Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Spóźnianie się nie było w jego stylu. Zazwyczaj na każde umówione spotkanie przybywał grubo przed czasem. No właśnie, tym razem nawet nie był umówiony, ale ostatecznie postanowił się pojawić. Przez składanie kości po jakiejś pijackiej bijatyce nawet nie zauważył jak szybko mijał czas. Szumnie celebrowany Nowy Rok nie robił na nim dużego wrażenia, po prostu kolejna liczba w kalendarzu. Dla niego głównie oznaczała więcej lekkomyślnych przypadków użycia magii, zazwyczaj pod wpływem alkoholu.
Jednak dzisiaj, po spojrzeniu na zegarek poczuł dziwne ukłucie w piersi. Przez ostatnie lata wszystkie wolne chwile spędzał ślęcząc nad książkami, ucząc się. Teraz, chociaż nadal miał całkiem sporo do roboty wiążąc koniec z końcem, miał o wiele więcej wolnego czasu. Spędzenie go w samotności, oczekując potencjalnych pacjentów pozostawiłoby mu wolną rękę do użalania się nad sobą. A to była ostatnia rzecz na jaką miał ochotę.
Po przybyciu na miejsce miał nieco ponad godzinę, aby odnaleźć swojego przyjaciela, który miał tutaj szaleć już od dłuższego czasu. Sądził, że będzie to wystarczająco dużo na odnalezienie go w tłumie. Nie spodziewał się jednak jak wiele osób przyciągnie perspektywa sylwestrowej nocy i zdecydowanie nie docenił siły przyciągania darmowego alkoholu. Spotkanie konkretnej osoby przybrało rozmiar szukania igły w stogu siana. Zwłaszcza, gdy wszyscy byli szczelnie pozakrywani pelerynami, aby chociaż trochę ochronić się przed kąsającym zimnem. Już żałował, że postanowił się tutaj pojawić, ale nie zamierzał pokonywać całej drogi powrotnej z pustymi rękoma. Brnął więc między ludźmi, z czapką nasuniętą głęboko na czoło i szalikiem zakrywającym pół twarzy. Na szczęście większość biesiadników była już zdrowo wstawiona, brnął więc bez problemu przez morze ciał i alkoholowych oparów.
Było już bliżej niż dalej do północy, a on robił kolejne okrążenie wokół głównego placu. Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że nie jest mu zimno, wręcz przeciwnie. Frustracja rosła wraz z temperaturą. Wtedy usłyszał dochodzący zza jego głos, który przebił się przez festynowy szmer. Bingo. Obrócił się na pięcie i sięgnął ręką przed siebie, chwytając znajome ramię.
- Keat? - upewnił się, zrównując się z nim i w końcu zatrzymując w miejscu. - Czy ten ząb na sznurku jest twój? Coś mnie ominęło? - Spytał rozglądając się po reszcie tej kolorowej grupy, chociaż dosłownie najbardziej jaskrawo ubrana była Philippa. Mógłby przysiąc, że widział już gdzieś to futerko, ale pomyślał o podążeniu jego śladem.
| Oliver ma przy sobie różdżkę i stoi razem z Keatem, Philippą i resztą
Jednak dzisiaj, po spojrzeniu na zegarek poczuł dziwne ukłucie w piersi. Przez ostatnie lata wszystkie wolne chwile spędzał ślęcząc nad książkami, ucząc się. Teraz, chociaż nadal miał całkiem sporo do roboty wiążąc koniec z końcem, miał o wiele więcej wolnego czasu. Spędzenie go w samotności, oczekując potencjalnych pacjentów pozostawiłoby mu wolną rękę do użalania się nad sobą. A to była ostatnia rzecz na jaką miał ochotę.
Po przybyciu na miejsce miał nieco ponad godzinę, aby odnaleźć swojego przyjaciela, który miał tutaj szaleć już od dłuższego czasu. Sądził, że będzie to wystarczająco dużo na odnalezienie go w tłumie. Nie spodziewał się jednak jak wiele osób przyciągnie perspektywa sylwestrowej nocy i zdecydowanie nie docenił siły przyciągania darmowego alkoholu. Spotkanie konkretnej osoby przybrało rozmiar szukania igły w stogu siana. Zwłaszcza, gdy wszyscy byli szczelnie pozakrywani pelerynami, aby chociaż trochę ochronić się przed kąsającym zimnem. Już żałował, że postanowił się tutaj pojawić, ale nie zamierzał pokonywać całej drogi powrotnej z pustymi rękoma. Brnął więc między ludźmi, z czapką nasuniętą głęboko na czoło i szalikiem zakrywającym pół twarzy. Na szczęście większość biesiadników była już zdrowo wstawiona, brnął więc bez problemu przez morze ciał i alkoholowych oparów.
Było już bliżej niż dalej do północy, a on robił kolejne okrążenie wokół głównego placu. Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że nie jest mu zimno, wręcz przeciwnie. Frustracja rosła wraz z temperaturą. Wtedy usłyszał dochodzący zza jego głos, który przebił się przez festynowy szmer. Bingo. Obrócił się na pięcie i sięgnął ręką przed siebie, chwytając znajome ramię.
- Keat? - upewnił się, zrównując się z nim i w końcu zatrzymując w miejscu. - Czy ten ząb na sznurku jest twój? Coś mnie ominęło? - Spytał rozglądając się po reszcie tej kolorowej grupy, chociaż dosłownie najbardziej jaskrawo ubrana była Philippa. Mógłby przysiąc, że widział już gdzieś to futerko, ale pomyślał o podążeniu jego śladem.
| Oliver ma przy sobie różdżkę i stoi razem z Keatem, Philippą i resztą
przed północną
O nieprzystępnej, mroźnej sylwestrowej nocy spędzonej pod niebnym obrusem wyhaftowanym kryształem gwiazd, marzyła najpewniej już we wczesnych szkolnych latach, kiedy to późne wieczory marnowała na wylewną emocjonalnie literaturę dla nieobeznanych gatunkowo dziewcząt. Arystokratyczna celebracja snobów lubujących się w dusznych, zamkniętych salach i perłowych, bąbelkowych trunkach, nijak wpasowywała się w jej romantyczne wyobrażenia o zamykaniu dawnego rozdziału i zaczynaniu nowego — wydarzenia symboliczne traktować powinno się z należytą podniosłością, co w innym wypadku oddzielić ma je od trywialnej reszty?
Chociaż szampana również tutaj nie brakowało.
Dotkliwy, siermiężny szum osiadł gdzieś na dnie czaszki; nie mogąc oprzeć się pokusie wizualizacji tego doznania, wyobrażała sobie własne uszne bębenki wirujące dziko niczym balowa suknia dziewczęcia obracanego chyżo w tanecznym manewrze. Nie przywykła do hałasu, wysiedlona Norwegia kazała przywyknąć do wyizolowania. Oraz znacznego ograniczania alkoholu. Czyżby jedna, skrycie przechylona lampka zdołała nieść takie spustoszenie? Z cichą nadzieją ujrzenia równie zarumienionej buźki którejś z kuzynek, obróciła się za siebie, tuż po wybraniu dorodnego miejsca na placu. Żadna! Gdzie one się wszystkie podziały? Przecież jeszcze przed momentem dreptały jej po piętach!
Wodziła wzrokiem pośród raczących się szampanem i rozmową par, wychwytując twarze znajome. Żadnych facjat, do znajomości których zmuszać miałaby nie ciekawość, lecz powinność. Nie tęskniła za nimi podczas rocznej nieobecności na salonach, więc pobyt w Dolinie Godryka nie zdołał jej jeszcze w żaden sposób przytłoczyć. Na pewno nie tak jak podejrzewała.
Gdzieś pośród ciżby ludzkiej mignęły jej dwa, początkowo majaczące wizerunki. Dużo więcej niż poufałe, utarte w pamięci niczym alfabet w umyśle dorosłego człowieka. Przyjemna fala ciepła rozpłynęła się po sercu na widok Keata u boku Olivera; ich przyjaźń wciąż pielęgnowana szczerze ucieszyła Cordelię. Nie śmiała jeszcze podejść, choć nieobecność kuzynek utorowała jej doskonałą ku temu sposobność.
Tymczasem, z głową uniesioną ku górze, jej własny umysł przyjął właśnie formę lotnego ptaka, nijak trzymającego się ciężkiej skorupy ziemskiej, umykającego w przestworza z gracją nici babiego lata targanych przez wiatr. I tym razem poczuła niewiadomą lekkość, pragnienie sięgnięcia dłonią samych migotliwych gwiazd, jednocześnie dokonując zakazanego.
| ekwipunek: różdżka, stoję kilka kroków od Keata i Oliego, czekam na Eunice z kuzynkami
O nieprzystępnej, mroźnej sylwestrowej nocy spędzonej pod niebnym obrusem wyhaftowanym kryształem gwiazd, marzyła najpewniej już we wczesnych szkolnych latach, kiedy to późne wieczory marnowała na wylewną emocjonalnie literaturę dla nieobeznanych gatunkowo dziewcząt. Arystokratyczna celebracja snobów lubujących się w dusznych, zamkniętych salach i perłowych, bąbelkowych trunkach, nijak wpasowywała się w jej romantyczne wyobrażenia o zamykaniu dawnego rozdziału i zaczynaniu nowego — wydarzenia symboliczne traktować powinno się z należytą podniosłością, co w innym wypadku oddzielić ma je od trywialnej reszty?
Chociaż szampana również tutaj nie brakowało.
Dotkliwy, siermiężny szum osiadł gdzieś na dnie czaszki; nie mogąc oprzeć się pokusie wizualizacji tego doznania, wyobrażała sobie własne uszne bębenki wirujące dziko niczym balowa suknia dziewczęcia obracanego chyżo w tanecznym manewrze. Nie przywykła do hałasu, wysiedlona Norwegia kazała przywyknąć do wyizolowania. Oraz znacznego ograniczania alkoholu. Czyżby jedna, skrycie przechylona lampka zdołała nieść takie spustoszenie? Z cichą nadzieją ujrzenia równie zarumienionej buźki którejś z kuzynek, obróciła się za siebie, tuż po wybraniu dorodnego miejsca na placu. Żadna! Gdzie one się wszystkie podziały? Przecież jeszcze przed momentem dreptały jej po piętach!
Wodziła wzrokiem pośród raczących się szampanem i rozmową par, wychwytując twarze znajome. Żadnych facjat, do znajomości których zmuszać miałaby nie ciekawość, lecz powinność. Nie tęskniła za nimi podczas rocznej nieobecności na salonach, więc pobyt w Dolinie Godryka nie zdołał jej jeszcze w żaden sposób przytłoczyć. Na pewno nie tak jak podejrzewała.
Gdzieś pośród ciżby ludzkiej mignęły jej dwa, początkowo majaczące wizerunki. Dużo więcej niż poufałe, utarte w pamięci niczym alfabet w umyśle dorosłego człowieka. Przyjemna fala ciepła rozpłynęła się po sercu na widok Keata u boku Olivera; ich przyjaźń wciąż pielęgnowana szczerze ucieszyła Cordelię. Nie śmiała jeszcze podejść, choć nieobecność kuzynek utorowała jej doskonałą ku temu sposobność.
Tymczasem, z głową uniesioną ku górze, jej własny umysł przyjął właśnie formę lotnego ptaka, nijak trzymającego się ciężkiej skorupy ziemskiej, umykającego w przestworza z gracją nici babiego lata targanych przez wiatr. I tym razem poczuła niewiadomą lekkość, pragnienie sięgnięcia dłonią samych migotliwych gwiazd, jednocześnie dokonując zakazanego.
| ekwipunek: różdżka, stoję kilka kroków od Keata i Oliego, czekam na Eunice z kuzynkami
Gość
Gość
Odkąd tylko pojawiła się w Dolinie Godryka, w ciszy snuła się od jednego namiotu do drugiego, próbując zauważyć coś, cokolwiek, co mogłoby zwrócić jej uwagę, zdać się podejrzane i alarmujące. Również z tego powodu nie brała udziału w wyścigu na łyżwach, nie poszukiwała skarbu, zamiast tego spędzając czas między przyprószonymi śniegiem domami, bez większego zainteresowania poznając układ uliczek wioski. Wśród mijanych czarodziejów stale poszukiwała znajomych twarzy, lecz kolejne godziny upływały, a ona nadal nie odnajdowała Ronana, Poppy czy Jaydena - czy na pewno przybyli na zabawę sylwestrową? A może coś im się stało...? Dopiero przy Plumpkowej studni przypadkiem wpadła na kogoś, kto, wbrew pierwszemu wrażeniu, nie był jej obcy - rozpoznała go mimo tego, że nie widzieli się od dekady, lecz ich nieoczekiwane spotkanie naznaczone było melancholią, wywoływało niezrozumiałe widma uczuć. Znowu uciekła.
To tylko pogorszyło jej i tak nie najlepszy nastrój. Nie potrafiła bawić się, śmiać, tańczyć - nie tylko z powodu żałoby, która wciąż spędzała jej sen z powiek, ale i stale trwających niepokojów. Nie wierzyła przecież, by wraz z nadejściem nowego roku cokolwiek miałoby się zmienić na lepsze. Nie dopóki na stołku ministra zasiadał Malfoy, niewinni czarodzieje byli zwalniani z dnia na dzień lub znikali w tajemniczych okolicznościach, a lokale i domy podpalane pod osłoną nocy. Niekiedy zastanawiała się, kiedy przyjdzie czas na nią - na kolejny przymusowy urlop, na rozmowę dyscyplinarną lub coś jeszcze gorszego.
Po tym, jak bezzwłocznie opuściła okolice studni, planowała zignorować punkt kulminacyjny zabawy, ominąć szerokim łukiem plac główny i rozłożoną na nim scenę, z której wciąż dobiegała przytłaczająco radosna, a tym samym irytująca ją muzyka. Była jednak na tyle zamyślona, skupiona na przeszłości i prędkim wychyleniu kolejnej lampki szampana, że nim się zorientowała, nogi bezwiednie zaprowadziły ją do gromadzących się na dziedzińcu tłumów. Westchnęła z rezygnacją - w kieszeni wciąż trzymała swój kupon, zawsze mogła poczekać chwilę i przekonać się o wynikach loterii. Niedbale poprawiła uwiązaną na głowie niebieską kokardę i przystanęła z boku, zaraz przy ścieżce prowadzącej do Plumpkowej studni, nie decydując się na podejście do żadnej z grupek. Wciąż było jej zimno, za zimno, a przy tym odnosiła wrażenie, że wśród rozmawiających nieopodal czarownic rozpoznała drogą Poppy - nie chciała jednak przeszkadzać. Zdawała sobie sprawę, że nie była teraz najlepszym towarzyszem rozmów.
| ekwipunek: różdżka, kryształ
To tylko pogorszyło jej i tak nie najlepszy nastrój. Nie potrafiła bawić się, śmiać, tańczyć - nie tylko z powodu żałoby, która wciąż spędzała jej sen z powiek, ale i stale trwających niepokojów. Nie wierzyła przecież, by wraz z nadejściem nowego roku cokolwiek miałoby się zmienić na lepsze. Nie dopóki na stołku ministra zasiadał Malfoy, niewinni czarodzieje byli zwalniani z dnia na dzień lub znikali w tajemniczych okolicznościach, a lokale i domy podpalane pod osłoną nocy. Niekiedy zastanawiała się, kiedy przyjdzie czas na nią - na kolejny przymusowy urlop, na rozmowę dyscyplinarną lub coś jeszcze gorszego.
Po tym, jak bezzwłocznie opuściła okolice studni, planowała zignorować punkt kulminacyjny zabawy, ominąć szerokim łukiem plac główny i rozłożoną na nim scenę, z której wciąż dobiegała przytłaczająco radosna, a tym samym irytująca ją muzyka. Była jednak na tyle zamyślona, skupiona na przeszłości i prędkim wychyleniu kolejnej lampki szampana, że nim się zorientowała, nogi bezwiednie zaprowadziły ją do gromadzących się na dziedzińcu tłumów. Westchnęła z rezygnacją - w kieszeni wciąż trzymała swój kupon, zawsze mogła poczekać chwilę i przekonać się o wynikach loterii. Niedbale poprawiła uwiązaną na głowie niebieską kokardę i przystanęła z boku, zaraz przy ścieżce prowadzącej do Plumpkowej studni, nie decydując się na podejście do żadnej z grupek. Wciąż było jej zimno, za zimno, a przy tym odnosiła wrażenie, że wśród rozmawiających nieopodal czarownic rozpoznała drogą Poppy - nie chciała jednak przeszkadzać. Zdawała sobie sprawę, że nie była teraz najlepszym towarzyszem rozmów.
| ekwipunek: różdżka, kryształ
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Tłum gromadzących się pod sceną czarodziejów i czarownic z każdą chwilą gęstniał, a plac szczelnie wypełniał się kolorowymi płaszczami, śmiechami i rozmowami; świętujący ustawiali się jeden przy drugim, zbijając w mniejsze lub większe grupy, między którymi trudno było się przemieszczać bez zgrabnego lawirowania; wypatrzenie znajomych twarzy wśród barwnej mozaiki było trudne, rozpoznać można było tylko tych najbliżej stojących – ale mimo to niektórzy wciąż próbowali odszukać swoich znajomych, krzycząc do siebie i nawołując. Wśród zgromadzonych wyglądem wybijali się pilnujący porządku funkcjonariusze magicznej policji: oprócz standardowych uniformów nosili tego wieczoru przypinki z purpurowo-złotą gwiazdą, a poruszali się najczęściej parami, przechadzając się wzdłuż głównych ścieżek lub przystając przy wejściach na plac. Czworo stało tuż pod sceną, pilnując, by nikt niepowołany na nią nie wtargnął.
Keat, Steffen, Philippa, Johnatan, Jamie i Oliver przystanęli tuż przy oddzielającej ich od sceny taśmie, na ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza. Nie mieszali się ze zgromadzonym na placu tłumem, tuż obok mogli za to dostrzec czarodziejów noszących charakterystyczne szaty magicznej policji; Keat, Steffen i Jamie rozpoznali dwóch stojących na ścieżce funkcjonariuszy jako tych, którzy pojawili się na placu wcześniej, po wezwaniu pomocy przez Keata, ale chociaż obaj kierowali spojrzenia w stronę sześcioosobowej grupki nieco częściej niż wydawałoby się to konieczne, to można było odnieść wrażenie, że nie rozpoznają żadnego z jej członków. Policjant stojący tuż pod sceną również zerkał w kierunku grupy od czasu do czasu, raz na dłużej zatrzymując spojrzenie na Johnatanie – trudno było jednak stwierdzić, czy zainteresowała go błękitna apaszka, czy fakt, że Bojczuk ledwie trzymał się na nogach, wymachując pustką butelką.
Stojąca nieopodal Cordelia nie dostrzegała nigdzie w tłumie swoich kuzynek – przesuwając spojrzeniem po nieznajomych twarzach dostrzegła za to taką, która zdecydowanie spoglądała w jej kierunku. Mężczyzna, na oko trzydziestoletni, niemal natychmiast odwrócił głowę, jakby przyłapany na gorącym uczynku, zdawało się jednak, że w jego oczach malowało się coś na kształt niepokoju i troski.
Gwen, wraz z Heathem na rękach, przystanęła kawałek dalej, rozglądając się w poszukiwaniu ojca chłopca, jednak Coinneacha nigdzie nie było widać; czarownica kątem oka dostrzegła za to dwóch policjantów na ścieżce prowadzącej do pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem, z których jeden wydał jej się znajomy: mogła być niemal pewna, że spotkała go już w trakcie poszukiwania skarbu, czy raczej – spontanicznego pościgu, w który zaangażowała się razem z Keatem.
Maeve stała na uboczu, bardziej na ścieżce niż głównym placu, od czasu do czasu mijana przez zmierzających w tamtym kierunku czarodziejów. Ze spojrzeniem zwróconym w kierunku Poppy, w pierwszej chwili nie zauważyła, że inna czarownica, niższa i znacznie starsza, przystanęła tuż obok niej, poprawiając błękitny, robiony na drutach beret. Spojrzenie jasnych oczu skierowała ku scenie, sprawiając wrażenie niezwykle zainteresowanej tym, co mówiła Celestyna Warbeck, ale kiedy się odezwała, jej słowa dotarły wyłącznie do Maeve. – Słyszałam, że Zjednoczeni z Puddlemere mają w tym sezonie wygraną w kieszeni – zagadnęła konwersacyjnie, zerkając w stronę wiedźmiej strażniczki. Co dziwne, nie wyglądała na kogoś, kto wiernie kibicowałby jakiejkolwiek drużynie Quidditcha.
Poppy, Susanne i Charlene, stojąc tuż pod sceną, miały doskonały widok na wszystko, co działo się na niej – ale póki co żadna z nich nie dostrzegała nic niepokojącego, nie zauważyły też czarodzieja w błękitnym płaszczu, który – stojąc za ich plecami, kilka metrów dalej – przypatrywał im się uważnie, dłużej zatrzymując spojrzenie zwłaszcza na Susanne. Justine, która przystanęła nieco z tyłu, również mogła bez problemu obserwować okolicę; jako jedna z osób zaangażowanych z pilnowanie porządku w trakcie zabawy, bez problemu rozpoznawała twarze wszystkich magicznych policjantów, którzy rozstawili się w najbliższym otoczeniu – oprócz dwóch stojących na ścieżce prowadzącej do plumpkowej studni; mimo że obaj nosili charakterystyczne szaty i purpurowe gwiazdy przypięte do piersi, to Justine mogła być pewna, że nigdy wcześniej nie widziała twarzy żadnego z nich.
Matthew i Lily wybrali miejsce bliżej środka placu, oddzieleni od sceny gęsto zbitym tłumem; Matthew, nieco chwiejnie, zdołał zapewnić swojej towarzyszce doskonały widok – nie przewidział jednak komplikacji związanych z wywołanym w ten sposób zamieszaniem, które zdecydowanie nie spodobało się przygarniętemu wcześniej zwierzęciu. Kotek, wystraszony niespokojnymi ruchami, wystawił łepek zza materiału płaszcza i zaczął gramolić się na zewnątrz, lada moment gotowy do wyskoczenia prosto w kłębiący się dookoła tłum.
Michael stanął na uboczu, z tyłu placu, z dala od gęstego tłumu gromadzącego się pod sceną, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Chociaż nie udało mu się dostrzec żadnego z rodzeństwa – Benjamin i Hannah musieli bawić się w innej części doliny – tuż przed sobą zauważył odwróconą do niego plecami sylwetkę szefa biura aurorów. Zanim jednak zdążyłby do niego podejść, ktoś zderzył się z nim lekko, mamrocząc słowa przeprosin; wysoki młodzieniec, na oko dopiero po Hogwarcie, ukłonił mu się ostrożnie, poprawiając szalik w błękitne pasy, po czym zagaił neutralnym tonem. – Próbował pan kwachów z bufetu? – zapytał, krzywiąc się lekko. – Nigdy za nimi nie przepadałem.
Kieran nie zdecydował się dołączyć do tłumu zgromadzonego na placu, zamiast tego przystając na przylegającej do niego ścieżce, od czasu do czasu trącany przez zmierzających w kierunku sceny czarodziejów i czarownice. Wszedłszy w rolę aurora, rozglądał się czujnie dookoła, a chociaż póki co nie zauważył niczego podejrzanego, to wyglądało na to, że ktoś zauważył jego. – Panie Rineheart? – usłyszał obok siebie, a jeśli spróbował odszukać źródło głosu, to tuż obok siebie dostrzegł młodego mężczyznę, spoglądającego na niego z mieszaniną zdeterminowania i szacunku. – Perkins, sir – przedstawił się, kiwając lekko głową – i dzięki temu Kieran był w stanie dopasować nazwisko do twarzy stażysty, kończącego właśnie kurs w Biurze Aurorów. – Przepraszam, że zakłócam panu zabawę, ale – mogę zająć chwilę? To może być ważne – powiedział, po czym zamilkł, czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
Anthony i Tangwystl przystanęli na drugim krańcu placu, z dala od sceny, póki co pochłonięci własną rozmową i niezaczepiani przez nikogo, mogli swobodnie obserwować wszystko, co działo się na zabawie.
W międzyczasie stojąca na scenie Celestyna raz jeszcze rozejrzała się po placu, chłonąc widok wlepionych w nią spojrzeń; obok niej, po drugiej stronie czary, pojawił się mężczyzna ubrany w purpurową szatę wyszywaną w złote fajerwerki, wybuchające radośnie przy każdym poruszeniu tkaniny. Osoby zaangażowane w organizację zabawy mogły rozpoznać w nim dyrektora Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. – Myślę, że nie będziemy przedłużać – odezwała się ciemnoskóra wokalistka, spoglądając na towarzyszącego jej czarodzieja, który wydawał się nieco onieśmielony jej obecnością. Z połów połyskliwej sukni wyciągnęła różdżkę, którą machnęła ponad białymi płomieniami czary; te zajaśniały na moment jaskrawiej, po czym wypluły z siebie fioletowy bilecik, który Celestyna Warbeck złapała w locie, żeby następnie na niego spojrzeć. Przez tłum przetoczył się szmer, kiedy kobieta – nienaturalnie długo – odczytywała wypisaną na skrawku papieru liczbę, żeby następnie pochylić się kierunku mikrofonu. – Chciałabym zaprosić na scenę szczęśliwego posiadacza losu o numerze siedemdziesiąt siedem! – odezwała się, a jej melodyjny głos wyraźnie przetoczył się przez plac, na którym zapanowało chwilowe poruszenie, kiedy większość uczestników zaczęła sprawdzać swoje losy. W tym samym czasie plakietka znajdująca się w posiadaniu pijanego w sztok Johnatana rozgrzała się gwałtownie, jakby zachęcając go, by na nią spojrzał.
Mistrz Gry wykonał rzut na wyniki loterii tutaj, pierwszy wynik (36) został pominięty ze względu na to, że nikt nie posiada losu z tym numerem.
Mapa wraz z rozmieszczeniem waszych postaci i postaci NPC znajduje się poniżej. Postacie biorące udział w zabawie zostały oznaczone inicjałami. Na fioletowo oznaczeni są magiczni policjanci, na biało - zwyczajni uczestnicy zabawy, na różowo postacie NPC, które w jakiś sposób weszły w interakcję z waszymi postaciami. W razie wątpliwości/błędów w rozmieszczeniu proszę o informację drogą prywatnej wiadomości.
Możecie przemieszać się po mapie o dowolną ilość pól, również pomiędzy innymi postaciami, uwzględniając wtedy w treści posta, że wasza postać się przepycha.
Johnatan może przejść na scenę nad lub pod magiczną taśmą.
(większa wersja)
Czas na odpis wynosi 48 godzin. Za swoją chwilową niedyspozycję i związane z nim opóźnienie przepraszam, i jednocześnie proszę, żeby w następnych postach oznaczać podkreśleniem wszystkie akcje, do których chcielibyście uzyskać jakiś komentarz ze strony Mistrza Gry (rozglądanie się, próbę rozpoznania kogoś, etc.); jeżeli wykonujecie rzut kością, proszę też o informację poza główną częścią posta, na co rzut był wykonywany - znacznie ułatwi mi to pracę.
Keat, Steffen, Philippa, Johnatan, Jamie i Oliver przystanęli tuż przy oddzielającej ich od sceny taśmie, na ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza. Nie mieszali się ze zgromadzonym na placu tłumem, tuż obok mogli za to dostrzec czarodziejów noszących charakterystyczne szaty magicznej policji; Keat, Steffen i Jamie rozpoznali dwóch stojących na ścieżce funkcjonariuszy jako tych, którzy pojawili się na placu wcześniej, po wezwaniu pomocy przez Keata, ale chociaż obaj kierowali spojrzenia w stronę sześcioosobowej grupki nieco częściej niż wydawałoby się to konieczne, to można było odnieść wrażenie, że nie rozpoznają żadnego z jej członków. Policjant stojący tuż pod sceną również zerkał w kierunku grupy od czasu do czasu, raz na dłużej zatrzymując spojrzenie na Johnatanie – trudno było jednak stwierdzić, czy zainteresowała go błękitna apaszka, czy fakt, że Bojczuk ledwie trzymał się na nogach, wymachując pustką butelką.
Stojąca nieopodal Cordelia nie dostrzegała nigdzie w tłumie swoich kuzynek – przesuwając spojrzeniem po nieznajomych twarzach dostrzegła za to taką, która zdecydowanie spoglądała w jej kierunku. Mężczyzna, na oko trzydziestoletni, niemal natychmiast odwrócił głowę, jakby przyłapany na gorącym uczynku, zdawało się jednak, że w jego oczach malowało się coś na kształt niepokoju i troski.
Gwen, wraz z Heathem na rękach, przystanęła kawałek dalej, rozglądając się w poszukiwaniu ojca chłopca, jednak Coinneacha nigdzie nie było widać; czarownica kątem oka dostrzegła za to dwóch policjantów na ścieżce prowadzącej do pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem, z których jeden wydał jej się znajomy: mogła być niemal pewna, że spotkała go już w trakcie poszukiwania skarbu, czy raczej – spontanicznego pościgu, w który zaangażowała się razem z Keatem.
Maeve stała na uboczu, bardziej na ścieżce niż głównym placu, od czasu do czasu mijana przez zmierzających w tamtym kierunku czarodziejów. Ze spojrzeniem zwróconym w kierunku Poppy, w pierwszej chwili nie zauważyła, że inna czarownica, niższa i znacznie starsza, przystanęła tuż obok niej, poprawiając błękitny, robiony na drutach beret. Spojrzenie jasnych oczu skierowała ku scenie, sprawiając wrażenie niezwykle zainteresowanej tym, co mówiła Celestyna Warbeck, ale kiedy się odezwała, jej słowa dotarły wyłącznie do Maeve. – Słyszałam, że Zjednoczeni z Puddlemere mają w tym sezonie wygraną w kieszeni – zagadnęła konwersacyjnie, zerkając w stronę wiedźmiej strażniczki. Co dziwne, nie wyglądała na kogoś, kto wiernie kibicowałby jakiejkolwiek drużynie Quidditcha.
Poppy, Susanne i Charlene, stojąc tuż pod sceną, miały doskonały widok na wszystko, co działo się na niej – ale póki co żadna z nich nie dostrzegała nic niepokojącego, nie zauważyły też czarodzieja w błękitnym płaszczu, który – stojąc za ich plecami, kilka metrów dalej – przypatrywał im się uważnie, dłużej zatrzymując spojrzenie zwłaszcza na Susanne. Justine, która przystanęła nieco z tyłu, również mogła bez problemu obserwować okolicę; jako jedna z osób zaangażowanych z pilnowanie porządku w trakcie zabawy, bez problemu rozpoznawała twarze wszystkich magicznych policjantów, którzy rozstawili się w najbliższym otoczeniu – oprócz dwóch stojących na ścieżce prowadzącej do plumpkowej studni; mimo że obaj nosili charakterystyczne szaty i purpurowe gwiazdy przypięte do piersi, to Justine mogła być pewna, że nigdy wcześniej nie widziała twarzy żadnego z nich.
Matthew i Lily wybrali miejsce bliżej środka placu, oddzieleni od sceny gęsto zbitym tłumem; Matthew, nieco chwiejnie, zdołał zapewnić swojej towarzyszce doskonały widok – nie przewidział jednak komplikacji związanych z wywołanym w ten sposób zamieszaniem, które zdecydowanie nie spodobało się przygarniętemu wcześniej zwierzęciu. Kotek, wystraszony niespokojnymi ruchami, wystawił łepek zza materiału płaszcza i zaczął gramolić się na zewnątrz, lada moment gotowy do wyskoczenia prosto w kłębiący się dookoła tłum.
Michael stanął na uboczu, z tyłu placu, z dala od gęstego tłumu gromadzącego się pod sceną, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Chociaż nie udało mu się dostrzec żadnego z rodzeństwa – Benjamin i Hannah musieli bawić się w innej części doliny – tuż przed sobą zauważył odwróconą do niego plecami sylwetkę szefa biura aurorów. Zanim jednak zdążyłby do niego podejść, ktoś zderzył się z nim lekko, mamrocząc słowa przeprosin; wysoki młodzieniec, na oko dopiero po Hogwarcie, ukłonił mu się ostrożnie, poprawiając szalik w błękitne pasy, po czym zagaił neutralnym tonem. – Próbował pan kwachów z bufetu? – zapytał, krzywiąc się lekko. – Nigdy za nimi nie przepadałem.
Kieran nie zdecydował się dołączyć do tłumu zgromadzonego na placu, zamiast tego przystając na przylegającej do niego ścieżce, od czasu do czasu trącany przez zmierzających w kierunku sceny czarodziejów i czarownice. Wszedłszy w rolę aurora, rozglądał się czujnie dookoła, a chociaż póki co nie zauważył niczego podejrzanego, to wyglądało na to, że ktoś zauważył jego. – Panie Rineheart? – usłyszał obok siebie, a jeśli spróbował odszukać źródło głosu, to tuż obok siebie dostrzegł młodego mężczyznę, spoglądającego na niego z mieszaniną zdeterminowania i szacunku. – Perkins, sir – przedstawił się, kiwając lekko głową – i dzięki temu Kieran był w stanie dopasować nazwisko do twarzy stażysty, kończącego właśnie kurs w Biurze Aurorów. – Przepraszam, że zakłócam panu zabawę, ale – mogę zająć chwilę? To może być ważne – powiedział, po czym zamilkł, czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
Anthony i Tangwystl przystanęli na drugim krańcu placu, z dala od sceny, póki co pochłonięci własną rozmową i niezaczepiani przez nikogo, mogli swobodnie obserwować wszystko, co działo się na zabawie.
W międzyczasie stojąca na scenie Celestyna raz jeszcze rozejrzała się po placu, chłonąc widok wlepionych w nią spojrzeń; obok niej, po drugiej stronie czary, pojawił się mężczyzna ubrany w purpurową szatę wyszywaną w złote fajerwerki, wybuchające radośnie przy każdym poruszeniu tkaniny. Osoby zaangażowane w organizację zabawy mogły rozpoznać w nim dyrektora Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. – Myślę, że nie będziemy przedłużać – odezwała się ciemnoskóra wokalistka, spoglądając na towarzyszącego jej czarodzieja, który wydawał się nieco onieśmielony jej obecnością. Z połów połyskliwej sukni wyciągnęła różdżkę, którą machnęła ponad białymi płomieniami czary; te zajaśniały na moment jaskrawiej, po czym wypluły z siebie fioletowy bilecik, który Celestyna Warbeck złapała w locie, żeby następnie na niego spojrzeć. Przez tłum przetoczył się szmer, kiedy kobieta – nienaturalnie długo – odczytywała wypisaną na skrawku papieru liczbę, żeby następnie pochylić się kierunku mikrofonu. – Chciałabym zaprosić na scenę szczęśliwego posiadacza losu o numerze siedemdziesiąt siedem! – odezwała się, a jej melodyjny głos wyraźnie przetoczył się przez plac, na którym zapanowało chwilowe poruszenie, kiedy większość uczestników zaczęła sprawdzać swoje losy. W tym samym czasie plakietka znajdująca się w posiadaniu pijanego w sztok Johnatana rozgrzała się gwałtownie, jakby zachęcając go, by na nią spojrzał.
Mistrz Gry wykonał rzut na wyniki loterii tutaj, pierwszy wynik (36) został pominięty ze względu na to, że nikt nie posiada losu z tym numerem.
Mapa wraz z rozmieszczeniem waszych postaci i postaci NPC znajduje się poniżej. Postacie biorące udział w zabawie zostały oznaczone inicjałami. Na fioletowo oznaczeni są magiczni policjanci, na biało - zwyczajni uczestnicy zabawy, na różowo postacie NPC, które w jakiś sposób weszły w interakcję z waszymi postaciami. W razie wątpliwości/błędów w rozmieszczeniu proszę o informację drogą prywatnej wiadomości.
Możecie przemieszać się po mapie o dowolną ilość pól, również pomiędzy innymi postaciami, uwzględniając wtedy w treści posta, że wasza postać się przepycha.
Johnatan może przejść na scenę nad lub pod magiczną taśmą.
(większa wersja)
Czas na odpis wynosi 48 godzin. Za swoją chwilową niedyspozycję i związane z nim opóźnienie przepraszam, i jednocześnie proszę, żeby w następnych postach oznaczać podkreśleniem wszystkie akcje, do których chcielibyście uzyskać jakiś komentarz ze strony Mistrza Gry (rozglądanie się, próbę rozpoznania kogoś, etc.); jeżeli wykonujecie rzut kością, proszę też o informację poza główną częścią posta, na co rzut był wykonywany - znacznie ułatwi mi to pracę.
- wypite kieliszki magicznego szampana:
- Keat (4)
Steffen (1)
Michael (2)
Philippa (4)
Jamie (0)
Johnatan (1)
Justine (0)
Heath (0)
Gwen (1)
Matthew (0)
Kieran (2)
Lily (0)
Tangie (1)
Susanne (1)
Anthony (1)
Charlie (0)
Poppy (0)
Oliver (0)
Cordelia (0)
Maeve (1)
Z jej piersi wyrwało się mimowolne westchnienie, gdy tak starała się w miarę dyskretnie upewnić, czy stojąca nieopodal czarownica to zaiste Poppy. Nie rozpoznawała rozmawiających z nią kobiet, nie miała do tego najlepszej pozycji, lecz to nie było aż takie ważne - cieszyła się, że kuzynka bezpiecznie dotarła do Doliny Godryka, nawet jeśli nie miały do tej pory okazji zamienić ze sobą choćby kilku słów. Kiedy skończyła poprawiać kokardę, przysunęła zgrabiałe, zaczerwienione palce do ust i zaczęła na nie chuchać, lecz to niewiele dało, dlatego też niewiele później schowała dłonie w kieszeniach płaszcza, mając nadzieję, że w ten sposób choć trochę się ogrzeją. Dopiero wtedy zauważyła, że tuż koło niej przystanęła jakaś niższa, starsza czarownica. W pierwszej chwili nie poświęciła jej wystarczająco dużo uwagi, myślami wciąż wracając do tego, co wydarzyło się przy studni, bez większego zainteresowania prześlizgując się wzrokiem po pokrytej zmarszczkami twarzy czy dzierganym berecie. Przez minutę czy dwie rozważała sięgnięcie po kolejny kieliszek szampana, nie tylko pomógłby się jej ogrzać, ale i rozluźnić - wtedy jednak nieznajoma przemówiła, na powrót przyciągając spojrzenie, tym razem skutecznie zyskując jej uwagę. Celestyna i to, co działo się na scenie, przestało się liczyć. Słowa starszej czarownicy, choć z pozoru niezbyt istotne, wzbudziły w niej czujność; czyżby...? Wygięła usta w niewielkim, w założeniu uprzejmym uśmiechu, znów zerkając ku nakryciu głowy rozmówczyni. Nie wiedziała, czego powinna się po niej spodziewać. - Osobiście sądzę, że Harpie z Holyhead też mają szansę - odpowiedziała po chwili, dając sobie czas na rozważenie faktycznego wyniku rozgrywek. Próbowała przy tym podchwycić jej wzrok, spróbować coś z niego wyczytać.
Gdy Celestyna wyczytała szczęśliwy numer, strażniczka na krótką chwilę zainteresowała się poruszeniem tłumu i zrobiła niezbyt zadowoloną minę, próbując zachowywać się w sposób naturalny - przecież wszyscy byli tutaj z powodu loterii, finału zabawy sylwestrowej. Chciała przy tym niepostrzeżenie rozejrzeć się dookoła, by określić, czy ktokolwiek im się przygląda lub sprawia wrażenie, jak gdyby zamierzał sprawiać kłopoty. Na koniec powoli zacisnęła palce na trzymanej w kieszeni płaszcza różdżce.
| rzucam na spostrzegawczość (III); jeśli jeszcze nie rozpoznałam Poppy, to staram się to zrobić, oprócz tego - ogólnie wypatruję czegoś niepokojącego (jeśli muszę wybierać, to wypatruję)
Gdy Celestyna wyczytała szczęśliwy numer, strażniczka na krótką chwilę zainteresowała się poruszeniem tłumu i zrobiła niezbyt zadowoloną minę, próbując zachowywać się w sposób naturalny - przecież wszyscy byli tutaj z powodu loterii, finału zabawy sylwestrowej. Chciała przy tym niepostrzeżenie rozejrzeć się dookoła, by określić, czy ktokolwiek im się przygląda lub sprawia wrażenie, jak gdyby zamierzał sprawiać kłopoty. Na koniec powoli zacisnęła palce na trzymanej w kieszeni płaszcza różdżce.
| rzucam na spostrzegawczość (III); jeśli jeszcze nie rozpoznałam Poppy, to staram się to zrobić, oprócz tego - ogólnie wypatruję czegoś niepokojącego (jeśli muszę wybierać, to wypatruję)
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Steffen uśmiechem powitał wszystkich swoich znajomych, szczerze rad, że może witać Nowy Rok w tak licznej grupie.
-Dobrze was widzieć! Wszyscy znacie Jamie? Gra w Quidditcha! - przedstawił szybko Jamie ekipie z portu, bo wszyscy pozostali dobrze się znali i często razem balowali. Johnatan balował aż zanadto, ale najwyraźniej stopień upicia się był wprost proporcjonalny do szczęścia...
...Steffen nie zorientował się jednak jeszcze, że jego kumpel wygrał, bo nie widział jego plakietki ani reakcji samego zainteresowanego. Rozglądał się za to radośnie po placu, aż jego wzrok padł na dwóch znajomych policjantów, zerkających w stronę ich szóstki. Dyskretnie szturchnął Keata pod ramię, spoglądając na niego z wymownym uśmieszkiem. Potem przeniósł to samo, wymowne spojrzenie na Jamie To oni, świadkowie ich bohaterskiego pościgu i poskromienia złoczyńców! Z satysfakcją wspominając wydarzenia sprzed kilku chwil, znów spojrzał na znajomych funkcjonariuszy i pomachał im radośnie, postępując krok w ich stronę.
-Dobry wieczór, a niedługo dzień dobry - dla Nowego Roku! - zażartował. -Wszystko w porządku, szanowni panowie? - dodał, zniżając konspiracyjnie głos. Liczył na to, że funkcjonariusze wezmą pod uwagę jego niedawne bohaterstwo (przecież pamiętali jego wyczyn i tylko musieli udawać obiektywną obojętność, prawda?) i podzielą się nowościami o sytuacji ze świstoklikowym spiskiem. Byli z Keatem w końcu wtajemniczeni i to zrozumiałe, że zżerała ich zdrowa ciekawość! Wbił w policjantów uważne spojrzenie, gotów wychwycić jakieś niewerbalne i dyskretne zapewnienia, przeznaczone dla jego (nie)skromnej, bohaterskiej osoby.
spostrzegawczość II, rzucam na tajniackie sygnały od funkcjonariuszy, na które liczę jako "bohater", albo na zorientowanie się, że zachowują się jakoś podejrzanie (na co nie liczę, ale przyglądam się uważnie!)
-Dobrze was widzieć! Wszyscy znacie Jamie? Gra w Quidditcha! - przedstawił szybko Jamie ekipie z portu, bo wszyscy pozostali dobrze się znali i często razem balowali. Johnatan balował aż zanadto, ale najwyraźniej stopień upicia się był wprost proporcjonalny do szczęścia...
...Steffen nie zorientował się jednak jeszcze, że jego kumpel wygrał, bo nie widział jego plakietki ani reakcji samego zainteresowanego. Rozglądał się za to radośnie po placu, aż jego wzrok padł na dwóch znajomych policjantów, zerkających w stronę ich szóstki. Dyskretnie szturchnął Keata pod ramię, spoglądając na niego z wymownym uśmieszkiem. Potem przeniósł to samo, wymowne spojrzenie na Jamie To oni, świadkowie ich bohaterskiego pościgu i poskromienia złoczyńców! Z satysfakcją wspominając wydarzenia sprzed kilku chwil, znów spojrzał na znajomych funkcjonariuszy i pomachał im radośnie, postępując krok w ich stronę.
-Dobry wieczór, a niedługo dzień dobry - dla Nowego Roku! - zażartował. -Wszystko w porządku, szanowni panowie? - dodał, zniżając konspiracyjnie głos. Liczył na to, że funkcjonariusze wezmą pod uwagę jego niedawne bohaterstwo (przecież pamiętali jego wyczyn i tylko musieli udawać obiektywną obojętność, prawda?) i podzielą się nowościami o sytuacji ze świstoklikowym spiskiem. Byli z Keatem w końcu wtajemniczeni i to zrozumiałe, że zżerała ich zdrowa ciekawość! Wbił w policjantów uważne spojrzenie, gotów wychwycić jakieś niewerbalne i dyskretne zapewnienia, przeznaczone dla jego (nie)skromnej, bohaterskiej osoby.
spostrzegawczość II, rzucam na tajniackie sygnały od funkcjonariuszy, na które liczę jako "bohater", albo na zorientowanie się, że zachowują się jakoś podejrzanie (na co nie liczę, ale przyglądam się uważnie!)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Uśmiecham się szeroko i salutuję do Olliego ponad ramieniem Keata.
- O matko, no dużo cię ominęło Ollie, Keat próbował jeździć na łyżwach, ale coś poszło nie tak, jakbyście to widzieli! - prawie kisnę ze śmiechu, wciąż się wspierając na ramieniu przyjaciela, a później szturcham go jednym palcem w policzek - No, Keat, opowiedz nam co się wydarzyło - kiwam głową, w międzyczasie zerkając na scenę, gdzie pani Warbeck losuje już dzisiejszego zwycięzcę - Ech, wiecie co? Aż mi się ciepło na sercu robi jak na was patrzę - wzdycham, wspierając wolną dłoń na piersi, a raczej na plakietce, która w tym momencie pali mnie w palce. Krzywię się lekko i... - Ej, to ja mam 77! - wyciągam w górę butelkę, po czym zataczam się pod taśmą i wchodzę na scenę w blasku chwały; nie wierzę we własne szczęście, szczerze to w najśmielszych snach bym nie przypuszczał, że to ja zostanę szczęśliwcem, który wróci dzisiaj do domu z tajemniczą nagrodą. Fart, że gdzieś w pijackim amoku nie zgubiłem swojej plakietki, chociaż i tak nie pamiętałbym numerka, więc no czego mózg nie pamięta, tego sercu nie żal. Zbliżam się do prowadzących, typkowi wciskając w dłonie moją butelkę - Potrzymej - proszę, po czym zwracam się do pani Celestyny - Mogę kogoś pozdrowić na szybkości? - pytam, ale nawet nie czekam na odpowiedź, tylko już przekręcam mikrofon w swoją stronę - Korzystając z okazji chciałbym pozdrowić całą ekipę z portu, JESTEŚCIE NAJLEPSI! Iiiii... wszystkich moich bliskich i tych dalekich też, wszystkie wolne panny! Ale te szybkie również! - śmieję się krótko ze swojego żartu, zaciskając palce na mikrofonie, jakbym się bał, że ktoś mi go zaraz zabierze, kiedy ja się dopiero rozkręcam i mam jeszcze wiele do powiedzenia - Pozdrawiam i dziękuję mojej kochanej mamie, której co prawda tu dzisiaj ze mną nie ma bo baluje w swojej chacie, ale bez niej w ogóle by mnie tu nie było! Dziękuję mamo, kocham cię! Dziękuję też wszystkim znajomym i nieznajomym, artystom, którzy swoją sztuką sprawiają, że życie wydaje się jakieś mniej uciążliwie, a w szczególności mojej serdecznej przyjaciółce Gwendolyn! Jeśli gdzieś tu jesteś Gwen, spotkajmy się później pod Hipogryfem, bo muszę cię uściskać w tym nadchodzącym nowym roku! Oraz, oczywiście pani, pani Celestyno, bo jest pani najjaśniejszym promyczkiem, przebijającym się przez czarne chmury prozy życia codziennego - rzucam jej krótkie spojrzenie, puszczając zalotne oczko w towarzystwie czarującego uśmiechu - ALE, co najważniejsze, chciałbym życzyć wam wszystkim, żeby ten nowy, 57' rok okazał się lepszy niż poprzedni! Życzę wam dużo miłości, bo miłość jest najważniejsza; MIŁUJCIE SIĘ, KOCHAJCIE, SZANUJCIE, bo jesteśmy tylko, albo AŻ ludźmi. Z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy - cytując klasyka, hehe - i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Chłopaki, dbajcie o swoje dziewczyny, a wy dziewczyny dbajcie o swoich chłopaków! Ściskajcie się i całujcie! A dzisiaj jak tylko wybije północ pocałujcie tego, na kim wam zależy, albo tego, kto jest wam zupełnie obcy, pokażcie, że chcecie dzielić się tym, co pozytywne! Pokażcie, że potraficie kochać, bo ja kocham was wszystkich, ciebie i ciebie i ciebie też! I was tam z tyłu! - wskazuję paluchem na przypadkowe osoby tłoczące się gdzieś pod sceną - I ROCK'N'ROLL!!! - wyrzucam w górę obie ręce, tym oto głośnym okrzykiem kończąc swoje pozdrowienia, po czym cofam się o krok i z pijackim uśmiechem zerkam to na panią Celestynę, to na tego drugiego prowadzącego. No, teraz jestem gotów przyjąć nagrodę.
- O matko, no dużo cię ominęło Ollie, Keat próbował jeździć na łyżwach, ale coś poszło nie tak, jakbyście to widzieli! - prawie kisnę ze śmiechu, wciąż się wspierając na ramieniu przyjaciela, a później szturcham go jednym palcem w policzek - No, Keat, opowiedz nam co się wydarzyło - kiwam głową, w międzyczasie zerkając na scenę, gdzie pani Warbeck losuje już dzisiejszego zwycięzcę - Ech, wiecie co? Aż mi się ciepło na sercu robi jak na was patrzę - wzdycham, wspierając wolną dłoń na piersi, a raczej na plakietce, która w tym momencie pali mnie w palce. Krzywię się lekko i... - Ej, to ja mam 77! - wyciągam w górę butelkę, po czym zataczam się pod taśmą i wchodzę na scenę w blasku chwały; nie wierzę we własne szczęście, szczerze to w najśmielszych snach bym nie przypuszczał, że to ja zostanę szczęśliwcem, który wróci dzisiaj do domu z tajemniczą nagrodą. Fart, że gdzieś w pijackim amoku nie zgubiłem swojej plakietki, chociaż i tak nie pamiętałbym numerka, więc no czego mózg nie pamięta, tego sercu nie żal. Zbliżam się do prowadzących, typkowi wciskając w dłonie moją butelkę - Potrzymej - proszę, po czym zwracam się do pani Celestyny - Mogę kogoś pozdrowić na szybkości? - pytam, ale nawet nie czekam na odpowiedź, tylko już przekręcam mikrofon w swoją stronę - Korzystając z okazji chciałbym pozdrowić całą ekipę z portu, JESTEŚCIE NAJLEPSI! Iiiii... wszystkich moich bliskich i tych dalekich też, wszystkie wolne panny! Ale te szybkie również! - śmieję się krótko ze swojego żartu, zaciskając palce na mikrofonie, jakbym się bał, że ktoś mi go zaraz zabierze, kiedy ja się dopiero rozkręcam i mam jeszcze wiele do powiedzenia - Pozdrawiam i dziękuję mojej kochanej mamie, której co prawda tu dzisiaj ze mną nie ma bo baluje w swojej chacie, ale bez niej w ogóle by mnie tu nie było! Dziękuję mamo, kocham cię! Dziękuję też wszystkim znajomym i nieznajomym, artystom, którzy swoją sztuką sprawiają, że życie wydaje się jakieś mniej uciążliwie, a w szczególności mojej serdecznej przyjaciółce Gwendolyn! Jeśli gdzieś tu jesteś Gwen, spotkajmy się później pod Hipogryfem, bo muszę cię uściskać w tym nadchodzącym nowym roku! Oraz, oczywiście pani, pani Celestyno, bo jest pani najjaśniejszym promyczkiem, przebijającym się przez czarne chmury prozy życia codziennego - rzucam jej krótkie spojrzenie, puszczając zalotne oczko w towarzystwie czarującego uśmiechu - ALE, co najważniejsze, chciałbym życzyć wam wszystkim, żeby ten nowy, 57' rok okazał się lepszy niż poprzedni! Życzę wam dużo miłości, bo miłość jest najważniejsza; MIŁUJCIE SIĘ, KOCHAJCIE, SZANUJCIE, bo jesteśmy tylko, albo AŻ ludźmi. Z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy - cytując klasyka, hehe - i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Chłopaki, dbajcie o swoje dziewczyny, a wy dziewczyny dbajcie o swoich chłopaków! Ściskajcie się i całujcie! A dzisiaj jak tylko wybije północ pocałujcie tego, na kim wam zależy, albo tego, kto jest wam zupełnie obcy, pokażcie, że chcecie dzielić się tym, co pozytywne! Pokażcie, że potraficie kochać, bo ja kocham was wszystkich, ciebie i ciebie i ciebie też! I was tam z tyłu! - wskazuję paluchem na przypadkowe osoby tłoczące się gdzieś pod sceną - I ROCK'N'ROLL!!! - wyrzucam w górę obie ręce, tym oto głośnym okrzykiem kończąc swoje pozdrowienia, po czym cofam się o krok i z pijackim uśmiechem zerkam to na panią Celestynę, to na tego drugiego prowadzącego. No, teraz jestem gotów przyjąć nagrodę.
Ludzi na placu pojawiało się coraz więcej, ale Jamie nadal nie widziała nigdzie nikogo ze swojego rodzeństwa. Gdyby wypatrzyła brata czy siostrę, pewnie ruszyłaby w ich stronę, ale tak się nie stało. Jeśli tu byli, mogli być w zupełnie innej części placu, niemożliwej do dostrzeżenia w tym tłumie.
Po chwili jednak przy nich pojawił się wyraźnie wstawiony Johnatan. Gdy ją wyściskał, owionął ją zapach alkoholu, którego musiał wypić... naprawdę dużo. Ona sama przez tę całą sytuację ze świstoklikami i rannym policjantem nawet nie miała kiedy się napić, zdążyła co najwyżej zjeść trochę słodyczy. Zresztą po tej przygodzie stwierdziła, że na wszelki wypadek woli zachować trzeźwy umysł, gdyby to nie był koniec dziwnych zdarzeń. Jej spostrzegawczość była zbyt ważnym zmysłem, by dobrowolnie przytępiać ją po tym, co dziś widziała, a czego wielu otaczających ją ludzi nie była świadoma.
- O, cześć, Johnny! Dobrze, że też wpadłeś – przywitała dawnego szkolnego znajomego, odsuwając od siebie myśli o tym, czego była wcześniej świadkiem. Wciąż się dziwiła, że po takiej ilości alkoholu zdołał wcześniej jeździć na łyżwach, chyba że wstawił się tak dopiero po wyścigu, w czasie gdy ona ze Steffenem i Keatem bawili się w detektywów.
Odezwał się i Steffen, dokonując jej prezentacji przed osobami z portu, choć Jamie oczywiście znała Bojczuka i wydawało się, że rozpoznała Annie (Philippę, którą jednak znała tylko pod dawnym, szkolnym imieniem), którą niedawno przelotnie gdzieś spotkała. Uśmiechnęła się do nich wszystkich i skinęła głową.
Stali nieco na uboczu, nieotoczeni gęstym tłumem. Choć na scenę mogła patrzeć jedynie z boku zamiast od przodu, nie było tak źle, niespecjalnie lubiła stać w ścisku, jaki teraz panował na placu. Niedaleko musiały znajdować się namioty zaplecza. Rozglądając się dookoła mogła dostrzec funkcjonariuszy magicznej policji, którzy obstawiali teren wydarzenia. Mogła rozpoznać dwóch z nich jako tych, którzy wcześniej pojawili się na placu, gdy ściągnęło ich wezwanie Keata. Choć mężczyźni spoglądali w stronę ich grupki, nie dawali po sobie poznać, czy ich rozpoznali. Może zwyczajnie byli pochłonięci swoimi obowiązkami i myśleli teraz o ważniejszych sprawach? Niemniej jednak Jamie i tak zawiesiła na nich wzrok, przyglądając im się przez dłuższą chwilę. Steffen najwyraźniej też ich rozpoznał, skoro zdecydował się do nich zagadać; Jamie dostrzegła wcześniej jego wymowne spojrzenie i spojrzała na niego, gdy przesunął się bliżej nich. Potem znowu spojrzała na policjantów, nasłuchując, czy coś Steffenowi odpowiedzieli i przyglądając się wyrazowi ich twarzy w momencie, kiedy Cattermole się odezwał. Również chętnie dowiedziałaby się, czy coś dalej wiadomo w kwestii zamieszania ze świstoklikami.
Potem zwróciła wzrok na scenę, gdzie oprócz Celestyny pojawił się jeszcze jeden czarodziej. Czara po chwili wypluła los; Jamie także czuła to charakterystyczne napięcie oczekiwania na poznanie wyniku losowania, a gdy Celestyna wyczytała numerek, spojrzała na swój los. Cóż, nie było to siedemdziesiąt siedem, ale... okazało się, że posiadacz takiego numerku stoi tuż obok niej, i po chwili niezgrabnym, zataczającym się od alkoholu krokiem przechodzi pod taśmą i gramoli się na scenę, gdzie wygłasza długą, emocjonalną przemowę, do której zapewne ośmielił go alkohol, choć Bojczuk i bez tego nie znał czegoś takiego jak wstyd i często decydował się na rzeczy, które rozsądnym ludziom nie przyszłyby do głowy. Choć nie mogłaby się z jego słowami nie zgodzić. Przynajmniej z niektórymi, bo sama nie zamierzała nikogo całować. Nie miała chłopaka, jako kobieta silna i niezależna nie potrzebowała mężczyzny, by czuć się wartościową, poza tym związek tylko przeszkadzałby jej w karierze i finalnie wepchnąłby ją w schemat nudnej kwoki. Poza tym miłostki nigdy jej nie interesowały i zawsze widziała w kolegach tylko i wyłącznie kumpli. Wzdychanie do kogokolwiek pozostawiała tym dziewczyńskim dziewczynom, które kręciły tego typu łzawe sentymenty, na co ona zawsze spoglądała z pewną wyższością.
Kiedy Johnatan wciąż przemawiał, ona znowu spojrzała w kierunku policjantów, a potem rozejrzała się jeszcze po całym placu, wypatrując oznak czegokolwiek podejrzanego, co mogłoby zwrócić jej uwagę.
| spostrzegawczość (III); przyglądam się uważnie policjantom, a także rozglądam się po otoczeniu i próbuję dostrzec coś odbiegającego od normy
Po chwili jednak przy nich pojawił się wyraźnie wstawiony Johnatan. Gdy ją wyściskał, owionął ją zapach alkoholu, którego musiał wypić... naprawdę dużo. Ona sama przez tę całą sytuację ze świstoklikami i rannym policjantem nawet nie miała kiedy się napić, zdążyła co najwyżej zjeść trochę słodyczy. Zresztą po tej przygodzie stwierdziła, że na wszelki wypadek woli zachować trzeźwy umysł, gdyby to nie był koniec dziwnych zdarzeń. Jej spostrzegawczość była zbyt ważnym zmysłem, by dobrowolnie przytępiać ją po tym, co dziś widziała, a czego wielu otaczających ją ludzi nie była świadoma.
- O, cześć, Johnny! Dobrze, że też wpadłeś – przywitała dawnego szkolnego znajomego, odsuwając od siebie myśli o tym, czego była wcześniej świadkiem. Wciąż się dziwiła, że po takiej ilości alkoholu zdołał wcześniej jeździć na łyżwach, chyba że wstawił się tak dopiero po wyścigu, w czasie gdy ona ze Steffenem i Keatem bawili się w detektywów.
Odezwał się i Steffen, dokonując jej prezentacji przed osobami z portu, choć Jamie oczywiście znała Bojczuka i wydawało się, że rozpoznała Annie (Philippę, którą jednak znała tylko pod dawnym, szkolnym imieniem), którą niedawno przelotnie gdzieś spotkała. Uśmiechnęła się do nich wszystkich i skinęła głową.
Stali nieco na uboczu, nieotoczeni gęstym tłumem. Choć na scenę mogła patrzeć jedynie z boku zamiast od przodu, nie było tak źle, niespecjalnie lubiła stać w ścisku, jaki teraz panował na placu. Niedaleko musiały znajdować się namioty zaplecza. Rozglądając się dookoła mogła dostrzec funkcjonariuszy magicznej policji, którzy obstawiali teren wydarzenia. Mogła rozpoznać dwóch z nich jako tych, którzy wcześniej pojawili się na placu, gdy ściągnęło ich wezwanie Keata. Choć mężczyźni spoglądali w stronę ich grupki, nie dawali po sobie poznać, czy ich rozpoznali. Może zwyczajnie byli pochłonięci swoimi obowiązkami i myśleli teraz o ważniejszych sprawach? Niemniej jednak Jamie i tak zawiesiła na nich wzrok, przyglądając im się przez dłuższą chwilę. Steffen najwyraźniej też ich rozpoznał, skoro zdecydował się do nich zagadać; Jamie dostrzegła wcześniej jego wymowne spojrzenie i spojrzała na niego, gdy przesunął się bliżej nich. Potem znowu spojrzała na policjantów, nasłuchując, czy coś Steffenowi odpowiedzieli i przyglądając się wyrazowi ich twarzy w momencie, kiedy Cattermole się odezwał. Również chętnie dowiedziałaby się, czy coś dalej wiadomo w kwestii zamieszania ze świstoklikami.
Potem zwróciła wzrok na scenę, gdzie oprócz Celestyny pojawił się jeszcze jeden czarodziej. Czara po chwili wypluła los; Jamie także czuła to charakterystyczne napięcie oczekiwania na poznanie wyniku losowania, a gdy Celestyna wyczytała numerek, spojrzała na swój los. Cóż, nie było to siedemdziesiąt siedem, ale... okazało się, że posiadacz takiego numerku stoi tuż obok niej, i po chwili niezgrabnym, zataczającym się od alkoholu krokiem przechodzi pod taśmą i gramoli się na scenę, gdzie wygłasza długą, emocjonalną przemowę, do której zapewne ośmielił go alkohol, choć Bojczuk i bez tego nie znał czegoś takiego jak wstyd i często decydował się na rzeczy, które rozsądnym ludziom nie przyszłyby do głowy. Choć nie mogłaby się z jego słowami nie zgodzić. Przynajmniej z niektórymi, bo sama nie zamierzała nikogo całować. Nie miała chłopaka, jako kobieta silna i niezależna nie potrzebowała mężczyzny, by czuć się wartościową, poza tym związek tylko przeszkadzałby jej w karierze i finalnie wepchnąłby ją w schemat nudnej kwoki. Poza tym miłostki nigdy jej nie interesowały i zawsze widziała w kolegach tylko i wyłącznie kumpli. Wzdychanie do kogokolwiek pozostawiała tym dziewczyńskim dziewczynom, które kręciły tego typu łzawe sentymenty, na co ona zawsze spoglądała z pewną wyższością.
Kiedy Johnatan wciąż przemawiał, ona znowu spojrzała w kierunku policjantów, a potem rozejrzała się jeszcze po całym placu, wypatrując oznak czegokolwiek podejrzanego, co mogłoby zwrócić jej uwagę.
| spostrzegawczość (III); przyglądam się uważnie policjantom, a także rozglądam się po otoczeniu i próbuję dostrzec coś odbiegającego od normy
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Dwójka policjantów przystanęła nieopodal rogu placu, bez większego trudu zagradzając drogę prowadzącą do martwego drzewa, którą Kieran sam wcześniej obrał, aby znaleźć się w centrum wydarzeń tuż przed wybiciem północy. To nie powinno być niczym dziwnym, teoretycznie byli tu, aby zabezpieczyć całą imprezę, ale nieświadomie – a może jednak z pełną świadomością? – blokowali jedną z potencjalnych dróg ewakuacji. Kierowany dziwnym przeczuciem przesunął swym spojrzeniem wzdłuż placu, dostrzegając ulokowanie kolejnych par mundurowych, wpierw na ścieżce prowadzącej do kościoła, potem nieopodal drugiego rogu placu przy odgrodzonej scenie, znów na środku wąskiej drogi. Stanowczo mu się to nie podobało, takie rozmieszczenie mimo wszystko budziło niepokój. Przestał ufać ludziom z Patrolu Egzekucyjnego w pełni po wydarzeniach ze Stonehenge, kiedy duża grupa zdecydowała się wesprzeć Malfoya w obaleniu legalnie wybranego na kolejnego Ministra Magii Longbottoma. Nie był naocznym świadkiem tych zdradzieckich czynów, ale usłyszał o nich sporo i to od wiarygodnych osób, aby dać im wiarę. Przekupni funkcjonariusze zginęli nieprzypadkowo, znaleźli się za blisko epicentrum wstrząsu wywołanego zaklęciem, zmierzając ku Voldemortowi. Może na wierzch wychodziła jego paranoiczna natura, ale nawet wobec aurorów, z którymi niejednokrotnie współpracował, pozostawał bardzo ostrożny, bo wszędzie mogli czaić się wrogowie. Ta wiecznie wzmożona czujność nieraz uratowała mu skórę.
Usłyszał obok siebie czyjś głos i zaraz skupił swoją uwagę na drugim czarodzieju, który zwrócił się do niego nazwiskiem, dowodząc tym samym, że skądś się znają I rzeczywiście rozpoznał w Perkinsie jednego z kursantów ubiegających się o zostanie pełnoprawnym aurorem. – Mów – polecił mu krótko, nie zamierzając zignorować jakiegokolwiek alarmowego sygnału. W międzyczasie zdecydował się w jak najdyskretniej wyciągnąć z kieszeni płaszcza swoją wysłużoną różdżkę, ściskając ją solidnie, gdyby miała nadejść nagła konieczność jej użycia. Podejrzewał, że coś może przerwać radosną atmosferę zabawy, nie sposób było odrzucić takiej ewentualności. Bardzo zaczął żałować tego, że już na początku dał się rozproszyć różnym atrakcjom, zamiast skupić na czynieniu dokładnych obserwacji.
| rzut na spostrzegawczość (III)
Usłyszał obok siebie czyjś głos i zaraz skupił swoją uwagę na drugim czarodzieju, który zwrócił się do niego nazwiskiem, dowodząc tym samym, że skądś się znają I rzeczywiście rozpoznał w Perkinsie jednego z kursantów ubiegających się o zostanie pełnoprawnym aurorem. – Mów – polecił mu krótko, nie zamierzając zignorować jakiegokolwiek alarmowego sygnału. W międzyczasie zdecydował się w jak najdyskretniej wyciągnąć z kieszeni płaszcza swoją wysłużoną różdżkę, ściskając ją solidnie, gdyby miała nadejść nagła konieczność jej użycia. Podejrzewał, że coś może przerwać radosną atmosferę zabawy, nie sposób było odrzucić takiej ewentualności. Bardzo zaczął żałować tego, że już na początku dał się rozproszyć różnym atrakcjom, zamiast skupić na czynieniu dokładnych obserwacji.
| rzut na spostrzegawczość (III)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Zjawił się Johnatan i zawiało gęsto wódeczką. Wcale jej to nie ugodziło. Wokoło gromadziło się nakręcone towarzystwo, większość już zataczała się w pijaczym tańcu, ale w ich grupce chyba tylko Bojczuk miał te bąbelkowe rumieńce na buzi. Moss co prawda po tych czterech kieliszkach szampana czuła, jakby ktoś podarował jej dodatkowe ilości odwagi, ale chyba jeszcze nie bełkotała. Uczucie ciepła podarowane jej przez szampana powinno dawno minąć. Dlaczego więc tak uparcie trzymało się różowego futerka? Jeśli zaś o samo futerko chodziło, Moss dumnie wypięła pierś, kiedy kolejna osoba odnalazła ją dzięki jaskrawym kolorom wdzianka. – Widzisz, Johnny, zawsze mnie odnajdziesz! – powiedziała zawadiacko, ale wtedy jego łapsko się do tej wypiętej piersi zbliżyło i zmroziła go spojrzeniem. Niuchacz wtulony we wgłębienie na klatce otworzył szerzej oczka i wyciągnął łapkę w kierunku dłoni pijanego amanta. Zaraz jednak ktoś się zjawił i zrobiło się zamieszanie. – O, Oliver! Świetnie, że jesteś! Powiedz temu durnemu ghulowi – Wskazała podbródkiem na Keataona. – że wcale nie mam gorączki. Gotów jest zaraz wysłać mnie do Munga, choć ja… i tak wolę twoją opiekę – dodała na koniec miło, miękko i puściła mu oczko. Dołączyła do nich jeszcze Jamie, którą mogła rozpoznać. Nie wiedziała, że Cattermole ją zna. Czy wiązała się za tym jakaś dłuższa historia? Chłopak był chyba tak przejęty, że nie dolatywały do niego ciekawskie pytania barmanki. W tym szale towarzyskim i ona próbowała się jakoś odnaleźć. Przywykła do gadającego tłumu, ale wciąż kręciło jej się lekko w głowie. Czuła się jakoś tak… emocjonalnie upojona. Znów dziwnie nerwowo spojrzała w tłum, który nie znaczył nic, w którym nie krył się przecież nikt. Pogłaskała poddenerwowane niuchacza.
Numerek na piersi Bojczuka zmienił się, gdy ogłoszono wyniki loterii, a Moss otworzyła szerzej oczy. Jasny Merlinie! – Fortuna ci sprzyja, Johnny! Śmigaj na scenę! – pogoniła go, klepiąc przyjaźnie po pleckach w lekko ponaglającym geście. Wyraźnie ucieszyła się na wieść o zwycięstwie przyjaciela. Glupi, kochany Bojczuk – szczęście w widokach nieszczęścia. Zawsze spadał na cztery łapy, a pieniądz coś ostatnio się go trzymał. Wędrowała spojrzeniem za odchodzącą sylwetką wielkiego triumfatora z portu. Była dumna, piekielnie dumna. Gdy stał na scenie, pomachała mu z entuzjazmem, choć wątpiła w to, by widział jej nędznie niską postać w tym gąszczu czarodziejów. – Cholera, Keat, weź mi pożycz trochę centymetrów. Nawet w tych szpilach ledwo co widzę scenę – rzuciła do brata. Wysoka Jamie, wysoki Keat i niski malarzyna szczerzący się do tłumu. Słuchała go z uwagą, po cichu jednak wróżąc, że to przemówienie może się skończyć przypałem stulecia. Jezu, żeby tylko nie pomacał cycka Celestyny. Az za dobrze wiedziała, że zawsze chciał to zrobić, ale może nie tak przy świadkach… Chociaż, kto wie, może po odebraniu nagrody gwiazda oddali się na małe sam na sam ze zwycięzcą. Wiedziała, że Bojczuk miał dobry bajer, a teraz stał tak blisko swojej muzycznej ulubienicy… Parsknęła śmiechem, gdy przyjaciel na scenie nawoływał do pocałunków. Ona już swój przeżyła. Może nie o północy. O tym jednak nie wiedział nikt. To był też dość nędzny pocałunek. Na tyle nędzny, że właściwie nie powinna go przeżywać. Tylko dlaczego myśl o tym dziwnie poruszała jej wnętrze? W nieco pijaczym stanie wpadały jej do głowy wyjątkowo durne refleksje.
Nie umknęło jej uwadze dziwne zachowanie Steffena. Wydawał się jakiś taki... rozkojarzony. Czy on nie był przypadkiem taki przez cały czas? Po jakie licho zagadywał do mundurowych?!
Numerek na piersi Bojczuka zmienił się, gdy ogłoszono wyniki loterii, a Moss otworzyła szerzej oczy. Jasny Merlinie! – Fortuna ci sprzyja, Johnny! Śmigaj na scenę! – pogoniła go, klepiąc przyjaźnie po pleckach w lekko ponaglającym geście. Wyraźnie ucieszyła się na wieść o zwycięstwie przyjaciela. Glupi, kochany Bojczuk – szczęście w widokach nieszczęścia. Zawsze spadał na cztery łapy, a pieniądz coś ostatnio się go trzymał. Wędrowała spojrzeniem za odchodzącą sylwetką wielkiego triumfatora z portu. Była dumna, piekielnie dumna. Gdy stał na scenie, pomachała mu z entuzjazmem, choć wątpiła w to, by widział jej nędznie niską postać w tym gąszczu czarodziejów. – Cholera, Keat, weź mi pożycz trochę centymetrów. Nawet w tych szpilach ledwo co widzę scenę – rzuciła do brata. Wysoka Jamie, wysoki Keat i niski malarzyna szczerzący się do tłumu. Słuchała go z uwagą, po cichu jednak wróżąc, że to przemówienie może się skończyć przypałem stulecia. Jezu, żeby tylko nie pomacał cycka Celestyny. Az za dobrze wiedziała, że zawsze chciał to zrobić, ale może nie tak przy świadkach… Chociaż, kto wie, może po odebraniu nagrody gwiazda oddali się na małe sam na sam ze zwycięzcą. Wiedziała, że Bojczuk miał dobry bajer, a teraz stał tak blisko swojej muzycznej ulubienicy… Parsknęła śmiechem, gdy przyjaciel na scenie nawoływał do pocałunków. Ona już swój przeżyła. Może nie o północy. O tym jednak nie wiedział nikt. To był też dość nędzny pocałunek. Na tyle nędzny, że właściwie nie powinna go przeżywać. Tylko dlaczego myśl o tym dziwnie poruszała jej wnętrze? W nieco pijaczym stanie wpadały jej do głowy wyjątkowo durne refleksje.
Nie umknęło jej uwadze dziwne zachowanie Steffena. Wydawał się jakiś taki... rozkojarzony. Czy on nie był przypadkiem taki przez cały czas? Po jakie licho zagadywał do mundurowych?!
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nagła samotność była równie przenikliwa jak zimno. Nie widział nigdzie Hani ani Benjamina, nie dostrzegł też jeszcze Justine, znajdującej się po przeciwnej stronie placu.
Na próżno - zdawałoby się - rozglądał się w poszukiwaniu znajomych, a zarazem instynktownie badał wzrokiem otoczenie, chcąc dojrzeć cokolwiek podejrzanego. "Przygoda" w pubie i późniejszy pościg nie dawały mu spokoju - tym bardziej, że miał wrażenie, że to wierzchołek góry lodowej jakiegoś poważniejszego spisku, a z pojmanego gamonia nie dało się nic wydusić.
Dojrzał od tyłu kogoś, kto wyglądał jak Rineheart i od razu ruszył w stronę swojego szefa. Wypadało mu życzyć szczęśliwego Nowego Roku, jakkolwiek dziwne byłoby oblewanie tej okazji w towarzystwie przełożonego. Zresztą, Michael wyczuwał w sobie rys pracoholizmu, jaki był typowy dla jego mentora. W ich przypadku wspólne picie szampana nie byłoby niczym dziwnym, choć Kieran miał przynajmniej rodzinę, córkę...
Z rozmyślań wyrwał go jednak młody człowiek, pytający o kulinarne gusta. Michael zamrugał, ale błękitny szalik nieznajomego przypomniał mu o enigmatycznej wiadomości z "Proroka." Oferujący pomoc i... hm, czyżby ten człowiek znał również kogoś, szukającego pomocy?
Mike rozpiął kilka guzików swojego błękitnego płaszcza, bo po wypiciu szampana zrobiło mu się dziwnie gorąco.
-Nigdy nie przepadałem za kwachami, ale kociołkowe pieguski są naprawdę wyśmienite. - odpowiedział nieznajomemu z cieniem uśmiechu, a następnie wyciągnął do niego rękę i przedstawił się.
-Michael Tonks. - nie miał pojęcia, kto przed nim stoi, ale kolorystyka ich ubioru i znajomość hasła wskazywała na to, że mieli podobne poglądy. Tylko, czego chciał od niego nieznajomy? Też nie miał z kim wznieść toastu za Nowy Rok?
spostrzegawczość (III) na podejrzane sygnały z otoczenia!
Na próżno - zdawałoby się - rozglądał się w poszukiwaniu znajomych, a zarazem instynktownie badał wzrokiem otoczenie, chcąc dojrzeć cokolwiek podejrzanego. "Przygoda" w pubie i późniejszy pościg nie dawały mu spokoju - tym bardziej, że miał wrażenie, że to wierzchołek góry lodowej jakiegoś poważniejszego spisku, a z pojmanego gamonia nie dało się nic wydusić.
Dojrzał od tyłu kogoś, kto wyglądał jak Rineheart i od razu ruszył w stronę swojego szefa. Wypadało mu życzyć szczęśliwego Nowego Roku, jakkolwiek dziwne byłoby oblewanie tej okazji w towarzystwie przełożonego. Zresztą, Michael wyczuwał w sobie rys pracoholizmu, jaki był typowy dla jego mentora. W ich przypadku wspólne picie szampana nie byłoby niczym dziwnym, choć Kieran miał przynajmniej rodzinę, córkę...
Z rozmyślań wyrwał go jednak młody człowiek, pytający o kulinarne gusta. Michael zamrugał, ale błękitny szalik nieznajomego przypomniał mu o enigmatycznej wiadomości z "Proroka." Oferujący pomoc i... hm, czyżby ten człowiek znał również kogoś, szukającego pomocy?
Mike rozpiął kilka guzików swojego błękitnego płaszcza, bo po wypiciu szampana zrobiło mu się dziwnie gorąco.
-Nigdy nie przepadałem za kwachami, ale kociołkowe pieguski są naprawdę wyśmienite. - odpowiedział nieznajomemu z cieniem uśmiechu, a następnie wyciągnął do niego rękę i przedstawił się.
-Michael Tonks. - nie miał pojęcia, kto przed nim stoi, ale kolorystyka ich ubioru i znajomość hasła wskazywała na to, że mieli podobne poglądy. Tylko, czego chciał od niego nieznajomy? Też nie miał z kim wznieść toastu za Nowy Rok?
spostrzegawczość (III) na podejrzane sygnały z otoczenia!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka