Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
Nie umiała powiedzieć, co właściwie przyciągnęło ja na obrzeza Londynu. Szalejące nocami wizje, jej własną ciekawość, czy też lęk, który trącał struny jej serca za każdym razem, gdy spoglądała w toń. Nie miała za to, trudności z przyznaniem się do własnego strachu i - jak poniosła wieść, możliwość się z nim skonfrontowania.
Robił wrażenie. Zamek. Strzeliste mury, które znaczyć musiał potężny ząb czasu. Czuła niewytłumaczalny chłód za każdym razem, gdy starała się przebić spojrzeniem coś więcej, niż chroniącego okowy kamienia. patrzyła na ponury monument wzrokiem być może zbyt odległym, by w pierwszym momencie zarejestrować obecność, która skierowała kroki ku niej. Anastasia tkwiła w miejscu, z uniesiona wyżej brodą, z dłońmi opuszczonymi wzdłuż ciała, od czasu do czasu muskając palcami materiał ciemnobłękitnego płaszczyka, spod którego luźno opadała sukienka w barwie bieli, zdobiona czerwienia wielkich kwiatów. Na nogach wiązane botki na obcasie, sięgające za kostkę, dopełniały widoku. I być może z racji własnej postawy mogła być wzięta za jedno z dziwnych duchów, które miały nawiedzić zamczysko, ale - to mężczyzna, z który odezwał się, niemal sczytując jej myśli na głos. I właściwie, Anastasia początkowo za takiego - wzięła właściciela jasnego spojrzenia źrenic. Rozchyliła malowane czerwienią wargi, ale zamiast w pytaniu, rozciągnęły się w zamyślonym uśmiechu. Potwierdziła skinieniem, zupełnie jakby miała w zwyczaju czasem reagować na obrazy z wizji - te bardziej przyjazne. Drugie stwierdzenie ulokowała mężczyznę w rzeczywistości - A poprowadzisz mnie? - jako wyznacznik rzeczywistości. Mężczyzna. czy nie takiej roli upatrywała w męskiej naturze? Siły i oparcia, a nieznajomy - wydawał się w kilku wyrazach odznaczyć każdą z nich.
Ruszyła już w towarzystwie aurora, wbrew konwenansom, w tej jednej chwili nie oczekując niczego więcej. Trzymała się blisko, ale nie kryła przed cieniami, które mijali. Widziała ich zbyt wiele w snach, by drgać za każdym razem, gdy te plątały się wokół jej nóg, wtórując cichej melodii, którą wystukiwały obcasy botków - Tak - potwierdziła cicho, melodyjnie. I chociaż gdzieś w głosie zadrgało zawahanie, nie zmieniła zdania. Dla niej - Anastasii teraz - był to pierwszy raz. Nie pamiętała przeszłości i nie potrafiła przywołać w pamięci niczego, co byłoby związane z pojawiającym się co roku zamczyskiem - Anastasia - kąciki ust uniosły się, gdy dygnęła lekko, jak tancerka, zupełnie, jak nauczyła się podczas pobytu we Francji - Ciekawe, jakie miały głosy - wzrok przesuwał się po zacienionych wnękach i bielących się w nikłym blasku - ptasich kości - Kiedyś władały powietrzem, teraz malowały kościanymi skrzydłami tylko zimny kamień. Pokręciła głową, rozsypując czarne kosmki włosów wokół twarzy - Proszę mi wybaczyć, te słowa - niekiedy zdarzało się jej mówić rzeczy, które pozornie nie miały znaczenia, tkwiąc gdzieś głębiej, zapisane w nocnych snach. Ale zanim miała je zwerbalizować, powinna najpierw poddać rozsądkowi. Nie każdy chciał słuchać o czyichś widzeniach.
Zatrzymała się, spoglądając na czające się przed nimi wejście, potem spoglądając na męskie dłonie, które sięgnęły ku drzwiom. Co miało kryć się za nimi?
Robił wrażenie. Zamek. Strzeliste mury, które znaczyć musiał potężny ząb czasu. Czuła niewytłumaczalny chłód za każdym razem, gdy starała się przebić spojrzeniem coś więcej, niż chroniącego okowy kamienia. patrzyła na ponury monument wzrokiem być może zbyt odległym, by w pierwszym momencie zarejestrować obecność, która skierowała kroki ku niej. Anastasia tkwiła w miejscu, z uniesiona wyżej brodą, z dłońmi opuszczonymi wzdłuż ciała, od czasu do czasu muskając palcami materiał ciemnobłękitnego płaszczyka, spod którego luźno opadała sukienka w barwie bieli, zdobiona czerwienia wielkich kwiatów. Na nogach wiązane botki na obcasie, sięgające za kostkę, dopełniały widoku. I być może z racji własnej postawy mogła być wzięta za jedno z dziwnych duchów, które miały nawiedzić zamczysko, ale - to mężczyzna, z który odezwał się, niemal sczytując jej myśli na głos. I właściwie, Anastasia początkowo za takiego - wzięła właściciela jasnego spojrzenia źrenic. Rozchyliła malowane czerwienią wargi, ale zamiast w pytaniu, rozciągnęły się w zamyślonym uśmiechu. Potwierdziła skinieniem, zupełnie jakby miała w zwyczaju czasem reagować na obrazy z wizji - te bardziej przyjazne. Drugie stwierdzenie ulokowała mężczyznę w rzeczywistości - A poprowadzisz mnie? - jako wyznacznik rzeczywistości. Mężczyzna. czy nie takiej roli upatrywała w męskiej naturze? Siły i oparcia, a nieznajomy - wydawał się w kilku wyrazach odznaczyć każdą z nich.
Ruszyła już w towarzystwie aurora, wbrew konwenansom, w tej jednej chwili nie oczekując niczego więcej. Trzymała się blisko, ale nie kryła przed cieniami, które mijali. Widziała ich zbyt wiele w snach, by drgać za każdym razem, gdy te plątały się wokół jej nóg, wtórując cichej melodii, którą wystukiwały obcasy botków - Tak - potwierdziła cicho, melodyjnie. I chociaż gdzieś w głosie zadrgało zawahanie, nie zmieniła zdania. Dla niej - Anastasii teraz - był to pierwszy raz. Nie pamiętała przeszłości i nie potrafiła przywołać w pamięci niczego, co byłoby związane z pojawiającym się co roku zamczyskiem - Anastasia - kąciki ust uniosły się, gdy dygnęła lekko, jak tancerka, zupełnie, jak nauczyła się podczas pobytu we Francji - Ciekawe, jakie miały głosy - wzrok przesuwał się po zacienionych wnękach i bielących się w nikłym blasku - ptasich kości - Kiedyś władały powietrzem, teraz malowały kościanymi skrzydłami tylko zimny kamień. Pokręciła głową, rozsypując czarne kosmki włosów wokół twarzy - Proszę mi wybaczyć, te słowa - niekiedy zdarzało się jej mówić rzeczy, które pozornie nie miały znaczenia, tkwiąc gdzieś głębiej, zapisane w nocnych snach. Ale zanim miała je zwerbalizować, powinna najpierw poddać rozsądkowi. Nie każdy chciał słuchać o czyichś widzeniach.
Zatrzymała się, spoglądając na czające się przed nimi wejście, potem spoglądając na męskie dłonie, które sięgnęły ku drzwiom. Co miało kryć się za nimi?
The member 'Anastasia Bott' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 11
'k15' : 11
10
Punkty odwagi:
Jayden - 150
Roselyn - 150
Czarne płachty dementorów upiornie szeleściły niemal tuż za waszymi plecami, ogarniając wasze umysły niepokojącymi myślami, smutną aurą nadchodzącego końca. Zaledwie zaczęliście, a już sądziliście, że na tym skończy się wasza przygoda w starym, tajemniczym hotelu. Ledwo wskoczyliście na pierwsze z pali, a runy na nich zapaliły się na czerwono, zaklęciem rozłupując drewno pod wami. Wasze stopy nie miały się o co oprzeć i spadliście wprost do wody, tracąc dech na długą chwilę. Mogło wam się wydawać, że skoro wasze oczy widziały rzekę, dno powinno być stosunkowo płytkie, a wypłynięcie łatwe - czarna toń zaczęła was jednak wciągać, a powierzchnia oddalała się tak, że po chwili straciliście z oczu jakiekolwiek promienie światła przebłyskujące przez nią. Zaczynało brakować wam tchu, ciała reagowały w panice spazmatycznymi ruchami, a wy schodziliście coraz niżej i niżej...
Aż w końcu obudziliście się w kolejnym pokoju, panicznie łykając hausty świeżego powietrza. Czuliście pierwsze oznaki strachu - szybko bijące serce, uderzenia gorąca, gęsia skórka.
Coś tu było jednak nie tak. Poczuliście się niezwykle lekko - tak lekko, że wasze stopy oderwały się od podłogi. Oddalaliście się od drzwi, które z jęczącym skrzypnięciem zamknęły się, odcinając wam drogę ucieczki. Pokój był zaskakująco wysoki, a na suficie znajdował się świetlik z pomarańczowego szkła, od którego wijąc się opadało osiem świetlistych lasso, krótszych i dłuższych, przypominających słoneczne promienie. Ich blask pozwolił wam dostrzec coś jeszcze - kule, większe i mniejsze, które unosiły się razem z wami w przestrzeni. Niektóre promienie i kule zdawały się być do siebie podobne barwą lub fakturą - nie dane było wam jednak zastanowić się nad tym dłużej, ponieważ dopiero teraz zorientowaliście się, że z każdą upływającą minutą oddycha się wam coraz ciężej, zupełnie jakby wraz z grawitacją znikało powietrze.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.03.19 13:39, w całości zmieniany 1 raz
Zawiasy ciężkich, starych drzwi skrzypnęły, kiedy weszliście do kolejnego pokoju. Panował w nim nieprzyjazny półmrok, lecz mimo wątłego światła byliście w stanie zorientować się, że wielkie, ciemne wieże wyrastające tuż przed waszymi oczami to ogromne biblioteczne regały. Szybko okazało się, że za waszymi plecami zamiast wejścia również znajduje się jeden z nich - a w dłoni, która przed chwilą złapała za klamkę pojawiła się podniszczona księga, na której matowymi, złotymi literami brzmiało pytanie: Kto szuka wyjścia? Księgi były stare, podarte, niektóre zgniłe - ich woń zamiast zapachu nowego pergaminu przypominała bardziej zatęchły i zawilgotniały loch. Trudno było rozczytać się w zatartych literach, lecz zaskakującym było, że na każdej z nich widniało jedynie imię i nazwisko, żadnych tytułów. Nie jednak zdołaliście na dobre rozejrzeć się po zamkowej bibliotece powietrze przeciął powolny, skrzekliwy śmiech.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Przeszliście przez próg i poczuliście się niezwykle lekko - tak lekko, że wasze stopy oderwały się od podłogi. Oddalaliście się od drzwi, które z jęczącym skrzypnięciem zamknęły się, odcinając wam drogę ucieczki. pokój był zaskakująco wysoki, a na suficie znajdował się świetlik z pomarańczowego szkła, od którego wijąc się opadało osiem świetlistych lasso, krótszych i dłuższych, przypominających słoneczne promienie. Ich blask pozwolił wam dostrzec coś jeszcze - kule, większe i mniejsze, które unosiły się razem z wami w przestrzeni. Niektóre promienie i kule zdawały się być do siebie podobne barwą lub fakturą - nie dane było wam jednak zastanowić się nad tym dłużej, ponieważ dopiero teraz zorientowaliście się, że z każdą upływającą minutą oddycha się wam coraz ciężej, zupełnie jakby wraz z grawitacją znikało powietrze.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Atmosfera panująca w zamku powoli zaczynała jej się udzielać i Esther czuła się coraz bardziej zaintrygowana, chociaż początkowo tak naprawdę nic się jeszcze nie działo. Wszystko uległo jednak zmianie z chwilą, z którą kobieta przekroczyła prób pomieszczenia. Nagle jej ciało wydało się niezwykle lekkie, zupełnie jakby w ciągu ułamka sekundy cała jej waga zrównana została z zerem. Zaskoczona obejrzała się na swoją towarzyszkę, która ku jej zdziwieniu zaczynała powoli unosić się w powietrzu. Spojrzenie na własne nogi wystarczyło, by pani Trelawney mogła przekonać się o tym, iż jej własne stopy również zaczynały odrywać się od posadzki komnaty. Ciszę w pomieszczeniu przerwał jęk zamykających się drzwi i coś podpowiadało jej, że próba ich otwarcia zakończyłaby się porażką.
Początkowo nie była pewna tego, czego wymagał od nich pokój, w którym się znalazły. Musiała jednak przyznać, że unoszące się pod sufitem rozświetlone pętle oraz kule, które dryfowały wokół nich, wyglądały niesamowicie, szczególnie w pomieszczeniu, które w większości pogrążone było w mroku. Esther ostrożnie wyciągnęła ręce w górę, chwytając jedną z kul która zdawała się nie ważyć zupełnie nic. Obejrzała ją uważnie, następnie przenosząc spojrzenie na unoszące się nad nią pętle, wzrokiem wyłapując jedną, która rozmiarem zdawała się pasować do trzymanej przez nią kuli.
- Myślisz, że musimy dopasować kule do odpowiednich pętli? - zapytała z nutką zwątpienia w głosie, bo zadanie wydało jej się zdecydowanie zbyt proste. W momencie, w którym wypowiedziała swoje słowa, poczuła jakby nagle zaczynało brakować jej powietrza, którym mogłaby oddychać. Spróbowała wziąć głęboki oddech i choć wciąż jeszcze była w stanie to uczynić, jej oddechy były płytkie, a odczucie przypominało jej bycie zanurzoną pod wodą, każdą upływającą sekundą tracąc umożliwiający jej funkcjonowanie tlen. Rozwiązanie wydawało się jedno. Wraz z Caley musiały się pospieszyć by wypełnić zadanie. Wolała nie myśleć o tym, jakie byłyby konsekwencje ich porażki.
Zanim sama zabrała się do pracy, spojrzała na swoją towarzyszkę, gestami starając się przekazać jej, by nie marnowała słów. Każde wypowiedziane zdanie marnowało cenne powietrze, którego w komnacie zdawało się być coraz mniej.
Nie sądziła jednak, że może im się nie powieść. Wręcz przeciwnie, była w pełni przekonana co do tego, iż wspólnymi siłami, a miały ich wiele, w końcu żadna z nich nie zdawała się należeć do rodzaju kobiet czekających na kogoś, kto wybawiłby je z opresji, będą w stanie dokończyć powierzone im zadanie na czas. Nie chcąc jednak marnować ani sekundy dłużej, podążyła w stronę pierwszej pętli, umieszczając w niej trzymaną kulę, niemalże od razu przechodząc do kolejnej, kątem oka widząc Caley podążającą w jej ślady.
Początkowo nie była pewna tego, czego wymagał od nich pokój, w którym się znalazły. Musiała jednak przyznać, że unoszące się pod sufitem rozświetlone pętle oraz kule, które dryfowały wokół nich, wyglądały niesamowicie, szczególnie w pomieszczeniu, które w większości pogrążone było w mroku. Esther ostrożnie wyciągnęła ręce w górę, chwytając jedną z kul która zdawała się nie ważyć zupełnie nic. Obejrzała ją uważnie, następnie przenosząc spojrzenie na unoszące się nad nią pętle, wzrokiem wyłapując jedną, która rozmiarem zdawała się pasować do trzymanej przez nią kuli.
- Myślisz, że musimy dopasować kule do odpowiednich pętli? - zapytała z nutką zwątpienia w głosie, bo zadanie wydało jej się zdecydowanie zbyt proste. W momencie, w którym wypowiedziała swoje słowa, poczuła jakby nagle zaczynało brakować jej powietrza, którym mogłaby oddychać. Spróbowała wziąć głęboki oddech i choć wciąż jeszcze była w stanie to uczynić, jej oddechy były płytkie, a odczucie przypominało jej bycie zanurzoną pod wodą, każdą upływającą sekundą tracąc umożliwiający jej funkcjonowanie tlen. Rozwiązanie wydawało się jedno. Wraz z Caley musiały się pospieszyć by wypełnić zadanie. Wolała nie myśleć o tym, jakie byłyby konsekwencje ich porażki.
Zanim sama zabrała się do pracy, spojrzała na swoją towarzyszkę, gestami starając się przekazać jej, by nie marnowała słów. Każde wypowiedziane zdanie marnowało cenne powietrze, którego w komnacie zdawało się być coraz mniej.
Nie sądziła jednak, że może im się nie powieść. Wręcz przeciwnie, była w pełni przekonana co do tego, iż wspólnymi siłami, a miały ich wiele, w końcu żadna z nich nie zdawała się należeć do rodzaju kobiet czekających na kogoś, kto wybawiłby je z opresji, będą w stanie dokończyć powierzone im zadanie na czas. Nie chcąc jednak marnować ani sekundy dłużej, podążyła w stronę pierwszej pętli, umieszczając w niej trzymaną kulę, niemalże od razu przechodząc do kolejnej, kątem oka widząc Caley podążającą w jej ślady.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
The member 'Esther Trelawney' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Rozrywki.
Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy świat pękał niczym mydlana bańka. Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy czarnoksiężnicy pogrywali z władzą. Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy śmierć snuła się po ulicach, a deszcz padał nieustannie, jakby chciał zmyć krew, która lała się strumieniami.
I nadal nie potrafił zetrzeć jej śladów.
Nie mogłem nieustannie meandrować między pracą, Zakonem Feniksa a domem. Rola ojca okazała się czasochłonnym wyzwaniem. Ale nawet od niej potrzebowałem odpoczynku. Nie mogłem ratować świata cały czas, zwłaszcza, gdy ten do bólu zachowywał pozory normalności.
Niby nic. Niby wszystko w porządku.
Nic nie było w porządku.
Ale wiecie, mój własny syn kazał mi w końcu iść gdzieś, gdzie nie będę myślał o pracy. Nie mógł wiedzieć, że pracą nazywałem także działania związane z Zakonem - w jego oczach zdążyłem już urosnąć do rangi szalonego pracoholika. Więc może należało zaakceptować ten świat pozorów w życiu codziennym.
Towarzystwo Lucindy wydało mi się naturalnym wyborem. W zasadzie to nadal nie znaliśmy się dobrze, ale szybko zdołałem wychwycić, że w jej żyłach płynął zew przygody, a wyzwanie było synonimem świetnej zabawy. Przypominała mi mnie z lepszych czasów - z tą różnicą, że potrafiła płynnie balansować między światem arystokracji a plebsem mojego pokroju. Najwyraźniej sztukę bycia farbowanym lisem miała opanowaną do perfekcji.
Noc trwała już w pełni, otulając nas chłodem, łaskawą mżawką i ciemnym płaszczem. Błądziliśmy chwilę po uliczkach, zanim w końcu odnaleźliśmy wejście.
- Załóżmy się o coś. - Zaproponowałem, gdy stanęliśmy przy drzwiach, które wyglądały jakby cierpiały na łuszczycę. - Dodatkowe wyzwanie sprawi, że zabawa będzie ciekawsza. - Kontynuowałem, a na moje oblicze powoli wkradał się szelmowski uśmiech. - Nad kim jako pierwszym strach przejmie kontrolę, ten przegrywa. - Zasady wydawały mi się sprawiedliwie, a Lucinda wyraźnie podkreśliła, że nie należy do bojaźliwych. - Przegrany będzie winny drugiemu przysługę. Bez możliwości odmowy. - Spojrzałem na Selwyn z błyskiem w oku. To mogło być cokolwiek - czy była zdolna podjąć aż takie ryzyko?
- Śmiało, Lucy. - Bezpardonwo zdrobniłem jej imię, zapominając o dobrym wychowaniu. Z resztą, była z niej taka lady jak ze mnie lord. Co przypomniało mi o jednej plotce. - Ponoć podczas szczytu w Stonehenge ciotka ofiarowała twoją rękę Craigowi Burke. - Lucinda na pewno wiedziała o jego historii - napaści na Garretta i Brendana, o Azkabanie, o fortelu, dzięki któremu wyszedł na wolność. - Jak mają się sprawy? - Nie byłem aż tak na bieżąco; miałem przed sobą przyszłą lady Burke? Droczyłem się z nią, choć w gruncie rzeczy temat Stonehenge nie był czymś, z czego na dłuższą metę można było stroić żarty.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, do moich nozdry szybko dobiegł zapach stęchlizny; ściany wyglądały jakby cierpiały na smoczą ospę, a w nikłej poświacie tańczyły obce cienie... zaraz. Czy na pewno obce?
Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy świat pękał niczym mydlana bańka. Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy czarnoksiężnicy pogrywali z władzą. Nie było dla nich miejsca w czasach, gdy śmierć snuła się po ulicach, a deszcz padał nieustannie, jakby chciał zmyć krew, która lała się strumieniami.
I nadal nie potrafił zetrzeć jej śladów.
Nie mogłem nieustannie meandrować między pracą, Zakonem Feniksa a domem. Rola ojca okazała się czasochłonnym wyzwaniem. Ale nawet od niej potrzebowałem odpoczynku. Nie mogłem ratować świata cały czas, zwłaszcza, gdy ten do bólu zachowywał pozory normalności.
Niby nic. Niby wszystko w porządku.
Nic nie było w porządku.
Ale wiecie, mój własny syn kazał mi w końcu iść gdzieś, gdzie nie będę myślał o pracy. Nie mógł wiedzieć, że pracą nazywałem także działania związane z Zakonem - w jego oczach zdążyłem już urosnąć do rangi szalonego pracoholika. Więc może należało zaakceptować ten świat pozorów w życiu codziennym.
Towarzystwo Lucindy wydało mi się naturalnym wyborem. W zasadzie to nadal nie znaliśmy się dobrze, ale szybko zdołałem wychwycić, że w jej żyłach płynął zew przygody, a wyzwanie było synonimem świetnej zabawy. Przypominała mi mnie z lepszych czasów - z tą różnicą, że potrafiła płynnie balansować między światem arystokracji a plebsem mojego pokroju. Najwyraźniej sztukę bycia farbowanym lisem miała opanowaną do perfekcji.
Noc trwała już w pełni, otulając nas chłodem, łaskawą mżawką i ciemnym płaszczem. Błądziliśmy chwilę po uliczkach, zanim w końcu odnaleźliśmy wejście.
- Załóżmy się o coś. - Zaproponowałem, gdy stanęliśmy przy drzwiach, które wyglądały jakby cierpiały na łuszczycę. - Dodatkowe wyzwanie sprawi, że zabawa będzie ciekawsza. - Kontynuowałem, a na moje oblicze powoli wkradał się szelmowski uśmiech. - Nad kim jako pierwszym strach przejmie kontrolę, ten przegrywa. - Zasady wydawały mi się sprawiedliwie, a Lucinda wyraźnie podkreśliła, że nie należy do bojaźliwych. - Przegrany będzie winny drugiemu przysługę. Bez możliwości odmowy. - Spojrzałem na Selwyn z błyskiem w oku. To mogło być cokolwiek - czy była zdolna podjąć aż takie ryzyko?
- Śmiało, Lucy. - Bezpardonwo zdrobniłem jej imię, zapominając o dobrym wychowaniu. Z resztą, była z niej taka lady jak ze mnie lord. Co przypomniało mi o jednej plotce. - Ponoć podczas szczytu w Stonehenge ciotka ofiarowała twoją rękę Craigowi Burke. - Lucinda na pewno wiedziała o jego historii - napaści na Garretta i Brendana, o Azkabanie, o fortelu, dzięki któremu wyszedł na wolność. - Jak mają się sprawy? - Nie byłem aż tak na bieżąco; miałem przed sobą przyszłą lady Burke? Droczyłem się z nią, choć w gruncie rzeczy temat Stonehenge nie był czymś, z czego na dłuższą metę można było stroić żarty.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, do moich nozdry szybko dobiegł zapach stęchlizny; ściany wyglądały jakby cierpiały na smoczą ospę, a w nikłej poświacie tańczyły obce cienie... zaraz. Czy na pewno obce?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Na szczęście wszystkie kości, stawy i kończyny przeżyły ten entuzjastyczny gest, dlatego Susanne mogła odpowiedzieć bez zmartwień na pytanie swojego towarzysza, obserwowanego teraz z uwagą - wyglądał świetnie! Nie spodziewała się, że Ingisson zdecyduje sie na przebranie.
- Za pannę Błyskotkę - odpowiedziała zwięźle, ale po nieprzekonanej minie szybko domyśliła się, że Norwegowi niewiele to powiedziało, dlatego uśmiechnęła się lekko, zaraz zabierając za tłumaczenie. - Mało kto zna tę bajkę - Lovegoodowie zbierali je przecież zewsząd, młodszym pokoleniom przekazując przeróżne hybrydy i mieszanki początkowych historii. - Panna Błyskotka z ciekawości wdrapała się na szczyt zakazanej Wieży Szumów, wokół której krążyło wiele legend. Niestety bardzo szybko rozpętała się bardzo duża burza, a panna Błyskotka nie zdołała umknąć przed piorunem... w zasadzie dopiero wtedy została nazwana Błyskotką. Od tamtej chwili trwała w zawieszeniu pomiędzy światem chmur, a światem ziemi. Pogoda zmieniała się wraz z jej nastrojem, co było uciążliwe dla miasteczka, dlatego wygnano ją - wtedy postanowiła poszukać rozwiązania - wyjaśniła pokrótce, skupiając się tylko na pierwszej części baśni. - A ty? Przebrałeś się za śmierciotulę? - przekrzywiła lekko głowę, jeszcze raz zerkając na strój rudowłosego. Tak właśnie skojarzyła jej się szata z przepastnym kapturem i oleiste malowidła - a może to aura strachu podpowiedziała jej podświadomości tę właśnie kreaturę. - Jeśli tak, wygrywasz z całym tym zamkiem powiedziała, kiwając z uznaniem głową.
- Nie ma? - zapytała, szczerze zdziwiona. - Bardzo lubię to święto. Nie macie tam nic podobnego? - nie wiedziała zbyt wiele o tradycjach i kulturze Norwegii, niezmiernie ciekawił ją za to Durmstrang, choć jeszcze zwlekała z pytaniem o szkołę - wspomniała za to o swojej. - Święto duchów jest wspaniałe w Hogwarcie. Pewnie dlatego, że nigdzie nie widziałam tyle duchów, co tam. I te dynie! Nigdzie nie jadłam tak dobrych dyń, co tamte - rozmarzyła się, kołysząc lekko z pięt na palce, pogrążona w tym wspomnieniu.
- A więc obydwoje nie wiemy, czego się spodziewać. Mam nadzieję, że będzie przerażająco - kiwnęła głową na przypieczętowanie owej nadziei. Miała dosyć dziwne pojęcie strachu, ale kto wie, może gdzieś miały spotkać ich śmierciotule, do złudzenia przypominające prawdziwe? Na szczęście nigdy nie widziała żadnej - wolała tego nie zmieniać.
Wsłuchała się w ten specyficzny dźwięk, przewijający się w połowie strasznych historii, opowiadanych przez ojca - bez najmniejszego wahania wślizgnęła się do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzała się czujnie, nie odwracając na dźwięk zamykanych drzwi, bowiem sądziła, że to z przodu będzie się coś czaić.
- Nic tu nie... - zaczęła, urywając pytanie, gdy dźwięk zalał ich nagle, wraz ze znajomymi kształtami. - Nietoperki? - zapytała pod nosem, próbując odnaleźć się w tej szamotaninie i tańcu rozedrganego światła, ale pojedyncze słowo najpewniej zginęło w hałasie. - Już dobrze, maleństwa, nic wam nie zrobimy! - zapewniła, wciąż przekonana, że to właśnie one - nietoperki.
| ONMS III (+60), spostrzegawczość I, szczęście I
- Za pannę Błyskotkę - odpowiedziała zwięźle, ale po nieprzekonanej minie szybko domyśliła się, że Norwegowi niewiele to powiedziało, dlatego uśmiechnęła się lekko, zaraz zabierając za tłumaczenie. - Mało kto zna tę bajkę - Lovegoodowie zbierali je przecież zewsząd, młodszym pokoleniom przekazując przeróżne hybrydy i mieszanki początkowych historii. - Panna Błyskotka z ciekawości wdrapała się na szczyt zakazanej Wieży Szumów, wokół której krążyło wiele legend. Niestety bardzo szybko rozpętała się bardzo duża burza, a panna Błyskotka nie zdołała umknąć przed piorunem... w zasadzie dopiero wtedy została nazwana Błyskotką. Od tamtej chwili trwała w zawieszeniu pomiędzy światem chmur, a światem ziemi. Pogoda zmieniała się wraz z jej nastrojem, co było uciążliwe dla miasteczka, dlatego wygnano ją - wtedy postanowiła poszukać rozwiązania - wyjaśniła pokrótce, skupiając się tylko na pierwszej części baśni. - A ty? Przebrałeś się za śmierciotulę? - przekrzywiła lekko głowę, jeszcze raz zerkając na strój rudowłosego. Tak właśnie skojarzyła jej się szata z przepastnym kapturem i oleiste malowidła - a może to aura strachu podpowiedziała jej podświadomości tę właśnie kreaturę. - Jeśli tak, wygrywasz z całym tym zamkiem powiedziała, kiwając z uznaniem głową.
- Nie ma? - zapytała, szczerze zdziwiona. - Bardzo lubię to święto. Nie macie tam nic podobnego? - nie wiedziała zbyt wiele o tradycjach i kulturze Norwegii, niezmiernie ciekawił ją za to Durmstrang, choć jeszcze zwlekała z pytaniem o szkołę - wspomniała za to o swojej. - Święto duchów jest wspaniałe w Hogwarcie. Pewnie dlatego, że nigdzie nie widziałam tyle duchów, co tam. I te dynie! Nigdzie nie jadłam tak dobrych dyń, co tamte - rozmarzyła się, kołysząc lekko z pięt na palce, pogrążona w tym wspomnieniu.
- A więc obydwoje nie wiemy, czego się spodziewać. Mam nadzieję, że będzie przerażająco - kiwnęła głową na przypieczętowanie owej nadziei. Miała dosyć dziwne pojęcie strachu, ale kto wie, może gdzieś miały spotkać ich śmierciotule, do złudzenia przypominające prawdziwe? Na szczęście nigdy nie widziała żadnej - wolała tego nie zmieniać.
Wsłuchała się w ten specyficzny dźwięk, przewijający się w połowie strasznych historii, opowiadanych przez ojca - bez najmniejszego wahania wślizgnęła się do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzała się czujnie, nie odwracając na dźwięk zamykanych drzwi, bowiem sądziła, że to z przodu będzie się coś czaić.
- Nic tu nie... - zaczęła, urywając pytanie, gdy dźwięk zalał ich nagle, wraz ze znajomymi kształtami. - Nietoperki? - zapytała pod nosem, próbując odnaleźć się w tej szamotaninie i tańcu rozedrganego światła, ale pojedyncze słowo najpewniej zginęło w hałasie. - Już dobrze, maleństwa, nic wam nie zrobimy! - zapewniła, wciąż przekonana, że to właśnie one - nietoperki.
| ONMS III (+60), spostrzegawczość I, szczęście I
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Po otwarciu drzwi w twarz uderzył was słony wiatr. Znaleźliście się na jasnych przybrzeżnych skałach w środku ciemnej, deszczowej - ale zaskakująco ciepłej - nocy. Kiedy odwróciliście się by wrócić na zamkowy korytarz przez drzwi, którymi tu weszliście dostrzegliście, że drzwi donikąd nie prowadzą. Framuga była pusta, roztaczał się za nią widok na wzburzone morze. Sugestia zamku była jasna: musieliście znaleźć kolejne drzwi. Ruszając po śliskich skałach zaczęliście mieć dziwne wrażenie, że ktoś was obserwuje - w zasięgu wzroku nie było jednak żadnej żywej istoty. Zaczęliście już naprawdę marznąć, a wasze ubrania wyraźnie przemakały, kiedy na plaży kawałek dalej zauważyliście drzwi. Kiedy ruszyliście w ich stronę usłyszeliście cichy, kobiecy śmiech. Namierzenie jego właścicielki nie trwało długo - na jednej ze skał siedziała syrena. Była jednak znacznie piękniejsza niż te, które pojawiały się w Wielkiej Brytani - a co za tym idzie zdecydowanie groźniejsza. Jej skóra była jasna, a ciemne włosy opadały falami na ramiona, zakrywając jej wdzięki. Nabrała głębokiego oddechu, co mogło oznaczać tylko jedno - zaraz zacznie śpiewać.
Zagłuszenie śpiewu swoim własnym ma ST 60, wasze rzuty sumują się, a do wyniku należy dodać bonusy przysługujące wam z tytułu posiadanych poziomów biegłości śpiewu.
Zawstydzenie syreny swoimi umiejętnościami w tworzeniu własnych historii może ułatwić wam ucieczkę - dlatego biegłość literatury (tworzenie) obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany jej poziom.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Zagłuszenie śpiewu swoim własnym ma ST 60, wasze rzuty sumują się, a do wyniku należy dodać bonusy przysługujące wam z tytułu posiadanych poziomów biegłości śpiewu.
Zawstydzenie syreny swoimi umiejętnościami w tworzeniu własnych historii może ułatwić wam ucieczkę - dlatego biegłość literatury (tworzenie) obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany jej poziom.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Zakończenia bywają szczęśliwe tylko w naprawdę tragicznych historiach, gdy skrajną naiwnością byłoby wierzyć, że sytuacja bohaterów jeszcze się poprawi. Takie bajki bywają wyjątkowo smutne. Frances miała przeczucie, że właśnie znaleźli się z Arturem w jednej z nich i byli dopiero na początku.
Klamka wyśliznęła się spod jej dłoni, a wiejący za drzwiami wiatr zachwiał całą postacią Frances. Wiatr? Przecież powinni znaleźć się w jakiejś mroźnej komnacie, a tymczasem drzwi zniknęły za nimi; oni zaś stali po kostki w trawie szarpanej wiatrem, tak silnym, że aż huczało w uszach.
- Co to ma być? – wyjąkała, wytrącona z równowagi. Zamczysko naprawdę stawało na głowie (na dachu?), żeby porządnie ich wystraszyć i jak na razie – bez wątpienia odniosło sukces.
Zmroziło jej palce, a oddech znowu zamienił się w zimną mgiełkę. Frances poczuła się paskudnie. Najgorsze uczucia, jakich w życiu doświadczyła w zastraszającym tempie wypłynęły na powierzchnię świadomości, niemal pozbawiając ją sił. Z mniej i bardziej odległej przeszłości powracały do niej wstyd, poczucie winy i lęk, składając się na dojmujące poczucie beznadziei. Frances zrozumiała, dlaczego się tak czuje później niż Artur. Nigdy nie widziała dementora, czytała o nich tylko tyle, by móc nauczyć się patronusa.
- Czy to…? – nie zdążyła dokończyć pytania, z trudnością przekrzykując wiatr, bo już ich zobaczyła – gromada zakapturzonych postaci zmierzała w ich kierunku; nic nie oddzielało ich od upiorów. Frances zawsze wyobrażała sobie ich bardziej… po ludzku? Myślała, że stanąwszy przed jednym z nich, dałaby sobie radę, skoro opanowała już zaklęcie chroniące przed nimi. Teraz jednak nie mogli korzystać z czarów, a tym samym jej jedyna broń przeciwko de mentorom została wytrącona z jej ręki.
Puściła się do biegu ile sił w nogach, ale tych nie miała zbyt wiele (sił, rzecz jasna, ale dwie nogi to też żadna imponująca ilość). Artur szybko ją wyprzedził, a w głowie Frances na przeraźliwie rozwleczoną w czasie sekundę zaświtała straszna myśl – co jeśli ją tu zostawi?
Znała Longbottoma już dość długo, by wiedzieć, że nigdy nie zrobiłby jej nic podobnego, ale logika nie działała zbyt dobrze w okolicznościach, w jakich się znaleźli. Jej towarzysz na szczęście zwolnił tak, by biegli razem i dopiero napotkanie na swojej drodze rzeki (skąd się wzięła?) zmusiło ich do zaprzestania wariackiej ucieczki.
Frances posłała Artura przodem – w tym względzie nie miało to znaczenia; ona też nie miała pojęcia o runach. Wiedziała tylko tyle, co udało się jej wyczytać z okładek książek ustawianych na półkach „Esów i Floresów” – może któraś z nich uchroni ją przed silnymi prądami rzeki?
Jej kolej na skok w kierunku szumiącej, ukrytej pod warstwą mgły i na pewno lodowatej wody nadeszła zbyt szybko, ale dementorzy zbliżali się, a Frances nie chciała nawet wyobrażać sobie spotkania z nimi.
Skoczyła, próbując odszukać, na poły za pomocą wzroku, na poły intuicji, na którą liczyła teraz bardziej niż kiedykolwiek, pal dość solidny, by się pod nią nie załamał.
Klamka wyśliznęła się spod jej dłoni, a wiejący za drzwiami wiatr zachwiał całą postacią Frances. Wiatr? Przecież powinni znaleźć się w jakiejś mroźnej komnacie, a tymczasem drzwi zniknęły za nimi; oni zaś stali po kostki w trawie szarpanej wiatrem, tak silnym, że aż huczało w uszach.
- Co to ma być? – wyjąkała, wytrącona z równowagi. Zamczysko naprawdę stawało na głowie (na dachu?), żeby porządnie ich wystraszyć i jak na razie – bez wątpienia odniosło sukces.
Zmroziło jej palce, a oddech znowu zamienił się w zimną mgiełkę. Frances poczuła się paskudnie. Najgorsze uczucia, jakich w życiu doświadczyła w zastraszającym tempie wypłynęły na powierzchnię świadomości, niemal pozbawiając ją sił. Z mniej i bardziej odległej przeszłości powracały do niej wstyd, poczucie winy i lęk, składając się na dojmujące poczucie beznadziei. Frances zrozumiała, dlaczego się tak czuje później niż Artur. Nigdy nie widziała dementora, czytała o nich tylko tyle, by móc nauczyć się patronusa.
- Czy to…? – nie zdążyła dokończyć pytania, z trudnością przekrzykując wiatr, bo już ich zobaczyła – gromada zakapturzonych postaci zmierzała w ich kierunku; nic nie oddzielało ich od upiorów. Frances zawsze wyobrażała sobie ich bardziej… po ludzku? Myślała, że stanąwszy przed jednym z nich, dałaby sobie radę, skoro opanowała już zaklęcie chroniące przed nimi. Teraz jednak nie mogli korzystać z czarów, a tym samym jej jedyna broń przeciwko de mentorom została wytrącona z jej ręki.
Puściła się do biegu ile sił w nogach, ale tych nie miała zbyt wiele (sił, rzecz jasna, ale dwie nogi to też żadna imponująca ilość). Artur szybko ją wyprzedził, a w głowie Frances na przeraźliwie rozwleczoną w czasie sekundę zaświtała straszna myśl – co jeśli ją tu zostawi?
Znała Longbottoma już dość długo, by wiedzieć, że nigdy nie zrobiłby jej nic podobnego, ale logika nie działała zbyt dobrze w okolicznościach, w jakich się znaleźli. Jej towarzysz na szczęście zwolnił tak, by biegli razem i dopiero napotkanie na swojej drodze rzeki (skąd się wzięła?) zmusiło ich do zaprzestania wariackiej ucieczki.
Frances posłała Artura przodem – w tym względzie nie miało to znaczenia; ona też nie miała pojęcia o runach. Wiedziała tylko tyle, co udało się jej wyczytać z okładek książek ustawianych na półkach „Esów i Floresów” – może któraś z nich uchroni ją przed silnymi prądami rzeki?
Jej kolej na skok w kierunku szumiącej, ukrytej pod warstwą mgły i na pewno lodowatej wody nadeszła zbyt szybko, ale dementorzy zbliżali się, a Frances nie chciała nawet wyobrażać sobie spotkania z nimi.
Skoczyła, próbując odszukać, na poły za pomocą wzroku, na poły intuicji, na którą liczyła teraz bardziej niż kiedykolwiek, pal dość solidny, by się pod nią nie załamał.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Frances Montgomery' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Właściwie to wcale nie wiedziała, czy to był dobry pomysł. Florence nie przepadała za strachami. Pewnie lubiła święto duchów, cała ta otoczka była jej doskonale znana i uwielbiana przez nią od dzieciaka. Ale jednak zwykle była to po prostu zabawa. Z tym dniem kojarzyły jej się głównie takie czynności jak robienie wyszczerzonego lampionu z dyni, opowiadanie Floreanowi jakichś zmyślonych historii, które rzekomo miały być straszne albo ganianie po korytarzach Hogwartu za prawdziwymi duchami. Och, do tej pory pamiętała, jakie to było okropne, zimne uczucie, kiedy zdarzało im się dogonić Prawie Bezgłowego Nicka i przejść przez niego. Okropieństwo.
Ale to wszystko były tylko głupie, małe gry. Florence tak naprawdę nie lubiła się bać. Strach kojarzył jej się głównie z sytuacjami, nad którymi nie miała większej kontroli. Niemożność zapanowania nad własną, szalejącą magią? Pojawiały się bezradność i strach. Widok nieznajomego mężczyzny idącego za tobą opustoszałą uliczką w nocy? Stres i przerażenie. Głupi psikus Titusa i Bertiego, który sprawił, że klienci po skosztowaniu lodów zapadali w kilkuminutową śpiączkę? Palpitacje serca i panika. Chociaż akurat w przypadku tego dowcipu to w większą panikę wpadł Florean, a nie ona sama. Ona przestraszyła się tylko odrobinkę. Ale potem postawiła na rozsądek, zapanowała nad sytuacją i zaprowadziła porządek.
To dlatego, kiedy Randall, pochłaniający swoją zwyczajową porcję lodów, zapytał ją, czy nie chciałaby z nim pójść na organizowane z okazji nocy duchów wydarzenie, nie była taka pewna. Bo tym razem cała zabawa miała polegać właśnie na tym, że ktoś będzie ich próbował straszyć. I chociaż Florence wiedziała, że to wszystko miało być tylko na niby, dość długo się wahała. Finalnie jednak dała się przekonać. No bo w końcu, właściwie czemu nie? To miała być tylko zabawa.
- Może się o coś założymy? - zaproponowała Randallowi, próbując jakoś odwrócić swoją uwagę od ponurych myśli. Już sam zamek był niezwykle ponury a już pomieszczenie, do którego trafili było wybitnie upiorne. Szczególnie, gdy do jej uszu doleciał odległy, odbity przez echo śpiew kobiety. Pewnie jakiś duch - Na przykład o to, kto będzie większym cykorem i będzie głośniej krzyczał. Przegrany kupuje drugiemu kremowe piwo przez tydzień.
Ale to wszystko były tylko głupie, małe gry. Florence tak naprawdę nie lubiła się bać. Strach kojarzył jej się głównie z sytuacjami, nad którymi nie miała większej kontroli. Niemożność zapanowania nad własną, szalejącą magią? Pojawiały się bezradność i strach. Widok nieznajomego mężczyzny idącego za tobą opustoszałą uliczką w nocy? Stres i przerażenie. Głupi psikus Titusa i Bertiego, który sprawił, że klienci po skosztowaniu lodów zapadali w kilkuminutową śpiączkę? Palpitacje serca i panika. Chociaż akurat w przypadku tego dowcipu to w większą panikę wpadł Florean, a nie ona sama. Ona przestraszyła się tylko odrobinkę. Ale potem postawiła na rozsądek, zapanowała nad sytuacją i zaprowadziła porządek.
To dlatego, kiedy Randall, pochłaniający swoją zwyczajową porcję lodów, zapytał ją, czy nie chciałaby z nim pójść na organizowane z okazji nocy duchów wydarzenie, nie była taka pewna. Bo tym razem cała zabawa miała polegać właśnie na tym, że ktoś będzie ich próbował straszyć. I chociaż Florence wiedziała, że to wszystko miało być tylko na niby, dość długo się wahała. Finalnie jednak dała się przekonać. No bo w końcu, właściwie czemu nie? To miała być tylko zabawa.
- Może się o coś założymy? - zaproponowała Randallowi, próbując jakoś odwrócić swoją uwagę od ponurych myśli. Już sam zamek był niezwykle ponury a już pomieszczenie, do którego trafili było wybitnie upiorne. Szczególnie, gdy do jej uszu doleciał odległy, odbity przez echo śpiew kobiety. Pewnie jakiś duch - Na przykład o to, kto będzie większym cykorem i będzie głośniej krzyczał. Przegrany kupuje drugiemu kremowe piwo przez tydzień.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 11
'k15' : 11
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź