Rosarium
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rosarium
Wyodrębniona reprezentacyjna część ogrodu pełni funkcję rosarium, przeróżne gatunki czerwonych róż ozdabiają rabaty oraz szklarnie, zachwycając aksamitnymi płatkami, przestrzegając ostrymi jak brzytwa kolcami i obezwładniając intensywnym kwiatowym zapachem. Rosarium mieściło się w ogrodach Chaetau Rose już przy pierwszym projekcie dworu w 1345 r. i od tamtej pory pozostało w praktycznie niezmienionym - choć znacznie powiększonym - kształcie. Dziś pomiędzy kamiennymi ścieżkami rośnie na rabatach rośnie około 300 gatunków róż, a wewnątrz szklarni - kolejne 100. Oprócz urokliwych spacerów i odpoczynku na trawie, czas można spędzać tak wewnątrz szklarni - raczej zimą z uwagi na podwyższoną temperaturę - gdzie znajdują się stoliki kawkowe wraz z krzesłami, jak i w urokliwej, obrośniętej pnącymi się różami białej altanie, wewnątrz której można przysiąść na kamiennych ławach i z której rozciąga się zachwycający widok na morze. Przy różach zwykle gnieździ się dużo zapylających owadów - zwłaszcza trzmieli i wielobarwnych motyli.
Oczywistym było, że nie każdy był przychylny temu sojuszowi. Dbałość o szczegóły miała ogromne znaczenie, kiedy w grę wchodziło zgromadzenie ogromnej liczby szlachty o jednakowych poglądach politycznych. To mogła być niebywała okazja dla ich przeciwników politycznych, którzy chcieliby zaatakować z zaskoczenia, zupełnie niespodziewającą się parę młodą i ich gości. W czasie wojny to było zupełnie normalne, a Rosier lubił zakładać najgorszy z możliwych scenariuszy, aby potem nie dać się zaskoczyć. Dlatego Chateau Rose będzie na ten dzień pilnie strzeżoną twierdzą.
Wyczuł niepokój w jej głosie, a jej słowa były jedynie potwierdzeniem. Ujął jej dłoń i delikatnie musnął ustami jej wierzch. Nie powinna się przejmować, zamartwiać na zapas. Zadbają o to, aby było bezpiecznie zarówno dla nich, jak i dla gości. Nierozważne podejście Zakonników mogło odbyć swoje piętno na tym wydarzeniu, oby jednak znaleźli w sobie choć odrobinę pokory i godności i nie śmieli zaburzać tak pięknego wydarzenia, jakim był ślub. Nie każdy wiedział, że to nie jest polityka, a prawdziwe uczucie tej dwójki. Zapewne wielu jednak śmiałoby to podważać.
- Najdroższa, nie martw się tym. - szepnął cicho. Mieli przyjemnie i miło spędzić czas, a nie zastanawiać się nad przekleństwami losu i wszelkimi przeciwnościami, jakie stawiał na ich drodze. Za kilka miesięcy Callista stanie się dumną panią Rosier, będzie jego żoną, matką ich dzieci. Mathieu nie spocznie, póki ten ślub nie dojdzie do skutki nie pozwoli na to, aby ktokolwiek myślał inaczej. Szczególnie ona. Jej delikatna głowa nie powinna się zamartwiać, powinna z zadowoleniem wybierać krój sukni i dekoracje, które znajdą się na stołach. - Los nas nie przeklął, po prostu sprawdzał naszą wytrzymałość. Dotrwaliśmy do tego miejsca i teraz już wszystko się ułoży. - dodał po chwili. Muszą być dobrej myśli. Poddawanie się nie było najlepszym pomysłem. Skoro już byli w tym miejscu i mogli wszystko zaplanować...
- O czym zawsze marzyłaś, kiedy myślałaś o ślubie? - spytał. Chciał znać jej pragnienia, być może uda im się coś zrealizować. Od zawsze było wiadomo, że kobiety miały większe wymagania odnośnie takich wydarzeń, dlatego chciał znać jej zdanie i jej potrzeby, w każdym calu.
Wyczuł niepokój w jej głosie, a jej słowa były jedynie potwierdzeniem. Ujął jej dłoń i delikatnie musnął ustami jej wierzch. Nie powinna się przejmować, zamartwiać na zapas. Zadbają o to, aby było bezpiecznie zarówno dla nich, jak i dla gości. Nierozważne podejście Zakonników mogło odbyć swoje piętno na tym wydarzeniu, oby jednak znaleźli w sobie choć odrobinę pokory i godności i nie śmieli zaburzać tak pięknego wydarzenia, jakim był ślub. Nie każdy wiedział, że to nie jest polityka, a prawdziwe uczucie tej dwójki. Zapewne wielu jednak śmiałoby to podważać.
- Najdroższa, nie martw się tym. - szepnął cicho. Mieli przyjemnie i miło spędzić czas, a nie zastanawiać się nad przekleństwami losu i wszelkimi przeciwnościami, jakie stawiał na ich drodze. Za kilka miesięcy Callista stanie się dumną panią Rosier, będzie jego żoną, matką ich dzieci. Mathieu nie spocznie, póki ten ślub nie dojdzie do skutki nie pozwoli na to, aby ktokolwiek myślał inaczej. Szczególnie ona. Jej delikatna głowa nie powinna się zamartwiać, powinna z zadowoleniem wybierać krój sukni i dekoracje, które znajdą się na stołach. - Los nas nie przeklął, po prostu sprawdzał naszą wytrzymałość. Dotrwaliśmy do tego miejsca i teraz już wszystko się ułoży. - dodał po chwili. Muszą być dobrej myśli. Poddawanie się nie było najlepszym pomysłem. Skoro już byli w tym miejscu i mogli wszystko zaplanować...
- O czym zawsze marzyłaś, kiedy myślałaś o ślubie? - spytał. Chciał znać jej pragnienia, być może uda im się coś zrealizować. Od zawsze było wiadomo, że kobiety miały większe wymagania odnośnie takich wydarzeń, dlatego chciał znać jej zdanie i jej potrzeby, w każdym calu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nieprzychylnych ich unii mieli nawet wśród czystokrwistych zwolenników tradycji. Przez długi czas jej własna rodzina sceptycznie podchodziła do pomysłu ożenku z młodym Rosierem, szczególnie, że przebierał w swoich narzeczonych jedna po drugiej. Obietnice składane przez Lorda w trakcie ich potajemnych spotkań też miały dla nich niewielką wartość, uczucia Callisty być może jeszcze mniejszą. Chyba tylko dzięki połączonemu uporowi oraz wytrwałości dwójki zakochanych powoli przekonywali kolejne osoby do swojej wizji wspólnej przyszłości. Poza tym blondynka bardzo skrupulatnie odrzucała zaloty kolejnych kawalerów oraz oferty składane pod kątem oddania jej ręki. Gdyby tylko zechciała, już dawno nosiłaby inne nazwisko. To los sprawił, że jedyne na jakim jej zależało brzmiało Rosier i ten sam los kazał nastoletniej czarownicy ciężko na nie pracować. Szczytem nietaktu byłoby, gdyby pozwolił teraz bandzie wielbicieli szlam zepsuć ten najważniejszy i najbardziej wyczekany przez Calliste oraz Mathieu dzień.
Usta bruneta przyciśnięte do wierzchu bladej dłoni były znakiem, że Czarownica powiedziała zbyt wiele. Zupełnie jakby na barkach jej narzeczonego nie ciążyło już wystarczająco dużo zmartwień. Skruszona, kobieta zerknęła w ciemne tęczówki, odnajdując komfort w nich i niskim głosie ukochanego. Mathieu zawsze dokładał wszelkich starań by rozwiewać jej troski. Po części zapewne z obawy o jej kruche zdrowie. To nawet zabawne, że tym razem on był tą spoglądającą z nadzieją w przyszłość stroną. Młody Lord znany był raczej ze swojego milczącego ponuractwa, aczkolwiek tak oceniali go wyłącznie ludzie, którzy zupełnie go nie znali.
- Tant que tu seras à mes Côtés, tout ira bien - Tak długo jak jesteś u mojego boku, wszystko będzie dobrze, przytaknęła Lady Avery obracając dłoń by móc ująć w nią zarośnięty policzek mężczyzny. Musiał wybaczyć jej tą drobną chwilę zwątpienia. Jego obawy o bezpieczeństwo ich gości zwyczajnie Czarownicę zaskoczyły, dokładając kolejny powód, dla którego cała ceremonia pozostawała ryzykowna, żeby nie powiedzieć niewskazana. Na szczęście kolejne pytanie Lorda znacznie poprawiło humor jego narzeczonej. Znał ją za dobrze, choć z pewnością nadal skrywała wiele asów w swoich rękawach.
- Nie wiem czy powinnam.. - mruknęła, z jakiegoś powodu zdecydowanie zawstydzona. Kolejne spojrzenie w czarne oczy ukochanego po krótkiej chwili przekonało ją jednak do zwierzeń - Marzyłam o starym i zgrzybiałym, acz wpływowym Panu Młodym, który bardzo szybko uczyniłby mnie równie wpływową wdową.
- Lady Avery! - oburzyła się za ich plecami przyzwoitka, wyduszając z młodej Czarownicy skromną salwę śmiechu, którą ukryła pod swoją dłonią.
- To wina Lorda, niepotrzebnie pytał! - tylko tyle miała na swoją obronę.
Usta bruneta przyciśnięte do wierzchu bladej dłoni były znakiem, że Czarownica powiedziała zbyt wiele. Zupełnie jakby na barkach jej narzeczonego nie ciążyło już wystarczająco dużo zmartwień. Skruszona, kobieta zerknęła w ciemne tęczówki, odnajdując komfort w nich i niskim głosie ukochanego. Mathieu zawsze dokładał wszelkich starań by rozwiewać jej troski. Po części zapewne z obawy o jej kruche zdrowie. To nawet zabawne, że tym razem on był tą spoglądającą z nadzieją w przyszłość stroną. Młody Lord znany był raczej ze swojego milczącego ponuractwa, aczkolwiek tak oceniali go wyłącznie ludzie, którzy zupełnie go nie znali.
- Tant que tu seras à mes Côtés, tout ira bien - Tak długo jak jesteś u mojego boku, wszystko będzie dobrze, przytaknęła Lady Avery obracając dłoń by móc ująć w nią zarośnięty policzek mężczyzny. Musiał wybaczyć jej tą drobną chwilę zwątpienia. Jego obawy o bezpieczeństwo ich gości zwyczajnie Czarownicę zaskoczyły, dokładając kolejny powód, dla którego cała ceremonia pozostawała ryzykowna, żeby nie powiedzieć niewskazana. Na szczęście kolejne pytanie Lorda znacznie poprawiło humor jego narzeczonej. Znał ją za dobrze, choć z pewnością nadal skrywała wiele asów w swoich rękawach.
- Nie wiem czy powinnam.. - mruknęła, z jakiegoś powodu zdecydowanie zawstydzona. Kolejne spojrzenie w czarne oczy ukochanego po krótkiej chwili przekonało ją jednak do zwierzeń - Marzyłam o starym i zgrzybiałym, acz wpływowym Panu Młodym, który bardzo szybko uczyniłby mnie równie wpływową wdową.
- Lady Avery! - oburzyła się za ich plecami przyzwoitka, wyduszając z młodej Czarownicy skromną salwę śmiechu, którą ukryła pod swoją dłonią.
- To wina Lorda, niepotrzebnie pytał! - tylko tyle miała na swoją obronę.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Nie powinna się zamartwiać, ale wolałby wiedzieć o wszystkim co ją dręczy. Każdy problem miała z nim dzielić, aby wspólnie mogli obrać odpowiednią drogę. Na tym polegało małżeństwo, unia dwójki ludzi, którzy łączyli swoje życia. To nie polityczna gra, jak wielu mogło się wydawać, a prawdziwe uczucie, które zagościło między nimi dawno temu i nie zamierzało odpuszczać. Dlatego powinien wiedzieć o jej problemach, bolączkach i trudach, aby móc ją wspierać - tak jak ona wspierała jego. Nie powinna na zapas zamartwiać się, ani przejmować tym, że zrzuca cokolwiek na jego barki. Miał być jej mężem, jej ostoją, a jego ramiona azylem, do którego będzie mogła uciekać w każdym wypadku. Martwiło go jednak to, co powiedział Tristan. Będzie musiała pracować nad swoją chorobą, mając świadomość jak niebezpieczne bywały jego zadania. Musiała być silna, ale wiedział, że nie było drugiej tak wyjątkowej kobiety jak ona - zdoła pokonać każdą przeszkodę, aby być szczęśliwą u jego boku. Czy nie pokonali tych przeszkód już nazbyt wiele? Czy te trudy nie opłacały się, aby teraz mogli cieszyć się każdą chwilą?
Zaśmiał się na jej słowa, a przynajmniej do momentu aż jej dwórka nie zaczęła piszczeć i komentować. Twarz Rosiera stężała w momencie, a usta zacisnęły się w wąską linię. Piorunujące spojrzenie przeniósł na kobietę, która ośmieliła się upomnieć Callistę. To nie kwestia zapominania się, a żart. Rosier znał ją bardziej niż własną kieszeń i wiedział na jak wykwintne żarty kusiła się kiedy byli sami... ale tak, dwórka nie miała pojęcia o ich potajemnych spotkaniach. Nikt nie miał. Wystarczyło spojrzenie, nie odezwał się ani słowem, a kobieta spłynęła rumieńcem i zamknęła się w sobie.
- Zamiast staruszka masz młodego i chyba całkiem niczego sobie przyszłego męża. Nie zamierzam też szybko uczynić Cię wdową. Zawiodłem? - wrócił spojrzeniem do ukochanej, bardziej czułym i łagodnym, uśmiechając się przy tym delikatnie. Nie przeszkadzały mu takie żarty, kiedy byli sami. No właśnie, tyle, że nie byli sami, a z jakąś piskliwą babą, która miała pilnować poprawności ich spotkań. Odliczał minuty, aż w końcu będzie mógł znaleźć się z nią sam na sam w swojej komnacie i nikt nie będzie patrzył mu na ręce. Oby dwórka nie miała ochoty się odzywać, bo pewnie Rosier przemieni się w bazyliszka i nie będzie z nią zbyt ciekawie. - Nie mogę się doczekać, aż będziemy sami. - szepnął tak, aby tylko ona go usłyszała. Mógłby ponownie zakraść się na most przed Ludlow, Dinham Bridge to ich miejsce potajemnych spotkań, a on... no cóż. Lubił tam przychodzić nocą.
Zaśmiał się na jej słowa, a przynajmniej do momentu aż jej dwórka nie zaczęła piszczeć i komentować. Twarz Rosiera stężała w momencie, a usta zacisnęły się w wąską linię. Piorunujące spojrzenie przeniósł na kobietę, która ośmieliła się upomnieć Callistę. To nie kwestia zapominania się, a żart. Rosier znał ją bardziej niż własną kieszeń i wiedział na jak wykwintne żarty kusiła się kiedy byli sami... ale tak, dwórka nie miała pojęcia o ich potajemnych spotkaniach. Nikt nie miał. Wystarczyło spojrzenie, nie odezwał się ani słowem, a kobieta spłynęła rumieńcem i zamknęła się w sobie.
- Zamiast staruszka masz młodego i chyba całkiem niczego sobie przyszłego męża. Nie zamierzam też szybko uczynić Cię wdową. Zawiodłem? - wrócił spojrzeniem do ukochanej, bardziej czułym i łagodnym, uśmiechając się przy tym delikatnie. Nie przeszkadzały mu takie żarty, kiedy byli sami. No właśnie, tyle, że nie byli sami, a z jakąś piskliwą babą, która miała pilnować poprawności ich spotkań. Odliczał minuty, aż w końcu będzie mógł znaleźć się z nią sam na sam w swojej komnacie i nikt nie będzie patrzył mu na ręce. Oby dwórka nie miała ochoty się odzywać, bo pewnie Rosier przemieni się w bazyliszka i nie będzie z nią zbyt ciekawie. - Nie mogę się doczekać, aż będziemy sami. - szepnął tak, aby tylko ona go usłyszała. Mógłby ponownie zakraść się na most przed Ludlow, Dinham Bridge to ich miejsce potajemnych spotkań, a on... no cóż. Lubił tam przychodzić nocą.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Choć ich uczucie pozostawało prawdziwe, w 'polityczną grę' nadal zmuszeni byli grać. Na szczęście to coś w czym szkoleni byli praktycznie od urodzenia, od najmłodszych lat przyswajając sobie zasady dyplomacji oraz savoir-vivre. Zmieniało się właściwie tylko jedno - fakt, że razem byli potężniejsi. Sojusz ich dwóch rodów był wprawdzie dość niespodziewany, jednak wyłącznie dla tych, którzy nie znali Mathieu oraz Callisty. Ostatecznie obie rodziny więcej zdawało się łączyć niż dzielić. Wspólni wrogowie, wspólne poglądy, wspólna korzenie. Być może nie bez powodu normandzcy przodkowie Averych na swoje miejsce osiedlenia wybrali francuskie wybrzeże, ostatecznie asymilując się z jego pierwotnymi mieszkańcami. Jasnowłosą Czarownicę również coś wiecznie gnało na wschód, nie wspominając o tym, że z Mathieu oboje studiowali na akademii Beauxbatons w sercu Alp i oboje płynnie posługiwali się tamtejszym językiem.
Co do swojej roli przyszłej małżonki, Lady Avery znała ją doskonale. Od innych aranżowanych małżeństw ją i Lorda Rosier dzieliło jednak to, że przyjaciółmi byli w równym stopniu co kochankami. Brunet nie mylił się twierdząc, iż to jemu młoda Czarownica zwierzała się ze swoich trosk, równie chętnie oferując własne uszy by posłuchać o tym co trapiło mężczyznę. Oczywiście Callista nie była na tyle naiwna by wierzyć, że ciężarem swoich problemów dzielili sie porówno. Istniały tematy, których Anglik nigdy nie poruszał, czy to ze względu na jej własne bezpieczeństwo czy raczej słabe nerwy. Blondyna wiedziała, iż część swojego brzemienia Mathieu zmuszony jest nieść sam i właśnie dlatego próbowała odciążyć go w innych kwestiach.
Dodatkowo dwubiegunowość swojego wybranka uważała za niezwykle ciekawą. Mile łechtał też jej ego fakt, że miała dostęp do rzadkiego oblicza, które młody Lord rezerwował wyłącznie dla najbliższych. Większość musiała zadowolić się zobojętniałym grymasem, surowym tonem i poważnym spojrzeniem. Dokładnie takim jakie posłał w stronę ich nieszczęsnej przyzwoitki, wywołując u ukochanej kolejny powód do rozbawienia. Czy jej słowa faktycznie były żartem? Ależ skądże.
- Nigdy nie mógłbyś mnie zawieść, cherie - odparła Czarownica, zaglądając głęboko w ciemne oczy mężczyzny. Nie zrobił tego nawet biorąc kolejne narzeczone po jej wyjeździe czy oferując Lady Selwyn maleńki kawałek swojego serca. Jego większość i tak pozostawała przy niej, w Ludlow, a wszelkie układy stanowiły jedynie element wspominanej już politycznej gry. Nawet ich małżeństwo miało się takim stać i w tej kwestii nie mieli nic do powiedzenia. Nazwisko zobowiązywało.
Tymczasem Lady Avery po raz kolejny zastanawiała się czy naprawdę potrafią czytać sobie w myślach. Miała na ten temat własną teorię, którą wiele już razy potwierdziła. No bo jak wyjaśnić fakt, że nawet nie zamieniając ze sobą jednego słowa na oficjalnych przyjęciach i trzymając się z dala od siebie, pojedynczym, wymienionym ukradkiem spojrzeniem potrafili ustalić miejsce oraz czas potajemnego spotkania, tylko po to by spędzić ze sobą choć kilka minut w ogrodzie, zapomnianej biblioteczce lub innym miejscu z dala od ciekawskich spojrzeń. Tym razem też nie było inaczej. Stalowo-błękitne tęczówki utkwione w tych ciemnobrązowych mówiły wszystko to, czego Lady nigdy nie wypadało mówić na głos, szczególnie przy świadkach i szczególnie przed ślubem.
- Même endroit, même heure ?- odpowiedziała Callista, również szeptem. To samo miejsce, ta sama pora.
Co do swojej roli przyszłej małżonki, Lady Avery znała ją doskonale. Od innych aranżowanych małżeństw ją i Lorda Rosier dzieliło jednak to, że przyjaciółmi byli w równym stopniu co kochankami. Brunet nie mylił się twierdząc, iż to jemu młoda Czarownica zwierzała się ze swoich trosk, równie chętnie oferując własne uszy by posłuchać o tym co trapiło mężczyznę. Oczywiście Callista nie była na tyle naiwna by wierzyć, że ciężarem swoich problemów dzielili sie porówno. Istniały tematy, których Anglik nigdy nie poruszał, czy to ze względu na jej własne bezpieczeństwo czy raczej słabe nerwy. Blondyna wiedziała, iż część swojego brzemienia Mathieu zmuszony jest nieść sam i właśnie dlatego próbowała odciążyć go w innych kwestiach.
Dodatkowo dwubiegunowość swojego wybranka uważała za niezwykle ciekawą. Mile łechtał też jej ego fakt, że miała dostęp do rzadkiego oblicza, które młody Lord rezerwował wyłącznie dla najbliższych. Większość musiała zadowolić się zobojętniałym grymasem, surowym tonem i poważnym spojrzeniem. Dokładnie takim jakie posłał w stronę ich nieszczęsnej przyzwoitki, wywołując u ukochanej kolejny powód do rozbawienia. Czy jej słowa faktycznie były żartem? Ależ skądże.
- Nigdy nie mógłbyś mnie zawieść, cherie - odparła Czarownica, zaglądając głęboko w ciemne oczy mężczyzny. Nie zrobił tego nawet biorąc kolejne narzeczone po jej wyjeździe czy oferując Lady Selwyn maleńki kawałek swojego serca. Jego większość i tak pozostawała przy niej, w Ludlow, a wszelkie układy stanowiły jedynie element wspominanej już politycznej gry. Nawet ich małżeństwo miało się takim stać i w tej kwestii nie mieli nic do powiedzenia. Nazwisko zobowiązywało.
Tymczasem Lady Avery po raz kolejny zastanawiała się czy naprawdę potrafią czytać sobie w myślach. Miała na ten temat własną teorię, którą wiele już razy potwierdziła. No bo jak wyjaśnić fakt, że nawet nie zamieniając ze sobą jednego słowa na oficjalnych przyjęciach i trzymając się z dala od siebie, pojedynczym, wymienionym ukradkiem spojrzeniem potrafili ustalić miejsce oraz czas potajemnego spotkania, tylko po to by spędzić ze sobą choć kilka minut w ogrodzie, zapomnianej biblioteczce lub innym miejscu z dala od ciekawskich spojrzeń. Tym razem też nie było inaczej. Stalowo-błękitne tęczówki utkwione w tych ciemnobrązowych mówiły wszystko to, czego Lady nigdy nie wypadało mówić na głos, szczególnie przy świadkach i szczególnie przed ślubem.
- Même endroit, même heure ?- odpowiedziała Callista, również szeptem. To samo miejsce, ta sama pora.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Zawsze próbował ją chronić, głównie przed efektami choroby genetycznej, z którą przyszło jej się mierzyć. Nerwy i dodatkowy stres nie były jej potrzebne. Wolał, kiedy stała spokojnie przed nim, uśmiechnięta i szczęśliwa z powodu każdej chwili, która mogli wspólnie dzielić. Sukcesywnie dążyli do osiągnięcia upragnionego celu, co chwaliło się najbardziej i przed sobą mieli jedynie ostatnią prostą do wstąpienia w związek małżeński i rozpoczęcia wspólnej drogi. Nie wiedzieli co ich czeka, jaki los mają przed sobą, ale jeśli będą konsekwentnie dążyli do tworzenia zgranej wspólnoty, tak właśnie się stanie. Callista miała świadomość, że Rosierowie popierają Czarnego Pana, a Mathieu zawsze podąża za krwią rodziny. Tak dyktowały mu przekonania, dyktowało mu serce. Wszystko mogło się zdarzyć i jego ukochana musiała być gotowa na wszystko, łącznie z zostaniem wdową w młodym wieku - oby tylko na świat przyszedł ich potomek, a linia Rosierów od strony Mathieu przetrwa próbę czasu. Dlatego wolałby, aby jego mała rodzina była liczniejsza. Sam był jedynakiem i nie było mu wcale tak lekko, gdyby nie wsparcie Tristana i reszty kuzynek pewnie nie wyszłoby z tego nic dobrego. Będą musieli o tym porozmawiać, ale nie teraz... To nie miało w tym momencie znaczenia.
Nie zawiódł jej, choć ich droga była wyboista. Zawiódł sam siebie dając się złapać zdradliwej suce, która nie szanowała jego osoby, ani tego, że próbował się przed nią otworzyć. W momencie kiedy dowiedział się, że Isabella zniknęła... poczuł ulgę. Miał Callistę i mógł o nią zawalczyć, jak to mawiają, śmieci wyniosły się same. Niemniej jednak, zniewaga, której zdrajczyni się dopuściła zakiełkowała nienawiścią w jego sercu, którą nie tak łatwo będzie zagłuszyć. Selwynowie byli dla niego na straconej pozycji i wbrew temu co sądził Tristan... Mathieu nie zamierzał dawać im szansy. A jeśli kiedykolwiek Isabella stanie na jego drodze, z pewnością przypomni jej co mu zrobiła.
- Ne courez pas - odparł jednym, krótkim zwrotem. Nie biegnij.... Puścił jej oczko i odstawił pustą porcelanę na spodek. Posiłek się kończył, choć Rosier przedłużał go jak najdłużej. Dobrze, że służba nie znała francuskiego, to ratowało ich przed wścibskimi uszami. Nawet jeśli nie powinni nadużywać tego języka. - Noce będą coraz chłodniejsze. Mam nadzieję, że zaproszenie dotarło do Ciebie. Może porozmawiam z Evandrą, aby w swoich planach uwzględniła Cię jako gościa, który zostanie na noc. W pokoju gościnnym oczywiście. - zaproponował z uśmiechem, mając nadzieję, że Callista będzie chciała po raz pierwszy zostać w Chateau Rose. Mógł jej zaoferować pokój gościnny, nic więcej, przynajmniej oficjalnie i póki nie zostanie jego żoną. - Przejdziemy się? - spytał wstając, wyciągnął dłoń w jej stronę, aby oprowadzić ją po ogrodach.
Nie zawiódł jej, choć ich droga była wyboista. Zawiódł sam siebie dając się złapać zdradliwej suce, która nie szanowała jego osoby, ani tego, że próbował się przed nią otworzyć. W momencie kiedy dowiedział się, że Isabella zniknęła... poczuł ulgę. Miał Callistę i mógł o nią zawalczyć, jak to mawiają, śmieci wyniosły się same. Niemniej jednak, zniewaga, której zdrajczyni się dopuściła zakiełkowała nienawiścią w jego sercu, którą nie tak łatwo będzie zagłuszyć. Selwynowie byli dla niego na straconej pozycji i wbrew temu co sądził Tristan... Mathieu nie zamierzał dawać im szansy. A jeśli kiedykolwiek Isabella stanie na jego drodze, z pewnością przypomni jej co mu zrobiła.
- Ne courez pas - odparł jednym, krótkim zwrotem. Nie biegnij.... Puścił jej oczko i odstawił pustą porcelanę na spodek. Posiłek się kończył, choć Rosier przedłużał go jak najdłużej. Dobrze, że służba nie znała francuskiego, to ratowało ich przed wścibskimi uszami. Nawet jeśli nie powinni nadużywać tego języka. - Noce będą coraz chłodniejsze. Mam nadzieję, że zaproszenie dotarło do Ciebie. Może porozmawiam z Evandrą, aby w swoich planach uwzględniła Cię jako gościa, który zostanie na noc. W pokoju gościnnym oczywiście. - zaproponował z uśmiechem, mając nadzieję, że Callista będzie chciała po raz pierwszy zostać w Chateau Rose. Mógł jej zaoferować pokój gościnny, nic więcej, przynajmniej oficjalnie i póki nie zostanie jego żoną. - Przejdziemy się? - spytał wstając, wyciągnął dłoń w jej stronę, aby oprowadzić ją po ogrodach.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mathieu nie był w stanie chronić jej przed chorobą trawiącą jej geny, a co najwyżej przed samą sobą. Chociaż Lady Avery nie odznaczała się przesadnie wybujałą wyobraźnią i starała się raczej twardo stąpać po ziemi, szybko traciła zimną krew gdy szło o jej ukochanego. Tak wiele był zmuszony przed nią ukrywać, do tego te częste wyjazdy. Czarownica nadal pamiętała w jak kiepskim stanie prezentował się Lord, kiedy odwiedziła go tuż po swoim powrocie ze Szkocji i potrzebowała dłuższej chwili aby połączyć wszystkie kropki. Niestety chodziło o tematy, na które nikt nie dyskutował na głos czy wprost. Tematy niosące za sobą ryzyko śmierci. Konflikt trawiący magiczny świat z każdym dniem przysparzał ofiar po obydwu swoich stronach i Callista nie miała wątpliwości, że jej ukochany znajdował się blisko jego centrum. Każde jego zniknięcie mogło okazać więc ostatnim, dlatego nie powinien był jej winić gdy wpadała w panikę nie mając od niego wiadomości przez dzień lub dwa. Młoda Avery nie została jeszcze oficjalnie jego żoną, dlatego zdecydowanie nie spieszyło jej się też do roli wdowy.
Zarówno ona jak i Mathieu zasługiwali na szczęście. Nie mogła winić narzeczonego, że próbował znaleźć je z inną. Istniały spore szanse, że sama straci życie wydając na świat ich dziecko w przyszłości i zdecydowanie nie chciała by Rosier pogrążał się w żałobie zbyt długo. Oby nauczka dana mu przez zdrajczynię z rodu Selwyn nie sparzyła go całkowicie przed otwieraniem się na drugą osobę. Ze swoim obecnym podejściem ciężko byłoby mu bowiem znaleźć nową małżonkę i zastępczą matkę dla potomstwa. Zapewne oddałby je pod opiekę lady Diane.
- Nie chciałabym nadużywać waszej gościnności, Mathieu - zaznaczyła skromnie blondynka, bo tak wypadało. Oczywiście nie trwało to długo nim dodała - .. Jeśli jednak Lady Evandra nie miałaby nic przeciwko, poślę w stronę Ludlow sowę z odpowiednią informacją - wymowny uśmiech na ustach był już bardziej w jej stylu. Callista szybko też zapomniała o herbatce oraz przygotowanym podwieczorku, oddając dłoń Czarodziejowi, kiedy niemo o nią poprosił.
- Prawdę mówiąc nie pamiętam kiedy ostatni raz przechadzaliśmy się po Rosarium - odparła dziewczyna z gracją podnosząc się z krzesła - To musiało być jeszcze przed moim wyjazdem.
Zarówno ona jak i Mathieu zasługiwali na szczęście. Nie mogła winić narzeczonego, że próbował znaleźć je z inną. Istniały spore szanse, że sama straci życie wydając na świat ich dziecko w przyszłości i zdecydowanie nie chciała by Rosier pogrążał się w żałobie zbyt długo. Oby nauczka dana mu przez zdrajczynię z rodu Selwyn nie sparzyła go całkowicie przed otwieraniem się na drugą osobę. Ze swoim obecnym podejściem ciężko byłoby mu bowiem znaleźć nową małżonkę i zastępczą matkę dla potomstwa. Zapewne oddałby je pod opiekę lady Diane.
- Nie chciałabym nadużywać waszej gościnności, Mathieu - zaznaczyła skromnie blondynka, bo tak wypadało. Oczywiście nie trwało to długo nim dodała - .. Jeśli jednak Lady Evandra nie miałaby nic przeciwko, poślę w stronę Ludlow sowę z odpowiednią informacją - wymowny uśmiech na ustach był już bardziej w jej stylu. Callista szybko też zapomniała o herbatce oraz przygotowanym podwieczorku, oddając dłoń Czarodziejowi, kiedy niemo o nią poprosił.
- Prawdę mówiąc nie pamiętam kiedy ostatni raz przechadzaliśmy się po Rosarium - odparła dziewczyna z gracją podnosząc się z krzesła - To musiało być jeszcze przed moim wyjazdem.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Nie o wszystkim mógł jej powiedzieć. Z trudem przychodziło mu ukrywanie przed nią wielu kwestii, które z pewnością zdjęłyby pewien ciężar z jego barków. Nie chciał zwalać tego na nią. Była damą, szlachcianką, która nie powinna zaprzątać sobie głowy problemami świata i wojną, która toczyła się na ziemiach Anglii. Bezpieczeństwo jakie zapewniał jej Ludlow Castle było nieocenione. W murach była całkowicie wolna od tych wszystkich problemów, a nikt nie byłby tak lekkomyślny, aby forsować średniowieczne mury twierdzi. Dlatego póki nie zostanie jego żoną wolałby, aby nie opuszczała zamku zbyt często. Martwił się o jej bezpieczeństwo, troszczył się o nią. Wiele rzeczy mogło się wydarzyć, wiele niepowodzeń mogło stanąć na ich drodze. Przetrwali sporo, przetrwają o wiele, wiele więcej.
- Dostaniesz oficjalne zaproszenie, pamiętaj, że musimy postępować zgodnie z zasadami. - powiedział z lekkim uśmiechem, nieco studząc zapał ukochanej. Callista miała gorące serce, była bardzo żywą kobietą, bez względu na to jaka choroba ją dotknęła. Musiał ostudzić ten entuzjazm, wszak na razie byli jedynie narzeczeństwem i pewne - ważne - kwestie musiały być zachowane. Dlatego zaproponował jej to teraz, chwilę przed tym jak wziął ją pod rękę, aby ruszyć w stronę ogrodu na przyjemny, lekki spacer. Tego im brakowało, powinni robić to częściej.
- Minęło wiele czasu, to prawda. Ale nadrobimy każdą straconą chwilę. - szepnął spoglądając na nią. Przeniósł wzrok na jej służkę, która ruszyła za nimi, aby pilnować czy nie grzeszą. Mathieu nie zamierzał robić nic niestosownego, ale reguł nie dało się ominąć ani przykryć dywanem. Na szczęście kobieta pamiętała, że Lord był u siebie i nie wchodziła mu zanadto w drogę. Mathieu miał odwieczny problem z przyzwoitkami, tej od Isabelli też nie trawił, żadnej nie trawił i nie zamierzał tego zmieniać.
Teraz jednak skupił się na Calliście i spędzeniu z nią czasu. Najistotniejszym było tworzenie wspólnych chwil, pozytywnie zapamiętanych, które będą nadzieją w mroczniejsze dni. Rozmowy, szczerość i otwartość to coś, na co oboje zasługiwali. Powinni mieć możliwość spędzania ze sobą większej ilości czasu... Miała znaczenie chwila. Właśnie ta, którą dzielili teraz. Moment, w którym przyszło im z uśmiechem patrzeć w swoją stronę pośród pięknych róż...
zt x 2
- Dostaniesz oficjalne zaproszenie, pamiętaj, że musimy postępować zgodnie z zasadami. - powiedział z lekkim uśmiechem, nieco studząc zapał ukochanej. Callista miała gorące serce, była bardzo żywą kobietą, bez względu na to jaka choroba ją dotknęła. Musiał ostudzić ten entuzjazm, wszak na razie byli jedynie narzeczeństwem i pewne - ważne - kwestie musiały być zachowane. Dlatego zaproponował jej to teraz, chwilę przed tym jak wziął ją pod rękę, aby ruszyć w stronę ogrodu na przyjemny, lekki spacer. Tego im brakowało, powinni robić to częściej.
- Minęło wiele czasu, to prawda. Ale nadrobimy każdą straconą chwilę. - szepnął spoglądając na nią. Przeniósł wzrok na jej służkę, która ruszyła za nimi, aby pilnować czy nie grzeszą. Mathieu nie zamierzał robić nic niestosownego, ale reguł nie dało się ominąć ani przykryć dywanem. Na szczęście kobieta pamiętała, że Lord był u siebie i nie wchodziła mu zanadto w drogę. Mathieu miał odwieczny problem z przyzwoitkami, tej od Isabelli też nie trawił, żadnej nie trawił i nie zamierzał tego zmieniać.
Teraz jednak skupił się na Calliście i spędzeniu z nią czasu. Najistotniejszym było tworzenie wspólnych chwil, pozytywnie zapamiętanych, które będą nadzieją w mroczniejsze dni. Rozmowy, szczerość i otwartość to coś, na co oboje zasługiwali. Powinni mieć możliwość spędzania ze sobą większej ilości czasu... Miała znaczenie chwila. Właśnie ta, którą dzielili teraz. Moment, w którym przyszło im z uśmiechem patrzeć w swoją stronę pośród pięknych róż...
zt x 2
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Uporczywy ścisk w żołądku irytował i rozpraszał ze stresu, o którym wiedziała, że jest bezpodstawny. Dziś Francis miał trafić do Szpitala Świętego Munga i pozostać tam na najbliższe tygodnie. Nie był to pierwszy raz, gdy członek rodziny Lestrange skarżył się na problemy natury magipsychiatrycznej. Piąte piętro szpitala w centrum Londynu owiane było licznymi opowieściami, jakie snuli kolejni mieszkańcy Thorness Manor, wracający z terapii. Gdy wciąż była małą dziewczynką, zdarzało się, że zabierano ją w odwiedziny do podstarzałej ciotki, która w ostatnich miesiącach zachowywała się nieco inaczej, niż zazwyczaj. Choć guwernantka, panna Rogers, powtarzała, że szpital nie jest odpowiednim miejscem dla szlachetnie urodzonej panienki, tak wszyscy zgodnie (bardzo dziwnym trafem…) dochodzili do wniosku, że obecność małej półwili może mieć na chorą zbawienny wpływ. Szpetne korytarze, duszący zapach i wykrzywione twarze zmęczonych życiem pacjentów - to nie jest otoczenie, w jakim Evandra chciałaby zobaczyć kogokolwiek, a już na pewno nie Francisa. Powtarzała sobie, że na pewno mu tam pomogą, że gdy tylko wróci, wszystko będzie już dobrze, lecz uporczywa, niosąca zwątpienie myśl, jaka tkwiła z tyłu głowy, nie chciała odpuścić. Nie potrafiła się dziś na niczym skupić, każda próba zarzucenia umysłu nowym zajęciem kończyła się fiaskiem. Potrzebowała czegoś innego; czegoś, co pozwoli choć na chwilę przestać się zamartwiać.
Z pomocą przyszła jej najmłodsza z Róż, z którą to Evandra planowała spędzić nieco czasu. Jeszcze w sierpniu obiecała sobie, że porzucając swą stagnację i marazm, na poważnie zajmie się obowiązkami lady doyenne. O ile częstsze bywanie w towarzystwie oraz sprawdzanie ksiąg czy pilnowanie pracy służby pozwalały już na zrozumienie pokładanych w niej oczekiwań, tak poprawienie relacji oraz lepsze poznawanie członków rodziny wymagało od niej wysiłku, do którego długo się zbierała. Wciąż nie potrafiła pozbyć się poczucia wyobcowania, bycia intruzem w pałacowych korytarzach. Czy to możliwe, że jej nie lubili? A może to jej własna niechęć tak bardzo przesłoniła postrzeganie rzeczywistości, że przestała dostrzegać prawdziwe intencje swojej nowej rodziny?
Mocne postanowienie poprawy i chęć rozpoczęcia wprowadzania zmian od samej siebie skutkowały nową deklaracją - sięgnięcie po tradycję. Herbowym różom Rosierów nie można było odmówić nadzwyczajnego piękna. Urok drobnych pąków, rozłożystych płatków, słodkiego zapachu - od wieków za ich urodą stały kobiety, które dbały o nie przy użyciu magii. Evandra potrafiła nazwać swoje ulubione kwiaty, a także dobrać odpowiednie okazy do wiązanek w zależności od przeznaczenia, lecz przygodę z zielarstwem zakończyła na etapie szkolnym. Teraz kroczyła kamiennymi ścieżkami w towarzystwie Fantine, rozglądając się po krzewach z większym niż zazwyczaj zainteresowaniem.
- Dziękuję, że zgodziłaś się mi pomóc. Nigdy wcześniej nie miałam potrzeby zajmowania się ogrodem, czy to trudne zajęcie? - spytała, ściągając brwi w zastanowieniu, spoglądając na szwagierkę. Była jej nie tylko wdzięczna za poświęcony czas, ale i wyrozumiałość. Evandra liczyła na to, iż ta nie będzie miała jej za złe dystansu, jaki mimo wszystko wciąż się między nimi utrzymywał. Chciała ofiarować jej swoje zainteresowanie i wszystko wynagrodzić.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uwielbiała ogrody wokół Chateau Rose. Gdy była małą dziewczynką to wydawało jej się, że są dużo większe niż w rzeczywistości, ogromne i nieskończone, jakby były osobnym królestwem - lubiła udawać, że to królestwo należało właśnie do niej, choć była najmłodszą Różą i zawsze powtarzano jej, że niegdyś będzie musiała opuścić rodzinę. Żałowała, że nie dane jej będzie dbać o te ogrody aż po końca własnych dni - mogłaby to robić, czuła dumę, gdy na nie patrzyła przechadzając się ich krętymi ścieżkami. Pozostawało jej jedynie zazdrościć własnej matce, której powierzono ten obowiązek, gdy na czele rodziny stał jedynie wuj Lowell. Fantine bardzo szybko zaczęła towarzyszyć lady Cedrinie, wyrażając chęć i gotowość, by pomóc - jakby to miało pomóc jej zostać w Chateau Rose dłużej. Gdy zginął lord Corentin, mąż Cedriny, a ich ojciec, ona nie miała do tego głowy - lecz jej najmłodsza córka z przyjemnością się tym zajęła. Miała, rzecz jasna, do pomocy całą rzeszę ogrodników i zielarzy, którzy zajmowali się pracą fizyczną - ona dbała o to, by wszystko zostało wykonane na czas i tak jak należy. Pilnowała ich i kontrolowała, czy róże kwitną tak słodko i pięknie jak zawsze.
Nadeszła jednak pora, aby odpowiedzialność za ten skrawek dziedzictwa Rosierów przejęła prawdziwa pani domu - Evandra pełniła funkcję lady doyenne, to ona powinna była się tym zająć. Fantine doskonale to wiedziała i chętnie zgodziła się z nią o tym porozmawiać, przekazać to zajęcie, właściwie zdjąć je z barków Cedriny, nie własnych - to uświadomiło Róży jednak jak bliskie jest pożegnanie z domem.
W rosarium pojawiła się nie tak promienna i radosna jak zawsze, choć i w innych okolicznościach tłumiłaby własny entuzjazm. Słyszała, oczywiście, o tym, że brat Evandry miał trafić na oddział zamknięty - to straszne, lecz konieczne. Współczuła pólwili cierpienia, na które skazywał ją ktoś tak bliski.
- Nie wymaga specjalistycznej wiedzy o roślinach, o to nie musisz się martwić, lecz cierpliwości, pamięci i czułości - odpowiedziała łagodnym tonem Fantine, posyłając bratowej pokrzepiający uśmiech. Jeśli Evandrę trapiły nieodrobione lekcje z zielarstwa w Hogwarcie, to mogła rozwiać tę troskę tak jak wiatr strużki dymu unoszące się nad kilkoma kominami pałacu. Róże, choć najpiękniejsze i królewskie, były tylko kwiatami pozbawionymi magicznych właściwości; zapewne każdy, kto tylko chciał i zamierzał przestrzegać kilku reguł, mógłby się nimi zajmować. - Mamy tu wiele rodzajów, to ważne, ponoć róże lepiej kwitną, jeśli wokół są także inne - podzieliła się z lady doyenne ciekawostką, którą sama usłyszała niegdyś od swojej matki. Fantine lubiła myśleć o tym w tej sposób, że każdy z rodzajów róż, jaki można było znaleźć w ogrodach Chateau Rose, odzwierciedlał różne gałęzie ich rodziny - a niekiedy nawet ich samych. - Jesień to pora na zasadzenie róż balotowanych, chciałabyś je zobaczyć? - zaproponowała.
Nadeszła jednak pora, aby odpowiedzialność za ten skrawek dziedzictwa Rosierów przejęła prawdziwa pani domu - Evandra pełniła funkcję lady doyenne, to ona powinna była się tym zająć. Fantine doskonale to wiedziała i chętnie zgodziła się z nią o tym porozmawiać, przekazać to zajęcie, właściwie zdjąć je z barków Cedriny, nie własnych - to uświadomiło Róży jednak jak bliskie jest pożegnanie z domem.
W rosarium pojawiła się nie tak promienna i radosna jak zawsze, choć i w innych okolicznościach tłumiłaby własny entuzjazm. Słyszała, oczywiście, o tym, że brat Evandry miał trafić na oddział zamknięty - to straszne, lecz konieczne. Współczuła pólwili cierpienia, na które skazywał ją ktoś tak bliski.
- Nie wymaga specjalistycznej wiedzy o roślinach, o to nie musisz się martwić, lecz cierpliwości, pamięci i czułości - odpowiedziała łagodnym tonem Fantine, posyłając bratowej pokrzepiający uśmiech. Jeśli Evandrę trapiły nieodrobione lekcje z zielarstwa w Hogwarcie, to mogła rozwiać tę troskę tak jak wiatr strużki dymu unoszące się nad kilkoma kominami pałacu. Róże, choć najpiękniejsze i królewskie, były tylko kwiatami pozbawionymi magicznych właściwości; zapewne każdy, kto tylko chciał i zamierzał przestrzegać kilku reguł, mógłby się nimi zajmować. - Mamy tu wiele rodzajów, to ważne, ponoć róże lepiej kwitną, jeśli wokół są także inne - podzieliła się z lady doyenne ciekawostką, którą sama usłyszała niegdyś od swojej matki. Fantine lubiła myśleć o tym w tej sposób, że każdy z rodzajów róż, jaki można było znaleźć w ogrodach Chateau Rose, odzwierciedlał różne gałęzie ich rodziny - a niekiedy nawet ich samych. - Jesień to pora na zasadzenie róż balotowanych, chciałabyś je zobaczyć? - zaproponowała.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzieciństwo spędziła na plażach, tęsknie spoglądając w kierunku fal, do których nie wolno jej było się zanadto zbliżać przez wzgląd na zawładnięte serpentyną ciało. W obawie przed częstszymi atakami choroby małej pówili ograniczono zakres aktywności fizycznych, z jakich mogła korzystać i po dziś dzień żałowała słabej umiejętności pływania. W ogrodach spędzała czas na piknikach, oddając się lekturze lub zabawie lalkami. Z utęsknieniem też wyczekiwała odwiedzin kuzynostwa, które typowym dla dzieci gwarem i żywiołowością wprawiały ją w dobry nastrój.
- Cierpliwości, pamięci i czułości - powtórzyła wraz za nią z uśmiechem. - Brzmi jak przepis na szczęście. - Proste w słowach, jakże trudne do wprowadzenia w życie, zwłaszcza jeśli mowa o relacjach z innymi czarodziejami. Z roślinami było o tyle łatwiej, że nie skrywały swoich emocji i prawdziwych pobudek. Wystarczyło zerknąć na opis w zielniku i od razu jasnym stawało się czego potrzebują. W krótkiej chwili przez umysł Evandry przemknęła myśl - czy podobny klaser z opisem ludzkich potrzeb sprawiłby, że jej życie stanie się łatwiejsze? Zaraz jednak wyrzuciła go z głowy, bo może i łatwiejsze, ale z pewnością mniej fascynujące.
- Chętnie - przytaknęła na tę propozycję, szczerze zaciekawiona które z roślin zwane były balotowanymi. - Które są twoje ulubione? - spytała, przenosząc spojrzenie na różane krzewy. Zdążyła zauważyć, że kwiaty zostały posadzone w sposób przemieszany, lecz zawsze uważała, że to ze względów estetycznych i zamysłu projektanta ogrodu. Dobrze było wiedzieć, że stało się to także z uwagi na praktyczność.
- Podziwiam takie przywiązanie do tradycji - powiedziała, nawiązując do czarownic z rodu Rosier, które opiekują się od wieków tutejszymi kwiatami. - Nie sądzę, byśmy mieli podobne w Thorness Manor. - Lestrange’owie zwykli spędzać wspólnie czas, lecz cel spotkań był zazwyczaj czysto towarzyski. Rodzinne tradycje nadawały życiu rytm i zacieśniały więzi, o które Evandra chciała zadbać. Niedawno zrozumiała powagę nałożonego nią tytułu oraz nowych obowiązków. Pierwsze obawy odeszły wraz z nadejściem listopadowych dni, kiedy rozmowa z Aquilą i Primrose dodała jej motywacji do działania.
- Chciałabym móc w przyszłości stworzyć zwyczaj bądź zorganizować wydarzenie, jakie przez latach kultywować będą potomni. - Zerknęła przelotnie na Fantine, a kącik jej ust powędrował ku górze. - Wszystko zdaje mi się jednak zbyt zwyczajnym, przetartym dawno szlakiem, a mnie marzy się nowe, niebanalne podejście. - Czy istniał sposób, by bardziej rozsławić nazwisko Rosierów? Nie można było zapominać, że po natłoku wojennych nastrojów przyjdzie spokojniejszy czas, w jaki warto było wejść z przygotowanym nań planem.
- Cierpliwości, pamięci i czułości - powtórzyła wraz za nią z uśmiechem. - Brzmi jak przepis na szczęście. - Proste w słowach, jakże trudne do wprowadzenia w życie, zwłaszcza jeśli mowa o relacjach z innymi czarodziejami. Z roślinami było o tyle łatwiej, że nie skrywały swoich emocji i prawdziwych pobudek. Wystarczyło zerknąć na opis w zielniku i od razu jasnym stawało się czego potrzebują. W krótkiej chwili przez umysł Evandry przemknęła myśl - czy podobny klaser z opisem ludzkich potrzeb sprawiłby, że jej życie stanie się łatwiejsze? Zaraz jednak wyrzuciła go z głowy, bo może i łatwiejsze, ale z pewnością mniej fascynujące.
- Chętnie - przytaknęła na tę propozycję, szczerze zaciekawiona które z roślin zwane były balotowanymi. - Które są twoje ulubione? - spytała, przenosząc spojrzenie na różane krzewy. Zdążyła zauważyć, że kwiaty zostały posadzone w sposób przemieszany, lecz zawsze uważała, że to ze względów estetycznych i zamysłu projektanta ogrodu. Dobrze było wiedzieć, że stało się to także z uwagi na praktyczność.
- Podziwiam takie przywiązanie do tradycji - powiedziała, nawiązując do czarownic z rodu Rosier, które opiekują się od wieków tutejszymi kwiatami. - Nie sądzę, byśmy mieli podobne w Thorness Manor. - Lestrange’owie zwykli spędzać wspólnie czas, lecz cel spotkań był zazwyczaj czysto towarzyski. Rodzinne tradycje nadawały życiu rytm i zacieśniały więzi, o które Evandra chciała zadbać. Niedawno zrozumiała powagę nałożonego nią tytułu oraz nowych obowiązków. Pierwsze obawy odeszły wraz z nadejściem listopadowych dni, kiedy rozmowa z Aquilą i Primrose dodała jej motywacji do działania.
- Chciałabym móc w przyszłości stworzyć zwyczaj bądź zorganizować wydarzenie, jakie przez latach kultywować będą potomni. - Zerknęła przelotnie na Fantine, a kącik jej ust powędrował ku górze. - Wszystko zdaje mi się jednak zbyt zwyczajnym, przetartym dawno szlakiem, a mnie marzy się nowe, niebanalne podejście. - Czy istniał sposób, by bardziej rozsławić nazwisko Rosierów? Nie można było zapominać, że po natłoku wojennych nastrojów przyjdzie spokojniejszy czas, w jaki warto było wejść z przygotowanym nań planem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pałac Château Rose wzniesiono przed laty blisko białych klifów Dover, blisko piaszczystych plaż, nie tak pięknych i urokliwych jak te na Wyspie Wight, lecz w oczach Fantine były to jedne z najpiękniejszych krajobrazów jakie kiedykolwiek widziała. Miała do nich szczególny sentyment. W przeciwieństwie do biednej Evandry, kiedy była dzieckiem, pozwalano jej na kąpiele w morskiej toni, zabawę w piachu, lecz to nie trwało długo - gdy z małego dziecięcia zaczęła wyrastać dziewczynka, a później panna, stało się oczywiste, że nie wypada jej pluskać się na plaży. Zabawa ustąpiła miejsce nauce - etykiety, tańca, sztuki konwersacji, heraldyki, historii magii. Także i zielarstwa, skupiającego się głównie na różach właśnie, wśród których Fantine najchętniej spędzała czas. Nie mogła zanurzyć się już w morskiej toni, lecz spacery po ich królewskich ogrodach, gdzie powietrze przesycone było nie tylko zapachem róż, ale i morza, i piachu przynosiło pociechę. Miała nadzieję, że dzięki bliskości tych klifów Evandra czuła się bardziej jak w domu.
- Gdyby szczęście można było wyhodować jak róże, to dawno już cieszylibyśmy się pokojem i spokojem - odparła Fantine, wzdychając z żalem; była młoda, niezamężna, niedoświadczona - ale nie aż tak naiwna, by sądzić, że te trzy rzeczy wystarczą na zbudowanie sobie szczęścia. - Zobaczysz jednak, że nasze róże będą dla ciebie wielką pociechą, więc to małe szczęście - dodała entuzjastycznie, podając Evandrze ramię, kiedy zgodziła się na doglądanie róż balotowanych, na których sadzenie miała nastać właśni pora. Delikatnie poprowadziła ją odpowiednią alejką; choć pozornie Evandrze nic nie dolegało, to w jej oczach wciąż była jakby bardziej krucha i delikatna, niekiedy łapała się na tym, że dotykała jej nie mniej ostrożnie niż porcelanowej lalki, która mogła upaść i rozpaść się na wiele kawałków. - Nie będę chyba oryginalna, jeśli powiem, że najbardziej lubię róże bordowe, wielokwiatowe. Klasyka zawsze zajmowała szczególne miejsce w moim sercu - zaśmiała się lekko, z własnej banalności, nie zamierzała bratowej jednak okłamywać. - Muszę jednak przyznać, że poza nimi najbardziej podobają mi się róże damasceńskie. Niektóre z nich mają tak symetryczne płatki, kiedy spojrzysz od góry - wyglądają jak dzieło sztuki - mówiła dalej. Spojrzała z ciekawością na półwilę, kiedy wspomniała o Thorness Manor. Nigdzie nie było takich róż jak w Chateau Rose, to niewątpliwe. - Może i nie, lecz Wyspie Wight z pewnością nie brakuje uroku. Czyż nie macie w pobliżu Zatoki Syren? Twój krewny, Flavien, pokazywał mi ją przed rokiem. Nie widziałam jednak żadnej - przyznała Fantine, a w jej głosie zabrzmiała nutka żalu, że nie mogła na własne oczy zobaczyć tych magicznych istot. Musiała zadowolić się tymi, które były gwiazdami La Fantasmagorie.
- Jestem pewna, że na coś wpadniesz. Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce. Nie ma co się śpieszyć. Przed tobą długie lata panowania jako lady doyenne, jestem pewna, że zapiszesz się na kartach historii - rzekła Fantine, uchwyciwszy spojrzenie Evandry; cieszyło ją, że bratowa o tym myśli, że dostrzega w niej pragnienie wzmocnienia pozycji ich rodziny. Takiej żony Tristan potrzebował u swojego boku. - Może obie powinnyśmy spróbować zbliżyć się do lady Nott, by zdradziła nam parę sekretów...
- Gdyby szczęście można było wyhodować jak róże, to dawno już cieszylibyśmy się pokojem i spokojem - odparła Fantine, wzdychając z żalem; była młoda, niezamężna, niedoświadczona - ale nie aż tak naiwna, by sądzić, że te trzy rzeczy wystarczą na zbudowanie sobie szczęścia. - Zobaczysz jednak, że nasze róże będą dla ciebie wielką pociechą, więc to małe szczęście - dodała entuzjastycznie, podając Evandrze ramię, kiedy zgodziła się na doglądanie róż balotowanych, na których sadzenie miała nastać właśni pora. Delikatnie poprowadziła ją odpowiednią alejką; choć pozornie Evandrze nic nie dolegało, to w jej oczach wciąż była jakby bardziej krucha i delikatna, niekiedy łapała się na tym, że dotykała jej nie mniej ostrożnie niż porcelanowej lalki, która mogła upaść i rozpaść się na wiele kawałków. - Nie będę chyba oryginalna, jeśli powiem, że najbardziej lubię róże bordowe, wielokwiatowe. Klasyka zawsze zajmowała szczególne miejsce w moim sercu - zaśmiała się lekko, z własnej banalności, nie zamierzała bratowej jednak okłamywać. - Muszę jednak przyznać, że poza nimi najbardziej podobają mi się róże damasceńskie. Niektóre z nich mają tak symetryczne płatki, kiedy spojrzysz od góry - wyglądają jak dzieło sztuki - mówiła dalej. Spojrzała z ciekawością na półwilę, kiedy wspomniała o Thorness Manor. Nigdzie nie było takich róż jak w Chateau Rose, to niewątpliwe. - Może i nie, lecz Wyspie Wight z pewnością nie brakuje uroku. Czyż nie macie w pobliżu Zatoki Syren? Twój krewny, Flavien, pokazywał mi ją przed rokiem. Nie widziałam jednak żadnej - przyznała Fantine, a w jej głosie zabrzmiała nutka żalu, że nie mogła na własne oczy zobaczyć tych magicznych istot. Musiała zadowolić się tymi, które były gwiazdami La Fantasmagorie.
- Jestem pewna, że na coś wpadniesz. Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce. Nie ma co się śpieszyć. Przed tobą długie lata panowania jako lady doyenne, jestem pewna, że zapiszesz się na kartach historii - rzekła Fantine, uchwyciwszy spojrzenie Evandry; cieszyło ją, że bratowa o tym myśli, że dostrzega w niej pragnienie wzmocnienia pozycji ich rodziny. Takiej żony Tristan potrzebował u swojego boku. - Może obie powinnyśmy spróbować zbliżyć się do lady Nott, by zdradziła nam parę sekretów...
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chwyciła ją pod rękę, dostrzegając delikatność dotyku. Poprosiła Fantine o spotkanie nie tylko ze względu na chęć nauki zielarstwa, ale też pragnąc spędzić ze swoją szwagierką trochę czasu. Powziętego w lecie planu na zbliżenie się do pozostałych członków rodziny nie udało się wdrożyć w życie przez serię nieszczęśliwych wypadków, ale dlaczego nie zająć się nim teraz, w chwili spokojniejszego oddechu.
- I wszystkie tutaj mamy - zdziwiła się, choć bardziej stwierdziła, niż spytała. Jej myśli krążyły już po dalszych alejkach ogrodów, zastanawiając się czy dobrze pamięta czym różnią się róże bordowe wielokwiatowe od róż damasceńskich i kiedy będzie mogła je zacząć lepiej rozpoznawać. - Chyba nie mam ulubionego rodzaju róż. Podoba mi się ich świeży zapach, kształt zależny od nastroju i okazji, kolory pasujące do wnętrz. - Oczami wyobraźni już powędrowała na parkiety Hampton Court do sabatowego towarzystwa. Kolorowe, zgrabne bukieciki ustawione na stolikach dodawały niepowtarzalnego uroku i zawsze kojarzyły jej się przyjemnie, z parnymi wieczorami, wirującymi sukniami, dodatkowym kieliszkiem szampana.
- Żadnej? - zdziwiła się, bo przecież kiedy bywała na wybrzeżu zawsze pojawiały się jakieś syreny, ciekawe kto odwiedzał to miejsce. To one były jednymi z najbliższych towarzyszek Evandry, kiedy w najmłodszych latach spędzała tam czas na nauce śpiewu. - Wobec tego koniecznie musimy się kiedyś wybrać tam razem. Przedstawię cię, chętnie poznają moich bliskich. - Podczas ostatniej wizyty na Wyspie Wight także nie miała okazji, by się z nimi spotkać, gnana obowiązkami musiała przekładać jedne ponad drugie, tak więc wyprawa z Fantine mogła się okazać świetnym pomysłem.
Podtrzymała spojrzenie czarownicy, odpowiadając uśmiechem. W istocie czasu było jeszcze wiele, by na spokojnie zastanowić się nad wprowadzeniem zmian, jednak Evandra cały czas czuła, że to nie przypadek przypiął jej do piersi tytuł i pragnęła dołożyć wszelkich starań, żeby sprostać własnym oczekiwaniom względem bycia najmłodszej ze starszyzny.
- Chcę wysłać list do lady Adalaide i zaangażować się w przygotowaniach do tegorocznego sabatu. Towarzyszyłam jej od momentu ukończenia szkoły i gdyby nie wydarzenia z zeszłego roku, nasz kontakt pewnie by nie osłabł. - Niekontrolowana moc anomalii pokrzyżowała plany wszystkich, także Evandry, którą potężna siła przykuła do łóżka na długie miesiące. Dziś starała się już do tego wracać. Jeśli nie chciała zatracić się w dawnym smutku, musiała iść przed siebie, nie bacząc na przeszłość, choć i w tej kwestii los miał pisać jej inny scenariusz.
- I wszystkie tutaj mamy - zdziwiła się, choć bardziej stwierdziła, niż spytała. Jej myśli krążyły już po dalszych alejkach ogrodów, zastanawiając się czy dobrze pamięta czym różnią się róże bordowe wielokwiatowe od róż damasceńskich i kiedy będzie mogła je zacząć lepiej rozpoznawać. - Chyba nie mam ulubionego rodzaju róż. Podoba mi się ich świeży zapach, kształt zależny od nastroju i okazji, kolory pasujące do wnętrz. - Oczami wyobraźni już powędrowała na parkiety Hampton Court do sabatowego towarzystwa. Kolorowe, zgrabne bukieciki ustawione na stolikach dodawały niepowtarzalnego uroku i zawsze kojarzyły jej się przyjemnie, z parnymi wieczorami, wirującymi sukniami, dodatkowym kieliszkiem szampana.
- Żadnej? - zdziwiła się, bo przecież kiedy bywała na wybrzeżu zawsze pojawiały się jakieś syreny, ciekawe kto odwiedzał to miejsce. To one były jednymi z najbliższych towarzyszek Evandry, kiedy w najmłodszych latach spędzała tam czas na nauce śpiewu. - Wobec tego koniecznie musimy się kiedyś wybrać tam razem. Przedstawię cię, chętnie poznają moich bliskich. - Podczas ostatniej wizyty na Wyspie Wight także nie miała okazji, by się z nimi spotkać, gnana obowiązkami musiała przekładać jedne ponad drugie, tak więc wyprawa z Fantine mogła się okazać świetnym pomysłem.
Podtrzymała spojrzenie czarownicy, odpowiadając uśmiechem. W istocie czasu było jeszcze wiele, by na spokojnie zastanowić się nad wprowadzeniem zmian, jednak Evandra cały czas czuła, że to nie przypadek przypiął jej do piersi tytuł i pragnęła dołożyć wszelkich starań, żeby sprostać własnym oczekiwaniom względem bycia najmłodszej ze starszyzny.
- Chcę wysłać list do lady Adalaide i zaangażować się w przygotowaniach do tegorocznego sabatu. Towarzyszyłam jej od momentu ukończenia szkoły i gdyby nie wydarzenia z zeszłego roku, nasz kontakt pewnie by nie osłabł. - Niekontrolowana moc anomalii pokrzyżowała plany wszystkich, także Evandry, którą potężna siła przykuła do łóżka na długie miesiące. Dziś starała się już do tego wracać. Jeśli nie chciała zatracić się w dawnym smutku, musiała iść przed siebie, nie bacząc na przeszłość, choć i w tej kwestii los miał pisać jej inny scenariusz.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Propozycja Evandry, aby wspólnie spędziły czas w ogrodach Chateau Rose i poświęciły go hodowanym przez ich rodzinę kwiatom, nie wzbudziły w Fantine podejrzeń, że chodzi wyłącznie o naukę opieki nad nimi - gdyby tak było, to lady doyenne poprosiłaby kogoś o wiele bardziej odeń kompetentnego i doświadczonego, chociażby profesjonalnego zielarza, czy ogrodników, którzy wykonywali tu najcięższe prace. Rodzinne więzi były jak delikatne kwiaty i również należało je pielęgnować. Fantine z radością spędzała czas w towarzystwie Evandry, czuła, że bratowa staje się jej coraz bliższa - i wiedziała, że musi wykorzystać te chwile, które pozostały jej w Chateau Rose. Przed kilkoma miesiącami ukończyła dwudziesty drugi rok życia, to już była pora najwyższa, by zacząć przygotowywać się do momentu opuszczenia rodzinnego pałacu na rzecz dworu męża.
Łudziła się, że w przyszłych ogrodach znajdzie się miejsce na umiłowane róże.
- Tak, wszystkie, odpowiednio skomponowane, rzecz jasna. Ogrody są większe niż sądzisz. Każdego dnia możesz przechadzać się inną ścieżką i nigdy cię nie znużą, Evandro - potwierdziła z dumą Fantine. Nic w tym dziwnego, że posiadali je niemalże wszystkie; we krwi mieli skłonność do przepychu, zamiłowanie do bogactwa, róże zaś były kwiatami na tyle królewskimi i urodziwymi, że nie było tu przesady.
Pokręciła głową z wyraźnym smutkiem, potwierdzając, że nie było jej dane ujrzeć syreny w jednej z zatok Wyspy Wight na własne oczy. Żałowała, lecz wciąż nie miała okazji, aby tam powrócić.
- Z najwyższą radością wybrałabym się tam z tobą i poznała je. Znasz je dobrze? Obdarzyłaś je przyjaźnią? Śpiewałyście razem? Ponoć każda z syren cudownie śpiewa. To prawda? - podjęła z entuzjazmem Fantine. Ostatnimi czasy nabrała ochoty, aby doszlifować swoje umiejętności w tym zakresie - głównie przez surowe spojrzenie pani matki, która słuchała jej podczas ostatniego, rodzinnego muzykowania. Lady Cedrina uczyła młode damy emisji głosu, żadna z jej córek nie wyrosła jednak na śpiewaczkę z prawdziwego zdarzenia... a Fantine nie lubiła jej zawodzić.
- Myślisz, że zgodzi się na to? - zastanowiła się Róża. Jak dotąd właściwie nie interesowała się tematem przygotowań do sabatów lady Nott, nie wiedziała, że pomagał jej ktoś spoza najbliższych. Spojrzała na Evandrę z uznaniem; jeśli zdołała zdobyć zaufanie kogoś takiego jak lady Adelaide, na tyle, aby dopuściła ją do pomocy w przygotowaniach, musiała widzieć w półwili potencjał. - Lady Adelaide na pewno to rozumie. To nie była twoja wina - zapewniła Evandrę łagodnym tonem. Nie mogła nic poradzić na anomalie - każdy rozsądny człowiek to wiedział. Lady Nott nie była zaś głupią kobietą. - Myślisz, że i ja mogłabym pomóc? Może nie teraz, oczywiście, ale przy następnej, mniejszej okazji... - spytała z nadzieją, że bratowa mogłaby szepnąć lady Nott o niej dobre słowo.
Łudziła się, że w przyszłych ogrodach znajdzie się miejsce na umiłowane róże.
- Tak, wszystkie, odpowiednio skomponowane, rzecz jasna. Ogrody są większe niż sądzisz. Każdego dnia możesz przechadzać się inną ścieżką i nigdy cię nie znużą, Evandro - potwierdziła z dumą Fantine. Nic w tym dziwnego, że posiadali je niemalże wszystkie; we krwi mieli skłonność do przepychu, zamiłowanie do bogactwa, róże zaś były kwiatami na tyle królewskimi i urodziwymi, że nie było tu przesady.
Pokręciła głową z wyraźnym smutkiem, potwierdzając, że nie było jej dane ujrzeć syreny w jednej z zatok Wyspy Wight na własne oczy. Żałowała, lecz wciąż nie miała okazji, aby tam powrócić.
- Z najwyższą radością wybrałabym się tam z tobą i poznała je. Znasz je dobrze? Obdarzyłaś je przyjaźnią? Śpiewałyście razem? Ponoć każda z syren cudownie śpiewa. To prawda? - podjęła z entuzjazmem Fantine. Ostatnimi czasy nabrała ochoty, aby doszlifować swoje umiejętności w tym zakresie - głównie przez surowe spojrzenie pani matki, która słuchała jej podczas ostatniego, rodzinnego muzykowania. Lady Cedrina uczyła młode damy emisji głosu, żadna z jej córek nie wyrosła jednak na śpiewaczkę z prawdziwego zdarzenia... a Fantine nie lubiła jej zawodzić.
- Myślisz, że zgodzi się na to? - zastanowiła się Róża. Jak dotąd właściwie nie interesowała się tematem przygotowań do sabatów lady Nott, nie wiedziała, że pomagał jej ktoś spoza najbliższych. Spojrzała na Evandrę z uznaniem; jeśli zdołała zdobyć zaufanie kogoś takiego jak lady Adelaide, na tyle, aby dopuściła ją do pomocy w przygotowaniach, musiała widzieć w półwili potencjał. - Lady Adelaide na pewno to rozumie. To nie była twoja wina - zapewniła Evandrę łagodnym tonem. Nie mogła nic poradzić na anomalie - każdy rozsądny człowiek to wiedział. Lady Nott nie była zaś głupią kobietą. - Myślisz, że i ja mogłabym pomóc? Może nie teraz, oczywiście, ale przy następnej, mniejszej okazji... - spytała z nadzieją, że bratowa mogłaby szepnąć lady Nott o niej dobre słowo.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zastanowiła się nad ogromem różanych ogrodów, próbując ogarnąć wzrokiem liczne, ciągnące się w dal alejki. Prawdą było, że w ciągu półtora roku, od kiedy mieszka w Château Rose nie miała zbyt wielu okazji, by zagubić się między rabatami i prawdziwie poznać skarby Rosierów. Już zaczęła planować które części rosarium odwiedzi w następnych dniach, kiedy posłała nieco zaskoczone spojrzenie rozentuzjazmowanej Fantine.
- Zgadza się - przytaknęła z rozbawieniem. - Wspominam je jako najlepsze z nauczycielek śpiewu. Przyznaję, że ich podejście przypadło mi do gustu, zwłaszcza w kwestii filozoficznej oraz interpretacji. Syreny nie stosują zapisu nutowego, każdy dźwięk pochodzi z głębi serca. Są niezwykle inteligentne, ale działają intuicyjnie. - Zamyśliła się nad własnym wspomnieniem, przywołując przed oczy wyobraźni sylwetkę Keto, długowiecznej syreny, której nauki wywarły na Evandrze wielki wpływ. Dziś związana była z podwodną sceną La Fantasmagorii, wypadałoby ją wkrótce odwiedzić. - Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na ten temat, powinnaś spotkać się z Astorią, jej wiedza magioceanograficzna nie ma sobie równych - wspomniała o lady Lestrange, która przed laty dołączyła do mieszkańców Thorness Manor i prędko odnalazła się w nowym dla siebie otoczeniu.
- Oh Fantine, mnie się nie odmawia - uśmiechnęła się przekornie, spoglądając z ukosa na szwagierkę, zaraz po tym na powrót sięgając wzrokiem na ogrodowe krzewy. - Chciałabym wierzyć w tak wielką wyrozumiałość lady Nott. To prawdziwie ciepła kobieta, lecz jak każda dama nie znosi, kiedy jej plany ulegają pokrzyżowaniu. - Wieści o zaburzeniu planów przyjmowała ze spokojem, nierzadko kryjąc dezaprobatę, bądź ukazując ją w taki sposób, by wszyscy naraz zaczęli truchleć w przestrachu. Evandra nigdy nie zapomni lekcji o odrzucaniu bzdurnych, dziewczęcych pragnień, jakie Adelaide zamierzała w niej wyplenić. Była jednym z pierwszych bezwzględnych mentorów, a których to półwila nie chciała zawodzić, stale dostosowując się do narzuconych wymagań. Czy gdyby od razu usłuchała jej rad, dziś lepiej radziłaby sobie z wyznaczoną funkcją? Choć nie było to niemożliwe, Evandra nie chciała przyjmować słów lady Nott jako przestrogi względem swej przyszłości, wszak orientowała się we wszystkich mariażowych planach. Przez długi jeszcze czas wierzyła w omylność mentorki, w duchu podważając jej autorytet, tak bardzo nie chcąc pogodzić się z myślą, że w swym życiu ma nie zaznać miłości. - Aby wkupić się w jej łaski, należy ją sobą zachwycić. Jestem pewna, że podołasz wysoko ustawionym wymogom. - Puściła jej oczko zachęcająco, szczerze wierząc we własne słowa. Młoda Róża znana była ze swych umiejętności oraz doświadczenia, lecz zaraz w umyśle półwili pojawiły się wątpliwości.
- Powiedz mi Fantine, czy organizacja przyjęć jest tym, co cię prawdziwie interesuje? - spytała zatrzymując się obok przygotowanych do zasadzenia krzewach balotowanych. Nagie gałązki oczekiwały na zajęcie własnych miejsc wśród zjawiskowych rabat, a Evandra skryła swoje rozczarowanie, widząc że balotowane, znaczy tyle, co zapakowane w balot, a nie magiczne i zjawiskowe. - Zajmujesz się nimi w Rezerwacie, ale traktujesz je jako obowiązek czy pasję? - zainteresowała się preferencjami szwagierki, chcąc ją bliżej poznać. W towarzystwie była jak róża kierująca swe piękne płatki do ciepłych promieni słońca, oczekując komplementów i afirmacji, zresztą w pełni zasłużenie - przynajmniej w odczuciu Evandry. Podczas zeszłorocznego sabatu, gdy wraz z Tristanem podnieśli temat zamążpójścia Fantine, nestor wyraził zaniepokojenie dotychczasowym zachowaniem najmłodszej z sióstr. Półwila starała się bronić czarownicy, chcąc dać jej wybór, jakiego sama nie miała, lecz podjęty temat okazał się być zbyt poważny jak na sabatowe warunki suto zakrapiane szampanem.
- Zgadza się - przytaknęła z rozbawieniem. - Wspominam je jako najlepsze z nauczycielek śpiewu. Przyznaję, że ich podejście przypadło mi do gustu, zwłaszcza w kwestii filozoficznej oraz interpretacji. Syreny nie stosują zapisu nutowego, każdy dźwięk pochodzi z głębi serca. Są niezwykle inteligentne, ale działają intuicyjnie. - Zamyśliła się nad własnym wspomnieniem, przywołując przed oczy wyobraźni sylwetkę Keto, długowiecznej syreny, której nauki wywarły na Evandrze wielki wpływ. Dziś związana była z podwodną sceną La Fantasmagorii, wypadałoby ją wkrótce odwiedzić. - Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na ten temat, powinnaś spotkać się z Astorią, jej wiedza magioceanograficzna nie ma sobie równych - wspomniała o lady Lestrange, która przed laty dołączyła do mieszkańców Thorness Manor i prędko odnalazła się w nowym dla siebie otoczeniu.
- Oh Fantine, mnie się nie odmawia - uśmiechnęła się przekornie, spoglądając z ukosa na szwagierkę, zaraz po tym na powrót sięgając wzrokiem na ogrodowe krzewy. - Chciałabym wierzyć w tak wielką wyrozumiałość lady Nott. To prawdziwie ciepła kobieta, lecz jak każda dama nie znosi, kiedy jej plany ulegają pokrzyżowaniu. - Wieści o zaburzeniu planów przyjmowała ze spokojem, nierzadko kryjąc dezaprobatę, bądź ukazując ją w taki sposób, by wszyscy naraz zaczęli truchleć w przestrachu. Evandra nigdy nie zapomni lekcji o odrzucaniu bzdurnych, dziewczęcych pragnień, jakie Adelaide zamierzała w niej wyplenić. Była jednym z pierwszych bezwzględnych mentorów, a których to półwila nie chciała zawodzić, stale dostosowując się do narzuconych wymagań. Czy gdyby od razu usłuchała jej rad, dziś lepiej radziłaby sobie z wyznaczoną funkcją? Choć nie było to niemożliwe, Evandra nie chciała przyjmować słów lady Nott jako przestrogi względem swej przyszłości, wszak orientowała się we wszystkich mariażowych planach. Przez długi jeszcze czas wierzyła w omylność mentorki, w duchu podważając jej autorytet, tak bardzo nie chcąc pogodzić się z myślą, że w swym życiu ma nie zaznać miłości. - Aby wkupić się w jej łaski, należy ją sobą zachwycić. Jestem pewna, że podołasz wysoko ustawionym wymogom. - Puściła jej oczko zachęcająco, szczerze wierząc we własne słowa. Młoda Róża znana była ze swych umiejętności oraz doświadczenia, lecz zaraz w umyśle półwili pojawiły się wątpliwości.
- Powiedz mi Fantine, czy organizacja przyjęć jest tym, co cię prawdziwie interesuje? - spytała zatrzymując się obok przygotowanych do zasadzenia krzewach balotowanych. Nagie gałązki oczekiwały na zajęcie własnych miejsc wśród zjawiskowych rabat, a Evandra skryła swoje rozczarowanie, widząc że balotowane, znaczy tyle, co zapakowane w balot, a nie magiczne i zjawiskowe. - Zajmujesz się nimi w Rezerwacie, ale traktujesz je jako obowiązek czy pasję? - zainteresowała się preferencjami szwagierki, chcąc ją bliżej poznać. W towarzystwie była jak róża kierująca swe piękne płatki do ciepłych promieni słońca, oczekując komplementów i afirmacji, zresztą w pełni zasłużenie - przynajmniej w odczuciu Evandry. Podczas zeszłorocznego sabatu, gdy wraz z Tristanem podnieśli temat zamążpójścia Fantine, nestor wyraził zaniepokojenie dotychczasowym zachowaniem najmłodszej z sióstr. Półwila starała się bronić czarownicy, chcąc dać jej wybór, jakiego sama nie miała, lecz podjęty temat okazał się być zbyt poważny jak na sabatowe warunki suto zakrapiane szampanem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Półtorej roku spędzonego w Château Rose to naprawdę niewiele w obliczu labiryntu ogrodowych ścieżek, które okalały pałac. Dzięki talentowi i magii architekta, projektującego przed laty to miejsce, one wciąż potrafiły zaskoczyć i zachwycić nawet Fantine, mieszkającą tu przecież od urodzenia. Lubiła nawet to, że nie zna wszystkich sekretów tego miejsca - wciąż mogła je odkrywać w pewien sposób na nowo. Czułaby się zachwycona, gdyby Evandra zechciała jej przy tym towarzyszyć. Szczególnie, że przez dłuższy okres swego mieszkania tu była przykuta do łóżka.
- Ciekawe co powiedziałaby na to moja matka. Obawiam się, że mogłaby się z tobą nie zgodzić i poczułaby się oburzona brakiem zapisu nutowego. Myślę, że domyślasz się jak surową jest nauczycielką... Nie proponowała ci nigdy, abyście śpiewały razem? - spytała Fantine, ogniskując na rozbawionej twarzy Evandry spojrzenie; powiedzenie, że lady Cedrina była nauczycielką surową to łagodnie powiedziane. Róża zastanawiała się czasem dla kogo jej matka bywała ostrzejsza - dla swych uczennic podczas lekcji emisji głosu, córek, czy może jedynej synowej. - Z pewnością zwrócę się do lady Astorii. Mam nadzieję, że pomimo swych obowiązków znajdzie dla mnie chwilę - odparła. Właściwie sama o tym nie pomyślała, a przecież wiedziała, że małżonka kuzyna Evandry specjalizuje się w kontaktach z morskimi stworzeniami - może przez wzgląd na jej status kobiety zamężnej i matki, Fantine przypuszczała, że obowiązków ma niemal tak wiele jak Evandra.
- Wiem. Zazdroszczę ci tego - przyznała szczerze, choć nie była pewna, czy szwagierka ma na myśli swój urok osobisty czy gen półwili. Jedna i druga opcja wydawały się prawdopodobne. Lady doyenne miała wszak swój naturalny czar, pochodzący z wnętrza, a nie z krwi przodkiń, o nim Fantine mogła przekonać się sama. Ciekawiło ją natomiast - jak to jest wywierać taki urok nie do odparcia, magiczny, zaczarowany? - Och, nie śmiałabym pokrzyżować jej planów, nie jestem niemądra - żachnęła się Róża. Miała świadomość tego, że łaska lady Nott jeździła na pstrym koniu i była to kobieta kapryśna. Z ciekawością jednak słuchała słów Evandry, która spędziwszy przy lady Adelaide wiele czasu, znała ją znacznie lepiej i być może już teraz potrafiła ją podejść. - Taką mam nadzieję. Będę się bardzo starać podczas noworocznego sabatu, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Półtorej roku temu, na lodzie, podczas tańca z twoim kuzynem nawet mi się udało - wyrzekła, wyciągając dłoń, aby ostrożnie ująć w palce jedną z jesiennych róż. Zdecydowała się złamać gałązkę tak, aby nie ukłuć się kolcem i podarowała kwiat Evandrze.
Spojrzała na nią też nieco zdziwiona, kiedy spytała o rezerwat i o to, co jest jej prawdziwą pasją,
- Ależ oczywiście, że to mnie pasjonuje. Gdyby było inaczej, nie prosiłabym cię, abyś spróbowała mnie zaangażować w coś więcej. Gdybym traktowała rezerwat jedynie jako obowiązek, to pozostałabym tylko w laboratorium. Przyjęciami i bankietami tam zajmowałam się już wcześniej. Sprawia mi to przyjemność, ale to za mało. Pragnę czegoś więcej. Wiem, że stać mnie na więcej.
- Ciekawe co powiedziałaby na to moja matka. Obawiam się, że mogłaby się z tobą nie zgodzić i poczułaby się oburzona brakiem zapisu nutowego. Myślę, że domyślasz się jak surową jest nauczycielką... Nie proponowała ci nigdy, abyście śpiewały razem? - spytała Fantine, ogniskując na rozbawionej twarzy Evandry spojrzenie; powiedzenie, że lady Cedrina była nauczycielką surową to łagodnie powiedziane. Róża zastanawiała się czasem dla kogo jej matka bywała ostrzejsza - dla swych uczennic podczas lekcji emisji głosu, córek, czy może jedynej synowej. - Z pewnością zwrócę się do lady Astorii. Mam nadzieję, że pomimo swych obowiązków znajdzie dla mnie chwilę - odparła. Właściwie sama o tym nie pomyślała, a przecież wiedziała, że małżonka kuzyna Evandry specjalizuje się w kontaktach z morskimi stworzeniami - może przez wzgląd na jej status kobiety zamężnej i matki, Fantine przypuszczała, że obowiązków ma niemal tak wiele jak Evandra.
- Wiem. Zazdroszczę ci tego - przyznała szczerze, choć nie była pewna, czy szwagierka ma na myśli swój urok osobisty czy gen półwili. Jedna i druga opcja wydawały się prawdopodobne. Lady doyenne miała wszak swój naturalny czar, pochodzący z wnętrza, a nie z krwi przodkiń, o nim Fantine mogła przekonać się sama. Ciekawiło ją natomiast - jak to jest wywierać taki urok nie do odparcia, magiczny, zaczarowany? - Och, nie śmiałabym pokrzyżować jej planów, nie jestem niemądra - żachnęła się Róża. Miała świadomość tego, że łaska lady Nott jeździła na pstrym koniu i była to kobieta kapryśna. Z ciekawością jednak słuchała słów Evandry, która spędziwszy przy lady Adelaide wiele czasu, znała ją znacznie lepiej i być może już teraz potrafiła ją podejść. - Taką mam nadzieję. Będę się bardzo starać podczas noworocznego sabatu, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Półtorej roku temu, na lodzie, podczas tańca z twoim kuzynem nawet mi się udało - wyrzekła, wyciągając dłoń, aby ostrożnie ująć w palce jedną z jesiennych róż. Zdecydowała się złamać gałązkę tak, aby nie ukłuć się kolcem i podarowała kwiat Evandrze.
Spojrzała na nią też nieco zdziwiona, kiedy spytała o rezerwat i o to, co jest jej prawdziwą pasją,
- Ależ oczywiście, że to mnie pasjonuje. Gdyby było inaczej, nie prosiłabym cię, abyś spróbowała mnie zaangażować w coś więcej. Gdybym traktowała rezerwat jedynie jako obowiązek, to pozostałabym tylko w laboratorium. Przyjęciami i bankietami tam zajmowałam się już wcześniej. Sprawia mi to przyjemność, ale to za mało. Pragnę czegoś więcej. Wiem, że stać mnie na więcej.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Rosarium
Szybka odpowiedź