Nędzny salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nędzny salonik
Był to salon dość duży, ale niezbyt zachęcający. Stare tapety dawno utraciły swój kolor, a gdzieniegdzie odklejały się samoistnie pod ciężarem długiej historii. Wewnątrz znajdowała się rzeźbiona sofa z podrapaną tapicerką, przykryta różową płachtą. Obok niej stała lampa - lekko przekrzywiona, przystrojona kremowym abażurem z brązowymi frędzlami. Dziury i plamy na ścianach przykrywały rozmaite fotografie oraz malunki. Na suficie widniał ślad po lampie, ale dawno jej tam nie było. Podłoga skrzypiała przy cięższym kroku, a słońce chętnie wdzierało się do środka. Może dlatego wielkie okna przykrywały grube, wypłowiałe kotary. Na stoliku stał kubek z niedopitą czarną herbatą, a obok niego leżał jakiś stary numer "Czarownicy". Pachniało tanimi damskimi perfumami i starym drewnem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 09.07.19 18:22, w całości zmieniany 13 razy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wpadała w dość emocjonalny nurt, nasiąkała nim za sprawą nowych domowników. Na początku czuła wstyd, gardziła uczuciem przywiązania. Szczególnie że mowa o dwóch kupkach kłaków, które przynosiły więcej bałaganu niż pożytku. Potem odkryła, że bezpieczniej było emocje przenosić na nie niż na ludzi. Wierzyła w sojusze i przyjaźń, wyższe wartości budziły jej wątpliwość. Wygodnie było więc zapychać niepewne dziury prostymi materiałami, bez dopisywania większej filozofii. Przez całe życie chodziła w parze z samotnością, oswoiła ją sobie. Uznawała za bezpieczniejszą od pozostałych rozwiązań. Ta nie mogła zdradzić, zawieść. Co najwyżej czasem podrapała irytująco po plecach – zamiast przyjemności pozostawiała na skórze pieczące smugi. Dziś mimowolnie zabłądziła, wyznając coś, co niekoniecznie chciało być tak obnażone. Blokowane misternie treści otwierały się jednak dzięki kluczom zwartym w kilku łykach alkoholu. Jej odpowiedź przyjmowała ze zrozumieniem. Prawdziwym zrozumieniem. Jeśli pozostawały zdane tylko na siebie, mogły zdziałać o wiele więcej. Słabość czaiła się w zbyt bliskich relacjach, nawet z kretami. Philippa nie poszukiwała głębokich relacji, przelotne spojrzenia wystarczały. Czy odczuwała tak kamuflowany brak kogoś? Nie wiedziała. Doświadczenie związane z niuchaczami nie przypominało jednak niczego, co znała do tej pory – co do tego nie miała wątpliwości.
Nogi oparła na stoliku, przesuwając coś chyba mimowolnie stopą. Trudno. Uczucie wszechobecnej błogości przyjemnie łechtało. Widok na odklejającą się od sufitu farbę wydawał jej się pięknym dziełem sztuki. Wszystko stawało się gładsze, jakieś takie miękkie. Gdy tylko sięgała palcami w górę, dotykała tej taniej lampy wykradniętej z rupieciarni w tawernie. Ta zdawała gibać niepewnie pod jej dotykiem. Prawie czuła zakurzoną powłokę światła. Popatrzyła na rozbawioną Rain. Jej śmiech rozmywał się po falującym lekko saloniku. Od przekopywania się przez emocje lepsze wydawały się niegroźne plotki.
- Bo im jest dobrze, kiedy jesteśmy na statku – kontynuowała rozbawiona. – Nawet bardzo dobrze, ale to presja grupy. Pojedynczo ofiarują ci tajemniczy skarb wyłowiony z głębi oceanu, abyś tylko podarowała parę chwil rozkoszy. Razem są jak waleczne stado, hardo przemawiają jednym, samczym głosem. I po co im to? – zapytała, łapiąc szklaneczkę w dłoń. Jeszcze. Potrzebowała się napić bardziej, zaciągnąć znów magią zaklętą w pyle. Po prostu nie istnieć dla brudnego świata wojen i przekrzyczanych portów. – Ja myślę, że jak kapitan zobaczy, to go też nie zaboli… najwyżej pozazdrości im ciebie – odparła cwanie, komplementując niewątpliwe talenty przyjaciółki. Niejedna księżniczka mogłaby się uczyć od niej sztuczek. Philippa znała niektóre sztuczki dokowych dziwek i lubiła je wykorzystywać. Z chęcią poznałaby i kolejne…
Polizała lekko wargi, na których rozsiadła się smakowita, niewidzialna wróżka. O tak, czekała na sprawozdanie z misji. Mężczyźni bardzo by się zdziwili, gdyby tylko poznali część kobiecych intryg, garść myśli owijanych misternie w niewinne oprawy. Choć właściwie dawno przestała bawić się w anioła. Mogła nim być, ale był nudną pozą, na dłuższą metę nie przynosił niczego wyjątkowego. Prawdziwe pragnienia wyglądały zupełnie inaczej. Może jak zła wróżka?
- Jedno i drugie – odparła zaczepnie, gniotąc dalej między palcami jej włosy. O tak, przepalone pragnienia rosły i pęczniały. Poszukujące zapomnienia myśli ulatywały wtedy szybko, a na ich miejsce wstępowały zupełnie nowe kreacje. Czułość była jej prawie nieznana. Nie zaznała jej jako dziecko, nie odkryła jako dorosła. Namiętność nigdy nie musiała być czuła. W drobnej chwili nic nie musiało być przemyślane i nazwane. Uśmiech Philippy chciał czarować uroczą towarzyszkę, ale wtedy coś kwiknęło. Najpierw raz, a później znów. Niuchaczowa melodia wkradła się między nie. Zignorowała to, obejmując dłonią jej dłoń. Przymknęła oczy, ciesząc się tym, że wszystko na chwilę przestało istnieć. Tylko one.
Nogi oparła na stoliku, przesuwając coś chyba mimowolnie stopą. Trudno. Uczucie wszechobecnej błogości przyjemnie łechtało. Widok na odklejającą się od sufitu farbę wydawał jej się pięknym dziełem sztuki. Wszystko stawało się gładsze, jakieś takie miękkie. Gdy tylko sięgała palcami w górę, dotykała tej taniej lampy wykradniętej z rupieciarni w tawernie. Ta zdawała gibać niepewnie pod jej dotykiem. Prawie czuła zakurzoną powłokę światła. Popatrzyła na rozbawioną Rain. Jej śmiech rozmywał się po falującym lekko saloniku. Od przekopywania się przez emocje lepsze wydawały się niegroźne plotki.
- Bo im jest dobrze, kiedy jesteśmy na statku – kontynuowała rozbawiona. – Nawet bardzo dobrze, ale to presja grupy. Pojedynczo ofiarują ci tajemniczy skarb wyłowiony z głębi oceanu, abyś tylko podarowała parę chwil rozkoszy. Razem są jak waleczne stado, hardo przemawiają jednym, samczym głosem. I po co im to? – zapytała, łapiąc szklaneczkę w dłoń. Jeszcze. Potrzebowała się napić bardziej, zaciągnąć znów magią zaklętą w pyle. Po prostu nie istnieć dla brudnego świata wojen i przekrzyczanych portów. – Ja myślę, że jak kapitan zobaczy, to go też nie zaboli… najwyżej pozazdrości im ciebie – odparła cwanie, komplementując niewątpliwe talenty przyjaciółki. Niejedna księżniczka mogłaby się uczyć od niej sztuczek. Philippa znała niektóre sztuczki dokowych dziwek i lubiła je wykorzystywać. Z chęcią poznałaby i kolejne…
Polizała lekko wargi, na których rozsiadła się smakowita, niewidzialna wróżka. O tak, czekała na sprawozdanie z misji. Mężczyźni bardzo by się zdziwili, gdyby tylko poznali część kobiecych intryg, garść myśli owijanych misternie w niewinne oprawy. Choć właściwie dawno przestała bawić się w anioła. Mogła nim być, ale był nudną pozą, na dłuższą metę nie przynosił niczego wyjątkowego. Prawdziwe pragnienia wyglądały zupełnie inaczej. Może jak zła wróżka?
- Jedno i drugie – odparła zaczepnie, gniotąc dalej między palcami jej włosy. O tak, przepalone pragnienia rosły i pęczniały. Poszukujące zapomnienia myśli ulatywały wtedy szybko, a na ich miejsce wstępowały zupełnie nowe kreacje. Czułość była jej prawie nieznana. Nie zaznała jej jako dziecko, nie odkryła jako dorosła. Namiętność nigdy nie musiała być czuła. W drobnej chwili nic nie musiało być przemyślane i nazwane. Uśmiech Philippy chciał czarować uroczą towarzyszkę, ale wtedy coś kwiknęło. Najpierw raz, a później znów. Niuchaczowa melodia wkradła się między nie. Zignorowała to, obejmując dłonią jej dłoń. Przymknęła oczy, ciesząc się tym, że wszystko na chwilę przestało istnieć. Tylko one.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Świat stawał się piękniejszy, wszystkie troski odchodziły i zastępowało je uczucie relaksu, odprężenia i błogości. Z taką łatwością przychodziło jej mówić, chociaż nigdy za mówczynię się nie uważała, myśli przeskakiwały z tematu na temat i w dodatku były po stokroć przyjemniejsze niż jeszcze parę godzin temu. Mogła teraz się śmiać ze strażników patrolujących ulice i zastanawiać się jakie klejnoty skrywają pod swoimi szatami; obgadywać azjatycką dziwkę szukając powodu dla którego przybyła do brudnego i śmierdzącego zarazą Londynu; albo dyskutować z przyjaciółką na temat sposobów zadawalania marynarzy. To wszystko było takie łatwe, łagodne, rozlewające się. Czuła błogość. Brakowało jej tego. I ona podążała za wzrokiem gospodyni – podziwiała piękny obrazek przedstawiający odrywającą się farbę z sufitu, a jej palce mimowolnie również podążyły do starej lampy i z niezwykłą ciekawością obserwowała jej delikatne kołysanie się. Wróżka sprawiała, że świat stawał się ciekawszy w odbiorze, to co dotychczas było nijakie i brzydkie nagle nabierało barw, kształtów i ukazywało skrywane piękno nieosiągalne podczas normalnego funkcjonowania. W ciągłym biegu nie było chwili by zatrzymać się, spojrzeć w coś głębiej i spróbować zauważyć to, co na pierwszy rzut oka nie było zauważalne.
Chociaż przez chwilę nie musiała zawracać sobie głowy problemami, których miała co nie miara. Nie musiała zastanawiać się jak uda jej się przetrwać kolejny dzień. Przypominanie sobie jęków portowych marynarzy, zapachu ich potu i smaku rozlanego alkoholu... chociaż ich pot dziwnie pachniał perfumami Phillipy, a alkohol smakował jak ten w szklance, którą właśnie trzymała. Upiła z niej kolejny łyk. Chciała przestać myśleć zupełnie, zatopić się w odczuwanej błogości i nigdy z niej nie wyjść. Było jej tak dobrze, na szczęście na razie nie myślała o tym, że uczucie to w końcu przeminie. Znała tę pustkę, która ogarniała człowieka, gdy nagle orientował się, że to wszystko było tylko chwilową przyjemnością. Do następnego razu. Łatwo się było uzależnić. Uzależnić się od spokoju i błogości.
Wróżka zdecydowanie była jej ulubionym narkotykiem. Aż dziw, że nigdy z przyjaciółką jeszcze nie miały okazji, aby wspólnie zapalić. W końcu jednak przyszedł ten dzień, dzisiaj mogły nadrobić wszystkie stracone w ten sposób chwile. A było co nadrabiać.
- Po co? Faceci nie lubią się dzielić. Jeśli mają rozdzielić pomiędzy siebie jedną kobietę, to lepiej powiedzieć, że nie może być jej na statku w ogóle – odparła lekko zachrypniętym głosem. – Kobieta na statku może być albo pod podkładem z marynarzami gdy kapitan nie widzi albo w kajucie kapitana. Nigdy inaczej.
Wszystko co jest na statku należy do kapitana. Alkohol, żarcie, marynarze – wszystko. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Tak wyglądał świat i koniec kropka.
Marynarze i kapitanowie szybko wypadli z głowy Huxley, gdy ta swój wzrok skupiła na dłoni Moss okręcającej sobie wokół palca kosmyk jej czarnych włosów. Spojrzenia spotkały się i żadna z nich nie chciała odwrócić wzroku. Nie chciała i nie mogła, bo widok ten był niezwykle hipnotyzujący. Nagle świat dookoła przestał istnieć, dla Rain liczyły się piwne oczy kobiety siedzącej naprzeciwko, jej czarujący uśmiech, niesfornie układające się brązowe włosy. Niemal nie słyszała cichych kwiknięć puszystych kuleczek siedzących w klatkach.
Dłoń Rain splotła się z dłonią Phillipy.
Jej zęby delikatnie przygryzły dolną wargę przyjaciółki.
Tej nocy bladość ich skór pasowała do siebie idealnie, ciała uzupełniały się, a myśli odpłynęły daleko i nie wróciły, aż do wschodu słońca.
zt x2
Chociaż przez chwilę nie musiała zawracać sobie głowy problemami, których miała co nie miara. Nie musiała zastanawiać się jak uda jej się przetrwać kolejny dzień. Przypominanie sobie jęków portowych marynarzy, zapachu ich potu i smaku rozlanego alkoholu... chociaż ich pot dziwnie pachniał perfumami Phillipy, a alkohol smakował jak ten w szklance, którą właśnie trzymała. Upiła z niej kolejny łyk. Chciała przestać myśleć zupełnie, zatopić się w odczuwanej błogości i nigdy z niej nie wyjść. Było jej tak dobrze, na szczęście na razie nie myślała o tym, że uczucie to w końcu przeminie. Znała tę pustkę, która ogarniała człowieka, gdy nagle orientował się, że to wszystko było tylko chwilową przyjemnością. Do następnego razu. Łatwo się było uzależnić. Uzależnić się od spokoju i błogości.
Wróżka zdecydowanie była jej ulubionym narkotykiem. Aż dziw, że nigdy z przyjaciółką jeszcze nie miały okazji, aby wspólnie zapalić. W końcu jednak przyszedł ten dzień, dzisiaj mogły nadrobić wszystkie stracone w ten sposób chwile. A było co nadrabiać.
- Po co? Faceci nie lubią się dzielić. Jeśli mają rozdzielić pomiędzy siebie jedną kobietę, to lepiej powiedzieć, że nie może być jej na statku w ogóle – odparła lekko zachrypniętym głosem. – Kobieta na statku może być albo pod podkładem z marynarzami gdy kapitan nie widzi albo w kajucie kapitana. Nigdy inaczej.
Wszystko co jest na statku należy do kapitana. Alkohol, żarcie, marynarze – wszystko. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Tak wyglądał świat i koniec kropka.
Marynarze i kapitanowie szybko wypadli z głowy Huxley, gdy ta swój wzrok skupiła na dłoni Moss okręcającej sobie wokół palca kosmyk jej czarnych włosów. Spojrzenia spotkały się i żadna z nich nie chciała odwrócić wzroku. Nie chciała i nie mogła, bo widok ten był niezwykle hipnotyzujący. Nagle świat dookoła przestał istnieć, dla Rain liczyły się piwne oczy kobiety siedzącej naprzeciwko, jej czarujący uśmiech, niesfornie układające się brązowe włosy. Niemal nie słyszała cichych kwiknięć puszystych kuleczek siedzących w klatkach.
Dłoń Rain splotła się z dłonią Phillipy.
Jej zęby delikatnie przygryzły dolną wargę przyjaciółki.
Tej nocy bladość ich skór pasowała do siebie idealnie, ciała uzupełniały się, a myśli odpłynęły daleko i nie wróciły, aż do wschodu słońca.
zt x2
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
stąd
Czy to się kiedyś skończy? Nie wiem. Nawet jeśli, to czy znajdzie się dla nas miejsce w tym nowym, lepszym, świecie? Czy ktoś taki jak ja, albo Philippa będzie mógł normalnie żyć u boku czarodziejów o czystej lub nawet szlachetnej krwi? Co jeśli faktycznie wyrżną w pień cały szlam, każdego jednego mugola? Czy wówczas nie wezmą się za wszystkich tych, w których żyłach płynie choćby kropla niemagicznej posoki? Za każdego, kto burzy ten nowy, magiczny porządek? Ostatecznie bestia nie przestanie być bestią, będzie tylko musiała znaleźć sobie nową ofiarę... Nie wiem, być może w tej kwestii brakuje mi optymizmu, między innymi dlatego wolę ugryźć się w język i jedynie kiwam lekko głową, jakbym chciał powiedzieć - tak, Phillie, kiedyś jeszcze będzie normalnie. Słucham każdego jej kolejnego słowa i naprawdę chcę wierzyć, że tak będzie, że kiedyś uda mi się wrócić na prostą drogę; tylko czy ja w ogóle kiedykolwiek taką podążałem? Chyba lubiłem zboczyć ze spokojnej ścieżki i znaleźć kilka zarośniętych skrótów.
