Dom Horacego Slughorna
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
Dom Horacego Slughorna
Na terenach przylegających do centrum London Borough of Bexley znajduje się niewielkie osiedle złożone z kilkudziesięciu piętrowych kamienic, zamieszkanych zarówno przez mugoli, jak i czarodziejów. Jeden z tych domów wynajmowany był przez Horacego Slughorna, starszego już, aczkolwiek znakomitego członka szlacheckiego rodu, zajmującego się kształceniem młodych w dziedzinie eliksirów. Okolica najczęściej wybierana jest przez osoby starsze, głównie dlatego, że władze miasta dbają o jej wygląd - żywopłoty są równo przycinane, ulice utrzymywane w czystości, a po zmroku nie uświadczy się zepsutych latarni... Nic nie wskazywałoby na to, że właśnie tutaj, w tej spokojnej dzielnicy, czarodziejskie władze odnalazły zwłoki znamienitego czarodzieja.
|24. lutego 1956
Świat spowił mrok wieczoru, który następnie przemienił się w noc. Na bezchmurne niebo wypłynął księżyc, jasny i prawie idealnie okrągły, tuż przed pełnią. Domy ziejące ciemnymi oknami stały oświetlone blaskiem księżyca i latarni ulicznych jeden przy drugim wśród świeżego śniegu, w bezwietrznej ciszy; nigdzie nie zaszczekał pies, nie pojawił się człowiek, nie odezwał nocny ptak. Gdyby nie pojedyncze ślady stóp na chodnikach czy też kół na jezdni pomyśleć by można, że okolica jest całkiem opustoszała. A przecież mieszkali tu ludzie, zarówno mugole jak i czarodzieje; za życia jeden z domów zajmował profesor Horacy Slughorn, były nauczyciel eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. To właśnie to miejsce było celem dzisiejszej wyprawy grupy Zakonników - mieli za zadanie poszukać w domu wskazówek, jakichkolwiek podpowiedzi czy informacji, które mogłyby im się przydać.
|Macie czas do środy na zgromadzenie się w tym temacie. W swoich postach zaznaczcie cały ekwipunek, który posiadacie przy sobie. Event ma status zagrażającego zdrowiu i życiu postaci, zabronione jest więc prowadzenie jakichkolwiek rozgrywek fabularnych mających miejsce po tym wydarzeniu aż do czasu jego ukończenia. Pamiętajcie, że czas trwania eventu zależy również od tego, jak sprawnie odpisujecie.
Powodzenia!
Świat spowił mrok wieczoru, który następnie przemienił się w noc. Na bezchmurne niebo wypłynął księżyc, jasny i prawie idealnie okrągły, tuż przed pełnią. Domy ziejące ciemnymi oknami stały oświetlone blaskiem księżyca i latarni ulicznych jeden przy drugim wśród świeżego śniegu, w bezwietrznej ciszy; nigdzie nie zaszczekał pies, nie pojawił się człowiek, nie odezwał nocny ptak. Gdyby nie pojedyncze ślady stóp na chodnikach czy też kół na jezdni pomyśleć by można, że okolica jest całkiem opustoszała. A przecież mieszkali tu ludzie, zarówno mugole jak i czarodzieje; za życia jeden z domów zajmował profesor Horacy Slughorn, były nauczyciel eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. To właśnie to miejsce było celem dzisiejszej wyprawy grupy Zakonników - mieli za zadanie poszukać w domu wskazówek, jakichkolwiek podpowiedzi czy informacji, które mogłyby im się przydać.
|Macie czas do środy na zgromadzenie się w tym temacie. W swoich postach zaznaczcie cały ekwipunek, który posiadacie przy sobie. Event ma status zagrażającego zdrowiu i życiu postaci, zabronione jest więc prowadzenie jakichkolwiek rozgrywek fabularnych mających miejsce po tym wydarzeniu aż do czasu jego ukończenia. Pamiętajcie, że czas trwania eventu zależy również od tego, jak sprawnie odpisujecie.
Powodzenia!
Służba nie drużba, jak to mówią.
Wyruszyła o wiele wcześniej, niż się umówili - mogła wprawdzie teleportować się chociaż kawałek, a resztę przejść piechotą, ale stwierdziła ostatecznie, że równie dobrze może zrobić sobie mały spacerek na rozruszanie kości. Poza tym, wieczór był piękny. Jasny, okrągły księżyc, iskrzący w jego blasku świeży puch kładący się imitacją obłoków na ulicach. Aż trudno było uwierzyć, że w takich okolicznościach przyrody postanowili przeszukać dom Slughorna. Choć z drugiej strony, nie mogli też chyba po prostu przyjść i powiedzieć my tu tylko po jakieś tajne wskazówki. Cóż, Cornelia nie była prowodyrem całego zamieszania, więc nie kwestionowała zasadności ich małej misji. Kto by pomyślał, że tuż przed trzydziestką postanowi zaangażować się w zbawianie świata wraz z bandą pokręconychpijaków idealistów pochodzących niemal z każdej sfery?
Była chyba jedną z pierwszych, a może wszyscy skrywali się w mroku. Sama bez pośpiechu przystanęła w bezpiecznym oddaleniu od jednej z bliskich celowi latarni i sięgnęła do przepastnych kieszeni zimowego płaszcza. Nie, w lewej kieszeni miała różdżkę, pod ręką, a w drugiej dopiero odnalazła paczkę mugolskich papierosów tułających się obok rękawic ze smoczej skóry, które przezornie wzięła ze sobą, mając w pamięci ostatnie poszukiwanie przygód. Chyba starczy już blizn do kolekcji. Odpaliła jednego od równie mugolskiej zapałki i wsunęła go w usta. W blasku latarni zalśnił pierścień Zakonu.
Cierpliwości.
[bylobrzydkobedzieladnie][/u]
Wyruszyła o wiele wcześniej, niż się umówili - mogła wprawdzie teleportować się chociaż kawałek, a resztę przejść piechotą, ale stwierdziła ostatecznie, że równie dobrze może zrobić sobie mały spacerek na rozruszanie kości. Poza tym, wieczór był piękny. Jasny, okrągły księżyc, iskrzący w jego blasku świeży puch kładący się imitacją obłoków na ulicach. Aż trudno było uwierzyć, że w takich okolicznościach przyrody postanowili przeszukać dom Slughorna. Choć z drugiej strony, nie mogli też chyba po prostu przyjść i powiedzieć my tu tylko po jakieś tajne wskazówki. Cóż, Cornelia nie była prowodyrem całego zamieszania, więc nie kwestionowała zasadności ich małej misji. Kto by pomyślał, że tuż przed trzydziestką postanowi zaangażować się w zbawianie świata wraz z bandą pokręconych
Była chyba jedną z pierwszych, a może wszyscy skrywali się w mroku. Sama bez pośpiechu przystanęła w bezpiecznym oddaleniu od jednej z bliskich celowi latarni i sięgnęła do przepastnych kieszeni zimowego płaszcza. Nie, w lewej kieszeni miała różdżkę, pod ręką, a w drugiej dopiero odnalazła paczkę mugolskich papierosów tułających się obok rękawic ze smoczej skóry, które przezornie wzięła ze sobą, mając w pamięci ostatnie poszukiwanie przygód. Chyba starczy już blizn do kolekcji. Odpaliła jednego od równie mugolskiej zapałki i wsunęła go w usta. W blasku latarni zalśnił pierścień Zakonu.
Cierpliwości.
[bylobrzydkobedzieladnie][/u]
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Ingisson dnia 19.07.16 18:09, w całości zmieniany 2 razy
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dla czego teraz? Dla czego teraz gdy wszystko się wali ona musi bawić się w zabawianie świata? Dla czego wszyscy się po prostu nie odczepią i nie pozwolą jej cały dzień leżeć w łóżku?!
Chociaż może to dobrze…może trochę adrenaliny dobrze jej zrobi. Podziała lepiej niż wszystkie zabiegi relaksujące z których właśnie miała korzystać. Niech choć trochę odżyje, niech przypomni sobie co jest w życiu najważniejsze. Przecież gorzej i tak już nie będzie. Teleportowała się do wyznaczonej dzielnicy Londynu i nawet jej przez myśl nie przeszło, że to mogło zaszkodzić dziecku. Kogo obchodzi czy urodzi się rozszczepione czy nie? Przeszła kilka kroku w stronę dawnego domu Slughorna po drodze rozglądając się za znajomymi twarzami. Specjalnie włożyła na siebie luźniejsze ubrania nie chcąc paradować z brzuchem przed Samem , Lycusem czy nie daj Merlinie przed Adrinem! Ten to pewnie od razu odesłał ją do domu robią wykład o ochronie nowego pokolenia Carrowów. Co to są za brednie!? Kiedyś kobiety rodziły na środku pola walki i przeżywały…dziecko też. Wzięła głęboki wdech chcąc uspokoić rozkołatane serce. Opuszkami palców przejechała po pierścieniu świadczącym o przynależności do zakonu. Po doradzę minęła Cornelię i posłał jej przyjazny uśmiech. Nie zatrzymała się jednak żeby się przywitać. Wolała usiąść na ławce ukrytej w cieniu wysokiego muru i tam poczekać na resztę. Jeszcze jeden głęboki wdech, tak na rozluźnienie. Poprawiła kaptur, który chronił ją przed ziemnym wiatrem i jeszcze na wszelki wypadek sprawdziła czy różdżka na pewno znajduje się na swoim miejscu.
Chociaż może to dobrze…może trochę adrenaliny dobrze jej zrobi. Podziała lepiej niż wszystkie zabiegi relaksujące z których właśnie miała korzystać. Niech choć trochę odżyje, niech przypomni sobie co jest w życiu najważniejsze. Przecież gorzej i tak już nie będzie. Teleportowała się do wyznaczonej dzielnicy Londynu i nawet jej przez myśl nie przeszło, że to mogło zaszkodzić dziecku. Kogo obchodzi czy urodzi się rozszczepione czy nie? Przeszła kilka kroku w stronę dawnego domu Slughorna po drodze rozglądając się za znajomymi twarzami. Specjalnie włożyła na siebie luźniejsze ubrania nie chcąc paradować z brzuchem przed Samem , Lycusem czy nie daj Merlinie przed Adrinem! Ten to pewnie od razu odesłał ją do domu robią wykład o ochronie nowego pokolenia Carrowów. Co to są za brednie!? Kiedyś kobiety rodziły na środku pola walki i przeżywały…dziecko też. Wzięła głęboki wdech chcąc uspokoić rozkołatane serce. Opuszkami palców przejechała po pierścieniu świadczącym o przynależności do zakonu. Po doradzę minęła Cornelię i posłał jej przyjazny uśmiech. Nie zatrzymała się jednak żeby się przywitać. Wolała usiąść na ławce ukrytej w cieniu wysokiego muru i tam poczekać na resztę. Jeszcze jeden głęboki wdech, tak na rozluźnienie. Poprawiła kaptur, który chronił ją przed ziemnym wiatrem i jeszcze na wszelki wypadek sprawdziła czy różdżka na pewno znajduje się na swoim miejscu.
Ostatnio zmieniony przez Megara Carrow dnia 19.07.16 14:30, w całości zmieniany 1 raz
Gdy zmaterializował się w okolicy dawnego domu Slughorna dookoła było już ciemno, mrok nocy rozpraszał tylko blask księżyca i uliczne latarnie. Okolica wydawała się opustoszała i cicha. Zmarszczył brwi i rozejrzał się, wsuwając ręce do kieszeni ciepłego okrycia, gdzie miał ukrytą różdżkę oraz niewielki pakunek z drobnymi przekąskami, jak tabliczka czekolady czy pożywne ciastka. Nie wiadomo w końcu, jak wiele czasu będą musieli spędzić przeszukując dom. Niewykluczone, że zajmie to całą noc, o ile nikt i nic im nie przeszkodzi, no chyba że znajdą coś wcześniej. Nie pogniewałby się, gdyby tak było, w końcu dłuższe poszukiwania zwiększały prawdopodobieństwo, że ktoś może ich nakryć. Na jego palcu lśnił pierścień zakonu.
Był ciekaw, czy uda im się coś znaleźć w domu byłego nauczyciela eliksirów, który kilka miesięcy temu umarł w nie do końca znanych okolicznościach. Zakon najwyraźniej musiał mieć powód, dla którego wysłał tutaj kilkoro spośród nich, by sprawdzili, jak wygląda sytuacja.
Na miejscu dostrzegł już dwie kobiety, na palcu jednej z nich również błysnął pierścień, gdy wyciągnęła paczkę papierosów. Michael skinął im głową, ale nie zatrzymał się przy żadnej z nich. Zamiast tego sięgnął po zwiniętą gazetę leżącą na pobliskim murku i podszedł do najbliższej latarni, udając, że przy jej świetle próbuje odczytać nagłówki na głównej stronie. Udawał przypadkowego mugolskiego przechodnia wracającego późnym wieczorem z pracy, podczas gdy tak naprawdę wciąż się rozglądał, czekając na pozostałych.
Był ciekaw, czy uda im się coś znaleźć w domu byłego nauczyciela eliksirów, który kilka miesięcy temu umarł w nie do końca znanych okolicznościach. Zakon najwyraźniej musiał mieć powód, dla którego wysłał tutaj kilkoro spośród nich, by sprawdzili, jak wygląda sytuacja.
Na miejscu dostrzegł już dwie kobiety, na palcu jednej z nich również błysnął pierścień, gdy wyciągnęła paczkę papierosów. Michael skinął im głową, ale nie zatrzymał się przy żadnej z nich. Zamiast tego sięgnął po zwiniętą gazetę leżącą na pobliskim murku i podszedł do najbliższej latarni, udając, że przy jej świetle próbuje odczytać nagłówki na głównej stronie. Udawał przypadkowego mugolskiego przechodnia wracającego późnym wieczorem z pracy, podczas gdy tak naprawdę wciąż się rozglądał, czekając na pozostałych.
Na miejscu pojawił się także Charlus. Starał się wtopić w tłum. W sumie to była część jego pracy. Tym razem nie było to jednak zadanie od Ministerstwa. Sprawa była jeszcze bardziej poważna. Potter nie miał ze sobą wiele. Na nosie widniały jego okulary, w płaszczu schowana była różdżka, a na palcu widniał pierścień Zakonu, z którym w ogóle się nie rozstawał.
Potter stał gdzieś z boku, raczej niepozornie. Z zegarkiem w ręku kontrolował godzinę. W ręku miał mugolskiego papierosa, którego palił może trzeci raz w życiu, ale to pomagało mu w wyglądaniu bardziej mugolsko. Nie chciał rzucać się w oczy. Spuścił głowę w dół, leniwie rozglądał się dookoła, zaciągając się papierosem. Sprawdzał, czy są wszyscy. Był tylko młodym mężczyzną o zwichrowanej fryzurze, który popalał sobie papierosa, bo jego żona znowu go zdenerwowała. Przynajmniej tak można było to zinterpretować. Może Charlus nie orientował się w życiu mugoli, ale na pewno mieli powody do tego, aby się denerwować i wyjść na papieroska. Okolica wyglądała na spokojną i raczej nikt tutaj nie zaglądał. Potter przeklinał fakt zniknięcia peleryny niewidki, a raczej kradzieży. W tym momencie byłaby mu bardzo, ale to bardzo potrzebna. Niestety, musiał sobie jakoś poradzić bez tego artefaktu, który nie raz nie dwa pomagał jemu i Garry'emu w przedostaniu się go Hogsmeade po potrzebne rzeczy na imprezy po wygranej Gryfonów meczu Quidditcha.
Potter stał gdzieś z boku, raczej niepozornie. Z zegarkiem w ręku kontrolował godzinę. W ręku miał mugolskiego papierosa, którego palił może trzeci raz w życiu, ale to pomagało mu w wyglądaniu bardziej mugolsko. Nie chciał rzucać się w oczy. Spuścił głowę w dół, leniwie rozglądał się dookoła, zaciągając się papierosem. Sprawdzał, czy są wszyscy. Był tylko młodym mężczyzną o zwichrowanej fryzurze, który popalał sobie papierosa, bo jego żona znowu go zdenerwowała. Przynajmniej tak można było to zinterpretować. Może Charlus nie orientował się w życiu mugoli, ale na pewno mieli powody do tego, aby się denerwować i wyjść na papieroska. Okolica wyglądała na spokojną i raczej nikt tutaj nie zaglądał. Potter przeklinał fakt zniknięcia peleryny niewidki, a raczej kradzieży. W tym momencie byłaby mu bardzo, ale to bardzo potrzebna. Niestety, musiał sobie jakoś poradzić bez tego artefaktu, który nie raz nie dwa pomagał jemu i Garry'emu w przedostaniu się go Hogsmeade po potrzebne rzeczy na imprezy po wygranej Gryfonów meczu Quidditcha.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ekwipunek: różdżka, pierścień z czarną perłą, pierścień Zakonu, broszka z alabastrowym jednorożcem.
Piękna noc. Idealna na inwigilację lub myszkowanie. Nie do końca wiedziałem, czego mamy szukać, ale podjąłem decyzję, że pójdę i to znajdę. Wszystko, by uchronić świat przed brutalnością czarodziejów uważających się za lepszych od innych. Śmierć nestorów była już daleko za nami, ale jednak nadal pozostawała w pamięci. Tak jak opuszczenie świata żywych przez lorda Slughorna czy Dumbledore’a. Każda akcja wywoływała reakcję, nic nie pozostawało bez znaczenia. Każdy krok odznaczał się w historii i nie sposób było to zmienić. Nawet jeśli rzeczywiście żałowaliśmy wielu czynów i wiele z nich chcielibyśmy zrobić inaczej.
Ubrałem się wygodnie, w szare ubrania. Nie chciałem wyróżniać się ani na tle białego śniegu, ani czerni panującej nocy. Rozświetlanej księżycowym blaskiem i kilkoma latarniami. Strój wybrałem taki, który nałożyłby na siebie zwyczajny człowiek. Widziałem wielu mugolskich marynarzy, zdążyłem zauważyć jak się noszą, tak mniej więcej. Dobrałem do tego pustą butelkę bez etykiet, do której nalałem wody. Szedłem spokojnie uliczką popijając z naczynia, drugą rękę wcisnąłem w kieszeń zimowej kurtki, w której spoczywała różdżka. Byłem zwykłym przechodniem, ale zauważyłem, że robił się nas spory tłum. Będący podejrzanym w tak opustoszałym miejscu, ale przynajmniej nie staliśmy razem, co mogłoby być podstawą do oskarżenia o organizację nielegalnych zgromadzeń.
Panująca dookoła cisza była naprawdę niepokojąca.
Piękna noc. Idealna na inwigilację lub myszkowanie. Nie do końca wiedziałem, czego mamy szukać, ale podjąłem decyzję, że pójdę i to znajdę. Wszystko, by uchronić świat przed brutalnością czarodziejów uważających się za lepszych od innych. Śmierć nestorów była już daleko za nami, ale jednak nadal pozostawała w pamięci. Tak jak opuszczenie świata żywych przez lorda Slughorna czy Dumbledore’a. Każda akcja wywoływała reakcję, nic nie pozostawało bez znaczenia. Każdy krok odznaczał się w historii i nie sposób było to zmienić. Nawet jeśli rzeczywiście żałowaliśmy wielu czynów i wiele z nich chcielibyśmy zrobić inaczej.
Ubrałem się wygodnie, w szare ubrania. Nie chciałem wyróżniać się ani na tle białego śniegu, ani czerni panującej nocy. Rozświetlanej księżycowym blaskiem i kilkoma latarniami. Strój wybrałem taki, który nałożyłby na siebie zwyczajny człowiek. Widziałem wielu mugolskich marynarzy, zdążyłem zauważyć jak się noszą, tak mniej więcej. Dobrałem do tego pustą butelkę bez etykiet, do której nalałem wody. Szedłem spokojnie uliczką popijając z naczynia, drugą rękę wcisnąłem w kieszeń zimowej kurtki, w której spoczywała różdżka. Byłem zwykłym przechodniem, ale zauważyłem, że robił się nas spory tłum. Będący podejrzanym w tak opustoszałym miejscu, ale przynajmniej nie staliśmy razem, co mogłoby być podstawą do oskarżenia o organizację nielegalnych zgromadzeń.
Panująca dookoła cisza była naprawdę niepokojąca.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie sądziła, że końcem lutego będzie stała na wprost domu Horacego Slughorna, by to tam wraz z ludźmi, którzy wyznawali te same poglądy i wierzyli w słuszność ideii Dumbledore'a, przeszukać okolicę. Nim się tu zjawiła, przypomniała sobie styczniowe spotkanie, a także grudniową rozmowę z Lilith, która powiedziała zbyt wiele, by Ollivander z łatwością przyjęła informację na temat tego spotkania. Nie chodziło o strach, lęk czy niepewność. Zbyt wiele rzeczy się zmieniło, by tkwić w całkowitej pewności co do ślepej wiary.
Teleportowała się, pomimo że nienawidziła tego sposobu. Wiedziała jednak, że jest konieczny, by dostać się w odpowiednie miejsce, dlatego tym razem nawet się nie skrzywiła. Narzuciła jeszcze ciemny kaptur, który zakrył rudawe pukle okalające dziewczącą twarz i chciała jak najdłużej zostać niezauważalna dla wszystkich. Bezpiecznym byłoby też wykorzystanie metamorfomagii, ale nie tym razem. Nawet jeżeli nie znali się dobrze z tymi ludźmi, to nie zamierzała oszukiwać.
Spojrzała na zgromadzonych i uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy dostrzegła twarz Megary. Mogłyby się przywitać, a także porozmawiać o minionych latach, ale nie było na to czasu. To wtedy też jej wzrok powędrował na Charlusa, który nie zdobył się nawet na krótką odpowiedź listowną, ale nie odczuwała żalu. Sama miała na głowie zbyt wiele problemów, a te skutkowały wpadaniem w kolejne. Trzymała jednak przy sobie różdżkę, która była całkiem świeża i dopiero podejmowała się współpracy z lady. Pierścień Zakonu zdobił smukłą dłoń dziewczyny, a przecież doskonale pamiętała zbyt wiele pytań ze strony Mulcibera, który dociekał - od kogo, czym jest, dlaczego go nosi.
-Panie Tonks, ostatnim razem kiedy się widzieliśmy, mieliśmy kłopoty. Mam nadzieję, że nie ciąży nad nami żadne fatum - powiedziała spokojnie, a subtelny uśmiech przyozdobił blade lica.
Teleportowała się, pomimo że nienawidziła tego sposobu. Wiedziała jednak, że jest konieczny, by dostać się w odpowiednie miejsce, dlatego tym razem nawet się nie skrzywiła. Narzuciła jeszcze ciemny kaptur, który zakrył rudawe pukle okalające dziewczącą twarz i chciała jak najdłużej zostać niezauważalna dla wszystkich. Bezpiecznym byłoby też wykorzystanie metamorfomagii, ale nie tym razem. Nawet jeżeli nie znali się dobrze z tymi ludźmi, to nie zamierzała oszukiwać.
Spojrzała na zgromadzonych i uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy dostrzegła twarz Megary. Mogłyby się przywitać, a także porozmawiać o minionych latach, ale nie było na to czasu. To wtedy też jej wzrok powędrował na Charlusa, który nie zdobył się nawet na krótką odpowiedź listowną, ale nie odczuwała żalu. Sama miała na głowie zbyt wiele problemów, a te skutkowały wpadaniem w kolejne. Trzymała jednak przy sobie różdżkę, która była całkiem świeża i dopiero podejmowała się współpracy z lady. Pierścień Zakonu zdobił smukłą dłoń dziewczyny, a przecież doskonale pamiętała zbyt wiele pytań ze strony Mulcibera, który dociekał - od kogo, czym jest, dlaczego go nosi.
-Panie Tonks, ostatnim razem kiedy się widzieliśmy, mieliśmy kłopoty. Mam nadzieję, że nie ciąży nad nami żadne fatum - powiedziała spokojnie, a subtelny uśmiech przyozdobił blade lica.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
|ach, lepiej późno niż wcale.
Oczywiście pojawiła się jako ostatnia, zaledwie dwie minuty przed wybiciem godziny zero i za cud trzeba uznać fakt, że wyjątkowo się dziś nie spóźniła. A przecież gotowa była już od kilku godzin. Nerwowo kręciła się po swojej sypialni unikając siedzącego w kuchni Floreana, który podejrzliwie spoglądał na jej ubiór i nietypowe zachowanie. Rzadko kiedy zdarzało się, by Florence przywdziewała czernie od stóp do głów (które dodajmy nieszczególnie podkreślały jej urodę), a potem przez pół dnia gryzła wargi do krwi. Czy się bała? Może trochę. Lęk jednak w równych proporcjach mieszał się z ekscytacją Tuż przed wyjściem stwierdziła, że doskonałym pomysłem będzie wyczyszczenie różdżki i na poszukiwaniu pasty do drewna zeszło jej tyle czasu, że niemal się przez to spóźniła. Wybiegła z mieszkania klnąc pod nosem na własną głupotę, zapominając nie tylko o pożegnaniu z bratem, ale również o wszystkim co jeszcze godzinę wcześniej planowała spakować na wszelki wypadek. Pod domem Slughorna pojawiła się więc nieco zdyszana po poprzedzającym teleportację sprincie przez kamienicę i Pokątną, a w kieszeni miała jedynie swoją wierną różdżkę. Prócz tego jak i pozostali miała pierścień oraz mnóstwo dobrych chęci. To będzie jej musiało wystarczyć...
Uśmiechnęła się do zgromadzonych z zawstydzeniem i oddychając wciąż nieco zbyt szybko, stanęła z boku. Nie czuła się jeszcze wśród nich na tyle pewnie, by zagaić rozmowę. Zresztą chyba nie mieli na to zbyt wiele czasu, czyż nie?
Oczywiście pojawiła się jako ostatnia, zaledwie dwie minuty przed wybiciem godziny zero i za cud trzeba uznać fakt, że wyjątkowo się dziś nie spóźniła. A przecież gotowa była już od kilku godzin. Nerwowo kręciła się po swojej sypialni unikając siedzącego w kuchni Floreana, który podejrzliwie spoglądał na jej ubiór i nietypowe zachowanie. Rzadko kiedy zdarzało się, by Florence przywdziewała czernie od stóp do głów (które dodajmy nieszczególnie podkreślały jej urodę), a potem przez pół dnia gryzła wargi do krwi. Czy się bała? Może trochę. Lęk jednak w równych proporcjach mieszał się z ekscytacją Tuż przed wyjściem stwierdziła, że doskonałym pomysłem będzie wyczyszczenie różdżki i na poszukiwaniu pasty do drewna zeszło jej tyle czasu, że niemal się przez to spóźniła. Wybiegła z mieszkania klnąc pod nosem na własną głupotę, zapominając nie tylko o pożegnaniu z bratem, ale również o wszystkim co jeszcze godzinę wcześniej planowała spakować na wszelki wypadek. Pod domem Slughorna pojawiła się więc nieco zdyszana po poprzedzającym teleportację sprincie przez kamienicę i Pokątną, a w kieszeni miała jedynie swoją wierną różdżkę. Prócz tego jak i pozostali miała pierścień oraz mnóstwo dobrych chęci. To będzie jej musiało wystarczyć...
Uśmiechnęła się do zgromadzonych z zawstydzeniem i oddychając wciąż nieco zbyt szybko, stanęła z boku. Nie czuła się jeszcze wśród nich na tyle pewnie, by zagaić rozmowę. Zresztą chyba nie mieli na to zbyt wiele czasu, czyż nie?
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy wszyscy dotarli już na miejsce, nadszedł czas na dalsze działanie. Po zagadkowych okolicznościach śmierci profesora Slughorna przeprowadzono w tej lokalizacji dokładne śledztwo - powszechnie znanym faktem było jednak, że nie wykazało ono niczego, co mogłoby się przydać ani Ministerstwu, ani w tym momencie szykującym się na włamanie Zakonnikom - przynajmniej w wersji oficjalnej. Tak naprawdę nikt poza bardzo wąskim gronem wysoko postawionych osób w Ministerstwie Magii nie miał pojęcia, co wykazała sekcja zwłok.
Dom znajdował się po środku długości ulicy, na lewo; do jego boków przylegały z obu stron rzędy prawie że identycznych budynków. Prawa strona ulicy była zabudowana w taki sam sposób. Dojść do domu można było więc przez furtkę od frontu, pokonując około trzysta metrów od wylotu ulicy lub też od tyłu - tam bowiem, przylegając do dość gęstego lasu znajdował się ogródek posiadłości, otoczony wysokim na trzy metry płotem. Nie wiadomo jednak, czy na teren nie zostały nałożone jakiekolwiek zaklęcia ochronne - choć najprawdopodobniej mogło tak być.
|W tej kolejce musicie zdecydować, którą drogę wybieracie - możecie również się rozdzielić. Nie musicie w tej kolejce rzucać kością, chyba że postanowicie wejść na teren posiadłości lub będziecie próbować używać magii. Na odpis macie 48 godzin.
Dom znajdował się po środku długości ulicy, na lewo; do jego boków przylegały z obu stron rzędy prawie że identycznych budynków. Prawa strona ulicy była zabudowana w taki sam sposób. Dojść do domu można było więc przez furtkę od frontu, pokonując około trzysta metrów od wylotu ulicy lub też od tyłu - tam bowiem, przylegając do dość gęstego lasu znajdował się ogródek posiadłości, otoczony wysokim na trzy metry płotem. Nie wiadomo jednak, czy na teren nie zostały nałożone jakiekolwiek zaklęcia ochronne - choć najprawdopodobniej mogło tak być.
|W tej kolejce musicie zdecydować, którą drogę wybieracie - możecie również się rozdzielić. Nie musicie w tej kolejce rzucać kością, chyba że postanowicie wejść na teren posiadłości lub będziecie próbować używać magii. Na odpis macie 48 godzin.
Wybija godzina zero.
Oczywiście Cornelia nie ma nawet zegarka, żeby się co do tego upewnić, poza tym nie wie nawet, czy wyznaczyli tak dokładnie godzinę zero, czy to było bardziej bądźcie za kwadrans jedenasta, czy coś, więc służy to tylko i wyłącznie nadaniu patosu całej sprawie.
Zdążyła dopalić papierosa, co to z niego pozostało, wywaliła gdzieś za siebie i policzyła szybko rozstawionych dyskretnie Zakonników. Siedem. Spojrzała na dom. Wyglądał na typowy, zatem liczyć mogli przynajmniej dwa wejścia. Rozsądnym chyba byłby podział, tak jej się wydawało, przynajmniej łatwo uporaliby się z ewentualnym wnętrzem (?), z drugiej strony zaś - jeśli chronione było tylko jedno wejście, narobiliby sobie tylko dodatkowego kłopotu. Ale jeśli nawet, to które? No i kto dba o bezpieczeństwo tylko z jednej strony? Mina nieco jej zrzedła, ale coś robić trzeba było.
Porzuciła swoje stanowisko i przeszła powoli obok ławki, na której siedziała Megara. - Chodźmy naokoło - zaproponowała cicho, nie zwalniając i tak wolnego już kroku, za to spojrzała na Charlusa, wskazując niezbyt energicznym gestem głowy, by udał się do tylnego wejścia. Ta dwójka była jej chyba najbardziej znana, odruchowo zwróciła się więc właśnie do nich. Reszcie posłała tylko pytające spojrzenie, wskazując oczami drzwi wejściowe. Trzy na cztery, znośna proporcja. Nie miała pojęcia, czy wszyscy przystaną na jej skonstruowany naprędce pomysł, ale w tych okolicznościach trudno było krzyczeć do siebie z przeciwnych stron ulicy lub zbijać w podejrzaną gromadę i narażać na ciekawskich przechodniów. Zdawało jej się, że jedynym w miarę rozsądnym miejscem na krótką rozmowę jest ewentualnie przylegający do ogródka las, do którego zamierzała się udać i poczekać na ewentualnych towarzyszy, by choć pokrótce ustalić imitację planu działania.
Oczywiście Cornelia nie ma nawet zegarka, żeby się co do tego upewnić, poza tym nie wie nawet, czy wyznaczyli tak dokładnie godzinę zero, czy to było bardziej bądźcie za kwadrans jedenasta, czy coś, więc służy to tylko i wyłącznie nadaniu patosu całej sprawie.
Zdążyła dopalić papierosa, co to z niego pozostało, wywaliła gdzieś za siebie i policzyła szybko rozstawionych dyskretnie Zakonników. Siedem. Spojrzała na dom. Wyglądał na typowy, zatem liczyć mogli przynajmniej dwa wejścia. Rozsądnym chyba byłby podział, tak jej się wydawało, przynajmniej łatwo uporaliby się z ewentualnym wnętrzem (?), z drugiej strony zaś - jeśli chronione było tylko jedno wejście, narobiliby sobie tylko dodatkowego kłopotu. Ale jeśli nawet, to które? No i kto dba o bezpieczeństwo tylko z jednej strony? Mina nieco jej zrzedła, ale coś robić trzeba było.
Porzuciła swoje stanowisko i przeszła powoli obok ławki, na której siedziała Megara. - Chodźmy naokoło - zaproponowała cicho, nie zwalniając i tak wolnego już kroku, za to spojrzała na Charlusa, wskazując niezbyt energicznym gestem głowy, by udał się do tylnego wejścia. Ta dwójka była jej chyba najbardziej znana, odruchowo zwróciła się więc właśnie do nich. Reszcie posłała tylko pytające spojrzenie, wskazując oczami drzwi wejściowe. Trzy na cztery, znośna proporcja. Nie miała pojęcia, czy wszyscy przystaną na jej skonstruowany naprędce pomysł, ale w tych okolicznościach trudno było krzyczeć do siebie z przeciwnych stron ulicy lub zbijać w podejrzaną gromadę i narażać na ciekawskich przechodniów. Zdawało jej się, że jedynym w miarę rozsądnym miejscem na krótką rozmowę jest ewentualnie przylegający do ogródka las, do którego zamierzała się udać i poczekać na ewentualnych towarzyszy, by choć pokrótce ustalić imitację planu działania.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znała tych ludzi tylko z widzenia. Z niektórymi udało jej się napić w święta, a innych poznała dużo wcześniej. Dla żadnego z nich nie chciała krzywdy, a myśl o tym, że wpakowywali się dobrowolnie w potencjalną pułapkę sprawiało, że serce zatrwożyła obawa o każdego, kto się tu znajdował. Była w końcu aurorem. Znała tyle okropnych zagrywek czarnoksiężników, ale nie brała pod uwagę, że ktokolwiek mógł być świadom ich obecności tutaj. Wszystko działo się po zmroku, a co za tym szło - byli względnie bezpieczni, prawda? W to zamierzała wierzyć, by zachować zdrowy rozsądek, toteż kiedy tylko otaksowała całe otoczenie, a zaraz potem przyglądnęła się uważnie zebranym, postanowiła odezwać się tuż po Cornelii.
-Powinniśmy się rozdzielić, ale... Charlus, może idźcie we trójkę, dobrze? - zaproponowała, wskazując przy tym subtelnym gestem głowy na dwie kobiety. Oczywiście, miała na myśli Megarę i panią Ingisson. -Florence, zgadza się? - potwierdziła, jakby w obawie, że wszystko pokręci, ale nie posiadała w sobie cech osoby, która jest w stanie spamiętać każdego. Dlatego liczyła, że jej wybaczą potencjalną wpadkę. -Lordzie Travers, Michael... Wierzę, że nie boicie się iść z dwoma kobietami - uśmiechnęła się mimowolnie, wszak napięcie nie było wskazane, a strach potęgował jedynie nerwy, które należało odepchnąć na bok. Wypuściła powietrze ze świstem i spojrzała w kierunku domu. -Gdyby ktokolwiek z nas dostrzegł coś niepokącego, to wystrzelcie flarę - pamiętała o tym z akcji aurorskich w Oslo. Było ich tak wiele, a na każdej przypominano im o tym samym.
Sama sięgnęła po różdżkę i wycelowała nią w dom, jakby chcąc mieć pewność, że już na starcie nie spotka ich żadna przygoda.
-Carpiene - wyszeptała i próbowała skoncentrować się na tyle, by zaklęcie wyszło w pełni. Różdżka była na tyle świeża, że jeszcze nie była jej pewna, ale bez prób nigdy się z nią nie połączy na dobre.
-Powinniśmy się rozdzielić, ale... Charlus, może idźcie we trójkę, dobrze? - zaproponowała, wskazując przy tym subtelnym gestem głowy na dwie kobiety. Oczywiście, miała na myśli Megarę i panią Ingisson. -Florence, zgadza się? - potwierdziła, jakby w obawie, że wszystko pokręci, ale nie posiadała w sobie cech osoby, która jest w stanie spamiętać każdego. Dlatego liczyła, że jej wybaczą potencjalną wpadkę. -Lordzie Travers, Michael... Wierzę, że nie boicie się iść z dwoma kobietami - uśmiechnęła się mimowolnie, wszak napięcie nie było wskazane, a strach potęgował jedynie nerwy, które należało odepchnąć na bok. Wypuściła powietrze ze świstem i spojrzała w kierunku domu. -Gdyby ktokolwiek z nas dostrzegł coś niepokącego, to wystrzelcie flarę - pamiętała o tym z akcji aurorskich w Oslo. Było ich tak wiele, a na każdej przypominano im o tym samym.
Sama sięgnęła po różdżkę i wycelowała nią w dom, jakby chcąc mieć pewność, że już na starcie nie spotka ich żadna przygoda.
-Carpiene - wyszeptała i próbowała skoncentrować się na tyle, by zaklęcie wyszło w pełni. Różdżka była na tyle świeża, że jeszcze nie była jej pewna, ale bez prób nigdy się z nią nie połączy na dobre.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 20.07.16 21:30, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Jeden, Michael stoi z gazetą.
Dwa, Katya podeszła do niego.
Trzy, drobna kobieta o lśniących blond włosach.
Cztery, pan marynarz także tu jest.
Pięć, Cornelia ach jeszcze niedawno pili razem.
Sześć, Flo ach gdyby nie ona święta skończyłyby się dla niego gorzej.
Siedem, stoi tu w okularach, płaszczu i czeka.
Było ich siedmioro. Każdy na pozór inny, ale wszyscy pojawili się tutaj w tym samym celu. Mieli przeszukać dom Horacego Slughorna. Jego śmierć była owiana tajemnicą. Jedną, wielką tajemnicą. Teraz oni, członkowie Zakonu Feniksa mieli rozwiązać tą zagadkę. Czekał, a kiedy były wszyscy obserwował ich twarze. Cornelia, zauważył ten znaczący gest. Ledwo widoczny, ale znaczący. Uśmiechnął się do Katyi i jedynie skinął jej głową. Nie miał zamiaru puścić kobiet samych. Oczywiście nie uważał ich za gorsze. Oczywiście, że nie, ale był aurorem. Mógł się przydać, a poza tym jako mężczyzna też nie był bezużyteczny. Spojrzał na obydwie damy. Nie chciał nic mówić, bo to nie był czas na rozmowy. Zamiast tego obserwował Cornelię i jej intencję. Uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Następnie udał się w stronę lasu, gdzie chciał na spokojnie porozmawiać z dwiema kobietami, z którymi miał dostać się do domu Horacego Slughorna dzięki tylnemu wejściu. Miał nadzieję, że reszcie też to się uda. Uważnie rozglądał się dookoła, licho nie śpi jak to mówią.
Dwa, Katya podeszła do niego.
Trzy, drobna kobieta o lśniących blond włosach.
Cztery, pan marynarz także tu jest.
Pięć, Cornelia ach jeszcze niedawno pili razem.
Sześć, Flo ach gdyby nie ona święta skończyłyby się dla niego gorzej.
Siedem, stoi tu w okularach, płaszczu i czeka.
Było ich siedmioro. Każdy na pozór inny, ale wszyscy pojawili się tutaj w tym samym celu. Mieli przeszukać dom Horacego Slughorna. Jego śmierć była owiana tajemnicą. Jedną, wielką tajemnicą. Teraz oni, członkowie Zakonu Feniksa mieli rozwiązać tą zagadkę. Czekał, a kiedy były wszyscy obserwował ich twarze. Cornelia, zauważył ten znaczący gest. Ledwo widoczny, ale znaczący. Uśmiechnął się do Katyi i jedynie skinął jej głową. Nie miał zamiaru puścić kobiet samych. Oczywiście nie uważał ich za gorsze. Oczywiście, że nie, ale był aurorem. Mógł się przydać, a poza tym jako mężczyzna też nie był bezużyteczny. Spojrzał na obydwie damy. Nie chciał nic mówić, bo to nie był czas na rozmowy. Zamiast tego obserwował Cornelię i jej intencję. Uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Następnie udał się w stronę lasu, gdzie chciał na spokojnie porozmawiać z dwiema kobietami, z którymi miał dostać się do domu Horacego Slughorna dzięki tylnemu wejściu. Miał nadzieję, że reszcie też to się uda. Uważnie rozglądał się dookoła, licho nie śpi jak to mówią.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gromadziło się ich tutaj coraz więcej. Z mniejszym lub większym skutkiem starali się maskować swoją obecność, ale gdyby ktoś z okolicznych mieszkańców wyjrzał przez okno, nie mógłby nie zauważyć dziwnego jak na tę godzinę zagęszczenia ludzi kręcących się po ulicy, ale chociaż tyle dobrze, że każdy stał osobno, bo gdyby mieszkali tu jacyś czarodzieje, wtedy wzrastało ryzyko, że ktoś uzna ich za nielegalne zgromadzenie, dlatego miał nadzieję, że szybko znikną z widoku.
Gdy przewracał gazetę na drugą stronę, udając, że czegoś w niej szuka, podeszła do niego młoda kobieta, chyba szlachcianka, której twarz wydała mu się znajoma. Chyba była w tej samej grupie, która piątego listopada pojawiła się z magicznymi piórami na Howl Street, podobnie jak mężczyzna, który pojawił się chwilę przed nią.
- Również mam taką nadzieję – powiedział cicho, rzucając jej uważne spojrzenie. Już wystarczy tych nieszczęść, wystarczy, że troje z nich już poświęciło swoje życie dla sprawy. Oby więc nie ciążyło nad nimi żadne fatum i dom Slughorna udało się przeszukać bez niespodzianek.
- Nie powinniśmy pozostać tu zbyt długo, ktoś może uznać to za podejrzane. Dokładniejsze ustalenia zostawmy na moment, gdy znajdziemy się bezpiecznie w środku – mruknął jeszcze, ledwie słyszalnie. Nie było to miejsce na ustalanie szczegółowego planu, choć wykorzystywał ten czas, rozglądając się. Ulicę po obu stronach otaczały bardzo podobne, klockowate domki stykające się ścianami. Bardzo powszechne w mugolskim Londynie.
Właśnie w tym momencie zapanowało wśród nich pewne poruszenie, dostrzegł skinienie kobiety, troje spośród nich ruszyło ulicą, zapewne zamierzając okrążyć domki i dostać się do środka drugim wejściem. Michael uznał rozdzielenie się za dobry pomysł, zawsze większa szansa, że którejś z grup uda się dostać do środka, bo był pewien, że dom musiał być w jakiś sposób zabezpieczony, nawet jeśli nie przez samego Slughorna, to przez osoby, które sprawdzały to miejsce po jego śmierci.
- Racja. Wejdźmy od frontu – ...I starajmy się zachowywać normalnie jakbyśmy wcale nie włamywali się do cudzego domu w środku nocy, dodał tylko w swoich myślach. – Tylko możliwie szybko.
Było ich czworo. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Młode, cholera, czuł się za nie dziwnie odpowiedzialny, choć nie wątpił w ich talent, zwłaszcza kiedy Katya szybko i sprytnie wpadła na pomysł rzucenia zaklęcia sprawdzającego, czy nie czekają na nich jakieś zasadzki. Uśmiechnął się pod nosem i zerknął na pozostałych, po czym także dyskretnie wycelował różdżkę w budynek.
- Homenum revelio – mruknął jeszcze; wątpił, żeby ktoś był w środku, ale na wszelki wypadek lepiej sprawdzić. W końcu nie tylko im mogło zależeć na sprawdzeniu tego miejsca, skoro Slughorn był tak ważny w całej sprawie, a zanim zbliżą się do drzwi, powinni się upewnić, czy nie czyha na nich jakaś przykra niespodzianka.
Gdy przewracał gazetę na drugą stronę, udając, że czegoś w niej szuka, podeszła do niego młoda kobieta, chyba szlachcianka, której twarz wydała mu się znajoma. Chyba była w tej samej grupie, która piątego listopada pojawiła się z magicznymi piórami na Howl Street, podobnie jak mężczyzna, który pojawił się chwilę przed nią.
- Również mam taką nadzieję – powiedział cicho, rzucając jej uważne spojrzenie. Już wystarczy tych nieszczęść, wystarczy, że troje z nich już poświęciło swoje życie dla sprawy. Oby więc nie ciążyło nad nimi żadne fatum i dom Slughorna udało się przeszukać bez niespodzianek.
- Nie powinniśmy pozostać tu zbyt długo, ktoś może uznać to za podejrzane. Dokładniejsze ustalenia zostawmy na moment, gdy znajdziemy się bezpiecznie w środku – mruknął jeszcze, ledwie słyszalnie. Nie było to miejsce na ustalanie szczegółowego planu, choć wykorzystywał ten czas, rozglądając się. Ulicę po obu stronach otaczały bardzo podobne, klockowate domki stykające się ścianami. Bardzo powszechne w mugolskim Londynie.
Właśnie w tym momencie zapanowało wśród nich pewne poruszenie, dostrzegł skinienie kobiety, troje spośród nich ruszyło ulicą, zapewne zamierzając okrążyć domki i dostać się do środka drugim wejściem. Michael uznał rozdzielenie się za dobry pomysł, zawsze większa szansa, że którejś z grup uda się dostać do środka, bo był pewien, że dom musiał być w jakiś sposób zabezpieczony, nawet jeśli nie przez samego Slughorna, to przez osoby, które sprawdzały to miejsce po jego śmierci.
- Racja. Wejdźmy od frontu – ...I starajmy się zachowywać normalnie jakbyśmy wcale nie włamywali się do cudzego domu w środku nocy, dodał tylko w swoich myślach. – Tylko możliwie szybko.
Było ich czworo. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Młode, cholera, czuł się za nie dziwnie odpowiedzialny, choć nie wątpił w ich talent, zwłaszcza kiedy Katya szybko i sprytnie wpadła na pomysł rzucenia zaklęcia sprawdzającego, czy nie czekają na nich jakieś zasadzki. Uśmiechnął się pod nosem i zerknął na pozostałych, po czym także dyskretnie wycelował różdżkę w budynek.
- Homenum revelio – mruknął jeszcze; wątpił, żeby ktoś był w środku, ale na wszelki wypadek lepiej sprawdzić. W końcu nie tylko im mogło zależeć na sprawdzeniu tego miejsca, skoro Slughorn był tak ważny w całej sprawie, a zanim zbliżą się do drzwi, powinni się upewnić, czy nie czyha na nich jakaś przykra niespodzianka.
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Dom Horacego Slughorna
Szybka odpowiedź