Wydarzenia


Ekipa forum
Plumpkowa studnia
AutorWiadomość
Plumpkowa studnia [odnośnik]16.07.19 21:05
First topic message reminder :

Plumpkowa Studnia

Stara, kamienna studnia, znajdowała się w Dolinie Godryka od zawsze. Dosłownie; wykopana w trakcie powstawania wioski, przez długi czas stanowiła dla mieszkańców główne ujęcie wody, umiejscowiona wygodnie w miejscu, w którym krzyżowały się aż trzy mieszkalne ulice. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, służyła uparcie kolejnym pokoleniom, użytkowana (zapewne z sentymentu) nawet wtedy, gdy w okolicznych domach pojawiła się bieżąca woda. Przestała pełnić swoją rolę dopiero kilka lat temu, kiedy w jej głębinach zadomowiło się stado plumpek. Niemagiczna część mieszkańców wioski była co prawda skłonna wyplenić rybki, ale tutejsi czarodzieje, nie chcąc do tego dopuścić, rzucili na studnię urok, który zmienił smak stojącej w niej wody na wyjątkowo nieprzyjemny, skutecznie zniechęcając mugoli do dalszego jej wykorzystywania. Dzisiaj malowniczo położona studnia nadal jest jednym z ulubionych miejsc schadzek mieszkańców, spragnionych plotek lub kilku romantycznych chwil, ale schludną przeszłość ma już dawno za sobą: jej kamienne boki zarosły mchem, a pod powierzchnią wody (nietypowo wręcz przejrzystej) można dostrzec okrągłe, cętkowane plumpki.

Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.

Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.

1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).

Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plumpkowa studnia - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]05.02.23 15:28
Pełnie nigdy nie były przyjemne. Zawsze były przesiąknięte niepokojem, czymś, czego nie dało się do końca wyjaśnić, bo przecież antycypacja bólu była najsilniejszym, co było dane do odczucia likantropom. Każda kolejna przemiana przechodziła według jednego schematu — najpierw gorąc przechodzący w parzenie, ból łamanych kości, męczarnia, na którą wilkołaków skazywał Ojciec—Księżyc, rodząca się z niej furia. Michael pokazywał mu, jak powinien się wiązać i tej pełni zrobił to zupełnie sam. Nie wyrwał się z łańcuchów, musiał więc wykonać całkiem dobrą robotę, a i gdy było już po, przy resztkach świadomości udało mu się uwolnić, ubrać nawet. Miał więcej siły, niż wcześniej, gdy prawie nic nie jadł, przyjaciel miał rację, że wpływa to dobrze na przeżywanie tego wszystkiego. Niemniej jednak gdy wrócił do domu, na ostatnie chwile drzemki, czuł się zupełnie wykończony. Niezmiennie.
Sny po pełni nigdy nie przynosiły ukojenia i nigdy nie były proste. Dziś jednak pamiętał te dziwne odczucia, które towarzyszyły mu raz za razem, jakieś paskudne szepty, które nie mogły znaczyć niczego dobrego. Gdy tylko otworzył oczy, skierował je na sufit, spodziewając się dojrzeć tam kolejne krople krwi, które nieuchronnie musiały spaść na podłogę, rysować na niej dziwne symbole, których wciąż jeszcze nie rozszyfrował. Nic takiego się nie stało, sypialna na dole domu wydawała się taka sama i nienaruszona, ale czy mógł to stwierdzić z całą pewnością? Nie, oczywiście, że nie.
I może postąpił głupio, próbując odsunąć od siebie to dziwne uczucie pełznące w górę pleców, że coś jest nie tak. Nie chciał jednak wpadać w panikę i wysuwać daleko idących wniosków. Dla spokoju ducha postanowił poprosić Michaela po południu, by sprawdził na wszelki wypadek jego sypialnię, czy nie zostały tam jakieś resztki czarnej magii. Rano nie miał już czasu, zbliżała się godzina otwarcia Bursztynowego Świerzopa i musiał się pospieszyć.
Zaczęło się niewinnie, od dwóch prób wciśnięcia klucza w zamek, przy tym obu nieudanych. Dopiero za trzecim razem udało się otworzyć drzwi i nie powinno go to dziwić, był przecież przemęczony dopiero co przeżytą pełnią, a poza tym sen nie przyniósł mu nawet drobnego ukojenia. Otworzył drzwi na całą ich szerokość, lecz nie przestępował progu, wpatrując się — chyba bez celu — w salę sklepu. Przeczucie podpowiadało mu, żeby nie wchodził dalej, ale czego powinien się bać? Sklep był przecież zabezpieczony i to profesjonalnie. Dopiero po przekroczeniu progu stało się jasne, że musiało stać się coś niedobrego.
Zapach zgnilizny był na tyle intensywny, że pewnie poczułby go także każdy zwykły człowiek, nie tylko likantrop o nadnaturalnym węchu. Trochę kontrintuicyjnie zamknął za sobą drzwi (żeby smród nie przedostał się na zewnątrz i nie odstraszył klientów), po czym ruszył w kierunku, z którego (jak mu się wydawało), dochodził zapach. Otworzył ją nieco zbyt zaalarmowanym szarpnięciem tylko po to, żeby zobaczyć, iż nowa porcja eliksirów uległa...
Zepsuciu?
— Co do... — mruknął pod nosem, marszcząc mocno brwi. Jedno było pewne — należało posprzątać to wszystko, zneutralizować popsute mieszanki. Jeżeli będą przebywały w szafce zbyt długo, nie był w stanie powiedzieć, czym mogło to właściwie grozić. Nie przechowywał w sklepie jakichś szczególnych mikstur bojowych, pokroju, chociażby eliksiru buchorożca, ale jako doświadczony alchemik wiedział, że każde zanieczyszczenie było dla stabilnej w normalnych warunkach mieszanki, potencjalnym niebezpieczeństwem.
Zbierał więc wszystkie fiolki, powoli i ostrożnie odkładając je na roboczy blat. Wyciągnął przy tym jedno z wiader, stawiając je tuż obok otwartego podręcznika do eliksirów. Ogromną wagę przykładał do jakości swojego rzemiosła, także podobne sytuacje zdarzały się mu na tyle rzadko, że zasady prawidłowej i przede wszystkim bezpiecznej utylizacji nie były mu szczególnie potrzebne. Dzisiaj chciał mieć pewność, że wszystko, co robił, robić będzie w zgodzie z prawidłami alchemii. Osłabiony pełnią i brakiem wypoczynku mózg musiał znaleźć więc sojusznika w książkach.
Przed przystąpieniem do pracy otworzył okno — zadymienie fiolek nie zwiastowało nic dobrego, ale musiał pozbyć się wydzieliny ze środka. Wylewał więc to, co zostało po eliksirach powoli, po ściance wiadra, cały czas trzymając w pogotowiu różdżkę i dwie rośliny — korzeń arcydzięgla oraz ziele tysięcznika, znane ze swoich właściwości stabilizujących mikstury. Poszłoby mu chyba idealnie, gdyby nie to, że jedna z fiolek pękła mu wreszcie w rękach, część odłamków rozpryskła się po podłodze, a on sam syknął z bólu, od razu przysuwając ranę do ust.
Minęła godzina ciężkiej pracy, nim mógł wreszcie wylać ustabilizowaną maź na podwórku za sklepem, tam, gdzie nikomu nie będzie przeszkadzać. Gdy tylko do tego przystąpił, ignorując wciąż pulsujący ból od nacięcia odłamkiem szkła, usłyszał jakieś bzyczenie. Kolejna fala niepokoju przemknęła przez jego ciało, nim skończył wylewać zawartość wiadra — kolejny niepokojący dźwięk.
Wbiegł do głównej sali, by dostrzec szybę, która wypadła z jednej z gablot. Jakby zupełnie bez powodu. Przeniósł wzrok na talizmany, czy one drżały? Już chciał wyciągnąć ku nim rękę, ale uwagę przykuło szczekanie psa. Identyczne w barwie do szczekania Szarlotki, co ona mogła tutaj robić?
Nie mógł się rozdwoić, ale mógł przynajmniej spróbować opanować sytuację, jeden problem za drugim.
Rozpoczął od chwycenia kilku eliksirów, choć z jakiegoś powodu jego dłoń powędrowała do jednego z podstawowych antidotów, z którymi ostatnio się nie rozstawał. Wcisnął go w kieszeń szaty, po czym sięgnął do plakietki wiszącej na drzwiach sklepu, zmieniając ją z OTWARTE na ZAMKNIĘTE. Może dziś ktoś nie zamówi eliksiru, czy talizmanu, ale chyba wyjdzie mu to na dobre. Musiał sprawdzić, czemu Szarlotka znowu uciekła z Wrzosowej Przystani. Gdy stało się tak ostatnim razem, wszędzie była krew i czarna magia.
Próbował kierować się w stronę, z której dobiegało szczekanie. Na całe szczęście, po kilkunastu metrach sztuka ta się udała i dostrzegł psa — jednak nie była to Szarlotka. Nastroszony, czarny pies powarkiwał gardłowo, a jak znał psy — próbował przed czymś ostrzec. Siebie, go, lub to, co nadciągało.
Nie spodziewał się, że przy plumpkowej studni zbierze się tyle osób, ale chyba i on dotarł w samą porę.
— Co tu się dzieje? — zadał wreszcie podstawowe pytanie, choć największą szansę na posłyszenie go miała młoda, rudawa kobieta, chyba jego rówieśniczka. Nikt nie miał raczej czasu mu odpowiedzieć — woda wzburzyła się nagle, a gdy przelała się przez studnię, jasne było, że wody w tym czymś było raczej niewiele. Przypominała smołę, żywą smołę, trochę tę kreaturę, którą widział w Leeds, gdy był tam w kwietniu z Thalią i Floreanem. Cokolwiek to było — było z pewnością nienaturalne. Odruchowo próbował odsunąć się od tego dziwnego zjawiska, choć serce ścisnęło się boleścią na widok ryb. Ciało zadziałało samo, złapał dziewczynę za ramię, mamrocząc chyba jakieś przepraszam, chciał ją pociągnąć do tyłu za sobą, tam, gdzie stał warczący wcześniej pies.
Jego zachowanie również nie przynosiło nic dobrego, ale nie było na to czasu, gdy coś błysnęło na niebie.
Podniósł głowę do góry, zupełnie bez namysłu.
I prędko tego pożałował.
Nie mógł oderwać wzroku od tego dziwnego zjawiska. Nigdy wcześniej nie widział opisu czegoś podobnego w uczonych książkach, nigdy nie spodziewał się też, że będzie świadkiem czegoś podobnego. Im dłużej spoglądał na niezwykłe ciało niebieskie, tym bardziej czuł kwitnący w nim niepokój, swego rodzaju grozę. Te emocje zawsze towarzyszyły mu, gdy tylko w okolicy pojawiała się czarna magia, a niedawne wydarzenia z domu Tonksów tylko wzmocniły złe przeczucia. Nie mógł teraz czekać na aurorską ekspertyzę, czuł, że musi wziąć sprawy w swoje — pokaleczone — ręce.
Musiał zmusić się do działania. Choć trudno było mu oderwać wzrok od nieba, spróbował. Wyciągnął różdżkę, którą miał w prawej dłoni, machnął nią zamaszyście, jak uczył się tego wcześniej, po czym wypowiedział inkantację zaklęcia.
— Festivo.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]05.02.23 15:28
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 15
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plumpkowa studnia - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]05.02.23 17:22
Obrzydliwa była to noc. Przerywany sen kłuł jak igły wbijane w ciało, przetykane płaczem Orpheusa, który budził mnie i przyzywał do jego pokoiku, gdzie tuliłam go do piersi i śpiewałam piosenki tak długo, aż niemal zdarłam gardło. Potem wracałam do siebie, kładłam z powrotem w objęciach zbyt gorących pierzyn i przekręcałam z boku na bok, aż zmęczenie porwało mnie w okowy chwilowego nieistnienia i zadręczyło plagą szarych snów, znowu przerwanych huczącym dźwiękiem łkania. Koło kręciło się do upadłego. Płytki sen, płacz, płytki sen, płacz. Żar lejący się z pierzyn i wyślizgujący się z materaca, pokrywający skórę warstewką potnej rosy. Poranek zamglił słońce, a w kolanach czułam słabość zmęczenia, w skroni pulsował tępy ból złości na wszystko i na nic; nie potrafiłam się skupić na niczym, sprzątanie i pranie szły mi jak po grudzie, a herbata, którą zaparzyłam w ulubionym kubku, postanowiła wbić mi nóż w plecy i oblać palce wrzątkiem, gdy ceramika roztrzaskała się w drobny mak i splunęła na skórę kroplami gorąca. Wszystko przebiegało po prostu źle. Koszmarnie. Jakby ktoś rzucił na ten dzień zły urok, przedrzeźniając ładny początek lipca nieelegancką karykaturą.
- Psidwacza mać - zaklęłam pod nosem tuż po skończeniu przyrządzania porannych kanapek. Odłożony na bok lniany woreczek z solą zawiódł mnie jako następny; ponuro ciche pomieszczenie rozdarł dźwięk puszczających nitek w sznurku, którym przewiązana była torebeczka i wszystko rozbryzgało się na boki. Malutkie klejnoty o białej barwie zatańczyły przed moimi oczami: część wysypała się na drewniany, kuchenny blat, a pozostała ściekła z jego kantu i opadła na podłogę, tworząc ciągły wzór, niemalże usypany ludzką ręką. Podłużny kształt z kulistym początkiem i rwanym końcem, smugami długiego ogona. - Nie przesadzaj, Evans - mruknęłam do siebie, zmarszczywszy brwi. Jeszcze tego brakowało, bym przypisywała głębszy sens kuchennym tragediom, za które odpowiadała wyłącznie złośliwa ręka samego Merlina. Najwyraźniej dziś miał czas, by rozsiewać psikusy pod dachem Ula. Zagarnęłam więc przyprawę do małego pojemniczka z przykrywającym je wiekiem i zjadłam to nieszczęsne śniadanie, z trudem ignorując wiatr wdzierający się do jadalni, zimny, świszczący, nieprzyjemnie smagający skórę. Nie przesadzaj, Evans, powtórzyłam uparcie w myślach, rozmasowując ręką pokryte minimalnymi wzgórkami dreszczy przedramię.
Potem jednak było jeszcze gorzej.
Gwałtowne szczekanie przedarło się przez mglistą zasłonę ciszy owiewającą Dolinę Godryka, szczekanie tak głośne i tak wściekłe, i tak długie, że aż zerwałam się z krzesła. Wzmagało ból głowy, wypełniało ją pytaniami, których nie chciałam ani nie potrzebowałam. Czy ta bestia uciekła któremuś z sąsiadów? Czemu nikt jeszcze nie przywołał jej z powrotem, skoro tak ujadała? Z pewnością zaalarmowała wszystko wokół, zdarłam z oparcia krzesła żółty szal, którym okryłam ramiona, by potem boso, bez zastanowienia, za to wściekle, ruszyć na zewnątrz. Tego dnia miałam w ogrodzie kilka pasiek, które przetrasportował tu teść, bym mogła łatwiej pozbierać miód dla chętnych kupców, ale w powietrzu nie usłyszałam charakterystycznego dźwięczenia, które zawsze im towarzyszyło, otaczało jak kokon pracowitości oraz wspólnoty.
- Nie - szepnęłam pod nosem, zszokowana, zbita z tropu. Coś zalegało na ziemi, warstewka żółci i czerni ledwie podrygująca pośród gęstych źdźbeł trawy, dogorywająca w jej objęciach. Skoczyłam ku nim i padłam na kolana, dłonie zawieszając nad nieszczęsną gromadą. Jak mogłam im pomóc? Ktoś je wytruł, ktoś zakradł się tu w nocy i zniszczył część hodowli mojego teścia, bezwzględnie anihilując niewinne stworzenia, z których mieliśmy wyłącznie pożytek. - Nie zgrywajcie się, no już - próbowałam je zachęcić, choć głos mi się łamał i wiedziałam, że żadna z pszczół nie udawała. Ich ból bolał mnie samą, to, że ich nie dopilnowałam, bolało podwójnie.
Wówczas ciszę przeciął kolejny dźwięk, uporczywy, powracający szczek, przywołujący mnie do siebie jak przerażający magnes; poderwałam się z ziemi i z wściekłością żarzącą się z oczu wyskoczyłam z ogrodu w kilku nabuzowanych susach.
- Zamknijże się wreszcie! - syknęłam, goniąc za uciekającym zwierzęciem. Czemu? Trudno powiedzieć. Być może chciałam sama je złapać i zaciągnąć z powrotem do właściciela, żeby wyładować na kimś złość; nierówna ziemia i drobiny piasku na chodnikach raniły spód stóp, gdy biegłam na oślep za wielkim, czarnym psem, który wzrostem musiał dorównywać Orpheusowi. Całe szczęście, tego ranka zabrał go do siebie mój teść, żebym ja mogła w spokoju odpocząć po okropnej nocy - ale spokój był ostatnim, co było mi dane.
Zrównałam się z psiskiem przy plumpkowej studni, lubianej atrakcji w Dolinie, ale zanim byłabym w stanie schwycić go i zagonić znajdę do domu, zatrzymał mnie widok nastroszonej sierści, położonych płasko uszu, obnażonych kłów. Nie patrzył na mnie, a na fontannę; fontannę, przy której znalazłam się jako pierwsza, a której widok trzasnął we mnie nienazwanym jeszcze strachem. Zbliżyłam się do niej o krok, później o kolejny, słysząc w uszach świdrujące powarkiwanie za plecami, ostrzegawcze. Nie powinnam była go ignorować, a jednak to zrobiłam.
Ktoś zadał pytanie, rozumiałam jego sens, ale nie odpowiedziałam, wpatrzona w źródełko wciąż czystej wody, na której powierzchni zaczynały pojawiać się bąble. Coś zabulgotało. Transparentna ciecz przerodziła się w atramentową czerń. Smoła wezbrała wściekle i przelała się przez ścianki studni, znacząc ziemię trującym dotykiem; odskoczyłam wtedy w tył, wydawało mi się, że sama - ale w rzeczywistości nieznajomy blondyn odciągnął mnie od plującej zarazy, reagując szybko i instynktownie.
- Co to jest? - wydusiłam z przytłaczającym mnie zdumieniem, ni do siebie, ni do osoby, którą miałam najbliżej, właściciela sklepu w Dolinie. Byliśmy świadkami magicznych anomalii, jednak te ustały jakiś czas temu i od tamtej pory nie wróciły, czyżby to był ich renesans? Czarna materia rozświetliła się nagle karminowym blaskiem i dopiero po chwili zrozumiałam, że ten nie dochodził ze studni, a z nieba; odchyliwszy głowę dostrzegłam to, co wcześniej widziałam usypane z soli. Błyszczący okrąg z długim ogonem, czerwony jak krew. Przerażający. Zwiastun czegoś, czego nie rozumiałam. Kolana ugięły się pode mną, nie zdążyłam utrzymać równowagi, zanim straciłam ją i upadłam na ziemię, a krawędź szala dotknęła czarnej mazi rozłażącej się po ziemi. Nie byłam w stanie odwrócić spojrzenia od migoczącego na niebie herolda; miałam wrażenie, że patrzy na nas z góry i śmieje się do rozpuku z naszej słabości. Naszego strachu, niepewności. Z mojej bezsilności w tym wszystkim. - Ona się nie rusza - spostrzegłam z coraz bardziej druzgocącym przejęciem. Wisiała nad nami zamrożona w bezruchu. Nie znałam się na tym, ale nawet trasy chmur można było jakoś obserwować - ona z kolei spoczywała na szarym niebie niewzruszona, niedotknięta żadnymi ze znanych nam praw, takie miałam wrażenie.
Ocucił mnie dopiero dźwięk zaklęcia, które wypowiedział nieznajomy, a może raczej znany z widzenia sprzedawca; choć wydawało mi się to niemożliwe, odwróciłam wzrok od komety i skierowałam go na niego.
- Możesz to naprawić? - zapytałam, nieświadoma, że przy studni zostaliśmy sami, sąsiedzi uciekli. Spostrzegłam też wówczas ryby podskakujące beznadziejnie w kajdanach mazi; z trudem poderwawszy się na nogi zaczęłam rozglądać się za wiadrem, w które mogłabym je połapać.

k1 - udaje mi się znaleźć wiadro płytko wypełnione mętną wodą
k2, k3, k4, k5, k6 - niektórym z ryb nagle eksplodują oczy, inne eksplodują całe; wnętrzności wysypują się do smolistej wody, a łuski błyszczą, odbijając szare, zamglone światło słońca
Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]05.02.23 17:22
The member 'Leta Evans' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plumpkowa studnia - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]07.02.23 18:22
Pytanie dobiegło gdzieś z boku i na całe szczęście starczyło mu refleksu, by obrócić głowę w bok. Kątem oka dostrzegł ostatnie poruszenie warg tej nieznajomej (ale czy na pewno?) młodej kobiety, dochodząc jednocześnie do wniosku, że ona zadała pytanie; pytanie bliźniacze do tego, które wypadło z jego ust chwilę wcześniej. Chciałby jej odpowiedzieć — wytłumaczyć zjawisko, którego byli właśnie świadkami, poprzeć swoją ekspertyzę uczonymi książkami, których przeczytał w życiu wiele, bo jeżeli coś takiego stało się niegdyś w czarodziejskiej historii, musiało być opisane. Teraz niestety żadna myśl nie przychodziła mu do głowy, pozostał bezsilny względem tłumaczenia tego zjawiska.
Ruch — niespodziewany ruch przykuł jego uwagę, lecz nie zdążył złapać jej mocniej, przytrzymać w pionie. Nieznajoma upadła na ziemię, skutecznie odciągając jego uwagę, przynajmniej na moment, od niewidzianych wcześniej zjawisk. Uklęknął na ziemi przy niej, w pierwszym odruchu osoby zaznajomionej z magimedycyną próbując ustalić, czy upadek nie spowodował u niej jakiejś krzywdy. Widział, jak Yvette sprawdzała kiedyś ułożenie nogi jednego starego czarodzieja, który mógł zrobić sobie poważną krzywdę, sam pragnął zrobić to samo. Nim jednak ręce poszły w ruch, zauważył, że nieznajoma przybyła na miejsce zupełnie boso.
Czy to kolejny element układanki?
— Coś boli? Dasz radę wstać? — spytał ściszonym głosem. Opuszczenie niskiego tembru miało ukryć jego drżenie; podejrzewał (nie będąc jeszcze świadomym, że zostali wokół studni sami), że to na niego spadnie teraz ciężar kontroli sytuacji. Wystraszona, bosa młoda kobieta z szalem umazanym nieznaną mazią nie wydawała mu się najlepszą osobą do zadbania o siebie samą. Ludzie w Dolinie Godryka nie byli przygotowani na podobne kataklizmy, zdecydowana większość mieszkańców była przecież zwykłymi ludźmi, próbującymi wieść swoje zwykłe życie, tak daleko od wojny, jak tylko się dało. Musiał wziąć za nią odpowiedzialność.
Zwłaszcza wtedy, gdy uświadomiła mu coś jeszcze bardziej niepokojącego, coś, co zacisnęło żelazną pięść strachu na jego żołądku.
Znów zadarł głowę do góry, chyba wbrew sobie. W całym rytuale obserwacji było coś niesamowicie groteskowego. Coś podobnego do obserwacji tego, co zostaje z człowieka po śmierci. Czuł, że nie powinien patrzeć w tamtym kierunku, a jednak coś, jakaś siła silniejsza od niego, wołała, żeby wzniósł znowu szarobłękitne oczy w górę, skoncentrował je na drugim słońcu. Czuł, że obraz ten wypala mu się w pamięci, boleśnie i na długo, choć jasność zazwyczaj dawała poczucie ulgi, nie strachu. Ogon komety zatrzymany w powietrzu — tak podpowiadała mu wymęczona intuicja — nie stanowił jednak zapowiedzi niczego dobrego. Nie stanowił na pewno formy klasycznej, którą znał ze wzmożonej ostatnimi czasy nauki astronomii. Komety w samej swej naturze były ciałami niebieskimi poruszającymi się na orbicie i to poruszanie było słowem—kluczem. Rzadko kiedy widać było je w ogóle na niebie, w dodatku gołym okiem, a to coś przypominało drugie słońce, trwało w zawieszeniu nad nimi i tyle starczyło, by Oliver przyjął — póki co ostrożnie, do czasu wymyślenia czegoś lepszego — że nie było to zjawisko naturalne.
A skoro nienaturalne, to jakie?
Znów pragnąłby odpowiedzieć na to pytanie, a także na kolejne, które znów wypowiedziała nieznajoma. Zamrugał kilkukrotnie, wyrywając się ze świata własnych myśli, by zwrócić twarz ku niej. Zawiesił na moment spojrzenie na jej twarzy, wydawała się przemęczona, dokładnie jak on. I tylko ich dwójka została obok, reszta mieszkańców uciekła.
— Nie jestem pewien, czy to coś, co wymaga naprawyodezwał się wreszcie, próbując przywołać na usta uśmiech. Kąciki warg zadrżały nieśmiało, bowiem jakiej mocy potrzeba, aby poruszyć ciało niebieskie? Na takie okazje nie było chyba zaklęć, na pewno nie było eliksirów, ale nie podobało mu się to, nie lubił być bezradny. Na czyjejś łasce. Zwłaszcza czegoś lub kogoś nieznanego.
Podniósł się jednak z kolan, gdy i ona postanowiła wstać. Cały czas pozostawał w pogotowiu, gotów dopomóc, gdyby nagle osłabła. Widząc jednak, że poszukuje czegoś, najwyraźniej pragnąc wydostać te biedne ryby, zagryzł dolną wargę.
— Nie dotykaj tego. Nie wiemy, co to jest i co może zrobić — ostrzegł ją, na wszelki wypadek. Gdyby mieli przy sobie jakieś rękawiczki albo mogli chociaż złapać ryby przez jakikolwiek materiał...
Ale nie mogli. Te albo w swym ostatnim gniewie, albo sprowokowane czymś nieznanym, postanowiły wybuchnąć.
Protego Maximasyknął odruchowo, ale biała magia znów decydowała się nie poddawać jego woli. Może dlatego, że wciąż był zmęczony po pełni, a może dlatego, że astronomia nie była nauką wyłącznie traktującą o układach gwiazd, ale także wpływie konkretnych ciał niebieskich na magię czarodziejów, nie tylko tę używaną przy warzeniu eliksirów czy tworzeniu talizmanów. Może to, co spoglądało na nich złowieszczo z góry wpływało też na magię Summersa?
Niemniej jednak wybuch nie był na tyle duży, by im zagrozić, a jego reakcja — zdecydowanie przesadzona. Napięte w pierwszym odruchu mięśnie rozluźniły się nieco, na blade ze zmęczenia policzki wystąpił rumieniec wstydu, ale minę wciąż miał zaciętą, jakby nie chciał dawać po sobie poznać, że cokolwiek złego mogło się zdarzyć.
— Im już chyba nie pomożemy — stwierdził ponuro, układając powoli w głowie plan na to, co zrobić z tą cholerną studnią. — Stań, proszę, za mną albo poszukaj jakichś wiader. Jeżeli możesz. Chcę sprawdzić, czy to nie jest... Jakieś zatrucie, czy coś podobnego. Jeżeli nie, będziemy mogli spróbować sprawdzić, czy źródło nie jest zatrute, wyczyścić studnię... — krople potu formowały się powoli na czole zmęczonego młodego mężczyzny, upał, który im doskwierał był naprawdę okropny. Otarł przedramieniem czoło, po czym wyciągnął różdżkę jeszcze raz przed siebie, nakierowując ją na czarną maź wylewającą się z fontanny. Miał nadzieję, że tym razem zaklęcie przyniesie skutek. Festivo.
I chyba — wreszcie — zaklęcie miało przynieść zamierzony skutek.

| i chciałbym prosić, jeżeli MG uzna to za stosowne, za informacje uzupełniające z Festivo serce


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]10.02.23 0:14
Zaklęcie Olivera było udane - mógł być tego pewien, czuł pod palcami charakterystyczne ciepło roztaczane przez białą magię. Czysta energia rozpierzchła się po najbliższej okolicy, oddziałując z otoczeniem, wślizgując się pomiędzy drzewa - nie zareagowała jednak na nic, na co napotkała. Czarna maź wylewająca się ze studni nie zajaśniała jaśniejszym blaskiem. Oliver mógł być pewien, że nigdzie w pobliżu nie ma skupisk czarnej magii.

To tylko post uzupełniający, mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plumpkowa studnia - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]10.02.23 2:13
Gdybym tylko zdołała uważniej przyjrzeć się twarzy nieoczekiwanego towarzysza, mogłabym dopatrzyć się w niej więcej znajomych detali. Mijające lata nie mogły zatrzeć ułożenia kości, na których rozciągała się skóra cienka niczym pergamin, a choć rysy nabrały dojrzałości, spojrzenie pozostało niezmienne, jedynie gdzieniegdzie skażone ciężarami, które obecnie skrywał na dnie duszy i pielęgnował w ogrodzie bolesnych przeżyć. Kto dziś ich nie miał? Zmieniliśmy się wszyscy, postarzeliśmy o lata, których nie powinniśmy dopisywać do życiorysu. Niestety jednak odebrano mi okazję, by zaobserwować w nim ślady dzielącej nas przeszłości; kometa domagała się uwagi i prędko pojęłam, że nie jestem w stanie odwrócić od niej wzroku, nie samoistnie. Przyzywała mnie jej czerwień, hipnotyzował nienaturalny blask. Nigdy nie widziałam czegoś jej podobnego. Była jedyna w swoim rodzaju, niosąca w nieistniejących dłoniach noworodki potworów, które cisnęła w nasz świat i patrzyła jak rosną. Okropieństwa, dramaty, nieszczęścia. Kara za winy, których się nie dopuściliśmy, jakby zaglądała w przyszłość i wymierzała sprawiedliwość za zaplątane w niej winy, z jakich jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Najpierw pokręciłam głową, a później nią skinęłam w odpowiedzi na życzliwe pytania młodego czarodzieja. Głos uwiązł mi w gardle, nie chciał wybrzmieć, zresztą do głowy nie przychodziły mi nawet najprostsze słowa, które mogłyby określić ten stan. Całe moje wnętrze wiło się w konwulsjach niepokoju i złego przeczucia. Czy czuł się tak samo? Mężczyźni szczycili się samczą wytrzymałością w obliczu zagrożenia, ale nie wszyscy.
- Słucham? - zapytałam głupio, dopiero wówczas przenosząc na niego wzrok. Nie zrozumieliśmy się, otępieni doznaniem, na jakie wystawiła nas fortuna. - Nie, nie - zadarłam podbródek i wskazałam na wstęgę wysoko nad naszymi głowami, jednak nie ośmieliłam się na nią spojrzeć w obawie, że jeśli znów przylepię do niej spojrzenie, tym razem nie odkleję go zbyt szybko. Była narkotyczna, zaszczepiała w trzewiach pewne delirium, od którego trudno było się odciąć. - Chodziło mi o studnię - uściśliłam, wciąż otumaniona, chociaż bardzo starałam się zachować trzeźwość myśli. Tę maź należało naprawić, pozbyć się czarnej gęstości z wody, która do niedawna była czysta i śliczna, pomijając paskudny smak odganiający spragnione przybłędy.
Stojąc niepewnie na drżących nogach, z zapartym tchem słuchałam jak Oliver wypowiada nazwę inkantacji, którą kojarzyłam z ochroną, jednak nic nie zadrżało w otaczającym nas powietrzu. Tak powinno być?
- Jak w ogóle do tego doszło? - spytałam cicho, rzucając pytanie w eter. Żadne z nas nie znało odpowiedzi. Lekko drżące dłonie splotłam przed sobą, na zielonej sukience w wyhaftowane kwieciste wzory, brudnej od plam pozostawionych przez rozbryzganą herbatę i dotyk ziemi, gdy pochylałam się nad dogorywającymi pszczołami. Skóra odsłoniętych ramion pokryła się cienką warstewką potu. Nie zdążyłam się przebrać, wszystko działo się zbyt szybko. W oszołomieniu spojrzałam na Olivera, jakby w jego twarzy kryła się odpowiedź. - Od początku jej istnienia nie wydarzyło się nic podobnego - sapnęłam; zapewne o tym wiedział, miejscowy jak ja, ale coś nakazało mi powiedzieć to głośno.
Rozłażąca się ciecz, która buchała z przełyku studni, zagarniała sobie coraz więcej terenu, odskoczyłam więc od niej, orientując się, że niemalże dotyka poranionych, bosych stóp. Nie czułam w nich bólu, ten dopiero miał nadejść wraz z opadnięciem adrenaliny i wtedy gorzko pożałuję głupiej decyzji o pogoni za bestią bez butów. Goniąc za wiaderkiem, którego jak na złość nie mogłam odnaleźć, odwróciłam się w stronę okropnej sceny na dźwięk pierwszego plaśnięcia; najpierw rozległ się trzask, a po nim nastąpił lepki odgłos wnętrzności wpadających w czułe objęcia smolistej wody. Widziałam oczy połyskujące w powietrzu i łuski jarzące się czerwienią komety, i jasnoróżowe trzewia ryb, którym nie zdążyliśmy pomóc.
Treść skromnego śniadania podeszła mi do gardła, ale dzielnie stłumiłam mdłości.
- W moim ogrodzie ktoś otruł pszczoły, a teraz woda. Wszystko na raz. To nie może być przypadek - snułam poddenerwowana, kręcąc się po pokrytym chwastami chodniku w poszukiwaniu wiaderka. Nie byłam pewna czy mój głos docierał do Olivera, mogłam mówić zbyt cicho, a kiedy zajrzałam za winkiel, wydałam z siebie rozdrażnione, ale zadowolone warknięcie triumfu. - Mam - oznajmiłam zdawkowo i prędkim krokiem doskoczyłam do czarodzieja, pochyliwszy się, żeby ostrożnym ruchem nabrać do metalowego pojemnika trochę cieczy. Była gęsta, lepka, niechętnie nacierała na podstawioną krawędź, ale w końcu się udało. Na jej tafli unosiło się kilka zagubionych, koralowych łusek i mimowolnie skrzywiłam się na ich widok. Jeszcze do niedawna były częścią żywego organizmu. - Istnieje jakieś zaklęcie, żeby to oczyścić? Chłoszczyść albo coś silniejszego? - zapytałam żarliwie, z determinacją. W kwestii magii byłam jak dziecko we mgle, wpatrywałam się więc w niego intensywnie, jakby zaraz miał wyjawić mi tajemnicę i rozjaśnić myśli. Coś robił, coś czarował, co mu to powiedziało? - Na pewno umiesz coś takiego - Hogwart musiał przecież na coś się przydać. Żyliśmy w świecie cudów, w którym magia potrafiła naginać mugolskie prawa do niebotycznych poziomów, a mi było wstyd, że zrobić mogłam tak niewiele. Kątem oka spojrzałam potem na kamienne ściany studni i zmarszczyłam brwi. - Merlinie - wymruczałam pod nosem, tylko na tyle było mnie stać. Mech w bardzo szybkim tempie stawał się suchy, brązowy. Kruszył się na naszych oczach, jakby ciemna breja infekowała i niszczyła jego korzenie, przyspieszając śmierć. - To możliwe, że... że zaklęcie, które zmieniło jej smak, nagle zmieniło działanie? Ktoś na nie wpłynął, jakoś? - ale kto, dlaczego? - Może jeśli wydostaniemy całą tę zgniliznę, źródło z powrotem puści czystą wodę... Nie mogła stać się taką cała. Znajdę więcej wiader - zaproponowałam szybko, zdecydowanie. Nienawidziłam bezsilności, musieliśmy działać, jakkolwiek - i liczyć na łut szczęścia. Na to, że źródło w głębi ziemi faktycznie pozostawało nietknięte, a w miejscu, gdzie narodziła się smolista maź, powstał zator separujący zdrową część organizmu od choroby.
Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]02.03.23 17:05
Chciał odzyskać nad sobą maksimum kontroli. Tak bardzo nienawidził momentów, gdy je tracił, po jednej nocy w miesiącu księżycowym, czasami do trzynastu nocy w roku — że robił wszystko, co w swej mocy, aby zebrać się w sobie, aby odciągnąć wzrok od złocistego warkocza ciągnącego się na niebie, ale coś w środku podpowiadało mu, że to nie jest takie proste. Chciał zmusić myśli do przejścia na tą młodą kobietę, upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Ona nie odpowiadała — może zbyt przejęta tym, co się działo, sam czuł, że dłonie zaczynają mu drżeć, ale przecież musiał, musiał sprostać wyzwaniu, nie był jakimś byle kmiotkiem — a może po prostu poza szokiem, który udzielił się wszystkim, w istocie nic złego się nie stało.
Bo odezwała się wreszcie, dodatkowo pokazując mu, jak bardzo nie zrozumiał jej intencji. Zamrugał kilkukrotnie, poza narastającym niepokojem, który spadał na niego wraz z każdym promieniem opadającym z komety, jak kurz niemal wciskając się w nozdrza, dusząc go w ten sposób, czując coś jeszcze — nagłe zawstydzenie.
— Studnię. Tak, tak — odezwał się wreszcie, z trudem przenosząc wzrok na studnię właśnie. — Studnię. Studnia, studnia, studnia... — zagryzł nerwowo dolną wargę, próbując wpaść na jakiś pomysł, który naprawdę mógłby im pomóc. Pomóc studni i mieszkańcom Doliny Godryka, bo po plumpkach nie będzie już chyba śladu. Przeczesał miodowe loki wciąż drżącą dłonią. Weź się w garść, Ollie.
I choć magia rozgrzała — najpierw jego rękę, później drewno agarowej różdżki — choć magia rozprysnęła się wokół, próbując odnaleźć jakiekolwiek źródło czarnej magii, nic nie zajaśniało tak, jak powinno zajaśnieć, gdyby mieli do czynienia z czarną magią. Westchnął głęboko, z wyraźną ulgą, chociaż taki wynik zaklęcia dodawał jeszcze więcej pytań, niż odpowiedzi. Tak, czy siak odwrócił na moment głowę w kierunku młodej kobiety. Powinien jej o tym powiedzieć.
— To nie czarna magia, a to już... Dobrze wiedzieć — zmusił się do słabego uśmiechu. Zawsze, gdy coś nie było efektem czarnej magii, to już było połową sukcesu. Nie powiedziałby, że to coś dobrego. Na świecie było wiele rodzajów nieokiełznanej, uśpionej magii. Numerolodzy pisali całe tomiszcza książek, przy których czytaniu potrzebny był tak duży umysłowy wysiłek, że często on sam się poddawał i wolał pójść spać, ale... Jedno było pewne. To zupełnie nienormalne. — Pszczoły? — dopytał, unosząc jednocześnie brew. Z punktu widzenia zielarza wytrucie pszczół — niezależenie od motywacji — było najgorszą i niezrozumiałą zbrodnią. Zacisnął nieco usta, zaraz zmarszczył brwi i nos w niezadowoleniu, po czym pokręcił głową z rozczarowaniem. — Myślisz, że to związane z... — nie chciał podnosić wzroku na kometę, choć kusiła, niemal tak bardzo jak głosy z plaży przy jego starym domu. Zamiast tego podniósł palec wskazujący w górę, w kierunku specyficznego ciała niebieskiego, wzrok — w próbie porozumienia — zawieszając na niemal—nieznajomej.
Jego rysy twarzy złagodniały dopiero, gdy odnalazło się wiadro. Zaraz ruszył do kobiety, uklęknął przy niej, również — nieroztropnie — zagarniając maź rękoma. Dumnie zacisnął zęby, choć zapach towarzyszący rybim wnętrznościom był ciężki dla węchu zwykłego człowieka, a co dopiero wyczulonego wilkołaka. Może pobladł trochę, ale udawał, że nic się nie dzieje. Musiał przecież stanowić wzór, nie pozwoli bosej dziewczynie robić całej roboty, nie był byle paniczykiem.
— Dobrze, tyle wystarczy — powiedział, gdy zawartość wiadra balansowała na granicy przelania. Znów chwycił w dłoń różdżkę, wcześniej wycierając ubrudzoną czarną mazią rękę o trawę, odchrząknął, po czym pewnym ruchem wykonał inkantację, różdżką celując w wiadro. Decoqunilioi tak oto, na ich oczach czarna maź poruszyła się nagle, zabulgotała, aż wreszcie, po kilkukrotnym zatrzęsieniu się, Leta i Oliver mogli dostrzec, jak maź dzieli się na pół pośrodku wiadra. Cząsteczki zaczęły pływać i osadzać się na ściankach wiadra, pozostawiając pośrodku zupełnie czystą wodę; dokładnie taką samą, która była dotychczas dostępna w plumpkowej studni.
Radość nie mogła trwać długo. Jakby popchnięty intuicją, podniósł wzrok na kobietę prędzej, niż zdążyła wypowiedzieć "Merlinie", a ono samo było już tak alarmujące, że nie mógł się powstrzymać przed poświęceniem jej całości uwagi. Musiał dowiedzieć się, co sprawiło, że zareagowała w ten, a nie inny sposób. Podniósł się z klęczek, w kilku długich, dzięki długim nogom, krokach zbliżając się do studni.
— Raczej nie ktoś, a cośpowiedział zupełnie pochmurnie, ale nie mieli przecież powodów do radości. Nachylił się mocniej nad studnią, na powierzchni mazi wciąż dryfowały rybie cząstki. Wewnętrzne i zewnętrzne. Najwygodniej byłoby oczywiście potraktować studnię mocnym Decoqunilio, tak jak tamto wiadro, ale wciąż trzeba było poradzić coś na maź na ściankach, wyciągnąć ryby... Czekało ich wiele do roboty. — Nie mogła, ale wygląda na to, że czymkolwiek jest ta maź, jest czymś trującym. Magia... Magia też jest wrażliwa na ciała niebieskie — zagryzł na moment dolną wargę, odwracając się przodem do niej. Wokoło nich pozostało kilkanaście wiader, porzuconych w trakcie ucieczki przez innych mieszkańców Doliny Godryka. — Plumpkowa studnia została kilka lat temu obłożona zaklęciem, które miało chronić rybki przed niemagicznymi, oni chcieli je wyplenić — chodził wtedy jeszcze do szkoły, ale pamiętał tamto lato, jak nawet człowiek, którego traktował jak ojca, brał udział w dyskusjach o konieczności rzucenia zaklęcia obronnego na studnię. — Układy gwiazd odpowiadają za nasilenie potencjału magicznego do niektórych praktyk magicznych, dlatego jest potrzebna do nauki eliksirów na przykład... — kontynuował, bystre do tej pory spojrzenie zaszło mgiełką zamyślenia, wydawało się, że wyłączył się na moment z odbierania rzeczywistości, skupiając się na snuciu swojej teorii. — I wydaje mi się, popraw, jeżeli się mylę, że to... coś... — raz jeszcze podniósł głowę do góry, błąd. Kometa zawładnęła jego uwagą, dopóki nie zacisnął powiek. — Mogło wpłynąć na to zaklęcie. Zmodyfikować je. I zamiast chronić plumpki, zabiła je — odbił się od ścian studni, chwytając jedno z leżących niedaleko wiader. Znów ukucnął, poczynając zbierać maź do środka.
— Ale nie martw się, spróbujemy coś z tym zrobić. Najpierw nazbierajmy stąd, ile się da, dobrze?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]07.03.23 19:53
Nie powstrzymałam westchnienia ulgi, długiego, nieco uspokojonego, które oczyściło płuca z powietrza na wieść o braku czarnej magii drżącej gdzieś dookoła. Wyobrażenie Mrocznego Znaku zawieszonego na zachmurzonym niebie prześladowało mnie w snach, myślałam o nim w samotnych okowach czarnej nocy, błądząc dłonią po pustej przestrzeni obok, po materacu, który powinien był ugiąć się pod ciężarem ciała męża. Dziś znaczyło to tyle, że żaden człowiek o skrajnie zgubnych intencjach nie próbował nas sabotować; Rycerze Walpurgii byliby zdolni do prób wytrucia miasteczka w ten sposób, jeśli sądzili, że dalej korzystaliśmy ze studni by czerpać wodę.
Kiwnęłam głową, nieświadoma jak bardzo trzęsą mi się kolana.
- Nie wiem - zaprzeczyłam chrapliwie; w mojej pamięci ten żałosny obraz był wyraźny, jaskrawy, jakbym wciąż stała nad dogorywającymi, czarno-żółtymi ciałkami roztaczającymi wokół siebie ciche bzyczenie ostatnich podrygów, adrenaliny przemieszanej ze stopniową agonią. - To możliwe? Żeby... magia rozpierzchła się po Dolinie w ten sposób i zrobiła to samo z moimi pszczołami, co zrobiła ze studnią? - spojrzałam na niego w konsternacji. Wprawnie dzierżył w dłoni różdżkę, jego oczy błyszczały rozumem, miałam szczęście, że trafiłam na niego, a nie jednego z wioskowych tłuków, którym można było co najwyżej powierzyć szpadel zamiast dywagacji i hipotez. - Od rana w moim domu działy się dziwne rzeczy. W odosobnieniu mogły być dziełem przypadku, ale teraz niczego nie jestem już pewna. Jeśli - niechętnie wskazałam dłonią ku górze, na zastygłego na niebie demona, prześladującego nas z wysokości, - ona zaprosiła za sobą echo dawnych anomalii, to nie ręczę za siebie.
Czcze groźby, co tak właściwie mogłabym zrobić? Okruchy magii zaplątane w drobinkach mojej krwi płatały wtedy najgorsze figle, a każde zaklęcie w dłoniach nawet najbardziej utalentowanych czarodziejów mogło obrócić się przeciw nim, przeciw nam; nieskomplikowane, codzienne inkantacje przeistaczały się w broń, bolesną i krwiożerczą, aż pewnego dnia to wszystko ustało. Nie miałam ochoty przewidywać co będzie, jeśli okaże się, że oto przeżywamy powtórkę z nieśmiesznej rozrywki.
Uniosłszy spojrzenie na blondyna, przeraził mnie widok czarnej smoły wtulającej się w jego dłonie. Mościła się w liniach skóry, osiadała w zakrzywieniach paliczków, wślizgiwała się za paznokcie i sam Merlin nie mógł wiedzieć jakie będą tego efekty. Bez wahania zerwałam oliwkowy, lekki szal ze swoich ramion i podałam go czarodziejowi.
- Zetrzyj to - poleciłam żołniersko, w chwili pełnego adrenaliny działania zapominając o uprzejmości, łagodnych ostrzeżeniach albo subtelnym ukierunkowaniu. Znajdowaliśmy się tu razem, na swój sposób byliśmy więc odpowiedzialni za siebie nawzajem. Następnie opuściłam wzrok na gęstą ciecz w wiadrze, patrzyłam na to, jak czarny osad odlepia się od czystej, transparentnej wody i kotłuje się po jednej stronie pojemnika, resztę wypychając równolegle. Chociaż nie byłam tego świadoma, moje oczy zamigotały fascynacją, zerknęłam na młodego mężczyznę, a potem z powrotem zapikowałam spojrzeniem w dół; fakt nieposiadania magii, takiej magii, sprawiał, że często z zachwytem reagowałam na obce mi zaklęcia. - Niesamowite - sapnęłam wręcz ekstatycznie, po czym obejrzałam się przez ramię na kamienne obramowanie, niegdyś czyste i omszałe, dziś zawilgocone onyksowym obrzydlistwem. - Myślisz, że zadziała na całą studnię? Wystarczysz ty jeden, czy mam pobiec po innych? - zaproponowałam, niepewna ilu magów okaże się potrzebnych do oczyszczenia zbiornika. Studnia sięgała głęboko do gardła ziemi, a my musieliśmy pozbyć się szlamu z całej jej długości.
Wyglądało na to, że nasze zadanie nie mogło być zbyt proste; dostrzegłam suchy, kruszący się w powiewach wiatru mech i machinalnie zerknęłam w bok, na dłonie czarodzieja. Dotykał tego świństwa. Wystawił się na jego bezpośrednie działanie. Jakie będą tego konsekwencje?
- Dotykałeś jej - wytknęłam z głosem nasączonym dosłyszalną nutą obawy. Może nie powinnam teraz o tym wspominać, ale nie chciałam, by skończył jak mech, jak ryby, które pod wpływem gęstniejącej czerni rozbryznęły się w czerwonym blasku komety i złocie przytłumionego słońca. Wiem zamarło mi na wargach, w ostatniej chwili powstrzymałam się przed wtrąceniem się w lekcję lokalnej historii, o której nie tyle jako mieszkanka, co i nauczyciel młodszych klas wiedziałam zapewne więcej. Ugryzłam się więc w język i zasłuchałam w wyjaśnieniu, które tkał dalej, walcząc przy tym z przemożną chęcią uniesienia głowy i zatopienia wzroku w gwieździe o długim, płomiennym ogonie. - Nie poprawię cię, nie mam o tym bladego pojęcia. O gwiazdach, o ich wpływach na magię. Ale pamiętam podania o wojnach szwedzkich trytonów organizowanych w zgodzie ze zjawiskiem zorzy polarnej. Podobno ich ciała różnie reagowały na kolory i rodzaje zórz, więc wybierały porę, dzięki której stawały się najsilniejsze... - tym razem to z moich warg pomknął historyczny poemat i zatrzepotałam lekko głową, kiedy dotarło do mnie, że nie jestem pewna czy jedno ma jakikolwiek związek z drugim. Może w ten sposób po prostu wypuszczałam z objęć odrobinę napięcia? Czymś, co było mi znajome, bliskie?
Przygryzłam dolną wargę i przytaknęłam jego propozycji, rozejrzałam się dookoła, dostrzegłszy leżącą nieopodal łopatkę ogrodową, którą musiała porzucić uciekająca sąsiadka. Złapałam ją z wdzięcznością i zabrałam się za zagarnianie mazi do najbliższego pustego wiadra, ostrożnie, by samej nie dotknąć plugastwa, które dla ludzi mogło okazać się tak samo szkodliwe, jak dla ryb i roślin. Przy pracy, podczas której cwał serca zaczynał zwalniać tempa, choć umysł nie akceptował jeszcze pełnej powagi sytuacji, spojrzałam kątem oka na blondyna i zmarszczyłam brwi.
- Ja cię znam - zdumiałam się w pewnej chwili, olśniona zrozumieniem, które przedarło się przez stres, strach i niepewność; pamiętałam go pod innym imieniem, niż którym teraz się przedstawiał. - Sprout... Ten młodszy. Castor Sprout - zaryzykowałam, nie do końca ufając pamięci, podczas gdy dłonie szybko i pieczołowicie zagarniały substancję do wiadra. Jedno z nich wypełniłam po brzegi i odstawiłam je dalej, zamieniwszy je na nowe, świeże, puste. - Zaraz pójdę po innych sąsiadów, tylko oczyśćmy trochę dojście do rezerwuaru, Castorze. To nasza wspólna studnia, nasza wspólna sprawa. Nie powinni byli uciekać, chociaż ich rozumiem - mruknęłam cicho, zamiast na wszelki wypadek przypomnieć mu swoją tożsamość.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]29.04.23 14:46
— Czy możliwe... — powtórzył, choć bardziej do siebie; czuł, jak serce przyspiesza w rytmie swego bicia, wreszcie ugiął się pod niemalże przymusem. Szarobłękitne tęczówki znów zwrócone zostały w kierunku komety. Grdyka poruszyła się nerwowo w momencie przełknięcia przez niego śliny. Przez kolejne kilka sekund milczał, choć w głowie miał już ułożone kilka odpowiedzi. Zastanawiał się tylko nad tym, co przekazać tej kobiecie, na ile mógł pozwolić sobie na racjonalizowanie czegoś, co jeszcze — przynajmniej według jego najlepszej wiedzy — nie miało tu nigdy miejsca. Ostatecznie zmusił się do wrócenia wzrokiem do niej. Nie patrzył jednak na jej twarz, ale na drżące nogi.
— Po pierwsze, spokojnienie wiedział już, czy mówił do niej, czy do siebie. Pragnął jednak brzmieć jak najbardziej przekonująco. Wiele wysiłku włożył więc w to, by niski tembr głosu nie zadrżał ani przez moment. Wyprostował się nawet, poprawiając swoją zazwyczaj słabą posturę. Kąciki ust drgnęły w próbie uśmiechu, ciepłego, przyjemnego dla oka, momentami nawet mającego zaraźliwy potencjał. Musieli być spokojni. Panika rzadko bywała dobrą doradczynią, a teraz mleko już się rozlało. Mogli zrobić co najwyżej tyle, aby zatrzymać niespodziewane zjawiska w ryzach, nie pozwolić ich efektom rozlać się dalej. — Po drugie, jak zauważyłaś, to nie pierwszy raz, gdy magia robi rzeczy, o których uczeni chyba jeszcze nie myśleli, że są możliwe... — odrobinę narcystycznie zaliczył do grona uczonych także siebie. Ostatecznie, po kolejnych kilku interwałach wyznaczonych zwalniającym nareszcie biciem serca, ponownie przełknął ślinę, decydując się na drobne wyznanie. Normalnie nie lubił chwalić się przykrymi wypadkami, które zdarzały mu się w pracy, uznając je w pewnym sensie za spowodowane przez niego (a bardzo nie lubił wykazywać się brakiem wiedzy, który powodował podobne przypadki), teraz jednak uznał, że kwestia zepsutych eliksirów pomoże rudowłosej zauważyć, że to, co stało się ich udziałem przy plumpkowej studni, ta maź, eksplodujące ryby, nawet ujadający pies, czy padnięte pszczoły — że to nie był jakiś podły żart od losu, którego padła jedyną ofiarą. — Mi też zdarzyły się wypadki, które nie powinny mieć miejsca — wyznał, zagryzając przy tym wnętrze policzka, choć nie wydawało się, że planował kontynuować. Przynajmniej nie teraz.
Powrócił do pracy, zbierając kolejne partie mazi do przygotowanych wiaderek. Zatrzymał się tylko raz, na moment, gdy usłyszał twarde polecenie wytarcia rąk. Szal mignął mu przed oczami, gdy podniósł głowę do góry, odrobinę zdezorientowany tą nagłą zmianą nastawienia. Jednak zamiast skorzystać z podarowanej, tymczasowej i prowizorycznej chustki do rąk, pokręcił przecząco głową, uśmiechając się przy tym szeroko, odrobinę urzeczony tym gestem.
— Dziękuję, poradzę sobie — odparł, kończąc zbieranie mazi do kolejnego z wiaderek. Starał się przy tym jak najlepiej separować rozrzucone jeszcze i okrutnie śmierdzące rybie szczątki. Na moment jednak znów podniósł głowę do góry, spoglądając na Letę z dołu. — Poza tym, pobrudziłbym ci tę chustę. Zachowaj ją na jakąś bardziej specjalną okazję — nie musiał się co prawda reklamować jako człowiek prowadzący sklep alchemiczny, tym bardziej nie musiał wspominać swej wciąż rosnącej biegłości w magicznej medycynie. Był święcie przekonany, że, nawet jeżeli jego najczarniejsze przypuszczenia się spełnią, poradzi sobie z tym samodzielnie. W najgorszym przypadku miał jeszcze do dyspozycji kilkoro zaufanych uzdrowicieli. Czując się odpowiedzialny za swą dzisiejszą towarzyszkę, nie mógł być pewien, czy miała podobne możliwości. Lepiej było więc dmuchać na zimne i zająć się mazią osobiście, jakkolwiek nieprzyjemne, czy obrzydliwe by to nie było.
Po każdej burzy przychodzi wreszcie słońce — tak stało się i w jego przypadku, gdy po ściskającym serce i gardło stresie przyszedł moment ulgi, delikatnego połaskotania zdruzgotanego przez eliksirowe fiasko ego. Reakcja kobiety na proste (w jego ocenie, rzucał je przecież wielokrotnie) zaklęcie sprawiła, że wreszcie uśmiechnął się na tyle szeroko, by ukazać dołeczki w uśmiechu. Jego oczy zabłysły w chwilowym przepływie dumy, choć czubek uszu i nosa zaczerwienił się też lekko, chyba pomimo tego, że uwielbiał słuchać pochwał, dalej do nich nie przywykł i krępował się jak dziecko.
— Jeżeli nie wstydzisz się spytać, czy zdawali OWuTeMy z eliksirów... — zaklęcie wymagało wszak jakiejś znajomości alchemii. Nieszczególnie podstawowej, ale też nie mistrzowskiej. Tamta kobieta z Lynmouth, którą uczył tegoż zaklęcia w kwietniu, na całe szczęście potrafiła uwarzyć jakieś proste eliksiry, więc nie miała z nim większego problemu. Uznając się za najlepszego (chyba, nikt jeszcze nie zdołał wyprowadzić go z ewentualnego błędu) alchemika w Dolinie Godryka, niekoniecznie zwracał uwagę na innych. Ale może ona wiedziała więcej? Kto wie. — To zaklęcie nie jest mocno trudne, ale trzeba coś wiedzieć, żeby nie odniosło odwrotnego skutku — dodał, podnosząc się raz jeszcze z kolan. Nie mieli czasu na szybki egzamin, najwyżej spróbuje oczyścić studnię sam, reszta będzie mogła zająć się sprzątaniem okolicy studni, to też trzeba było zabezpieczyć. No i potem wyciągnąć cały ten muł z samej studni... I tak mieli dużo roboty.
Skinął głową, zgadzając się z tym, że dotykał tej substancji. Nieostrożnie, powinien się jakoś zabezpieczyć, ale Zakon nauczył go wybierać między większym a mniejszym złem. Dolina Godryka i Hogwart nauczyły go z kolei odpowiedzialności za swoją wspólnotę. Czasami tak po prostu trzeba.
— Ktoś musiał. I lepiej, że byłem to ja. Jeżeli coś się stanie, to będzie tylko moja wina, pamiętaj — przymknął przy tym powieki, znów wyginając usta w uśmiechu. Klatka piersiowa podniosła się na moment, opadając po długim wydechu. — Jakbyś tego dotknęła i potem zajmowała się pszczołami, kto wie co by się stało — próbował z tego żartować, rozluźnić jakoś atmosferę, a jednocześnie wskazać, że kontakt z tą substancją był dla niej zdecydowanie niewarty żadnego wysiłku. Chociaż nie mógł ukryć, że było mu jakoś dziwnie ciepło na myśl, że ktoś się przejął.
Zamrugał kilkukrotnie, słuchając jej dygresji. Nigdy nie był orłem z historii magii, poruszane przez nią zagadnienie wydawało się jednocześnie jakoś dziwnie znajome, jak i zupełnie nieznane. Miał wrażenie, że już to kiedyś słyszał, ale nie był tego stuprocentowo pewny. Nie miał też pojęcia, dokąd zmierza, dlatego też, szukając jakiejś logiki w przekazywanych informacjach, przechylił głowę w bok, unosząc wymownie oczy do góry. — Złote zorze dawały im jakąś siłę? Przedostaną się do nas przez studnię? — pytania, jakkolwiek abstrakcyjne, same wyleciały z jego ust. Nie znał się na architekturze ani inżynierii, nie wiedział, jak głęboko należało kopać studnie, aby dotrzeć do źródła wody. Czy źródło było połączone z morzem. Ale jeżeli było, jeżeli znawczyni historii magii miała rację i trytoni faktycznie czerpali siłę z podobnych zjawisk...
Skrzywił się nieco, ból w skroniach nasilił się na chwilę.
— Decoqunilio — skierował różdżkę wprost na studnię, na czerń tafli zanieczyszczonej wody. Był pewien, że żeby oczyścić studnię, potrzebował skupić się na zadaniu, lecz czy potrafił, gdy usłyszał swoje stare imię? Obejrzał się za siebie, na kobietę, która w moment wydawała się mu jakaś bardziej znajoma. — We własnej osobie... — mruknął, choć już na pierwszy rzut oka widać było, że myślami był gdzieś indziej. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, zacisnął nawet usta, po czym wreszcie otworzył oczy szerzej, rysy twarzy złagodniały. — Że też od razu nie poznałem. Leta Evans, tak? — napięte do tej pory ciało rozluźniło się odrobinę. Teraz wszystko było jasne. Dlaczego nie miała przy sobie różdżki, czemu nie mogła wyprowadzić go z błędu. Poznał rozwiązanie tej zagadki lata temu. — Podobno gdy się kogoś nie poznaje, to ta osoba będzie bogata — wtrącił jeszcze, jakby na swoje wytłumaczenie. Czy było mu głupio, że nie poznał jej od razu? Oczywiście. Chociaż ona też nie poznała jego, nie od pierwszego wejrzenia. Byli siebie warci.
— Nie każdy musi być odważny — podzielił się swoim zdaniem o sąsiadach. Nie winił ich za to, że uciekli. Lepiej, że ich nie było, niż jakby mieli w popłochu narobić większych szkód. Teraz, gdy zarówno Leta, jak i Oliver wracali do kontroli nad sobą, mogli znacznie lepiej pokierować pozostałymi ochotnikami w ciężkiej misji uprzątnięcia tego tragicznego nieporządku. — Ale masz rację. Uprzątnijmy najpierw to, co możemy. Decoqunilio — zgodził się z nią, ponownie rzucając zaklęcie na studnię. Czy tylko mu się wydawało, czy widział jakąś zmianę? Musiał skupić się mocniej. Przymknął oczy, palce ułożył wygodnie na drewnie różdżki, oddalonej ledwie o dwa—trzy centymetry od krawędzi studni. — Decoqunilio.

