Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Kawiarnia nad jeziorem
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:59, w całości zmieniany 3 razy
Rumieniec na bladych policzkach eterycznej blondynki przywołał na twarzy Smitha jeszcze szerszy uśmiech. Nie mógł zaprzeczyć temu, że lubił wywoływać takie reakcje u kobiet. Rumieńce zawsze wydawały mu się zresztą niezwykle urocze. Panna Burroughs nie przypominała z nim pomidora, a postać z obrazu. Czy to ten ulotny dotyk go wywołał, czy może samo jego towarzystwo?
- Miło mi panią poznać, panno Burroughs - odpowiedział z uśmiechem. Gdy przyszło mu się przedstawić jak zwykle poczuł lekkie ukłucie gdzieś w okolicach serca. - Harry Smith. - O ileż bardziej wolałby podać coś bardziej... Wymyślnego. Oryginalnego. Bardziej zapadającego w pamięć. Harrych było tysiące, tak jak i Smithów. Właściwie to setki tysięcy. Harrych Smithów pewnie nie mniej. Czasami zastanawiał się nad pseudonimem scenicznym, ale teraz nie był na scenie... - Frances... - powtórzył Harry, jakby smakował to imię, jakby rozpuszczało mu się na języku niczym czekolada. - Tak piękna czarownica zasługuje na równie piękne imię - stwierdził z uśmiechem. Nie tak pospolite, nie takie częste, bardziej wyjątkowe.
Skinął głową, zgadzając się z czarownicą w pełni, niekiedy bardzo łatwo coś zgubił albo zapomnieć. On ciągle o czymś zapominał, bo chodził z głową w chmurach. O urodzinach matkach, zapłaceniu rachunków, umówionym spotkaniu. Bywał bardzo roztargniony.
- A może zechce się pani zatrzymać, odpocząć przed dalszą drogą? Zapraszam na filiżankę herbaty. Parzą tu też doskonałą kawę, zapewniam - zapytał odważnie, chcąc zatrzymać pannę Burroughs na kilka chwil dłużej; ręką zaś machnął w kierunku stolika, który zajmował. Mieliby stamtąd piękny widok na jezioro. - Niechże pani nie da się prosić... - zachęcił Frances, uśmiechając się przy tym czarująco, a wówczas w policzkach pojawiły się maleńkie dołeczki.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
Malinowe wargi ułożyły się w odrobinę pewniejszym uśmiechu.
- Mnie również miło pana poznać, panie Smitch. - Odpowiedziała grzecznie, otaczając sylwetkę mężczyzny spojrzeniem, w którym błysnęło zaciekawienie. Nie zwykła do tak przyjaznego zachowania nieznanych jej czarodziejów, zwykle będąc pewną, iż umyka ich uwadze pozostając niezauważoną. Kolejny rumieniec wykwitł na jej delikatnej twarzyczce, za sprawą komplementu jaki sprezentował jej pan Smitch. I komplementy były dla niej czymś nowym, dopiero odkrywanym. Zwłaszcza te, uchodzące z nieznanych wcześniej ust. - Och, dziękuję. - Odpowiedziała odrobinę onieśmielona, na chwilę uciekając szaroniebieskim spojrzeniem gdzieś w bok.
Nie spodziewała się propozycji, jaka padła ze strony nowo poznanego mężczyzny. W zamyśleniu przesunęła dłonią po obojczyku, a jej spojrzenie powędrowało w kierunku niewielkiego stoliczka. Szacowała, sprawnie rozważała wszystkie za oraz przeciw, w standardowym odruchu analitycznego umysłu. Przez chwilę wodziła spojrzeniem pomiędzy przystojną twarzą mężczyzny, stoliczkiem a drogą, którą przed chwilą kroczyła.
- W zasadzie… Mogłabym zrobić sobie krótką przerwę. - Delikatny uśmiech ponownie przyozdobił malinowe wargi, gdy eteryczna blondynka ruszyła za mężczyzną w kierunku stoliczka. Frances zajęła miejsce naprzeciw mężczyzny, przysuwając wolne krzesełko, aby ułożyć na nim opasłe tomiszcza. Blondynka zamówiła herbatę oraz kawałek szarlotki, po czym założyła nogę na nogę, delikatnie poprawiając materiał sukni smukłymi palcami.
- Często pan tu bywa? I czy mogę spytać, co pan czyta? - Spytała, na chwilę zatrzymując spojrzenie na twarzy nowego towarzysza. Ruchem głowy delikatnie wskazała książkę, leżącą tuż obok jego filiżanki oraz talerzyka. Pytanie proste, nienatarczywe oraz nie przekraczające subtelnych granic konwenansów. Szaroniebieskie tęczówki przesunęły się w kierunku widoków, jakie można było podziwiać z ich miejsca. Majaczące w oddali jezioro, wraz z kwiatami jakimi przepełniony był teren kawiarenki nadawał specyficznego, całkiem ciepłego oraz przyjaznego klimatu. - Muszę przyznać, iż nie sądziłam, że Kumbria należy do tak pięknych miejsc. - Wyznała, ponownie układając usta w delikatny uśmiech. Nie często miała okazję do dalszych wycieczek w te zakąty rodzinnego kraju. Pozostawało jej mieć nadzieję, iż dalsza część spotkania nie minie w nieprzyjemnej niezręczności, jaką charakteryzowały się pierwsze spotkania.
Harry miał jedynie nadzieję, że nie wyglądał na zbira i złodzieja, a panną Burroughs kierowała zwykła przezorność i rozsądek. Chyba tak było, skoro zgodziła się przysiąść do jego stolika i nie uciekła w te pędy, byle jak najszybciej się od Smitha oddalić.
- Będzie mi niezmiernie miło - odparł, szczerze ucieszony decyzją, po czym podszedł, aby odsunąć blondwłosej piękności krzesło. Do drugiego, które przysunęła na książki, nie zbliżał się z przezorności. Zanim zdążył podjąć nową towarzyszkę zagaić i zabawić rozmowę, zbliżył się do nich kelner, gotów do przyjęcia zamówienia. Harry dopił resztkę kawy z filiżanki i odłożył ją na spodeczek, przesuwając delikatnie w jego stronę; po Frances poprosił o herbatę z cytryną i eklerka, obserwując przy tym ruch smukłych nóg czarownicy, gdy zakładała jedną na drugą. Musiały być smukłe i zgrabne, tak ładnie układał się na nich elegancki materiał. Poderwał wzrok do góry, kiedy zadała mu pytanie.
- Och, tak, to jedno z moich ulubionych miejsc, muszę powiedzieć - odparł z uśmiechem, zupełnie szczerze, bo lubił odwiedzać tę kawiarnię. Gestem prawej ręki wskazał na cudowny widok jaki rozciągał się przed nimi - błękitne jeziora okalane przez gęste lasy. - Kraina jezior w Kumbrii to jedna z najpiękniejszych na całych Wyspach. Nie bez powodu nazywana jest rajem dla wszelkiej maści artystów i od wieków stanowi natchnienie dla rodziny Fawley, która sprawuje pieczę nad tymi ziemiami - powiedział Smith, chcąc zabłysnąć przed blondynką wiedzą geograficzną i historyczną, a dlaczego by nie. Przeniósł wzrok na książkę, którą czytał, dopóki panna Burroughs nie odciągnęła od niej jego uwagi, skupiając ją w pełni na sobie samej. Podniósł niewielki tomik do góry. Poematy spod znaku Saturna, Paul Verlaine, oznajmiała okladka. - Wiersze francuskich poetów są... wyjątkowe. Wiedziała pani, że Verlaine jednak w Sztuce poetyckiej uznaje muzykę za najwyższą, że sztuk? - Może właśnie dlatego tak bardzo lubił wracać akurat do tego tomiku. Uwielbiał słowo pisane, lecz nie było w stanie tak dobrze oddać emocji jak melodia. - A pani? Cóż to za wyjątkowo cenne księgi, jeśli mogę spytać?
Pomimo pytania o nie Smith nie potrafił powściągnąć ciekawości i wychylił się, aby mieć widok na krzesełko obok panny Burrougs i dostrzec okładkę. Kelner zaś w tym czasie zdążył przynieść ich zamówienie.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
- Przyznam, że ta kraina robi wrażenie. Wydaje się być niezwykle bajkowa, jakby wyrwana z zupełnie innej rzeczywistości… Niestety, nie posiadam wielu danych, by porównać ją do innych krain na Wyspach, nie miałam wielu okazji do zwiedzenia ojczyzny. - Odpowiedziała spokojnie, miękko, szaroniebieskie spojrzenie tęczówek skupiając na buzi nowopoznanego mężczyzny. Gdzieś w środku żałowała, iż nie przyszło jej zobaczyć większej ilości pięknych oraz fascynujących miejsc, nauka jednak wymagała pewnych poświęceń. Czy to w postaci ciężkich podręczników czy niewielkiej ilości wolnego czasu. Marzyła o osiągnięciach wielkich. Takich, które zapisałyby jej osobę na kartach historii… I które wymagały odpowiednich działań, aby je spełnić.
Szaroniebieskie spojrzenie ponownie błysnęło zaciekawieniem, gdy mężczyzna wyjawił, co przyszło mu czytać. Brew dziewczęcia powędrowała ku górze, nim jednak odpowiedziała uniosła filiżankę do ust, by upić niewielki łyczek gorącego naparu.
- Niech zgadnę, jest pan artystą, czyż nie? - Spytała, uważniej lustrując przystojną twarz swoim spojrzeniem. Wyglądał na artystę, a przynajmniej podobne wyobrażenie artystów nosiła w sobie panna Burroughs, za jedyny przykład znając jedynie pewnego zachrypniętego bażancika, który w ostatnich tygodniach dosłownie obrósł w piórka. - Mówi pan jak artysta, w dodatku nie spotkałam się jeszcze z mężczyzną, który otwarcie mówiłby o poezji… A jeśli o niej mowa przyznam, że i ten temat jest mi nieznany. Nigdy nie miałam okazji zagłębić się w poezję, a zwłaszcza w tę, pochodzącą z francuskich stron. - Czytywała prozę oraz obszerne podręczniki czy dzieła naukowe, jakoś nigdy nie mając okazji, by zagłębić się w tej, najdelikatniejszej z pisanych sztuk. - Muzykę? Czemu akurat muzykę? Czy… przytoczyłby pan mi jakiś wiersz? Przyznam, iż wzbudziły moje zainteresowanie. - Poprosiła, posyłając mężczyźnie śliczny uśmiech, w jaki ułożyły się malinowe wargi. Zapewne gdyby poezja nie znajdowała się w formie książki, Frances nie byłaby nią aż tak zainteresowana… Teraz jednak, fakt, iż o to artysta posiadał książkę, o której ona nawet nie słyszała wydawał jej się niezwykle abstrakcyjny. I w pewien sposób intrygujący.
Spojrzenie dziewczęcia błysnęło czystą pasją, gdy mężczyzna zapytał o jej książki.
- Och, to podręczniki do alchemii, zbiór naukowych tez oraz ich analiz i kilka publikacji w dziedzinie eliksirów… Jeśli nie interesuje się pan tematem, zapewne każda wyda się być niezwykle mozolna oraz nużąca. Wracam właśnie z lekcji u jednego profesorów, jakby coś się z nimi stało… Och, mój nauczyciel z pewnością rozpętałby mi istne piekło. - Wyjaśniła, z delikatnym rumieńcem jaki pojawił się na jej buzi. Czy aby nie była zbyt nudna, na nawiązywanie podobnych znajomości? Nie była w stanie zaoferować podziwiania pięknych dzieł bądź rozmów zgłębiających artystyczne tematy. Powoli wkraczała w naukowy świat, a najbardziej znane były jej rozmowy, tyczące się alchemii - a ta, nie darzyła się zainteresowaniem większości czarodziejów. Była zbyt wymagająca oraz zbyt perfekcyjna, by przypadła każdemu do gustu.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
- Na własnej ziemi można tak wiele odkryć, powinna panienka spróbować, szkockie wrzosowiska potrafią być nie mniej urokliwe... - westchnął z zachwytem.
Harry lubił podróżować. Nawet bardzo. Na razie musiała mu wystarczyć wyłącznie Wielka Brytania. Tam, gdzie mógł się teleportować lub stać go było na świstoklik. Gdy był z Sheltą, było to znacznie prostsze...Jego genialna , była narzeczona była mistrzynią numerologii. Może dlatego tak rozczuliło go słowo dane?
- Chyba mogę tak powiedzieć... - odpowiedział, wciąż szeroko uśmiechnięty, rad, że sprawia takie wrażenie. Lubił słuchać pochlebstw, a właśnie tak to odbierał. Zaledwie trzy dni wcześniej kilka padło z ust lady Rosier i głęboko zapadły mu w pamięć. Wciąż robiło mu się ciepło w sercu na myśl o tamtych kilku chwil jakie mógł z nią spędzić. - Cóż, dziękuję panno Frances. Niezwykle to miłe. Przyznam więc, że jestem muzykiem. Głównie śpiewam, sam piszę piosenki i wiersze, trochę gram na gitarze - pochwalił się, prostując z dumą. Kiedyś będzie bardziej rozpoznawalny. Na tyle, że nie będzie musiał się przedstawiać. - Niektórzy uznają poezję za rzecz niemęską, podczas gdy tyle pięknej liryki wychodzi spod piór mężczyzn - prychnął. Niegdyś nie mówiono artystom, że są niemęscy. To był wielki zaszczyt tworzyć sztukę. Przeciętny człowiek, zaczepiony na ulicy wymieni więcej malarzy, poetów i pisarzy niż rycerzy. - Nie czytała pani? - spytał lekko zaskoczony. Zazwyczaj dziewczęta przepadały za wierszami. A jeszcze bardziej lubiły je dostawać. Frances jawiła mu się jako czarownica elegancka, niemal anielska, podświadomie przypisywał jej wrażliwość i umiłowanie piękna. Przesunął swój tomik w jej stronę. - Nalegam zatem, by pani wzięła tę książkę. Jestem pewien, że przypadnie pani do gustu - powiedział Harry, uśmiechając się do czarownicy ciepło. - Naturalnie, jeśli tylko ma pani ochotę... - zgodził się, skinąwszy głową i na krótką chwilę pogrążając się w zamyśleniu, po czym zanucił:
Kobiecie. Ja ją kocham i kocha mnie ona.
Nigdy całkiem ta sama ni całkiem zmieniona,
Kocha mnie i pojmuje, i goi me rany.
- Alchemia, trudna sztuka, nigdy nie miałem do tego głowy - przyznał się z rozbrajającym uśmiechem. Zawsze prosił bardziej biegłe w temacie koleżanki o pomoc. Wydawało mu się, że do alchemii potrzeba delikatnej ręki - a taką właśnie miały dziewczęta. - Na pewno nic im się nie stanie, panno Frances. Jeśli ma pani ochotę, mogę panią odprowadzić i dopilnować, aby pani i książkom nic się nie stało. Obiecuję ich nie dotknąć. Myślę jednak, że na taką czarownicę jak pani nawet profesor nie mógłby się długo gniewać - powiedział i zaśmiał się perliście, po czym ukroił kawałek eklerka widelczykiem.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
- Och, proszę mi wierzyć, planuję urlop od bardzo dawna… Za każdym razem jednak, los stwierdza iż nie jest to odpowiedni na to czas. - Odpowiedziała z delikatnym rozbawieniem w głosie. Planowała wycieczkę do pięknej Francji, wtedy jednak matka ciężko zachorowała, a brat postanowił zignorować rodzinny problem… W późniejszym czasie nie raz chciała wyskoczyć choćby na kilka dni i odpocząć, zawsze jednak coś na nią czekało - jeśli nie praca to obszerne podręczniki przepełnione wiedzą.
Zainteresowanie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy mężczyzna potwierdził jej przypuszczenia. W swoim życiu, panna Burroughs miała okazję obcować jedynie z jednym artystą, niezwykle specyficznym oraz… po prostu specyficznym, w ostatnich tygodniach odrobinę przerażającym.
- Występuje pan w jakimś znanym miejscu? Czy woli pan zaciszne, kameralne knajpki? - Spytała, wyraźnie zainteresowana tym, co było jej nieznane. Nie wiedziała, na czym dokładnie polega zawód artysty oraz jak dokładnie winno się go wykonywać. Posiadali zbiór zasad? Etyczny poradnik? Statystyki do wypełniania? - Muszę przyznać, iż brzmi to fascynująco, sama nie miałam wielu okazji by rozmawiać z artystami… Znam jednego, przypomina mi jednak bardziej zachrypniętego bażanta. - Dodała, będąc niemal pewna, że ten tutaj z pewnością miał okazję natknąć się na Bojczuka - tego było wszędzie pełno, a Frances miała wrażenie, że nie było na angielskiej ziemi choćby jednego kamienia, który nie poznał tego zapijaczonego bażanta.
- Śmiem twierdzić, że umiejętność przyznania się do uczuć wymaga więcej odwagi niż ich skrywanie, nie powinna być więc czymś, co mogłoby być ujmą dla męskiego honoru. Osobiście wolę rozmawiać z mężczyznami którzy nie boją się ukazać swojego wnętrza niż spędzać czas w towarzystwie tych, kryjących się za fasadą drani oraz gburów bądź co gorsza są faktycznymi gburami. - Odrobinę nieśmiało wypowiedziała swoje przekonania, tyczące się poruszanej materii. Dorastając w paskudnych, portowych dokach naoglądała sie na zbirów, chamów, gburów oraz drani, którzy miast dzień dobry wypowiadali paskudne, erotyczne żarty. Podłóg tego panna Burroughs wolała mężczyzn inteligentnych, oczytanych, potrafiących się zachować oraz nie miejących problemów z przyznaniem się do uczuć, jak choćby jej starszy brat.
- Niestety, nigdy nie miałam przyjemności… - Odpowiedziała, nadal czując się dziwnie z faktem, iż oto istniała na tej ziemi książka, której jeszcze nigdy nie miała w dłoniach. Zaskoczenie pojawiło się na delikatnej buzi, gdy mężczyzna przesunął tomik z wierszami w jej stronę. - Och, naprawdę? Ja… Och, to takie miłe z pana strony! Proszę zapisać mi pański adres, odeślę książkę z powrotem, gdy już ją przeczytam. - Nie widziała innej możliwości… Jednocześnie nie potrafiąc odmówić książki, której jeszcze nie miała okazji poznać. Keat miał rację - księgami szło zdobyć jej przychylność.
Chwilę później miała okazję zasłuchać się w przyjemny głos nieznanego do tej pory artysty oraz piękne słowa, jakie z niego padały. I nawet jeśli zjawisko miłości było pannie Burroughs zupełnie obce oraz była pewna, że da się je dokładnie określić skomplikowanymi obliczeniami, uważała słowa padające z jego ust, jako zwyczajnie ładne.
- Och, niezwykle piękne słowa! Ma pan niezwykle przyjemny głos. - Odpowiedziała z zachwytem, gdy zakończył swój występ. Komplementy z pewnością był zasłużone.
- Spacer w takim towarzystwie będzie przyjemnością, panie Smith. - Przyjęła propozycję, aby zatonąć w rozmowie - wpierw przy filiżance herbaty, później podczas spaceru do Błędnego Rycerza.
| zt.x2
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A w łódce kołyszącej się na lśniącej w świetle księżyca tafli jeziora, postać B – niestety – poza nią, wpadając z pluskiem prosto do chłodnej wody. Bez względu na to, czy potrafi pływać czy nie, postać B potrzebuje pomocy we wdrapaniu się na pokład łódeczki – jeśli połączy siły z postacią A, uda jej się to bez problemu (choć będzie to wymagało trochę wysiłku).
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Gdy już oboje znajdziecie się bezpiecznie w łódce, zorientujecie się, że nie wygląda jak zwykły środek transportu: ktoś ozdobił drewniane burty girlandami kolorowych kwiatów, wydzielających przyjemną, słodką, choć nieduszącą woń. Wokół łódki, na poziomie wody i nieco wyżej, unoszą się lewitujące świece: płomienie odbijają się w ciemnej tafli, tworząc magiczny festiwal świateł, tańczących również na waszych policzkach. Nocne powietrze jest chłodne, ale szczęśliwie na pokładzie, tuż pod waszymi stopami, znajdziecie miękkie, złożone w kostkę koce – na tyle duże, że zmieścicie się pod nimi oboje. Jeśli spojrzycie w stronę brzegu, to na ławeczce przy maleńkim pomoście zobaczycie parę duchów, śpiewających romantyczną pieśń w nieznanym wam języku; ich głosy niosą się nad wodą, docierając do was ciche i jakby pochodzące z innego świata. Jeżeli zechcecie, możecie tam podpłynąć – łódka jest zaczarowana, usłucha was, gdy głosem wskażecie jej wymarzony kierunek; kawiarnia nad brzegiem jeziora jest co prawda zamknięta, ale w chronionych przed pogodą ogrodach wciąż stoją nakryte stoliki.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Nim zorientowałam się co się dzieje, czuję nieprzyjemne pociągnięcie w okolicy pępka i pokoik mego syna znika, a ja pojawiam się na łódce. Od tego raptownego działania, zakołysała się ona niebezpiecznie, więc zaraz łapię się obu stron, licząc, że uda mi się nie wpaść do wody. Nie do końca rozumiejąc, jak mogłam znaleźć się w tym magicznym śnie, łapię mętnie we wspomnieniach smak dyniowej tartaletki, to że przyszłam do pokoju Petera po jego króliczka, którym miał się pochwalić przed ojcem, to że mam dziecko... boli mnie nieco głowa, a poza tym te wspomnienia są jakieś niepasujące do sielskiej i magicznej atmosfery panującej na jeziorku. Kołysanie zmniejsza swoją siłę i oblizuje palce po słokości, którą jadłam. Daje mi to jakaś przyjemność, dzięki której zmartwienie o dziecko odchodzi na dalszy plan. Rozglądam się, obserwuję okolicę i nagle słyszę plusk gdzieś za plecami. Zaraz odwróciłam się by zlokalizować źródło dźwięku, a od tej prędkości włosy zawirowały wokół mojej głowy.
forgotten it
Ostatnio zmieniony przez Mathilda Wroński dnia 11.03.21 9:12, w całości zmieniany 1 raz
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Ten dzień nie zapowiadał się inaczej niż inne. W planach miał spędzenie go przed maszyną do pisania by zająć się przepisywaniem pamiętników z podróży do Amazonii. Schodząc na dół do kuchni poczuł wspaniały zapach wypieków jakie poczyniała jego matka w kuchni. Pomimo tego, że musieli oszczędzać to uznała, że upiecze jakieś ciastka na osłodę życia. Cieszył się, gdyż do aromatycznej kawy, którą trzymał w dłoni wraz z różdżką, aż się prosiło coś słodkiego. Zauważył na stole ładnie zapakowaną talaretkę i bez namysłu ją porwał udając do gabinetu. Pachniał wspaniale i kusiła swoim wyglądem. Poczuł wokół siebie aromat, bardzo intensywny dzikiej orchidei i mokrej ściółki. Rozejrzał się dookoła, gdyż to nie było naturalne aby unosił się w pomieszczeniu. Wokół niego pełno było roślin w mniejszych lub większych doniczkach, w słoikach czy koszykach, ale żaden nie miał tego zapachu. Po chwili analizy wzruszył jednak ramionami uznając, że to pewnie tęsknota za podróżami po czy usiadł za stołem i wgryzł się w słodycz. Poczuł jak dyniowy miąż się rozpływa w ustach i nim zdążył przełknąć uczucie szarpnięcia w okolicach pępka sprawiło, że obraz przed oczami mężczyzny się rozmazał, a on sam zaczął spadać gwałtownie w dół. Nagle poczuł uderzenie chłodu i przeszywające zimno. Woda gwałtownie dostała się do nosa oraz ust powodując zachłyśnięcie. Machał rozpaczliwie rękami chcąc utrzymać się na powierzchni jednak woda uniemożliwiała widoczność. Dojrzał jednak łódkę i kogoś siedzącego w środku.
-Hej! - Zawołał głośno mając ręką chcąc zwrócić na siebie uwagę. Musiał wydostać się z tej wody, zwłaszcza, że nie potrafił pływać. I co się do cholery stało? Przed chwilą był w domu, za biurkiem, przed maszyną do pisania, a w kolejnej sekundzie ląduje na środku jeziora walcząc o życie. Starał się ruszać nogami aby utrzymać się na powierzchni wody, po czym niezgrabnymi ruchami zaczął kierować się w stronę łódki. Miał jedynie nadzieję, że pomoc nie zostanie mu odmówiona. Nie chciał umierać w zimnej wodzie, topiąc się, ponieważ dziwnym zrządzeniem losu nagle w niej wylądował.
forgotten it
Ostatnio zmieniony przez Mathilda Wroński dnia 11.03.21 9:13, w całości zmieniany 1 raz
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
-Hmm? O! Sam nie wiem, znalazłem się nagle… może to teleportacyjna czkawka? - Odpowiedział kiedy odzyskał już swój głos i uśmiechnął się do kobiety w łódce. Poruszył nogami w wodzie sprawdzając czy jeszcze ma w nich czucie. Tafla zachluptała oznajmiając, że jeszcze ich nie stracił i nie odpadły z odmrożenia. Spróbował podciągnąć się wyżej, ale jednak nie miał aż tyle siły by samodzielnie wdrapać się do łódeczki, która znów zachwiała się niebezpiecznie.
-Możesz mi pomóc, sam chyba nie dam rady - zwrócił się do kobiety mając nadzieję, że jednak nie odmówi. Taka istota przecież nie mogła odmówić.
To nie tak, że zanim nie poprosił, to nie pomagałam. Nawet chciałam, dlatego dotknęłam jego ramienia. Ale kiedy poczułam jakie ma mięśnie pod mokrym ubraniem, jakie twarde i duże, to jakaś nieśmiałość we mnie urosła i odgarniam włosy z twarzy. Człowiek tu o życie walczy, a ja roztkliwiam się nad jego pięknym ciałem.
- Tak, już! - ocknęłam się i pomagam mu wejść na łódkę. Łapię za te mięśnie greckiego boga, które mokre od zimnej wody, przypominają rzeźbę antyczną. Te same mięśnie napinają się i pan Grey wpadł na dno łódki tak, że myślałam, że sam sobie poradził. Nim się zorientowałam klęczeliśmy oboje na pokładzie i pociągnęłam go w górę, żeby usiadł na jednej z ławeczek. Ja sama siadam znów przy jego nogach i wpatruję się w wyłowionego syrena.
- Och, byłam przekonana, że będziesz miał rybi ogon - zażartowałam klepiąc go po nodze. Nagle dotarło do mnie, że światło padające na jego twarz to światło ciepłej świecy z lampionów. Łódka w której siedzieliśmy była ustrojona pięknymi kwiatami: moimi ulubionymi bzami, wisterią, storczykami.. A pośród tego miłego entourage'u, znajdował się on: niesamowicie piękny, niczym męski odpowiednik Wenus rodzącej się z piany morskiej. Energia, która wytwarzała się pomiędzy nami elektryzowała i rozgrzewała całe moje ciało. Przygryzłam lekko wargę wypatrując w wyłowionym mężczyźnie sygnału, że i on to czuje. - Może pan zdejmie to morke ubranie, tutaj są koce - nawet nie spojrzałam na koce, które się za nami znajdowały, niezdolna oderwać wzrok od mężczyzny.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
-Dziękuję – uśmiechnął się do niej, a jej śmiech sprawił, że przyjemne ciepło rozlało się po jego sercu. Czuł się jak nastolatek, którego nagle trafiła strzała amora. Jednak nie zwracał na to uwagi, gdyż skupiał się jedynie na jej osobie. Spojrzał na swoje nogi i rozłożył bezradnie dłonie – Mam nadzieję, że to nie problem.
Pochwycił jej dłoń, którą dotknęła jego nogi i złożył na niej pocałunek po czym uśmiechnął się figlarnie. Teraz do niego dotarło, że łódka była przyozdobiona kwiatami, liczną ilością kwiecia, które swym zapachem wręcz obezwładniało, a miękkie światło lampionów unoszących się nad wodą oświetlało twarz znajdującej się naprzeciwko niego kobiety. Otulało miękko sprawiając, że wyglądała niezwykle uroczo, niczym syrena, która go zaczarowała swym głosem. Czuł rosnące napięcie między nimi, widział wpatrzone w niego duże oczy. Wiedziony odruchem sięgnął po jeden z kwiatów zrywając go i zakładając za ucho kobiety.
-Jestem Herbert – przedstawił się cicho kiedy zakładał kwiat, a oddechem muskał policzek jego wybawicielki. – Jakie imię nadano tobie?
Czuł jakby jakaś nieznana mu siła pchała go ku tej kobiecie i nie wiedział czy chce się temu opierać w jakikolwiek sposób. Gdy wspomniała o kocach bez chwili namysłu zaczął rozpinać guziki kamizelki, którą miał na sobie. Rozejrzał się za różdżką ale chyba została przy maszynie do pisania więc nie miał jak wysuszyć ubrań, a nad nimi wisiał księżyc co znaczyło, że nie wyschną tak szybko. Mokra kamizelka wylądowała na ławeczce obok niego, a jego palce zaczęły rozpinać koszulę, w połowie tej czynności zamarł i spojrzał na kobietę a jej wyczekujący wzrok ani trochę go nie speszył. Wręcz naprężył mocniej mięśnie jakby chciał pokazać się w pełnej krasie. Obok kamizelki zaraz znalazła się mokra koszula, a botanik właśnie siedział przed Mathildą pozbawiony górnej części swojego ubrania. Sięgnął po koc, który rozłożył zamaszystym ruchem.
-Jest dość zimno – mówiąc to zrobił miejsce obok siebie zachęcając ją aby usiadła po kocem razem z nim.
- Mathilda. Miło mi cię poznać Herbercie - odpowiadam, będąc pod zupełnym jego czarem. W ten sposób nie czułam się już bardzo dawno temu. Czy to możliwe, żeby dwa razy w ciągu jednego życia zdołać zakochać się od pierwszego razu? A może nawet trzy, jeżeli liczyć to jak zareagowałam na pierwsze zetknięcie się spojrzeń z pewnym Samuelem. Samuelem... który teraz był gdzie indziej, poza moją świadomością. Zapomniałam o nim? A czy pamiętałam o synu? Też jakby mniej. Czy to możliwe, że gotowa byłam rzucić całe moje życie dla chociażby kilku chwil u boku tego mężczyzny? -Masz tak dźwięczne imię, tak miło mi się je wypowiada... Herbert, Herbert... - powtarzam niby w transie, ale cicho, cicho, jakbym nuciła jego imię morskim nimfom.
Pan Herbert wstał nagle i zaczął się rozbierać, a ja nie mogłam wzroku od niego oderwać. Zastanawiałam się jak daleko się posunie? Może, przy lekkim farcie, będę mogła ujrzeć jego atletyczne ciało w całej krasie? Nagle zatrzymał się na którymś z guzików, uniosłam brew dając mu znać, żeby śmiało robił to dalej. Nagle moim oczom ukazała się wyrzeźbiona klata jego, niczym w carraryjskim marmurze, błyszczała w świetle padającym z lampionów. Próbowałam znów patrzeć mu prosto w oczy, ale od dawna mięśnie brzucha są dla mnie słabością. I kiedy usiadł tuż obok i odsłonił poły koca, bez zastanowienia się tam ulokowałam. Okryci już kocem, stykamy się ramionami. Jedynie materiał mojej bluzki jest pomiędzy nami, patrzę w bok na brzeg i widzę na nim duchy. Śpiewają nam smętną piosenkę, która uderza w serca nasze. Bezwiednie opieram się na jego klacie, a czując ją za plecami, znajduję dawno zagubiony spokój.
- Czy tu nie jest pięknie, Herbercie? Powiedz mi, przeżyłeś kiedyś coś bardziej romantycznego? Bo ja nie... och, tak chciałabym, żeby to mogło potrwać jeszcze kilka chwil, ale boję się, że się zaraz obudze z tego snu i Ciebie tu nie będzie
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland