Leopold Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leopold Street
Leopold Street to długa, wąska alejka prowadząca pomiędzy pobliskimi domami. Niezbyt znana, zdawałoby się – przeciętna i szara, ale odznacza ją wyjątkowa uczynność ludzi zamieszkujących dwa rzędy upakowanych, typowo brytyjskich mieszkań. Wszystkie z nich należą do czarodziejów, którzy co jakiś czas wystawiają przed swoje domy stoły z przeróżnymi starociami na sprzedaż. Można tam znaleźć przedwojenne pamiątki i porzucone przez dzieci zabawki, wiekowe książki i albumy pozbawione zdjęć, napy na kanapy wydziergane przez starsze czarownice i serwetki. Czasami odbywa się tu również kiermasz ciast, a uzyskane fundusze oddawane są w pełni Stowarzyszeniu Skrzatów Umęczonych – niewielka społeczność Leopold Street raczej nie należy do osób o konserwatywnych poglądach względem krwi.
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Michael zaatakował dwa uroki pomknęły w kierunku mężczyzny. Ten wyciągnął różdżkę przed siebie wypowiadając zaklęcie ochronne.
-Protego Maxima. - zawołał. Tarcza jednak nie zdążyła. Najpierw z dłoni mężczyzny wypadła różdżka, a później padł spetryfikowany na ziemię. Na razie na niej pozostając. Michael wiedział, że jego zaklęcie nie było na tyle silne, by zatrzymać go spetryfikowanego. Kwestią czasu było, nim mężczyzna pokona urok. Kobieta rozdziawiając usta stała wpatrując się z przerażeniem. Jasnym było, że wcześniej nie widziała czarów.
- J-j-ja. - wydukała kobieta do Marcelli. Zaraz przytaknęła. - Z-z-zabr-r-ali m-i-i ró-ó-óż-óżdkę. - wyjaśniła dalej. - Pppó-j-jdziemy. - zadecydowała za chwilę niezmiennie się trzęsąc.
Urok Gabriela nie zadziłałał. Mężczyzna, który zdawał się przemawiać za wszystkich skinął na jego słowa głową.
- Dobrze. Jestem Edmund. - wiedział, że ludzie będący z nim nie nadawali się do walki. A on sam mógł już za nią nie nadążać.
Marcella, Michael - Magicus Extremoss 2/3 +12
| jeśli nie rzucać zaklęć możecie w tej turze przesunąć się o nie więcej niż 7 pól
Statystki przeciwników:
1.100PŻ; odporność magiczna 1; OPCM 25 U15 Z:5 unieszkodliwiony
2. 100PŻ; odporność magiczna 1; OPCM 15 U25 Z:5 , expelliarmus, septryfikowany, ST50
3.-3/100PŻ; odporność magiczna 1; OPCM 5 CM35 Z:5; -50
Mechanika latania na miotle wklejona została na górze posta
-Protego Maxima. - zawołał. Tarcza jednak nie zdążyła. Najpierw z dłoni mężczyzny wypadła różdżka, a później padł spetryfikowany na ziemię. Na razie na niej pozostając. Michael wiedział, że jego zaklęcie nie było na tyle silne, by zatrzymać go spetryfikowanego. Kwestią czasu było, nim mężczyzna pokona urok. Kobieta rozdziawiając usta stała wpatrując się z przerażeniem. Jasnym było, że wcześniej nie widziała czarów.
- J-j-ja. - wydukała kobieta do Marcelli. Zaraz przytaknęła. - Z-z-zabr-r-ali m-i-i ró-ó-óż-óżdkę. - wyjaśniła dalej. - Pppó-j-jdziemy. - zadecydowała za chwilę niezmiennie się trzęsąc.
Urok Gabriela nie zadziłałał. Mężczyzna, który zdawał się przemawiać za wszystkich skinął na jego słowa głową.
- Dobrze. Jestem Edmund. - wiedział, że ludzie będący z nim nie nadawali się do walki. A on sam mógł już za nią nie nadążać.
Marcella, Michael - Magicus Extremoss 2/3 +12
| jeśli nie rzucać zaklęć możecie w tej turze przesunąć się o nie więcej niż 7 pól
Statystki przeciwników:
1.
2. 100PŻ; odporność magiczna 1; OPCM 15 U25 Z:5 , expelliarmus, septryfikowany, ST50
3.
Mechanika latania na miotle wklejona została na górze posta
- Ekwipunek:
Michael:
eliksiry: Auxlik 1 porcja, stat. 0 ; wywar ze szczuroszczeta 1 porcja, stat. 0
3 białe kryształy (wypisane we wsiąkiewce)
licencjonowany fałszoskop
peleryna niewidka (na razie złożona w kieszeni)
magiczny kompas
różdżka
miotła
3 świstokliki (knuty w kieszeni) od Szefa Departamentu
Marcella:
różdżka, miotła, lusterko dwukierunkowe (drugie ma Justine Tonks), biały kryształ, eliksiry:
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 10)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106)
obniżone st zaklęcia Speculio: -5
Gabriel:
różdżkę, parę lusterka dwukierunkowego (jedno z pary oddane Randallowi Lupinowi), eliksir znieczulający i eliksir samoregenerujący, marynowana narośl ze szczuroszczeta, miotła zwykła(?)
- Mapa:
-Spokojnie... - rzucił Michael w lekkim popłochu do przerażonej kobiety, nie wiedział jak radzić sobie z kobiecymi emocjami. Sam był mugolakiem, więc zaraz znajdzie słowa aby ich uspokoić, ale potrzebował do tego czasu, choć odrobiny namysłu. A na razie ważniejsze było unieszkodliwienie przeciwnika.
-Esposas. - warknął, korzystając z unieruchomienia i rozbrojenia czarodzieja.
-Esposas. - warknął, korzystając z unieruchomienia i rozbrojenia czarodzieja.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
- Miło mi, Mayu. - powiedziała spokojnie i pozwoliła sobie zbliżyć się o krok do kobiety. - Czy potrafisz uruchomić świstoklik? Zabierze Cię w bezpieczne miejsce... - Dodała. - Chodź ze mną. Ma go mój przyjaciel.
Gdy tylko poprosiła kobietę o pójście, wróciła się w stronę Gabriela i zaczęła powoli się tam kierować. Starała się też nie spuszczać z oka Mayi, żeby upewnić się, że ta pójdzie z nią.
| chciałabym przejść o jak najbliżej Gabriela, jesli tylko NPC zgodzi się iść ze mną
Gdy tylko poprosiła kobietę o pójście, wróciła się w stronę Gabriela i zaczęła powoli się tam kierować. Starała się też nie spuszczać z oka Mayi, żeby upewnić się, że ta pójdzie z nią.
| chciałabym przejść o jak najbliżej Gabriela, jesli tylko NPC zgodzi się iść ze mną
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ponieważ poruszała się szybciej niż zazwyczaj, rzuciła jeszcze zaklęcie, by wzmocnić wszystkich wokół. - Magicus Extremos!
| w poprzedniej kolejce rzuciłam udane Mico, więc mam drugi ruch
| w poprzedniej kolejce rzuciłam udane Mico, więc mam drugi ruch
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
- Dobrze Edmundzie, czy potrafisz uruchomić świstoklik? To on przetransportuje was w bezpieczne miejsce - powiedział, jednocześnie oglądając się za siebie, Marcella zmierzała w jego kierunku wraz z innymi cywilami.
Widocznie rozmowa z Edmundem rozproszyła go nieco, ponieważ zaklęcie nie podziałało, a mężczyzna nadal próbował oddalić się za róg. - Mobilicorpus - powtórzył, celując w uciekającego mężczyznę.
Widocznie rozmowa z Edmundem rozproszyła go nieco, ponieważ zaklęcie nie podziałało, a mężczyzna nadal próbował oddalić się za róg. - Mobilicorpus - powtórzył, celując w uciekającego mężczyznę.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Zaklęcie Michaela pomknęło do spetryfikowanego mężczyzny pętając go skutecznie. Magiczne kajdany zacisnęły się wokół jego nadgarstków i kostek. A on niezmiennie pozostawał spętany.
Kobieta popchnęła chłopców w stronę Michaela sama robiąc krok w jego stronę. Rozejrzała się niepewnie wokół nie bardzo wiedząc co zrobić dalej. Jasnym było, że nie jest czarownicą.
- Nie-e. - odpowiedziała nadal trzęsąca się Maya, kręcąc przecząco. Zaraz jednak skinęła głową i powędrowała za Marcellą, kurczowo zaciskając dłoń na ramieniu syna. Jej zaklęcie wzmocniło Gabriela i Michaela - Ci poczuli, że są zdolni do większych wyczynów.
- Potrafię. - potwierdził Edmund, odpowiadając na pytanie zadane przez Gabriela. Zaklęcie aurora powiodło się uciekający mężczyzna uniósł się kilka centymetrów nad ziemię, nie przemieszczając się już dalej.
Udało wam się zdobyć chwilę oddechu, choć do waszych uszu docierały krzyki i odgłosy spadających kamieni które musiały świadczyć o kolejnych zamienianych w gruzy budynkach. Wiedzieliście, że walka trwa dalej. Musieliście zająć się tym, by uratowani ludzie trafili w bezpiecznie miejsce.
| Gabriel, Edmund poproszony uruchomi świstoklik.
Udało wam się uratować większość żywych ludzi których napotkaliście w tej okolicy, choć wszyscy widzieliście, że ludzie Ministerstwa zdążyli już zebrać swoje plony a walki trwały dalej. Powinniście pomóc opuścić Londyn ocalonym i wrócić do walk, które toczyły się w mieście jeszcze przez długie godziny. Powinniście napisać posty kończące opisujące wasze kolejne działania.
Mistrz Gry nie kontynuuje z wami. Dziękuję za grę <3
Kobieta popchnęła chłopców w stronę Michaela sama robiąc krok w jego stronę. Rozejrzała się niepewnie wokół nie bardzo wiedząc co zrobić dalej. Jasnym było, że nie jest czarownicą.
- Nie-e. - odpowiedziała nadal trzęsąca się Maya, kręcąc przecząco. Zaraz jednak skinęła głową i powędrowała za Marcellą, kurczowo zaciskając dłoń na ramieniu syna. Jej zaklęcie wzmocniło Gabriela i Michaela - Ci poczuli, że są zdolni do większych wyczynów.
- Potrafię. - potwierdził Edmund, odpowiadając na pytanie zadane przez Gabriela. Zaklęcie aurora powiodło się uciekający mężczyzna uniósł się kilka centymetrów nad ziemię, nie przemieszczając się już dalej.
Udało wam się zdobyć chwilę oddechu, choć do waszych uszu docierały krzyki i odgłosy spadających kamieni które musiały świadczyć o kolejnych zamienianych w gruzy budynkach. Wiedzieliście, że walka trwa dalej. Musieliście zająć się tym, by uratowani ludzie trafili w bezpiecznie miejsce.
| Gabriel, Edmund poproszony uruchomi świstoklik.
Udało wam się uratować większość żywych ludzi których napotkaliście w tej okolicy, choć wszyscy widzieliście, że ludzie Ministerstwa zdążyli już zebrać swoje plony a walki trwały dalej. Powinniście pomóc opuścić Londyn ocalonym i wrócić do walk, które toczyły się w mieście jeszcze przez długie godziny. Powinniście napisać posty kończące opisujące wasze kolejne działania.
Mistrz Gry nie kontynuuje z wami. Dziękuję za grę <3
Odetchnął z ulgą, gdy zdołał rzucić Esposas na spetryfikowanego przeciwnika. O ile z Petryficusa można było się wyzwolić, o tyle spętany mężczyzna już im nie zagrozi. Zarazem Tonks poczuł znajome wzmocnienie, efekt działania Magicusa. Jeśli ktoś z jego sojuszników miał okazję go wesprzeć, to znaczy że Marcella lub Gabriel uporali się już z grożącymi im napastnikami. Doskonale. Choć adrenalina jeszcze nie opuściła jego ciała, to Tonks nie był już skupiony tylko na walce. Wreszcie spojrzał na kobietę z dziećmi z większą uwagą, a na jego twarzy odmalowało się współczucie. Widać było, że byli mugolami, a nikt nie powinien dowiadywać się o istnieniu magii w taki sposób.
-Już wam nie zagrozi. - zapewnił łagodnie, zerkając kątem oka na sparaliżowanego i rozbrojonego czarodzieja. Na chodniku nadal leżała jego różdżka, więc Tonks nachylił się powoli (wolał nie wykonywać przy przerażonych mugolach żadnych gwałtownych ruchów),podniósł różdżkę napastnika i schował ją za pas. Opuścił także własną różdżkę, choć nie tracił czujności. Wiedział, że przy przerażonych ludziach musiał wyglądać jak najspokojniej, chciał w końcu zdobyć ich zaufanie.
-Miasto padło ofiarą ataku, jestem tutaj po to, aby wyprowadzić jak najwięcej cywilów do bezpiecznego miejsca. - wyjaśnił, starając się być konkretny i ogólny zarazem. Wiedział, że rozwlekanie się na temat magii tylko skołuje tych ludzi, dlatego użył bardziej mugolskiej terminologii. Atak, wojna, cywile - to wszyscy powinni zrozumieć.
Drgnął, słysząc krzyki w górze ulicy. Kilkanaście metrów od nich, kilka kamieni spadło na ulicę.
-Razem z kompanami ewakuuję was stąd, ale musimy się śpieszyć. Chodźcie i trzymajcie się blisko. Ochronię was. - wyciągnął rękę do kobiety, gotów rzucić Protego Totalum na wypadek nagłego ataku. Musieli pokonać kilkanaście metrów do Marcelli i Gabriela, a Tonks widział z daleka, że zebrała się wśród nich już grupka ludzi. Doskonale, to odpowiedni - a być może jedyny - moment na uruchomienie świstoklika.