| rzuty i k100 na ostatnie Decoqunilio


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]14.05.23 14:19
Żadne z was nie mogło przewidzieć, jak czarna ciecz zachowa się w kontakcie z magią. Tajemnicza, z całą pewnością powiązana z zawieszoną ponad waszymi głowami kometą, stanowiła zagadkę samą w sobie, ale sprawdzone na nabranej do wiadra próbce zaklęcie zdawało się przynieść oczekiwany skutek. Oliver, korzystając z alchemicznego doświadczenia, był w stanie stwierdzić, że magia, po którą sięgnął, skutecznie wytrąciła z wody substancję, która zmieniła jej barwę, ale czy ta znów stała się zdatna do picia - miało się dopiero okazać.

Różdżka zwrócona ku samej studni zadrżała lekko po wypowiedzeniu inkantacji; w pierwszej chwili zarówno Oliver, jak i Leta, mogli odnieść wrażenie, że nie stało się nic - ale chwilę później dostrzegli, jak czarne drobinki zaczynają powoli wędrować ku obrośniętym mchem, kamiennym ścianom studni, częściowo w nie wnikając. Woda oczyszczała się stopniowo, proces wyglądał na mozolny, lecz kiedy Oliver poruszył nadgarstkiem po raz trzeci, stało się coś, czego nawet on nie mógł się spodziewać.

Drewno pod jego palcami rozgrzało się przyjemnie, a z końca różdżki zaczęła spływać błękitna, jasna mgiełka, przypominająca tę, z której utkany był patronus. Wpłynąwszy do studni, zaczęła wirować na jej powierzchni, a zaraz potem do srebrzystych strzępów dołączyły czarne, mgliste nitki, które - zdając się zmienić stan z ciekłego na lotny - powoli wzbijały się w powietrze, najpierw unosząc się nisko nad studnią, a później, targane wiatrem, leciały dalej, rozpraszając się na tle jasnego nieba. Czerń wyparowywała, odklejając się również od ścianek, znikając prawie zupełnie; pozostawiając wodę w studni zupełnie czystą i przejrzystą, aż jedynym śladem po ciemnej mazi pozostał mech, wcześniej intensywnie zielony, teraz: całkowicie czarny. Światło zawieszonej na niebie komety odbiło się od powierzchni oczyszczonej wody, a wtedy dostrzegliście, że na gładkiej tafli unosi się coś jeszcze: ciemny, upstrzony jaśniejszymi drobinkami odłamek spadającej gwiazdy. Czy był tam od samego początku, czy może wytrącił się z tajemniczej cieczy, trudno było stwierdzić, ale jeżeli którekolwiek z was zdecydowało się wziąć go do ręki, poczuło silną, promieniującą od niego magię.

Jest to interwencja w związku z wyrzuceniem krytycznego sukcesu, mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.

Odnaleziony odłamek spadającej gwiazdy może zostać wykorzystany w zastępstwie za dowolny komponent magiczny. W przypadku jego wykorzystania, rzemieślnik jest zwolniony z rzutu kością (o ile wykonanie przemiotu/eliksiru jest w zasięgu jego umiejętności), a efekt rozpatruje się tak, jak przy wyrzuceniu krytycznego sukcesu. Odłamek został dopisany do wyposażenia Olivera, jeśli zdecydujesz się go komuś przekazać, zgłoś to w odpowiednim temacie. Mistrz gry (William) prosi też o informację w momencie, gdy odłamek zostanie wykorzystany.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plumpkowa studnia - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]27.05.23 19:38
- Przecież jestem spokojna - odburknęłam w nagłym przypływie złości, żółci zalewającej gałki oczne, która przysłoniła mi trzeźwy osąd na sytuację. Nie dopatrywałam się w swoim zachowaniu przesadnej nerwowości, owszem, byłam zestresowana, ale tylko idiota przeszedłby obok tych wszystkich omenów obojętnie. - Odniosłeś kiedykolwiek pożądany skutek, każąc kobiecie się uspokoić? - zmrużyłam oczy, jeśli nie wiedział, że w naszym przypadku zazwyczaj działało to jak płachta na byka, powinien się cieszyć, że trafił właśnie na mnie - kobietę wspaniałomyślną i delikatną jak kwiat, nie taką, która od razu skoczyłaby mu do gardła na tle kanonady wrzasków. Prawda? Kiwnęłam głową w potwierdzeniu jego słów, zrobiłam to trochę ostrzej, niż zamierzałam, ale dokąd prowadziło nas to werbalizowanie podsumowań? Oczekiwałam chyba, że w mig wyjaśni mi całe zajście, że będzie posiadał odpowiedzi, których mi brakowało... A emocje zagłuszyły myśl, że niesprawiedliwie domagałam się niemożliwego. Nikt z nas nie znał źródła wydarzeń ostatniej nocy i tego przeklętego poranka, nikt chyba też nie miał do czynienia z symbolem tak dziwnym i niepokojącym jak błyszcząca kometa zamrożona na niebie. - Oby to był jednorazowy kaprys losu - wymamrotałam pod nosem, podparłszy ręce na biodrach. Więcej bym nie zniosła, tego byłam pewna. Miałam ochotę odesłać kometę do diabła i właściwie oczekiwałam, że wpadnie na to sama i zniknie nam z oczu jak najprędzej.
Z niedowierzaniem zarejestrowałam odmowę Olivera, na kilka uderzeń serca zamieniając stres sytuacją na oszołomienie. Czy on właśnie stwierdził, że wolał babrać się w czarnej mazi nieznanego pochodzenia, która doprowadziła do samoistnego wybuchu magiczne ryby do tej pory pluskające się w studni, zamiast ubrudzić mi chustę?
- Pal licho z szalem, mam kilka podobnych. Zdrowia nie mam w zapasie, żeby ci go potem użyczyć. Zresztą nie chodzi tylko o twoje bezpieczeństwo - zmarszczyłam brwi, zbita z tropu jego odważnym, choć w moim mniemaniu nierozważnym działaniem. Materiał może nie ochroniłby go całkowicie, ale stanowiłby przynajmniej jakąś barierę między skórą a substancją, której pochodzenia i właściwości nie znaliśmy. - Widziałeś co to świństwo zrobiło z rybami. Jaką masz pewność, że nie zostawi na twoich dłoniach jakichś zarazków? A co jeśli się rozchorujesz na coś, czego jeszcze nie znamy, odwiedzisz Leśną Lecznicę i wybuchnie epidemia? Nie wygłupiaj się - poprosiłam z naciskiem i po raz kolejny podsunęłam chustę w jego kierunku. Nie była ładna, była byle jakim szalem do okrywania ramion podczas chłodniejszych poranków, czymś, co pozwalało mi poczuć dotyk na ciele, podczas gdy otaczały mnie jedynie duchy. Nie musiał się martwić, że ją zniszczy. Wolałam, żeby po prostu był bezpieczny.
Nad wiaderkiem, gdzie woda separowała się od czarnej, smolistej substancji, zapomniałam na chwilę o troskach. Nigdy nie widziałam działania tego zaklęcia, powtórzyłam więc w myślach jego nazwę, choć wiedziałam, że samej nigdy nie zdołam zrobić z niego użytku. Charłacze sztuczki nijak miały się do zdolności prawdziwych, pełnoprawnych czarodziejów, w moim sercu znów rozkwitła zazdrość, prędko jednak zepchnięta do kuluarów świadomości. Nie była nam tu potrzebna.
- Nie wstydzę się nawet wydusić odpowiedzi na temat ich wyników - zapewniłam z przebłyskiem zadziorności uwikłanej w jednostronną krzywiznę uśmiechu. Mimo wszystko byłam ciekawa, czy poradzi sobie sam jeden na placu boju, bez wsparcia - czy magia jednego człowieka upora się z całą studnią. - Pójdę po kogoś, jeśli będziesz potrzebował pomocy - dodałam. Przygryzłam dolną wargę, hamując cisnące mi się na usta słowa o tym, że wolałabym w ogóle nie pamiętać go w takim położeniu, ale zbyt długo nie dałam rady powstrzymać zwyczajnie zmartwionej tyrady. - A ty będziesz później zajmował się ludźmi. Ściskał im dłonie, podawał im rzeczy - wytknęłam bez wrogości, za to z przejęciem, z nadzieją, że naprawdę nic mu nie będzie i moje obawy okażą się bezpodstawne. Nie życzyłam mu źle, wykazał się nieprawdopodobną odwagą. - Niech zgadnę. Byłeś w Gryffindorze? - podjęłam po chwili. Uczniowie przywdziewający karmin i złoto, żyjący pod sztandarem lwa, kierowali się przewrotnym bohaterstwem, działali zanim pomyśleli, kiedy w grę wchodziło ludzkie dobro. Narażali się, by innym zapewnić bezpieczeństwo. Widziałam w nim takiego lwa.
Tym razem to ja zamrugałam, zbita z tropu, na dźwięk jego pytania dotyczącego trytonów.
- Z Morza Bałtyckiego do małej studni w Dolinie Godryka? - upewniłam się, nie do końca przekonana, czy żartował, czy naprawdę w ten sposób zrozumiał moje słowa. Aż tak źle tłumaczyłam? Czy może to stres płatał figle nam obojgu? - Myślisz, że przecisną się przez studzienkę, żeby nas zaatakować? Na Merlina, nie - parsknęłam cicho. Na tle skumulowanego w ciele zdenerwowania wydawało mi się to strasznie zabawne. - Chodziło mi o astronomiczną analogię. O to, że gwiazdy różnie wpływają na magiczne zjawiska i organizmy, według wierzeń niektórych ludności. Rowena raczy wiedzieć jaki wpływ ma to diabelstwo - wskazałam na niebo nad naszymi głowami, ale nie uniosłam spojrzenia do komety. Choć ta ściągała ku sobie mój wzrok jak najsłodsza pokusa, póki staliśmy nad zbrukaną studzienką zabraniałam sobie na nią patrzeć.
Przytaknęłam na przywołaną tożsamość i odetchnęłam głęboko, jakby jakiś ciężar spadł z moich ramion. Dobrze było go widzieć, zrozumiałam też skąd wzięły się jego magiczne biegłości, wspomniawszy dawną rozmowę o wynikach, które otrzymał z Hogwartu. Nie było to znowu aż tak dawno temu, chociaż dziś wydawało mi się to zupełnie innym życiem.
Zbliżyłam się o kilka kroków do studni, manewrując tak, by nie stanąć na żaden ślad czarnej mazi. Spoglądałam na różdżkę Olivera, a potem na wnętrze konstrukcji wypełnione atramentową cieczą, zastygłam w ciszy na widok błękitnej mgiełki, która wydostała się ze szpicu magicznego drewienka i pomknęła w dół jak oddech rześkości, wietrzne remedium ratujące plumpkowe królestwo - a moje serce zabiło głośniej na widok, który wprawił mnie w niemałe oniemienie. Zaraza znikała. Wyparowywała, pozostawiając wodę krystalicznie czystą, jakby nie wydarzyło się tu nic złego. Ile mogło to trwać? Sekundy, minuty, godziny? Krew wrzała w moich żyłach, podniecona, ekstatyczna, oczy błyszczały szczerym podziwem. Gdybym sama tak potrafiła...
- Co to? - uniosłam dłoń i wskazałam na błyszczący odłamek unoszący się na czystej, przejrzystej tafli chłodnej wody. Nie zdobyłam się na odwagę, żeby po niego sięgnąć, mimo zachwytu podejrzliwa względem jego pochodzenia. Studnia była już zdrowa, lecz co jeśli to tylko podstęp? - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam - przyznałam z przejęciem. Tego, czego dokonał. Słowa z trudem wydostawały się z gardła, miałam wręcz wrażenie, że ochrypłam, choć nie było to prawdą. - Niesamowite. Po prostu. Myślałam, że będę musiała biec po przynajmniej trzy osoby, a to... To jest czyste - przyłożyłam dłoń do czoła i przymknęłam oczy, nagle wydające się tak ciężkie. Wzruszenie, którego nie spodziewałam się czuć, szarpało za serce; magia, piękna magia, cudowna magia. Ile bym dała...


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]09.09.23 12:59
Ledwo powstrzymał się przed przychodzącym z łatwością na usta komentarzem, że ludzie prawdziwie spokojni nie muszą tego mówić. Miał jednak wystarczająco dużo doświadczenia w kontakcie z kobietami, czy też dziewczętami, że odnalazł w sobie choć odrobinę zdrowego rozsądku, aby w dobrym momencie ugryźć się w język. Jednakże każde małe, męskie zwycięstwo miało swoją cenę w postaci szybkiej, kolejnej porażki. Tym razem przyszła ona na wyraźnie retoryczne pytanie o skutki uspokajania innych. Oliver zatem, będąc wiernym synem swoich przodków, ominął wyraźne sygnały tego, iż Leta tak naprawdę nie chce otrzymać odpowiedzi. Skoro zadała pytanie, musiała liczyć się z tym, że w ferworze emocji uzyska też na nie odpowiedź.
— Wielokrotnie, zwłaszcza gdy potrzebowały pomocy medycznej — odparł zatem pozornie bez zastanowienia, lecz delikatna mgiełka, która przesłoniła jego uważne dotychczas oczy, sugerowała, że był po prostu myślami gdzieś indziej. — Gdy ktoś się wierzga i krzyczy, ciężko jest trafić w źródło dolegliwości. Uspokojenie, chociaż na moment wymaga dużego samozaparcia, ale w ostatecznym rozrachunku jest po prostu... konieczne — dodał miękko, wreszcie wypływając na powierzchnię swych myśli, spoglądając na Letę spokojniej, łagodniej, jakby szukał jej zrozumienia. Od nikogo w podobnej sytuacji — czy to przerażenia kometą oraz jej skutkami, czy też w trakcie leczenia — nie oczekiwał heroizmu, bo po prostu nie mógł. Ale przynajmniej chwilowa współpraca mogła przynieść naprawdę dobry, pożądany skutek. Przełknął głośniej ślinę, raz jeszcze — wbrew sobie — spoglądając na kometę. Oby.
Słuchając pani Evans dalej, nie mógł zdobyć się na rozzłoszczenie tym ciągłym naganianiem do użycia chusty. W każdym innym przypadku pewnie już prychnąłby pod nosem, decydując, że sam jest panem własnego losu i nikt nie powinien podejmować decyzji za niego. Czy był to słuszny heroizm, czy może kolejny objaw jego tragicznej chęci poświęcenia się dla większego celu — tego nie był pewien. Niemniej jednak nieustępliwość Lety (słowa o Leśnej Lecznicy zignorował, bowiem w takim przypadku prędzej zostałby tam zaciągnięty po próbach samoleczenia) była czymś... Niespodziewanie przyjemnym. Na tyle, że na ustach Olivera pojawił się drobny, ciepły uśmiech i w teatralnie przerysowanym westchnieniu ustąpienia przyjął wreszcie ów szal, tworząc z niego natychmiast przepuszczającą, choć zawsze jakąś, barierę między rękoma a smolistą substancją.
— Upiorę ją i oddam przy okazji, dobrze? — spytał jeszcze, nie odrywając się jednak od pracy. Chcąc być sprawiedliwym i przynajmniej w połowie przyzwoitym musiał po prostu w jakiś sposób jej to wynagrodzić. Chociażby w najprostszy. Był co prawda przygotowany na przyjęcie odmowy, ale postanowił już, że zrobi dokładnie tak, jak powiedział.
Na dalsze słowa Lety odpowiadał już niewerbalnie, lecz miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe. Starał się korzystać z pełni, całej palety własnej ekspresji — dzisiejsze spotkanie pokazało mu jak na dłoni, że słowa nie zawsze dobierał odpowiednio, a dobre chęci nierzadko prowadziły do niedobrego skutku. Miał więc nadzieję, że kobieta dostrzeże, że był z niej... Dumny? Tak, bowiem pomimo roztrzęsienia potrafiła myśleć trzeźwo i świadomie bądź nie stała się dla Summersa swego rodzaju oparciem. Mógł podzielić ciężar powagi sytuacji na dwoje, a taki był już zdecydowanie prostszy do noszenia.
Zaśmiał się w głos dopiero, gdy zasugerowała mu przynależność domową.
— Nie, nie — pokręcił głową rozbawiony; czy naprawdę wydawał się być odważny? Robił po prostu to, co było trzeba, czego od niego oczekiwano. Coś, co mogło i miało przysłużyć się dobru większej ilości ludzi. Nie dla rozgłosu, o to nie dbał; ale po prostu po to, by nie skazywać kolejnej grupy na pogorszone warunki życia. Wojna dawała w kość wystarczająco mocno, by zmuszać ludzi do życia w tak podłych warunkach; bez wody. — Uczyłem się w Hufflepuffie. Niektórzy mówią, że to dom, który przyjmuje wszystkich wyrzutków. Ale mają rację jedynie po części — kontynuował niezrażony, zupełnie tak, jakby rozmawiali o rzeczach zupełnie pospolitych, takich jak pogoda. Przywykł do negatywnego nastawienia względem swego domu, ale i tak był z niego, z siebie dumny. — Przyjmuje wszystkich. Tych, którzy chcą kierować się sprawiedliwością, oddaniem, pracowitością. To przecież dobre cechy. Nie ma powodu, aby się ich wstydzić.
Cała pewność siebie odeszła z niego w jednej chwili, gdy powrócili do tematu trytonów. Nie odzywał się już, zamiast tego obrócił się przez ramię do Lety, gdy ta tłumaczyła mu irracjonalność własnych obaw. Ostatecznie zaśmiała się, czy tam parsknęła, więc może... Może to był dobry znak? Początek końca tego całego zamieszania? Jeżeli zdenerwowana pani Evans potrafiła pozwolić sobie na śmiech, może ta kometa, choć przerażająca i straszna, nie była aż tak potężna? Chciałby w to wierzyć. Była w tej informacji jakaś specyficzna forma nadziei, drobny płomyk, który należało chronić, coś, co Oliver szczególnie doceniał w ciemności świata.
— Po naszej reakcji nie zakładam, że jest to dobry wpływ — przyznał z lekką niechęcią, zagryzając wnętrze policzka. Leta miała jednak rację — to coś musiało wpływać na organizmy, wszystkie. Na ludzi, zwierzęta, rośliny. I z punktu widzenia astronomicznego, z punktu widzenia nauki było to zjawisko (nie więc kara od losu), które należało dokładnie zbadać. Jeszcze dziś napisze do Hazel z prośbą o spotkanie, może... Może to wszystko wpłynie też na rośliny, na ich zastosowanie alchemiczne. Na samą alchemię, która czerpała moc z mocy gwiazd. Cholera, ile się tego nazbierało...
Na całe szczęście zdążył oczyścić umysł, nim przystąpił do oczyszczania studni. Sam wstrzymał oddech, widząc błękitną mgiełkę zaklęcia. Całe szczęście, że stojąca obok Leta wpatrywała się w wyparowującą maź, dzięki czemu raczej nie zauważyła (choć mogła), otwartych szeroko oczu Olivera, najwyraźniej niespodziewającego się aż tak potężnego działania zaklęcia. Im więcej czarnej mazi wyparowywało w powietrze, w nicość, tym szerszy uśmiech zdobił jego twarz, tym bardziej wyprostowany stał. Tego chyba potrzebowali.
Zamrugał kilkukrotnie, słysząc pytanie kobiety. Skupiwszy wzrok na wodzie, zauważył coś niezwykłego. Bez zastanowienia sięgnął więc po coś, co z daleka przypominało mu jakiś rodzaj kamienia. Gdy jednak palce zetknęły się z tym czymś, nie miał już wątpliwości. Silna energia magiczna, kometa nad ich głowami, mrowienie rozchodzące się w górę ręki...
— To odłamek spadającej gwiazdy — oznajmił z olbrzymią pewnością, zamykając odłamek w swej dłoni. Przez moment przeszła mu przez głowę myśl, zupełnie abstrakcyjna, że mógł być to odłamek powiązany z tą kometą. Może przyczyna, dla której woda zmieniła się w maź, może przyczyna, dla której zaklęcie oczyszczające zadziałało aż tak mocno? Sam nie potrafił odnaleźć odpowiednich słów, pozwolił więc mówić Lecie. Ostatecznie jednak wytarł dłoń jak najlepiej tylko potrafił o szal, który wciąż miał w rękach, aby położyć ją na ramieniu kobiety. Ostrożnie, nienachalnie, oferując też przestrzeń, gdyby chciała się cofnąć.
— Nie udałoby się, gdyby nie twoja pomoc — oznajmił z przejęciem. Szaroniebieskie tęczówki lśniły blaskiem pewności. Całkowicie wierzył w to, co mówił.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]09.09.23 21:40
Mogiła, której głębiny żłobił pod własnymi stopami, wytyczała coraz śmielsze korytarze, pnące się w dół skostniałej ziemi. Chyba nieświadomie rozjuszał mnie bardziej i bardziej, bo choć intencje miał czyste, a w gruncie rzeczy też dobre, wyłuskiwałam z jego słów dokładnie to, czego potrzebowałam, by gniewnie mrużyć oczy, chmurnie ściągać brwi i lustrować go sztyletującym, zakrawającym o niedowierzanie spojrzeniem. - Czy wyglądam, jakbym miała zacząć wierzgać i krzyczeć? - syknęłam, zezłoszczona, jakby okrutnie mnie obraził; ignorowałam przy tym niewygodne wrażenie, że poniekąd w takiej ocenie miałby rację. Drobiny furii lgnęły do chaotycznych myśli i tkały w nich sploty złożone z wyolbrzymienia, przejaskrawiając pragnienie odzyskania kontroli do tego stopnia, że byłabym zdolna zakrzyczeć rzeczywistość, byle tylko zwrócono mi poczucie panowania - zarówno nad sobą, jak i nad okolicznościami oblanymi szkarłatnym światłem mknącym z szarego firmamentu, niepokojącym i złowróżbnym. Zgryzłam w zębach cierpką ripostę, że do źródła moich dolegliwości dotarłby błyskawicznie, napotykając je przed sobą w klarownej i podkreślonej czerwienią formie, zamiast tego jednak wyartykułowałam pod nosem powłóczyste mruknięcie, które na dobrą sprawę mogłoby być słowem jakimkolwiek - upomnieniem, ostrzeżeniem, pochwałą lub zgodą, wszystkim i niczym jednocześnie. Łagodne spojrzenie rozbijało się o klify wzburzenia, miękki ton ścierał się z ostrością cierni wypełniających duszę. Może i nie był to stosowny moment na konfrontację, ale co się odwlecze, to nie uciecze, kiedyś do tego tematu wrócimy. Jutro, pojutrze, za tydzień lub za rok dokładnie wypytam go o to co miał na myśli i jak śmiał insynuować mi to, co sama sobie dopowiedziałam.
Złagodniałam dopiero gdy przyjął szal, tak nierozsądnie i zupełnie rozczulająco proponując, że zwróci mi go bez plam. Nie liczyło się to, czy mógł uprać go za sprawą zaklęcia, nie dbałam o to, czy na zadaniu spędzi kilka sekund czy godzin, chcąc wywabić czerń z miękkiej tkaniny, wiedziałam jedynie, że niewielu zaprzątnęłoby sobie głowę kwestią odwdzięczenia się za życzliwość, jaka wydawała się w naszej sytuacji najrozsądniejsza. Kąciki moich ust drgnęły lekko, niesione tchnieniem bezbarwnego, acz ciepłego uśmiechu, a kasztanowe włosy odbiły refleksy spozierającej na nas czerwieni, kiedy przytakiwałam mu bez słowa. Okazja pojawi się sama - w mieścinie tak małej jak Dolina mogliśmy być pewni wpadnięcia na siebie wielokrotnie, czy to podczas społecznych okoliczności, czy nawet w trakcie spacerów... Choć nie byłam w stanie wyobrazić sobie beztroski maszerowania przez gorąc letnich dni pod oskarżycielskim wzrokiem zawieszonej nad nami francy, jeśli zamierzała zostać z nami na dłużej. Ciągnęła ku sobie mój wzrok w cedzonych szeptem pożądliwych obietnicach, ja jednak wwiercałam się nim w opatulone tkaniną dłonie Olivera, jakby zawieszenie wzroku na jego działaniu miało uchronić mnie przed niebezpieczeństwem drzemiącym na niebie. Czy jemu również tak trudno było na nią nie patrzeć? Czy musiał walczyć ze sobą, żeby pozostać skupionym na pracy? - A zatem poświęcenie i życzliwość zamiast ślepej brawury - skomentowałam cicho to, co w nim zobaczyłam, tym razem pozwoliwszy uśmiechowi zajaśnieć odrobinę wyraźniej. Rozmowa o tym, co było nam znane - jemu przez pryzmat empiryczny, mi zaledwie teoretyczny - przytwierdzała umysł do pewnego opanowania, nakierowując myśli na tory znacznie mniej lękowe niż wcześniej. - Tylko głupiec powiedziałby, że takie cechy to powód do wstydu - zgodziłam się z nim pewnie.
Ach, jakże przyjemniej byłoby móc zanurzyć się w dyskusjach na temat absolwentów Hufflepuffu, opowiedziałabym mu wszystko, wszystko, o takich osobistościach jak Grogan Kikut czy Bridget Wenlock, przeprowadziłabym przy tym swoisty i niezamierzony test jego wiedzy, ale... Nie na to mieliśmy poświęcać myśli, nie nad tym mogliśmy się pochylać. Magia skapnęła z różdżki, separując czystą wodę od czarnej zawiesiny i przeszywając mnie absolutnym, skrzącym się igiełkami dziesiątek dreszczy podziwem. Breja toksyn niknęła na naszych oczach, wyeliminowana podmuchem magii tak błogiej i silnej, że na moment odebrało mi mowę - bo jak mogłabym opisać to, co widziałam? Jakich słów mogłabym do tego użyć? Serce w mojej piersi zadudniło głucho, bynajmniej nie już ze strachu, a poruszonego rozemocjonowania, tknięte wybrzmiewającą cicho zazdrością wobec siły, jaką w sobie posiadał i tego, że dzierżona przez niego różdżka odpowiadała na jego wezwanie w ogóle. Przy efekcie osiągniętym przez Olivera moje charłacze sztuczki wydawały się nędzne i nijakie. A ten odłamek? Niesamowity prezent, niesamowite szczęście. Nie byłam pewna, czy zazdrość załaskotała zwieńczenia nerwów, czy może faktyczne zmartwienie, lecz w ostatniej chwili powstrzymałam się przed przestrogą, by na wszelki wypadek do niczego jej nie używał; nie mogłam w ten sposób wykorzystywać jaśniejącej nad nami gwiazdy, by odbierać mu nagrodę, na jaką zasłużył.
- Fakt, zrobiłam bardzo dużo, praktycznie uratowałam sytuację - wymruczałam żartobliwie, założywszy za ucho kasztanowy kosmyk. W rzeczywistości zrobiłam tyle co nic. Nie oczyściłabym studni, gdybym miała na to najbliższe tysiąclecie, nie wygotowałabym smolistego przekleństwa ze szklistej substancji, nic, nic, nic, echo tej świadomości boleśnie wwiercało się w ściany czaszki i napełniało mnie wstydem. - Muszę już wracać, w domu został mój syn... Upewnię się, że wszystko z nim w porządku, a potem zajdę do sołtysa i opowiem mu o tym, co tu zaszło - zaoferowałam, przynajmniej tyle mogłam zrobić - najpierw jednak musiałam sprawdzić, czy umęczony ostatnią nocą Orpheus nie wyszedł z łóżka, poszukując matki, która tak nieodpowiedzialnie usłuchała ukłucia szaleństwa i wybiegła z ogrodu, goniąc ogromne, czarne psisko, ujadające do utraty tchu. Na samą myśl o tym, co mogło się stać, poczułam chwytające mnie za gardło szpony strachu. Gdzie ja miałam głowę? Co sobie wyobrażałam? Durna kwoka. - Przyjdź do mnie na herbatę. I obiad - rzuciłam do niego prędko, posławszy Oliverowi nieme przeproszenie, a kiedy puściłam się pędem przez labirynt niedużych, ciasnych uliczek, w mojej głowie szalała już tylko myśl o małym chłopcu, który mógł teraz zanosić się szlochem. Z Summersem natomiast musieliśmy o tym porozmawiać; wiedziałam, że nikt nie zrozumie lepiej targających nami emocji, niż ten, kto doświadczył ich na własnej skórze, a nikomu poza nim nie mogłam ufać, gdy chodziło o oswojenie tego momentu. Smoły bulgoczącej w przejrzystej toni. Strzelających wnętrzności, łusek odbijających czerwone światło, paciorkowatych oczu odseparowanych od porwanych ciał. Mchu, brązowiejącego i obumierającego. Nikt, tylko my.

zt x2 Sad


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Plumpkowa studnia [odnośnik]09.10.23 14:42
| 12 sierpnia

Południe nadchodziło wielkimi krokami, z tego też powodu wyciągałem nogi, by dotrzeć pod plumpkową studnię i nie kazać – nawet i potencjalnie – czekać na siebie nieznajomej Isabelli. Musiałem wyjść z domu wczesnym ranem, toteż nie wiedziałem nawet, czy moja propozycja spotkała się z jej aprobatą, czy wprost przeciwnie. Tak czy inaczej zamierzałem zajść w okolice studni i przekonać na własne oczy, czy przypadkiem nie natrafię tam na wyraźnie oczekującą czegoś lub kogoś czarownicę.
Dopiero wtedy, kiedy pokonywałem ostatnią prostą od wskazanego punktu Doliny, dotarło do mnie, że być może będzie bała się stawić na miejscu sama lub spotkać ze mną poza własnym domem (najpewniej obłożonym pułapkami). Z drugiej strony, wielu moich klientów wolało nie zdradzać własnych adresów, tak na wszelki wypadek. Jak więc miało być z Isabellą?
Wsparłem się o zamszone kamienie studni, a ponieważ byłem sam – wciąż? – zabrałem się za skręcanie papierosa. Nie zdążyłem go jednak zapalić (prędko zatknąłem go za ucho), gdy doleciały mnie wypowiadane melodyjnym, wdzięcznym głosem słowa. Prezencja tajemniczej kobiety przekraczała me najśmielsze wyobrażenia; nie dość, że była niezwykle miła, czego byłem pewien już z samych listów, to teraz zyskałem okazję, by przekonać się, że twarz miała anioła.
No cóż, chyba w takim razie powinienem być z siebie dumny, że może i dopiero za trzecim razem podołałem postawionemu przede mną zadaniu, ale jednak podołałem. Bez choćby chwili zawahania, po wymienieniu wstępnych grzeczności i przekonaniu się, że na pewno mam do czynienia z odpowiednią osobą, wydobyłem z plecaka niewielką sakiewkę, w której przechowywałem wszystkie trzy amulety. Pozwoliłem mojej czarownej towarzyszce na dokładne obejrzenie ozdób, po czym odebrałem od niej opłatę za swe usługi i poleciłem się na przyszłość. Kto wie, może jeszcze kiedyś będzie potrzebować pomocy ze stworzeniem innego amuletu? Dla siebie lub dla swych bliskich?

| zt


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896

Strona 14 z 16 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15, 16  Next

Plumpkowa studnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach