolitry, więc jakoś to będzie.
- Bo to przecież nic strasznego! - wzdycham - Gwen, przecież ty sama malujesz, widziałaś pewnie już mnóstwo nagich ciał i czy to takie straszne? Takie złe? Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy wyglądamy mniej więcej podobnie; nie rozumiem skąd się wziął ten wstyd przed nagością? Przecież ciało jest piękne, jest dziełem sztuki, dziełem natury, cudownym w swojej nieidealności - kiwam głową - Dlaczego bez sensu? To ciało ma stać się narzędziem - dłonie, stopy, ramiona, biodra, uda i każda kolejna część, której odbicie znajdzie się na płótnie, pomyśl o tym - ponownie potrząsnąłem głową i wtedy coś mi wpada do tego kudłatego łba, coś za co Gwen mnie chyba zabije, ale raz się żyje - Cóż, Gwen, jeśli boisz się nagości, to chyba trzeba zastosować terapię szokową, za stara już jesteś żeby się wstydzić ludzkiego ciała - odkładam aparat na podłogę, a sam wstaję i zaczynam się rozbierać. Najpierw ściągam sweter, odrzucając go na jedną z szafek, a później powoli zaczynam rozpinać guziki koszuli, ukazując kolejne fragmenty jasnej skóry - wystające obojczyki, pierś pokrytą drobną siatką błyszczących blizn, w końcu także kawałek brzucha, a to dopiero początek, dopiero się rozgrzewałem.
- Z tej odległości nawet tego nie widać - w sensie, że gubi cokolwiek. Zresztą żaden był ze mnie astronom, żebym tak na pierwszy rzut oka umiał rozpoznać każdą konstelację na nocnym niebie. Mrużę lekko oczy, przenosząc spojrzenie na Gwen, gdy siada obok mnie.
- No co ty! Ze zdjęcia się nie liczy! - śmieję się. Ja tam bym jej chętnie walnął portrecik i wcale bym się nie czuł rozproszony. Wydawało mi się, że to nawet lepiej pracować ze znajomym, bo przynajmniej możesz mu normalnie powiedzieć, żeby siedział na dupie i się nie ruszał! Gorzej jak twoim klientem miał się okazać lord nestor jednego ze szlachetnych rodów, który w dodatku myślał, że w sumie to jesteś kimś całkiem innym. Westchnąłem przeciągle na tę myśl i przesunąłem dłonią wzdłuż twarzy, od czoła po samą brodę, bo nie chciałem się teraz tym zamartwiać. Wiedziałem, że w końcu będę musiał przyznać się do kłamstwa, bo to już teraz posunęło się trochę za daleko, ale wciąż dumałem nad tym, z której strony najlepiej zacząć pić to piwo, które sam sobie naważyłem. Chociaż akurat piwa to potrafiłem wypić hektolitry, więc jakoś to będzie.
- Bo to przecież nic strasznego! - wzdycham - Gwen, przecież ty sama malujesz, widziałaś pewnie już mnóstwo nagich ciał i czy to takie straszne? Takie złe? Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy wyglądamy mniej więcej podobnie; nie rozumiem skąd się wziął ten wstyd przed nagością? Przecież ciało jest piękne, jest dziełem sztuki, dziełem natury, cudownym w swojej nieidealności - kiwam głową - Dlaczego bez sensu? To ciało ma stać się narzędziem - dłonie, stopy, ramiona, biodra, uda i każda kolejna część, której odbicie znajdzie się na płótnie, pomyśl o tym - ponownie potrząsnąłem głową i wtedy coś mi wpada do tego kudłatego łba, coś za co Gwen mnie chyba zabije, ale raz się żyje - Cóż, Gwen, jeśli boisz się nagości, to chyba trzeba zastosować terapię szokową, za stara już jesteś żeby się wstydzić ludzkiego ciała - odkładam aparat na podłogę, a sam wstaję i zaczynam się rozbierać. Najpierw ściągam sweter, odrzucając go na jedną z szafek, a później powoli zaczynam rozpinać guziki koszuli, ukazując kolejne fragmenty jasnej skóry - wystające obojczyki, pierś pokrytą drobną siatką błyszczących blizn, w końcu także kawałek brzucha, a to dopiero początek, dopiero się rozgrzewałem.
Jak mogła mu pokazać wszystkie prace? Miała ich naprawdę dużo: tworzyła bardzo często i nie wszystkie swoje obrazy sprzedawała. Niektóre jej nie wychodziły, inne za bardzo lubiła, a jeszcze inne musiały odczekać, aby Gwen uznała je na tyle dobre, aby pokazać je szerszej publice. Cóż, Grey bardzo osobiście podchodziła do swojej twórczości. Jak chyba z resztą każdy twórca, ale ona jakoś tak… bardziej niż inni. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Gwen może malowałoby się łatwo: miała w sobie na tyle spokoju i cierpliwości, by siedzieć spokojnie i się nie ruszać, gdyby Bojczuk pracował nad jej podobizną. Obawiała się jednak, że Johnatan kręcił by się w miejscu. Wydawał się zbyt niespokojną duszą. Choć w takim razie w jaki sposób pozował w Ognisku Artystycznym? Malujący go uczniowie musieli przechodzić prawdziwe piekło w trakcie pracy.
Słów Johnatana wysłuchała, z każdą chwilą coraz to szerzej otwierając oczy. Więc jednak, on tak na poważnie! Och, Johnatanie, dlaczego! Gwen zaczęła kręcić głową, nieświadomie robiąc krok w tył: cała jej postawa krzyczała wręcz, że nie chce nawet o tym słuchać.
– Johnatan, ja się nie zajmuje takimi rzeczami – powiedziała na tyle stanowczo, na ile pozwoliły jej nerwy. – Ja tak nie będę, już i tak sąsiedzi źle o mnie mówią, bo mieszkam sama! Poza tym tak się nie godzi! Swoje ciało trzeba szanować, a to nie ma nic wspólnego z…
I wtedy właśnie chłopak zaczął się rozbierać. Gwen zdębiała, stojąc przed nim przez chwilę z otwartymi ze zdziwienia ustami, nie wiedząc, co ma zrobić.
W pierwszej myśli chciała chwycić leżący na ziemi aparat, zrobić mu zdjęcie i zagrozić, że jeśli nie przestanie, fotografia wyląduje na pierwszej stronie „Czarownicy”. Po ułamku sekundy dotarło do niej jednak, że raczej nigdy nie wydrukowałby tam biednego i nieznanego malarza z niezbyt muskularną klatką piersiową. Poza tym Bojczuk raczej by się ucieszył z takiego obrotu spraw, więc to zdecydowanie nie byłaby dla niego kara.
Kolejna myśl była chyba jednak nieco bardziej sensowna. Gwen wyciągnęła zza pazuchy różdżkę.
– Przestań w tym momencie! – niemal krzyknęła, tym razem z pełną pewnością. – Jeszcze jeden ruch i oberwiesz bombardą! – zagroziła.
Oczywiście, że nie miała w niego zamiaru rzucać bombardy. Nie była aż tak lekkomyślna. No i nie chciała go skrzywdzić, to nie było jej celem. Ale takie Planta Doleto czy Everte Stati… może ocuciłoby Johnatana.
Gwen może malowałoby się łatwo: miała w sobie na tyle spokoju i cierpliwości, by siedzieć spokojnie i się nie ruszać, gdyby Bojczuk pracował nad jej podobizną. Obawiała się jednak, że Johnatan kręcił by się w miejscu. Wydawał się zbyt niespokojną duszą. Choć w takim razie w jaki sposób pozował w Ognisku Artystycznym? Malujący go uczniowie musieli przechodzić prawdziwe piekło w trakcie pracy.
Słów Johnatana wysłuchała, z każdą chwilą coraz to szerzej otwierając oczy. Więc jednak, on tak na poważnie! Och, Johnatanie, dlaczego! Gwen zaczęła kręcić głową, nieświadomie robiąc krok w tył: cała jej postawa krzyczała wręcz, że nie chce nawet o tym słuchać.
– Johnatan, ja się nie zajmuje takimi rzeczami – powiedziała na tyle stanowczo, na ile pozwoliły jej nerwy. – Ja tak nie będę, już i tak sąsiedzi źle o mnie mówią, bo mieszkam sama! Poza tym tak się nie godzi! Swoje ciało trzeba szanować, a to nie ma nic wspólnego z…
I wtedy właśnie chłopak zaczął się rozbierać. Gwen zdębiała, stojąc przed nim przez chwilę z otwartymi ze zdziwienia ustami, nie wiedząc, co ma zrobić.
W pierwszej myśli chciała chwycić leżący na ziemi aparat, zrobić mu zdjęcie i zagrozić, że jeśli nie przestanie, fotografia wyląduje na pierwszej stronie „Czarownicy”. Po ułamku sekundy dotarło do niej jednak, że raczej nigdy nie wydrukowałby tam biednego i nieznanego malarza z niezbyt muskularną klatką piersiową. Poza tym Bojczuk raczej by się ucieszył z takiego obrotu spraw, więc to zdecydowanie nie byłaby dla niego kara.
Kolejna myśl była chyba jednak nieco bardziej sensowna. Gwen wyciągnęła zza pazuchy różdżkę.
– Przestań w tym momencie! – niemal krzyknęła, tym razem z pełną pewnością. – Jeszcze jeden ruch i oberwiesz bombardą! – zagroziła.
Oczywiście, że nie miała w niego zamiaru rzucać bombardy. Nie była aż tak lekkomyślna. No i nie chciała go skrzywdzić, to nie było jej celem. Ale takie Planta Doleto czy Everte Stati… może ocuciłoby Johnatana.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- A czy uwiecznienie ich na obrazie, uchwycenie tego momentu, kiedy wciąż jesteśmy piękni i młodzi nie jest najwyższą formą szacunku? Nie jest w pewnym sensie gloryfikacją piękna ludzkiego ciała? - rzucam w odpowiedzi na jej zarzuty. Rozpinam ostatni guzik koszuli i zaciskam palce na jej połach, przez chwilę po prostu przyglądając się przerażonej twarzy Gwen. A później moje usta wyciągają się w szerokim, totalnie łobuzerskim uśmiechu, bo wcale nie zamierzam przestać. Nawet jej groźby nie robią na mnie większego wrażenia; szczerze powiedziawszy to nie sądzę by panna Grey faktycznie była w stanie potraktować mnie jakimkolwiek zaklęciem, już bym się bardziej spodziewał tego, że zwieje zaraz na dół, albo coś w tym guście. W każdym razie nic sobie z tego nie robię, a nawet nabieram ochoty na jeszcze większe szoł, więc się zaczynam gibać na boki w rytm nieistniejącej muzyki.
- Nic nie słyyyyyszę!... - mówię, po czym nucę jakąś melodię, pewnie jakieś szanty i się odwracam do Gwen plecami, powoli zsuwając z ramion materiał koszuli. W tym momencie jestem seksowny prawie tak jak Taniuchna, co to się wyginała i wdzięczyła na scenie Parszywego Pasażera, albo nawet bardziej! Przecież gdyby to widziała szefowa tego zacnego przybytku to robotę mam murowaną, normalnie by mnie pewnie na kolanach błagała, żebym się tam u nich zatrudnił. Ba! Może nawet w Wenus by mnie chcieli i bym się tak gibał na oczach szlachcianek. Dla mnie bomba, ja się piszę na to, nie wiem czemu wcześniej o tym nie pomyślałem! Dalej uskuteczniam swój super seksi taniec, tym razem odwracając się przodem w kierunku Gwen i wreszcie zrzucam pierwszy fragment garderoby; koszula opada na deski. W tym momencie panna Grey może oglądać moją klatę w pełnej krasie, co prawda niektórzy uważali, że nie ma na co patrzeć, ale hej, nie każdy musiał być mięśniakiem... Później wsuwam kciuki za krawędź spodni i zaczynam je bardzo powoli opuszczać, rzucając Gwen jakieś dziwnie wyuzdane spojrzenie, nawet jej puszczam zalotne oczko, a co!
- Nic nie słyyyyyszę!... - mówię, po czym nucę jakąś melodię, pewnie jakieś szanty i się odwracam do Gwen plecami, powoli zsuwając z ramion materiał koszuli. W tym momencie jestem seksowny prawie tak jak Taniuchna, co to się wyginała i wdzięczyła na scenie Parszywego Pasażera, albo nawet bardziej! Przecież gdyby to widziała szefowa tego zacnego przybytku to robotę mam murowaną, normalnie by mnie pewnie na kolanach błagała, żebym się tam u nich zatrudnił. Ba! Może nawet w Wenus by mnie chcieli i bym się tak gibał na oczach szlachcianek. Dla mnie bomba, ja się piszę na to, nie wiem czemu wcześniej o tym nie pomyślałem! Dalej uskuteczniam swój super seksi taniec, tym razem odwracając się przodem w kierunku Gwen i wreszcie zrzucam pierwszy fragment garderoby; koszula opada na deski. W tym momencie panna Grey może oglądać moją klatę w pełnej krasie, co prawda niektórzy uważali, że nie ma na co patrzeć, ale hej, nie każdy musiał być mięśniakiem... Później wsuwam kciuki za krawędź spodni i zaczynam je bardzo powoli opuszczać, rzucając Gwen jakieś dziwnie wyuzdane spojrzenie, nawet jej puszczam zalotne oczko, a co!
Obserwowała poczynania Bojczuka coraz to bardziej czerwona na twarzy. Czerwona, ale nie ze wstydu. Poczuła emocje, o której istnieniu prawie zapomniała.
Wściekłość.
W tej chwili była absolutnie wściekła na Johnatana Bojczuka.
Nie przez jego pomysły, czy przez jego aktualne zachowanie. A przez to, że wyraźnie powiedziała mu „nie”. On zaś nic sobie z tego nie zrobił, urażając jej dumę, wolną wolę i wyznawaną moralność. Przekroczył linię, w której Gwendolyn byłaby w stanie akceptować jego wybryki i przymykać na nie oko. Naprawdę nie obchodziło ją co robi, gdy nie są razem. Malarka jednak, w przeciwieństwie do niego, miała swoje zasady i nie lubiła, gdy ktoś je w tak perfidny sposób łamał.
Szczególnie, że… właściwie nie było na co patrzeć. Johnatan miał całkiem urocze (zdaniem Gwen) loczki i oczy, jednak poza tym był… całkiem zwyczajny. Niezbyt wysoki, bardzo chudy i wątły. Chłopiec, nie mężczyzna, mimo że był od niej zdecydowanie starszy. Jeśli do tego doda się jeszcze jego lekkie podejście do życia, Bojczuk stawał się w oczach rudowłosej kimś zupełnie nieatrakcyjnym. Malarka, mająca problemy z mocnym staniem na ziemi oraz samooceną zdecydowanie wolałaby mieć u swojego boku kogoś stabilnego, kogoś, na kim może polegać.
Na przykład takiego jak Artur.
Odepchnęła od siebie tę myśl. To też było nierozsądne: Longbottom był, jest i pozostanie żonaty. Nie zmienią tego żadne marzonki i plany. Nie wątpiła, że Artur kocha Mare, że jest z nią szczęśliwy i że nigdy w życiu nawet nie pomyślał, że Gwen może żywić w stosunku do niego cokolwiek więcej. Była młodsza, drobna, dobrze wiedziała, że mogła wydawać się delikatna. Pewnie… traktował ją jak siostrę. Ni mniej, ni więcej.
Spoglądała z obrzydzeniem w spojrzeniu na pokaz Bojczuka i uniosła różdżkę nieco wyżej, jeszcze raz ostrzegając chłopaka. Z tego jednak nic nie wyszło: Johnatan nie chciał się uspokoić. Gwen nie miała więc wyjścia: wiedziała, że jeśli teraz mu odpuści to chłopak nigdy nie nabierze respektu przed jej stanowczym „nie”.
– Pullus! – wykrzyknęła.
Wściekłość.
W tej chwili była absolutnie wściekła na Johnatana Bojczuka.
Nie przez jego pomysły, czy przez jego aktualne zachowanie. A przez to, że wyraźnie powiedziała mu „nie”. On zaś nic sobie z tego nie zrobił, urażając jej dumę, wolną wolę i wyznawaną moralność. Przekroczył linię, w której Gwendolyn byłaby w stanie akceptować jego wybryki i przymykać na nie oko. Naprawdę nie obchodziło ją co robi, gdy nie są razem. Malarka jednak, w przeciwieństwie do niego, miała swoje zasady i nie lubiła, gdy ktoś je w tak perfidny sposób łamał.
Szczególnie, że… właściwie nie było na co patrzeć. Johnatan miał całkiem urocze (zdaniem Gwen) loczki i oczy, jednak poza tym był… całkiem zwyczajny. Niezbyt wysoki, bardzo chudy i wątły. Chłopiec, nie mężczyzna, mimo że był od niej zdecydowanie starszy. Jeśli do tego doda się jeszcze jego lekkie podejście do życia, Bojczuk stawał się w oczach rudowłosej kimś zupełnie nieatrakcyjnym. Malarka, mająca problemy z mocnym staniem na ziemi oraz samooceną zdecydowanie wolałaby mieć u swojego boku kogoś stabilnego, kogoś, na kim może polegać.
Na przykład takiego jak Artur.
Odepchnęła od siebie tę myśl. To też było nierozsądne: Longbottom był, jest i pozostanie żonaty. Nie zmienią tego żadne marzonki i plany. Nie wątpiła, że Artur kocha Mare, że jest z nią szczęśliwy i że nigdy w życiu nawet nie pomyślał, że Gwen może żywić w stosunku do niego cokolwiek więcej. Była młodsza, drobna, dobrze wiedziała, że mogła wydawać się delikatna. Pewnie… traktował ją jak siostrę. Ni mniej, ni więcej.
Spoglądała z obrzydzeniem w spojrzeniu na pokaz Bojczuka i uniosła różdżkę nieco wyżej, jeszcze raz ostrzegając chłopaka. Z tego jednak nic nie wyszło: Johnatan nie chciał się uspokoić. Gwen nie miała więc wyjścia: wiedziała, że jeśli teraz mu odpuści to chłopak nigdy nie nabierze respektu przed jej stanowczym „nie”.
– Pullus! – wykrzyknęła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Byłem właśnie świadkiem czegoś, czego nie spodziewałem się kiedykolwiek doświadczyć, bo oto stała przede mną absolutnie wściekła Gwendolyn Grey i był to widok co najmniej... uroczy. Mógłbym się rozczulić, jednak w żadnym wypadku nie umiałem się jej przestraszyć, nawet kiedy ponownie zagroziła mi różdżką. Mimo groźnej miny i jeszcze groźniejszej postawy wciąż wydawała mi się zwyczajnie kruchą, słodką istotką, która nadawała się raczej do przytulania. Szczerzę się jak głupi do sera, bo to przecież tylko takie żarty! Mimo jej sprzeciwu materiał spodni opada coraz niżej i niżej, właściwie jest już poniżej wystających kości miednicy, kiedy Gwen zatacza nadgarstkiem koło, a z jej ust wypada inkantacja zaklęcia. Zdziwiłem się, nie powiem, że nie. W gruncie rzeczy wcale się tego nie spodziewałem (chociaż ostrzegała!), więc owe zdziwienie odbija się od razu w moich wyraźnie rozszerzonych oczach. Odbija się w nich także blask klątwy, która mknie przez cały pokój, ścierając mi z twarzy uśmiech. Bo dosięga mnie zanim choćby zdążę pomyśleć o jakimkolwiek uniku, nie wspominając już o dobyciu różdżki!
Później czuję się dziwnie - ciało mi się kurczy i obrasta gęstym pierzem, nogi zmieniają w gęsie łapki, zaś w miejscu rąk wyrastają białe jak śnieg skrzydła; szyja mi się wydłuża, wydłuża się także nos, który już za moment jest twardym, pomarańczowym dziobem, głowa z kolei pomniejsza się do rozmiarów pięści i tam gdzie przed chwilą stał półnagi mężczyzna, teraz stoi... gęś. Spoglądam na Gwen czarnymi, paciorkowatymi oczkami i aż normalnie otwieram dziób ze zdziwienia, bo wciąż trochę nie mogę w to uwierzyć, albo zwyczajnie jestem w szoku. Z gardła wydobywa mi się przeciągły gęgot, tuptam nerwowo, po czym zaczynam bić skrzydłami o powietrze, chyba głównie dlatego, że po prostu nie mam pojęcia jak się zachować. Dziwny to stan, być gęsią. Albo raczej sobą, uwięzionym w ciele gęsi, bo przecież zachowałem pełną świadomość. Nie wiem czy Gwen zaraz nie będzie chciała ugotować ze mnie rosołu, więc znowu na nią gęgam, po czym zaczynam uciekać przez całą pracownię aż do jej sypialni, gdzie wskakuję na leżący na podłodze materac, chociaż rozsądniej byłoby ukryć się pod nim.
Później czuję się dziwnie - ciało mi się kurczy i obrasta gęstym pierzem, nogi zmieniają w gęsie łapki, zaś w miejscu rąk wyrastają białe jak śnieg skrzydła; szyja mi się wydłuża, wydłuża się także nos, który już za moment jest twardym, pomarańczowym dziobem, głowa z kolei pomniejsza się do rozmiarów pięści i tam gdzie przed chwilą stał półnagi mężczyzna, teraz stoi... gęś. Spoglądam na Gwen czarnymi, paciorkowatymi oczkami i aż normalnie otwieram dziób ze zdziwienia, bo wciąż trochę nie mogę w to uwierzyć, albo zwyczajnie jestem w szoku. Z gardła wydobywa mi się przeciągły gęgot, tuptam nerwowo, po czym zaczynam bić skrzydłami o powietrze, chyba głównie dlatego, że po prostu nie mam pojęcia jak się zachować. Dziwny to stan, być gęsią. Albo raczej sobą, uwięzionym w ciele gęsi, bo przecież zachowałem pełną świadomość. Nie wiem czy Gwen zaraz nie będzie chciała ugotować ze mnie rosołu, więc znowu na nią gęgam, po czym zaczynam uciekać przez całą pracownię aż do jej sypialni, gdzie wskakuję na leżący na podłodze materac, chociaż rozsądniej byłoby ukryć się pod nim.
Złożyła ręce na piersi, zadowolona z siebie. Nigdy nie była najlepsza z transmutacji, ale proszę bardzo: oto gęś. Pan gęś Johnatan Bojczuk, który w tej chwili dostał dokładnie to, na co zasłużył. Uniosła głowę, czując, że chyba mu się odpłaciła.
– Teraz możesz sobie pióra powyrywać, jak chcesz. Będę miała mniej do roboty – uznała, mając ochotę odwrócić się i wyjść, ale wtedy przypomniała sobie, że to Johnatan miał bliżej do sypialni, a schodząc po drabince… cóż, nie zrobi aż takiego wrażenia.
Nim zdecydowała, co powinna dalej zrobić. Johnatan uciekł do jej sypialni. Gwen podniosła z podłogi jego ubrania: śmierdziały niemiłosiernie, czego jakoś nie zauważała, dopóki chłopak miał je na sobie. Czy, poza wyjaśnianiem mu podstawowych zasad, ona ma też robić mu pranie? Ech, ten strój naprawdę nadawał się w najlepszym wypadku do chemicznego prania… Chociaż Gwen chyba już dawno wyrzuciłaby tak zabrudzone rzeczy. Mężczyźni... Jak oni poradziliby sobie na tym świecie, gdyby zabrakło pań?
Stanęła w drzwiach z ubraniami w rękach, po chwili rzucając je na materac. Koszulka chyba wylądowała na gęsim łebku Johnatana. Och, w tej formie był o tyle bardziej niewinny.
– Możesz się ubrać z powrotem. Jak mówię „nie” to znaczy „nie”, jasne? Bo następnym razem wylecisz z tego mieszkania – stwierdziła groźnie. Groźnie jednak nie wyglądała: tak drobna, młoda i rudowłosa dziewczyna po prostu nie była w stanie tak wyglądać, choćby nie wiadomo, jak się starała.
Po chwili dotarło do niej, że właściwie to ona nie ma pojęcia, jak szybko to zaklęcie znika. Pamiętała je ze szkoły, ale od tamtych czasów nie używała. No ale… chyba nie było długotrwałe? Cóż, będzie się tym martwić, jeśli Johny przez dłuższy czas nie wróci do normalnej postaci. Na razie miała zamiar przede wszystkim cieszyć się swoim małym „zwycięstwem” i mieć nadzieję, że do Bojczuka w końcu dotrze, że ona nie chce ani się przed nim rozbierać, ani widzieć go rozebranego. Musiał się nauczyć jakiś zasad, jeśli chciał kontynuować ich wspólną znajomość. Gwen naprawdę go lubiła, ale nie miała zamiaru tolerować takiego braku szacunku.
– Teraz możesz sobie pióra powyrywać, jak chcesz. Będę miała mniej do roboty – uznała, mając ochotę odwrócić się i wyjść, ale wtedy przypomniała sobie, że to Johnatan miał bliżej do sypialni, a schodząc po drabince… cóż, nie zrobi aż takiego wrażenia.
Nim zdecydowała, co powinna dalej zrobić. Johnatan uciekł do jej sypialni. Gwen podniosła z podłogi jego ubrania: śmierdziały niemiłosiernie, czego jakoś nie zauważała, dopóki chłopak miał je na sobie. Czy, poza wyjaśnianiem mu podstawowych zasad, ona ma też robić mu pranie? Ech, ten strój naprawdę nadawał się w najlepszym wypadku do chemicznego prania… Chociaż Gwen chyba już dawno wyrzuciłaby tak zabrudzone rzeczy. Mężczyźni... Jak oni poradziliby sobie na tym świecie, gdyby zabrakło pań?
Stanęła w drzwiach z ubraniami w rękach, po chwili rzucając je na materac. Koszulka chyba wylądowała na gęsim łebku Johnatana. Och, w tej formie był o tyle bardziej niewinny.
– Możesz się ubrać z powrotem. Jak mówię „nie” to znaczy „nie”, jasne? Bo następnym razem wylecisz z tego mieszkania – stwierdziła groźnie. Groźnie jednak nie wyglądała: tak drobna, młoda i rudowłosa dziewczyna po prostu nie była w stanie tak wyglądać, choćby nie wiadomo, jak się starała.
Po chwili dotarło do niej, że właściwie to ona nie ma pojęcia, jak szybko to zaklęcie znika. Pamiętała je ze szkoły, ale od tamtych czasów nie używała. No ale… chyba nie było długotrwałe? Cóż, będzie się tym martwić, jeśli Johny przez dłuższy czas nie wróci do normalnej postaci. Na razie miała zamiar przede wszystkim cieszyć się swoim małym „zwycięstwem” i mieć nadzieję, że do Bojczuka w końcu dotrze, że ona nie chce ani się przed nim rozbierać, ani widzieć go rozebranego. Musiał się nauczyć jakiś zasad, jeśli chciał kontynuować ich wspólną znajomość. Gwen naprawdę go lubiła, ale nie miała zamiaru tolerować takiego braku szacunku.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Widok na świat zasłania mi własna koszula, którą Gwen rzuca w moją stronę gdy wreszcie staje w drzwiach sypialni. Potrząsam łbem by zrzucić zeń materiał i ponownie wznoszę skrzydła, machając nimi nerwowo...
A później, po kilku dłuższych chwilach czuję, że coś znowu jest na rzeczy, że pióra zaczynają mi wypadać, kończyny rozciągać, mogę poruszać palcami, a ze zdecydowanie skróconego gardła wydobywa się ostatni gęgot. Mrugam kilka razy, kiedy już powrócę do swojej ludzkiej postaci, chociaż kilka pierzy wciąż zalega w moich potarganych włosach. Leżę wśród miękkich poduch, zaciskając dłonie na materiale koszuli. Przez krótką chwilę wbijam spojrzenie w pannę Grey, a później zaczynam się głośno śmiać.
- Gwen, to było MISTRZOSTWO! - kiwam głową, bo chociaż oberwało mi się zaklęciem, to muszę przyznać, że akcja pierwsza klasa - Nie sądziłem, że taka z ciebie ostra żyleta. - przyznaję, układając się wygodnie na materacu; wspieram głowę na nadgarstku i mierzę dziewczynę uważnym spojrzeniem, nieznacznie mrużąc przy tym ślepia. Uśmiech nie znika z mojego lica, bo cała ta sytuacja wydaje mi się zwyczajnie przekomiczna.
- Nie gniewaj się, Gwen, to były tylko żarty, przecież tak naprawdę to nie zdjąłbym spodni. - mówię, chociaż prawda jest zgoła inna; oczywiście, że bym te gacie zdjął, jeszcze bym nimi zamachał nad głową i rzucił gdzieś w najdalszy kąt, a później zatańczył jakiś taniec połamaniec. Zwijam się na materacu, ściskając w ramionach jedną z poduszek, ale trwa to tylko krótką chwilę, bo ostatecznie zbieram się na równe nogi; zarzucam koszulę i zapinam guziki aż pod samą szyję, na koniec poprawiając zmięty kołnierzyk.
- Tak lepiej? - rozkładam ręce, prezentując jej się odziany od stóp do głów, że aż mi gorąco. Nie ma co się tu rozleniwiać, kiedy w pracowni czekały na nas kolejne obrazy, a przede wszystkim aparat, który w tym momencie leżał porzucony na podłodze, więc ruszam powoli w kierunku wyjścia do pracowni.
- Szkoda, że nie widziałaś swojej miny jak się zacząłem rozbierać. - śmieję się - Przezabawna!... - to mi przypomina, że strzeliłem jej fotkę zaraz po tym jak wspomniałem na czym będzie polegał mój projekt, a to z kolei sprawia, że miga mi nad głową lampka pewnej idei, która się może spodoba Gwen bardziej niż mój erotyczny taniec - Hej, poróbmy sobie zdjęcia, chcesz stanąć teraz za obiektywem? - pytam, bo chyba nawet trochę ją do tego ciągnęło, a wcześniej nie było okazji. Ja z kolei chętnie porobię za modela, bo to może być całkiem ciekawa rola.
A później, po kilku dłuższych chwilach czuję, że coś znowu jest na rzeczy, że pióra zaczynają mi wypadać, kończyny rozciągać, mogę poruszać palcami, a ze zdecydowanie skróconego gardła wydobywa się ostatni gęgot. Mrugam kilka razy, kiedy już powrócę do swojej ludzkiej postaci, chociaż kilka pierzy wciąż zalega w moich potarganych włosach. Leżę wśród miękkich poduch, zaciskając dłonie na materiale koszuli. Przez krótką chwilę wbijam spojrzenie w pannę Grey, a później zaczynam się głośno śmiać.
- Gwen, to było MISTRZOSTWO! - kiwam głową, bo chociaż oberwało mi się zaklęciem, to muszę przyznać, że akcja pierwsza klasa - Nie sądziłem, że taka z ciebie ostra żyleta. - przyznaję, układając się wygodnie na materacu; wspieram głowę na nadgarstku i mierzę dziewczynę uważnym spojrzeniem, nieznacznie mrużąc przy tym ślepia. Uśmiech nie znika z mojego lica, bo cała ta sytuacja wydaje mi się zwyczajnie przekomiczna.
- Nie gniewaj się, Gwen, to były tylko żarty, przecież tak naprawdę to nie zdjąłbym spodni. - mówię, chociaż prawda jest zgoła inna; oczywiście, że bym te gacie zdjął, jeszcze bym nimi zamachał nad głową i rzucił gdzieś w najdalszy kąt, a później zatańczył jakiś taniec połamaniec. Zwijam się na materacu, ściskając w ramionach jedną z poduszek, ale trwa to tylko krótką chwilę, bo ostatecznie zbieram się na równe nogi; zarzucam koszulę i zapinam guziki aż pod samą szyję, na koniec poprawiając zmięty kołnierzyk.
- Tak lepiej? - rozkładam ręce, prezentując jej się odziany od stóp do głów, że aż mi gorąco. Nie ma co się tu rozleniwiać, kiedy w pracowni czekały na nas kolejne obrazy, a przede wszystkim aparat, który w tym momencie leżał porzucony na podłodze, więc ruszam powoli w kierunku wyjścia do pracowni.
- Szkoda, że nie widziałaś swojej miny jak się zacząłem rozbierać. - śmieję się - Przezabawna!... - to mi przypomina, że strzeliłem jej fotkę zaraz po tym jak wspomniałem na czym będzie polegał mój projekt, a to z kolei sprawia, że miga mi nad głową lampka pewnej idei, która się może spodoba Gwen bardziej niż mój erotyczny taniec - Hej, poróbmy sobie zdjęcia, chcesz stanąć teraz za obiektywem? - pytam, bo chyba nawet trochę ją do tego ciągnęło, a wcześniej nie było okazji. Ja z kolei chętnie porobię za modela, bo to może być całkiem ciekawa rola.
Zmartwienie Gwen dotyczące długości trwania zaklęcia na szczęście było bezpodstawne. Już po chwili Johnatan wrócił do swojej ludzkiej postaci, nic nie robiąc sobie z tego, że spędził trochę czasu w gęsiej skórze. Roześmiał się głośno, a choć dziewczyna bardzo chciała być wciąż zdenerwowana i groźna, nie potrafiła zapanować nad mięśniami twarzy. Na buzi Gwen pojawił się więc krzywy uśmiech, który próbowała jak najszybciej zgasić.
Na słowa chłopaka znów złożyła ręce na piersi, prychając pod nosem i starając się wyglądać bardzo poważnie, jednak nijak jej to wyszło. Spoważniała jednak ponownie, gdy Johnatan zaczął się tłumaczyć, że to były tylko żarty.
– A tej pani w kawiarni to wcale nie całowałeś – mruknęła pod nosem. Gdzieś tam w głębi duszy cały czas była o to trochę zazdrosna. Miał się spotkać z nią, a nie wyrywać kelnerkę! Tak nie zachowuje się dobrze wychowany człowiek. Z tym, że Johnatan… cóż, chyba nawet nie próbował udawać, że taką osobą jest.
Obserwowała, jak chłopak zakłada na siebie znów ubrania, po raz kolejny myśląc o tym, że warto byłoby je wyprać. Czy Bertie tego w ogóle pilnuje? Pewnie nie, był zbyt zajęty. Z resztą, co mu do tego? No i w końcu też był mężczyzną, pewnie nawet nie zauważył w jakim stroju chodzi Bojczuk. Chociaż Gwen nie sądziła, by rzeczy Botta cuchnęły aż tak mocno. Cóż, przynajmniej psy muszą uwielbiać Johnatana.
– Lepiej – powiedziała, wciąż trochę obrażona, choć już chyba nieco mniej. Prychnęła jednak na kolejne słowa chłopaka, pokazując ponownie, jak bardzo nie podobało jej się jego zachowanie. Niech do niego w pełni dotrze, że z Gwendolyn Grey się nie zadziera, a co!
Stała z boku, odsuwając się tylko od drzwi, gdy Johnatan wstał i ruszył po aparat. Słysząc jego propozycje podrapała się w głowę. Niby by chciała, ale… ale właściwie to fotografia też ją ciekawiła. Z pewnym wahaniem podeszła wiec do Bojczuka, trzymając jednak dystans od kolegi. Tak w razie czego, gdyby ponownie zechciał się rozbierać.
– A ja to się w ogóle trzyma? – spytała, wyciągając ręce po sprzęt.
Na słowa chłopaka znów złożyła ręce na piersi, prychając pod nosem i starając się wyglądać bardzo poważnie, jednak nijak jej to wyszło. Spoważniała jednak ponownie, gdy Johnatan zaczął się tłumaczyć, że to były tylko żarty.
– A tej pani w kawiarni to wcale nie całowałeś – mruknęła pod nosem. Gdzieś tam w głębi duszy cały czas była o to trochę zazdrosna. Miał się spotkać z nią, a nie wyrywać kelnerkę! Tak nie zachowuje się dobrze wychowany człowiek. Z tym, że Johnatan… cóż, chyba nawet nie próbował udawać, że taką osobą jest.
Obserwowała, jak chłopak zakłada na siebie znów ubrania, po raz kolejny myśląc o tym, że warto byłoby je wyprać. Czy Bertie tego w ogóle pilnuje? Pewnie nie, był zbyt zajęty. Z resztą, co mu do tego? No i w końcu też był mężczyzną, pewnie nawet nie zauważył w jakim stroju chodzi Bojczuk. Chociaż Gwen nie sądziła, by rzeczy Botta cuchnęły aż tak mocno. Cóż, przynajmniej psy muszą uwielbiać Johnatana.
– Lepiej – powiedziała, wciąż trochę obrażona, choć już chyba nieco mniej. Prychnęła jednak na kolejne słowa chłopaka, pokazując ponownie, jak bardzo nie podobało jej się jego zachowanie. Niech do niego w pełni dotrze, że z Gwendolyn Grey się nie zadziera, a co!
Stała z boku, odsuwając się tylko od drzwi, gdy Johnatan wstał i ruszył po aparat. Słysząc jego propozycje podrapała się w głowę. Niby by chciała, ale… ale właściwie to fotografia też ją ciekawiła. Z pewnym wahaniem podeszła wiec do Bojczuka, trzymając jednak dystans od kolegi. Tak w razie czego, gdyby ponownie zechciał się rozbierać.
– A ja to się w ogóle trzyma? – spytała, wyciągając ręce po sprzęt.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Była taka słodka kiedy się gniewała, że miałem ochotę ją wyprzytulać, ale trochę się też bałem, że mój nagły zryw mogłaby potraktować jak jakiś atak i znowu zamieniłaby mnie w gęś, albo cokolwiek innego. Więc się tylko uśmiecham, posyłając jej kolejne miny typu weź się już nie gniewaj. A później moje oczy rozszerzają się w wyrazie niemego zdziwienia, bo nie spodziewałem się, że będzie mi robić wąty o tamtą pannę!
- No chyba mi nie chcesz powiedzieć, że jesteś zazdrosna! - patrzę na nią przez chwilę, nie mogąc się nadziwić; to było całkiem miłe i właściwie poczułem nagle jak moje ciało wypełnia jakaś dziwna fala gorąca, której chyba nigdy wcześniej nie czułem w towarzystwie Gwendolyn; nie żebym nie był przy niej totalnie szczęśliwym człowiekiem, bo potrafiła oczarować mnie swoim niewinnym wdziękiem, rozbawić i zdecydowanie miała na mnie dobry wpływ, ale jakoś... nigdy nie patrzyłem na nią w ten sposób, w który spojrzałem właśnie teraz. Rudy kosmyk opadający na czoło i nadęte w złości policzki nagle wydały się nie tyle dziecięco słodkie, co pociągająco rozkoszne, więc zamrugałem szybko odtrącając od siebie te przedziwne myśli i dzięki ci Merlinie, że wkrótce obydwoje zajęliśmy się czymś innym, a mianowicie aparatem.
- To w sumie nic trudnego... - kiwam głową. Zaczynam jej pokazywać te wszystkie guziki i inne pierdolety i tłumaczyć, że tym się robi to, a tym to, a to służy do tego, a przez to się patrzy i tak dalej i tak dalej. Jak się trochę ogarniało mugolską technologię, to się i aparat ogarnie, a wiedziałem przecież, że Gwen czai to i owo z niemagicznego świata. A może nawet to i owo więcej niż przeciętny czarodziej - ...łatwizna, nie? - pytam, kiedy wreszcie kończę swój wywód i przesuwam spojrzeniem po pracowni, szukając jakiś śmiesznych rzeczy, których można by użyć podczas naszej sesji i wychwytuję kilka takich przedmiotów, ale ostatecznie wbijam ślepia w Gwen, bo to ona tu miała w rękach aparat.
- No dobra fotografie, to mów co mam robić, przedstaw mi swoją wizję - byłem w gotowości, mogłem teraz zrobić wszystko co tylko przyjdzie jej do głowy, nawet stanąć na głowie i zaklaskać uszami. W imię sztuki!
- No chyba mi nie chcesz powiedzieć, że jesteś zazdrosna! - patrzę na nią przez chwilę, nie mogąc się nadziwić; to było całkiem miłe i właściwie poczułem nagle jak moje ciało wypełnia jakaś dziwna fala gorąca, której chyba nigdy wcześniej nie czułem w towarzystwie Gwendolyn; nie żebym nie był przy niej totalnie szczęśliwym człowiekiem, bo potrafiła oczarować mnie swoim niewinnym wdziękiem, rozbawić i zdecydowanie miała na mnie dobry wpływ, ale jakoś... nigdy nie patrzyłem na nią w ten sposób, w który spojrzałem właśnie teraz. Rudy kosmyk opadający na czoło i nadęte w złości policzki nagle wydały się nie tyle dziecięco słodkie, co pociągająco rozkoszne, więc zamrugałem szybko odtrącając od siebie te przedziwne myśli i dzięki ci Merlinie, że wkrótce obydwoje zajęliśmy się czymś innym, a mianowicie aparatem.
- To w sumie nic trudnego... - kiwam głową. Zaczynam jej pokazywać te wszystkie guziki i inne pierdolety i tłumaczyć, że tym się robi to, a tym to, a to służy do tego, a przez to się patrzy i tak dalej i tak dalej. Jak się trochę ogarniało mugolską technologię, to się i aparat ogarnie, a wiedziałem przecież, że Gwen czai to i owo z niemagicznego świata. A może nawet to i owo więcej niż przeciętny czarodziej - ...łatwizna, nie? - pytam, kiedy wreszcie kończę swój wywód i przesuwam spojrzeniem po pracowni, szukając jakiś śmiesznych rzeczy, których można by użyć podczas naszej sesji i wychwytuję kilka takich przedmiotów, ale ostatecznie wbijam ślepia w Gwen, bo to ona tu miała w rękach aparat.
- No dobra fotografie, to mów co mam robić, przedstaw mi swoją wizję - byłem w gotowości, mogłem teraz zrobić wszystko co tylko przyjdzie jej do głowy, nawet stanąć na głowie i zaklaskać uszami. W imię sztuki!
– Nie jestem – mruknęła, na tyle jednak cicho, że Johnatan niekoniecznie w ogóle dosłyszał jej słowa. No bo nie była! Po prostu nie zgadzała się z całowaniem każdej, napotkanej kobiety. Tak się nie powinno robić i już, Bojczuk powinien w końcu dorosnąć i się tego nauczyć.
No dobrze, może jednak trochę była. Ale tylko troszeczkę. I tylko dlatego, że Johny, mając się spotkać z nią, myślał o innej pani. Gdyby robił to z dala od Gwen, naprawdę by ją to nie obchodziło. Wcale!
Nie zwróciła uwagi na nietypowy błysk w spojrzeniu Johnatana. Nie myślała o nim w tych kategoriach i nigdy nie była za dobra w odczytywaniu TEJ emocji u innych. Szczególnie, że w tej chwili jej myśli były raczej zajęte kimś innym. Kimś, kogo nie powinna nawet znać, a co dopiero myśleć o nim w TEN sposób.
Na całe szczęście nie musieli dłużej roztrząsać sercowych spraw. Chwyciła aparat i uważnie słuchała, co Johnatan ma jej do przekazania. Właściwie sam mechanizm nie wydawał się trudny. Kilka przycisków, obiektyw, parę zasad. Bała się, że początku praktyki mogą nie skończyć się najlepiej, ale przecież każdy kiedyś zaczynał, prawda?
– Chyba – przyznała. – A skąd mam wiedzieć, że zdjęcie wyszło? – spytała. – Dopiero po wywołaniu?
Jeśli odpowiedź brzmiała „tak” to sprawa nieco się utrudniała. Malując, dobrze wiedziała, kiedy popełniła błąd i od razu mogła go naprawić. Korygowanie zdjęcia było jednak trudniejsze i mogła zmarnować duże ilości taśmy, nim w ogóle wyjdzie jej jakiekolwiek zdjęcie. A nie chciała przecież bez potrzeby zużywać własności Johnatana. Przeszło jej przez myśl, że będzie musiała zainwestować we własny aparat.
– Ale na pewno mogę coś zrobić? Pewnie mi nie wyjdzie – mruknęła, marszcząc brwi. Naprawdę nie czuła się zbyt pewnie. I właściwie przez to kompletnie zapomniała, jak bardzo była na niego przed chwilą wściekła. – N… nie wiem. Może najpierw coś statycznego? I tak mi się ręce trzęsą.
Rozejrzała się wokół. Pracownia nie była najpiękniejszym miejscem i właściwie Gwen nie miała pomysłu, jaki przedmiot mogłaby fotografować. Podrapała się po głowie.
– Może spróbuję tobie? Tylko jakbyś usiadł chyba byłoby lepiej.
No dobrze, może jednak trochę była. Ale tylko troszeczkę. I tylko dlatego, że Johny, mając się spotkać z nią, myślał o innej pani. Gdyby robił to z dala od Gwen, naprawdę by ją to nie obchodziło. Wcale!
Nie zwróciła uwagi na nietypowy błysk w spojrzeniu Johnatana. Nie myślała o nim w tych kategoriach i nigdy nie była za dobra w odczytywaniu TEJ emocji u innych. Szczególnie, że w tej chwili jej myśli były raczej zajęte kimś innym. Kimś, kogo nie powinna nawet znać, a co dopiero myśleć o nim w TEN sposób.
Na całe szczęście nie musieli dłużej roztrząsać sercowych spraw. Chwyciła aparat i uważnie słuchała, co Johnatan ma jej do przekazania. Właściwie sam mechanizm nie wydawał się trudny. Kilka przycisków, obiektyw, parę zasad. Bała się, że początku praktyki mogą nie skończyć się najlepiej, ale przecież każdy kiedyś zaczynał, prawda?
– Chyba – przyznała. – A skąd mam wiedzieć, że zdjęcie wyszło? – spytała. – Dopiero po wywołaniu?
Jeśli odpowiedź brzmiała „tak” to sprawa nieco się utrudniała. Malując, dobrze wiedziała, kiedy popełniła błąd i od razu mogła go naprawić. Korygowanie zdjęcia było jednak trudniejsze i mogła zmarnować duże ilości taśmy, nim w ogóle wyjdzie jej jakiekolwiek zdjęcie. A nie chciała przecież bez potrzeby zużywać własności Johnatana. Przeszło jej przez myśl, że będzie musiała zainwestować we własny aparat.
– Ale na pewno mogę coś zrobić? Pewnie mi nie wyjdzie – mruknęła, marszcząc brwi. Naprawdę nie czuła się zbyt pewnie. I właściwie przez to kompletnie zapomniała, jak bardzo była na niego przed chwilą wściekła. – N… nie wiem. Może najpierw coś statycznego? I tak mi się ręce trzęsą.
Rozejrzała się wokół. Pracownia nie była najpiękniejszym miejscem i właściwie Gwen nie miała pomysłu, jaki przedmiot mogłaby fotografować. Podrapała się po głowie.
– Może spróbuję tobie? Tylko jakbyś usiadł chyba byłoby lepiej.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sypialnia
Szybka odpowiedź