Wydarzenia


Ekipa forum
Leopold Street
AutorWiadomość
Leopold Street [odnośnik]16.07.19 20:48
First topic message reminder :

Leopold Street

Leopold Street to długa, wąska alejka prowadząca pomiędzy pobliskimi domami. Niezbyt znana, zdawałoby się – przeciętna i szara, ale odznacza ją wyjątkowa uczynność ludzi zamieszkujących dwa rzędy upakowanych, typowo brytyjskich mieszkań. Wszystkie z nich należą do czarodziejów, którzy co jakiś czas wystawiają przed swoje domy stoły z przeróżnymi starociami na sprzedaż. Można tam znaleźć przedwojenne pamiątki i porzucone przez dzieci zabawki, wiekowe książki i albumy pozbawione zdjęć, napy na kanapy wydziergane przez starsze czarownice i serwetki. Czasami odbywa się tu również kiermasz ciast, a uzyskane fundusze oddawane są w pełni Stowarzyszeniu Skrzatów Umęczonych – niewielka społeczność Leopold Street raczej nie należy do osób o konserwatywnych poglądach względem krwi.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leopold Street - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Leopold Street [odnośnik]21.12.20 23:27
stąd przyszliśmy

- Co? - spytał, jeszcze w kuchennym zaciszu, po drodze gubiąc myśl, pokręcił głową przecząco, po prawdzie nie był przyzwyczajony do troski okazywanej mu przez kogokolwiek. Może poza mamą - ale ona już nie wróci. - Ach, to. To nic - odpowiedział szybko, nieco zdawkowo, zdarzało mu się przecież już mierzyć z większym bólem. Poruszał różdżką zgodnie ze wskazówkami Billy'ego, starając się być mu wsparciem, nie balastem.
- Świetny pomysł - dodał zaraz, szczerze, na wieść o boisku. Chyba rzeczywiście tu tego brakowało, miejsca, w którym można było przynajmniej udawać, że coś jest normalne - między domami, na osamotnionych brzegach, o które złowieszczo rozbijały się fale oceanu, między pracującymi czarodziejami nie było wcale łatwo. Zadziwiało go i przerażało zarazem, jak wiele pałętało się tu dzieci. - Boisko, ale lot też - sprecyzował. - Polećmy gdzieś, gdzie nie ma nikogo. Gdzie tego nie widać. Nad Szkocją albo Irlandią, nad górami albo dzikimi wybrzeżami. Myślisz, że da się o tym choć na chwilę zapomnieć? - O Niemcu, o mamie, złudne uproszczenie, o wojnie, o wszystkim, co działo się w Londynie. Brzmiało jak scenariusz powieści, kiepskiej na dodatek, nie coś, co mogło zadziać się w jego życiu. Słyszał o wojnach, o Grindelwaldzie, ale niewiele z tego pamiętał. - Mogę ci jakoś pomóc przy tym boisku? Ci ludzie byli dla mnie bardzo mili - Zazwyczaj przynajmniej - chciałbym móc jakoś... też dać coś od siebie. Nie potrafię za wiele, ale to pewnie trochę fizycznej pracy, a ja już doszedłem do siebie. Wystarczy, że powiesz, co robić - zadeklarował się, wykonując kolejne polecenia; starał się podawać Billy'emu odpowiednie narzędzia i oświetlać te miejsca, które były mu akurat potrzebne, przykładając się do tych drobnych gestów, choć wykonując je raczej mimowolnie. - Co za szmata - Zdawało mu się, że jego zęby zgrzytnęły jak dwie ocierające się o siebie śruby; nie był pewien, co szokowało go bardziej: to, że jego matkę zabito dla pieniędzy, uznając te drugie za bardziej wartościowe od ludzkiego życia czy jednak to, że znalazł się ktoś, kto faktycznie za to płacił. Nawet jeśli nieoficjalnie. - Są szaleni - odniósł się do jego słów, zaślepiony - to za mało powiedziane. - Może ich czymś zaczarowali? Otruli? To możliwe, że zachowują się tak sami z siebie? - Jak opętane żądzą śmierci twory najczarniejszej magii? Może chciał w to wierzyć, podskórnie woląc ich usprawiedliwić, niżeli pojąć, że najstraszniejsze diabły były na ziemi, nie w piekle. Wzdrygnął się na samą myśl, a ta złość, ten gniew, skierowany może przeciwko temu konkretnemu mężczyźnie o niemieckim akcencie, a może przeciwko wszystkim, których symbolizował, sprawiał, że oczekiwanie na werdykt Billy'ego było jeszcze bardziej nieznośne. Naprawdę mu na tym zależało. Naprawdę nie mógł dłużej siedzieć z założonymi rękoma. Nikt nie powinien - tylko dlatego tym draniom to wszystko uchodziło płazem, że większość nie robiła nic. Nie chciał być pośród nich.
- Wiem - odparł, może nieco zbyt szybko, kiedy Billy wspomniał o jego mamie, spinając gardło, by powstrzymać pieczenie oczu. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby rzeczywiście istniał sposób na przywrócenie jej życia. - Ale może ocalić innych. Nikt... nikt nie powinien cierpieć tak jak ona, Bily. Nie życzyłbym takich tortur nawet tym, którzy dziś po nie sięgają - Wtedy - wtedy chyba sam przestałby już być człowiekiem. - Ale... czy uciekanie od tego, zamykanie oczu, czy to nie jest pozwalaniem im na to... to... - Cokolwiek to właściwie było, toczyli wojnę, którą sami wypowiedzieli, a w którą nikt więcej nie miał ochoty się bawić. Pragnął pokoju. Ale pokój runął bezpowrotnie, a okrucieństwo rycerzy jak nacierająca fala - zdawało się niepowstrzymane. - Nie chcę stać z boku, Billy. Nie pozwól mi - ponowił prośbę. - Chyba mniej boję się tego, co mogą zrobić mi, od tego, co mogą zrobić z tym światem. - Co nie znaczyło wcale, że się nie bał się o siebie. Ale to, co widział, to, o czym słyszał w Oazie, pozwoliło mu zrozumieć, że innej drogi już nie ma. - Nie zrobię nic głupiego - mówił dalej, choć Billy się już zgodził, mówił dalej, jakby bał się, że się z danego słowa wycofa. Kiedy go zawołał, nie trzeba było mu powtarzać dwa razy - lekko zaskoczył z szafki, nie musząc brać ze sobą nic: bo też nic nie miał, kilkoma szybszymi krokami zrównując się z przyjacielem.
- To na obrzeżach, daleko od centrum - odparł szybko na jego pytanie, nie chcąc tracić czasu. Jego mama nie była bogata, jej towarzystwo też kręciło się po uboższych dzielnicach. Chodziło o jego ciocię, ale on nawet jej nie znał - mama trzymała go z dala od swoich znajomych, kiedy jeszcze wydawało jej się, że musi przestrzegać Kodeksu Tajności. Później zresztą też. Pewnie przeczuwała, co może się stać, zawsze widziała więcej od niego. - Kamienica - przytaknął - jej przyjaciółka mieszkała na trzecim piętrze, ale grały w karty z jeszcze dwiema kobietami. W tym budynku mieszkali raczej sami mugole, ale myślę, że nie chodziło o żadne z mieszkań. Mama nie była głupia, musieli się ukrywać. Strych? Może piwnica? Od tyłu były podwórka, śmietnik? - mówił dalej, rozważając różne opcje. Kiedy dostrzegł, że Billy się zatrzymuje, poszedł jego śladem - lecz z duszą na ramieniu, z duszą, bo bał się, że się rozmyślił, że może teraz, kiedy powiedział za dużo, jednak poprosi go o powrót, spojrzał na niego z powagą, taką samą, jaką dostrzegał w jego oczach.
- Zostawić cię? - jęknął ze sprzeciwem pobrzmiewającym w głosie, ale skapitulował; dobrze wiedział, że Billy nie odpuści. Wziął głęboki oddech, na moment zatrzymując powietrze w płucach. - Obiecuję - przyrzekł na wydechu, i choć wcale nie czuł się z tym dobrze, wiedział, że w tym miejscu - wyboru nie miał.

Wydostając się z Oazy po raz pierwszy świadomie przeszedł przez portal; kiedy pojawił się na wyspie, był nieprzytomny. Dostrzegał niezwykłą moc magii, która pomagała ukryć tę bezpieczną przystań - i czyniła ją bezpieczną dla wszystkich, którzy szukali w niej ukrycia.
- Harold to zrobił? - zapytał, instynktownie sięgając myślą do najpotężniejszego i najbardziej doświadczonego czarodzieja związanego z Oazą. Chciał wiedzieć jak najwięcej, choć jednocześnie czuł, że nie wszystko wiedzieć powinien. Trochę go podziwiał - a trochę podziwiał każdego, kto włożył wysiłek w to, by to miejsce przez ostatnie miesiące stało się tym właśnie, czym było dzisiaj.
Ciche pyknięcie towarzyszyło aportacji, kiedy pojawili się w małej miejscowości pod Londynem; to tam dosiedli miotły, a Billy poprowadził ich pod samo miasto; w innej okoliczności Marcel zapytałby go pewnie, czy może poprowadzić, ale teraz jego myśli zajęte były czymś znacznie ważniejszym - i mimowolnie znów wracały do mamy, kiedy widział puste ulice, gdzieniegdzie oznaczone chyba - wydawało mu się? - plamami krwi. Kierował go w odpowiednie miejsce, w myślach szukając tych ulic, na których nigdy przez ostatnie miesiące nie natknął się na policyjny patrol.
- To za tamtą przecznicą, zaraz będziemy na miejscu - szepnął, nie chcąc zwracać na siebie nadmiernej uwagi. - Słyszysz coś? - zapytał, bez przekonania oglądając się przez ramię; czy aby na pewno byli tutaj sami?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Leopold Street [odnośnik]21.12.20 23:27
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'Londyn' :
Leopold Street - Page 8 MnaQjjD
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leopold Street - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leopold Street [odnośnik]23.03.21 16:09
| 4 października ’57 |

Kolejny żmudny dzień, kiedy jeden ze stałych klientów postanowił ściągnąć go na nieco mniej szemraną ulicę, za co metamorfomag miał dostać dodatkowy procent. Zwykle to on wybierał miejsca spotkań, jednak zdarzały się momenty, w których musiał potulne przytakiwać świadom tego, że wyjdzie tylko i wyłącznie na dobre. Poza samym pozbywaniem się towaru miał również dodatki w postaci informacji, które zbierał od tak skrajnych postaci z czarodziejskiego świata. Tym razem niestety słowa wypowiadane przez nabywcę nie były zachwycające, choć dały trochę do myślenia o ewentualnych planach kontynuacji działalności. Każda informacja była na wagę złota, nawet jeśli pierwotnie zdawały się one nie mieć zbyt szczególnego sensu w tej właśnie chwili, dlatego słuchał. Oparty bokiem o murek lustrował całą ulicę, kiedy tamten jakby już był na niezłym haju, skakał jak mały piesek, gestykulując żywo. Zdecydowanie wpadali w oczy, bez dwóch zdań pstrokaty towarzysz był tego przyczyną, nie mówiąc już o jego ubiorze, który zdecydowanie kontrastował z jego obdartym płaszczem, wręcz krzycząc o powodzeniu materialnym. Takich w porcie dosyć szybko pozbawiali wszystkiego, dlatego być może nawet z premedytacją metamorfomag spotkał się z nim na Leopold Street. Niby to przypadkiem pozwolił sobie na lekkie nachylenie w kierunku mężczyzny, podając mu w dłoń woreczek o tylko mu znanej zawartości jakby w geście pojednania. Jego przemienione tęczówki spojrzały nad ramieniem klienta, prosto na postać młodziutkiej, znajomej dziewczyny, która nawet nie miała świadomości, że znała go jako Małego Jima. Oczy rozszerzyły się w lekkim szoku, żeby zaraz ściągnąć się niebezpiecznie. Bardzo głupio było wiedzieć o takich nieprzyjemnych interesach, kiedy ktoś komuś daje w rękę. Była świadkiem, a takich należało eliminować.
- Ktoś nas obserwuje. Idź przez Bagford. – warknął do niego, praktycznie od razu robiąc krok wzdłuż uliczki. Nawet nie próbował ukrywać, że idzie w jej kierunku, choć oczywiście trzymał się drugiej strony, jakby niby wcale nie miał ochoty jej dorwać i przemówić do rozsądku. Czy ojciec nigdy jej nie mówił, żeby nie wściubiała nosa w nieswoje sprawy? Złapał jej wzrok, jeszcze bardziej marszcząc brwi. Wyglądało to źle. Sheila, uciekaj stąd…


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Leopold Street [odnośnik]24.03.21 11:56
Przeczuwała, że prędzej czy później wpadnie w jakieś kłopoty, nawet jeżeli sama ich nie szukała. Naprawdę tak było, bo przecież nie zamierzała sama pakować się w tarapaty – dlatego za każdym razem, kiedy dostała polecenie aby wyjść na zewnątrz, ściskała wszystkie swoje rzeczy i przemykała z jednego miejsca na drugie, tak aby nikt nie zwrócił na nią uwagi, ani też nie spróbował jej zaczepiać. Co w końcu miałaby odpowiedzieć? I gdyby coś się stało, to kto by jej pomógł? Nie mogła jednak spędzić całego życia w jednym pomieszczeniu, zwłaszcza, że próbowała się też zorientować, gdzie mogłaby rozpocząć poszukiwania brata, bo na ten moment nie wiedziała, jak zacząć szukać jego samego a co dopiero śladów po nim. Czy mogła poprosić Adelaidę? Ciężko by było, bo jednak to wymagało większych nakładów czasu. Może Jayden by coś pomógł, ale tutaj pojawiała się sytuacja tego, że Vane potrzebował jeszcze trochę czasu.
Na początku więc skręciła w tę ulicę aby skrócić sobie drogę, nie wiedząc nawet, na co natrafiła. W końcu przecież kto robi cokolwiek podejrzanego gdzieś na widoku publicznym, w biały dzień? Kiedy jednak mężczyźni się rozeszli, a jeden z nich zmierzał bardziej w jej kierunku, w głowie Sheili już zapaliła się czerwona lampka. Od czasu ucieczki z obozu stała się wybitnie podejrzliwa, a widocznie starszy, większy mężczyzna, który niekoniecznie wyglądał na kogoś uprzejmego, sprawiał, że Paprotka zdecydowała, że na nią już czas. Nie wiedziała nawet, z kim miała do czynienia, ale w takich wypadkach przecież wcale nie chciało się wiedzieć. Takie informacje były całkiem zbędne do ucieczki.
Przyśpieszyła znacząco, mając nadzieję, że nikt jej nie będzie ścigał – musiała umknąć gdzieś w jakąś boczną uliczkę, licząc na to, że nie będzie tam kolejnych podejrzanych osób ani też nie wpadnie na kolegów tego człowieka. Mimo wszystko drogi w dziwacznej okolicy zaczynały się jej plątać, więc z pewnym przerażeniem zaobserwowała, że udała się tam, gdzie nie chciała. Co teraz? Musiała chyba improwizować, oglądając się jeszcze, czy podejrzany mężczyzna wciąż jej się trzyma.

Idziemy od razu poganiać się w Greenwitch Park


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Leopold Street [odnośnik]10.02.23 16:01
8 lipca 1958 r.

Dziwny to był list. Podejrzany. Olgierd o mało nie zadziobał sowy, która przybywszy z tak daleka, niosła parę zdań skreślonych nie po rosyjsku, nie po angielsku, ale właśnie po norwesku. Odczytałam je dwukrotnie, powoli, z namysłem analizując przesłanie. Polecono moje zdolności, wiedziałam, że nasze nazwisko znaczyło wiele pośród rodzin, które w świecie czarodziejów się liczyły, których poglądy lokowały się po właściwiej stronie. Nie spodobał mi się jednak ton tych słów, tajemniczość wobec tych, którzy o mnie szeptali. Były mi serdeczne, ale naturalnie wietrzyłam podstęp. Vergil Zabini jawnie pragnący skorzystać z moich zdolności. Powinnam być dumna, a jednak sprzeczne uczucia piętrzyły się i piętrzyły - gotowe upaść tragicznie przy ostatniej skreślonej linijce. Witamy w Wielkiej Brytanii. Przez ostatnie tygodnie wyrażałam potrzebę złapania interesujących kontaktów, dzięki którym mogłabym pozyskać dodatkowe zlecenia i utworzyć wystarczającą sieć znajomości. Moja profesja, choć nie taka szokująca, w samym Londynie i okolicach nie należała do typowych. Dla mych rodaków nie było w łowach nic nadzwyczajnego, ale w Anglii chyba nie było to zajęcie aż tak popularne. Jako obca, przyjezdna, świeża i niezbyt zachęcająca do przyjaznych kontaktów miałam pewne trudności. Wygodnie było korzystać ze znajomości wuja i kuzyna, ale ostatecznie chciałam też bez nich udowodnić swą wartość. Za sobą zostawiłam ludzi, którzy mnie znali, którzy polegali na mojej kuszy, którzy wracali co jakiś czas z konkretnym dla mnie zadaniem. Tutaj rozpoczynałam zupełnie od zera, z przylepioną łatą rosyjskiej córy o srogim spojrzeniu i morderczych wizjach - poniekąd zgodną z prawdą. Wiedziałam jednak, że mimo młodego wieku i niezbyt pokaźnych rozmiarów znałam się na rzeczy i robotę umiałam wykonać dobrze. Opętany ghul w kamienicy nie stanowił wyzwania, któremu na pierwszy rzut oka nie potrafiłabym sprostać. Choć w swym młodzieńczym entuzjazmie zdarzało mi się ze zbyt wielką gorliwością zaufać własnym możliwościom, zwykle analizowałam ewentualny cel na chłodno, w rozsądku. O samym panu Zabinim nie wiedziałam nic, choć mogłam popytać krewnych. Wydawał się osobą pewną, podkreślał w liście, że dobrze ocenił owego ghula i jego nadzwyczajne zdolności. Mimo to sam nie mógł sobie z nim poradzić. Miałam zabijać czy tylko złapać? Chciał go pociąć i poddać badaniom czy po prostu zlikwidować? Nim zdecydowałam o przybyciu do Londynu prosto z Warwick, wiele miałam myśli. Gdy jednak zrobiłam pierwszy krok w deszczowej stolicy, ucichły poplątane rozważania. Postanowiłam skupić się na zadaniu. Oczekiwałam, że niedopowiedzenia zostaną wyjaśnione w trakcie całego przedsięwzięcia.
Choć Zabini obiecał odczarować ponurą klątwę deszczową tego miejsca, mnie przywitała ulewa. Wzdłuż ulic lustrzane nitki rozpędzały się coraz szybciej, wyprzedzając moje dość prężne tempo bez żadnego trudu. Był to już czas, kiedy przestały mnie dziwić widowiskowe szare chmury. Ignorowałam je, pozwalając, by całymi strumykami spływały po płaszczu. Miałam na sobie wygodny strój, towarzyszyła mi kusza, różdżka i koncentracja. Z tej ostatniej próbowały mnie wybić rytmicznie uderzające o okna, drzwi i dachy krople - odnosiły jednak porażkę.
Do umówionego miejsca udało mi się dotrzeć dość szybko. Szczegóły z życia tego ghula i źródło jego nietypowych zdolności niespecjalnie mnie obchodziły. Potrzebowałam jednak poznać życzenie tego, kto zwracał się z prośbą o pomoc. Dowiedzieć się, jakiego oczekiwał finału. Na szczęście bariery językowe nas nie dotyczyły. Sądząc po nazwisko, podobnie jak ja ukończył norweską szkołę lub przy innej okazji opanował język.
Przystanęłam pod właściwą kamienicą. Skryłam się pod niewielkim zadaszeniem starej klatki schodowej. Zalewany wodą świat stawał się niewyraźny i przejmujący. Ten londyński obrazek jednak był mi całkowicie obojętny. Czekałam na mężczyznę, nie wiedząc, kogo dokładnie się spodziewać. Dla pewności pozostawiłam w Warwick informację, dokąd się udaję i z kim zamierzam się spotkać. Podniosłam głowę, by przyjrzeć się niepozornej ścianie kamienicy. Z tej strony wszystko wyglądało zwyczajnie, ale wiedziałam, że to tylko zdradliwe pozory. Sprawę zamierzałam załatwić szybko, bez zbędnej zabawy. Jednak liczyłam się z tym, że opisany w liście przypadek być może okaże się bardziej wymagający. I interesujący.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Leopold Street [odnośnik]12.02.23 8:42
Wierzyłeś w nowe pokolenia, bo dobrze wiedziałeś, że to ono kiedyś będzie kładło podwaliny nowego świata o który dane jest ci walczyć na co dzień. Nigdy nie zamierzałeś być żadnym liderem, a jedynie na wpół pomocnikiem w zrealizowaniu celów innych ludzi. Idealny człowiek od pracy, której dużo ludzi nie chciało robić. Odmawiałeś nawet zaszczytom bycia liderem, kiedy idealnie się do tego nadawałeś. Wszystko robiłeś na opak, ale dopiero od pewnego momentu stawiałeś coraz bardziej pewne kroki, aż ostatecznie uwolniłeś się od uścisku swojego ojca. Niestety nie każdy mógł sobie pozwolić na uwolnienie się z jakiegokolwiek "tulenia". Choćby takiego jakim była śmierć. Dlatego w takich sytuacjach wkraczałeś ty, pomimo, że niektórzy tego nie rozumieli. Brakowało im tego pojęcia empatii, którego dostrzegałeś tylko ty. Empatii napędzającej Cię do poświęcenia samego siebie w jakimś celu. A kiedy wiadomość od kogoś z ministerstwa o dziwnie zachowującym się ghulu na Leopold Street trafiła do Domu Duchów, nie zamierzałeś zwlekać i poczynić jakieś kroki. Jednym z nich było zatrudnienie łowcy. Czy dobrego, czy słabego? Nie osądzałeś, wolałeś dać się pokazać. Sprawić, by ten ktoś Cię zaskoczył. To chyba dlatego nakreślenie lakonicznie słów i przechodzenie do konkretów sprawiało, że sytuacja mogła być bardziej interesująca dla tej do której napisałeś. Byłeś gotowy zrobić to sam, jednak jeśli mogłeś ułatwić sobie robotę - przynajmniej zrobisz to z kimś, kto być może nauczy się czegoś nowego lub zrobi dobre wrażenie. Nie liczył się charakter, dopóty ten nie działał wbrew twojemu kodeksowi moralnemu. A o nim... nie wolałeś wspominać.
Nie rozczarowałeś się jednak tym, że Varya postanowiła jednak pojawić się. Ciekawość musiała wziąć górę, bo to nie ty byłeś pierwszym, który przybył na miejsce spotkania przy okazji podziwiając "urokliwą", angielską pogodę. Strumienie przezroczystych, nieraniących igiełek rzeczywiście uderzałyby w twoją twarz gęsto i rzęsiście, rozpływając się po twojej głowie i płaszczu, gdyby nie fakt użycia zaklęcia hydrofobicznego, tworząc z różdżki po prostu... parasolkę. Szedłeś więc spokojnie na miejsce spotkania, starając się ominąć kałuże, choć wiadome było, że wszędzie nie było to możliwe, acz udało się uniknąć największe ich skupiska. Stawałeś się więc coraz bliższą Varyi plamką z której zaczęła wyrastać postać. Aportowałeś się niedaleko miejsca zdarzenia, a i nie chciałeś robić wielkiego rozgłosu wokół siebie - ceniłeś sobie ciszę i precyzję, o ile mogłaby zostać zagwarantowana.
Oto byłeś więc przed nią. Znacznie wyższy od niej samej, choć była znacznie od ciebie urodziwsza. Cóż, jednym Merlin dawał więcej w statystykę uroku, a innym rekompensował wzrostem. Chociaż, ponoć, i nie zostało Ci to dosłownie powiedziane w twarz lub dosłownie jedna osoba mogła to powiedzieć, acz dawno już nie żyła - mogłeś uchodzić za przystojnego w jakimś kanonie urody. Nie wolałeś jednak patrzeć na wygląd, a po prostu na charakter. Na szczęście Mulciberówna faktycznie mogłaby pasować do twojego wypaczenia emocjonalnej mimiki, powodując, że już zaplusowałaby sobie na wstępie. Jeśli nie będzie liczyła na to, że się zaczniesz nader uzewnętrzniasz - to i Ty spełnisz jej wymagania.
Dzień dobry, panno Mulciber. Mam nadzieję, że pogoda nie spowodowała, że ostudziły się pani chęci na zdobycie zarobku od ministerstwa. — Ministerstwo sponsorowało, cenę można było wynegocjować. Na szczęście podszedłeś do tego rzeczowo i fachowo i nawet zadbałeś o równie dobrą zapłatę dla pomocnika - no idealny obraz pracodawcy. — Mój norweski... nie jest on za doskonały w akcencie, ale po Durmstrangu straciłem jakiekolwiek możliwości na jego szlifowanie. Najwyżej przyjdę na dodatkowe korepetycje, o ile ich udzielasz. — Żart, obietnica kolejnego spotkania, złośliwość? To właśnie był problem z tobą, Zabini, bo nigdy nie było wiadome. Trudność wyczytania tego z twojej twarzy właśnie na to pozwalała, chociaż legilimenta nie miałby problemu. I to może tego się boisz... Trafienie na kogoś, kto będzie potrafił wejść pod twoją maskę i faktycznie dowiedzieć się czego czujesz. Chociaż... czasem po prostu łatwiej było po prostu zapracować na twoje zaufanie i wtedy pytać, nie martwiąc się, że nie odpowiesz. Ot, taka dobra sugestia dla potomnych.
Po krótkim wstępie jednak zrobiłeś "krok naprzód" w celu w jakim się spotkaliście. — A teraz... Nasza sprawa. Jak już wspomniałem - ghule. Ghule jak wyglądają i się zachowują - dobrze wiemy. Tępe, pojawiają się na miejscach, gdzie zaczęła panować czarna magia. Nasza ofiara to czterdziestopięcioletni czarodziej półkrwi, który był lichwiarzem. Widać musiał zajść za skórę nieodpowiednim ludziom, bo faktycznie pozwolił swoim dłużnikom odetchnąć tej nocy, gdy jego ciało padło zimne na posadzkę. Ale... ciało odeszło, duch pozostał. Mówi się, że jego gniew był tak silny, że ghul, który postanowił osiedlić się w domu nie był w stanie oprzeć się opętaniu. Tym samym... jesteśmy skazani na jego eliminację. Zanim przejdziemy dalej - wiesz cokolwiek o duchach? opętaniach? Oprócz standardowych rzeczy, które nauczali nas w Durmstrangu. — Byłeś gotowy zrobić przyśpieszony kurs odpędzania duchów.
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Leopold Street [odnośnik]12.02.23 20:43
Byłam tam. Pośród lawiny, tysięcy kropel demolujących angielskie ulice. Napastliwych, nawracających do tego kraju jak przewlekła, nieuleczalna choroba. Moknący Londyn, uziemiony, ale wieczny. Przynajmniej deszcz zmywał z ulic resztki mugolstwa. Byłam tam, a on stawał przede mną tak poważny i przed zadaniem, w którym obiecałam towarzyszyć. Byłam tam, a on mową Durmstrangu wygłaszał wątpliwość ubrana w płaszcz nadziei. Kaptur na mojej głowie poruszył się, kiedy cała się podniosłam. Rozprostowane plecy, wznosząca się broda, a także światło, które pozwalało mu dojrzeć coraz więcej skrawków mojej twarzy. Z dołu wydał się piekielnie długi, czubkiem głowy niemal sięgał do tego ciasnego zadaszenia. Patrzyłam uważnie, trudno było wydobyć z mojego spojrzenia jakieś konkretne emocje. Prędzej beznamiętność – skupioną, pozbawioną rozpraszaczy, które mogłyby wyrazić chaos w myślach. Nie było go.
- Deszcz mnie nie przepędza wyjawiłam ponuro. Prędzej słońce. Jestem tu, panie Zabini. To powinno być wystarczające dla pana potwierdzenie oznajmiłam surowo, dość zdziwiona. Nie rozumiałam, po co w ogóle o tym mówił. Skoro dotarłam o wskazanej porze do umówionego miejsca, to raczej otrzymał jasny dowód na moje zaangażowanie w sprawę. Sztuka konwersacji i wszelkie metody perswazji były mi jednak raczej obce i jeżeli cel jego przekazu różny był od mojej interpretacji, nie byłoby to coś, co mnie dziwiło. Komentowałam jednak jasno, wyraziście, bez zbędnych formułek i straty czasu. Potem zaś zmarszczyłam brwi, dając mu jeden z rzadkich sygnałów, które zdradzały moje odczucia. Udzielać mu korepetycji? Nie miałam ku temu powodów, takich kompetencji ani tym bardziej chęci. Durmstrang jest wystarczającym przeszkoleniemwyjawiłam krótko, mając poniekąd na myśli coś więcej, niż sam język. Trening ducha, trening ciała. Tworzenie z dzieci wojowników. Ostre zahartowanie. Choć wiele słyszałam o innych magicznych placówkach, moja wydawała się wciąż najlepszym wyborem. Zabini nie bełkotał, zdawało się, że mimo wszystko nie brakowało mu płynności w posługiwaniu się norweskim. Radził sobie z nim znacznie lepiej niż ja z angielskim. To jednak wkrótce miało się zmienić. Wciąż nie ujmowałam z niego spojrzenia. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że za tymi słowami mogła się kryć jakaś sugestia. Wtedy obróciłam głowę w bok, by skierować oczy na pustą, zalaną ulicę.
Wróciłam jednak do niego zaraz, gdy tylko zaczął tłumaczyć mi zachowanie ghuli. Miał rację, wiedziałam. Mimo to przyjęłam z ulgą fakt, że nie był zupełnym laikiem, że wiedział coś więcej o magicznym stworzeniu, z którym mieliśmy się zmierzyć. To dobrze. Mniejsza szansa, że zachowa się w jego obecności w niewłaściwy sposób – a z czymś takim miałam już wcześniej do czynienia. Gdy się polowało na zwierzęta, warto było wiedzieć, czego można było się spodziewać. – Proszę mówić dalej, panie Zabini – pokiwałam głową, przyjmując jego propozycję. Sama historia nie robiła na mnie większego wrażenia. – Lepiej jednak omówić te sprawy w środku. O ile mieszkanie nie znajduje się zaraz za tymi drzwiami – zauważyłam, obracając się bokiem do niego, a przodem do drzwi. Struktura budynku wskazywała raczej na to, że cała kamienica nie stanowiła jednego domostwa. Chociaż lichwiarze być może mogliby pochwalić się imponującymi zarobkami, to jednak trudno było skojarzyć ich wciąż z bogaczami. Chodziło zatem o pojedyncze mieszkanie. Pozwoliłam sobie wyciągnąć różdżkę i otworzyć drzwi, gdy nie napotkałam z jego strony sprzeciwu. Te zaś ustąpiły. Wytrenowana ostrożność powstrzymała mnie przed dotykaniem czegokolwiek, o ile Zabini wyraźnie nie wskaże, że można. Ostatecznie mieszkanie znajdowało się raczej nad nami, a weszliśmy dopiero do samego zatęchłego przedsionka. – Które piętro? – spytałam krótko.
Zanotowałam wyraźnie w głowie słowo eliminacja. Do tego miałam jednak przejść później. Najpierw opętanie. Obróciłam się znów w jego stronę. Kaptur opadł na plecy. Mimo okrycia moją twarz okalało kilka mokrych kosmyków.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Leopold Street [odnośnik]20.02.23 6:51
Ceniłeś sobie bezpośredniość, podobną do tej, którą sam prezentowałeś. Kiedy sprawa w której się poruszałeś nie była twoim konikiem, lub po prostu brakowało czasu na to by przysiąść i zrobić "to wszystko na spokojnie", wolałeś się opamiętać i nie robić zbędnego słowotoku. Ani nie był on wtedy przydatny, ani nie miał drakońskiej ścisłości. Nie lubiłeś tego, wolałeś skupić się na przekazaniu instrukcji jak najłatwiej i prosto do celu. Dobrze wiedziałeś, że trzeba było pominąć aspekty związane z naturą ghula. Ona to wiedziała, ty się domyślałeś, że to wie. Jakby cię rozczarowała - twój problem. To ty zaoferowałeś pracę i jeśli miałeś czuć z tego jakieś obiekcje do kogoś - to do samego siebie. Ona wykonywała swoją pracę na ten moment sztandarowo. Zgodziłeś się z jej słowami, że powinniście wchodzić. Nie komentowałeś, że mieszkanie lichwiarza było na dole. To nie były dawne czasy, gdzie biedota mogła żyć tylko na samej górze lub w piwnicy. Oczywiście, znajdywały się takie przypadki jeszcze obecnie w Londynie, ale to miejsce takie nie było. Kamienica posiadała cztery piętra, pomijając parter, piwnice i strych. Wy wchodziliście razem na parter. Wszystko wydawało się, że jest cicho. Nawet bardzo cicho. Dobrze jednak oboje wiedzieliście, że czai się zagrożenie do którego was ktoś polecił, aby zlikwidować i przywrócić tej ulicy trochę więcej spokoju, skoro nawet ktoś po śmierci nie może tego zrobić. Skleiłeś swoje wargi w wąską linię zanim nie odpowiedziałeś na jej pytanie.
Ostatnie. — Mieszkanie znajdowało się na samej górze, bo lichwiarz musiał zdawać sobie sprawę, że będzie mógł spokojnie spać nie martwiąc się o hałasy dochodzące znad niego, gdyby mieszkał na parterze. Tam znaleziono ciało. — Jednym z naszych problemów jest to, że nadal znajduje się łącznik ducha z naszym światem - jego ciało nie dostało stosownego pochówku przez co uznaje się to w naturalnym porządku świata i duchów jako bezczeszczenie zwłok. Duchy w jakiś sposób wiedzą, że nie dostąpiły tego, więc jest to faktycznie problem, który trzeba rozwiązać. Nie mamy jednak czasu na to, aby gdziekolwiek go zakopać, wojna jakkolwiek zbiera żniwa, a my musimy się z tym uporać. Spalimy ciało, pozbędziemy się ducha, zadbamy o to, że już nie wróci, odbierzemy zapłatę. W różnej możliwej kolejności... No, oprócz tej zapłaty. W każdym razie, musisz wiedzieć, Mulciber, że do wypędzania duchów używa się naprawdę mocnej, białej magii protekcyjnej. Z tego co wiem, albo mogę się domyślać już, potężna magia może przywlec tutaj byty, które mogą nam sprawić problem. Jesteś w razie wypadku gotowa z nimi walczyć? — Nie mówiłeś jej tego wcześniej, ale dopiero teraz zdałeś sobie z tego sprawę, że rozmawiałeś o tym z Traversem, który wspominał coś o silnej magii. Jeśli ta zdawała sobie z tego sprawę, miała jeszcze szansę na odwrót i najwyżej spróbujesz sam z nimi zawalczyć - bądźmy szczerzy - twoje zdolności defensywne były znacznie lepsze niż ofensywne, chociaż i te trzymały się na dobrym poziomie. Jeśli dane wam będzie więc walczyć z cieniami, a ona nie wie nic o tym - najpewniej sam przejmiesz - z pewnym bólem - zdolności przywódcze i zaczniesz ją pouczać co ma robić, żeby jej młoda buźka nadal pozostała młoda i nieskalana bliznami. Namiestnik Warwicku wyrwałby Ci przecież serce, gdyby coś jej się stało. Zgadywałeś. Pewnie jednak tak by było. Dlatego zapamiętałeś o tym jeszcze uważniej, że nie idziesz samemu do tego zadania. A rozdzielenie obowiązków co każde ma robić sprawi, że będzie łatwiejsze. Nic więcej nie dodawałeś, dając przetrawić nowo nabyte informacje.
Byliście już na drugim piętrze, kiedy usłyszeliście echo. Echo wycia ghula, charakterystyczne dla uszu Varyi jeśli ta miała z nimi wcześniej spotkanie. Ty? Nie za bardzo. Opierałeś się głównie na teoretycznym podejściu do tematu magicznych stworzeń. Jeśli coś było ściśle powiązane z czarną magią - domyślałeś się i wiedziałeś czym było dane stworzenie, ale brakowało tego oswojenia z nimi, które posiadała zdecydowanie Mulciber i reszta namiestniczej rodziny. Westchnąłeś jednak na tę informację. — Aha, zapomniałem dodać. Pomimo, że to jest opętany ghul, nadal duch znajdujący się w jego ciele czuje wszelkie obrażenia jakie dane jest mu odczuć. Tak, jakby należało do niego ciało ghula. Dlatego jeśli trzeba, będzie możliwe jego... spętanie, jednak pamiętaj, że jest silniejszy niż zwyczajne stworzenie - może łatwo z siebie to zrzucić lub nie dać się złapać. A tak... Nie wiem, coś jeszcze chcesz wiedzieć o naszym sprawcy? — Wolałeś, żeby wiedziała wszystko co ją interesuje i to co najważniejsze, by praca przebiegła zgodnie z twoim sumieniem i standardami jej wykonywania.
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Leopold Street [odnośnik]25.02.23 13:36
Zatem do góry. Czujna i skupiona na miejscu, zadaniu o wiele bardziej niż na towarzyszu nie roztrząsałam specjalnie ani jego osoby, ani ewentualnych zwyczajów mieszkalnych londyńczyków. Kamienica jak kamienica. Wejść, rozeznać się, zrobić co trzeba i odebrać zapłatę. Miałam nadzieje, że akurat z tym ostatnim nie zamierzał kombinować. Ostatecznie mogłam podziurawić go bełtem. Chociaż nazwisko miał podobno porządne, ja wolałam dmuchać na zimne. O zgrozo, dosłowne rozumienie tego powiedzenia jakże mocno kłóciło się z moją lodowatą naturą. Szczęście, że w na klatce schodowej było ponuro i chłodno. Czułam się dobrze, gotowa na zmierzenie się z bestią. Nawet opętaną. Słuchałam go, ale uwagę oddawałam również zmysłowym badaniom. Nie przestawałam analizować rytmu świstów i skrzypień w stłumieniu docierających do wrażliwych uszu.
Zdziwiła mnie część przekazanych informacji. Powszechnie wiadoma śmierć, a zwłoki od dłuższego czasu leżały, nęcąc duchy. Sami wywołali zjawisko, a teraz będą musieli porządnie opłacić zmierzenie się z konsekwencją swojego niedbalstwa. Gorycz i niedbalstwo. Niedomknięte drzwi były jawnym zaproszeniem. Dlatego zawsze je zatrzaskiwałam, zawsze po sobie sprzątałam, aż za dobrze wiedząc, że niedokładność równa jest pozostawianiu zbyt wyraźnych śladów. – Nie spodziewam się porażki – obwieściłam krótko, pewnie. – Ani własnego tchórzostwa. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie była gotowa – zakomunikowałam w dopełnieniu. Byliśmy waleczni, wlekliśmy za sobą dzieje wielu bitew i krwistych pojedynków. Służyliśmy z dumą Czarnemu Panu. My, Mulciberowie. Naprawdę pytał mnie, czy bałam się duchów? Czy zamierzałam odważnie wznosić przeciwko nim różdżkę? Może bardziej stawiałam dotąd na kusze, niż na różdżkę, ale nie odmawiałam nigdy pojedynku, z satysfakcją patrząc jak sprowokowane przeze mnie iskrzące ostrze przelewa krew przeciwnika. Ich ból był moim triumfem. Nie posiadałam nadzwyczajnych zdolności w tym zakresie, ale to nie oznaczało, że w nowych, angielskich okolicznościach nie zamierzałam się rozwijać. Wydawało się, że Zabini w tym względzie pozostawał bieglejszy ode mnie, ale osądów nigdy nie wydawałam na podstawie wyłącznie przeczucia. By to sprawdzić, musiałam ujrzeć na własne oczy. Być może sytuacja w mieszkaniu lichwiarza pozwoli mu się wykazać.
Pochyliłam głowę, przed sobą mając stopień wyglądający zbyt niepewnie. Ominęłam go, spodziewając się skrzypienia informującego tych, których czujność miała pozostać uśpiona. Wycie ghula rozpoznałam natychmiast, inne, wzmożone. Natchnione wołaniem martwych. – Nic więcej – odpowiedziałam, gdy wreszcie stanęliśmy przed drzwiami prowadzącymi do właściwego mieszkania. Cuchnęło już od dwóch pięter. Smród rozkładającego się ciała musiał zatruwać życie wszystkim mieszkańcom kamienicy. Dziwne, że tak długo zwlekano. – Ty rób swoje, a ja zadam mu odpowiedni ból – Przynajmniej kilkoma bezlitosnymi strzałami. Na wskroś. Zdjęłam z pleców kuszę i ułożyłam ją przed sobą, nieco wyżej. Magiczna broń trwałą w gotowości, gdy otwarte wcześniej za pomocą zaklęcia drzwi ustąpiły, otwierając się z melodią rdzawej pieśni. Ruszyłam przodem. Posiadałam zdolność skradania się bez pozostawiania po sobie żadnych dźwiękowych wskazówek. Byłam cicha, lekka, zwinna. Jednocześnie w spojrzeniu czaiło się widmo mordu gotowe rzucić wyzwanie wszystkiemu, co czekało. Wstrętny odór zmusił, by zasłonić usta i nos kołnierzem przy szacie.
Prowadzona przez odgłosy i siłę smrodu skradałam się wprost do największego pokoju. Widok rozgrzebanych, zarobaczonych zwłok nie zrobił na mnie zupełnie żadnego wrażenia. Od tego gorsze było powietrze trudne do zniesienia, duszące. Okiem zakradłam się wprost do kąta, gdzie tyłem odwrócony do nas pochylał się nad czymś ghul. Masywny, paskudny. Ściskał w łapach sznur zmęczonych, gnijących jelit. Zajęty babraniem się z tym stracił czujność. Te stworzenia nigdy jednak nie były przesadnie spostrzegawcze. Zmrużyłam oko i wyżej uniosłam magiczną kuszę. Naciągnięta trwała w oczekiwaniu na rozkazy. Zawsze wierna. Postanowiłam przywitać opętane stworzenie bolesnym ukłuciem. Osłabić je, jeszcze zanim się zorientuje. Wkrótce bełt pomknął w stronę ghula. Wiedziałam, że jego rozmiar i dodatkowa moc oznaczały konieczność wpakowania w niego więcej niż jednej strzały. Polowanie zatem nie będzie nudne. Lubiłam, gdy działo się coś więcej.

k3:
1 - oko myli, strzała przelatuje tuż obok głowy ghula. Ten zaalarmowany i rozwścieczony rzuca się do ataku;
2 - strzała trafia prosto w ramię ghula. Ból prowokuje gniewną reakcję, ghul rzuca w nas breją bebechów i niebezpiecznie się zbliża;
3 - niesamowita zdolność opętanego ghula chroni go przed bełtem i odbija go, sprawiając, że ten leci teraz w naszą stronę. Ghul ryczy i szykuje się do ataku.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Leopold Street [odnośnik]25.02.23 13:36
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leopold Street - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leopold Street [odnośnik]18.03.23 1:40
Prości ludzie byli zazwyczaj głupi. Nie interesowało ich w jaki sposób sobie poradzą z problemem, interesował ich po prostu efekt. Stary lichwiarz widać nie był osobą, którą zamierzali się przejmować po śmieci dopóki problem nie urósł aż do takiej rangi. Grzechy lubią ciszę, która nie wymknie się poza ściany pomieszczenia. A co jeśli zabił go ktoś, kto miał z nim na pieńku, a jakiś stary lokator, który uciekł po tym, gdy już zwieńczyła się jego vendetta na drugim czarodzieju. To już brzmiało znacznie przyjemniej dla ucha, jednak też nie interesowało Ciebie na tyle, aby w to wnikać. Dla ciebie liczył się efekt tego wszystkiego. A efekt był taki, że musiałeś posprzątać bajzel po kimś, kto niechlujnie zajął się całą sprawą. I teraz dodatkowo opętał magiczne stworzenie, powodując amplifikację jego zdolności. Chociaż to była naprawdę głupota, skoro mógł chociaż spróbować opętać dla własnych celów wilkołaka... czy kogoś innego. A ten kretyn w swojej żałości i gniewie wybrał... to. Nic dziwnego więc, że chciałeś pozbyć się go jak najszybciej, a przy okazji pomóc komuś w lepszym zaklimatyzowaniu się w nowej rzeczywistości. To trochę pokaże dziewczynie w jaki sposób obecnie działa Londyn. Ten bardziej... parszywy i nieprzyjemny.
Podobało Ci się w jaki sposób poruszała się. Było w tym coś nietypowego, mniej ludzkiego. Poruszała się jak zwierzę, które poczuło krew i zamierzało wpaść w trans polowania, gotowe do sięgnięcia do szyi i wbicia się zębami by jucha spłynęła po podbródku. Jak pantera, która tak spokojnie stawiała kroki, że gdyby kiedykolwiek miała zapolować nie tylko na zwierzę, ale i na człowieka - byłaby w tym bardzo dobrze przeszkolona. Bo w końcu jak bardzo różniły się zwierzęta od czarodziejów w metodzie ich pozbywania się. Ludzie, tak samo jak zwierzęta, też mieli swoje mechanizmy obronne, nie tak prymitywne jak zwierzęta, ale działające - bazujące - na takiej samej zasadzie co one. Stawiałeś więc za nią ostrożnie kroki, miała iść przodem. Twoja wyciągnięta przed własny nos różdżka celowała w odpowiednim kierunku, gotowa do akcji. Każdy kolejny krok to zbliżający się do nieuniknionej konfrontacji, a ty chciałeś wiedzieć na co stać w końcu Mulciberów, którzy nie byli udomowieni w angielskiej socjecie. Którym nie oszlifowano jeszcze kłów by dopasowali się idealnie do nowych warunków. Czy historie o nich, te, które słyszał jeszcze za czasów Durmstrangu, słysząc ich nazwisko - były absolutnie prawdziwe. Idealny moment.
Była jednak tak pewna siebie. Może nader zbyt pewna. To nie była przecież Rosja, a Londyn nie był tundrą. Tutaj wszystko działo się na opak i trzeba było działać odpowiednio skrupulatnie. Gnijące jelita jak łańcuchy owijane były wokół ghulowych rąk, gotowe do powolnego trawienia. Tego, że opętany ghul mógł poczuć jeszcze raz jakikolwiek smak. W końcu musiał jeść, musiał istnieć. Pożywiać się wciąż strutym czarną magią ciałem, nawet jeśli opętał ją duch. Nie wiedziałeś w jakim stopniu ghul był pod jego wpływem. Czy duch zaczynał przejmować kontrolę, gdy czuł zagrożenie? A może po prostu tak mocno wsiąkł znowu w czyjąś skórę, że czuł się człowiekiem, któremu wszystko już wolno. To wszystko było interesujące, ale bardziej interesowało Cię przeżycie dziewuszki, która ledwo poznała ten świat. Dlatego też sam przeszedłeś do działania.
Wyczekiwałeś w spokoju, co zamierza zrobić opętane stworzenie, bełt powędrował, ale bestia była znacznie szybka, znacznie... mądrzejsza. Bełt leciał teraz w waszym kierunku. Nie zamierzałeś do tego dopuścić, więc rzuciłeś szybko to co pierwsze podpowiedział Ci instynkt.
Protego. — Zaklęcie tarczy miało ochronić Varyę przed jej własnym bełtem i to co zamierzał zrobić ghul.


W przypadku udanego Protego:
1 - Bełt odbija się od tarczy i pozostaje na ziemi. Ghul syczy na nas i zamierza w końcu ruszyć do ataku, starając się trafić biczem z flaków w jedną z nóg. K100 z udanego wyżej niż 10 pkt od ST Protego sprawia, że nie uda się mu. Jeśli Protego wyjdzie idealnie na wymaganej ilości - zaplątuje bicz wokół kostki Vergila.
2 - Bełt trafia w tarczę i w niej utknął z powodu siły odbicia przez ghula. Ghul rzuca się w naszym kierunku, jednak skupia się na Tobie.
3 - Zdobywamy przewagę nad Ghulem. Ten stara się ogłuszyć nas frontalnie zaklęciem, aby utorować sobie drogę na piętro niżej. K100 z zaklęcia Protego około 80 (na czysto) sprawia, że mu się to udaje i znajduje się na niższym poziomie.

W przypadku nieudanego Protego:
1 - Ghul ryczy z wesołości, gdy widzi jak bełt trafia Vergila w ubranie, powodując, że ten przez chwilę ma problem z wyszarpaniem materiału. Przez co jego następna akcja wymagająca rzucania k100 ma obniżony próg powodzenia o -10pkt.
2 - Bełt trafia we flaki znajdujące się nad nami, które zaczynają nas oblewać. To powoduje, że Ghul ma szansę na atak i tylko twoje k100 powyżej 70 sprawi, że udało nam się zrobić unik, co sprawiło, że ten wypadł z pokoju i przeturlał się boleśnie po schodach na półpiętro.
3 - Niestety, ale bełt trafia w Vergila w ramię, zabierając mu 15pkt zdrowia i zapewnia dyskomfort w rzucaniu zaklęciami, zabierając -20pkt do powodzenia zaklęcia przy K100
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Leopold Street [odnośnik]18.03.23 1:40
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 22

--------------------------------

#2 'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leopold Street - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leopold Street [odnośnik]19.03.23 15:36
Mieliśmy do czynienia z opętanym stworzeniem, zaopatrzonym w nieznane mi moce. Patrzyłam, jak wypuszczony w groźbie bełt zmierza prosto w ghula, by zadać mu śmiercionośny cios. Albo przynajmniej zabawić się w krwawe tortury. Stało się jednak inaczej. Grot strzały gwałtownie zmienił kierunek – najpewniej oczarowany niesamowitą zdolnością przeklętego zwierzęcia. Wiedziałam, że w tych okolicznościach należało spodziewać się, że plan nie przejdzie gładko, że magiczne wzmocnienie ofiary dawało mu siłę, której będzie trzeba porządnie się przeciwstawić. Należało zareagować niesamowicie szybko. Mieliśmy ledwie ułamek sekundy. Nauczona doświadczeniem miałam ocenić tor lotu i zachowanie własnych bełtów. Potrafiłam ocenić prędkość, potrafiłam dokładnym okiem przenalizować, jaki był cel. W tamtej chwili Zabini i ja zadziałaliśmy niemal jednocześnie. On wybrał metodę czarodziejskiej tarczy, a ja zwinnie umknęłam przed własnym bełtem. Zaklęcie spirytysty jednak zawiodło. Został ugodzony przez ostrą strzałę. Patrzyłam, jak grot wnika w tkaninę szaty. Mknąca szybko strzała nie mogła jednak zatrzymać się wyłącznie w materiale. Była za silna. Musiała go zranić. Nim jednak zamierzałam zająć się później. Nie było już czasu na zabawę. Należało przystąpić do ataku, zanim nieobliczalna bestia spowoduje więcej szkód. Nie zamierzałam igrać z nią wiecznie.
Stanęłam przed Zabinim, chroniąc jego pokiereszowane cielsko. Jeszcze raz uniosłam czarodziejską kuszę. Wypuściłam sprawnie pierwszą, drugą, trzecią strzałę. Wymagało to pewnej, precyzyjnej ręki. Prawdziwa kusza nie pozwalała na fantazyjne wyrzucanie deszczu bełtów jednocześnie. To był jeden po drugim. Gdy leciał pierwszy, ja sięgałam po kolejną strzałę, którą sprawnie musiałam umieścić we właściwym miejscu. Mechanizm musiał zadziałać idealnie. Robiłam to już tysiące razy, ale i tak do sprawy podchodziłam z najwyższą powagą. Trzeba  było skurczybyka dobić, zanim cała kamienica wyleci w powietrze i straty będą jeszcze większe. Rozzłoszczone stworzenie. Nie zamierzałam okazywać strachu, ani tym bardziej litości. Zlecenie należało skończyć. Potem każdy rozejść się miał w swoją stronę. Patrzyłam, jak w ułamkach sekund moje groźby przedzierają się przez niewielkie jak na możliwości kuszy pomieszczenie. Gniewne stworzenie zaczęło kręcić się niespokojnie, jeszcze zanim Zabini został ugodzony. Teraz ruchy ghula przypominały pokraczny taniec – chwila nieuwagi i ten doskoczy do nas. Pierwszy bełt przebił okrągłe brzuszysko stworzenia. Głośne wycie podrażniło nasze uszy. Wyrzut bólu i adrenaliny spowodował, że przedmioty porzucone po kątach pokoju zaczęły lewitować. Niektóre z nich pomknęły w naszym kierunku. Miał już wtedy drugą strzałę, idealnie pod kolanem. Krew ozdobiła jego paskudne chropowate cielsko. Byłam pewna, że echo jego żałosnego łkania dało się usłyszeć wiele ulic stąd. Któryś z przedmiotów przebił szybę, inny wbił się w sufit. Tynk nad nami rozsypał się, znacząc nasze sylwetki zasłoną z białego popiołu. Wszystko działo się szybko. Mocnym spojrzeniem szatkowałam ofiarę na kawałki. Trzeci bełt ostatecznie go powalił. Zupełnie ucichło nienormalne wycie. Wszystko nagle umarło. Była tylko ta krusząca się ściana i nasze głośniejsze oddechy. Obróciłam się w stronę mężczyzny. Wyglądało na to, że robota skończona.
– Moje bełty lubią wbijać się piekielnie głęboko. Nawet te obrócone przeciwko mnie –
odezwałam się wreszcie, nie komentując zupełnie martwego stworzenia. – Lepiej nie wyciągać – odniosłam się do znacznej części wystającego bełtu. Mógł się łatwo wykrwawić. – Ale mogę go skrócić – zaoferowałam, obejmując pewną dłonią trzon strzały. – Nie ruszaj się – ostrzegłam, a po chwili różdżka rozcięła strzałę. Jej tylna część opadła dźwięcznie na drewnianą podłogę. – Ktoś powinien się tym zająć – ktoś – uzdrowiciel. Miałam nadzieję, że nie zamierzał tej rany lekceważyć. Jeżeli tak, to nie należał do najmądrzejszych.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Leopold Street [odnośnik]04.07.23 22:04
Widziałeś przed oczami lecący w twoim kierunku bełt. Nie wiedziałeś jak było to możliwe, chociaż domyślałeś się za czyją sprawką to się działo. Nie byłeś przygotowany na to, tak samo jak Varya nie była przygotowana na to, że przeklęte magiczne stworzenie potrafiło znacznie więcej niż potrafiła sobie wyobrazić. Jednak ostatecznie rzeczywistość postanowiła was zadziwić. Dopiero w tamtym momencie zdałeś sobie sprawę z kim miałeś do czynienia jeśli chodzi o twoją towarzyszkę. Znała się na swojej pracy i trzeba było to docenić. Ale czego też miałeś się spodziewać - została Ci polecona, a osoby, które inni polecają tobie zazwyczaj zawsze były warte zaufania. Ostatecznie cel został już zgładzony, jednak zgliszcza pozostawione przez przeklętego ghula jedynie dały wam do zrozumienia, że zlecenie nie było "tak proste" jak wszystkim się zdawało i zostało przed wami to ukryte. Całe szczęście, że nie zdecydowałeś się pójść tam sam.
Dopiero gdy emocje zdały się opaść zdałeś sobie sprawę z tego, że miałeś w swoim udzie bełt, który zdecydowanie uprzykrzał Ci obecnie jakiekolwiek funkcjonowanie. Z twoich ust uleciało złowieszcze syknięcie, które najpierw miało się przerobić w głośniejsze "nie", ale nie udało się - dziewczyna ubiegła Cię i zostawiła jedynie jedną połowę bełtu w twoim udzie. Całe szczęście, że faktycznie nie chciała tego wyciągać, a miałeś skorzystać z profesjonalizmu magomedyków lub innego znachora znającego się na swojej robocie. Twoje serce nadal głośno biło i ta mogła je usłyszeć, ale twoja twarz pozostała nieskazitelnie nijaka, oprócz spływających z twojego czoła kropel potu. Miałeś do wyboru pożegnać się z nią lub skorzystać jeszcze trochę z jej pomocy. — Będę musiał jednak poprosić Cię jeszcze o coś, dziewczyno. Z tą strzałą nie będę mógł się tak łatwo aportować do innego miejsca, więc będę musiał skorzystać z fiuu, a najbliższy pub jest trochę dalej od tego miejsca. Pomóż mi tylko tam dojść i dalej już poradzę sobie sam. — W każdym razie, jeśli jej decyzja była taka, że ta starała się pomóc i dojść do owego miejsca, postanowiłeś zagwarantować jej coś więcej. — Zapewniam Cię, że poproszę zleceniodawcę, żeby dał tobie większą działkę ze zlecenia, zrobiłaś świetną robotę. — Powinna mieć stuprocentową pewność w tym zakresie. Co jeśli jednak tego nie zrobiła? Najprawdopodobniej zajęłoby tobie więcej czasu dotarcie do tego samego pubu, jednak zapewne o samej zapłacie Varya dowie się dopiero w liście z samej Gringotty, gdzie zostałaby uświadomiona, że została uiszczona wpłata. Tak czy siak, wydawało się, że jesteście już na finiszu waszego zlecenia. Jakie to będzie pożegnanie? Wszystko w jej rękach.
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Leopold Street [odnośnik]09.07.23 12:20
To nie był pierwszy raz, kiedy widziałam, jak bełty moje lub moich towarzyszy wbijają się w ludzkie ciało. Precyzyjnie rozcinały wszystkie powłoki, zadając ból, torturując, unieszkodliwiając i grożąc. Cierpiał, bolesne syczenie wydostające się z ust kompana stanowiło najlepszy dowód. Ja więc działałam dokładnie tak, jak mnie nauczono. A musiałam być przygotowana również na takie sytuacje. Na polowania zdarzało nam się wybywać większymi grupami, rozproszonymi, nastawionymi na kilka celów, poszukiwania zakrojone na szerszą skalę. Wtedy też miały miejsce podobne sytuacje – rzadko, ale jednak. Wiedziałam, czego robić nie należało, ale wciąż brakowało mi umiejętności leczniczych stosownych, by udzielić mu konkretnej pomocy. Nie, nie mogłam tego uczynić. Zdawało mi się jednak, że czułam, jak jego ciało i umysł podejmują walkę z kłującym, głęboko wbitym bełtem. Zadanie wykonane, ale współpracownik poszkodowany. Niepisany kodeks zdawał się podpowiadać, że nie wolno mi go w tym stanie pozostawiać. Tym bardziej, że był obcy i nie ufałam mu aż tak, by mieć pewność, że nie pokusi się o kilka kłamstw przy zdawaniu relacji z tego, co tutaj zaszło.  
Dziewczyno. Zwracał się do mnie jak stare dziady na Syberii, widzące w kobiecie służkę, a nie towarzysza. Może powinnam wbić w niego jeszcze jedną strzałę. Uniosłam jednak brodę, zamierzając w spokoju wysłuchać tego, co miał mi teraz do powiedzenia. Podkreślał bezbronność, w tej sytuacji pozostawaliśmy jeszcze przez chwilę na siebie skazani. Zerknęłam za siebie. Powalony ghul leżał bez życia i to raczej nie ulegnie zmianie. Potem powróciłam spojrzeniem na Zabiniego. – Dobrze, chodźmy – zakomunikowałam krótko i konkretnie, a potem natychmiast wyruszyłam w stronę wyjścia z pomieszczenia. Cofnęłam się jednak po dwóch krokach. Ta pomoc wymagała ode mnie, bym fizycznie wsparła go w przedostaniu się tam. Musiałam go dotknąć, wspomóc, posłużyć mu jako oparcie. Nie miałam ochoty na żaden taki kontakt, ale chyba okoliczności nie pozostawiały innego wyboru. Byłam dość silna, nie było mowy o złamaniu się w pół po przyjęciu na siebie części ciężaru mężczyzny. – Tylko niczego nie próbuj – ostrzegłam chłodno, chwytając jego przedramię i wspierając go w podniesieniu się i doczołganiu do wyjścia. Ani razu nie popatrzyłam mu w oczy. Nie znosiłam, gdy łamały się jasno zaznaczone bariery między mną a innymi ludźmi. Czułam się zobowiązana, czułam, że skoro w tym zadaniu byliśmy sojusznikami, winniśmy poniekąd o siebie dbać. Trudno mi było to tak po prostu zaakceptować, ale przełknęłam dumę.
Powoli zeszliśmy po schodach i wydostaliśmy się ze starej kamienicy. Na ulicy pociągnęłam go w stronę najbliższego przybytku, w którym znajdował się kominek podłączony do sieci fiuu. – Znajdę cię, jeżeli nie dopełnisz słowa – oświadczyłam na koniec, wcale nie głaszcząc mentalnie rannego na pocieszenie. – Bądź zdrów – odparłam krótko, wcale nie proponując mu, że dotaszczę go na kozetkę uzdrowiciela. Zresztą nie poprosił o to, więc nie było z nim aż tak źle. Skoro twierdził, że to wystarczające i dalej poradzi sobie sam, odeszłam wkrótce, spodziewając się, że któregoś dnia jeszcze o nim usłyszę.

zt
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Leopold Street
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach