Rosarium
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rosarium
Wyodrębniona reprezentacyjna część ogrodu pełni funkcję rosarium, przeróżne gatunki czerwonych róż ozdabiają rabaty oraz szklarnie, zachwycając aksamitnymi płatkami, przestrzegając ostrymi jak brzytwa kolcami i obezwładniając intensywnym kwiatowym zapachem. Rosarium mieściło się w ogrodach Chaetau Rose już przy pierwszym projekcie dworu w 1345 r. i od tamtej pory pozostało w praktycznie niezmienionym - choć znacznie powiększonym - kształcie. Dziś pomiędzy kamiennymi ścieżkami rośnie na rabatach rośnie około 300 gatunków róż, a wewnątrz szklarni - kolejne 100. Oprócz urokliwych spacerów i odpoczynku na trawie, czas można spędzać tak wewnątrz szklarni - raczej zimą z uwagi na podwyższoną temperaturę - gdzie znajdują się stoliki kawkowe wraz z krzesłami, jak i w urokliwej, obrośniętej pnącymi się różami białej altanie, wewnątrz której można przysiąść na kamiennych ławach i z której rozciąga się zachwycający widok na morze. Przy różach zwykle gnieździ się dużo zapylających owadów - zwłaszcza trzmieli i wielobarwnych motyli.
Towarzystwo Fantine zawsze wprowadzało ją w przyjemny nastrój. Czuła się kochana i akceptowana, bez ciągłego zaznaczania swej pozycji, o którą w innych kręgach wciąż musiała walczyć. Dzięki niej umacniała się w przekonaniu, że ma w szwagierce wsparcie i chęć zaangażowania się w codzienne życie Rosierów wcale nie malała. Uświadamiała za to, że podobnych spędzanych wspólnie chwil wciąż było za mało, dzisiejszy spacer wśród różanych krzewów miał być kolejnym krokiem do odnalezienia swojego miejsca, umocnienia w przekonaniu, że mogła czuć się Château Rose jak w domu.
- Wspomniała o tym, to prawda, lecz nigdy nie miałyśmy okazji, by plan ten wprowadzić w życie - przyznała z uśmiechem, przywołując przed oczami obraz Cedriny. Bardzo ceniła swoją teściową i nie wątpiła w posiadany przez nią talent. Na samą myśl o dyskusji na temat wyższości sztywno zarysowanych w muzyce zasad wahała się czy aby na pewno chce się w nią wdawać, obawiając się potencjalnych różnic zdań. - Na ten moment służy mi radą co do prowadzenia domu, wszak ma w tym największe doświadczenie. Wciąż mam pewne problemy z księgami i pilnowaniem finansów, nigdy wcześniej nie musiałam się nimi zajmować - westchnęła z nieukrywanym w głosie ciężarem, ale zaraz po tym uśmiechnęła się lekko, spoglądając na szwagierkę kątem oka. - W związku z nadchodzącą zimą, jak i planowanymi z Aquilą i Primrose działaniami charytatywnymi chcę zasięgnąć drugiej porady u kogoś, kto rzuciłby nowe światło na tajniki ekonomii. Każdy ma preferowane przez siebie rozwiązania i choć nie uważam, by te obecnie stosowane u nas były złe, tak lubię poznawać różne podejścia i punkty widzenia.
Poruszenie tematu finansów z Fantine mogło mijać się z celem przez wzgląd na to, że i młoda Róża dotychczas nie musiała się nimi martwić, ale będąc panną na wydaniu także będzie musiała wkrótce dojrzeć do zrozumienia, iż posiadanymi w skarbcach galeonami należało rozważnie zarządzać.
Często wspierała się naturalnymi sobie półwilimi mocami i przekonywanie innych do swoich racji przychodziło z większą łatwością, ale przekazane w matczynej krwi geny niosły za sobą konsekwencje, o których niewielu z jej otoczenia zdawało sobie sprawę. - Ależ Fantine, twój urok jest nie do odparcia - wyznała, słysząc o zazdrości. Krocząca u jej boku czarownica musiała wszak włożyć więcej wysiłku, by osiągnąć podobny efekt, a odwracające się za nią spojrzenia były dowodem na wypracowane do perfekcji gesty oraz umiejętność posługiwania się przekonującymi argumentami. Przyjęła wręczony kwiat, ostrożnie ujmując palcami ułamaną łodygę. Przesunęła palcem po wystającym kolcu, ostre zakończenie drażniło skórę, lecz nacisk był zbyt delikatny, by wyrządzić krzywdę. - Uznania nie zdobywa się jednym wydarzeniem, a wytrwałą pracą. Zapisałaś się w pamięci lady Nott i z pewnością nie przejdzie obok ciebie obojętnie, gdy zobaczy, że nie był to jednorazowy przypadek. Co to za odmiana? - spytała, mając na myśli podarowaną jesienną różę.
Niezrażona zdziwieniem pokiwała głową ze zrozumieniem, słuchając jej słów. Wybrzmiewała w nich pewność i gotowość do działania, jakiej od niej oczekiwała i wcale się nie zawiodła.
- Pytam, bo uważam, że nie ma co czekać do następnego sabatu. Pomyślałam, że może chciałabyś zaangażować się także w inne inicjatywy, przy organizacji których twoje doświadczenie okazałoby się nieocenione. - Uniosła wzrok na Fantine, wciąż obracając w dłoniach kwiat. - Na ten moment mamy zaplanowane kilka wydarzeń, by wesprzeć mieszkańców Anglii, także na terenie Kent. Przydałaby mi się twoja pomoc.
- Wspomniała o tym, to prawda, lecz nigdy nie miałyśmy okazji, by plan ten wprowadzić w życie - przyznała z uśmiechem, przywołując przed oczami obraz Cedriny. Bardzo ceniła swoją teściową i nie wątpiła w posiadany przez nią talent. Na samą myśl o dyskusji na temat wyższości sztywno zarysowanych w muzyce zasad wahała się czy aby na pewno chce się w nią wdawać, obawiając się potencjalnych różnic zdań. - Na ten moment służy mi radą co do prowadzenia domu, wszak ma w tym największe doświadczenie. Wciąż mam pewne problemy z księgami i pilnowaniem finansów, nigdy wcześniej nie musiałam się nimi zajmować - westchnęła z nieukrywanym w głosie ciężarem, ale zaraz po tym uśmiechnęła się lekko, spoglądając na szwagierkę kątem oka. - W związku z nadchodzącą zimą, jak i planowanymi z Aquilą i Primrose działaniami charytatywnymi chcę zasięgnąć drugiej porady u kogoś, kto rzuciłby nowe światło na tajniki ekonomii. Każdy ma preferowane przez siebie rozwiązania i choć nie uważam, by te obecnie stosowane u nas były złe, tak lubię poznawać różne podejścia i punkty widzenia.
Poruszenie tematu finansów z Fantine mogło mijać się z celem przez wzgląd na to, że i młoda Róża dotychczas nie musiała się nimi martwić, ale będąc panną na wydaniu także będzie musiała wkrótce dojrzeć do zrozumienia, iż posiadanymi w skarbcach galeonami należało rozważnie zarządzać.
Często wspierała się naturalnymi sobie półwilimi mocami i przekonywanie innych do swoich racji przychodziło z większą łatwością, ale przekazane w matczynej krwi geny niosły za sobą konsekwencje, o których niewielu z jej otoczenia zdawało sobie sprawę. - Ależ Fantine, twój urok jest nie do odparcia - wyznała, słysząc o zazdrości. Krocząca u jej boku czarownica musiała wszak włożyć więcej wysiłku, by osiągnąć podobny efekt, a odwracające się za nią spojrzenia były dowodem na wypracowane do perfekcji gesty oraz umiejętność posługiwania się przekonującymi argumentami. Przyjęła wręczony kwiat, ostrożnie ujmując palcami ułamaną łodygę. Przesunęła palcem po wystającym kolcu, ostre zakończenie drażniło skórę, lecz nacisk był zbyt delikatny, by wyrządzić krzywdę. - Uznania nie zdobywa się jednym wydarzeniem, a wytrwałą pracą. Zapisałaś się w pamięci lady Nott i z pewnością nie przejdzie obok ciebie obojętnie, gdy zobaczy, że nie był to jednorazowy przypadek. Co to za odmiana? - spytała, mając na myśli podarowaną jesienną różę.
Niezrażona zdziwieniem pokiwała głową ze zrozumieniem, słuchając jej słów. Wybrzmiewała w nich pewność i gotowość do działania, jakiej od niej oczekiwała i wcale się nie zawiodła.
- Pytam, bo uważam, że nie ma co czekać do następnego sabatu. Pomyślałam, że może chciałabyś zaangażować się także w inne inicjatywy, przy organizacji których twoje doświadczenie okazałoby się nieocenione. - Uniosła wzrok na Fantine, wciąż obracając w dłoniach kwiat. - Na ten moment mamy zaplanowane kilka wydarzeń, by wesprzeć mieszkańców Anglii, także na terenie Kent. Przydałaby mi się twoja pomoc.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rodzina była dla Fantine wartością nadrzędną. Jeśli tylko kochała kogoś mocniej od samej siebie, to najbliższych właśnie. To jedynie na nich szczerze jej zależało, na ich dobrobycie, spokoju i szczęściu, uczyniłaby wiele, by im to zapewnić, by ich ochronić przed całym złem tego świata - jeśli by tylko potrafiła. Ten obowiązek spoczywał jednak na barkach lorda nestora, brata Fantine i męża Evandry; dzięki Tristanowi mogły mieć pewność, że to właśnie od życia dostaną. Jedynie rodzinie ufała w pełni. Nikomu innemu. Evandra dołączyła do nich całkiem niedawno, stała się już jednak ich nieodłączną częścią. Minęło tak niewiele czasu od ich zaślubin, a stała się najważniejszą kobietą Château Rose - lady doyenne. Musiała się czuć tu pewnie i dobrze, ale to nie był jedyny powód dla którego Fantine pomagała bratowej się tu odnaleźć - po prostu darzyła ją szczera sympatią, coraz silniejszą z każdym dniem, z wolna odnajdując weń kolejną siostrę.
- Jeszcze nadejdą czasy spokojne na tyle, byście mogły się tym zająć. Pani matka pewnie nie odpuści - zaśmiała się serdecznie. Fanny ulżyło, że nie dostrzegła na twarzy Evandry niezadowolenia, czy bólu. Lady Cedrina potrafiła być bardzo surowa. Dla każdego poza Tristanem, który był jej oczkiem w głowie, najukochańszym synem, odpuszczała mu wszystko. Skrzywiła się lekko za to Fantine na wspomnienie o księgach i pilnowaniu finansów. - Tego akurat szczerze ci współczuję... - wyrzekła zbolałym tonem. Ona sama nigdy nie miała głowy do liczb. Lekcje numerologii w Akademii Magii Beauxbatons były dla lady Kentu prawdziwą katorgą. - Obawiam się, że nie posłużę ci dobrą radą w tym temacie i tak będzie najlepiej, jeśli porozmawiasz z kimś, kto ma tym pojęcie - zaśmiała się; stało się przy tym coś bardzo rzadkiego - Fantine przyznała się do słabości i brakach w wiedzy. Nie lubiła tego robić, lecz nie chciała się wymądrzać o ekonomii przy szwagierce, bo kłamstwo szybko wyszłoby na jaw, a nie daj Merlinie, jeszcze zaszkodziło ich finansom, gdyby Evandra zdecydowała się jej posłuchać...
- Cóż to za akcje charytatywne? - spytała zaintrygowana.
Komplement Evandry przyjęła z promiennym uśmiechem. Owszem, uważała się za kobietę czarującą i pełną wdzięku, miała świadomość swej urody i ciężko pracowała nad tym, by zachwycać - tańcem, urokiem osobistym, pięknym słowem. Wymagało to od niej jednak zdecydowanie więcej pracy, półwilom, dzięki magicznym genom, wszystko to przychodziło z taką łatwością. Właściwie nie musiały za wiele robić, by rzucić mężczyzn na kolana - tego Evandrze zazdrościła.
- Tak myślisz? - spytała z nadzieją. Słowa lady doyenne zasiały w jej sercu wiarę, że wieści o organizowanych bankietach i przyjęciach w Smoczych Ogrodach dotarły do lady Adelaide Nott i zapisały się w jej pamięci. Liczyła, że Evandra jej o tym przypomni. - Jesienna róża - wyjaśniła. Opuszkami palców dotknęła płatków kwiatu, zachwycając się jego delikatnością. Zaraz jednak odjęła od róży spojrzenie i zawiesiła je na twarzy lady doyenne o doskonałych rysach. - Ależ oczywiście, że bym chciała. Chociaż tyle mogłabym zrobić - zgodziła się Fantine bez najmniejszego zastanowienia. Czyż to nie był ich obowiązek, kiedy lordowie z ich rodzin nadstawiali karku, by walczyć dla nich o świetlaną przyszłość? Złapała zaraz Evandrę pod ramię i poprowadziła ją w stronę pałacu. - Wracajmy, jest już chłodno, wszystko opowiesz mi przy podwieczorku.
| zt x2
- Jeszcze nadejdą czasy spokojne na tyle, byście mogły się tym zająć. Pani matka pewnie nie odpuści - zaśmiała się serdecznie. Fanny ulżyło, że nie dostrzegła na twarzy Evandry niezadowolenia, czy bólu. Lady Cedrina potrafiła być bardzo surowa. Dla każdego poza Tristanem, który był jej oczkiem w głowie, najukochańszym synem, odpuszczała mu wszystko. Skrzywiła się lekko za to Fantine na wspomnienie o księgach i pilnowaniu finansów. - Tego akurat szczerze ci współczuję... - wyrzekła zbolałym tonem. Ona sama nigdy nie miała głowy do liczb. Lekcje numerologii w Akademii Magii Beauxbatons były dla lady Kentu prawdziwą katorgą. - Obawiam się, że nie posłużę ci dobrą radą w tym temacie i tak będzie najlepiej, jeśli porozmawiasz z kimś, kto ma tym pojęcie - zaśmiała się; stało się przy tym coś bardzo rzadkiego - Fantine przyznała się do słabości i brakach w wiedzy. Nie lubiła tego robić, lecz nie chciała się wymądrzać o ekonomii przy szwagierce, bo kłamstwo szybko wyszłoby na jaw, a nie daj Merlinie, jeszcze zaszkodziło ich finansom, gdyby Evandra zdecydowała się jej posłuchać...
- Cóż to za akcje charytatywne? - spytała zaintrygowana.
Komplement Evandry przyjęła z promiennym uśmiechem. Owszem, uważała się za kobietę czarującą i pełną wdzięku, miała świadomość swej urody i ciężko pracowała nad tym, by zachwycać - tańcem, urokiem osobistym, pięknym słowem. Wymagało to od niej jednak zdecydowanie więcej pracy, półwilom, dzięki magicznym genom, wszystko to przychodziło z taką łatwością. Właściwie nie musiały za wiele robić, by rzucić mężczyzn na kolana - tego Evandrze zazdrościła.
- Tak myślisz? - spytała z nadzieją. Słowa lady doyenne zasiały w jej sercu wiarę, że wieści o organizowanych bankietach i przyjęciach w Smoczych Ogrodach dotarły do lady Adelaide Nott i zapisały się w jej pamięci. Liczyła, że Evandra jej o tym przypomni. - Jesienna róża - wyjaśniła. Opuszkami palców dotknęła płatków kwiatu, zachwycając się jego delikatnością. Zaraz jednak odjęła od róży spojrzenie i zawiesiła je na twarzy lady doyenne o doskonałych rysach. - Ależ oczywiście, że bym chciała. Chociaż tyle mogłabym zrobić - zgodziła się Fantine bez najmniejszego zastanowienia. Czyż to nie był ich obowiązek, kiedy lordowie z ich rodzin nadstawiali karku, by walczyć dla nich o świetlaną przyszłość? Złapała zaraz Evandrę pod ramię i poprowadziła ją w stronę pałacu. - Wracajmy, jest już chłodno, wszystko opowiesz mi przy podwieczorku.
| zt x2
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Unikał spędzania czasu w rodzinnym domku. Zamek Róż wydawał się mu pusty. Melisande opuściła ziemię Dover przeprowadzając się do chłodnego Corbenic Castle, który równie dobrze był mu znany. Niemniej jednak, irytacja wynikająca z konieczności przerwania spotkań z Calypso Carrow coraz bardziej dawała mu się we znaki. Nie chciał tego robić, ale jego zdaniem było to jedyne racjonalne wyjście z sytuacji, w którą się zagmatwał. Będąc lojalnym wobec rodziny nie mógł sobie pozwolić, aby wystąpić przeciwko nim. Sojusz z Carrowami nie miał najmniejszego sensu. Nienawiść między nimi troskliwie pielęgnowała przez ostatnie dziesiątki lat była głównym powodem zaprzestania spotkań z kobietą, która dawała mu pewien rodzaj światła. Skrzywdzenie jej to jedyna możliwość, jaka wchodziła w grę. Lady Carrow była uparta i na pewno nie odpuściłaby tak po prostu, a musiała… i on musiał. Nawet jeśli to małżeństwo miałoby pokazać ich wrogom, że nawet tak nienawidzące się rody są w stanie zjednoczyć się w trudnych czasach… Był pewien, że Tristan bez wysłuchiwania argumentacji odmówiłby tej propozycji. To po prostu nie miało sensu.
Po ciężkim dniu w Smoczych Ogrodach postanowił chwilę odpocząć. Nerwowa atmosfera wkradała się w jego codzienność, a to odbijało się na jakości jego postępowania wobec osób, z którymi współpracować. Podnoszenie głosu to nic, w porównaniu do chęci sięgnięcia po różdżkę, aby wyjaśnić pewne kwestie. Stan podirytowania wcale mu nie służył. Wrócił do zamku róż, musiał zaznać wytchnienia, zanim podejmie kolejne kroki. Oczyścił odzież, zaznał długiej kąpieli, przez długą chwilę obserwując kolejne blizny na swoim ciele. W ostatnim czasie pojawiało się ich coraz więcej, ale to tylko przypominało mu o walce, którą prowadził, o energii, którą wkładał, aby osiągnąć swój cel. Jedyne co mógł, podjąć działanie i pozwolić zapamiętać siebie historii. Wyszedł na korytarz, kiedy natknął się na matkę spacerującą do biblioteki Różanego Zamku. To właśnie ona poinformowała go o wizycie jego drogiej kuzynki. Mathieu wiedział gdzie jej szukać, nie była potrzebna rozległa wiedza na ten temat. Rosarium stało otworem przed nim, kiedy zauważył ciemne włosy Melisande przechadzającej się wśród róż w towarzystwie służki.
- Melisande, moja droga. – przywitał się z nią w odpowiedni sposób, uściskał i ucałował policzek. Dobrze było ją widzieć w rodzinnym domu. – Corbenic Castle Ci się znudziło? – spytał z lekkim uśmiechem. Oczywiście, że tęskniła za domem, to zupełnie naturalne i normalne. On też za nią tęsknił. Z wszystkimi członkami swojej rodziny był związany blisko, troszczył się o nich przede wszystkim. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – tym razem całkiem poważnie spytał, lustrując ją spojrzeniem ciemnych tęczówek. Musiał wiedzieć, że w Norfolk dbali o nią dobrze. Jeśli nie, będzie musiał poważnie porozmawiać sobie z Mannym.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wpadła do ogrodu niczym sztormowa burza. Z pociemniałym od gniewu spojrzeniem, które wciąż mieściło w sobie iskry piorunów.Te zostawiła jednak daleko za sobą w Corbenic Castle, wraz ze źródłem jej wzburzonych rozterek. Milczała wystarczająco długo, by wezbrane emocje pękły. Najbardziej drażniące w w całej sytuacji było to, że nie była pewna, co właściwie bardziej doprowadziło ją do wybuchu. I czy bardziej denerwował ją, czy też była wdzięczna za długie milczenie męża, jego dystans, a potem konfrontacja, czy jej własny, nagromadzony jeszcze od grudnia ból, który nie znajdował właściwego ujścia. Była dumna. Pamiętała o obietnicy jaką składała, o rodzinnej misji, ale była kobietą.W dodatku Różą. Nienawidziła decyzji, które narzucono jej z góry. Niby smoczy ogień, który palił żyły za każdym razem, gdy miała ulegać.
Ukojenie, jak zawsze przynosił jej ogród. Także ten, który otrzymała w prezencie ślubnym o męża. Nie był tym, co ukochała w rodzinny, Kent, ale ofiarował przestrzeń, w której znikała na długie godziny, poświęcając się różnej linii, którą chciała na nowo odtworzyć i zaglądając do ksiąg, których kreślone starożytną ręką litery, wywoływały w niej nostalgię. I wspomnienie ciemnych oczu Alpharda, kiedy śledził jej dłonie, gdy pokazywała mu jeden z pergaminów. Zacisnęła wargi mocniej, zatrzymując się w swojej wędrówce dopiero, gdy stanęła oko w oko ze swoją matką, uprzedzonej o wizycie przez służbę. Kilka wymienionych uprzejmie słów pozwoliło jej przejść dalej. I nawet jeśli zauważyła emocje malujące blade oblicze córki, wydawała się całkowicie je zignorować. A Melisande, była jej za to wyjątkowo wdzięczna. Nieniepokojona dotarła do różanego ogrodu, w końcu zwalniając kroki. I nie zdziwiła się, gdy w pobliżu, ale wystarczająco daleko, by zachować dystans, dostrzegła służkę. Milcząco skinęła jej głową, pozwalając na cichą obecność. Interakcja, groziła reprymendą, ale służba nie byłą głupia. Wiedzieli kiedy zejść z drogi, by nie spotkać się z bolesnym ukłuciem różanym cierniem.
Drgnęła na znajomy głos i imię wypowiadane w ten charakterystyczny. Tylko najbliżsi jej sercu potrafili działać w ten sposób, uciszając bądź wzmagając różany wiatr. Westchnęła cicho, niemal bezgłośnie, odwracając twarz do kuzyna - Mathieu - odezwała się miękko, mając pełną świadomość, że targające nią uczucia, wciąż burzyły źrenice. Zacisnęła malowane czerwienią wargi, gdy otrzymała kolejne pytanie. Cóż mogła odpowiedzieć mężczyźnie, nawet tak drogiemu, który nie rozumiał co właściwe działo się z jej sercem? - Po prostu tęskniłam - nie skłamała, gładko omijając kwestię jej nowych włości. Chociaż to nie tęsknota w pierwszej kolejności przywiała ją ku domowi. Miała jednak świadomość, że Mathieu był bystry, wystarczająco by wychwycić zakamuflowaną prawdę.
- Chcesz usłyszeć prawdę, czy kilka gładkich słów, które cię uspokoją? Cóż mam ci odpowiedzieć? Czego oczekujesz? - chociaż mówiła miękko, cierpkie tony znaczyły wyznaczały inną historię odpowiedzi. Nie mogła mu opowiedzieć wszystkiego, ale nie byłaby sobą, gdyby obdarzyła go kurtuazyjną wymówką. Był rodziną. Rosierem. Niemal bratem. I mierzył się z wyzwaniami, które dla niej wciąż były tajemnicą.
Ukojenie, jak zawsze przynosił jej ogród. Także ten, który otrzymała w prezencie ślubnym o męża. Nie był tym, co ukochała w rodzinny, Kent, ale ofiarował przestrzeń, w której znikała na długie godziny, poświęcając się różnej linii, którą chciała na nowo odtworzyć i zaglądając do ksiąg, których kreślone starożytną ręką litery, wywoływały w niej nostalgię. I wspomnienie ciemnych oczu Alpharda, kiedy śledził jej dłonie, gdy pokazywała mu jeden z pergaminów. Zacisnęła wargi mocniej, zatrzymując się w swojej wędrówce dopiero, gdy stanęła oko w oko ze swoją matką, uprzedzonej o wizycie przez służbę. Kilka wymienionych uprzejmie słów pozwoliło jej przejść dalej. I nawet jeśli zauważyła emocje malujące blade oblicze córki, wydawała się całkowicie je zignorować. A Melisande, była jej za to wyjątkowo wdzięczna. Nieniepokojona dotarła do różanego ogrodu, w końcu zwalniając kroki. I nie zdziwiła się, gdy w pobliżu, ale wystarczająco daleko, by zachować dystans, dostrzegła służkę. Milcząco skinęła jej głową, pozwalając na cichą obecność. Interakcja, groziła reprymendą, ale służba nie byłą głupia. Wiedzieli kiedy zejść z drogi, by nie spotkać się z bolesnym ukłuciem różanym cierniem.
Drgnęła na znajomy głos i imię wypowiadane w ten charakterystyczny. Tylko najbliżsi jej sercu potrafili działać w ten sposób, uciszając bądź wzmagając różany wiatr. Westchnęła cicho, niemal bezgłośnie, odwracając twarz do kuzyna - Mathieu - odezwała się miękko, mając pełną świadomość, że targające nią uczucia, wciąż burzyły źrenice. Zacisnęła malowane czerwienią wargi, gdy otrzymała kolejne pytanie. Cóż mogła odpowiedzieć mężczyźnie, nawet tak drogiemu, który nie rozumiał co właściwe działo się z jej sercem? - Po prostu tęskniłam - nie skłamała, gładko omijając kwestię jej nowych włości. Chociaż to nie tęsknota w pierwszej kolejności przywiała ją ku domowi. Miała jednak świadomość, że Mathieu był bystry, wystarczająco by wychwycić zakamuflowaną prawdę.
- Chcesz usłyszeć prawdę, czy kilka gładkich słów, które cię uspokoją? Cóż mam ci odpowiedzieć? Czego oczekujesz? - chociaż mówiła miękko, cierpkie tony znaczyły wyznaczały inną historię odpowiedzi. Nie mogła mu opowiedzieć wszystkiego, ale nie byłaby sobą, gdyby obdarzyła go kurtuazyjną wymówką. Był rodziną. Rosierem. Niemal bratem. I mierzył się z wyzwaniami, które dla niej wciąż były tajemnicą.
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 29.11.21 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Melisande M. Travers
Zawód : Dama
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Róże są bardziej zgodne z prawdą – wiedzą, jak pokazywać kolce”.
OPCM : 0 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wychowani w lojalności wobec rodziny i własnych obowiązków. Melisande swój spełniła biorąc ślub z Manannanem i doprowadzając do umocnienia sojuszu z Traversami. To jej poświęcenie. Oczywiście Mathieu uważał, że Manny będzie dla niej dobrym mężem, ale trud wydarzeń drugiej połowy zeszłego roku przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Nosiła żałobę po Alphardzie, miała zostać Lady Black, przenieść się do Londynu i żyć z nim wedle pielęgnowanych przez Blacków zasad. Zaufała mu, wbrew wszystkiemu zbudowali relację, która była ważnym krokiem w postępowym świecie. Ważnym dla nich wszystkich. Została tego pozbawiona i Mathieu rozumiał, jak ciężkim była wieść o ślubie z Traversem, do którego ostatecznie doszło końcem roku. Wiedział, jak wiele musiało ją to kosztować. Sam też poświęcał wiele dla rodziny. Niemal dwa tygodnie wcześniej zrezygnował z relacji z Calypso Carrow i kiełkującego między nimi uczucia. Wiedział, że przy każdym kolejnym spotkaniu coraz bardziej jej pragnął, a to było… zakazane.
Widział w jej oczach wzburzenie. Znał oczy swojej siostry, znał jej charakter i wiedział, że nie wszystko jest w porządku. Chciałby w jakikolwiek sposób poprawić jej humor, zrobić cokolwiek, aby na czerwonych ustach pojawił się szeroki i szczęśliwy uśmiech. Ciężkim byłoby jednak tego dokonać.
- To zawsze będzie Twój dom. – powiedział cicho, a kącik jego ust drgnął. Położył dłonie na jej ramionach, jak na starszego brata przystało. A później po prostu objął ją, kiedy wypowiedziała kolejne słowa. Rodzina była, jest i będzie dla niego najważniejsza. Troszczył się o nią, o Evandrę, o Fantine. Pomimo, że były od niego młodsze, zawsze były troskliwe i traktowały go tak, jakby rzeczywiście był ich bratem.
- Słowa mnie nie uspokoję, przecież widzę, że nie jest w porządku. – powiedział cicho i dopiero wtedy odsunął się od Melisande. U niego też nie było w porządku. Chciałby spotkać się z Calypso, powiedzieć jej, że to wszystko nie prawda i uprowadzić z przeklętego Sandal Castle tutaj. Nie mógł, miał związane ręce. Podjął najrozsądniejszą decyzję. Wiedział jak zawziętą i piękną kobietą była, wiedział, że się nie podda. A jedyną opcją było złamanie jej serca, brutalnie i boleśnie. Lepiej dla niej, jeśli będzie go nienawidziła.
- Wystarczy, że powiesz co mogę zrobić, abyś choć odrobinę poczuła się lepiej. – szepnął z uśmiechem. Może będzie mógł zrobić cokolwiek, aby jej samopoczucie było choć odrobinę lepsze.
Widział w jej oczach wzburzenie. Znał oczy swojej siostry, znał jej charakter i wiedział, że nie wszystko jest w porządku. Chciałby w jakikolwiek sposób poprawić jej humor, zrobić cokolwiek, aby na czerwonych ustach pojawił się szeroki i szczęśliwy uśmiech. Ciężkim byłoby jednak tego dokonać.
- To zawsze będzie Twój dom. – powiedział cicho, a kącik jego ust drgnął. Położył dłonie na jej ramionach, jak na starszego brata przystało. A później po prostu objął ją, kiedy wypowiedziała kolejne słowa. Rodzina była, jest i będzie dla niego najważniejsza. Troszczył się o nią, o Evandrę, o Fantine. Pomimo, że były od niego młodsze, zawsze były troskliwe i traktowały go tak, jakby rzeczywiście był ich bratem.
- Słowa mnie nie uspokoję, przecież widzę, że nie jest w porządku. – powiedział cicho i dopiero wtedy odsunął się od Melisande. U niego też nie było w porządku. Chciałby spotkać się z Calypso, powiedzieć jej, że to wszystko nie prawda i uprowadzić z przeklętego Sandal Castle tutaj. Nie mógł, miał związane ręce. Podjął najrozsądniejszą decyzję. Wiedział jak zawziętą i piękną kobietą była, wiedział, że się nie podda. A jedyną opcją było złamanie jej serca, brutalnie i boleśnie. Lepiej dla niej, jeśli będzie go nienawidziła.
- Wystarczy, że powiesz co mogę zrobić, abyś choć odrobinę poczuła się lepiej. – szepnął z uśmiechem. Może będzie mógł zrobić cokolwiek, aby jej samopoczucie było choć odrobinę lepsze.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie była pewna, czy czas rzeczywiście goił rany. Długo przecież, ni była świadoma, czym był prawdziwy ból straty. Ale czas i rzeczywistość, na swój - dla niej wciąż niezrozumiały - sposób, podsuwały jej lekcje, z jakich korzystać w cale nie chciała. Najpierw siostra, ojciec. I Alphard. Czy wyciagnięcie z nich odpowiedniej wiedzy było tego warte? Coś niespokojnie kuło ją w piersi za każdym razem. Gniewała się. Była rozżalona. I cierpiała, raz za razem przypominając sobie, jak wiele musieli poświęcać siebie, by wypełnić płynącą w ich krwi powinność. Rozumiała to ona i rozumiał Mathieu. Nie znaczyło to jednak, że było łatwo pogodzić się z narzuconym z góry losem.
Ktoś jej powiedział - nie pamiętała nawet kto, że nie zawsze to, z czym się nie zgadzamy w pierwszej chwili, będzie takie w przyszłości. I każde wydarzenie, jakie jest ich udziałem, znajdzie swój sens. Wymaga tylko czasu. Tylko czy było warto na ten efekt czekać? Rodowa duma - potwierdzała. Uczucia, burzyły się w niezgodzie. Czy jej kuzyn czuł podobnie, odrzucając względy Calypso? A może było w tym to zupełnie inne, bardziej wpisane w męska naturę postrzeganie?
Cała gama drgań, która rozświetlała spojrzenie iskier musiała rozlać się w momencie, gdy Mathieu na nią spojrzał. Zajrzał wprost w źrenice, bez wahania zaglądając za zasłonę rzęs, a potem, ze wszystkich możliwości, jakie zakładała - słów, gestów, zachowań, wybrał to, z którym trudno było jej się dziś mierzyć. Palce najpierw ułożone na spiętych barkach, potem zaciskając się na moment, by przyciągnąć ją bliżej. I w końcu, zamykając ją w klatce objęcia, które wywołało nagły dreszcz. W pierwszych kilka sekund., nie była w stanie wydusić nic, czując jak całe napięcie kołacze się w krtani i zaciska mocniej. I jak bardzo mocno chciała pokazać swoją siłę, trzymając na uwięzi piekące w kącikach oczu łzy, tak coś głucho, słyszalnie tylko dla niej, zatrzeszczało w jej piersi, łamiąc postanowienia, które trzymała za długo - Cóż z tego, jeśli wszystko co uznaję za nie w porządku jest takie ważne? - słowa w końcu ułożyły się w zdanie, zbierając w całość nagromadzoną frustrację. Rozchyliła i zwarła ze sobą wargi, podczas gdy słona ścieżka zaznaczyła jasne policzki rozmazana linią. Dopóki nikt nie patrzył, dopóki ramie kuzyna przysłaniało jej twarz, nikt nie musiał wiedzieć, jak dopadała ją słabość. Dopiero, gdy się odsunął, dając jej wciąż osłoniętą przestrzeń, uniosła błyszczący od łez wzrok wyżej, odnajdując ten, należący do Rosiera. Krew z krwi. Ale zamiast wyniosłej w ideałach odpowiedzi, pokusiła się o inną słabość. W ciemnych źrenicach błysnęło coś nowego, wyzywającego - Opowiedz mi o nim. O Manannanie - wiedziała, że w jakiś sposób się przyjaźnili. Znali - I nie chcę, żadnych górnolotnych przymiotów, jaki jest wspaniały. Chcę wiedzieć, jaki jest w twoich oczach - ta sama słabość, która zmusiła ją do szukania w jego objęciach siły, teraz kazała jej znaleźć odpowiedzi. Wyprostowała się i uniosła głowę wyżej, ale słowa, które wypowiedziała, przeznaczone były wyłącznie dla jej kuzyna. Nikt poza nim nie miał prawa usłyszeć jej szeptu. patrzyła mu prosto w oczy. Z wyzwaniem i poszukiwaniem prawdy, która ścierała się z jego spojrzeniem - A być może, ja opowiem ci coś o Lady Calypso - zakończyło, oddychając przy tym z ulgą i w końcu pozwalając, by napięte jak smyczkowe struny mięsnie, w końcu się rozluźniły. Odrobinę.
Ktoś jej powiedział - nie pamiętała nawet kto, że nie zawsze to, z czym się nie zgadzamy w pierwszej chwili, będzie takie w przyszłości. I każde wydarzenie, jakie jest ich udziałem, znajdzie swój sens. Wymaga tylko czasu. Tylko czy było warto na ten efekt czekać? Rodowa duma - potwierdzała. Uczucia, burzyły się w niezgodzie. Czy jej kuzyn czuł podobnie, odrzucając względy Calypso? A może było w tym to zupełnie inne, bardziej wpisane w męska naturę postrzeganie?
Cała gama drgań, która rozświetlała spojrzenie iskier musiała rozlać się w momencie, gdy Mathieu na nią spojrzał. Zajrzał wprost w źrenice, bez wahania zaglądając za zasłonę rzęs, a potem, ze wszystkich możliwości, jakie zakładała - słów, gestów, zachowań, wybrał to, z którym trudno było jej się dziś mierzyć. Palce najpierw ułożone na spiętych barkach, potem zaciskając się na moment, by przyciągnąć ją bliżej. I w końcu, zamykając ją w klatce objęcia, które wywołało nagły dreszcz. W pierwszych kilka sekund., nie była w stanie wydusić nic, czując jak całe napięcie kołacze się w krtani i zaciska mocniej. I jak bardzo mocno chciała pokazać swoją siłę, trzymając na uwięzi piekące w kącikach oczu łzy, tak coś głucho, słyszalnie tylko dla niej, zatrzeszczało w jej piersi, łamiąc postanowienia, które trzymała za długo - Cóż z tego, jeśli wszystko co uznaję za nie w porządku jest takie ważne? - słowa w końcu ułożyły się w zdanie, zbierając w całość nagromadzoną frustrację. Rozchyliła i zwarła ze sobą wargi, podczas gdy słona ścieżka zaznaczyła jasne policzki rozmazana linią. Dopóki nikt nie patrzył, dopóki ramie kuzyna przysłaniało jej twarz, nikt nie musiał wiedzieć, jak dopadała ją słabość. Dopiero, gdy się odsunął, dając jej wciąż osłoniętą przestrzeń, uniosła błyszczący od łez wzrok wyżej, odnajdując ten, należący do Rosiera. Krew z krwi. Ale zamiast wyniosłej w ideałach odpowiedzi, pokusiła się o inną słabość. W ciemnych źrenicach błysnęło coś nowego, wyzywającego - Opowiedz mi o nim. O Manannanie - wiedziała, że w jakiś sposób się przyjaźnili. Znali - I nie chcę, żadnych górnolotnych przymiotów, jaki jest wspaniały. Chcę wiedzieć, jaki jest w twoich oczach - ta sama słabość, która zmusiła ją do szukania w jego objęciach siły, teraz kazała jej znaleźć odpowiedzi. Wyprostowała się i uniosła głowę wyżej, ale słowa, które wypowiedziała, przeznaczone były wyłącznie dla jej kuzyna. Nikt poza nim nie miał prawa usłyszeć jej szeptu. patrzyła mu prosto w oczy. Z wyzwaniem i poszukiwaniem prawdy, która ścierała się z jego spojrzeniem - A być może, ja opowiem ci coś o Lady Calypso - zakończyło, oddychając przy tym z ulgą i w końcu pozwalając, by napięte jak smyczkowe struny mięsnie, w końcu się rozluźniły. Odrobinę.
Melisande M. Travers
Zawód : Dama
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Róże są bardziej zgodne z prawdą – wiedzą, jak pokazywać kolce”.
OPCM : 0 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przed nim nie musiała ukrywać swoich prawdziwych uczuć, ani tego co wyraźnie trawiło ją od środka i męczyło tak ogromnie. Wiedział, że Melisande w ostatnich miesiącach przeszła bardzo wiele i cierpienie, ból i każda krzywda, której doznała odcisnęła na niej swoiste piętno. Nie chciał, aby cierpiała, aby ból towarzyszył jej życiu, nie chciał aby musiała ukrywać swoje emocje głęboko za woalem kłamstw i oszust. Nie musiała okłamywać jego, w końcu znał ją od kiedy byli małymi dziećmi, znał ją aż za dobrze, aby móc przejść obok tego obojętnie. Rozumiał jej ból, rozumiał złamane serce i łkającą duszę, która nie potrafiła pojąć niesprawiedliwości świata, choć wszyscy inni widzieli co innego. Zadrżała w jego ramionach, a on westchnął cicho, mając nadzieję, że ta rozmowa i sam fakt powrotu na ziemię Róż sprawią, że Melisande poczuje się odrobinę lepiej.
Nic nie mógł jej poradzić. Zawsze to co było najważniejsze upadało jako pierwsze. Słabe fundamenty, złe posadowienie prowadziło do katastrofy. Te ważne rzeczy zawsze stały na pierwszym miejscu, czasem jednak podparte były w nieodpowiedni sposób i nie miały szans trwać w nieskończoność na chybotliwym gruncie. Podniósł spojrzenie i spojrzał na kuzynkę, kiedy poprosiła go, aby opowiedział jej o Manym. Wiedział, że nie chodziło jej o wychwalanie ponad niebiosa, opisywanie osiągnięć i zdolności… Nie, to nie był cel tej rozmowy. Może łatwiej będzie jej zrozumieć, kiedy Mathieu powie co naprawdę sądzi o kuzynie. Jego oczy błysnęły, kiedy z jej ust padło imię Calypso, jednak szybko uspokoił własne emocje. Pozostawił jej wspomnienie w Londynie, szklących się oczu i bólu, który pozostawiał. Twarz Mathieu stężała, stała się poważna i stateczna.
- Opowiem Ci o Mananannie, nie oczekując w zamian niczego. – powiedział poważnie. Nie chciał poruszać tematu Calypso. Pragnął jej bardziej niże kiedykolwiek pragnął Callisty, pragnął mocniej niż Isabelli. Była jak ogień poruszający jego duszę, uśmiechał się przy niej, dobrze bawił w jej towarzystwie… Nie był jednak odpowiednim dla niej, ich rody nie miały ze sobą po drodze. Jego bujne pragnienia przyniosłyby więcej krzywdy i bólu, niż to, co musiał jej zrobić.
- Na Manny’ego zawsze mogę liczyć, bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdę. – mruknął, spoglądając na nią. – Różni się od nas, jest o wiele bardziej związany z morzem, a to… specyficzna kwestia. Teraz ją rozumiem, od kiedy sam udałem się w morską podróż. – dodał, przekręcając lekko głowę w bok, uśmiechnął się lekko na wspomnienie morskiej bryzy uderzającej w twarz. – Pod tą skorupą kryje się naprawdę wspaniały mężczyzna. – powiedział cicho, a później ponownie spojrzał jej głęboko w oczy. – Nikt nie oczekuje od Ciebie, że będziesz go kochać żywym uczuciem, Melisande. Daj mu jednak szansę, jest jej warty. – dopowiedział. Nie musiał rozwijać tego tematu bardziej. Manny dla niego będzie zupełnie inny niż dla niej, na pewno zyska przy bliższym poznaniu, lecz Melisande musiała dać mu szansę, tylko wtedy miało to rację bytu.
Nic nie mógł jej poradzić. Zawsze to co było najważniejsze upadało jako pierwsze. Słabe fundamenty, złe posadowienie prowadziło do katastrofy. Te ważne rzeczy zawsze stały na pierwszym miejscu, czasem jednak podparte były w nieodpowiedni sposób i nie miały szans trwać w nieskończoność na chybotliwym gruncie. Podniósł spojrzenie i spojrzał na kuzynkę, kiedy poprosiła go, aby opowiedział jej o Manym. Wiedział, że nie chodziło jej o wychwalanie ponad niebiosa, opisywanie osiągnięć i zdolności… Nie, to nie był cel tej rozmowy. Może łatwiej będzie jej zrozumieć, kiedy Mathieu powie co naprawdę sądzi o kuzynie. Jego oczy błysnęły, kiedy z jej ust padło imię Calypso, jednak szybko uspokoił własne emocje. Pozostawił jej wspomnienie w Londynie, szklących się oczu i bólu, który pozostawiał. Twarz Mathieu stężała, stała się poważna i stateczna.
- Opowiem Ci o Mananannie, nie oczekując w zamian niczego. – powiedział poważnie. Nie chciał poruszać tematu Calypso. Pragnął jej bardziej niże kiedykolwiek pragnął Callisty, pragnął mocniej niż Isabelli. Była jak ogień poruszający jego duszę, uśmiechał się przy niej, dobrze bawił w jej towarzystwie… Nie był jednak odpowiednim dla niej, ich rody nie miały ze sobą po drodze. Jego bujne pragnienia przyniosłyby więcej krzywdy i bólu, niż to, co musiał jej zrobić.
- Na Manny’ego zawsze mogę liczyć, bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdę. – mruknął, spoglądając na nią. – Różni się od nas, jest o wiele bardziej związany z morzem, a to… specyficzna kwestia. Teraz ją rozumiem, od kiedy sam udałem się w morską podróż. – dodał, przekręcając lekko głowę w bok, uśmiechnął się lekko na wspomnienie morskiej bryzy uderzającej w twarz. – Pod tą skorupą kryje się naprawdę wspaniały mężczyzna. – powiedział cicho, a później ponownie spojrzał jej głęboko w oczy. – Nikt nie oczekuje od Ciebie, że będziesz go kochać żywym uczuciem, Melisande. Daj mu jednak szansę, jest jej warty. – dopowiedział. Nie musiał rozwijać tego tematu bardziej. Manny dla niego będzie zupełnie inny niż dla niej, na pewno zyska przy bliższym poznaniu, lecz Melisande musiała dać mu szansę, tylko wtedy miało to rację bytu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Cóż miała uczynić w rozterce popadających ze sobą skrajności? Jakim cudem pogodzić dwie strony różanej duszy, które kołatały się na szali, niby odbijane od ścian szklanej kuli. Na zewnątrz ślicznej, iskrzącej, wewnątrz zalanej słonymi kroplami, powoli, nie mieszczącymi się w zarezerwowanej ku temu przestrzeni. Nie mogła pozwolić sobie na na złamanie, lecząc drobne pęknięcia, sobie tylko znanymi sposobami. I równie dobrze wiedziała, że była bardziej wrażliwa na bliskich, także, odsłaniając słabość. W jakiś sposób, znowu ambiwalentnie - będąc przepełniona złością na decyzję brata jednocześnie dumna, że postawił ją na szali tak ważnych decyzji. Była przecież Różą.
Wiedziała doskonale jaką cenę musiał płacić Alphard, by starać się o jej rękę. I przełykając gorycz wiedziała, jak wiele musiał poświecić ród Traverów, by Melisande znalazła się na ich dworze. W ten sam sposób kładło na szali przymierza i porozumienia pomiędzy arystokratami. I być może nie powinna była, ale tę samą gamę splecionych chaotycznie emocji, przekładała na kuzyna. Tego samego, który w niedługim czasie sam będzie musiał odegrać rolę nowego porozumienia, które wzmocni siłę krwi szlachetnej. Czy będzie potrafił przyjąć powierzony mu los?
Odetchnęła krótkim spazmem, gdy ciepło objęcia wypuściło jej ciało. Uległa słabości, jednocześnie opierając jej brzegi na obecności Mathieu. Wystarczająco pewnie zajrzała w równie jak jej ciemne źrenice, by uchwycić nić zrozumienia. Tak, na popychaną niezrozumiała jeszcze tęsknotą prośbę, jak i obietnicę z imieniem, które zajaśniało krótko w tęczówkach kuzyna - To nie jest obietnica kierowana oczekiwaniem - odpowiedziała krótko, szybko, jednocześnie minimalnie unosząc się na palcach, jakby chcąc rozproszyć równie prędką fasadę szlachcica. Tak łatwo przychodziło mu odsuwać słabość, z jaką ona się mierzyła? - zrobię to po prostu dla ciebie - dodała ciszej, delikatniej, opadając na pięty - jeśli tylko chcesz - ale nie tak łatwo było jej rozszyfrować tajemnice, które spychał na dno serca. To Rosierowe, potrafiło ich trzymać wiele. Każde z nich wiedziało o tym bardzo dobrze.
Podążyła spojrzeniem w kierunku, którym przesunęły się oczy kuzyna. Przez moment wydawał się w tym geście podobny do jej męża, w tych ulotnych chwilach gdy znajdował się w zamku, a nie gnał gdzieś na statek. I kiedy nie wiedział, że patrzyła - Na czym polega ta różnica, skoro rozumiesz? - na język, mimowolnie spływało mało pochlebne słowo o byciu nieokrzesanym, jak jeszcze dawno temu go nazwała. Wydawało się jednak, ze Mathieu mówił o czymś jeszcze. O czymś, czego jeszcze nie rozumiało, chociaż - przyznać się musiała - fascynowało. I "nieokrzesany", zmieniało się w "nieokiełznany". Żywy. A może była to po prostu męska, tak żywa natura?
Wydęła usta, a mało dystyngowany uśmiech zakradł się w kąciki warg, uśmiech zaprawiony mieszanką goryczy i złości - Mam tę skorupę rozbić, żeby się dostać do tego "wspaniałego mężczyzny"? - powstrzymała prychnięcie, zaciskając w końcu usta - do tego potrzeba dwojga - uniosła głowę, tym razem samej wędrując spojrzeniem w bok, gdzieś ponad ramię arystokraty - jak mam to zrobić sama? Masz rację, różni się od nas. Woli swoje morze niż moje towarzystwo - wyprostowała się, gdy wzrok natrafił na zamknięty w zimowym uśpieniu, różany pąk - musiałbym stać się samym sztormem, żeby poświecił mi więcej uwagi - pokręciła głową, a dłoń sięgnęła do rozplecionego z upięcia, pasma włosów. Przymknęła powieki - Przejdźmy się dalej, proszę - oderwała się od myśli, tym razem uważniej przyglądając się kuzynowi. Tak bardzo pochłaniała ją własna złość, że niemal potknęła się o własny egoizm. O najbliższych dbała. I nie chciała, by jej problemy przysłoniły te, które ścigały rodzinę.
Wiedziała doskonale jaką cenę musiał płacić Alphard, by starać się o jej rękę. I przełykając gorycz wiedziała, jak wiele musiał poświecić ród Traverów, by Melisande znalazła się na ich dworze. W ten sam sposób kładło na szali przymierza i porozumienia pomiędzy arystokratami. I być może nie powinna była, ale tę samą gamę splecionych chaotycznie emocji, przekładała na kuzyna. Tego samego, który w niedługim czasie sam będzie musiał odegrać rolę nowego porozumienia, które wzmocni siłę krwi szlachetnej. Czy będzie potrafił przyjąć powierzony mu los?
Odetchnęła krótkim spazmem, gdy ciepło objęcia wypuściło jej ciało. Uległa słabości, jednocześnie opierając jej brzegi na obecności Mathieu. Wystarczająco pewnie zajrzała w równie jak jej ciemne źrenice, by uchwycić nić zrozumienia. Tak, na popychaną niezrozumiała jeszcze tęsknotą prośbę, jak i obietnicę z imieniem, które zajaśniało krótko w tęczówkach kuzyna - To nie jest obietnica kierowana oczekiwaniem - odpowiedziała krótko, szybko, jednocześnie minimalnie unosząc się na palcach, jakby chcąc rozproszyć równie prędką fasadę szlachcica. Tak łatwo przychodziło mu odsuwać słabość, z jaką ona się mierzyła? - zrobię to po prostu dla ciebie - dodała ciszej, delikatniej, opadając na pięty - jeśli tylko chcesz - ale nie tak łatwo było jej rozszyfrować tajemnice, które spychał na dno serca. To Rosierowe, potrafiło ich trzymać wiele. Każde z nich wiedziało o tym bardzo dobrze.
Podążyła spojrzeniem w kierunku, którym przesunęły się oczy kuzyna. Przez moment wydawał się w tym geście podobny do jej męża, w tych ulotnych chwilach gdy znajdował się w zamku, a nie gnał gdzieś na statek. I kiedy nie wiedział, że patrzyła - Na czym polega ta różnica, skoro rozumiesz? - na język, mimowolnie spływało mało pochlebne słowo o byciu nieokrzesanym, jak jeszcze dawno temu go nazwała. Wydawało się jednak, ze Mathieu mówił o czymś jeszcze. O czymś, czego jeszcze nie rozumiało, chociaż - przyznać się musiała - fascynowało. I "nieokrzesany", zmieniało się w "nieokiełznany". Żywy. A może była to po prostu męska, tak żywa natura?
Wydęła usta, a mało dystyngowany uśmiech zakradł się w kąciki warg, uśmiech zaprawiony mieszanką goryczy i złości - Mam tę skorupę rozbić, żeby się dostać do tego "wspaniałego mężczyzny"? - powstrzymała prychnięcie, zaciskając w końcu usta - do tego potrzeba dwojga - uniosła głowę, tym razem samej wędrując spojrzeniem w bok, gdzieś ponad ramię arystokraty - jak mam to zrobić sama? Masz rację, różni się od nas. Woli swoje morze niż moje towarzystwo - wyprostowała się, gdy wzrok natrafił na zamknięty w zimowym uśpieniu, różany pąk - musiałbym stać się samym sztormem, żeby poświecił mi więcej uwagi - pokręciła głową, a dłoń sięgnęła do rozplecionego z upięcia, pasma włosów. Przymknęła powieki - Przejdźmy się dalej, proszę - oderwała się od myśli, tym razem uważniej przyglądając się kuzynowi. Tak bardzo pochłaniała ją własna złość, że niemal potknęła się o własny egoizm. O najbliższych dbała. I nie chciała, by jej problemy przysłoniły te, które ścigały rodzinę.
Melisande M. Travers
Zawód : Dama
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Róże są bardziej zgodne z prawdą – wiedzą, jak pokazywać kolce”.
OPCM : 0 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała wyboru, musiała przyjąć swój los i zmierzyć się z nim. Była piękną Rożą, była silną kobietę, która dopełniała swego obowiązku wobec rodziny, ta powinność była w ostatnich miesiącach jedną z istotnych decyzji w dążeniu do umocnienia sojuszy. Wierzył, że w roli Lady Travers spełni się bardzo dobrze i choć bunt młodego serca nie pozwalał jej jeszcze na pełne zaakceptowanie sytuacji, w której się znalazła był niemal pewien, że pewnego dnia będzie jej bliżej do morskich przygód Traversów niż do Różanych ogrodów. Zawsze w sercu pozostanie Różą, ale jest dumną reprezentantką rodu Travers, a kto jak kto, ale Melisande na pewno poradzi sobie z wszelkimi przeciwnościami losu.
Spojrzał na nią, z lekkim uśmiechem. Nie chciał, aby opowiadała mu o Lady Calypso Carrow. Podjął decyzję w tym temacie i zaczynał być jej coraz bardziej pewien. Zakazany owoc smakował najlepiej, a Calypso właśnie nim była. Problem Mathieu polegał na tym, że przez wiele lat nie potrafił zaakceptować własnego charakteru, a tym bardziej mroku we własnym sercu. Wątpił, że Calypso zaakceptowałaby kogoś, kto bez mrugnięcia okiem skazał zdrajców na śmierć i patrzył jak ich krew brudzi bruk Warowni w Dover. Patrząc na postępowania całego rodu Carrow w trakcie ostatnich tygodni, a raczej brak konsekwentnych i mocnych decyzji… wątpił, aby jakakolwiek relacja z nią była dla niego przyszłościowa. Zbyt długo walczyli o swoją pozycję i siłę własnego rodu, aby zaprzepaścić to nietrafioną decyzją małżonki. Co z tego, że była uroczą kobietą, niebywale piękną i sprawiała, że czuł się przy niej inaczej… To niewiele zmieniało. Potrzebował silnej kobiety u swego boku, pewnej i takiej, która nie cofnie się, nie zawaha. Kącik ust powoli osunął się na dół, a jego twarz – choć nadal łagodna – stała się bardziej poważna. – Nie chce o niej mówić, Melisande. Podjąłem już decyzję. – powiedział spokojnie. Dokładnie tak jak Melisande, musiał mieć na uwadze dobro rodu, jako najważniejszy priorytet.
- Nie dostrzegałem tego, dopóki sam nie wypłynąłem w morze. Ta wolność, którą czujesz, jakby troski zostawały gdzieś daleko za Tobą, a liczyło się tylko to, co dzieje się teraz. Nasze życie zawsze podporządkowane było pewnym zasadom. Smoki, alchemia, róże… Dla niego świat jest otwarty, kiedy stoi na swoim statku i płynie w dal… Wolność jest zawsze kusząca. – powiedział spokojnie, chcąc podkreślić swoje własne rozważania na ten temat. Oni również podróżowali, ale do miejsc, które były im znane, czasem poddali się i znaleźli w nowym miejscu, ale to nie to samo co podróż statkiem, wiatr uderzający drobinkami wody w twarz, niezwykłe miejsca, o innej kulturze i sposobie bycia.
- Daj mu czas, Melisande… – powiedział spokojnie. Dla Traversa stałe przebywanie na lądzie nie było dobrym rozwiązaniem. Wiedział, że Manannan zatęskni za morzem, a to prawdopodobnie skomplikuje ich sytuacje. Przed nimi bardzo trudny czas, początki takiej relacji były niebywale trudne, ale wierzył, że im się uda. – Poza tym, moja droga… Jesteś sztormem, wyjątkową kobietą, którą Manny doceni z całą pewnością. – powiedział, biorąc pod ramię Melisande i prowadząc dalej. Spacer po różanych ogrodach z pewnością będzie dla niej niemałym wytchnieniem. – Spróbuj poznać morze… a wtedy poznasz jego. – dodał ciszej, puszczając jej oczko. Miał nadzieję, że Melisande będzie szczęśliwa, ale przed nimi jeszcze długa droga. Teraz mógł wesprzeć ją dobrym słowem i obecnością. Mogła wrócić do Chateau Rose kiedy chciała, była ich siostrą, była im bliska i cieszył się, że te kilka chwil mogą spędzić wspólnie.
Spojrzał na nią, z lekkim uśmiechem. Nie chciał, aby opowiadała mu o Lady Calypso Carrow. Podjął decyzję w tym temacie i zaczynał być jej coraz bardziej pewien. Zakazany owoc smakował najlepiej, a Calypso właśnie nim była. Problem Mathieu polegał na tym, że przez wiele lat nie potrafił zaakceptować własnego charakteru, a tym bardziej mroku we własnym sercu. Wątpił, że Calypso zaakceptowałaby kogoś, kto bez mrugnięcia okiem skazał zdrajców na śmierć i patrzył jak ich krew brudzi bruk Warowni w Dover. Patrząc na postępowania całego rodu Carrow w trakcie ostatnich tygodni, a raczej brak konsekwentnych i mocnych decyzji… wątpił, aby jakakolwiek relacja z nią była dla niego przyszłościowa. Zbyt długo walczyli o swoją pozycję i siłę własnego rodu, aby zaprzepaścić to nietrafioną decyzją małżonki. Co z tego, że była uroczą kobietą, niebywale piękną i sprawiała, że czuł się przy niej inaczej… To niewiele zmieniało. Potrzebował silnej kobiety u swego boku, pewnej i takiej, która nie cofnie się, nie zawaha. Kącik ust powoli osunął się na dół, a jego twarz – choć nadal łagodna – stała się bardziej poważna. – Nie chce o niej mówić, Melisande. Podjąłem już decyzję. – powiedział spokojnie. Dokładnie tak jak Melisande, musiał mieć na uwadze dobro rodu, jako najważniejszy priorytet.
- Nie dostrzegałem tego, dopóki sam nie wypłynąłem w morze. Ta wolność, którą czujesz, jakby troski zostawały gdzieś daleko za Tobą, a liczyło się tylko to, co dzieje się teraz. Nasze życie zawsze podporządkowane było pewnym zasadom. Smoki, alchemia, róże… Dla niego świat jest otwarty, kiedy stoi na swoim statku i płynie w dal… Wolność jest zawsze kusząca. – powiedział spokojnie, chcąc podkreślić swoje własne rozważania na ten temat. Oni również podróżowali, ale do miejsc, które były im znane, czasem poddali się i znaleźli w nowym miejscu, ale to nie to samo co podróż statkiem, wiatr uderzający drobinkami wody w twarz, niezwykłe miejsca, o innej kulturze i sposobie bycia.
- Daj mu czas, Melisande… – powiedział spokojnie. Dla Traversa stałe przebywanie na lądzie nie było dobrym rozwiązaniem. Wiedział, że Manannan zatęskni za morzem, a to prawdopodobnie skomplikuje ich sytuacje. Przed nimi bardzo trudny czas, początki takiej relacji były niebywale trudne, ale wierzył, że im się uda. – Poza tym, moja droga… Jesteś sztormem, wyjątkową kobietą, którą Manny doceni z całą pewnością. – powiedział, biorąc pod ramię Melisande i prowadząc dalej. Spacer po różanych ogrodach z pewnością będzie dla niej niemałym wytchnieniem. – Spróbuj poznać morze… a wtedy poznasz jego. – dodał ciszej, puszczając jej oczko. Miał nadzieję, że Melisande będzie szczęśliwa, ale przed nimi jeszcze długa droga. Teraz mógł wesprzeć ją dobrym słowem i obecnością. Mogła wrócić do Chateau Rose kiedy chciała, była ich siostrą, była im bliska i cieszył się, że te kilka chwil mogą spędzić wspólnie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
| 01.07?
Od ślubu minęło parę dni, a Corinne wciąż oswajała się z tą wielką zmianą w życiu. Choć od dawna była przygotowywana do tego, żeby zostać czyjąś żoną, do tej roli ją wychowywano, to jednak wydarzenia potoczyły się o wiele szybciej, niż sądziła. Tym sposobem rok i kilka dni po swoim towarzyskim debiucie nosiła już na palcu obrączkę i mieszkała wiele mil od rodzinnego Ludlow, wśród ludzi, którzy bądź co bądź byli jej obcy, ale od trzech dni to właśnie oni byli jej nową rodziną.
Taka już rola kobiet w ich świecie. Od mężczyzn wymagano więcej, ale przynajmniej nie musieli być wyrywani ze swojego środowiska i swojej rodziny, i rzucani w zupełnie nowe miejsce. Jej matka przed laty zapewne przeżywała podobne dylematy, a przed nią wiele innych przodkiń. To była naturalna kolej rzeczy. Corinne akceptowała swój los, zdawała sobie sprawę, że i tak trafiła nieźle, bo równie dobrze pan ojciec mógłby ją oddać jakiemuś podstarzałemu wdowcowi w wieku jej dziadka lub spasłemu brzydalowi, jeśli tylko miałoby się to przysłużyć rodowi. Rosier przynajmniej był przyjemny dla oka i istniała duża szansa, że ich przyszłe dzieci będą urodziwe. Może okaże się, że wcale nie był taki zły, jak mówiły niektóre plotki.
Wola rodu była sprawą świętą, a Corinne, mimo młodego wieku, rozumiała wagę swoich obowiązków i konieczność pielęgnowania tradycji i czystości krwi. Była dumna z tego, że mogła się przysłużyć swojemu rodowi i zamierzała dołożyć wszelkich starań, żeby nie przynieść wstydu ani swojej panieńskiej rodzinie, ani tej, do której wstąpiła z chwilą zawarcia małżeństwa.
Podobnie jak jej matka po swoim ślubie, i ona odnalazła spokój w ogrodach. Bardzo cieszyło ją to, że Rosierowie mieli zadbane ogrody, bo zawsze miała słabość do kwiatów, przejętą najpewniej właśnie po matce z Flintów, która najlepiej czuła się wśród roślin i spędzała w ogrodach wiele czasu. Avery nigdy nie słynęli z subtelności czy zamiłowania piękna, jednak Corinne pod tym względem wyróżniała się na tle krewnych, a oni wybaczali jej to, bo przecież była tylko młodą kobietą, w dodatku i tak mającą poślubić mężczyznę z innego rodu. Tak też się stało i dziś historia zataczała koło, nieodrodna córka swojej matki przechadzała się alejkami, chłonąc spokój i piękno tego miejsca. Ze względu na dość wysoką jak na angielskie warunki temperaturę trzymała się jednak cienia, nie chcąc, by słońce skalało jej nienagannie jasną skórę plebejską opalenizną.
Niestety szybko okazało się, że nie była tak osamotniona jak by chciała, służka męża wciąż uparcie za nią podążała, ignorując prośby młódki o to, że chciałaby trochę pobyć w samotności, bądź co bądź znajdowała się w granicach posiadłości. Czy Mathieu jej nie ufał? Rosierowie jej nie ufali? Sama nie wiedziała. Jako kobiecie nie zdradzono jej zbyt wiele odnośnie całej politycznej otoczki aranżowanego małżeństwa. Postawiono ją przed faktem dokonanym i tyle, szczegółowe ustalenia dokonały się pomiędzy mężczyznami.
Przyspieszyła kroku, próbując powiększyć dystans pomiędzy sobą a służącą. Była szybka i zwinna, przemykała pomiędzy krzewami róż, a jej pantofelki nie czyniły żadnego hałasu. Jedynie wachlarzyk, którym od czasu do czasu się wachlowała, sporadycznie szeleścił. W końcu jednak skryła się w rosarium, choć nie miała wielkiej wprawy w ukrywaniu się, bo ostatni raz w chowanego bawiła się w dzieciństwie wraz ze swoim bratem. Och, jego brakowało jej chyba najbardziej. Przylgnęła do jednej ze ścianek, osłonięta cieniem pokaźnego krzewu różanego i zerknęła w bok; wyglądało na to, że służka przeszła dalej. Corrie uśmiechnęła się lekko pod nosem, wolną od wachlarzyka dłonią odgarniając z twarzy zbłąkany złoty lok, a potem powiodła spojrzeniem dalej, ku różom, które wyglądały piękniej i okazalej niż te, które miała jej matka, a ich zapach był wyczuwalny wszędzie wokół.
Od ślubu minęło parę dni, a Corinne wciąż oswajała się z tą wielką zmianą w życiu. Choć od dawna była przygotowywana do tego, żeby zostać czyjąś żoną, do tej roli ją wychowywano, to jednak wydarzenia potoczyły się o wiele szybciej, niż sądziła. Tym sposobem rok i kilka dni po swoim towarzyskim debiucie nosiła już na palcu obrączkę i mieszkała wiele mil od rodzinnego Ludlow, wśród ludzi, którzy bądź co bądź byli jej obcy, ale od trzech dni to właśnie oni byli jej nową rodziną.
Taka już rola kobiet w ich świecie. Od mężczyzn wymagano więcej, ale przynajmniej nie musieli być wyrywani ze swojego środowiska i swojej rodziny, i rzucani w zupełnie nowe miejsce. Jej matka przed laty zapewne przeżywała podobne dylematy, a przed nią wiele innych przodkiń. To była naturalna kolej rzeczy. Corinne akceptowała swój los, zdawała sobie sprawę, że i tak trafiła nieźle, bo równie dobrze pan ojciec mógłby ją oddać jakiemuś podstarzałemu wdowcowi w wieku jej dziadka lub spasłemu brzydalowi, jeśli tylko miałoby się to przysłużyć rodowi. Rosier przynajmniej był przyjemny dla oka i istniała duża szansa, że ich przyszłe dzieci będą urodziwe. Może okaże się, że wcale nie był taki zły, jak mówiły niektóre plotki.
Wola rodu była sprawą świętą, a Corinne, mimo młodego wieku, rozumiała wagę swoich obowiązków i konieczność pielęgnowania tradycji i czystości krwi. Była dumna z tego, że mogła się przysłużyć swojemu rodowi i zamierzała dołożyć wszelkich starań, żeby nie przynieść wstydu ani swojej panieńskiej rodzinie, ani tej, do której wstąpiła z chwilą zawarcia małżeństwa.
Podobnie jak jej matka po swoim ślubie, i ona odnalazła spokój w ogrodach. Bardzo cieszyło ją to, że Rosierowie mieli zadbane ogrody, bo zawsze miała słabość do kwiatów, przejętą najpewniej właśnie po matce z Flintów, która najlepiej czuła się wśród roślin i spędzała w ogrodach wiele czasu. Avery nigdy nie słynęli z subtelności czy zamiłowania piękna, jednak Corinne pod tym względem wyróżniała się na tle krewnych, a oni wybaczali jej to, bo przecież była tylko młodą kobietą, w dodatku i tak mającą poślubić mężczyznę z innego rodu. Tak też się stało i dziś historia zataczała koło, nieodrodna córka swojej matki przechadzała się alejkami, chłonąc spokój i piękno tego miejsca. Ze względu na dość wysoką jak na angielskie warunki temperaturę trzymała się jednak cienia, nie chcąc, by słońce skalało jej nienagannie jasną skórę plebejską opalenizną.
Niestety szybko okazało się, że nie była tak osamotniona jak by chciała, służka męża wciąż uparcie za nią podążała, ignorując prośby młódki o to, że chciałaby trochę pobyć w samotności, bądź co bądź znajdowała się w granicach posiadłości. Czy Mathieu jej nie ufał? Rosierowie jej nie ufali? Sama nie wiedziała. Jako kobiecie nie zdradzono jej zbyt wiele odnośnie całej politycznej otoczki aranżowanego małżeństwa. Postawiono ją przed faktem dokonanym i tyle, szczegółowe ustalenia dokonały się pomiędzy mężczyznami.
Przyspieszyła kroku, próbując powiększyć dystans pomiędzy sobą a służącą. Była szybka i zwinna, przemykała pomiędzy krzewami róż, a jej pantofelki nie czyniły żadnego hałasu. Jedynie wachlarzyk, którym od czasu do czasu się wachlowała, sporadycznie szeleścił. W końcu jednak skryła się w rosarium, choć nie miała wielkiej wprawy w ukrywaniu się, bo ostatni raz w chowanego bawiła się w dzieciństwie wraz ze swoim bratem. Och, jego brakowało jej chyba najbardziej. Przylgnęła do jednej ze ścianek, osłonięta cieniem pokaźnego krzewu różanego i zerknęła w bok; wyglądało na to, że służka przeszła dalej. Corrie uśmiechnęła się lekko pod nosem, wolną od wachlarzyka dłonią odgarniając z twarzy zbłąkany złoty lok, a potem powiodła spojrzeniem dalej, ku różom, które wyglądały piękniej i okazalej niż te, które miała jej matka, a ich zapach był wyczuwalny wszędzie wokół.
Wakacyjne miesiące zachwycają ciepłem i przyjemną pogodą. Evandra coraz chętniej spędza czas na świeżym powietrzu i pogrąża się w zamyśleniu wśród kwiatów, licznie zamieszkujące ogrody Château Rose.
Cały poranek spędziła na ćwiczeniu transmutacji. Wyjmowanie drobnych przedmiotów z obrazów idzie jej coraz płynniej. Stara się częściej korzystać z magii na co dzień, prędzej porusza się po pałacu, podczas kąpieli w łaźni manipuluje wodą wedle uznania, dająć się ponieść fantazji. Po spotkaniu ze stewardem i omówieniu najważniejszych spraw o finansach domu udaje się do ogrodów, aby zająć się pięknem róż.
- Biedny Graham Thomas - wzdycha cicho, pochylając się nad różowymi, opadającymi kaskadowo kwiatami. To jedna z najnowszych odmian, która mimo dobrej pielęgnacji, ma liczne uschnięte pąki. - Muszę znaleźć na ciebie nowy sposób - obiecuje na głos, ale i zapisuje sobie w pamięci, by przejrzeć księgi w sali alchemicznej.
Nadal doskonale pamięta strach, który czuła podczas spotkania z Justine Tonks. To przez nią stale ogląda się przez ramię. Częściej rozgląda się czujnie, nadstawiając uszu. Próbuje wyostrzyć swoją spostrzegawczość, zwraca uwagę na szczegóły i stara się uspokoić rozbiegane myśli. Słyszy szarpnięcie krzewami, cichy odgłos kroków. Pospiesznie odwraca twarz w kierunku przejścia. Kącik ust Evandry unosi się w rozbawieniu, obserwując z boku chowającą się przed służką Corinne.
- Ukrywamy się? - pyta pogodnie, splatając ręce za plecami. Dobrze pamięta swoje pierwsze miesiące w pałacu, kiedy przemykała korytarzami, starając się być dostrzeżoną przez jak najmniejszą liczbę osób. Byleby uciec, byleby się wymknąć, spokój znajdowała w pokoju muzycznym. Jasne palce wygrywały na harfie romantycznie nostalgiczne melodie, jakie umilkły wraz z dniem wielkich anomalii, aby wrócić zeszłego lata.
Perłowe kolczyki błyszczą pod ułożonymi w złote fale włosami. Evandra od dłuższego już czasu sięga po współczesne kroje, eleganckie koszule i spódnice sięgające połowy łydki. Kompozycji dopełniają proste pantofle, które po zbrudzeniu się w ziemi ogrodu można łatwo uprać prostym zaklęciem.
- Słyszałam, że cenisz sobie czas spędzany na łonie natury. Czy chciałabyś mi pomóc przy “Madame A. Meilland” - wskazuje dłonią dużą różę wielkokwiatową o pięknych, delikatnych płatkach w odcieniach kremowo-żółtych i różowych, często z delikatnym różowym obrzeżem. - W Château Rose wszystkie lady Rosier zajmują się ich pielęgnacją, wierzę, że się tu odnajdziesz - mówi ciepło, zaklęciem sięgając po długie pnącze, by naciągnąć je na podporę. - Historia tej odmiany ma interesujący kontekst, ponieważ została przed paroma miesiącami wyhodowana przez francuskiego hodowcę róż Francisca Meillanda. Nazwał ją "Pokój" w hołdzie zakończenia ostatniej wielkiej wojny. - Innym zaklęciem doplątuje gałęzie, przedstawiając pąki kwiatów w całej ich okazałości. - Te rosną obecnie jak szalone. Rozrastają się w formie pnączy, więc trzeba uważać, aby nie przygniotły się własnym ciężarem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie lubiła gdy było aż tak ciepło, była przyzwyczajona do bardziej umiarkowanych temperatur, zwłaszcza że przyodziewek damy nie należał do najlżejszych i najbardziej przewiewnych, choć i tak w domowym zaciszu wybierała suknie znacznie skromniejsze od tych przeznaczonych na wyjścia. Każda jednak musiała mieć odpowiednią długość i zakrywać wszystko, co powinno być zakryte. Corinne pochodziła z bardzo konserwatywnego rodu i dbała o stosowność, choć najlepsze kreacje były zarezerwowane na wyjścia i okazje towarzyskie. Dzisiaj miała więc na sobie suknię o prostszym kroju, z delikatniejszego, lżejszego materiału, o powłóczystym dole, ale i tak jej było gorąco. Może to kwestia tego, że ten lipiec po prostu był wyjątkowo ciepły i słoneczny jak na brytyjskie warunki. Ciekawe, czy w jej rodzinnych stronach też było tak gorąco?
Umykała przed służką, jeszcze nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś chodzi za nią krok w krok. W rodzinnym domu służka była do jej dyspozycji wtedy, kiedy tylko Corinne sobie jej zażyczyła, ale nie snuła się za nią bez przerwy, nie obserwowała każdego jej poczynania. Jako że była tutaj nowa, wciąż obca, to obecność służki jawiła jej się jako oznaka pewnego braku zaufania ze strony męża wobec niej, musiało minąć jeszcze trochę dni, by przywykła. Do tego wszystkiego, bo przecież obecny stan rzeczy był dla niej całkowicie nowy. I choć zawsze wiedziała, że główną rolą kobiety jest małżeństwo, to w praktyce wcale nie było tak łatwo, lekko i przyjemnie jak kiedyś mogło się wydawać. To była spora zmiana w życiu, wyrwanie ze znajomego środowiska i wrzucenie w zupełnie nowe, do którego po prostu musiała się przyzwyczaić i potrzebowała na to czasu. Potrzebowała też czasu na to, by poznać męża na tyle, aby przestał jawić jej się jako ktoś zupełnie obcy.
Ale wiedziała, że był tu ktoś, kto dwa lata temu znajdował się zapewne w podobnej sytuacji. I zbiegiem okoliczności akurat ta osoba nakryła ją na próbie ukrycia się przed służką. Słysząc dźwięczny, kobiecy głos Corinne odwróciła się w tamtą stronę, dostrzegając urodziwe oblicze Evandry.
Pewnych rzeczy jej zazdrościła, zresztą na pewno nie tylko ona. Choć Corinne należała do ponadprzeciętnie urodziwych dziewcząt i zdawała sobie z tego sprawę, to nawet ona nie mogła konkurować z półwilą. Evandra miała też ugruntowaną pozycję jako żona nestora i matka jego syna, podczas gdy Corinne dopiero musiała zapracować na swoją pozycję w rodzinie i na to, by przestać być obcą. Także na salonach dopiero musiała zapracować na pozycję, bo ledwie rok temu zadebiutowała. Choć z drugiej strony, jako żona nestora Evandra zapewne miała też liczne obowiązki i znacznie większą presję, których Corinne wolałaby nie musieć dźwigać na swoich barkach. Wolała po prostu dobrze wyglądać i spędzać miło czas na przyjemnościach.
- Och, miło cię widzieć, Evandro. Nie wiedziałam, że kogoś tu teraz zastanę – odezwała się, choć leciutko uniosła brwi na widok ubioru rozmówczyni, który był dość nowoczesny jak na standardy Corinne, wywodzącej się z krwi dwóch bardzo konserwatywnych i staroświeckich rodów, które zdecydowanie nie szły z duchem czasu. Ale może rody o francuskich korzeniach miały inne podejście, wiedziała już przecież, że Evandra wywodziła się z Lestrange’ów. Ale może czuła się tutaj, wśród róż, tak bardzo swobodnie, że nie musiała przejmować się sztywną etykietą ani tym, że kogoś ogarnie zgroza na widok odsłoniętych kostek. Corinne ostatni raz miała na sobie sukienkę odkrywającą łydki i kostki przed momentem, kiedy jej czerwony kwiat zakwitł po raz pierwszy. Po tym momencie matka sprezentowała jej pierwszą suknię o dorosłym kroju i długości. Od tamtej pory nie pokazywała światu nóg. – Właściwie to nie… Ale służka Mathieu cały czas za mną chodzi gdziekolwiek pójdę, chciałam choć na chwilę uwolnić się od jej obecności. – Ciekawe, czy za Evandrą też chodzono krok w krok w pierwsze dni po jej ślubie? Corrie nie zdawała sobie sprawy z wcześniejszych przejść lady Rosier, także z tych, które miały miejsce niedawno. Oby jej chęć schowania się przed służką nie została opacznie odebrana, nie chciała, żeby ktoś pomyślał że się buntowała czy coś w tym rodzaju.
- To prawda, lubię spędzać czas wśród roślin. Moja matka miała niewielki ogród tylko dla siebie, choć nie miała aż tylu róż ani tak okazałych – przyznała. Piękno roślin zawsze działało pozytywnie na jej zmysł estetyczny, a także uspokajało ją. Miała to po matce, która szukała ukojenia od mężowskiego chłodu właśnie wśród roślinności. – Chętnie pomogę, jest naprawdę piękna – zgodziła się po chwili, uważnie przyglądając się owej róży, a także temu, co robiła z nią Evandra. Nazw odmian musiała się nauczyć, ale pewnie z czasem przyjdzie to naturalnie. Była tu dopiero parę dni. – Róże pewnie od wieków są dumą Rosierów, prawda? Choć ty, Evandro, także przybyłaś tu z innego rodu i to wcale nie tak dawno temu. Czy… - zawahała się. Tak wiele pytań chciała zadać, ale czy Evandra nie odbierze tego jako zbytnią poufałość i ciekawskość? I czy w ogóle będzie chciała zdradzić coś więcej ze swoich przemyśleń i wspomnień? – Czy dla ciebie przybycie tu też było taką nowością i zmianą? Pamiętasz jeszcze te pierwsze dni i tygodnie? – spytała po chwili namysłu, mając nadzieję, że nie urazi rozmówczyni. Ale naprawdę była ciekawa jej doświadczeń, tego jak wyglądał jej proces adaptacji i odnajdywania się tutaj. Evandra była jej też bliższa wiekiem niż damy ze starszego pokolenia, które przybyły tu dziesiątki lat temu i właściwie więcej życia spędziły jako Rosierowie niż w panieńskich rodzinach. I mogły już nawet nie rozumieć tego, jak to jest być nową. Dlatego to nie do nich chciała się zwrócić. Czekała na możliwość rozmowy z Evandrą i gdy ta wreszcie się nadarzyła, warto było skorzystać, tym bardziej, że w zaciszu rosarium miały spokój i mogły porozmawiać w cztery oczy. – Wciąż się przyzwyczajam. Uczę się funkcjonowania tutaj, w nowym miejscu – znowu się zawahała, ale zdecydowała się na szczerość. Chciała zbudować relację z Evandrą, miała nadzieję na znalezienie w niej pokrewnej duszy, kogoś, do kogo mogłaby się zwracać. Nie mogła budować tej relacji na nieszczerości i udawaniu, choć miała nadzieję, że do jej męża ani nestora żadne wieści nie dotrą i nikt nie pomyśli, że miała trudności adaptacyjne czy była niewdzięczna. Doceniała to, co dawała jej nowa rodzina, po prostu próbowała się odnaleźć i jak najlepiej wypełnić swoją rolę. Do tego przecież była stworzona, to był jej najważniejszy życiowy obowiązek, wyjść za mąż, a w niedalekiej przyszłości powić mężowi potomka, najlepiej męskiego. – I muszę przyznać, że te róże są naprawdę niesamowite i jest to dla mnie przywilejem, że mogę je podziwiać. Chcę nauczyć się właściwie nimi opiekować, choć pewnie miną miesiące, a może nawet lata, nim osiągnę właściwą wprawę.
Delikatnie musnęła dłonią znajdujące się najbliżej jasne płatki o aksamitnej fakturze, a potem ostrożnie sięgnęła ku łodydze, tak aby nie nadziać się wrażliwymi opuszkami na kolce, i ostrożnie przesunęła ją wyżej, tak aby nie uginała się tak mocno pod ciężarem kilku kwiatów, a następnie oparła ją o wystający nieznacznie fragment podpory. Miała nadzieję że dobrze robi.
Umykała przed służką, jeszcze nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś chodzi za nią krok w krok. W rodzinnym domu służka była do jej dyspozycji wtedy, kiedy tylko Corinne sobie jej zażyczyła, ale nie snuła się za nią bez przerwy, nie obserwowała każdego jej poczynania. Jako że była tutaj nowa, wciąż obca, to obecność służki jawiła jej się jako oznaka pewnego braku zaufania ze strony męża wobec niej, musiało minąć jeszcze trochę dni, by przywykła. Do tego wszystkiego, bo przecież obecny stan rzeczy był dla niej całkowicie nowy. I choć zawsze wiedziała, że główną rolą kobiety jest małżeństwo, to w praktyce wcale nie było tak łatwo, lekko i przyjemnie jak kiedyś mogło się wydawać. To była spora zmiana w życiu, wyrwanie ze znajomego środowiska i wrzucenie w zupełnie nowe, do którego po prostu musiała się przyzwyczaić i potrzebowała na to czasu. Potrzebowała też czasu na to, by poznać męża na tyle, aby przestał jawić jej się jako ktoś zupełnie obcy.
Ale wiedziała, że był tu ktoś, kto dwa lata temu znajdował się zapewne w podobnej sytuacji. I zbiegiem okoliczności akurat ta osoba nakryła ją na próbie ukrycia się przed służką. Słysząc dźwięczny, kobiecy głos Corinne odwróciła się w tamtą stronę, dostrzegając urodziwe oblicze Evandry.
Pewnych rzeczy jej zazdrościła, zresztą na pewno nie tylko ona. Choć Corinne należała do ponadprzeciętnie urodziwych dziewcząt i zdawała sobie z tego sprawę, to nawet ona nie mogła konkurować z półwilą. Evandra miała też ugruntowaną pozycję jako żona nestora i matka jego syna, podczas gdy Corinne dopiero musiała zapracować na swoją pozycję w rodzinie i na to, by przestać być obcą. Także na salonach dopiero musiała zapracować na pozycję, bo ledwie rok temu zadebiutowała. Choć z drugiej strony, jako żona nestora Evandra zapewne miała też liczne obowiązki i znacznie większą presję, których Corinne wolałaby nie musieć dźwigać na swoich barkach. Wolała po prostu dobrze wyglądać i spędzać miło czas na przyjemnościach.
- Och, miło cię widzieć, Evandro. Nie wiedziałam, że kogoś tu teraz zastanę – odezwała się, choć leciutko uniosła brwi na widok ubioru rozmówczyni, który był dość nowoczesny jak na standardy Corinne, wywodzącej się z krwi dwóch bardzo konserwatywnych i staroświeckich rodów, które zdecydowanie nie szły z duchem czasu. Ale może rody o francuskich korzeniach miały inne podejście, wiedziała już przecież, że Evandra wywodziła się z Lestrange’ów. Ale może czuła się tutaj, wśród róż, tak bardzo swobodnie, że nie musiała przejmować się sztywną etykietą ani tym, że kogoś ogarnie zgroza na widok odsłoniętych kostek. Corinne ostatni raz miała na sobie sukienkę odkrywającą łydki i kostki przed momentem, kiedy jej czerwony kwiat zakwitł po raz pierwszy. Po tym momencie matka sprezentowała jej pierwszą suknię o dorosłym kroju i długości. Od tamtej pory nie pokazywała światu nóg. – Właściwie to nie… Ale służka Mathieu cały czas za mną chodzi gdziekolwiek pójdę, chciałam choć na chwilę uwolnić się od jej obecności. – Ciekawe, czy za Evandrą też chodzono krok w krok w pierwsze dni po jej ślubie? Corrie nie zdawała sobie sprawy z wcześniejszych przejść lady Rosier, także z tych, które miały miejsce niedawno. Oby jej chęć schowania się przed służką nie została opacznie odebrana, nie chciała, żeby ktoś pomyślał że się buntowała czy coś w tym rodzaju.
- To prawda, lubię spędzać czas wśród roślin. Moja matka miała niewielki ogród tylko dla siebie, choć nie miała aż tylu róż ani tak okazałych – przyznała. Piękno roślin zawsze działało pozytywnie na jej zmysł estetyczny, a także uspokajało ją. Miała to po matce, która szukała ukojenia od mężowskiego chłodu właśnie wśród roślinności. – Chętnie pomogę, jest naprawdę piękna – zgodziła się po chwili, uważnie przyglądając się owej róży, a także temu, co robiła z nią Evandra. Nazw odmian musiała się nauczyć, ale pewnie z czasem przyjdzie to naturalnie. Była tu dopiero parę dni. – Róże pewnie od wieków są dumą Rosierów, prawda? Choć ty, Evandro, także przybyłaś tu z innego rodu i to wcale nie tak dawno temu. Czy… - zawahała się. Tak wiele pytań chciała zadać, ale czy Evandra nie odbierze tego jako zbytnią poufałość i ciekawskość? I czy w ogóle będzie chciała zdradzić coś więcej ze swoich przemyśleń i wspomnień? – Czy dla ciebie przybycie tu też było taką nowością i zmianą? Pamiętasz jeszcze te pierwsze dni i tygodnie? – spytała po chwili namysłu, mając nadzieję, że nie urazi rozmówczyni. Ale naprawdę była ciekawa jej doświadczeń, tego jak wyglądał jej proces adaptacji i odnajdywania się tutaj. Evandra była jej też bliższa wiekiem niż damy ze starszego pokolenia, które przybyły tu dziesiątki lat temu i właściwie więcej życia spędziły jako Rosierowie niż w panieńskich rodzinach. I mogły już nawet nie rozumieć tego, jak to jest być nową. Dlatego to nie do nich chciała się zwrócić. Czekała na możliwość rozmowy z Evandrą i gdy ta wreszcie się nadarzyła, warto było skorzystać, tym bardziej, że w zaciszu rosarium miały spokój i mogły porozmawiać w cztery oczy. – Wciąż się przyzwyczajam. Uczę się funkcjonowania tutaj, w nowym miejscu – znowu się zawahała, ale zdecydowała się na szczerość. Chciała zbudować relację z Evandrą, miała nadzieję na znalezienie w niej pokrewnej duszy, kogoś, do kogo mogłaby się zwracać. Nie mogła budować tej relacji na nieszczerości i udawaniu, choć miała nadzieję, że do jej męża ani nestora żadne wieści nie dotrą i nikt nie pomyśli, że miała trudności adaptacyjne czy była niewdzięczna. Doceniała to, co dawała jej nowa rodzina, po prostu próbowała się odnaleźć i jak najlepiej wypełnić swoją rolę. Do tego przecież była stworzona, to był jej najważniejszy życiowy obowiązek, wyjść za mąż, a w niedalekiej przyszłości powić mężowi potomka, najlepiej męskiego. – I muszę przyznać, że te róże są naprawdę niesamowite i jest to dla mnie przywilejem, że mogę je podziwiać. Chcę nauczyć się właściwie nimi opiekować, choć pewnie miną miesiące, a może nawet lata, nim osiągnę właściwą wprawę.
Delikatnie musnęła dłonią znajdujące się najbliżej jasne płatki o aksamitnej fakturze, a potem ostrożnie sięgnęła ku łodydze, tak aby nie nadziać się wrażliwymi opuszkami na kolce, i ostrożnie przesunęła ją wyżej, tak aby nie uginała się tak mocno pod ciężarem kilku kwiatów, a następnie oparła ją o wystający nieznacznie fragment podpory. Miała nadzieję że dobrze robi.
Dostrzega zagubiony wyraz twarzy młodziutkiej lady Rosier, nie wiążąc go jednak ze swoim ubiorem. Nie ma zamiaru się z niczego tłumaczyć, a już na pewno nie z doboru garderoby. Anglia z wolna przyzwyczaja się do odważnych kreacji lady dyenne, obsypując ją licznymi komplementami, zarówno na salonach, jak i na łamach Czarownicy.
- Bywam tu niemal każdego dnia, to doskonałe miejsce na oczyszczenie myśli. - Albo w nie większe zagłębienie, bo w przypadku Evandry próżno szukać chwil, w których nie pogrąża się w zamyśleniu. Zbyt wiele spraw wymaga analiz, ciągłych przygotowań i obliczeń, a wszystko prędko, nim druga z pociech pojawi się na świecie.
- Doprawdy? W jakim to celu? - dziwi się ze ściągniętymi brwiami i wychyla jeszcze głowę ponad krzewy, aby sięgnąć wzrokiem oddalającą się służącą. Może i działa ona wedle zadania nałożonego przez Mathieu, ale w kwestii pracowników pałacu, to lady doyenne ma tu ostatnie zdanie. - Przypuszczalnie chce mieć pewność, że zawsze będzie ci ktoś towarzyszył, ale w miejscu takie, jak to, nie da się nudzić - mówi nieco cieplejszym tonem, chcąc wybielić kuzyna, który mimo iż napsuł jej wiele krwi, do żywego raniąc Primrose, tak nadal należy do rodziny. O potencjalnie niepokojących powodach prześladowania świeżo upieczonej małżonki pomówi z nim przy najbliższej okazji.
Kiwa głową na znak, że słucha i rozumie, kiedy młodsza opowiada o matczynych ogrodach. Porównań do domu rodzinnego będzie mieć jeszcze wiele w najbliższych latach, jak choćby oceniając liczbę mnożących się przyjęć, na sztywno ustalonych pór wspólnych posiłków, jak i tłoczący się w korytarzach zapach, będący tu mieszaniną kwiatów róż oraz smoczego pyłu.
- Naturalnie, takich chwil nie sposób zapomnieć. - Kąciki ust doyenne wędrują ku górze, lecz w pobłażliwości, nie na wspomnienie tamtych dni. Była o wiele starsza od byłej już panny Avery, mając na koncie kilku kawalerów, którym oddaje serce, jak i wiele przyjęć od czasu pierwszego sabatu, gdy ma możliwość ruszyć w podróż ku odkrywaniu samej siebie. - To był czas wymagający wielu wyrzeczeń, ale i nauki o pięknie miłości - zaczyna ostrożnie, nie wiedząc, w którym kierunku powinna iść. Jak wiele zaoszczędzi dziewczęciu cierpienia, mówiąc od samego początku, jak wyglądać będzie jej życie? Czy może lepiej trzymać ją pod kloszem, czystą i pozbawioną świadomości o brutalności świata? Przygryza na moment dolną wargę, przesuwając wzrokiem po sylwetce drobnej czarownicy, dopiero wtedy orientując się, że to mało elegancki gest. Przestępuje z jednej nogi na drugą i przedłużającej się ciszy, podejmuje decyzję. - Nie zamierzam cię oszukiwać, początek nie należy do łatwych. Wszystko wydaje się być inne, obce, niewłaściwe. To trudne, gubić się w drodze do własnej komnaty, czy zaspać na wspólne śniadanie, jak i zmienić barwy w garderobie. - W szafie Evandry nadal spoczywają suknie w błękitach, zdobione srebrem, przywołując sentymentalne wspomnienia z każdym razem, gdy spocznie nań wzrok. Zbliża się o dwa kroki ku Corinne i w czułym, opiekuńczym geście kładzie dłoń na jej ramieniu. - Mimo to z czasem godzisz się z myślą, że nowa rodzina zostanie z tobą już na zawsze. Wszystko, co robiłaś dotąd w życiu, kieruje cię na tę jedną, właściwą ścieżkę. Kroczysz nią bardzo odważnie, Corinne. - Dziewczyna nadal jest młoda, jej kwiat ledwie zerwany, wsunięty do butonierki. Miną miesiące, jeśli nie lata, nim dorośnie do bycia żoną i matką, lecz tradycja wpycha ją w ciasne ramy już teraz.
- Nikt nie wymaga od ciebie perfekcji we wszystkim, kochana. - Nie od razu. - Doskonale wiem, jak przytłaczający może być natłok wiedzy oraz nowych przyzwyczajeń, lecz z dobrym nastawieniem, prędko sobie poradzisz. - Optymizm Evandry potrafi zarażać, gdy jaśnieje w przekonaniu, obdarowując wspierającym uśmiechem. - Jeśli masz jakieś pytania, nie krępuj się.
- Bywam tu niemal każdego dnia, to doskonałe miejsce na oczyszczenie myśli. - Albo w nie większe zagłębienie, bo w przypadku Evandry próżno szukać chwil, w których nie pogrąża się w zamyśleniu. Zbyt wiele spraw wymaga analiz, ciągłych przygotowań i obliczeń, a wszystko prędko, nim druga z pociech pojawi się na świecie.
- Doprawdy? W jakim to celu? - dziwi się ze ściągniętymi brwiami i wychyla jeszcze głowę ponad krzewy, aby sięgnąć wzrokiem oddalającą się służącą. Może i działa ona wedle zadania nałożonego przez Mathieu, ale w kwestii pracowników pałacu, to lady doyenne ma tu ostatnie zdanie. - Przypuszczalnie chce mieć pewność, że zawsze będzie ci ktoś towarzyszył, ale w miejscu takie, jak to, nie da się nudzić - mówi nieco cieplejszym tonem, chcąc wybielić kuzyna, który mimo iż napsuł jej wiele krwi, do żywego raniąc Primrose, tak nadal należy do rodziny. O potencjalnie niepokojących powodach prześladowania świeżo upieczonej małżonki pomówi z nim przy najbliższej okazji.
Kiwa głową na znak, że słucha i rozumie, kiedy młodsza opowiada o matczynych ogrodach. Porównań do domu rodzinnego będzie mieć jeszcze wiele w najbliższych latach, jak choćby oceniając liczbę mnożących się przyjęć, na sztywno ustalonych pór wspólnych posiłków, jak i tłoczący się w korytarzach zapach, będący tu mieszaniną kwiatów róż oraz smoczego pyłu.
- Naturalnie, takich chwil nie sposób zapomnieć. - Kąciki ust doyenne wędrują ku górze, lecz w pobłażliwości, nie na wspomnienie tamtych dni. Była o wiele starsza od byłej już panny Avery, mając na koncie kilku kawalerów, którym oddaje serce, jak i wiele przyjęć od czasu pierwszego sabatu, gdy ma możliwość ruszyć w podróż ku odkrywaniu samej siebie. - To był czas wymagający wielu wyrzeczeń, ale i nauki o pięknie miłości - zaczyna ostrożnie, nie wiedząc, w którym kierunku powinna iść. Jak wiele zaoszczędzi dziewczęciu cierpienia, mówiąc od samego początku, jak wyglądać będzie jej życie? Czy może lepiej trzymać ją pod kloszem, czystą i pozbawioną świadomości o brutalności świata? Przygryza na moment dolną wargę, przesuwając wzrokiem po sylwetce drobnej czarownicy, dopiero wtedy orientując się, że to mało elegancki gest. Przestępuje z jednej nogi na drugą i przedłużającej się ciszy, podejmuje decyzję. - Nie zamierzam cię oszukiwać, początek nie należy do łatwych. Wszystko wydaje się być inne, obce, niewłaściwe. To trudne, gubić się w drodze do własnej komnaty, czy zaspać na wspólne śniadanie, jak i zmienić barwy w garderobie. - W szafie Evandry nadal spoczywają suknie w błękitach, zdobione srebrem, przywołując sentymentalne wspomnienia z każdym razem, gdy spocznie nań wzrok. Zbliża się o dwa kroki ku Corinne i w czułym, opiekuńczym geście kładzie dłoń na jej ramieniu. - Mimo to z czasem godzisz się z myślą, że nowa rodzina zostanie z tobą już na zawsze. Wszystko, co robiłaś dotąd w życiu, kieruje cię na tę jedną, właściwą ścieżkę. Kroczysz nią bardzo odważnie, Corinne. - Dziewczyna nadal jest młoda, jej kwiat ledwie zerwany, wsunięty do butonierki. Miną miesiące, jeśli nie lata, nim dorośnie do bycia żoną i matką, lecz tradycja wpycha ją w ciasne ramy już teraz.
- Nikt nie wymaga od ciebie perfekcji we wszystkim, kochana. - Nie od razu. - Doskonale wiem, jak przytłaczający może być natłok wiedzy oraz nowych przyzwyczajeń, lecz z dobrym nastawieniem, prędko sobie poradzisz. - Optymizm Evandry potrafi zarażać, gdy jaśnieje w przekonaniu, obdarowując wspierającym uśmiechem. - Jeśli masz jakieś pytania, nie krępuj się.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Corinne mimo młodego wieku była dość staromodna, jeśli chodzi o światopogląd. Nie tylko odnośnie ubioru, ale także, a może przede wszystkim, roli kobiet. Uważała feminizm za niedorzeczną fanaberię i kompletnie nie rozumiała kobiet, które marzyły o karierze zamiast wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Była typowym produktem świata patriarchalnego, w którym rządzili mężczyźni, choć i kobiety miały bardzo ważną rolę do spełnienia. W końcu, gdyby nie rodziły dzieci, rasę czarodziejów niechybnie czekałaby zguba. Było to dla niej bardzo wygodnie, że to nie ona musiała troszczyć się o byt rodziny i kalać ręce pracą. Mogła całymi dniami oddawać się odpoczynkowi, sztuce i innym błahym rozrywkom, nie martwiąc się o to, skąd wziąć fundusze na te wszystkie zachcianki, choć w ostatnich miesiącach pewne niedobory zaczynały dotykać także ich, najwyższej warstwy społeczeństwa. Postępowy ubiór Evandry zrzuciła zaś na karb jej pochodzenia z francuskiego rodu, ale nie pozwoliła sobie na żaden komentarz na ten temat. Ostatecznie, jeśli mąż pozwalał Evandrze na tego typu ekstrawagancję, to najwyraźniej wszystko było w porządku.
- Zgadzam się, ogrody różane wydają się do tego wprost idealne. Choć jeszcze nie zdążyłam poznać ich w pełni ani zapoznać się z wszystkimi odmianami róż, które tu są, ale bardzo chętnie je poznam – przytaknęła, uważnie rozglądając się po otoczeniu, chłonąc zmysłami piękno kwitnących róż, które cieszyły nie tylko wzrok, ale i węch. Cóż, na brak piękna w posiadłości Rosierów narzekać nie mogła. I dobrze, bo kochała wszystko co piękne, choć było to dość nietypowe jak na standardy raczej chłodnych i ponurych Averych. – Sama nie wiem. Może po prostu czuwa nad tym, żebym się nie zgubiła? – zastanowiła się. Może przypuszczenia, że mąż jej nie ufał, były naciągane? Może służce polecono po prostu czuwać nad nią, bo była tu nowa i nie znała jeszcze dworku? – Wiesz… Tak naprawdę nie znam Mathieu, niewiele o nim wiem. Jest moim mężem, ale nie miałam okazji poznać go wcześniej. Dzieliło nas sporo lat – dodała po chwili zawahania, mając nadzieję, że nie zostanie to źle odebrane. Ale też nie powiedziała niczego obraźliwego, każdy dobrze wiedział, że Corinne i Mathieu nie znali się wcześniej, bo była między nimi duża różnica wieku i ich ścieżki nie miały sposobności się przeciąć. Ciekawe, czy Evandra zdążyła poznać swojego męża przed ślubem, czy również pewnego dnia oznajmiono jej, że ma za niego wyjść? Och, tak wiele pytań pragnęła jej zadać, ale miały wiele czasu, żeby poznać się wzajemnie, w końcu żyły pod jednym dachem. Były rodziną, niezależnie od tego, jakimi relacjami darzyły się niegdyś ich panieńskie rody. – Prawdę mówiąc, i teraz nie mam zbyt wielu sposobności, żeby z nim porozmawiać. Zwykle go nie ma, ale przypuszczam, że jest zajęty ważnymi męskimi sprawami. Rozumiem, że po prostu muszę cierpliwie czekać. – Nie mogła mieć o to pretensji, jako kobieta stała w hierarchii niżej niż mężczyzna, który zresztą nie musiał tłumaczyć się ze swoich zajęć. I tak pewnie nie ogarnęłaby tego swoim nieznającym prawdziwego życia kobiecym umysłem. Pozostawało jej to akceptować, godzić się na to i czekać na odpowiedni moment. Tak jak jej matka, która całe życie znajdowała się w cieniu ojca, który poświęcał jej tyle czasu ile musiał, przez resztę woląc oddawać się męskim zajęciom i nigdy się z tego nie tłumaczył, a żona musiała być posłuszna i cierpliwa. Nie znała historii Mathieu, nie wiedziała, co takiego wydarzyło się pomiędzy nim a Primrose, ani nie wiedziała, jaki stosunek miał do niej i do małżeństwa. Choć po tym, że jej unikał, domyślała się, że raczej nie był entuzjastycznie nastawiony.
Mimowolnie porównywała nowe do starego, ale pozostawało faktem, że obyczaje Rosierów różniły się od tego, co znała z życia wśród Averych. Do wszystkiego musiała się dopiero przyzwyczaić, mieszkała tu zaledwie parę dni. Dobrze, że Evandra wykazywała się zrozumieniem i chciała z nią rozmawiać na nurtujące ją tematy. Corinne zdawała sobie sprawę, że dobre stosunki z lady doyenne były niezwykle istotne, i bardzo chciała mieć w niej sojuszniczkę. Kogoś, z kim mogła porozmawiać i dzielić się wątpliwościami, komu w tym nowym miejscu mogłaby zaufać.
- Miłości? – zapytała z zaciekawieniem. Czy istniała szansa, że w aranżowanym związku mogła narodzić się miłość? Jej rodzice nie kochali się, ale ich relacje były poprawne, oboje wypełniali swoje obowiązki wobec rodu. Nie miała pojęcia, jak to będzie z nią i Mathieu, bo na ten moment, choć nazywali się mężem i żoną, tak naprawdę byli parą obcych sobie ludzi. Była zaciekawiona tym, czy Evandra kochała swojego męża, ale czy spytanie jej o to wprost nie zostałoby uznane za zbyt dużą poufałość? Wśród Averych raczej nie rozmawiało się o uczuciach. – Spodziewam się, że nie będzie łatwo. Nie jest. Niby od lat przygotowywano mnie do tego, że kogoś poślubię i zamieszkam w innym dworze, ale to zupełnie inaczej, rozmawiać o czymś w momencie, kiedy wydaje się to odległą perspektywą, a naprawdę przechodzić przez to wszystko. I w dodatku to wydarzyło się dość szybko… – Evandra pewnie też to kiedyś przechodziła, tak jej się przynajmniej wydawało. Pewnie też przygotowywano ją do przyszłej roli, choć otrzymała nieco więcej czasu jako panna. Corinne została wydana za mąż ledwie rok po skończeniu szkoły, jej pan ojciec nie ociągał się, jeśli chodzi o poszukiwanie odpowiedniej partii dla niej. Sam ślub także odbył się niezwykle szybko, bez kilkumiesięcznych przygotowań i tyle też trwającego narzeczeństwa. Choć tak naprawdę nie wiedziała, czy inicjatywa wyszła ze strony Rosierów, czy Averych. Pozostawało jej się cieszyć, że Mathieu nie był zramolałym garbatym starcem. – Jeśli chodzi o tutejsze obyczaje, pewnie niedługo się przyzwyczaję. – Może w najbliższych dniach przestanie mieć problemy z wstawaniem na śniadania? Jeśli zaś chodzi o barwy, Avery także czasem używali czerwieni i borda, więc szczęśliwie wiele sukni wciąż mogła nosić. Zmieniła się jedynie rodowa symbolika, teraz wiele jej rzeczy i błyskotek było zdobionych różami.
Uśmiechnęła się do Evandry, doceniała jej gest wsparcia i obecność. Może naprawdę miały szansę się zaprzyjaźnić?
- Mam sentyment do swojej rodziny i starego domu, a także do wartości, w które wierzył mój ród, ale wiem, że teraz to tutaj muszę znaleźć swoje miejsce. Postaram się być jak najlepszą lady Rosier – powiedziała; krew pozostanie krwią, rodzice i brat zawsze będą jej bliscy, nie zapomni o nich i zapewne będzie wciąż mile widzianym gościem na włościach Averych, ale od kilku dni nosiła już inne miano, i w przyszłości miała wydać na świat kolejne pokolenie Rosierów. Oby tylko mąż dał jej szansę i przekonał się do niej. – Och, pytań mam i pewnie jeszcze będę miała całe mnóstwo. O ile nie będziesz miała ich dość. Pewnie mogłabym porozmawiać też z matką Mathieu, ale jednak… minęło wiele, wiele lat, odkąd przybyła tu jako młoda dziewczyna. Twoje wspomnienia z pewnością są świeższe, a twoje doświadczenia bliższe moim. – Tak jej się przynajmniej wydawało. W Hogwarcie dzieliło je kilka klas, ale teraz, gdy obie były już dorosłe, różnica wieku będzie się zacierać. Evandra należała do jej pokolenia, zaś matka jej męża, choć wydawała się miła i ciekawa osoby żony jej jedynego syna, była o wiele starsza. – Ciekawi mnie… Co jeszcze powinno być istotne dla mnie, jako lady Rosier? Poza obowiązkami żony oraz pielęgnowaniem róż – zaczęła po chwili. Choć na pewno pytań będzie się pojawiało więcej. Chciała w końcu dowiedzieć się jak najwięcej o nowej rodzinie i domu, ale także i o samej Evandrze.
- Zgadzam się, ogrody różane wydają się do tego wprost idealne. Choć jeszcze nie zdążyłam poznać ich w pełni ani zapoznać się z wszystkimi odmianami róż, które tu są, ale bardzo chętnie je poznam – przytaknęła, uważnie rozglądając się po otoczeniu, chłonąc zmysłami piękno kwitnących róż, które cieszyły nie tylko wzrok, ale i węch. Cóż, na brak piękna w posiadłości Rosierów narzekać nie mogła. I dobrze, bo kochała wszystko co piękne, choć było to dość nietypowe jak na standardy raczej chłodnych i ponurych Averych. – Sama nie wiem. Może po prostu czuwa nad tym, żebym się nie zgubiła? – zastanowiła się. Może przypuszczenia, że mąż jej nie ufał, były naciągane? Może służce polecono po prostu czuwać nad nią, bo była tu nowa i nie znała jeszcze dworku? – Wiesz… Tak naprawdę nie znam Mathieu, niewiele o nim wiem. Jest moim mężem, ale nie miałam okazji poznać go wcześniej. Dzieliło nas sporo lat – dodała po chwili zawahania, mając nadzieję, że nie zostanie to źle odebrane. Ale też nie powiedziała niczego obraźliwego, każdy dobrze wiedział, że Corinne i Mathieu nie znali się wcześniej, bo była między nimi duża różnica wieku i ich ścieżki nie miały sposobności się przeciąć. Ciekawe, czy Evandra zdążyła poznać swojego męża przed ślubem, czy również pewnego dnia oznajmiono jej, że ma za niego wyjść? Och, tak wiele pytań pragnęła jej zadać, ale miały wiele czasu, żeby poznać się wzajemnie, w końcu żyły pod jednym dachem. Były rodziną, niezależnie od tego, jakimi relacjami darzyły się niegdyś ich panieńskie rody. – Prawdę mówiąc, i teraz nie mam zbyt wielu sposobności, żeby z nim porozmawiać. Zwykle go nie ma, ale przypuszczam, że jest zajęty ważnymi męskimi sprawami. Rozumiem, że po prostu muszę cierpliwie czekać. – Nie mogła mieć o to pretensji, jako kobieta stała w hierarchii niżej niż mężczyzna, który zresztą nie musiał tłumaczyć się ze swoich zajęć. I tak pewnie nie ogarnęłaby tego swoim nieznającym prawdziwego życia kobiecym umysłem. Pozostawało jej to akceptować, godzić się na to i czekać na odpowiedni moment. Tak jak jej matka, która całe życie znajdowała się w cieniu ojca, który poświęcał jej tyle czasu ile musiał, przez resztę woląc oddawać się męskim zajęciom i nigdy się z tego nie tłumaczył, a żona musiała być posłuszna i cierpliwa. Nie znała historii Mathieu, nie wiedziała, co takiego wydarzyło się pomiędzy nim a Primrose, ani nie wiedziała, jaki stosunek miał do niej i do małżeństwa. Choć po tym, że jej unikał, domyślała się, że raczej nie był entuzjastycznie nastawiony.
Mimowolnie porównywała nowe do starego, ale pozostawało faktem, że obyczaje Rosierów różniły się od tego, co znała z życia wśród Averych. Do wszystkiego musiała się dopiero przyzwyczaić, mieszkała tu zaledwie parę dni. Dobrze, że Evandra wykazywała się zrozumieniem i chciała z nią rozmawiać na nurtujące ją tematy. Corinne zdawała sobie sprawę, że dobre stosunki z lady doyenne były niezwykle istotne, i bardzo chciała mieć w niej sojuszniczkę. Kogoś, z kim mogła porozmawiać i dzielić się wątpliwościami, komu w tym nowym miejscu mogłaby zaufać.
- Miłości? – zapytała z zaciekawieniem. Czy istniała szansa, że w aranżowanym związku mogła narodzić się miłość? Jej rodzice nie kochali się, ale ich relacje były poprawne, oboje wypełniali swoje obowiązki wobec rodu. Nie miała pojęcia, jak to będzie z nią i Mathieu, bo na ten moment, choć nazywali się mężem i żoną, tak naprawdę byli parą obcych sobie ludzi. Była zaciekawiona tym, czy Evandra kochała swojego męża, ale czy spytanie jej o to wprost nie zostałoby uznane za zbyt dużą poufałość? Wśród Averych raczej nie rozmawiało się o uczuciach. – Spodziewam się, że nie będzie łatwo. Nie jest. Niby od lat przygotowywano mnie do tego, że kogoś poślubię i zamieszkam w innym dworze, ale to zupełnie inaczej, rozmawiać o czymś w momencie, kiedy wydaje się to odległą perspektywą, a naprawdę przechodzić przez to wszystko. I w dodatku to wydarzyło się dość szybko… – Evandra pewnie też to kiedyś przechodziła, tak jej się przynajmniej wydawało. Pewnie też przygotowywano ją do przyszłej roli, choć otrzymała nieco więcej czasu jako panna. Corinne została wydana za mąż ledwie rok po skończeniu szkoły, jej pan ojciec nie ociągał się, jeśli chodzi o poszukiwanie odpowiedniej partii dla niej. Sam ślub także odbył się niezwykle szybko, bez kilkumiesięcznych przygotowań i tyle też trwającego narzeczeństwa. Choć tak naprawdę nie wiedziała, czy inicjatywa wyszła ze strony Rosierów, czy Averych. Pozostawało jej się cieszyć, że Mathieu nie był zramolałym garbatym starcem. – Jeśli chodzi o tutejsze obyczaje, pewnie niedługo się przyzwyczaję. – Może w najbliższych dniach przestanie mieć problemy z wstawaniem na śniadania? Jeśli zaś chodzi o barwy, Avery także czasem używali czerwieni i borda, więc szczęśliwie wiele sukni wciąż mogła nosić. Zmieniła się jedynie rodowa symbolika, teraz wiele jej rzeczy i błyskotek było zdobionych różami.
Uśmiechnęła się do Evandry, doceniała jej gest wsparcia i obecność. Może naprawdę miały szansę się zaprzyjaźnić?
- Mam sentyment do swojej rodziny i starego domu, a także do wartości, w które wierzył mój ród, ale wiem, że teraz to tutaj muszę znaleźć swoje miejsce. Postaram się być jak najlepszą lady Rosier – powiedziała; krew pozostanie krwią, rodzice i brat zawsze będą jej bliscy, nie zapomni o nich i zapewne będzie wciąż mile widzianym gościem na włościach Averych, ale od kilku dni nosiła już inne miano, i w przyszłości miała wydać na świat kolejne pokolenie Rosierów. Oby tylko mąż dał jej szansę i przekonał się do niej. – Och, pytań mam i pewnie jeszcze będę miała całe mnóstwo. O ile nie będziesz miała ich dość. Pewnie mogłabym porozmawiać też z matką Mathieu, ale jednak… minęło wiele, wiele lat, odkąd przybyła tu jako młoda dziewczyna. Twoje wspomnienia z pewnością są świeższe, a twoje doświadczenia bliższe moim. – Tak jej się przynajmniej wydawało. W Hogwarcie dzieliło je kilka klas, ale teraz, gdy obie były już dorosłe, różnica wieku będzie się zacierać. Evandra należała do jej pokolenia, zaś matka jej męża, choć wydawała się miła i ciekawa osoby żony jej jedynego syna, była o wiele starsza. – Ciekawi mnie… Co jeszcze powinno być istotne dla mnie, jako lady Rosier? Poza obowiązkami żony oraz pielęgnowaniem róż – zaczęła po chwili. Choć na pewno pytań będzie się pojawiało więcej. Chciała w końcu dowiedzieć się jak najwięcej o nowej rodzinie i domu, ale także i o samej Evandrze.
Tristan nie wnosi sprzeciwu na widok kreacji małżonki, ani razu nie wątpiąc w jej gust. Gdyby Evandra wiedziała o wątpliwościach Corinne, zaprosiłaby ją do swojej garderoby i przedstawiła bogactwo kolorowych jedwabi sukienek oraz miękkość koronkowej bielizny. Słucha dziewczęcia, kiwając głową, gdy ta opowiada o kwiatach. Jej wiedza oraz umiejętności odpowiadają tym, którymi ją wychwalano, co dobrze o niej świadczy.
Zamyśla się nad słowami czarownicy, poznanie męża wcześniej nie pozwalało w pełni zrozumieć, jak mogłoby przebiegać ich wspólne życie w przyszłości. Czy Tristan w którymkolwiek z momentów podpowiedział, że stanie się biegły w czarnej magii? Albo że jego kochanicą zostanie pracownica przybytku dla panów, a następnie zostanie ona także i jej kochanką? Próbował się doń zbliżyć jeszcze przed wsunięciem na palec złotej obrączki, czym zraził ją do siebie na długi czas. Pewną chwilę zajęło im dotarcie i przemówienie wspólnym głosem.
- Wytrwale pracuje na rzecz hrabstwa oraz Smoczych Ogrodów. Poza tym mamy obecnie czas zawieszenia broni, działania w obronie czarodziejskiej społeczności czasowo nie wymagają tak wielce skupionej uwagi. Jednakże jest to też moment, w którym należy nadrobić to, czego nie można było zrobić wcześniej. Jestem natomiast pewna, że wkrótce będziecie mieć więcej czasu, aby się lepiej poznać. - Mimo przerwy w wojnie, terminarze Rosierów są zapełnione po brzegi. Każdy jest zajęty, działając w zaniedbanych przez konflikt sferach. Do tego pojawiły się pewne komplikacje, jak choćby zatopiony u wybrzeży Kent statek, który napawa trwogą. Nie może jej przecież powiedzieć, że Mathieu został wepchnięty w ożenek w ramach kary. Nie w smak było mu stawanie na ślubnym kobiercu, a już na pewno nie z kobietą, której wcześniej nie poznał. Sama kandydatura Corinne znalazła się po przeczesaniu listy panien z dobrych domów, które mogłyby się nadawać, aby utrzymać na skroniach różano-cierniową koronę. Czarownica jest młoda, co dobrze rokuje na szybsze dostosowanie się do panujących zwyczajów.
- Miłości - przytakuje z szerszym uśmiechem. - Przed ślubem z Tristanem łączyła nas wyjątkowa więź. Znaliśmy się już wiele lat i nie przepuszczałam wtedy okazji, by go kokietować, jednak wtedy wierzyłam jeszcze, że mój los nie jest przesądzony - mówi nieco wymijająco, bo nie zamierza wspominać o swojej niechęci na wieść, że lord Rosier jest wielbicielem kobiecych wdzięków i zamiast ją kochać, pewnie zwyczajnie uległ urokowi wili. - Zaczęłam go darzyć prawdziwą miłością dopiero wtedy, kiedy przyszło mi zjawić się w progu Château Rose. - Nie dopowiada, że dopiero po roku pobytu w pałacu. - To był trudny okres, lecz dziś mam świadomość, że gdybym podeszła do niego bardziej chętnie, otworzyła na możliwości, jakie niesie ze sobą małżeństwo, znacznie wcześniej bylibyśmy silną, zjednoczoną parą. - Bo za taką ich uważa, szczerze wierząc, że tym razem na drodze ku szczęściu nie stanie już nic.
Kolejne pnącza Madame A. Meilland unoszą się na pergolę za sprawą zaklęć. Przejście poszerza się i odsłania najświeższe pąki, jakie wychodzą dopiero na niższych partiach krzewu. Evandra ujmuje jeden z nich w dłoń i przeciera opuszką miękkie płatki żółtych róż, by zsypać zeń ziemię.
- W żadnym wypadku nie powinnaś oddzielać się od rodziny, stawiać między sobą murów. Zaproś swego brata, niech cię odwiedzi. Mamy wspaniałe przestrzenie do spacerowania, spędzicie wspólnie czas - zachęca do zacieśniania więzi. Na twarzy lady doyenne nie odbija się już smutek za Francisem, którego nigdy więcej już nie zobaczy. Dałaby wiele za możliwość choćby krótkiej rozmowy, lecz ten rozsypany w proch na Wyspie Wight już nie powróci. - Diane jest wspaniałą kobietą - wspomina o teściowej Corinne. - Jest bardzo podekscytowana posiadaniem synowej, to lady, do której powinnaś się zwrócić w kwestii wprowadzenia w życie w pałacu. Będzie więcej, niż wniebowzięta, mogąc ci pomóc. - Zgadza się z przemyśleniami młodej czarownicy, nie uważając starszej osoby idealną do wdrażania świeżo upieczonej lady Rosier, jednak to jej sercu Mathieu jest najbliższy, więc i chce dla niego jak najlepiej.
Przechodzi do następnego z krzewów i schyla się, aby obejrzeć liście kolejnego z okazów. Zielone i matowe, idealnie kontrastujące z barwą płatków róż, o lancetowatym kształcie, gładkie i delikatne w dotyku.
- Przede wszystkim każda z kobiet odnajduje się w roli matki - przypomina, kiedy Corinne pomija jeden z najważniejszych aspektów roli czarownic. - Kiedy powijesz pierworodnego, zmieni się cały twój świat. - Niekoniecznie od razu na lepsze. - Poza tym istotne jest, byś zapoznała się z działalnością Smoczych Ogrodów, jestem przekonana, że Mathieu chętnie zabierze cię ze sobą do rezerwatu. Będziemy potrzebować wiedzy zielarzy przy budowie nowego serpentarium. Może zechcesz się zaangażować? - proponuje, unosząc wzrok na młodą czarownicę. Chętnie zobaczyłaby ją w roli innej, niż kwiatu w butonierce. - Przyda ci się także zaznajomić ze szczegółami organizacji przyjęć. Nadchodzi Święto Duchów, jak i mamy okrągłą rocznicę przybycia przodków Rosier do Dover. Przypłynie do nas rodzina z Francji, nasi najbliżsi także będą zaproszeni. Myślę o małym bankiecie, ale żeby go zorganizować, będę potrzebować pomocy. Dobranie kwiatów, dekoracji Kryształowej Sali, ustalenie menu z szefem kuchni, sądzę, że się w czymś odnajdziesz. - Wymaga, aby Corinne zaangażowała się w życie pałacu, weszła w nie pełną parą, nie zaś stojąc na uboczu. Jak wdrożyć się w rodzinę, jeśli nie podczas wspólnej pracy?
Zamyśla się nad słowami czarownicy, poznanie męża wcześniej nie pozwalało w pełni zrozumieć, jak mogłoby przebiegać ich wspólne życie w przyszłości. Czy Tristan w którymkolwiek z momentów podpowiedział, że stanie się biegły w czarnej magii? Albo że jego kochanicą zostanie pracownica przybytku dla panów, a następnie zostanie ona także i jej kochanką? Próbował się doń zbliżyć jeszcze przed wsunięciem na palec złotej obrączki, czym zraził ją do siebie na długi czas. Pewną chwilę zajęło im dotarcie i przemówienie wspólnym głosem.
- Wytrwale pracuje na rzecz hrabstwa oraz Smoczych Ogrodów. Poza tym mamy obecnie czas zawieszenia broni, działania w obronie czarodziejskiej społeczności czasowo nie wymagają tak wielce skupionej uwagi. Jednakże jest to też moment, w którym należy nadrobić to, czego nie można było zrobić wcześniej. Jestem natomiast pewna, że wkrótce będziecie mieć więcej czasu, aby się lepiej poznać. - Mimo przerwy w wojnie, terminarze Rosierów są zapełnione po brzegi. Każdy jest zajęty, działając w zaniedbanych przez konflikt sferach. Do tego pojawiły się pewne komplikacje, jak choćby zatopiony u wybrzeży Kent statek, który napawa trwogą. Nie może jej przecież powiedzieć, że Mathieu został wepchnięty w ożenek w ramach kary. Nie w smak było mu stawanie na ślubnym kobiercu, a już na pewno nie z kobietą, której wcześniej nie poznał. Sama kandydatura Corinne znalazła się po przeczesaniu listy panien z dobrych domów, które mogłyby się nadawać, aby utrzymać na skroniach różano-cierniową koronę. Czarownica jest młoda, co dobrze rokuje na szybsze dostosowanie się do panujących zwyczajów.
- Miłości - przytakuje z szerszym uśmiechem. - Przed ślubem z Tristanem łączyła nas wyjątkowa więź. Znaliśmy się już wiele lat i nie przepuszczałam wtedy okazji, by go kokietować, jednak wtedy wierzyłam jeszcze, że mój los nie jest przesądzony - mówi nieco wymijająco, bo nie zamierza wspominać o swojej niechęci na wieść, że lord Rosier jest wielbicielem kobiecych wdzięków i zamiast ją kochać, pewnie zwyczajnie uległ urokowi wili. - Zaczęłam go darzyć prawdziwą miłością dopiero wtedy, kiedy przyszło mi zjawić się w progu Château Rose. - Nie dopowiada, że dopiero po roku pobytu w pałacu. - To był trudny okres, lecz dziś mam świadomość, że gdybym podeszła do niego bardziej chętnie, otworzyła na możliwości, jakie niesie ze sobą małżeństwo, znacznie wcześniej bylibyśmy silną, zjednoczoną parą. - Bo za taką ich uważa, szczerze wierząc, że tym razem na drodze ku szczęściu nie stanie już nic.
Kolejne pnącza Madame A. Meilland unoszą się na pergolę za sprawą zaklęć. Przejście poszerza się i odsłania najświeższe pąki, jakie wychodzą dopiero na niższych partiach krzewu. Evandra ujmuje jeden z nich w dłoń i przeciera opuszką miękkie płatki żółtych róż, by zsypać zeń ziemię.
- W żadnym wypadku nie powinnaś oddzielać się od rodziny, stawiać między sobą murów. Zaproś swego brata, niech cię odwiedzi. Mamy wspaniałe przestrzenie do spacerowania, spędzicie wspólnie czas - zachęca do zacieśniania więzi. Na twarzy lady doyenne nie odbija się już smutek za Francisem, którego nigdy więcej już nie zobaczy. Dałaby wiele za możliwość choćby krótkiej rozmowy, lecz ten rozsypany w proch na Wyspie Wight już nie powróci. - Diane jest wspaniałą kobietą - wspomina o teściowej Corinne. - Jest bardzo podekscytowana posiadaniem synowej, to lady, do której powinnaś się zwrócić w kwestii wprowadzenia w życie w pałacu. Będzie więcej, niż wniebowzięta, mogąc ci pomóc. - Zgadza się z przemyśleniami młodej czarownicy, nie uważając starszej osoby idealną do wdrażania świeżo upieczonej lady Rosier, jednak to jej sercu Mathieu jest najbliższy, więc i chce dla niego jak najlepiej.
Przechodzi do następnego z krzewów i schyla się, aby obejrzeć liście kolejnego z okazów. Zielone i matowe, idealnie kontrastujące z barwą płatków róż, o lancetowatym kształcie, gładkie i delikatne w dotyku.
- Przede wszystkim każda z kobiet odnajduje się w roli matki - przypomina, kiedy Corinne pomija jeden z najważniejszych aspektów roli czarownic. - Kiedy powijesz pierworodnego, zmieni się cały twój świat. - Niekoniecznie od razu na lepsze. - Poza tym istotne jest, byś zapoznała się z działalnością Smoczych Ogrodów, jestem przekonana, że Mathieu chętnie zabierze cię ze sobą do rezerwatu. Będziemy potrzebować wiedzy zielarzy przy budowie nowego serpentarium. Może zechcesz się zaangażować? - proponuje, unosząc wzrok na młodą czarownicę. Chętnie zobaczyłaby ją w roli innej, niż kwiatu w butonierce. - Przyda ci się także zaznajomić ze szczegółami organizacji przyjęć. Nadchodzi Święto Duchów, jak i mamy okrągłą rocznicę przybycia przodków Rosier do Dover. Przypłynie do nas rodzina z Francji, nasi najbliżsi także będą zaproszeni. Myślę o małym bankiecie, ale żeby go zorganizować, będę potrzebować pomocy. Dobranie kwiatów, dekoracji Kryształowej Sali, ustalenie menu z szefem kuchni, sądzę, że się w czymś odnajdziesz. - Wymaga, aby Corinne zaangażowała się w życie pałacu, weszła w nie pełną parą, nie zaś stojąc na uboczu. Jak wdrożyć się w rodzinę, jeśli nie podczas wspólnej pracy?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Rosarium
Szybka odpowiedź