Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Most Godryka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most Godryka
Most Godryka, zawdzięczający swoją nazwę imieniu Godryka Gryffindora, znajduje się w ciągu głównej, prowadzącej do wioski drogi. Jest to stara, kamienna, łukowata konstrukcja, zawieszona bezpośrednio nad przepływającą przez okolicę rzeką Pondle Creek, swoje ujście znajdującą w rozlanym szeroko stawie. Solidny i zadbany, swoją dobrą (mimo upływu lat) kondycję zawdzięcza samym mieszkańcom, solidarnie rezygnującym z przebudowania go na modłę bardziej nowoczesną; w efekcie niemożliwe jest minięcie się na moście dwóch pojazdów jednocześnie, czy to wozów, czy nielicznych samochodów. Nikomu zdaje się to jednak nie przeszkadzać, a sam most jest lubianym miejscem spotkań okolicznej młodzieży, regularnie urządzającej zawody w skakaniu z niego do głębokiej wody.
Żyjący w Dolinie Godryka czarodzieje utożsamiają z kolei most z krążącą wokół niego legendą: mówi się bowiem, że został wzniesiony na polecenie samego Gryffindora, który samodzielnie obłożył go silnymi zaklęciami dodającymi odwagi; podobno przejście pod kamiennymi łukami, wieńczącymi początek i koniec mostu, gwarantuje przypływ siły koniecznej do podjęcia trudnej decyzji, a zrobienie tego w pełnię księżyca zawsze skończy się podjęciem tej dobrej.
Tuż przed mostem, na poboczu drogi, od lat stoi stary wóz, który zdaje się nie należeć do nikogo - czasami odwiedza go jednak duch jasnowłosej dziewczyny, śpiewem witającej i żegnającej przechodzących tędy wędrowców, opowiadającej historię miłosną o chłopcu, z którym miała uciec, ale który nigdy nie pojawił się na miejscu spotkania.
Żyjący w Dolinie Godryka czarodzieje utożsamiają z kolei most z krążącą wokół niego legendą: mówi się bowiem, że został wzniesiony na polecenie samego Gryffindora, który samodzielnie obłożył go silnymi zaklęciami dodającymi odwagi; podobno przejście pod kamiennymi łukami, wieńczącymi początek i koniec mostu, gwarantuje przypływ siły koniecznej do podjęcia trudnej decyzji, a zrobienie tego w pełnię księżyca zawsze skończy się podjęciem tej dobrej.
Tuż przed mostem, na poboczu drogi, od lat stoi stary wóz, który zdaje się nie należeć do nikogo - czasami odwiedza go jednak duch jasnowłosej dziewczyny, śpiewem witającej i żegnającej przechodzących tędy wędrowców, opowiadającej historię miłosną o chłopcu, z którym miała uciec, ale który nigdy nie pojawił się na miejscu spotkania.
Szampańskie bąbelki turlały się w krwiobiegu, gwarny szum życia ocierał się o uszy, cieszył oczy. Zwierzęca, nieustanna czujność, którą jako auror się otaczał dziś właściwie nie istniała. Maślane spojrzenie toczyło się leniwie od jednej do drugiej sceny pokazów odwagi popełnianej pod mostowym łukiem. Zwykle spięte mięśnie w tym momencie się rozluźniły sprawiając, że wygodnie przygarbiony, podparty o mostowy murek cieszył się chwilą wytchnienia wpasowując się niemal doskonale w obrazek Sylwestrowego wieczoru. Wchodzenie w jakikolwiek konflikt było ostatnią rzeczą jakiej dziś potrzebował niestety najwyraźniej było to jednostronne odczucie.
Zmieszany, z lekkim opóźnieniem po tym, jak przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund patrzył się na spektakularnie kontrastującą z białą suknią czerwoną plamę, odwiesił się poczuwając się od razu do sprawdzenia czy nie wyrządził kobiecie innej krzywdy. Oburzenie jakim go owiała sprawiło, że ściągnął ku sobie brwi zupełnie tak, jakby miał do czynienia z jakimś rozemocjonowanym światkiem.
- Proszę panią...Proszę zachować spokój - to ja się pani spytałem pierwszy, proszę nie utrudniać... - ciągnął więc standardową, wyuczoną formułę jednocześnie mętnym spojrzeniem sunąc dokładnie po sylwetce kobiety - od stóp, poprzez wąską talię po smukłą, odurzającą truskawkową wonią szyję... Oczywiście, wszystko po to by się przekonać samemu co do samopoczucia niewiasty bo coś tak przeczucie mu podpowiadało, że od samej zainteresowanej się jednak niczego nie dowie. Zmrużył powieki i chrząkną przywołując się do porządku. Uniósł obie dłonie tak jakby miał zamiar uspokoić dzikie zwierze w chwili w której wyciągnęła ku niemu kieliszek. I to on tutaj był bestią?
- Proszę się wstrzymać. Na chwile - bo jeżeli odwet sprawi pani przyjemność to niech będzie, nie robi mi to różnicy ale niech ma pani na uwadze, że ta suknie...ja tego nie zrobiłem celowo. Ja oddam pani swój płaszcz w rewanżu, pani skryje tę plamę i zrobi z tym szampanem co się pani podoba... - zaczął polubownie, z pewnym zmęczeniem pertraktacje chcąc powstrzymać ją od pochopnego zmoczenia i poplamienia wierzchniej odzieży którą mógł jej w rekompensacie zwyczajnie dać. Było mu wszystko jedno tym bardziej, że zrobiło mu się nagle na tyle ciepło, że posiadanie płaszcza za fanaberię. Chociaż - kto wie, może całe to uderzenie ciepła spowodowane było bardziej nieporadną gimnastyką w czasie której wyplątywał się z rękawów szaty, zapominając wcześniej o odpięciu jej ostatniego guzika - ...jeszcze chwilka, poczeka pani, moment...gdzie to tu...umgh... - mamrotał pod nosem zakłopotane słowa mające ugładzić cierpliwość oburzonej kobiety, lecz ta ostatecznie sięgnęła zenitu szybciej niż on sam zdołał się rozebrać - oblała go szampanem i odeszła wybijając obcasami o kamienny bruk mostu pełen złości rytm...
|Prin zt, ja zostaje
Zmieszany, z lekkim opóźnieniem po tym, jak przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund patrzył się na spektakularnie kontrastującą z białą suknią czerwoną plamę, odwiesił się poczuwając się od razu do sprawdzenia czy nie wyrządził kobiecie innej krzywdy. Oburzenie jakim go owiała sprawiło, że ściągnął ku sobie brwi zupełnie tak, jakby miał do czynienia z jakimś rozemocjonowanym światkiem.
- Proszę panią...Proszę zachować spokój - to ja się pani spytałem pierwszy, proszę nie utrudniać... - ciągnął więc standardową, wyuczoną formułę jednocześnie mętnym spojrzeniem sunąc dokładnie po sylwetce kobiety - od stóp, poprzez wąską talię po smukłą, odurzającą truskawkową wonią szyję... Oczywiście, wszystko po to by się przekonać samemu co do samopoczucia niewiasty bo coś tak przeczucie mu podpowiadało, że od samej zainteresowanej się jednak niczego nie dowie. Zmrużył powieki i chrząkną przywołując się do porządku. Uniósł obie dłonie tak jakby miał zamiar uspokoić dzikie zwierze w chwili w której wyciągnęła ku niemu kieliszek. I to on tutaj był bestią?
- Proszę się wstrzymać. Na chwile - bo jeżeli odwet sprawi pani przyjemność to niech będzie, nie robi mi to różnicy ale niech ma pani na uwadze, że ta suknie...ja tego nie zrobiłem celowo. Ja oddam pani swój płaszcz w rewanżu, pani skryje tę plamę i zrobi z tym szampanem co się pani podoba... - zaczął polubownie, z pewnym zmęczeniem pertraktacje chcąc powstrzymać ją od pochopnego zmoczenia i poplamienia wierzchniej odzieży którą mógł jej w rekompensacie zwyczajnie dać. Było mu wszystko jedno tym bardziej, że zrobiło mu się nagle na tyle ciepło, że posiadanie płaszcza za fanaberię. Chociaż - kto wie, może całe to uderzenie ciepła spowodowane było bardziej nieporadną gimnastyką w czasie której wyplątywał się z rękawów szaty, zapominając wcześniej o odpięciu jej ostatniego guzika - ...jeszcze chwilka, poczeka pani, moment...gdzie to tu...umgh... - mamrotał pod nosem zakłopotane słowa mające ugładzić cierpliwość oburzonej kobiety, lecz ta ostatecznie sięgnęła zenitu szybciej niż on sam zdołał się rozebrać - oblała go szampanem i odeszła wybijając obcasami o kamienny bruk mostu pełen złości rytm...
|Prin zt, ja zostaje
Find your wings
Sylwester. Cóż, jakoś tak nie do końca wiedziała co i jak. Znaczy, wiedziała ogólnie o co chodzi w Sylwestrze, ale od kiedy Cecily wyjechała, jej brat zaszył się nie wiadomo gdzie tak samo jak i kuzyn to nie bardzo wiedziała po co w ogóle miała się na nim pojawiać. Poszła więc do ojca z którym spędziła kilka godzin rozmawiając o wszystkim. Pokaźne brwi jednak uniosły się ku górze, gdy ten stwierdził, że powinna się zbierać już. A widząc, jej niezrozumienie dodał, że przecież chyba nie zamierza spędzać z nim sylwestra. Zamierzała. Ale nie bardzo też chciała z nim zostawać, kiedy on widocznie oczekiwał że wyjdzie i będzie bawić się dobrze.
Składając krótki pocałunek na jego czole opuściła salę świętego munga ruszając w kierunku mieszkania. Wiedziała co prawda, że w Dolinie Godryka organizowane jest świętowanie Nowego Roku i był to właściwie jej jeden i jedyny pomysł. Innego nie miała. Weszła więc do domu i wywracając szafę - a może bardziej wyrzucając z niej wszystko na podłogę przyglądała się zawartości krytycznie w końcu decydując się na sukienkę w odcieniu błękitu, podobnego do tego, który znajdował się w jej tęczówkach. Wzdychając założyła na nogi botki i nadal zastanawiając się nad tym, czy może jednak nie powinna po prostu położyć się i zasnąć założyła na ramiona zielony płaszcz, spod którego sukienka ledwie wystawała. Mogłaby co prawda się położyć, ale ojciec zawsze powtarzał, że powinna korzystać z okazji bo nigdy nie wiadomo, co konkretnego na nią czeka. Właściwie, nie sądziła, by czekało na nią cokolwiek, ale wzruszając ramionami stwierdziła, że nie będzie kłóciła się ze słowami które w jej myślach wypowiadał ojciec.
Dolina Godryka rzeczywiście wyglądała zachęcająco - i nie było co - jak należało stwierdzić, że organizatorzy rzeczywiście się postarali. Widziała kilka znajomych twarzy, chociaż tak naprawdę było ich niewiele. A może niewielu znało ją. Szła właśnie przez most, kiedy jej uwagę przyciągnęły podniesione głosy. A właściwie to jeden, bo jakoś tak nie rozumiała tego aferowania się o jakieś plamy. No plama, jak plama, każde pranie w stanie było sobie z taką poradzić. Chyba jakąś inną krzywdę musiał jej wyrządzić i tak to wyszło o. Jej wzrok jednak zawisł na mężczyźnie. Złapała za szampana nie przestając wędrówki, zatrzymując się dopiero obok mężczyzny na którym płaszcz wisiał jakoś dziwacznie.
- Ciebie znam. - stwierdziła pomijając jakieś przywitania po które inni sięgali. Zna też było trochę nad wyraz. Widywała go w biurze i na wykładzie, który prowadziła ostatnio. Tęczówki prześlizgnęły się bez wstydu po sylwetce badając ją uważnie, na chwilę zawieszając się znów na płaszczu. Zerknęła za ramię na odchodzącą kobietę. - Coś żeś jej musiał okropnego zrobić, że taka wzburzona poszła. - stwierdziła wracając spojrzeniem znów do niego. Niewiele myśląc uniosła kieliszek szampana, który opróżniła na raz kilkoma łykami. A odsuwając go od ust odetchnęła ukontentowana.
rzucam na szampana
Składając krótki pocałunek na jego czole opuściła salę świętego munga ruszając w kierunku mieszkania. Wiedziała co prawda, że w Dolinie Godryka organizowane jest świętowanie Nowego Roku i był to właściwie jej jeden i jedyny pomysł. Innego nie miała. Weszła więc do domu i wywracając szafę - a może bardziej wyrzucając z niej wszystko na podłogę przyglądała się zawartości krytycznie w końcu decydując się na sukienkę w odcieniu błękitu, podobnego do tego, który znajdował się w jej tęczówkach. Wzdychając założyła na nogi botki i nadal zastanawiając się nad tym, czy może jednak nie powinna po prostu położyć się i zasnąć założyła na ramiona zielony płaszcz, spod którego sukienka ledwie wystawała. Mogłaby co prawda się położyć, ale ojciec zawsze powtarzał, że powinna korzystać z okazji bo nigdy nie wiadomo, co konkretnego na nią czeka. Właściwie, nie sądziła, by czekało na nią cokolwiek, ale wzruszając ramionami stwierdziła, że nie będzie kłóciła się ze słowami które w jej myślach wypowiadał ojciec.
Dolina Godryka rzeczywiście wyglądała zachęcająco - i nie było co - jak należało stwierdzić, że organizatorzy rzeczywiście się postarali. Widziała kilka znajomych twarzy, chociaż tak naprawdę było ich niewiele. A może niewielu znało ją. Szła właśnie przez most, kiedy jej uwagę przyciągnęły podniesione głosy. A właściwie to jeden, bo jakoś tak nie rozumiała tego aferowania się o jakieś plamy. No plama, jak plama, każde pranie w stanie było sobie z taką poradzić. Chyba jakąś inną krzywdę musiał jej wyrządzić i tak to wyszło o. Jej wzrok jednak zawisł na mężczyźnie. Złapała za szampana nie przestając wędrówki, zatrzymując się dopiero obok mężczyzny na którym płaszcz wisiał jakoś dziwacznie.
- Ciebie znam. - stwierdziła pomijając jakieś przywitania po które inni sięgali. Zna też było trochę nad wyraz. Widywała go w biurze i na wykładzie, który prowadziła ostatnio. Tęczówki prześlizgnęły się bez wstydu po sylwetce badając ją uważnie, na chwilę zawieszając się znów na płaszczu. Zerknęła za ramię na odchodzącą kobietę. - Coś żeś jej musiał okropnego zrobić, że taka wzburzona poszła. - stwierdziła wracając spojrzeniem znów do niego. Niewiele myśląc uniosła kieliszek szampana, który opróżniła na raz kilkoma łykami. A odsuwając go od ust odetchnęła ukontentowana.
rzucam na szampana
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Tangwystl Hagrid' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Skrzywił się okropnie, kiedy trunek obmył mu boleśnie oczy. Nagle z większą werwą wyszarpną ramię z tego nieszczęsnego płaszcza. Jakiś szef chyba poszedł przy tym w diabły, lecz kto by to teraz zwrócił na to uwagę. Przycisną przedramię do podrażnionych oczu. Zastygł tak na moment w wyraźnym niezadowoleniu i frustracji bo przecież mówił, że chwila, żeby poczekała! Czemu nikt go nigdy nie chciał słuchać...?! Po omacku szukał barierki w której mógłby odnaleźć nieco stabilizacji. Podparł się o nią bokiem. Dyskomfort mijał. Zlepił to roztworzył próbnie powieki, wracając zaraz do rzeczywistości w którą znów miał dzielić z kobietą. Tym razem inną.
- Nic dziwnego... Taki mam talent, że zapadam w pamięć - bąkną nie przestając ściągać z siebie wierzchniej części szaty co już teraz, kiedy to był częściowo już z niej oswobodzony, stało się dziecinnie proste. W samym stwierdzeniu pobrzmiewało trochę pyszałkowatej dumy, trochę umęczonego żalu adresowanego do...właściwie nie wiadomo kogo - Zielony z błękitnym... okropne połączenie... - cmokną powietrze z lekkim niesmakiem nie do końca panując nad prywatną myślą, która powinna pozostać prywatną i właściwie był przekonany, że tak też w zasadzie było. Zdjętą szatę zmielił niepewnie w dłoni by ostatecznie sięgnąć nią do zagłębienia szyi traktując ją jak prowizoryczne ręcznik. Chciał pozbyć się nieprzyjemnej wilgoci.
- Przepraszałem, oferowałem pomoc, rekompensatę... aye, aye, same potworności - wywrócił oczami; przeciągał, wyolbrzymiał każdy wyraz. Zużyty płaszcz przewiesił niedbale przez barierkę mostu . Samemu odwrócił się do niej tyłem i zaparł pośladkami - Uważaj, bo będziesz kolejna, Hagrid od Run - zagroził jej, a ironia przypłynęła sama z siebie. Przesuną obiema dłońmi po twarzy ścierając z niej słodkie resztki szampana, zmęczenie, upojenie i nieroztropnie przeciągnął dłonią dalej wcierając to wszystko we włosy, a potem jeszcze dalej do tyłu - w kark. Rumiane poliki odznaczały się na tle jasnej cery i białej koszuli ze stójką.
- Bawię cię...? - zmierzył ją mrużąc błyszczące od alkoholu ślepka w szparki chcąc dać jej do zrozumienia by się specjalnie może zastanowiła nad odpowiedzią. Bo chyba się uśmiechała. Nie umiał jednak powiedzieć czy do niego czy z niego. Nie był pewien jednak czy nie stracił na percepcji przez to całe wtapianie się w tłum.[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nic dziwnego... Taki mam talent, że zapadam w pamięć - bąkną nie przestając ściągać z siebie wierzchniej części szaty co już teraz, kiedy to był częściowo już z niej oswobodzony, stało się dziecinnie proste. W samym stwierdzeniu pobrzmiewało trochę pyszałkowatej dumy, trochę umęczonego żalu adresowanego do...właściwie nie wiadomo kogo - Zielony z błękitnym... okropne połączenie... - cmokną powietrze z lekkim niesmakiem nie do końca panując nad prywatną myślą, która powinna pozostać prywatną i właściwie był przekonany, że tak też w zasadzie było. Zdjętą szatę zmielił niepewnie w dłoni by ostatecznie sięgnąć nią do zagłębienia szyi traktując ją jak prowizoryczne ręcznik. Chciał pozbyć się nieprzyjemnej wilgoci.
- Przepraszałem, oferowałem pomoc, rekompensatę... aye, aye, same potworności - wywrócił oczami; przeciągał, wyolbrzymiał każdy wyraz. Zużyty płaszcz przewiesił niedbale przez barierkę mostu . Samemu odwrócił się do niej tyłem i zaparł pośladkami - Uważaj, bo będziesz kolejna, Hagrid od Run - zagroził jej, a ironia przypłynęła sama z siebie. Przesuną obiema dłońmi po twarzy ścierając z niej słodkie resztki szampana, zmęczenie, upojenie i nieroztropnie przeciągnął dłonią dalej wcierając to wszystko we włosy, a potem jeszcze dalej do tyłu - w kark. Rumiane poliki odznaczały się na tle jasnej cery i białej koszuli ze stójką.
- Bawię cię...? - zmierzył ją mrużąc błyszczące od alkoholu ślepka w szparki chcąc dać jej do zrozumienia by się specjalnie może zastanowiła nad odpowiedzią. Bo chyba się uśmiechała. Nie umiał jednak powiedzieć czy do niego czy z niego. Nie był pewien jednak czy nie stracił na percepcji przez to całe wtapianie się w tłum.[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 24.11.19 14:33, w całości zmieniany 2 razy
Przekrzywiła głowę na bok marszcząc pokaźnych rozmiarów brwi. Ciekawość rozjaśniła jasną barwę tęczówek gdy wkładając w kieszenie zielonego płaszcza dłonie obserwowała jego kolejne poczynania. Zdecydowanie nie było ciepło. Ale nie było też jakoś tragicznie. Właściwie to nie miała większej ochoty na zabawę. Wolałaby posiedzieć z ojcem, ale to z jego rozkazu - a może bardziej prośby się dziś tutaj znalazła. Musiała sobie znaleźć zajęcie na ten czas, choć nie bardzo wiedziała co mogłaby robić ani z kim. Wypity duszkiem szampan sprawił, że z ust Tangi wydobył się chichot zaraz po pierwszych wypowiedzianych słowach, choć nie miała pojęcia skąd on się brał i absolutnie dlaczego. Na stwierdzenie Anthony’ego wzruszyła ramionami, by zaraz znów niekontrolowany śmiech wyrwał się zanim stwierdziła.
- Jesteś duży. - na potwierdzenie własnych słów uniosła rękę ku górze, by zaznaczyć wysokość do której sięgał. Nie potrafiła zapanować nad kolejnym chichotem, który wypadł z jej ust całkowicie niekontrolowanie dziwiąc ją samą. Rozszerzyła zdumiona oczy i uniosła pokaźne brwi. Na kolejne słowa zmarszczyła je, spoglądając w dół. Ciemny zielony płasz znajdujący się na ramionach nie zdawał jej się jakimś okropnym połączeniem. Rozpięła guzik i ułożyła dłonie na biodrach podwijając płasz, by zerknąć na sukienkę, która w kroju była zwyczajnie prosta i równie zwyczajnie błękitna. - Dlaczego? - zapytała a rozbawiony chichot znów rozlał się dookoła nich. - Czasem coś pasuje do czegoś pasuje, mimo że na to nie wygląda. - dodała pogodnie nie przestając się uśmiechać, choć stan ten wprawiał ją w ból policzków. Nie uśmiechała się tyle przez większość tygodnia, a może nawet i miesiąca. Opuściła dłonie, unosząc dłonie i zapinając guzik płaszczyka, bo jednak było zimno. - Przeziębisz się. - stwierdziła zaraz wskazując głową na płaszcz nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie mogła opanować chichotu. Wcale przecież nie było jej aż tak do śmiechu jak tutaj szła. Zaczęła się zastanawiać, czy to jego obecność na nią tak nie działa, chociaż przecież szkolenie z run przeprowadziła bez głupkowatych uśmiechów. W milczeniu wysłuchała kolejnych słów, by przekrzywić z zaciekawieniem głowę. Brwi uniosły się do góry a dłoń powędrowała do góry, gdy odczuła nagłą potrzebę podrapania się po nosie. Uległa jej.
- Grozisz mi? - zapytała, a jej usta znów wypuściły na świat chichot, który właściwie wcale do niej nie pasował. Nie potrafiła jednak go powstrzymać. Choć to ostrzeżenie dość śmieszne było, nie dlatego że nie mógłby jej przestraszyć - był większy i była auorem, a ona jedynie łamała klątwy. Ale raczej trudno było ją urazić, bo czasem nie rozumiała ukrytych pod słowami przesłań. Do tego wychowała się wraz z pół olbrzymem i bratem, którzy co prawda mieli dobre serca, ale zdolności do ogłady czy łagodnego dobierania słów zdecydowanie nie posiadali.
- Chyba. - powiedziała znów wypuszczając na świat śmiech. - Znaczy nie bardzo rozumiem. - przyznała wciskając dłonie w kieszenie. Czuła się dziwnie lekko, ale jednocześnie ta lekkość jej ciążyła. Odwróciła głowę w bok, prezentując mu profil. Zaciskając usta z całych sił i marszcząc pokaźne brwi, próbując ponownie się nie roześmiać.
1/2 tura szampana
- Jesteś duży. - na potwierdzenie własnych słów uniosła rękę ku górze, by zaznaczyć wysokość do której sięgał. Nie potrafiła zapanować nad kolejnym chichotem, który wypadł z jej ust całkowicie niekontrolowanie dziwiąc ją samą. Rozszerzyła zdumiona oczy i uniosła pokaźne brwi. Na kolejne słowa zmarszczyła je, spoglądając w dół. Ciemny zielony płasz znajdujący się na ramionach nie zdawał jej się jakimś okropnym połączeniem. Rozpięła guzik i ułożyła dłonie na biodrach podwijając płasz, by zerknąć na sukienkę, która w kroju była zwyczajnie prosta i równie zwyczajnie błękitna. - Dlaczego? - zapytała a rozbawiony chichot znów rozlał się dookoła nich. - Czasem coś pasuje do czegoś pasuje, mimo że na to nie wygląda. - dodała pogodnie nie przestając się uśmiechać, choć stan ten wprawiał ją w ból policzków. Nie uśmiechała się tyle przez większość tygodnia, a może nawet i miesiąca. Opuściła dłonie, unosząc dłonie i zapinając guzik płaszczyka, bo jednak było zimno. - Przeziębisz się. - stwierdziła zaraz wskazując głową na płaszcz nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie mogła opanować chichotu. Wcale przecież nie było jej aż tak do śmiechu jak tutaj szła. Zaczęła się zastanawiać, czy to jego obecność na nią tak nie działa, chociaż przecież szkolenie z run przeprowadziła bez głupkowatych uśmiechów. W milczeniu wysłuchała kolejnych słów, by przekrzywić z zaciekawieniem głowę. Brwi uniosły się do góry a dłoń powędrowała do góry, gdy odczuła nagłą potrzebę podrapania się po nosie. Uległa jej.
- Grozisz mi? - zapytała, a jej usta znów wypuściły na świat chichot, który właściwie wcale do niej nie pasował. Nie potrafiła jednak go powstrzymać. Choć to ostrzeżenie dość śmieszne było, nie dlatego że nie mógłby jej przestraszyć - był większy i była auorem, a ona jedynie łamała klątwy. Ale raczej trudno było ją urazić, bo czasem nie rozumiała ukrytych pod słowami przesłań. Do tego wychowała się wraz z pół olbrzymem i bratem, którzy co prawda mieli dobre serca, ale zdolności do ogłady czy łagodnego dobierania słów zdecydowanie nie posiadali.
- Chyba. - powiedziała znów wypuszczając na świat śmiech. - Znaczy nie bardzo rozumiem. - przyznała wciskając dłonie w kieszenie. Czuła się dziwnie lekko, ale jednocześnie ta lekkość jej ciążyła. Odwróciła głowę w bok, prezentując mu profil. Zaciskając usta z całych sił i marszcząc pokaźne brwi, próbując ponownie się nie roześmiać.
1/2 tura szampana
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
RANDALL, MARCELLA
Kolejne minuty mijały, a mimo to ani ty, ani twoja towarzyszka, nie zdecydowaliście się na podjęcie żadnej akcji. Mężczyzna nadal leżał przed wami nieruchomo, podczas gdy jego ciało nabierało niezdrowego, fioletowego odcienia; nie udzieliliście mu pomocy, ani nie zrobiliście nic, by wyjaśnić sytuację – wasza obecność w pobliżu podpory zwróciła za to uwagę przechodzącego obok patrolu magicznej policji. Kiedy dwóch ubranych w charakterystyczne szaty mężczyzn do was podeszło, zastało widok przynajmniej niecodzienny: widząc dwójkę ludzi stojących nad nieprzytomnym, pobitym mężczyzną, doszli do wniosków raczej oczywistych. Nim zdążylibyście choćby zareagować, błysnęły promienie zaklęć rozbrajających, a policjanci – nie zważając na ewentualne próby wyjaśnienia sytuacji – obezwładnili was i odprowadzili do namiotu magicznej policji, gdzie zabrano was na długie i dokładne przesłuchanie. Dopiero tam rozpoznano ubraną po cywilnemu Marcellę, jak i udało się potwierdzić tożsamość Randalla; po kilku męczących godzinach wypuszczono was na wolność, dowiedzieliście się jednak również, że mężczyzna, ze względu na waszą opieszałość w działaniu, zmarł – po Nowym Roku mogliście oczekiwać przykrej reprymendy od waszych przełożonych.
Mistrz Gry przypomina, że czas na odpowiedź w rozgrywkach z jego udziałem (zwłaszcza zainicjowanych przez samego gracza) wynosi regulaminowo 48 godzin.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Kolejne minuty mijały, a mimo to ani ty, ani twoja towarzyszka, nie zdecydowaliście się na podjęcie żadnej akcji. Mężczyzna nadal leżał przed wami nieruchomo, podczas gdy jego ciało nabierało niezdrowego, fioletowego odcienia; nie udzieliliście mu pomocy, ani nie zrobiliście nic, by wyjaśnić sytuację – wasza obecność w pobliżu podpory zwróciła za to uwagę przechodzącego obok patrolu magicznej policji. Kiedy dwóch ubranych w charakterystyczne szaty mężczyzn do was podeszło, zastało widok przynajmniej niecodzienny: widząc dwójkę ludzi stojących nad nieprzytomnym, pobitym mężczyzną, doszli do wniosków raczej oczywistych. Nim zdążylibyście choćby zareagować, błysnęły promienie zaklęć rozbrajających, a policjanci – nie zważając na ewentualne próby wyjaśnienia sytuacji – obezwładnili was i odprowadzili do namiotu magicznej policji, gdzie zabrano was na długie i dokładne przesłuchanie. Dopiero tam rozpoznano ubraną po cywilnemu Marcellę, jak i udało się potwierdzić tożsamość Randalla; po kilku męczących godzinach wypuszczono was na wolność, dowiedzieliście się jednak również, że mężczyzna, ze względu na waszą opieszałość w działaniu, zmarł – po Nowym Roku mogliście oczekiwać przykrej reprymendy od waszych przełożonych.
Mistrz Gry przypomina, że czas na odpowiedź w rozgrywkach z jego udziałem (zwłaszcza zainicjowanych przez samego gracza) wynosi regulaminowo 48 godzin.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Nie miał specjalnej potrzeby parcia na szkło, nie był wystrzałowy ( ͡° ͜ʖ ͡°), przesadnie (a nawet jakkolwiek...) zabawny, nie ubierał się pstrokato, nie bawił się też w odludka, był w zasadzie jednym z wielu, a mimo to udawało mu się zwracać na siebie uwagę przeważnie w ten najgorszy możliwy sposób. Wolał nazywać to talentem niż pechem, nieuwagą, nietaktem czy pijaństwem. To ostatnie brzmiało najgorzej i na szczęście było najrzadszym powodem piętrzących się nieporozumień - niestety nie dziś. Przez to właśnie trudniej było mu też odbierać i czytać dochodzącą do niego rzeczywistość.
- Też jesteś dość niemała - odpowiedział stwierdzeniem na stwierdzenie marszcząc nieznacznie czoło zastanawiając się do jakiej dziwnej gry jest to wstęp. Zaraz potem przymykając jedno oko popełnił dość ostentacyjny obliczeniowy szacunek długości stojącej przed nią wiedźmy by na ten sam wzór co ona odznaczyć jej wysokość dłonią w powietrzu. Zdawała się być wyższa od Justine, lecz niższa od Jackie. W zasadzie trudno było znaleźć niższą od tej pierwszej, a wyższą od tej drugiej.
- Co - bąknął nieco zbity z tropu kiedy to odczepił oczy od popełnianej przez Hagrid prezentacji. Nie do końca wiedział do czego to "dlaczego" się w zasadzie odnosiło bo w końcu przekonany był, że jego myśli nie zostały wypowiedziane na głos - Ach... - Dopiero jej dalsze wyjaśnienia uświadomiły go o tym, że tak nie było. Przysłonił usta ręką w geście upomnienia samego siebie. Powinien uważać. Nie plątał mu się język, jednak zdecydowanie ruszał się już za często i zapowiadało się, że nie zamierzał przestać. Gdy tylko odjął rękę od twarzy ciągnął bowiem dalej - Czasem coś do czegoś... Jak filozoficznie. Jak pompatycznie. - parsknął z rozbawienia pod nosem by zaraz pokiwać niedowierzająco głową na boki - Powiedz mi jeszcze że lewego buta wciskasz czasem na prawą stopę, kawę pijasz z miski, zupę gotujesz w słoiku, a świat budujesz na wyjątkach, co...? - protekcjonalnie wymachiwał palcem w sobie znanym słowotokowym rytmie. Nie czekał na odpowiedź bo pytanie było ewidentnie retoryczne - To niepoważne. To nieodpowiedzialne. Są pewne zasady. Tak jak zielonego nie łączy się z niebieskim, żółtego z różowym, tak człowieka nie zaprzęga się do karocy. To wszystko nie jest po to by eksperymentować bo może coś z czegoś kiedyś do czegoś... - cierpliwie wyjaśniał kobiecie w czym rzecz, a gdy skończył zaparł się dłońmi na barierce tak by podciągnąć się i usiąść na niej. Zachwiał się niebezpiecznie podczas poszukiwania równowagi. Para nóg zwisła nad ziemią, a sama sylwetka Tonego przygarbiła. Machnął niedbale ręką zbywając podszytą nadmierną wesołością uwagę o przeziębieniu. Nie do końca był pewien czy kobieta w ten sposób kokietowała czy też się z niego podśmiewała toteż uznał, że dyplomatycznie będzie po prostu przemilczeć.
- Co? Nie! - zaprzeczył z mocą - Czemu wy wszyscy przestrogi bierzecie za groźby, uwagi za oszczerstwa...? Jak z wami normalnie rozmawiać - nachmurzył jasne brwi ku sobie wylewając nieco kłębiącego się żalu adresowanego do bezimiennych wszystkich. Zaraz jego dłonie zaczęły głaskać kieszenie w poszukiwaniu papierośnicy. Zaraz srebrne puzderko zaczęło obracać się w dłoniach. Otwierając je spojrzał wilkiem na kobietę przed. Zmrużył powieki kiedy tak bezpośrednio i arogancko wręcz przyznała się do winy. Wydął usta nieporadnie wyskrobując z magicznego papierosa i wplątując go między palce. Chciał go już przyłożyć do ust ale się zreflektował - Chcesz...? - zaoferował podsuwając w jej kierunku puzderko zupełnie jakby proponował jej czekoladkę z bombonierki.
- Też jesteś dość niemała - odpowiedział stwierdzeniem na stwierdzenie marszcząc nieznacznie czoło zastanawiając się do jakiej dziwnej gry jest to wstęp. Zaraz potem przymykając jedno oko popełnił dość ostentacyjny obliczeniowy szacunek długości stojącej przed nią wiedźmy by na ten sam wzór co ona odznaczyć jej wysokość dłonią w powietrzu. Zdawała się być wyższa od Justine, lecz niższa od Jackie. W zasadzie trudno było znaleźć niższą od tej pierwszej, a wyższą od tej drugiej.
- Co - bąknął nieco zbity z tropu kiedy to odczepił oczy od popełnianej przez Hagrid prezentacji. Nie do końca wiedział do czego to "dlaczego" się w zasadzie odnosiło bo w końcu przekonany był, że jego myśli nie zostały wypowiedziane na głos - Ach... - Dopiero jej dalsze wyjaśnienia uświadomiły go o tym, że tak nie było. Przysłonił usta ręką w geście upomnienia samego siebie. Powinien uważać. Nie plątał mu się język, jednak zdecydowanie ruszał się już za często i zapowiadało się, że nie zamierzał przestać. Gdy tylko odjął rękę od twarzy ciągnął bowiem dalej - Czasem coś do czegoś... Jak filozoficznie. Jak pompatycznie. - parsknął z rozbawienia pod nosem by zaraz pokiwać niedowierzająco głową na boki - Powiedz mi jeszcze że lewego buta wciskasz czasem na prawą stopę, kawę pijasz z miski, zupę gotujesz w słoiku, a świat budujesz na wyjątkach, co...? - protekcjonalnie wymachiwał palcem w sobie znanym słowotokowym rytmie. Nie czekał na odpowiedź bo pytanie było ewidentnie retoryczne - To niepoważne. To nieodpowiedzialne. Są pewne zasady. Tak jak zielonego nie łączy się z niebieskim, żółtego z różowym, tak człowieka nie zaprzęga się do karocy. To wszystko nie jest po to by eksperymentować bo może coś z czegoś kiedyś do czegoś... - cierpliwie wyjaśniał kobiecie w czym rzecz, a gdy skończył zaparł się dłońmi na barierce tak by podciągnąć się i usiąść na niej. Zachwiał się niebezpiecznie podczas poszukiwania równowagi. Para nóg zwisła nad ziemią, a sama sylwetka Tonego przygarbiła. Machnął niedbale ręką zbywając podszytą nadmierną wesołością uwagę o przeziębieniu. Nie do końca był pewien czy kobieta w ten sposób kokietowała czy też się z niego podśmiewała toteż uznał, że dyplomatycznie będzie po prostu przemilczeć.
- Co? Nie! - zaprzeczył z mocą - Czemu wy wszyscy przestrogi bierzecie za groźby, uwagi za oszczerstwa...? Jak z wami normalnie rozmawiać - nachmurzył jasne brwi ku sobie wylewając nieco kłębiącego się żalu adresowanego do bezimiennych wszystkich. Zaraz jego dłonie zaczęły głaskać kieszenie w poszukiwaniu papierośnicy. Zaraz srebrne puzderko zaczęło obracać się w dłoniach. Otwierając je spojrzał wilkiem na kobietę przed. Zmrużył powieki kiedy tak bezpośrednio i arogancko wręcz przyznała się do winy. Wydął usta nieporadnie wyskrobując z magicznego papierosa i wplątując go między palce. Chciał go już przyłożyć do ust ale się zreflektował - Chcesz...? - zaoferował podsuwając w jej kierunku puzderko zupełnie jakby proponował jej czekoladkę z bombonierki.
Find your wings
Nie posiadała wielu znajomych, przyjaciół miała jeszcze mniej. Właściwie raczej częściej określano ją mianem dziwna, ale nie umiała brać tego do siebie. Nie odróżniała ironii, czy sarkazmu i czasem brała coś za prawdziwe stwierdzenie, mimo, że takim wcale nie było. Ale potrafiła funkcjonować, choć czasem uważana była za zwyczajnie dziwną. Skinęła głową na odpowiedź mężczyzny zgadzając się z nim, jednak słowa i tak ułożyły się w jeszcze jedno stwierdzenie.
- Przy półolbrzymie dość niewielka. - pomknęło z jej ust poważnie, chociaż zaraz po nim zachichotała nie bardzo wiedząc, co dokładnie miało miejsce bo nie śmiała się z własnej nieprzymuszonej potrzeby, a raczej po prostu śmiała się całkowicie nie kontrolując tego konkretnego zjawiska. Trochę jej to uwierało, ten chichot, bo nie za bardzo brał i do niej pasował, ale nie potrafiła też nad nim zapanować. Więc na chwilę obecną musiała go zaakceptować.
Nieskonkretyzowane pytanie, po tym jej własnym skwitowała ledwie wzruszeniem ramion. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że przekręciła lekko głowę przypatrując mu się z zaciekawieniem, kiedy słuchała wypowiadanych zdań. Rozwarła wargi chcąc odpowiedzieć, ale nie zdążyła, kiedy jej nowy towarzysz zaczął mówić dalej. Zmarszczyła pokażnych rozmiarów brwi na padające stwierdzenie. Jedno po drugim właściwie. Bo przecież była poważna, poważniejsza być nie mogła, chociaż ten chichot trochę w tym brał i przeszkadzał. W końcu wzruszyła lekko ramionami.
- Nie wiedziałam, że zielonego się z niebieskim nie łączy a żółtego z różowym. - stwierdziła wprost nadal nie przejmując się tym zanadto. Kiedy ubierała się sama nie patrzyła na to, co na co wkłada. Po prostu brała i jeśli coś zdawało jej się zdatne w tym zostawała. Zazwyczaj nagminnie poprawiana przez kuzynkę. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę i skierowała ją na sukienkę. - Causa color. - wypowiedziała wraz z chichotem, który jej nie odstępował skupiła się odrobinę by już po chwili jej sukienka przybrała biały odcień. - Lepiej? - zapytała przekrzywiając głowę i spoglądając z powątpiewaniem na obranie. Uniosła głowę wyżej na mężczyznę w momencie, kiedy ten wspinał się na barierkę. Zachwianie sprawiło, że znalazła się w kilku krokach obok niego a w oczach zawitała odrobina strachu.
- Kazałeś uważać, coby nie skończyć jak wcześniejsza, to co ja tam wiem. - odpowiedziała wzruszając ramionami po raz kolejny. - Ale szampan na ubraniu, czy twarzy to raczej mi nie straszny jest. - przyznała a z jej ust znów potoczył się śmiech, którego miała odrobinę już dość. Obie dłonie jednak rozłożone były, jakby za chwilę miały złapać nieszczęśnika, który chybotał się na barierce. - czy może mógłbyś zejść z tego? Nie dokładnie w leczenie umiem, a nie za rozsądnie, biuro aurora pozbawiać. - kolejne stwierdzenie padało z jej ust przeplatając się z prośbą. Spojrzała na pudełko i na kolejne jego poczynania a gdy zobaczyła co jest w środku stwierdziła po prostu. - Nie, nawet nie umiem, więc raczej nie. - nie opuściła dłoni, mając nadzieję, że może jednak z tej barierki zejdzie i nie będzie jej więcej straszyć, że przypadkiem spaść może.
- Przy półolbrzymie dość niewielka. - pomknęło z jej ust poważnie, chociaż zaraz po nim zachichotała nie bardzo wiedząc, co dokładnie miało miejsce bo nie śmiała się z własnej nieprzymuszonej potrzeby, a raczej po prostu śmiała się całkowicie nie kontrolując tego konkretnego zjawiska. Trochę jej to uwierało, ten chichot, bo nie za bardzo brał i do niej pasował, ale nie potrafiła też nad nim zapanować. Więc na chwilę obecną musiała go zaakceptować.
Nieskonkretyzowane pytanie, po tym jej własnym skwitowała ledwie wzruszeniem ramion. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że przekręciła lekko głowę przypatrując mu się z zaciekawieniem, kiedy słuchała wypowiadanych zdań. Rozwarła wargi chcąc odpowiedzieć, ale nie zdążyła, kiedy jej nowy towarzysz zaczął mówić dalej. Zmarszczyła pokażnych rozmiarów brwi na padające stwierdzenie. Jedno po drugim właściwie. Bo przecież była poważna, poważniejsza być nie mogła, chociaż ten chichot trochę w tym brał i przeszkadzał. W końcu wzruszyła lekko ramionami.
- Nie wiedziałam, że zielonego się z niebieskim nie łączy a żółtego z różowym. - stwierdziła wprost nadal nie przejmując się tym zanadto. Kiedy ubierała się sama nie patrzyła na to, co na co wkłada. Po prostu brała i jeśli coś zdawało jej się zdatne w tym zostawała. Zazwyczaj nagminnie poprawiana przez kuzynkę. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę i skierowała ją na sukienkę. - Causa color. - wypowiedziała wraz z chichotem, który jej nie odstępował skupiła się odrobinę by już po chwili jej sukienka przybrała biały odcień. - Lepiej? - zapytała przekrzywiając głowę i spoglądając z powątpiewaniem na obranie. Uniosła głowę wyżej na mężczyznę w momencie, kiedy ten wspinał się na barierkę. Zachwianie sprawiło, że znalazła się w kilku krokach obok niego a w oczach zawitała odrobina strachu.
- Kazałeś uważać, coby nie skończyć jak wcześniejsza, to co ja tam wiem. - odpowiedziała wzruszając ramionami po raz kolejny. - Ale szampan na ubraniu, czy twarzy to raczej mi nie straszny jest. - przyznała a z jej ust znów potoczył się śmiech, którego miała odrobinę już dość. Obie dłonie jednak rozłożone były, jakby za chwilę miały złapać nieszczęśnika, który chybotał się na barierce. - czy może mógłbyś zejść z tego? Nie dokładnie w leczenie umiem, a nie za rozsądnie, biuro aurora pozbawiać. - kolejne stwierdzenie padało z jej ust przeplatając się z prośbą. Spojrzała na pudełko i na kolejne jego poczynania a gdy zobaczyła co jest w środku stwierdziła po prostu. - Nie, nawet nie umiem, więc raczej nie. - nie opuściła dłoni, mając nadzieję, że może jednak z tej barierki zejdzie i nie będzie jej więcej straszyć, że przypadkiem spaść może.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Przy znikaczu jednak imponująco monumentalna - zawtórował zaraz bardziej schlebiająco po tym, jak uznał iż tym razem chichot całkiem urokliwie zlał się z jej uwagą dając nieporadnie słodki obrazek cieszący oko i ucho. Głupio byłoby wręcz przemilczeć i nie spojrzeć na nią bardziej miękko, zalotnie. Uśmiechnął się nawet lekko uznając tą początkową część spotkania za całkiem zabawną. Trochę się jednak nastrój zmienił w kolejnej chwili i nie było to wcale znów takie dziwne. W końcu naturalnym było, że upojony umysł nieco frywolniej łapał słowa poganiające myśli w sobie tylko znanych kierunkach i chociaż wyraźnie przejaskrawiał i wyolbrzymiał to jednak to co mówił nie odbiegało od tego co uważał za słuszne. Anthony mimo wszystko hołdował pewnym dogmatom, trzymał się mniej lub bardziej pisanych zasad na których budował swój światopogląd. Pewne ustalenia należało egzekwować po to by zachować porządek, by nie pozwolić chaosowi się rozprzestrzeniać, by cieszyć oko i nie szerzyć zgorszenia dlatego w chwili w której pstrokata plejada przybrała barwę stonowanej bieli momentalnie odczuł satysfakcję tym bardziej, że był to jednocześnie jego ulubiony kolor. Przez pryzmat nowego charakteru kreacji przeciągną po niej krytycznym spojrzeniem raz jeszcze - tym razem nieco wolniej.
- Lepiej?
- Idealnie - mrukną z aprobatą czując jednocześnie nieodpartą potrzebę poprawienia własnego kołnierzyka i odgarnięcia spiralnie poskręcanych niesfornych kosmyków za ucho czemu też zwyczajnie uległ. Jakoś tak poczuł się nagle mało schludnie. Pewnie przez wspomnienie feralnego szampana którym i jemu się oberwało, a który obecnie dawał nieprzyjemne uczucie lepkości w okolicach karku.
- Spokojnie, nie zamierzam przecież tańczyć na tak wąskiej barierce - tylko siedzę, nie spadnę - zapewnił z przekonaniem którego nie potrafił jednak z siebie wskrzesić w chwili w której pomyślał o swojej obecności w Biurze Aurorów. Ta jakoś ostatnimi czasy wydawała mu się czymś nieodpowiednim, wręcz nierozsądnym. Uśmiechnął się gorzko nie mówiąc jednak nic więcej przynajmniej do czasu kiedy to sięgnął po puzderko magicznych papierosów. Słysząc jej słowa co prawda schował papierośnicę jednak zaraz potem ujął od ust tytoniowy zwitek trzymając go miedzy wskazującym, a środkowym palcem - Chciałabyś spróbować, zobaczyć jak smakuje...? - podpytywał - Mogę ci pokazać jak go użyć. Nie mów tylko, że nigdy cie nie ciekawiło jak smakują - kusił, a zabawa w mąciciela z jakiegoś powodu sprawiała, że na jego twarzy pojawił się gremliński uśmieszek - i nie stój tak, podejdź bliżej... - zmarszczył nos łapiąc wolną ręką jedną z dziwnie trzymanych przez nią w powietrzu dłoni. Dziwnie tak wyglądała kiedy jeszcze tak stała krok od niego. Zupełnie jakby zamierzał spaść. Niedorzeczność.
- Lepiej?
- Idealnie - mrukną z aprobatą czując jednocześnie nieodpartą potrzebę poprawienia własnego kołnierzyka i odgarnięcia spiralnie poskręcanych niesfornych kosmyków za ucho czemu też zwyczajnie uległ. Jakoś tak poczuł się nagle mało schludnie. Pewnie przez wspomnienie feralnego szampana którym i jemu się oberwało, a który obecnie dawał nieprzyjemne uczucie lepkości w okolicach karku.
- Spokojnie, nie zamierzam przecież tańczyć na tak wąskiej barierce - tylko siedzę, nie spadnę - zapewnił z przekonaniem którego nie potrafił jednak z siebie wskrzesić w chwili w której pomyślał o swojej obecności w Biurze Aurorów. Ta jakoś ostatnimi czasy wydawała mu się czymś nieodpowiednim, wręcz nierozsądnym. Uśmiechnął się gorzko nie mówiąc jednak nic więcej przynajmniej do czasu kiedy to sięgnął po puzderko magicznych papierosów. Słysząc jej słowa co prawda schował papierośnicę jednak zaraz potem ujął od ust tytoniowy zwitek trzymając go miedzy wskazującym, a środkowym palcem - Chciałabyś spróbować, zobaczyć jak smakuje...? - podpytywał - Mogę ci pokazać jak go użyć. Nie mów tylko, że nigdy cie nie ciekawiło jak smakują - kusił, a zabawa w mąciciela z jakiegoś powodu sprawiała, że na jego twarzy pojawił się gremliński uśmieszek - i nie stój tak, podejdź bliżej... - zmarszczył nos łapiąc wolną ręką jedną z dziwnie trzymanych przez nią w powietrzu dłoni. Dziwnie tak wyglądała kiedy jeszcze tak stała krok od niego. Zupełnie jakby zamierzał spaść. Niedorzeczność.
Find your wings
- Fakt. - zgodziła się, kiwając potakująco głową. Zmarszczyła lekko brwi widocznie się zamyślając.Nigdy nie spoglądała na siebie z tego kierunku. Bardziej widziała po prostu wielkość kuzyna i to, jak ona sama była przy nim mała. Przywykła do zerkniania w górę, choć zmieniło się to, gdy poszła do Hogwartu. - Mój ojciec zawsze mawia, że zależy z którego punktu się patrzy. - stwierdziła, a jej twarz powróciła do wcześniejszego, początkowego ułożenia.
Nie bardzo rozumiała te wszystkie zasady, które istniały i których istnieć należało przestrzegać. Świat raczej nie składał się z wyjątków. Ale nie widziała problemu, by w razie braku kubków czy szklanek kawę z miski wypić. Przemilczała jednak ten fakt, uznając go za mało istotny. Głównie dlatego, że większość mieszkań posiadało w swoim wyposażeniu kubki, albo szklanki a ona nie sięgała po miskę, zamiast kubka. Nie protestowała jednak, sięgając po różdżkę i stawiając na kolor względnie… neutralnie bezpieczny? Tak sądziła. Chociaż - jak się okazało - co ona tam właściwie o tym wiedziała. Znów chyba lepiej spróbować, niż dalej drażnić go połączeniem kolorów, które zgodnie z nowo poznanym twierdzeniem, jeden z drugim nie szedł w parze. Nie speszyło ją krytyczne spojrzenie, mimo, że przesuwało się powoli. Może gdyby potrafiła odpowiednio je rozpoznawać, byłoby inaczej. Rozłożyła dłonie po bokach, by całość była lepiej widoczna.
Skinęła zadowolona głową, tym razem unosząc usta w krótkim zadowoleniu, które zostało przerwane nagłym strachem, czy może bardziej niepewnością. Przez kilka chwil wpatrywała się w niego z rozwartymi oczami, unosząc dłonie w pół gestu. Raczej niepewnie obserwując to siedzenie nie zauważyła, że ich nie opuściła. Zmarszczyła brwi na kolejne pytanie skierowane w jej stronę. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, poczuła jak siła jego dłoni przyciąga ją bliżej. Pozwoliła na to, nie dlatego, że została zaskoczona. Bardziej nie widziała żadnych przeciwwskazań co do tego, by znaleźć się bliżej. Zerknęła na papierosa.
- Słyszałam, że jak podeszwy. Jest w tym coś z prawdy? - spytała, spoglądając ku górze na niego, spod kotary ciemnych rzęs. Siedząc na barierce, był wyżej, ale w jasnych tęczówkach trudno było szukać przerażenia. Mocniej widoczna była ciekawość. Może nie samych papierosów, a aurora z którym właśnie spędzała kończący się czas tego roku. - Przyszedłeś sam? - zapytała nagle, nie odsuwając się i pozostając na swoim wcześniejszym miejscu, bez skrępowania lustrując jego twarz ze swojego miejsca.
Nie bardzo rozumiała te wszystkie zasady, które istniały i których istnieć należało przestrzegać. Świat raczej nie składał się z wyjątków. Ale nie widziała problemu, by w razie braku kubków czy szklanek kawę z miski wypić. Przemilczała jednak ten fakt, uznając go za mało istotny. Głównie dlatego, że większość mieszkań posiadało w swoim wyposażeniu kubki, albo szklanki a ona nie sięgała po miskę, zamiast kubka. Nie protestowała jednak, sięgając po różdżkę i stawiając na kolor względnie… neutralnie bezpieczny? Tak sądziła. Chociaż - jak się okazało - co ona tam właściwie o tym wiedziała. Znów chyba lepiej spróbować, niż dalej drażnić go połączeniem kolorów, które zgodnie z nowo poznanym twierdzeniem, jeden z drugim nie szedł w parze. Nie speszyło ją krytyczne spojrzenie, mimo, że przesuwało się powoli. Może gdyby potrafiła odpowiednio je rozpoznawać, byłoby inaczej. Rozłożyła dłonie po bokach, by całość była lepiej widoczna.
Skinęła zadowolona głową, tym razem unosząc usta w krótkim zadowoleniu, które zostało przerwane nagłym strachem, czy może bardziej niepewnością. Przez kilka chwil wpatrywała się w niego z rozwartymi oczami, unosząc dłonie w pół gestu. Raczej niepewnie obserwując to siedzenie nie zauważyła, że ich nie opuściła. Zmarszczyła brwi na kolejne pytanie skierowane w jej stronę. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, poczuła jak siła jego dłoni przyciąga ją bliżej. Pozwoliła na to, nie dlatego, że została zaskoczona. Bardziej nie widziała żadnych przeciwwskazań co do tego, by znaleźć się bliżej. Zerknęła na papierosa.
- Słyszałam, że jak podeszwy. Jest w tym coś z prawdy? - spytała, spoglądając ku górze na niego, spod kotary ciemnych rzęs. Siedząc na barierce, był wyżej, ale w jasnych tęczówkach trudno było szukać przerażenia. Mocniej widoczna była ciekawość. Może nie samych papierosów, a aurora z którym właśnie spędzała kończący się czas tego roku. - Przyszedłeś sam? - zapytała nagle, nie odsuwając się i pozostając na swoim wcześniejszym miejscu, bez skrępowania lustrując jego twarz ze swojego miejsca.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I dobrze mawiał - przytaknął w myślach ojcowskiej mądrości z którą nie mógł się nie zgodzić. Jako legilimenta doskonale zdawał sobie sprawę z różnic postrzegania. On sam nie musiał nawet sobie wyobrażać punktu widzenia osoby z przeciwległego, najmroczniejszego zakamarka. Z tego też powodu emanowała z niego ta pewność siebie których jednych irytowała, a innych onieśmielała. Kto w końcu wie lepiej co jest dobre, a co złe od człowieka który przechadza się po włościach dobra, jak i odwiedza za furtką zło na jej własnym podwórku jednocześnie? Tak uważał. Przekonanie którym emanował nie było nigdy czymś pustym. Stąd też się brał jego upór, arogancja. Czy można było jednak go za to winić? Go, osobę która jednocześnie wycelowała różyczkę w pierś Voldemorta, lecz jednocześnie złożyła mu hołd pod postacią młodego Averego...?
Zmarszczył czoło na chwilę gdy zdał sobie sprawę z tego w jak ponurym kierunku przetoczyły się jego myśli. Chłód smagnął go przypominając o tym, że w rzeczywistości wcale nie jest mu tak gorąco jak mu się wydawało. Szczęśliwie zaczął zdawać sobie z tego sprawę. Jak na razie założył jednak nogę na nogę chowając między udami jedną ze zmarzniętych dłoni po tym, jak przyciągnął ku sobie kobietę, która szczęśliwie nie uznała go za namolnego natręta. Nie wyglądała również na zrażoną czy spłoszoną jego odważnym zachowaniem. Choć alkohol sprawnie temperował jego wyczucie to wychodziło na to, ze dziś miało mu to uchodzić płazem.
- Część. Smak papierosa zależy od użytego tytoniu, który podobnie jak herbata może się różnić jakością w zależności od tego gdzie i w jakich warunkach rosła. Ma jednak zawsze w sobie charakterystyczne dla siebie ziemiste, którym nie bez powodu nie tak daleko do podeszwowych... - zauważył żartobliwie - ...oraz drzewne nuty. Są tytonie lżejsze, cięższe, a nawet smakowe - słodkie, kwaśne, pikantne...wszystko co mieści się w głowach plantatorów oraz alchemików na pewno gdzieś we świecie zostało już wyprodukowane - trochę opowiadał patrząc na trzymanego między palcami papierosa wypalającego się niczym kadziło - Ja sam nie palę dużo, robię to raczej dla przyjemności, celebracji... - przyzwyczajenia? Towarzystwa...? Czy to już uzależnienie? - Pozwalam sobie więc na coś z nieco wyższej półki. Chcąc posmakować musisz przytknąć do ust i wciągnąć powietrze, tak jakbyś to robiła przez słomkę. Nie za głęboko bo się zakrztusisz i będziesz wyglądała po tym trochę śmiesznie. Nie musisz się zmuszać do przetrzymywania dymu, możesz go od razu wypuścić - Strzepał nadmiar popiołu zaciągając się lekko, nieco demonstracyjnie po czym wysunął w kierunku kobiety z niemą propozycją. Nie zmuszał i w razie odmowy wetkną między wargi zsuwając się jednocześnie z barierki tak, że jego stopy na nowo odnajdywały grunt mostu pod nogami. Czuł się zmarznięty więc sięgnął po szatę i zaczął wsuwać w nią ramiona mniej lub bardziej sprawnie.
- Tak. Wydaje mi się, że sam już jednak nie jestem od momentu w którym jesteś obok - odpowiedział pewnie znacząco taksując niewiastę w bieli. Chrząknął - Chyba, że chcesz mnie wyprowadzić z błędu...? - wyczekiwał odpowiedzi, a jeśli ta była po jego myśli i zamierzała mu mimo wszystko towarzyszyć od chwili obecnej to po naciągnięciu na grzbiet szaty zaczął ją prowadzić na plac. Zbliżała się północ.
|zt?
Zmarszczył czoło na chwilę gdy zdał sobie sprawę z tego w jak ponurym kierunku przetoczyły się jego myśli. Chłód smagnął go przypominając o tym, że w rzeczywistości wcale nie jest mu tak gorąco jak mu się wydawało. Szczęśliwie zaczął zdawać sobie z tego sprawę. Jak na razie założył jednak nogę na nogę chowając między udami jedną ze zmarzniętych dłoni po tym, jak przyciągnął ku sobie kobietę, która szczęśliwie nie uznała go za namolnego natręta. Nie wyglądała również na zrażoną czy spłoszoną jego odważnym zachowaniem. Choć alkohol sprawnie temperował jego wyczucie to wychodziło na to, ze dziś miało mu to uchodzić płazem.
- Część. Smak papierosa zależy od użytego tytoniu, który podobnie jak herbata może się różnić jakością w zależności od tego gdzie i w jakich warunkach rosła. Ma jednak zawsze w sobie charakterystyczne dla siebie ziemiste, którym nie bez powodu nie tak daleko do podeszwowych... - zauważył żartobliwie - ...oraz drzewne nuty. Są tytonie lżejsze, cięższe, a nawet smakowe - słodkie, kwaśne, pikantne...wszystko co mieści się w głowach plantatorów oraz alchemików na pewno gdzieś we świecie zostało już wyprodukowane - trochę opowiadał patrząc na trzymanego między palcami papierosa wypalającego się niczym kadziło - Ja sam nie palę dużo, robię to raczej dla przyjemności, celebracji... - przyzwyczajenia? Towarzystwa...? Czy to już uzależnienie? - Pozwalam sobie więc na coś z nieco wyższej półki. Chcąc posmakować musisz przytknąć do ust i wciągnąć powietrze, tak jakbyś to robiła przez słomkę. Nie za głęboko bo się zakrztusisz i będziesz wyglądała po tym trochę śmiesznie. Nie musisz się zmuszać do przetrzymywania dymu, możesz go od razu wypuścić - Strzepał nadmiar popiołu zaciągając się lekko, nieco demonstracyjnie po czym wysunął w kierunku kobiety z niemą propozycją. Nie zmuszał i w razie odmowy wetkną między wargi zsuwając się jednocześnie z barierki tak, że jego stopy na nowo odnajdywały grunt mostu pod nogami. Czuł się zmarznięty więc sięgnął po szatę i zaczął wsuwać w nią ramiona mniej lub bardziej sprawnie.
- Tak. Wydaje mi się, że sam już jednak nie jestem od momentu w którym jesteś obok - odpowiedział pewnie znacząco taksując niewiastę w bieli. Chrząknął - Chyba, że chcesz mnie wyprowadzić z błędu...? - wyczekiwał odpowiedzi, a jeśli ta była po jego myśli i zamierzała mu mimo wszystko towarzyszyć od chwili obecnej to po naciągnięciu na grzbiet szaty zaczął ją prowadzić na plac. Zbliżała się północ.
|zt?
Find your wings
Cóż, za sprawą ojca znalazła się też tutaj w pierwotnym planie mając w zamiarze spędzenie tego dnia w jego sali w Szpitalu św. Munga. To on obstawał przy tym, że powinna wyjść do ludzi, chociaż nie skonkretyzował ani jakich ani po co. Ale usłuchała się a pierwszą rzeczą, którą spotkała, czy na którą wpadła tego dnia był aurora, które widziała wcześniej na prowadzonym przez nią wykładzie. Całkiem osobliwe spotkanie. Całkiem ciekawe podczas którego on zdawał się akceptować ją i nie zrażać jakoś za szybko. Przynajmniej nadal z nią rozmawiał. Jakoś. Może to alkohol mu w tym pomagał. Właściwie nie wiedziała, ale też jakoś nie zastanawiała się nad tym zbyt długo.
Patrzyła z powątpiewaniem na papierosa którego wyciągał w jej kierunku nie speszona bliskością, którą między nimi całkowicie zniwelował. Nie potrafiła rozpoznać zmieniającego się nastroju czy momentu w którym powinna być zawstydzona, sama czasem takie momenty powodując. Marszcząc pokaźne brwi patrzyła na papierosa przypominając sobie, jak wiele lat temu Keaton dał jej spróbować jednego. W końcu odebrała od niego zwitek tytoniu i przytknęła do ust zaciągając się dokładnie tak, jak mówił. Lekko, ale dym i tak podrapał ją w gardło zmuszając do tego, żeby zakaszleć. Oddała mu go po chwili.
- Celebrujesz teraz to, żeś z tej barierki nie spadł? - spytała, nie bardzo wiedząc, jaka inna możliwość do celebracji w tej chwili mogła być i czy była w ogóle. Spoglądała ufnie, czekając na kolejne słowa. Na kolejne słowa uniosła lekko brwi by za chwilę jej twarz rozjaśnił sporych rozmiarów uśmiech. Podobał jej się dźwięk, czy może sens wypowiedzianych słów, którym zaufała właściwie. Skrzyżowała z nim jasne spojrzenie, kręcąc przeciwnie głową.
- Nie chcę. Dobrze mi obok. - przyznała ze spokojem i szczerością i po propozycji którą wystosował zgodziła się, by ruszyli w kierunku głównego placu. Zwyczajnie i prostolinijnie. Nie szukając jakiś znaczeń, czy metafor, których w większość i tak nie potrafiła całkowicie, czy też poprawnie zrozumieć. Cóż, tym razem ojciec miał w jakiś sposób rację wysyłając ją tutaj. Zaczynało to mieć jakiś sens. Choćby przyjemnego spotkania i wiedzy na temat łączenia kolorów, których miała się mocniej trzymać dowiadując się, że nie wszystkim ich dobór nie robi różnicy.
Północ zbliżała się wielkimi krokami.
| zt
Patrzyła z powątpiewaniem na papierosa którego wyciągał w jej kierunku nie speszona bliskością, którą między nimi całkowicie zniwelował. Nie potrafiła rozpoznać zmieniającego się nastroju czy momentu w którym powinna być zawstydzona, sama czasem takie momenty powodując. Marszcząc pokaźne brwi patrzyła na papierosa przypominając sobie, jak wiele lat temu Keaton dał jej spróbować jednego. W końcu odebrała od niego zwitek tytoniu i przytknęła do ust zaciągając się dokładnie tak, jak mówił. Lekko, ale dym i tak podrapał ją w gardło zmuszając do tego, żeby zakaszleć. Oddała mu go po chwili.
- Celebrujesz teraz to, żeś z tej barierki nie spadł? - spytała, nie bardzo wiedząc, jaka inna możliwość do celebracji w tej chwili mogła być i czy była w ogóle. Spoglądała ufnie, czekając na kolejne słowa. Na kolejne słowa uniosła lekko brwi by za chwilę jej twarz rozjaśnił sporych rozmiarów uśmiech. Podobał jej się dźwięk, czy może sens wypowiedzianych słów, którym zaufała właściwie. Skrzyżowała z nim jasne spojrzenie, kręcąc przeciwnie głową.
- Nie chcę. Dobrze mi obok. - przyznała ze spokojem i szczerością i po propozycji którą wystosował zgodziła się, by ruszyli w kierunku głównego placu. Zwyczajnie i prostolinijnie. Nie szukając jakiś znaczeń, czy metafor, których w większość i tak nie potrafiła całkowicie, czy też poprawnie zrozumieć. Cóż, tym razem ojciec miał w jakiś sposób rację wysyłając ją tutaj. Zaczynało to mieć jakiś sens. Choćby przyjemnego spotkania i wiedzy na temat łączenia kolorów, których miała się mocniej trzymać dowiadując się, że nie wszystkim ich dobór nie robi różnicy.
Północ zbliżała się wielkimi krokami.
| zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wysłała ledwie kilka listów, które skreśliła gdy po kolejnym ze zleceń siedziała u ojca w Mungu. Zarejestrowała różdżkę bo przecież nie zawiniła niczym. Nie sądziła też, by inni zawinili, niezależnie, czy rodziców mugoli mieli, czy też nie. To było bez sensu i tyle. Potrzebowała możliwości poruszania się po Londynie, żeby wejście do Munga nie stało się nielegalnym włamaniem czy coś. Chciała widywać ojca tak długo, jak było to możliwe. Szpital najgorsza krwawa noc ominęła, ale to nie znaczyło, że Pani Roots, która pracowała tutaj wcześniej na recepcji zniknęła. Kilka innych znajomych twarzy tez nie były już widoczne. Dlatego zdecydowała się napisać. Do trzech osób. Do tego, którego poznała niegdyś. Do tego, którego znała od lat. I do tego, który stoickim spokojem wykazał się podczas sylwestrowej nocy. Pamiętała dokładnie panikę, która ogarnęła tłum. Ona sama była przerażona. Walka z jakimiś trollami czy olbrzymami nie była taka straszna, bo wiedziała kto jest jej przeciwnikiem. A tutaj, każdy zdawał się przeciw każdemu działać. Ale nie patrzyła na ten wieczór jedynie z perspektywy chaotycznych sytuacji które wydarzyły się chwilę po północy. Wcześniej, nawet cieszyła się, że tutaj przyszła. Całkowicie nieoczekiwane spotkanie było dziwnie interesujące. Dowiedziała się nowych rzeczy zasad, których nie powinno się łamać, chociaż sama nie była pewna, czy nie istnieją kolejne, których przestrzegać powinna. Po otrzymaniu listu nie była w stanie za bardzo spać. Wierciła się się w łóżku w końcu podnosząc z niego. Żadnego sensu nie miało leżenie w ciepłej pościeli, kiedy sen odszedł nie zamierzając powrócić ponownie. Wskazówki zegara powoli zbliżały się już do wyznaczonej wcześniej godziny więc powstała zaczynając przygotowania do wyjścia. Wpatrywała się w szafę marszcząc pokaźnych rozmiarów brwi w końcu decydując się na dość bezpieczną białą koszulę z kokardką pod szyją i ciemną, prawie czarną spódnicę. Stopy wsunęła w wyższe buty, które sięgały do połowy łydek a na ramiona narzuciła ciemnozielony płaszcz, który miała też podczas sylwestrowej nocy. Odnalezienie odpowiedniego miejsca nie było trudno. Tym razem to ona oparła się o barierkę i zapatrując się przed siebie czekała, zaciskając dłoń na różdżce, którą miała w kieszeni. Było dziwnie cicho, świat jeszcze nie zbudził się do życia, a ona sama nie była pewna, czy ocknie się po tej tragedii. W końcu dostrzegła kształt, który zmierzał w jej kierunku. Odepchnęła się od barierki ruszając w tamtym kierunku.
Ostatnio zmieniony przez Tangwystl Hagrid dnia 13.08.20 18:01, w całości zmieniany 2 razy
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|8 IV?
Choć jego życie wywróciło się do góry nogami on nie do końca pozwalał na to by się to na nim odbiło. Nie zamierzał zaprzeczać rzeczywistości, nie zamierzał żałować, nie zamierzał ubolewać. Chciał mieć pod stopami jedynie kawałek stabilnego gruntu by biec przed siebie, by działać, a jeżeli oznaczało to zaakceptowanie faktu, że sufit od dnia dzisiejszego jest podłogą - będzie biegał po suficie uznając to za coś normalnego. Co prawda czekała go długa droga przed tym nim faktycznie będzie mógł biegać, czy chociażby truchtać, lecz zdecydowanie nie zamierzał tkwić w miejscu i jeśli mógł - nie zamierzał pozwolić tkwić w bezczynności innym. Dlatego gdy wpadł mu w ręce list zareagował. W sposób lakoniczny umówił się z Hagrid zabezpieczając ją, jak i siebie przed potencjalna inwigilacją. Następnie, skoro świt aportował się z kurnika w okolice Mostu kryjąc się z tym działaniem przed dwójką uzdrowicieli. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości własnego ciała. Nie potrzebował by mu o tym przypominano. Był tym znużony.
Gdy znalazł się przy moście dostrzegł ludzką sylwetkę, która po dostrzeżeniu jego osoby zaczęła zmierzać ku niemu. Dopiero gdy rozpoznał krój płaszcza odgarną kaptur kryjący go do tej pory w cieniu by ją przekonać i uspokoić, że to on. Być może jego twarz była bledsza niż zapamiętała, bardziej zmęczona, a sylwetka osłabiona, bardziej przygarbiona tak jednak wlepione w nią zielone tęczówki nie pozostawiały złudzeń.
- Wybacz, że zmusiłem cie do pofatygowania się tutaj, lecz o niektórych rzeczach obecnie lepiej jest nie pisać, a mówić. Jeszcze lepiej robić to we względnej dyskrecji - wychrypiał by z wyraźnym trudem chwycić kolejny dech i kontynuować - Napisałaś, że chciałabyś pomóc. Czy jakbym cię prosił o to byś pomogła mi pomóc innym, tak jak wówczas na placu... Chciałabyś spróbować? - zaczynając mówić poruszył się skinieniem głowy sugerując by szła obok niego - Jak bardzo orientujesz się w obecnej sytuacji politycznej. Czytasz proroka? - zerkną na nią kątem oka, a gdzieś spod grubej warstwy okalającego go przemęczenia połyskiwała przenikliwa iskra świadcząca o tym, że ważył jej słowa, a właściwie z uwagą cedził przez legilimencję ich szczerość - Dotknęły cię jakieś nieprzyjemności związane z obecnym rządem? Pytam bo wiem że zdarzało ci się współpracować z Biurem, a te, jak wiesz obecnie nie funkcjonuje w formie w jakiej funkcjonowało do tej pory. Chociaż strzelam, że uznali to za bardziej za konieczność z twojej strony i cześć obowiązków niż chęć sympatyzowania ze zdrajcami... - pojawiła się i nuta ciekawości za którą wykwitło od razu przypuszczenie, którego potwierdzenia szukał w jej słowach. Nim cokolwiek jej zaproponuje chciał wiedzieć na czym ona stoi, co wie, chciał ją wybadać.
Choć jego życie wywróciło się do góry nogami on nie do końca pozwalał na to by się to na nim odbiło. Nie zamierzał zaprzeczać rzeczywistości, nie zamierzał żałować, nie zamierzał ubolewać. Chciał mieć pod stopami jedynie kawałek stabilnego gruntu by biec przed siebie, by działać, a jeżeli oznaczało to zaakceptowanie faktu, że sufit od dnia dzisiejszego jest podłogą - będzie biegał po suficie uznając to za coś normalnego. Co prawda czekała go długa droga przed tym nim faktycznie będzie mógł biegać, czy chociażby truchtać, lecz zdecydowanie nie zamierzał tkwić w miejscu i jeśli mógł - nie zamierzał pozwolić tkwić w bezczynności innym. Dlatego gdy wpadł mu w ręce list zareagował. W sposób lakoniczny umówił się z Hagrid zabezpieczając ją, jak i siebie przed potencjalna inwigilacją. Następnie, skoro świt aportował się z kurnika w okolice Mostu kryjąc się z tym działaniem przed dwójką uzdrowicieli. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości własnego ciała. Nie potrzebował by mu o tym przypominano. Był tym znużony.
Gdy znalazł się przy moście dostrzegł ludzką sylwetkę, która po dostrzeżeniu jego osoby zaczęła zmierzać ku niemu. Dopiero gdy rozpoznał krój płaszcza odgarną kaptur kryjący go do tej pory w cieniu by ją przekonać i uspokoić, że to on. Być może jego twarz była bledsza niż zapamiętała, bardziej zmęczona, a sylwetka osłabiona, bardziej przygarbiona tak jednak wlepione w nią zielone tęczówki nie pozostawiały złudzeń.
- Wybacz, że zmusiłem cie do pofatygowania się tutaj, lecz o niektórych rzeczach obecnie lepiej jest nie pisać, a mówić. Jeszcze lepiej robić to we względnej dyskrecji - wychrypiał by z wyraźnym trudem chwycić kolejny dech i kontynuować - Napisałaś, że chciałabyś pomóc. Czy jakbym cię prosił o to byś pomogła mi pomóc innym, tak jak wówczas na placu... Chciałabyś spróbować? - zaczynając mówić poruszył się skinieniem głowy sugerując by szła obok niego - Jak bardzo orientujesz się w obecnej sytuacji politycznej. Czytasz proroka? - zerkną na nią kątem oka, a gdzieś spod grubej warstwy okalającego go przemęczenia połyskiwała przenikliwa iskra świadcząca o tym, że ważył jej słowa, a właściwie z uwagą cedził przez legilimencję ich szczerość - Dotknęły cię jakieś nieprzyjemności związane z obecnym rządem? Pytam bo wiem że zdarzało ci się współpracować z Biurem, a te, jak wiesz obecnie nie funkcjonuje w formie w jakiej funkcjonowało do tej pory. Chociaż strzelam, że uznali to za bardziej za konieczność z twojej strony i cześć obowiązków niż chęć sympatyzowania ze zdrajcami... - pojawiła się i nuta ciekawości za którą wykwitło od razu przypuszczenie, którego potwierdzenia szukał w jej słowach. Nim cokolwiek jej zaproponuje chciał wiedzieć na czym ona stoi, co wie, chciał ją wybadać.
Find your wings
Czuła się zagubiona. Wrzucona w sytuację, którą zdawało jej się, że rozumie jedynie z ułamka strony. Była pewna, że to co stało się na przełomie miesięcy nie można było określić mianem dobrego. To nie było nawet odpowiednie. Ale stała, nie bardzo wiedząc w którą stronę wykonać kolejny krok. Potrzebowała kogoś, kto pomoże jej ruszyć dalej. Dlatego zdecydowała się napisać listy, nie zakładając w sumie żadnego skutku, czy tego co mogło z nich wyjść. Szukała trochę na ślepo. Ale wiedziała, że to czas w którym musi zacząć szukać. Dlatego też zgodnie z umówioną porą znalazła się na moście na którym ostatnio wszystko zdawało się zupełnie inne. Ruszyła dostrzegając sylwetkę i wędrowała chwilę, póki nie zrównali się ze sobą. Zadarła brodę ku górze, by spojrzeć na znajomą twarz mężczyzny. Tęczówki przesunęły się po bladej cerze, zdawał się zmęczony. Chyba bardziej zgarbiony niż ostatnio. Na pierwsze ze słów, które popłynęły z warg pokręciła przecząco głową. Ruch jednak zatrzymał się, gdy zrozumiała, że coś w jego głosie było nie tak. Brzmiał, inaczej, jakby z trudem.
- To nic. - powiedziała zgodnie z prawdą, bo zjawienie się tutaj nie było dla niej problemem. Nie chciała dłużej być gdzieś pomiędzy. Nie wiedząc co zrobić dalej. Jak się zachować. Zostać pod szyldem Ministerstwa łamiąc klątwy dalej, tylko dla innych ludzi czy odejść. - Średnio wyglądasz. - zauważyła kiedy łapał oddech w płuca. Ale to kolejne z padających słów sprawiły. Ze rozszerzyła w zdumieniu lekko oczy. Milczała chwilę widocznie zaskoczona tym co usłyszała. Propozycja pomocy odnosiła się głównie do jego jednostki. Nie pomyślała nawet, że mogłaby, byłaby w stanie, pomóc komuś więcej. - Chciałabym. Mogłabym też tobie pomóc. - zdecydowała w końcu. Wtedy, na placu, jedynie wykonała jego polecenia, walcząc z osłabieniem i strachem, który ogarnął ją całą. Zaufała mu wtedy. Ruszyła powoli, obok niego, wciskając dłonie w kieszenie zielonego płaszcza.
- Nie każdego. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie wszystkie numery przemknęły przez jej dłonie. Zanim został zabroniony czytywała jego fragmenty ojcu. Później, było trudniej o jego zdobycie. - Wiem, że Malfoy to pajac a nie Minister, bo nikt go na niego nie wybrał - nie licząc kilku jemu podobnych szlacheckich firycków. - zawyrokowała nie podnosząc głosu, jasne tęczówki przesunęły się na drogę przed nimi przesuwając po niej powoli. - Nie do końca wierzę w to, że to on zajął się anomaliami. Gdyby wiedział jak to zrobić, zrobiłby to, kiedy na stołek usiadł. - mówiła dalej marszcząc krzaczaste brwi. - A to, co stało się ostatnio… - przerwała na chwilę ponurego milczenia. - To nie było wysiedlenie, tylko ludobójstwo. Co im zawinili. Na co im holenderna ilość pustych budynków, które splamili krwią ludzi co też nic nie zawinili. Co będzie dalej? - zamilkła widocznie zaniepokojona. Co, jeśli te firycki uznają, że czarodzieje półkrwi też powinni wynieść się nie tylko z Londynu, ale też życia? Nie poczuła spojrzenia Skamandera skupiając się na tym, co miała przed sobą. Kolejne z pytań sprawiło że pokręciła lekko głową w zaprzeczeniu.
- Nie, chociaż Biuro się zmieniło. Katedra Zaklęć też. Widzę, których ludzi brakuje i zastanawiam się, czy jeszcze w ogóle dychają. Dostaje dalej zlecenia. - przyznała markotniejąc trochę. - W Katedrze dalej testujemy czary, ale zatrudniono nowych, którzy zajmują się przeciwstawną dziedziną do mojej. Mung też się zmienił. Boję się o ojca. Jest czystej krwi, ale chciałabym by miał spokój. - zamilkła, biorąc wdech w płuca. Poranki nadal były zimne. - Wiesz, Anthony. - zaczęła unosząc wzrok na niego. - Mój ojciec był aurorem, Gavan w wiedźmiej jest… był… właściwie nie wiem.. To on powiedział, że mogę pracować dla Ministerstwa łamiąc klątwy, bo niewielu to potrafi dobrze naprawdę. Nie wiem gdzie teraz jest, czasami znika mając jakieś polecenie do zrobienia. A ja… - zawahała się wyciągając dłoń, by potrzeć wierzchem palca wskazującego nos. - czuję się źle, robiąc coś dla ludzi, którzy zabijają bo myślą że lepsi są. Tylko nie znam nic więcej. I boję się. - jakieś to chaotyczne się stało. Ale nie myślała nad kolejno padającymi słowami. Taka była prawda. Bała się i martwiła, nie bardzo wiedząc gdzie czy i co mogłoby dalej.
- To nic. - powiedziała zgodnie z prawdą, bo zjawienie się tutaj nie było dla niej problemem. Nie chciała dłużej być gdzieś pomiędzy. Nie wiedząc co zrobić dalej. Jak się zachować. Zostać pod szyldem Ministerstwa łamiąc klątwy dalej, tylko dla innych ludzi czy odejść. - Średnio wyglądasz. - zauważyła kiedy łapał oddech w płuca. Ale to kolejne z padających słów sprawiły. Ze rozszerzyła w zdumieniu lekko oczy. Milczała chwilę widocznie zaskoczona tym co usłyszała. Propozycja pomocy odnosiła się głównie do jego jednostki. Nie pomyślała nawet, że mogłaby, byłaby w stanie, pomóc komuś więcej. - Chciałabym. Mogłabym też tobie pomóc. - zdecydowała w końcu. Wtedy, na placu, jedynie wykonała jego polecenia, walcząc z osłabieniem i strachem, który ogarnął ją całą. Zaufała mu wtedy. Ruszyła powoli, obok niego, wciskając dłonie w kieszenie zielonego płaszcza.
- Nie każdego. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie wszystkie numery przemknęły przez jej dłonie. Zanim został zabroniony czytywała jego fragmenty ojcu. Później, było trudniej o jego zdobycie. - Wiem, że Malfoy to pajac a nie Minister, bo nikt go na niego nie wybrał - nie licząc kilku jemu podobnych szlacheckich firycków. - zawyrokowała nie podnosząc głosu, jasne tęczówki przesunęły się na drogę przed nimi przesuwając po niej powoli. - Nie do końca wierzę w to, że to on zajął się anomaliami. Gdyby wiedział jak to zrobić, zrobiłby to, kiedy na stołek usiadł. - mówiła dalej marszcząc krzaczaste brwi. - A to, co stało się ostatnio… - przerwała na chwilę ponurego milczenia. - To nie było wysiedlenie, tylko ludobójstwo. Co im zawinili. Na co im holenderna ilość pustych budynków, które splamili krwią ludzi co też nic nie zawinili. Co będzie dalej? - zamilkła widocznie zaniepokojona. Co, jeśli te firycki uznają, że czarodzieje półkrwi też powinni wynieść się nie tylko z Londynu, ale też życia? Nie poczuła spojrzenia Skamandera skupiając się na tym, co miała przed sobą. Kolejne z pytań sprawiło że pokręciła lekko głową w zaprzeczeniu.
- Nie, chociaż Biuro się zmieniło. Katedra Zaklęć też. Widzę, których ludzi brakuje i zastanawiam się, czy jeszcze w ogóle dychają. Dostaje dalej zlecenia. - przyznała markotniejąc trochę. - W Katedrze dalej testujemy czary, ale zatrudniono nowych, którzy zajmują się przeciwstawną dziedziną do mojej. Mung też się zmienił. Boję się o ojca. Jest czystej krwi, ale chciałabym by miał spokój. - zamilkła, biorąc wdech w płuca. Poranki nadal były zimne. - Wiesz, Anthony. - zaczęła unosząc wzrok na niego. - Mój ojciec był aurorem, Gavan w wiedźmiej jest… był… właściwie nie wiem.. To on powiedział, że mogę pracować dla Ministerstwa łamiąc klątwy, bo niewielu to potrafi dobrze naprawdę. Nie wiem gdzie teraz jest, czasami znika mając jakieś polecenie do zrobienia. A ja… - zawahała się wyciągając dłoń, by potrzeć wierzchem palca wskazującego nos. - czuję się źle, robiąc coś dla ludzi, którzy zabijają bo myślą że lepsi są. Tylko nie znam nic więcej. I boję się. - jakieś to chaotyczne się stało. Ale nie myślała nad kolejno padającymi słowami. Taka była prawda. Bała się i martwiła, nie bardzo wiedząc gdzie czy i co mogłoby dalej.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Most Godryka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka