Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Przed północą
– Keat? – Obróciła się, gdy czyjś głos zaczepił jej plecy. Futerko zafalowało przed chłopięcą twarzą, ale różowa smuga wkrótce ujawniła rozgorączkowane spojrzenie barmanki. Zupełnie jakby wciąż nie wydostała się z długich ramion aurora okupującego chwilę temu plumpkową studnię. Obraz Kierana wciąż irytująco nawiedzał jej oczy – niewidzialnie dla pozostałych, ale dziwnie widzialnie dla niej. Była rozbawiona, kiedy przypominała sobie grymasy dojrzałego mężczyzny rysujące się na jego twarzy, gdy tylko próbował uciekać przed jej zaczepkami. W końcu jedna zatriumfowała, a on musiał się poddać. Jaka szkoda, że tak wiele rzeczy robił z przymusu, że nie potrafił przyznać się do odczuwalnej… przyjemności. Niemniej nie były to raczej historie, o których opowiadało się bratu. Skupiła się więc na jego niezbyt ułożonej postaci.
– Ten szampan… Cholerstwo mnie będzie rozpalać do rana, Keat. Nie jestem chora – O tak, bo najwygodniej zwalić na szampana, na jemiołę i wszelkie przeciwności losu. Czy właśnie nie zbłądziła na ścieżkę, z której wcześniej jawnie zadrwiła? To kłamstwo przecież nie jest takie straszliwe. Keat sam sobie tworzył prawdę. – Naprawdę nie poczułeś tego magicznego działania? – podpytała zaskoczona. Musiał mieć przeklęte szczęście, bo ona co rusz trafiała na ten złośliwy kieliszek napalenia. Albo na jemiołę. Nie wiadomo, co było gorsze. – Co to za ząb? Gdzie ty byłeś, co? Nie widziałam cię od poszukiwań. Przywaliłeś komuś w szczękę? – mówiła zmartwiona, sprytnie chcąc uciec jak najdalej od tematu jej własnych przygód. – Nie wiem, gdzie się podział. Może faktycznie wyrwał jakąś panienkę i mrozi tyłek w krzakach, ale zaraz… Byłeś na tych łyżwach? Wszystko w porządku? – spytała jeszcze, mierząc go wścibskim, dość wnikliwym spojrzeniem. Poszukiwała punktów niepokojących. I znalazła je. Mocniej przycisnęła niuchacza do piersi, a potem zrobiła krok w jego stronę i rozejrzała się czujnie na boki. – Keat… – Oczy nacisnęły, wymuszając wyjaśnienia. Wolna dłoń już sięgała po jego ramię, ale wtedy wyskoczył znikąd Steffek, zalewając ich zaraz swoim podekscytowaniem. Cała trójka wciąż stała blisko sceny, zaraz przy ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza.
Ucieszyła się, widząc znajomą buzię, choć spodziewała się jakieś większej rewelacji niż loteria. Wywróciła lekko oczami na pomysł wykradnięcia nagrody. – Jest tylko jeden, Steffenie, i chyba już ma dość. Popatrz, zasnął… – zauważyła, przenoszą spojrzenie z chłopaka na niuchacza. – Ale powiedz mi, jak tam impreza? Zrobiłeś coś szalonego? – podpytała go, pamiętając niezbyt imponujące plany Keata i Bojczuka. Oby Cattermole mógł porazić ją jakąś mrożącą krew w żyłach opowieścią, albo… czymś bardzo, bardzo ekscytującym. – Wiecie w ogóle, co to za nagroda, chłopcy? – podpytała, otulając się szczelniej futerkiem. Faktycznie nagle zrobiło się jakoś zimno. Ludzie zaczęli potokami wpływać na plac. Tulili zmrożone ciała, zapewne nie mogąc się już doczekać północy. Między głowami swoich towarzyszy wypatrywała wysokiej, białogłowej postaci. Zapewne wrócił do domu, by tam kontynuować przelewanie własnej frustracji.
Ekwipunek: różdżka, niuchacz
– Keat? – Obróciła się, gdy czyjś głos zaczepił jej plecy. Futerko zafalowało przed chłopięcą twarzą, ale różowa smuga wkrótce ujawniła rozgorączkowane spojrzenie barmanki. Zupełnie jakby wciąż nie wydostała się z długich ramion aurora okupującego chwilę temu plumpkową studnię. Obraz Kierana wciąż irytująco nawiedzał jej oczy – niewidzialnie dla pozostałych, ale dziwnie widzialnie dla niej. Była rozbawiona, kiedy przypominała sobie grymasy dojrzałego mężczyzny rysujące się na jego twarzy, gdy tylko próbował uciekać przed jej zaczepkami. W końcu jedna zatriumfowała, a on musiał się poddać. Jaka szkoda, że tak wiele rzeczy robił z przymusu, że nie potrafił przyznać się do odczuwalnej… przyjemności. Niemniej nie były to raczej historie, o których opowiadało się bratu. Skupiła się więc na jego niezbyt ułożonej postaci.
– Ten szampan… Cholerstwo mnie będzie rozpalać do rana, Keat. Nie jestem chora – O tak, bo najwygodniej zwalić na szampana, na jemiołę i wszelkie przeciwności losu. Czy właśnie nie zbłądziła na ścieżkę, z której wcześniej jawnie zadrwiła? To kłamstwo przecież nie jest takie straszliwe. Keat sam sobie tworzył prawdę. – Naprawdę nie poczułeś tego magicznego działania? – podpytała zaskoczona. Musiał mieć przeklęte szczęście, bo ona co rusz trafiała na ten złośliwy kieliszek napalenia. Albo na jemiołę. Nie wiadomo, co było gorsze. – Co to za ząb? Gdzie ty byłeś, co? Nie widziałam cię od poszukiwań. Przywaliłeś komuś w szczękę? – mówiła zmartwiona, sprytnie chcąc uciec jak najdalej od tematu jej własnych przygód. – Nie wiem, gdzie się podział. Może faktycznie wyrwał jakąś panienkę i mrozi tyłek w krzakach, ale zaraz… Byłeś na tych łyżwach? Wszystko w porządku? – spytała jeszcze, mierząc go wścibskim, dość wnikliwym spojrzeniem. Poszukiwała punktów niepokojących. I znalazła je. Mocniej przycisnęła niuchacza do piersi, a potem zrobiła krok w jego stronę i rozejrzała się czujnie na boki. – Keat… – Oczy nacisnęły, wymuszając wyjaśnienia. Wolna dłoń już sięgała po jego ramię, ale wtedy wyskoczył znikąd Steffek, zalewając ich zaraz swoim podekscytowaniem. Cała trójka wciąż stała blisko sceny, zaraz przy ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza.
Ucieszyła się, widząc znajomą buzię, choć spodziewała się jakieś większej rewelacji niż loteria. Wywróciła lekko oczami na pomysł wykradnięcia nagrody. – Jest tylko jeden, Steffenie, i chyba już ma dość. Popatrz, zasnął… – zauważyła, przenoszą spojrzenie z chłopaka na niuchacza. – Ale powiedz mi, jak tam impreza? Zrobiłeś coś szalonego? – podpytała go, pamiętając niezbyt imponujące plany Keata i Bojczuka. Oby Cattermole mógł porazić ją jakąś mrożącą krew w żyłach opowieścią, albo… czymś bardzo, bardzo ekscytującym. – Wiecie w ogóle, co to za nagroda, chłopcy? – podpytała, otulając się szczelniej futerkiem. Faktycznie nagle zrobiło się jakoś zimno. Ludzie zaczęli potokami wpływać na plac. Tulili zmrożone ciała, zapewne nie mogąc się już doczekać północy. Między głowami swoich towarzyszy wypatrywała wysokiej, białogłowej postaci. Zapewne wrócił do domu, by tam kontynuować przelewanie własnej frustracji.
Ekwipunek: różdżka, niuchacz
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Po złożeniu zeznań na temat niedawnych wydarzeń Jamie wyszła z namiotu magicznej policji. Przykucnęła i wytarła dłonie o najbliższą śnieżną zaspę, by pozbyć się z nich resztek śladów krwi pozostałych po tym, jak próbowała nieporadnie pomóc rannemu policjantowi w domu Dumbledore’ów. Potem otrzepała mokre dłonie o spodnie i włożyła je do kieszeni kurtki, po czym ruszyła w stronę głównego placu, w końcu zbliżała się północ i finał imprezy. Po tym, czego była świadkiem, jej nastrój nie był zbyt zabawowy i nie umiała się zupełnie wyluzować. Niecodziennie w końcu bywało się świadkiem czegoś takiego, dla Jamie właściwie był to pierwszy raz, gdy znalazła się tak blisko ofiary czarnej magii, ale zdawała sobie sprawę, że to nie będzie ostatnia taka sytuacja, skoro czasy były jakie były i nawet niewinna zabawa sylwestrowa nie była już w pełni bezpieczna.
Gdyby była inna, bardziej strachliwa i zachowawcza, zapewne czym prędzej wróciłaby do domu i zamknęłaby się tam na cztery spusty. Ale Jamie, jak przystało na kobietę silną i w dodatku byłą Gryfonkę, nie zamierzała chować się jak tchórz. Cokolwiek miało się stać, udała się na plac, choć trzymając dłonie w kieszeni zaciskała prawą na trzonku różdżki. Tak na wszelki wypadek. Skoro tamten męt nie został schwytany, mógł się tu przecież pojawić znowu. Może już kręcił się gdzieś w tłumie, a jak nie on, to jacyś jego pomocnicy, w końcu wcale nie musiał działać sam.
Zamierzała odszukać Keata i Steffena, ale rozglądając się za nimi, próbowała też wypatrzeć, czy gdzieś w tłumie nie dostrzeże tego samego niskiego mężczyzny w ciemnym płaszczu, którego wcześniej śledzili. Kto by pomyślał, że przypadkowo dostrzeżony szczegół ostatecznie doprowadzi do takich wydarzeń? Ale liczyła na to, że to co się stało sprawi, że służby staną się bardziej wyczulone na oznaki czegoś podejrzanego i nie dojdzie dziś do niczego gorszego. Było tu wielu ludzi, także dzieci i młodzieży, którzy mogliby nie być w stanie się skutecznie obronić, gdyby coś się wydarzyło.
Dzięki spostrzegawczości, a także wzrostowi, za sprawą którego górowała nad sporą częścią obecnych na placu ludzi, udało jej się wypatrzeć Keata w okolicach taśmy i ruszyła w jego stronę. Gdyby nie ich dzisiejsza „przygoda” i wspólna zabawa w detektywów na pewno by tego nie zrobiła. Ale i tak nie widziała nigdzie w pobliżu swojej rodziny, więc równie dobrze mogła spędzić ostatnie chwile starego roku z ludźmi, z którymi wspólnie prawdopodobnie udaremnili coś paskudnego. Może jej rodzeństwo bawiło się ze swoimi znajomymi? Mama prawdopodobnie czuła się na tyle źle, że jednak została w domu, najmłodsza siostra być może dotrzymywała jej towarzystwa, co tłumaczyłoby, dlaczego do tej pory nigdzie ich nie znalazła, choć zdążyła zaliczyć wyścig łyżwiarski, na którym nie poszło jej za dobrze, a potem całą tą sytuację ze świstoklikami, po której, w drodze z powrotem na plac, trochę się rozglądała. Zanim dotarła na miejsce po drodze zgarnęła też z bufetu jakieś słodycze, którymi mogłaby się bezkarnie objadać, bo po tych przygodach chyba zgłodniała.
- Hej – powiedziała, stając gdzieś za Keatem, Steffenem i ich znajomymi. Leniwym ruchem poprawiła błękitną chustkę na szyi, która trochę jej się przekrzywiła. Ale Celestyna Warbeck przestała śpiewać i zapowiedziała rychłe ogłoszenie zwycięzcy loterii. Jamie miała przy sobie swój los, ale biorąc pod uwagę liczbę czarodziejów było mało prawdopodobne, że zostanie wytypowana akurat ona. Niemniej jednak zaciekawiło ją, co otrzyma wybrany czarodziej, choć pewnie gdyby nie niedawne wydarzenia, ekscytowałaby się tym wszystkim bardziej. W tej chwili losowanie wydawało się mało ważne w kontekście tego, że po terenie zabawy kręcili się podejrzani ludzie, którzy nadal mogli coś kombinować. Ale może dopisze im wszystkim szczęście i nie zdarzy się nic więcej?
- Też mnie zastanawia, co będzie do wygrania – rzekła jednak, zamierzając przy ludziach stwarzać pozory normalności i nie dawać po sobie poznać, że niedawno była świadkiem czegoś paskudnego. Większość zgromadzonych czarodziejów prawdopodobnie czekała na nastanie nowego roku i ogłoszenie zwycięzcy loterii. Ona też próbowała wyglądać jakby to interesowało ją w tej chwili najmocniej.
Ekwipunek: różdżka
Gdyby była inna, bardziej strachliwa i zachowawcza, zapewne czym prędzej wróciłaby do domu i zamknęłaby się tam na cztery spusty. Ale Jamie, jak przystało na kobietę silną i w dodatku byłą Gryfonkę, nie zamierzała chować się jak tchórz. Cokolwiek miało się stać, udała się na plac, choć trzymając dłonie w kieszeni zaciskała prawą na trzonku różdżki. Tak na wszelki wypadek. Skoro tamten męt nie został schwytany, mógł się tu przecież pojawić znowu. Może już kręcił się gdzieś w tłumie, a jak nie on, to jacyś jego pomocnicy, w końcu wcale nie musiał działać sam.
Zamierzała odszukać Keata i Steffena, ale rozglądając się za nimi, próbowała też wypatrzeć, czy gdzieś w tłumie nie dostrzeże tego samego niskiego mężczyzny w ciemnym płaszczu, którego wcześniej śledzili. Kto by pomyślał, że przypadkowo dostrzeżony szczegół ostatecznie doprowadzi do takich wydarzeń? Ale liczyła na to, że to co się stało sprawi, że służby staną się bardziej wyczulone na oznaki czegoś podejrzanego i nie dojdzie dziś do niczego gorszego. Było tu wielu ludzi, także dzieci i młodzieży, którzy mogliby nie być w stanie się skutecznie obronić, gdyby coś się wydarzyło.
Dzięki spostrzegawczości, a także wzrostowi, za sprawą którego górowała nad sporą częścią obecnych na placu ludzi, udało jej się wypatrzeć Keata w okolicach taśmy i ruszyła w jego stronę. Gdyby nie ich dzisiejsza „przygoda” i wspólna zabawa w detektywów na pewno by tego nie zrobiła. Ale i tak nie widziała nigdzie w pobliżu swojej rodziny, więc równie dobrze mogła spędzić ostatnie chwile starego roku z ludźmi, z którymi wspólnie prawdopodobnie udaremnili coś paskudnego. Może jej rodzeństwo bawiło się ze swoimi znajomymi? Mama prawdopodobnie czuła się na tyle źle, że jednak została w domu, najmłodsza siostra być może dotrzymywała jej towarzystwa, co tłumaczyłoby, dlaczego do tej pory nigdzie ich nie znalazła, choć zdążyła zaliczyć wyścig łyżwiarski, na którym nie poszło jej za dobrze, a potem całą tą sytuację ze świstoklikami, po której, w drodze z powrotem na plac, trochę się rozglądała. Zanim dotarła na miejsce po drodze zgarnęła też z bufetu jakieś słodycze, którymi mogłaby się bezkarnie objadać, bo po tych przygodach chyba zgłodniała.
- Hej – powiedziała, stając gdzieś za Keatem, Steffenem i ich znajomymi. Leniwym ruchem poprawiła błękitną chustkę na szyi, która trochę jej się przekrzywiła. Ale Celestyna Warbeck przestała śpiewać i zapowiedziała rychłe ogłoszenie zwycięzcy loterii. Jamie miała przy sobie swój los, ale biorąc pod uwagę liczbę czarodziejów było mało prawdopodobne, że zostanie wytypowana akurat ona. Niemniej jednak zaciekawiło ją, co otrzyma wybrany czarodziej, choć pewnie gdyby nie niedawne wydarzenia, ekscytowałaby się tym wszystkim bardziej. W tej chwili losowanie wydawało się mało ważne w kontekście tego, że po terenie zabawy kręcili się podejrzani ludzie, którzy nadal mogli coś kombinować. Ale może dopisze im wszystkim szczęście i nie zdarzy się nic więcej?
- Też mnie zastanawia, co będzie do wygrania – rzekła jednak, zamierzając przy ludziach stwarzać pozory normalności i nie dawać po sobie poznać, że niedawno była świadkiem czegoś paskudnego. Większość zgromadzonych czarodziejów prawdopodobnie czekała na nastanie nowego roku i ogłoszenie zwycięzcy loterii. Ona też próbowała wyglądać jakby to interesowało ją w tej chwili najmocniej.
Ekwipunek: różdżka
Po łyżwach znowu zniknąłem gdzieś w tłumie coraz bardziej pijanych czarodziejów i sam dałem się ponieść, co rusz popijając na zmianę z piersiówki, butelki, albo kieliszków. Jeśli już wcześniej byłem nawalony, to teraz zwyczajnie NAJEBANY, do tego stopnia, że niektóre rzeczy musiałem obserwować jednym okiem, bo inaczej dwoiły się i troiły. Ale przecież miałem wprawę w byciu nietrzeźwym, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że odnajdywałem się w tym znacznie lepiej niż w trzeźwości, która bywała męcząca, nudna i jakaś taka... no nie dla mnie! Zresztą będąc w stanie wskazującym na wypicie hektolitrów alkoholu, wciąż zręcznie lawirowałem między tłumem, szukając... chyba głównie szczęścia, które w aktualnej chwili jawiło mi się jako ulotne rozrywki; chętnie dzieliłem się swoim alkoholem z nowo poznanymi pijaczkami, wymieniałem życzenia z nieznajomymi, bądź czarowałem panny miłym słowem; jedną, równie zresztą nawaloną co i ja, do tego stopnia, że to z nią pod rękę udałem się pod główną scenę, niewiele przed północą. Tłum był jednak taki, że zgubiliśmy się zaraz po wkroczeniu na centralny plac, nawet pomimo tego, że jeszcze przed chwilą mocno zaciskałem palce na jej dłoni. No cóż! Nie ta to inna! Ważne, że nie zgubiłem butelki, którą ponownie uniosłem do ust, wlewając w gardło kolejną porcję alkoholu. Przepycham się dalej, a gdzieś na horyzoncie dostrzegam znajome różowe futerko i wiem już, że nie odpuszczę dopóki do niego nie dotrę. Docieram w przeciągu kilku kolejnych minut, z radością zauważając więcej znajomych twarzy.
- Oooo proszę! Tyle wspaniałych luuuudzi w jednym miejscu! Jamie, Steff - ściskam najpierw pannę Mckinnon, a później pana Cattermole'a - Phillie, matko jedyna, jak dobrze, że to masz, bo chyba bym was nie znalazł - kiwam głową, znowu zatapiając dłoń w jej różowym futerku, a na koniec wspieram się ciężko o ramię Keatona i mu sapię do ucha - Keat, ale się zaaajebaałem, TRA-GE-DIA, tylko ciiiii, nie sprzedaj mnie - śmieję się, przykładając palec wskazujący do ust, po czym unoszę do nich także flaszkę... która się okazuje pusta, co mnie w tej chwili strasznie dziwi, tak bardzo, że aż unoszę wysoko obie brwi - Coooooo? Kiedy ja to zdążyłem wychlać? - wzruszam ramionami i zerkam na wszystkich po kolei, wyciągając usta w pijanym uśmiechu.
stoję obok keata, ekwipunek: różdżka, niebieska apaszka, piersiówka bez dna gdzieś w kieszeni, jakieś drobniaki, pusta butelka
- Oooo proszę! Tyle wspaniałych luuuudzi w jednym miejscu! Jamie, Steff - ściskam najpierw pannę Mckinnon, a później pana Cattermole'a - Phillie, matko jedyna, jak dobrze, że to masz, bo chyba bym was nie znalazł - kiwam głową, znowu zatapiając dłoń w jej różowym futerku, a na koniec wspieram się ciężko o ramię Keatona i mu sapię do ucha - Keat, ale się zaaajebaałem, TRA-GE-DIA, tylko ciiiii, nie sprzedaj mnie - śmieję się, przykładając palec wskazujący do ust, po czym unoszę do nich także flaszkę... która się okazuje pusta, co mnie w tej chwili strasznie dziwi, tak bardzo, że aż unoszę wysoko obie brwi - Coooooo? Kiedy ja to zdążyłem wychlać? - wzruszam ramionami i zerkam na wszystkich po kolei, wyciągając usta w pijanym uśmiechu.
stoję obok keata, ekwipunek: różdżka, niebieska apaszka, piersiówka bez dna gdzieś w kieszeni, jakieś drobniaki, pusta butelka
Noc mijała, choć rozglądała się nie dostrzegła nic bardziej niepokojącego. Zastanawiała się, czy to dobrze, czy też źle. Ale jej myśli i tak powracały do słów, które wypowiedziała Hannah. Co jakiś czas dziwiła się też, że udało jej się wygrać wyścig i poszukiwanie skarbów razem z Bertiem. Chyba po prostu miała farta. Innej odpowiedzi nie potrafiła znaleźć. Weszła na plac od strony Plumkowej studni, przystając z boku i zaplatając dłonie na ramionach. Ruszyła przesuwając spojrzeniem po zebranych wokół jednostkach. Niebieska wstążka nadal splatała luźno włosy z tyłu. Wsadziła dłonie w kieszenie. Dostrzegła dalej Keatona ze znanymi sobie osobami, ale skierowała w tamtą stronę kroków, przemykając między ludźmi, tylko przez chwilę zastanawiając, czy ktoś pomógł mu po upadku na lodowisku, który choć wyglądał zabawnie z pewnością był też bolesny. Chciała mu to zaproponować, ale gdy zeszła z lodowiska nie zobaczyła go nigdzie. Wzruszając lekko ramionami poszła dalej, zamyślając się i zatapiając we własnych myślach. Na chwilę była też w namiocie organizatorów, ale nie zagrzała tam czasu długo. Robiło się coraz później, co znaczyło też, że Nowy Rok był już za rogiem. Niewiele brakowało, ale nie była pewna, czy coś miało to zmienić dal niej.
Pozostawała taka sama, robiła się tylko nieznacznie starsza poprzez upływający czas, ale to miniony rok, który właśnie żegnała był naznaczony pełnią zmian które zaszły w jej życiu i w niej samej. Nie była już taka jak wcześniej, choć wcześniej wcale nie było aż tak dalekim okresem czasu. Ledwie rok, który zmienił dla niej wszystko. Rok w którym zrozumiała, że kocha całkowicie od lat i w którym zrozumiała, że i miłość może nieść ból tak jak i siłę. Rok w którym rozwinęła się pod względem magicznym i w którym mierzyła się nie tylko ze swoimi słabościami, ale też z wrogiem, który nadal był realnym zagrożeniem.
Co miał przynieść kolejny? Wątpiła, żeby cokolwiek innego. Przepowiedni ze studni nie wierzyła wcale. Uznała ją za krótki, chwilowy żart. Nic więcej, co mogła wiedzieć woda odbijająca gwiazdy?
Mam: różdżkę, pazur gryfa, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem, nakładka na pas z sakwami w niej eliksiry:
- wieczny płomień od Cyrusa 1 porcja
- Eliksir niezłomności 1 porcja
- Smocza Łza 1 porcja
- Maść z wodnej gwiazdy, (1 porcja, stat. 12)
- Czuwający Strażnik, (1 porcja, stat. 12)
- Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, stat. 12)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir natychmiastowej jasności 1 porcja
Pozostawała taka sama, robiła się tylko nieznacznie starsza poprzez upływający czas, ale to miniony rok, który właśnie żegnała był naznaczony pełnią zmian które zaszły w jej życiu i w niej samej. Nie była już taka jak wcześniej, choć wcześniej wcale nie było aż tak dalekim okresem czasu. Ledwie rok, który zmienił dla niej wszystko. Rok w którym zrozumiała, że kocha całkowicie od lat i w którym zrozumiała, że i miłość może nieść ból tak jak i siłę. Rok w którym rozwinęła się pod względem magicznym i w którym mierzyła się nie tylko ze swoimi słabościami, ale też z wrogiem, który nadal był realnym zagrożeniem.
Co miał przynieść kolejny? Wątpiła, żeby cokolwiek innego. Przepowiedni ze studni nie wierzyła wcale. Uznała ją za krótki, chwilowy żart. Nic więcej, co mogła wiedzieć woda odbijająca gwiazdy?
Mam: różdżkę, pazur gryfa, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem, nakładka na pas z sakwami w niej eliksiry:
- wieczny płomień od Cyrusa 1 porcja
- Eliksir niezłomności 1 porcja
- Smocza Łza 1 porcja
- Maść z wodnej gwiazdy, (1 porcja, stat. 12)
- Czuwający Strażnik, (1 porcja, stat. 12)
- Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, stat. 12)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir natychmiastowej jasności 1 porcja
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
W końcu to musiało się wydarzyć. Zresztą chyba ojciec małego czarodzieja spodziewał się tego, że jego pierworodny nie wytrzyma i w końcu umknie gdzieś pośród tłumu. To było nawet pewne, że tak się wydarzy. Jedynie mógł być zaskoczony, że chłopiec zniknął w tłumie dopiero teraz, a nie zaraz po przyjściu na teren, gdzie odbywał się Sylwester.
Cóż poradzić? Dla Heatha wszystko było bardzo ekscytujące i najchętniej wszystkim dekoracjom przyjrzałby się z bliska, a jeśli w ogóle się dało to by ich dotknął. W ten sposób zniknął też z pola widzenia swojemu tacie. Chwila nieuwagi i malec śmignął między nogami przechodniów w stronę jakiejś fikuśnej girlandy. Dopiero po paru minutach zorientował się, że ojca nie ma nigdzie w pobliżu. Nie przejął się tym zbytnio. Był już zahartowany w takich przygodach dzięki anomaliom, które swego czasu miotały nim po całej Anglii. Bycie samemu nie było takie straszne. Tak naprawdę dla Heatha często to była niezła zabawa.
Na początku mały lord miał zamiar dzielnie poczekać, aż tata go znajdzie i nie ruszał się z miejsca. Długo w tym postanowieniu nie wytrwał, bo ledwie dwie minuty dalej pobiegł za czarownicą, która miała taki śmieszny wielki kapelusz. Rany, jak jej to z głowy nie spadło.
Krążąc tak jak wolny elektron wokół różnych atrakcji i nie zdając sobie absolutnie żadnej sprawy z tego, ile zmartwień musiał właśnie przysporzyć swojemu rodzicielowi. Chociaż, może to lepiej, że żył w błogiej nieświadomości.
W końcu natrafił na znajoma sylwetkę w całej tej ciżbie ludzkiej. Zresztą spotkał Gwen już wcześniej, podczas polowania na skarb.
-Cześć!- rzucił wesoło w jej kierunku nie zdając sobie sprawy z tego, że jego pojawienie się tutaj samotnie mogło oznaczać tylko i wyłącznie dodatkowy kłopot. -Widziałaś może gdzieś mojego tatę? Znowu się zgubił!- poinformował rudowłosą takim tonem jakby to właśnie Coinn się notorycznie gubił, a nie pewien mały wygadany czarodziej. -Co się będzie tutaj działo?- nie mógł nie zauważyć, że na placu zbierało się coraz więcej ludzi.
Ekwipunek: srebrny łańcuszek z kluczem z szukania skarbu, los na loterię, połamane cukrowe pióro
Cóż poradzić? Dla Heatha wszystko było bardzo ekscytujące i najchętniej wszystkim dekoracjom przyjrzałby się z bliska, a jeśli w ogóle się dało to by ich dotknął. W ten sposób zniknął też z pola widzenia swojemu tacie. Chwila nieuwagi i malec śmignął między nogami przechodniów w stronę jakiejś fikuśnej girlandy. Dopiero po paru minutach zorientował się, że ojca nie ma nigdzie w pobliżu. Nie przejął się tym zbytnio. Był już zahartowany w takich przygodach dzięki anomaliom, które swego czasu miotały nim po całej Anglii. Bycie samemu nie było takie straszne. Tak naprawdę dla Heatha często to była niezła zabawa.
Na początku mały lord miał zamiar dzielnie poczekać, aż tata go znajdzie i nie ruszał się z miejsca. Długo w tym postanowieniu nie wytrwał, bo ledwie dwie minuty dalej pobiegł za czarownicą, która miała taki śmieszny wielki kapelusz. Rany, jak jej to z głowy nie spadło.
Krążąc tak jak wolny elektron wokół różnych atrakcji i nie zdając sobie absolutnie żadnej sprawy z tego, ile zmartwień musiał właśnie przysporzyć swojemu rodzicielowi. Chociaż, może to lepiej, że żył w błogiej nieświadomości.
W końcu natrafił na znajoma sylwetkę w całej tej ciżbie ludzkiej. Zresztą spotkał Gwen już wcześniej, podczas polowania na skarb.
-Cześć!- rzucił wesoło w jej kierunku nie zdając sobie sprawy z tego, że jego pojawienie się tutaj samotnie mogło oznaczać tylko i wyłącznie dodatkowy kłopot. -Widziałaś może gdzieś mojego tatę? Znowu się zgubił!- poinformował rudowłosą takim tonem jakby to właśnie Coinn się notorycznie gubił, a nie pewien mały wygadany czarodziej. -Co się będzie tutaj działo?- nie mógł nie zauważyć, że na placu zbierało się coraz więcej ludzi.
Ekwipunek: srebrny łańcuszek z kluczem z szukania skarbu, los na loterię, połamane cukrowe pióro
|przed północą
- Nie ma co w sumie pchać się pod scenę - stwierdziłem w chwili w której pochyliłem się nad uchem Lil, którą to chwilę wcześniej przygarnąłem do siebie nieco bliżej tak by mi tu nie zniknęła w migrującym ku Celestynie tłumie stojąc tuż za jej plecami. Sam zarządziłem tym samym, że tu gdzie stoimy, na wysokości fontanny od strony kościoła jest odpowiednio. Nie słyszałem tego ani nie zauważyłem, lecz byłem przekonany o tym, że moja Ruda odetchnęła z ulgą na myśl, że nie potrzebuję przedzierać się pod same barierki. Aż zaśmiałem się wesoło strzelając ku niej w rozbawieniu przeszklonymi od alkoholu ślepkami. W dalszym ciągu narzucony na grzbiet płaszcz nie był zapięty i zza jego połów wyglądała odważnie pstrokata koszula oraz mnogo obwieszająca mnie jak cygana biżuteria. Nie czułem chłodu. Może to z powodu alkoholu, może z powodu bliskości otaczającego mnie tłumu, a może jednak jedynie z powodu tego, że miałem pod ręką właśnie ją. Cieplej zrobiło mi się na piersi i to nie z powodu Whisky. Przynajmniej nie tej typowej. Poczułem potrzebę ucałowania jej czule w czubek głowy zdając sobie zaraz sprawę z tego, że jest na tyle niska, że pewnie nie widzi co się dzieje na scenie - Wziąć cie na barana...? - uśmiechnąłem się lisio i właściwie nim usłyszałem odpowiedź (a może udałem, że nie słyszę wiedząc jaka ona będzie...?) zabrałem się za czyny. Powstrzymać mógł mnie tylko petryfikus, jak słowo daję! Tak więc póki żadnym nie oberwałem to mało elegancko, taktownie i poradnie pochyliłem się nurkując ku ziemi, a potem między nogami by zaraz chwiejnie się wyprostować. Śmiejąc się jak głupek przyciskałem jej uda do barków pomimo iż nic nie widziałem (połacie spódnicy przysłaniał mi widok na cokolwiek) i pomimo tego, że prawdopodobnie zaraz stracę garść lub dwie włosów. Ale to nic.
|Stoimy gdzieś tu; Eq: Różdżka, magiczny kompas, nóż, oko ślepego, piersiówka "Bezdna", bransoletka z włosów syreny, czarna perła, Juchtowa szarfa (+30PŻ), kot
- Nie ma co w sumie pchać się pod scenę - stwierdziłem w chwili w której pochyliłem się nad uchem Lil, którą to chwilę wcześniej przygarnąłem do siebie nieco bliżej tak by mi tu nie zniknęła w migrującym ku Celestynie tłumie stojąc tuż za jej plecami. Sam zarządziłem tym samym, że tu gdzie stoimy, na wysokości fontanny od strony kościoła jest odpowiednio. Nie słyszałem tego ani nie zauważyłem, lecz byłem przekonany o tym, że moja Ruda odetchnęła z ulgą na myśl, że nie potrzebuję przedzierać się pod same barierki. Aż zaśmiałem się wesoło strzelając ku niej w rozbawieniu przeszklonymi od alkoholu ślepkami. W dalszym ciągu narzucony na grzbiet płaszcz nie był zapięty i zza jego połów wyglądała odważnie pstrokata koszula oraz mnogo obwieszająca mnie jak cygana biżuteria. Nie czułem chłodu. Może to z powodu alkoholu, może z powodu bliskości otaczającego mnie tłumu, a może jednak jedynie z powodu tego, że miałem pod ręką właśnie ją. Cieplej zrobiło mi się na piersi i to nie z powodu Whisky. Przynajmniej nie tej typowej. Poczułem potrzebę ucałowania jej czule w czubek głowy zdając sobie zaraz sprawę z tego, że jest na tyle niska, że pewnie nie widzi co się dzieje na scenie - Wziąć cie na barana...? - uśmiechnąłem się lisio i właściwie nim usłyszałem odpowiedź (a może udałem, że nie słyszę wiedząc jaka ona będzie...?) zabrałem się za czyny. Powstrzymać mógł mnie tylko petryfikus, jak słowo daję! Tak więc póki żadnym nie oberwałem to mało elegancko, taktownie i poradnie pochyliłem się nurkując ku ziemi, a potem między nogami by zaraz chwiejnie się wyprostować. Śmiejąc się jak głupek przyciskałem jej uda do barków pomimo iż nic nie widziałem (połacie spódnicy przysłaniał mi widok na cokolwiek) i pomimo tego, że prawdopodobnie zaraz stracę garść lub dwie włosów. Ale to nic.
|Stoimy gdzieś tu; Eq: Różdżka, magiczny kompas, nóż, oko ślepego, piersiówka "Bezdna", bransoletka z włosów syreny, czarna perła, Juchtowa szarfa (+30PŻ), kot
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Dochodziła północ. Gwen, po przesłuchaniu przez śledczych, była nieco skołowana i w dalszym ciągu zmarznięta. Ciepła herbata pomogła, ale dziewczyna coraz bardziej czuła, że potrzebuje przede wszystkim wygodnego łóżka i ciepłej kołdry. Albo psa. Betty na pewno pomogłaby jej się w wygrzaniu. Cała ta zabawa nijak jej się podobała. Wcale nie dlatego, że była źle zorganizowana. Panna Grey po prostu miała tego dnia zły humor i już, nawet jeśli nie chciała tego nikomu wokół pokazać. Inna sprawa, że wielu znajomych wcale nie spotkała…
Pojawiła się na placu głównym krótko przed wystąpieniem prowadzącej. Miała zamiar spokojnie zająć miejsce gdzieś z boku, nie rzucając się nikomu w oczy, nie odzywać się szczególnie i tuż po północy wrócić do domu. Kompletnie nie spodziewała się tego, że w wewnętrznych mordęgach, które sama sobie zadawała, przeszkodzi jej znajomy pięciolatek.
– Och, cześć Heath – powiedziała zdziwiona. Głos dziewczyny był wyraźnie zmęczony. – Ja… nie… chyba nie. On się zgubił, czy ty jemu? – spytała, unosząc brew i siląc się na radosny ton. – Musicie się bardziej pilnować, w takim tłumie mogłoby ci się coś stać! – dodała, ganiąc go odrobinkę. Przecież dopiero co pomagała Keatowi w złapaniu przestępcy! W Dolinie Godryka czaili się nieprzyjemni ludzie i pięcioletni lord, chodzący samopas, mógł być bardzo łakomym kąskiem.
Uśmiechnęła się, słysząc pytanie Heatha.
– Zbliża się północ, zaraz przywitamy Nowy Rok! – powiedziała, podnosząc chłopca. Był nieco cięższy, niż myślała i była przekonana, że długo go nie utrzyma, ale mogła chociaż spróbować, prawda? – Widzisz tę panią? Zaraz wszystko zapowie! Chyba teraz nie znajdziemy twojego taty, wiesz? Za dużo tu ludzi. Jak się rozejdą to pewnie go znajdziemy – wyjaśniła. – Chyba, że go widzisz? Masz na pewno lepszy wzrok ode mnie, panie przyszły szukający! A może pałkarzu? Kim chcesz być, Heath? – zagadywała chłopca, próbując w tłumie wypatrzeć jego tatę. Z marnym skutkiem. Na placu zebrało się już zbyt wiele osób.
Chwilę później kobieta na scenie zaczęła przemawiać, a Gwen robiła wszystko, by jak najdłużej utrzymać blondwłosego chłopca na rękach.
| mam przy sobie różdżkę, jestem ubrana na niebiesko. Stoję gdzieś z boku obok Heatha.
Pojawiła się na placu głównym krótko przed wystąpieniem prowadzącej. Miała zamiar spokojnie zająć miejsce gdzieś z boku, nie rzucając się nikomu w oczy, nie odzywać się szczególnie i tuż po północy wrócić do domu. Kompletnie nie spodziewała się tego, że w wewnętrznych mordęgach, które sama sobie zadawała, przeszkodzi jej znajomy pięciolatek.
– Och, cześć Heath – powiedziała zdziwiona. Głos dziewczyny był wyraźnie zmęczony. – Ja… nie… chyba nie. On się zgubił, czy ty jemu? – spytała, unosząc brew i siląc się na radosny ton. – Musicie się bardziej pilnować, w takim tłumie mogłoby ci się coś stać! – dodała, ganiąc go odrobinkę. Przecież dopiero co pomagała Keatowi w złapaniu przestępcy! W Dolinie Godryka czaili się nieprzyjemni ludzie i pięcioletni lord, chodzący samopas, mógł być bardzo łakomym kąskiem.
Uśmiechnęła się, słysząc pytanie Heatha.
– Zbliża się północ, zaraz przywitamy Nowy Rok! – powiedziała, podnosząc chłopca. Był nieco cięższy, niż myślała i była przekonana, że długo go nie utrzyma, ale mogła chociaż spróbować, prawda? – Widzisz tę panią? Zaraz wszystko zapowie! Chyba teraz nie znajdziemy twojego taty, wiesz? Za dużo tu ludzi. Jak się rozejdą to pewnie go znajdziemy – wyjaśniła. – Chyba, że go widzisz? Masz na pewno lepszy wzrok ode mnie, panie przyszły szukający! A może pałkarzu? Kim chcesz być, Heath? – zagadywała chłopca, próbując w tłumie wypatrzeć jego tatę. Z marnym skutkiem. Na placu zebrało się już zbyt wiele osób.
Chwilę później kobieta na scenie zaczęła przemawiać, a Gwen robiła wszystko, by jak najdłużej utrzymać blondwłosego chłopca na rękach.
| mam przy sobie różdżkę, jestem ubrana na niebiesko. Stoję gdzieś z boku obok Heatha.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Mocniej wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza, w tej prawej skostniałe z chłodu palce zaciskając uparcie na różdżce, tak na wszelki wypadek. Nie spodziewał się, że w sylwestrowy wieczór spotkają go atrakcje, od których uparcie stronił. Zaczął od tańca, bardzo obcego mu rodzaju aktywności fizycznej, a jednak czuł satysfakcję na myśl, że jego drętwe kroki mogły rozbawić jego przyjaciółkę. Dołączył do jednej z zabaw, choć dziwnie było konkurować z młodym towarzystwem, ale również sprawnie z nim współpracować. Ostatecznie popełnił jeden błąd, który zakończył się lodowatą kąpielą, gdy wybrał do przełamania zmarzniętej pokrywy stawu zbyt mocne zaklęcie. A potem, pomimo niewiary we wszelakie wróżby, zajrzał do rzekomo proroczej studni, lecz to nie na jej dnie czekało jego przeznaczenie. Kłopotliwa okazała się postać pewnej czarownicy, co sprowokowała go do wypicia dwóch kieliszków szampana, a zwodniczy alkohol wymusił na nim irracjonalne zachowania. Te przeklęte gierki Philippy Moss.
Kiedy parł do przodu podczas żywego marszu, nie rozmyślał aż tak wiele o dziwactwach, co mu się przydarzył. Rozglądał się wokół, choć za niczym konkretnym, niebieskie spojrzenie miało wyraz bardziej asekuracyjny, nie kryła się w nim szczególna podejrzliwość, ale też nie zrywało całkowicie z wyuczoną już przez ponad trzy dekady czujnością. Do Doliny Godryka przybył z postanowieniem pilnowania porządku, a tymczasem uwagę skupiał na innych rzeczach, z pewnością mnie istotnych. Było za późno na naprawienie tego, jednak ostatecznie powrócił do roli aurora. Zdecydował się ruszyć za podekscytowaną większością; to właśnie jedna z kilkuosobowych grup, śmiejąca się donośnie, doprowadziła go do głównego placu spod martwego drzewa, gdzie dotarł bezwiednie i przypadkowo. Plac wypełniał się ludźmi, ze sceny zaczął ktoś przemawiać. Rzeczywiście wszyscy losowali numery w loterii, ale Rineheart nie był tym zbyt przejęty. Czekał do wybicia północy z wiarą, że do tej wyczekiwanej godziny, ale i po jej wybiciu, nie wydarzy się nic groźnego. Przystanął na krańcu placu, jak najdalej od sceny, w rogu, pozostając na ścieżce prowadzącej do martwego drzewa.
| Ekwipunek: różdżka, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 20), eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20).
Znajduję się w prawym górnym rogu mapki.
Kiedy parł do przodu podczas żywego marszu, nie rozmyślał aż tak wiele o dziwactwach, co mu się przydarzył. Rozglądał się wokół, choć za niczym konkretnym, niebieskie spojrzenie miało wyraz bardziej asekuracyjny, nie kryła się w nim szczególna podejrzliwość, ale też nie zrywało całkowicie z wyuczoną już przez ponad trzy dekady czujnością. Do Doliny Godryka przybył z postanowieniem pilnowania porządku, a tymczasem uwagę skupiał na innych rzeczach, z pewnością mnie istotnych. Było za późno na naprawienie tego, jednak ostatecznie powrócił do roli aurora. Zdecydował się ruszyć za podekscytowaną większością; to właśnie jedna z kilkuosobowych grup, śmiejąca się donośnie, doprowadziła go do głównego placu spod martwego drzewa, gdzie dotarł bezwiednie i przypadkowo. Plac wypełniał się ludźmi, ze sceny zaczął ktoś przemawiać. Rzeczywiście wszyscy losowali numery w loterii, ale Rineheart nie był tym zbyt przejęty. Czekał do wybicia północy z wiarą, że do tej wyczekiwanej godziny, ale i po jej wybiciu, nie wydarzy się nic groźnego. Przystanął na krańcu placu, jak najdalej od sceny, w rogu, pozostając na ścieżce prowadzącej do martwego drzewa.
| Ekwipunek: różdżka, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 20), eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20).
Znajduję się w prawym górnym rogu mapki.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 14.01.20 17:14, w całości zmieniany 1 raz
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Zdecydowanie nie ma co. - przytaknęła zadowolona, bo było fajnie i przyjemnie ale była mniej pijana niż Matt i mimo wszystko czuła to, że w tłumie wszyscy człowiekowi depczą po stopach, a im bliżej sceny tym bardziej tłoczno i po prawdzie mniej widać.
Oparla się plecami o jego pierw i czekała, co to będzie (poza poważnym przeziębieniem i umieraniem na to przeziębienie przez ganianie półnago całą noc zapewne) i z uśmiechem zerkała w niebo, bo to właśnie tam się mają ziać najfajniejsze rzeczy.
Matt jednak zaraz zadał bardzo niebezpieczne pytanie, a co gorsza, zaczął wykonywać ruchy.
- Matt, nie. Dam radę, nie muszę wszystkiego widzieć, MATT. - ostatnie słowo dosłownie pisnęła, kiedy Bott zanurkował między jej nogami i podniósł się, podnosząc ją przy tym zdecydowanie za bardzo na ziemię. Lil poczuła jak cała jej twarz buraczeje w ciągu sekundy, w pierwszej chwili wzięła się za poprawianie spódnicy, bo przecież była wszędzie tylko nie na jej nogach, BA była nawet na głowie tego pacana.
- Matt, postaw mnie na ziemię, co ty wyprawiasz. - zaczęła naciągać materiał, ale złapała się przy tym Bottowej głowy, bo pomyślała sobie że jak poleci do tyłu to na dobre sobie głowę roztrzaska i tyle z tego będzie.
- Zaraz zlecę Matt, proszę... - zajojczała jeszcze, ostatecznie się prostując, bo tak było bardziej stabilnie, choć miała ochotę pochylić się i rękami mocno złapać jego całą głowę. Tylko wtedy jej ciężar za mocno byłby z przodu raczej. Trochę dygotała z całej tej adrenaliny, i trzymała się go mocno, a raczej próbowała trzymać, bo okazuje się, że w głowie człowieka mało jest poręcznych punktów. I trochę wstyd ją zżerał i chętnie by zeszła na ziemię jak człowiek. Złapała go w końcu za ucho, bo wystawało trochę i za włosy drugą ręką.
- Matt, wiem, że mnie słyszysz... - zamarudziła jeszcze. Nie czuła się swobodnie i to lekko mówiąc, ale nie ruszała się, jak już znalazła stabilny punkt. - Ja na prawdę chętnie popodziwiam fajerwerki z ziemi.
| mam różdżkę i w sumie to tyle
Oparla się plecami o jego pierw i czekała, co to będzie (poza poważnym przeziębieniem i umieraniem na to przeziębienie przez ganianie półnago całą noc zapewne) i z uśmiechem zerkała w niebo, bo to właśnie tam się mają ziać najfajniejsze rzeczy.
Matt jednak zaraz zadał bardzo niebezpieczne pytanie, a co gorsza, zaczął wykonywać ruchy.
- Matt, nie. Dam radę, nie muszę wszystkiego widzieć, MATT. - ostatnie słowo dosłownie pisnęła, kiedy Bott zanurkował między jej nogami i podniósł się, podnosząc ją przy tym zdecydowanie za bardzo na ziemię. Lil poczuła jak cała jej twarz buraczeje w ciągu sekundy, w pierwszej chwili wzięła się za poprawianie spódnicy, bo przecież była wszędzie tylko nie na jej nogach, BA była nawet na głowie tego pacana.
- Matt, postaw mnie na ziemię, co ty wyprawiasz. - zaczęła naciągać materiał, ale złapała się przy tym Bottowej głowy, bo pomyślała sobie że jak poleci do tyłu to na dobre sobie głowę roztrzaska i tyle z tego będzie.
- Zaraz zlecę Matt, proszę... - zajojczała jeszcze, ostatecznie się prostując, bo tak było bardziej stabilnie, choć miała ochotę pochylić się i rękami mocno złapać jego całą głowę. Tylko wtedy jej ciężar za mocno byłby z przodu raczej. Trochę dygotała z całej tej adrenaliny, i trzymała się go mocno, a raczej próbowała trzymać, bo okazuje się, że w głowie człowieka mało jest poręcznych punktów. I trochę wstyd ją zżerał i chętnie by zeszła na ziemię jak człowiek. Złapała go w końcu za ucho, bo wystawało trochę i za włosy drugą ręką.
- Matt, wiem, że mnie słyszysz... - zamarudziła jeszcze. Nie czuła się swobodnie i to lekko mówiąc, ale nie ruszała się, jak już znalazła stabilny punkt. - Ja na prawdę chętnie popodziwiam fajerwerki z ziemi.
| mam różdżkę i w sumie to tyle
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Hagrid nie miała wielu znajomych. W czasach szkolnych wielu spoglądało w jej stronę z niepewnością, czy też nawet niechęcią. Co prawda udało znaleźć jej się kilku, takich na dłużej i kilku których kojarzyła do dziś, ale nigdy nie należała do tej grupy osób, która skupiała wokół siebie wianuszek ludzi przyciągając ich do siebie charyzmą i dobrze skrojonym żartem. Jej żarty nie były dobrze skrojone, właściwie zdawało się bardziej, że były zwyczajnie posiekane i całkowicie nielogiczne. A może zwyczajnie nie śmiesznie. Nie posiadała też charyzmy, choć zdecydowanie była charakterystyczna dzięki dużym brwią które wyginały się i marszczyły w okazałych gestach. Wychowała się też w towarzystwie dwóch mężczyzn, właściwie trzech, licząc jeszcze ojca i bez żadnego większego kobiecego wzorca tracąc szybko matkę. Była, może nie ostra, ale nieociosana. Prostolinijna, szczera, czasami aż do bólu. Nosiła sukienki i spódnice, bo ojciec mówił, że powinna, ale zasad odpowiedniego komponowania kolorów nie miał kto jej przekazać. Może dlatego też nie miała pojęcia o tych wszystkich zasadach że żółty z różowym nie i niebieski z zielonym też za bardzo nie pasuje. Jej to różnicy nie robiło za bardzo, bo nigdy też nikt nie powiedział by przykładać do tego uwagę. Ale nie widziała w tym problemu, którego nie można było naprawić. Kilka machnięć różdżki.
Z ulgą odetchnęła wędrując w stronę Placu Głównego, splatając dłonie za sobą i lekko podrygując głowę w rytmie który jeszcze płynął ze sceny. Odetchnęła, bo bała się niezmiernie, że auror jednak z tej barierki spać może i dopiero nieszczęście się stanie. Co jakiś czas zerkała na niego, zadzierając lekko do góry głowę marszcząc brwi do swoich własnych myśli.
- Masz zaskakująco prosty nos. - stwierdziła w końcu, a słowa te nie przyniosły jej żadnej trudności. Zerknęła raz jeszcze w jego kierunku jasne tęczówki zawieszając dokładnie na rzeczonym nosie, po czym uśmiechnęła się - a może raczej uniosła lekko kąciki ust ku górze. Jej uwagę przyciągnęło coś dalej, a dłonie za plecami rozplotły się, opadając luźno wzdłuż ciała. Prawa zaraz wsunęła się w kieszeń odnajdując aksamitny woreczek w którym zanurzyła palce zaczynając gładzić kamienie zupełnie nieświadomie. Chwila, moment, przeczucie sprawiło, że wyciągnęła jeden z kwarcowych kamyków spoglądając na niego. Wyryta na nim Eihwaz sprawiła, że zmarszczyła lekko brwi. Zamknęła ją w dłoni, dostrzegając, że zbliżają się do Placu głównego.
- Boisz się czasem? Tak wiesz, po ludzku, jak latania albo pajęczaków. - zapytała nie spoglądając w jego kierunku, wzrok pozostawiając skupiony na tym, co działo się przed nią. Dłoń uniosła się, by jej wierzchem przetarła kilka razy czubek nosa.
Plac zapełniał się a i oni mieli za kilka chwil znaleźć się właściwie na nim. Pokonanie tej odległości nie zajęło dużo czasu. Rozejrzała się dookoła. Po ich lewej znajdowała się scena, a trochę wcześniej fontanna.
| jesteśmy z Antkiem z prawej dolnej strony mapy
mam ze sobą różdżkę i czarny woreczek z kwarcowymi kamykami na których wyryte są runy
Z ulgą odetchnęła wędrując w stronę Placu Głównego, splatając dłonie za sobą i lekko podrygując głowę w rytmie który jeszcze płynął ze sceny. Odetchnęła, bo bała się niezmiernie, że auror jednak z tej barierki spać może i dopiero nieszczęście się stanie. Co jakiś czas zerkała na niego, zadzierając lekko do góry głowę marszcząc brwi do swoich własnych myśli.
- Masz zaskakująco prosty nos. - stwierdziła w końcu, a słowa te nie przyniosły jej żadnej trudności. Zerknęła raz jeszcze w jego kierunku jasne tęczówki zawieszając dokładnie na rzeczonym nosie, po czym uśmiechnęła się - a może raczej uniosła lekko kąciki ust ku górze. Jej uwagę przyciągnęło coś dalej, a dłonie za plecami rozplotły się, opadając luźno wzdłuż ciała. Prawa zaraz wsunęła się w kieszeń odnajdując aksamitny woreczek w którym zanurzyła palce zaczynając gładzić kamienie zupełnie nieświadomie. Chwila, moment, przeczucie sprawiło, że wyciągnęła jeden z kwarcowych kamyków spoglądając na niego. Wyryta na nim Eihwaz sprawiła, że zmarszczyła lekko brwi. Zamknęła ją w dłoni, dostrzegając, że zbliżają się do Placu głównego.
- Boisz się czasem? Tak wiesz, po ludzku, jak latania albo pajęczaków. - zapytała nie spoglądając w jego kierunku, wzrok pozostawiając skupiony na tym, co działo się przed nią. Dłoń uniosła się, by jej wierzchem przetarła kilka razy czubek nosa.
Plac zapełniał się a i oni mieli za kilka chwil znaleźć się właściwie na nim. Pokonanie tej odległości nie zajęło dużo czasu. Rozejrzała się dookoła. Po ich lewej znajdowała się scena, a trochę wcześniej fontanna.
| jesteśmy z Antkiem z prawej dolnej strony mapy
mam ze sobą różdżkę i czarny woreczek z kwarcowymi kamykami na których wyryte są runy
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po niezaprzeczalnym sukcesie w poszukiwaniu skarbów, pierwszym co zrobiła, było pognanie do Rudery - miała pod opieką przemarzniętego memortka, nie zamierzała torturować go, ciągając ze sobą po całej Dolinie Godryka, w tak huczny wieczór. Nie mogła narazić maleństwa na niebezpieczeństwo; ułożyła ptaszynę w bezpiecznym miejscu, wijąc prowizoryczne gniazdko z miękkich, zupełnie losowych części garderoby. Wyglądało trochę komicznie, przerastało zgubę parokrotnie, lecz sprawiało wrażenie komfortowego. Z bólem serca zostawiała swojego nowego podopiecznego, przy okazji zgarniając do torby parę eliksirów, o których wcześniej nie pomyślała - widok wstawionego Bojczuka rozjaśnił myśli, a ostrożność wyuczona w ostatnich miesiącach tylko upewniła w przekonaniu, że lepiej mieć coś przy sobie na wszelki wypadek.
Bawiła się świetnie, kręcąc się po całym terenie imprezy, obowiązki przeplatając tańcem i wesołymi rozmowami - poznała nawet parę osób, natykając się na znajomych co parę kroków. Gdy nadchodziła północ, nie czuła się ani krzty zmęczenia, była jedynie zaskoczona, że ten moment nadszedł tak szybko - dużo się działo. Podekscytowana ruszyła na plac główny, marząc o wystąpieniu na scenie z Fatalnymi Jędzami i Celestyną Warbeck bardziej niż o jakiejkolwiek nagrodzie rzeczowej - wspomnienie takiego wydarzenia wydawało jej się znacznie cenniejsze. Na miejsce zmierzała od strony Fontanny Życia, nie szczędząc sobie tańca - do różdżki wciąż miała przywiązaną długą niebieską wstęgę, pasującą do tej zawiązanej w luźno zwisającą na szyi kokardę, kontrastową do pomarańczowej, falbaniastej spódnicy. W białych włosach nadal trzepotały motyle (choć dwa już, zupełnie nieświadoma, zgubiła), a wiewiórka i lis dzielnie trzymały się sznurówek. Przy placu poruszanie się nie było już tak łatwe - stanęła na palcach, rozglądając się za kimś znajomym. Nie musiała oczekiwać losowania w samotności, wolała witać nowy rok w towarzystwie, ale wszystkie plany wzięły w łeb i zgubiła brata gdzieś w tłumie, Bertiego także nie mogła dostrzec - poza tym nie chciała mu wchodzić mu i Clarze w paradę. Zmarszczyła brwi w skupieniu, przeczesując najbliższe otoczenie. Ktoś znajomy musiał tu być.
| stoję przy wejściu od strony Plumpkowej Studni, przy szarfie, ale od strony placu // gdyby ktoś chciał jeszcze do mnie dołączyć, to chętnie przyjmę towarzystwo!
| ekwipunek: magiczna torba i w niej - woda, parę smakołyków z bufetu, dodatkowa para rękawic i czapka; eliksiry: pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), eliksir ochrony (2 porcje, stat. 30), eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5), eliksir niezłomności (stat. 23, moc = 106), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
Bawiła się świetnie, kręcąc się po całym terenie imprezy, obowiązki przeplatając tańcem i wesołymi rozmowami - poznała nawet parę osób, natykając się na znajomych co parę kroków. Gdy nadchodziła północ, nie czuła się ani krzty zmęczenia, była jedynie zaskoczona, że ten moment nadszedł tak szybko - dużo się działo. Podekscytowana ruszyła na plac główny, marząc o wystąpieniu na scenie z Fatalnymi Jędzami i Celestyną Warbeck bardziej niż o jakiejkolwiek nagrodzie rzeczowej - wspomnienie takiego wydarzenia wydawało jej się znacznie cenniejsze. Na miejsce zmierzała od strony Fontanny Życia, nie szczędząc sobie tańca - do różdżki wciąż miała przywiązaną długą niebieską wstęgę, pasującą do tej zawiązanej w luźno zwisającą na szyi kokardę, kontrastową do pomarańczowej, falbaniastej spódnicy. W białych włosach nadal trzepotały motyle (choć dwa już, zupełnie nieświadoma, zgubiła), a wiewiórka i lis dzielnie trzymały się sznurówek. Przy placu poruszanie się nie było już tak łatwe - stanęła na palcach, rozglądając się za kimś znajomym. Nie musiała oczekiwać losowania w samotności, wolała witać nowy rok w towarzystwie, ale wszystkie plany wzięły w łeb i zgubiła brata gdzieś w tłumie, Bertiego także nie mogła dostrzec - poza tym nie chciała mu wchodzić mu i Clarze w paradę. Zmarszczyła brwi w skupieniu, przeczesując najbliższe otoczenie. Ktoś znajomy musiał tu być.
| stoję przy wejściu od strony Plumpkowej Studni, przy szarfie, ale od strony placu // gdyby ktoś chciał jeszcze do mnie dołączyć, to chętnie przyjmę towarzystwo!
| ekwipunek: magiczna torba i w niej - woda, parę smakołyków z bufetu, dodatkowa para rękawic i czapka; eliksiry: pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), eliksir ochrony (2 porcje, stat. 30), eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5), eliksir niezłomności (stat. 23, moc = 106), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Nie miał trudności z poznawaniem nowych ludzi, nawiązywaniem znajomości które co do zasady wyjątkowo rzadko przeradzały się w coś ponadto gdyż. Przyjaźnie co do zasady wymagały prócz czasu od obu stron pewnej otwartości, szczerości, a do tej Skamander nigdy nie był pierwszy. Nie potrzebował jednak czegoś takiego do szczęścia w tym momencie - spontaniczna relacja ze znawczynią run na którą natrafił była zadowalająca. Po nieco dziwnej, lecz w gruncie rzeczy ciekawej wymianie zdań udali się wspólnie na plac w celu doświadczenia finału zabawy. Anthony poprawił płaszcz którego wszystkie guziki ze skrupulatnością pozapinał. Zdecydowanie nie było mu już ciepło. Chuchnął w podstawione pod usta dłonie chcąc się nieco rozgrzać. Spojrzał na czarownicę z lekką konsternacją kiedy to próbował pojąć czy słowa które wypowiedziała były kierowane akurat do niego. Kiedy zrozumiał, że tak też właśnie było zamyślił się nad tym, jak powinien odebrać to spostrzeżenie.
- To po tacie - mruknął ostatecznie, a potem wlepił nieco mętne od alkoholu spojrzenie w parę bujnych, gęstych brwi - A ty...? Po kim masz takie brwi? - schował ręce w kieszenie kurtki zaraz się jednak zatrzymując kiedy to główna scena zamajaczyła na horyzoncie
- Każdy ma coś czego się obawia gdyby było inaczej to dziś wiedzielibyśmy jak naprawdę wygląda bogin - zauważył całkiem błyskotliwie jak na ilość opróżnionych tego wieczora szklanek - Znamy się jednak trochę za krótko bym ci opowiadał o takich sprawach. Skąd jednak ta nagła ciekawość?
Jestem z Tangwystl Hagrid
Eq: Różdżka, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, fluoryt
- To po tacie - mruknął ostatecznie, a potem wlepił nieco mętne od alkoholu spojrzenie w parę bujnych, gęstych brwi - A ty...? Po kim masz takie brwi? - schował ręce w kieszenie kurtki zaraz się jednak zatrzymując kiedy to główna scena zamajaczyła na horyzoncie
- Każdy ma coś czego się obawia gdyby było inaczej to dziś wiedzielibyśmy jak naprawdę wygląda bogin - zauważył całkiem błyskotliwie jak na ilość opróżnionych tego wieczora szklanek - Znamy się jednak trochę za krótko bym ci opowiadał o takich sprawach. Skąd jednak ta nagła ciekawość?
Jestem z Tangwystl Hagrid
Eq: Różdżka, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, fluoryt
Find your wings
Po poszukiwaniu skarbów Charlie kręciła się trochę po centrum wioski. Nie zdecydowała się na udział w wyścigu łyżwiarskim, nie czując się dość pewnie, by stanąć do takiej rywalizacji przy swoim braku umiejętności. Zamiast tego, przy akompaniamencie muzyki dobiegającej ze sceny, zapoznawała się bliżej z bufetem, podjadając musy-świstusy, kociołkowe pieguski i babeczki doskonałe. Później wypatrzyła też sentymentalny makowiec i zjadła dobrych kilka kawałków, a każdy przywołał jakieś miłe wspomnienia z dzieciństwa. Pewnie zjadłaby go więcej, byle tylko widzieć dalej jakieś wspomnienia związane z Verą i Helen, ale czuła, że po takiej ilości słodkości zaraz może jej się zrobić niedobrze. W końcu w ostatnich tygodniach i miesiącach raczej niedojadała, nie tylko z przepracowania, ale i zgryzot. Poza tym nie potrafiła piec ani zbyt dobrze gotować, więc często musiała przetrwać cały dzień na kanapkach i owocach.
Odeszła więc od bufetu, ocierając usta z resztek okruszków. Makowiec wzmógł jej nostalgię za utraconą siostrą, która powinna być tu teraz z nią. Miała nawet ochotę wrócić wcześniej do domu, by tam zatopić się w smutkach i samotnie się wypłakać, ale gdy uświadomiła sobie, że niedługo północ, postanowiła zaczekać jeszcze trochę. Do północy, by przeżyć nowy rok wśród ludzi, a nie płacząc w poduszkę w pustym domu, w którym nie było nikogo oprócz niej, sowy i kotów.
Czuła się bardzo samotna odkąd zniknęła Vera. Zwyczajnie brakowało jej ludzi, nie była nauczona mieszkać samej i niezbyt jej to odpowiadało, zwłaszcza że ta samotność była spowodowana czymś tak okropnym, jak zaginięcie siostry.
Ludzie zmierzali w stronę głównego placu. Ruszyła tam i Charlie, próbując wypatrzeć w tłumie kogoś znajomego, z kim mogłaby chwilę porozmawiać i wspólnie spędzić ostatnie chwile starego roku i pierwsze nowego. Podczas szukania skarbów napotkała sporo znajomych twarzy, więc i na placu powinna kogoś znaleźć. I wypatrzyła po chwili grzywę niemal białych włosów.
- Sue! – przywitała ją, podchodząc bliżej. – Cieszę się, że znowu cię widzę. Co porabiałaś po szukaniu skarbów? Poszłaś się ścigać na łyżwach? – spytała, ciekawa co robiła panna Lovegood. – Ja zjadłam trochę słodyczy... A teraz przyszłam tutaj. Och, mam nadzieję, że ten nowy rok będzie lepszy od poprzedniego. Już bez anomalii... – powiedziała cicho, w myślach kończąc „i oby Vera się znalazła”. Koniec anomalii wlał w serduszko alchemiczki trochę nadziei, że może siostra wróci.
Muzyka na scenie ucichła, Celestyna Warbeck zapowiedziała ogłoszenie zwycięzcy loterii. Charlie miała wciąż przy sobie swój los, schowany głęboko w kieszeni.
- Ciekawe, do kogo uśmiechnie się dziś szczęście – odezwała się po chwili, ciekawa też, co będzie do wygrania, ale nie wierzyła że mogłaby to być ona. Zresztą żadna, nawet najwspanialsza rzecz nie mogłaby jej osłodzić smutku po zniknięciu Very. Miała też nadzieję że nie wydarzy się nic przykrego i że niedługo, po zakończeniu świętowania, będzie mogła spokojnie wrócić do domu i odpocząć.
| stoję obok Susanne
Ekwipunek: różdżka, fioletowy kryształ, fluoryt (oba na naszyjniku pod ubraniem), zaczarowana torba, w niej nagrody z poszukiwania skarbów i parę przezornie zabranych z domu eliksirów: czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
Odeszła więc od bufetu, ocierając usta z resztek okruszków. Makowiec wzmógł jej nostalgię za utraconą siostrą, która powinna być tu teraz z nią. Miała nawet ochotę wrócić wcześniej do domu, by tam zatopić się w smutkach i samotnie się wypłakać, ale gdy uświadomiła sobie, że niedługo północ, postanowiła zaczekać jeszcze trochę. Do północy, by przeżyć nowy rok wśród ludzi, a nie płacząc w poduszkę w pustym domu, w którym nie było nikogo oprócz niej, sowy i kotów.
Czuła się bardzo samotna odkąd zniknęła Vera. Zwyczajnie brakowało jej ludzi, nie była nauczona mieszkać samej i niezbyt jej to odpowiadało, zwłaszcza że ta samotność była spowodowana czymś tak okropnym, jak zaginięcie siostry.
Ludzie zmierzali w stronę głównego placu. Ruszyła tam i Charlie, próbując wypatrzeć w tłumie kogoś znajomego, z kim mogłaby chwilę porozmawiać i wspólnie spędzić ostatnie chwile starego roku i pierwsze nowego. Podczas szukania skarbów napotkała sporo znajomych twarzy, więc i na placu powinna kogoś znaleźć. I wypatrzyła po chwili grzywę niemal białych włosów.
- Sue! – przywitała ją, podchodząc bliżej. – Cieszę się, że znowu cię widzę. Co porabiałaś po szukaniu skarbów? Poszłaś się ścigać na łyżwach? – spytała, ciekawa co robiła panna Lovegood. – Ja zjadłam trochę słodyczy... A teraz przyszłam tutaj. Och, mam nadzieję, że ten nowy rok będzie lepszy od poprzedniego. Już bez anomalii... – powiedziała cicho, w myślach kończąc „i oby Vera się znalazła”. Koniec anomalii wlał w serduszko alchemiczki trochę nadziei, że może siostra wróci.
Muzyka na scenie ucichła, Celestyna Warbeck zapowiedziała ogłoszenie zwycięzcy loterii. Charlie miała wciąż przy sobie swój los, schowany głęboko w kieszeni.
- Ciekawe, do kogo uśmiechnie się dziś szczęście – odezwała się po chwili, ciekawa też, co będzie do wygrania, ale nie wierzyła że mogłaby to być ona. Zresztą żadna, nawet najwspanialsza rzecz nie mogłaby jej osłodzić smutku po zniknięciu Very. Miała też nadzieję że nie wydarzy się nic przykrego i że niedługo, po zakończeniu świętowania, będzie mogła spokojnie wrócić do domu i odpocząć.
| stoję obok Susanne
Ekwipunek: różdżka, fioletowy kryształ, fluoryt (oba na naszyjniku pod ubraniem), zaczarowana torba, w niej nagrody z poszukiwania skarbów i parę przezornie zabranych z domu eliksirów: czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
To był dla niej naprawdę trudny wieczór. Ostatni w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym. Ta ostatnia noc, Sylwester, zazwyczaj równała się zabawie, beztrosce i tańcom do bladego świtu (choć akurat Poppy zazwyczaj jeszcze przed północą czuła się naprawdę senna i krótko po niej wracała do siebie, by się wyspać i dobrze rozpocząć kolejny rok), tym razem było jednak zupełnie inaczej. Wokół rozbrzmiewała muzyka, wszyscy uśmiechali się i tańczyli, jak gdyby nigdy nic, jakby było normalnie, nawet członkowie Zakonu Feniksa, który zaledwie dwie noce wcześniej przeżyli prawdziwe piekło w Azkabanie. Po niektórych trudno było poznać, że przeszli przez podobne piekło.
Panna Pomfrey pojawiła się w Dolinie Godryka tylko dlatego, że zobowiązała się do pomocy; nie łamała danego słowa, potrzebowali medyków, osób, które w razie wypadku będą mogły pomóc przy organizacji ewakuacji. Gdyby nie dana obietnica spędziłaby tę noc we własnym mieszkaniu, bądź w Zakazanym Lesie, gdziekolwiek, byleby natrafić na ślad zaginionej profesor Bagshot.
Dwie noce wcześniej jej najlepsza przyjaciółka straciła męża i ojca swych nienarodzonych dzieci. Zakon Feniksa stracił utalentowanego Gwardzistę. Wybór Poppy musiał więc paść na żałobną czerń - czarną miała skromną sukienkę i ciepły płaszcz. Ze względu na akcję Proroka Codziennego wpięła jedynie błękitną wstążkę do kołnierza płaszcza. Tak odziana, z włosami splecionymi w warkocz pojawiła się w Dolinie odpowiednio wcześniej, odnajdując osobę odpowiedzialną za jej zaangażowanie do pomocy; przez większość wieczoru zajmowała się pomocą przy bufecie, bądź czuwaniu w punkcie medycznym, lecz na całe szczęście poza kilkoma zdartymi kolanami i stłuczeniami nie działo się nic złego. Miała możliwość, by zmienić się z innymi, proponowali jej, by poszła potańczyć, aby wzięła udział w poszukiwaniu skarbów albo wyścigu na łyżwach, ale Poppy kręciła jedynie głową, mrucząc, że nie ma na to ochoty. Zbyt przejęta rozmyślaniem o Azkabanie, pani profesor i ocalonych dzieciach nie była w nastroju do zabawy.
Niemal siłą zaciągnięto ją na plac główny, kiedy zbliżała się już północ. Mając w kieszeni płaszcza swój los na loterię podążyła za innymi medykami, lecz gdy odnalazła w tłumie spojrzeniem Charlene, odłączyła się od nich i podeszła do alchemiczki.
- Charlie, co za miła niespodzianka, jak się bawisz? - spytała uprzejmie, zaraz zaś obok niej dostrzegła Sue. - Susanne, a ty? Kupiłyście los na loterię?
Miała na dłoniach grube rękawiczki, a mimo to zmarzła, zaczęła więc pocierać dłonią o dłoń, zwracając spojrzenie ku środkowi placu.
| staję obok Charlene i Sue, mam przy sobie różdżkę
Panna Pomfrey pojawiła się w Dolinie Godryka tylko dlatego, że zobowiązała się do pomocy; nie łamała danego słowa, potrzebowali medyków, osób, które w razie wypadku będą mogły pomóc przy organizacji ewakuacji. Gdyby nie dana obietnica spędziłaby tę noc we własnym mieszkaniu, bądź w Zakazanym Lesie, gdziekolwiek, byleby natrafić na ślad zaginionej profesor Bagshot.
Dwie noce wcześniej jej najlepsza przyjaciółka straciła męża i ojca swych nienarodzonych dzieci. Zakon Feniksa stracił utalentowanego Gwardzistę. Wybór Poppy musiał więc paść na żałobną czerń - czarną miała skromną sukienkę i ciepły płaszcz. Ze względu na akcję Proroka Codziennego wpięła jedynie błękitną wstążkę do kołnierza płaszcza. Tak odziana, z włosami splecionymi w warkocz pojawiła się w Dolinie odpowiednio wcześniej, odnajdując osobę odpowiedzialną za jej zaangażowanie do pomocy; przez większość wieczoru zajmowała się pomocą przy bufecie, bądź czuwaniu w punkcie medycznym, lecz na całe szczęście poza kilkoma zdartymi kolanami i stłuczeniami nie działo się nic złego. Miała możliwość, by zmienić się z innymi, proponowali jej, by poszła potańczyć, aby wzięła udział w poszukiwaniu skarbów albo wyścigu na łyżwach, ale Poppy kręciła jedynie głową, mrucząc, że nie ma na to ochoty. Zbyt przejęta rozmyślaniem o Azkabanie, pani profesor i ocalonych dzieciach nie była w nastroju do zabawy.
Niemal siłą zaciągnięto ją na plac główny, kiedy zbliżała się już północ. Mając w kieszeni płaszcza swój los na loterię podążyła za innymi medykami, lecz gdy odnalazła w tłumie spojrzeniem Charlene, odłączyła się od nich i podeszła do alchemiczki.
- Charlie, co za miła niespodzianka, jak się bawisz? - spytała uprzejmie, zaraz zaś obok niej dostrzegła Sue. - Susanne, a ty? Kupiłyście los na loterię?
Miała na dłoniach grube rękawiczki, a mimo to zmarzła, zaczęła więc pocierać dłonią o dłoń, zwracając spojrzenie ku środkowi placu.
| staję obok Charlene i Sue, mam przy sobie różdżkę
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka