Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
30
Punkty odwagi:
Gwendolyn - 200
Johnatan - 200
Duchy zatrzymały się przed wami, patrząc wielce zaintrygowane. Podniosły z początku głosy sprzeciwu: jak to? brednie!, jednak im dłużej mówiliście tym butne miny na twarzach duchów stawały się coraz bardziej zmieszane - wasze argumenty zdecydowanie do nich dotarły, lecz nie mogli przecież przyznać, że się mylą. Byli w końcu szlachcicami. Z tej całej złości i upokorzenia zaczęli jeden po drugim rozpływać się w powietrzu, zabierając ze sobą chłód i aurę śmierci. A wy, z każdą chwilą jak robiło się cieplej widzieliście i czuliście, że stajecie się znów materialni. Drzwi skrzypnęły cicho, stając otworem: przekraczając ich próg nie znaleźliście się jednak z powrotem na korytarzu.
Wchodzicie do kolejnego pokoju, a drzwi zamykają się za wami bezszelestnie - wszelkie próby otworzenia ich nie zdają rezultatu, więc jedyne co pozostaje to rozejrzenie się po pokoju, do którego trafiliście. Nazwanie tego miejsca pokojem jest jednak całkowicie błędnym określeniem, ponieważ za drzwiami znajdował się las. Rozświetlał go chłodny blask wiszącego wysoko nad czubkami łysych drzew księżyca w pełni. Dzięki niemu byliście w stanie dostrzec kolejne drzwi, znajdujące się właściwie na wprost przed wami. Podeszliście bliżej, lecz wtedy zauważyliście, że nie jesteście sami. Między wami a drzwiami leżały dwa cielska - zbyt duże, żeby były wilkami, zbyt włochate, żeby można je uznać za ludzi. Na środku niewielkiej polany spały dwa wilkołaki, odgradzając was od ucieczki. Obudzenie ich mogło skończyć się - w najlepszym wypadku - śmiercią.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Tuilelaith mogła sobie prychać i marudzić: Kaja dawno, dawno temu nauczyła się filtrować jej grymasy od tego, co naprawdę wnosiło cokolwiek do rozmowy, chyba że akurat się z żoną droczyła. Wtedy chłonęła jej każde poirytowane słowo z największą przyjemnością i charakterystycznym uśmiechem dawała znać, że im więcej Tujka marudzi, w tym gorsze bagno się wpędza. Nic więc dziwnego, że za każdym razem, gdy wybijała ukochaną z rytmu, obracała się na moment, posyłała jej w powietrzu całusa i wracała po raz kolejny do prowadzenia ich, jak się okazuje, zupełnie donikąd.
Stojąc tak w wielkiej bezczynności na samym środku makabrycznego pomieszczenia, Kajka złapała się myślicielsko za podbródek i w największym skupieniu próbowała znaleźć drogę naprzód. Nie było to najprostsze, biorąc pod uwagę ciągłe sączenie się ze strony Tuile negatywnej energii. Trochę zaczęła rozumieć, dlaczego jej własne gadanie sprzed kilku minut mogło być tak irytujące.
– Kochająca jak zwykle – bąknęła – Ciekawe który piękny urzędnik śpiewałby ci wtedy do snu!
Westchnęła ciężko, widząc, jak Tuilelaith cofa się i niechybnie pokazuje powrót migreny. Akurat w takich chwilach potrafiła swoją prowokującą naturę odstawić na bok, byleby pokonać wspólnego wroga – zupełnie jak jej przodkowie! – ale w tym momencie nie trwało to nawet minuty. Obróciła się, tak jak to zostało jej nakazane i wyszczerzyła się bardziej do siebie niż do żony czy nawet drzwi. Podeszła żwawo do Irlandki, złapała ją za rękę i poprowadziła prosto do, jak się spodziewała, prędkiego wyjścia.
Ucieszyła się nawet troszeczkę z widoku lasu, choć okrywający go półmrok był bardziej niepokojący, niż pocieszający. Przez chwilę stała w miejscu, chłonąc dosyć znajome widoki, zanim zorientowała się, że to trochę głupie. Nikt ich nie szukał, więc tkwienie w tym samym zakątku nie miało żadnego sensu. Ruszyła naprzód, ciągnąc żonę za sobą i im dalej i głębiej się pogrążała, tym bardziej się niepokoiła. Las zapragnął chyba nadrobić z Caileen te wszystkie lata, przez które nie zbliżała się ani do argyllskich łasic, ani drzew i wciągał ją razem z towarzyszką w "dobrotliwą" niewolę. Królowa stawiała pewien opór, wbijając wzrok w następne drzwi, które ukazały się ich oczom. Zaklęła kilkukrotnie po szkocku, najciszej jak potrafiła, aby tylko nie zdradzić przed Tujką, że traci pewność siebie. Trzymała jej dłoń mocno, dając wyraźnie do zrozumienia, że w takiej sytuacji nigdy jej nie puści.
– Co to za diabelstwo? – syknęła, w tej chwili jeszcze niewystarczająco świadoma tego, jak bliska była odpowiedzi.
Zielarstwo II, +30 do kostek
Stojąc tak w wielkiej bezczynności na samym środku makabrycznego pomieszczenia, Kajka złapała się myślicielsko za podbródek i w największym skupieniu próbowała znaleźć drogę naprzód. Nie było to najprostsze, biorąc pod uwagę ciągłe sączenie się ze strony Tuile negatywnej energii. Trochę zaczęła rozumieć, dlaczego jej własne gadanie sprzed kilku minut mogło być tak irytujące.
– Kochająca jak zwykle – bąknęła – Ciekawe który piękny urzędnik śpiewałby ci wtedy do snu!
Westchnęła ciężko, widząc, jak Tuilelaith cofa się i niechybnie pokazuje powrót migreny. Akurat w takich chwilach potrafiła swoją prowokującą naturę odstawić na bok, byleby pokonać wspólnego wroga – zupełnie jak jej przodkowie! – ale w tym momencie nie trwało to nawet minuty. Obróciła się, tak jak to zostało jej nakazane i wyszczerzyła się bardziej do siebie niż do żony czy nawet drzwi. Podeszła żwawo do Irlandki, złapała ją za rękę i poprowadziła prosto do, jak się spodziewała, prędkiego wyjścia.
Ucieszyła się nawet troszeczkę z widoku lasu, choć okrywający go półmrok był bardziej niepokojący, niż pocieszający. Przez chwilę stała w miejscu, chłonąc dosyć znajome widoki, zanim zorientowała się, że to trochę głupie. Nikt ich nie szukał, więc tkwienie w tym samym zakątku nie miało żadnego sensu. Ruszyła naprzód, ciągnąc żonę za sobą i im dalej i głębiej się pogrążała, tym bardziej się niepokoiła. Las zapragnął chyba nadrobić z Caileen te wszystkie lata, przez które nie zbliżała się ani do argyllskich łasic, ani drzew i wciągał ją razem z towarzyszką w "dobrotliwą" niewolę. Królowa stawiała pewien opór, wbijając wzrok w następne drzwi, które ukazały się ich oczom. Zaklęła kilkukrotnie po szkocku, najciszej jak potrafiła, aby tylko nie zdradzić przed Tujką, że traci pewność siebie. Trzymała jej dłoń mocno, dając wyraźnie do zrozumienia, że w takiej sytuacji nigdy jej nie puści.
– Co to za diabelstwo? – syknęła, w tej chwili jeszcze niewystarczająco świadoma tego, jak bliska była odpowiedzi.
Zielarstwo II, +30 do kostek
The member 'Caileen Findlay' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Drzwi trzasnęły głośno, a Roselyn odruchowo odwróciła się w ich stronę. Zimny wiatr rozwiał poły jej ciężkiego płaszcza, sprawiając że poczuła jego nieprzyjazny chłód aż w kościach. Dreszcz przebiegł jej ciało, jednak nie do końca był spowodowany zimnem. Przekraczając próg tych drzwi znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Czy to była jakaś iluzja? Czy może przeszli właśnie przez jakiś przedziwnie zaczarowana szafkę zniknięć? Odwróciła się do Jaydena i zbliżyła się do niego nieznacznie nie chcąc go zgubić w tym osobliwym miejscu. Obserwowała otaczający ich krajobraz, próbując skojarzyć go z czymś co do tej pory znała.
Jej usta otworzyły się, być może po to aby sformułować jakieś pytanie, jednak wydostał się z nich tylko obłok pary. Dosłownie czuła jak wszelkie siły opuszczają jej ciało. Jakby ktoś zgasił ten mały płomień świecy, który rozgrzewał jej wnętrze od środka. Radość, nadzieja, ciepło to wszystko ją opuściło wraz z jakąkolwiek radością. Zamiast tego przyszło poczucie beznadziei, rozkładający strach. Czy szczęście kiedykolwiek istniało? Czy kiedykolwiek je znała? Teraz nie potrafiłaby odpowiedzieć na te pytanie i trwałaby jeszcze w tym letargu, gdyby Jay nie pociągnął jej za rękę.
Ciemne postacie, których wizerunki znała ze stron gazet poruszały się z wolna w ich stronę. Starała się nie obracać, jedynie pędzić ile sił w nogach, kurczowo zaciskając palce na dłoni przyjaciele. Nie wiedziała jakim cudem udało jej się dotrzymać mu kroku. - I co teraz… - Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Vane podjął już próbę przeprawy przez przecinającą ich drogę ucieczki rzekę. Ruszyła zaraz za nim, próbując nie oddalać się zanadto. Wręcz przeciwnie, próbowała złapać go za kurtkę, za cokolwiek, by nie stracić go z oczu. Szła na oślep, nie znając znaczenia wyrytych na palach run. Czuła, że muszą dostać się do tych drzwi. Przenikał ją paraliżujący strach, że jeśli tylko puści go oboje zgubią się w tym przerażającym miejscu.
|brak biegłości
Jej usta otworzyły się, być może po to aby sformułować jakieś pytanie, jednak wydostał się z nich tylko obłok pary. Dosłownie czuła jak wszelkie siły opuszczają jej ciało. Jakby ktoś zgasił ten mały płomień świecy, który rozgrzewał jej wnętrze od środka. Radość, nadzieja, ciepło to wszystko ją opuściło wraz z jakąkolwiek radością. Zamiast tego przyszło poczucie beznadziei, rozkładający strach. Czy szczęście kiedykolwiek istniało? Czy kiedykolwiek je znała? Teraz nie potrafiłaby odpowiedzieć na te pytanie i trwałaby jeszcze w tym letargu, gdyby Jay nie pociągnął jej za rękę.
Ciemne postacie, których wizerunki znała ze stron gazet poruszały się z wolna w ich stronę. Starała się nie obracać, jedynie pędzić ile sił w nogach, kurczowo zaciskając palce na dłoni przyjaciele. Nie wiedziała jakim cudem udało jej się dotrzymać mu kroku. - I co teraz… - Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Vane podjął już próbę przeprawy przez przecinającą ich drogę ucieczki rzekę. Ruszyła zaraz za nim, próbując nie oddalać się zanadto. Wręcz przeciwnie, próbowała złapać go za kurtkę, za cokolwiek, by nie stracić go z oczu. Szła na oślep, nie znając znaczenia wyrytych na palach run. Czuła, że muszą dostać się do tych drzwi. Przenikał ją paraliżujący strach, że jeśli tylko puści go oboje zgubią się w tym przerażającym miejscu.
|brak biegłości
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 29.07.19 1:32, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
To nie tak, że zawsze była najbardziej asertywna na świecie, jednak tym razem brak tej cechy sięgnął zenitu, przez co Marcella musiała pogodzić się z towarzystwem takim a nie innym. Gdy ponownie odwiedziła dzisiejszego popołudnia Kwaterę Biura Aurorów ledwie napomknęła o odwiedzinach w tym miejscu. Nie, żeby widok dziewczęcia w takim miejscu był czymś dziwnym - ostatnio w tej części Departamentu bywała nazbyt wręcz często, a wszystko z powodu sprawy pani Jane, którą prowadziła wraz ze wsparciem znajomego aurora. Jej obecność była już niemal stałym elementem wyposażenia, zwłaszcza w porach przerw kawowych. Nie sądziła jednak, że wypowiedziane bardziej w eter niżeli do kogoś konkretnego słowa spotkają się z taką odpowiedzią, a w dodatku niespodziewaną.
Wszystkie szare komórki skrzyżowały natychmiast swoje ramiona w geście niezaprzeczalnego nie, jednak chwilę później przypomniała sobie, że opinia innych ludzi była dla niej ważna. Żadna odpowiednia wymówka nie przychodziła jej do głowy, a przecież nie chciała wyjść na niemiłą i odrzucającą osobę. Było jej po prostu głupio odmówić. Dlatego właśnie zupełnie przypadkowo i nieoczekiwanie znalazła się w tymże upiornym miejscu w towarzystwie wilkołaka, co samo w sobie już powodowało ciarki na plecach.
Ciemne i chłodne korytarze zamku nie były dla niej tak przerażające jakby mogło się wydawać. Miała już do czynienia ze strasznymi czynami, potworami w ludzkiej skórze, a jej oczy spotkały widok tego, czego możemy bać się najbardziej - śmierci. Hotel wydawał się więc miejscem, przez które, wprawdzie na pewno z niejednym drgnięciem ciała, uda jej się przebyć. Echem odbijały się w korytarzu uderzenia niewysokich obcasów Figg, a zaraz za sobą słyszała również kroki towarzysza, Michaela. Nie odzywała się specjalnie. Nie bardzo wiedziała co mu powiedzieć, zwłaszcza, że pewnie dotarły już do niego plotki na temat korzystania z goblińskiej toalety. Ktoś nawet przeinaczył to w romans z goblińską pracownicą Gringotta, dzięki którym był wpuszczany na zaplecze bez żadnego problemu. Ludzie to dopiero mają wyobraźnię.
Po kilku długich i niezręcznych minutach w końcu dotarli do drzwi. Żadnej innej drogi nie było poza tej powrotnej. Zerknęła na towarzysza kątem i nie próbując zastanawiać się zbyt długo złapała za klamkę po czym otworzyła drzwi.
Wszystkie szare komórki skrzyżowały natychmiast swoje ramiona w geście niezaprzeczalnego nie, jednak chwilę później przypomniała sobie, że opinia innych ludzi była dla niej ważna. Żadna odpowiednia wymówka nie przychodziła jej do głowy, a przecież nie chciała wyjść na niemiłą i odrzucającą osobę. Było jej po prostu głupio odmówić. Dlatego właśnie zupełnie przypadkowo i nieoczekiwanie znalazła się w tymże upiornym miejscu w towarzystwie wilkołaka, co samo w sobie już powodowało ciarki na plecach.
Ciemne i chłodne korytarze zamku nie były dla niej tak przerażające jakby mogło się wydawać. Miała już do czynienia ze strasznymi czynami, potworami w ludzkiej skórze, a jej oczy spotkały widok tego, czego możemy bać się najbardziej - śmierci. Hotel wydawał się więc miejscem, przez które, wprawdzie na pewno z niejednym drgnięciem ciała, uda jej się przebyć. Echem odbijały się w korytarzu uderzenia niewysokich obcasów Figg, a zaraz za sobą słyszała również kroki towarzysza, Michaela. Nie odzywała się specjalnie. Nie bardzo wiedziała co mu powiedzieć, zwłaszcza, że pewnie dotarły już do niego plotki na temat korzystania z goblińskiej toalety. Ktoś nawet przeinaczył to w romans z goblińską pracownicą Gringotta, dzięki którym był wpuszczany na zaplecze bez żadnego problemu. Ludzie to dopiero mają wyobraźnię.
Po kilku długich i niezręcznych minutach w końcu dotarli do drzwi. Żadnej innej drogi nie było poza tej powrotnej. Zerknęła na towarzysza kątem i nie próbując zastanawiać się zbyt długo złapała za klamkę po czym otworzyła drzwi.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 12
'k15' : 12
Słucham jak coś paplają, że brednie i pierdolety, ale widzę ich zmieszane miny i wiem już, że jesteśmy na wygranej pozycji, bo oto jeden po drugim zaczynają znikać, moje ciało trzęsie się jakby mniej i znowu zaczynam czuć ramiona, nadgarstki i palce. No nieźli byliśmy! Kiedy kolejne drzwi stają przed nami otworem to spoglądam na Gwen, wciąż uczepioną mojego boku.
- No widzisz? Nie było aż tak strasznie! Nieźli jesteśmy, ten dom nie ma z nami szans. - kiwam łbem, unosząc wolną rękę żeby zbić z moją partnerką piąteczkę. A później sięgam po piersiówkę, upijając z niej jeszcze jeden łyk, by ciepło alkoholu odegnało chłód śmierci. Pomaga jak zwykle.
Przekraczamy kolejny próg i tym razem naszym oczom ukazuje się las. Potężna tarcza księżyca w pełni rozświetla okolicę, więc dostrzegam po drugiej stronie kolejne drzwi. Wskazuję nań palcem i już mam wrzeszczeć, że TAM SĄ! jednak w porę dostrzegam coś jeszcze; dwa pokaźnych rozmiarów, włochate cielska, które nie mogą być niczym innym niż wilkołakami. Kiedy to do mnie dociera to czuję, że blednę, że kolana mam jak z galarety i marzę tylko o ucieczce. Teraz to i ja sram po gaciach, szczególnie, że drzwi, przez które tu wleźliśmy pozostają zamknięte na amen. No to co? Zostało nam tylko jedno - jakimś cudem ominąć śpiące bestie i dostać się do kolejnych wrót. Przełykam głośno ślinę, po czym rozglądam się dookoła, szukając jakiejkolwiek bezpiecznej drogi. Może jeśli ukryjemy się w gęstwinie to jednak wyjdziemy stąd żywi? Wiem, że Gwen się boi, bo ja też odczuwam lęk, ale pokazuję jej na migi, że mogło być gorzej, żeby nie pisnęła nawet słówkiem i najlepiej szła za mną, bo mam już pewien pomysł i wypatrzoną drogę. Ruszam ostrożnie przez zarośla, chowając się między pniami drzew tudzież wysokimi kępami traw, mając pannę Grey pod ręką, bardzo mocno zaciskając palce na jej dłoni, a łokieć gdzieś w okolicach łokcia, żeby w tej przerażającej chwili czuć jej bliskość. Raz się żyje, a wyboru i tak nie mieliśmy; ostatecznie nie uśmiechało mi się stawanie do walki z wilkołakami, bo szanse mieliśmy co najwyżej marne. W duchu modlę się do wszystkich znajomych bóstw, byśmy poruszali się na tyle bezszelestnie by dotrzeć na drugi koniec pokoju. Znaczy lasu.
ukrywanie się II
- No widzisz? Nie było aż tak strasznie! Nieźli jesteśmy, ten dom nie ma z nami szans. - kiwam łbem, unosząc wolną rękę żeby zbić z moją partnerką piąteczkę. A później sięgam po piersiówkę, upijając z niej jeszcze jeden łyk, by ciepło alkoholu odegnało chłód śmierci. Pomaga jak zwykle.
Przekraczamy kolejny próg i tym razem naszym oczom ukazuje się las. Potężna tarcza księżyca w pełni rozświetla okolicę, więc dostrzegam po drugiej stronie kolejne drzwi. Wskazuję nań palcem i już mam wrzeszczeć, że TAM SĄ! jednak w porę dostrzegam coś jeszcze; dwa pokaźnych rozmiarów, włochate cielska, które nie mogą być niczym innym niż wilkołakami. Kiedy to do mnie dociera to czuję, że blednę, że kolana mam jak z galarety i marzę tylko o ucieczce. Teraz to i ja sram po gaciach, szczególnie, że drzwi, przez które tu wleźliśmy pozostają zamknięte na amen. No to co? Zostało nam tylko jedno - jakimś cudem ominąć śpiące bestie i dostać się do kolejnych wrót. Przełykam głośno ślinę, po czym rozglądam się dookoła, szukając jakiejkolwiek bezpiecznej drogi. Może jeśli ukryjemy się w gęstwinie to jednak wyjdziemy stąd żywi? Wiem, że Gwen się boi, bo ja też odczuwam lęk, ale pokazuję jej na migi, że mogło być gorzej, żeby nie pisnęła nawet słówkiem i najlepiej szła za mną, bo mam już pewien pomysł i wypatrzoną drogę. Ruszam ostrożnie przez zarośla, chowając się między pniami drzew tudzież wysokimi kępami traw, mając pannę Grey pod ręką, bardzo mocno zaciskając palce na jej dłoni, a łokieć gdzieś w okolicach łokcia, żeby w tej przerażającej chwili czuć jej bliskość. Raz się żyje, a wyboru i tak nie mieliśmy; ostatecznie nie uśmiechało mi się stawanie do walki z wilkołakami, bo szanse mieliśmy co najwyżej marne. W duchu modlę się do wszystkich znajomych bóstw, byśmy poruszali się na tyle bezszelestnie by dotrzeć na drugi koniec pokoju. Znaczy lasu.
ukrywanie się II
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k15' : 4
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k15' : 4
Trzeba było przyznać, że to nie był pomysł zbyt rozsądny. Rozważna panna Pomfrey tym razem wcale się nie popisała. Mogła to dopisać do krótkiej listy głupich uczynków, zaraz pod nieszczęsnym udziałem w majowych pojedynkach w klubie - cóż jej wtedy strzeliło do głowy, na Merlina?! Wciąż się nad tym zastanawiała i przypominała sobie jak mocno bolało Lamino rzucone przez lorda Selwyna - nie zdarzały jej się zbyt często, ale jak widać - jednak. Powinny były poprosić kogoś o towarzystwo, o pomoc, o ochronę, jeśli chciały sprawdzić, czy stare zamczysko nazywane Hotelem Transylvania kryje w sobie tajemnice dawnych uczonych i alchemików. Z pewnością któryś z członków Zakonu Feniksa, bardziej biegły w magii obronnej, nie odmówiłby im pomocy. Zachowały się niemądrze, pojawiając się tu same, ale było już za późno, aby się wycofać.
- Och, czy w kociej postaci widzisz w ciemnościach tak jak one? - dopytała z ciekawością; szczerze podziwiała, że Charlene udało się opanować tak trudną sztukę jak animagia. Do tego wiedziała tak wiele o ciałach niebieskich i alchemii, cóż za dziewczyna! - Zgoda - kiwnęła głową, choć wciąż z niechęcią spoglądała na drzwi, z którymi chwilę się mocowały. - Gdybym myślała inaczej, nie przyszłabym tutaj, Charlie - stwierdziła Poppy zniżając głos do szeptu, choć nie wiedziała dlaczego - może dlatego, aby nie przyciągnąć do nich hałasem nieprzyjaznych duchów zbyt prędko. Wyraz troski pojawił się na bladej twarzy, widoczniej w świetle płonącej świecy. - Długo jej nie ma? Z pewnością zatrzymała ją praca. Nie martw się na zapas. Wyślij jej sowę - odparła zmartwiona, lewą dłoń kładąc na ramieniu Charlie na krótki moment.
Kilka minut podążały starym korytarzem, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny, od którego Poppy marszczyła śmiesznie nos z niezadowoleniem. Wkrótce trafiły na następne drzwi, które otworzyła najciszej jak umiała.
- To chyba zbrojownia... - stwierdziła cicho panna Pomfrey, przyglądając się broni białej na ścianach i samym zbrojom - niektóre spoglądały na nich przyłbic w sposób, od którego dostała gęsiej skórki. Chwilę krążyła po pomieszczeniu, starając się nie potrącić niczego, ale nic właściwe tu nie odnalazła. - Nie ma tu innego korytarza, zawracajmy i poszukajmy innej drogi - westchnęła Poppy.
Wrzasnęła, kiedy dwie zbroje poruszyły się nagle i zagrodziły im drogę odwrotu, uniosły miecze, których stal zalśniła w blasku świecy. Wyraźnie wyzwały je do walki.
- AAAAAAAA, CHARLIE, CO TERAZ?! - krzyknęła z rozpaczą, upuszczając kaganek ze świecą. Zbroje napierały na nie i Poppy cofnęła się o krok. - ZABIJĄ NAS - pisnęła z rozpaczą, w ostatniej chwili dostrzegając wbity w posadzkę miecz.
Jakie miała wyjście?!
Chwyciła za klingę obiema dłońmi, licząc, że zdoła go unieść - przynajmniej na tyle wysoko, aby zablokować atak zaczarowanej zbroi.
To był naprawdę niemądry pomysł, że tu przyszły.
- Och, czy w kociej postaci widzisz w ciemnościach tak jak one? - dopytała z ciekawością; szczerze podziwiała, że Charlene udało się opanować tak trudną sztukę jak animagia. Do tego wiedziała tak wiele o ciałach niebieskich i alchemii, cóż za dziewczyna! - Zgoda - kiwnęła głową, choć wciąż z niechęcią spoglądała na drzwi, z którymi chwilę się mocowały. - Gdybym myślała inaczej, nie przyszłabym tutaj, Charlie - stwierdziła Poppy zniżając głos do szeptu, choć nie wiedziała dlaczego - może dlatego, aby nie przyciągnąć do nich hałasem nieprzyjaznych duchów zbyt prędko. Wyraz troski pojawił się na bladej twarzy, widoczniej w świetle płonącej świecy. - Długo jej nie ma? Z pewnością zatrzymała ją praca. Nie martw się na zapas. Wyślij jej sowę - odparła zmartwiona, lewą dłoń kładąc na ramieniu Charlie na krótki moment.
Kilka minut podążały starym korytarzem, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny, od którego Poppy marszczyła śmiesznie nos z niezadowoleniem. Wkrótce trafiły na następne drzwi, które otworzyła najciszej jak umiała.
- To chyba zbrojownia... - stwierdziła cicho panna Pomfrey, przyglądając się broni białej na ścianach i samym zbrojom - niektóre spoglądały na nich przyłbic w sposób, od którego dostała gęsiej skórki. Chwilę krążyła po pomieszczeniu, starając się nie potrącić niczego, ale nic właściwe tu nie odnalazła. - Nie ma tu innego korytarza, zawracajmy i poszukajmy innej drogi - westchnęła Poppy.
Wrzasnęła, kiedy dwie zbroje poruszyły się nagle i zagrodziły im drogę odwrotu, uniosły miecze, których stal zalśniła w blasku świecy. Wyraźnie wyzwały je do walki.
- AAAAAAAA, CHARLIE, CO TERAZ?! - krzyknęła z rozpaczą, upuszczając kaganek ze świecą. Zbroje napierały na nie i Poppy cofnęła się o krok. - ZABIJĄ NAS - pisnęła z rozpaczą, w ostatniej chwili dostrzegając wbity w posadzkę miecz.
Jakie miała wyjście?!
Chwyciła za klingę obiema dłońmi, licząc, że zdoła go unieść - przynajmniej na tyle wysoko, aby zablokować atak zaczarowanej zbroi.
To był naprawdę niemądry pomysł, że tu przyszły.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Czy ta bajka mogła mieć szczęśliwe zakończenie?
Logbottom rozejrzał się ponownie, dostrzegając nikłe światło odbijające się od lodowych ścian. Widok był niezwykły, może w normalnych warunkach zdecydowałby się na podziwianie konstrukcji, zachwycając się nienaturalnym pięknem. Coś jednak czaiło się w tym zamku, nie mogli tracić czujności.
Artur zauważył z aprobatą, że Frania pomyślała o wszystkim, zostawiając na ścianie niewielką rysę. Mały drogowskaz, który mógł pomóc im później wrócić do domu. Ariadna zabrała ze sobą swoją nić.
- Nie ma innej drogi - stwierdził tylko, przechodząc wraz z nią gdzieś dalej.
To było dobre określenie, bowiem nie znaleźli się w następnym pomieszczeniu. Stali na szczycie ogarniętego wichrem wzgórza, otoczeni mroźną mgłą. Zniknął zamek, a drzwi, będące jedynym z nim łącznikiem, zatrzasnęły się za Zakonnikami z trzaskiem.
- Niezwykłe... - drugi raz szepnął to samo słowo.
Nie chciał podnosić głosu, jakby w obawie przed niewidocznym zagrożeniem. Narastał w nim strach, choć nie widział jeszcze niebezpieczeństwa, czyżby bał się nieznanego? Zrobiło się zimniej, choć wiatr nie wzmagał swoich uderzeń. Źdźbła traw powoli pokrywał szron, Artur z rozszerzającymi się źrenicami uświadomił sobie, czyje przybycie zwiastowało zimno.
Kilkunastu dementorów sunęło w ich kierunku, powtarzając niedawny koszmar. Nie mogli się bronić, jeszcze bardziej bezsilni niż Longbottom podczas Szczytu w Stonehenge. Byli jak zwierzyna, całkiem bezradni wobec łowców dusz. Pozostało tylko jedno.
- Uciekajmy - polecił krótko, nie znajdując innej szansy.
Pędzili razem, choć Artur zapewne mógł wyprzedzić pannę Montgomery. Nigdy by sobie nie wybaczył zostawienia przyjaciółki na pastwę tych potworów, więc mimo strachu trzymał się jej. Wyjdą z tego razem lub wcale.
Pędzili nieustannie, ale niespodziewanie z mgły wyłoniła się nowa przeszkoda. Rzeka zbyt rwąca, aby mieli szansę ją przepłynąć. Dostrzegł za nią niewyraźny obrys drzwi, chyba jedyną możliwość ratunku z tego przeklętego miejsca. Musieli tylko znaleźć sposób na przedostanie się na drugą stronę.
- Spójrz! - Artur wskazał na wystające z rwącej wody pale. Niepewna droga, drewno mogło być już bardzo osłabione. - Czy to runy? Znasz się na nich? - spytał, dostrzegając pojedyncze symbole na każdym ze zmurszałych pali.
Żadne z nich nie opanowało trudnej sztuki odczytywania runów, ale słyszeli o ochronnych właściwościach niektórych. Wybierając właściwie dostaliby się na drugą stronę. Artur sądził, że dzięki swojej znajomości mitów miał cień szansy rozpoznać runy wzmacniające, ale to i tak było niezwykle trudne zadanie. Spojrzał na Franię, zdając sobie sprawę, że on miał większą szansę wydostać się z lodowatej wody w razie porażki. Musiał przetrzeć szlak, inaczej czekała ich zguba.
- Ruszam pierwszy, idź po sprawdzonych przeze mnie palach - polecił.
Skoczył przed siebie, wybierając runy kojarzące mu się z obrońcami Asgardu, kierował swe kroki zgodnie z wolą mitów i legend.
Wszechojcze Odynie, boże szubienic, który powiesił się na drzewie światów Yggdrasilu, aby posiąść dar mądrości, poznać sekret kryjący się za runami. Szanujesz odwagę, więc kieruj krokami człowieka mężnego.
Logbottom rozejrzał się ponownie, dostrzegając nikłe światło odbijające się od lodowych ścian. Widok był niezwykły, może w normalnych warunkach zdecydowałby się na podziwianie konstrukcji, zachwycając się nienaturalnym pięknem. Coś jednak czaiło się w tym zamku, nie mogli tracić czujności.
Artur zauważył z aprobatą, że Frania pomyślała o wszystkim, zostawiając na ścianie niewielką rysę. Mały drogowskaz, który mógł pomóc im później wrócić do domu. Ariadna zabrała ze sobą swoją nić.
- Nie ma innej drogi - stwierdził tylko, przechodząc wraz z nią gdzieś dalej.
To było dobre określenie, bowiem nie znaleźli się w następnym pomieszczeniu. Stali na szczycie ogarniętego wichrem wzgórza, otoczeni mroźną mgłą. Zniknął zamek, a drzwi, będące jedynym z nim łącznikiem, zatrzasnęły się za Zakonnikami z trzaskiem.
- Niezwykłe... - drugi raz szepnął to samo słowo.
Nie chciał podnosić głosu, jakby w obawie przed niewidocznym zagrożeniem. Narastał w nim strach, choć nie widział jeszcze niebezpieczeństwa, czyżby bał się nieznanego? Zrobiło się zimniej, choć wiatr nie wzmagał swoich uderzeń. Źdźbła traw powoli pokrywał szron, Artur z rozszerzającymi się źrenicami uświadomił sobie, czyje przybycie zwiastowało zimno.
Kilkunastu dementorów sunęło w ich kierunku, powtarzając niedawny koszmar. Nie mogli się bronić, jeszcze bardziej bezsilni niż Longbottom podczas Szczytu w Stonehenge. Byli jak zwierzyna, całkiem bezradni wobec łowców dusz. Pozostało tylko jedno.
- Uciekajmy - polecił krótko, nie znajdując innej szansy.
Pędzili razem, choć Artur zapewne mógł wyprzedzić pannę Montgomery. Nigdy by sobie nie wybaczył zostawienia przyjaciółki na pastwę tych potworów, więc mimo strachu trzymał się jej. Wyjdą z tego razem lub wcale.
Pędzili nieustannie, ale niespodziewanie z mgły wyłoniła się nowa przeszkoda. Rzeka zbyt rwąca, aby mieli szansę ją przepłynąć. Dostrzegł za nią niewyraźny obrys drzwi, chyba jedyną możliwość ratunku z tego przeklętego miejsca. Musieli tylko znaleźć sposób na przedostanie się na drugą stronę.
- Spójrz! - Artur wskazał na wystające z rwącej wody pale. Niepewna droga, drewno mogło być już bardzo osłabione. - Czy to runy? Znasz się na nich? - spytał, dostrzegając pojedyncze symbole na każdym ze zmurszałych pali.
Żadne z nich nie opanowało trudnej sztuki odczytywania runów, ale słyszeli o ochronnych właściwościach niektórych. Wybierając właściwie dostaliby się na drugą stronę. Artur sądził, że dzięki swojej znajomości mitów miał cień szansy rozpoznać runy wzmacniające, ale to i tak było niezwykle trudne zadanie. Spojrzał na Franię, zdając sobie sprawę, że on miał większą szansę wydostać się z lodowatej wody w razie porażki. Musiał przetrzeć szlak, inaczej czekała ich zguba.
- Ruszam pierwszy, idź po sprawdzonych przeze mnie palach - polecił.
Skoczył przed siebie, wybierając runy kojarzące mu się z obrońcami Asgardu, kierował swe kroki zgodnie z wolą mitów i legend.
Wszechojcze Odynie, boże szubienic, który powiesił się na drzewie światów Yggdrasilu, aby posiąść dar mądrości, poznać sekret kryjący się za runami. Szanujesz odwagę, więc kieruj krokami człowieka mężnego.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k15' : 14
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k15' : 14
Zbyt długo tłumiła w sobie instynkty płynące wraz z krwią przodków, by teraz apetyt na przygody nie popychał jej do podejmowania ryzykownych decyzji. Wydarzenia z Avendonu rozbudziły jej ciekawość i Caley lubowała się w twierdzeniu, że stanowiły jedynie przedsmak tego, co czekało na nią w najbliższych miesiącach. Poważniejsze przedsięwzięcia planowała z wyprzedzeniem, lecz w przypadku niektórych kierowała się spontanicznością i tak było również tym razem. Wcześniej znała już opowieści o Hotelu Transylvania oraz jego tajemnicach, lecz dopiero zasłyszane ponownie obudziły w niej chęć sprawdzenia, jak wiele w nich prawdy. Chwyciła więc pergamin oraz pióro i nie zastanawiała się długo nad tym, kogo chciałaby widzieć jako towarzysza nadchodzącej przygody.
Nietuzinkowa Esther Trelawney ostatnimi czasy pojawiała się w jej myślach stosunkowo regularnie; spotkanie w Teatrze Cieni jawiło się niczym początek obiecującej znajomości, a Goyle w połowie października rozpoczęła przecież swoje życie na nowo. Symbolicznie, ale też dosłownie, porzuciła bowiem wszelkie pętające ją łańcuchy i będąc panią swojego losu nie oglądała się na to, co przystoi okazywać swoją postawą, a co powinno pozostać tematem tabu. Czarnowłosa czarownica była więc idealną towarzyszką na czas Nocy Duchów.
Przywdziawszy żałobną czerń, Caley udała się na miejsce spotkania i, jak się okazało, przybyła tam jako druga. Z uśmiechem na ustach odwzajemniła powitanie Esther.
- Gotowa – potwierdziła, dodatkowo kiwając głową – Sprawdźmy, cóż to za strachy się tam czają – powędrowała spojrzeniem ku zamczysku, pod którym obie się spotkały.
Nic nie mogło być gorsze od upodleń i horroru, jakiego doznawała kiedyś w rzeczywistości, dlatego nie bała się, przekraczając próg tajemniczej budowli. Przerażające wyzwania, o jakiś traktowały przekazy związanie z tym miejscem, jedynie napędzały jej ciekawość i chęć przeżycia w murach hotelu chwil pełnych wrażeń. Liczyła na to, że pani Trelawney wykaże podobne podejście, lecz jeśli nie, nie miałaby nic przeciwko, by dodać jej otuchy trzymając za szczupłą dłoń.
Znalazły się w wąskim korytarzu, a surowe otoczenie faktycznie mogło wywoływać dreszcze na skórze, zwłaszcza w połączeniu ze złowrogo wyglądającymi, ciemnymi drzwiami. Goyle odwzajemniła spojrzenie swojej towarzyszki i zachowując czujność powędrowała za nią do pomieszczenia za uchylonymi wrotami.
Nietuzinkowa Esther Trelawney ostatnimi czasy pojawiała się w jej myślach stosunkowo regularnie; spotkanie w Teatrze Cieni jawiło się niczym początek obiecującej znajomości, a Goyle w połowie października rozpoczęła przecież swoje życie na nowo. Symbolicznie, ale też dosłownie, porzuciła bowiem wszelkie pętające ją łańcuchy i będąc panią swojego losu nie oglądała się na to, co przystoi okazywać swoją postawą, a co powinno pozostać tematem tabu. Czarnowłosa czarownica była więc idealną towarzyszką na czas Nocy Duchów.
Przywdziawszy żałobną czerń, Caley udała się na miejsce spotkania i, jak się okazało, przybyła tam jako druga. Z uśmiechem na ustach odwzajemniła powitanie Esther.
- Gotowa – potwierdziła, dodatkowo kiwając głową – Sprawdźmy, cóż to za strachy się tam czają – powędrowała spojrzeniem ku zamczysku, pod którym obie się spotkały.
Nic nie mogło być gorsze od upodleń i horroru, jakiego doznawała kiedyś w rzeczywistości, dlatego nie bała się, przekraczając próg tajemniczej budowli. Przerażające wyzwania, o jakiś traktowały przekazy związanie z tym miejscem, jedynie napędzały jej ciekawość i chęć przeżycia w murach hotelu chwil pełnych wrażeń. Liczyła na to, że pani Trelawney wykaże podobne podejście, lecz jeśli nie, nie miałaby nic przeciwko, by dodać jej otuchy trzymając za szczupłą dłoń.
Znalazły się w wąskim korytarzu, a surowe otoczenie faktycznie mogło wywoływać dreszcze na skórze, zwłaszcza w połączeniu ze złowrogo wyglądającymi, ciemnymi drzwiami. Goyle odwzajemniła spojrzenie swojej towarzyszki i zachowując czujność powędrowała za nią do pomieszczenia za uchylonymi wrotami.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Caley Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 7
'k15' : 7
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź