Nędzny salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nędzny salonik
Był to salon dość duży, ale niezbyt zachęcający. Stare tapety dawno utraciły swój kolor, a gdzieniegdzie odklejały się samoistnie pod ciężarem długiej historii. Wewnątrz znajdowała się rzeźbiona sofa z podrapaną tapicerką, przykryta różową płachtą. Obok niej stała lampa - lekko przekrzywiona, przystrojona kremowym abażurem z brązowymi frędzlami. Dziury i plamy na ścianach przykrywały rozmaite fotografie oraz malunki. Na suficie widniał ślad po lampie, ale dawno jej tam nie było. Podłoga skrzypiała przy cięższym kroku, a słońce chętnie wdzierało się do środka. Może dlatego wielkie okna przykrywały grube, wypłowiałe kotary. Na stoliku stał kubek z niedopitą czarną herbatą, a obok niego leżał jakiś stary numer "Czarownicy". Pachniało tanimi damskimi perfumami i starym drewnem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 09.07.19 18:22, w całości zmieniany 13 razy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mało co wzruszało bahanki - zapewne nie były zdolne do takich emocji i ograniczały swój uprzykrzający żywot do... cóż, uprzykrzania go innym. Były plagą z krwi i skrzydeł, to musiało być ich prawdziwe powołanie, a jeśli nie było, nawet Sue kończyły się pomysły, co mogłoby nim być. Wzruszyła ramionami, uśmiechając się na żarciki Philippy. Trudno powiedzieć, co kierowało niuchaczami, skoro nie był to błysk cennych monet - może panna Moss pachniała ładnie i stworzonka czuły się przy niej bezpiecznie?
- Może uznały, że będziesz pilnować błyskotek tak dobrze, jak one? - zapytała, przykładając w zastanowieniu palec do ust. Wyobraziła sobie nawet legowisko niuchaczy z Philippą dzierżącą miecz i odstraszającą złodziei, gdy małe pracusie oddawały się łowieniu świecidełek z kieszeni niczego nieświadomych ludzi. Nie wiedząc czemu, koleżanka z wyobrażeń miała nieco smocze spojrzenie i mało brakowało, a zionęłaby ogniem - nie zdążyła, bowiem obraz rozmył się tak szybko, jak się pojawił, gdy w głowie Sue zajaśniało kolejne pytanie i kolejne wyobrażenia. - Przyniosły ci już coś wyjątkowo dziwnego? - zapytała zaciekawiona, próbując wyobrazić sobie kształty przeróżnych, zupełnie niepotrzebnych, ale błyszczących rzeczy. Gdyby nie to, że niuchacze zaraz zwinęłyby wszystko z powrotem, można by zrobić wystawkę z podpisami. Sue nie oceniała przeszłości Philippy i nigdy nie patrzyła na nią przez pryzmat pieniędzy - nie patrzyła w ten sposób na nikogo.
Skwitowała zrozumienie szerokim uśmiechem, lecz szybko schowała ząbki, czując, że zaraz staną się czarne od chmary bahanek. To prawda, dogadywała się z królikami świetnie i nigdy nie wnikała, skąd się to brało - po prostu tak było i przyjmowała ten fakt; może dlatego ta nić porozumienia się utrzymywała - gdyby dobrnąć do źródła tajemnicy, kto wie, czy nie przestałaby istnieć? Czasami rzeczy były ciekawsze, kiedy pozostawały niewyjaśnione - Lovegood wprost uwielbiała element tajemnicy! Dlatego tak chętnie zwiedzała jesienią hotel Transylvania, z fascynacją poruszając się po jego mrocznych korytarzach.
- Nie wiem - odparła zaskoczona. Nigdy nie musiała się specjalnie wysilać, króliki po prostu za nią podążały. - Czasami smakołykami, głównie zabawą... bardzo je kocham, może to czują - odpowiedziała zakłopotana, błądząc po omacku. - Każdy jest trochę inny, mają swoje charaktery, trzeba wyczuć, co na nie działa - dodała, przypominając sobie, jak jej własna króliczyca przywiązała się do kocyka. Zazwyczaj kładła się tam, gdzie leżał jej kocyk.
- Mogą być trudne do oswojenia - uprzedziła lojalnie - tak, jak Philippa wspomniała, niuchacze były dzikimi zwierzętami i nie przyzwyczajały się tak prędko do domowych warunków, jak inne pupile, przystosowane na drodze ewolucji do mieszkania z ludźmi. Co nie oznaczało, że było to niemożliwe - wiele z niesamowitych stworzeń dawało się przekonać do jako-takiej współpracy. - To świetne wyzwanie, pomogę ci, jeśli chcesz - zaoferowała się bez chwili zwłoki. - Ale to prawda, jeśli je teraz wypuścisz, prawdopodobnie uciekną raz-dwa. Na ten moment nie wydają się nieszczęśliwe, więc można próbować.
Zerknęła nieprzekonana na różdżkę, gdy ta odmówiła współpracy przy zaklęciu - cóż to, u licha? Chyba powinna więcej ćwiczyć, choć przecież robiła to regularnie i nigdy nie zaniedbywała swojej ulubionej dziedziny magii. Odetchnęła głęboko, krztusząc się przy okazji bachanką, wciągniętą przez nos. Faktycznie, to będzie paskudny proces, ale czego się nie robiło dla pomocy? Westchnęła, słysząc pytanie Philippy. - Tak, coś nie wyszło, ale zaraz będzie musiało - uparła się, wykonując krótki ruch, nieprzypominający niczego - w jej głowie miał pomóc ze skupieniem na zadaniu. - Bombino, Bombino - rzuciła dwurotnie, na siebie i koleżankę, mając nadzieję, że tym razem wszystko się powiedzie.
| 1 - Phils, 2 - Sue
- Może uznały, że będziesz pilnować błyskotek tak dobrze, jak one? - zapytała, przykładając w zastanowieniu palec do ust. Wyobraziła sobie nawet legowisko niuchaczy z Philippą dzierżącą miecz i odstraszającą złodziei, gdy małe pracusie oddawały się łowieniu świecidełek z kieszeni niczego nieświadomych ludzi. Nie wiedząc czemu, koleżanka z wyobrażeń miała nieco smocze spojrzenie i mało brakowało, a zionęłaby ogniem - nie zdążyła, bowiem obraz rozmył się tak szybko, jak się pojawił, gdy w głowie Sue zajaśniało kolejne pytanie i kolejne wyobrażenia. - Przyniosły ci już coś wyjątkowo dziwnego? - zapytała zaciekawiona, próbując wyobrazić sobie kształty przeróżnych, zupełnie niepotrzebnych, ale błyszczących rzeczy. Gdyby nie to, że niuchacze zaraz zwinęłyby wszystko z powrotem, można by zrobić wystawkę z podpisami. Sue nie oceniała przeszłości Philippy i nigdy nie patrzyła na nią przez pryzmat pieniędzy - nie patrzyła w ten sposób na nikogo.
Skwitowała zrozumienie szerokim uśmiechem, lecz szybko schowała ząbki, czując, że zaraz staną się czarne od chmary bahanek. To prawda, dogadywała się z królikami świetnie i nigdy nie wnikała, skąd się to brało - po prostu tak było i przyjmowała ten fakt; może dlatego ta nić porozumienia się utrzymywała - gdyby dobrnąć do źródła tajemnicy, kto wie, czy nie przestałaby istnieć? Czasami rzeczy były ciekawsze, kiedy pozostawały niewyjaśnione - Lovegood wprost uwielbiała element tajemnicy! Dlatego tak chętnie zwiedzała jesienią hotel Transylvania, z fascynacją poruszając się po jego mrocznych korytarzach.
- Nie wiem - odparła zaskoczona. Nigdy nie musiała się specjalnie wysilać, króliki po prostu za nią podążały. - Czasami smakołykami, głównie zabawą... bardzo je kocham, może to czują - odpowiedziała zakłopotana, błądząc po omacku. - Każdy jest trochę inny, mają swoje charaktery, trzeba wyczuć, co na nie działa - dodała, przypominając sobie, jak jej własna króliczyca przywiązała się do kocyka. Zazwyczaj kładła się tam, gdzie leżał jej kocyk.
- Mogą być trudne do oswojenia - uprzedziła lojalnie - tak, jak Philippa wspomniała, niuchacze były dzikimi zwierzętami i nie przyzwyczajały się tak prędko do domowych warunków, jak inne pupile, przystosowane na drodze ewolucji do mieszkania z ludźmi. Co nie oznaczało, że było to niemożliwe - wiele z niesamowitych stworzeń dawało się przekonać do jako-takiej współpracy. - To świetne wyzwanie, pomogę ci, jeśli chcesz - zaoferowała się bez chwili zwłoki. - Ale to prawda, jeśli je teraz wypuścisz, prawdopodobnie uciekną raz-dwa. Na ten moment nie wydają się nieszczęśliwe, więc można próbować.
Zerknęła nieprzekonana na różdżkę, gdy ta odmówiła współpracy przy zaklęciu - cóż to, u licha? Chyba powinna więcej ćwiczyć, choć przecież robiła to regularnie i nigdy nie zaniedbywała swojej ulubionej dziedziny magii. Odetchnęła głęboko, krztusząc się przy okazji bachanką, wciągniętą przez nos. Faktycznie, to będzie paskudny proces, ale czego się nie robiło dla pomocy? Westchnęła, słysząc pytanie Philippy. - Tak, coś nie wyszło, ale zaraz będzie musiało - uparła się, wykonując krótki ruch, nieprzypominający niczego - w jej głowie miał pomóc ze skupieniem na zadaniu. - Bombino, Bombino - rzuciła dwurotnie, na siebie i koleżankę, mając nadzieję, że tym razem wszystko się powiedzie.
| 1 - Phils, 2 - Sue
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85, 32
'k100' : 85, 32
– O tak. Niewykluczone. Dobrze się zajmę ich skarbami – odparła w teatralnej powadze. Zapomniała tylko dodać, że te wszystkie monety i perły należały do niej, że wykradały jej je, garnąc zaraz między łapki jak swoje, najpiękniejsze diamenty, a tymczasem były to tylko kupki tanich błyskotek, bo przecież nigdy nie było jej stać na coś naprawdę wyjątkowego. Choć ozdoby te piekielnie ją przyciągały, przestała się ludzić, że kiedykolwiek będzie mogła sobie na nie pozwolić. Mogła jednak pożyczać biżuterię od pani Boyle, potrzebowała jej, gdy załatwiała jakieś tajne sprawy dla pracodawczyni, a wtedy zwykle musiała wyglądać jak upragniony skarb, pożądany klejnot. Z takim wizerunkiem jakże łatwiej przemykało się przez życie. Wiedziała, jak wiele oczarowania było w wyglądzie, a oni wszyscy tak łatwo nabierali się na kobiece uroki, nie wyłapując w tym zwykle intrygi, która mogła ich skutecznie pogrążyć. I tak właśnie działały niuchacze. Słodycz ciemnych ocząt, milusie futerko, małe oblicze, ale gdy przychodziło co do czego okazywały się za szybkie, niemożliwe do pochwycenia przez rozdrażnione kradzieżą człowiecze łapy. Spryt był w cenie. Może właśnie dlatego pierwszy raz pomyślała, że istnieje jakieś stworzenie, z którym mogłaby żyć w zgodzie.
– Raczej myszkują po mieszkaniu, uznają inną definicję… porządku. Wzięłam jednego na sylwestra. Pamiętasz? Przytargał mi połowę wypłaty. Wolę nie wiedzieć, jak te monety znalazły się w jego łapkach. Wystarczy mi ich widok, nie narzekam – mruknęła zamyślona. Podobały jej się cwane zagrywki niuchaczy. Prowokowały ją, ale odpowiadała z równą prowokacją. Pokonywały złote labirynty nie wiadomo kiedy, czasem wygarniała któregoś z tandetnej szkatułki sąsiadki z dołu, albo znajdowała je śpiące na dnie szafy, na jej cekinowej sukience, która pamiętała wydarzenia z ostatniego sylwestra. Bez wątpienia nawet dla czarnego były to wielkie przeżycia. Czy pamiętał o złotym kluczu Johnatana Bojczuka? Pięćdziesiąty siódmy zaczął się mokro. Żadne stworzenie nie lubi mokrego futra, ale chyba z dnia na dzień wyparowały tamte traumy. Żaden dziwny skarb nie znalazł się dzięki nim w posiadaniu Philippy, ale w dobie narastających na ulicach niepokojów to moneta miała najwyższą cenę. Podejrzewała też, że gdyby ofiarowała niuchaczom więcej swobody, te zapuszczałyby się w ciekawsze rejony. Tylko wtedy już żaden nie wróciłby ze skarbem.
– Widzą w tobie swoją, Susanne. Najwidoczniej nawet nie musisz się starać. Jesteś bardzo… królicza – uznała z żartem. Podobne określenia rzadko przechodziły jej przez usta, unikała przesadnej słodyczy. Dlatego też to słowo lekko wykrzywiło jej usta. Zupełnie jakby łapała się na dalekich sobie przymiotnikach. Pokręciła głową, by wyrzucić z siebie odrobinę widoków Sus kicających razem ze swoimi królikami. Mimo to jej wyznanie niejako uświadomiło Philippę. Przecież sama czuła coś. Coś bezkształtnego, nienazwanego nakazywało jej czuwać przy kretach, przyciągało jej spojrzenie ku ich unoszącym się podczas drzemki brzuchom. Ścisnęła lekko palce.
– Możemy kiedyś spróbować – stwierdziła przytomnie. – Nie mam pojęcia, po co mi to wszystko, ale chyba po prostu chcę, jestem ciekawa. Naprawdę bym się zdziwiła, gdyby udało się oswoić je tak po prostu. To w ich przypadku niemożliwe – przyznała, widząc w jej ostrzeżeniu wiele racji. Nie zamierzała się kłócić, spędziła z nimi wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć. By czuć, że te błyszczące ślepia wcale nie są tak niewinne. Niuchacze kombinowały nieprzerwanie, zawodziły, węszyły, nie pozwalały sobie na błąd. A Philippa? Nie do końca jeszcze umiała tak otwarcie przyznać się do własnego przywiązania. - Przyjmę twoją pomoc - odparła miękko, dobrze wiedząc, że bez jej wiedzy nie zrobi żadnych postępów.
Podarowała sobie uwagi, zresztą nie pasowało do niej wytykanie czarownicy niefortunnych zaklęć z dziedziny, o której nie miała pojęcia. Zdawało się, że przemiana człowieka w żabę nie należała do błahostki. Kiwnęła głową, bezgłośnie przygotowując się na transmutację. Panna Lovegood wiedziała, co należało zrobić. Na samą myśl o żabich odnóżach Philippa miała mdłości, ale największa rewolucja wciąż przed nią. Wypowiedziane zaklęcia odbiły się echem od ścian ponurego saloniku. Ostatnie rzucone spojrzenie podpowiadało jej, że coś się zaczyna dziać. Widoki przed oczami zaczęły rosnąc, zakręciło jej się w głowie. Czuła dziwne bulgotanie pod skórą. Do nosa zaczęły dolatywać nowe, wyjątkowo hipnotyzujące zapachy. Nagle stała się taka… niewielka. Niespokojne żabie oko popatrzyło po drewnianym torze przeszkód. Mrugnęła. Spróbowała ruszyć ręką, nogą – czymkolwiek. Wewnątrz czuła wariacje, dyskomfort uwierał, ale nim zdążyła dłużej się nad tym zastanowić, ujrzała bahankę. Skoczyła raz. Skoczyła drugi raz. Wystawiła długi język w kierunku pomykającego w powietrzu szkodnika. Zlepiła ją w swoją lepką pułapkę i szybciutko wsadziła do buzi. Smaczna. Bardzo smaczna! Przełknęła szybko i natychmiast poszukała następnej. Nie widziała Sus, właściwie to trochę o niej zapomniała skuszona takimi skrzydlatymi rarytasami. Skoczyła więc znów. Kum. Kum. Zupełnie jakby fruwała w wielkim basenie bezbronnych przekąsek.
– Raczej myszkują po mieszkaniu, uznają inną definicję… porządku. Wzięłam jednego na sylwestra. Pamiętasz? Przytargał mi połowę wypłaty. Wolę nie wiedzieć, jak te monety znalazły się w jego łapkach. Wystarczy mi ich widok, nie narzekam – mruknęła zamyślona. Podobały jej się cwane zagrywki niuchaczy. Prowokowały ją, ale odpowiadała z równą prowokacją. Pokonywały złote labirynty nie wiadomo kiedy, czasem wygarniała któregoś z tandetnej szkatułki sąsiadki z dołu, albo znajdowała je śpiące na dnie szafy, na jej cekinowej sukience, która pamiętała wydarzenia z ostatniego sylwestra. Bez wątpienia nawet dla czarnego były to wielkie przeżycia. Czy pamiętał o złotym kluczu Johnatana Bojczuka? Pięćdziesiąty siódmy zaczął się mokro. Żadne stworzenie nie lubi mokrego futra, ale chyba z dnia na dzień wyparowały tamte traumy. Żaden dziwny skarb nie znalazł się dzięki nim w posiadaniu Philippy, ale w dobie narastających na ulicach niepokojów to moneta miała najwyższą cenę. Podejrzewała też, że gdyby ofiarowała niuchaczom więcej swobody, te zapuszczałyby się w ciekawsze rejony. Tylko wtedy już żaden nie wróciłby ze skarbem.
– Widzą w tobie swoją, Susanne. Najwidoczniej nawet nie musisz się starać. Jesteś bardzo… królicza – uznała z żartem. Podobne określenia rzadko przechodziły jej przez usta, unikała przesadnej słodyczy. Dlatego też to słowo lekko wykrzywiło jej usta. Zupełnie jakby łapała się na dalekich sobie przymiotnikach. Pokręciła głową, by wyrzucić z siebie odrobinę widoków Sus kicających razem ze swoimi królikami. Mimo to jej wyznanie niejako uświadomiło Philippę. Przecież sama czuła coś. Coś bezkształtnego, nienazwanego nakazywało jej czuwać przy kretach, przyciągało jej spojrzenie ku ich unoszącym się podczas drzemki brzuchom. Ścisnęła lekko palce.
– Możemy kiedyś spróbować – stwierdziła przytomnie. – Nie mam pojęcia, po co mi to wszystko, ale chyba po prostu chcę, jestem ciekawa. Naprawdę bym się zdziwiła, gdyby udało się oswoić je tak po prostu. To w ich przypadku niemożliwe – przyznała, widząc w jej ostrzeżeniu wiele racji. Nie zamierzała się kłócić, spędziła z nimi wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć. By czuć, że te błyszczące ślepia wcale nie są tak niewinne. Niuchacze kombinowały nieprzerwanie, zawodziły, węszyły, nie pozwalały sobie na błąd. A Philippa? Nie do końca jeszcze umiała tak otwarcie przyznać się do własnego przywiązania. - Przyjmę twoją pomoc - odparła miękko, dobrze wiedząc, że bez jej wiedzy nie zrobi żadnych postępów.
Podarowała sobie uwagi, zresztą nie pasowało do niej wytykanie czarownicy niefortunnych zaklęć z dziedziny, o której nie miała pojęcia. Zdawało się, że przemiana człowieka w żabę nie należała do błahostki. Kiwnęła głową, bezgłośnie przygotowując się na transmutację. Panna Lovegood wiedziała, co należało zrobić. Na samą myśl o żabich odnóżach Philippa miała mdłości, ale największa rewolucja wciąż przed nią. Wypowiedziane zaklęcia odbiły się echem od ścian ponurego saloniku. Ostatnie rzucone spojrzenie podpowiadało jej, że coś się zaczyna dziać. Widoki przed oczami zaczęły rosnąc, zakręciło jej się w głowie. Czuła dziwne bulgotanie pod skórą. Do nosa zaczęły dolatywać nowe, wyjątkowo hipnotyzujące zapachy. Nagle stała się taka… niewielka. Niespokojne żabie oko popatrzyło po drewnianym torze przeszkód. Mrugnęła. Spróbowała ruszyć ręką, nogą – czymkolwiek. Wewnątrz czuła wariacje, dyskomfort uwierał, ale nim zdążyła dłużej się nad tym zastanowić, ujrzała bahankę. Skoczyła raz. Skoczyła drugi raz. Wystawiła długi język w kierunku pomykającego w powietrzu szkodnika. Zlepiła ją w swoją lepką pułapkę i szybciutko wsadziła do buzi. Smaczna. Bardzo smaczna! Przełknęła szybko i natychmiast poszukała następnej. Nie widziała Sus, właściwie to trochę o niej zapomniała skuszona takimi skrzydlatymi rarytasami. Skoczyła więc znów. Kum. Kum. Zupełnie jakby fruwała w wielkim basenie bezbronnych przekąsek.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Może były to tylko tanie błyskotki - Sue nawet by się na tym nie poznała, gdyż kosztowności były daleko poza jej rozumem, a estetyka znacznie odbiegała od typowych kanonów piękna - jednak gdyby, w czystej teorii, na miejscu ozdóbek pojawiły się prawdziwe kosztowności, czy niuchacze nie potrafiłyby o nie zadbać i zapobiec kradzieży? Trzeba było myśleć przyszłościowo.
- Pamiętam! - przyznała od razu, przywołując dosyć świeże wspomnienia z sylwestra - no tak, przed tym dziwnym atakiem o północy, działy się przecież zupełnie inne, przyjemne i przyziemne rzeczy. Potem była już tylko kłodą, niewesołą, spetryfikowaną i nieprzydatną kłodą, która nie zdołała zrobić nic, by powstrzymać albo zatrzymać napastników. Cały czas prześladowało ją to w myślach, ale porażki nie mogły przekreślić przeszłych i przyszłych sukcesów. Ani wwyjadaniu pozbywaniu się bahanek z mieszkania Philippy. Wzruszyła ramionami na królicze określenie - nad tym nawet trochę się zastanawiała, ale pod innym kątem.
- Możliwe. Myślisz, że pod animagiczną postacią byłabym królikiem? - zapytała, aczkolwiek z solidną wątpliwością, bo choć taka opcja nawet jej się podobała - czasami dla zabawy zamieniała samą siebie w królika swoim ulubionym zaklęciem - nie odczuwała, by była to całkowicie jej forma. Dziwna sprawa. - Uczę się od lat i dalej się nie dowiedziałam - mruknęła niechętnie, robiąc smutną minkę. Prędko się ożywiła, jak zwykle nie trwając w rozczarowaniach dłużej niż chwilę - wiedziała, że prędzej czy później uda jej się przemienić. Musiało ją blokować coś konkretnego - może trochę bała się tego, w co ostatecznie się przemieni?
- To już wystarczający powód - uznała z lekkością. Czego więcej trzeba, by spróbować? Co mogła stracić? Niewiele. - Eksperymenty, nie wiem jak ty - ja je uwielbiam - wyśpiewała dziarsko i wyciągnęła dłoń do Philippy, aby przypieczętować podjęte wyzwanie symbolicznym uściskiem dłoni. A potem... potem były już tylko żaby. Z zadowoleniem obserwowała swoje dzieło - pomniejszającą się stopniowo koleżankę, jej zieleniejącą skórę i transformację kończyn. Nic nie mogła poradzić, uwielbiała ten fascynujący proces, podglądanie przemian nigdy nie przestawało dziwić. Kucnęła i przyjrzała się znajomemu płazowi, doszukując się cech charakterystycznych dla panny Moss - nie każdy o tym wiedział, ale po transmutacji dało się je wyłapać - ta jednak nie dała jej zbyt wiele czasu, od razu biorąc się do pracy. No proszę, a przed chwilą wcale nie była przekonana! Susanne skwitowała to sprytnym uśmieszkiem i uniosła różdżkę, nabierając powietrza, by wypowiedzieć inkantację wyraźnie, z należytą koncentracją.Do trzech razy sztuka, nie będzie się więcej kompromitować.
- Bombino - tym razem jej własne ciało kurczyło się pod wpływem czaru, charakterystyczne dreszcze rozlewały się po skórze, kości zdawały się wiotczeć. Parę chwil i dołączyła do koleżanki. Poruszała się zaokrąglonymi susami, wyszukując największe zgromadzenia owadzich koleżanek, teraz wyjątkowo apetycznych. Instynkty wzięły górę, a głód nie miał końca - w przeciwieństwie do zaklęcia. Lovegood nie zauważyła, kiedy została jedyną żabą w tym pomieszczeniu, a zaledwie chwilę później ocknęła się w swoim ciele.
- Bleeee - mruknęła, pragnąc pozbyć się z ust bahankowego posmaku. Dopadła do torby, grzebiąc w niej pospiesznie w poszukiwaniu szklanych fiolek i podała jedną Philippie. - Wypijmy to żeby się nie zatruć - rzuciła w ramach szybkiego wyjaśnienia, pokładając wiarę w działanie specyfiku, który sama uwarzyła. Pozostawiał po sobie co prawda przyjemny, malinowy smak, lekko niwelujący poprzednie doznania, ale na tym miało zakończyć się jego działanie. Efekt placebo także nie działał, choć jeszcze o tym nie wiedziały. - Jest ich za dużo - rozejrzała się półprzytomnie, wciąż widząc mnóstwo czarnych plamek na cieniutkich skrzydełkach. Westchnęła zrezygnowana - jak bardzo nie chciała zawieść!
| zakładam z góry, że Bombino z tego posta wyszło
- Pamiętam! - przyznała od razu, przywołując dosyć świeże wspomnienia z sylwestra - no tak, przed tym dziwnym atakiem o północy, działy się przecież zupełnie inne, przyjemne i przyziemne rzeczy. Potem była już tylko kłodą, niewesołą, spetryfikowaną i nieprzydatną kłodą, która nie zdołała zrobić nic, by powstrzymać albo zatrzymać napastników. Cały czas prześladowało ją to w myślach, ale porażki nie mogły przekreślić przeszłych i przyszłych sukcesów. Ani w
- Możliwe. Myślisz, że pod animagiczną postacią byłabym królikiem? - zapytała, aczkolwiek z solidną wątpliwością, bo choć taka opcja nawet jej się podobała - czasami dla zabawy zamieniała samą siebie w królika swoim ulubionym zaklęciem - nie odczuwała, by była to całkowicie jej forma. Dziwna sprawa. - Uczę się od lat i dalej się nie dowiedziałam - mruknęła niechętnie, robiąc smutną minkę. Prędko się ożywiła, jak zwykle nie trwając w rozczarowaniach dłużej niż chwilę - wiedziała, że prędzej czy później uda jej się przemienić. Musiało ją blokować coś konkretnego - może trochę bała się tego, w co ostatecznie się przemieni?
- To już wystarczający powód - uznała z lekkością. Czego więcej trzeba, by spróbować? Co mogła stracić? Niewiele. - Eksperymenty, nie wiem jak ty - ja je uwielbiam - wyśpiewała dziarsko i wyciągnęła dłoń do Philippy, aby przypieczętować podjęte wyzwanie symbolicznym uściskiem dłoni. A potem... potem były już tylko żaby. Z zadowoleniem obserwowała swoje dzieło - pomniejszającą się stopniowo koleżankę, jej zieleniejącą skórę i transformację kończyn. Nic nie mogła poradzić, uwielbiała ten fascynujący proces, podglądanie przemian nigdy nie przestawało dziwić. Kucnęła i przyjrzała się znajomemu płazowi, doszukując się cech charakterystycznych dla panny Moss - nie każdy o tym wiedział, ale po transmutacji dało się je wyłapać - ta jednak nie dała jej zbyt wiele czasu, od razu biorąc się do pracy. No proszę, a przed chwilą wcale nie była przekonana! Susanne skwitowała to sprytnym uśmieszkiem i uniosła różdżkę, nabierając powietrza, by wypowiedzieć inkantację wyraźnie, z należytą koncentracją.Do trzech razy sztuka, nie będzie się więcej kompromitować.
- Bombino - tym razem jej własne ciało kurczyło się pod wpływem czaru, charakterystyczne dreszcze rozlewały się po skórze, kości zdawały się wiotczeć. Parę chwil i dołączyła do koleżanki. Poruszała się zaokrąglonymi susami, wyszukując największe zgromadzenia owadzich koleżanek, teraz wyjątkowo apetycznych. Instynkty wzięły górę, a głód nie miał końca - w przeciwieństwie do zaklęcia. Lovegood nie zauważyła, kiedy została jedyną żabą w tym pomieszczeniu, a zaledwie chwilę później ocknęła się w swoim ciele.
- Bleeee - mruknęła, pragnąc pozbyć się z ust bahankowego posmaku. Dopadła do torby, grzebiąc w niej pospiesznie w poszukiwaniu szklanych fiolek i podała jedną Philippie. - Wypijmy to żeby się nie zatruć - rzuciła w ramach szybkiego wyjaśnienia, pokładając wiarę w działanie specyfiku, który sama uwarzyła. Pozostawiał po sobie co prawda przyjemny, malinowy smak, lekko niwelujący poprzednie doznania, ale na tym miało zakończyć się jego działanie. Efekt placebo także nie działał, choć jeszcze o tym nie wiedziały. - Jest ich za dużo - rozejrzała się półprzytomnie, wciąż widząc mnóstwo czarnych plamek na cieniutkich skrzydełkach. Westchnęła zrezygnowana - jak bardzo nie chciała zawieść!
| zakładam z góry, że Bombino z tego posta wyszło
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
– Animagiczną postacią? – powtórzyła za nią lekko zdziwiona. Znała Susanne na tyle, by wychwycić jej zjednoczenie ze światem łap, skrzydeł i futra, ale nie miała pojęcia o tych odważnych próbach. Chyba nie poznała dotąd żadnego animaga, nigdy nie widziała takiej transmutacji na własne oczy. Zresztą niewiele wiedziała o tych umiejętnościach, uznając je za coś piekielnie trudnego i raczej niepraktycznego. Igranie z konturami własnego ciała w bahankowej sprawie już wydawało jej się ciężką próbą, a co dopiero hobbystyczne, regularne wnikanie w zwierzęce kształty – albo nawet stawanie się nimi. W szkole chyba jeszcze zastanawiała się, co takiego dzieje się wtedy z wielkimi kawałkami ludzkiego ciała, gdzie znikają, co się dzieje z ubraniami… Jednak te wszystkie kwestie obudziły się w niej właśnie teraz po długich latach nieistnienia między portowymi opowiastkami. Animagia znajdowała się raczej daleko poza jej myślami. – Podejrzewasz, że twoje przywiązanie do królików miałoby wpływ na animagiczna formę? Merlinie, Sus, nie znam się na tym kompletnie, ale to wydaje się naprawdę wielką sprawą, jestem pewna, że któregoś dnia obrośniesz futrem. To w ogóle dość rzadkie, nie? Pewnie jest jakieś zwierzę, w które chciałabyś się przemieniać… – stwierdziła, rzucając na jej postać kilka dość wnikliwych spojrzeń. Chyba próbowała sobie połączyć obraz czarownicy z jakimś stworzeniem. Mniejszym, większym, w jasnym futerku, dość ruchliwym. Może jakiś lis? Podobno gdzieś daleko pałętały się porośnięte srebrem lisy. Ale kojarzyły się raczej ze złośliwością, ich zwinność jakoś też nie chciała się połączyć z dziwną lekkością buchającą od panny Lovegood. Z jej zwiewnością.
Nawet teraz, kiedy ściskały się ze sobą ich palce, czuła to. Susanne zaczepiała przyjaznym gestem, oddzielając wstęp od tej właściwiej części dla całego spotkania, a przy tym wydawała się przesycona dobrą myślą, podczas gdy Philippa przełykała mdły posmak gromadzący się w ustach na szkic własnego wyobrażenia. Żabia skórka. Nie tchórzyła jednak, nie przy czymś takim. Przeżyła o wiele gorsze rzeczy, by stado irytujących robali mogło bezkarnie demolować jej dom. – Przyjmuję wyzwanie – Pokiwała głową, po raz ostatni łapiąc ten oddech w człowieczej powłoce.
Później było kumkanie, natarczywe, nieprzerwane i niekończące się w swej żabiej melodyjce. Chropowaty, ale zwodniczo lepki jęzor wił ku oczkom tandetnego żyrandola. Co rusz wznosił się łakomie prosto do tego pachnącego skrzydełka. Owijał się wokół malutkich nóżek, by zaraz przełknąć ze smakiem. Raz po raz, bez opamiętania dobierała się do wrednych żyjątek, czując tak instynktowną, niepohamowaną potrzebę zjadania ich. Kilkanaście zniknęło w zielonkawym brzuszku, a zaraz następne i następne. Przestała liczyć – skupiona całkowicie na rozkoszowaniu się konsumpcją. Skakanie w tej formie wydawało się tak proste, wręcz konieczne. Zupełnie jak zjadanie bahanek! Przecież nie można było się oprzeć im!
Potem umierała. Długa, wielka i napęczniała. Rozżalony żołądek boleśnie protestował, a żaba Philippa przestała być żabą. Ropusza forma minęła jej szybko, nie pamiętała momentu powrotu do tych niedługich nóg i gładki skóry. Popatrzyła po pokoju nieprzytomnie. Była bliska zwrócenia tej pokaźnej przekąski. Dobrze, że Susanne szybko ruszyła pomocą. – To było ohydne – mruknęła ochryple, a każda głoska przywoływała beznadziejne smaki. Krzywy wyraz twarzy zdradzał gorycz niedawnych przeżyć.– Nie chcę być nigdy więcej żabą. Ani niczym innym… Jak się czułaś? – zapytała, nim udało jej się wypić przygotowaną przez jasnowłosą miksturę. Ten smak podobał jej się już bardziej. I dopiero też po wypiciu zorientowała się, że problem wcale nie zniknął. Że bahanki dalej bezczelnie fruwały po saloniku. Padła znów na podłogę, a spomiędzy warg wydobył się dźwięk zrezygnowania. Przekręciła głowę. – Walczyłaś tak dzielnie, Susanne. Ale chyba tylko armia żab mogłaby je stąd zupełnie wykurzyć. Ale dziękuję ci, zdecydowanie jest ich mniej – powiedziała miękko. Lovegood naprawdę wsparła ją w tej beznadziejnej wojnie! Może jednak ta metoda nie do końca zadziałała? W każdym razie zrobiła więcej, niż Philippa przez ostatni tydzień.
Gdy tylko pomyślała o płazich pląsach, brzuch wykręcał się w łaskoczącym fikołku. O nie!
- Powinnyśmy zrobić teraz coś przyjemniejszego, nagrodzić się... - zaproponowała niekonkretnie, choć pragnienia jak w kalejdoskopie zawirowały jej przed oczami. O, na przykład leżenie. Leżenie wydawało jej się właśnie kwintesencją przyjemności. Bała się wstać.
Nawet teraz, kiedy ściskały się ze sobą ich palce, czuła to. Susanne zaczepiała przyjaznym gestem, oddzielając wstęp od tej właściwiej części dla całego spotkania, a przy tym wydawała się przesycona dobrą myślą, podczas gdy Philippa przełykała mdły posmak gromadzący się w ustach na szkic własnego wyobrażenia. Żabia skórka. Nie tchórzyła jednak, nie przy czymś takim. Przeżyła o wiele gorsze rzeczy, by stado irytujących robali mogło bezkarnie demolować jej dom. – Przyjmuję wyzwanie – Pokiwała głową, po raz ostatni łapiąc ten oddech w człowieczej powłoce.
Później było kumkanie, natarczywe, nieprzerwane i niekończące się w swej żabiej melodyjce. Chropowaty, ale zwodniczo lepki jęzor wił ku oczkom tandetnego żyrandola. Co rusz wznosił się łakomie prosto do tego pachnącego skrzydełka. Owijał się wokół malutkich nóżek, by zaraz przełknąć ze smakiem. Raz po raz, bez opamiętania dobierała się do wrednych żyjątek, czując tak instynktowną, niepohamowaną potrzebę zjadania ich. Kilkanaście zniknęło w zielonkawym brzuszku, a zaraz następne i następne. Przestała liczyć – skupiona całkowicie na rozkoszowaniu się konsumpcją. Skakanie w tej formie wydawało się tak proste, wręcz konieczne. Zupełnie jak zjadanie bahanek! Przecież nie można było się oprzeć im!
Potem umierała. Długa, wielka i napęczniała. Rozżalony żołądek boleśnie protestował, a żaba Philippa przestała być żabą. Ropusza forma minęła jej szybko, nie pamiętała momentu powrotu do tych niedługich nóg i gładki skóry. Popatrzyła po pokoju nieprzytomnie. Była bliska zwrócenia tej pokaźnej przekąski. Dobrze, że Susanne szybko ruszyła pomocą. – To było ohydne – mruknęła ochryple, a każda głoska przywoływała beznadziejne smaki. Krzywy wyraz twarzy zdradzał gorycz niedawnych przeżyć.– Nie chcę być nigdy więcej żabą. Ani niczym innym… Jak się czułaś? – zapytała, nim udało jej się wypić przygotowaną przez jasnowłosą miksturę. Ten smak podobał jej się już bardziej. I dopiero też po wypiciu zorientowała się, że problem wcale nie zniknął. Że bahanki dalej bezczelnie fruwały po saloniku. Padła znów na podłogę, a spomiędzy warg wydobył się dźwięk zrezygnowania. Przekręciła głowę. – Walczyłaś tak dzielnie, Susanne. Ale chyba tylko armia żab mogłaby je stąd zupełnie wykurzyć. Ale dziękuję ci, zdecydowanie jest ich mniej – powiedziała miękko. Lovegood naprawdę wsparła ją w tej beznadziejnej wojnie! Może jednak ta metoda nie do końca zadziałała? W każdym razie zrobiła więcej, niż Philippa przez ostatni tydzień.
Gdy tylko pomyślała o płazich pląsach, brzuch wykręcał się w łaskoczącym fikołku. O nie!
- Powinnyśmy zrobić teraz coś przyjemniejszego, nagrodzić się... - zaproponowała niekonkretnie, choć pragnienia jak w kalejdoskopie zawirowały jej przed oczami. O, na przykład leżenie. Leżenie wydawało jej się właśnie kwintesencją przyjemności. Bała się wstać.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Susanne z werwą i pogodą ducha skinęła głową, wyrzucając z siebie z przekonaniem krótkie, potwierdzające - Aha! - kiedy Philippa pociągnęła temat pytaniem. Może nie powinna tak się chwalić, że pracuje nad tą niezwykłą umiejętnością, ale czasem zwyczajnie nie potrafiła się powstrzymać, zaś teraz trafiła jej się tak idealna okazja, by o tym porozmawiać. Wiedziała o animagii naprawdę wiele, czytała wiele książek, znała nawet parę osób, które potrafiły przybierać zwierzęcą postać. Nie rozumiała jedynie, dlaczego jej się jeszcze nie udało mimo regularnych ćwiczeń, talentu do transmutacji i ogromnego entuzjazmu. - O tak, to bardzo rzadkie i trudne. Chęci niewiele mają tu do rzeczy, mogłabym chcieć zmienić się w żyrafę, a niewiele by z tego wyszło - dopóki się nie nauczysz i nie przemienisz, nie wiesz, jaka jest twoja zwierzęca forma - wyjaśniła lekko, obeznana z tematem. - Może byłabym królikiem, a może nie. To byłoby całkiem miłe, jak tak myślę - uznała, znowu nurkując w rozmyślaniach. Ocknęła się po chwili. - Jest za dużo zwierząt, w które chciałabym się zmieniać - westchnęła, bo chciała być wszystkim, od małej, uroczej myszki, po wielkiego i ciężkiego słonia. Ile by dała, by tak potężnie zatrąbić! I sięgać drzew! Latać, pływać, było tyle możliwości - nie mogłaby się zdecydować. Żaba także miała swoje zalety, Sue bez problemu dostrzegała jej możliwości, wykorzystując jak najlepiej nogi, pozwalające skakać daleko i wysoko. Świetnie bawiła się pod tą postacią, chociaż wspominając przeżycia w ludzkiej skórze, jedzenie bahanek okazało się całkiem traumatycznym przeżyciem. Jak zwykle - zrobiła, zanim pomyślała. Teraz łapała się za brzuch, rozmasowując delikatnie żołądek z lichą nadzieją, że to pomoże, że ból zamiast rosnąć - zniknie w mgnieniu oka. Philippa nie czuła się lepiej, widziała to, czując napływające wyrzuty sumienia. Co ona najlepszego zrobiła!
- Całkiem dobrze, ale do czasu - stwierdziła, bo w tej chwili czuła głównie narastający dyskomfort. - Daj spokój, powinnam pomóc ci w pozbyciu się wszystkich, nie połowy - odpowiedziała rozczarowana, wzdychając po chwili. -Jeszcze coś wymyślę, zobaczysz - obiecała przepraszającym tonem, nie kładąc się na podłodze, ale czując, że musi wrócić do domu. Natychmiast. Choć na myśl o teleportacji... Och, chyba lepiej, jeśli aportuje się w ustronne miejsce, na wszelki wypadek.
- Wrócę. Wymyślę coś i wrócę, niedługo - powtarzała, w zwolnionym tempie zbierając torbę. - Ale dziś muszę uciekać - rzuciła na pożegnanie, z palącym uczuciem porażki. Straszny wstyd!
| zt x2
- Całkiem dobrze, ale do czasu - stwierdziła, bo w tej chwili czuła głównie narastający dyskomfort. - Daj spokój, powinnam pomóc ci w pozbyciu się wszystkich, nie połowy - odpowiedziała rozczarowana, wzdychając po chwili. -Jeszcze coś wymyślę, zobaczysz - obiecała przepraszającym tonem, nie kładąc się na podłodze, ale czując, że musi wrócić do domu. Natychmiast. Choć na myśl o teleportacji... Och, chyba lepiej, jeśli aportuje się w ustronne miejsce, na wszelki wypadek.
- Wrócę. Wymyślę coś i wrócę, niedługo - powtarzała, w zwolnionym tempie zbierając torbę. - Ale dziś muszę uciekać - rzuciła na pożegnanie, z palącym uczuciem porażki. Straszny wstyd!
| zt x2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
5 kwietnia '57
Niebezpieczne było poruszać się po ulicach Londynu w aktualnym czasie. Od początku tego miesiąca zmieniło się bardzo dużo i nawet ludzi żyjących poza aktualnymi wydarzeniami w czarodziejskim świecie zaczynało to dotyczyć. O ile Huxley mogła mieć gdzieś porachunki między szlachetnymi rodami, jakieś spotkania w Stonehenge i zmiany na ministerialnych stołkach, o tyle patrole na ulicach Londynu, w porcie również, oraz możliwość przeszukania i zbadania różdżki w zależności od tego jaką krew posiadała, już ją dotykało. I nie mogła tak po prostu sobie to olać, bo taka kontrola mogła spotkać ją w każdej chwili. Nie była pewna, co do swojej krwi. Nigdy nie interesowały ją jej korzenie, nie było do niczego potrzebne. A teraz cały Londyn szumiał od plotek, że chcąc zarejestrować różdżkę trzeba było podać czystość krwi rodziców swoich rodziców. Jak ona nawet nie wiedziała, czy jej ojciec w ogóle był czarodziejem czy może mugolem. Nie zarejestrowała jeszcze swojej różdżki, miała jeszcze chwilę czasu i wiedziała, że jeśli będzie chciała to zrobić, to będzie musiała mocno nakłamać. I musiała się do tego solidnie przygotować.
Kot zawsze spadnie na cztery łapy oraz ma dziewięć żyć. Jedno z nich chyba Huxley zdążyła już wykorzystać idąc szarymi uliczkami w stronę kamienicy, w której mieszkała jej przyjaciółka. Nie miała ich zbyt wiele, była kobietą, która otaczała się mężczyznami dającymi jej zarobić, zaspokajającymi potrzeby, których nie zawsze mogła zaspokoić sama. Ale każda kobieta czasami potrzebowała wsparcia i rozmowy z inną kobietą. Tak po prostu było. Nie wiedziała czy Philippe zastanie w mieszkaniu, jeśli nie to znajdzie sobie przyjemny kawałek schodów i na nich poczeka.
Z mocno zaciągniętym kapturem swojej ciemnoszarej peleryny szybko przemierzała uliczki. Długa spódnica szeleściła wokół kostek, obcasy równym tempem stukały o kamień pod jej nogami, woreczek z wsiąkiewki pełen skarbów mocno przylegał przymocowany do paska przy jej biodrach, a różdżka znajdowała się w pogotowiu. Na szczęście nie było potrzeby, aby jej używać.
Wspinając się po schodach na odpowiednie piętro odetchnęła z ulgą, niebezpieczeństwo ulicy było już za nią. Udało się dotrzeć na miejsce bez problemów. Zapukała do drzwi, a gdy się uchyliły szybko wsunęła się do środka zamykając je za sobą. Zsuwając kaptur jej burza ciemnych loków opadła na ramiona, wzrokiem zlustrowała pomieszczenie, czy przypadkiem nie trafiła na obecność jakiś gości, a gdy upewniła się, że są same, ponownie z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
- Przejście teraz przez Londyn, to jak… no nie wiem, granie w czarodziejskie szachy po tęgoskórze, trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu – mruknęła wchodząc do salonu.
Jednym ruchem odpięła swoją pelerynę i rzuciła ją na kanapę by sama, nie unikając głośnego trzeszczenia drewnianej podłogi, podejść do okna. Splątała ramiona na piersiach i stała tak przez chwilę z widocznie ponurą twarzą. Musiała się chwilę pozbierać po swojej podróży, nie pamiętała kiedy ostatni raz miała taki problem, by swobodnie przejść po ulicach, które znała tak dobrze. Nawet gdy parę lat temu okradła jeden ze statków i wszyscy marynarze na nią polowali przejście przez zaułki było łatwiejszym zadaniem.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie miałaś bliskiego spotkania z patrolem? Nie spodziewałam się, że jest ich aż tyle – odwróciła się w stronę panny Moss. - Skubani, znają część przejść, którymi się można dostać do doków.
To ją chyba najbardziej wzburzyło. To znaczy, że musieli posiadać informacje od osób, które tu żyły, które tu pracowały. Ale czemu ją to dziwiło, prawie każdy dla sakiewki z monetami mógł sprzedać własnych braci, byle by tylko poczuć ciężar sykli.
Za oknem robiło się coraz ciemniej, chociaż do Londynu powoli witała wiosna, to nie zmieniało faktu, że jeszcze dość wcześnie robiło się ciemno. Było jednak coraz cieplej, dłużej można było spędzać czas na ulicach nie martwiąc się o przemarznięcie i czarodziejski katar. Dłużej i łatwiej jej się pracowało, dlatego Rain uwielbiała gdy przychodziło lato. W tym okresie też w porcie pojawiało się więcej statków, nowe bandery, nowi marynarze ciekawi sekretów jakie skrywa Londyn, z rozwiązłymi językami, którymi wystarczy tylko lekko dopomóc odrobiną alkoholu. Czy aktualne wydarzenia w Londynie wpłyną na funkcjonowanie portu?
- Napijmy się – stwierdziła w końcu siadając na kanapie i zarzucając nogę na nogę i zaglądając do swojego woreczka z wsiąkiewki.
Miała tam prawdziwe skarby.
Niebezpieczne było poruszać się po ulicach Londynu w aktualnym czasie. Od początku tego miesiąca zmieniło się bardzo dużo i nawet ludzi żyjących poza aktualnymi wydarzeniami w czarodziejskim świecie zaczynało to dotyczyć. O ile Huxley mogła mieć gdzieś porachunki między szlachetnymi rodami, jakieś spotkania w Stonehenge i zmiany na ministerialnych stołkach, o tyle patrole na ulicach Londynu, w porcie również, oraz możliwość przeszukania i zbadania różdżki w zależności od tego jaką krew posiadała, już ją dotykało. I nie mogła tak po prostu sobie to olać, bo taka kontrola mogła spotkać ją w każdej chwili. Nie była pewna, co do swojej krwi. Nigdy nie interesowały ją jej korzenie, nie było do niczego potrzebne. A teraz cały Londyn szumiał od plotek, że chcąc zarejestrować różdżkę trzeba było podać czystość krwi rodziców swoich rodziców. Jak ona nawet nie wiedziała, czy jej ojciec w ogóle był czarodziejem czy może mugolem. Nie zarejestrowała jeszcze swojej różdżki, miała jeszcze chwilę czasu i wiedziała, że jeśli będzie chciała to zrobić, to będzie musiała mocno nakłamać. I musiała się do tego solidnie przygotować.
Kot zawsze spadnie na cztery łapy oraz ma dziewięć żyć. Jedno z nich chyba Huxley zdążyła już wykorzystać idąc szarymi uliczkami w stronę kamienicy, w której mieszkała jej przyjaciółka. Nie miała ich zbyt wiele, była kobietą, która otaczała się mężczyznami dającymi jej zarobić, zaspokajającymi potrzeby, których nie zawsze mogła zaspokoić sama. Ale każda kobieta czasami potrzebowała wsparcia i rozmowy z inną kobietą. Tak po prostu było. Nie wiedziała czy Philippe zastanie w mieszkaniu, jeśli nie to znajdzie sobie przyjemny kawałek schodów i na nich poczeka.
Z mocno zaciągniętym kapturem swojej ciemnoszarej peleryny szybko przemierzała uliczki. Długa spódnica szeleściła wokół kostek, obcasy równym tempem stukały o kamień pod jej nogami, woreczek z wsiąkiewki pełen skarbów mocno przylegał przymocowany do paska przy jej biodrach, a różdżka znajdowała się w pogotowiu. Na szczęście nie było potrzeby, aby jej używać.
Wspinając się po schodach na odpowiednie piętro odetchnęła z ulgą, niebezpieczeństwo ulicy było już za nią. Udało się dotrzeć na miejsce bez problemów. Zapukała do drzwi, a gdy się uchyliły szybko wsunęła się do środka zamykając je za sobą. Zsuwając kaptur jej burza ciemnych loków opadła na ramiona, wzrokiem zlustrowała pomieszczenie, czy przypadkiem nie trafiła na obecność jakiś gości, a gdy upewniła się, że są same, ponownie z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
- Przejście teraz przez Londyn, to jak… no nie wiem, granie w czarodziejskie szachy po tęgoskórze, trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu – mruknęła wchodząc do salonu.
Jednym ruchem odpięła swoją pelerynę i rzuciła ją na kanapę by sama, nie unikając głośnego trzeszczenia drewnianej podłogi, podejść do okna. Splątała ramiona na piersiach i stała tak przez chwilę z widocznie ponurą twarzą. Musiała się chwilę pozbierać po swojej podróży, nie pamiętała kiedy ostatni raz miała taki problem, by swobodnie przejść po ulicach, które znała tak dobrze. Nawet gdy parę lat temu okradła jeden ze statków i wszyscy marynarze na nią polowali przejście przez zaułki było łatwiejszym zadaniem.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie miałaś bliskiego spotkania z patrolem? Nie spodziewałam się, że jest ich aż tyle – odwróciła się w stronę panny Moss. - Skubani, znają część przejść, którymi się można dostać do doków.
To ją chyba najbardziej wzburzyło. To znaczy, że musieli posiadać informacje od osób, które tu żyły, które tu pracowały. Ale czemu ją to dziwiło, prawie każdy dla sakiewki z monetami mógł sprzedać własnych braci, byle by tylko poczuć ciężar sykli.
Za oknem robiło się coraz ciemniej, chociaż do Londynu powoli witała wiosna, to nie zmieniało faktu, że jeszcze dość wcześnie robiło się ciemno. Było jednak coraz cieplej, dłużej można było spędzać czas na ulicach nie martwiąc się o przemarznięcie i czarodziejski katar. Dłużej i łatwiej jej się pracowało, dlatego Rain uwielbiała gdy przychodziło lato. W tym okresie też w porcie pojawiało się więcej statków, nowe bandery, nowi marynarze ciekawi sekretów jakie skrywa Londyn, z rozwiązłymi językami, którymi wystarczy tylko lekko dopomóc odrobiną alkoholu. Czy aktualne wydarzenia w Londynie wpłyną na funkcjonowanie portu?
- Napijmy się – stwierdziła w końcu siadając na kanapie i zarzucając nogę na nogę i zaglądając do swojego woreczka z wsiąkiewki.
Miała tam prawdziwe skarby.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
W porcie zawrzało. To nie była dzielnica, która pozwalała włazić sobie na głowę, której łapska można było tak zwyczajnie związać i pchnąć prosto do ministerialnej klatki. Philippa czuła rosnącą złość, dokerzy uderzali pięścią w stół, gnojąc tych, którzy włazili z buciorami na ich tereny. Pośród marynarzy głosy przemawiały różnie, ale aż za dobrze ich znała, by wątpić. Tak samo jak ona nie znosili podporządkowania. Nikt tu nie chciał straży, nikt nie zamierzał chodzić pod dyktando byle fajtłapy z błyszczącą legitymacją. Między podmokłymi uliczkami szacunek zdobywało się inaczej, na pewno nie przez przymus. Nie było zatem mowy, by morskie wilki w podskokach popędziły, by grzecznie ustawić się w kolejce. By oddały wolność, bo komuś poprzewracało się we łbie. Dochodzące do parszywej lady informacje wcale jej jednak nie podnosiły na duchu. Między hardym krzykiem buntu było też miejsce na krew i łzy. To, co się działo, przestało być żartem z chwilą, kiedy pierwszy morski brat padł trupem ledwie pięć kroków od tawerny. W stadzie drogich pijaczków nikt nie mógł jej tknąć, ale na ulicach sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Jej różdżka nie łączyła się z żadnym nazwiskiem, ani tym bardziej twarzą, na urzędniczym raporciku. Odważnie przemierzała doki, sprytnie mijając niepewne zbiegowiska, ale drażniło ją uczucie osaczenia. Wstrętny odór obcych krążących po tych terenach. Wydawało im się, że mogą wszystko w imię bzdurnych formułek, w które sami już nie wierzyli. Świat wariował, a w tym wariactwie umierali ludzie. O ile na początku kpiła z pierwszych doniesień, uznając, że to nic, co nie działoby się wcześniej, o tyle wraz z pierwszą bombardą wystrzeloną z jadem w byle kamienicę, przestała się śmiać. Ginęły mugolskie rodziny, ginęli ci, którzy ośmielali się sprzeciwić i opiekuńcze ramię żeglarzy nie zdołało ich uchronić. Jasna cholera.
Naprawdę chciała mieć to gdzieś. O wiele łatwiej było wbić się znów w swój sztywny plan dnia, zagłuszyć pewne myśli i po prostu ruszyć do przodu. Zawsze tak robiła, gdy natrętne obrazy nie chciały odpuścić. Co ją to właściwie obchodziło? Martwiła się jednak o rodzinę o Frances, Keata i przyjaciół, którzy pośpieszne szykowali się do wyjazdu. Zbyt tępo wpatrywała się w okienko przysłonięte poszarpaną przez niuchacza firaną. Przez rozdzielone skrawki mglistego tiulu widać było okna portowych kamieniec mrugające do niej bez rytmu. Owinięta kocem zastanawiała się nad rozsądnym wyjściem. Wcale nie chciała stąd znikać, wcale też nie chciała pozwolić, by ktoś wyliczał jej każde kichnięcie, a właśnie to wiązało się z rejestracją. W dłoniach czuła więcej mocy niż kiedykolwiek wcześniej. To musiało wystarczyć. Odwróciła głowę, sięgnęła po cieplejszy kubek z herbatą. W mieszkaniu było lodowato, oszczędzała na cieple, tylko czasem wzniecała parujący obłok z własnej różdżki – przynajmniej to nic nie kosztowało. Port ucichł, wiele gęb pochowało się w piwnicach, rozproszyły się krzyki sąsiadków. Może dlatego zdołała wyłapać znajomy stukot obcasów, który ledwie chwilę później przerodził się w pukanie. Wyplątała się z okrycia.
- Rain – Drzwi uchyliła jeszcze szerzej, czując chyba ulgę, że to właśnie ona, że nic jej nie jest. Philippie daleko było do postawy krzykliwej panikary, ale przez te wariacje już sama nie wiedziała, jak powinna się czuć. Zatrzasnęły się wszystkie zamki. Wewnątrz nikt nie powinien zakłócić im spokoju. Dopiero teraz mogła się jej przyjrzeć, tajemnicza, lekka, zwinna. Musiała uważać. – A mówią, że to nasz port jest paskudną dzielnicą – zareagowała na jej słowa, wcale się nie dziwiąc. – Londyn jest jak pole minowe, koszmarne bestie za byle zaułkiem – kontynuowała, gdy już rozgościły się w nędznym saloniku. – Kilka dni temu pod burdelem miałam randkę z inferiusem – przypomniała sobie. To wcale nie było przyjemne przeżycie. – Mam nadzieję, że to nie była któraś z naszych… koleżanek – dodała, przywołując w myśli obraz nieumarłej ladacznicy zawodzącej przed kurewsko czerwonymi drzwiami. Truposz spłonął ugodzony iskrą z jej różdżki. Wczoraj się udało, ale jutro może jej już tego szczęścia zabraknąć. – Patrol widziałam. Na szczęście z daleka. Jakiś zafajdaniec sprzedał im nasze sekrety. Wyłazili z tuneli pod Psią Wyspą, niósł się za nimi smród trupa – mruknęła, nie kryjąc niezadowolenia. Sprzedajne pijaczki czy może czarnomagiczne specyfiki wyciągające z ludzi te informacje, których bardzo nie chcieli przekazać? – Pogadam z Keatem, może są jakieś inne drogi. Na pewno nie znają wszystkich przejść. Marynarze są wściekli. Włażą im na statki. – Pokręciła głową. Kapitan Wood zdecydowanie nie pozwalał sobie na takie numery i co? Oberwał paskudnym urokiem. Patrole miały gdzieś jakiekolwiek zasady, brali to, na co mieli ochotę.
Puste spojrzenie przesunęło się po Rain. Philippa hamowała emocje, starając się przyjąć to wszystko jeszcze na chłodno. Nie dało się jednak ignorować tych wstrętnych wydarzeń. – Napijmy. Port nie da sobie wejść na głowę – stwierdziła nagle pogodniej, zerkając już z uwagą na jej wsiąkiewkę. – Co tam przyniosłaś? – podpytała, przysuwając się bliżej niej. – I co zamierzasz, Rain? Zostaniesz w stolicy?
To były ważne pytania. Pytania zadawane szeptem w ciemnych kątach portowych melin. Londyn tak naprawdę zadrżał, choć nikt nie chciał się do tego przyznać. Ani Moss, ani żaden portowy chojrak.
Naprawdę chciała mieć to gdzieś. O wiele łatwiej było wbić się znów w swój sztywny plan dnia, zagłuszyć pewne myśli i po prostu ruszyć do przodu. Zawsze tak robiła, gdy natrętne obrazy nie chciały odpuścić. Co ją to właściwie obchodziło? Martwiła się jednak o rodzinę o Frances, Keata i przyjaciół, którzy pośpieszne szykowali się do wyjazdu. Zbyt tępo wpatrywała się w okienko przysłonięte poszarpaną przez niuchacza firaną. Przez rozdzielone skrawki mglistego tiulu widać było okna portowych kamieniec mrugające do niej bez rytmu. Owinięta kocem zastanawiała się nad rozsądnym wyjściem. Wcale nie chciała stąd znikać, wcale też nie chciała pozwolić, by ktoś wyliczał jej każde kichnięcie, a właśnie to wiązało się z rejestracją. W dłoniach czuła więcej mocy niż kiedykolwiek wcześniej. To musiało wystarczyć. Odwróciła głowę, sięgnęła po cieplejszy kubek z herbatą. W mieszkaniu było lodowato, oszczędzała na cieple, tylko czasem wzniecała parujący obłok z własnej różdżki – przynajmniej to nic nie kosztowało. Port ucichł, wiele gęb pochowało się w piwnicach, rozproszyły się krzyki sąsiadków. Może dlatego zdołała wyłapać znajomy stukot obcasów, który ledwie chwilę później przerodził się w pukanie. Wyplątała się z okrycia.
- Rain – Drzwi uchyliła jeszcze szerzej, czując chyba ulgę, że to właśnie ona, że nic jej nie jest. Philippie daleko było do postawy krzykliwej panikary, ale przez te wariacje już sama nie wiedziała, jak powinna się czuć. Zatrzasnęły się wszystkie zamki. Wewnątrz nikt nie powinien zakłócić im spokoju. Dopiero teraz mogła się jej przyjrzeć, tajemnicza, lekka, zwinna. Musiała uważać. – A mówią, że to nasz port jest paskudną dzielnicą – zareagowała na jej słowa, wcale się nie dziwiąc. – Londyn jest jak pole minowe, koszmarne bestie za byle zaułkiem – kontynuowała, gdy już rozgościły się w nędznym saloniku. – Kilka dni temu pod burdelem miałam randkę z inferiusem – przypomniała sobie. To wcale nie było przyjemne przeżycie. – Mam nadzieję, że to nie była któraś z naszych… koleżanek – dodała, przywołując w myśli obraz nieumarłej ladacznicy zawodzącej przed kurewsko czerwonymi drzwiami. Truposz spłonął ugodzony iskrą z jej różdżki. Wczoraj się udało, ale jutro może jej już tego szczęścia zabraknąć. – Patrol widziałam. Na szczęście z daleka. Jakiś zafajdaniec sprzedał im nasze sekrety. Wyłazili z tuneli pod Psią Wyspą, niósł się za nimi smród trupa – mruknęła, nie kryjąc niezadowolenia. Sprzedajne pijaczki czy może czarnomagiczne specyfiki wyciągające z ludzi te informacje, których bardzo nie chcieli przekazać? – Pogadam z Keatem, może są jakieś inne drogi. Na pewno nie znają wszystkich przejść. Marynarze są wściekli. Włażą im na statki. – Pokręciła głową. Kapitan Wood zdecydowanie nie pozwalał sobie na takie numery i co? Oberwał paskudnym urokiem. Patrole miały gdzieś jakiekolwiek zasady, brali to, na co mieli ochotę.
Puste spojrzenie przesunęło się po Rain. Philippa hamowała emocje, starając się przyjąć to wszystko jeszcze na chłodno. Nie dało się jednak ignorować tych wstrętnych wydarzeń. – Napijmy. Port nie da sobie wejść na głowę – stwierdziła nagle pogodniej, zerkając już z uwagą na jej wsiąkiewkę. – Co tam przyniosłaś? – podpytała, przysuwając się bliżej niej. – I co zamierzasz, Rain? Zostaniesz w stolicy?
To były ważne pytania. Pytania zadawane szeptem w ciemnych kątach portowych melin. Londyn tak naprawdę zadrżał, choć nikt nie chciał się do tego przyznać. Ani Moss, ani żaden portowy chojrak.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdy słuchała o tym co dzieje się w stolicy, w jej porcie, na jej statku to zalewała ją krew. Zdecydowanie czuła jak podnosi się jej ciśnienie, w myślach przeklinała wszystkich i każdego z osobna, który mógł maczać w tym wszystkim palce, kto mógł im zgotować taki los. Za co? Doki zawsze rządziły się swoimi prawami, port z daleka trzymał się od wydarzeń tam na górze, miał swoje przywileje za swoje istnienie i rozwój który umożliwiał Londynowi. A teraz jakieś kontrole, ciemna magia wypłynęła na ulicę i w postaci inferiusów pałętała się pod nogami uprzykrzając życie portowym szczurom. Jakby już dotychczas nie mieli ciężko. Huxley zacisnęła pięść słuchając o przygodach jakie spotkały Philippę, jej na szczęście udawało się uniknąć bliższego kontaktu nie wiadomo jednak na jak długo.
- Pod Psią Wyspą? Kurwa, wszędzie wepchną swoje mordy – warknęła.
To, że marynarze są wściekli to sama wiedziała, w końcu miała z nimi do czynienia na co dzień. Ci, którym udało się cało dotrzeć w okolice Parszywego Pasażera, upijając się przez resztę nocy opowiadali o kontrolach na statkach, czy przypadkiem nie ukrywają tam szlam, że kapitanowie zmuszali ich by poszli zarejestrować swoje różdżki, a jeśli ktoś tej rejestracji nie przeszedł, to raczej na statek już nie wracał. Do portu w Londynie nie przypływały tylko wilki morskie spod ciemnej gwiazdy, ale także ci z porządnym towarem i prawymi zamiarami. Zabawne, że nadal się tacy uchowali, niezniszczeni życiem.
- Nie wiem czy Keat powie ci coś więcej niż same wiemy – zauważyła wzdychając ciężko. - Można liczyć tylko na to, że ci którzy sprzedają nasze tajne przejścia wiedzą mniej niż my, ot co. Ale się, kurwa, narobiło, co?
Huxley nie szczędziła języka, wychowywana wśród marynarzy i portowych zbirów chłonęła słownictwo jak gąbka, a ostrzejsze słowa weszły w nią w całości. Nie klęła co prawda co chwilę, co drugie słowo, ale gdy ponosiły ją emocje, to słownictwa sobie nie żałowała.
Grzebała w swojej wsiąkiewce, tej samej, którą otrzymała na ostatnie urodziny. Ostatnio miała przy sobie same najważniejsze rzeczy. To, czego zdecydowanie nie chciałaby stracić gdyby nie mogła wrócić do swojego mieszkania. Myślodsiewni co prawda włożyć do środka nie mogła, ale miała przy sobie wszystkie fiolki ze wspomnieniami, znalazła się tam stara księga o magii umysłu, lepsze alkohole i używki, które leżały na dnie bezpiecznie. Wyciągnęła ze środka rzeczy, które szukała w momencie gdy z ust Moss padło pytanie o jej plany.
- Co to znaczy, czy zostanę w stolicy? A ty się gdzieś wybierasz? Masz zamiar schować ogon pod siebie, zwiać i pokazać im, że udało im się, jak to powiedziałaś wejść portowi na głowę? - fuknęła.
Huxley mogła dać komuś dupy, omamić go, pogrzebać w wspomnieniach, wejść na statek i popłynąć gdzieś. Gdziekolwiek. Do Europy lub nawet dalej, Ameryka w opowieściach marynarzy była miejscem spokojnym, dalekim od kłopotów jakie dręczyły teraz Londyn. Biła się z myślami bo z jednej strony spełniłaby marzenie gówniary sprzed dziesięciu lat, która chciała zniknąć z tego miejsca i z utęsknieniem obserwowała odpływające z portu statki. Ale czy chciała zrobić to właśnie teraz? W przyszłości zarzucając sobie, że po prostu stchórzyła i uciekła, byle by tylko nie mieć kontroli na głowie? Przecież Rain taka nie była, nie zostawi swojego statku gdy tonie. Gdy drży i przechodzi odgłosami burzy, w które sama wpłynęła.
- Ktoś już się wyniósł? - zapytała trochę łagodniej.
Philippa nie mogła ją winić o jej ostry ton, każdy był teraz podminowany i nic w tym dziwnego, że emocje jak najbardziej puszczały. Dlatego też przed nimi na stoliku stało mocne whisky i używki, na które dzisiaj zdecydowanie miała ochotę.
- Moje plany? Na razie czekam na rozwój wydarzeń. Zastanawiam się co z tą rejestracją różdżek, będziesz to robić? Nie wiem jak ty, ale ja bym musiała nieźle im głupot nagadać, by to przeszło – zaśmiała się, no bo cóż innego miałaby zrobić. - Pijemy z gwinta czy masz jakieś szklanki? Wolisz diable ziele, złotą rybkę czy wróżkowy pył? Bo nie wiem co przygotować.
Huxley miała ogromną nadzieję, że żadnego nieproszonego gościa Philippa mieć nie będzie, nie wiadomo któż by to był i jakby zareagował na przyćpane kobiety.
- Pod Psią Wyspą? Kurwa, wszędzie wepchną swoje mordy – warknęła.
To, że marynarze są wściekli to sama wiedziała, w końcu miała z nimi do czynienia na co dzień. Ci, którym udało się cało dotrzeć w okolice Parszywego Pasażera, upijając się przez resztę nocy opowiadali o kontrolach na statkach, czy przypadkiem nie ukrywają tam szlam, że kapitanowie zmuszali ich by poszli zarejestrować swoje różdżki, a jeśli ktoś tej rejestracji nie przeszedł, to raczej na statek już nie wracał. Do portu w Londynie nie przypływały tylko wilki morskie spod ciemnej gwiazdy, ale także ci z porządnym towarem i prawymi zamiarami. Zabawne, że nadal się tacy uchowali, niezniszczeni życiem.
- Nie wiem czy Keat powie ci coś więcej niż same wiemy – zauważyła wzdychając ciężko. - Można liczyć tylko na to, że ci którzy sprzedają nasze tajne przejścia wiedzą mniej niż my, ot co. Ale się, kurwa, narobiło, co?
Huxley nie szczędziła języka, wychowywana wśród marynarzy i portowych zbirów chłonęła słownictwo jak gąbka, a ostrzejsze słowa weszły w nią w całości. Nie klęła co prawda co chwilę, co drugie słowo, ale gdy ponosiły ją emocje, to słownictwa sobie nie żałowała.
Grzebała w swojej wsiąkiewce, tej samej, którą otrzymała na ostatnie urodziny. Ostatnio miała przy sobie same najważniejsze rzeczy. To, czego zdecydowanie nie chciałaby stracić gdyby nie mogła wrócić do swojego mieszkania. Myślodsiewni co prawda włożyć do środka nie mogła, ale miała przy sobie wszystkie fiolki ze wspomnieniami, znalazła się tam stara księga o magii umysłu, lepsze alkohole i używki, które leżały na dnie bezpiecznie. Wyciągnęła ze środka rzeczy, które szukała w momencie gdy z ust Moss padło pytanie o jej plany.
- Co to znaczy, czy zostanę w stolicy? A ty się gdzieś wybierasz? Masz zamiar schować ogon pod siebie, zwiać i pokazać im, że udało im się, jak to powiedziałaś wejść portowi na głowę? - fuknęła.
Huxley mogła dać komuś dupy, omamić go, pogrzebać w wspomnieniach, wejść na statek i popłynąć gdzieś. Gdziekolwiek. Do Europy lub nawet dalej, Ameryka w opowieściach marynarzy była miejscem spokojnym, dalekim od kłopotów jakie dręczyły teraz Londyn. Biła się z myślami bo z jednej strony spełniłaby marzenie gówniary sprzed dziesięciu lat, która chciała zniknąć z tego miejsca i z utęsknieniem obserwowała odpływające z portu statki. Ale czy chciała zrobić to właśnie teraz? W przyszłości zarzucając sobie, że po prostu stchórzyła i uciekła, byle by tylko nie mieć kontroli na głowie? Przecież Rain taka nie była, nie zostawi swojego statku gdy tonie. Gdy drży i przechodzi odgłosami burzy, w które sama wpłynęła.
- Ktoś już się wyniósł? - zapytała trochę łagodniej.
Philippa nie mogła ją winić o jej ostry ton, każdy był teraz podminowany i nic w tym dziwnego, że emocje jak najbardziej puszczały. Dlatego też przed nimi na stoliku stało mocne whisky i używki, na które dzisiaj zdecydowanie miała ochotę.
- Moje plany? Na razie czekam na rozwój wydarzeń. Zastanawiam się co z tą rejestracją różdżek, będziesz to robić? Nie wiem jak ty, ale ja bym musiała nieźle im głupot nagadać, by to przeszło – zaśmiała się, no bo cóż innego miałaby zrobić. - Pijemy z gwinta czy masz jakieś szklanki? Wolisz diable ziele, złotą rybkę czy wróżkowy pył? Bo nie wiem co przygotować.
Huxley miała ogromną nadzieję, że żadnego nieproszonego gościa Philippa mieć nie będzie, nie wiadomo któż by to był i jakby zareagował na przyćpane kobiety.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Szczury portowe były odporne, nie bały się biedny, brudu, wytresowane w kłamstwie i dość zwinne pomykały swoimi ścieżkami. Niejeden rzezimieszek z doków zdołał już wykiwać patrol, pływając znakomicie po swoim terenie. Wierzyła w mieszkańców tej okolicy, ufała ich ostrej, zjednoczonej postawie, nie wątpiła w uparte łby gotowe niektórym służbom mocno przydzwonić. Problemów należało szukać gdzieś indziej. Spodziewała się intryg, fałszu i przekupnych łamag, które moczyły gacie ze strachu na widok byle dryblasa z ministerstwa. To był kłopot, to były te czarne owce, ryby bez ogona, które tak łatwo mógł złowić ktoś, kto miał w głowie nieco więcej. Suwerenne dotąd ulice dławiły się własnym powietrzem. Padające z ust kobiety przekleństwa nie były zadziwiające. Trudno było właściwie reagować, kiedy upadały domy, kiedy łapano ludzi za kudły i wyrzucano ich na ulice, zakuwano w kajdany, odciągano od rodzin. Chciała coś zrobić, nie rozumiała tych zmian, wątpiła motywacje. Bardziej dusiło ją jednak to, że działo się to właśnie tutaj. Gdyby wszystko to nie dotyczyło portu, być może machnęłaby ręką i zajęła się swoimi problemami. Tymczasem te wydarzenia potwornie potrafiły ukłuć. Ona umiała sobie poradzić, ale co z innymi?
– Pewnie nie powie – mruknęła ponuro i popatrzyła gdzieś w bok. Lekko zaciśnięta pięść zdradzała jej złość. Tu nie było żałobnych łez, tu krew gotowała się okrutnie na myśl o przerwaniu życia w dokach. – Trzeba zaleźć te sprzedajne mendy, Rain. Wiele bym dała, by złapać gnojka, który dał się przekupić. Oddał nasze tajemnice za mieszek złota? Za nietykalność? – Poruszyła się niepokojenie, a później mocniej zacisnęła usta. – Trzeba korzystać z tych mniej znanych przejść, może są jakieś stare, o których byle knypek nie miał pojęcia. Gorzej jak… – urwała, by nabrać powietrze. – Jeśli są o wiele, wiele bliżej. Zdrajcy – rzuciła z dość podniosłym tonem, patrząc już na nią. Przecież to mógł być jakiś dobrze znany im z Parszywego wesołek, pijaczek, ten, który pierwszy wstawał na szantach i pierwszy rwał się, by pomóc panience za barem z ciężką beczką rumu. Albo sierota z ulicy, którą karmiła, której pozwalała czasem przespać się w składziku na tyłach knajpy. Albo przyjaciel. – Musimy być czujne, Rain. Czujniejsze niż kiedykolwiek indziej. Wiem, że nie damy sobą pomiatać, nie sprzedamy naszych przyjaciół. Wkradł nam się do doków syf, może należałoby to posprzątać. Porobiło się, cholera – potwierdziła jej ostatnie słowa i kiwnęła głową. Na samą myśl o tym zaczynała czuć gorycz zbierającą się nachalnie na wysuszających się wargach. Stanowczo potrzebowała się napić.
Spoglądała na skarby wysypywane z magicznej torebeczki. W czasie narastającej fali nieprzyjemnych wydarzeń dobrze było oderwać się od tego choćby na chwilę, wspólnie znów wykpić cały świat. We dwie królowały w zapchlonym porcie, przez chwilę mogły więc oddać się błogościom. Choć nie tak łatwo zapomnieć o paskudztwach ostatnich dni, to jednak złapanie oddechu mogło ukoić i tak już rozzłoszczone kobiece dusze. Czy wierzyła we własny tok myślenia? Chyba nawet nie.
– Nie opuszczę portu. Nie zostawię was, jesteście moją rodziną – mówiła bez zawahania, wtedy jeszcze nie wiedząc, że za kilka, kilkanaście dni przyjdzie jej wyrwać się stąd na parę chwil, zaczerpnąć czystości, srogich, oczyszczających wiatrów wdzierających się bez pytania w najmniejszą cząstkę, w najciaśniejszy zakamarek ciała, miedzy zatrzaśnięte szufladki w duszy. – Nie bez powodu, nie tak po prostu. Nie boję się tych pieprzonych służb. Niech przyjdą, stawię im czoła – mruknęła, wcale nie maskując emocji. – Oni nas nie doceniają Rain, widzą tylko stadko umazanych błotem prymitywów, zapitą biedotę, której wystarczy zabrać flaszkę, by zaczęła chodzić jak w zegarku. Gówno o nas wiedzą – burknęła oburzona. Przez cały czas dusiła w sobie myśl. Skrępowaną, bezczelną i haniebną myśl o wyrwaniu się stąd choć na parę chwil. Wiedziała jednak, że cokolwiek jej strzeli do głowy, nie będzie mogła ta po prostu porzucić miejsca, dzielnicy i ludzi, którzy przez lata rzeźbili ją. To oni sprawili, że po raz pierwszy w życiu czuła się dobrze, tak silna i mocna, zdolna niejednemu sprać dupsko, niejednego mądrale przechytrzyć – i to bez nie wiadomo jak tajemnych sztuczek. Pokręciła dynamicznie głową, kilka loków potargało się. O żadnej ucieczce nie wiedziała, ale wystarczyła zwykła przechadzka po dokach, by wyłapać te zatrzaśnięte okna, przestraszoną buzię pospolitej baby i drgającą szczękę starucha, który w ukryciu smakował taniego papierocha.
– Ani myślę, Rain. Nie chce mi się w to bawić. Poradzę sobie z kontrolą. Nie takie rzeczy się robiło – zawyrokowała odważnie. Była pewna, bardzo pewna drzemiącej w niej mocy. Nie tylko różdżki, ale przede wszystkim odpowiedniej gadki, nutki kłamstwa i własnego uroku. Rain akurat powinna wiedzieć o tym, jak wielką moc miał kawałek odsłoniętej skóry kobiety, kawałek piersi, nawet skromny. Władały całym pakietem sztuczek. – Zresztą co im mam powiedzieć? Że co? Że jestem sierotą, nie znam rodziców i w bidulu sobie założyli, że w takim razie jestem półkrwi? – Prychnęła pełna wątpliwości. – Nie, ani myślę się rejestrować. A ty jednak to zrobisz? – podpytała, czując w jej wypowiedzi chęć do tej operacji. Może jeszcze zmieni zdanie? – Ja bym im nie ufała, za nic w świecie.
Potrzebowała paru wdechów. Z uwagą zerknęła na imponujący zapas używek. Rain niejeden tajemny szlak już przetarła. – Może wróżkowy pył? Albo rybka? – zaproponowała, czując, że po ostatnich wyskokach z Bojczukiem niespecjalnie ma ochotę na diable ziele. Pył i rybka mogły zafundować całkiem niezły odlot. – Przyniosę szklanki – rzuciła, podnosząc się. Nim jednak wyszła do kuchni, zerknęła na niuchaczową klatkę. – Poznałaś już moje niuchacze? – podpytała zdecydowanie pogodniej. Wymknęła się do pomieszczenia obok i jeszcze szybciej wróciła. Postawiła szkła przed nimi. Mogły się truć.
– Pewnie nie powie – mruknęła ponuro i popatrzyła gdzieś w bok. Lekko zaciśnięta pięść zdradzała jej złość. Tu nie było żałobnych łez, tu krew gotowała się okrutnie na myśl o przerwaniu życia w dokach. – Trzeba zaleźć te sprzedajne mendy, Rain. Wiele bym dała, by złapać gnojka, który dał się przekupić. Oddał nasze tajemnice za mieszek złota? Za nietykalność? – Poruszyła się niepokojenie, a później mocniej zacisnęła usta. – Trzeba korzystać z tych mniej znanych przejść, może są jakieś stare, o których byle knypek nie miał pojęcia. Gorzej jak… – urwała, by nabrać powietrze. – Jeśli są o wiele, wiele bliżej. Zdrajcy – rzuciła z dość podniosłym tonem, patrząc już na nią. Przecież to mógł być jakiś dobrze znany im z Parszywego wesołek, pijaczek, ten, który pierwszy wstawał na szantach i pierwszy rwał się, by pomóc panience za barem z ciężką beczką rumu. Albo sierota z ulicy, którą karmiła, której pozwalała czasem przespać się w składziku na tyłach knajpy. Albo przyjaciel. – Musimy być czujne, Rain. Czujniejsze niż kiedykolwiek indziej. Wiem, że nie damy sobą pomiatać, nie sprzedamy naszych przyjaciół. Wkradł nam się do doków syf, może należałoby to posprzątać. Porobiło się, cholera – potwierdziła jej ostatnie słowa i kiwnęła głową. Na samą myśl o tym zaczynała czuć gorycz zbierającą się nachalnie na wysuszających się wargach. Stanowczo potrzebowała się napić.
Spoglądała na skarby wysypywane z magicznej torebeczki. W czasie narastającej fali nieprzyjemnych wydarzeń dobrze było oderwać się od tego choćby na chwilę, wspólnie znów wykpić cały świat. We dwie królowały w zapchlonym porcie, przez chwilę mogły więc oddać się błogościom. Choć nie tak łatwo zapomnieć o paskudztwach ostatnich dni, to jednak złapanie oddechu mogło ukoić i tak już rozzłoszczone kobiece dusze. Czy wierzyła we własny tok myślenia? Chyba nawet nie.
– Nie opuszczę portu. Nie zostawię was, jesteście moją rodziną – mówiła bez zawahania, wtedy jeszcze nie wiedząc, że za kilka, kilkanaście dni przyjdzie jej wyrwać się stąd na parę chwil, zaczerpnąć czystości, srogich, oczyszczających wiatrów wdzierających się bez pytania w najmniejszą cząstkę, w najciaśniejszy zakamarek ciała, miedzy zatrzaśnięte szufladki w duszy. – Nie bez powodu, nie tak po prostu. Nie boję się tych pieprzonych służb. Niech przyjdą, stawię im czoła – mruknęła, wcale nie maskując emocji. – Oni nas nie doceniają Rain, widzą tylko stadko umazanych błotem prymitywów, zapitą biedotę, której wystarczy zabrać flaszkę, by zaczęła chodzić jak w zegarku. Gówno o nas wiedzą – burknęła oburzona. Przez cały czas dusiła w sobie myśl. Skrępowaną, bezczelną i haniebną myśl o wyrwaniu się stąd choć na parę chwil. Wiedziała jednak, że cokolwiek jej strzeli do głowy, nie będzie mogła ta po prostu porzucić miejsca, dzielnicy i ludzi, którzy przez lata rzeźbili ją. To oni sprawili, że po raz pierwszy w życiu czuła się dobrze, tak silna i mocna, zdolna niejednemu sprać dupsko, niejednego mądrale przechytrzyć – i to bez nie wiadomo jak tajemnych sztuczek. Pokręciła dynamicznie głową, kilka loków potargało się. O żadnej ucieczce nie wiedziała, ale wystarczyła zwykła przechadzka po dokach, by wyłapać te zatrzaśnięte okna, przestraszoną buzię pospolitej baby i drgającą szczękę starucha, który w ukryciu smakował taniego papierocha.
– Ani myślę, Rain. Nie chce mi się w to bawić. Poradzę sobie z kontrolą. Nie takie rzeczy się robiło – zawyrokowała odważnie. Była pewna, bardzo pewna drzemiącej w niej mocy. Nie tylko różdżki, ale przede wszystkim odpowiedniej gadki, nutki kłamstwa i własnego uroku. Rain akurat powinna wiedzieć o tym, jak wielką moc miał kawałek odsłoniętej skóry kobiety, kawałek piersi, nawet skromny. Władały całym pakietem sztuczek. – Zresztą co im mam powiedzieć? Że co? Że jestem sierotą, nie znam rodziców i w bidulu sobie założyli, że w takim razie jestem półkrwi? – Prychnęła pełna wątpliwości. – Nie, ani myślę się rejestrować. A ty jednak to zrobisz? – podpytała, czując w jej wypowiedzi chęć do tej operacji. Może jeszcze zmieni zdanie? – Ja bym im nie ufała, za nic w świecie.
Potrzebowała paru wdechów. Z uwagą zerknęła na imponujący zapas używek. Rain niejeden tajemny szlak już przetarła. – Może wróżkowy pył? Albo rybka? – zaproponowała, czując, że po ostatnich wyskokach z Bojczukiem niespecjalnie ma ochotę na diable ziele. Pył i rybka mogły zafundować całkiem niezły odlot. – Przyniosę szklanki – rzuciła, podnosząc się. Nim jednak wyszła do kuchni, zerknęła na niuchaczową klatkę. – Poznałaś już moje niuchacze? – podpytała zdecydowanie pogodniej. Wymknęła się do pomieszczenia obok i jeszcze szybciej wróciła. Postawiła szkła przed nimi. Mogły się truć.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rodzina. Przeklęte słowo. To sprawiało, że stawałeś się uwiązany na smyczy i poczucie obowiązku i chęci niezawiedzenia bliskich tworzyło ograniczającą cię klatkę. Huxley nie lubiła tego słowa i jak tylko mogła omijała nazwania swoich portowych szczurów rodziną. Nie chciała by stała się im krzywda, o niektórych nawet i dbała, ale uznanie ich za swoją rodzinę było powyżej jej możliwości. Co nie zmieniało kwestii, że pozwalała im myśleć, że tak właśnie jest. Nigdy im nie zaprzeczyła, ponieważ było to wygodne. To co siedziało w ich głowie nie było dla niej tak naprawdę istotne, dopóki nie było jej to potrzebne. Miała ze swoją portową rodziną dobre stosunki i nie zamierzała tego zmieniać, dopóki któreś z nich nie zacznie ciągnąć ją w dół. Na jednym statku nie mogło być dwóch kapitanów, każdy z nich pływał pod swoją własną banderą i dopóki nie obrócą się do siebie plecami, to będą trzymać sztamę. Tak to się przynajmniej zapowiadało.
- Uważam, że dobrze, że tak o nas myślą. Dużo łatwiej jest zaskoczyć nieprzyjaciela, gdy ma o tobie zbyt niskie mniemanie – wzruszyła ramionami.
Rozumiała dlaczego Moss się tak burzyła i nie dziwiła się jej zupełnie. Ją również targały emocje, nie wiedziała co robić i brakowało jej dawnej wolności, którą czuła przemierzając portowe uliczki. Zawsze uważała, że wielki świat ją nie interesuje, skupiona na swojej pracy i swoich problemach, gdy nie musiała, to nie pchała nosa w politykę. A to tam gdzieś na górze, poza obszarem gdzie sięgała jej różdżka tak naprawdę rozgrywała się cała partia szachów. Miała wrażenie, że wszyscy czarodzieje nie związani z tymi wszystkimi wydarzeniami byli jak pionki, które jeśli staną na nieodpowiednim polu – wypadną z gry.
- Ale ja nie powiedziałam, że to zrobię – zaśmiała się. - Zresztą, myślisz, że by mi nie wierzyli, że jestem w stu procentach czystokrwistą czarownicą?
Złapała się za piersi i ostentacyjnie zacisnęła na nich swoje dłonie unosząc je lekko do góry, tak że wyglądały na zdecydowanie większe niż były naprawdę. Puściła Phillipie oczko, by wrócić do wyciągania swoich tajemnych zapasów używek. Nie tylko te szlaki Huxley miała już przetarte, w końcu nigdy nie była grzeczną panną i nie jedno miała na sumieniu. Chociaż stwierdzenie, że Rain miała jakiekolwiek sumienie, to zbyt dużo powiedziane. W dokach mając sumienie się ginęło, ot co.
- W takim razie wróżkowy pył – mruknęła do siebie zostawiając ją na stole i szukając w woreczku lufki. - Niuchacze?
Wychyliła się szukając wzrokiem magicznych istot. Miała szczerą nadzieję, że były zamknięte w klatce, bo nie chciała zostać ograbiona ze swoich sylki, które miała pochowana w kieszeniach od spódnicy. Nim jednak dostrzegła któregoś z niuchaczy do pomieszczenia wróciła Moss stawiając przed nią szklanki.
- To te małe futerkowe stwory co kradną pieniądze? Okradasz klientów w barze? - zapytała rozbawiona.
W sumie to nie pamiętała czy Phillipa jej już coś mówiła o swoich niuchaczach i jak długo je już posiada. Może coś wspominała, ale Rain wyleciało z głowy? Mogło tak właśnie być. W każdym razie nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek widziała je na własne oczy.
Nalał alkoholu do szklanki i gdy obydwie były już pełne wzięła swoją do ręki i poczekała, aż jej przyjaciółka zrobi to samo.
- Pijemy za coś konkretnego? Może za to by się pierdolili wszyscy i dali nam święty spokój, hmm? - udała zamyśloną minę.
Gdy tylko pierwsze łyki alkoholu przepłynęły przez ich gardła, a szklanki z łoskotem powróciły na stolik w ruch poszła fifka. Co prawda Huxley miała tylko jedną, ale przecież o to chodziło, aby się nią podzielić ze swoim towarzyszem.
- Paliłaś już wróżkowy pył? Można też wciągać nosem, także jak wolisz. Czyń honory.
Dawno w jej organizmie nie latała wróżka. Trzeba było z nią uważać, nie używać zbyt często. Jedyne co teraz Huxley było potrzebne do szczęścia, to uzależnić się od narkotyku, za kupno którego trzeba było oczywiście zapłacić, a ciężkie czasy nadchodziły w jej branży, gdy ulice były teraz pod kontrolą straży z ministerstwa.
- Uważam, że dobrze, że tak o nas myślą. Dużo łatwiej jest zaskoczyć nieprzyjaciela, gdy ma o tobie zbyt niskie mniemanie – wzruszyła ramionami.
Rozumiała dlaczego Moss się tak burzyła i nie dziwiła się jej zupełnie. Ją również targały emocje, nie wiedziała co robić i brakowało jej dawnej wolności, którą czuła przemierzając portowe uliczki. Zawsze uważała, że wielki świat ją nie interesuje, skupiona na swojej pracy i swoich problemach, gdy nie musiała, to nie pchała nosa w politykę. A to tam gdzieś na górze, poza obszarem gdzie sięgała jej różdżka tak naprawdę rozgrywała się cała partia szachów. Miała wrażenie, że wszyscy czarodzieje nie związani z tymi wszystkimi wydarzeniami byli jak pionki, które jeśli staną na nieodpowiednim polu – wypadną z gry.
- Ale ja nie powiedziałam, że to zrobię – zaśmiała się. - Zresztą, myślisz, że by mi nie wierzyli, że jestem w stu procentach czystokrwistą czarownicą?
Złapała się za piersi i ostentacyjnie zacisnęła na nich swoje dłonie unosząc je lekko do góry, tak że wyglądały na zdecydowanie większe niż były naprawdę. Puściła Phillipie oczko, by wrócić do wyciągania swoich tajemnych zapasów używek. Nie tylko te szlaki Huxley miała już przetarte, w końcu nigdy nie była grzeczną panną i nie jedno miała na sumieniu. Chociaż stwierdzenie, że Rain miała jakiekolwiek sumienie, to zbyt dużo powiedziane. W dokach mając sumienie się ginęło, ot co.
- W takim razie wróżkowy pył – mruknęła do siebie zostawiając ją na stole i szukając w woreczku lufki. - Niuchacze?
Wychyliła się szukając wzrokiem magicznych istot. Miała szczerą nadzieję, że były zamknięte w klatce, bo nie chciała zostać ograbiona ze swoich sylki, które miała pochowana w kieszeniach od spódnicy. Nim jednak dostrzegła któregoś z niuchaczy do pomieszczenia wróciła Moss stawiając przed nią szklanki.
- To te małe futerkowe stwory co kradną pieniądze? Okradasz klientów w barze? - zapytała rozbawiona.
W sumie to nie pamiętała czy Phillipa jej już coś mówiła o swoich niuchaczach i jak długo je już posiada. Może coś wspominała, ale Rain wyleciało z głowy? Mogło tak właśnie być. W każdym razie nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek widziała je na własne oczy.
Nalał alkoholu do szklanki i gdy obydwie były już pełne wzięła swoją do ręki i poczekała, aż jej przyjaciółka zrobi to samo.
- Pijemy za coś konkretnego? Może za to by się pierdolili wszyscy i dali nam święty spokój, hmm? - udała zamyśloną minę.
Gdy tylko pierwsze łyki alkoholu przepłynęły przez ich gardła, a szklanki z łoskotem powróciły na stolik w ruch poszła fifka. Co prawda Huxley miała tylko jedną, ale przecież o to chodziło, aby się nią podzielić ze swoim towarzyszem.
- Paliłaś już wróżkowy pył? Można też wciągać nosem, także jak wolisz. Czyń honory.
Dawno w jej organizmie nie latała wróżka. Trzeba było z nią uważać, nie używać zbyt często. Jedyne co teraz Huxley było potrzebne do szczęścia, to uzależnić się od narkotyku, za kupno którego trzeba było oczywiście zapłacić, a ciężkie czasy nadchodziły w jej branży, gdy ulice były teraz pod kontrolą straży z ministerstwa.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Siła portu polegała na jednym głosie, na wspólnym spojrzeniu i zjednoczeniu mogącym się objawić w najmniej spodziewanej chwili. Kręciły się tutaj pyski obce, pyski niespecjalnie zaangażowane w tę brudną codzienność, ale w razie potrzeby swój brat zawsze odnalazł przychylną mu twarz. Te mury stały, te statki kołysały się leniwie w wiosennej fali, nie czując jeszcze niebezpiecznych prądów wojny. Rain miała rację. Nie doceniali ich, ale właśnie na tym mogli się przejechać. Pokiwała lekko głową. Tak naprawdę mogliby uczynić wiele, by przeciwstawić się tym, którzy włażą z buciorami na nieswoje tereny i wprowadzają porządki, których nikt nie chce. Czy jednak nikt? Philippa dobrze wiedziała, że i w Parszywym przesiadywali tacy, którzy po zmroku śpiewali wspólnie z nimi, ale za dnia kręcili się po światku tulącym się do ministerialnych pomysłów. Nic jej do tego, akceptowała zmienność poglądów, akceptowała przyjmowanie różnych stanowisk. Sama nie zajmowała właściwie żadnego, żadnego prócz wiary w suwerenność doków. Troska o otoczenie, które ofiarowało jej tożsamość i opiekę, stała się czymś, co stawiała ponad własną neutralnością. Wtedy już nie dało się grać krzykliwej myszy, która dopiero na widok kota pewnie pomknie do ciasnej kryjówki w ścianie. Zamierzała głośno manifestować swój sprzeciw, choć w tym kruchym ciele byle czarodziej mógłby ją zadeptać. Dlatego trenowała, dlatego od kilku miesięcy podejmowała kolejne wyzwania. Czuła niepokój pobłądzonych pod dachami tawerny oczu. Podmuchy grozy wślizgiwały się do ciepłego wnętrza przy byle okazji. Przygryzła lekko usta, czując, że za wiele o tym myśli, a przecież do tej pory gdzieś miała wielkie konflikty poza dokami. Rozprzestrzeniał się jakiś syf, ludzie chowali się po kątach, odbierano im wolność. Drażniło ja to.
– Odpowiedni argument i uwierzą w wiele rzeczy – odparła dość zawadiacko, bez śladu niedawnego wzburzenia. Ku Rain pomknęło oczko, dające wyraźny znak, że zawsze istniała droga, by coś dobrze załatwić. Kobiety znały ją aż za dobrze. Moss jednak nawiązała do tego bardziej żartobliwie. To tak naprawdę wcale nie było mądrym rozwiązaniem. – O tak, nikt nie odmówi ci… uroku. Ale niestety, zostaje nam tylko bunt lub kłamstwo – mruknęła już bardziej gorzko. Byli i tacy, którzy nie pozwoliliby się uwieść tanim sztuczkom. Wspierani przez magię i przygotowani na intrygi, na pewno spodziewali się nieszczerości. Durne rejestracje. Na co komu ta cała szopka? Wiedziała jednak, że w razie co Rain nie wpadnie w pułapkę, wywinie się każdym lepkim dłoniom. Nie były trzpiotkami drżącymi na myśl o złamaniu prawa. Właśnie za to kochała tę okolicę najmocniej, tu nauczyła się być silną, nawet w kobiecym ciele. Nauczyła się życia, o którym tak wiele panienek w białych sukienkach nie miało bladego pojęcia.
– Właśnie tak, to one – przyznała po powrocie z kuchni. Wskazała na znajdującą się w rogu salonu klatkę. – Popatrz. Są tam. Przygarnęłam je jakiś czas temu. Podobają mi, wcale nie są grzeczne – opowiedziała w dość duży skrócie. Przed nimi przecież wróżkowe przyjemności. Niemniej nie dało się zakamuflować drobnej iskry czułości, jaka ukazała się w jej ciemnych oczach. – Rain, pytasz jakbyś nie wiedziała… Ale do tego akurat nie potrzebuję niuchaczy. Zresztą pewnie zwiałyby, zanim ujrzałabym choćby knuta. Moje dłonie są… dyskretniejsze – odpowiedziała, lekko zginając palce. Trochę to było dziwne, że Philippa zainteresowała się jakimkolwiek futrzakiem, nietypowa relacja rodziła się między nimi, ale sama dopiero próbowała to rozgryźć. Może po prostu odnalazła w tych kretach materiał na dobrych kompanów? Dzięki nim w ponurej norze nie było tak cicho, tak pusto. Powrotom z pracy towarzyszyło wtedy pogodne kwikanie.
Uniosła szklankę do góry i uśmiechnęła się do niej. Ich szkła zderzyły się ze sobą w wyraźnym życzeniu. Philippa nie liczyła na to, że uda im się tak łatwo pozbyć intruzów, ale w tej sekundzie to przestało mieć znaczenie. – Niech robią rozróbę u siebie, nasz dom nigdy nie będzie należał do nich – dorzuciła więc, nie przypominając sobie, kiedy ostatnio wyrażała tak patetyczne pragnienia przy drinku. Czuła, że teraz powtórzą się jeszcze zbyt wiele razy, nim faktycznie przestaną być tak silną potrzebą. Gdyby tylko moc portowych sióstr była w stanie naprawdę ich stąd wykurzyć…
– Paliłam. Chce znów przestać myśleć, Rain – odpowiedziała, przypominając sobie część przygód z używkami. Pochłaniały zmartwienia, wyostrzały zmysły, pozwalały uciec daleko od depczących im po piętach smrodów. Na kilka chwil mogła stać się zupełnie wolna od niechcianych lęków i złych wróżb. – Oddajmy się tej euforii – rzekła podekscytowana już samą wizją uczucia mającego wkrótce całą ją przepełnić. Sięgnęła po fifkę. Zaciągnęła się, a potem oparła całkowicie o sofę. Dym wewnątrz niej przyjemnie załaskotał. Później przekręciła głowę i popatrzyła na przyjaciółkę. Ciężar tych rewolucyjnych rozmów przestał uwieszać się na ich ramionach. – Wiesz, że kapitan Bloom przywiózł sobie żonę z Azji? – rzuciła nagle, kompletnie uciekając od poprzednich tematów. – Ten największy kurwiarz. Podobno ujrzał ją w porcie i od razu nim wstrząsnęło. Wzięli ślub na statku. Ciekawe na jak długo… – kontynuowała wyraźnie rozbawiona wizją pogodnego małżeństwa. Ten typ był chyba ostatnią osobą, którą posądziłaby o złożenie ślubów. – Może rzuciła na niego jakiś urok – stwierdziła po chwili, zanurzając nieco mgliste spojrzenie w obdrapanym, żółtawym suficie.
Przyjemnie.
– Odpowiedni argument i uwierzą w wiele rzeczy – odparła dość zawadiacko, bez śladu niedawnego wzburzenia. Ku Rain pomknęło oczko, dające wyraźny znak, że zawsze istniała droga, by coś dobrze załatwić. Kobiety znały ją aż za dobrze. Moss jednak nawiązała do tego bardziej żartobliwie. To tak naprawdę wcale nie było mądrym rozwiązaniem. – O tak, nikt nie odmówi ci… uroku. Ale niestety, zostaje nam tylko bunt lub kłamstwo – mruknęła już bardziej gorzko. Byli i tacy, którzy nie pozwoliliby się uwieść tanim sztuczkom. Wspierani przez magię i przygotowani na intrygi, na pewno spodziewali się nieszczerości. Durne rejestracje. Na co komu ta cała szopka? Wiedziała jednak, że w razie co Rain nie wpadnie w pułapkę, wywinie się każdym lepkim dłoniom. Nie były trzpiotkami drżącymi na myśl o złamaniu prawa. Właśnie za to kochała tę okolicę najmocniej, tu nauczyła się być silną, nawet w kobiecym ciele. Nauczyła się życia, o którym tak wiele panienek w białych sukienkach nie miało bladego pojęcia.
– Właśnie tak, to one – przyznała po powrocie z kuchni. Wskazała na znajdującą się w rogu salonu klatkę. – Popatrz. Są tam. Przygarnęłam je jakiś czas temu. Podobają mi, wcale nie są grzeczne – opowiedziała w dość duży skrócie. Przed nimi przecież wróżkowe przyjemności. Niemniej nie dało się zakamuflować drobnej iskry czułości, jaka ukazała się w jej ciemnych oczach. – Rain, pytasz jakbyś nie wiedziała… Ale do tego akurat nie potrzebuję niuchaczy. Zresztą pewnie zwiałyby, zanim ujrzałabym choćby knuta. Moje dłonie są… dyskretniejsze – odpowiedziała, lekko zginając palce. Trochę to było dziwne, że Philippa zainteresowała się jakimkolwiek futrzakiem, nietypowa relacja rodziła się między nimi, ale sama dopiero próbowała to rozgryźć. Może po prostu odnalazła w tych kretach materiał na dobrych kompanów? Dzięki nim w ponurej norze nie było tak cicho, tak pusto. Powrotom z pracy towarzyszyło wtedy pogodne kwikanie.
Uniosła szklankę do góry i uśmiechnęła się do niej. Ich szkła zderzyły się ze sobą w wyraźnym życzeniu. Philippa nie liczyła na to, że uda im się tak łatwo pozbyć intruzów, ale w tej sekundzie to przestało mieć znaczenie. – Niech robią rozróbę u siebie, nasz dom nigdy nie będzie należał do nich – dorzuciła więc, nie przypominając sobie, kiedy ostatnio wyrażała tak patetyczne pragnienia przy drinku. Czuła, że teraz powtórzą się jeszcze zbyt wiele razy, nim faktycznie przestaną być tak silną potrzebą. Gdyby tylko moc portowych sióstr była w stanie naprawdę ich stąd wykurzyć…
– Paliłam. Chce znów przestać myśleć, Rain – odpowiedziała, przypominając sobie część przygód z używkami. Pochłaniały zmartwienia, wyostrzały zmysły, pozwalały uciec daleko od depczących im po piętach smrodów. Na kilka chwil mogła stać się zupełnie wolna od niechcianych lęków i złych wróżb. – Oddajmy się tej euforii – rzekła podekscytowana już samą wizją uczucia mającego wkrótce całą ją przepełnić. Sięgnęła po fifkę. Zaciągnęła się, a potem oparła całkowicie o sofę. Dym wewnątrz niej przyjemnie załaskotał. Później przekręciła głowę i popatrzyła na przyjaciółkę. Ciężar tych rewolucyjnych rozmów przestał uwieszać się na ich ramionach. – Wiesz, że kapitan Bloom przywiózł sobie żonę z Azji? – rzuciła nagle, kompletnie uciekając od poprzednich tematów. – Ten największy kurwiarz. Podobno ujrzał ją w porcie i od razu nim wstrząsnęło. Wzięli ślub na statku. Ciekawe na jak długo… – kontynuowała wyraźnie rozbawiona wizją pogodnego małżeństwa. Ten typ był chyba ostatnią osobą, którą posądziłaby o złożenie ślubów. – Może rzuciła na niego jakiś urok – stwierdziła po chwili, zanurzając nieco mgliste spojrzenie w obdrapanym, żółtawym suficie.
Przyjemnie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Huxley zdecydowanie na zbyt długo niż sądziła zatrzymała swoje myśli na niuchaczach i kradzieżach w Parszywym Pasażerze. Zastanowiło ją dlaczego jej przyjaciółka trzyma takie futrzaki nie mając z nich absolutnie żadnego pożytku i jeszcze bojąc się, że gdyby spróbowała z nich skorzystać, to tylko by na tym straciła. Zmarszczyła brwi. Tego się akurat po pannie Moss nie spodziewała. Przyglądała się jej uważnie gdy opowiadała o swoich pupilach i jej wzrok również powędrował na lekko zgięte palce.
- Prawdę mówiąc, to gdybym miała wybierać – zaczęła poważnym tonem – to wolałabym, aby okradła mnie kobieta niż niuchacz. Po co je trzymasz, skoro ich nie używasz?
Rain nie była specjalnie prozwierzęca, nie interesowało ją posiadanie nawet sowy. Na samą myśl, że musiałaby znosić klatkę pełną piór i obgryzione szczurze kości, ją wzdrygało. Całe szczęście szybko pozbyła się tego widoku z głowy i skupiła na czymś zdecydowanie przyjemniejszym. Jak na przykład alkohol, który pojawił się przed nią na stole. Dźwięk uderzonego szkła o szkło zaniosło do nieba ich prośbę o to, aby w końcu nastał spokój. Huxley nie wierzyła, że kiedykolwiek dożyje czasów, kiedy jej świat wywróci się do góry nogami. Niby miała takie poukładane życie. Jedna główna praca, która miała ukryć tą drugą – ważniejszą. Stali ludzie dookoła, pozycja w Parszywym, galeony w kieszeni, może nie za dużo ale zawsze coś. A tu nagle, w obliczu pojawiających się kontroli na ulicach, to wszystko przestawało się liczyć.
- Nie będzie – przytaknęła.
Bardzo chciała w to wierzyć. Bo doki istotnie były jej domem. Była z tym miejscem związana i jak bardzo się w przeszłości nie starała, tak nigdy nie udało jej się stąd wyrwać. W końcu przestała próbować akceptując, że tu musi zostać. A teraz ktoś tu wpadał i próbował ją stąd wykurzyć. Ciche stwierdzenie Philippy ocknęło ją z rozmyśleń.
- To nie myśl – szepnęła.
Mogłaby na to zaradzić. Wystarczył jeden ruch jej różdżki, aby mogła z umysłu dziewczyny wyciągnąć myśli, które ją trapiły. Ulżyć i pomóc w skupieniu odczuwaniu jedynie przyjemności z wchłaniającego się do organizmu wróżkowego pyłu. Czasami żałowała, że podjęła taką decyzję, aby nikt o tym nie wiedział. Tłumaczyła sobie, że robi to dla ich i swojego dobra. Może przyjdzie taki moment, kiedy podzielenie się wiedzą z innymi przyniesie jakieś korzyści?
Obserwowała dziewczynę gdy ta zaciągała się dymem z fifki. Huxley również nie mogła doczekać się, aż i ją wypełni uczucie euforii. Nie mogła doczekać się drażniącego gardła dymu, który przepity alkoholem nada jej głosu charakterystycznego brzmienia. Gdy tylko Philippa oparła się o kanapę, ta przejęła od niej fifkę i przystawiła ją do swoich ust podgrzewając za pomocą różdżki.
Dawno nie paliła wróżkowego pyłu. Chyba ten narkotyk lubiła najbardziej, czuła się po nim zdecydowanie najlepiej i nawet głupia nazwa się jej podobała. Czuła jak dym wypełnia jej płuca, długo trzymała go w sobie nie pozwalając opuścić organizmu. Odetchnęła w końcu, a obłok zatańczył wokół jej głowy. Sięgnęła po szklankę z alkoholem.
- Kapitan Bloom wrócił? - zapytała z zainteresowaniem. - To w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak odwiedzić starego przyjaciela.
Zaśmiała się, bo Bloom bynajmniej jej przyjacielem nie był. Nie zmieniało to jednak faktu, że faktycznie kurwiarzem był i Huxley również miała go pomiędzy własnymi nogami. Z chęcią pozna jego azjatycką żonę, dawno żadnej azjatki nie spotkała. Ostatnio tę brzemienną w Parszywym. Ciekawe co się z nią w końcu stało, bo chyba już u nich nie mieszkała?
- Ślub na statku? To na pewno klątwa – odpowiedziała poważnie, zaciągnęła się jeszcze raz wróżkowym pyłem i przekazała go przyjaciółce. - Bloom gdy tylko mógł podkreślał, że kobieta na statku to same nieszczęścia. Nie podchodź mi, kurwo, do statku, bo mi pecha przyniesiesz! Sztorm i zarazę! Tfu!
Aż się cała rozemocjonowała. Słyszała to od niego nie raz i nie dwa, zresztą nie tylko od niego. Każdy marynarz, każdy kapitan, nawet najgorszy majtek powtarzali jak jeden pies, że kobiety się na statek nie wpuszcza. Oczywiście inne zasady dotyczyły ich przemytu, na przykład półwil, ale wilki morskie lubiły tę zasadę dostosowywać do aktualnie zaistniałej sytuacji.
- Ciekawa jestem jaką miała z tego korzyść – zamyśliła się. - Zdecydowanie wybiorę się do Blooma. Będziesz szła ze mną? Nie… nie teraz.
Wywróciła oczami. Już widziała spojrzenie Philippy, której tak bardzo nie chce się teraz wstać z kanapy, całkowicie pogrążonej w przyjemności jaką dawała wróżka. I Rain także nie chciała się stąd ruszać. Było jej tu bardzo przyjemnie. Brakowało jej tego rozluźnienia i alkoholu drażniącego gardło.
- Prawdę mówiąc, to gdybym miała wybierać – zaczęła poważnym tonem – to wolałabym, aby okradła mnie kobieta niż niuchacz. Po co je trzymasz, skoro ich nie używasz?
Rain nie była specjalnie prozwierzęca, nie interesowało ją posiadanie nawet sowy. Na samą myśl, że musiałaby znosić klatkę pełną piór i obgryzione szczurze kości, ją wzdrygało. Całe szczęście szybko pozbyła się tego widoku z głowy i skupiła na czymś zdecydowanie przyjemniejszym. Jak na przykład alkohol, który pojawił się przed nią na stole. Dźwięk uderzonego szkła o szkło zaniosło do nieba ich prośbę o to, aby w końcu nastał spokój. Huxley nie wierzyła, że kiedykolwiek dożyje czasów, kiedy jej świat wywróci się do góry nogami. Niby miała takie poukładane życie. Jedna główna praca, która miała ukryć tą drugą – ważniejszą. Stali ludzie dookoła, pozycja w Parszywym, galeony w kieszeni, może nie za dużo ale zawsze coś. A tu nagle, w obliczu pojawiających się kontroli na ulicach, to wszystko przestawało się liczyć.
- Nie będzie – przytaknęła.
Bardzo chciała w to wierzyć. Bo doki istotnie były jej domem. Była z tym miejscem związana i jak bardzo się w przeszłości nie starała, tak nigdy nie udało jej się stąd wyrwać. W końcu przestała próbować akceptując, że tu musi zostać. A teraz ktoś tu wpadał i próbował ją stąd wykurzyć. Ciche stwierdzenie Philippy ocknęło ją z rozmyśleń.
- To nie myśl – szepnęła.
Mogłaby na to zaradzić. Wystarczył jeden ruch jej różdżki, aby mogła z umysłu dziewczyny wyciągnąć myśli, które ją trapiły. Ulżyć i pomóc w skupieniu odczuwaniu jedynie przyjemności z wchłaniającego się do organizmu wróżkowego pyłu. Czasami żałowała, że podjęła taką decyzję, aby nikt o tym nie wiedział. Tłumaczyła sobie, że robi to dla ich i swojego dobra. Może przyjdzie taki moment, kiedy podzielenie się wiedzą z innymi przyniesie jakieś korzyści?
Obserwowała dziewczynę gdy ta zaciągała się dymem z fifki. Huxley również nie mogła doczekać się, aż i ją wypełni uczucie euforii. Nie mogła doczekać się drażniącego gardła dymu, który przepity alkoholem nada jej głosu charakterystycznego brzmienia. Gdy tylko Philippa oparła się o kanapę, ta przejęła od niej fifkę i przystawiła ją do swoich ust podgrzewając za pomocą różdżki.
Dawno nie paliła wróżkowego pyłu. Chyba ten narkotyk lubiła najbardziej, czuła się po nim zdecydowanie najlepiej i nawet głupia nazwa się jej podobała. Czuła jak dym wypełnia jej płuca, długo trzymała go w sobie nie pozwalając opuścić organizmu. Odetchnęła w końcu, a obłok zatańczył wokół jej głowy. Sięgnęła po szklankę z alkoholem.
- Kapitan Bloom wrócił? - zapytała z zainteresowaniem. - To w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak odwiedzić starego przyjaciela.
Zaśmiała się, bo Bloom bynajmniej jej przyjacielem nie był. Nie zmieniało to jednak faktu, że faktycznie kurwiarzem był i Huxley również miała go pomiędzy własnymi nogami. Z chęcią pozna jego azjatycką żonę, dawno żadnej azjatki nie spotkała. Ostatnio tę brzemienną w Parszywym. Ciekawe co się z nią w końcu stało, bo chyba już u nich nie mieszkała?
- Ślub na statku? To na pewno klątwa – odpowiedziała poważnie, zaciągnęła się jeszcze raz wróżkowym pyłem i przekazała go przyjaciółce. - Bloom gdy tylko mógł podkreślał, że kobieta na statku to same nieszczęścia. Nie podchodź mi, kurwo, do statku, bo mi pecha przyniesiesz! Sztorm i zarazę! Tfu!
Aż się cała rozemocjonowała. Słyszała to od niego nie raz i nie dwa, zresztą nie tylko od niego. Każdy marynarz, każdy kapitan, nawet najgorszy majtek powtarzali jak jeden pies, że kobiety się na statek nie wpuszcza. Oczywiście inne zasady dotyczyły ich przemytu, na przykład półwil, ale wilki morskie lubiły tę zasadę dostosowywać do aktualnie zaistniałej sytuacji.
- Ciekawa jestem jaką miała z tego korzyść – zamyśliła się. - Zdecydowanie wybiorę się do Blooma. Będziesz szła ze mną? Nie… nie teraz.
Wywróciła oczami. Już widziała spojrzenie Philippy, której tak bardzo nie chce się teraz wstać z kanapy, całkowicie pogrążonej w przyjemności jaką dawała wróżka. I Rain także nie chciała się stąd ruszać. Było jej tu bardzo przyjemnie. Brakowało jej tego rozluźnienia i alkoholu drażniącego gardło.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ta cała sprawa z niuchaczami dla samej Moss pozostawała zagadką. Dlatego na początku lekko poruszyła ramionami, zdradzając, że nie istnieje racjonalna, jakaś dobra odpowiedź na to pytanie. Pierwszy z kretów ją okradł, gnała za nim w piżamie przez całe doki. Drugiego znaleźli z bratem na opuszczonej wyspie, w gnieździe rupieci. Zgarnęła obydwa osobniki i zapewniła im opiekę, jakby były pogubionymi na mokrych ulicach sierotami. A może właśnie o to chodziło? O niegasnący dramat dzieciństwa, który jak echo promieniował na bliskie otoczenie, który ciągnął się za nią jak przydługa peleryna. Nigdy nikogo nie miała. Nigdy. Dopiero port zaczął przeobrażać się w dom, a pani Boyle, Keat, Frances.. stawali się rodziną, której przecież nie miała prawa posiadać. Gdzieś w środku czuła, że zawsze już będzie sama, dlatego musiała się nauczyć. Oswoić wszystkie twarze, odpędzać od siebie pyskaczy i manipulować tymi, którzy mogli w przyszłości ofiarować jej nienazwane korzyści. Wyciskała z dni jak najwięcej i mało rzeczy potrafiło wepchnąć ją w pułapkę najgorszych emocji. Tymi uczuciami żonglowała, wyławiając spomiędzy ludzi i ich historii to, co mogło uczynić jej świat łatwiejszym. Rain coś o tym wiedziała, prawda?
Odchyliła głowę mocniej do tyłu, a gdy odgięła ją znów, spoglądała na przyjaciółkę mętnym okiem. – Nie muszę ich używać. Podobają mi się takie po prostu. Gdybym była stworzeniem, to byłabym niuchaczem. Dzięki nim coś tu się dzieje, ktoś tu zawsze jest. W sierocińcu mieszkałam w stadzie dzieciaków. Tutaj mam je i nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak wyszło, ale są mi potrzebne. Padło na nie, trochę mnie fascynują, choć to wredne krety. Czujesz czasem, Rain, że nie chcesz być sama? – mówiła chyba zbyt ckliwie, ale skoro miały już chwilę przyjacielskich zwierzeń, to chciała móc opowiedzieć jej o tym tak bez sądów i wyciągania wielkich teorii. Na wszystko patrzyła przez pryzmat zysku. Niuchacze niczego materialnego jej nie podarowały. Otrzymywała jedynie dźwięk, kwikanie i brzęk monet. Otrzymywała widok zainteresowanych ocząt, jakby czekały na jej powrót. I robiły bałagan, jak dzieci, których nigdy nie będzie miała. Zostawiły ślad, mogła się o nie troszczyć. Pierwszy raz, odkąd powiedziała sobie, że jest dzielna, coś rozmiękczało jej serce. Wcale niełatwo przychodziły te wyznania. Wolała jednak kochać się w kretach, niż w gościach, którzy według wielu portowych historii, mogli odebrać coś więcej niż parę knutów. Nie chciała wylądować w końcu z nosem w kieliszku i spowiadać się ze łzami w oczach przypadkowemu barmanowi. Bała się stanąć po drugiej stronie. Przeżyła w życiu dość sporo, choć te najbardziej ludzkie doświadczenia pozostawały zagadką.
Obydwie tkwiły tu od jakiegoś czasu zanurzone w niezbyt wdzięcznym zajęciu, ale miały grono ulubionych twarzy, dach nad głową i stałą robotę. Bywały momenty, kiedy te rzeczy wydawały się abstrakcja, sennym marzeniem, które nigdy nie miało się przytrafić. Nawet nie planowała z tego rezygnować, bo za chwilę mogłoby się posypać to wszystko, co zdołała do tej pory zgromadzić. Czy brakowało jej ambicji? Wcale nie, wymagała sporo. Kto powiedział, że doki nie pozwalały na bycie ambitnym? Tu się działy takie rzeczy, o których żaden z tych wpływowych szlachciców nawet by nie pomyślał. Tu mogły z Rain królować po swojemu. Uśmiechnęła się do niej szerzej, przerywając pasmo przygnębiających myśli.
Nie spotkały się po to, by biadolić smutnawo jak jakieś wynajęte na pogrzeb płaczki. Choć dla dobrej sakiewki galeonów Phils mogłaby wymusić kilka rzewnych łez. Wolała jednak przegadać wszystkie historie ostatnich tygodni lub po prostu być obok niej i wyłączyć upierdliwe głosy nieobecnych. Nieobecnych mężczyzn, nieobecnych ciotek i braci. W oparach wróżkowego pyłu świat wychodził im naprzeciw, kusząc przelewającym się przez wnętrzności entuzjazmem. Tak po prostu było dobrze. Dym zapijała alkoholowym napojem, a ciepło gromadziło się w jej brzuchu. Czuła, jak narasta w niej uczucie ekscytacji wymieszane z ulubionym przeświadczeniem, że teraz może wszystko i jest zupełnie wolna.
– Na pewno się ucieszy, jak cię zobaczy – rzuciła z powagą, ale później już nie powstrzymała śmiechu. Pył wspomagał łatwe poddawanie się radości. Zupełnie jakby były małymi dziewczynkami, wiele rzeczy przychodziło zbyt lekko. – Ech, wszyscy to mówią, i Bloom i Goyle… wierzą w te brednie, a tymczasem, pomyśl, Rain, jesteśmy ich szczęściem. Marzą o nas, choć nie doceniają. Hipokryci – burczała, pozostając wciąż na granicy rozbawienia. – Wlazłam im kilka razy na statek. Żałuj, że nie widziałaś tych min. Zupełnie jakbym była trędowata – Parsknęła, zaciągając się zaraz znów zbawiennym darem wróżek. – Robiłaś to na statku? Wtedy też marudzili? – spytała nagle, zastanawiając się, czy i w tych okolicznościach byliby tacy chętni do rzucania śmiesznych gróźb. – Może uda ci się z nią porozmawiać. Idź koniecznie. Podaruję sobie widok tego starego pryka. Wystarczy, że jest w Parszywym trzy razy w tygodniu, odkąd zjechał na ląd – mruknęła niespecjalnie zadowolona z tego stanu rzeczy. – Opowiesz mi… A teraz, teraz nic nie chcę, choć czuję, że mogę wszystko, Rain – mruknęła, przekręcając głowę w jej stronę. Owinęła sobie wokół palca kosmyk jej mięciutkich włosów. – To jest takie dobre… - rzuciła jeszcze rozmarzona.
Odchyliła głowę mocniej do tyłu, a gdy odgięła ją znów, spoglądała na przyjaciółkę mętnym okiem. – Nie muszę ich używać. Podobają mi się takie po prostu. Gdybym była stworzeniem, to byłabym niuchaczem. Dzięki nim coś tu się dzieje, ktoś tu zawsze jest. W sierocińcu mieszkałam w stadzie dzieciaków. Tutaj mam je i nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak wyszło, ale są mi potrzebne. Padło na nie, trochę mnie fascynują, choć to wredne krety. Czujesz czasem, Rain, że nie chcesz być sama? – mówiła chyba zbyt ckliwie, ale skoro miały już chwilę przyjacielskich zwierzeń, to chciała móc opowiedzieć jej o tym tak bez sądów i wyciągania wielkich teorii. Na wszystko patrzyła przez pryzmat zysku. Niuchacze niczego materialnego jej nie podarowały. Otrzymywała jedynie dźwięk, kwikanie i brzęk monet. Otrzymywała widok zainteresowanych ocząt, jakby czekały na jej powrót. I robiły bałagan, jak dzieci, których nigdy nie będzie miała. Zostawiły ślad, mogła się o nie troszczyć. Pierwszy raz, odkąd powiedziała sobie, że jest dzielna, coś rozmiękczało jej serce. Wcale niełatwo przychodziły te wyznania. Wolała jednak kochać się w kretach, niż w gościach, którzy według wielu portowych historii, mogli odebrać coś więcej niż parę knutów. Nie chciała wylądować w końcu z nosem w kieliszku i spowiadać się ze łzami w oczach przypadkowemu barmanowi. Bała się stanąć po drugiej stronie. Przeżyła w życiu dość sporo, choć te najbardziej ludzkie doświadczenia pozostawały zagadką.
Obydwie tkwiły tu od jakiegoś czasu zanurzone w niezbyt wdzięcznym zajęciu, ale miały grono ulubionych twarzy, dach nad głową i stałą robotę. Bywały momenty, kiedy te rzeczy wydawały się abstrakcja, sennym marzeniem, które nigdy nie miało się przytrafić. Nawet nie planowała z tego rezygnować, bo za chwilę mogłoby się posypać to wszystko, co zdołała do tej pory zgromadzić. Czy brakowało jej ambicji? Wcale nie, wymagała sporo. Kto powiedział, że doki nie pozwalały na bycie ambitnym? Tu się działy takie rzeczy, o których żaden z tych wpływowych szlachciców nawet by nie pomyślał. Tu mogły z Rain królować po swojemu. Uśmiechnęła się do niej szerzej, przerywając pasmo przygnębiających myśli.
Nie spotkały się po to, by biadolić smutnawo jak jakieś wynajęte na pogrzeb płaczki. Choć dla dobrej sakiewki galeonów Phils mogłaby wymusić kilka rzewnych łez. Wolała jednak przegadać wszystkie historie ostatnich tygodni lub po prostu być obok niej i wyłączyć upierdliwe głosy nieobecnych. Nieobecnych mężczyzn, nieobecnych ciotek i braci. W oparach wróżkowego pyłu świat wychodził im naprzeciw, kusząc przelewającym się przez wnętrzności entuzjazmem. Tak po prostu było dobrze. Dym zapijała alkoholowym napojem, a ciepło gromadziło się w jej brzuchu. Czuła, jak narasta w niej uczucie ekscytacji wymieszane z ulubionym przeświadczeniem, że teraz może wszystko i jest zupełnie wolna.
– Na pewno się ucieszy, jak cię zobaczy – rzuciła z powagą, ale później już nie powstrzymała śmiechu. Pył wspomagał łatwe poddawanie się radości. Zupełnie jakby były małymi dziewczynkami, wiele rzeczy przychodziło zbyt lekko. – Ech, wszyscy to mówią, i Bloom i Goyle… wierzą w te brednie, a tymczasem, pomyśl, Rain, jesteśmy ich szczęściem. Marzą o nas, choć nie doceniają. Hipokryci – burczała, pozostając wciąż na granicy rozbawienia. – Wlazłam im kilka razy na statek. Żałuj, że nie widziałaś tych min. Zupełnie jakbym była trędowata – Parsknęła, zaciągając się zaraz znów zbawiennym darem wróżek. – Robiłaś to na statku? Wtedy też marudzili? – spytała nagle, zastanawiając się, czy i w tych okolicznościach byliby tacy chętni do rzucania śmiesznych gróźb. – Może uda ci się z nią porozmawiać. Idź koniecznie. Podaruję sobie widok tego starego pryka. Wystarczy, że jest w Parszywym trzy razy w tygodniu, odkąd zjechał na ląd – mruknęła niespecjalnie zadowolona z tego stanu rzeczy. – Opowiesz mi… A teraz, teraz nic nie chcę, choć czuję, że mogę wszystko, Rain – mruknęła, przekręcając głowę w jej stronę. Owinęła sobie wokół palca kosmyk jej mięciutkich włosów. – To jest takie dobre… - rzuciła jeszcze rozmarzona.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Phillipa zdecydowanie wędrowała nie w te rejony, które dzisiaj chciała Huxley omawiać. Na jej liście plotek, które chciała poruszyć, zdecydowanie nie znajdowała się pozycja o tytule samotność. Nie chciała być jednak niemiłą w stosunku do przyjaciółki i dlatego jej nie przerwała bądź nie wyśmiała. Rain zdecydowanie nie była osobą, z którą dobrze rozmawiało się na takie tematy. Tworzyła wokół siebie grubą skorupę i rozmawianie na temat uczuć nie było dla niej ani łatwe, ani przyjemne. Oczywistym było, że faktycznie czasami czuła się samotnie. Wracała do swojego mieszania i albo piła albo zanurzała się wspomnienia. Tak zabijała czas i brak osoby, z którą mogłaby porozmawiać. Miała jednak ludzi z Parszywego, po za tym sama wątpiła w fakt, że ktoś chciałby z nią spędzać czas w inny sposób niż zarabiała lub spędzała go ze swoimi przyjaciółmi z doków.
- Nie, w sumie to nie – ucięła krótko, bo po co się rozwodzić nad tematem, nad którym rozwodzić się nie miała ochoty.
Troszeczkę nie rozumiała jak jej przyjaciółka nadrabia brak drugiej osoby w domu obecnością niuchaczy, ale nie wnikała w ten temat głębiej. Była za to zdania, że jeśli aż tak jej ta samotność przeszkadza, to powinna coś z tym faktem zrobić i bynajmniej nie kupując kolejnego niuchacza, który będzie siedział w klatce.
Zdecydowanie bardziej wolała się w tym momencie poświęcić przyjemności, jaka powoli zaczynała ogarniać jej ciało. Wróżkowy pył powoli zaczynał roztaczać swój czas, sprawiać, że z barków Huxley schodziło napięcie, czuła jak każdy mięsień jej ciała się rozluźnia, a ona jakby coraz bardziej zatapiała się w głąb kanapy, na której siedziała. Nie minęła chwila, kiedy prawie na niej leżała co jakiś czas sięgając po alkohol. Rzuciła tylko rozbawione spojrzenie w kierunku Moss, stwierdzenie, że Kapitan Bloom ucieszy się na jej widok również ją rozbawił. Lubili się jak pies z kotem i to Rain była tą, co z chęcią pojawiała się nieproszona w jego budzie i próbowała ukraść ulubioną kość by się nią pobawić.
- Wierzą w durne zabobony. Raz by nas zabrali i by się przekonali, że nic złego się nie wydarza, gdy kobieta jest na statku. Wzięcie nas na pokład jest złe, ale przemycanie wil jest już w porządku – oburzyła się.
Huxley prawie zaktusiła się pytaniem przyjaciółki i wybuchnęła śmiechem. W sumie mogła się spodziewać, ale jakoś tak się nie spodziewała. Udała za to zamyśloną minę, gdy po raz kolejny zaciągała się z fifki i dopiero gdy wypuściła dym z płuc odpowiedziała przyjaciółce.
- Nie, wtedy nie marudzili. Widocznie podczas seksu klątwa nie działa, ale nie wiem czy kapitan wiedział co jego marynarze robili pod pokładem. Może klątwa nie działa gdy kapitan nie patrzy? To jest myśl... W końcu czego nie zobaczy, to go nie zaboli, no nie? – dodała radośnie.
Pokiwała ochoczo głową. Azjatki były ciekawe. Trafiła jakiś czas temu na jedną, co prawda nie do końca już pamiętała jak ona się tam nazywała, ale zdecydowanie zapamiętała, że była bardzo interesującą osobą. Huxley zawsze żałowała, że nie spotkała jej jeszcze później po raz kolejny. Widocznie ich drogi się rozmijały.
- Opowiem ci wszystko ze szczegółami – mruknęła.
Patrzyła na Phillipę, gdy ta owijała sobie jej włosy wokół swojego palca. Uśmiechnęła się lekko, może nawet czarująco. Gdy się z kimś paliło wróżkowy pył, nagle stawało się dla siebie bardziej interesującym i atrakcyjnym. Nie zdziwiła się więc widząc maślany wzrok przyjaciółki wpatrzony w jej oblicze.
- Takie dobre? – dopytała. – Ale moje wróżka... czy moje włosy?
- Nie, w sumie to nie – ucięła krótko, bo po co się rozwodzić nad tematem, nad którym rozwodzić się nie miała ochoty.
Troszeczkę nie rozumiała jak jej przyjaciółka nadrabia brak drugiej osoby w domu obecnością niuchaczy, ale nie wnikała w ten temat głębiej. Była za to zdania, że jeśli aż tak jej ta samotność przeszkadza, to powinna coś z tym faktem zrobić i bynajmniej nie kupując kolejnego niuchacza, który będzie siedział w klatce.
Zdecydowanie bardziej wolała się w tym momencie poświęcić przyjemności, jaka powoli zaczynała ogarniać jej ciało. Wróżkowy pył powoli zaczynał roztaczać swój czas, sprawiać, że z barków Huxley schodziło napięcie, czuła jak każdy mięsień jej ciała się rozluźnia, a ona jakby coraz bardziej zatapiała się w głąb kanapy, na której siedziała. Nie minęła chwila, kiedy prawie na niej leżała co jakiś czas sięgając po alkohol. Rzuciła tylko rozbawione spojrzenie w kierunku Moss, stwierdzenie, że Kapitan Bloom ucieszy się na jej widok również ją rozbawił. Lubili się jak pies z kotem i to Rain była tą, co z chęcią pojawiała się nieproszona w jego budzie i próbowała ukraść ulubioną kość by się nią pobawić.
- Wierzą w durne zabobony. Raz by nas zabrali i by się przekonali, że nic złego się nie wydarza, gdy kobieta jest na statku. Wzięcie nas na pokład jest złe, ale przemycanie wil jest już w porządku – oburzyła się.
Huxley prawie zaktusiła się pytaniem przyjaciółki i wybuchnęła śmiechem. W sumie mogła się spodziewać, ale jakoś tak się nie spodziewała. Udała za to zamyśloną minę, gdy po raz kolejny zaciągała się z fifki i dopiero gdy wypuściła dym z płuc odpowiedziała przyjaciółce.
- Nie, wtedy nie marudzili. Widocznie podczas seksu klątwa nie działa, ale nie wiem czy kapitan wiedział co jego marynarze robili pod pokładem. Może klątwa nie działa gdy kapitan nie patrzy? To jest myśl... W końcu czego nie zobaczy, to go nie zaboli, no nie? – dodała radośnie.
Pokiwała ochoczo głową. Azjatki były ciekawe. Trafiła jakiś czas temu na jedną, co prawda nie do końca już pamiętała jak ona się tam nazywała, ale zdecydowanie zapamiętała, że była bardzo interesującą osobą. Huxley zawsze żałowała, że nie spotkała jej jeszcze później po raz kolejny. Widocznie ich drogi się rozmijały.
- Opowiem ci wszystko ze szczegółami – mruknęła.
Patrzyła na Phillipę, gdy ta owijała sobie jej włosy wokół swojego palca. Uśmiechnęła się lekko, może nawet czarująco. Gdy się z kimś paliło wróżkowy pył, nagle stawało się dla siebie bardziej interesującym i atrakcyjnym. Nie zdziwiła się więc widząc maślany wzrok przyjaciółki wpatrzony w jej oblicze.
- Takie dobre? – dopytała. – Ale moje wróżka... czy moje włosy?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nędzny salonik
Szybka odpowiedź