Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Wright ponownie westchnął ciężko, przygnieciony ciężarem trudności w relacjach z siostrami. Czarownice były zdecydowanie zbyt skomplikowane - pewnie dlatego na dłuższą, romantyczną metę wybierał towarzystwo mężczyzn, prostych w obsłudze, o podobnym systemie wartości, nierozchwianych księżycową, damską magią, o jakiej chłopcy nie powinni zbyt dużo wiedzieć. - W każdym razie, spróbuj. To super babeczka, czasem trzeba ją przymusić do rozmowy. Wydaje mi się, że za dużo na siebie bierze - zastanowił się na głos, powracając myślami do jasnowłosej aurorki, która podejmowała najcięższe wyzwania, do tego ciągle w cieniu śmierci ukochanej matki. Mijające miesiące przyniosły wiele cierpienia, mroku, rozpościerającego się nad nimi grożącym zawaleniem baldachimem - dobrze byłoby o tym zapomnieć choć na moment. Topiąc smutki w uszczęśliwiającym alkoholu oraz doborowej kompanii, poruszając tematy przyjemniejsze. - Dlaczego bzdur - skrzywił się teatralnie, gdy Gabriel nie przejął się przesadnie przemową staruszka. - O choćby ten ognisty rudzielec w czerwonej czapce...Tam, idzie w stronę zamarzniętego jeziora - przedstawił potencjalną kandydatkę szeptem, choć w tłumie świętujących sylwestra dziewczę i tak niedosłyszałoby, że dwójka brodaczy rozmawia właśnie o niej. - Ma gruby płaszcz, więc nie wiadomo, czy to nie jakaś wychudzona szczapka, ale liczy się wnętrze a nie krągłości, prawda? - poklepał Tonksa po plecach ponownie, prawie rozlewając przy tym grzane piwo, które już zdołała nalać im kelnerka owinięta pasiastym szalikiem aż po czubek zmarzniętego, czerwonego nosa. Musiał zrobić wszystko, by zmienić grząski temat własnej wybranki na bezpieczniejszą kwestię sylwestrowych podbojów. - Nie, na to, że jestem nieziemsko przystojny i mądry - odparł prostolinijnie, co mogło brzmieć jak autoironia, ale tak naprawdę było poczciwą oznaką wiary w samego siebie. I w to, że Percivala przyciągnęła do niego zarówno zachwycająca fizjonomia - wtedy, gdy nie oszpeciła jej siatka obrzydliwych bliz - jak i ujmująca osobowość, wzbogacona o zdrowy rozsądek i godną pozazdroszczenia rozwagę. - Ale dość o mnie, nie ma co strzępić języka. Biegnij do tego rudzielca, może to jakaś kuzynka Brendana? Zabłyśnij znajomością z nim a na pewno obdarzy cię najpiękniejszym uśmiechem, rozświetlajacym przyszły rok! - wsparł się ramieniem o Gabriela, poufale chrypiąc mu do ucha: i mało dyskretnie wskazując kuflem grzanego piwa na ścieżkę prowadzącą ku jeziorku, gdzie kilka par już śmigało na zaczarowanych łyżwach. - Możesz ją też uratować przed stłuczeniem sobie łydki albo i nawet odkrytego kolanka na tym lodzie - dodał z nieco rubasznym chichotem, wprowadzony przez magicznego szampana w - cóż - szampański nastrój. Naprawdę życzył Tonksowi owocnego sylwestra, pomagającemu mu choć na kilka godzin zapomnieć o pustce i odpowiedzialności za cały świat.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przepraszambardzobardzobardzo
Przepraszam bardzo, w mózg go nic nie uciskało,najpierw musiałoby mieć w co uciskać, a sama opaska prezentowała się dostojnie (niech pierwszy odezwie się ten, kto nigdy nie miał na sobie niczego przypałowego), niepodważalnie, kropka.
Co prawda nie do końca był przekonany, na ile skuteczny mógł się okazać jego pomysł, ale skoro Bojczuk dostrzegł w nim cień szansy na powodzenie, pozostało tylko zrobić odpowiednią minę, poświadczającą, że tak, oczywiście, świadom jest swego geniuszu.
- Znając ciebie, to do północy wyrobiłbyś się ze ślubem - to akurat wcale nie brzmiało niewiarygodnie, nie w wykonaniu Bojczuka. - Zastanów się jeszcze, czy to nie ma aby sensu, ludzie do świętowania są, alkohol darmowy także, nawet jedzenie, pannę młodą zaraz się skombinuje, no to co tam jeszcze zostaje? Pierścionki jakieś? To... to też dałoby się załatwić - błysnął zębami, wodząc spojrzeniem po dłoniach mijających ich osób, wyławiając co bardziej przykuwające wzrok świecidełka. Usprawiedliwiłby się stanem wyższej konieczności. Poza tym, istniała spora szansa, że nawet bez jego pomocy zdążyliby je zgubić w ferworze zabawy - no i, stary, Celestyna grałaby na twoim weselu, kto może o sobie coś takiego powiedzieć? - zaryzykowałby stwierdzeniem, że nikt, bo pewnie do kotleta nie zdarza jej się śpiewać.
Niby mógł podejrzewać, że to całe oburzenie jest jednak udawane, ale kiedy Bojczuk wspomniał o jakimś Salonie Niezależnych, myśli Burroughsa pomknęły w stronę możliwych usprawiedliwień.
- Miotniesz we mnie kilkoma zaklęciami, żebym wyglądał na poważnie chorego, pojawię się tam, słaniając się na nogach, a jak przyjdzie moja kolej... zemdleję, nie wiem, możesz powiedzieć, że to Zespół Stresu Przedurazowego, a urazem psychicznym w moim przypadku są wszelkie publiczne wystąpienia, że jak mam jakąś mowę wygłosić, to mnie ścina z nóg, mowę mi odbiera, zmysły, nie... - żartowałem - żartował? Co? Dwa szybsze oddechy później po prostu skwitował to kwaśnym uśmiechem, niech będzie, że mu się należało - kogo jak kogo, ale pani mamy nie chciałbym rozczarować - lubił tę kobietę, po prostu. - No dobra, Johny, bez ściemy, proszę, wszyscy to wiedzą? - wszyscy artyści? Bo jeśli tak, to chyba nie rozumie, czemu jeszcze na zbity pysk go nie wykopali.
Wielkie wejście Filipy nastąpiło w odpowiednim momencie.
- No nie wiem, Philie, ta teoria z puffkami ma sporo sensu, strzeż się wszystkich obrońców różowych futer, bo to wygląda trochę tak, jakbyś ubrała się w setkę tych stworzonek - on, dla odmiany, nie pomacał, wystarczyło mu przyjrzenie się temu z bliska.
- Przekonałeś mnie - podsumował słowa Johny'ego, sięgając po następny kieliszek. - A, no i nie zapominaj, że żonę masz znaleźć. Albo to my mu jakąś znajdziemy, co, Philie? Potrzebna będzie twoja pomoc - zerknął pobieżnie na zawartość kolejnej alkoholowej niespodzianki, lecz degustację zostawił sobie na później.
- Coś ci chyba do tego trzeciego oka wpadło, Bojczuk, dzisiaj nie będę prezentował zawartości swego żołądka, ten pokaz zostawię dopiero na jutro - roześmiał się, po czym kieliszek wzniósł ku górze. - Philie, czarującego Nowego Roku - zaśpiewał przez zaskrzeczał wraz z Celestyną, po czym podsunął kieliszek Bojczukowi. - Chętnie, polej od serca - no nie wyleje już tego szampana, skoro się pofatygował, żeby go wziąć, ale mocniejszymi procentami też nie pogardzi. - Dokowe pół - znaczy do pełna i jedną kroplę więcej.
- No, właśnie, pochwal się, co jeszcze widzi... - podchwycił z bezczelnym uśmiechem. - Białe elfy? - zasugerował niewinnym tonem.
Niuchacz wetknął pyszczek w materiał jego kurtki, co odrobinę go zdezorientowało; zerknął niepewnie na stworzenie, zastanawiając się, o co chodzi, ale na razie darował sobie jakąkolwiek interwencję - zamiast tego łypnął na Philie, rwącą się do tego, żeby znaleźć im kogoś, kto dotrzyma im towarzystwa. - Żadnych nowych znajomości - stwierdził stanowczo; obiecał sobie, że spędzi trochę czasu z nimi - skoro już jest ku temu okazja, a oni wreszcie są w komplecie. Co ostatnimi czasy nie zdarza się zbyt często. - Nie dzisiaj.
Przepraszam bardzo, w mózg go nic nie uciskało,
Co prawda nie do końca był przekonany, na ile skuteczny mógł się okazać jego pomysł, ale skoro Bojczuk dostrzegł w nim cień szansy na powodzenie, pozostało tylko zrobić odpowiednią minę, poświadczającą, że tak, oczywiście, świadom jest swego geniuszu.
- Znając ciebie, to do północy wyrobiłbyś się ze ślubem - to akurat wcale nie brzmiało niewiarygodnie, nie w wykonaniu Bojczuka. - Zastanów się jeszcze, czy to nie ma aby sensu, ludzie do świętowania są, alkohol darmowy także, nawet jedzenie, pannę młodą zaraz się skombinuje, no to co tam jeszcze zostaje? Pierścionki jakieś? To... to też dałoby się załatwić - błysnął zębami, wodząc spojrzeniem po dłoniach mijających ich osób, wyławiając co bardziej przykuwające wzrok świecidełka. Usprawiedliwiłby się stanem wyższej konieczności. Poza tym, istniała spora szansa, że nawet bez jego pomocy zdążyliby je zgubić w ferworze zabawy - no i, stary, Celestyna grałaby na twoim weselu, kto może o sobie coś takiego powiedzieć? - zaryzykowałby stwierdzeniem, że nikt, bo pewnie do kotleta nie zdarza jej się śpiewać.
Niby mógł podejrzewać, że to całe oburzenie jest jednak udawane, ale kiedy Bojczuk wspomniał o jakimś Salonie Niezależnych, myśli Burroughsa pomknęły w stronę możliwych usprawiedliwień.
- Miotniesz we mnie kilkoma zaklęciami, żebym wyglądał na poważnie chorego, pojawię się tam, słaniając się na nogach, a jak przyjdzie moja kolej... zemdleję, nie wiem, możesz powiedzieć, że to Zespół Stresu Przedurazowego, a urazem psychicznym w moim przypadku są wszelkie publiczne wystąpienia, że jak mam jakąś mowę wygłosić, to mnie ścina z nóg, mowę mi odbiera, zmysły, nie... - żartowałem - żartował? Co? Dwa szybsze oddechy później po prostu skwitował to kwaśnym uśmiechem, niech będzie, że mu się należało - kogo jak kogo, ale pani mamy nie chciałbym rozczarować - lubił tę kobietę, po prostu. - No dobra, Johny, bez ściemy, proszę, wszyscy to wiedzą? - wszyscy artyści? Bo jeśli tak, to chyba nie rozumie, czemu jeszcze na zbity pysk go nie wykopali.
Wielkie wejście Filipy nastąpiło w odpowiednim momencie.
- No nie wiem, Philie, ta teoria z puffkami ma sporo sensu, strzeż się wszystkich obrońców różowych futer, bo to wygląda trochę tak, jakbyś ubrała się w setkę tych stworzonek - on, dla odmiany, nie pomacał, wystarczyło mu przyjrzenie się temu z bliska.
- Przekonałeś mnie - podsumował słowa Johny'ego, sięgając po następny kieliszek. - A, no i nie zapominaj, że żonę masz znaleźć. Albo to my mu jakąś znajdziemy, co, Philie? Potrzebna będzie twoja pomoc - zerknął pobieżnie na zawartość kolejnej alkoholowej niespodzianki, lecz degustację zostawił sobie na później.
- Coś ci chyba do tego trzeciego oka wpadło, Bojczuk, dzisiaj nie będę prezentował zawartości swego żołądka, ten pokaz zostawię dopiero na jutro - roześmiał się, po czym kieliszek wzniósł ku górze. - Philie, czarującego Nowego Roku - zaśpiewał przez zaskrzeczał wraz z Celestyną, po czym podsunął kieliszek Bojczukowi. - Chętnie, polej od serca - no nie wyleje już tego szampana, skoro się pofatygował, żeby go wziąć, ale mocniejszymi procentami też nie pogardzi. - Dokowe pół - znaczy do pełna i jedną kroplę więcej.
- No, właśnie, pochwal się, co jeszcze widzi... - podchwycił z bezczelnym uśmiechem. - Białe elfy? - zasugerował niewinnym tonem.
Niuchacz wetknął pyszczek w materiał jego kurtki, co odrobinę go zdezorientowało; zerknął niepewnie na stworzenie, zastanawiając się, o co chodzi, ale na razie darował sobie jakąkolwiek interwencję - zamiast tego łypnął na Philie, rwącą się do tego, żeby znaleźć im kogoś, kto dotrzyma im towarzystwa. - Żadnych nowych znajomości - stwierdził stanowczo; obiecał sobie, że spędzi trochę czasu z nimi - skoro już jest ku temu okazja, a oni wreszcie są w komplecie. Co ostatnimi czasy nie zdarza się zbyt często. - Nie dzisiaj.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Ech, wiedział, że ta konfrontacja i zmuszenie Justine do rozmowy będzie konieczna. Szkopuł w tym, że Tonks nigdy nie był tym typem człowieka. Poważne rozmowy na jakikolwiek temat w ogóle się go nie imały więc jak tu sprawić, aby jego młodsza siostrzyczka przestała się tak na niego zamykać i w końcu zrozumiała, że on jest tu dla niej. Jednakże, skoro uświadomienie sobie, że zainicjowanie rozmowy będzie lepsze niż czekanie, aż Just postanowi się otworzyć będzie lepszym rozwiązaniem to strach się bać ile będzie zbierał się do wcielenie tego planu w życie.
Na razie miał jednak inne rzeczy na głowie, w której pewnie mogłoby już zacząć szumieć od wypitego alkoholu albo to po prostu gwar panujący dzisiaj w Dolinie Godryka. - Wiesz co, na to, że wychodzona mógłbym coś jeszcze zaradzić, ale chyba bardziej gustuję w brunetkach - mruknął, w poważnym zadumaniu, przywołując twarz każdej jednej panny, która w jakikolwiek sposób namieszała w tonksowym sercu. I owszem, większość z nich miała pięknie, ciemnie loki! No co? Są różne gusta i guściki nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku wygląd nie należy do tych aspektów, które powinno rozpatrywać się w pierwszej kolejności. Być może w innych okolicznościach zwróciłby uwagę na zręczne okrążanie tematu przez Bena, ale alkohol rozdawany na dzisiejszej uroczystości skutecznie go rozpraszał. Podobnie jak rudzielec w zimowej kurtce, który siłą rzeczy przykuł uwagę Gabriela. Może jednak by tak pójść za radą Bena? Alkohol ośmielał, to było pewne. - I za skromność - rzucił trochę złośliwie. Oczywiście nie uważał, że nadmierna i fałszywa skromność to coś dobrego, ale nie powstrzymało go to przed tą drobną złośliwością. - Teraz to mnie zmartwiłeś, gorzej jak coś pójdzie nie tak i się Brendanowi poskarży - mruknął, ale w jego głosie nie było trwogi a raczej czyste rozbawienie, chociaż z Weasleyem wolał nie mieć na pieńku. Bo i jaki miałby mieć w tym cel? Powiódł jednak wzrokiem w stronę wskazaną przez Wrighta i zamyślił się poważnie, rozważając podążenie za tajemniczą, rudowłosą. Czyżby był to czas na roztoczenie tonksowego uroku nieporadności w rozmowach z przedstawicielkami płci pięknej? Ale może lekcję flirciarskiego dialogu zostawią na inną okazję? - Skoro stawiasz to w takim świetle to chyba jestem jej potrzebny - stwierdził błyskotliwie, biorąc kolejny łyk piwa. Pewnie piana ostała się na jego bujnym zaroście.
Na razie miał jednak inne rzeczy na głowie, w której pewnie mogłoby już zacząć szumieć od wypitego alkoholu albo to po prostu gwar panujący dzisiaj w Dolinie Godryka. - Wiesz co, na to, że wychodzona mógłbym coś jeszcze zaradzić, ale chyba bardziej gustuję w brunetkach - mruknął, w poważnym zadumaniu, przywołując twarz każdej jednej panny, która w jakikolwiek sposób namieszała w tonksowym sercu. I owszem, większość z nich miała pięknie, ciemnie loki! No co? Są różne gusta i guściki nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku wygląd nie należy do tych aspektów, które powinno rozpatrywać się w pierwszej kolejności. Być może w innych okolicznościach zwróciłby uwagę na zręczne okrążanie tematu przez Bena, ale alkohol rozdawany na dzisiejszej uroczystości skutecznie go rozpraszał. Podobnie jak rudzielec w zimowej kurtce, który siłą rzeczy przykuł uwagę Gabriela. Może jednak by tak pójść za radą Bena? Alkohol ośmielał, to było pewne. - I za skromność - rzucił trochę złośliwie. Oczywiście nie uważał, że nadmierna i fałszywa skromność to coś dobrego, ale nie powstrzymało go to przed tą drobną złośliwością. - Teraz to mnie zmartwiłeś, gorzej jak coś pójdzie nie tak i się Brendanowi poskarży - mruknął, ale w jego głosie nie było trwogi a raczej czyste rozbawienie, chociaż z Weasleyem wolał nie mieć na pieńku. Bo i jaki miałby mieć w tym cel? Powiódł jednak wzrokiem w stronę wskazaną przez Wrighta i zamyślił się poważnie, rozważając podążenie za tajemniczą, rudowłosą. Czyżby był to czas na roztoczenie tonksowego uroku nieporadności w rozmowach z przedstawicielkami płci pięknej? Ale może lekcję flirciarskiego dialogu zostawią na inną okazję? - Skoro stawiasz to w takim świetle to chyba jestem jej potrzebny - stwierdził błyskotliwie, biorąc kolejny łyk piwa. Pewnie piana ostała się na jego bujnym zaroście.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sylwestrowy wieczór wirował wokół nich coraz głośniejszym śmiechem, radosnymi rozmowami i pokrzykiwaniami zagubionych w tłumie przyjaciół - a Benjamin starał się chłonąć tę atmosferę niczym wyschnięta gąbka, nacieszyć się bąbelkami szampana buzującego w krwi, zaciągnąć mroźnym powietrzem i zatrzymać głęboko w płucach zapach goździków, sztucznych ogni i wełny. Potrzebował rozluźnienia, odpuszczenia niektórych kwestii, poddania się feerii bodźców, które pierwszy raz od dawna nie groziły mu niczym, poza ewentualnym syndromem dnia następnego. Na razie jednak się o to nie troszczył, po prostu kiwając głową niczym mędrzec, zgadzający się ze słowami swego wcale nie tak młodziutkiego ucznia. - No to brunetka, dobrze. Chociaż wiesz, co mówią. O ciemnych włosach czarownice wywrócą ci serce na nice! - zacytował pradawne, czarodziejskie przysłowie, odmieniane we wszystkich przypadkach w wielu karczmach, w których przekąski i alkohol podawały krągłe brunetki. - Ja chyba też wolę. W sensie, ciemne włosy - dodał i czknął lekko, wypijając do dna kolejny kufel przegrzewającego mu gardło piwa. Na taką bezpłciową sugestię odnośnie własnych wizualnych, romantycznych pragnień mógł sobie chyba pozwolić. - Nie no, żartowałem, brachu, to raczej nie Weasleyówna - zapewnił szybciutko, rzecz jasna biorąc żart Gabriela za szczery niepokój dotyczący ewentualnego konfliktu na tle rodzinnym. - No i zawsze pójdzie tak, zobacz na siebie - trzepnął Tonksa w pierś aż z jego ubrania opadły płatki śniegu. - Przystojny, odważny auror, elegancka bródka, reszta też niczego sobie. Ten wieczór należy do ciebie! - zagrzał kompana do walki o przyjemny taniec albo i całusa pod jemiołą, kto wie. Wierzył w zdolności Tonksa do podrywu, prezentował się przecież całkiem-całkiem. Jeszcze raz otrzepał mu ramiona, poprawił futrzany kołnierz szaty i lekko popchnął go w kierunku tłumu. - Masz mi rano opowiedzieć, czy dobrze tańczyła. I czy dała się zaprosić na noworoczną kawę - zakomenderował niczym starszy brat lub przywódca batalionu grzecznych flirciarzy, salutując mu pod osuwającą się na krzaczaste brwi czapką. Naprawdę chciał, by i Tonks zaznał tego wieczoru radości wspólnego celebrowania kolejnego roku, który udało im się przeżyć. Sam zaś miał zamiar wziąć udział w poszukiwnaiach skarbu - i wolał nie mieć konkurencji w postaci spostrzegawczego aurora, zapewnił więc i sytość wilka i całość lekko już wstawionej owieczki.
| Benio zt
| Benio zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ten sylwester był bardzo udany. Przyszło mnóstwo ludzi, a Bertie tłumy uwielbiał. Większość czasu spędził z Clarą. Z nią tańczył już chyba ze dwie godziny, ale dziewczyna ostatecznie postanowiła, że musi wrzucić w siebie coś, co nie zawiera alkoholu i najlepiej jakby było w formie stałej. Bott jakoś nie miał apetytu i chyba przez alkohol trochę się rozproszył, bo już mu Waffling zdążyła zniknąć z widoku. Nie gonił jednak, zamiast tego zamierzał pozostać mniej więcej w miejscu, a nie wątpił że jakoś jeszcze się odnajdą.
Za magicznym działaniem alkoholu nie czuł zimna, płaszcz już całkiem miał rozpięty, bo przecież tak wygodniej się tańczyło, a policzki miał całkiem zaczerwienione. Przez alkohol? Zimno? A może z wysiłku? Kto wie, pewnie wszystko na raz. I ruszył przed siebie, kiedy w tłumie mignęła mu znajoma twarz. Uśmiechnął się radośnie, może nawet aż zbyt radośnie.
- Mamo! - zawołał i zamachał, trochę zamaszyście, ale na szczęście nie trafił żadnego biednego człowieka. Zgarnął zamiast tego dwa kieliszki szampana i ruszył w kierunku najlepszej mamy na świecie.
- Wesołego Nowego Roku! - zawołał i nawet całkiem zgrabnie jak na dzisiejsze pijacko zamaszyste ruchy zatrzymał się przed nią, ulewając przy tym tylko troszkę z jednego kieliszka. - Oby nowy rok był jeszcze lepszy niż poprzedni, choć jak wiadomo każdy rok z tak wspaniałym dzieckiem musi być piękny. - powiedział i wyszczerzył przy tym zęby w uśmiechu. - Oby tata pamiętał o kupowaniu ci czekoladek albo czekoladowych róż i niech ludzie tak tracą pamięć żebyś miała co w pracy robić i żebyś nigdy, ale to przenigdy się nie nudziła, bo pamiętaj, nuda jest najgorsza na świecie. - dodał jeszcze, niewiele myśląc co mówi, trochę plotąc trzy po trzy ale dając mamie zaraz kieliszek żeby się z nim stuknęła. - A potem zabieram cię na tańce, skoro tata gdzieś uciekł, musisz przecież trochę poszaleć. - dodał wesoło, zerkając zaraz w kierunku parkietu, z którego zszedł z resztą zaledwie przed paroma minutami.
Za magicznym działaniem alkoholu nie czuł zimna, płaszcz już całkiem miał rozpięty, bo przecież tak wygodniej się tańczyło, a policzki miał całkiem zaczerwienione. Przez alkohol? Zimno? A może z wysiłku? Kto wie, pewnie wszystko na raz. I ruszył przed siebie, kiedy w tłumie mignęła mu znajoma twarz. Uśmiechnął się radośnie, może nawet aż zbyt radośnie.
- Mamo! - zawołał i zamachał, trochę zamaszyście, ale na szczęście nie trafił żadnego biednego człowieka. Zgarnął zamiast tego dwa kieliszki szampana i ruszył w kierunku najlepszej mamy na świecie.
- Wesołego Nowego Roku! - zawołał i nawet całkiem zgrabnie jak na dzisiejsze pijacko zamaszyste ruchy zatrzymał się przed nią, ulewając przy tym tylko troszkę z jednego kieliszka. - Oby nowy rok był jeszcze lepszy niż poprzedni, choć jak wiadomo każdy rok z tak wspaniałym dzieckiem musi być piękny. - powiedział i wyszczerzył przy tym zęby w uśmiechu. - Oby tata pamiętał o kupowaniu ci czekoladek albo czekoladowych róż i niech ludzie tak tracą pamięć żebyś miała co w pracy robić i żebyś nigdy, ale to przenigdy się nie nudziła, bo pamiętaj, nuda jest najgorsza na świecie. - dodał jeszcze, niewiele myśląc co mówi, trochę plotąc trzy po trzy ale dając mamie zaraz kieliszek żeby się z nim stuknęła. - A potem zabieram cię na tańce, skoro tata gdzieś uciekł, musisz przecież trochę poszaleć. - dodał wesoło, zerkając zaraz w kierunku parkietu, z którego zszedł z resztą zaledwie przed paroma minutami.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Śmieję się głośno na słowa Keata i jego reakcję na mój mały żarcik, a później klepię chłopaka po ramieniu i kiwam głową.
- Wszyscusieńcy - bo taka była prawda, zresztą nie trzeba było być jakimś super inteligentem żeby ogarnąć, że Keaton leci w chuja - po pierwsze czy ktoś kiedykolwiek widział, żeby coś pisał albo recytował? Na początku nawet mu wierzyliśmy, ale kiedy częściej zaczął pojawiać się w Melinie i nigdy, NIGDY, nie chwalił swoimi dziełami, sprawa zaczęła troszkę capić... nie jednak na tyle, by nie dało się wytrzymać tego fetoru. Burroughs w końcu został wciągnięty do rodziny i chociaż większość uśmiechała się z politowaniem kiedy ściemniał na temat nowego poematu, to wszyscy zdążyli polubić go do tego stopnia, że nie wyobrażaliśmy sobie, by mogło go zabraknąć. Może i nie był twórcą, był jednak prawdziwym przyjacielem, a to jest zdecydowanie ważniejsze.
- Jeszcze? Czyli planujesz przytulać kogoś do futra tak mocno, że się udusi? - unoszę nieznacznie jedną brew, a moje usta ponownie wyciągają się w lekkim uśmiechu; puszczam do Fils oczko - Noooo, wiedziałem, że nie trzeba wam będzie dwa razy powtarzać - unoszę piersiówkę w geście toastu i ciągnę z niej porządnego łyka, a później puszczam alkohol w kolejarza; pić możemy aż do porzygu, bo magicznie połączona z zapasami mojej mamy piersióweczka bez dna, nie zaskoczy nas nagłym brakiem wyskokowych zawartości. Jak Boga kocham był to najlepszy prezent jaki w życiu dostałem - Wiecie co, ja sobie chyba daruję szukanie przygód, ale będę trzymać za was kciuki - kiwam głową i nawet dłoń unoszę, zwiniętą w pięść, że jasne, totalnie cały czas te kciuki będą trzymane, na bank Gringotta któreś z nich zwycięży, może nawet obydwoje? Nie znałem zasad gry, więc właściwie nie miałem pojęcia czy drużyny będą raczej jednoosobowe, dwuosobowe czy stadne.
- Może nie od razu żonę, ale nie zamierzam wracać dzisiaj do Rudery samotnie, to wam mogę obiecać i, oczywiście, przyjmę każdą pomoc - wzruszam lekko ramionami. Jaki Sylwester taki cały rok, więc zdecydowanie wolałem, żeby był bardziej rozpustny niż mniej; poza tym wokół kręciło się mnóstwo pijanych panien, gotowych na drobne, noworoczne szaleństwa, to ja im chętnie zaprezentuję łóżkowy styl prosto z Ukrainy. Przekrzywiam głowę na bok, spoglądając na Phillie, jak się robi ślicznie rumiana i pozbywa odzienia wierzchniego, przesuwam spojrzeniem po jej kreacji i aż gwiżdżę przeciągle z wrażenia - Świetna kiecka, ale... wszystko gra, Fils? - mrużę lekko oczy, bo wyglądała jakby dostała właśnie napadu hiper gorączki, albo czegoś w tym guście.
- Przykro mi, ale za następne wróżby trzeba płacić - moje ramiona podskakują, a ja unoszę piersiówkę, żeby polać Keatonowi to słynne dokowe pół, sam również ciągnę grzdyla, bo co se będę żałował - Białe elfy... - wywracam jeno oczami na ten niewinny żarcik, ale gdzieś w kącikach moich ust majaczy delikatny uśmiech.
- Jesteś jedyną panną, z którą chcieliśmy spędzić ten wyjątkowy wieczór, Fil, czy to nie miłe? - wspieram dłoń na sercu i trzepoczę rzęsami, wbijając spojrzenie w dziewczynę - Co? Żadnych nowych znajomości, dlaczego? - później przenoszę zdziwione ślepia na chłopaka - Ale wy pamiętacie, że o północy TRZEBA kogoś POCAŁOWAĆ bo inaczej lipa przez cały rok? To ja w takim razie szachuję Keata - kiwam głową, po czym wieszam się Burroughsowi na ramieniu, a nawet można by rzec, że się do niego przytulam, ba! Cmokam tego starego chujka w policzek i się głośno śmieję - Chociaż ciebie, Moss, też mogę pocałować, jak nikt inny nie będzie chciał - kiwam głową, powracając spojrzeniem do Phillie, po czym odklejam się od Keata i rozkładam ramiona w kierunku jedynej kobiecy w naszym trio - Możemy zrobić próbę generalną jak chcesz - i obejmuję ją, zaczynając całować po policzkach; między kolejnymi mokrymi buziakami, spomiędzy moich ust wylatują radosne salwy śmiechu. Byłem naprawdę w wybornym humorze, mając pod ręką dwie tak ważne dla mnie osobistości. Zapowiadała się cudowna noc.
- Wszyscusieńcy - bo taka była prawda, zresztą nie trzeba było być jakimś super inteligentem żeby ogarnąć, że Keaton leci w chuja - po pierwsze czy ktoś kiedykolwiek widział, żeby coś pisał albo recytował? Na początku nawet mu wierzyliśmy, ale kiedy częściej zaczął pojawiać się w Melinie i nigdy, NIGDY, nie chwalił swoimi dziełami, sprawa zaczęła troszkę capić... nie jednak na tyle, by nie dało się wytrzymać tego fetoru. Burroughs w końcu został wciągnięty do rodziny i chociaż większość uśmiechała się z politowaniem kiedy ściemniał na temat nowego poematu, to wszyscy zdążyli polubić go do tego stopnia, że nie wyobrażaliśmy sobie, by mogło go zabraknąć. Może i nie był twórcą, był jednak prawdziwym przyjacielem, a to jest zdecydowanie ważniejsze.
- Jeszcze? Czyli planujesz przytulać kogoś do futra tak mocno, że się udusi? - unoszę nieznacznie jedną brew, a moje usta ponownie wyciągają się w lekkim uśmiechu; puszczam do Fils oczko - Noooo, wiedziałem, że nie trzeba wam będzie dwa razy powtarzać - unoszę piersiówkę w geście toastu i ciągnę z niej porządnego łyka, a później puszczam alkohol w kolejarza; pić możemy aż do porzygu, bo magicznie połączona z zapasami mojej mamy piersióweczka bez dna, nie zaskoczy nas nagłym brakiem wyskokowych zawartości. Jak Boga kocham był to najlepszy prezent jaki w życiu dostałem - Wiecie co, ja sobie chyba daruję szukanie przygód, ale będę trzymać za was kciuki - kiwam głową i nawet dłoń unoszę, zwiniętą w pięść, że jasne, totalnie cały czas te kciuki będą trzymane, na bank Gringotta któreś z nich zwycięży, może nawet obydwoje? Nie znałem zasad gry, więc właściwie nie miałem pojęcia czy drużyny będą raczej jednoosobowe, dwuosobowe czy stadne.
- Może nie od razu żonę, ale nie zamierzam wracać dzisiaj do Rudery samotnie, to wam mogę obiecać i, oczywiście, przyjmę każdą pomoc - wzruszam lekko ramionami. Jaki Sylwester taki cały rok, więc zdecydowanie wolałem, żeby był bardziej rozpustny niż mniej; poza tym wokół kręciło się mnóstwo pijanych panien, gotowych na drobne, noworoczne szaleństwa, to ja im chętnie zaprezentuję łóżkowy styl prosto z Ukrainy. Przekrzywiam głowę na bok, spoglądając na Phillie, jak się robi ślicznie rumiana i pozbywa odzienia wierzchniego, przesuwam spojrzeniem po jej kreacji i aż gwiżdżę przeciągle z wrażenia - Świetna kiecka, ale... wszystko gra, Fils? - mrużę lekko oczy, bo wyglądała jakby dostała właśnie napadu hiper gorączki, albo czegoś w tym guście.
- Przykro mi, ale za następne wróżby trzeba płacić - moje ramiona podskakują, a ja unoszę piersiówkę, żeby polać Keatonowi to słynne dokowe pół, sam również ciągnę grzdyla, bo co se będę żałował - Białe elfy... - wywracam jeno oczami na ten niewinny żarcik, ale gdzieś w kącikach moich ust majaczy delikatny uśmiech.
- Jesteś jedyną panną, z którą chcieliśmy spędzić ten wyjątkowy wieczór, Fil, czy to nie miłe? - wspieram dłoń na sercu i trzepoczę rzęsami, wbijając spojrzenie w dziewczynę - Co? Żadnych nowych znajomości, dlaczego? - później przenoszę zdziwione ślepia na chłopaka - Ale wy pamiętacie, że o północy TRZEBA kogoś POCAŁOWAĆ bo inaczej lipa przez cały rok? To ja w takim razie szachuję Keata - kiwam głową, po czym wieszam się Burroughsowi na ramieniu, a nawet można by rzec, że się do niego przytulam, ba! Cmokam tego starego chujka w policzek i się głośno śmieję - Chociaż ciebie, Moss, też mogę pocałować, jak nikt inny nie będzie chciał - kiwam głową, powracając spojrzeniem do Phillie, po czym odklejam się od Keata i rozkładam ramiona w kierunku jedynej kobiecy w naszym trio - Możemy zrobić próbę generalną jak chcesz - i obejmuję ją, zaczynając całować po policzkach; między kolejnymi mokrymi buziakami, spomiędzy moich ust wylatują radosne salwy śmiechu. Byłem naprawdę w wybornym humorze, mając pod ręką dwie tak ważne dla mnie osobistości. Zapowiadała się cudowna noc.
Philippa wywróciła oczami na tę nieznośnie przeciągającą się gadkę na temat jej futerka. Naprawdę im się nie podobało? Cóż, znalazła cała gromadę gamoniów chętnych do pogłaskania różowego puffka i zajrzenia, co takiego chowa się pod nim. Z tej dwójki jeden dobrze wiedział, drugi mógł sobie tylko pofantazjować, ale nie zmieniało to faktu, że wcale nie zamierzała rezygnować z wdzianka. Podobało jej się, a w tym ciepełku niuchacz miał bardzo przyjemne gniazdko. Czy ktoś był niezadowolony?
Propozycja Keatona odnośnie zabawy w swatanie Bojczuka spotkała się z jej dość głośną reakcją. Parsknęła śmiechem, nie do końca wierząc, by gdziekolwiek w tej dolinie mogła chować się żona dla Johnnego. To by musiała być… święta kobieta, może i nawet martwa, chociaż wtedy zdradzałby ją na prawo i na lewo, nie odnajdując odpowiedniej pieszczoty w przenikaniu przez przezroczyste uda. – Keat, nie wiesz, na co się piszesz, serio. Nie potrafię sobie wyobrazić żony Bojczuka… ani Bojczuka-męża – odparła rozbawiona, a rozwiane przez nagły poryw wiatru futerko zafalowało. – Tak właściwie to… Chyba łatwiej byłoby znaleźć żonę dla ciebie. Jestem pewna, że pani Boyle ucieszyłaby się na wieść o wnukach. Na mnie nie ma co liczyć, to może chociaż ty… Dawno nie mieliśmy wesela w Parszywym – stwierdziła, stukając go lekko piąstką w ramię, jakby próbowała wymusić odpowiednią reakcję. – Pobawilibyśmy się na weselichu, nie, Bojczuk? – podpytała, choć przecież dobrze znała odpowiedź. – Och tak, nie wątpię – zamruczała, kiedy tylko oznajmił, że zapoluję dzisiaj na jakąś sylwestrową syrenkę. Może pod zamarzniętym stawem czekał na niego powabny kawalątek ciałka do rozgrzania?
Jeśli zaś o cieple mowa, najwyraźniej Bojczuk zauważył czerwienie wpełzające tak uparcie na jej policzki, ale cóż, zrzuciła futerko, chłodziła niezbyt imponujący dekolt i czuła, że stoi na tych obcasach jakoś tak mniej pewnie. Niemożliwe jednak, by to fantazje o namiętnościach Johnatana doprowadziły ją do takiej gorączki. Cholerny szampan. – W jak najlepszym – odpowiedziała, puszczając mu zalotne spojrzenie. Właściwie nawet nieplanowane! Wciąż jednak czuła się jakaś taka… rozanielona, nakręcona, gorąca. Dziwne pomysły wchodziły jej do głowy, choć wróżby Bojczukowe studziły to niepokojące ciepło. Nie jednak na długo, bo chwilę później już rwała się do poszukiwania im uroczych towarzyszek. To aż taki zły pomysł? Westchnęła rozczarowana ich postawą, choć słowa Johnatana były naprawdę miłe. Przyjemnie kontrastowały ze skąpą, dość krótką reakcja brata. Natychmiast pomyślała, że była w błędzie, twierdząc, że ze znalezieniem mu dziewczyny poradzi sobie dobrze. Mimo to wcale nie chciała się poddawać. Gdzieś na pewno pałęta się jakaś chętna panienka. W końcu nos się sam nie wyprostuje!
– Oj, to jest bardzo miłe, kochanie, ale… – urwała, widząc, jak Bojczuk przymila się do Burroughsa. – A może to on powinien zostać twoją następną muzą, co? Powiedz, Johnny, malowałeś już kiedyś… mężczyznę? – zapytała, odpowiednio wymawiając to ostatnie słówko. Bynajmniej nie chodziło jej o portretowanie jakiegoś starego grzyba w sprawnym fraku. Pytała o ciało, czyste, piękne, pełne dolin, napięć i zagłębień. Gdyby tylko umiała obracać pędzlem tak sprawnie jak on, to nie odmówiłaby sobie uwieczniania przystojnych typów.
– Mmm – zamruczała, gdy dobrał się do niej dokładnie ten niegrzeczny malarzyna. Nie odmówiła sobie pogłaskania go tu i tam, gdy tak całował jej twarz, zapewne po drodze łykając jej mocne perfumy. – Teraz to już nie będę mogła zwątpić w twoje oddanie – stwierdziła i również musnęła ten jego marznący nosek wciąż wilgotnymi od szampana ustami. Nie chciała jednak, by braciszek poczuł się niezręcznie, więc zaraz zgarnęła i jego do tego przytulnego trójkąta. – O tak, nikogo więcej nie potrzebuję, z wami jest najlepiej – powiedziała ciepło i wkrótce później wytarmosiła i jedną i drugą czuprynę. Chociaż…. – Ej, Bojczuk, to ty później lecisz szukać całowanka, a my z Keatem poszukamy skarbu? Tylko wiesz, nie zgub różdżki. I masz kiedyś wrócić. Bo inaczej cię nie puścimy, prawda, Keat? – dodała na koniec dość sugestywnie. Tak, aby nie miał wątpliwości, kto na niego czeka i kto w niego wierzy.
Naprawdę trzeba całować kogoś w sylwestra? Eeee, po jakie licho? Wystarczył jej szampan, drgający parkiet i ta dwójka.
Jeszcze nie wiedziała.
Rozgrzewający szampan 2/3
Propozycja Keatona odnośnie zabawy w swatanie Bojczuka spotkała się z jej dość głośną reakcją. Parsknęła śmiechem, nie do końca wierząc, by gdziekolwiek w tej dolinie mogła chować się żona dla Johnnego. To by musiała być… święta kobieta, może i nawet martwa, chociaż wtedy zdradzałby ją na prawo i na lewo, nie odnajdując odpowiedniej pieszczoty w przenikaniu przez przezroczyste uda. – Keat, nie wiesz, na co się piszesz, serio. Nie potrafię sobie wyobrazić żony Bojczuka… ani Bojczuka-męża – odparła rozbawiona, a rozwiane przez nagły poryw wiatru futerko zafalowało. – Tak właściwie to… Chyba łatwiej byłoby znaleźć żonę dla ciebie. Jestem pewna, że pani Boyle ucieszyłaby się na wieść o wnukach. Na mnie nie ma co liczyć, to może chociaż ty… Dawno nie mieliśmy wesela w Parszywym – stwierdziła, stukając go lekko piąstką w ramię, jakby próbowała wymusić odpowiednią reakcję. – Pobawilibyśmy się na weselichu, nie, Bojczuk? – podpytała, choć przecież dobrze znała odpowiedź. – Och tak, nie wątpię – zamruczała, kiedy tylko oznajmił, że zapoluję dzisiaj na jakąś sylwestrową syrenkę. Może pod zamarzniętym stawem czekał na niego powabny kawalątek ciałka do rozgrzania?
Jeśli zaś o cieple mowa, najwyraźniej Bojczuk zauważył czerwienie wpełzające tak uparcie na jej policzki, ale cóż, zrzuciła futerko, chłodziła niezbyt imponujący dekolt i czuła, że stoi na tych obcasach jakoś tak mniej pewnie. Niemożliwe jednak, by to fantazje o namiętnościach Johnatana doprowadziły ją do takiej gorączki. Cholerny szampan. – W jak najlepszym – odpowiedziała, puszczając mu zalotne spojrzenie. Właściwie nawet nieplanowane! Wciąż jednak czuła się jakaś taka… rozanielona, nakręcona, gorąca. Dziwne pomysły wchodziły jej do głowy, choć wróżby Bojczukowe studziły to niepokojące ciepło. Nie jednak na długo, bo chwilę później już rwała się do poszukiwania im uroczych towarzyszek. To aż taki zły pomysł? Westchnęła rozczarowana ich postawą, choć słowa Johnatana były naprawdę miłe. Przyjemnie kontrastowały ze skąpą, dość krótką reakcja brata. Natychmiast pomyślała, że była w błędzie, twierdząc, że ze znalezieniem mu dziewczyny poradzi sobie dobrze. Mimo to wcale nie chciała się poddawać. Gdzieś na pewno pałęta się jakaś chętna panienka. W końcu nos się sam nie wyprostuje!
– Oj, to jest bardzo miłe, kochanie, ale… – urwała, widząc, jak Bojczuk przymila się do Burroughsa. – A może to on powinien zostać twoją następną muzą, co? Powiedz, Johnny, malowałeś już kiedyś… mężczyznę? – zapytała, odpowiednio wymawiając to ostatnie słówko. Bynajmniej nie chodziło jej o portretowanie jakiegoś starego grzyba w sprawnym fraku. Pytała o ciało, czyste, piękne, pełne dolin, napięć i zagłębień. Gdyby tylko umiała obracać pędzlem tak sprawnie jak on, to nie odmówiłaby sobie uwieczniania przystojnych typów.
– Mmm – zamruczała, gdy dobrał się do niej dokładnie ten niegrzeczny malarzyna. Nie odmówiła sobie pogłaskania go tu i tam, gdy tak całował jej twarz, zapewne po drodze łykając jej mocne perfumy. – Teraz to już nie będę mogła zwątpić w twoje oddanie – stwierdziła i również musnęła ten jego marznący nosek wciąż wilgotnymi od szampana ustami. Nie chciała jednak, by braciszek poczuł się niezręcznie, więc zaraz zgarnęła i jego do tego przytulnego trójkąta. – O tak, nikogo więcej nie potrzebuję, z wami jest najlepiej – powiedziała ciepło i wkrótce później wytarmosiła i jedną i drugą czuprynę. Chociaż…. – Ej, Bojczuk, to ty później lecisz szukać całowanka, a my z Keatem poszukamy skarbu? Tylko wiesz, nie zgub różdżki. I masz kiedyś wrócić. Bo inaczej cię nie puścimy, prawda, Keat? – dodała na koniec dość sugestywnie. Tak, aby nie miał wątpliwości, kto na niego czeka i kto w niego wierzy.
Naprawdę trzeba całować kogoś w sylwestra? Eeee, po jakie licho? Wystarczył jej szampan, drgający parkiet i ta dwójka.
Rozgrzewający szampan 2/3
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pomału zbliżała się godzina zero, a Samantha uświadomiła sobie, że większość wieczora przetańczyła z Kieranem. Poczuła silną potrzebę odnalezienia swojego męża, by pozbyć się zjadających ją wyrzutów sumienia. Jak to możliwe, że ten stary auror wciąż potrafił namieszać jej w głowie? Energicznym krokiem przemierzała zatłoczone uliczki, próbując zauważyć znajomą czuprynę Malcolma. Zamiast niego wpadła na swojego syna, co zdecydowanie jej nie przeszkadzało – z nim też miała zamiar zamienić kilka słów. Poprawiła ramiączko w swojej zielonej sukni, które po tych tańcach zaczęło jej nagle opadać, uśmiechając się do niego szeroko. - Bertie! - Odkrzyknęła radośnie, przeciskając się przez ostatnie kilka osób aż wreszcie stanęła przed synem. Nie byłaby jego matką gdyby nie zauważyła czerwonych rumieńców na policzkach, ale wyjątkowo nie zamierzała tego komentować. Dzisiejszej nocy można było zaszaleć, byle tylko nie żałować tego zbyt długo. - Wesołego nowego roku tobie również - uśmiechnęła się i zamilkła, wysłuchując jego noworocznych życzeń. Nie mogła się powstrzymać przed chichotem, który wstrząsnął całym jej ciałem, ale przecież nie mogła się w tej sytuacji nie zaśmiać. - Faktycznie w tym roku moje wspaniałe dziecko nie dało mi tak wielu powodów do zmartwień jak zazwyczaj, wręcz przeciwnie, życzę ci dalszych kulinarnych sukcesów - odparła, odbierając od niego kieliszek z szampanem. - Tata faktycznie powinien nad tym popracować, ale wierzę w niego - dodała, przypominając sobie, że miała go odnaleźć w tym tłumie. - A właśnie, widziałeś go gdzieś? Nie mogę go znaleźć - westchnęła, rozglądając się na boki, bo a nóż widelec akurat stał gdzieś obok. - Dobrze, będę o tym pamiętać, dziękuję ci bardzo - stuknęła się kieliszek i upiła łyk, bojąc się, że wypije jeszcze jeden taki kieliszek i zacznie jej się kręcić w głowie! - Bertie, kochanie, ja ci jak zwykle życzę samych sukcesów, nie tylko zawodowych, i chodź, muszę cię wyściskać - wyciągnęła ręce, kolejny raz zastanawiając się kiedy on tak wyrósł. Jeszcze niedawno ledwie sięgał jej do pasa, a teraz to ona musiała podnosić głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Zawsze wierzyła, że jego rozkojarzenie jest czysto ojcowskie i nie przeszkodzi mu w osiągnięciu wielkich rzeczy – nie myliła się, ale poza tym wiedziała, że jeszcze całe życie przed nim i zdąży osiągnąć jeszcze więcej.
- Hmm, ostatnio jak go widziałem, kręcił się niedaleko namiotu z fajerwerkami. - przyznał, zastanawiając się nad tym. - Nie chciał powiedzieć, co robi. - dodał zdecydowanie nieszczerze, a na jego kłamstwo zawsze odbijało się wyraźnie. Mówił jakoś tak trochę zbyt wesoło jak na tę obojętność, ale osobiście uważał że plan ojca jest genialny. Nawet chciał mu pomóc, ale tata kazał mu spadać na to spadał. Choć Bertie chętnie by chociaż postał na chatach, bo za próbę zaczarowania fajerwerek pewnie mogą go nawet przymknąć, bo kto wie czy on czegoś niebezpiecznego nie kombinuje? W sumie to każdy kto go zna, gorzej jak ktoś go nie zna.
- Ale to było już jakiś czas temu, dość dawno.
Przyznał jeszcze, bo chyba ze dwie godziny wywijał właśnie na parkiecie przecież, a przy tamtych namiotach był jeszcze wcześniej. W sumie to to trochę niepokojące i może świadczyć o tym, że tata jednak wpadł.
Zaraz stuknęli się szampanem i wypił oczywiście noworoczny toast, a jakże by inaczej i objął mamę, która jakoś tak z każdym rokiem wydawała mu się mniejsza i mniejsza. Ale potem przypomniał sobie prababcię, malutką, chudą i jeszcze przygarbioną nad swoją laską i zaczął się zastanawiać, czy ona też kiedyś była wysoka.
- Świetnie wyglądasz swoją drogą. - dodał, w głowie rozważając, że w sumie to nawet ciemna, drewniana laska prababci pasowałaby do tej sukienki. Ale nie mówił tego, bo brzmiałoby niemiło, a jemu absolutnie nie chodziło o nic złego, po prostu lubił patrzeć na całe pokolenia ich wielkiej rodziny i je do siebie porównywać.
- Widziałem też dziadka Boba. Chciał pić wodę z fontanny ale zgubił w niej szczękę. Chciałem czekać, aż ktoś ją przypadkiem wyłowi, ale zaczął marudzić i kazał mi ją wyjąć. - dodał trochę niepocieszony, ale co poradzić. W sumie Bottów mignęło mu dzisiaj całkiem sporo, ale też bardziej skupiał się na swojej dzisiejszej partnerce. No i gdyby z każdym się witać to by człowiek tylko się tu witał i nic poza tym.
- Ale to było już jakiś czas temu, dość dawno.
Przyznał jeszcze, bo chyba ze dwie godziny wywijał właśnie na parkiecie przecież, a przy tamtych namiotach był jeszcze wcześniej. W sumie to to trochę niepokojące i może świadczyć o tym, że tata jednak wpadł.
Zaraz stuknęli się szampanem i wypił oczywiście noworoczny toast, a jakże by inaczej i objął mamę, która jakoś tak z każdym rokiem wydawała mu się mniejsza i mniejsza. Ale potem przypomniał sobie prababcię, malutką, chudą i jeszcze przygarbioną nad swoją laską i zaczął się zastanawiać, czy ona też kiedyś była wysoka.
- Świetnie wyglądasz swoją drogą. - dodał, w głowie rozważając, że w sumie to nawet ciemna, drewniana laska prababci pasowałaby do tej sukienki. Ale nie mówił tego, bo brzmiałoby niemiło, a jemu absolutnie nie chodziło o nic złego, po prostu lubił patrzeć na całe pokolenia ich wielkiej rodziny i je do siebie porównywać.
- Widziałem też dziadka Boba. Chciał pić wodę z fontanny ale zgubił w niej szczękę. Chciałem czekać, aż ktoś ją przypadkiem wyłowi, ale zaczął marudzić i kazał mi ją wyjąć. - dodał trochę niepocieszony, ale co poradzić. W sumie Bottów mignęło mu dzisiaj całkiem sporo, ale też bardziej skupiał się na swojej dzisiejszej partnerce. No i gdyby z każdym się witać to by człowiek tylko się tu witał i nic poza tym.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszyscusieńcy?
- No chyba tak wszyscy-wszyscy to jednak nie - bez przesady, przecież kłamać umiał, wymówek na bezwenie też potrafił milion znaleźć, poza tym słuchał uważnie tych ich rozmów i starał się powtarzać jakieś frazy - wrzucać je w miejsca, w których dobrze brzmiały… Wygląda jednak na to, że nikt się nie nabrał na jego głęboko skrywaną duszę artysty.
- Wypraszam sobie, czego niby chłopakowi brakuje? Z twarzy niebrzydki, artysta z niego najprawdziwszy, prawić komplementy umie - czego jeszcze potrzeba? Zaradny jest bardzo, wesoło z nim będzie! - się rozkręcał dopiero, sprzedając Bojczuka od najlepszej strony; że niby to nie jest materiał na męża? - Jeśli żadnej tu nie ma, to tylko dlatego, że nie jest go godna - koniec, kropka. Aczkolwiek aż się prawie zakrztusił śliną, jak z kolejną rewelacją wypaliła. - Nawet dla mnie? Merlinie, to dopiero byłoby wyzwanie, no wiesz, dopaść taką, co by ze mną wytrzymała… - nie darował sobie kąśliwego tonu, bo mu trochę na ego weszła tym swoim obcasem, miażdżąc je przy okazji. - Po co ci mąż, żeby uradować wnukami ciotkę… - wychowaliby je wszyscy, cały Pasażer.
- Nie musisz wracać samotnie, możesz przygarnąć niuchacza - wyszczerzył się do Bojczuka, choć mina mu nieco zrzedła, kiedy ostre pazurki kreatury z piekła rodem wbiły się mocniej w jego szyję, bo futrzak zapragnął zanurkować do wnętrza jego kurtki.
Tymczasem Moss chyba zrobiło się gorąco, czerwień zaczęła wspinać się po jej policzkach, a futro zsunęło się z ramion. No za ciepło to dzisiaj nie było, więc nie do końca wiedział, skąd ten striptiz dla bogatych. - Rumieni się na twój widok, Johny, oczywiście, że coś musi być nie tak - pąsowieć przy Bojczuku to mogła jakaś niedoświadczona dzierlatka, ale Moss…? W sumie racja, wyglądała trochę tak, jakby coś jej się stało.
- Mogę się nawet szarpnąć i zapłacić, ale jeśli pracujesz na akord - będzie wróżba, to będzie też zapłata - nonszalancko dosłownie znikąd wytrzasnął jakoś knuta (taki szczodry z niego goblin), trzymając go między dwoma palcami jak obietnicę.
- Ba, ten jeden wieczór i każdy inny, jesteś kobietą naszego życia - dołączył do piania peanów na jej cześć, modulując głos, by brzmieć podobnie do Bojczuka. - No, to do całowania mamy siebie, co nie? - to był w sumie żart, ale kiedy John się przysunął i cmoknął go w policzek, roześmiał się tylko, choć kuksańca w bok mu zasadził, tak na wszelki - uważaj z czymś takim, bo jeszcze jakaś miła dusza-podpierdalacz gotów pomyśleć, że męskie usta milsze ci są niż damskie, a ja nie wiem, czy po wykastrowaniu zaklęciem można zażyć jakiś eliksir, żeby odrósł drugi mózg - pewnie nie? - Portowe dzi… ewki pewnie chodziłyby w żałobie przez miesiąc albo dwa - taka niepowetowana strata by to była. - Dobra, Bojczuk, to o północy się widzimy, ale jak szaleć to szaleć, francuski ma być, a nie że w policzek i tyle - prędzej by sobie ten język odgryzł (a chyba się nie da, więc znaczyć to ma, że nigdy by czegoś takiego nie zrobił) niż pocałował faceta, nawet w stanie wskazującym na głęboką nietrzeźwość, ale pożartować mogli. Za to jeszcze chyba nie kastrowano.
Całe bojczukowe przedstawienie skwitował wyłącznie śmiechem, wzmaganym przez działanie wypitego eliksiru, ale nagle, przyciągnięty przez Moss, znalazł się dokładnie pomiędzy nimi; oparł więc ręce o ich ramiona, przygarniając przyjaciół do siebie. - Phils, włóż to cholerne futro, bo masz chyba gorączkę, jesteś cała rozgrzana - jeszcze ją po matczynemu zdążył ochrzanić - kto to widział, w takim negliżu na zimnie chodzić?
(ztx3; skończymy w temacie pubu)
- No chyba tak wszyscy-wszyscy to jednak nie - bez przesady, przecież kłamać umiał, wymówek na bezwenie też potrafił milion znaleźć, poza tym słuchał uważnie tych ich rozmów i starał się powtarzać jakieś frazy - wrzucać je w miejsca, w których dobrze brzmiały… Wygląda jednak na to, że nikt się nie nabrał na jego głęboko skrywaną duszę artysty.
- Wypraszam sobie, czego niby chłopakowi brakuje? Z twarzy niebrzydki, artysta z niego najprawdziwszy, prawić komplementy umie - czego jeszcze potrzeba? Zaradny jest bardzo, wesoło z nim będzie! - się rozkręcał dopiero, sprzedając Bojczuka od najlepszej strony; że niby to nie jest materiał na męża? - Jeśli żadnej tu nie ma, to tylko dlatego, że nie jest go godna - koniec, kropka. Aczkolwiek aż się prawie zakrztusił śliną, jak z kolejną rewelacją wypaliła. - Nawet dla mnie? Merlinie, to dopiero byłoby wyzwanie, no wiesz, dopaść taką, co by ze mną wytrzymała… - nie darował sobie kąśliwego tonu, bo mu trochę na ego weszła tym swoim obcasem, miażdżąc je przy okazji. - Po co ci mąż, żeby uradować wnukami ciotkę… - wychowaliby je wszyscy, cały Pasażer.
- Nie musisz wracać samotnie, możesz przygarnąć niuchacza - wyszczerzył się do Bojczuka, choć mina mu nieco zrzedła, kiedy ostre pazurki kreatury z piekła rodem wbiły się mocniej w jego szyję, bo futrzak zapragnął zanurkować do wnętrza jego kurtki.
Tymczasem Moss chyba zrobiło się gorąco, czerwień zaczęła wspinać się po jej policzkach, a futro zsunęło się z ramion. No za ciepło to dzisiaj nie było, więc nie do końca wiedział, skąd ten striptiz dla bogatych. - Rumieni się na twój widok, Johny, oczywiście, że coś musi być nie tak - pąsowieć przy Bojczuku to mogła jakaś niedoświadczona dzierlatka, ale Moss…? W sumie racja, wyglądała trochę tak, jakby coś jej się stało.
- Mogę się nawet szarpnąć i zapłacić, ale jeśli pracujesz na akord - będzie wróżba, to będzie też zapłata - nonszalancko dosłownie znikąd wytrzasnął jakoś knuta (taki szczodry z niego goblin), trzymając go między dwoma palcami jak obietnicę.
- Ba, ten jeden wieczór i każdy inny, jesteś kobietą naszego życia - dołączył do piania peanów na jej cześć, modulując głos, by brzmieć podobnie do Bojczuka. - No, to do całowania mamy siebie, co nie? - to był w sumie żart, ale kiedy John się przysunął i cmoknął go w policzek, roześmiał się tylko, choć kuksańca w bok mu zasadził, tak na wszelki - uważaj z czymś takim, bo jeszcze jakaś miła dusza-podpierdalacz gotów pomyśleć, że męskie usta milsze ci są niż damskie, a ja nie wiem, czy po wykastrowaniu zaklęciem można zażyć jakiś eliksir, żeby odrósł drugi mózg - pewnie nie? - Portowe dzi… ewki pewnie chodziłyby w żałobie przez miesiąc albo dwa - taka niepowetowana strata by to była. - Dobra, Bojczuk, to o północy się widzimy, ale jak szaleć to szaleć, francuski ma być, a nie że w policzek i tyle - prędzej by sobie ten język odgryzł (a chyba się nie da, więc znaczyć to ma, że nigdy by czegoś takiego nie zrobił) niż pocałował faceta, nawet w stanie wskazującym na głęboką nietrzeźwość, ale pożartować mogli. Za to jeszcze chyba nie kastrowano.
Całe bojczukowe przedstawienie skwitował wyłącznie śmiechem, wzmaganym przez działanie wypitego eliksiru, ale nagle, przyciągnięty przez Moss, znalazł się dokładnie pomiędzy nimi; oparł więc ręce o ich ramiona, przygarniając przyjaciół do siebie. - Phils, włóż to cholerne futro, bo masz chyba gorączkę, jesteś cała rozgrzana - jeszcze ją po matczynemu zdążył ochrzanić - kto to widział, w takim negliżu na zimnie chodzić?
(ztx3; skończymy w temacie pubu)
Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 11.01.20 18:02, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 31 grudnia, tuż przed północą
Im mniej czasu pozostawało do północy, tym bardziej gęstniał tłum czarodziejów i czarownic zgromadzonych na głównym placu Doliny Godryka, z których większość zdążyła już wypić mniejsze lub większe ilości oferowanego na zabawie szampana; panowała więc głównie rozluźniona atmosfera świętowania, sporą część codziennych trosk tymczasowo odłożono na bok – choć wśród niektórych, zwłaszcza krążących wzdłuż głównych ulic funkcjonariuszy magicznej policji, dało się wyczuć pewną nerwowość. Pośród zgromadzonych krążyły plotki o tym, jakoby tego wieczoru zatrzymano już kilka podejrzanych osób; mało kto brał je jednak na poważnie, zwłaszcza, że kilkoro z aresztowanych okazało się być zwyczajnymi żartownisiami, którzy wypili za dużo darmowego alkoholu.
Kiedy zawieszony nad sceną zegar pokazał dwadzieścia minut do północy, muzyka ucichła: Celestyna Warbeck zaśpiewała ostatnie wersy swojej autorskiej piosenki, a towarzyszący jej członkowie Fatalnych Jędz – zagrali ostatnie nuty utworu. Wśród tłumu rozległy się oklaski i wiwaty, ktoś próbował namówić wokalistkę na wykonanie jeszcze jednej piosenki – ale piękna czarownica pokręciła jedynie głową, nachylając się do mikrofonu. – Na powrót do zabawy jeszcze przyjdzie czas, ale na razie zdaje się, że ten sam czas nas goni – czy jesteście gotowi, żeby poznać zwycięzcę loterii? – zapytała, a ostatnie głoski zginęły w kolejnej fali wiwatów i niewyraźnych okrzyków; w międzyczasie na scenie pojawiła się szeroka, srebrna czara, ustawiona na podwyższeniu i przyniesiona przez dwóch ubranych w purpurowe szaty młodzieńców. Jeden z nich wyciągnął różdżkę, żeby machnąć nią w kierunku naczynia – a gdy tylko to zrobił, w czarze zapłonął magiczny ogień o białej barwie.
Rozpoczyna się końcowa część zabawy, w trakcie której wyłoniony zostanie zwycięzca noworocznej loterii. Odliczamy do północy, w związku z czym powinien być to chronologicznie ostatni wątek, który prowadzicie w obrębie sylwestra w Dolinie Godryka. Na gromadzenie się w temacie macie 72 godziny. Jeżeli macie przy sobie jakiekolwiek przedmioty z waszego wyposażenia, wasz pierwszy post powinien zawierać opis posiadanego ekwipunku (poza główną częścią posta). Możecie określić też miejsce, w którym się znajdujecie (mapka poglądowa znajduje się poniżej); jeżeli tego nie zrobicie lub jeżeli opis będzie niejasny, Mistrz Gry ustawi was sam. W rozgrywce mogą brać udział multikonta, ale nie powinny stać w swoim bezpośrednim sąsiedztwie.
Mistrzem Gry w wątku jest Percival, w razie pytań lub wątpliwości proszę o kontakt drogą prywatnej wiadomości, na gg lub discordzie.
Mapa poglądowa placu znajduje się poniżej, jej orientacja jest zgodna z orientacją mapki Doliny Godryka, którą możecie podejrzeć w tym temacie. Wokół fontanny stoją ławki, nie dajcie się zwieść temu, że wyglądają jak klomby. Czerwona fala wokół sceny to magiczna taśma, oddzielająca część przeznaczoną dla uczestników zabawy od sceny - ustawić się za nią mogą (jeśli oczywiście chcą) wyłącznie postacie odpowiedzialne za organizację (te, które przed rozpoczęciem zabawy otrzymały prywatną wiadomość z dodatkowymi informacjami).
Mapa (na ten moment) nie uwzględnia jeszcze położenia postaci NPC.
(większa wersja)
Im mniej czasu pozostawało do północy, tym bardziej gęstniał tłum czarodziejów i czarownic zgromadzonych na głównym placu Doliny Godryka, z których większość zdążyła już wypić mniejsze lub większe ilości oferowanego na zabawie szampana; panowała więc głównie rozluźniona atmosfera świętowania, sporą część codziennych trosk tymczasowo odłożono na bok – choć wśród niektórych, zwłaszcza krążących wzdłuż głównych ulic funkcjonariuszy magicznej policji, dało się wyczuć pewną nerwowość. Pośród zgromadzonych krążyły plotki o tym, jakoby tego wieczoru zatrzymano już kilka podejrzanych osób; mało kto brał je jednak na poważnie, zwłaszcza, że kilkoro z aresztowanych okazało się być zwyczajnymi żartownisiami, którzy wypili za dużo darmowego alkoholu.
Kiedy zawieszony nad sceną zegar pokazał dwadzieścia minut do północy, muzyka ucichła: Celestyna Warbeck zaśpiewała ostatnie wersy swojej autorskiej piosenki, a towarzyszący jej członkowie Fatalnych Jędz – zagrali ostatnie nuty utworu. Wśród tłumu rozległy się oklaski i wiwaty, ktoś próbował namówić wokalistkę na wykonanie jeszcze jednej piosenki – ale piękna czarownica pokręciła jedynie głową, nachylając się do mikrofonu. – Na powrót do zabawy jeszcze przyjdzie czas, ale na razie zdaje się, że ten sam czas nas goni – czy jesteście gotowi, żeby poznać zwycięzcę loterii? – zapytała, a ostatnie głoski zginęły w kolejnej fali wiwatów i niewyraźnych okrzyków; w międzyczasie na scenie pojawiła się szeroka, srebrna czara, ustawiona na podwyższeniu i przyniesiona przez dwóch ubranych w purpurowe szaty młodzieńców. Jeden z nich wyciągnął różdżkę, żeby machnąć nią w kierunku naczynia – a gdy tylko to zrobił, w czarze zapłonął magiczny ogień o białej barwie.
Rozpoczyna się końcowa część zabawy, w trakcie której wyłoniony zostanie zwycięzca noworocznej loterii. Odliczamy do północy, w związku z czym powinien być to chronologicznie ostatni wątek, który prowadzicie w obrębie sylwestra w Dolinie Godryka. Na gromadzenie się w temacie macie 72 godziny. Jeżeli macie przy sobie jakiekolwiek przedmioty z waszego wyposażenia, wasz pierwszy post powinien zawierać opis posiadanego ekwipunku (poza główną częścią posta). Możecie określić też miejsce, w którym się znajdujecie (mapka poglądowa znajduje się poniżej); jeżeli tego nie zrobicie lub jeżeli opis będzie niejasny, Mistrz Gry ustawi was sam. W rozgrywce mogą brać udział multikonta, ale nie powinny stać w swoim bezpośrednim sąsiedztwie.
Mistrzem Gry w wątku jest Percival, w razie pytań lub wątpliwości proszę o kontakt drogą prywatnej wiadomości, na gg lub discordzie.
Mapa poglądowa placu znajduje się poniżej, jej orientacja jest zgodna z orientacją mapki Doliny Godryka, którą możecie podejrzeć w tym temacie. Wokół fontanny stoją ławki, nie dajcie się zwieść temu, że wyglądają jak klomby. Czerwona fala wokół sceny to magiczna taśma, oddzielająca część przeznaczoną dla uczestników zabawy od sceny - ustawić się za nią mogą (jeśli oczywiście chcą) wyłącznie postacie odpowiedzialne za organizację (te, które przed rozpoczęciem zabawy otrzymały prywatną wiadomość z dodatkowymi informacjami).
Mapa (na ten moment) nie uwzględnia jeszcze położenia postaci NPC.
(większa wersja)
przed północą
Ostatnie godziny to był lot na miotle - bez trzymanki; tempo narzucone przez wydarzenia, w które częściowo został wplątany, a częściowo sam się wplątał, nawet dla niego stało się zabójcze. Ledwie złapać mógł oddech w tym biegu ku ostatnim minutom starego roku, w nowym pewnie czeka go sporo paskudnych zakwasów. I morderczy kac. Choć, zaskakująco, chyba nie moralny. Aczkolwiek nie chwalmy starego roku przed jego końcem, wciąż zostało przecież jeszcze... naście minut?
Wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna chaosu.
Miał wrażenie, że dzisiaj wyjątkowo silnie oddziałuje na kłopoty, zagarniając je wszystkie dla siebie. Zachłannie, niepodzielnie. No, po części, w świstoklikową kabałę wpakowali się przecież we trójkę, a podczas gonitwy na tracie asystował szalonej rudowłosej.
Opuścił namiot po złożeniu zeznań, oznajmiając Jamie i Steffenowi, gdzie dokładnie zamierza na nich poczekać, gdyby chcieli dołączyć - tuż przy magicznej taśmie, na ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza. Tam też udał się, gdy tylko znalazł Philippę, co zresztą również graniczyło z cudem, ale był wyjątkowo wdzięczny, że nie pozbyła się swojego atencyjnego futerka w kolorze wściekłego różu.
- Co ty tak właściwie robiłaś, Philie? - trochę to zabrzmiało, jakby ją rugał, ale chyba zaczął się nieco martwić. - Znowu jesteś cała czerwona, wciąż gorączkujesz? - wolałby, żeby mu powiedziała, że przesadziła z szampanem, ale przecież w takim samym stanie była, kiedy spotkali się na placu kilka godzin temu. - Jak tylko dotrzemy do Pasażera, to obowiązkowo pijesz przy mnie herbatę z rumem i cytryną - nastroszył się jak matka Angielka, ale najwidoczniej ktoś musiał zadbać o jej zdrowie. - A Bojczuk? Dotrze? Ostatnim razem widziałem go na wyścigu, kiedy umierał ze śmiechu, gdy... zostałem w tyle - wybijając swojego zęba, tak przy okazji, ale o tym już nie wspomniał; zapomniał też dodać, że próbował Johny'ego staranować. Taka tam drobnostka niewarta napomknięcia.
Słowem się nie zająknął też o tym, czego był świadkiem w katakumbach, pewien, że udało się powstrzymać tamtych ludzi. Powie jej - lecz nie teraz, w tej chwili niech myślą już tylko o tym, co stanie się, kiedy wybije północ. O tym, co przyniesie każdy z dwunastu miesięcy.
Jeszcze nie wiedział, jak bardzo jego życie zmieni swój kształt.
ekwipunek:
różdżka; niebieska bandana (akcja Proroka); trochę pokruszone ciastka, które ukradł na trakcie, wciąż wypychające wewnętrzne kieszenie jego nadpalonej kurtki; zębowe trofeum zawieszone na szyi na jakiejś ozdobnej tasiemce, która była elementem dekoracji sylwestrowej; los z loterii
Ostatnie godziny to był lot na miotle - bez trzymanki; tempo narzucone przez wydarzenia, w które częściowo został wplątany, a częściowo sam się wplątał, nawet dla niego stało się zabójcze. Ledwie złapać mógł oddech w tym biegu ku ostatnim minutom starego roku, w nowym pewnie czeka go sporo paskudnych zakwasów. I morderczy kac. Choć, zaskakująco, chyba nie moralny. Aczkolwiek nie chwalmy starego roku przed jego końcem, wciąż zostało przecież jeszcze... naście minut?
Wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna chaosu.
Miał wrażenie, że dzisiaj wyjątkowo silnie oddziałuje na kłopoty, zagarniając je wszystkie dla siebie. Zachłannie, niepodzielnie. No, po części, w świstoklikową kabałę wpakowali się przecież we trójkę, a podczas gonitwy na tracie asystował szalonej rudowłosej.
Opuścił namiot po złożeniu zeznań, oznajmiając Jamie i Steffenowi, gdzie dokładnie zamierza na nich poczekać, gdyby chcieli dołączyć - tuż przy magicznej taśmie, na ścieżce prowadzącej do namiotów zaplecza. Tam też udał się, gdy tylko znalazł Philippę, co zresztą również graniczyło z cudem, ale był wyjątkowo wdzięczny, że nie pozbyła się swojego atencyjnego futerka w kolorze wściekłego różu.
- Co ty tak właściwie robiłaś, Philie? - trochę to zabrzmiało, jakby ją rugał, ale chyba zaczął się nieco martwić. - Znowu jesteś cała czerwona, wciąż gorączkujesz? - wolałby, żeby mu powiedziała, że przesadziła z szampanem, ale przecież w takim samym stanie była, kiedy spotkali się na placu kilka godzin temu. - Jak tylko dotrzemy do Pasażera, to obowiązkowo pijesz przy mnie herbatę z rumem i cytryną - nastroszył się jak matka Angielka, ale najwidoczniej ktoś musiał zadbać o jej zdrowie. - A Bojczuk? Dotrze? Ostatnim razem widziałem go na wyścigu, kiedy umierał ze śmiechu, gdy... zostałem w tyle - wybijając swojego zęba, tak przy okazji, ale o tym już nie wspomniał; zapomniał też dodać, że próbował Johny'ego staranować. Taka tam drobnostka niewarta napomknięcia.
Słowem się nie zająknął też o tym, czego był świadkiem w katakumbach, pewien, że udało się powstrzymać tamtych ludzi. Powie jej - lecz nie teraz, w tej chwili niech myślą już tylko o tym, co stanie się, kiedy wybije północ. O tym, co przyniesie każdy z dwunastu miesięcy.
Jeszcze nie wiedział, jak bardzo jego życie zmieni swój kształt.
ekwipunek:
różdżka; niebieska bandana (akcja Proroka); trochę pokruszone ciastka, które ukradł na trakcie, wciąż wypychające wewnętrzne kieszenie jego nadpalonej kurtki; zębowe trofeum zawieszone na szyi na jakiejś ozdobnej tasiemce, która była elementem dekoracji sylwestrowej; los z loterii
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przed północą
Ostatnie wydarzenia obfitowały w adrenalinę - Steffena nadal rozpierała mieszanka niepokoju (czy policja zdołała złapać wszystkich spiskowców) i dumy. Tuż po rozmowie z policjantami, obiecał Keatowi, że złapie go przed północą i udał się do bufetu. Rozbrajanie przestępców było dość męczące, więc Cattermole rzucił się na jedzenie, aby odrobić stracone kalorie. Potem, pomny swojej obietnicy, napchał sobie kieszenie płaszcza różnymi smakołykami i ruszył z powrotem na cmentarz, podzielić się jedzeniem z przyjaznymi szczurami, prawdziwymi bohaterami dzisiejszego wieczoru! Jednego, pewnego outsidera szczurzej grupy, włożył nawet do kieszeni i zaprosił do domu - chcąc zapewnić gryzoniowi ciepły kąt.
W doskonałym humorze powrócił na plac główny, nie mogąc doczekać się losowania. Szczęście sprzyjało mu dzisiaj w katakumbach, może i teraz los się do niego uśmiechnie?
Podszedł do Keata i Philippy z promiennym uśmiechem na twarzy.
-Phil! Słyszałaś, że... - zerknął odruchowo na Keata, a potem przypomniał sobie jego perfekcyjną dyskrecję w sprawie animagii. Przełknął ślinę, uświadamiając sobie, że powinien skonsultować z kumplem wszystkie przechwałki.
-...że prawie wszyscy są zapisani do loterii? Próbuję obliczyć nasze szanse na wygraną, ale potrzebujemy szczęścia. Chyba, że twoje niuchacze mogłyby dla ans zdobyć nagrodę, hehe? - roześmiał się nerwowo, przeczesując włosy palcami. Pewne napięcie po nieoczekiwanych wydarzeniach w katakumbach nadal go nie opuściło.
Teraz się śmieję, a mogłem zabić człowieka. Naprawdę mocno łupnął w ten kamień... miał szczęście, oboje mieliśmy.
Dla otrzeźwienia, wciągnął głęboko do płuc mroźne, zimowe powietrze i skupił wzrok na scenie, ciekaw dalszych szczegółów sylwestrowej uroczystości. Zaczynało go ogarniać zmęczenie, więc po powitaniu północy spróbuje jeszcze zatańczyć z Phillie, albo porwać Keata do szalonego kazaczoka, ale potem pewnie uda się do domu. Kiedyś mógł tańczyć całą noc - czy dopadała go starość, czy to ciężar ratowania świata spoczywał teraz na jego barkach?
Jeszcze nie wiedział, że najbliższe miesiące przyniosą wydarzenia jeszcze bardziej szalone niż ściganie złodzieja świstoklików - że on, praworządny łamacz klątw, weźmie udział w skoku na statek Shafiqów oraz będzie musiał ukraść własność Zakonu z Banku Gringotta!
ekwipunek: różdżka, wywar wzmacniający (1 porcja, stat 0), złoto leprekornusów, świeżo zdobyty szczur Na Razie Bez Ludzkiego Imienia (szczurzego nie da się powtórzyć), niebieska bandana (bardziej marynarska niż ta Keata; akcja Proroka)
Ostatnie wydarzenia obfitowały w adrenalinę - Steffena nadal rozpierała mieszanka niepokoju (czy policja zdołała złapać wszystkich spiskowców) i dumy. Tuż po rozmowie z policjantami, obiecał Keatowi, że złapie go przed północą i udał się do bufetu. Rozbrajanie przestępców było dość męczące, więc Cattermole rzucił się na jedzenie, aby odrobić stracone kalorie. Potem, pomny swojej obietnicy, napchał sobie kieszenie płaszcza różnymi smakołykami i ruszył z powrotem na cmentarz, podzielić się jedzeniem z przyjaznymi szczurami, prawdziwymi bohaterami dzisiejszego wieczoru! Jednego, pewnego outsidera szczurzej grupy, włożył nawet do kieszeni i zaprosił do domu - chcąc zapewnić gryzoniowi ciepły kąt.
W doskonałym humorze powrócił na plac główny, nie mogąc doczekać się losowania. Szczęście sprzyjało mu dzisiaj w katakumbach, może i teraz los się do niego uśmiechnie?
Podszedł do Keata i Philippy z promiennym uśmiechem na twarzy.
-Phil! Słyszałaś, że... - zerknął odruchowo na Keata, a potem przypomniał sobie jego perfekcyjną dyskrecję w sprawie animagii. Przełknął ślinę, uświadamiając sobie, że powinien skonsultować z kumplem wszystkie przechwałki.
-...że prawie wszyscy są zapisani do loterii? Próbuję obliczyć nasze szanse na wygraną, ale potrzebujemy szczęścia. Chyba, że twoje niuchacze mogłyby dla ans zdobyć nagrodę, hehe? - roześmiał się nerwowo, przeczesując włosy palcami. Pewne napięcie po nieoczekiwanych wydarzeniach w katakumbach nadal go nie opuściło.
Teraz się śmieję, a mogłem zabić człowieka. Naprawdę mocno łupnął w ten kamień... miał szczęście, oboje mieliśmy.
Dla otrzeźwienia, wciągnął głęboko do płuc mroźne, zimowe powietrze i skupił wzrok na scenie, ciekaw dalszych szczegółów sylwestrowej uroczystości. Zaczynało go ogarniać zmęczenie, więc po powitaniu północy spróbuje jeszcze zatańczyć z Phillie, albo porwać Keata do szalonego kazaczoka, ale potem pewnie uda się do domu. Kiedyś mógł tańczyć całą noc - czy dopadała go starość, czy to ciężar ratowania świata spoczywał teraz na jego barkach?
Jeszcze nie wiedział, że najbliższe miesiące przyniosą wydarzenia jeszcze bardziej szalone niż ściganie złodzieja świstoklików - że on, praworządny łamacz klątw, weźmie udział w skoku na statek Shafiqów oraz będzie musiał ukraść własność Zakonu z Banku Gringotta!
ekwipunek: różdżka, wywar wzmacniający (1 porcja, stat 0), złoto leprekornusów, świeżo zdobyty szczur Na Razie Bez Ludzkiego Imienia (szczurzego nie da się powtórzyć), niebieska bandana (bardziej marynarska niż ta Keata; akcja Proroka)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 12.01.20 6:18, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przed północą
Michael przyszedł na plac prosto spod pubu Rozbrykany Hipogryf, ale ustawił się po przeciwnej stronie placu - niedaleko drogi do Martwego Drzewa. Przyczyna była prozaiczna - obszedł cały plac, szukając wzrokiem Hannah. Ku jego rozczarowaniu, dziewczyna wtopiła się w tłum... a może zdecydowała się wrócić do domu przed północą? Wciąż zakatarzony po przygodzie pod lodziarnią, pociągnął nosem i skarcił się w głowie za jakieś głupie nadzieje. Rozejrzał się jeszcze za bratem lub siostrą i stanął samotnie, nieco na uboczu. Tak, aby nie zaginął w tłumie, aby Just lub Gabriel mogli wypatrzeć go w razie potrzeby i poznać go po wysokim wzroście. Włożył zmarznięte ręce do kieszeni i obserwował otoczenie, szukając wzrokiem znajomych twarzy... i czegokolwiek podejrzanego. Chociaż zatrzymany pod pubem mężczyzna wydawał się zwykłym rzezimieszkiem i trochę półgłówkiem, to Tonks nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że coś jest nie tak. Usiłując stłumić w sobie aurorską paranoję, próbował rozluźnić się i cieszyć Sylwestrem. Nadchodzi północ. Kolejny rok jegozmarnowanego życia, a on nadal jest na nogach. Jeszcze nie zabił go żaden sadystyczny łowca wilkołaków, jeszcze nie zwolnili go z pracy... powinien świętować chociaż to. Chcąc się rozpogodzić, sięgnął po jeszcze jeden kieliszek szampana i wbrew tradycji wychylił go już teraz, przed północą.
ekwipunek - wywar ze szczuroszczeta (stat.0), różdżka, Ognista Whiskey wygrana na wyścigu łyżwiarskim, niebieski płaszcz (akcja Proroka)
Michael przyszedł na plac prosto spod pubu Rozbrykany Hipogryf, ale ustawił się po przeciwnej stronie placu - niedaleko drogi do Martwego Drzewa. Przyczyna była prozaiczna - obszedł cały plac, szukając wzrokiem Hannah. Ku jego rozczarowaniu, dziewczyna wtopiła się w tłum... a może zdecydowała się wrócić do domu przed północą? Wciąż zakatarzony po przygodzie pod lodziarnią, pociągnął nosem i skarcił się w głowie za jakieś głupie nadzieje. Rozejrzał się jeszcze za bratem lub siostrą i stanął samotnie, nieco na uboczu. Tak, aby nie zaginął w tłumie, aby Just lub Gabriel mogli wypatrzeć go w razie potrzeby i poznać go po wysokim wzroście. Włożył zmarznięte ręce do kieszeni i obserwował otoczenie, szukając wzrokiem znajomych twarzy... i czegokolwiek podejrzanego. Chociaż zatrzymany pod pubem mężczyzna wydawał się zwykłym rzezimieszkiem i trochę półgłówkiem, to Tonks nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że coś jest nie tak. Usiłując stłumić w sobie aurorską paranoję, próbował rozluźnić się i cieszyć Sylwestrem. Nadchodzi północ. Kolejny rok jego
ekwipunek - wywar ze szczuroszczeta (stat.0), różdżka, Ognista Whiskey wygrana na wyścigu łyżwiarskim, niebieski płaszcz (akcja Proroka)
Can I not save one
from the pitiless wave?
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka