Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Wiedziała, że wyrzuty sumienia nieprędko ją opuszczą. Czuła się wewnętrznie rozdarta pomiędzy instynktem przetrwania a niewypowiedzianymi oczekiwaniami innych. Zwykle nie była egoistką, w codziennym życiu o wiele częściej przedkładała innych ponad siebie, jak wtedy, gdy po wybuchu anomalii wielokrotnie zostawała w Mungu po godzinach, byle tylko uwarzyć jak najwięcej leczniczych eliksirów, by nie zabrakło ich dla żadnego potrzebującego. Ale wtedy nie narażała swojego życia. Poświęcała czas wolny i życie osobiste, by warzyć eliksiry w Mungu oraz wieczorami dla Zakonu, ale nie wystawiała się na realne niebezpieczeństwo, nie musiała łapać za różdżkę i stawać do walki. Podziwiała tych, którzy to potrafili, ona sama nie zdołała się na to zdobyć, zwłaszcza że teraz sama była tak słaba, zmęczona i senna po oparach eliksiru, których się wcześniej nawdychała. Ale nawet w pełni sił jej umiejętności pojedynkowe prezentowały poziom zerowy i wolała nie ryzykować. Krótką przygodę z klubem pojedynków zakończyła bardzo szybko, dochodząc do wniosku, że to zdecydowanie nie dla niej. Wolała swoje eliksiry i niesienie pomocy z bezpiecznego miejsca.
A dzisiaj... dzisiaj miała nadzieję, że inni sobie poradzą i że nikomu nic się nie stanie. Martwiła się zwłaszcza o Poppy i Sue, nie była pewna, czy uzdrowicielka też uciekła, czy może została, by pomóc Johnatanowi. Na myśl o nieprzytomnym znajomym coś ścisnęło ją w środku, ale nie odwróciła się już, by spojrzeć na scenę, zresztą trudno byłoby jej to zrobić, skoro tłumy innych uciekających popychały ją do przodu i mogła zmierzać tylko w jednym kierunku, wraz z falą ludzi, którzy także pragnęli ocalić siebie. Był to najzwyklejszy, najbardziej prymitywny instynkt. Ten moment, kiedy ludzie zapominali o wszystkim i rzucali się chaotycznie przed siebie w rozpaczliwym odruchu ratowania się przed zagrożeniem. Ona nie była lepsza, też temu uległa, woląc nie spotkać się z tymi, którzy stali za tym atakiem na plac. Nigdy nie należała do osób szczególnie odważnych. Już w szkole starała się nie wychylać, była ostrożna, asekuracyjna i zachowawcza. W dorosłości te cechy wcale nie znikły, a raczej się pogłębiły, zwłaszcza po zniknięciu Very. To był taki moment, kiedy Charlie naprawdę zaczęła się bać tego, co się dzieje i rozumieć, że to nie dotyka tylko bezimiennych obcych.
Gdyby była tu Vera, na pewno by została, a ją samą czym prędzej odesłałaby do świstoklika, nie chcąc nawet słyszeć odmowy. Wiedziała o tym i prawdopodobnie posłuchałaby siostry. Mogła sobie wyobrazić jej głos krzyczący do jej ucha, wiedziała, że Vera bardziej dbałaby o jej bezpieczeństwo niż o własne. Starsza siostra, choć miała w sobie mniej ciepła, empatii i naiwności, zawsze się nią opiekowała i czuwała nad nią, nie roztkliwiając się jednak, a udzielając konkretnych porad odnośnie tego, jak powinna postąpić.
Uciekając z placu dostrzegła jeszcze kątem oka profil Justine, wciąż walczącej z policjantami. Ani trochę jej ten widok nie zdziwił, ale wiedziała też, że Tonks jest dużo lepsza w pojedynkach od niej, alchemiczki. Ale zaraz fala ludzi poniosła ją dalej i straciła z oczu ostatnie znajome sylwetki. Mimo słabości zmuszała się, by biec przed siebie narzuconym tempem, nie mogła zwolnić ani upaść. Z tego co mogła dostrzec, tłum kierował się ku bramom cmentarza, więc także się tam udała, koncentrując się na tym, byle tylko oddalić się od niebezpieczeństwa. Chciała wrócić do domu, doprowadzić się do porządku i z samego rana stawić się w Mungu; przeczuwała, że po tej okropnej nocy wielu będzie potrzebowało eliksirów. Chociaż w taki sposób będzie mogła pomóc i zadośćuczynić swoją tchórzliwą ucieczkę.
| zt. i dziękuję za grę <3
A dzisiaj... dzisiaj miała nadzieję, że inni sobie poradzą i że nikomu nic się nie stanie. Martwiła się zwłaszcza o Poppy i Sue, nie była pewna, czy uzdrowicielka też uciekła, czy może została, by pomóc Johnatanowi. Na myśl o nieprzytomnym znajomym coś ścisnęło ją w środku, ale nie odwróciła się już, by spojrzeć na scenę, zresztą trudno byłoby jej to zrobić, skoro tłumy innych uciekających popychały ją do przodu i mogła zmierzać tylko w jednym kierunku, wraz z falą ludzi, którzy także pragnęli ocalić siebie. Był to najzwyklejszy, najbardziej prymitywny instynkt. Ten moment, kiedy ludzie zapominali o wszystkim i rzucali się chaotycznie przed siebie w rozpaczliwym odruchu ratowania się przed zagrożeniem. Ona nie była lepsza, też temu uległa, woląc nie spotkać się z tymi, którzy stali za tym atakiem na plac. Nigdy nie należała do osób szczególnie odważnych. Już w szkole starała się nie wychylać, była ostrożna, asekuracyjna i zachowawcza. W dorosłości te cechy wcale nie znikły, a raczej się pogłębiły, zwłaszcza po zniknięciu Very. To był taki moment, kiedy Charlie naprawdę zaczęła się bać tego, co się dzieje i rozumieć, że to nie dotyka tylko bezimiennych obcych.
Gdyby była tu Vera, na pewno by została, a ją samą czym prędzej odesłałaby do świstoklika, nie chcąc nawet słyszeć odmowy. Wiedziała o tym i prawdopodobnie posłuchałaby siostry. Mogła sobie wyobrazić jej głos krzyczący do jej ucha, wiedziała, że Vera bardziej dbałaby o jej bezpieczeństwo niż o własne. Starsza siostra, choć miała w sobie mniej ciepła, empatii i naiwności, zawsze się nią opiekowała i czuwała nad nią, nie roztkliwiając się jednak, a udzielając konkretnych porad odnośnie tego, jak powinna postąpić.
Uciekając z placu dostrzegła jeszcze kątem oka profil Justine, wciąż walczącej z policjantami. Ani trochę jej ten widok nie zdziwił, ale wiedziała też, że Tonks jest dużo lepsza w pojedynkach od niej, alchemiczki. Ale zaraz fala ludzi poniosła ją dalej i straciła z oczu ostatnie znajome sylwetki. Mimo słabości zmuszała się, by biec przed siebie narzuconym tempem, nie mogła zwolnić ani upaść. Z tego co mogła dostrzec, tłum kierował się ku bramom cmentarza, więc także się tam udała, koncentrując się na tym, byle tylko oddalić się od niebezpieczeństwa. Chciała wrócić do domu, doprowadzić się do porządku i z samego rana stawić się w Mungu; przeczuwała, że po tej okropnej nocy wielu będzie potrzebowało eliksirów. Chociaż w taki sposób będzie mogła pomóc i zadośćuczynić swoją tchórzliwą ucieczkę.
| zt. i dziękuję za grę <3
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Magia po raz kolejny odmówiła jej posłuszeństwa, wywołując na twarzy strażniczki nieprzyjemny grymas. Z trudem utrzymywała się na nogach, nie powinna dziwić się, że nie jest w stanie poprawnie rzucić zaklęcia - a mimo to była na siebie zła. Oddychała szybko, zbyt szybko, do tego stale próbowała podtrzymywać starszą, wyraźnie osłabioną czarownicę - czy wszystko miało być z nią dobrze? Gdyby tylko znalazła je Poppy, albo miała przy sobie odpowiedni eliksir... Przelotnie ściągnęła wargi w wąską kreskę, próbując nie zwracać uwagi na dobiegające ją zza pleców hałasy, na krzyki i piski; ktoś nawoływał do walki, ktoś inny rzucał zaklęcia. Choć łudziła się, że dzielnie stawia czoła zagrożeniom, tak naprawdę nie była w stanie nic zdziałać. Odczuwała też to samo, co inni, na ślepo gnający we wskazanych kierunkach czarodzieje - dojmujący strach. Paniczną, instynktowną obawę o własne zdrowie, chęć jak najszybszego opuszczenia okolicy. Przez krótką chwilę walczyła ze sobą, spoglądając to ku sprawnie radzącej sobie z policjantami Justine, to ku stającej obok Susanne - lecz czy mogła im jeszcze jakoś pomóc? Czy powinna raczej pomóc sobie, pani Roots? - Muszę... - przerwała, zakaszlała w szalik. - Muszę ją stąd zabrać. - Nie wiedziała, czy którakolwiek ją usłyszy, czy zwróci na to uwagę - wszak wciąż musiały zająć się jednym z agresorów - lecz wolała się jakoś wytłumaczyć. Również dlatego, że czuła się z tym źle; zawiodła nie tylko siebie, ale i innych, których mogłaby obronić, gdyby tylko umiała się bardziej skupić i skutecznie zapanować nad magią. Zdrowy rozsądek wygrywał jednak z naiwną chęcią przydania się na coś.
Nie spoglądała ku scenie, nie poszukiwała wśród tłumów Poppy, mając nadzieję, że ta uciekła już poza obszar placu; senność i zimne dreszcze skutecznie rozpraszały, lecz mimo opadających powiek, przemożnej chęci, by zamknąć na dłużej oczy i odpocząć, nie pozwalała sobie na tę słabość. - Zajmę się panią, proszę się... nie bać. - Poprawiła chwyt na płaszczu eskortowanej czarownicy, martwiły ją sine policzki, nieprzytomne spojrzenie, i ruszyła dalej, przed siebie, chcąc w miarę bezpiecznie wyminąć fałszywego funkcjonariusza. Łudziła się, że ten będzie zbyt zajęty stawianiem oporu i nie rzuci się na nie, lecz na wszelki wypadek wciąż trzymała różdżkę w dłoni. Nie była pewna, czy tam, gdzie idą, znajdą świstoklik - lecz wierzyła, że im dalej od placu, tym bezpieczniej, zaś jakaś boczna ścieżka z pewnością poprowadzi ich do celu. Zdawało jej się też, że ktoś - Poppy? - krzyczał o świstokliku przy Fontannie Życia, jednak równie dobrze wyobraźnia mogła płatać jej figla.
| próbuję wyminąć policjantów i uciec z panią Roots, dwie kratki po skosie w górne prawo(?)
Nie spoglądała ku scenie, nie poszukiwała wśród tłumów Poppy, mając nadzieję, że ta uciekła już poza obszar placu; senność i zimne dreszcze skutecznie rozpraszały, lecz mimo opadających powiek, przemożnej chęci, by zamknąć na dłużej oczy i odpocząć, nie pozwalała sobie na tę słabość. - Zajmę się panią, proszę się... nie bać. - Poprawiła chwyt na płaszczu eskortowanej czarownicy, martwiły ją sine policzki, nieprzytomne spojrzenie, i ruszyła dalej, przed siebie, chcąc w miarę bezpiecznie wyminąć fałszywego funkcjonariusza. Łudziła się, że ten będzie zbyt zajęty stawianiem oporu i nie rzuci się na nie, lecz na wszelki wypadek wciąż trzymała różdżkę w dłoni. Nie była pewna, czy tam, gdzie idą, znajdą świstoklik - lecz wierzyła, że im dalej od placu, tym bezpieczniej, zaś jakaś boczna ścieżka z pewnością poprowadzi ich do celu. Zdawało jej się też, że ktoś - Poppy? - krzyczał o świstokliku przy Fontannie Życia, jednak równie dobrze wyobraźnia mogła płatać jej figla.
| próbuję wyminąć policjantów i uciec z panią Roots, dwie kratki po skosie w górne prawo(?)
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dobrze, udało się, wiedziała jednak, że Petryfikusa można przełamać, musiała szybko powalić drugiego i związać ich by nie byli więcej w stanie przeszkodzić - czy też zaszkodzić. Rozejrzała się wokół, wiele się działo, zacisnęła lekko wargi. Nie potrafiła zrozumieć, jak można było zachować się w ten sposób. Niezależnie od przekonań, ten jeden wieczór powinien móc minąć spokojnie. Dla wszystkich, niezależnie od przekonań. Ale widocznie, była to tylko jedna z jej myśli - oni sądzili inaczej. To sprawiało, że czuła złość.
- Petrificus Totalus. - wybrała ponownie kierując swoją białą różdżkę w stronę stojącego nadal, drugiego z fałszywych funkcjonariuszy. Licząc na to, że magia nie zawiedzie jej i tym razem.
| rzucam w drugiego - jeszcze nie spetryfikowanego fałszywego funkcjonariusza policji.
- Petrificus Totalus. - wybrała ponownie kierując swoją białą różdżkę w stronę stojącego nadal, drugiego z fałszywych funkcjonariuszy. Licząc na to, że magia nie zawiedzie jej i tym razem.
| rzucam w drugiego - jeszcze nie spetryfikowanego fałszywego funkcjonariusza policji.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Była pod wrażeniem zimnej krwi, którą zachował Anthony, podczas gdy ona została całkowicie przytłoczona przez tłum. Gdyby nie polecenia, możliwe, że nie wiedziałaby co zrobić. Albo próbowałaby nie bardzo wiedząc za co się zabrać. Teraz cel był prosty. Dotrzeć do miejsca w którym znajdował się świstoklik ewakuacyjny. Ręka nadal jej drżała. Czuła słabość, która kręciła jej w głowie, ale stawiała krok za krokiem, nie opuszczając ręki. Nadal kierując się w tą samą stronę Widząc, że słowa Skamandera podziałały też na ludzi w okół, że dotarło do nich ich własne zachowanie. Zaczęli sobie pomagać i uspokajać się choć odrobinę. Dlatego i ona nie mogła przestać. Szła, mając jeden cel. Wyprowadzić jak najwięcej ludzi, by mogli dotrzeć do własnych domów, cali i zdrowi - niektórzy może trochę poobijani, ale nadal żywi.
| podtrzymuje zaklęcie i nadal idę w kierunku Domu Dumbledora najdalej jak mogę.
| podtrzymuje zaklęcie i nadal idę w kierunku Domu Dumbledora najdalej jak mogę.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Można powiedzieć, że Heath miał szczęście w nieszczęściu. Jak zwykle zresztą. Z jednej strony stracił przytomność po kontakcie z niezidentyfikowanym gazem, co mogło być niepokojące, ale z drugiej... nie musiał oglądać tego co właśnie się działo na placu głównym.
Jego Sylwester skończył się na loterii, którą wygrał Bojczuk, fajerwerkach oraz niedokończonej pogoni za niesfornym niuchaczem. Brzmiało całkiem sympatycznie. Co prawda tłum już zaczął być niespokojny, gdy malec zeskoczył ze swojej sterty książek, ale zanim mały lord zorientował się, że coś jest nie w porządku wpadł w ręce policjanta. Na szczęście, bo ciężko powiedzieć co stałoby się z nim, gdyby udało mu się wyminąć stróża prawa i pobiec dalej. Udałoby mu się pobiec kawałek dalej czy od razu by padł na ziemię po tym jak gaz został wypuszczony? Byłby cały, czy tłum zrobiłby mu krzywdę? Na szczęście nie trzeba było się nad tym zastanawiać. Można powiedzieć, że dla młodego Macmillana wszystko skończyło się całkiem dobrze.
Gwendolyn pewnie była zaniepokojona tym, że chłopiec tak nagle przestał kontaktować, ale tak było dla niej prościej. Malec nie słyszał kolejnych komunikatów jakie rozlegały się po placu, nie widział paniki jaka się rozsiewała między czarodziejami. Nie próbował nigdzie uciekać, co mogłoby być dla niego po prostu niebezpieczne.
Poza tym na szczęście dla rudowłosej, policjant, który złapał małego Macmillana postanowił go ponieść aż do pubu, gdzie był świstoklik. Heath, nieświadom problemów jakie dwójka czarodziejów napotkała na drodze, spał w ramionach mężczyzny z głową opartą o jego ramię.
Swoją drogą można było podejrzewać, że młodemu Macmillanowi śnią się właśnie jakieś smakołyki z Miodowego Królestwa, bo w momencie, gdy stróż prawa w końcu oddał chłopca w ręce Gwen miał piękny obśliniony ślad tam, gdzie mniej więcej Heath trzymał swoje niedomknięte usta. Chociaż jedna osoba spędzała miło czas, przynajmniej na razie. Nie jest przecież powiedziane, że miły sen nagle nie zamieni się w mało przyjemny koszmar, prawda?
Jego Sylwester skończył się na loterii, którą wygrał Bojczuk, fajerwerkach oraz niedokończonej pogoni za niesfornym niuchaczem. Brzmiało całkiem sympatycznie. Co prawda tłum już zaczął być niespokojny, gdy malec zeskoczył ze swojej sterty książek, ale zanim mały lord zorientował się, że coś jest nie w porządku wpadł w ręce policjanta. Na szczęście, bo ciężko powiedzieć co stałoby się z nim, gdyby udało mu się wyminąć stróża prawa i pobiec dalej. Udałoby mu się pobiec kawałek dalej czy od razu by padł na ziemię po tym jak gaz został wypuszczony? Byłby cały, czy tłum zrobiłby mu krzywdę? Na szczęście nie trzeba było się nad tym zastanawiać. Można powiedzieć, że dla młodego Macmillana wszystko skończyło się całkiem dobrze.
Gwendolyn pewnie była zaniepokojona tym, że chłopiec tak nagle przestał kontaktować, ale tak było dla niej prościej. Malec nie słyszał kolejnych komunikatów jakie rozlegały się po placu, nie widział paniki jaka się rozsiewała między czarodziejami. Nie próbował nigdzie uciekać, co mogłoby być dla niego po prostu niebezpieczne.
Poza tym na szczęście dla rudowłosej, policjant, który złapał małego Macmillana postanowił go ponieść aż do pubu, gdzie był świstoklik. Heath, nieświadom problemów jakie dwójka czarodziejów napotkała na drodze, spał w ramionach mężczyzny z głową opartą o jego ramię.
Swoją drogą można było podejrzewać, że młodemu Macmillanowi śnią się właśnie jakieś smakołyki z Miodowego Królestwa, bo w momencie, gdy stróż prawa w końcu oddał chłopca w ręce Gwen miał piękny obśliniony ślad tam, gdzie mniej więcej Heath trzymał swoje niedomknięte usta. Chociaż jedna osoba spędzała miło czas, przynajmniej na razie. Nie jest przecież powiedziane, że miły sen nagle nie zamieni się w mało przyjemny koszmar, prawda?
Odrętwiałe ze zmęczenia palce ledwo poddały się sile woli, tą jednak miała wystarczająco silną, by móc walczyć z własnymi słabościami, gdy była taka potrzeba. Adrenalina mimo wszystko krążyła w żyłach, a eliksir wyciągnął z niej to, co najlepsze, ożywiając nieco i pozwalając trzeźwo myśleć - nie zdążyła jednak wykonać żadnego ruchu ponad zbliżenie się do Justine i Maeve. Dostrzegłszy wymierzoną w nią różdżkę, drgnęła w miejscu, szykując się do obrony, psychicznie i fizycznie - zebrała myśli na tyle, na ile była w stanie, oparła się na prawej stopie i wykonała przed sobą znajomy gest, wypowiadając wyraźnie inkantację.
- Protego - rzuciła prędko, licząc na to, że nie padnie jak długa w tłumie, tuż przy ścieżce, gdy podejrzany typ wyraźnie chciał przeszkodzić uczestnikom zabawy w ucieczce. Tyle dobrze, że ktokolwiek odwracał jego uwagę, dając czas innym. Nie wiedziała, jak wielu mogło ich być wokół placu i w tłumie, ale miała nadzieję, że ludzi do walki z nimi także nie zabraknie.
- Protego - rzuciła prędko, licząc na to, że nie padnie jak długa w tłumie, tuż przy ścieżce, gdy podejrzany typ wyraźnie chciał przeszkodzić uczestnikom zabawy w ucieczce. Tyle dobrze, że ktokolwiek odwracał jego uwagę, dając czas innym. Nie wiedziała, jak wielu mogło ich być wokół placu i w tłumie, ale miała nadzieję, że ludzi do walki z nimi także nie zabraknie.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Gwen podążała za policjantem, wdzięczna, że ten im w ogóle pomaga. Trzymała się obok niego, dziękując mu za podtrzymanie: gdyby nie on, pewnie wyłożyłaby się jak długa, a biorąc pod uwagę panikujący tłum, to mogłoby skończyć się naprawdę kiepsko.
Cały czas zamartwiała się o Heatha. Chłopczyk oddychał, ale czy na pewno wszystko było z nim w porządku? Powinna zabrać go prosto do Munga: tam na pewno ktoś się nim zajmie. Tylko gdzie jest jego ojciec? Powinien tu być, aby zadbać o swojego synka. Ona niewiele mogła zrobić.
Gdy znaleźli się w karczmie, policjant przekazał jej chłopca, który w tym stanie był jakby cięższy. Powinna jednak dać radę. Jeśli nie, poprosi kogoś o pomoc przy wylądowaniu.
– Och… em… przepraszam – mruknęła cicho, nim dotknęła przedmiotu, widząc obśliniony strój mężczyzny. Czy ślinotok mógł być wynikiem stresu? Gwen nie znała się na tyle, by móc to określić, ale jak na razie twarz jej podopiecznego była dość błoga w wyrazie. Chyba spał głębokim snem. Może nawet śniło mu się coś miłego?
Pożegnała się z policjantem, a następnie dotknęła świstoklika, licząc, że ten przeniesie ich w spokojniejsze i bezpieczniejsze miejsce.
| z/t, razem z Heathem. Dziękuję za rozgrywkę
Cały czas zamartwiała się o Heatha. Chłopczyk oddychał, ale czy na pewno wszystko było z nim w porządku? Powinna zabrać go prosto do Munga: tam na pewno ktoś się nim zajmie. Tylko gdzie jest jego ojciec? Powinien tu być, aby zadbać o swojego synka. Ona niewiele mogła zrobić.
Gdy znaleźli się w karczmie, policjant przekazał jej chłopca, który w tym stanie był jakby cięższy. Powinna jednak dać radę. Jeśli nie, poprosi kogoś o pomoc przy wylądowaniu.
– Och… em… przepraszam – mruknęła cicho, nim dotknęła przedmiotu, widząc obśliniony strój mężczyzny. Czy ślinotok mógł być wynikiem stresu? Gwen nie znała się na tyle, by móc to określić, ale jak na razie twarz jej podopiecznego była dość błoga w wyrazie. Chyba spał głębokim snem. Może nawet śniło mu się coś miłego?
Pożegnała się z policjantem, a następnie dotknęła świstoklika, licząc, że ten przeniesie ich w spokojniejsze i bezpieczniejsze miejsce.
| z/t, razem z Heathem. Dziękuję za rozgrywkę
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zaklęcie Jamie się udało i to mimo deszczu i osłabienia, które mimo wyjścia z mgły uparcie nie chciało jej opuścić. Expelliarmus pomknął w kierunku mężczyzny, niestety ten zdołał się przed nim obronić i uniknął rozbrojenia, na które liczyła Jamie. Szczęśliwie wydawało się jednak, że w tym zamieszaniu nie zauważył, kto konkretnie go zaatakował.
Rozglądając się, mimo deszczu Jamie dostrzegła, że większość czarodziejów zdążyła już uciec, choć na placu pozostało kilkanaście nieruchomych ciał, prawdopodobnie omdlałych po wypiciu szampana lub od oparów. Mimo szczerych chęci pomocy nie była w stanie zabrać stąd wszystkich, ale po chwili zauważyła też kobietę, która była jeszcze przytomna, klęczała na ścieżce, a deszcz rozmywał kałużę zmieszanych z krwią wymiocin. Być może doznała jakichś wewnętrznych urazów, stratowana przez uciekających; jej wiedza o anatomii była niewielka, ale nie wyglądało to dobrze. Wyglądało też na to, że kobieta nie jest w stanie uciec o własnych siłach. A Jamie nie mogła jej tak zostawić.
Miała wybór – dalej próbować rzucać zaklęciami w fałszywych policjantów albo pomóc osobie słabszej, prawdopodobnie rannej, która mogła potrzebować kogoś, kto ją stąd wyciągnie i zaprowadzi do świstoklika. Zadała sobie pytanie – co zrobiłby jej ojciec? Był odważnym aurorem, nie unikał walki, ale też nie zapominał o pomaganiu słabszym. Tak zresztą zginął, ratując innych z gmachu płonącego ministerstwa.
Skupiona na kobiecie i własnym wewnętrznym zawahaniu zbyt późno zauważyła, że zaklęcie skierowane w Steffena może swym zasięgiem objąć i ją. Zanim uniosła różdżkę podmuch zachwiał jej równowagą, wywracając na oblodzoną powierzchnię. Pewnie nabiła sobie trochę siniaków, ale przyzwyczajona do urazów odnoszonych w quidditchu, dość szybko się podniosła, wciąż czując uderzające w nią z góry krople. Mimo narzuconego na głowę kaptura miała mokre włosy, a choć płaszcz chronił znajdujące się pod nim ubrania przed przemoknięciem, czuła dokuczliwe zimno i wilgoć. Ale i do deszczu przywykła, trenując do meczów nawet podczas listopadowo-grudniowej nawałnicy. Nie było to przyjemne doznanie, ale była wytrzymała i uparcie brnęła do przodu, zamierzając dostać się do kobiety, której nikt inny nie pomógł, więc być może była teraz zdana tylko na Jamie.
- Da pani radę wstać? Pomogę w dostaniu się do świstoklika – powiedziała cicho, jednocześnie mając nadzieję, że Steffen i grupka czarodziejów, których podburzył swoimi okrzykami, zajmą policjantów na tyle, że nie przeszkodzą jej w ratowaniu tej kobiety.
Wyciągnęła do klęczącej czarownicy rękę*, zamierzając pomóc jej wstać. Była gotowa asekurować ją podczas prowadzenia do najbliższego punktu ze świstoklikami. Oby działającymi.
| *nie wiem, w którym dokładnie miejscu jest kobieta i czy mogę do niej dotrzeć, rezygnując z obrony i wykorzystując możliwość pokonania większej ilości pól, ale jeśli jest na tyle blisko, że mogłam dotrzeć, to próbuję pomóc jej wstać
i rzucam na utrzymanie równowagi podczas przemieszczania się
Rozglądając się, mimo deszczu Jamie dostrzegła, że większość czarodziejów zdążyła już uciec, choć na placu pozostało kilkanaście nieruchomych ciał, prawdopodobnie omdlałych po wypiciu szampana lub od oparów. Mimo szczerych chęci pomocy nie była w stanie zabrać stąd wszystkich, ale po chwili zauważyła też kobietę, która była jeszcze przytomna, klęczała na ścieżce, a deszcz rozmywał kałużę zmieszanych z krwią wymiocin. Być może doznała jakichś wewnętrznych urazów, stratowana przez uciekających; jej wiedza o anatomii była niewielka, ale nie wyglądało to dobrze. Wyglądało też na to, że kobieta nie jest w stanie uciec o własnych siłach. A Jamie nie mogła jej tak zostawić.
Miała wybór – dalej próbować rzucać zaklęciami w fałszywych policjantów albo pomóc osobie słabszej, prawdopodobnie rannej, która mogła potrzebować kogoś, kto ją stąd wyciągnie i zaprowadzi do świstoklika. Zadała sobie pytanie – co zrobiłby jej ojciec? Był odważnym aurorem, nie unikał walki, ale też nie zapominał o pomaganiu słabszym. Tak zresztą zginął, ratując innych z gmachu płonącego ministerstwa.
Skupiona na kobiecie i własnym wewnętrznym zawahaniu zbyt późno zauważyła, że zaklęcie skierowane w Steffena może swym zasięgiem objąć i ją. Zanim uniosła różdżkę podmuch zachwiał jej równowagą, wywracając na oblodzoną powierzchnię. Pewnie nabiła sobie trochę siniaków, ale przyzwyczajona do urazów odnoszonych w quidditchu, dość szybko się podniosła, wciąż czując uderzające w nią z góry krople. Mimo narzuconego na głowę kaptura miała mokre włosy, a choć płaszcz chronił znajdujące się pod nim ubrania przed przemoknięciem, czuła dokuczliwe zimno i wilgoć. Ale i do deszczu przywykła, trenując do meczów nawet podczas listopadowo-grudniowej nawałnicy. Nie było to przyjemne doznanie, ale była wytrzymała i uparcie brnęła do przodu, zamierzając dostać się do kobiety, której nikt inny nie pomógł, więc być może była teraz zdana tylko na Jamie.
- Da pani radę wstać? Pomogę w dostaniu się do świstoklika – powiedziała cicho, jednocześnie mając nadzieję, że Steffen i grupka czarodziejów, których podburzył swoimi okrzykami, zajmą policjantów na tyle, że nie przeszkodzą jej w ratowaniu tej kobiety.
Wyciągnęła do klęczącej czarownicy rękę*, zamierzając pomóc jej wstać. Była gotowa asekurować ją podczas prowadzenia do najbliższego punktu ze świstoklikami. Oby działającymi.
| *nie wiem, w którym dokładnie miejscu jest kobieta i czy mogę do niej dotrzeć, rezygnując z obrony i wykorzystując możliwość pokonania większej ilości pól, ale jeśli jest na tyle blisko, że mogłam dotrzeć, to próbuję pomóc jej wstać
i rzucam na utrzymanie równowagi podczas przemieszczania się
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
- Dokładnie tak, zachowajcie spokój! Patrzcie pod nogi, pomóżcie tym, którzy nie są w stanie iść sami - wiedział, że apel nie mógł dojść do wszystkich, lecz ważne by doszedł do kogokolwiek - spokój, tak jak panika był zaraźliwy - Dobrze sobie radzisz, nie zatrzymuj się - mruknął pokrzepiająco do Tangie idąc tuż za nią. Pomimo iż jej dłoń drżała ze słabości, jak i zmieszania to jednak utrzymywała się ponad jej głową będąc drogowskazem dla innych. Tony szedł tuż za nią podtrzymując omdlałą nieznajomą co wcale nie było dla niego łatwym zadaniem. Czuł się niemniej osłabiony niż inni, a płuca ściskały się co jakiś czas chcąc wyzbyć się resztek dymnej trucizny. Kiedy znaleźli się blisko funkcjonariuszy Skamander gestem poprosił o pomoc najbliższego, stojącego na przeciw niego funkcjonariusza (szara kropka 1) tak by ten podszedł i pomógł mu z nieprzytomną kobietą.
W następnej chwili przykuła jego spojrzenie scena rozgrywająca się za ochroniarzami. W pierwszej chwili myślał, że mu się wydawało, lecz z czasem zaczął nabierać pewności - widział funkcjonariusza nękającego jednego z licznie poszkodowanych. Skamander wycelował w jego kierunku różdżką próbując go powstrzymać - Timora
|Przemieszczam się: 1 kratkę i 5 dodatkowych, a potem robię akcję: czaruję
W następnej chwili przykuła jego spojrzenie scena rozgrywająca się za ochroniarzami. W pierwszej chwili myślał, że mu się wydawało, lecz z czasem zaczął nabierać pewności - widział funkcjonariusza nękającego jednego z licznie poszkodowanych. Skamander wycelował w jego kierunku różdżką próbując go powstrzymać - Timora
|Przemieszczam się: 1 kratkę i 5 dodatkowych, a potem robię akcję: czaruję
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Po spożyciu eliksiru udało mu się odzyskać nieco sił i zamierzał wierzyć w to, że nadszarpnięte pokłady energii w pełni mu wystarczą. Wywołujące osłabienie opary w końcu opadły, a tłum na placu przerzedził się znacząco, co ułatwiło rozeznanie się w całej sytuacji. Niespodziewanie w jego umyśle gromadziły się myśli mocno dla niego nietypowe, gdzieś w podświadomości zalęgł się cień troski. Czy ci, co już uciekli, bezpiecznie teleportowali się do własnych domów? A może bez większych trudności dotarli do przygotowanych specjalnie na tę imprezę świstoklików? Los nieobecnych nie był mu znany, nawet nie był pewien, czy pewne osoby zdecydowały się w ogóle przybyć na plac. Brak wieści o innych nie mógł go rozproszyć, kiedy mógł nadal zdziałać coś na rzecz tych, którzy wciąż pozostawali bezradni wobec tego całego chaosu, jaki rozpoczął się tuż po północy.
Przy lepszej już widoczności łatwiej było wskazać, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Gdy się rozglądał, dojrzał znajome sylwetki, ale zignorował je na rzecz szukania agresorów. Z początku zamierzał ruszyć w stronę sceny, tam dostrzegając pierwsze starcia, jednak musiał zrewidować ten zamysł, kiedy dostrzegł kolejne niepokojące zdarzenia. Na plac weszli policjanci, jedni pomagali, inni zaś pochylali się nad bezwładnymi ofiarami, aby ograbić z różdżek. Ta dwójka, która wcześniej tak mu się uważnie przyglądała, teraz w najlepsze grasowała. Szumowiny. Rineheart ruszył w ich stronę, chcąc skrócić dystans, zanim rozpocznie walkę. Musiał działać rozsądnie, stawał właśnie przeciwko dwóm przeciwnikom. Przede wszystkim musiał utrudnić im działanie, aby nie wyrządzili więcej szkód. Sprawnie poruszył różdżką, chcąc trafić zaklęciem pomiędzy tę dwójkę fałszywych funkcjonariuszy.
– Nebula Omnia! – wyrzucił z siebie donośnie inkantację, instynktownie zaciskając palce mocniej na różdżce.
| przemieszczam się 5 pól w prawo i 1 pole w górę po skosie w prawo, celuję zaklęciem między dwóch funkcjonariuszy (jak na tej mapce)
Przy lepszej już widoczności łatwiej było wskazać, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Gdy się rozglądał, dojrzał znajome sylwetki, ale zignorował je na rzecz szukania agresorów. Z początku zamierzał ruszyć w stronę sceny, tam dostrzegając pierwsze starcia, jednak musiał zrewidować ten zamysł, kiedy dostrzegł kolejne niepokojące zdarzenia. Na plac weszli policjanci, jedni pomagali, inni zaś pochylali się nad bezwładnymi ofiarami, aby ograbić z różdżek. Ta dwójka, która wcześniej tak mu się uważnie przyglądała, teraz w najlepsze grasowała. Szumowiny. Rineheart ruszył w ich stronę, chcąc skrócić dystans, zanim rozpocznie walkę. Musiał działać rozsądnie, stawał właśnie przeciwko dwóm przeciwnikom. Przede wszystkim musiał utrudnić im działanie, aby nie wyrządzili więcej szkód. Sprawnie poruszył różdżką, chcąc trafić zaklęciem pomiędzy tę dwójkę fałszywych funkcjonariuszy.
– Nebula Omnia! – wyrzucił z siebie donośnie inkantację, instynktownie zaciskając palce mocniej na różdżce.
| przemieszczam się 5 pól w prawo i 1 pole w górę po skosie w prawo, celuję zaklęciem między dwóch funkcjonariuszy (jak na tej mapce)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka