Nędzny salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nędzny salonik
Był to salon dość duży, ale niezbyt zachęcający. Stare tapety dawno utraciły swój kolor, a gdzieniegdzie odklejały się samoistnie pod ciężarem długiej historii. Wewnątrz znajdowała się rzeźbiona sofa z podrapaną tapicerką, przykryta różową płachtą. Obok niej stała lampa - lekko przekrzywiona, przystrojona kremowym abażurem z brązowymi frędzlami. Dziury i plamy na ścianach przykrywały rozmaite fotografie oraz malunki. Na suficie widniał ślad po lampie, ale dawno jej tam nie było. Podłoga skrzypiała przy cięższym kroku, a słońce chętnie wdzierało się do środka. Może dlatego wielkie okna przykrywały grube, wypłowiałe kotary. Na stoliku stał kubek z niedopitą czarną herbatą, a obok niego leżał jakiś stary numer "Czarownicy". Pachniało tanimi damskimi perfumami i starym drewnem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 09.07.19 18:22, w całości zmieniany 13 razy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Naciskał. Dotykał. Przygarniał. Tę duszę niemożliwą do uwiązania, niepokorną, wymykającą się za każdym pieprzonym razem, byleby zrobić mu na złość, roziskrzyć tępe, surowe spojrzenie. Roztopić kamienie, obudzić nieżywe od lat westchnienie. Tak, by ośmielił się w końcu zawołać, by jej zapragnął, zamknął w sobie i otworzył dla niej. Mogłaby w mocy pocałunku rozszerzyć usta jeszcze bardziej, pozwolić mu smakować swego drżenia dogłębniej, nasycić się nim. Zrobiłaby to kolejny raz, uczyniłaby go następnym, któremu wolno było przełamać granicę bliskości. Dla zabawy, dla przyjemności, dla świętej satysfakcji złamania tego, który wydawał się tak szorstki i nieporuszony. Odkrywała, jak się jej poddawał, kiedy pozwoliła mu podjąć decyzję po paśmie migających uparcie wydarzeń, z których nie wynikało wciąż nic, mimo jej starań. Aż do teraz, kiedy wspinała się w natchnieniu po jego ramionach, kiedy uciskała pośladkami jego uda, zmywając resztki jego zardzewiałej przyzwoitości. Był jej, tak go czuła wokół siebie, między palcami, na ustach, ale też głębiej, o wiele głębiej. Czy o tym wiedział? Czy mógł pod kurtyną pewności wyłapać mdły ślad niepewności? Choć stała się gwałtowna, choć wcale nie przypominała dziewczątka wrzuconego pierwszy raz w łożę, czuła się dziwnie. Jakby zdobyta. A między falami pocałunków, między kolejnym wołaniem ciał, zderzeniami piersi dochodziło do bezgłośnej, ledwie stłumionej melodii zupełnie nieoswojonego uczucia. Było takie niemożliwe i tak piekielnie drażniące. Niemniej niż jej paznokcie wbijające się przez ubranie do obleczonego tajemnicą ciała. Teraz miała go dla siebie, bez tych cholernych sprawunków człowieka wojny, choć jej pamiątki obnażały się pod dotykiem palców coraz śmielej wkradających się pod ubranie. W drobnym mignięciu ujrzała wspomnienie sprzed wielu miesięcy, kiedy próbowała rozebrać go z tajemnicy, opatulić ramionami, obiecać spokój, sen, bliskość. Odmówił. A teraz?
Teraz życzył sobie spojrzenia. Wiec je ujrzał: może najpierw oczy z tym przymglonym, rozpalającym się coraz dobitniej odcieniem, potem te usta błyszczące od mocy miliona tęsknych muśnięć, lekko rozchylone, oburzone niespodziewaną rozłąką. Napinała się dziewczęca klatka piersiowa, targała się sukienka podwajająca się z każdym nagłym ruchem jeszcze bardziej – dla niego. Ona była gładka, obserwował nienaruszone linie, czyste, pozbawione śladów przemocy. Opakowana w piękne pudełko dusza kryła jednak brud, kryła bezwstyd i podłe historie, o których mógł słyszeć lub nie. Teraz ją oglądał, Drażnił ją w tym zawieszeniu. Zsuwał ledwie ten kawałek materiału, kiedy ona chciała już pozbyć się całej sukienki. Zmarszczyła czoło w oburzeniu, w zdziwieniu. Niecierpliwie mogłaby przygnać go znów bliżej, bardziej, w głodzie pielęgnowanym przez tyle miesięcy. Po prostu go chciała. Czy się rozmyślił? Gotowa była zaprotestować, przycisnąć go znów, nie pozwolić na rozłąkę, nie teraz, nie kiedy topiła się rozpalona pośrodku tych parujących pragnień. Być może to pojął. Na pewno. Oddała mu ramiona, szyje, twarz, całe usta, mógł mieć wszystko, poznawać, docierać tam, gdzie wcale nie tak łatwo było się dostać. Przemknęła po jego plecach jej dłoń, aż mogła skryć się między siwiejącymi włosami. Podziwiała zachłanność, podobało jej się to, że stawał się tak odważny. Zresztą właśnie tak go sobie wyobrażała. Nudny, mdły, zgaszony, ale wystarczyła ta iskra. Przycisnęła lekko zębami jego usta, drugą dłonią wtargnęła pod te wszystkie warstwy drażniących materiałów. No już, no już nie miało ich tu być. Przecież mogli poczuć jeszcze więcej przyjemności. Zamknięte w pułapkach ubrań dłonie, biodra, plecy nie mogły być rozpieszczane. Była zachłanna, potrzebowała wszystkiego. Przemierzała więc śmiało jego boki, ustom dała odpocząć. Nie własnym. Litanię przyjemności rozpoczęła od grzecznego pocałunku gdzieś przy policzku, potem na brodzie, a potem już czuł te dłonie na swoim nagim brzuchu. Łapczywie dotykały nowego, może nie wyczuł, jak zadrżała, jak bardzo poruszało ją to doświadczenie. Zupełnie jakby czyniła to pierwszy raz. Pomiędzy westchnieniami odebrała mu osłonę, wyrzucając przeklęty sweter w cholerę. Na podłogę, na klatkę z niuchaczami, na lampę. Gdziekolwiek. A potem się odsunęła, ledwie na moment, by móc spojrzeć. Przygryzła lekko usta i pozwoliła sobie na piekielnie zadowolony uśmiech. Czy wiedział, jak bardzo ją rozgrzał? Jak bardzo go teraz potrzebowała? Obydwie dłonie ułożyła na klatce piersiowej i pogłaskała go z namaszczeniem, na koniec jednak drapiąc lekko pazurami. Wcale jej się te blizny nie podobały, ale było w nich coś fascynującego. Ciało przyozdobione resztkami poszarpania. Ciało aurora, jasna cholera.
Nagle objęła jego nadgarstki i zmusiła dłonie do zaciśnięcia się na jej udach. Posunęła je pod sukienkę, w górę i w górę, przez biodra, talię, aż do piersi, do ramion – aż przeszkoda została usunięta. W tych wielkich łapach czuła się jeszcze mniejsza. I jakimś cudem wcale nie musiał być zachłanny, by mieć ją dla siebie całą. Choć mógłby być. Wyrzucona sukienka zniknęła, a Philippa resztkami sił opanowała się przed wygłoszeniem kąśliwego komentarza. Bo przecież powinien być zadowolony, sukienki już nie było. I znów do niego przywarła, nie panując już wcale nad chaotycznymi, ciekawskimi dłońmi, nad ustami dobierającymi się do ust, nad linią spodni ustępującą jej zręcznym palcom. Zapomniała o otoczeniu, upojona pieszczotą próbowała się polubić z tym niespotykanym wrażeniem całkowitego oddania, tak wręcz dziwaczną, przerażającą formą zbliżenia. Okrutnie rozpalona potrzebowała poczuć go natychmiast, jeszcze bardziej i jeszcze głębiej. Tylko nagle zastygła. Przesycony pożądaniem wzrok i unosząca się zbyt szybko klatka piersiowa zdradzały jej pragnienia. Uniosła dłoń i pogłaskała Kierana po policzku, dość tajemniczo. Zastanawiała się, czy mógł czuć tak wiele jak ona, czy wiedział, dlaczego jest w tym tyle siły, tak olbrzymia potrzeba. I naprawdę nie chciała, by to zniknęło.
Szkoda tylko, że nie było jej dane zastanowić się nad tym dłużej. Za plecami coś zaszczekało irytująco. Obróciła odruchowo głowę i ujrzała zachwyconego psidwaka z jej sukienką przewieszoną przez kark. Dwa ogony merdały w zachwycie. Świetnie. Najwyraźniej znudziło mu się spanie w jej łóżku i przylazł sprawdzić, co dzieje się w salonie. Popatrzyła na Kierana, ignorując stworzenie. – Powinniśmy znaleźć sobie lepsze miejsce, wiesz? – rzuciła z uśmiechem i dwoma palcami rozpięła mu spodnie. Nie, nie mogła czekać.
Spróbuj, kurwa, zaszczekać jeszcze raz.
Teraz życzył sobie spojrzenia. Wiec je ujrzał: może najpierw oczy z tym przymglonym, rozpalającym się coraz dobitniej odcieniem, potem te usta błyszczące od mocy miliona tęsknych muśnięć, lekko rozchylone, oburzone niespodziewaną rozłąką. Napinała się dziewczęca klatka piersiowa, targała się sukienka podwajająca się z każdym nagłym ruchem jeszcze bardziej – dla niego. Ona była gładka, obserwował nienaruszone linie, czyste, pozbawione śladów przemocy. Opakowana w piękne pudełko dusza kryła jednak brud, kryła bezwstyd i podłe historie, o których mógł słyszeć lub nie. Teraz ją oglądał, Drażnił ją w tym zawieszeniu. Zsuwał ledwie ten kawałek materiału, kiedy ona chciała już pozbyć się całej sukienki. Zmarszczyła czoło w oburzeniu, w zdziwieniu. Niecierpliwie mogłaby przygnać go znów bliżej, bardziej, w głodzie pielęgnowanym przez tyle miesięcy. Po prostu go chciała. Czy się rozmyślił? Gotowa była zaprotestować, przycisnąć go znów, nie pozwolić na rozłąkę, nie teraz, nie kiedy topiła się rozpalona pośrodku tych parujących pragnień. Być może to pojął. Na pewno. Oddała mu ramiona, szyje, twarz, całe usta, mógł mieć wszystko, poznawać, docierać tam, gdzie wcale nie tak łatwo było się dostać. Przemknęła po jego plecach jej dłoń, aż mogła skryć się między siwiejącymi włosami. Podziwiała zachłanność, podobało jej się to, że stawał się tak odważny. Zresztą właśnie tak go sobie wyobrażała. Nudny, mdły, zgaszony, ale wystarczyła ta iskra. Przycisnęła lekko zębami jego usta, drugą dłonią wtargnęła pod te wszystkie warstwy drażniących materiałów. No już, no już nie miało ich tu być. Przecież mogli poczuć jeszcze więcej przyjemności. Zamknięte w pułapkach ubrań dłonie, biodra, plecy nie mogły być rozpieszczane. Była zachłanna, potrzebowała wszystkiego. Przemierzała więc śmiało jego boki, ustom dała odpocząć. Nie własnym. Litanię przyjemności rozpoczęła od grzecznego pocałunku gdzieś przy policzku, potem na brodzie, a potem już czuł te dłonie na swoim nagim brzuchu. Łapczywie dotykały nowego, może nie wyczuł, jak zadrżała, jak bardzo poruszało ją to doświadczenie. Zupełnie jakby czyniła to pierwszy raz. Pomiędzy westchnieniami odebrała mu osłonę, wyrzucając przeklęty sweter w cholerę. Na podłogę, na klatkę z niuchaczami, na lampę. Gdziekolwiek. A potem się odsunęła, ledwie na moment, by móc spojrzeć. Przygryzła lekko usta i pozwoliła sobie na piekielnie zadowolony uśmiech. Czy wiedział, jak bardzo ją rozgrzał? Jak bardzo go teraz potrzebowała? Obydwie dłonie ułożyła na klatce piersiowej i pogłaskała go z namaszczeniem, na koniec jednak drapiąc lekko pazurami. Wcale jej się te blizny nie podobały, ale było w nich coś fascynującego. Ciało przyozdobione resztkami poszarpania. Ciało aurora, jasna cholera.
Nagle objęła jego nadgarstki i zmusiła dłonie do zaciśnięcia się na jej udach. Posunęła je pod sukienkę, w górę i w górę, przez biodra, talię, aż do piersi, do ramion – aż przeszkoda została usunięta. W tych wielkich łapach czuła się jeszcze mniejsza. I jakimś cudem wcale nie musiał być zachłanny, by mieć ją dla siebie całą. Choć mógłby być. Wyrzucona sukienka zniknęła, a Philippa resztkami sił opanowała się przed wygłoszeniem kąśliwego komentarza. Bo przecież powinien być zadowolony, sukienki już nie było. I znów do niego przywarła, nie panując już wcale nad chaotycznymi, ciekawskimi dłońmi, nad ustami dobierającymi się do ust, nad linią spodni ustępującą jej zręcznym palcom. Zapomniała o otoczeniu, upojona pieszczotą próbowała się polubić z tym niespotykanym wrażeniem całkowitego oddania, tak wręcz dziwaczną, przerażającą formą zbliżenia. Okrutnie rozpalona potrzebowała poczuć go natychmiast, jeszcze bardziej i jeszcze głębiej. Tylko nagle zastygła. Przesycony pożądaniem wzrok i unosząca się zbyt szybko klatka piersiowa zdradzały jej pragnienia. Uniosła dłoń i pogłaskała Kierana po policzku, dość tajemniczo. Zastanawiała się, czy mógł czuć tak wiele jak ona, czy wiedział, dlaczego jest w tym tyle siły, tak olbrzymia potrzeba. I naprawdę nie chciała, by to zniknęło.
Szkoda tylko, że nie było jej dane zastanowić się nad tym dłużej. Za plecami coś zaszczekało irytująco. Obróciła odruchowo głowę i ujrzała zachwyconego psidwaka z jej sukienką przewieszoną przez kark. Dwa ogony merdały w zachwycie. Świetnie. Najwyraźniej znudziło mu się spanie w jej łóżku i przylazł sprawdzić, co dzieje się w salonie. Popatrzyła na Kierana, ignorując stworzenie. – Powinniśmy znaleźć sobie lepsze miejsce, wiesz? – rzuciła z uśmiechem i dwoma palcami rozpięła mu spodnie. Nie, nie mogła czekać.
Spróbuj, kurwa, zaszczekać jeszcze raz.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ciężar i ciepło jej ciała było tym, czego potrzebował, w tej chwili wręcz rozpaczliwie, nieskłonny do zejścia z drogi pełnej przyjemności, prowadzącej do jednej z największych pokus. Moss znów stała się panią sytuacji, poddawał się jej bez słowa skargi, bezwiednie, pozwalając się dotykać jak tego chciała. Wcześniej uległ wrażeniu, że wszystko może skończyć się na jednym pocałunku, potem pomyślał może o kilku bardziej namiętnych, ale teraz czuć było od obojga jakąś desperację, przez którą nie snuł żadnych dalszych przypuszczeń. Płynął z prądem, intuicyjnie splatając własne dążenia z obranym przez czarownicę kierunkiem. Gdzieś z tyłu głowy dalej błąkało się zaskoczenie i niepewności, ale na wierzch świadomości wypłynęło zbyt wiele gwałtowniejszych uczuć, aby w ogóle spróbował stać się z powrotem rozważnym. Oddawał pocałunek z namiętności, a kiedy tylko ten ustał, skupiał się na odczuwaniu kolejnych składanych z dala od ust, stratę rekompensując sobie mocniejszym ściśnięciem pozostających w ruchu bioder. W którymś momencie podniósł ręce nad głowę, dając przyzwolenie na pozbawienie go swetra, jakże w tej chwili niepotrzebnego, a nawet kłopotliwego.
Tak naprawdę jeszcze nie do końca pojmował, gdzie to wszystko zmierza i na jakim momencie się zatrzyma. Pozbawienie go części ubioru powinno być dla niego wyraźnym znakiem, ale pozostawał zbyt otumaniony bliskością Philippy, aby rozważyć przyszłe konsekwencje zbliżenia. Liczył się teraz ten jej cwany uśmiech i płomienne spojrzenie, którym obdarzyła jego ciało. Nie miał się czego wstydzić, bo każda poszczególna blizna dowodziła tego, że potrafił ujść z życiem nawet z najgorszych sytuacji. Rany kłute, cięte i szarpane rozrzucone po całym ciele, poparzenia ozdabiające ramiona i plecy, to po prostu ślady będące dobitną częścią opowieści, których sama się domagała. Miała okazję naocznie przekonać się jak wiele krwawych starć miał za sobą, dostała powód by snuć domysły odnośnie tego, po jak wielu walkach nie było żadnego dowodu na jego ciele, bo być może pozostały całkowicie zaleczone lub zwyczajnie wyszedł z nich bez szwanku. Żadne z nich tak naprawdę nie miało czasu na czynienie głębszych rozważań, gdy ich ciał nie opuszczało niezmierne gorąco. Tylko przez chwilę czuł się przed nią wyjątkowo odsłonięty; od dawna żadna kobieta nie spoglądała na jego ciało, a już na pewno nie w taki sposób. Ona naprawdę go chciała. Postradała rozum, ale w sumie nigdy nie działała racjonalnie, nieprawdaż?
Kolejna granica została przez nich przekroczona. Niepewność mieszała się z podekscytowaniem, kiedy prowadziła jego ręce po swoim ciele, z jego udziałem pozbywając się czarnej sukienki. Wahał się z dalszym rozbieraniem jej przez ułamek sekundy, ale tylko przez to, że skory był dużej zatrzymać dłonie przy jej piersiach, odczuwając wręcz pierwotny zew, uznając ten męski pociąg za konkretnie tym kobiecym walorem za naturalny. Upadek czarnego materiału gdzieś na podłogę wywołał ciche piski, ale to nie miało żadnego znaczenia, gdy przed nim znajdowało się gładkie i jędrne ciało, lgnące do niego, spragnione więcej niż kiedykolwiek podejrzewał. Cała ta sytuacja przerastała jego najskrytsze wyobrażenia, do jakich nie przyznawał się przed samym sobą, co najwyżej urywki snów mogły stanowić sugestie, lecz były zbyt mgliste, aby je spamiętać, a co dopiero rozważyć.
Chciał jeszcze większej liczby pocałunków, w tym celu przygarniał jej ciało do siebie w solidnym uścisku. Ale nagle tempo tego wszystkiego uległo spowolnieniu, być może chwilowemu. Oddychała szybko, płytko, on zresztą też, choć pochwalić mógł się niezłą kondycją. Nie potrafił zidentyfikować przyczyny, z jakiej to między nich wkradła się ta chwila spokoju. Pogładziła leniwie jego policzek i posłała spojrzenie, którego nie był w stanie zinterpretować. Ten jeden gest wydał mu się czuły, czym wybijał się spośród wszystkich wymienionych do tej pory pieszczot.
Piski niuchaczy, szczeknięcie psidwaka, te dźwięki kazały mu rozważyć, czy przyjdzie mu jeszcze napatoczyć się na inne stworzenia w tym niepozornym mieszkaniu. Coś jeszcze miało szansę wyrwać ich z transu?
Wiedział gdzie znajduje się sypialnia, już raz w niej był. Tamtej nocy trzymał emocje na wodzy, tej zaś puścił je całkiem samopas. Nie sposób było tłumić ich w nieskończoność, choć to mogło okazać się wykonalne, gdyby nie upór Moss, która… Co ona właściwie zasugerowała? O czym sam do jasnej cholery pomyślał? Za lepsze miejsce uznał łóżko, to było oczywiste. – Na psidwaczą mać – wychrypiał z irytacją, rzeczywiście przeklinając te przedstawicielkę gatunku, co wydała na świat okaz, który się wtrącił w najgorszej chwili. Przymknął jeszcze oczy i złapał głębszy wdech, aby odrobinę ochłonąć. Nic z tego, pragnienie nie ustało. Poruszył się pod czarownicą nerwowo, palcami zapinając spodnie z powrotem, nieco po omacku, bo nie potrafił oderwać wygłodniałego spojrzenia od twarzy czarownicy. Ten ruch mogła odczytać błędnie, kiedy jemu chodziło tylko o to, aby podczas drogi do sypialni nie zaplątać się w nogawki i nie przewrócić, kiedy materiał zsunie się z bioder aż do kostek, bo takiej kompromitacji zwyczajnie by nie zniósł. Zaraz zarzucił jej ręce na swoją szyję, potem chwycił jej uda, dociskając władczo do swoich boków. – Złap się – polecił szeptem, nim poderwał się z kanapy, aby ruszyć znaną trasą tam gdzie należało. Puścił mimo uszu kolejne szczeknięcie psidwaka, sprawnie zmierzając do celu, pomimo obecności pałętającego się pod nogami psowatego. Łut szczęścia sprawił jednak, że udało mu się zatrzasnąć drzwi przed pyskiem małego drania.
Z niemałym zadowoleniem położył Philippę na łóżku, ostrożnie układając się tak, aby nad nią górować. Chwilę przyglądał się jej takiej rozciągniętej na pościeli, oczekującej od niego przejścia do działania. W jego głowie dalej odbijało się echem wypowiedziane przez nią żądanie. Dłonią przesunął z szyi przez ściśnięte stanikiem piersi do podbrzusza, zatrzymując się na linii bielizny, podczas wędrówki odkrywając miękkość jej ciała. Skronie zapulsowały mu wściekle od nadmiaru wrażeń. To wszystko było nierealne, do tego nie powinno w ogóle dojść.
Zachłannie przylgnął do jej ust własnymi, aby uciszyć wątpliwości.
Tak naprawdę jeszcze nie do końca pojmował, gdzie to wszystko zmierza i na jakim momencie się zatrzyma. Pozbawienie go części ubioru powinno być dla niego wyraźnym znakiem, ale pozostawał zbyt otumaniony bliskością Philippy, aby rozważyć przyszłe konsekwencje zbliżenia. Liczył się teraz ten jej cwany uśmiech i płomienne spojrzenie, którym obdarzyła jego ciało. Nie miał się czego wstydzić, bo każda poszczególna blizna dowodziła tego, że potrafił ujść z życiem nawet z najgorszych sytuacji. Rany kłute, cięte i szarpane rozrzucone po całym ciele, poparzenia ozdabiające ramiona i plecy, to po prostu ślady będące dobitną częścią opowieści, których sama się domagała. Miała okazję naocznie przekonać się jak wiele krwawych starć miał za sobą, dostała powód by snuć domysły odnośnie tego, po jak wielu walkach nie było żadnego dowodu na jego ciele, bo być może pozostały całkowicie zaleczone lub zwyczajnie wyszedł z nich bez szwanku. Żadne z nich tak naprawdę nie miało czasu na czynienie głębszych rozważań, gdy ich ciał nie opuszczało niezmierne gorąco. Tylko przez chwilę czuł się przed nią wyjątkowo odsłonięty; od dawna żadna kobieta nie spoglądała na jego ciało, a już na pewno nie w taki sposób. Ona naprawdę go chciała. Postradała rozum, ale w sumie nigdy nie działała racjonalnie, nieprawdaż?
Kolejna granica została przez nich przekroczona. Niepewność mieszała się z podekscytowaniem, kiedy prowadziła jego ręce po swoim ciele, z jego udziałem pozbywając się czarnej sukienki. Wahał się z dalszym rozbieraniem jej przez ułamek sekundy, ale tylko przez to, że skory był dużej zatrzymać dłonie przy jej piersiach, odczuwając wręcz pierwotny zew, uznając ten męski pociąg za konkretnie tym kobiecym walorem za naturalny. Upadek czarnego materiału gdzieś na podłogę wywołał ciche piski, ale to nie miało żadnego znaczenia, gdy przed nim znajdowało się gładkie i jędrne ciało, lgnące do niego, spragnione więcej niż kiedykolwiek podejrzewał. Cała ta sytuacja przerastała jego najskrytsze wyobrażenia, do jakich nie przyznawał się przed samym sobą, co najwyżej urywki snów mogły stanowić sugestie, lecz były zbyt mgliste, aby je spamiętać, a co dopiero rozważyć.
Chciał jeszcze większej liczby pocałunków, w tym celu przygarniał jej ciało do siebie w solidnym uścisku. Ale nagle tempo tego wszystkiego uległo spowolnieniu, być może chwilowemu. Oddychała szybko, płytko, on zresztą też, choć pochwalić mógł się niezłą kondycją. Nie potrafił zidentyfikować przyczyny, z jakiej to między nich wkradła się ta chwila spokoju. Pogładziła leniwie jego policzek i posłała spojrzenie, którego nie był w stanie zinterpretować. Ten jeden gest wydał mu się czuły, czym wybijał się spośród wszystkich wymienionych do tej pory pieszczot.
Piski niuchaczy, szczeknięcie psidwaka, te dźwięki kazały mu rozważyć, czy przyjdzie mu jeszcze napatoczyć się na inne stworzenia w tym niepozornym mieszkaniu. Coś jeszcze miało szansę wyrwać ich z transu?
Wiedział gdzie znajduje się sypialnia, już raz w niej był. Tamtej nocy trzymał emocje na wodzy, tej zaś puścił je całkiem samopas. Nie sposób było tłumić ich w nieskończoność, choć to mogło okazać się wykonalne, gdyby nie upór Moss, która… Co ona właściwie zasugerowała? O czym sam do jasnej cholery pomyślał? Za lepsze miejsce uznał łóżko, to było oczywiste. – Na psidwaczą mać – wychrypiał z irytacją, rzeczywiście przeklinając te przedstawicielkę gatunku, co wydała na świat okaz, który się wtrącił w najgorszej chwili. Przymknął jeszcze oczy i złapał głębszy wdech, aby odrobinę ochłonąć. Nic z tego, pragnienie nie ustało. Poruszył się pod czarownicą nerwowo, palcami zapinając spodnie z powrotem, nieco po omacku, bo nie potrafił oderwać wygłodniałego spojrzenia od twarzy czarownicy. Ten ruch mogła odczytać błędnie, kiedy jemu chodziło tylko o to, aby podczas drogi do sypialni nie zaplątać się w nogawki i nie przewrócić, kiedy materiał zsunie się z bioder aż do kostek, bo takiej kompromitacji zwyczajnie by nie zniósł. Zaraz zarzucił jej ręce na swoją szyję, potem chwycił jej uda, dociskając władczo do swoich boków. – Złap się – polecił szeptem, nim poderwał się z kanapy, aby ruszyć znaną trasą tam gdzie należało. Puścił mimo uszu kolejne szczeknięcie psidwaka, sprawnie zmierzając do celu, pomimo obecności pałętającego się pod nogami psowatego. Łut szczęścia sprawił jednak, że udało mu się zatrzasnąć drzwi przed pyskiem małego drania.
Z niemałym zadowoleniem położył Philippę na łóżku, ostrożnie układając się tak, aby nad nią górować. Chwilę przyglądał się jej takiej rozciągniętej na pościeli, oczekującej od niego przejścia do działania. W jego głowie dalej odbijało się echem wypowiedziane przez nią żądanie. Dłonią przesunął z szyi przez ściśnięte stanikiem piersi do podbrzusza, zatrzymując się na linii bielizny, podczas wędrówki odkrywając miękkość jej ciała. Skronie zapulsowały mu wściekle od nadmiaru wrażeń. To wszystko było nierealne, do tego nie powinno w ogóle dojść.
Zachłannie przylgnął do jej ust własnymi, aby uciszyć wątpliwości.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wreszcie ją widział. W kumulacji emocji trudno było uciekać, jeszcze trudniej kłamać. Ciało się otwierało, więc mógł otrzymać wszystkie obnażone wejrzenia, każde poruszenie, każdą inność, o którą by jej nigdy nie posądził. Przez chwilę nie działał żaden kamuflaż. Tego też się nie spodziewał, prawda? Że do niego lgnęła, że potrzebowała tych dłoni przeciskających się przez ciało, tego głodu rozkwitającego w męskim spojrzeniu. Jego wreszcie przy niej, poddającego się tak bardzo tłumionym potrzebom. Filipie wydawało się, że wiedziała, że to nie było dzisiaj czy wczoraj. To było wcześniej. Wkurzająca myśl pociągała ją ku niemu. Walczyła, ale to wkrótce nie miało już sensu. Poraziła ją potęga tych fantazji, uparte burze rodzące się w niej za każdym razem, kiedy znalazł się ostatecznie blisko lub nie uległ, kiedy nadepnęła mu na odcisk, oczekując piorunów. Wywołał zamieszanie, obudził coś nowego, niemiłosiernie rozzłościł ten pieprzony porządek. Nic nie było normalne, ale miała to gdzieś. Żałowała każdej żmudnej godziny poświęconej na roztrząsanie postaci aurora, ale w końcu odważyła się na szczerość wobec samej siebie. Obejmowała go nogami, przyciskała do siebie, zderzała w sensualnym uniesieniu. To było prawdziwe, działo się w kompletnym chaosie, ale przecież właśnie tego chciała, o to się prosiła. Od dawna miał to być on. Tak lubiła go prowokować, podszczypywać poważną sylwetkę, wyśmiewać zdziczałą powagę i, w końcu, rozgrzewać. Przez tę chwilę badała otwartymi dłońmi jego ciepłą klatkę piersiową, łączyła się w nowej formie dotyku, zrywała ze wszystkim, czego tak uparcie się do tej pory trzymał. Nie było podziału, wyrównywali się w zderzeniu nagłej namiętności. Docierali do granicy utajnionych pragnień. Zastanawiała się, dlaczego się nie poddała i skąd tyle zaangażowania. Chodziło o dostanie się tutaj, na jego kolana, z dłońmi zanurzonymi w spodniach, z ustami przygryzającymi zamazane ślady potwornych zaklęć. A kiedy to już miała, roztapiała się w zderzeniu z najmilszą bliskością. On jej pragnął. Na sylwestrze gadał głupoty o staruchu, próbując zmyć ten cwany uśmieszek z jej ust. Zamiast tego na te same wargi rzucił zaklęcie. Może wtedy? A może wcześniej, kiedy uwięził ją w sile mięśni, domagając się od niepokornej dziewuchy świętego posłuszeństwa.
Nieważne. Nieważne! Strzępki podpalonych myśli fruwały jej w głowie, przyjemnie zakołysała się na jego kolanach, domykając dwa ciała, igrając, wabiąc i także próbując znieść tak niezmąconą rozkosz. Bo te dłonie zdzierające z niej resztki osłony pieściły wytęsknione ciało każdym muśnięciem. Tego wcześniej tak nie czuła, tego potrzebowała więcej. Objęła go przymglonym spojrzeniem, było jej dobrze, ciepło, bezpiecznie. Odurzał ją, choć zapewne nie wiedział, jak bardzo była wrażliwa, jak mocno reagowała na każdą śmiałość. Pomyślała, że powinien wiedzieć i poczuć to wreszcie bardziej. Pod namiastką czułości skryła zaklęcie, które nie potrafiło wypłynąć spomiędzy rozpieszczonych ust. Wcale nie chciała spokoju, nie umiała przeżywać pożądania w niebiańskiej harmonii. Potrzebowała szaleństwa. Czy był na to gotowy? Psidwak, a potem przekleństwo. Kiedy zabrał jej dłonie z okolic własnego rozporka, pomyślała, że czar prysł. Kieran jednak na to nie pozwolił. Opatuliła rękami jego szyję, rytualnie pozwalając sobie na wyraźny dotyk w okolicy wstrętnej szramy. To był nowy ślad krzywd. Wtuliła się w niego mocniej, a kiedy wstał, przymknęła oczy. Poczuła ulgę, że nie ustąpił, że nie pozwolił przerwać tej namiętności. Zawalczył o nią, doprowadzając ich wreszcie do sypialni. Jemu oddawała uwagę, wszystkie stworzenia musiały poczekać. Nim ułożył ją na łóżku, skubnęła ustami jego szyję, mimowolnie uśmiechając się. Tak dobrze to zrobił. Brawo, Kieranie. Nie dałeś się spłoszyć.
Materac pamiętał jego obecność, choć zapachy zdążyły się rozpłynąć. Odurzać go mogła tylko wszechobecna woń Philippy. W bliskości rozgrzanych ciał stawała się intensywniejsza, mógł ją wdychać. Mógł jej smakować. Poruszyła się zniecierpliwiona w pościeli, przyciskając go nogą mocniej, bliżej, między swoje uda, serce przy sercu. Wyczekiwała kolejnego pocałunku, który byłoby wspaniałym powrotem do niefortunnie przerwanej zabawy, ale miał inny plan. Nim jednak przystąpił do działania, zderzył się z kilkoma niecierpliwymi spojrzeniami, z ogniem i niemym rozkazem. Przez chwilę mogła jeszcze leżeć grzecznie i pozwolić mu na ten ostatni spokojny oddech. Potem już nie potrafiła.
Popatrzyła w zaplamiony sufit i westchnęła, pozwalając mu oswajać się z jej ciałem. Plecy oderwały się od łóżka, ciało nastawiało się pod dotyk dłoni. Była spragniona i bardzo niespokojna, a on najwyraźniej nigdzie się nie spieszył. Mruknęła coś w zniecierpliwieniu, znów wznosząc biodra ku niemu. Ułożyła dłonie na jego plecach i wędrowała nimi tak długo, aż w końcu dotarła do spodni. Palce zakradły się pod materiał, niegrzecznie, nagle i bez pytania. Poczuł, jak zaciskają się na pośladkach, zmuszając go do jeszcze większej bliskości. Choć pod nim była tak niewielka, nie mógł zignorować ruchów wołającego o uwagę ciała. Może nie miała tyle sił, ale nadrabiała każdą słodką prowokacją i umiała sobie poradzić z ostatnim zbędnym kawałkiem ubrania. Zsunęła irytujący materiał, domyślając się, że wcale go nie potrzebował. Złączone usta obdarowywały się przyjemnością, zmywając z myśli resztki niepewności. Poddawała się mu zaintrygowana, jak wiele mógł chować w sobie gwałtowności. Wsunęła dłoń w jego włosy, a drugą objęła w pasie. Nie potrafiła grzecznie leżeć i zaraz sprytnie zmusiła ciało nad nią do ustąpienia. Musiał się poddać, pozwolić jej znaleźć się nad nim. Ułożona wygodnie na jego biodrach uśmiechnęła się, ignorując pasmo włosów łaskoczące ją w nos. Teraz mogła go poczuć jeszcze bardziej. Co teraz powiesz, Kieranie? Palec zawadiacko wyrysował linię w okolicy podbrzusza. Znów była nad.
Nieważne. Nieważne! Strzępki podpalonych myśli fruwały jej w głowie, przyjemnie zakołysała się na jego kolanach, domykając dwa ciała, igrając, wabiąc i także próbując znieść tak niezmąconą rozkosz. Bo te dłonie zdzierające z niej resztki osłony pieściły wytęsknione ciało każdym muśnięciem. Tego wcześniej tak nie czuła, tego potrzebowała więcej. Objęła go przymglonym spojrzeniem, było jej dobrze, ciepło, bezpiecznie. Odurzał ją, choć zapewne nie wiedział, jak bardzo była wrażliwa, jak mocno reagowała na każdą śmiałość. Pomyślała, że powinien wiedzieć i poczuć to wreszcie bardziej. Pod namiastką czułości skryła zaklęcie, które nie potrafiło wypłynąć spomiędzy rozpieszczonych ust. Wcale nie chciała spokoju, nie umiała przeżywać pożądania w niebiańskiej harmonii. Potrzebowała szaleństwa. Czy był na to gotowy? Psidwak, a potem przekleństwo. Kiedy zabrał jej dłonie z okolic własnego rozporka, pomyślała, że czar prysł. Kieran jednak na to nie pozwolił. Opatuliła rękami jego szyję, rytualnie pozwalając sobie na wyraźny dotyk w okolicy wstrętnej szramy. To był nowy ślad krzywd. Wtuliła się w niego mocniej, a kiedy wstał, przymknęła oczy. Poczuła ulgę, że nie ustąpił, że nie pozwolił przerwać tej namiętności. Zawalczył o nią, doprowadzając ich wreszcie do sypialni. Jemu oddawała uwagę, wszystkie stworzenia musiały poczekać. Nim ułożył ją na łóżku, skubnęła ustami jego szyję, mimowolnie uśmiechając się. Tak dobrze to zrobił. Brawo, Kieranie. Nie dałeś się spłoszyć.
Materac pamiętał jego obecność, choć zapachy zdążyły się rozpłynąć. Odurzać go mogła tylko wszechobecna woń Philippy. W bliskości rozgrzanych ciał stawała się intensywniejsza, mógł ją wdychać. Mógł jej smakować. Poruszyła się zniecierpliwiona w pościeli, przyciskając go nogą mocniej, bliżej, między swoje uda, serce przy sercu. Wyczekiwała kolejnego pocałunku, który byłoby wspaniałym powrotem do niefortunnie przerwanej zabawy, ale miał inny plan. Nim jednak przystąpił do działania, zderzył się z kilkoma niecierpliwymi spojrzeniami, z ogniem i niemym rozkazem. Przez chwilę mogła jeszcze leżeć grzecznie i pozwolić mu na ten ostatni spokojny oddech. Potem już nie potrafiła.
Popatrzyła w zaplamiony sufit i westchnęła, pozwalając mu oswajać się z jej ciałem. Plecy oderwały się od łóżka, ciało nastawiało się pod dotyk dłoni. Była spragniona i bardzo niespokojna, a on najwyraźniej nigdzie się nie spieszył. Mruknęła coś w zniecierpliwieniu, znów wznosząc biodra ku niemu. Ułożyła dłonie na jego plecach i wędrowała nimi tak długo, aż w końcu dotarła do spodni. Palce zakradły się pod materiał, niegrzecznie, nagle i bez pytania. Poczuł, jak zaciskają się na pośladkach, zmuszając go do jeszcze większej bliskości. Choć pod nim była tak niewielka, nie mógł zignorować ruchów wołającego o uwagę ciała. Może nie miała tyle sił, ale nadrabiała każdą słodką prowokacją i umiała sobie poradzić z ostatnim zbędnym kawałkiem ubrania. Zsunęła irytujący materiał, domyślając się, że wcale go nie potrzebował. Złączone usta obdarowywały się przyjemnością, zmywając z myśli resztki niepewności. Poddawała się mu zaintrygowana, jak wiele mógł chować w sobie gwałtowności. Wsunęła dłoń w jego włosy, a drugą objęła w pasie. Nie potrafiła grzecznie leżeć i zaraz sprytnie zmusiła ciało nad nią do ustąpienia. Musiał się poddać, pozwolić jej znaleźć się nad nim. Ułożona wygodnie na jego biodrach uśmiechnęła się, ignorując pasmo włosów łaskoczące ją w nos. Teraz mogła go poczuć jeszcze bardziej. Co teraz powiesz, Kieranie? Palec zawadiacko wyrysował linię w okolicy podbrzusza. Znów była nad.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mógł wykorzystać moment – oprzytomnieć, doprowadzić się do porządku i uciec. Być może psidwak był już jedyną istotą mogącą pochwalić się zdrowym rozsądkiem w tym skromnym mieszkaniu i chciał ratować swą właścicielkę przed popełnieniem błędu. Szczeknięcie było tylko niepotrzebnym przerywnikiem, a samo stworzenie stało się źródłem irytacji, od którego należało się odseparować jak najszybciej. I Kieran obrał tę łatwiejszą drogę, uwieziony przez pokusę, otumaniony pożądaniem. Chwycił czarownicę mocno, uniósł z ogromem determinacji i przeszedł wraz z nią do sypialni, po drodze otrzymując gorące oddechy drażniące skórę. Nie przewidział jednak, że kiedy znajdą się na łóżku, ukryci w ciemnej sypialni przed resztą świata, wcześniejszy zryw namiętności nabierze ogromu powagi. Pomiędzy chaotycznymi myślami przebiegły różne obawy, wobec których nie mógł nic zdziałać, tym bardziej ich roztrząsać pod wpływem emocji. Faktom jednak nie mógł zaprzeczać. Od dawna nie był tak blisko z kobietą, nie czuł drugiego ciała przy swoim, nie łączył z nikim w intensywnym zbliżeniu. Choć przyjemność spowiła jego umysł i dawał się prowadzić intuicji, to jednak ostatecznie wybijająca się z podświadomości niepewność wciąż go krępowała, więc silił się na delikatność. Hamował ruchy, nie sięgał zachłannie po wszystko. Mocniejsze naparcie na smukłe ciało wielkimi dłońmi czy śmiałe ulokowanie się pomiędzy zgrabnymi udami nadal wydawało mu się abstrakcją, choć miało to miejsce właśnie w tej chwili. Trudno było odnaleźć się skamieniałej duszy w tej niecodziennej sytuacji, choć ciało reagowało ochoczo, gotowe zanurzyć się w doznaniach całkowicie. Największą obawę Kierana stanowił jego brak wyczucia, bo zwyczajnie nie wiedział gdzie i w jaki sposób dotknąć smukłe ciało, aby sprawić wyłącznie przyjemność. Co jeśli złapie zbyt mocno i gwałtownie? A jeśli wszystko zakończy się jedynie rozczarowaniem?
Wybił się z rytmu, gdy tylko jego dłoń znalazła się blisko kobiecego łona. Zostało to zauważone w mgnieniu oka, lecz wyjątkowo nie zostało skwitowane prześmiewczym komentarzem. Z każdą inicjatywą wychodziła Philipa, to ona zręcznymi gestami przesuwała co chwila granicę tego, co można uznać między nimi za dopuszczalne. Starał się zachować te resztki przyzwoitości, nie poddawać całkowicie ognistemu pożądaniu, lecz przy niej podobna taktyka nie miała racji bytu, gdy wydobywała z siebie nieusatysfakcjonowane odgłosy i posyłała ponaglające spojrzenia. Chciał ją zadowolić, zatracić się w obopólnej rozkoszy, lecz nigdy wcześniej nie doświadczył zbliżenia w taki sposób. Jej ciało jawnie dopraszało się o więcej, w oczach widział dzikość, sama bezczelnie sięgała po więcej, aby raz jeszcze dobrać się do jego spodni, tym razem również zanurzając dłonie pod materiał bielizny. W końcu jednak zabrakło jej cierpliwości, a on ustąpił, pole do popisu znów oddając jej, w duchu licząc na to, że swoją zuchwałością poprowadzi także jego.
Posłusznie przylgnął plecami do materaca, w pierwszej chwili ograniczając się do samej obserwacji, wciąż oszołomiony pod wpływem tego, z czym miał styczność po raz pierwszy. Nad nim znajdowała się tak młoda i wyrazista czarownica, tak bardzo zmysłowa kobieta. Jeden figlarny uśmiech wystarczył, aby jego dusza stanęła w ogniu. Bo przecież wyczuwalne muśnięcie palca tak blisko wyswobodzonego z materiału krocza wcale nie miało z tym nic wspólnego. To konkretne pociągnięcie na skórze było dla niego impulsem, który uzmysłowił mu ważną prawdę – oboje byli spragnieni siebie nawzajem. Skoro targało nią to samo pożądanie, nie miał się czego wstydzić. Nie bez powodu dociskała go do siebie bardziej, mocniej, ciaśniej. Górowała nad nim i to było tak cholernie dobre. Duma jednak nie pozwalała mu zbyt długo pozostawać w bezruchu, szybko oswoił się z pozycją, w jakiej się znalazł i przeszedł do działania.
Podniósł się na łokciach, potem jego dłonie znów odnalazły drogę do jej ciała, przesuwając się szybko po bokach, aby dotrzeć do zapięcia stanika, z którym grube palce weszły w potyczkę. Był w gorączce, skupiony na wyznaczonym sobie zadaniu, jednocześnie zaangażowany w kolejny pocałunek, który uczynił głębokim i mokrym. Kiedy szereg trzech metalowych wsuwek puścił, przyciągnął Philippę bliżej, a przepełniony tryumfem skierował dłonie do uwolnionych z bieliźniarskiej klatki piersi. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszystkie jego działania były chaotyczne, bowiem chciał delektować się chwilą i nią samą, dotknąć każdego fragmentu skóry, doświadczyć wszystkiego. Prawa dłoń zaraz ruszyła w dół, a pod materiałem ciemnej bielizny Moss poczuł gorąco i wilgoć. Spojrzał na nią z pasją, gdy tylko przerwał pocałunek, następnie złapał jej biodra i lekko uniósł, niezwykle zdeterminowany, aby połączyć ich w jedno. Dopiął swego, poruszył się pod nią, tym samym łamiąc między nimi ostatnią barierę.
Wybił się z rytmu, gdy tylko jego dłoń znalazła się blisko kobiecego łona. Zostało to zauważone w mgnieniu oka, lecz wyjątkowo nie zostało skwitowane prześmiewczym komentarzem. Z każdą inicjatywą wychodziła Philipa, to ona zręcznymi gestami przesuwała co chwila granicę tego, co można uznać między nimi za dopuszczalne. Starał się zachować te resztki przyzwoitości, nie poddawać całkowicie ognistemu pożądaniu, lecz przy niej podobna taktyka nie miała racji bytu, gdy wydobywała z siebie nieusatysfakcjonowane odgłosy i posyłała ponaglające spojrzenia. Chciał ją zadowolić, zatracić się w obopólnej rozkoszy, lecz nigdy wcześniej nie doświadczył zbliżenia w taki sposób. Jej ciało jawnie dopraszało się o więcej, w oczach widział dzikość, sama bezczelnie sięgała po więcej, aby raz jeszcze dobrać się do jego spodni, tym razem również zanurzając dłonie pod materiał bielizny. W końcu jednak zabrakło jej cierpliwości, a on ustąpił, pole do popisu znów oddając jej, w duchu licząc na to, że swoją zuchwałością poprowadzi także jego.
Posłusznie przylgnął plecami do materaca, w pierwszej chwili ograniczając się do samej obserwacji, wciąż oszołomiony pod wpływem tego, z czym miał styczność po raz pierwszy. Nad nim znajdowała się tak młoda i wyrazista czarownica, tak bardzo zmysłowa kobieta. Jeden figlarny uśmiech wystarczył, aby jego dusza stanęła w ogniu. Bo przecież wyczuwalne muśnięcie palca tak blisko wyswobodzonego z materiału krocza wcale nie miało z tym nic wspólnego. To konkretne pociągnięcie na skórze było dla niego impulsem, który uzmysłowił mu ważną prawdę – oboje byli spragnieni siebie nawzajem. Skoro targało nią to samo pożądanie, nie miał się czego wstydzić. Nie bez powodu dociskała go do siebie bardziej, mocniej, ciaśniej. Górowała nad nim i to było tak cholernie dobre. Duma jednak nie pozwalała mu zbyt długo pozostawać w bezruchu, szybko oswoił się z pozycją, w jakiej się znalazł i przeszedł do działania.
Podniósł się na łokciach, potem jego dłonie znów odnalazły drogę do jej ciała, przesuwając się szybko po bokach, aby dotrzeć do zapięcia stanika, z którym grube palce weszły w potyczkę. Był w gorączce, skupiony na wyznaczonym sobie zadaniu, jednocześnie zaangażowany w kolejny pocałunek, który uczynił głębokim i mokrym. Kiedy szereg trzech metalowych wsuwek puścił, przyciągnął Philippę bliżej, a przepełniony tryumfem skierował dłonie do uwolnionych z bieliźniarskiej klatki piersi. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszystkie jego działania były chaotyczne, bowiem chciał delektować się chwilą i nią samą, dotknąć każdego fragmentu skóry, doświadczyć wszystkiego. Prawa dłoń zaraz ruszyła w dół, a pod materiałem ciemnej bielizny Moss poczuł gorąco i wilgoć. Spojrzał na nią z pasją, gdy tylko przerwał pocałunek, następnie złapał jej biodra i lekko uniósł, niezwykle zdeterminowany, aby połączyć ich w jedno. Dopiął swego, poruszył się pod nią, tym samym łamiąc między nimi ostatnią barierę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czymkolwiek była ta niepewność, wiedziała, że ją przezwycięży, że go poprowadzi, rozmywając mgliste emocje i zarazem rozpalając te dotąd zadeptywane, spychane za granicę szarych marginesów. One przecież nie były nieważne, one wołały najgłośniej przez ostatnie miesiące, zmuszając ją do wyjścia ze strefy komfortu, z przyjemnej przestrzeni tego, co oswojone i znane. To, co czuła przy Kieranie, drażniło ją, bo zdawało się kusić w zupełnie nowej metodzie, obcych językach. Obcych i zarazem tak bardzo wytęsknionych. Chciała tego próbować, wychodzić mu naprzeciw, zadawać pytania i inicjować kolejne starcia, chociaż dobrze wiedziała, że żadne z nich nie czuło się gotowe. Philippa nie wiedziała, do czego doprowadzą jej działania, nie wiedziała, co się wydarzy, kiedy on wreszcie wpadnie w pułapkę i tym razem zostanie, obnaży własne pragnienia. Do tej pory chował się przed nimi, odwracał wzrok, gromił szorstkim słowem, zbywał w swej brutalnej mądrości. Przychodził i odchodził, pozwalając jej najpierw uwierzyć, a później wybuchnąć w ogromie złości i niezrozumienia. Wybuchnąć daleko poza jego spojrzeniem. To nie było dziś, od dawna narastały w niej emocje, nad którymi już nie umiała zapanować. Czy o tym wiedział? Dobrze trzymała się roli, pozostając właściwie sobą: perfidną, kuszącą, trzymającą rzeczywistość w pewnym uścisku. Tylko gdy nadchodził, miękła, poddawała się niemożliwej energii. Mocy wstrętnego uczucia, dominującej potrzeby posiadania tylko dla siebie kogoś, kto już należał do całego świata. Tylko nie do niej. Nie dbała o głos rzeczywistości, próbowała rozsądkowi podkładać nogi, próbowała po ogniu przejść w tych wysokich szpilach. Perfekcyjnie opanowane metody zdawały się nie działać. Nie mogła walczyć, musiała tylko się poddać. Ciało przyciskające się do ciała w niezmąconej tęsknocie mogłoby krzyknąć najgłośniej, poprosić, błagać. Być może to nie ona powinna go prowadzić, bo tak naprawdę utknęli w sytuacji, o której nie miała pojęcia, którą po prostu bała się oswoić. Może to on powinien pomóc jej i wreszcie zostać. W pułapce namiętności po raz pierwszy rozbierali się ze zbyt mocno zasklepionych twarzy i zbyt twardych zbroi. Kapitulowała i jednocześnie czuła na plecach oddech zwycięstwa.
Był nim jego dotyk, sznur dłoni owijających się wokół bioder, zderzenie ust spuchniętych od nieustających zderzeń czułości. Znikały resztki przyzwoitości trwające pod postacią tkanin, a zamiast nich ciało pokrywało się ciepłem, wilgotnym dreszczem budowanym w przyjemności gestów. Opuściła już dawno temu port, opuściła biedne mieszkanko w dokach, opuściła kruchość starych mebli, by widzieć i czuć już tylko jego. Pierwszy raz bliskość smakowała tak dobrze. Drobną czułość odczuwała sto razy bardziej. Tuliła się do niego, wykręcała biodra, by tylko poczuć więcej. Ciało łasiło się, eksponując bezwstydne potrzeby duszy. Nigdy nie wołała o nikogo aż tak. Westchnienia, melodie gorących oddechów. Usta poszukiwały ust, nie mogąc przestać. Na nic każdy dotyk z przeszłości. Czuła, jakby przeżywała wszystko ten pierwszy raz. Jakby wreszcie tonęła w namiętności tak naprawdę. Obezwładniało ją to i jednocześnie zachęcało, by iść dalej, by pod żadnym pozorem nie przerywać nigdy niewyreżyserowanej, pożądliwej gry. Philippa więc była śmiała, dumna, pewna, ale gdzieś głęboko całkowicie zszokowana. I nawet nie próbowała tego ukrywać.
Miał rację. Tkwili w tym razem. Wzajemnie zerwali sobie maski, pragnąc już tylko tej szczerej przyjemności. Leżał pod nią całkiem bezwładny, rozgrzany, potrzebujący i przyjmowała to z niemałym zadowoleniem. Na moment tylko pochyliła się, by musnąć w motylim geście jego czoło. Zupełnie jakby w środku pożaru próbowała przekazać, że wszystko będzie dobrze. Wytargane włosy łaskotały ciało, więc podniosła się znów, dociskając biodra do jego w jeszcze większej prowokacji. Czuła, że ma moc, że zaprowadzi go prosto na granicę szaleństwa. Drżały jej uda, prężyła się klatka piersiowa, kiedy pozwoliła na krótką chwilę zawieszenia. Chciała, by poczuł jej obecność jeszcze bardziej, by odkrył, że nie są wstydliwym snem. Byli prawdziwy, a Philippa pozostawała perfekcyjnie bezwstydna. Gdyby tylko mieli więcej czasu, może zapytałaby go, jak bardzo mu się taka podoba, jak mocno niewoliła go swym rozpalonym spojrzeniem i tymi dłońmi wędrującymi po wrażliwych miejscach z iskrzącą wręcz pewnością.
Wreszcie stali się nadzy, zupełnie zakleszczeni w pęczniejących fantazjach. Te zaś stały się realne, mieszały w głowach, przysuwały dwa ciała bliżej i bliżej. Kręciło jej się w głowie, kiedy docierał do wołających wręcz rozpaczliwie skrawków ciała, kiedy naciskał i badał, jakby była upragnionym klejnotem. A może właśnie tak było? Uśmiech Philippy haczył Kieranowe usta, jej wilgoć mieszała się z jego drżeniem, a między tym wszystkim jej niecierpliwe jęknięcie, bo nie należało już czekać ani chwili dłużej. Nie było już czasu na powolne, wzajemne doświadczenie – przecież zmysły wariowały jeszcze w salonie. To łóżko miało zaskrzypieć, zdradzić ich intymne tajemnice całej kamienicy, echem odbić się po wszystkich dokowych kątach. I tak się stało. Wyrwał jej z ust to rozpaczliwe, zniecierpliwione pragnienie. Wreszcie. Trwali w niemożliwej bliskości, ostatecznej, pięknej, dynamicznej. Objęła go władaniem swojego niezaspokojonego ciała, swej tak nagle wrażliwej duszy. Tego już się nie dało zatrzymać. To się dopiero zaczęło.
zt
Był nim jego dotyk, sznur dłoni owijających się wokół bioder, zderzenie ust spuchniętych od nieustających zderzeń czułości. Znikały resztki przyzwoitości trwające pod postacią tkanin, a zamiast nich ciało pokrywało się ciepłem, wilgotnym dreszczem budowanym w przyjemności gestów. Opuściła już dawno temu port, opuściła biedne mieszkanko w dokach, opuściła kruchość starych mebli, by widzieć i czuć już tylko jego. Pierwszy raz bliskość smakowała tak dobrze. Drobną czułość odczuwała sto razy bardziej. Tuliła się do niego, wykręcała biodra, by tylko poczuć więcej. Ciało łasiło się, eksponując bezwstydne potrzeby duszy. Nigdy nie wołała o nikogo aż tak. Westchnienia, melodie gorących oddechów. Usta poszukiwały ust, nie mogąc przestać. Na nic każdy dotyk z przeszłości. Czuła, jakby przeżywała wszystko ten pierwszy raz. Jakby wreszcie tonęła w namiętności tak naprawdę. Obezwładniało ją to i jednocześnie zachęcało, by iść dalej, by pod żadnym pozorem nie przerywać nigdy niewyreżyserowanej, pożądliwej gry. Philippa więc była śmiała, dumna, pewna, ale gdzieś głęboko całkowicie zszokowana. I nawet nie próbowała tego ukrywać.
Miał rację. Tkwili w tym razem. Wzajemnie zerwali sobie maski, pragnąc już tylko tej szczerej przyjemności. Leżał pod nią całkiem bezwładny, rozgrzany, potrzebujący i przyjmowała to z niemałym zadowoleniem. Na moment tylko pochyliła się, by musnąć w motylim geście jego czoło. Zupełnie jakby w środku pożaru próbowała przekazać, że wszystko będzie dobrze. Wytargane włosy łaskotały ciało, więc podniosła się znów, dociskając biodra do jego w jeszcze większej prowokacji. Czuła, że ma moc, że zaprowadzi go prosto na granicę szaleństwa. Drżały jej uda, prężyła się klatka piersiowa, kiedy pozwoliła na krótką chwilę zawieszenia. Chciała, by poczuł jej obecność jeszcze bardziej, by odkrył, że nie są wstydliwym snem. Byli prawdziwy, a Philippa pozostawała perfekcyjnie bezwstydna. Gdyby tylko mieli więcej czasu, może zapytałaby go, jak bardzo mu się taka podoba, jak mocno niewoliła go swym rozpalonym spojrzeniem i tymi dłońmi wędrującymi po wrażliwych miejscach z iskrzącą wręcz pewnością.
Wreszcie stali się nadzy, zupełnie zakleszczeni w pęczniejących fantazjach. Te zaś stały się realne, mieszały w głowach, przysuwały dwa ciała bliżej i bliżej. Kręciło jej się w głowie, kiedy docierał do wołających wręcz rozpaczliwie skrawków ciała, kiedy naciskał i badał, jakby była upragnionym klejnotem. A może właśnie tak było? Uśmiech Philippy haczył Kieranowe usta, jej wilgoć mieszała się z jego drżeniem, a między tym wszystkim jej niecierpliwe jęknięcie, bo nie należało już czekać ani chwili dłużej. Nie było już czasu na powolne, wzajemne doświadczenie – przecież zmysły wariowały jeszcze w salonie. To łóżko miało zaskrzypieć, zdradzić ich intymne tajemnice całej kamienicy, echem odbić się po wszystkich dokowych kątach. I tak się stało. Wyrwał jej z ust to rozpaczliwe, zniecierpliwione pragnienie. Wreszcie. Trwali w niemożliwej bliskości, ostatecznej, pięknej, dynamicznej. Objęła go władaniem swojego niezaspokojonego ciała, swej tak nagle wrażliwej duszy. Tego już się nie dało zatrzymać. To się dopiero zaczęło.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
20 września 1957 r.
Na wieść o odwiedzinach, Łapserdak z ogromnym entuzjazmem rozpoczął szorowanie całego mieszkania. Gdy doprecyzowano, że będzie to kobieta, jego radość tylko wzrosła, co Philippa przyjęła z zadowoleniem. Przynajmniej nie musiała się zajmować domowymi sprawami. Życie między przetwórnią ryb a Parszywym dawało jej w kość, ale przywykła do ciężkiej pracy i nie zamierzała serwować domownikom żałobnych litanii. Szkoda tylko, że ten rybi zakład stanowił paskudną pamiątkę po jej największej porażce z ostatnich miesięcy. O Rubeusie wciąż nic nie wiedziała, nikt go w dokach nie widział, nikt nic nie słyszał, a dni mijały wolno, w torturach bolesnej niewiedzy. Była pewna, że krzywdzą go w obskurnych celach i biedaczek stracił już każdy niewinny sen. Nim ją zabrali na przesłuchanie, ucałowała jego poranione czoło, a kiedy z nią skończyli, wyleciała z Tower i nie pozwolono jej do niego wrócić. Martwiła się o druha. Martwiła się też o wielu. Ogarnięty morderczymi zapędami Londyn przemieniał się w cmentarzysko. Czarodziej zabijał czarodzieja, ale to nie magiczni ucierpieli w tej wojnie najmocniej.
Zagnieździła się na parapecie w kuchni. Pachniało tanią, czarną kawą, a skrzat w fartuszku bawił się w cukiernika, powtarzając w kółko, że należy właściwie ugościć panienkę. Philippa tkwiła jednak myślami daleko od kamienicy portowej, a tym bardziej niespodzianek pociesznego Łapserdaka. Bojczuk gdzieś polazł, a psidwak drzemał pod stołem, co jakiś czas unosząc łeb, by skontrolować, co upadło na popękane kafle w czasie tych kuchennych wariacji dziwnego stworzenia. Rany po poparzeniach zbladły, choć wciąż brakowało jej czasu, by zajrzeć do uzdrowiciela. Znalazła tylko w szafce resztki pasty i wysmarowała się nią, pamiętając o wskazówkach Belviny. Potrzebowała skupić się teraz na tym, co robiła najlepiej. Na pracy i na dbaniu o całe swoje stado. Nie zamierzała kolejny raz wyciągać Johnatana z największego gówna czy łazić za Keatem i przewracać kraj do góry nogami, bo mu się poprzestawiało we łbie i umyślił sobie jakieś bzdury. To się nie mogło powtórzyć: Tower, tajemnicze zaginięcia, bohaterowanie tam, gdzie zdecydowanie kłopotów było w nadmiarze. Musiała też pamiętać o France, którą zaniedbała wraz z początkiem lata. Złości pani Boyle spadły na drugi plan, tak samo jak burdy marynarzy czy jej bolący kark. Z policzkiem przylepionym do szyby zastanawiała się, jak to ugryźć, jak przetrwać, jak zrobić porządek w cholernym porcie, wokół siebie i w sobie. Bo podnosiła się zawsze i tym razem nie było mowy, by utknęła załamana w sypialni i wypięła się na życie.
Zapachniało słodyczą. Obróciła powoli głowę, wyłapując obraz wypieczonych ciasteczek, które zdolny skrzat dekorował lukrem, nucąc pod nosem jakąś szantę. Oczywiście, Bojczuk go pewnie nauczył żeglarskich przyśpiewek. Chociaż ciągał go też ze sobą do Parszywego, to pewnie młody podłapał. Psidwak zlizywał słodkie plamy z podłogi, a potem podszedł do okna i przysiadł, spoglądając na Philippę. – No dobra, dobra, idę do ciebie – odpowiedziała, zsuwając tyłek z parapetu i przykucnęła przy kochanym Nochalu, by zatopić dłoń w sierści. Była miękka, zupełnie miła, jakby… czy Bojczuk go czesał? Ale chyba nie jej szczotką!? – Zabiję gnoja – wydusiła na wdechu i poderwała się gwałtownie, aby natychmiast zweryfikować swoje przypuszczenia.
W tej samej chwili gość zapukał do drzwi, a psiak zaszczekał z zachwytem. Philippa ruszyła w stronę korytarza, ale Łapserdak zagrodził jej drogę. – O nie, Philippko! O nie! Łapserdak przywita panienkę, proszę pozwolić – obwieścił, przygładzając swój skrzaci łepek. Kiwnęła z uśmiechem głową i odprowadziła go spojrzeniem. Pies oczywiście popędził za nim. Moss powoli wsunęła się na korytarz, zastanawiając się, o czym pomyśli Forsythia Crabbe, kiedy ujrzy ten wytworny komitet powitalny.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
List, który wylądował na parapecie kilka dni temu, stanowiła dla Forsythii nie lada niespodziankę. Nie spodziewała się go tak samo, jak tego co w nim zastała. W pierwszej chwili sądziła, że być może było to związane z Johnatanem, na szczęście treść okazała się znacznie milsza i ciekawsza od niechlubnego artysty, który stał się zmorą jej życia – choć przecież zaczęło się od tak pięknej przyjaźni.
Temat magicznych stworzeń był tym, który działał na pannę Crabbe jak lep na muchy, od którego było niemal niemożliwe się oderwać. Gdy wchodziła w to, to całym sercem, chciała zbadać sprawę dogłębnie, a gdy ktoś prosił ją o pomoc, wtedy już całkowicie tonęła w temacie, poświęcając całą swoją uwagę. Nie inaczej było w tym przypadku. Zawdzięczała Philippie wiele, może nawet bardzo wiele. Nie chciała tego traktować jako odwdzięczania się, ale sumienie mimowolnie pragnęło odpokutować za te wszystkie wydarzenia sprzed lat, powierzyć choćby taką zapłatę za poświęcony czas.
Skończywszy pracę, zamówiła włoskie ciastka z warzywami i wstąpiła do sklepu z wykwintnymi alkoholami po dogodnie pasujące różowe wino z Trydentu. Rum oferowany w liście brzmiał wybitnie dobrze, jednak… przecież nie mogła tak przyjść po prostu z pustymi rękami, a jeśli miały się raczyć zaledwie rumem, to wino pozostanie prezentem dla panny Moss – cennym i smacznym. Wczorajsza potańcówka, ewidentnie powinna odsuwać ją od alkoholi, a mimo to ochoczo snuła się między alejkami sklepu, w poszukiwaniu czegoś, co przykuje jej oko.
Gdy dotarła na Pont Street 13, chwilę zajęło jej zlokalizowanie konkretnego mieszkania, jednak bardziej od numerka, przyciągał ją zapach słodkich wypieków, niemal równie dobrze pachnących co te, które wychodził spod rąk skrzata jej kuzynki. Zapukała lekko, poprawiając wino z niebieską kokardką – którą dokupiła po drodze, a torba z włoskimi ciasteczkami, ledwo utrzymywała się w jej dłoni. – Cz-… o… - wydukała, widząc w drzwiach domowego skrzata, dopiero potem resztę towarzystwa. – Dzień dobry wam! – uniosła brwi, razem z kącikami ust. Jej oczy zajaśniały, a rozczulony ton świadczył o tym, że już dawno utonęła w miłości i do skrzata, i do psiaka, i najwyraźniej do samej mieszkanki, której z tysiąc lat chyba nie widziała. – Phillie! – ucieszyła się, widząc ją całą i… zdrową? Tego dokładnie nie wiedziała i nie była na tyle spostrzegawcza, aby w pierwszej chwili, spostrzec to co zdobiło jej ciało. Zamiast tego oczywiście kucnęła przy skrzacie, wystawiając w jego kierunku smukłą dłoń. – Jestem Forka – przedstawiła się, wciąż mając na twarzy ten sam błogi wyraz. Chwilę potem pogładziła psidwaka, pieszczotliwie do niego cmokając i zapewniając, że jest naprawdę NAJPIĘKNIEJSZYM przedstawicielem jego gatunku, jakiego widziała. Na samym końcu przywitała się z Philippą, najpierw wręczając jej butelkę różowego wina, a potem przyciągając ją do siebie w szczodrym uścisku. – Wieki się nie widziałyśmy – westchnęła cicho, przy jej uchu, a zaraz potem odsunęła się, gdy weszły do środka. Torba z ciastkami, wylądowała na stole, niemal opróżniając się ze swojej zawartości. Panna Crabbe zaśmiała się pod nosem, stawiając torbę do pionu, a później sprytnie zdjęła z siebie kobaltowy płaszczyk razem z urzędniczą marynarką, zarzucając na oparcie krzesła w kuchni. Powoli podwinęła rękawy koszuli, jakby podświadomie przygotowując się do zajęcia się tymi magicznymi stworzeniami, o których pisała Philippa. Starała się odgrodzić od męczących ją myśli względem listów, które przyjdzie jej niebawem otrzymać. Jak bardzo zmienią jej życie? Czego nowego się dowie? Były to okropne pytania, niemogące dać jej spokojnie zasnąć, więc chociaż teraz, w takich chwilach, chciała skupić się na tej prozaicznej, niewinnej rzeczywistości. – Przystojny Skrzat i Piękny Psidwak, co jeszcze kryjesz pod tapczanem Phillie? – zapytała, podpierając boki i czekając czy był to koniec zwierzyńca, o jakim pisała znajoma, czy też nie.
Temat magicznych stworzeń był tym, który działał na pannę Crabbe jak lep na muchy, od którego było niemal niemożliwe się oderwać. Gdy wchodziła w to, to całym sercem, chciała zbadać sprawę dogłębnie, a gdy ktoś prosił ją o pomoc, wtedy już całkowicie tonęła w temacie, poświęcając całą swoją uwagę. Nie inaczej było w tym przypadku. Zawdzięczała Philippie wiele, może nawet bardzo wiele. Nie chciała tego traktować jako odwdzięczania się, ale sumienie mimowolnie pragnęło odpokutować za te wszystkie wydarzenia sprzed lat, powierzyć choćby taką zapłatę za poświęcony czas.
Skończywszy pracę, zamówiła włoskie ciastka z warzywami i wstąpiła do sklepu z wykwintnymi alkoholami po dogodnie pasujące różowe wino z Trydentu. Rum oferowany w liście brzmiał wybitnie dobrze, jednak… przecież nie mogła tak przyjść po prostu z pustymi rękami, a jeśli miały się raczyć zaledwie rumem, to wino pozostanie prezentem dla panny Moss – cennym i smacznym. Wczorajsza potańcówka, ewidentnie powinna odsuwać ją od alkoholi, a mimo to ochoczo snuła się między alejkami sklepu, w poszukiwaniu czegoś, co przykuje jej oko.
Gdy dotarła na Pont Street 13, chwilę zajęło jej zlokalizowanie konkretnego mieszkania, jednak bardziej od numerka, przyciągał ją zapach słodkich wypieków, niemal równie dobrze pachnących co te, które wychodził spod rąk skrzata jej kuzynki. Zapukała lekko, poprawiając wino z niebieską kokardką – którą dokupiła po drodze, a torba z włoskimi ciasteczkami, ledwo utrzymywała się w jej dłoni. – Cz-… o… - wydukała, widząc w drzwiach domowego skrzata, dopiero potem resztę towarzystwa. – Dzień dobry wam! – uniosła brwi, razem z kącikami ust. Jej oczy zajaśniały, a rozczulony ton świadczył o tym, że już dawno utonęła w miłości i do skrzata, i do psiaka, i najwyraźniej do samej mieszkanki, której z tysiąc lat chyba nie widziała. – Phillie! – ucieszyła się, widząc ją całą i… zdrową? Tego dokładnie nie wiedziała i nie była na tyle spostrzegawcza, aby w pierwszej chwili, spostrzec to co zdobiło jej ciało. Zamiast tego oczywiście kucnęła przy skrzacie, wystawiając w jego kierunku smukłą dłoń. – Jestem Forka – przedstawiła się, wciąż mając na twarzy ten sam błogi wyraz. Chwilę potem pogładziła psidwaka, pieszczotliwie do niego cmokając i zapewniając, że jest naprawdę NAJPIĘKNIEJSZYM przedstawicielem jego gatunku, jakiego widziała. Na samym końcu przywitała się z Philippą, najpierw wręczając jej butelkę różowego wina, a potem przyciągając ją do siebie w szczodrym uścisku. – Wieki się nie widziałyśmy – westchnęła cicho, przy jej uchu, a zaraz potem odsunęła się, gdy weszły do środka. Torba z ciastkami, wylądowała na stole, niemal opróżniając się ze swojej zawartości. Panna Crabbe zaśmiała się pod nosem, stawiając torbę do pionu, a później sprytnie zdjęła z siebie kobaltowy płaszczyk razem z urzędniczą marynarką, zarzucając na oparcie krzesła w kuchni. Powoli podwinęła rękawy koszuli, jakby podświadomie przygotowując się do zajęcia się tymi magicznymi stworzeniami, o których pisała Philippa. Starała się odgrodzić od męczących ją myśli względem listów, które przyjdzie jej niebawem otrzymać. Jak bardzo zmienią jej życie? Czego nowego się dowie? Były to okropne pytania, niemogące dać jej spokojnie zasnąć, więc chociaż teraz, w takich chwilach, chciała skupić się na tej prozaicznej, niewinnej rzeczywistości. – Przystojny Skrzat i Piękny Psidwak, co jeszcze kryjesz pod tapczanem Phillie? – zapytała, podpierając boki i czekając czy był to koniec zwierzyńca, o jakim pisała znajoma, czy też nie.
Nie zawiedli jej. Nadejście gościa zapoczątkowało drugi akt tej niesłychanej lawiny uroków i stworzeniowego roztrzepania. Uchylone przez skrzata drzwi zaprosiły pannę Crabbe prosto między wiele zachwyconych par oczu. Oparta o futrynę spoglądała, dokonując w myśli niespiesznych kalkulacji – jak ta wróżka, może nawet jak mała Jennifer, która zwykła odwiedzać Filipę w najmniej spodziewanych momentach i rozprawiać o pomazanych obrazach przyszłości. Długi czas rozłąki zachęcił barmankę do nieco uważniejszych spojrzeń, dokładniejszych, choć niby nie aż tak nachalnych. Na pewno nie tak przylepnych jak wielkie oczy Łapserdaka. Gdyby tylko zapłakał, byłyby to słodkie łzy miłości. Uwielbiał czuć się potrzebnym, uwielbiał również przyjmować gości i wywoływać przyjemne uśmiechy. Mały czaruś, choć raczej nie przypominał swojego pana. Może odrobinę.
Skrzat objął z należytą delikatnością dłoń damy i ucałował, a Philippa była prawie pewna, że akurat ten chwyt zapożyczył od Johnatana.
– Panna Forka! Dzień dobry! – zaświergotał rozradowany. – Witamy w naszym domku. Jestem Łapserdak – przedstawił się z delikatnym ukłonem i zastanowił się szybko, czy powinien może coś jeszcze zrobić. Uwaga panienki przeniosła się jednak na Nochala, co przyjął z dyskretnym rozczarowaniem. Chciałby… chciałby tak jeszcze przez chwilkę porozmawiać z panną Forką! O tak, Moss już znała to spojrzenie. Wyplątała się ze swojej pozycji i wyruszyła w ich stronę. – Forsythio – Skinęła lekko głową z niezbyt przesadzonym uśmiechem.
Cieszył ją jednak jej widok, oby tylko nie poczuła się przytłoczona dość pogodnym powitaniem. Moss w pierwszym odruchu nie zamierzała jej dokładać, ale ramiona Crabbe wyszły jej naprzeciw, oferując gest pełen mocy gromadzącej się przez pomnożone dni nieobecności. Ścisnęła pewnym ruchem szklany podarunek, a potem odpowiedziała na ten przyjazny uścisk i nabrała powietrza, by poczuć tak dawno niewidzianą Forsythię. Burza wspomnień niewidzialnie przemknęła pod powiekami. Między dziewczęcymi nogami zaplatały się psie ogony, gotowe do łaskotania, gotowe przygarnąć każdy darowany smakołyk i każdy łyk czułości – zupełnie jakby mało miał przygód z Johnnym i Łapserdakiem. – Dobrze cię widzieć – odpowiedziała, lekko kiwając głową. Jeszcze chwilę temu myślała o jej przybyciu jak o wielkiej niewiadomej. Teraz poczuła się chyba nieco lżejsza. Stare porozumienia nie umarły, prawda? Nochal zaczekał raz, potem drugi, wyraźnie potrzebował być jeszcze raz pogłaskanym. Czyżby uwaga gościa opuściła go na zbyt długo? – Nochal grzeczny, nie szczeka. Trzeba się podzielić panną Forką – obwieścił skrzat, kiwając ostrzegawczo palcem. Psidwak usiadł i przechylił łeb, wbijając w stworzenie pełne niezrozumienia oczyska. Philippa uniosła lekko brwi i poprowadziła dziewczynę do kuchni. Ledwie opadł płaszczyk, mały przyjaciel już mknął z nim do korytarzyka, by elegancko powiesić. Czuwał, choć wiedział, że powinien pozwolić Moss nacieszyć się towarzyszką.
– Co tam chowasz? – podpytała, muskając prawie palcami torebkę ze smakołykami. Nie przyszła z pustymi rękami, no tak. Uśmiech wyraźnie rozciągnął jej wargi. – Łapserdak też coś dla ciebie upiekł – zapowiedziała, unosząc lekko brodę. W powietrzu z pewnością wznosił się przyjemny zapach wypieków. Trudno było przewidzieć, jak dokładnie potoczy się popołudnie, dokąd zaprowadzą je słowa, spojrzenia, niewypowiedziane tęsknoty i mokre nosy kretów. Bo i te przecież oczekiwały na te wyjątkowe odwiedziny.
– Trzy niuchacze i niepokornego artystę. Jest także gargulec i mimbolulus coś tam – odrzekła, krzywiąc się lekko przy próbie wymówienia nazwy tej cudacznej rośliny. – Choć ten kaktus zapewne najmniej cię interesuje. Chcesz je zobaczyć, prawda? Chodź ze mną, Forsythio. A potem otworzymy wino i pogadamy… o wszystkim – zapowiedziała, wyruszając ku trzem bestiom skrytym w dość niepozornych ciałkach. Niuchaczowej klatki w saloniku nie dało się nie zauważyć. Tak samo jak i malunków Bojczuka rozlanych po wszystkich ścianach. Orkiestra ciekawskich kwików powitała je wraz z pierwszym skrzypnięciem starej podłogi. Może miała na sobie biżuterię, która roznieciła prawdziwe płomienie w tych czarnych oczach. A może po prostu poczuły swojego.
Skrzat objął z należytą delikatnością dłoń damy i ucałował, a Philippa była prawie pewna, że akurat ten chwyt zapożyczył od Johnatana.
– Panna Forka! Dzień dobry! – zaświergotał rozradowany. – Witamy w naszym domku. Jestem Łapserdak – przedstawił się z delikatnym ukłonem i zastanowił się szybko, czy powinien może coś jeszcze zrobić. Uwaga panienki przeniosła się jednak na Nochala, co przyjął z dyskretnym rozczarowaniem. Chciałby… chciałby tak jeszcze przez chwilkę porozmawiać z panną Forką! O tak, Moss już znała to spojrzenie. Wyplątała się ze swojej pozycji i wyruszyła w ich stronę. – Forsythio – Skinęła lekko głową z niezbyt przesadzonym uśmiechem.
Cieszył ją jednak jej widok, oby tylko nie poczuła się przytłoczona dość pogodnym powitaniem. Moss w pierwszym odruchu nie zamierzała jej dokładać, ale ramiona Crabbe wyszły jej naprzeciw, oferując gest pełen mocy gromadzącej się przez pomnożone dni nieobecności. Ścisnęła pewnym ruchem szklany podarunek, a potem odpowiedziała na ten przyjazny uścisk i nabrała powietrza, by poczuć tak dawno niewidzianą Forsythię. Burza wspomnień niewidzialnie przemknęła pod powiekami. Między dziewczęcymi nogami zaplatały się psie ogony, gotowe do łaskotania, gotowe przygarnąć każdy darowany smakołyk i każdy łyk czułości – zupełnie jakby mało miał przygód z Johnnym i Łapserdakiem. – Dobrze cię widzieć – odpowiedziała, lekko kiwając głową. Jeszcze chwilę temu myślała o jej przybyciu jak o wielkiej niewiadomej. Teraz poczuła się chyba nieco lżejsza. Stare porozumienia nie umarły, prawda? Nochal zaczekał raz, potem drugi, wyraźnie potrzebował być jeszcze raz pogłaskanym. Czyżby uwaga gościa opuściła go na zbyt długo? – Nochal grzeczny, nie szczeka. Trzeba się podzielić panną Forką – obwieścił skrzat, kiwając ostrzegawczo palcem. Psidwak usiadł i przechylił łeb, wbijając w stworzenie pełne niezrozumienia oczyska. Philippa uniosła lekko brwi i poprowadziła dziewczynę do kuchni. Ledwie opadł płaszczyk, mały przyjaciel już mknął z nim do korytarzyka, by elegancko powiesić. Czuwał, choć wiedział, że powinien pozwolić Moss nacieszyć się towarzyszką.
– Co tam chowasz? – podpytała, muskając prawie palcami torebkę ze smakołykami. Nie przyszła z pustymi rękami, no tak. Uśmiech wyraźnie rozciągnął jej wargi. – Łapserdak też coś dla ciebie upiekł – zapowiedziała, unosząc lekko brodę. W powietrzu z pewnością wznosił się przyjemny zapach wypieków. Trudno było przewidzieć, jak dokładnie potoczy się popołudnie, dokąd zaprowadzą je słowa, spojrzenia, niewypowiedziane tęsknoty i mokre nosy kretów. Bo i te przecież oczekiwały na te wyjątkowe odwiedziny.
– Trzy niuchacze i niepokornego artystę. Jest także gargulec i mimbolulus coś tam – odrzekła, krzywiąc się lekko przy próbie wymówienia nazwy tej cudacznej rośliny. – Choć ten kaktus zapewne najmniej cię interesuje. Chcesz je zobaczyć, prawda? Chodź ze mną, Forsythio. A potem otworzymy wino i pogadamy… o wszystkim – zapowiedziała, wyruszając ku trzem bestiom skrytym w dość niepozornych ciałkach. Niuchaczowej klatki w saloniku nie dało się nie zauważyć. Tak samo jak i malunków Bojczuka rozlanych po wszystkich ścianach. Orkiestra ciekawskich kwików powitała je wraz z pierwszym skrzypnięciem starej podłogi. Może miała na sobie biżuterię, która roznieciła prawdziwe płomienie w tych czarnych oczach. A może po prostu poczuły swojego.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rozbawiona zachowaniem skrzata, zatrzepotała teatralnie rzęsami, a gdyby umiała rumienić się na zawołanie to z pewnością i o to by się pokusiła. – Łapserdak, przecudowne imię – zauważyła wesoło, czując jak całe spięcie związane z pracą i domem, niemal rozpływa się, niknąc w samotnych kątach jej osobowości. Cała ta radość na jej widok, przywracała jej wiarę w to, że właściwie może być jeszcze normalnie, dokładnie tak jak teraz, gdzie nikt nie krył się za fałszywymi uśmiechami, a dom nie stanowił klatki, z której chciała się panicznie wyrwać. – Ciebie również – przyznała nieco melancholijnym tonem. Delikatnie przesunęła dłonią po jej ramieniu, jakby bała się, że gdy się całkiem odsunie to Phillie zniknie, rozpłynie się niczym ułuda wolności. Usłyszawszy skrzata, zerknęła na niego rozczulona. – Wystarczy mnie dla was wszystkich – zapewniła skrzata, podążając za panną Moss. Wzniosła jedynie brew zaraz potem, widząc, jak Łapserdak zajmuje się jej płaszczem, czasem było jej źle, że tak przywykła do tego, że skrzaty usługiwały.
- Kupiłam po drodze włoskie ciasteczka – oznajmiła, zaspokajając ciekawość koleżanki. Miała jedynie nadzieję, że trafiła takimi przysmakami w jej gusta. Przynajmniej póki lokal miał za co się utrzymywać, to wolała to wykorzystać. I tak już chodziły słuchy o tym, że dostawy z niektórych państw mogą zostać opóźnione, czy był to przedsmak nadchodzącej biedy z powodu wojny? Gdy Moss wspomniała o wypiekach, pokiwała głową z uznaniem. – Właśnie czuję, jak pięknie pachnie – uśmiechnęła się, zerkając pociesznie w kierunku uroczego skrzata.
Po kolejny słowach Philippy uniosła brew do góry, a dziwne uczucie rozgościło się w jej żołądku. Mimowolnie dotknęła miejsca pod szyją, gdzie niegdyś nosiła prezent od tego niepokornego artysty. Prezent dzięki, któremu miała o nim nigdy nie zapomnieć oraz zawsze go odnaleźć. O ile przestała go nosić, tak nigdy go nie wyrzuciła, co więcej często spoglądała na metalowego łabędzia wieczorami, licząc, że się poruszy. Złudna nadzieja, że może też on brał go w dłonie i myślał o niej. Lecz to były dawne dzieje i uparcie przekonywała siebie od lat, że poradziła sobie z tym, chociaż… nadal była mu winna prawdę, czyż nie? Moment rozgrzeszenia, do jakiego chciała dążyć, po prostu tego wymagał, lecz póki co nie było im dane się spotkać niemal od roku. Czy to dobrze, czy źle, jeszcze przyjdzie jej chyba dopiero ocenić. Przemknęła wzrokiem po płótnach, och… gdyby tylko mogła tu z nim mieszkać. - Gargulec? - zapytała zdumiona, rozglądając się wokół. Natomiast druga nazwa świtała w jej głowie, lecz to chyba nie było żadne stworzenie, a roślina, zaś z tymi była na bakier. - Ach! Kaktus, no tak - zaśmiała się pod nosem, a zaraz potem pokiwała ochoczo głową, kierując się za sylwetką dobrej koleżanki. Zaraz potem usłyszała typowe dla niuchaczy odgłosy, a widok błyszczących ślepi rozczulił ją do reszty. - A cóż to za urocze szkraby? - wypaliła w ich kierunku, niemal natychmiast. Zerknęła najpierw pytająco na Phillie, a potem wyciągnęła tego najbardziej rwącego się w jej kierunku niuchacza, przytrzymując jakimś dziwnie specyficznym chwytem, przez który na chwilę maluch przestał się kręcić. Zaraz potem ułożyła go na jednym przedramieniu, przyciskając asekuracyjnie, zaś drugą dłonią zdjęła srebrny kolczyk, aby w końcu zamachać nim przed łapkami stworzonka. – Podoba ci się, co? Ależ sroka z siebie – zaśmiała się, pozwalając, aby niuchacz złapał ozdobę. Delikatnie zaczęła się z nim siłować, aż w końcu puściła kolczyk, a uradowane stworzonko wcisnęło sobie ozdóbkę w torbę. – Jak się nazywają? – zapytała, zaciekawiona doglądając dokładnie, w jakim stanie był maluch w jej dłoniach. – Wyglądają na zdrowe, do czego więc potrzebujesz mojej pomocy? – zapytała, obracając malucha w dłoniach i tym samym sprytnie wyjmując kolczyk z jego sakiewki, a potem kontynuowała dalszą zabawę w przeciąganie się ozdobą.
- Kupiłam po drodze włoskie ciasteczka – oznajmiła, zaspokajając ciekawość koleżanki. Miała jedynie nadzieję, że trafiła takimi przysmakami w jej gusta. Przynajmniej póki lokal miał za co się utrzymywać, to wolała to wykorzystać. I tak już chodziły słuchy o tym, że dostawy z niektórych państw mogą zostać opóźnione, czy był to przedsmak nadchodzącej biedy z powodu wojny? Gdy Moss wspomniała o wypiekach, pokiwała głową z uznaniem. – Właśnie czuję, jak pięknie pachnie – uśmiechnęła się, zerkając pociesznie w kierunku uroczego skrzata.
Po kolejny słowach Philippy uniosła brew do góry, a dziwne uczucie rozgościło się w jej żołądku. Mimowolnie dotknęła miejsca pod szyją, gdzie niegdyś nosiła prezent od tego niepokornego artysty. Prezent dzięki, któremu miała o nim nigdy nie zapomnieć oraz zawsze go odnaleźć. O ile przestała go nosić, tak nigdy go nie wyrzuciła, co więcej często spoglądała na metalowego łabędzia wieczorami, licząc, że się poruszy. Złudna nadzieja, że może też on brał go w dłonie i myślał o niej. Lecz to były dawne dzieje i uparcie przekonywała siebie od lat, że poradziła sobie z tym, chociaż… nadal była mu winna prawdę, czyż nie? Moment rozgrzeszenia, do jakiego chciała dążyć, po prostu tego wymagał, lecz póki co nie było im dane się spotkać niemal od roku. Czy to dobrze, czy źle, jeszcze przyjdzie jej chyba dopiero ocenić. Przemknęła wzrokiem po płótnach, och… gdyby tylko mogła tu z nim mieszkać. - Gargulec? - zapytała zdumiona, rozglądając się wokół. Natomiast druga nazwa świtała w jej głowie, lecz to chyba nie było żadne stworzenie, a roślina, zaś z tymi była na bakier. - Ach! Kaktus, no tak - zaśmiała się pod nosem, a zaraz potem pokiwała ochoczo głową, kierując się za sylwetką dobrej koleżanki. Zaraz potem usłyszała typowe dla niuchaczy odgłosy, a widok błyszczących ślepi rozczulił ją do reszty. - A cóż to za urocze szkraby? - wypaliła w ich kierunku, niemal natychmiast. Zerknęła najpierw pytająco na Phillie, a potem wyciągnęła tego najbardziej rwącego się w jej kierunku niuchacza, przytrzymując jakimś dziwnie specyficznym chwytem, przez który na chwilę maluch przestał się kręcić. Zaraz potem ułożyła go na jednym przedramieniu, przyciskając asekuracyjnie, zaś drugą dłonią zdjęła srebrny kolczyk, aby w końcu zamachać nim przed łapkami stworzonka. – Podoba ci się, co? Ależ sroka z siebie – zaśmiała się, pozwalając, aby niuchacz złapał ozdobę. Delikatnie zaczęła się z nim siłować, aż w końcu puściła kolczyk, a uradowane stworzonko wcisnęło sobie ozdóbkę w torbę. – Jak się nazywają? – zapytała, zaciekawiona doglądając dokładnie, w jakim stanie był maluch w jej dłoniach. – Wyglądają na zdrowe, do czego więc potrzebujesz mojej pomocy? – zapytała, obracając malucha w dłoniach i tym samym sprytnie wyjmując kolczyk z jego sakiewki, a potem kontynuowała dalszą zabawę w przeciąganie się ozdobą.
Z uznaniem i trochę też zaskoczona pokiwała głową, słysząc o rzymskich przysmakach. Ciastka leżały w biednej kuchni, na środku najgorszej dzielnicy Londynu, przy dłoniach barmanki, która nigdy nie spodziewała się zakosztować takiej słodyczy. Przynamniej nie teraz, w tak oszczędnej godzinie. – Rozpieszczasz portowe dzieci, Forsycjo Crabbe – zakomunikowała wreszcie, nieco ją besztając, ale jednak bardziej trwając w tej błogości. Oto zjawiła się tutaj, jakby nigdy się nie rozstały, jakby nigdy nie rozdzieliły ich długie momenty ciszy i gorzkie chwile niewiedzy. Jakby widziały się ledwie wczoraj. Jakby Crabbe zawsze wpadała pogłaskać psi kark i poniuchać z kretami, a przy tym roztaczała wokół siebie woń wypieków prosto spod włoskich krain. Ze snów i niemożliwego dla Philippy przepychu. To nie tak nawet, że nie jadała dziwnych przekąsek, słodkości z egzotycznych miejsc i bogatych stolic. Jadała. Marynarze podrzucali jej rozmaite niespodzianki, czarując okiem i podarkiem. Z sympatii, pragnienia i interesu. Przyjmowała je zwykle, bo i kto by odmówił. Teraz czuła… Czuła zaskakującą wartość najzwyklejszej paczki z cukrowym czarem. Może chodziło o to, że otrzymała je właśnie od niej. Skrzat winien zaakceptować, że nie tylko jego kulinarne próby znajdą się tego dnia na stole w nędznym saloniku.
Gdyby nie wiedziała, czym był ptasi symbol zawieszony na smukłej szyi, czym był gest subtelnego dotyku, mimowolne muśnięcie wzburzonego wspomnienia, to pomyślałabym, że przelękła się. Przelękła bandy sprytnych kretów gotowych przyciągnąć dziewczynę bliżej siebie, skusić wielkimi oczkami zwierzątka, byleby tylko wychyliła głowę i pozwoliła zwinnym łapkom porwać biżuterię – nawet jeśli ta nie miała właściwie żadnej wartości dla takich potentatów branży jubilerskiej jak Knut, Złotko i Bimber. Jednak wiedziała. Nieco mgliście najpierw zareagowała na jej ruch, a dopiero po czasie chmury ustąpiły i jasność prześlizgnęła się przez metaliczne skrzydło. Johnatan Bojczuk wciąż pozostawał gdzieś w niej. Na zawsze.
I gdyby tylko wiedziała, że mogła. Mogła tu mieszać, bo Filipa zwykła dzielić się swoimi kątami z każdym, kto tego potrzebował. Na dom malarza napadła policja magiczna, wyganiając stamtąd wszystkich domowników. A dom Forsythii? Jakie demony mieszkały tam? – Historia jest dziwaczna, trochę tajemnicza. Rok temu zrobiłam dziurę w ścianie i okazało się, że w salonie zamurowano przejście na strych. Jest tam duże pomieszczenie. Pełne gratów i kurzu. Próbowaliśmy z Bojczukiem je przeszukać i natrafiliśmy na gargulca. Kobietę. Posąg jest wyjątkowo gadatliwy. I mnie nie lubi. Johnatan za to… on ją oczarował, skurczybyk. Na razie tam stoi. Ogarnęliśmy sobie cała górę i teraz poddasze robi za jego twórczą melinę – wyjaśniła w bardzo dużym skrócie, choć natłok informacji mógł wpędzić pannę Crabbe w grząski chaos. Gdyby zechciała, Moss mogła opowiedzieć historię od początku do końca.
Minęły usadzonego w szerokiej donicy kaktusa, jego zielone łodygi drgały przy każdym kroku, ale przynajmniej nie był jak te drące się mandragory. Kto inny jednak kwiczał na powitanie, podrzucając w podniecieniu garść brzęczących monet. – Nieeee – zaczęła przeciągle, zwracając się tym razem do niuchaczy, a nie do Forsycji. – Przed chwilą jedliście, chłopcy – upomniała, unosząc matczyny palec. Wielkie oczyska jednak wlepiały się w nią uroczo, a drobne łapki zaciskały się nerwowo na szczebelkach klatki. Była szeroka, zdobiona dywanami ruchomych miedziaków. Całkiem nieźle sprawdzała się też jako stojak na tanią biżuterię Moss. Nikt nie śmiałby tknąć jej kosztowności z takiego sejfu. Nikomu by nie pozwoliły. Z uśmiechem przyglądała się, jak Forka dopada pierwszego z nich – lub raczej jak to on dopada ją. Rudy niuchacz w czarne plamki był najbardziej towarzyski i ciekawy ludzi, o ile można było w taki sposób o nich myśleć. – Pilnuj kieszeni, Crabbe – mruknęła rozbawiona. Bo i jeden kolczyk był jak wisienka na torcie. A tort przecież też trzeba było zjeść. – To jest Knut. Włóczyliśmy się kiedyś z Keatem po Psiej Wyspie. Znaleźliśmy go na cmentarzysku krzeseł. Ten czarny to Złotko. Zwędził mi pierścień, jak wieszałam pranie. Goniłam go zimą w piżamie przez pół portu – Zaśmiała się, kiwając głową w niedowierzaniu. To wtedy wszystko się zaczęło. – A ten ostatni to Bimber. Najmniejszy i najbardziej płochliwy – odparła, spoglądając na niuchaczowe dziecko niepewnie zaciskające łapki na którymś porzuconym knucie. – Keat znalazł go rannego. Pomogliśmy mu i został już ze mną. Przyciągam je gorzej niż Nochal… – panienki dla Bojczuka podczas spaceru. Jednak tego nie powiedziała. – niż jego nos gnijące kości w portowych kątach – parsknęła rozbawiona, a potem poważniej zerknęła na Forkę. – Minęło dużo czasu. Chce wiedzieć więcej i chyba chciałabym sprawdzić, czy da się je nauczyć czegoś. Wydaje mi się, że już się do mnie przyzwyczaiły. Przynajmniej te starsze. Robią mi niezła demolkę w domu, ale jakoś zawsze pozwalają się złapać. Tresowałaś kiedyś niuchacza? Czy to jest w ogóle możliwe? – zapytała, kotwicząc na niej oko na dłużej. Ciekawsko opadło jej ono na palce zręcznie wsuwającą się w futerkową kieszonkę. Sprytnie.
Gdyby nie wiedziała, czym był ptasi symbol zawieszony na smukłej szyi, czym był gest subtelnego dotyku, mimowolne muśnięcie wzburzonego wspomnienia, to pomyślałabym, że przelękła się. Przelękła bandy sprytnych kretów gotowych przyciągnąć dziewczynę bliżej siebie, skusić wielkimi oczkami zwierzątka, byleby tylko wychyliła głowę i pozwoliła zwinnym łapkom porwać biżuterię – nawet jeśli ta nie miała właściwie żadnej wartości dla takich potentatów branży jubilerskiej jak Knut, Złotko i Bimber. Jednak wiedziała. Nieco mgliście najpierw zareagowała na jej ruch, a dopiero po czasie chmury ustąpiły i jasność prześlizgnęła się przez metaliczne skrzydło. Johnatan Bojczuk wciąż pozostawał gdzieś w niej. Na zawsze.
I gdyby tylko wiedziała, że mogła. Mogła tu mieszać, bo Filipa zwykła dzielić się swoimi kątami z każdym, kto tego potrzebował. Na dom malarza napadła policja magiczna, wyganiając stamtąd wszystkich domowników. A dom Forsythii? Jakie demony mieszkały tam? – Historia jest dziwaczna, trochę tajemnicza. Rok temu zrobiłam dziurę w ścianie i okazało się, że w salonie zamurowano przejście na strych. Jest tam duże pomieszczenie. Pełne gratów i kurzu. Próbowaliśmy z Bojczukiem je przeszukać i natrafiliśmy na gargulca. Kobietę. Posąg jest wyjątkowo gadatliwy. I mnie nie lubi. Johnatan za to… on ją oczarował, skurczybyk. Na razie tam stoi. Ogarnęliśmy sobie cała górę i teraz poddasze robi za jego twórczą melinę – wyjaśniła w bardzo dużym skrócie, choć natłok informacji mógł wpędzić pannę Crabbe w grząski chaos. Gdyby zechciała, Moss mogła opowiedzieć historię od początku do końca.
Minęły usadzonego w szerokiej donicy kaktusa, jego zielone łodygi drgały przy każdym kroku, ale przynajmniej nie był jak te drące się mandragory. Kto inny jednak kwiczał na powitanie, podrzucając w podniecieniu garść brzęczących monet. – Nieeee – zaczęła przeciągle, zwracając się tym razem do niuchaczy, a nie do Forsycji. – Przed chwilą jedliście, chłopcy – upomniała, unosząc matczyny palec. Wielkie oczyska jednak wlepiały się w nią uroczo, a drobne łapki zaciskały się nerwowo na szczebelkach klatki. Była szeroka, zdobiona dywanami ruchomych miedziaków. Całkiem nieźle sprawdzała się też jako stojak na tanią biżuterię Moss. Nikt nie śmiałby tknąć jej kosztowności z takiego sejfu. Nikomu by nie pozwoliły. Z uśmiechem przyglądała się, jak Forka dopada pierwszego z nich – lub raczej jak to on dopada ją. Rudy niuchacz w czarne plamki był najbardziej towarzyski i ciekawy ludzi, o ile można było w taki sposób o nich myśleć. – Pilnuj kieszeni, Crabbe – mruknęła rozbawiona. Bo i jeden kolczyk był jak wisienka na torcie. A tort przecież też trzeba było zjeść. – To jest Knut. Włóczyliśmy się kiedyś z Keatem po Psiej Wyspie. Znaleźliśmy go na cmentarzysku krzeseł. Ten czarny to Złotko. Zwędził mi pierścień, jak wieszałam pranie. Goniłam go zimą w piżamie przez pół portu – Zaśmiała się, kiwając głową w niedowierzaniu. To wtedy wszystko się zaczęło. – A ten ostatni to Bimber. Najmniejszy i najbardziej płochliwy – odparła, spoglądając na niuchaczowe dziecko niepewnie zaciskające łapki na którymś porzuconym knucie. – Keat znalazł go rannego. Pomogliśmy mu i został już ze mną. Przyciągam je gorzej niż Nochal… – panienki dla Bojczuka podczas spaceru. Jednak tego nie powiedziała. – niż jego nos gnijące kości w portowych kątach – parsknęła rozbawiona, a potem poważniej zerknęła na Forkę. – Minęło dużo czasu. Chce wiedzieć więcej i chyba chciałabym sprawdzić, czy da się je nauczyć czegoś. Wydaje mi się, że już się do mnie przyzwyczaiły. Przynajmniej te starsze. Robią mi niezła demolkę w domu, ale jakoś zawsze pozwalają się złapać. Tresowałaś kiedyś niuchacza? Czy to jest w ogóle możliwe? – zapytała, kotwicząc na niej oko na dłużej. Ciekawsko opadło jej ono na palce zręcznie wsuwającą się w futerkową kieszonkę. Sprytnie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Na słowa przyjaciółki, Sythia nieco się rozczuliła. – Rozpieszczam? Phillie, jeśli czegokolwiek wam brakuje lub braknie… jedzenia, ubrań… pieniędzy, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć, dobrze? – upewniła się, starając wyłapać spojrzenie przyjaciółki. Zawsze była szczodra, a to, że jej rodzinie się powodziło, znaczyło dla niej mniej więcej tyle, że tym, co miała, powinna się dzielić. Sama panna Crabbe wreszcie sięgnęła po włoskie ciasteczko, powolutku je konsumując.
Słuchała historii o Gargulcu, próbują nie zaśmiać się w trakcie, ani też nie wykazać tej nostalgii, która niczym prześladowca stąpała za nią, gdy na horyzoncie pojawiało się, chociażby samo wspomnienie o artyście. Lecz zdawała się reagować naturalnie, powstrzymując się od pytań – jak się ma? Nadal dużo pije? Dba o siebie? Przestał kręcić się w dziwnym towarzystwie? Wszystko w porządku? Otrząsnęła się prędko, starając skupić na kolejnym problemie. – Gargulce zwykle są kapryśne z natury. Próbowałaś ją obłaskawić? Przekupić? – zapytała wreszcie, zastanawiając się, czy mogłaby poradzić jeszcze coś więcej w tej kwestii. Chciała zapytać o więcej, naprawdę ją to ciekawiło, lecz nie wiedziała, czy przypadkiem nie była za trzeźwa, na takie informacje.
Gdy tylko czarownica zwróciła się do niej po nazwisku, Forsycja zerknęła na nią z ukosa. – Nie mów do mnie po nazwisku, proszę, wiesz, że… – westchnęła. Phillie wiedziała, więc Sythia już nie kończyła. Dalej wsłuchiwała się w słowa przyjaciółki, próbując dalej bawić się z maluchem, aż wreszcie… – Keat? – uśmiechnęła się lekko na dźwięk znajomego imienia. – Co u niego? – zapytała, zaintrygowana, podnosząc spojrzenie na Phillie. Nigdy nie było jej dane poznać dokładnego źródła konfliktu, trawiącego rodzeństwo Burroughs, a po rozstaniu z Johnatanem utrzymywała raczej kontakt z Frances. Keat się obraził, wziął stronę Johny’ego i tak na dobrą sprawę, Forsycja go całkowicie rozumiała, zresztą sama również by sobą wzgardziła. Może gdyby życie inaczej się potoczyło, to razem pracowaliby w jakimś rezerwacie? Kto wie. Rozbawiła ją historia ganiania za niuchaczami, lecz zaraz potem zmarszczyła lekko nos, na porównanie do gnijących kości, choć może dla Moss było to całkiem zabawne, tak dla panny Crabbe przywołało to wspomnienie z początku wakacji – widok niesionego trupa, odbijający się w szybie czekoladziarni. Jedni umierali, a inni kosztowali słodyczy…
Nie skomentowała więc tych słów, postanawiając skupić się na tym czego Phillie od niej chciała. Pokiwała kilkakrotnie głową, wracając jednak spojrzeniem na ciekawskiego niuchacza. – Pamiętasz może jedną z książek wymaganych na opiece nad magicznymi stworzeniami? Chodzi mi konkretnie o Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć? – zerknęła ponownie na Moss, a zaraz potem pozwoliła ponownie wygrać niuchaczowi, aby zabrał ze sobą kolczyk. – Newton Skamander wybitnie radził sobie z wszelkimi stworzeniami, niesamowity magizoolog, który… cóż, napisał wiele prac, a także zgromadził wiele badań, które po dziś dzień wykorzystuje Ministerstwo. Opisał wiele metod radzenia sobie z niuchaczami, chociażby… – tu się zatrzymała, łapiąc małego niuchacza za tylne łapki i okręcając go do góry nogami. Delikatnie załaskotała go po brzuszku, a zawartość torby na brzuchu wysypała się na podłogę. – Wydaje mi się, że w esach i floresach powinnaś natknąć się na kilka egzemplarzy jego książek, które wprowadzą cię bieglej w temat. Oczywiście mogę ci część wytłumaczyć, jednak tam znajdziesz dokładniejsze opisy, które mogą być zmącone przez mą pamięć – wyjaśniła odkładając niuchacza do jego rodzeństwa, chociaż roztęsknione spojrzenie przyglądało się utraconym błyskotkom. – W kwestii trenowanie również tam coś znajdziesz. Kojarzysz może lokal na pokątnej „Wyniuchaj Troski”? Aby wejść do środka, musisz zapłacić niuchaczowi - więc tak, można je wytrenować – uśmiechnęła się w kierunku Phillie. – Czy trenowałam? I tak, i nie, robiliśmy z przełożonym to pod nadzorem badaczy w wolnym czasie. Niuchacze są pojętne, lecz prędko się rozpraszają z wiadomych względów. Ich tresura jest trudna, przypominają bardziej koty, niż psy w tej kwestii – tu wysunęła różdżkę i machnięciem, spowodowała, że cały skarb, który wypadł z niuchacza przeleciał na stół. Zaś kolczyka zatrzymała w locie, wreszcie wkładając na odpowiednie miejsce. – Przywiązują się do właścicieli i często bywa tak, że nie słuchają nikogo innego – dodała, skierowawszy się na jedno z krzeseł. Przysiadła na nim dosyć niedbale, zakładając nogę na nogę oraz zawieszając łokieć na oparciu. – Jeśli chcesz je uczyć, musisz robić to ty, w innym przypadku istnieje szansa, że pomimo przywiązania, nie usłuchają cię, natomiast jeśli mówisz o tym, że ostatecznie pozwalają ci się pochwycić to dobrze wróży – zerknęła na młode szkodniki i uśmiechnęła się pod nosem. – I przy niuchaczach metoda nagradzania często jest o tyle problematyczna, że maluchy wybiorą błyskotkę zamiast jedzenia, więc… musisz na początku zacząć je trenować gdy są głodne – zaśmiała się cicho, a potem spoważniała na chwilę, zerkając znów na Moss, tym razem trochę podejrzliwie. – Keat ci tego nie wyjaśnił? – uniosła lekko brwi. Chociaż wiedziała, że zwykle to on wiedział więcej o smokach, zaś ona… o wszystkim po trochę, tak zdziwiła się, że to do niej Phillie ostatecznie skierowała prośbę. – W każdym razie, wydaje mi się, że powinnaś poczekać jeszcze z dobre dwa tygodnie, a nawet miesiąc nim zaczniesz, ale to dobrze. Właściwie to… mogę spróbować stworzyć dla ciebie listę prac naukowych, które ci pomogą – oprócz tych książek, o których mówiłam. Badacze spierają się względem wielu kwestii, a wiesz na przykład, że jest pewna praca, która próbuje definiować charakter niuchacza po jego ubarwieniu? Już nie pomnę, jak dokładnie brzmiała hipoteza, lecz nieźle się ubawiłam, czytając te dywagacje – wyjaśniła, mając odrobinę wrażenie, że wpadła w słowotok. Odchrząknęła więc leciutko. – Zapewne masz pytania…
Słuchała historii o Gargulcu, próbują nie zaśmiać się w trakcie, ani też nie wykazać tej nostalgii, która niczym prześladowca stąpała za nią, gdy na horyzoncie pojawiało się, chociażby samo wspomnienie o artyście. Lecz zdawała się reagować naturalnie, powstrzymując się od pytań – jak się ma? Nadal dużo pije? Dba o siebie? Przestał kręcić się w dziwnym towarzystwie? Wszystko w porządku? Otrząsnęła się prędko, starając skupić na kolejnym problemie. – Gargulce zwykle są kapryśne z natury. Próbowałaś ją obłaskawić? Przekupić? – zapytała wreszcie, zastanawiając się, czy mogłaby poradzić jeszcze coś więcej w tej kwestii. Chciała zapytać o więcej, naprawdę ją to ciekawiło, lecz nie wiedziała, czy przypadkiem nie była za trzeźwa, na takie informacje.
Gdy tylko czarownica zwróciła się do niej po nazwisku, Forsycja zerknęła na nią z ukosa. – Nie mów do mnie po nazwisku, proszę, wiesz, że… – westchnęła. Phillie wiedziała, więc Sythia już nie kończyła. Dalej wsłuchiwała się w słowa przyjaciółki, próbując dalej bawić się z maluchem, aż wreszcie… – Keat? – uśmiechnęła się lekko na dźwięk znajomego imienia. – Co u niego? – zapytała, zaintrygowana, podnosząc spojrzenie na Phillie. Nigdy nie było jej dane poznać dokładnego źródła konfliktu, trawiącego rodzeństwo Burroughs, a po rozstaniu z Johnatanem utrzymywała raczej kontakt z Frances. Keat się obraził, wziął stronę Johny’ego i tak na dobrą sprawę, Forsycja go całkowicie rozumiała, zresztą sama również by sobą wzgardziła. Może gdyby życie inaczej się potoczyło, to razem pracowaliby w jakimś rezerwacie? Kto wie. Rozbawiła ją historia ganiania za niuchaczami, lecz zaraz potem zmarszczyła lekko nos, na porównanie do gnijących kości, choć może dla Moss było to całkiem zabawne, tak dla panny Crabbe przywołało to wspomnienie z początku wakacji – widok niesionego trupa, odbijający się w szybie czekoladziarni. Jedni umierali, a inni kosztowali słodyczy…
Nie skomentowała więc tych słów, postanawiając skupić się na tym czego Phillie od niej chciała. Pokiwała kilkakrotnie głową, wracając jednak spojrzeniem na ciekawskiego niuchacza. – Pamiętasz może jedną z książek wymaganych na opiece nad magicznymi stworzeniami? Chodzi mi konkretnie o Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć? – zerknęła ponownie na Moss, a zaraz potem pozwoliła ponownie wygrać niuchaczowi, aby zabrał ze sobą kolczyk. – Newton Skamander wybitnie radził sobie z wszelkimi stworzeniami, niesamowity magizoolog, który… cóż, napisał wiele prac, a także zgromadził wiele badań, które po dziś dzień wykorzystuje Ministerstwo. Opisał wiele metod radzenia sobie z niuchaczami, chociażby… – tu się zatrzymała, łapiąc małego niuchacza za tylne łapki i okręcając go do góry nogami. Delikatnie załaskotała go po brzuszku, a zawartość torby na brzuchu wysypała się na podłogę. – Wydaje mi się, że w esach i floresach powinnaś natknąć się na kilka egzemplarzy jego książek, które wprowadzą cię bieglej w temat. Oczywiście mogę ci część wytłumaczyć, jednak tam znajdziesz dokładniejsze opisy, które mogą być zmącone przez mą pamięć – wyjaśniła odkładając niuchacza do jego rodzeństwa, chociaż roztęsknione spojrzenie przyglądało się utraconym błyskotkom. – W kwestii trenowanie również tam coś znajdziesz. Kojarzysz może lokal na pokątnej „Wyniuchaj Troski”? Aby wejść do środka, musisz zapłacić niuchaczowi - więc tak, można je wytrenować – uśmiechnęła się w kierunku Phillie. – Czy trenowałam? I tak, i nie, robiliśmy z przełożonym to pod nadzorem badaczy w wolnym czasie. Niuchacze są pojętne, lecz prędko się rozpraszają z wiadomych względów. Ich tresura jest trudna, przypominają bardziej koty, niż psy w tej kwestii – tu wysunęła różdżkę i machnięciem, spowodowała, że cały skarb, który wypadł z niuchacza przeleciał na stół. Zaś kolczyka zatrzymała w locie, wreszcie wkładając na odpowiednie miejsce. – Przywiązują się do właścicieli i często bywa tak, że nie słuchają nikogo innego – dodała, skierowawszy się na jedno z krzeseł. Przysiadła na nim dosyć niedbale, zakładając nogę na nogę oraz zawieszając łokieć na oparciu. – Jeśli chcesz je uczyć, musisz robić to ty, w innym przypadku istnieje szansa, że pomimo przywiązania, nie usłuchają cię, natomiast jeśli mówisz o tym, że ostatecznie pozwalają ci się pochwycić to dobrze wróży – zerknęła na młode szkodniki i uśmiechnęła się pod nosem. – I przy niuchaczach metoda nagradzania często jest o tyle problematyczna, że maluchy wybiorą błyskotkę zamiast jedzenia, więc… musisz na początku zacząć je trenować gdy są głodne – zaśmiała się cicho, a potem spoważniała na chwilę, zerkając znów na Moss, tym razem trochę podejrzliwie. – Keat ci tego nie wyjaśnił? – uniosła lekko brwi. Chociaż wiedziała, że zwykle to on wiedział więcej o smokach, zaś ona… o wszystkim po trochę, tak zdziwiła się, że to do niej Phillie ostatecznie skierowała prośbę. – W każdym razie, wydaje mi się, że powinnaś poczekać jeszcze z dobre dwa tygodnie, a nawet miesiąc nim zaczniesz, ale to dobrze. Właściwie to… mogę spróbować stworzyć dla ciebie listę prac naukowych, które ci pomogą – oprócz tych książek, o których mówiłam. Badacze spierają się względem wielu kwestii, a wiesz na przykład, że jest pewna praca, która próbuje definiować charakter niuchacza po jego ubarwieniu? Już nie pomnę, jak dokładnie brzmiała hipoteza, lecz nieźle się ubawiłam, czytając te dywagacje – wyjaśniła, mając odrobinę wrażenie, że wpadła w słowotok. Odchrząknęła więc leciutko. – Zapewne masz pytania…
Przyjęła jej obietnicę, jej dobro wniesione do ponurego mieszkania wraz z namiastką niespodziewanego ciepła. Przykurzone znajomości zdawały się nabierać soczystej barwy. Dzieliła się, pamiętała o niej, choć wcale nie musiała. To je łączyło, rozdawanie uwagi i opieki innym. Moss nie do końca przywykła do stania właśnie po tej stronie. Wytrenowała dużą dawkę zaradności, brakowało miejsca na poddawanie się słabościom. Na przyznawanie się do jakiejś potrzeby. – Rozmowami z kamiennym babsztylem zajmuje się on – wzruszyła lekko ramionami. – Ja wolę się tam nie zbliżać. Pluje na mnie kurzem – wyznała z niezadowoleniem. Radę Forsycji przyjęła, choć chyba nie zamierzała się wysilać i szukać rozwiązania. Johnny sobie jakoś radził, ale w razie co po prostu wywalą babsko z domu i tyle będzie. Było ich tu już całkiem sporo, gromada, dość ruchliwa, patrząc na codzienne pląsy i artystyczny nieład współlokatora, a przecież była jeszcze zgraja zwierzaków. Potrzebowali przestrzeni i każdy złapany wolny kąt był na wagę złota. A przecież ilość mieszańców zwiększała się regularnie.
Wiem. Zaopatrzona w pewne komunikacyjne nawyki zaczepiła to nazwisko mimowolnie, trochę głupio. Trochę odzwyczajona od niej, jej historii i obecności, jej ciężarów i zadręczeń. Bliska i obca, jeszcze przez chwilę, jeszcze nim dobrze się tutaj nie rozgości. Zaproszenie jej tutaj wydawało się Moss jedną z najlepszych decyzji ostatnich dni – już teraz – chociaż trudno było oceniać to na tak wczesnym etapie spotkania. Mimo to miała przeczucia. Te zawodziły w ostatnim czasie, ale jedno z nich odnalazło Burroughsa w piwnicy, jedno z nich nie pozwalało jej przestać szukać. Właśnie, Keat. Popatrzyła na oczekującą, nieco zaciekawioną dziewczynę. Znalazł się. – Też ma psidwaka. Szantę. Mała, rezolutna bestia. To nie smok, ale myślę, że do siebie pasują… - zaczęła, rozpogadzając się nieco. Kilka dni temu podarowała mu suczkę, wierząc, że z towarzyszem będzie łatwiej, że ktoś jednak powinien mieć go na oku, gdy znika z portu, kiedy jest zanurzony w tych tajemniczych sprawach i mieszka w miejscu, do którego nigdy je nie zaprosił. – Wpada rzadko, ale dużo ze sobą rozmawiamy. Obiecał mnie nauczyć walić w nosy, Forsythio – powiedziała, unosząc przy tym ściśniętą pięść w symbolicznym geście. – Po tym, jak ostatnim razem przyłożyłam mu i nawet nie poczuł… - dopowiedziała już bardziej z goryczą. – Czasy są kiepskie, a różdżka czasami wypada z dłoni. Choć to bardziej na niepokornych braci i współlokatorów, niż na tych krnąbrnych piratów. Wciąż najbardziej ufam magii – rozgadała się, nieco schodząc z tematu Keata. Nie opowiedziała jej o zniknięciu, o poszukiwaniach, o jej złości na to, że czuje jego nieufność, bo przecież zamykał się w dość poważnych tajemnicach. I chociaż czasem wydawało się, że chciałby jej o wszystkim powiedzieć, że nie ma między nimi tak twardych podziałów, to potem jednak okazywało się, że to mylne wrażenie. Mylne i nie. Miała tych podejrzeń w ostatnim czasie zbyt wiele, a przecież należało dmuchać na zimne i ostrożnie stąpać po kruszącym się w wojnie Londynie. Tak ostrożnie, by więcej nie wylądować w ponurej celi. Westchnęła nieco i oderwała od niej spojrzenie. Kudłate gwiazdy dopraszały się o uwagę.
Zakup książki. No tak. Literatura, wieczorny relaks i naukowe rozdziały spod pióra prawdziwych specjalistów. Powinna faktycznie zacząć od początku. Od tych odstraszających tomiszczy. Brzęk moment wzmocnił echo słów Forsycji. Poruszenie wśród wielkich, złotych ocząt było trudne do przeczenia. Tylko ten ograbiony przez sprytną czarownicę nie czuł większego zadowolenia. Moss uniosła brwi, przyglądając mu się z wyraźną komendą wymalowaną w tych zmarszczeniach. A tylko spróbuj coś kombinować. – Cenna rada, zaczęłam od nich, a nie od książek. Sporo rzeczy, które o nich wiem, to kwestia wspólnych miesięcy i obserwacji. Potrzeba rodzi metodę. Ale na pewno jest wielu mądrzejszych ode mnie. O, właśnie, ty i Keat to na pewno. Jestem pewna, że ma tę książkę i mi nie odmówi. Chyba nawet kiedyś ją u niego widziałam… - zamyśliła się na moment, ale zaraz potem zeszła bardziej na ziemię, między ciekawskie oczy kudłatych kretów. Fachowy ton praktykującego specjalisty był wyczuwalny niemal od razu. Moss czuła, że dzięki takim rozmowom naprawdę dowie się czegoś więcej. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że same ganianie za nimi i próby zabawy z monetami nie były wszystkim, co mogła im zaoferować. I co one mogły zaoferować jej. Chciała się naprawdę do tego przyłożyć. Chciała też móc się porządnie zaopiekować Nochalem. Sporo już wiedziała, ale nie na tyle, by czuła się w pełni komfortowo, gdy chodziło o posiadanie w domu tych stworzeń. – Słyszałam o tym miejscu. Kiedyś wpadnę zobaczyć, jak oni to zrobili… Wiesz co? Może powinnam w to pójść. Założyć swój lokal i wziąć tam niuchacze. Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł, by były narażone na tylu obcych. I każdy wyciągałby łapy w ich stronę – zaczęła sobie głośno dywagować, ale ostatecznie pokręciła głową. Durna idea. Nie chciała w ten sposób uwiązywać stworzeń, które nie były blisko związane z ludźmi. Co innego Nochal. Ten to aż się palił. – Właśnie widzę, czuję to przywiązanie i czasami naprawdę wydaje się, jakby nie miały mnie tak całkiem w nosie. Chociaż i tak wolą wędrować swoimi drogami. Trenować jedzeniem? A nie błyskotką? Myślałam wcześniej, że najbardziej sprawdziłyby się te skarby. Gonią za nimi jak szalone, zdecydowanie bardziej niż za jedzeniem. To fakt – uśmiechnęła się lekko, przechylając głowę. Oczy poszukały tych trzech ciekawskich łebków. Dalej nie schowały się do nory, dalej czuły, że czegoś im brak. Nochal trochę niecierpliwie przelazł przez pokój, a potem przysunął nos bliżej klatki. Czarna łapa wysunęła się ostrożnie spomiędzy metalowych szczebelków i pokierowała pazury prosto w mokry nos. Pac. Pies odskoczył jak oparzony, a Moss popatrzyła na zgraje łobuzów. – Keat wiele mi o nich opowiadał, większość tego, co wiem dzisiaj. Zna sporo ciekawostek, choć, wiesz, może gdyby niuchacze zionęły ogniem i fruwały nad Londynem, to potrafiłby wyznać mi wszystkie ich sekrety. Jest w tym dobry, nawet bardzo, ale potrzebowałam chyba też zasięgnąć innej rady. A ty, ha ty je trenowałaś. Myślę, że jestem w stanie je czegoś nauczyć, ale przyjmę każda wskazówkę. To tropiciele, prawda? Poszukiwacze skarbów czynią z nich wiernych towarzyszy. Najbardziej zależy mi na tym, by uwolnione wracały, by chciały wracać. I by czuły się tutaj przy mnie dobrze. Nawet jeśli to klatka, nie dom, nie nora w ziemi. – wyznała z nutą wyraźniej nostalgii. O tak. Philippa naprawdę obdarzyła je uczuciem. Ta sama Philippa, która jeszcze rok temu gardziła futrzakami. – Oho, charakter, tak? No to mam tu trzech barwnych muszkieterów. Tak, koniecznie powiedz mi, gdzie mogę o tym poczytać. Jestem ciekawa, na ile się sprawdzi – przyznała z wdzięcznością. – Chciałabym wiedzieć też wiedzieć więcej o ich życiu na wolności, o gromadach, o rodzinie, pożywieniu. Opowiadaj mi, Forsycjo. A potem powiedz, jak się czujesz.
Bo to też chcę wiedzieć.
Wiem. Zaopatrzona w pewne komunikacyjne nawyki zaczepiła to nazwisko mimowolnie, trochę głupio. Trochę odzwyczajona od niej, jej historii i obecności, jej ciężarów i zadręczeń. Bliska i obca, jeszcze przez chwilę, jeszcze nim dobrze się tutaj nie rozgości. Zaproszenie jej tutaj wydawało się Moss jedną z najlepszych decyzji ostatnich dni – już teraz – chociaż trudno było oceniać to na tak wczesnym etapie spotkania. Mimo to miała przeczucia. Te zawodziły w ostatnim czasie, ale jedno z nich odnalazło Burroughsa w piwnicy, jedno z nich nie pozwalało jej przestać szukać. Właśnie, Keat. Popatrzyła na oczekującą, nieco zaciekawioną dziewczynę. Znalazł się. – Też ma psidwaka. Szantę. Mała, rezolutna bestia. To nie smok, ale myślę, że do siebie pasują… - zaczęła, rozpogadzając się nieco. Kilka dni temu podarowała mu suczkę, wierząc, że z towarzyszem będzie łatwiej, że ktoś jednak powinien mieć go na oku, gdy znika z portu, kiedy jest zanurzony w tych tajemniczych sprawach i mieszka w miejscu, do którego nigdy je nie zaprosił. – Wpada rzadko, ale dużo ze sobą rozmawiamy. Obiecał mnie nauczyć walić w nosy, Forsythio – powiedziała, unosząc przy tym ściśniętą pięść w symbolicznym geście. – Po tym, jak ostatnim razem przyłożyłam mu i nawet nie poczuł… - dopowiedziała już bardziej z goryczą. – Czasy są kiepskie, a różdżka czasami wypada z dłoni. Choć to bardziej na niepokornych braci i współlokatorów, niż na tych krnąbrnych piratów. Wciąż najbardziej ufam magii – rozgadała się, nieco schodząc z tematu Keata. Nie opowiedziała jej o zniknięciu, o poszukiwaniach, o jej złości na to, że czuje jego nieufność, bo przecież zamykał się w dość poważnych tajemnicach. I chociaż czasem wydawało się, że chciałby jej o wszystkim powiedzieć, że nie ma między nimi tak twardych podziałów, to potem jednak okazywało się, że to mylne wrażenie. Mylne i nie. Miała tych podejrzeń w ostatnim czasie zbyt wiele, a przecież należało dmuchać na zimne i ostrożnie stąpać po kruszącym się w wojnie Londynie. Tak ostrożnie, by więcej nie wylądować w ponurej celi. Westchnęła nieco i oderwała od niej spojrzenie. Kudłate gwiazdy dopraszały się o uwagę.
Zakup książki. No tak. Literatura, wieczorny relaks i naukowe rozdziały spod pióra prawdziwych specjalistów. Powinna faktycznie zacząć od początku. Od tych odstraszających tomiszczy. Brzęk moment wzmocnił echo słów Forsycji. Poruszenie wśród wielkich, złotych ocząt było trudne do przeczenia. Tylko ten ograbiony przez sprytną czarownicę nie czuł większego zadowolenia. Moss uniosła brwi, przyglądając mu się z wyraźną komendą wymalowaną w tych zmarszczeniach. A tylko spróbuj coś kombinować. – Cenna rada, zaczęłam od nich, a nie od książek. Sporo rzeczy, które o nich wiem, to kwestia wspólnych miesięcy i obserwacji. Potrzeba rodzi metodę. Ale na pewno jest wielu mądrzejszych ode mnie. O, właśnie, ty i Keat to na pewno. Jestem pewna, że ma tę książkę i mi nie odmówi. Chyba nawet kiedyś ją u niego widziałam… - zamyśliła się na moment, ale zaraz potem zeszła bardziej na ziemię, między ciekawskie oczy kudłatych kretów. Fachowy ton praktykującego specjalisty był wyczuwalny niemal od razu. Moss czuła, że dzięki takim rozmowom naprawdę dowie się czegoś więcej. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że same ganianie za nimi i próby zabawy z monetami nie były wszystkim, co mogła im zaoferować. I co one mogły zaoferować jej. Chciała się naprawdę do tego przyłożyć. Chciała też móc się porządnie zaopiekować Nochalem. Sporo już wiedziała, ale nie na tyle, by czuła się w pełni komfortowo, gdy chodziło o posiadanie w domu tych stworzeń. – Słyszałam o tym miejscu. Kiedyś wpadnę zobaczyć, jak oni to zrobili… Wiesz co? Może powinnam w to pójść. Założyć swój lokal i wziąć tam niuchacze. Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł, by były narażone na tylu obcych. I każdy wyciągałby łapy w ich stronę – zaczęła sobie głośno dywagować, ale ostatecznie pokręciła głową. Durna idea. Nie chciała w ten sposób uwiązywać stworzeń, które nie były blisko związane z ludźmi. Co innego Nochal. Ten to aż się palił. – Właśnie widzę, czuję to przywiązanie i czasami naprawdę wydaje się, jakby nie miały mnie tak całkiem w nosie. Chociaż i tak wolą wędrować swoimi drogami. Trenować jedzeniem? A nie błyskotką? Myślałam wcześniej, że najbardziej sprawdziłyby się te skarby. Gonią za nimi jak szalone, zdecydowanie bardziej niż za jedzeniem. To fakt – uśmiechnęła się lekko, przechylając głowę. Oczy poszukały tych trzech ciekawskich łebków. Dalej nie schowały się do nory, dalej czuły, że czegoś im brak. Nochal trochę niecierpliwie przelazł przez pokój, a potem przysunął nos bliżej klatki. Czarna łapa wysunęła się ostrożnie spomiędzy metalowych szczebelków i pokierowała pazury prosto w mokry nos. Pac. Pies odskoczył jak oparzony, a Moss popatrzyła na zgraje łobuzów. – Keat wiele mi o nich opowiadał, większość tego, co wiem dzisiaj. Zna sporo ciekawostek, choć, wiesz, może gdyby niuchacze zionęły ogniem i fruwały nad Londynem, to potrafiłby wyznać mi wszystkie ich sekrety. Jest w tym dobry, nawet bardzo, ale potrzebowałam chyba też zasięgnąć innej rady. A ty, ha ty je trenowałaś. Myślę, że jestem w stanie je czegoś nauczyć, ale przyjmę każda wskazówkę. To tropiciele, prawda? Poszukiwacze skarbów czynią z nich wiernych towarzyszy. Najbardziej zależy mi na tym, by uwolnione wracały, by chciały wracać. I by czuły się tutaj przy mnie dobrze. Nawet jeśli to klatka, nie dom, nie nora w ziemi. – wyznała z nutą wyraźniej nostalgii. O tak. Philippa naprawdę obdarzyła je uczuciem. Ta sama Philippa, która jeszcze rok temu gardziła futrzakami. – Oho, charakter, tak? No to mam tu trzech barwnych muszkieterów. Tak, koniecznie powiedz mi, gdzie mogę o tym poczytać. Jestem ciekawa, na ile się sprawdzi – przyznała z wdzięcznością. – Chciałabym wiedzieć też wiedzieć więcej o ich życiu na wolności, o gromadach, o rodzinie, pożywieniu. Opowiadaj mi, Forsycjo. A potem powiedz, jak się czujesz.
Bo to też chcę wiedzieć.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Parsknęła cichutkim śmiechem, wyobrażając sobie gargulca, który wytacza z paszczy kłęby kurzu, niczym z katapulty strzelając zbitymi kulami brudu w pannę Moss. Iskierki w spojrzeniu prędko zgasły, na myśl o tym, jak wojna z gargulcem mogłaby się stoczyć w rzeczywistości. Okropne stworzenia, które potrafiły być nazbyt uparte, przekorne i złośliwe, ale fakt faktem, chyba do takich stworów właśnie Bojczuk miał talent. On i jego charyzmatyczna gadka, którą sprytnie balansował na wielu emocjach, tworząc tak intrygująco przyciągającą sylwetkę. Czarownica westchnęła, ciesząc się ostatecznie, że dane jej było ominąć dzisiejszą obecność artysty. Co by było gdyby go tu teraz spotkała? Jak miałaby się zachować i co ślina przyniosłaby jej na język?
Odtrąciła natrętne myśli, skupiając się na sylwetce przyjaciółki. Obie się tak bardzo zmieniły na przestrzeni lat, obie przywykły do życia w innych środowiskach, a jednak teraz, pomimo ciemnej opończy obcości, Sythia czuła się przy Moss tak… dobrze, ciepło, domowo. Brak tu było obłudy, a jedynie brutalna rzeczywistość niesiona szczerością. – Sądziłam, że będzie biegał ze smoczognikiem – wtrąciła żartobliwym tonem, gdy Phillie rozwinęła temat Keata. Chociaż może jej uwaga mogłaby być odebrana jako kąśliwa, tak nie miała tego absolutnie na celu. Zresztą, sama przez lata opowiadała z zafascynowaniem o wielu magicznych stworzeniach, a nigdy nie było jej dane posiadać własnego widłowęża czy innego kuroliszka. Miast tego otaczała się szkieletami i obrazami, nigdy jednak nie miała możliwości przygarnięcia magicznego stworzenia całkowicie, tak aby było tylko i wyłącznie jej. Chociaż, było to również w jakiś sposób wygodne, nauczyła się nie przywiązywać nazbyt i było jej lżej wykonywać swoją pracę, szczególnie gdy przychodziło do ostatecznego rozwiązania, jakim była śmierć stworzenia. – Albo wreszcie zostanie smoczą mamą – wtrąciła jeszcze, nim Phillie mówiła o nosie. Zaraz potem pokiwała głową, chcąc znaleźć odpowiednie słowa komentarza, lecz ostatecznie przy każdej pauzie po prostu kiwała głową, słuchając dalej z uwagą, aż przyjaciółka nie doprowadziła swych słów do całkowitego końca. – I słusznie, szczególnie nam – kobietom – czasem łatwiej obronić się magią. Daje… złudne nadzieje, lecz zawsze większe niż poleganie zaledwie na… ciele – zerknęła po sobie, swoich rękach i spódnicy. – Ech, może też powinnam kogoś poprosić o takie lekcje walenia po nosach – zauważyła, ostatecznie zdając sobie sprawę, że bez różdżki byłaby całkowicie bezbronna. Co prawda słyszała o czarodziejach, którzy nawet nie potrzebowali kawałka drewna, aby kierować swą moc w poszczególne inkantacje, lecz dla niej, było to raczej coś nieosiągalnego. Potrzebowałaby ćwiczyć z pewnością intensywniej, niżeli w przypadku wymierzania ciosów. Przy magicznych stworzeniach dosyć często przychodziło jej radzić sobie bez różdżki, polegać na wiedzy behawioralnej – rzadko jednak korzystała z siły mięśni, zwykle bywało tak, że znalazł się ktoś, kto mógł ją wyręczyć. Nie bez kozery mówiono, że magizoologia była raczej domeną mężczyzn, bo kierowanie, chociażby kelpią wymagało ogromu siły. Mimo to Forsythia nigdy się nie poddawała, a jej delikatne usposobienie i ogromna cierpliwość, pozwalały na ujarzmianie magicznych stworów w inny sposób, niż robili to mężczyźni. Wpadała lepiej czy gorzej? Nie mogła chyba tego ocenić. Natomiast z pewnością portowych rozbójników nie dało się poskromić, jak hipogryfa czy jednorożca, gdyby przyszło czarownicy podchodzić do nich bez różdżki. Dlatego im dłużej myślała o słowach Philippy, tym lepiej ją rozumiała.
Pokiwała głową na kolejne słowa panny Moss, nie dziwiła jej się absolutnie podejście do niuchaczy. Gdyby jej przyszło znaleźć się w podobnej sytuacji… nie, właściwie to nie, zachowałaby się podobnie. Jej Krukońska natura i tak wzięłaby górę. Musiałaby zerknąć w tomiszcza, jakie miałaby w zasięgu ręki, a dopiero gdy nie zostałoby już nic więcej, mogłaby rozpocząć proces prób i błędów w opiece nad stworem. Jednak dziewczęta były po prostu różne, a żadna z metod nie była idealną, każda mogła nieść błędy.
Na pomysł lokalu uśmiechnęła się psotnie. – Lub to one wyciągałyby łapy w odpowiedni sposób, zabierając nieświadomej klienteli znaczną część ich bogactwa – zwróciła uwagę Philippie, a potem mrugnęła do niej porozumiewawczo. Będzie milczeć, jak grób jeśli kiedyś Moss przyjdzie taki lokal otworzyć, a sama wówczas będzie go odwiedzać z dobrze zapiętymi kieszeniami. Pokiwała zaraz na kolejne słowa przyjaciółki, lekko przekrzywiając głowę. – Tak, jedzeniem. Przy trenowaniu zwykle wykorzystuje się system nagradzania, a sięgając po najbardziej bazowe potrzeby, zyskujemy odpowiednie rezultaty – wyjaśniła, mając nadzieję, że dokładniej. – Jedzenie jest gruntem, bez niego nie przetrwają. Bez błyskotek tak. Jeśli trenowałabyś je z pomocą błyskotek, to musiałabyś się liczyć, że większa nagroda będzie je kusiła bardziej. Natomiast jeśli będą pewne, że jedzenie dostaną zawsze od ciebie, wówczas w przypadku walki błyskotki, a jedzenia, ostatecznie wybiorą ciebie. Oczywiście upraszczam to w tej chwili, wszak po drodze może się znaleźć ogrom innych przeszkód – rozwinęła, przyglądając się bacznym spojrzeniem pannie Moss. Usłyszawszy zamieszanie przy klatce, również zerknęła w tamtą stronę, lecz prędko jej oczy ponownie spoczęły na czarownicy. Uśmiechnęła się pod nosem i kiwnęła głową, dając znak, że rozumie aluzję o plujących ogniem niuchaczach. – Będą wracać – zaczęła, aby wreszcie wpaść w kilkunastominutowy monolog, w który starała się przybliżyć pannie Moss, znacznie więcej szczegółów, chociaż nie wiedziała, ile przyjaciółka zdąży z tego wynieść, gdy pragnęła zamknąć wiedzę, jaką posiadała w zwięzłej pigułce. Opowiadała o własnych przeżyciach z niuchaczami w dokładniejszych fragmentach, opowiedziała o żywieniu, gromadach, życiu niuchaczy na wolności, wskazała Philippie najbardziej prawdopodobne błędy, których należy unikać, aż wreszcie zrobiła dłuższą pauzę. – Specjalistką jednak nie jestem, a moja wiedza to i tak kropla w morzu tego, co można wiedzieć o tych stworzeniach – dodała, na koniec monologu. – Ja natomiast… – westchnęła, myślała, że po tych słowach przyjdzie jej łatwiej cokolwiek powiedzieć, lecz zamilkła. Zacisnęła dłoń w pięść i obróciła spojrzenie w bok, wędrując nim na Łapserdaka, jakby w jego wielkich oczętach, miała znaleźć jakieś ukojenie. – Och, Phillie… Czuję się tak dziwnie. Jakby coś miało mnie pochłonąć, jakby zaczynało już trawić – wzdrygnęła się nieznacznie, wracając spojrzeniem na przyjaciółkę. – Jednak jest lepiej, wydaje mi się, że… że zdążyłam poradzić już sobie z żałobą po bracie. Niektórzy tkwią w niej przez lata, a ja… cóż, poza tym, że przez wiele miesięcy nie byłam wręcz sobą… to jest lepiej – wyjaśniła, kręcąc lekko głową. Tylko los mógł śmiać się w kącie, wiedząc, co też ma przywlec dla panny Crabbe w najbliższych tygodniach.
Odtrąciła natrętne myśli, skupiając się na sylwetce przyjaciółki. Obie się tak bardzo zmieniły na przestrzeni lat, obie przywykły do życia w innych środowiskach, a jednak teraz, pomimo ciemnej opończy obcości, Sythia czuła się przy Moss tak… dobrze, ciepło, domowo. Brak tu było obłudy, a jedynie brutalna rzeczywistość niesiona szczerością. – Sądziłam, że będzie biegał ze smoczognikiem – wtrąciła żartobliwym tonem, gdy Phillie rozwinęła temat Keata. Chociaż może jej uwaga mogłaby być odebrana jako kąśliwa, tak nie miała tego absolutnie na celu. Zresztą, sama przez lata opowiadała z zafascynowaniem o wielu magicznych stworzeniach, a nigdy nie było jej dane posiadać własnego widłowęża czy innego kuroliszka. Miast tego otaczała się szkieletami i obrazami, nigdy jednak nie miała możliwości przygarnięcia magicznego stworzenia całkowicie, tak aby było tylko i wyłącznie jej. Chociaż, było to również w jakiś sposób wygodne, nauczyła się nie przywiązywać nazbyt i było jej lżej wykonywać swoją pracę, szczególnie gdy przychodziło do ostatecznego rozwiązania, jakim była śmierć stworzenia. – Albo wreszcie zostanie smoczą mamą – wtrąciła jeszcze, nim Phillie mówiła o nosie. Zaraz potem pokiwała głową, chcąc znaleźć odpowiednie słowa komentarza, lecz ostatecznie przy każdej pauzie po prostu kiwała głową, słuchając dalej z uwagą, aż przyjaciółka nie doprowadziła swych słów do całkowitego końca. – I słusznie, szczególnie nam – kobietom – czasem łatwiej obronić się magią. Daje… złudne nadzieje, lecz zawsze większe niż poleganie zaledwie na… ciele – zerknęła po sobie, swoich rękach i spódnicy. – Ech, może też powinnam kogoś poprosić o takie lekcje walenia po nosach – zauważyła, ostatecznie zdając sobie sprawę, że bez różdżki byłaby całkowicie bezbronna. Co prawda słyszała o czarodziejach, którzy nawet nie potrzebowali kawałka drewna, aby kierować swą moc w poszczególne inkantacje, lecz dla niej, było to raczej coś nieosiągalnego. Potrzebowałaby ćwiczyć z pewnością intensywniej, niżeli w przypadku wymierzania ciosów. Przy magicznych stworzeniach dosyć często przychodziło jej radzić sobie bez różdżki, polegać na wiedzy behawioralnej – rzadko jednak korzystała z siły mięśni, zwykle bywało tak, że znalazł się ktoś, kto mógł ją wyręczyć. Nie bez kozery mówiono, że magizoologia była raczej domeną mężczyzn, bo kierowanie, chociażby kelpią wymagało ogromu siły. Mimo to Forsythia nigdy się nie poddawała, a jej delikatne usposobienie i ogromna cierpliwość, pozwalały na ujarzmianie magicznych stworów w inny sposób, niż robili to mężczyźni. Wpadała lepiej czy gorzej? Nie mogła chyba tego ocenić. Natomiast z pewnością portowych rozbójników nie dało się poskromić, jak hipogryfa czy jednorożca, gdyby przyszło czarownicy podchodzić do nich bez różdżki. Dlatego im dłużej myślała o słowach Philippy, tym lepiej ją rozumiała.
Pokiwała głową na kolejne słowa panny Moss, nie dziwiła jej się absolutnie podejście do niuchaczy. Gdyby jej przyszło znaleźć się w podobnej sytuacji… nie, właściwie to nie, zachowałaby się podobnie. Jej Krukońska natura i tak wzięłaby górę. Musiałaby zerknąć w tomiszcza, jakie miałaby w zasięgu ręki, a dopiero gdy nie zostałoby już nic więcej, mogłaby rozpocząć proces prób i błędów w opiece nad stworem. Jednak dziewczęta były po prostu różne, a żadna z metod nie była idealną, każda mogła nieść błędy.
Na pomysł lokalu uśmiechnęła się psotnie. – Lub to one wyciągałyby łapy w odpowiedni sposób, zabierając nieświadomej klienteli znaczną część ich bogactwa – zwróciła uwagę Philippie, a potem mrugnęła do niej porozumiewawczo. Będzie milczeć, jak grób jeśli kiedyś Moss przyjdzie taki lokal otworzyć, a sama wówczas będzie go odwiedzać z dobrze zapiętymi kieszeniami. Pokiwała zaraz na kolejne słowa przyjaciółki, lekko przekrzywiając głowę. – Tak, jedzeniem. Przy trenowaniu zwykle wykorzystuje się system nagradzania, a sięgając po najbardziej bazowe potrzeby, zyskujemy odpowiednie rezultaty – wyjaśniła, mając nadzieję, że dokładniej. – Jedzenie jest gruntem, bez niego nie przetrwają. Bez błyskotek tak. Jeśli trenowałabyś je z pomocą błyskotek, to musiałabyś się liczyć, że większa nagroda będzie je kusiła bardziej. Natomiast jeśli będą pewne, że jedzenie dostaną zawsze od ciebie, wówczas w przypadku walki błyskotki, a jedzenia, ostatecznie wybiorą ciebie. Oczywiście upraszczam to w tej chwili, wszak po drodze może się znaleźć ogrom innych przeszkód – rozwinęła, przyglądając się bacznym spojrzeniem pannie Moss. Usłyszawszy zamieszanie przy klatce, również zerknęła w tamtą stronę, lecz prędko jej oczy ponownie spoczęły na czarownicy. Uśmiechnęła się pod nosem i kiwnęła głową, dając znak, że rozumie aluzję o plujących ogniem niuchaczach. – Będą wracać – zaczęła, aby wreszcie wpaść w kilkunastominutowy monolog, w który starała się przybliżyć pannie Moss, znacznie więcej szczegółów, chociaż nie wiedziała, ile przyjaciółka zdąży z tego wynieść, gdy pragnęła zamknąć wiedzę, jaką posiadała w zwięzłej pigułce. Opowiadała o własnych przeżyciach z niuchaczami w dokładniejszych fragmentach, opowiedziała o żywieniu, gromadach, życiu niuchaczy na wolności, wskazała Philippie najbardziej prawdopodobne błędy, których należy unikać, aż wreszcie zrobiła dłuższą pauzę. – Specjalistką jednak nie jestem, a moja wiedza to i tak kropla w morzu tego, co można wiedzieć o tych stworzeniach – dodała, na koniec monologu. – Ja natomiast… – westchnęła, myślała, że po tych słowach przyjdzie jej łatwiej cokolwiek powiedzieć, lecz zamilkła. Zacisnęła dłoń w pięść i obróciła spojrzenie w bok, wędrując nim na Łapserdaka, jakby w jego wielkich oczętach, miała znaleźć jakieś ukojenie. – Och, Phillie… Czuję się tak dziwnie. Jakby coś miało mnie pochłonąć, jakby zaczynało już trawić – wzdrygnęła się nieznacznie, wracając spojrzeniem na przyjaciółkę. – Jednak jest lepiej, wydaje mi się, że… że zdążyłam poradzić już sobie z żałobą po bracie. Niektórzy tkwią w niej przez lata, a ja… cóż, poza tym, że przez wiele miesięcy nie byłam wręcz sobą… to jest lepiej – wyjaśniła, kręcąc lekko głową. Tylko los mógł śmiać się w kącie, wiedząc, co też ma przywlec dla panny Crabbe w najbliższych tygodniach.
- Do smoczej mamy naprawdę niewiele już mu brakowało. I wierzę, że w końcu całkiem wpadnie w ten smoczy świat, już tak na stałe – na zawsze. Gdy mówiła, między słowa wkradała się duma i troska, o brata, o przyjaciela, o człowieka, który ciągnął za sobą ogon różnych spraw, które mogły w najmniej oczekiwanej chwili podciąć mu nogi. Chciałaby wiedzieć, że mocno złapał życie, że ma kontrolę i że się w tym nie zgubi. Nie był jednak tak zorganizowany jak siostra i mieszał się w podejrzane rzeczy. Przeczuwała, że jeszcze wiele razy zdąży przyprawić ją o zawał serca. Oby tylko już nie znikał, oby tylko potrafił przyjść, gdy poczuje się gorzej. Tu przy Moss zawsze miał swój dom. – Ale jeszcze nie dzisiaj – dodała krótko, trochę ponuro. Znała jego rozczarowane oczy, ale w nich też odkrywała jakieś obce priorytety, wiedzę tajemną, o której wciąż nie był gotowy jej powiedzieć. Może jednak któregoś dnia będzie mogła dowiedzieć się, co go tak odciągnęło od tych smoków?
– Ciało kobiety zna kilka niezłych sztuczek. Odpowiednich, by wybawić z niejednej opresji, choć czasem zdradliwych – wyznała tajemniczo, a niecny uśmiech wkradł się gdzieś od kącika ust. – Gdy naprawdę będziesz chciała poćwiczyć lanie po pysku, poślij sowę. Załatwię kogoś jeszcze tego samego dnia. Znam kilku całkiem zmyślnych instruktorów, choć Keaton, on… jest w tym najlepszy, Forsycjo. Wiem, co mówię. Widziałam – oświadczyła, a w jej oczach błysnęło znów to oddanie i zadowolenie.– Może mógłby wyszkolić nas dwie. Byłyśmy… groźne – podrzuciła, lekko poruszając brwiami, dość znacząco. Promyk radości wstąpił na jej usta, potrafiła sobie wyobrazić te dwie młode kobiety mknące ulicami, nieustraszone, niebezpieczne, zaopatrzone w obstawę dzielnych stworzeń. Choć już dziś czuła się tak, to jednak wojna ograbiła ją z tej pewności. Coś utraciła. Poczucie bycia wszystkim na tych ulicach, poczucie totalnego oswojenia, możliwość przewidzenia zagrożenia i przeciwdziałania mu. W tych sprawach jednak i wcześniej bywała nadto śmiała, czasem lekkomyślna. Od pierwszego załamania, wtedy, na moście nad Tamizą, rozpoczęła passa niechlubnych wydarzeń. Czasem jedna zła decyzja niszczyła coś w duszy, a powrót okazywał się niemożliwy. Niemniej wciąż dumnie wznosiła brodę, wierząc, że dalej dobrze się tu odnajduje i nic, co w porcie, nie jest jej straszne. Czy aby na pewno? W dokach pachniało zdradą, przekupne szczury wyjadały jej w tawernie z ręki, a potem wędrowały na urzędniczy dywanik. Ile jeszcze nalotów magicznej policji? Ile jeszcze tych pojedynków, po których przyjdzie im gnić w celi? Trucizna wdarła się w oczy drogich marynarzy. Widmo biedy i głodu narzucało ludziom porzucenie portowej solidarności. O takich przypadkach słyszała wielokrotnie między stolikami w Parszywym. Gasło zaufanie.
– A ja bym tylko na tym skorzystała – zażartowała, gdy Crabbe wspomniała o okradaniu ewentualnej klienteli. Dość szybko dotarła do Philippy myśl, że to wcale nie różniło się od tego, co robiła teraz. Przecież zdarzały jej się różne krzywe przygody, czasem miała zbyt lepkie, zbyt pieszczotliwe dłonie, a sprytne oko odciągało uwagę od pochowanych w szacie skarbów. Bywała więc niuchaczem. I możliwe, że to przez to tak dobrze się z nimi jej żyło. Rozumiała ich potrzebę ciągłego poszukiwania. Obfity brzuch oznaczał święty spokój.
Z uwagą słuchała instrukcji Forsythii. Niewielką miała bowiem wiedzę teoretyczną, bazowała na metodach prób i błędów, na ciągłej obserwacji stworzeń oraz dopasowywaniu późniejszych działań do wyciągniętych wniosków. Kilka faktów zaprezentowanych przez przyjaciółkę zaczepiło się o myśli, które były już wcześniej gdzieś blisko Philippy. Przypuszczenia stały się prawdą. Jej wskazówki pomogły uporządkować wiedzę i zaplanować kolejne działania w przyszłości. Gdy spędzała z nimi czas, czuła rozrastającą się więź, a sama też odpoczywała i pozwalała rozkwitać tej dumie. W końcu tworzyli razem dość zgraną ekipą. Ona, niuchacze, Nochal i… tak, jeszcze Johnatan wraz z Łapserdakiem. – Spróbujemy zatem z jedzeniem. Będę tylko musiała pilnować Nochala, by im nie wyżerał przekąsek – dodała z rozbawieniem. Obydwie przecież dobrze wiedziały, że psidwaki jadły wszystko, co tylko im się nawinęło pod nos. – Łapserdakowi się wydaje, że Nochal ciągle chodzi głodny. Wziął sobie do sumienia testowanie, co psu smakuje… I tworzy obszerną listę – wtrąciła jeszcze, a obraz perypetii z tego domowego życia przyjemnie zamigotał jej przed oczami. Potem jednak uśmiech skrył się za wyraźnie skupionym spojrzeniem. Uważnie przysłuchiwała się słowom Forsycji. W pamięci notowała wszelkie cenne informacje, czując, że jej wiedza uzupełnia się o kilka nowych faktów. Niektóre powielały się, ale to dobrze, przynajmniej uzyskała potwierdzenie, że robi dobrze. – Wpadaj częściej, a za chwilę naprawdę będziesz specjalistką. To bardzo cenna lekcja. Prawie jakbym znów była na lekcji w Hogwarcie… prawie jak… - jak dawniej. Nie do kończyła jednak. Powrót do dawnych lat mógłby być przykry, szczególnie dla Forsycji. Może lepiej tego teraz nie rozgrzebywać. Może lepiej pozwolić jej mówić o tym, co było dzisiaj, jak czuła się dzisiaj. Zaciekawione oczy Philippy obserwowały ją ostrożnie, z odrobiną ciepła i cierpliwości. Wyczuła napięcie i trud słów, które mogły wkrótce wybrzmieć między nimi. Wyczuła jeszcze przed pierwszym z nich. – Na pewno lepiej? – powtórzyła pytająco, ale jednak ostrożnie. Bazując na nastrojach przyjaciół i swoim własnym, mogła wyciągnąć prosty wniosek: wszyscy się męczyli, wszyscy odczuwali grozę tej wojny. Tylko jak bardzo to właśnie ona dręczyła Crabbe? Chodziło przecież o coś innego, o bolesną stratę. Położyła jej lekko dłoń na ramieniu, poszukała tego przybitego spojrzenia. – Nawet gdy wydaje ci się, że jesteś bez sił, one tam są, w tobie głęboko. Jesteś mądra i dobra, Forsycjo. Poradzisz sobie z tym, ze wszystkim. Jestem o tym przekonana. Podnosisz się, może powoli, ale jednak wciąż... To najważniejsze. Szczególnie że teraz musimy się mierzyć z tym całym syfem – powiedziała, nie niosąc chyba aż tak wielkiego pocieszenia tymi słowami. – Ale jak to wszystko się skończy, kiedy się skończy… Będziemy mogli znów czerpać z życia garściami. Wciąż możemy. Prawie. Przychodź do nas, kiedy tylko najdzie cię ochota, tu zawsze jest miejsce. Jestem przekonana, że Nochal wyliże te wszystkie smutki – zapewniła, głaszcząc ją lekko.
Jesteś dzielna. Dzielniejsza niż sądzisz, Forsythio Crabbe.
– Ciało kobiety zna kilka niezłych sztuczek. Odpowiednich, by wybawić z niejednej opresji, choć czasem zdradliwych – wyznała tajemniczo, a niecny uśmiech wkradł się gdzieś od kącika ust. – Gdy naprawdę będziesz chciała poćwiczyć lanie po pysku, poślij sowę. Załatwię kogoś jeszcze tego samego dnia. Znam kilku całkiem zmyślnych instruktorów, choć Keaton, on… jest w tym najlepszy, Forsycjo. Wiem, co mówię. Widziałam – oświadczyła, a w jej oczach błysnęło znów to oddanie i zadowolenie.– Może mógłby wyszkolić nas dwie. Byłyśmy… groźne – podrzuciła, lekko poruszając brwiami, dość znacząco. Promyk radości wstąpił na jej usta, potrafiła sobie wyobrazić te dwie młode kobiety mknące ulicami, nieustraszone, niebezpieczne, zaopatrzone w obstawę dzielnych stworzeń. Choć już dziś czuła się tak, to jednak wojna ograbiła ją z tej pewności. Coś utraciła. Poczucie bycia wszystkim na tych ulicach, poczucie totalnego oswojenia, możliwość przewidzenia zagrożenia i przeciwdziałania mu. W tych sprawach jednak i wcześniej bywała nadto śmiała, czasem lekkomyślna. Od pierwszego załamania, wtedy, na moście nad Tamizą, rozpoczęła passa niechlubnych wydarzeń. Czasem jedna zła decyzja niszczyła coś w duszy, a powrót okazywał się niemożliwy. Niemniej wciąż dumnie wznosiła brodę, wierząc, że dalej dobrze się tu odnajduje i nic, co w porcie, nie jest jej straszne. Czy aby na pewno? W dokach pachniało zdradą, przekupne szczury wyjadały jej w tawernie z ręki, a potem wędrowały na urzędniczy dywanik. Ile jeszcze nalotów magicznej policji? Ile jeszcze tych pojedynków, po których przyjdzie im gnić w celi? Trucizna wdarła się w oczy drogich marynarzy. Widmo biedy i głodu narzucało ludziom porzucenie portowej solidarności. O takich przypadkach słyszała wielokrotnie między stolikami w Parszywym. Gasło zaufanie.
– A ja bym tylko na tym skorzystała – zażartowała, gdy Crabbe wspomniała o okradaniu ewentualnej klienteli. Dość szybko dotarła do Philippy myśl, że to wcale nie różniło się od tego, co robiła teraz. Przecież zdarzały jej się różne krzywe przygody, czasem miała zbyt lepkie, zbyt pieszczotliwe dłonie, a sprytne oko odciągało uwagę od pochowanych w szacie skarbów. Bywała więc niuchaczem. I możliwe, że to przez to tak dobrze się z nimi jej żyło. Rozumiała ich potrzebę ciągłego poszukiwania. Obfity brzuch oznaczał święty spokój.
Z uwagą słuchała instrukcji Forsythii. Niewielką miała bowiem wiedzę teoretyczną, bazowała na metodach prób i błędów, na ciągłej obserwacji stworzeń oraz dopasowywaniu późniejszych działań do wyciągniętych wniosków. Kilka faktów zaprezentowanych przez przyjaciółkę zaczepiło się o myśli, które były już wcześniej gdzieś blisko Philippy. Przypuszczenia stały się prawdą. Jej wskazówki pomogły uporządkować wiedzę i zaplanować kolejne działania w przyszłości. Gdy spędzała z nimi czas, czuła rozrastającą się więź, a sama też odpoczywała i pozwalała rozkwitać tej dumie. W końcu tworzyli razem dość zgraną ekipą. Ona, niuchacze, Nochal i… tak, jeszcze Johnatan wraz z Łapserdakiem. – Spróbujemy zatem z jedzeniem. Będę tylko musiała pilnować Nochala, by im nie wyżerał przekąsek – dodała z rozbawieniem. Obydwie przecież dobrze wiedziały, że psidwaki jadły wszystko, co tylko im się nawinęło pod nos. – Łapserdakowi się wydaje, że Nochal ciągle chodzi głodny. Wziął sobie do sumienia testowanie, co psu smakuje… I tworzy obszerną listę – wtrąciła jeszcze, a obraz perypetii z tego domowego życia przyjemnie zamigotał jej przed oczami. Potem jednak uśmiech skrył się za wyraźnie skupionym spojrzeniem. Uważnie przysłuchiwała się słowom Forsycji. W pamięci notowała wszelkie cenne informacje, czując, że jej wiedza uzupełnia się o kilka nowych faktów. Niektóre powielały się, ale to dobrze, przynajmniej uzyskała potwierdzenie, że robi dobrze. – Wpadaj częściej, a za chwilę naprawdę będziesz specjalistką. To bardzo cenna lekcja. Prawie jakbym znów była na lekcji w Hogwarcie… prawie jak… - jak dawniej. Nie do kończyła jednak. Powrót do dawnych lat mógłby być przykry, szczególnie dla Forsycji. Może lepiej tego teraz nie rozgrzebywać. Może lepiej pozwolić jej mówić o tym, co było dzisiaj, jak czuła się dzisiaj. Zaciekawione oczy Philippy obserwowały ją ostrożnie, z odrobiną ciepła i cierpliwości. Wyczuła napięcie i trud słów, które mogły wkrótce wybrzmieć między nimi. Wyczuła jeszcze przed pierwszym z nich. – Na pewno lepiej? – powtórzyła pytająco, ale jednak ostrożnie. Bazując na nastrojach przyjaciół i swoim własnym, mogła wyciągnąć prosty wniosek: wszyscy się męczyli, wszyscy odczuwali grozę tej wojny. Tylko jak bardzo to właśnie ona dręczyła Crabbe? Chodziło przecież o coś innego, o bolesną stratę. Położyła jej lekko dłoń na ramieniu, poszukała tego przybitego spojrzenia. – Nawet gdy wydaje ci się, że jesteś bez sił, one tam są, w tobie głęboko. Jesteś mądra i dobra, Forsycjo. Poradzisz sobie z tym, ze wszystkim. Jestem o tym przekonana. Podnosisz się, może powoli, ale jednak wciąż... To najważniejsze. Szczególnie że teraz musimy się mierzyć z tym całym syfem – powiedziała, nie niosąc chyba aż tak wielkiego pocieszenia tymi słowami. – Ale jak to wszystko się skończy, kiedy się skończy… Będziemy mogli znów czerpać z życia garściami. Wciąż możemy. Prawie. Przychodź do nas, kiedy tylko najdzie cię ochota, tu zawsze jest miejsce. Jestem przekonana, że Nochal wyliże te wszystkie smutki – zapewniła, głaszcząc ją lekko.
Jesteś dzielna. Dzielniejsza niż sądzisz, Forsythio Crabbe.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zaśmiała się cicho pod nosem na wyobrażenie Keata w maminym fartuchu, niańczącego malutkie smoczątka. Chciała wierzyć, że i jej przyjdzie kiedyś zostać opiekunką wymarzonego magicznego stworzenia, które tkwiło w jej umyśle prawie jak pasożyt. Każdy miał jakiegoś bzika – jedni smoki, inni niuchacze, a jeszcze kolejni… żmijoptaki.
- Och, doprawdy? Jakie to sztuczki? – rzuciła, nieco psotnie, jak gdyby połasiła się nawet o nutkę flirtu w tej figlarnej rozmowie. – Naprawdę wystarczy sowa i ot, tak będziemy trenowane na nowe portowe mistrzynie bijatyki? – wzniosła lekko brew do góry, a potem zaśmiała się, absolutnie rozumiejąc propozycję panny Moss, jej pytanie miało zaledwie dalej podążać psotliwym tonem wypowiedzi. Zaraz potem pomknęła wspomnieniami do szkolnych lat, gdy przychodziło jej toczyć niejako bitki z Keatonem, chociaż wtedy raczej on dawał jej fory. Sythia była okrutna gdy dochodziło do bitwy na śnieżki czy do innych głupich pomysłów, które kończyły się rozdartymi ciuchami i niemal niespieralnymi plamami. – Dobrze, moja droga. Niechaj to będzie zobowiązujące – wyrzekła, zakładając niesforne pasmo włosów za uszko. – Wyszkolmy się, aby móc być groźne – zmarszczyła lekko nosem, niczym drapieżny kuguchar i roześmiała się ponownie. – Wyznacz dzień i godzinę, stawię się – oznajmiła, podnosząc brodę nieco wyżej. Przez ten krótki moment poczuła się lżej, jak gdyby obietnica naprawdę mogła się ziścić, a jej pięści faktycznie mogłyby zatańczyć w samoobronie przed niebezpieczeństwem. Czasy były zmienne, należało się dostosować i faktycznie trening takiej walki mógł być przydatny niemal tak samo jak ćwiczenie defensywnych oraz ofensywnych inkantacji.
Rzadko była narażona na niebezpieczeństwo oprychów, bo przy takich się nie kręciła, a jeśli już to w towarzystwie. Poza tym była pod protektoratem ministerstwa, choć jak długo jeszcze miało jej to jakkolwiek służyć? Urzędnik państwowy, a jednak gdy przychodziło co do czego, wówczas była zdana tylko na siebie. Na przykład tak jak wtedy w lipcu, gdy niemal obcy nikczemnik niemal obdarł ją z resztek godności kobiety. Chociaż wówczas nie była nawet w pełni władz umysłowych. Może nawet by to wyparła?
Cieszył ją ten cząstkowy autorytet, który posiadała w oczach Philippy. Właściwie… całkiem intrygującym byłoby móc nauczać innych magizoologii, właśnie w taki sposób. Może nawet, kto wie, w Hogwarcie? Wciąż jednak była na to ciut za młoda, a i wciąż poszerzała swoją wiedzę, więc profesorem być nie mogła. Niemniej jednak to już nie pierwszy raz gdy w ten sposób dzieliła się swą wiedzą, wszak przecież szlachetny Oleander również był w jakimś sensie jej uczniem. Uśmiech zalśnił na ustach, gdy pomyślała o Flintcie, a zaraz potem pokiwała głową względem pilnowania Nochala. – Obszerną? Jest na niej najpewniej wszystko, włącznie ze skarpetami Bojczuka? – rzuciła ni to do Moss, ni to do Łapserdaka, wędrując spojrzeniem na psidwaka.
- Prawie jak dawniej? – zagaiła, łapiąc spojrzenie przyjaciółki. Tęskniła za dawnymi latami, szczególnie za trzecim i czwartym rokiem gdy wówczas zgraja przyjaciół była najliczniejsza, najbardziej zgrana i wesoła do bólu, dzieląc się wszystkim tym, co poznali. Bez podziałów, bez poważnych kłótni, a sama radość i wręcz idylliczna sielanka wędrującej po błoniach zamczyska bandy. Hej ho! Małe krasnale do nauki. Ile by dała, aby móc wrócić, chociaż na chwilę do wtedy.
Ciężkie westchnienie opuściło pierś kobiety, gdy pytanie Moss zadźwięczało w saloniku. Miała wrażenie, że to pytanie nie odnosiło się tylko do jej żałoby, ale również do innych aspektów obecnej rzeczywistości. Bolesnej i brutalnej, wynaturzonej przez czarnoksiężników. Ścisnęła dłonie ze sobą na kolanach, a jej spojrzenie umknęło gdzieś na bok, szukając kryjówki przed celnym pytaniem. – Nie wiem, Phillie… – wyrzuciła wreszcie, zerkając niepewnie na brunetkę. Słowa wydawały się ciepłym dotykiem i kojącym lekarstwem dla całego zwątpienia, które dygotało w ciele ciemnowłosej czarownicy. Oczy błysnęły dziwnie potulnym blaskiem, niemal przywodząc na myśl te same, które zerkały za błyskotkami z klatki nieopodal. Słuchała tego co miłe, tego co wyrywało ją z diabelskich sideł mroku rodziny i socjety, będącej problemem dla ludzi pragnących zaledwie normalnego życia. – A zatem jedli i pili w całkowitej wolności – zacytowała dzieło Flauberta, wodząc myślami o liście od drogiej kuzynki. Dla kogo i czym była całkowita wolność?
Pogrążyły się więc w dalszych rozmowach, nie tylko wodząc pośród tematów przykrych, lecz również zerkały na wspomnienia, a czas wreszcie zaczęła umilać im butelka dobrego wina. Może nie była to całkowita wolność, lecz chociaż ta chwilowa, której mogły doświadczyć, chociaż dzisiaj… chociaż na kilka godzin.
| ztx2
- Och, doprawdy? Jakie to sztuczki? – rzuciła, nieco psotnie, jak gdyby połasiła się nawet o nutkę flirtu w tej figlarnej rozmowie. – Naprawdę wystarczy sowa i ot, tak będziemy trenowane na nowe portowe mistrzynie bijatyki? – wzniosła lekko brew do góry, a potem zaśmiała się, absolutnie rozumiejąc propozycję panny Moss, jej pytanie miało zaledwie dalej podążać psotliwym tonem wypowiedzi. Zaraz potem pomknęła wspomnieniami do szkolnych lat, gdy przychodziło jej toczyć niejako bitki z Keatonem, chociaż wtedy raczej on dawał jej fory. Sythia była okrutna gdy dochodziło do bitwy na śnieżki czy do innych głupich pomysłów, które kończyły się rozdartymi ciuchami i niemal niespieralnymi plamami. – Dobrze, moja droga. Niechaj to będzie zobowiązujące – wyrzekła, zakładając niesforne pasmo włosów za uszko. – Wyszkolmy się, aby móc być groźne – zmarszczyła lekko nosem, niczym drapieżny kuguchar i roześmiała się ponownie. – Wyznacz dzień i godzinę, stawię się – oznajmiła, podnosząc brodę nieco wyżej. Przez ten krótki moment poczuła się lżej, jak gdyby obietnica naprawdę mogła się ziścić, a jej pięści faktycznie mogłyby zatańczyć w samoobronie przed niebezpieczeństwem. Czasy były zmienne, należało się dostosować i faktycznie trening takiej walki mógł być przydatny niemal tak samo jak ćwiczenie defensywnych oraz ofensywnych inkantacji.
Rzadko była narażona na niebezpieczeństwo oprychów, bo przy takich się nie kręciła, a jeśli już to w towarzystwie. Poza tym była pod protektoratem ministerstwa, choć jak długo jeszcze miało jej to jakkolwiek służyć? Urzędnik państwowy, a jednak gdy przychodziło co do czego, wówczas była zdana tylko na siebie. Na przykład tak jak wtedy w lipcu, gdy niemal obcy nikczemnik niemal obdarł ją z resztek godności kobiety. Chociaż wówczas nie była nawet w pełni władz umysłowych. Może nawet by to wyparła?
Cieszył ją ten cząstkowy autorytet, który posiadała w oczach Philippy. Właściwie… całkiem intrygującym byłoby móc nauczać innych magizoologii, właśnie w taki sposób. Może nawet, kto wie, w Hogwarcie? Wciąż jednak była na to ciut za młoda, a i wciąż poszerzała swoją wiedzę, więc profesorem być nie mogła. Niemniej jednak to już nie pierwszy raz gdy w ten sposób dzieliła się swą wiedzą, wszak przecież szlachetny Oleander również był w jakimś sensie jej uczniem. Uśmiech zalśnił na ustach, gdy pomyślała o Flintcie, a zaraz potem pokiwała głową względem pilnowania Nochala. – Obszerną? Jest na niej najpewniej wszystko, włącznie ze skarpetami Bojczuka? – rzuciła ni to do Moss, ni to do Łapserdaka, wędrując spojrzeniem na psidwaka.
- Prawie jak dawniej? – zagaiła, łapiąc spojrzenie przyjaciółki. Tęskniła za dawnymi latami, szczególnie za trzecim i czwartym rokiem gdy wówczas zgraja przyjaciół była najliczniejsza, najbardziej zgrana i wesoła do bólu, dzieląc się wszystkim tym, co poznali. Bez podziałów, bez poważnych kłótni, a sama radość i wręcz idylliczna sielanka wędrującej po błoniach zamczyska bandy. Hej ho! Małe krasnale do nauki. Ile by dała, aby móc wrócić, chociaż na chwilę do wtedy.
Ciężkie westchnienie opuściło pierś kobiety, gdy pytanie Moss zadźwięczało w saloniku. Miała wrażenie, że to pytanie nie odnosiło się tylko do jej żałoby, ale również do innych aspektów obecnej rzeczywistości. Bolesnej i brutalnej, wynaturzonej przez czarnoksiężników. Ścisnęła dłonie ze sobą na kolanach, a jej spojrzenie umknęło gdzieś na bok, szukając kryjówki przed celnym pytaniem. – Nie wiem, Phillie… – wyrzuciła wreszcie, zerkając niepewnie na brunetkę. Słowa wydawały się ciepłym dotykiem i kojącym lekarstwem dla całego zwątpienia, które dygotało w ciele ciemnowłosej czarownicy. Oczy błysnęły dziwnie potulnym blaskiem, niemal przywodząc na myśl te same, które zerkały za błyskotkami z klatki nieopodal. Słuchała tego co miłe, tego co wyrywało ją z diabelskich sideł mroku rodziny i socjety, będącej problemem dla ludzi pragnących zaledwie normalnego życia. – A zatem jedli i pili w całkowitej wolności – zacytowała dzieło Flauberta, wodząc myślami o liście od drogiej kuzynki. Dla kogo i czym była całkowita wolność?
Pogrążyły się więc w dalszych rozmowach, nie tylko wodząc pośród tematów przykrych, lecz również zerkały na wspomnienia, a czas wreszcie zaczęła umilać im butelka dobrego wina. Może nie była to całkowita wolność, lecz chociaż ta chwilowa, której mogły doświadczyć, chociaż dzisiaj… chociaż na kilka godzin.
| ztx2
Nędzny salonik
Szybka odpowiedź