- I to jest moje przekleństwo - rzucam szeptem - Sprzedałem się, Phillie, wszystkie moje malarskie ideały poszły się jebać, a ja robię dokładnie to czym gardziłem jeszcze kilka miesięcy wstecz - i co miałem z tego, że uspokoiłem splątane w abstrakcyjne kompozycje kształty? Trochę więcej monet, które zresztą szybko okazały się bezwartościowe. Kiedyś wydawało mi się, że bogactwo da mi prawdziwe szczęście, ale szybko wyszło, że to bujda, a ja ponad wszystkie skarby tego świata, ceniłem sobie wolność. Tę, która sprawiała, że dzisiaj byłem tutaj, a jutro już gdzieś na drugim krańcu. W pogoni za jakimiś złudnymi marzeniami, sam doprowadziłem do tego, że czułem się uwiązany, albo jak ptak zamknięty w klatce o złotych prętach. Tęskniłem za podróżami, za statkiem, morzem, za słodką biedą i przepierdalaniem całej marynarskiej doli w dwa dni. Uśmiecham się blado, niech i tak będzie, niechaj nie pozwoli mi wegetować pod swoim dachem - Dlaczego tylko to? To niewiele - marszczę brwi i zerkam przelotem na ciemne okna kamienic, jakbym obawiał się, że on tam będzie kiedy wejdziemy na górę. Ale mieszkanie jest puste, przynajmniej takie się wydaje kiedy przekraczamy próg. Powoli ściągam buty, a zanim zdążę pozbyć się także odzienia wierzchniego, czuję jak przyciąga mnie do siebie, więc ściskam ją równie mocno. Dobrze poczuć w ramionach znajomą sylwetkę, znajome ciepło otulające serce; do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo za nią tęskniłem podczas mojej bezsensownej tułaczki - Mhmm - mruczę, ale jeszcze przez chwilę nie wypuszczam jej z objęć. W końcu jednak muszę to zrobić, więc kieruję się do znajomej łazienki i znikam za skrzypiącymi drzwiami.
A potem wracam, pozbawiony śmierdzącego odzienia i zaschniętych plam błota zdobiących skórę, zbyt bladą jak na ten czerwcowy okres. Stoję tam, nagi i mokry, z każdym krokiem zostawiam na podłodze wilgotne odbicie stóp, więc znaczę nimi drewniany parkiet, wreszcie przekraczając próg salonu. Opadam ciężko na kanapę, zatapiając się w zakurzonych poduchach. Jedno kolano chodzi mi bez przerwy - góra, dół, góra, dół, góra, dół; taki tik nerwowy, mam go od niedawna.
Czy to się kiedyś skończy? Nie wiem. Nawet jeśli, to czy znajdzie się dla nas miejsce w tym nowym, lepszym, świecie? Czy ktoś taki jak ja, albo Philippa będzie mógł normalnie żyć u boku czarodziejów o czystej lub nawet szlachetnej krwi? Co jeśli faktycznie wyrżną w pień cały szlam, każdego jednego mugola? Czy wówczas nie wezmą się za wszystkich tych, w których żyłach płynie choćby kropla niemagicznej posoki? Za każdego, kto burzy ten nowy, magiczny porządek? Ostatecznie bestia nie przestanie być bestią, będzie tylko musiała znaleźć sobie nową ofiarę... Nie wiem, być może w tej kwestii brakuje mi optymizmu, między innymi dlatego wolę ugryźć się w język i jedynie kiwam lekko głową, jakbym chciał powiedzieć - tak, Phillie, kiedyś jeszcze będzie normalnie. Słucham każdego jej kolejnego słowa i naprawdę chcę wierzyć, że tak będzie, że kiedyś uda mi się wrócić na prostą drogę; tylko czy ja w ogóle kiedykolwiek taką podążałem? Chyba lubiłem zboczyć ze spokojnej ścieżki i znaleźć kilka zarośniętych skrótów.
- I to jest moje przekleństwo - rzucam szeptem - Sprzedałem się, Phillie, wszystkie moje malarskie ideały poszły się jebać, a ja robię dokładnie to czym gardziłem jeszcze kilka miesięcy wstecz - i co miałem z tego, że uspokoiłem splątane w abstrakcyjne kompozycje kształty? Trochę więcej monet, które zresztą szybko okazały się bezwartościowe. Kiedyś wydawało mi się, że bogactwo da mi prawdziwe szczęście, ale szybko wyszło, że to bujda, a ja ponad wszystkie skarby tego świata, ceniłem sobie wolność. Tę, która sprawiała, że dzisiaj byłem tutaj, a jutro już gdzieś na drugim krańcu. W pogoni za jakimiś złudnymi marzeniami, sam doprowadziłem do tego, że czułem się uwiązany, albo jak ptak zamknięty w klatce o złotych prętach. Tęskniłem za podróżami, za statkiem, morzem, za słodką biedą i przepierdalaniem całej marynarskiej doli w dwa dni. Uśmiecham się blado, niech i tak będzie, niechaj nie pozwoli mi wegetować pod swoim dachem - Dlaczego tylko to? To niewiele - marszczę brwi i zerkam przelotem na ciemne okna kamienic, jakbym obawiał się, że on tam będzie kiedy wejdziemy na górę. Ale mieszkanie jest puste, przynajmniej takie się wydaje kiedy przekraczamy próg. Powoli ściągam buty, a zanim zdążę pozbyć się także odzienia wierzchniego, czuję jak przyciąga mnie do siebie, więc ściskam ją równie mocno. Dobrze poczuć w ramionach znajomą sylwetkę, znajome ciepło otulające serce; do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo za nią tęskniłem podczas mojej bezsensownej tułaczki - Mhmm - mruczę, ale jeszcze przez chwilę nie wypuszczam jej z objęć. W końcu jednak muszę to zrobić, więc kieruję się do znajomej łazienki i znikam za skrzypiącymi drzwiami.
A potem wracam, pozbawiony śmierdzącego odzienia i zaschniętych plam błota zdobiących skórę, zbyt bladą jak na ten czerwcowy okres. Stoję tam, nagi i mokry, z każdym krokiem zostawiam na podłodze wilgotne odbicie stóp, więc znaczę nimi drewniany parkiet, wreszcie przekraczając próg salonu. Opadam ciężko na kanapę, zatapiając się w zakurzonych poduchach. Jedno kolano chodzi mi bez przerwy - góra, dół, góra, dół, góra, dół; taki tik nerwowy, mam go od niedawna.
- Nie gadaj głupot, Johnny, jeszcze będzie czas na ideały. Na razie musimy jakoś wydostać się z tego bagna – mruknęła, wsuwając dłoń do kieszeni, jakby czegoś tak szukała. Nadziei? Przyszłości? Albo tych przeklętych fajek, które mogą ulżyć im obojgu. – Londyn spływa krwią, ale jeszcze nie naszą. Trzymajmy się razem. Niech się tylko zbliżą. Niech spróbują – rzucała ostro, na koniec kręcąc głową. Wyraz twarzy wskazywał na napięcie, na pogwałcone spokoje tej dobrej, portowej codzienności. Waliło się, cholera jasna, waliło. Nie chciała patrzeć, jak przyjaciele są rozjeżdżani przez dumnych czarodziejów z dziesięciowiecznym magicznym rodowodem. Właściwie to w nosie miała konflikt, dwie barykady i ścigające się w wielkich hasłach. Nie podobała jej się tylko krzywda, jakiej doświadczało otoczenie. Po jakie licho babrali w życiu, które ich nie dotyczyło? Westchnęła ciężko. – Jutro wymalujesz mi ściany w salonie, co ty na to? Trzeba czymś zakryć te paskudne plamy. Udowodnię ci, że jeszcze nie pogrzebałeś tego malarskiego ducha. Masz jakieś farby? Powinnam mieć coś na tym zawszonym strychu. Mówiłam ci o tej dziurze w ścianie? Tajemnym pokoju? – zagadała, próbując wreszcie pozbyć się posępnych tematów. O tak, te z pewnością wkrótce wrócą, ale dziś mogli sobie już darować. Moss zamierzała kończyna po kończynie doprowadzić chłopaka do porządku, póki jeszcze nie zdechł i nie gnił w jakimś portowym bajorze. – Ale wystarczająco – odpowiedziała cierpko, unikając jego wzroku. – Nie zasłużył na nic więcej. Może już nawet więcej go nie zobaczę. To jeden z tych wielkich, głośnych typów, którzy lubią wydawać dyspozycje. I właściwie tylko to potrafią ze swym przerośniętym ego. Zresztą.. nieważne, chodź – burknęła, przyspieszając kroku. Zdążą i do tego wrócić, bo Johnatan z pewnością znajdzie okazje – mniej lub bardziej trzeźwą – do ponownego zahaczenia o ten temat. Teraz jednak wolała skupić się na nim. Swój teatrzyk odprawi może później.
A kiedy zniknął, kiedy szum wody zagłuszał upierdliwe brzdęki niuchaczowej klatki, Moss wygrzebała obiecane szmaty, nakarmiła zwierzaki, ogarnęła coś do przegryzienia i wstawiła wodę na herbatę, a przy tym zastanawiała się, kiedy ostatnio miał coś porządnego w pysku. Coś więcej niż wysłużoną piersiówkę. Barmanka w domowym wdzianku wniosła tacę pełną pożywnej treści, parująca herbata drażniła nosy, talerz kanapek drażnił wysuszone języki. Ale miała coś jeszcze, coś, co czekało na niego tutaj od dawna. Z komody wyjęła pudło, potem drugie, podłużne, nieco mniejsze. – Posuń się, gwiazdo – mruknęła, nie zwracając większej uwagi na jego nagie wdzięki. Wcisnęła się gdzieś do jego boku, obejmując dziarsko męskie udo, to kolano podejrzanie nadpobudliwe. Czy powinna się niepokoić? – Coś tu na ciebie czeka. W sumie to od dawna. Wiedziałam, że któregoś dnia wrócisz – stwierdziła, układając sobie na kolanach pakunki. – To… to w sumie to nie wiem, co to jest, podwędziłam chłopakom. Mówili, że warto je mieć, szczególnie w tych beznadziejnych czasach – oznajmiła, kładąc mu ba brzuchu pudełko z magicznymi wytrychami. Najpewniej będzie wiedział, co należy z nimi robić. Ona nie musiała wykorzystywać tych sztuczek, ale jego wprawne dłonie…. I było coś jeszcze, coś, co może nie przyda się tak szybko, chociaż zawsze mogli… Choćby teraz. Popatrzyła to na pudełko, to na Johnatana, wyobrażając sobie zupełnie inną scenerię dla całej tej sytuacji. Nie tak powinni obchodzić urodziny. Ale zawsze coś dla niego miała. Od czasów sierocińca, przez Hogwart i wreszcie ulicę. I dziś to nie było kilka podwędzonych kawałków kredy. – Jak masz się wydostać z tego dna, to, wiesz, z klasą – odparła nieco rozbawiona, podając mu opakowaną parę zaklętych pantofli. – Panienki będą zachwycone, może wreszcie mi dorównasz na parkiecie – oznajmiła wkrótce. – Wszystkiego najlepszego, mój bracie.
Keat, nie bądź zazdrosny.
A kiedy zniknął, kiedy szum wody zagłuszał upierdliwe brzdęki niuchaczowej klatki, Moss wygrzebała obiecane szmaty, nakarmiła zwierzaki, ogarnęła coś do przegryzienia i wstawiła wodę na herbatę, a przy tym zastanawiała się, kiedy ostatnio miał coś porządnego w pysku. Coś więcej niż wysłużoną piersiówkę. Barmanka w domowym wdzianku wniosła tacę pełną pożywnej treści, parująca herbata drażniła nosy, talerz kanapek drażnił wysuszone języki. Ale miała coś jeszcze, coś, co czekało na niego tutaj od dawna. Z komody wyjęła pudło, potem drugie, podłużne, nieco mniejsze. – Posuń się, gwiazdo – mruknęła, nie zwracając większej uwagi na jego nagie wdzięki. Wcisnęła się gdzieś do jego boku, obejmując dziarsko męskie udo, to kolano podejrzanie nadpobudliwe. Czy powinna się niepokoić? – Coś tu na ciebie czeka. W sumie to od dawna. Wiedziałam, że któregoś dnia wrócisz – stwierdziła, układając sobie na kolanach pakunki. – To… to w sumie to nie wiem, co to jest, podwędziłam chłopakom. Mówili, że warto je mieć, szczególnie w tych beznadziejnych czasach – oznajmiła, kładąc mu ba brzuchu pudełko z magicznymi wytrychami. Najpewniej będzie wiedział, co należy z nimi robić. Ona nie musiała wykorzystywać tych sztuczek, ale jego wprawne dłonie…. I było coś jeszcze, coś, co może nie przyda się tak szybko, chociaż zawsze mogli… Choćby teraz. Popatrzyła to na pudełko, to na Johnatana, wyobrażając sobie zupełnie inną scenerię dla całej tej sytuacji. Nie tak powinni obchodzić urodziny. Ale zawsze coś dla niego miała. Od czasów sierocińca, przez Hogwart i wreszcie ulicę. I dziś to nie było kilka podwędzonych kawałków kredy. – Jak masz się wydostać z tego dna, to, wiesz, z klasą – odparła nieco rozbawiona, podając mu opakowaną parę zaklętych pantofli. – Panienki będą zachwycone, może wreszcie mi dorównasz na parkiecie – oznajmiła wkrótce. – Wszystkiego najlepszego, mój bracie.
Keat, nie bądź zazdrosny.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uśmiecham się na każde kolejne ostre słowo, które wypada spomiędzy jej kształtnych warg; wiem, że nie żartuje i wiem co męczy ją najbardziej z całej tej beznadziejnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy. Zerkam na Phillie kątem oka i milczę, ale kiedy wspomina o malowaniu poplamionych ścian jej mieszkania, to zwracam twarz w jej stronę i otwieram szerzej oczy - Serio? Naprawdę mogę to zrobić? - pytam, ale znam odpowiedź; była kochana, zawsze wiedziała jak poprawić mi humor, a dzisiaj doceniałem to tym bardziej - Nie mam, ale to nie problem, ogarnę coś - kiwam energicznie łbem. Jeśli będzie trzeba to wymaluję jej ściany farbami droższymi niż całe to mieszkanie, dokładnie tymi, które kupowałem do pracy w Fantasmagorii, za nieswoje pieniądze - Tajemnym pokoju? Chyba nie, co tam jest? - pytam, nie kryjąc zainteresowania. Może jakieś skarby? A może mały azyl, mógłbym wejść w dziurę w ścianie i siedzieć tam dopóki wszystko wokół się trochę nie uspokoi... Nie, tak naprawdę wcale bym nie mógł kisić się w jednym, malutkim pokoiku, skoro męczyło mnie nawet przywiązanie do brytyjskiego lądu - Skoro tak - wzruszam ramionami, tym samym nie ciągnąc tematu, chociaż wiem, że ten jeszcze powróci, tylko może w nieco milszych, albo chociaż innych okolicznościach.
Czuję się trochę trzeźwiejszy po kontakcie z chłodną wodą. Teraz siedzę na kanapie i wodzę wzrokiem za Philippą, w międzyczasie odziewając się w ubrania Keata; nogawki i rękawy faktycznie są trochę za długie, ale oprócz tego byliśmy z Burroughsem podobnej postury, obydwoje tak samo szczupli, więc darowana koszula nie wisiała na mnie jak na wieszaku, a spodnie nie zsuwały się z bioder. Podwijam nieznacznie rękawy i przesuwam się, wbijając zaciekawione spojrzenie w te wszystkie pudełka. Zaglądam do pierwszego z nich, wyciągając podłużne wytrychy, które oglądam dokładnie z każdej strony. Widziałem takie wiele razy, wiele razy, w nie tak znowu odległej przeszłości, z nich korzystałem, myślę, że jeszcze wiele razy mogą się przydać, więc uśmiecham się szeroko, a oczy błyszczą mi iskrami, których dawno tam nie było. Odkładam jednak wszystko na bok, w zamian przyjmując kolejny prezent - Oszalałaś! - śmieję się, bo to przecież za dużo! Niemniej rozrywam opakowanie i oglądam parę eleganckich butów - Łał, są naprawdę piękne - kiwam głową, bo teraz, w takim obuwiu to się będę serio prezentował jak jakiś amant z pierwszych stron "Czarownicy". Mam ochotę od razu wcisnąć je na stopy, ale zanim to zrobię, odkładam buty na bok, coby złapać Phillie w ramiona i ucałować oba jej gładkie policzki - Dziękuję. I tobie wszystkiego najlepszego, wiesz... ja też mam coś dla ciebie - kiwam głową. Wiedziałem przecież, że kiedyś wrócę i znowu się spotkamy, może w tym miesiącu, może w przyszłym, a może za pół roku, ale kiedyś na pewno - Poczekaj - kiwam głową i zbieram się z miejsca, coby zniknąć jeszcze na moment wśród swoich brudnych szmat, zaś kiedy wracam ściskam w dłoni dwa podobne woreczki - To, żeby nikt niepowołany nie miał dostępu do twoich skarbów - mówię, wręczając jej jeden z nich, ten zdecydowanie nowszy (mój nosił już sporo śladów użytkowania, bo przecież włóczyłem się z nim od lat) i bardziej kobiecy, ozdobiony kilkoma ładnymi kamyczkami. Potem klękam przy kanapie i wysypuję zawartość swojej sakiewki na siedzisko - były tam różne drobiazgi, niektóre dodatkowo pomniejszone, żeby zmieściły się we wnętrzu; paka tytoniu i mniejsza diablego ziela, woreczek błyszczącego, wróżkowego pyłu, kilka monet, scyzoryk, malutki aparat fotograficzny, radio i wreszcie to, czego szukałem - złoty pierścień z wężowym okiem. Chwytam go w dwa palce - Zawinąłem go z targu w Cromer, pomyślałem, że będzie ci pasował - kiwam delikatnie głową - Daj rękę - a kiedy wystawia do mnie swoją szczupłą dłoń, to powoli wsuwam pierścionek na jej serdeczny palec. Po chwili dociera do mnie, że kiedy tak przed nią klęczę to musi wyglądać jakbym co najmniej chciał się oświadczyć, więc rzucam z rozbawieniem - Powiedz tak, Phillie - wyciągam się, żeby cmoknąć ją raz jeszcze, po czym wsuwam na poprzednie miejsce, uprzednio zgarniając swoje rzeczy na bok, oprócz nowych butów, bo w te wciskam stopy i cóż, prezentują się lepiej niż świetnie, miała rację - panienki będą zachwycone - Dasz się zaprosić do tańca? - pytam, wyciągając ku Moss dłoń; jeśli nie miała swojego radio możemy skorzystać z mojego, wystarczyło przecież stuknąć w nie różdżką by wróciło do normalnych rozmiarów. Jeśli nie miała swojego to niech zatrzyma tamto, powinienem mieć gdzieś drugie, to wygrane podczas sylwestrowej loterii w Dolinie Godryka.
Czuję się trochę trzeźwiejszy po kontakcie z chłodną wodą. Teraz siedzę na kanapie i wodzę wzrokiem za Philippą, w międzyczasie odziewając się w ubrania Keata; nogawki i rękawy faktycznie są trochę za długie, ale oprócz tego byliśmy z Burroughsem podobnej postury, obydwoje tak samo szczupli, więc darowana koszula nie wisiała na mnie jak na wieszaku, a spodnie nie zsuwały się z bioder. Podwijam nieznacznie rękawy i przesuwam się, wbijając zaciekawione spojrzenie w te wszystkie pudełka. Zaglądam do pierwszego z nich, wyciągając podłużne wytrychy, które oglądam dokładnie z każdej strony. Widziałem takie wiele razy, wiele razy, w nie tak znowu odległej przeszłości, z nich korzystałem, myślę, że jeszcze wiele razy mogą się przydać, więc uśmiecham się szeroko, a oczy błyszczą mi iskrami, których dawno tam nie było. Odkładam jednak wszystko na bok, w zamian przyjmując kolejny prezent - Oszalałaś! - śmieję się, bo to przecież za dużo! Niemniej rozrywam opakowanie i oglądam parę eleganckich butów - Łał, są naprawdę piękne - kiwam głową, bo teraz, w takim obuwiu to się będę serio prezentował jak jakiś amant z pierwszych stron "Czarownicy". Mam ochotę od razu wcisnąć je na stopy, ale zanim to zrobię, odkładam buty na bok, coby złapać Phillie w ramiona i ucałować oba jej gładkie policzki - Dziękuję. I tobie wszystkiego najlepszego, wiesz... ja też mam coś dla ciebie - kiwam głową. Wiedziałem przecież, że kiedyś wrócę i znowu się spotkamy, może w tym miesiącu, może w przyszłym, a może za pół roku, ale kiedyś na pewno - Poczekaj - kiwam głową i zbieram się z miejsca, coby zniknąć jeszcze na moment wśród swoich brudnych szmat, zaś kiedy wracam ściskam w dłoni dwa podobne woreczki - To, żeby nikt niepowołany nie miał dostępu do twoich skarbów - mówię, wręczając jej jeden z nich, ten zdecydowanie nowszy (mój nosił już sporo śladów użytkowania, bo przecież włóczyłem się z nim od lat) i bardziej kobiecy, ozdobiony kilkoma ładnymi kamyczkami. Potem klękam przy kanapie i wysypuję zawartość swojej sakiewki na siedzisko - były tam różne drobiazgi, niektóre dodatkowo pomniejszone, żeby zmieściły się we wnętrzu; paka tytoniu i mniejsza diablego ziela, woreczek błyszczącego, wróżkowego pyłu, kilka monet, scyzoryk, malutki aparat fotograficzny, radio i wreszcie to, czego szukałem - złoty pierścień z wężowym okiem. Chwytam go w dwa palce - Zawinąłem go z targu w Cromer, pomyślałem, że będzie ci pasował - kiwam delikatnie głową - Daj rękę - a kiedy wystawia do mnie swoją szczupłą dłoń, to powoli wsuwam pierścionek na jej serdeczny palec. Po chwili dociera do mnie, że kiedy tak przed nią klęczę to musi wyglądać jakbym co najmniej chciał się oświadczyć, więc rzucam z rozbawieniem - Powiedz tak, Phillie - wyciągam się, żeby cmoknąć ją raz jeszcze, po czym wsuwam na poprzednie miejsce, uprzednio zgarniając swoje rzeczy na bok, oprócz nowych butów, bo w te wciskam stopy i cóż, prezentują się lepiej niż świetnie, miała rację - panienki będą zachwycone - Dasz się zaprosić do tańca? - pytam, wyciągając ku Moss dłoń; jeśli nie miała swojego radio możemy skorzystać z mojego, wystarczyło przecież stuknąć w nie różdżką by wróciło do normalnych rozmiarów. Jeśli nie miała swojego to niech zatrzyma tamto, powinienem mieć gdzieś drugie, to wygrane podczas sylwestrowej loterii w Dolinie Godryka.
Uniesione wysoko brwi przypatrywały się jego zdziwieniu. Zupełnie jakby jej nie znał. Na szczęście to tylko potrzeba dodatkowego potwierdzenia. Nie myśl, że coś się zmieniło, Johnatanie. Wciąż umiała postawić go na nogi. On ją również. – Nawet powinieneś. Kocham te twoje obrazki na ścianach, ale czas coś zmienić – prawie zanuciła, rozglądając się dookoła, z namysłem, z przedziwnym natchnieniem. – Mogłabym umazać się z tobą w tej farbie… – dorzuciła kusząco i puściła mu lekko oko. Obiecała pomoc, ale ta pomoc to również wstęp do wspólnej zabawy. Niekonieczne tej najbardziej oczywistej. Wywijanie z pędzlami mogły im obojgu przynieść ulgę, oderwać od spraw, które zbyt ciężko zawieszały się na ramionach. Oczywiście Moss planowała tylko pomóc. Te wielkie płótna należały w całości do niego. Liczyła na niego, ale jeszcze bardziej na to, że możliwość twórczego wyzwolenia okaże się terapią. – Okazało się, że mam w salonie zamurowane przejście do całkiem sporego pokoju na poddaszu. Jakaś tajemna graciarnia, kupa kurzu i starych bibelotów. Od listopada próbuję to ogarnąć, ale nie mam natchnienia… Może mogłabym zrobić tam drugą sypialnie? Pamiętasz to moje pęknięte lustro w salonie? Jak je odsuniesz, to znajdziesz dziurę w ścianie. Razem ze Scalettą ją zrobiliśmy. Może, jak już to jesteś, moglibyśmy się za to zabrać… pokój nie cuchnie, przynajmniej nie tak, jakby miał się tam od stu lat rozkładać truposz… – mówiła melodyjnie, wyraźnie zafascynowana sprawą. Wiedziała, że Bojczuk idealnie nadawał się do grzebania w starych skarbach. Samej nie chciało jej się za to zabierać. Planowała też wypuścić niuchacze w nadziei, że znajdą kufer z zabytkową biżuterią. Albo coś równie drogiego. Czas ciężkie, trzeba liczyć na to, że skarb sam wpadnie w łapy.
Przyglądała mu się czujnie, bardzo dokładnie obserwowała wyginające się usta, marszczące się czoło i wreszcie iskrzące się oczyska. Zupełnie jakby węszyła podstęp. Chciała mieć pewność, że nieco pogody wkradnie się do tej braterskiej duszy. – No jeszcze nie oszalałam, ale parę tygodni mieszkania z tobą i może się tak zdarzyć... – parsknęła zauroczona jego entuzjazmem. I właśnie tak miało być. – Johnny, lepiej je zakładaj, jeszcze zdążysz mnie wycałować – odparła z nutą słodkiej tajemnicy. A jednak przyjęła z uśmiechem deszcz jego czułości. – Ach, tak? – Uniosła jedną z brwi wyraźnie zainteresowana tymi niespodziankami. – Nie wiedziałam, że taszczysz ze sobą takie niespodzianki, że zabierasz je nawet pod most… – mruknęła zdziwiona, że miał je przy sobie. Nawet ją to zmartwiło, bo pomyślała, że biedaczek cały dobytek mógł schować w magicznych woreczkach. Bezdomny, bezskrytkowy, pozbawiony ciepła boskiego łoża. Cholernie jej się zrobiło smutno, ale zaraz o tym zapomniała, kiedy zaczął prezentować swoje upominki. – Zawsze wiedziałam, że kto jak kto, ale ty to dbasz o moje skarby, Bojczuk – rzuciła z zachwytem i przyjęła w dłonie magiczny woreczek. Zdecydowanie przydatna rzecz. – Dziękuję – odpowiedziała, czując, że otula między palcami naprawdę ważny przedmiot. Nie myślała, że w tej nędzy i troskach będzie pamiętał o jej urodzinach. A jednak. Byli ze sobą spleceni już na wieki, cokolwiek się stanie, dokądkolwiek pójdą. – Cromer, tak? – Otworzyła szerzej oczy. – To aż tam cię wywiało. Zabierz mnie tam kiedyś. Ciekawe, jak się sprawy mają w tamtejszej tawernie – zaczęła głośne rozważania, ale urwała, widzą klęczącego Johnatana z pierścieniem. Nagle ogarnęło ją przejęcie. Wielkie przejęcie. Poczuła, że to jest ta osoba, z którą mogłaby się złączyć, gdyby do swoich ostatnich dni młodości żadne z nich nie odnalazło tej świętej, legendarnej połowy. Nie żeby wierzyła w te bzdury, ale tak czuła, że dogadaliby się, choćby wspólne życie miałoby się kończyć codziennymi waśniami. – Johnatanie… – zaczęła poważnie, wchodząc w rolę, jaką jej właśnie podarował. Dłoń wysunęła się ku niemu, mógł ją objąć, mógł naznaczyć chudy, niepozorny palec tą niezwykłą pamiątką. – Jestem twoja… – zamruczała jak ta święta dziewica porażona romantyzmem chwili. W szepcie nawet! W szepcie zwieńczonym czułością. Pogładziła lekko palcem mistyczny podarek. Pamiętała, jak w sierocińcu nałożył jej ten pierwszy, zrobiony ze słomy. A może to był kawałek drucika?
Ale zaraz czar pryska. Panicz wstaje z kolan i wciąga na stopy błyszczące jak księżyc pantofle. – Tylko na to czekam. Chcę sprawdzić, czy wytrzymasz do rana. Jeden taniec, może pięć, potem się napijemy, potem pomyślimy co dalej… – rzuciła już go obejmując i kołysząc się w pierwszych nutach, w pierwszych wersetach zupełnie nowego rozdziału.
Pieprzyć wojnę. Niech żyje bal.
Przekazuję Johnemu magiczne wytrychy i zaklęte pantofle.
zt x2
Przyglądała mu się czujnie, bardzo dokładnie obserwowała wyginające się usta, marszczące się czoło i wreszcie iskrzące się oczyska. Zupełnie jakby węszyła podstęp. Chciała mieć pewność, że nieco pogody wkradnie się do tej braterskiej duszy. – No jeszcze nie oszalałam, ale parę tygodni mieszkania z tobą i może się tak zdarzyć... – parsknęła zauroczona jego entuzjazmem. I właśnie tak miało być. – Johnny, lepiej je zakładaj, jeszcze zdążysz mnie wycałować – odparła z nutą słodkiej tajemnicy. A jednak przyjęła z uśmiechem deszcz jego czułości. – Ach, tak? – Uniosła jedną z brwi wyraźnie zainteresowana tymi niespodziankami. – Nie wiedziałam, że taszczysz ze sobą takie niespodzianki, że zabierasz je nawet pod most… – mruknęła zdziwiona, że miał je przy sobie. Nawet ją to zmartwiło, bo pomyślała, że biedaczek cały dobytek mógł schować w magicznych woreczkach. Bezdomny, bezskrytkowy, pozbawiony ciepła boskiego łoża. Cholernie jej się zrobiło smutno, ale zaraz o tym zapomniała, kiedy zaczął prezentować swoje upominki. – Zawsze wiedziałam, że kto jak kto, ale ty to dbasz o moje skarby, Bojczuk – rzuciła z zachwytem i przyjęła w dłonie magiczny woreczek. Zdecydowanie przydatna rzecz. – Dziękuję – odpowiedziała, czując, że otula między palcami naprawdę ważny przedmiot. Nie myślała, że w tej nędzy i troskach będzie pamiętał o jej urodzinach. A jednak. Byli ze sobą spleceni już na wieki, cokolwiek się stanie, dokądkolwiek pójdą. – Cromer, tak? – Otworzyła szerzej oczy. – To aż tam cię wywiało. Zabierz mnie tam kiedyś. Ciekawe, jak się sprawy mają w tamtejszej tawernie – zaczęła głośne rozważania, ale urwała, widzą klęczącego Johnatana z pierścieniem. Nagle ogarnęło ją przejęcie. Wielkie przejęcie. Poczuła, że to jest ta osoba, z którą mogłaby się złączyć, gdyby do swoich ostatnich dni młodości żadne z nich nie odnalazło tej świętej, legendarnej połowy. Nie żeby wierzyła w te bzdury, ale tak czuła, że dogadaliby się, choćby wspólne życie miałoby się kończyć codziennymi waśniami. – Johnatanie… – zaczęła poważnie, wchodząc w rolę, jaką jej właśnie podarował. Dłoń wysunęła się ku niemu, mógł ją objąć, mógł naznaczyć chudy, niepozorny palec tą niezwykłą pamiątką. – Jestem twoja… – zamruczała jak ta święta dziewica porażona romantyzmem chwili. W szepcie nawet! W szepcie zwieńczonym czułością. Pogładziła lekko palcem mistyczny podarek. Pamiętała, jak w sierocińcu nałożył jej ten pierwszy, zrobiony ze słomy. A może to był kawałek drucika?
Ale zaraz czar pryska. Panicz wstaje z kolan i wciąga na stopy błyszczące jak księżyc pantofle. – Tylko na to czekam. Chcę sprawdzić, czy wytrzymasz do rana. Jeden taniec, może pięć, potem się napijemy, potem pomyślimy co dalej… – rzuciła już go obejmując i kołysząc się w pierwszych nutach, w pierwszych wersetach zupełnie nowego rozdziału.
Pieprzyć wojnę. Niech żyje bal.
Przekazuję Johnemu magiczne wytrychy i zaklęte pantofle.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
2 VII 1957
Pospieszne kroki i szybki oddech, nerwowość burząca krew w żyłach. Niepokój złość, dezorientacja. Sądził, że te emocje ma już za sobą, a jednak ponownie jego spokój został zburzony w jednej krótkiej chwili. Wieści, które otrzymał, nie pozwalały mu usiedzieć w miejscu, nie miał nawet możliwości nabrać do nich należytego dystansu, gdy przez głowę w jednej chwili przetoczyło mu się setki tragicznych scenariuszy. Ostatnie chwile pozostawały rozmyte, nawet nie pamiętał kiedy właściwie poderwał się z krzesła i teleportował w pobliże stolicy uzbrojony jedynie w różdżkę. Zareagował instynktownie i mógł tylko pluć sobie w brodę za to, że czynił to z tak ogromnym opóźnieniem, ale wcześniej nie został zapoznany ze wszystkimi szczegółami zdarzeń w londyńskim porcie. Minęło już kilka dni od wybuchu jednego ze statków i nie skupiał się na innych detalach, póki nie trafił do niego dokładny raport badający ten incydent. Kiedy przeczytał kilka zdań o interwencji ministerialnych służb w portowych lokalach i grupowych aresztowaniach, nie mógł nie pomyśleć o tej jednej hardej duszy. Wizja nagłego zniknięcia tego istnienia rozbudziła w nim podobny żal, co wcześniejsze zaginięcie córki. Poczucie niesprawiedliwości metalicznym posmakiem osiadło na jego języku i nakazało mu działać.
Właśnie dlatego tak się upierał, że nie powinna była tam zostawać! Mówił, tłumaczył, wskazywał potencjalne zagrożenie, lecz ona była zbyt uparta, aby chcieć wysłuchać jego argumentów, a co dopiero je zrozumieć. Był świadom tego, że w porcie będzie dochodzić do różnych sytuacji, tego nie dało się uniknąć. Teraz on sam pchał się do tej kluczowej dzielnicy w pojedynkę, nie mogąc znieść bezczynności. Czy był jeszcze w ogóle czas na reakcję? A jeśli całkiem się spóźnił i nie będzie już kogo szukać? Ogarnęła go desperacja, nogi same go niosły wzdłuż wąskich uliczek, gdzie mógł kryć się pomiędzy ciemnymi cieniami. Dotarł do celu, bez cienia wątpliwości wchodząc do zapuszczonej kamienicy. Z determinacją przeskakiwał po kilka stopni, w mgnieniu oka docierając na odpowiednie piętro, pod odpowiednie mieszkanie.
Nie zapukał, otworzył drzwi na oścież, rozgorączkowanym spojrzeniem szukając dobrze mu znanej sylwetki. Już w drodze przez głowę przemknęła mu myśl, że być może powinien był w pierwszej kolejności udać się do Parszywego Pasażera i tam jej wyczekiwać, ale ostatecznie zapragnął zastać ją tutaj – z dala od wścibskich spojrzeń i wrażliwych uszu. Obawiał się, że nie będzie miał okazji jej ujrzeć nigdzie, bo po ostatnich wydarzeniach w porcie skończyła w Tower, zamknięta w jednej z tych zatęchłych cel wraz z innymi, mniej lub bardziej podejrzanymi osobnikami. W szaleńczym tempie nie zdołała precyzyjnie ustalić planu odbicia jej z więzienia, ale okazało się to zbyteczne, kiedy tylko pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Prawdopodobnie to odgłos otwieranych drzwi ściągnął ją w ich pobliże. Czekała na kogoś? A może chciała sama stawić czoła intruzowi, niezależnie od tego, z jakimi zamiarami ten przekraczałby próg jej skromnego domostwa? Tymczasem do środka wkroczył on, rosły, barczysty, a jednak cała jego sylwetka traciła na potędze, kiedy garbił się niemiłosiernie, łapiąc łapczywie kolejne oddechy, ewidentnie zmęczony tempem wędrówki i myśli. Śmiało zniszczył dystans między nimi. Przystanął przed nią, pochylił i ostrożnie chwycił za smukłe ramiona, zaglądając w piwne oczy, wciąż błyszczące bardzo żywo.
– Jesteś cała? – wychrypiał słowa ulokowane pomiędzy szeptem a mową, co prawie by się na nim zemściło, gdyby nie zapanował nad głosem w porę. Skrzywił się przez bolesne ukłucie w gardle, ale dyskomfort był niczym wobec fali ulgi, która na niego spłynęła. Wiedziony potrzebą bliskości przesunął lewą dłoń wyżej, przez szyję docierając do ciepłego policzka. Choć zyskiwał pewność w to, że jest realna i rzeczywiście znajduje się przed nim, w jego spojrzenie dalej kryła się desperacja. Nie chciał mieć jej na sumieniu, po jej śmierci pomyśleć z żalem, że mógł zrobić dla niej znacznie więcej. Jeszcze nie było za późno, mógł ją stąd zabrać, dać jej bezpieczne schronienie, trzymać z dala od przeklętego Londynu, coraz bardziej rujnowanego przez zwyrodnialców. W mieście zagrożenie czyhało na każdym kroku.
Nawet nie pomyślał, że staje przed nią w niezbyt godnym stanie. Nie tylko jego ciemny sweter był poszarpany, również jego ciało znajdowało się w wyniszczonym stanie. Rany prawie się zagoiły, ale blizny zostaną z nim na zawsze. Jedna ciągnęła się na lewym policzku, druga odznaczała wyraźnie na szyi. Sam się o nie prosił, nie zamierzał żałować.
Pospieszne kroki i szybki oddech, nerwowość burząca krew w żyłach. Niepokój złość, dezorientacja. Sądził, że te emocje ma już za sobą, a jednak ponownie jego spokój został zburzony w jednej krótkiej chwili. Wieści, które otrzymał, nie pozwalały mu usiedzieć w miejscu, nie miał nawet możliwości nabrać do nich należytego dystansu, gdy przez głowę w jednej chwili przetoczyło mu się setki tragicznych scenariuszy. Ostatnie chwile pozostawały rozmyte, nawet nie pamiętał kiedy właściwie poderwał się z krzesła i teleportował w pobliże stolicy uzbrojony jedynie w różdżkę. Zareagował instynktownie i mógł tylko pluć sobie w brodę za to, że czynił to z tak ogromnym opóźnieniem, ale wcześniej nie został zapoznany ze wszystkimi szczegółami zdarzeń w londyńskim porcie. Minęło już kilka dni od wybuchu jednego ze statków i nie skupiał się na innych detalach, póki nie trafił do niego dokładny raport badający ten incydent. Kiedy przeczytał kilka zdań o interwencji ministerialnych służb w portowych lokalach i grupowych aresztowaniach, nie mógł nie pomyśleć o tej jednej hardej duszy. Wizja nagłego zniknięcia tego istnienia rozbudziła w nim podobny żal, co wcześniejsze zaginięcie córki. Poczucie niesprawiedliwości metalicznym posmakiem osiadło na jego języku i nakazało mu działać.
Właśnie dlatego tak się upierał, że nie powinna była tam zostawać! Mówił, tłumaczył, wskazywał potencjalne zagrożenie, lecz ona była zbyt uparta, aby chcieć wysłuchać jego argumentów, a co dopiero je zrozumieć. Był świadom tego, że w porcie będzie dochodzić do różnych sytuacji, tego nie dało się uniknąć. Teraz on sam pchał się do tej kluczowej dzielnicy w pojedynkę, nie mogąc znieść bezczynności. Czy był jeszcze w ogóle czas na reakcję? A jeśli całkiem się spóźnił i nie będzie już kogo szukać? Ogarnęła go desperacja, nogi same go niosły wzdłuż wąskich uliczek, gdzie mógł kryć się pomiędzy ciemnymi cieniami. Dotarł do celu, bez cienia wątpliwości wchodząc do zapuszczonej kamienicy. Z determinacją przeskakiwał po kilka stopni, w mgnieniu oka docierając na odpowiednie piętro, pod odpowiednie mieszkanie.
Nie zapukał, otworzył drzwi na oścież, rozgorączkowanym spojrzeniem szukając dobrze mu znanej sylwetki. Już w drodze przez głowę przemknęła mu myśl, że być może powinien był w pierwszej kolejności udać się do Parszywego Pasażera i tam jej wyczekiwać, ale ostatecznie zapragnął zastać ją tutaj – z dala od wścibskich spojrzeń i wrażliwych uszu. Obawiał się, że nie będzie miał okazji jej ujrzeć nigdzie, bo po ostatnich wydarzeniach w porcie skończyła w Tower, zamknięta w jednej z tych zatęchłych cel wraz z innymi, mniej lub bardziej podejrzanymi osobnikami. W szaleńczym tempie nie zdołała precyzyjnie ustalić planu odbicia jej z więzienia, ale okazało się to zbyteczne, kiedy tylko pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Prawdopodobnie to odgłos otwieranych drzwi ściągnął ją w ich pobliże. Czekała na kogoś? A może chciała sama stawić czoła intruzowi, niezależnie od tego, z jakimi zamiarami ten przekraczałby próg jej skromnego domostwa? Tymczasem do środka wkroczył on, rosły, barczysty, a jednak cała jego sylwetka traciła na potędze, kiedy garbił się niemiłosiernie, łapiąc łapczywie kolejne oddechy, ewidentnie zmęczony tempem wędrówki i myśli. Śmiało zniszczył dystans między nimi. Przystanął przed nią, pochylił i ostrożnie chwycił za smukłe ramiona, zaglądając w piwne oczy, wciąż błyszczące bardzo żywo.
– Jesteś cała? – wychrypiał słowa ulokowane pomiędzy szeptem a mową, co prawie by się na nim zemściło, gdyby nie zapanował nad głosem w porę. Skrzywił się przez bolesne ukłucie w gardle, ale dyskomfort był niczym wobec fali ulgi, która na niego spłynęła. Wiedziony potrzebą bliskości przesunął lewą dłoń wyżej, przez szyję docierając do ciepłego policzka. Choć zyskiwał pewność w to, że jest realna i rzeczywiście znajduje się przed nim, w jego spojrzenie dalej kryła się desperacja. Nie chciał mieć jej na sumieniu, po jej śmierci pomyśleć z żalem, że mógł zrobić dla niej znacznie więcej. Jeszcze nie było za późno, mógł ją stąd zabrać, dać jej bezpieczne schronienie, trzymać z dala od przeklętego Londynu, coraz bardziej rujnowanego przez zwyrodnialców. W mieście zagrożenie czyhało na każdym kroku.
Nawet nie pomyślał, że staje przed nią w niezbyt godnym stanie. Nie tylko jego ciemny sweter był poszarpany, również jego ciało znajdowało się w wyniszczonym stanie. Rany prawie się zagoiły, ale blizny zostaną z nim na zawsze. Jedna ciągnęła się na lewym policzku, druga odznaczała wyraźnie na szyi. Sam się o nie prosił, nie zamierzał żałować.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Odreagować. Tyle tylko chciała, szykując się już na kolejną burzę, burzę płomieni, przed którymi już nawet nie chciała się bronić. Po prostu szła, wiedząc dobrze, że poradzi sobie zawsze. Jako sierota, jako bezdomna, jako uliczny szczur czy barmanka. Wstrząsające wydarzenia sprzed kilku dni przestały już irytować, ugłaskane przez czas emocje już się nie stroszyły, a doki powracały do normalności. Zresztą nawet te incydenty, kontrole, chamskie wtargnięcia i psucie marynarzom dobrej zabawy najwyraźniej weszło władzy w krew. Należało mieć się na baczności i tym razem już naprawdę trzymać oczy z tyłu głowy, choć dalej nie wyobrażała sobie krótkiej smyczy i szyi posłusznie uginającej się pod nakazami policyjnymi. Nie wyobrażała sobie też tkwienia w ciemnej norze aż do końca wojny. Chciała żyć. Tylko piekielnie wkurzało ją to, że ludzie nagle zaczęli się rozpływać w powietrzu, że rzucane przez ministerstwo przeszkody działały aż tak skuteczne. Od Keata nie miała wieści już od długich tygodni, nie pojawiał się w małym odłamku lusterka, które zawsze nosiła blisko. Bojczuk ledwo co wyszedł z Tower, a Morgan, jasny Merlinie, pewnie tkwił tam dalej. Byli bohaterami tawerny, byli jej bohaterami. Czuła się o wiele lepiej, odkąd Johnatan zamieszkał z nią. Miała go na oku, zniknęło widmo nudnawych, samotnych wieczorów, a pielęgnowane przez malarza nędzne wnętrza zaczęły odzyskiwać kolor. Wprost jednak przeciwnie do Philippy, która zbladła i dopiero o te rumieńce musiała zadbać…
Lusterko trzymała w dłoni. Było to jedne z cenniejszych znalezisk. Zakopane na dnie rupieci zgromadzonych w pokoju za dziurą w ścianie służyło jej całkiem nieźle. Niewielkie, podręczne, przyjemnie mieszczące się w dłoni. Metalowa obudowa wyglądała niezbyt kusząco, ale to jej wystarczyło. Miała tylko zakolorować policzki, przyozdobić oczy i zaczerwienić usta – zakamuflować emocje – nim wypełźnie stąd znów jako królowa, a nie nędzna wywłoka bujająca się ciężko między smrodami dokowych ulic. Choć wojna zgasiła entuzjazm londyńczyków, niektórzy wciąż potrafili się bawić. Nietrudno było znaleźć odpowiednią miejscówkę, w której nie należało obawiać się kontroli. Pod ciemnym, cieniutkim płaszczykiem schować się miała wystrzałowa, czarna kiecka, której powstydziłaby się każda niewinna skromnisia. Ale nie Moss. Ona chciała błyszczeć, ona uwielbiała czuć się pięknie, chociaż między malowaniem jednego i drugiego oka zaczęła wątpić, czy w ogóle powinna tam pójść, czy tak naprawdę chciała po raz kolejny uciec. Przedłużał się ten przedziwny okres wahań, nastroje przeskakiwały się wzajemnie, notowała niespodziewane spadki energii, z gniewu próbowała ulepić siłę, troskę o bliskich zalepiała towarzystwem innych, jakby wszystko, każdą z ran, dało się tak po prostu przysłonić. Wiele było w niej myśli, nad którymi nie miała kontroli. Irytujące uczucia gubienia się we własnej sobie zdawało się prowokować ją bardzo perfidnie. Nie, naprawdę bardzo musiała się stąd wydostać i przez chwilę poczuć się wolną, na tę parę chwil zupełnie beztroską. Szczególnie że nie musiała dziś rozlewać rumu.
Łomot. Alarmujący odgłos niedelikatnie otwartych drzwi sprawił, że znów stanęło jej serce. Ktoś tu był. Zaskoczona wypuściła lusterko z dłoni, a trzask rozbijającego się szkła odpowiedzieć mógł nieproszonemu gościowi na tak niegrzeczną zagrywkę. Filipa jednak się przeraziła i to cholernie. Czegokolwiek ten ktoś chciał, na pewno nie miała być to miła wizyta z herbatką i plotkami w tle. Różdżka natychmiast znalazła się między jej palcami, a stopy przeskoczyły kupkę szkła. Odważnie wyszła naprzeciw temu najeźdźcy, spodziewając się kolejnego policjanta, który przyszedł poznać wszystkie jej tajemnice. Szkoda tylko, że wcale nie miała ochoty na zabawę. Nie jemu miała oddać ten wieczór. Tylko że to wcale nie był policjant. Nie był to też malarzyna, ani jej brat czy ktokolwiek, kto mógłby tak po prostu wpaść i nie pukać. To chyba jakiś żart, choć może po ostatnim razie spodobało mu się wpadanie do jej mieszkania jak do siebie. Najpierw go rozpoznała, a dopiero potem zaczęła wyłapywać pojedyncze szczegóły. Wydawał się spanikowany, rozpędzony przez niepokoje, pokiereszowany przez pieprzoną wojnę, zniszczony. Dotknął jej ramion, rozmazując jednocześnie to wygodne przeświadczenie o tym, że jest tylko iluzją. Uniosła głowę pod mocą jego słów i przez chwilę tylko patrzyła, walcząc z tak niejednolitymi falami emocji. Kontrola. Kontrola, mimo obietnic, że już więcej nie będzie się do niej zbliżał, że już go wcale nie obchodziła, że już dla siebie nie istnieli. Potem wędrujące powoli palce, które dotąd zwykle skrupulatnie ją od siebie odciągały. Drgnął jej kącik ust, rwąc się do triumfalnego uśmieszku. Reakcje, słowa i gesty – wszystkie chciały się splątać nagle, natychmiast. Chaos jednak nie brzmiał jak dobry plan do poradzenia sobie z Kieranem. Tylko wciąż tak trudno jej było uwierzyć w tę dłoń muskającą jej policzek, w ten niepokój dobijający się do niej jak te ciężkie pięści, które przed chwilą powalczyły z drzwiami. – Nic mi nie jest – odpowiedziała w końcu, poszukując jego oczu, jakby miały jej dać odpowiedzi na niezadane pytania. Dalej się o nią martwił. Tylko nie wiedziała, czy bardziej ją to zdenerwowało czy może jednak czuła dziwną satysfakcję. Gnał do niej, obraz tego nieładu wydał jej się tak oczywisty. – Ale może powinnam pomyśleć o załatwieniu ci kluczy, skoro i tak nie potrzebujesz mojego zaproszenia – oznajmiła beztrosko. Pewnie poradziłby sobie z byle zaklęciem chroniącym jej liche domostwo. To jasne, szukał go cały kraj. Musiał być jednym z tych cwanych buntowników. I wciąż go nie złapali. Właśnie. Był jakiś inny. Twarz ozdobiły nowe ślady wojny. Ich obecność zdawała się docierać do niej powoli. Prześlizgnęła się po tej sylwetce, która tak okrutnie przyciągała i natychmiast odpychała ją od siebie. Reprezentował ją głos wytargany z piekieł, po policzku ciągnęły się bolesne pręgi. Groza objęła go swoimi ramionami, ale Filipa spróbowała jej przeszkodzić. Nieupilnowana dłoń prawie natychmiast dotarła do szyi, a za nią powędrowało spojrzenie, które chciało go ukoić. Najpierw ukoić, a potem rozdrapać. Co mu się stało? – Ty najwyraźniej radzisz sobie gorzej ode mnie – zauważyła, unosząc lekko brew. Wcale nie podobało jej się, że tak było, wcale nie poczuła spodziewanego zadowolenia. Poczuła jednak znów to irytujące uczucie, które nie pozwalało jej go tak po prostu wyrzucić za drzwi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jeszcze chwila i padłby pozbawiony wszystkich sił.
Tylko dlaczego od samego początku wiedziała, że on wróci?
Lusterko trzymała w dłoni. Było to jedne z cenniejszych znalezisk. Zakopane na dnie rupieci zgromadzonych w pokoju za dziurą w ścianie służyło jej całkiem nieźle. Niewielkie, podręczne, przyjemnie mieszczące się w dłoni. Metalowa obudowa wyglądała niezbyt kusząco, ale to jej wystarczyło. Miała tylko zakolorować policzki, przyozdobić oczy i zaczerwienić usta – zakamuflować emocje – nim wypełźnie stąd znów jako królowa, a nie nędzna wywłoka bujająca się ciężko między smrodami dokowych ulic. Choć wojna zgasiła entuzjazm londyńczyków, niektórzy wciąż potrafili się bawić. Nietrudno było znaleźć odpowiednią miejscówkę, w której nie należało obawiać się kontroli. Pod ciemnym, cieniutkim płaszczykiem schować się miała wystrzałowa, czarna kiecka, której powstydziłaby się każda niewinna skromnisia. Ale nie Moss. Ona chciała błyszczeć, ona uwielbiała czuć się pięknie, chociaż między malowaniem jednego i drugiego oka zaczęła wątpić, czy w ogóle powinna tam pójść, czy tak naprawdę chciała po raz kolejny uciec. Przedłużał się ten przedziwny okres wahań, nastroje przeskakiwały się wzajemnie, notowała niespodziewane spadki energii, z gniewu próbowała ulepić siłę, troskę o bliskich zalepiała towarzystwem innych, jakby wszystko, każdą z ran, dało się tak po prostu przysłonić. Wiele było w niej myśli, nad którymi nie miała kontroli. Irytujące uczucia gubienia się we własnej sobie zdawało się prowokować ją bardzo perfidnie. Nie, naprawdę bardzo musiała się stąd wydostać i przez chwilę poczuć się wolną, na tę parę chwil zupełnie beztroską. Szczególnie że nie musiała dziś rozlewać rumu.
Łomot. Alarmujący odgłos niedelikatnie otwartych drzwi sprawił, że znów stanęło jej serce. Ktoś tu był. Zaskoczona wypuściła lusterko z dłoni, a trzask rozbijającego się szkła odpowiedzieć mógł nieproszonemu gościowi na tak niegrzeczną zagrywkę. Filipa jednak się przeraziła i to cholernie. Czegokolwiek ten ktoś chciał, na pewno nie miała być to miła wizyta z herbatką i plotkami w tle. Różdżka natychmiast znalazła się między jej palcami, a stopy przeskoczyły kupkę szkła. Odważnie wyszła naprzeciw temu najeźdźcy, spodziewając się kolejnego policjanta, który przyszedł poznać wszystkie jej tajemnice. Szkoda tylko, że wcale nie miała ochoty na zabawę. Nie jemu miała oddać ten wieczór. Tylko że to wcale nie był policjant. Nie był to też malarzyna, ani jej brat czy ktokolwiek, kto mógłby tak po prostu wpaść i nie pukać. To chyba jakiś żart, choć może po ostatnim razie spodobało mu się wpadanie do jej mieszkania jak do siebie. Najpierw go rozpoznała, a dopiero potem zaczęła wyłapywać pojedyncze szczegóły. Wydawał się spanikowany, rozpędzony przez niepokoje, pokiereszowany przez pieprzoną wojnę, zniszczony. Dotknął jej ramion, rozmazując jednocześnie to wygodne przeświadczenie o tym, że jest tylko iluzją. Uniosła głowę pod mocą jego słów i przez chwilę tylko patrzyła, walcząc z tak niejednolitymi falami emocji. Kontrola. Kontrola, mimo obietnic, że już więcej nie będzie się do niej zbliżał, że już go wcale nie obchodziła, że już dla siebie nie istnieli. Potem wędrujące powoli palce, które dotąd zwykle skrupulatnie ją od siebie odciągały. Drgnął jej kącik ust, rwąc się do triumfalnego uśmieszku. Reakcje, słowa i gesty – wszystkie chciały się splątać nagle, natychmiast. Chaos jednak nie brzmiał jak dobry plan do poradzenia sobie z Kieranem. Tylko wciąż tak trudno jej było uwierzyć w tę dłoń muskającą jej policzek, w ten niepokój dobijający się do niej jak te ciężkie pięści, które przed chwilą powalczyły z drzwiami. – Nic mi nie jest – odpowiedziała w końcu, poszukując jego oczu, jakby miały jej dać odpowiedzi na niezadane pytania. Dalej się o nią martwił. Tylko nie wiedziała, czy bardziej ją to zdenerwowało czy może jednak czuła dziwną satysfakcję. Gnał do niej, obraz tego nieładu wydał jej się tak oczywisty. – Ale może powinnam pomyśleć o załatwieniu ci kluczy, skoro i tak nie potrzebujesz mojego zaproszenia – oznajmiła beztrosko. Pewnie poradziłby sobie z byle zaklęciem chroniącym jej liche domostwo. To jasne, szukał go cały kraj. Musiał być jednym z tych cwanych buntowników. I wciąż go nie złapali. Właśnie. Był jakiś inny. Twarz ozdobiły nowe ślady wojny. Ich obecność zdawała się docierać do niej powoli. Prześlizgnęła się po tej sylwetce, która tak okrutnie przyciągała i natychmiast odpychała ją od siebie. Reprezentował ją głos wytargany z piekieł, po policzku ciągnęły się bolesne pręgi. Groza objęła go swoimi ramionami, ale Filipa spróbowała jej przeszkodzić. Nieupilnowana dłoń prawie natychmiast dotarła do szyi, a za nią powędrowało spojrzenie, które chciało go ukoić. Najpierw ukoić, a potem rozdrapać. Co mu się stało? – Ty najwyraźniej radzisz sobie gorzej ode mnie – zauważyła, unosząc lekko brew. Wcale nie podobało jej się, że tak było, wcale nie poczuła spodziewanego zadowolenia. Poczuła jednak znów to irytujące uczucie, które nie pozwalało jej go tak po prostu wyrzucić za drzwi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jeszcze chwila i padłby pozbawiony wszystkich sił.
Tylko dlaczego od samego początku wiedziała, że on wróci?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Targał nim niepokój dobrze już znany, lecz w tym przypadku zaskakujący, a nawet niedorzeczny. Pędził do niej, do osoby skłonnej wykpić go za wszystko i wyśmiać za nic, gotowej dotknąć go w sposób drażniący, nieodpowiedni. Nie rozumiał sam siebie, wiedział tylko, że nie chce pewnego dnia usłyszeć, że kolejna istotna dla niego osoba zaginęła bez śladu. Od nowa trzymać się kurczowo jedynie nadziei na jej powrót i przez to trwać w bolesnym zawieszeniu pomiędzy coraz bardziej blaknącą mrzonką a ponurą rzeczywistością. Wyruszył bez pomyślunku, aby ją znaleźć, póki istniał jeszcze na to cień szansy, choć pierwotnie nieświadomy niczego stracił już kilka cennych dni, gdy liczyła się każda minuta. Zwłoka czyniła go rozdrażnionym, wyjątkowo rozchwianym, bo w krótkim czasie przeżywał ten sam dramat po raz drugi. I choć jego męczarnie za pierwszym razem skończyły się wraz z powrotem Jackie, to jednak tym razem był nastrojony znacznie pesymistyczniej. Nim ją ujrzał, był gotów wyruszyć nawet do Tower bez dokładnego planu odbicia jej z celi, co było kolejnym potwierdzeniem tego, że była dla niego ważna. Dziwnie było odnajdować ją w kategorii osób mu bliskich. Zaczął się o nią troszczyć, choć to nie miało żadnego sensu i właśnie to z perspektywy Kierana stanowiło największy problem ich znajomości. Sama chciała dalej trwać w swoim domu, za który przed laty uznała port i jego okolice, on zaś nie potrafił wymusić na niej zmiany zdania. Po co w ogóle próbował? Jego życiowym celem była walka, właśnie po to się narodził, prowadzony przez nazwisko, za którym stały wieki tradycji. Cóż więc mogła dla niego znaczyć zbyt uparta i zuchwała barmanka Parszywego Pasażera? Dlaczego coś znaczyła?
Zobaczył ją. Bosą, ubraną w sukienkę, uzbrojoną tylko w różdżkę, której jednak nie uniosła w obronnym geście. Na jej twarzy dostrzegł strach, który płynnie przeszedł w zdumienie, gdy dotarło do niej, kto wtargnął do jej mieszkania. Znów naruszył granice jej prywatności i czynił to w dobrej wierze, ale to nie zmieniało faktu, że był intruzem. Pomimo świadomości tego niewygodnego faktu i tak się zbliżył, wciąż niepewny jej realności. Była cała, potwierdziła to wyraźnie, a jednak niebieskie spojrzenie znów omiotło jej twarz, szyję, ramiona w celu sprawdzenia prawdziwości przekazu. Zero otarć, zadrapań, siniaków. O jej pełnym zdrowiu upewniły go kolejne słowa, które wypadły z jej ust i jak zwykle były prowokacją. Nie miał możliwości bronić się przed tym jawnym przytykiem, ale przede wszystkim nie poczuł złości, kiedy wciąż wypełniała go ulga po zastaniu jej w tym właśnie miejscu, gdzie była względnie bezpieczna. Przynajmniej odrobinę bezpieczniejsza niż na ulicy, gdzie każdy mógł rzucić zaklęcie bez ostrzeżenia i zawahania.
Otulił dłonią jej drugi policzek, nie potrafiąc zrozumieć skąd bierze się ta potrzeba dotyku i dlaczego chciał, aby patrzyła mu prosto w oczy. To go uspokajało, bycie przy niej tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Nie założył jednak, że ona również zdecyduje się ku niemu sięgnąć, palcami przesunąć po okaleczonej blisko trzy tygodnie temu szyi. Czy w jej spuszczonym na ranę wzroku rzeczywiście przemknęła troska? Postawiła go w roli ofiary i nie spodobało mu się to, że mogła uznać, iż pozwolił by ktokolwiek mógł zadać mu w trakcie walki taką ranę. W przeciwieństwie do niej umiał się bronić, nie było powodu, aby wątpić w jego umiejętności w defensywie szlifowane przez ponad cztery dekady. Już otwierał usta, by wyprowadzić ją z tego ogromnego błędu, jednak szybko przypomniał sobie, że nic nie może jej powiedzieć o tym, jakiego wyboru dokonał i co musiał w imię tego wyboru uczynić. Tak wiele zła wyrządził swojej rodzinie i choć były to w głównej mierze tylko rojenia jego umysłu poddawanego próbie, to jednak na barkach wciąż dźwigał ciężar tego cierpienia. I zastanawiał się mimowolnie czy jego obecność tutaj nie przyniesie komuś bólu. A jeśli jednak ktoś go po drodze przyuważył i ruszył niepostrzeżenie za nim? Ze sobą samym musiał być szczery, nie spoglądał za siebie zbyt często z powodu tego całego rozgorączkowania wywołanego brutalnymi scenariuszami tego, co mogło stać się z osobami aresztowanymi przez służby pod koniec czerwca.
Milcząco zabrał jedną z dłoni od jej twarzy, o wiele już spokojniejszy, wciąż pełen ulgi i w jakiś sposób nawet szczęśliwy w tej jednej krótki chwili. Była w jednym kawałku i żyła, tylko co tego chciał nabrać całkowitej pewności. Ostrożnie chwycił jej nadgarstek, nie oddalając ciekawskich palców od swojego ciała. Nie oczekiwała od niego spowiedzi, ale była jedyną osobą, która zareagował na obecność nowych śladów po bolesnych ranach. Wszyscy inni, co również je odnosili w tej wojnie, przestali być tak bardzo przejęci, bądź zwyczajnie nie chcieli go drażnić, na nowo otwierać ran dociekliwymi pytaniami.
– Co z Parszywym? – spytał szeptem, tym razem pamiętając o tym, że wciąż musi uważać na to, z jaką siłą przemawia. Musiał jednak wiedzieć, czy wspomniany przez niego lokal pełni jeszcze swoją funkcję. Czy może właśnie tam wybierała się w tym stroju? Wcześniej jej dobór ubioru był ledwo zauważonym szczegółem, ale teraz czarna sukienka była w jego mniemaniu zdecydowanie za krótka. Instynktownie zacisnął palce na jej ramieniu nieco mocniej, nie chcąc jej wypuścić z portowego lokum zbyt szybko. Martwił się o nią, to już nie była sprawa dyskusyjna, lecz fakt. Jego spojrzenie od razu stało się cięższe, choć wstrzymał się ze sprecyzowaniem żądań.
Zobaczył ją. Bosą, ubraną w sukienkę, uzbrojoną tylko w różdżkę, której jednak nie uniosła w obronnym geście. Na jej twarzy dostrzegł strach, który płynnie przeszedł w zdumienie, gdy dotarło do niej, kto wtargnął do jej mieszkania. Znów naruszył granice jej prywatności i czynił to w dobrej wierze, ale to nie zmieniało faktu, że był intruzem. Pomimo świadomości tego niewygodnego faktu i tak się zbliżył, wciąż niepewny jej realności. Była cała, potwierdziła to wyraźnie, a jednak niebieskie spojrzenie znów omiotło jej twarz, szyję, ramiona w celu sprawdzenia prawdziwości przekazu. Zero otarć, zadrapań, siniaków. O jej pełnym zdrowiu upewniły go kolejne słowa, które wypadły z jej ust i jak zwykle były prowokacją. Nie miał możliwości bronić się przed tym jawnym przytykiem, ale przede wszystkim nie poczuł złości, kiedy wciąż wypełniała go ulga po zastaniu jej w tym właśnie miejscu, gdzie była względnie bezpieczna. Przynajmniej odrobinę bezpieczniejsza niż na ulicy, gdzie każdy mógł rzucić zaklęcie bez ostrzeżenia i zawahania.
Otulił dłonią jej drugi policzek, nie potrafiąc zrozumieć skąd bierze się ta potrzeba dotyku i dlaczego chciał, aby patrzyła mu prosto w oczy. To go uspokajało, bycie przy niej tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Nie założył jednak, że ona również zdecyduje się ku niemu sięgnąć, palcami przesunąć po okaleczonej blisko trzy tygodnie temu szyi. Czy w jej spuszczonym na ranę wzroku rzeczywiście przemknęła troska? Postawiła go w roli ofiary i nie spodobało mu się to, że mogła uznać, iż pozwolił by ktokolwiek mógł zadać mu w trakcie walki taką ranę. W przeciwieństwie do niej umiał się bronić, nie było powodu, aby wątpić w jego umiejętności w defensywie szlifowane przez ponad cztery dekady. Już otwierał usta, by wyprowadzić ją z tego ogromnego błędu, jednak szybko przypomniał sobie, że nic nie może jej powiedzieć o tym, jakiego wyboru dokonał i co musiał w imię tego wyboru uczynić. Tak wiele zła wyrządził swojej rodzinie i choć były to w głównej mierze tylko rojenia jego umysłu poddawanego próbie, to jednak na barkach wciąż dźwigał ciężar tego cierpienia. I zastanawiał się mimowolnie czy jego obecność tutaj nie przyniesie komuś bólu. A jeśli jednak ktoś go po drodze przyuważył i ruszył niepostrzeżenie za nim? Ze sobą samym musiał być szczery, nie spoglądał za siebie zbyt często z powodu tego całego rozgorączkowania wywołanego brutalnymi scenariuszami tego, co mogło stać się z osobami aresztowanymi przez służby pod koniec czerwca.
Milcząco zabrał jedną z dłoni od jej twarzy, o wiele już spokojniejszy, wciąż pełen ulgi i w jakiś sposób nawet szczęśliwy w tej jednej krótki chwili. Była w jednym kawałku i żyła, tylko co tego chciał nabrać całkowitej pewności. Ostrożnie chwycił jej nadgarstek, nie oddalając ciekawskich palców od swojego ciała. Nie oczekiwała od niego spowiedzi, ale była jedyną osobą, która zareagował na obecność nowych śladów po bolesnych ranach. Wszyscy inni, co również je odnosili w tej wojnie, przestali być tak bardzo przejęci, bądź zwyczajnie nie chcieli go drażnić, na nowo otwierać ran dociekliwymi pytaniami.
– Co z Parszywym? – spytał szeptem, tym razem pamiętając o tym, że wciąż musi uważać na to, z jaką siłą przemawia. Musiał jednak wiedzieć, czy wspomniany przez niego lokal pełni jeszcze swoją funkcję. Czy może właśnie tam wybierała się w tym stroju? Wcześniej jej dobór ubioru był ledwo zauważonym szczegółem, ale teraz czarna sukienka była w jego mniemaniu zdecydowanie za krótka. Instynktownie zacisnął palce na jej ramieniu nieco mocniej, nie chcąc jej wypuścić z portowego lokum zbyt szybko. Martwił się o nią, to już nie była sprawa dyskusyjna, lecz fakt. Jego spojrzenie od razu stało się cięższe, choć wstrzymał się ze sprecyzowaniem żądań.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Mylił się. Uzbrojona była w coś więcej niż różdżkę. Coś, czego nie doceniał i coś, co mogło go tu przygnać. Mogło zgubić. Trwała w dość pewnym przekonaniu: nie doceniał jej. Lekceważył charakter, lekceważył siłę i dowodził tego za każdym pieprzonym razem, kiedy tylko przed nią stawał. Zawsze w towarzystwie gromów, zawsze patrzący z góry, rozgniewany, a wewnątrz dziwnie prosty. Nie znosiła tego uczucia bycia tak małą, bycia łatwą do zadeptania, więc podskakiwała jak najwyżej, ale wciąż nie odpuszczał. Składane ostatnim razem obietnice przygasły wraz z tym wtargnięciem. Spotkanie oznaczało kłótnie. Podobały jej się te iskry, przyjmowała jego złość, z chęcią pociągała za kolejne sznurki, czekając tylko na ostateczny wybuch. Tylko że ostatnim razem czuła się źle, zbrukana i zwyczajnie smutna. Portowa ulica z pogardą spoglądała jej w oczy, kiedy zostawił ją samą. Dziwnym trafem pamiętała wszystko, spojrzenia, które ją nudziły, słowa, które ją irytowały i kroki, których echo upierdliwie odbijało się w jej uszach. Mimo tego wszystkiego czuła pewność, niesamowitą, potworną pewność zbudowaną z jego powrotów, tak po prostu. Wygodnie nazywała sobie rzeczywistość, wykorzystując stare metody, modelowała wątpliwości, lepiła teorie z tajemnic i tajemnice z teorii. Nie wiedział, co się z nią po tym wszystkim stało, dokąd uciekła, o czym myślała, jak wiele nocy poświeciła na te bezsensowne rozważania. A wszystkie wciąż prowadziły donikąd. Tylko jedno się sprawdzało, tylko jedną miała pewność. Stał naprzeciw niej, żywy, oddychający, wykończony przez podmuchy wojny. I wcale nie chciała go stąd wyrzucić.
Tylko że milczał, badając palcami upudrowane policzki, jakby chciał ocenić, czy jest prawdziwa. O tak, mimo rozpasanej po porcie policji, mimo walających się po chodnikach trupów ona była nienaruszona. Sprawdzał to. Zastanawiała się, jak bardzo nie dawało mu to spokoju i co tak naprawdę próbował zweryfikować. Dotąd się cofał, to wciąż ona robiła krok w przód, wiedząc dobrze, że Kieran jej na to nie pozwoli. Coś się zmieniało. Intensywniej odczuwała jego obecność i jego brak. Przewijające się przez ostatnie tygodnie wspomnienia o aurorach szlajających się gdzieś po podziemiach wzburzały uporządkowanymi myślami. Walczyła z uczuciem niemożliwym do pojęcia, trudnym, piekielnie irytującym. Zmieniała otoczenie, rozpraszała myśli i wydawało się, że jest na dobrej drodze. Ale to wszystko na nic. Bo kiedy tu stanął, znów ogarnęła ją dziwna nerwowość, do której nie przyznałaby się za nic w świecie.
Pięty uniosły się powoli. Poczuł to badawcze spojrzenie, ślizgało się po nim, kiedy szukał na drobnym ciele, śladów krzywdy. Nie mógł ich tam znaleźć. Za to ona widziała wiele i śmiało docierała do ran, których najwyraźniej nie próbował nawet ukryć. Przerażały ją nowe linie bólu. Sunęła palcami wokół nich, zastanawiając się, czy pod ubraniem chował ich jeszcze więcej. Chciał bronić jej ran, ale nie potrafił okiełznać swoich. Odpierał milczeniem zaczepki, nie pozwolił sobie na żadną morderczą historię. Ścisnęła usta niezadowolona. Więc po co tu był? Czego chciał? Oczekiwał sprawozdania w zamian za nic? Nie wolno jej było pytać? Nie wolno jej było wiedzieć? Wzięła głęboki wdech i oderwała od niego wyraźnie niezaspokojone oczy. Te jednak zaraz znów do niego wróciły, wyłapując dużą dłoń na swojej własnej.
– Przychodzisz z opowieścią o wiele ciekawszą od mojej – zauważyła, opuszczając powoli dłoń, którą trzymał. – Ale żadna z nich nie jest dla mnie. No jasne – mruknęła rozdrażniona. Czuła, że chciałaby na nie zasługiwać, tak po prostu zasługiwać. Poznać go bardziej, niż jej się wydawało, że zna. Interesował się Parszywym? Oczywiście. O nalocie na lokal plotkował już pewnie cały Londyn. – A co z twoim głosem? Czy teraz odpowiadać mi możesz tylko tym grzecznym szeptem? – podpytała zaczepnie, a na jej ustach przez moment zabłysł uśmiech. – Podoba mi się to. Więc mogę krzyczeć, a ty będziesz tak spokojny. Jak nigdy, Kieranie – kontynuowała, pociągając go lekko za dłoń do salonu. – Skoro już przyszedłeś, nie będziemy stali na korytarzu. Parszywego nie da się podporządkować, Parszywy będzie stał zawsze. Do ostatniego marynarza. Tylko czy naprawdę właśnie o tym chciałbyś posłuchać? – zapytała pokazowo zasmucona takim obrotem spraw. – Jak ci się podoba moja sukienka? – zapytała, dalej idąc tyłem i prowadząc go za sobą. Oczywiście, że ją zauważył. Po to właśnie była. Nie dla niego, ale może mogła...
Palce obejmujące jego dłoń poruszyły się lekko, zupełnie mimowolnie obdarowując go czułym muśnięciem. Tak łatwo właśnie wpadała w pułapki, które dobrze znała, które sama tworzyła. Przy nim nie potrafiła po prostu przestać. Zamknąć buzi i porzucić czarującego uśmiechu. Ten jednak bardzo szybko mógł przemienić się w złośliwy grymas. Potrafił ją zagotować. Może nawet wychodziło mu to zbyt dobrze. Teraz jednak obiecała sobie nie tracić kontroli. Czyżby?
Pozwoliła mu usiąść, pozwoliła znów tu być, chociaż to wtargnięcie wcale na to nie zasługiwało. Powinna za kilka minut wyjść. Powinna założyć pończochy i poszukać butów, ale chwilowo wcale o tym nie myślała. Pod płaszczem spokoju chowała ogromne niepokoje i rozpędzone serce, które nie chciało zwolnić. Jeszcze nie musiał puszczać tej dłoni.
Tylko że milczał, badając palcami upudrowane policzki, jakby chciał ocenić, czy jest prawdziwa. O tak, mimo rozpasanej po porcie policji, mimo walających się po chodnikach trupów ona była nienaruszona. Sprawdzał to. Zastanawiała się, jak bardzo nie dawało mu to spokoju i co tak naprawdę próbował zweryfikować. Dotąd się cofał, to wciąż ona robiła krok w przód, wiedząc dobrze, że Kieran jej na to nie pozwoli. Coś się zmieniało. Intensywniej odczuwała jego obecność i jego brak. Przewijające się przez ostatnie tygodnie wspomnienia o aurorach szlajających się gdzieś po podziemiach wzburzały uporządkowanymi myślami. Walczyła z uczuciem niemożliwym do pojęcia, trudnym, piekielnie irytującym. Zmieniała otoczenie, rozpraszała myśli i wydawało się, że jest na dobrej drodze. Ale to wszystko na nic. Bo kiedy tu stanął, znów ogarnęła ją dziwna nerwowość, do której nie przyznałaby się za nic w świecie.
Pięty uniosły się powoli. Poczuł to badawcze spojrzenie, ślizgało się po nim, kiedy szukał na drobnym ciele, śladów krzywdy. Nie mógł ich tam znaleźć. Za to ona widziała wiele i śmiało docierała do ran, których najwyraźniej nie próbował nawet ukryć. Przerażały ją nowe linie bólu. Sunęła palcami wokół nich, zastanawiając się, czy pod ubraniem chował ich jeszcze więcej. Chciał bronić jej ran, ale nie potrafił okiełznać swoich. Odpierał milczeniem zaczepki, nie pozwolił sobie na żadną morderczą historię. Ścisnęła usta niezadowolona. Więc po co tu był? Czego chciał? Oczekiwał sprawozdania w zamian za nic? Nie wolno jej było pytać? Nie wolno jej było wiedzieć? Wzięła głęboki wdech i oderwała od niego wyraźnie niezaspokojone oczy. Te jednak zaraz znów do niego wróciły, wyłapując dużą dłoń na swojej własnej.
– Przychodzisz z opowieścią o wiele ciekawszą od mojej – zauważyła, opuszczając powoli dłoń, którą trzymał. – Ale żadna z nich nie jest dla mnie. No jasne – mruknęła rozdrażniona. Czuła, że chciałaby na nie zasługiwać, tak po prostu zasługiwać. Poznać go bardziej, niż jej się wydawało, że zna. Interesował się Parszywym? Oczywiście. O nalocie na lokal plotkował już pewnie cały Londyn. – A co z twoim głosem? Czy teraz odpowiadać mi możesz tylko tym grzecznym szeptem? – podpytała zaczepnie, a na jej ustach przez moment zabłysł uśmiech. – Podoba mi się to. Więc mogę krzyczeć, a ty będziesz tak spokojny. Jak nigdy, Kieranie – kontynuowała, pociągając go lekko za dłoń do salonu. – Skoro już przyszedłeś, nie będziemy stali na korytarzu. Parszywego nie da się podporządkować, Parszywy będzie stał zawsze. Do ostatniego marynarza. Tylko czy naprawdę właśnie o tym chciałbyś posłuchać? – zapytała pokazowo zasmucona takim obrotem spraw. – Jak ci się podoba moja sukienka? – zapytała, dalej idąc tyłem i prowadząc go za sobą. Oczywiście, że ją zauważył. Po to właśnie była. Nie dla niego, ale może mogła...
Palce obejmujące jego dłoń poruszyły się lekko, zupełnie mimowolnie obdarowując go czułym muśnięciem. Tak łatwo właśnie wpadała w pułapki, które dobrze znała, które sama tworzyła. Przy nim nie potrafiła po prostu przestać. Zamknąć buzi i porzucić czarującego uśmiechu. Ten jednak bardzo szybko mógł przemienić się w złośliwy grymas. Potrafił ją zagotować. Może nawet wychodziło mu to zbyt dobrze. Teraz jednak obiecała sobie nie tracić kontroli. Czyżby?
Pozwoliła mu usiąść, pozwoliła znów tu być, chociaż to wtargnięcie wcale na to nie zasługiwało. Powinna za kilka minut wyjść. Powinna założyć pończochy i poszukać butów, ale chwilowo wcale o tym nie myślała. Pod płaszczem spokoju chowała ogromne niepokoje i rozpędzone serce, które nie chciało zwolnić. Jeszcze nie musiał puszczać tej dłoni.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Męska dłoń opadła leniwie wraz z tą smuklejszą, niezdolna jeszcze wypuścić kobiecego nadgarstka z uścisku, który starał się zachować w sobie choć odrobinę delikatności. Z początku nie rozumiał słów kierowanych w jego stronę. Rzeczywiście za jego bliznami kryła się jakaś opowieść, lecz nie miał prawa zdradzić jej komukolwiek, nawet jeśli pewne zawarte w niej sceny prześladowały go jako koszmary. Gdy mroczne wizje wyrywały go ze snu, jego mięśnie jeszcze przez dłuższy moment napisały się z boleści zadawanej już tylko przez umysł. Trudno mu było na nowo zaznajomić się ze strachem tak przemożnym, ale stopniowo zaczynał go okiełznywać. Jednak nie nad wszystkim mógł panować, to było cholernie niepokojące i jeszcze bardziej drażniące.
Jak zwykle zamierzała stawiać opór, choć tym razem niczego od niej nie żądał, krzykiem nie próbował wymusić posłuszeństwa, nie wypowiedział żadnej odezwy do jej zdrowego rozsądku. Tym razem była urażona jego milczącą postawą, wysuwając z tego powodu śmieszny zarzut. Najwidoczniej musiała znaleźć jakikolwiek pretekst do ataku i tym samym raz za razem udowadniać, że nie da się nikomu podporządkować. Potem płynnie przeszła do kpiny, śmiało eksponując jego słabość, w jej piwnych oczach łatwo można było dostrzec ekscytację. Była panią sytuacji, kiedy on zmuszony był zachować ciszę. Żadnym sposobem nie dotrze do niej lichym szeptem, a nie zamierzał z powodu zgubnej złości przedłużać swoje rekonwalescencji. Mógł zareagować gestem, siłą zmusić do czegokolwiek, jednak uciekanie się do przemocy było odrażające. Chciał tylko upewnić się, że jest cała, a po zyskaniu tej pewności spróbował dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia w porcie. Był ciekaw jak sobie poradziła, co uratowało ją przed aresztowaniem. Kolejny raz motywy stojące za jego zachowaniem nie zostały zrozumiane i tym razem nie miał fizycznej możliwości naprostować sytuacji. Dał się wciągnąć w głąb mieszkania, mając nadzieję, że tego typu pokorność z jego strony pozwoli im nawiązać zalążek kompromisu. Liczył na zbyt wiele; ponownie nie docenił charakteru Philippy.
Sukienka. Co właściwie sukienka miała wspólnego z tym o co pytał? Dlaczego w jednej chwili urosła do rangi rzeczy równie istotnych, co nalot policyjnych funkcjonariuszy na Parszywego Pasażera, kiedy nie powinna mieć żadnego znaczenia? Wcale mu się nie podobała, była zbyt odważna, aby pokazywać się w niej gdziekolwiek i komukolwiek w tych niespokojnych czasach. Taki strój dodawał młodemu, kobiecemu ciału wiele witalności, mogąc doprowadzić tym do zguby, jeśli przyciągnie wzrok jakiegoś lubieżnika. Dla niego to wydawało się oczywiste, ale Moss nie wydawała się w ogóle brać takiej opcji pod uwagę. Szykowała się do dobrej zabawy, świadczył o tym także makijaż, róż pokrywający jej policzki, zabarwione szminką usta. Po co tak się stroiła? Dla kogo?
Ruch jej palców też nie powinien być istotny, zbyt delikatny, nieznaczny, a jednak poczuł go nad wyraz dokładnie. Znów poczuł się zbity z tropu, podobnie jak tamtej nocy, kiedy nie wiedział czego chce. Upewnił się, że jest w jednym kawałku, powinien więc wyjść, ale po jej ubiorze i podejściu już widział jak pcha się w następne kłopoty. Czy naprawdę nie miała ich dość? Przesunął dłonią tak, aby palce zacisnąć wokół jej nadgarstka i unieść go w formie ostrzeżenia. W jego obecności zawsze posuwała się do prowokacji, których nie rozumiał, a przynajmniej od dawna tkwił w tym dziwnym przeświadczeniu.
– Zostajesz tu – w jego wykonaniu nawet szept mógł zabrzmieć jak cholerny rozkaz, bo właśnie tym były te słowa. Choć nie znał jej dokładnych planów na ten wieczór, nie zamierzał pozwolić jej popełnić jakiejś głupoty. Jeszcze złapał ją drugą ręką za ramię, aby umocnić swoje żądanie. Sam nakaz był ogromnym błędem z jego strony, wiedział o tym, ale nie znał innej metody na to, jak należy radzić sobie w podobnych sytuacjach. Zwyczajnie nie rozumiała, że to nie on jest jej wrogiem. W ten swój pokraczny sposób chciał zapewnić jej minimum bezpieczeństwa w pogrążonej w chaosie stolicy, której uparcie nie chciała porzucić za sobą.
Jak zwykle zamierzała stawiać opór, choć tym razem niczego od niej nie żądał, krzykiem nie próbował wymusić posłuszeństwa, nie wypowiedział żadnej odezwy do jej zdrowego rozsądku. Tym razem była urażona jego milczącą postawą, wysuwając z tego powodu śmieszny zarzut. Najwidoczniej musiała znaleźć jakikolwiek pretekst do ataku i tym samym raz za razem udowadniać, że nie da się nikomu podporządkować. Potem płynnie przeszła do kpiny, śmiało eksponując jego słabość, w jej piwnych oczach łatwo można było dostrzec ekscytację. Była panią sytuacji, kiedy on zmuszony był zachować ciszę. Żadnym sposobem nie dotrze do niej lichym szeptem, a nie zamierzał z powodu zgubnej złości przedłużać swoje rekonwalescencji. Mógł zareagować gestem, siłą zmusić do czegokolwiek, jednak uciekanie się do przemocy było odrażające. Chciał tylko upewnić się, że jest cała, a po zyskaniu tej pewności spróbował dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia w porcie. Był ciekaw jak sobie poradziła, co uratowało ją przed aresztowaniem. Kolejny raz motywy stojące za jego zachowaniem nie zostały zrozumiane i tym razem nie miał fizycznej możliwości naprostować sytuacji. Dał się wciągnąć w głąb mieszkania, mając nadzieję, że tego typu pokorność z jego strony pozwoli im nawiązać zalążek kompromisu. Liczył na zbyt wiele; ponownie nie docenił charakteru Philippy.
Sukienka. Co właściwie sukienka miała wspólnego z tym o co pytał? Dlaczego w jednej chwili urosła do rangi rzeczy równie istotnych, co nalot policyjnych funkcjonariuszy na Parszywego Pasażera, kiedy nie powinna mieć żadnego znaczenia? Wcale mu się nie podobała, była zbyt odważna, aby pokazywać się w niej gdziekolwiek i komukolwiek w tych niespokojnych czasach. Taki strój dodawał młodemu, kobiecemu ciału wiele witalności, mogąc doprowadzić tym do zguby, jeśli przyciągnie wzrok jakiegoś lubieżnika. Dla niego to wydawało się oczywiste, ale Moss nie wydawała się w ogóle brać takiej opcji pod uwagę. Szykowała się do dobrej zabawy, świadczył o tym także makijaż, róż pokrywający jej policzki, zabarwione szminką usta. Po co tak się stroiła? Dla kogo?
Ruch jej palców też nie powinien być istotny, zbyt delikatny, nieznaczny, a jednak poczuł go nad wyraz dokładnie. Znów poczuł się zbity z tropu, podobnie jak tamtej nocy, kiedy nie wiedział czego chce. Upewnił się, że jest w jednym kawałku, powinien więc wyjść, ale po jej ubiorze i podejściu już widział jak pcha się w następne kłopoty. Czy naprawdę nie miała ich dość? Przesunął dłonią tak, aby palce zacisnąć wokół jej nadgarstka i unieść go w formie ostrzeżenia. W jego obecności zawsze posuwała się do prowokacji, których nie rozumiał, a przynajmniej od dawna tkwił w tym dziwnym przeświadczeniu.
– Zostajesz tu – w jego wykonaniu nawet szept mógł zabrzmieć jak cholerny rozkaz, bo właśnie tym były te słowa. Choć nie znał jej dokładnych planów na ten wieczór, nie zamierzał pozwolić jej popełnić jakiejś głupoty. Jeszcze złapał ją drugą ręką za ramię, aby umocnić swoje żądanie. Sam nakaz był ogromnym błędem z jego strony, wiedział o tym, ale nie znał innej metody na to, jak należy radzić sobie w podobnych sytuacjach. Zwyczajnie nie rozumiała, że to nie on jest jej wrogiem. W ten swój pokraczny sposób chciał zapewnić jej minimum bezpieczeństwa w pogrążonej w chaosie stolicy, której uparcie nie chciała porzucić za sobą.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sytuacja wydawała się dziwnie znajoma. Kieran przychodzący bez zapowiedzi, przysłonięty tajemnicą, ryzykujący. I Philippa chętna zagrać z nim w grę, na którą przecież miał ochotę, a do której nie potrafił się przyznać. Ona również nie potrafiła, niewiele różniła się od niego. Nie potrafiła nazwać pragnień, naświetlić przyciemnionych, uwierający myśli i odważyć się spojrzeć na nie tak naprawdę, bez spychania niewygodnych faktów na marginesy duszy. Lądowały w miejscu gorszym niż portowe ścieki, a przecież wcale na to nie zasługiwały. A może się myliła? Znów tu przyłaził, znów nie wiedział, czego tak naprawdę chciał. Opiekował się nią tak przyjemnie, niby nie to było jego intencją, a jednak brakowało mu argumentów przeczących idei tego troskliwego aurora. A ona to lubiła. Lubiła. Nie znosiła litanii nudnych, krzykliwych rozkazów, ale i je lubiła, dobrze wiedząc, że potrafi go porządnie rozdrażnić, że umie się bronić przed aurą szorstkiego bojownika. Teraz patrzyła mu w oczy, głęboko, odważnie, przygryzała usta, nie mogąc się wręcz doczekać, co takiego jej powie. Lub czego nie powie, bo stan pokaleczonego ciała utrudniał mu głośne protesty. Przez chwile kontrolowała sytuację, ale nawet w osłabieniu nie chciał się poddać. Nie puszczał jej, obejmował mocno, szczelnie, próbował wciąż panować. Spodziewała się bezgłośnej odpowiedzi, wyczekiwała, zastanawiając się uparcie, czy to już ta pora, w której wychodzi, czy może jednak uda jej się go zatrzymać na dłużej. Ostatnim razem też został, układając ciało obok, na tym samym łóżku, dłoń w dłoń. Zwykle nie zastanawiała się dłużej nad tym, co działo się z nią za każdym razem, kiedy znajdował się w pobliżu. Działała nagle, natychmiast, wiedziona niezrozumiałymi prądami. Dopiero po jego zniknięciach przełykała ogromne porcje irytacji. Czasami była też smutna. To był bardzo mocno zakamuflowany smutek, którego nie umiała pojąć. Emocje formowały się w absurdalny wir, a ten utrudniał jej codzienne potyczki w portowym światku. Chciała odkryć powody, zgłębić go, dowiedzieć się, czym był, dlaczego nie mogła przestać go do siebie przyciągać. Tak, to właśnie robiła. Świadomie, choć niekoniecznie znając intencje własnej duszy. Potrzebowała tego tak po prostu. Jego?
Łokieć wbiła w oparcie sofy, podarła głowę na dłoni i spoglądała na niego, siedząc obok, spodziewając się kolejnego aktu w niesłychanym spektaklu. Ignorowała kwikanie niuchaczy, które najpewniej domagały się uwagi nowego gościa. Albo jego portfela. Teraz jednak Moss nie miała czasu się nimi zająć. Zajmowała się Kieranem. Siedziała blisko, podciągnęła nogi na sofę, rejestrowała dotyk na swoim ramieniu. Zadowolona i jednocześnie nieco rozproszona, może przelękniona odkrywanymi powoli pragnieniami.
Bo co?!
Miała ochotę zakpić, śmiejąc mu się prosto w twarz. Nie podobało mu się wyjście. Nie pochwalał imprezowania, tańców, flirtów i niewiadomych nocnych tułaczek. Sam już nie mógł, więc jej zamierzał odmówić? Tak to działało? Przytłumiony rozkaz brzmiał śmiesznie, choć dalej był poleceniem, ewidentnym, żałosnym protestem wobec obietnicy przyjemnej nocy. – Próbujesz mnie chronić czy zniewolić? – zapytała więc, lekko marszcząc czoło. Wyswobodziła dłoń i poprowadziła ją do swojej sukienki, która podwijała się za bardzo. Tej rozczarowanej sukienki, która nie zasłużyła na żadne miłe słówko. Jaka szkoda. Gdyby faceci w klubach mieli takie bajery jak Kieran, to nie byłoby trzeba jej pilnować. Nie wysunęłaby nosa z nory w dokach. – To się robi delikatniej – pouczyła go, nakrywając wkrótce palcami ściskającą jej ramię dłoń. Popchnęła ją do góry, zupełnie jakby próbowała go uczyć dotyku, czułości innej od bezradnych prób zakleszczania w sile swoich ramion. Patrzyła mu w oczy, podejmując trud przełamania zbyt sztywnych ram. Prowadziła znów dłoń, aż palce aurora wkradły się kawałek, ledwie odrobinę pod materiał rękawa sukienki. Potrafił być czuły? Potrafił zrzucić chłodną maskę? Potrafił przestać wydawać polecenia? Potrafił się im poddać? Potrafił jej zaufać? Pytania lawinowo do niej docierały, zaczęły nawet irytować, ale starała się nie wychodzić z roli, nie złamać. Nie zadrżeć za bardzo. I tak, nie zdawał sobie z tego sprawy, ale czuła się cholernie bezpiecznie. Z nim, ale nie z samą sobą.
Łokieć wbiła w oparcie sofy, podarła głowę na dłoni i spoglądała na niego, siedząc obok, spodziewając się kolejnego aktu w niesłychanym spektaklu. Ignorowała kwikanie niuchaczy, które najpewniej domagały się uwagi nowego gościa. Albo jego portfela. Teraz jednak Moss nie miała czasu się nimi zająć. Zajmowała się Kieranem. Siedziała blisko, podciągnęła nogi na sofę, rejestrowała dotyk na swoim ramieniu. Zadowolona i jednocześnie nieco rozproszona, może przelękniona odkrywanymi powoli pragnieniami.
Bo co?!
Miała ochotę zakpić, śmiejąc mu się prosto w twarz. Nie podobało mu się wyjście. Nie pochwalał imprezowania, tańców, flirtów i niewiadomych nocnych tułaczek. Sam już nie mógł, więc jej zamierzał odmówić? Tak to działało? Przytłumiony rozkaz brzmiał śmiesznie, choć dalej był poleceniem, ewidentnym, żałosnym protestem wobec obietnicy przyjemnej nocy. – Próbujesz mnie chronić czy zniewolić? – zapytała więc, lekko marszcząc czoło. Wyswobodziła dłoń i poprowadziła ją do swojej sukienki, która podwijała się za bardzo. Tej rozczarowanej sukienki, która nie zasłużyła na żadne miłe słówko. Jaka szkoda. Gdyby faceci w klubach mieli takie bajery jak Kieran, to nie byłoby trzeba jej pilnować. Nie wysunęłaby nosa z nory w dokach. – To się robi delikatniej – pouczyła go, nakrywając wkrótce palcami ściskającą jej ramię dłoń. Popchnęła ją do góry, zupełnie jakby próbowała go uczyć dotyku, czułości innej od bezradnych prób zakleszczania w sile swoich ramion. Patrzyła mu w oczy, podejmując trud przełamania zbyt sztywnych ram. Prowadziła znów dłoń, aż palce aurora wkradły się kawałek, ledwie odrobinę pod materiał rękawa sukienki. Potrafił być czuły? Potrafił zrzucić chłodną maskę? Potrafił przestać wydawać polecenia? Potrafił się im poddać? Potrafił jej zaufać? Pytania lawinowo do niej docierały, zaczęły nawet irytować, ale starała się nie wychodzić z roli, nie złamać. Nie zadrżeć za bardzo. I tak, nie zdawał sobie z tego sprawy, ale czuła się cholernie bezpiecznie. Z nim, ale nie z samą sobą.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie miał w sobie wyrozumiałości dla ludzi, którzy raz za razem powtarzali te same błędy, jednak w obecnej chwili sam tkwił w niedorzecznej pętli, której nie potrafił przerwać. Ponownie przybył do tej zaniedbanej kamienicy, bez zaproszenia przekroczył próg skromnego mieszkania i pozostał na dłużej niż na jedną chwilę zlepioną z kilku słów i spojrzeń. Wszystkie solidne postanowienia zostały rozmyte przez emocje. Miał tylko się upewnić, że jest bezpieczna, niczego innego przecież nie chciał. Jednak bezmyślnie jej dotknął, dłonie zbyt chętnie przylgnęły do smukłych ramion i wówczas poczuł jeszcze więcej. Ufnie ruszył za nią w głąb mieszkania i ostatecznie skończył w salonie na kanapie, choć wiedział, że jego obecność w tym miejscu była nie tylko niezrozumiała, co przede wszystkim zgubna dla obojga. Tylko mącił jej sposób, drażnił swoją osobą niezależnie od prezentowanej postawy, ona zaś naruszała stawiane przez niego granice, które nakreślił przed wieloma laty. Czyniła to zuchwale, bez śladu zażenowania czy najmniejszej refleksji, po prostu robiła to, co chciała. Zagrożeniem wcale nie była jej swawola, lecz brak pewności co do jej intencji. Trudniej było ją zrozumieć, gdy gubił się we własnych odczuciach. Jego w ogóle nie powinno tutaj być, ale ponownie utkwił przy niej. To nie było mądre posunięcie, ale odejście w ciszy też nie stanowiło rozwiązania.
Mogłaby odpuścić sobie wreszcie gierki. Wcale nie próbował robić jej na przekór, po prostu zależało mu na jej bezpieczeństwie. Być może jego władcze podejście było mocno nietrafione, czym tylko bardziej ją irytował. Dostrzegł bunt w jej oczach, buchające dwa płomienie o piwnym odcieniu. Kiedy już spodziewał się krzyku, ona stłumiła w sobie złość, w zamian posyłając mu trudne pytanie. Przez chwilę chciał jej odpowiedzieć, wypowiedzenie jednego słowa wystarczyłoby w zupełności, lecz ostatecznie nie wydusił z siebie niczego. Oczywistym wydawało się to, że chciał ją chronić, tylko i aż tyle, ale pod potrzebą zatrzymania jej w bezpiecznej przestrzeni kryło się coś jeszcze, niewygodna emocja. Zazdrość. Nikt nie powinien oglądać jej w tej sukience, łapczywym wzrokiem pożerać jej ciała. To nigdy wcześniej mu nie przeszkadzało, był świadom tego, że jako barmanka stanowi obiekt pożądania dla wielu marynarzy, to nawet stanowiło część jej pracy. Ale tym razem było inaczej, ubiorem zdawała się dopraszać o atencję i to go uwierało. Chwycił ją, nie widział innego sposobu, aby ją powstrzymać.
Upomniała się o delikatność, której natury już nawet nie pojmował. Naprawdę nie wiedział, o co go podejrzewała, ale zainicjowany przez niego fizyczny kontakt rzeczywiście mógł być mylący. Dlaczego do licha ciężkiego ją dotknął? Spróbował zastąpić mowę gestem. Tylko o to chodziło? Palce zaciśnięte wokół kobiecego nadgarstka puściły, potem to on poczuł smukłe palce na swojej drugiej dłoni, ale wcześniej zdołał zobaczyć jak poprawiają ułożenie czarnego materiału sukienki na udach. Moss tym razem nie prowokowała, przynajmniej nie w takiej odsłonie jak zwykła to robić. Kierowała ku niemu bardziej sugestię, dawała możliwość manewru i finalnie wybór pozostawiła jemu. Wszystko było w jego rękach, wręcz dosłownie, bo pozostawała blisko i czekała. Choć to ona pokierowała jego dłonią, z własnej woli poruszył kciukiem, by trącić wystający obojczyk. Pod palcami poczuł drgnięcie ciała, które uświadomiło mu, że w tej sytuacji nie ma żadnej perfidii, jaką zawsze z góry jej zarzucał, było za to dużo niepewności po obu stronach. Nareszcie spojrzał na nią inaczej – bez wiecznej podejrzliwości i jawnej nagany – spokojnie, wręcz łagodnie i z ledwo ukształtowanym pragnieniem. Jeszcze się wahał, rozdarty pomiędzy zdrowym rozsądkiem a potrzebą bliskości, co przypomniała o sobie raz jeszcze. Łatwo było zapomnieć o powinnościach, kiedy była obok. Tkwili w Londynie, w każdej chwili na ulicy mogła rozgorzeć walka, ale w tym salonie pozostawali odcięci od wojennej rzeczywistości.
Odrobinę mocniej naparł przez gładką skórę na twardą strukturę kości, gdy drugą dłoń ulokował na jej policzku, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Zapomniał o jej ostatnich słowach i tym samym wcale nie myślał o delikatności, gdy przysunął się do niej i jednocześnie przyciągnął ją do siebie, aby połączyć ich usta pocałunkiem. To nie było łatwe dla niego, zabrakło mu w tym wyczucia, ale to i tak cud, że przypomniał sobie jak można bliskość w taki sposób zainicjować. Czy od początku do tego właśnie zmierzał? Philippa tego sobie życzyła?
Jeden pocałunek, jedna chwila zapomnienia, mogli tyle ze sobą dzielić.
Mogłaby odpuścić sobie wreszcie gierki. Wcale nie próbował robić jej na przekór, po prostu zależało mu na jej bezpieczeństwie. Być może jego władcze podejście było mocno nietrafione, czym tylko bardziej ją irytował. Dostrzegł bunt w jej oczach, buchające dwa płomienie o piwnym odcieniu. Kiedy już spodziewał się krzyku, ona stłumiła w sobie złość, w zamian posyłając mu trudne pytanie. Przez chwilę chciał jej odpowiedzieć, wypowiedzenie jednego słowa wystarczyłoby w zupełności, lecz ostatecznie nie wydusił z siebie niczego. Oczywistym wydawało się to, że chciał ją chronić, tylko i aż tyle, ale pod potrzebą zatrzymania jej w bezpiecznej przestrzeni kryło się coś jeszcze, niewygodna emocja. Zazdrość. Nikt nie powinien oglądać jej w tej sukience, łapczywym wzrokiem pożerać jej ciała. To nigdy wcześniej mu nie przeszkadzało, był świadom tego, że jako barmanka stanowi obiekt pożądania dla wielu marynarzy, to nawet stanowiło część jej pracy. Ale tym razem było inaczej, ubiorem zdawała się dopraszać o atencję i to go uwierało. Chwycił ją, nie widział innego sposobu, aby ją powstrzymać.
Upomniała się o delikatność, której natury już nawet nie pojmował. Naprawdę nie wiedział, o co go podejrzewała, ale zainicjowany przez niego fizyczny kontakt rzeczywiście mógł być mylący. Dlaczego do licha ciężkiego ją dotknął? Spróbował zastąpić mowę gestem. Tylko o to chodziło? Palce zaciśnięte wokół kobiecego nadgarstka puściły, potem to on poczuł smukłe palce na swojej drugiej dłoni, ale wcześniej zdołał zobaczyć jak poprawiają ułożenie czarnego materiału sukienki na udach. Moss tym razem nie prowokowała, przynajmniej nie w takiej odsłonie jak zwykła to robić. Kierowała ku niemu bardziej sugestię, dawała możliwość manewru i finalnie wybór pozostawiła jemu. Wszystko było w jego rękach, wręcz dosłownie, bo pozostawała blisko i czekała. Choć to ona pokierowała jego dłonią, z własnej woli poruszył kciukiem, by trącić wystający obojczyk. Pod palcami poczuł drgnięcie ciała, które uświadomiło mu, że w tej sytuacji nie ma żadnej perfidii, jaką zawsze z góry jej zarzucał, było za to dużo niepewności po obu stronach. Nareszcie spojrzał na nią inaczej – bez wiecznej podejrzliwości i jawnej nagany – spokojnie, wręcz łagodnie i z ledwo ukształtowanym pragnieniem. Jeszcze się wahał, rozdarty pomiędzy zdrowym rozsądkiem a potrzebą bliskości, co przypomniała o sobie raz jeszcze. Łatwo było zapomnieć o powinnościach, kiedy była obok. Tkwili w Londynie, w każdej chwili na ulicy mogła rozgorzeć walka, ale w tym salonie pozostawali odcięci od wojennej rzeczywistości.
Odrobinę mocniej naparł przez gładką skórę na twardą strukturę kości, gdy drugą dłoń ulokował na jej policzku, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Zapomniał o jej ostatnich słowach i tym samym wcale nie myślał o delikatności, gdy przysunął się do niej i jednocześnie przyciągnął ją do siebie, aby połączyć ich usta pocałunkiem. To nie było łatwe dla niego, zabrakło mu w tym wyczucia, ale to i tak cud, że przypomniał sobie jak można bliskość w taki sposób zainicjować. Czy od początku do tego właśnie zmierzał? Philippa tego sobie życzyła?
Jeden pocałunek, jedna chwila zapomnienia, mogli tyle ze sobą dzielić.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Próbowała wskazać mu drogę. Na moment tylko rozebrać się z perfidii, ujawnić pragnienie, pozwolić zajrzeć głębiej, choć wcale na to nie zasługiwał. Nie traktował jej dobrze. Powarkiwaniami wymuszał posłuszeństwo, które nigdy mu się nie należało. To dawało jej do myślenia. Kieran z tym walczył, z niezrozumieniem, z niepojętym magnetyzmem. Kapryśny los nie oszczędzał starego aurora, podrzucając mu pod nos Philippę. Ta zaś korzystała w pełni, karmiąc się podrażnionymi nerwami, brakiem kontroli, bezradnością, do której nigdy nie powinien się przyznawać. Tak jej się to w nim podobało. Był nieustępliwy, twardy, głośny i burczący. Mogłaby wytknąć mu język, splunąć na tego pana i władcę. Zawsze, za każdym razem, kiedy się spotykali, próbował coś wyegzekwować. Nie idź tam, zostaw mnie, idź tam, zrób to, nie rób tamtego. W kółko podrzucał jej rozkazy, jakby była podległą mu aurorką, a nie przypadkową dziewczyną z portu, z którą nie miał pozornie nic wspólnego. Tylko że w którymś momencie pod lawiną pouczeń i nakazów pojawiło się coś więcej. Zaczęła je prowokować już świadomie, zaczęła testować go, nie szczędząc kobiecych technik, doprowadzając go do szewskiej pasji, tym samym nieuchronnie rozgrzewając i w sobie uczucie, które nigdy nie powinno się jej przydarzyć. Wzburzanie nim stanowiło taką dobrą rozrywkę, ale czasami nie mogła tego znieść. Czasami czuła się tak bardzo niezrozumiana i maleńka przy jego promieniującym gniewie. A to już nie było tak podniecające, jak boskie dogryzanie sztywnemu bojownikowi o wolność. Nie musiała go drażnić, od samego początku nie musiała robić nic. Mogła odejść, pomilczeć, poszukać sobie bardziej energicznego towarzysza. Tylko nie chciała, bo to musiał być on. Od samego początku to był on. Tylko że pewne myśli ubierały się w jasne wnioski dopiero po czasie. Przeszli drogę, ale ta pozostawała irytująco splątana. Prawie tak jak oni tutaj, na tej obdrapanej, wiekowej sofie, ponad obrazami szanowanego malarza Bojczuka, w sypiącym się mieszkanku niewinnej dziewczyny z doków.
Dała mu więc znak, wiedząc dobrze, że zaraz tego gorzko pożałuje. Przez chwilę mógł przeczytać to, czego nie ośmieliłaby się przekazać. Nie miała oporów przed nikim innym, zawsze z łatwością dobierała się do tych, którzy budzili w niej największe pożądanie. Zdawało się, że tym razem to nie tak, że wcale nie tylko o to chodziło. Mimo to chciała, by ujrzał ją taką. Kuszącą, wołającą, pyskującą i jednocześnie nie do końca pewną, co wydarzy się dalej. Bo przecież tak łatwo mógł wstać i wyjść, dając kolejny bezbłędny popis swojej pochmurności. Wcale nie chciała, by poszedł. I czuła nienormalne zadowolenie, kiedy tylko widziała, jak bardzo starał się jej pilnować. Ponownie naraził się na niebezpieczeństwo, by dostać się właśnie do niej. Biedni portowi robotnicy chętnie rzuciliby się na twarz wartą skrzynie pełne galeonów. Wcale nie musiał tutaj przychodzić. Ale był. I czuła go teraz, dotyk po dotyku, w kolejnych sekundach, w połączonym spojrzeniu. Oczekiwanie było okrutne, nieznośne, drażniło ją prawie tak samo, jak fakt, że ciało zbyt silnie reagowało na te drobne gesty, na które ośmielił się pod mocą jej zachęty. Tak dobrze, miała ochotę powiedzieć, ale przemilczała, spodziewając się następnych atrakcji. Prawie zamarła w tej pozie, czując zbyt ciężki oddech i możliwość niekontrolowanego odruchu dłoni grzejących się do nowej czułości. Trudno jej było przełknąć to, jak bardzo pomieszał w jej pragnieniach. Trwała w paraliżującym skupieniu, dając mu czas, aby poznał namiastkę jej ciała w tak nowej formie. Nie mogła wiedzieć, jak bardzo odgrodził od siebie namiętność, jak kurzyła się jego uśpiona cielesność. Dusiła niepewności, próbowała przyciągnąć go jeszcze spojrzeniami rzucanymi zbyt śmiało i prowokująco, ale jednocześnie już nie chciała się obnażać bardziej. Czy naprawdę odkrywał to dopiero teraz? Czy ona odkrywała to dopiero teraz? Chyba nie. Napięcie, które pozwalała mu oglądać, wcale nie było kłamstwem. Od jakiegoś czasu trwała w irytującym przyblokowaniu. Zupełnie jakby emocje chciały się uwalniać tylko przy nim. Te emocje rozpalające ciało do niemożliwego pożaru. Zadeptywała ten dziwny stan tak wiele razy, wyobrażając sobie, że Kieran znika i ma ją w głębokim poważaniu, a wszystko wraca do normy. Nie znikł.
I wreszcie to zrobił. Pozwolił jej być bliżej, zawalczył o to, tym razem nie odrzucając kolejnej próby połamania i tak już chybotliwej bariery. Poczuła go mocno, blisko, w intensywnym zderzeniu, które objawiło wyczekiwany zryw emocji. Objął ją, zagarnął dla siebie, przyjemnie władczo, w końcu konkretnie, a nie tak, jakby nigdy tego nie pragnął. Spodziewała się uderzenia namiętności, ale nigdy nie pomyślała, że odczuje je właśnie tak. Tak mocno. Wytęsknione usta odnalazły się, połączyły w uldze i czułości. Objawił pasję, której mogła ulec. Odpowiedziała od razu, zupełnie jakby tylko czekała, aż pozwoli jej opleść go mocno, przylec, otulić ciepłem ciała skąpanego w nienormalnym drżeniu. Zupełnie jakby robiła to pierwszy raz. Właśnie tego sobie życzyła, o to poprosiła go już pół roku temu, choć wtedy był to ledwie kaprys. Teraz urósł do poważnego pragnienia. Poważnie niemoralnego i cholernie przejmującego. Chciała znaleźć się bliżej, uczynić pocałunek głębszym, zniknąć w otuleniu tych wielkich ramion. Dłoń wcisnęła w jego plecy, drugą pociągnęła za materiał ubrania na piersi, by pchnąć go bardziej do siebie, o ile to tylko było możliwe. Zignorowała zawrót głowy, szła dalej, czując niezmącone zadowolenie. Zaraz jednak przerwała, by ledwie na moment oderwać się od ust Kierana i pozwolić własnym wznieść się w uśmiechu. Uśmiechu, który bardzo dobrze znał. – Widzę, że bardzo się starasz… - zaczęła nagle, chociaż złapała się na tym, że słowa przychodziły jej z trudem. Pozostając wciąż piekielnie blisko, przesunęła usta do jego ucha. – Żebym została – dokończyła, pozostawiając tam ślad swoich warg. Były wilgotne, poruszone, łaknące jeszcze więcej pieszczot. Powróciła wkrótce do pierwotnej pozycji, skubiąc palcami granicę jego ubrania przy szyi. Może nie powinna dłużej wstrzymywać tych pragnień? – Działaj. Może posłucham – szepnęła jeszcze prosto w te usta, do których zaraz znów przyległa, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wtargnęła mu też śmiało na kolana, zmęczona tym misternym wyginaniem się. Tak mogło być o wiele wygodniej i o wiele milej. Tak mógł poczuć ją bardziej. Właśnie tego potrzebował?
Chyba śnisz. To nie będzie jedna, krótka chwila zapomnienia. To nie będzie jeden pocałunek.
Dała mu więc znak, wiedząc dobrze, że zaraz tego gorzko pożałuje. Przez chwilę mógł przeczytać to, czego nie ośmieliłaby się przekazać. Nie miała oporów przed nikim innym, zawsze z łatwością dobierała się do tych, którzy budzili w niej największe pożądanie. Zdawało się, że tym razem to nie tak, że wcale nie tylko o to chodziło. Mimo to chciała, by ujrzał ją taką. Kuszącą, wołającą, pyskującą i jednocześnie nie do końca pewną, co wydarzy się dalej. Bo przecież tak łatwo mógł wstać i wyjść, dając kolejny bezbłędny popis swojej pochmurności. Wcale nie chciała, by poszedł. I czuła nienormalne zadowolenie, kiedy tylko widziała, jak bardzo starał się jej pilnować. Ponownie naraził się na niebezpieczeństwo, by dostać się właśnie do niej. Biedni portowi robotnicy chętnie rzuciliby się na twarz wartą skrzynie pełne galeonów. Wcale nie musiał tutaj przychodzić. Ale był. I czuła go teraz, dotyk po dotyku, w kolejnych sekundach, w połączonym spojrzeniu. Oczekiwanie było okrutne, nieznośne, drażniło ją prawie tak samo, jak fakt, że ciało zbyt silnie reagowało na te drobne gesty, na które ośmielił się pod mocą jej zachęty. Tak dobrze, miała ochotę powiedzieć, ale przemilczała, spodziewając się następnych atrakcji. Prawie zamarła w tej pozie, czując zbyt ciężki oddech i możliwość niekontrolowanego odruchu dłoni grzejących się do nowej czułości. Trudno jej było przełknąć to, jak bardzo pomieszał w jej pragnieniach. Trwała w paraliżującym skupieniu, dając mu czas, aby poznał namiastkę jej ciała w tak nowej formie. Nie mogła wiedzieć, jak bardzo odgrodził od siebie namiętność, jak kurzyła się jego uśpiona cielesność. Dusiła niepewności, próbowała przyciągnąć go jeszcze spojrzeniami rzucanymi zbyt śmiało i prowokująco, ale jednocześnie już nie chciała się obnażać bardziej. Czy naprawdę odkrywał to dopiero teraz? Czy ona odkrywała to dopiero teraz? Chyba nie. Napięcie, które pozwalała mu oglądać, wcale nie było kłamstwem. Od jakiegoś czasu trwała w irytującym przyblokowaniu. Zupełnie jakby emocje chciały się uwalniać tylko przy nim. Te emocje rozpalające ciało do niemożliwego pożaru. Zadeptywała ten dziwny stan tak wiele razy, wyobrażając sobie, że Kieran znika i ma ją w głębokim poważaniu, a wszystko wraca do normy. Nie znikł.
I wreszcie to zrobił. Pozwolił jej być bliżej, zawalczył o to, tym razem nie odrzucając kolejnej próby połamania i tak już chybotliwej bariery. Poczuła go mocno, blisko, w intensywnym zderzeniu, które objawiło wyczekiwany zryw emocji. Objął ją, zagarnął dla siebie, przyjemnie władczo, w końcu konkretnie, a nie tak, jakby nigdy tego nie pragnął. Spodziewała się uderzenia namiętności, ale nigdy nie pomyślała, że odczuje je właśnie tak. Tak mocno. Wytęsknione usta odnalazły się, połączyły w uldze i czułości. Objawił pasję, której mogła ulec. Odpowiedziała od razu, zupełnie jakby tylko czekała, aż pozwoli jej opleść go mocno, przylec, otulić ciepłem ciała skąpanego w nienormalnym drżeniu. Zupełnie jakby robiła to pierwszy raz. Właśnie tego sobie życzyła, o to poprosiła go już pół roku temu, choć wtedy był to ledwie kaprys. Teraz urósł do poważnego pragnienia. Poważnie niemoralnego i cholernie przejmującego. Chciała znaleźć się bliżej, uczynić pocałunek głębszym, zniknąć w otuleniu tych wielkich ramion. Dłoń wcisnęła w jego plecy, drugą pociągnęła za materiał ubrania na piersi, by pchnąć go bardziej do siebie, o ile to tylko było możliwe. Zignorowała zawrót głowy, szła dalej, czując niezmącone zadowolenie. Zaraz jednak przerwała, by ledwie na moment oderwać się od ust Kierana i pozwolić własnym wznieść się w uśmiechu. Uśmiechu, który bardzo dobrze znał. – Widzę, że bardzo się starasz… - zaczęła nagle, chociaż złapała się na tym, że słowa przychodziły jej z trudem. Pozostając wciąż piekielnie blisko, przesunęła usta do jego ucha. – Żebym została – dokończyła, pozostawiając tam ślad swoich warg. Były wilgotne, poruszone, łaknące jeszcze więcej pieszczot. Powróciła wkrótce do pierwotnej pozycji, skubiąc palcami granicę jego ubrania przy szyi. Może nie powinna dłużej wstrzymywać tych pragnień? – Działaj. Może posłucham – szepnęła jeszcze prosto w te usta, do których zaraz znów przyległa, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wtargnęła mu też śmiało na kolana, zmęczona tym misternym wyginaniem się. Tak mogło być o wiele wygodniej i o wiele milej. Tak mógł poczuć ją bardziej. Właśnie tego potrzebował?
Chyba śnisz. To nie będzie jedna, krótka chwila zapomnienia. To nie będzie jeden pocałunek.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pokusą największą spośród wszystkich okazało się jej drżące od emocji ciało, ten niekontrolowany i szczery objaw słabości pozbawił go dalszych oporów. Odpowiedziała na pocałunek gorliwie, łącząc ich usta mocniej, bardziej dynamicznie, ukazując mu przy okazji skumulowane zniecierpliwienie. Ich bliskość odczuł podobnie, również chciał więcej, najlepiej jak najszybciej. Znane mu już wzajemne przyciąganie i odpychanie przemieniło się we wspólne napieranie na siebie. Sięgnęła po niego, objęła z wprawą, przypadkowo przypominając o trudach próby, które podołał. Dyskomfort nie był wielki, nawet nie drgnął, gdy poczuł dotyk dłoni przy prawej łopatce, drażniący zasklepione już rany, po których pozostały cztery pociągłe szramy. Ważniejsze od nikłego bólu, do jakiego zdołał się już przyzwyczaić, był sam dotyk przepełniony potrzebą i w jakimś stopniu ponaglający, wyraźnie żądający od niego więcej. Pchała go ku sobie, ciągnęła za sweter, a on się temu poddawał, choć nieco biernie, nie za bardzo wiedząc co powinien zrobić. Nim zdołał jakkolwiek odpowiedzieć na jej niewypowiedziane wezwanie, Moss odbudowała swoją pewność siebie, przechodząc do uwodzicielskich działań. Zabrała od niego swoje usta i na jego oczach przybrała na nie figlarny uśmiech. Gdy ciało przestało drżeć, przejęcie stało się dobrze słyszalne w jej głosie. Wiele kosztowało go to, aby zrozumieć, co właśnie do niego mówiła, zwłaszcza kiedy ciepły szept przy uchu rozpalił jego duszę, a złożony obok wilgotny pocałunek uczynił ten stan permanentnym. I znów powróciła do prowokacji, ale w tej sytuacji nie czuł złości, gorący impuls przechodzący wzdłuż kręgosłupa był najlepszym dowodem na to, że był zachwycony tym, co się właśnie między nimi działo.
Zamarł całkowicie, gdy znalazła się na nim, bez grama zażenowania siadając okrakiem na jego kolanach. Miał ją jeszcze bliżej siebie i to było doprawdy otumaniające, ale paraliż trwał ledwie i aż sekundę, w trakcie której zapragnął czerpać pełnymi garściami z obecnego położenia ich ciał. To był dla niego grząski grunt, po którym nigdy nie poruszał się sprawnie. Dawno nie zaznawał czegoś tak intymnego, w jego ruchach kryło się jeszcze wahanie, które połowicznie odgonił kolejny otrzymany pocałunek. Wybuch namiętności odebrał mu dech, przez co aż zaszumiało mu w głowie. Stał się wreszcie świadomy swoich pragnień i postanowił zaufać instynktowi. Zamierzał rozbudzić w niej podobne uczucia, które ona wywołała swoimi słowami, rzucając nakaz, jakiego nie potrafił zignorować. Działaj.
Dłoń ułożył na jej karku, zaraz stanowczym chwytem prostując kobiece ciało, narzucając tym samym minimalny dystans. Chciał ujrzeć ją w pełni, nasycić oczy obrazem pożądania, które pojawiło się w jej oczach za jego sprawą. Zsunął ramiączko czarnej sukienki głodny kolejnych wrażeń. Mógłby tylko przyglądać się gładkiej skórze, lecz to nie byłoby w stanie przynieść całkowitego spełnienia. Pochylił się nad jej ramieniem, aby posmakować skóry, zapoznać z jej zapachem, w którym zaraz rozpoznał nutę słodyczy i jeszcze jedną, inną, przywodzącą na myśl ostrość rumu. Wybór miejsca do złożenia pocałunku nie był przypadkowy, jego usta przylgnęły dokładnie tam, gdzie wcześniej zawędrował tylko kciuk. Fakturę wystającego obojczyka odkrył na nowo odmienną metodą, w oparciu o inne zmysły. Zrobił się zachłanny, kolejny pocałunek był mocniejszy, jeszcze bardziej spragniony, a rozpalone wcześniejszym wysiłkiem usta rozpoczęły wędrówkę po szyi, którą drażnił również swoim zarostem.
W międzyczasie druga dłoń aurora wylądowała na biodrze Philippy, władczym uściskiem wymuszając ruch. Dotarło do niego mgliście, że musiał odłożyć swą wysłużoną różdżkę, lecz nie zarejestrował w którym momencie to się wydarzyło i nie był pewien, czy czasem nie wcisnął jej w sponiewieraną kanapę. Nie przejął się tym, przyjemność wyparła rozwagę, a zainicjowane przez niego otarcie się o siebie dwóch ciał wyrwało z niego gardłowy pomruk. Odgłos błogości ukrócił głębokim pocałunkiem, od pieszczonej szyi przechodząc z powrotem do ust czarownicy, nie pozwalając jej na żaden komentarz. Choć jej zuchwałe uśmieszki był już gotów uznać za ponętne, to jednak wolał nie dać im wypłynąć na wierzch. Palce zsunął z jej karku wzdłuż kręgosłupa, zatrzymując je w połowie pleców, poprzez pchnięcie od tyłu dociskając smuklejsze ciało do własnego.
Zamarł całkowicie, gdy znalazła się na nim, bez grama zażenowania siadając okrakiem na jego kolanach. Miał ją jeszcze bliżej siebie i to było doprawdy otumaniające, ale paraliż trwał ledwie i aż sekundę, w trakcie której zapragnął czerpać pełnymi garściami z obecnego położenia ich ciał. To był dla niego grząski grunt, po którym nigdy nie poruszał się sprawnie. Dawno nie zaznawał czegoś tak intymnego, w jego ruchach kryło się jeszcze wahanie, które połowicznie odgonił kolejny otrzymany pocałunek. Wybuch namiętności odebrał mu dech, przez co aż zaszumiało mu w głowie. Stał się wreszcie świadomy swoich pragnień i postanowił zaufać instynktowi. Zamierzał rozbudzić w niej podobne uczucia, które ona wywołała swoimi słowami, rzucając nakaz, jakiego nie potrafił zignorować. Działaj.
Dłoń ułożył na jej karku, zaraz stanowczym chwytem prostując kobiece ciało, narzucając tym samym minimalny dystans. Chciał ujrzeć ją w pełni, nasycić oczy obrazem pożądania, które pojawiło się w jej oczach za jego sprawą. Zsunął ramiączko czarnej sukienki głodny kolejnych wrażeń. Mógłby tylko przyglądać się gładkiej skórze, lecz to nie byłoby w stanie przynieść całkowitego spełnienia. Pochylił się nad jej ramieniem, aby posmakować skóry, zapoznać z jej zapachem, w którym zaraz rozpoznał nutę słodyczy i jeszcze jedną, inną, przywodzącą na myśl ostrość rumu. Wybór miejsca do złożenia pocałunku nie był przypadkowy, jego usta przylgnęły dokładnie tam, gdzie wcześniej zawędrował tylko kciuk. Fakturę wystającego obojczyka odkrył na nowo odmienną metodą, w oparciu o inne zmysły. Zrobił się zachłanny, kolejny pocałunek był mocniejszy, jeszcze bardziej spragniony, a rozpalone wcześniejszym wysiłkiem usta rozpoczęły wędrówkę po szyi, którą drażnił również swoim zarostem.
W międzyczasie druga dłoń aurora wylądowała na biodrze Philippy, władczym uściskiem wymuszając ruch. Dotarło do niego mgliście, że musiał odłożyć swą wysłużoną różdżkę, lecz nie zarejestrował w którym momencie to się wydarzyło i nie był pewien, czy czasem nie wcisnął jej w sponiewieraną kanapę. Nie przejął się tym, przyjemność wyparła rozwagę, a zainicjowane przez niego otarcie się o siebie dwóch ciał wyrwało z niego gardłowy pomruk. Odgłos błogości ukrócił głębokim pocałunkiem, od pieszczonej szyi przechodząc z powrotem do ust czarownicy, nie pozwalając jej na żaden komentarz. Choć jej zuchwałe uśmieszki był już gotów uznać za ponętne, to jednak wolał nie dać im wypłynąć na wierzch. Palce zsunął z jej karku wzdłuż kręgosłupa, zatrzymując je w połowie pleców, poprzez pchnięcie od tyłu dociskając smuklejsze ciało do własnego.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nędzny salonik
Szybka odpowiedź