Posłał blady uśmiech do Marcelli i Gabriela - pogratulowałby im udanej akcji, ale jakoś nie mógł się zdobyć ani na szerszy uśmiech ani na optymistyczne słowa. Rzeczywistość tych walk zaczęła napawać go bezsilnością, choć uporczywie odsuwał od siebie realistyczne spojrzenie na całą sprawę. Nawet jeśli wydawała się beznadziejna, musiał walczyć.
-Został tu ktoś jeszcze? - upewnił się, ale wyglądało na to, że zdołali zgromadzić wokół siebie większość żywych ludzi.
-Dotknijcie tej monety, a znajdziecie się w bezpiecznym miejscu. Wyruszę z wami. - zaproponował, nie chcąc aby zebrani ludzie, w tym mugole, ewakuowali się stąd całkiem sami. Miał przy sobie miotłę, zaraz po dotarciu Oazy teleportuje się na obrzeża Londynu i wróci do walki. Da radę - musi.
/zt i dziękuję za grę!
-Już wam nie zagrozi. - zapewnił łagodnie, zerkając kątem oka na sparaliżowanego i rozbrojonego czarodzieja. Na chodniku nadal leżała jego różdżka, więc Tonks nachylił się powoli (wolał nie wykonywać przy przerażonych mugolach żadnych gwałtownych ruchów),
-Miasto padło ofiarą ataku, jestem tutaj po to, aby wyprowadzić jak najwięcej cywilów do bezpiecznego miejsca. - wyjaśnił, starając się być konkretny i ogólny zarazem. Wiedział, że rozwlekanie się na temat magii tylko skołuje tych ludzi, dlatego użył bardziej mugolskiej terminologii. Atak, wojna, cywile - to wszyscy powinni zrozumieć.
Drgnął, słysząc krzyki w górze ulicy. Kilkanaście metrów od nich, kilka kamieni spadło na ulicę.
-Razem z kompanami ewakuuję was stąd, ale musimy się śpieszyć. Chodźcie i trzymajcie się blisko. Ochronię was. - wyciągnął rękę do kobiety, gotów rzucić Protego Totalum na wypadek nagłego ataku. Musieli pokonać kilkanaście metrów do Marcelli i Gabriela, a Tonks widział z daleka, że zebrała się wśród nich już grupka ludzi. Doskonale, to odpowiedni - a być może jedyny - moment na uruchomienie świstoklika.
Posłał blady uśmiech do Marcelli i Gabriela - pogratulowałby im udanej akcji, ale jakoś nie mógł się zdobyć ani na szerszy uśmiech ani na optymistyczne słowa. Rzeczywistość tych walk zaczęła napawać go bezsilnością, choć uporczywie odsuwał od siebie realistyczne spojrzenie na całą sprawę. Nawet jeśli wydawała się beznadziejna, musiał walczyć.
-Został tu ktoś jeszcze? - upewnił się, ale wyglądało na to, że zdołali zgromadzić wokół siebie większość żywych ludzi.
-Dotknijcie tej monety, a znajdziecie się w bezpiecznym miejscu. Wyruszę z wami. - zaproponował, nie chcąc aby zebrani ludzie, w tym mugole, ewakuowali się stąd całkiem sami. Miał przy sobie miotłę, zaraz po dotarciu Oazy teleportuje się na obrzeża Londynu i wróci do walki. Da radę - musi.
/zt i dziękuję za grę!
Can I not save one
from the pitiless wave?
04.08
Choć mieszkała w Londynie już niemal dziesięć lat, nigdy nie zdarzyło jej się zawędrować w okolice Leopold Street. Zapuszczona dzielnica pojedynczych mieszkań zbudowanych z ładnych cegieł, wszechobecna roślinność, ogródki i wystawione na ulicę pierdółki przywodziły jej na myśl tereny, w których dorastała. Nigdy nie rozumiała idei kolekcjonowania takich staroci jak te, które tutejsza ludność czarodziejska wystawiała na stolikach przed drzwiami. To wszystko były wyłącznie graty, niepotrzebne akcesoria do nadawania pomieszczeniom pozoru charakteru, gdy w rzeczywistości ich właściciele nie mieli go ani odrobiny. Jedyne, przy czym od czasu do czasu się zatrzymywała, to książki, każdorazowo jednak spotykał ją zawód, gdy zdawała sobie sprawę, że są to tytuły głównie poezji, fantastycznej prozy albo zaklęć gospodarskich. Słowem, nic przydatnego.
Nudna dzielnica śmierdząca krzewami i kurzem, bez wątpienia zamieszkana przez równie nudną społeczność. Właściwie nie powinna spodziewać się, że przy początku drogi sojusznika - nawet nie pełnoprawnego członka organizacji - pozwolą jej asystować przy zadaniach ciekawszych lub stanowiących jakiegokolwiek rodzaju wyzwanie. Mimo wszystko dała sobie chwilę na przełknięcie gorzkiego poczucia niezadowolenia i powściągnięcie wygórowanych oczekiwań. Musiała sobie przypomnieć, że przybyła tutaj, aby towarzyszyć przy patrolu. Więcej - towarzyszyć kobiecie.
Ekscytowała ją zarówno wizja poznania żeńskiego elementu Rycerzy (dość miała towarzystwa snobistycznych lordów i irytujących mężczyzn) jak i samej siebie jako gwaranta porządku. Choć nie podejrzewała, by w tym miejscu zaszła konieczność podejmowania aktywnych działań, upajała się poczuciem władzy - wciąż jeszcze szczątkowym, jednakowoż apetyt rósł w miarę jedzenia, a ona już teraz czuła, jak wielki trawił ją głód.
W wyznaczonym miejscu pojawiła się jak zwykle wcześniej. Nie odczuwała podobnego stresu, co przy poprzednich spotkaniach z Rycerzami, wpadła bowiem w naiwne być może wrażenie, że z silną kobietą dogada się szybciej, łatwiej zaakceptują się nawzajem. Nie brała pod uwagę możliwości, by Lyanna Zabini miała okazać się zwykłą, irytującą idiotką. Nie mogła. Nie przetrwałaby.
Pogoda dopisywała, a one nie miały na celu rzucać się w oczy, Elvira nie zadbała więc o zakrycie ciała - zrezygnowała z płaszcza, włosy związała, skrócona do kolan szata powiewała jej wokół nóg i zapewniała większą swobodę.
Liczyła, że jej tymczasowa mentorka nie okaże się spóźnialska.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Choć mieszkała w Londynie już niemal dziesięć lat, nigdy nie zdarzyło jej się zawędrować w okolice Leopold Street. Zapuszczona dzielnica pojedynczych mieszkań zbudowanych z ładnych cegieł, wszechobecna roślinność, ogródki i wystawione na ulicę pierdółki przywodziły jej na myśl tereny, w których dorastała. Nigdy nie rozumiała idei kolekcjonowania takich staroci jak te, które tutejsza ludność czarodziejska wystawiała na stolikach przed drzwiami. To wszystko były wyłącznie graty, niepotrzebne akcesoria do nadawania pomieszczeniom pozoru charakteru, gdy w rzeczywistości ich właściciele nie mieli go ani odrobiny. Jedyne, przy czym od czasu do czasu się zatrzymywała, to książki, każdorazowo jednak spotykał ją zawód, gdy zdawała sobie sprawę, że są to tytuły głównie poezji, fantastycznej prozy albo zaklęć gospodarskich. Słowem, nic przydatnego.
Nudna dzielnica śmierdząca krzewami i kurzem, bez wątpienia zamieszkana przez równie nudną społeczność. Właściwie nie powinna spodziewać się, że przy początku drogi sojusznika - nawet nie pełnoprawnego członka organizacji - pozwolą jej asystować przy zadaniach ciekawszych lub stanowiących jakiegokolwiek rodzaju wyzwanie. Mimo wszystko dała sobie chwilę na przełknięcie gorzkiego poczucia niezadowolenia i powściągnięcie wygórowanych oczekiwań. Musiała sobie przypomnieć, że przybyła tutaj, aby towarzyszyć przy patrolu. Więcej - towarzyszyć kobiecie.
Ekscytowała ją zarówno wizja poznania żeńskiego elementu Rycerzy (dość miała towarzystwa snobistycznych lordów i irytujących mężczyzn) jak i samej siebie jako gwaranta porządku. Choć nie podejrzewała, by w tym miejscu zaszła konieczność podejmowania aktywnych działań, upajała się poczuciem władzy - wciąż jeszcze szczątkowym, jednakowoż apetyt rósł w miarę jedzenia, a ona już teraz czuła, jak wielki trawił ją głód.
W wyznaczonym miejscu pojawiła się jak zwykle wcześniej. Nie odczuwała podobnego stresu, co przy poprzednich spotkaniach z Rycerzami, wpadła bowiem w naiwne być może wrażenie, że z silną kobietą dogada się szybciej, łatwiej zaakceptują się nawzajem. Nie brała pod uwagę możliwości, by Lyanna Zabini miała okazać się zwykłą, irytującą idiotką. Nie mogła. Nie przetrwałaby.
Pogoda dopisywała, a one nie miały na celu rzucać się w oczy, Elvira nie zadbała więc o zakrycie ciała - zrezygnowała z płaszcza, włosy związała, skrócona do kolan szata powiewała jej wokół nóg i zapewniała większą swobodę.
Liczyła, że jej tymczasowa mentorka nie okaże się spóźnialska.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 08.09.20 11:01, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dla Lyanny dziwna była myśl, że miała mieć dziś w pewnym sensie „pieczę” nad nową sojuszniczką. Nie przywykła do takiej roli, od dawna działając niczym samotna wilczyca, przynajmniej zawodowo, z wyjątkiem sytuacji, kiedy musiała wykonywać jakieś misje i zadania dla organizacji, a wówczas zazwyczaj ktoś jej towarzyszył. Z reguły były to jednak osoby o wyższej pozycji i umiejętnościach, ale czas płynął i sytuacja się zmieniała, a Lyanna przestała być już początkującą adeptką. Powoli pięła się w hierarchii, rosły też jej umiejętności. Potrafiła coraz więcej i miała coraz mniej zahamowań.
Nie wiedziała zbyt wiele o Elvirze Multon, choć mgliście kojarzyła to nazwisko z Hogwartu. Panna Multon była chyba rok lub dwa wyżej od niej w Slytherinie, i o ile dobrze pamiętała, również nie była duszą towarzystwa. Z tego co zdążyła się dowiedzieć, w dorosłym życiu była uzdrowicielką. Potrzebowali zdolnych uzdrowicieli, Cassandra nie mogła zostać ze wszystkim sama, pytanie tylko, czy kobieta miała do zaoferowania coś więcej? Nie chcieli słabych, omdlewających niewiast, a kobiet silnych, godnych tego, by służyć Czarnemu Panu. Oby Elvira okazała się tego godna. Lyanna szanowała silne kobiety, te słabe traktując z pewnym lekceważeniem.
Skoro już miała się nią zająć i ocenić jej przydatność, postanowiła zaprosić ją do patrolu w okolicy, która była dość znana z tego, że jej mieszkańcy nie mieli konserwatywnych poglądów na temat krwi. Parę dni temu jej uszu dobiegła pogłoska, że jeden z tutejszych mieszkańców pomagał w ukrywaniu mugolaków. Mogły go odwiedzić i dać mu stosowną nauczkę, a Lyanna przy okazji zobaczy, jak Elvira radziła sobie z rzucaniem zaklęć. Zanim jednak do niego dotrą mogły uciąć sobie krótką pogawędkę, daleką jednak od dziewczyńskiego paplania o pogodzie. Lyanna nie lubiła bezsensownych, czczych pogaduszek, ale ceniła konstruktywne rozmowy przynoszące interesujące informacje.
Pojawiła się na miejscu punktualnie o umówionej godzinie, spowita w czerń, choć nie miała na sobie kaptura. Ze swym wyglądem zdawała się nie pasować do tego zwyczajnego, zmugolszczonego miejsca, ale też nie wyglądała podejrzanie. Przesunęła wzrokiem po twarzy i sylwetce drugiej kobiety, wysokiej, niemal chorobliwie bladej i jasnowłosej, nieco przywodzącej na myśl zjawę.
- Elvira Multon? – zapytała, a kiedy uzyskała potwierdzenie, płynnie przeszła do konkretów. - Kiedy cię wprowadzono i jak wiele już wiesz o naszej sprawie? – zapytała. Formułki typu „Jak dobrze cię poznać” i tym podobne nie leżały w jej naturze. To, czy będzie dobrze, czy nie, dopiero się okaże. Ci, którzy ją wprowadzali zapewne zdradzili jej już część informacji, ale Lyanna nie wiedziała, jak wiele, i w razie potrzeby mogła je uzupełnić. W rozsądnej dawce, wszak nie mieli jeszcze do niej tak wielkiego zaufania, by wtajemniczać ją we wszystko. Sprawa z Percivalem, podłym zdrajcą, i ją nauczyła rozwagi w kwestii zaufania. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Multon była silna, utalentowana i zdeterminowana. I Zabini mimo wszystko odrobinę brakowało kobiecego towarzystwa, czasem ubolewała nad tym, jak niewiele przedstawicielek płci pięknej zdołało utrzymać się w organizacji. Nie szukała w nich przyjaciółek, ale sojuszniczek – innych silnych kobiet, u boku których dobrze będzie się szło ku potędze. Towarzystwo nadętych, zadufanych w sobie mężczyzn i jej często działało na nerwy, choć naturalnie respektowała hierarchię i nigdy nie zrobiła niczego, co mogło nie spodobać się wyżej postawionym.
Po chwili skinieniem wskazała jej kierunek, w którym miały podążyć.
- Tędy – rzekła krótko, po czym ruszyła chodnikiem, a rąbek jej czarnego, letniego płaszcza łagodnie omiatał jej kostki. Obcasy wysokich, sznurowanych butów cicho stukały po bruku. – Być może słyszałaś już, że mieszkańcy tego miejsca nie słyną z właściwych poglądów. Wielu z nich uciekło po czystce, ale niektórzy zostali. Choć wątpliwym jest, że się nawrócili.
Ludzie rzadko kiedy drastycznie zmieniali poglądy. To, co było wypaczone i zgniłe, takim już miało pozostać, nawet jeśli na pewno byli i tacy, którzy ze strachu próbowali się podporządkować, odsunęli się od szlamowatych znajomych i próbowali się dostosować do nowego ładu.
Nie wiedziała zbyt wiele o Elvirze Multon, choć mgliście kojarzyła to nazwisko z Hogwartu. Panna Multon była chyba rok lub dwa wyżej od niej w Slytherinie, i o ile dobrze pamiętała, również nie była duszą towarzystwa. Z tego co zdążyła się dowiedzieć, w dorosłym życiu była uzdrowicielką. Potrzebowali zdolnych uzdrowicieli, Cassandra nie mogła zostać ze wszystkim sama, pytanie tylko, czy kobieta miała do zaoferowania coś więcej? Nie chcieli słabych, omdlewających niewiast, a kobiet silnych, godnych tego, by służyć Czarnemu Panu. Oby Elvira okazała się tego godna. Lyanna szanowała silne kobiety, te słabe traktując z pewnym lekceważeniem.
Skoro już miała się nią zająć i ocenić jej przydatność, postanowiła zaprosić ją do patrolu w okolicy, która była dość znana z tego, że jej mieszkańcy nie mieli konserwatywnych poglądów na temat krwi. Parę dni temu jej uszu dobiegła pogłoska, że jeden z tutejszych mieszkańców pomagał w ukrywaniu mugolaków. Mogły go odwiedzić i dać mu stosowną nauczkę, a Lyanna przy okazji zobaczy, jak Elvira radziła sobie z rzucaniem zaklęć. Zanim jednak do niego dotrą mogły uciąć sobie krótką pogawędkę, daleką jednak od dziewczyńskiego paplania o pogodzie. Lyanna nie lubiła bezsensownych, czczych pogaduszek, ale ceniła konstruktywne rozmowy przynoszące interesujące informacje.
Pojawiła się na miejscu punktualnie o umówionej godzinie, spowita w czerń, choć nie miała na sobie kaptura. Ze swym wyglądem zdawała się nie pasować do tego zwyczajnego, zmugolszczonego miejsca, ale też nie wyglądała podejrzanie. Przesunęła wzrokiem po twarzy i sylwetce drugiej kobiety, wysokiej, niemal chorobliwie bladej i jasnowłosej, nieco przywodzącej na myśl zjawę.
- Elvira Multon? – zapytała, a kiedy uzyskała potwierdzenie, płynnie przeszła do konkretów. - Kiedy cię wprowadzono i jak wiele już wiesz o naszej sprawie? – zapytała. Formułki typu „Jak dobrze cię poznać” i tym podobne nie leżały w jej naturze. To, czy będzie dobrze, czy nie, dopiero się okaże. Ci, którzy ją wprowadzali zapewne zdradzili jej już część informacji, ale Lyanna nie wiedziała, jak wiele, i w razie potrzeby mogła je uzupełnić. W rozsądnej dawce, wszak nie mieli jeszcze do niej tak wielkiego zaufania, by wtajemniczać ją we wszystko. Sprawa z Percivalem, podłym zdrajcą, i ją nauczyła rozwagi w kwestii zaufania. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Multon była silna, utalentowana i zdeterminowana. I Zabini mimo wszystko odrobinę brakowało kobiecego towarzystwa, czasem ubolewała nad tym, jak niewiele przedstawicielek płci pięknej zdołało utrzymać się w organizacji. Nie szukała w nich przyjaciółek, ale sojuszniczek – innych silnych kobiet, u boku których dobrze będzie się szło ku potędze. Towarzystwo nadętych, zadufanych w sobie mężczyzn i jej często działało na nerwy, choć naturalnie respektowała hierarchię i nigdy nie zrobiła niczego, co mogło nie spodobać się wyżej postawionym.
Po chwili skinieniem wskazała jej kierunek, w którym miały podążyć.
- Tędy – rzekła krótko, po czym ruszyła chodnikiem, a rąbek jej czarnego, letniego płaszcza łagodnie omiatał jej kostki. Obcasy wysokich, sznurowanych butów cicho stukały po bruku. – Być może słyszałaś już, że mieszkańcy tego miejsca nie słyną z właściwych poglądów. Wielu z nich uciekło po czystce, ale niektórzy zostali. Choć wątpliwym jest, że się nawrócili.
Ludzie rzadko kiedy drastycznie zmieniali poglądy. To, co było wypaczone i zgniłe, takim już miało pozostać, nawet jeśli na pewno byli i tacy, którzy ze strachu próbowali się podporządkować, odsunęli się od szlamowatych znajomych i próbowali się dostosować do nowego ładu.
Nie zastanawiała się nad tym, jak mogą czuć się czarownice postawione w roli nauczycielki starszych od siebie kobiet. Gdyby Lyanna zachwiała się na pozycji wyższego stopnia hierarchii, Elvira bez wątpienia wykorzystałaby to na swoją korzyść; nie miała litości, bo już teraz, zanim jeszcze zdołały spotkać się twarzą w twarz, zazdrościła jej tego, że uczestniczy w wojnie dłużej, wie więcej i zapewne też znacznie łatwiej przychodzi jej podejmowanie trudnych decyzji. Na miejscu Lyanny z przyjemnością przyjęłaby rolę mentorki, gdyż lubiła świadomość posiadania wiedzy o dużej wartości, której pragnęliby inni. Pozycja ucznia była pod tym względem gorsza, choć równie poważna. Elvirze bliżej było już do trzydziestki niż do nastolatki, jednak nie zapomniała jak to jest słuchać i czerpać - potrafiła przełknąć dumę, gdy trzeba, nawet jeżeli jej forma ciekawości nie była niewinna, tylko ostra, pożądliwa.
Jak przystało na dwie silne jednostki nastawione na relację dwustronnych korzyści, od razu zaczęły mierzyć się spojrzeniami. Elvira próbowała wyczytać nastawienie Lyanny z jej rysów twarzy, przyznać jednak należało, że kobieta nie zdradzała się łatwo. Pierwsze wrażenie robiła dobre, była punktualna, trzymała się dumnie, nie raziła w oczy przesadyzmem w ubiorze. Kobiety barwnie umalowane, obwieszone złotem i roztaczające wokół siebie duszącą woń piżma kojarzyły się Elvirze z rasowymi pieskami rozłożonymi na dworskich kanapach. Ładne, cieszące oko. Można je było podziwiać, pogłaskać, wyprowadzić na spacer, ale nic więcej. Elvira nie potrafiłaby spojrzeć na nie z powagą. Czym innym była dyskretna, kusząca uroda - ją uznawała za atut, nie pompatyczność.
Skinęła głową na powitanie i odpowiedziała w podobnym tonie.
- Lyanna Zabini?
Ucieszyła się, gdy kobieta okazała się bezpośrednia. Elvira również preferowała nie marnować czasu na czcze pogaduszki - wyrzucanie słów na bzdury wprawiało ją w frustrację - i choć ton Lyanny można byłoby uznać za nieelegancki i oschły, był on dokładnie tym, z czym uzdrowicielka czuła się komfortowo. Dodało jej to nadziei, że kobieta nie jest obrażalską pannicą, którą urazi podobna pragmatyczność ze strony Elviry.
- Wprowadzono mnie w czerwcu, choć już wcześniej utrzymywałam kontakt z Drew. Poznaliśmy się w styczniu - Odpuściła sobie tę historię; była niepotrzebna i poniekąd upokarzająca. - Wiem, o co walczymy. Znam nasze wartości. - Nie obawiała się używać tej formy; im szybciej wdroży w język poczucie wspólnoty, tym szybciej przekona do niej samą siebie. Być może i innych - Miałam też okazję zobaczyć metody. Przeszłam inicjację w piwnicy Mantykory. Jego jednak nie spotkałam - Co oczywiste, miała na myśli Czarnego Pana.
Dodając ostatnie zdanie, opuściła niechętnie głowę i zaplątała dłonie za plecami, rozpoczynając powolny spacer wzdłuż chodnika. Atmosfera o tej porze dnia była niemalże sielska. Z boku nie mogły wyglądać inaczej niż zwykłe spacerowiczki.
Powodem jej przeciągającego się milczenia było trwające uczucie zawstydzenia. Wiedziała, w jaki sposób Rycerze odnosili się do swojego Pana. Choć nie miała większego problemu ze zinternalizowaniem niechęci do brudnej krwi (Sama już wcześniej ją czuła) i równie lekko przychodziło jej zaakceptowanie przemocy (Widziała rany, krew, śmierć, widziała cierpienie; cóż za różnica, czy zadawanie z premedytacją? Wybierając między byciem ofiarą i drapieżnikiem, nie zamierzała się wahać), wciąż nie umiała z całą mocą powiedzieć, że tajemniczy Lord jest "jej" panem. Jak mogłaby okazać tak wielkie oddanie człowiekowi, którego nigdy nie zobaczyła na oczy?
Dla bezpieczeństwa zdecydowała się jednak nie poruszać tej sprawy już teraz, od razu. Prawda, Lyanna nie wzbudzała w niej irytacji, nie zasłużyła jednak też niczym na zaufanie. Być może któregoś dnia zaznajomi się z kobietą na tyle, by zwierzyć jej się również z innego źródła niezadowolenia.
Szanowała bowiem magię i czystość krwi, lecz nie mogłaby zmusić się, by przyznać to samo o obrzydliwie paternalistycznym systemie szlacheckiej hierarchii. Jako prawdziwa czarownica była równa lordom - nie zamierzała nigdy sądzić inaczej.
W ciszy słychać było wyraźnie świergolenie ptaków i ciche postukiwanie ich butów. Obcasy czarnych pantofli Elviry były niższe niż te Lyanny, stawiała jednak stopy na tyle pewnie, mocno, że odgłosy nie różniły się znacznie.
- Słyszałam. To widać - przyznała cicho na komentarz dotyczący ulicy i skrzywiła się, gdy minęły porzuconą pod furtką mugolską zabawkę. - Spodziewasz się, że prowadzą nielegalne ochronki? - domyśliła się. Wzbudziło to jej zainteresowanie. Czy w którymś z tych niepozornych domów naprawdę mogli ukrywać się zdrajcy?
Jak przystało na dwie silne jednostki nastawione na relację dwustronnych korzyści, od razu zaczęły mierzyć się spojrzeniami. Elvira próbowała wyczytać nastawienie Lyanny z jej rysów twarzy, przyznać jednak należało, że kobieta nie zdradzała się łatwo. Pierwsze wrażenie robiła dobre, była punktualna, trzymała się dumnie, nie raziła w oczy przesadyzmem w ubiorze. Kobiety barwnie umalowane, obwieszone złotem i roztaczające wokół siebie duszącą woń piżma kojarzyły się Elvirze z rasowymi pieskami rozłożonymi na dworskich kanapach. Ładne, cieszące oko. Można je było podziwiać, pogłaskać, wyprowadzić na spacer, ale nic więcej. Elvira nie potrafiłaby spojrzeć na nie z powagą. Czym innym była dyskretna, kusząca uroda - ją uznawała za atut, nie pompatyczność.
Skinęła głową na powitanie i odpowiedziała w podobnym tonie.
- Lyanna Zabini?
Ucieszyła się, gdy kobieta okazała się bezpośrednia. Elvira również preferowała nie marnować czasu na czcze pogaduszki - wyrzucanie słów na bzdury wprawiało ją w frustrację - i choć ton Lyanny można byłoby uznać za nieelegancki i oschły, był on dokładnie tym, z czym uzdrowicielka czuła się komfortowo. Dodało jej to nadziei, że kobieta nie jest obrażalską pannicą, którą urazi podobna pragmatyczność ze strony Elviry.
- Wprowadzono mnie w czerwcu, choć już wcześniej utrzymywałam kontakt z Drew. Poznaliśmy się w styczniu - Odpuściła sobie tę historię; była niepotrzebna i poniekąd upokarzająca. - Wiem, o co walczymy. Znam nasze wartości. - Nie obawiała się używać tej formy; im szybciej wdroży w język poczucie wspólnoty, tym szybciej przekona do niej samą siebie. Być może i innych - Miałam też okazję zobaczyć metody. Przeszłam inicjację w piwnicy Mantykory. Jego jednak nie spotkałam - Co oczywiste, miała na myśli Czarnego Pana.
Dodając ostatnie zdanie, opuściła niechętnie głowę i zaplątała dłonie za plecami, rozpoczynając powolny spacer wzdłuż chodnika. Atmosfera o tej porze dnia była niemalże sielska. Z boku nie mogły wyglądać inaczej niż zwykłe spacerowiczki.
Powodem jej przeciągającego się milczenia było trwające uczucie zawstydzenia. Wiedziała, w jaki sposób Rycerze odnosili się do swojego Pana. Choć nie miała większego problemu ze zinternalizowaniem niechęci do brudnej krwi (Sama już wcześniej ją czuła) i równie lekko przychodziło jej zaakceptowanie przemocy (Widziała rany, krew, śmierć, widziała cierpienie; cóż za różnica, czy zadawanie z premedytacją? Wybierając między byciem ofiarą i drapieżnikiem, nie zamierzała się wahać), wciąż nie umiała z całą mocą powiedzieć, że tajemniczy Lord jest "jej" panem. Jak mogłaby okazać tak wielkie oddanie człowiekowi, którego nigdy nie zobaczyła na oczy?
Dla bezpieczeństwa zdecydowała się jednak nie poruszać tej sprawy już teraz, od razu. Prawda, Lyanna nie wzbudzała w niej irytacji, nie zasłużyła jednak też niczym na zaufanie. Być może któregoś dnia zaznajomi się z kobietą na tyle, by zwierzyć jej się również z innego źródła niezadowolenia.
Szanowała bowiem magię i czystość krwi, lecz nie mogłaby zmusić się, by przyznać to samo o obrzydliwie paternalistycznym systemie szlacheckiej hierarchii. Jako prawdziwa czarownica była równa lordom - nie zamierzała nigdy sądzić inaczej.
W ciszy słychać było wyraźnie świergolenie ptaków i ciche postukiwanie ich butów. Obcasy czarnych pantofli Elviry były niższe niż te Lyanny, stawiała jednak stopy na tyle pewnie, mocno, że odgłosy nie różniły się znacznie.
- Słyszałam. To widać - przyznała cicho na komentarz dotyczący ulicy i skrzywiła się, gdy minęły porzuconą pod furtką mugolską zabawkę. - Spodziewasz się, że prowadzą nielegalne ochronki? - domyśliła się. Wzbudziło to jej zainteresowanie. Czy w którymś z tych niepozornych domów naprawdę mogli ukrywać się zdrajcy?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Do tej pory to Lyanna stała w roli uczennicy, dziś miała okazję sprawdzić się w odwrotnej sytuacji. Nie lubiła być za nikogo odpowiedzialną, ale pragnęła wierzyć, że Multon nie potrzebowała niańczenia i dobrze poradzi sobie sama. Może i wyglądała na niewinną, jasnowłosą lalkę, ale Zabini doskonale wiedziała, jak mylny potrafił być wygląd, sama była tego przykładem. Elvira mogła skrywać potencjał, gdyby go nie miała, raczej nikt nie zadałby sobie trudu, żeby ją werbować.
Zlustrowała ją czujnym, choć pozbawionym przesadnej nachalności wzrokiem. I ona jej nie ufała, nie należała w końcu do osób, które łatwo obdarzały innych zaufaniem. Pozostawała czujna, wiedziała że sama też musi baczyć na słowa. Obie jednak rzeczywiście mogły wynieść z tego spotkania pewne korzyści. Lyanna przez taki pryzmat zwykle oceniała ludzi, dzieląc ich na takich, z którymi relacja była korzystna oraz takich, na których szkoda trwonić czasu i energii. Tego nauczyła się w Hogwarcie, gdzie była wyrzutkiem i żeby nie dać sobie wejść na głowę musiała zachowywać się tak jak inni Ślizgoni. Nie działała bezinteresownie, każde działanie musiało jej się w jakiś sposób opłacać, nawet jeśli nie od razu, to w dłuższej perspektywie. Dobrze wiedziała, że gdyby wśród Ślizgonów okazała słabość, inni z łatwością wykorzystaliby to przeciwko niej, w końcu jako osoba wówczas znana jako półkrwi znajdowała się na dole hierarchii obowiązującej w jej szkolnym domu. Szlam tam nie było, więc dno siłą rzeczy przypadało nielicznym mieszańcom w szeregach dumnego domu Węża. Ale Lyanna nigdy nie identyfikowała się z mieszańcami, nie spoufalała się z nimi, by nie zostać uznaną za wielbicielkę plebsu, zawsze mierzyła wyżej, ku czystej krwi – w końcu rodzina Zabini była czystokrwista i konserwatywna, tylko ona była wybrakowana i to właśnie dlatego krewni nią gardzili i hańbą było dla nich to, że nosiła ich nazwisko. A gdy odkryła prawdę o tym, że jednak miała czystą krew, już nie szukała pojednania z krewnymi, bo zdążyła się od nich całkowicie uniezależnić. Przeszłość zdążyła ją ukształtować i określić, poznanie prawdy nie mogło nagle uczynić z niej osoby towarzyskiej i kontaktowej, ale z pewnością sprawiło, że trzymała się dumniej i nie musiała się już wstydzić tego, kim jest.
Skinęła głową, dość szybko mogąc zauważyć, że i Elvira nie jest osobą lubiącą bawić się we wstępne formułki i czcze pogawędki, jakie preferowała spora część kobiet. To dobrze, może miała potencjał, by okazać się silniejszą niż te pomyłki, które czasem jakimś dziwnym trafem znajdowały się w ich szeregach i zwykle marnie kończyły.
- Dobrze. Potrzebujemy każdego silnego, zdeterminowanego czarodzieja, dla którego ważna jest czysta krew i magia – rzekła z aprobatą, choć dość lakonicznie. Nie należała do osób przesadnie rozgadanych, a czuła, że przy Elvirze powinna dodatkowo uważać na słowa, było w niej coś niepokojącego, co wymykało się jej umiejętnościom obserwacji i trudno jej było to określić. Oczywiście nie przyznała się do tego, że i ona nie miała okazji ujrzeć Czarnego Pana osobiście, choć służyła mu już ponad rok. Tego zaszczytu dostąpiło niewielu, ale pozwalała Elvirze myśleć, że należała do tego grona.
I Lyanna nigdy nie była osobą lubiącą komukolwiek służyć, jednak do grona rycerzy przygnało ją pragnienie potęgi, rozwoju i sięgania po to, co niedostępne zwykłym czarodziejom, ale z czasem, dowiadując się coraz więcej o Czarnym Panie i jego mocy, była coraz bardziej zafascynowana i dumna z tego, że może uczestniczyć w jego wielkim planie przywrócenia prawdziwym czarodziejom chwały i pozycji. Czuła wobec niego wielki respekt, może nawet i strach przed jego mocą, większą niż moc jakiegokolwiek innego czarodzieja na świecie. Potrzebowali jednak takiej wielkiej sylwetki, która będzie przewodzić – bez przewodnictwa kogoś silnego i wybitnego byliby tylko bandą dzieci we mgle ogarniętych marzeniami o wielkości. Każdy miałby swój cel, nie zjednoczyliby się, a szlamy nadal by się panoszyły. Czasem była ciekawa, co robił Czarny Pan, skoro tak rzadko ukazywał się swym sługom, z pewnością jednak pochłaniały go sprawy ważniejsze. Wydawał się zbyt nadludzki, by miał zajmować się rzeczami prozaicznymi.
- W takim miejscu wszystko jest możliwe. Nie można ufać nikomu, kto jednoznacznie nie opowiedział się za czystością krwi – rzekła, spoglądając na zwyczajne domostwa, w większości opuszczone. Ci mający odrobinę oleju w głowie uciekli. Zostali ci, którzy nie mieli nic do ukrycia bądź głupcy którzy naiwnie liczyli, że nikt się o nich nie dowie. Ale było to tylko kwestią czasu i jeśli ktoś tu szkodził obecnemu ładowi, prędzej czy później wyjdzie to na jaw i zostanie ukarane. – W jednym z tych domów mieszka ktoś, kto jest podejrzany o udzielanie pomocy i schronienia szlamom. Pod numerem dziewięćdziesiątym siódmym. – Obecnie znajdowały się w okolicach numeru siedemdziesiątego, więc miały jeszcze kawałek do przejścia. Nie było też wiadomo, czy informacja, którą poznała jest prawdziwa, czy może ktoś wprowadził ją w błąd, by zmarnować jej czas i odciągnąć jej uwagę od miejsca, w którym naprawdę coś się działo. Na informacje należało uważać, bo rozmaici mąciciele mogli podrzucać fałszywe tropy, czy to z chęci odwrócenia uwagi, czy w ramach zemsty na kimś i chęci ściągnięcia na niego kłopotów za rzekomą działalność przeciwko obecnemu porządkowi. Tak czy inaczej jeśli kogoś w środku zastaną, mogą go przepytać. Lyanna chętnie zobaczy, jak radzi sobie z tym Elvira, czy jest dość bezwzględna, by kogoś zaatakować i czy w ogóle potrafi posługiwać się innymi rodzajami magii niż ta lecznicza. Uzdrowiciele i alchemicy, choć biegli w swoich dziedzinach, często mieli poważne braki w innych. I choć Elvira mogła skupić się na leczeniu, niewątpliwie dobrze byłoby, gdyby potrafiła też cokolwiek poza tym.
Zlustrowała ją czujnym, choć pozbawionym przesadnej nachalności wzrokiem. I ona jej nie ufała, nie należała w końcu do osób, które łatwo obdarzały innych zaufaniem. Pozostawała czujna, wiedziała że sama też musi baczyć na słowa. Obie jednak rzeczywiście mogły wynieść z tego spotkania pewne korzyści. Lyanna przez taki pryzmat zwykle oceniała ludzi, dzieląc ich na takich, z którymi relacja była korzystna oraz takich, na których szkoda trwonić czasu i energii. Tego nauczyła się w Hogwarcie, gdzie była wyrzutkiem i żeby nie dać sobie wejść na głowę musiała zachowywać się tak jak inni Ślizgoni. Nie działała bezinteresownie, każde działanie musiało jej się w jakiś sposób opłacać, nawet jeśli nie od razu, to w dłuższej perspektywie. Dobrze wiedziała, że gdyby wśród Ślizgonów okazała słabość, inni z łatwością wykorzystaliby to przeciwko niej, w końcu jako osoba wówczas znana jako półkrwi znajdowała się na dole hierarchii obowiązującej w jej szkolnym domu. Szlam tam nie było, więc dno siłą rzeczy przypadało nielicznym mieszańcom w szeregach dumnego domu Węża. Ale Lyanna nigdy nie identyfikowała się z mieszańcami, nie spoufalała się z nimi, by nie zostać uznaną za wielbicielkę plebsu, zawsze mierzyła wyżej, ku czystej krwi – w końcu rodzina Zabini była czystokrwista i konserwatywna, tylko ona była wybrakowana i to właśnie dlatego krewni nią gardzili i hańbą było dla nich to, że nosiła ich nazwisko. A gdy odkryła prawdę o tym, że jednak miała czystą krew, już nie szukała pojednania z krewnymi, bo zdążyła się od nich całkowicie uniezależnić. Przeszłość zdążyła ją ukształtować i określić, poznanie prawdy nie mogło nagle uczynić z niej osoby towarzyskiej i kontaktowej, ale z pewnością sprawiło, że trzymała się dumniej i nie musiała się już wstydzić tego, kim jest.
Skinęła głową, dość szybko mogąc zauważyć, że i Elvira nie jest osobą lubiącą bawić się we wstępne formułki i czcze pogawędki, jakie preferowała spora część kobiet. To dobrze, może miała potencjał, by okazać się silniejszą niż te pomyłki, które czasem jakimś dziwnym trafem znajdowały się w ich szeregach i zwykle marnie kończyły.
- Dobrze. Potrzebujemy każdego silnego, zdeterminowanego czarodzieja, dla którego ważna jest czysta krew i magia – rzekła z aprobatą, choć dość lakonicznie. Nie należała do osób przesadnie rozgadanych, a czuła, że przy Elvirze powinna dodatkowo uważać na słowa, było w niej coś niepokojącego, co wymykało się jej umiejętnościom obserwacji i trudno jej było to określić. Oczywiście nie przyznała się do tego, że i ona nie miała okazji ujrzeć Czarnego Pana osobiście, choć służyła mu już ponad rok. Tego zaszczytu dostąpiło niewielu, ale pozwalała Elvirze myśleć, że należała do tego grona.
I Lyanna nigdy nie była osobą lubiącą komukolwiek służyć, jednak do grona rycerzy przygnało ją pragnienie potęgi, rozwoju i sięgania po to, co niedostępne zwykłym czarodziejom, ale z czasem, dowiadując się coraz więcej o Czarnym Panie i jego mocy, była coraz bardziej zafascynowana i dumna z tego, że może uczestniczyć w jego wielkim planie przywrócenia prawdziwym czarodziejom chwały i pozycji. Czuła wobec niego wielki respekt, może nawet i strach przed jego mocą, większą niż moc jakiegokolwiek innego czarodzieja na świecie. Potrzebowali jednak takiej wielkiej sylwetki, która będzie przewodzić – bez przewodnictwa kogoś silnego i wybitnego byliby tylko bandą dzieci we mgle ogarniętych marzeniami o wielkości. Każdy miałby swój cel, nie zjednoczyliby się, a szlamy nadal by się panoszyły. Czasem była ciekawa, co robił Czarny Pan, skoro tak rzadko ukazywał się swym sługom, z pewnością jednak pochłaniały go sprawy ważniejsze. Wydawał się zbyt nadludzki, by miał zajmować się rzeczami prozaicznymi.
- W takim miejscu wszystko jest możliwe. Nie można ufać nikomu, kto jednoznacznie nie opowiedział się za czystością krwi – rzekła, spoglądając na zwyczajne domostwa, w większości opuszczone. Ci mający odrobinę oleju w głowie uciekli. Zostali ci, którzy nie mieli nic do ukrycia bądź głupcy którzy naiwnie liczyli, że nikt się o nich nie dowie. Ale było to tylko kwestią czasu i jeśli ktoś tu szkodził obecnemu ładowi, prędzej czy później wyjdzie to na jaw i zostanie ukarane. – W jednym z tych domów mieszka ktoś, kto jest podejrzany o udzielanie pomocy i schronienia szlamom. Pod numerem dziewięćdziesiątym siódmym. – Obecnie znajdowały się w okolicach numeru siedemdziesiątego, więc miały jeszcze kawałek do przejścia. Nie było też wiadomo, czy informacja, którą poznała jest prawdziwa, czy może ktoś wprowadził ją w błąd, by zmarnować jej czas i odciągnąć jej uwagę od miejsca, w którym naprawdę coś się działo. Na informacje należało uważać, bo rozmaici mąciciele mogli podrzucać fałszywe tropy, czy to z chęci odwrócenia uwagi, czy w ramach zemsty na kimś i chęci ściągnięcia na niego kłopotów za rzekomą działalność przeciwko obecnemu porządkowi. Tak czy inaczej jeśli kogoś w środku zastaną, mogą go przepytać. Lyanna chętnie zobaczy, jak radzi sobie z tym Elvira, czy jest dość bezwzględna, by kogoś zaatakować i czy w ogóle potrafi posługiwać się innymi rodzajami magii niż ta lecznicza. Uzdrowiciele i alchemicy, choć biegli w swoich dziedzinach, często mieli poważne braki w innych. I choć Elvira mogła skupić się na leczeniu, niewątpliwie dobrze byłoby, gdyby potrafiła też cokolwiek poza tym.
Leopold Street
Szybka odpowiedź