Główny korytarz
AutorWiadomość
Główny korytarz
Korytarz prowadzący między innymi do gabinetu Ministra Magii przepełniony jest bogactwem. Czerwony dywan, rzeźby i obrazy wiszące na ścianach sprawiają, że miejsce to przypomina raczej galerię sztuki, niż siedzibę magicznego rządu. Przed rozmawiające obrazy w korytarzu panuje nieustający szum. Przy ścianach korytarza stoją liczne kanapy, na których można odpocząć i porozmawiać, choć w praktyce mało kto sobie na to pozwala. W końcu nikt nie chce, aby Minister przyłapał go na lenistwie! Pracownicy wyższego rzędu często nie mają jednak świadomości, że za niektórymi obrazami kryją się przejścia, prowadzące do bardzo biednych, wąskich i brudnych korytarzy, w których znajdują się pomieszczenia personelu technicznego.
| 10 stycznia
Zima dopisywała. Było biało i lodowato, ale całkiem słonecznie, co mogłoby wprowadzać Dudleya w dobry nastrój… gdyby nie zadanie, które mu dziś wyznaczono. Wprawdzie to raczej było lepsze, niż zaopatrywanie toalet w papier toaletowy, sprzątanie korytarzy bądź naprawianie zepsutych szafek z szatni, ale tak czy siak… to nie była praca odpowiadająca jego kompetencjom. Zdecydowanie nie.
Kobieta zajmująca się odświeżaniem wyglądu korytarzy Ministerstwa była chora, a personel techniczny miał ogólne braki w ludziach. Dlatego gdy w budynku miał pojawić się jakiś spec od sztuki, którego rolą było wybranie odpowiednich dzieł na ściany, to Dudley został wyznaczony, aby pana oprowadzić i powiedzieć mu co i jak. On miał wiedzieć większość i Sheridan miał go tylko podprowadzić do kluczowych miejsc oraz wyjaśnić kilka zawiłości technicznych, co do których został poinstruowany.
Chłopaka nie cieszyła jednak wizja, spędzenia czasu z jakimś nadętym bucem, który zna się tylko na sztuce. Z resztą, Dudley wychodził z założenia, że literatura jest jedyną godną z podstawowych artystycznych sztuk. Zawierała najczystsze prawdy oraz ogromne ilości wiedzy, czego nie można było powiedzieć na przykład właśnie o malarstwie. Może i było ładne, może i cieszyło oko, ale w odczuciach Sheridana nie wnosiło do życia kompletnie nic więcej.
Chcąc nie chcąc, musiał jednak wywiązać się z zadania, dlatego czekał na pana Bltyhe niedaleko wejścia do Ministerstwa. Miał nadzieję, że mężczyzna sam go znajdzie: w końcu raczej nie było tu wielu mężczyzn z granatowym stroju, którzy staliby sztywno jak pień, szukając kogoś w tłumie, prawda?
W końcu Dudley znalazł wzrokiem mężczyznę, który również wyraźnie kogoś szukał i podszedł do niego, podając mu dłoń.
– Pan… pan Blythe, mam rację? Ja mam pana oprowadzić po korytarzach i wyjaśnić, co i jak – wyjaśnił. – Ma pan jakąś konkretną wizję na wystrój? Eee… ja się w sumie na tym nie znam, ale fajnie byłoby gdyby było eee… ładniej. I świeżej. Te obecne obrazy takie smutne są jakieś – powiedział, siląc się na ton prawdziwego znawcy i zaczynając prowadzić Valeriana w stronę głównego korytarza na piętrze pierwszym.
Zima dopisywała. Było biało i lodowato, ale całkiem słonecznie, co mogłoby wprowadzać Dudleya w dobry nastrój… gdyby nie zadanie, które mu dziś wyznaczono. Wprawdzie to raczej było lepsze, niż zaopatrywanie toalet w papier toaletowy, sprzątanie korytarzy bądź naprawianie zepsutych szafek z szatni, ale tak czy siak… to nie była praca odpowiadająca jego kompetencjom. Zdecydowanie nie.
Kobieta zajmująca się odświeżaniem wyglądu korytarzy Ministerstwa była chora, a personel techniczny miał ogólne braki w ludziach. Dlatego gdy w budynku miał pojawić się jakiś spec od sztuki, którego rolą było wybranie odpowiednich dzieł na ściany, to Dudley został wyznaczony, aby pana oprowadzić i powiedzieć mu co i jak. On miał wiedzieć większość i Sheridan miał go tylko podprowadzić do kluczowych miejsc oraz wyjaśnić kilka zawiłości technicznych, co do których został poinstruowany.
Chłopaka nie cieszyła jednak wizja, spędzenia czasu z jakimś nadętym bucem, który zna się tylko na sztuce. Z resztą, Dudley wychodził z założenia, że literatura jest jedyną godną z podstawowych artystycznych sztuk. Zawierała najczystsze prawdy oraz ogromne ilości wiedzy, czego nie można było powiedzieć na przykład właśnie o malarstwie. Może i było ładne, może i cieszyło oko, ale w odczuciach Sheridana nie wnosiło do życia kompletnie nic więcej.
Chcąc nie chcąc, musiał jednak wywiązać się z zadania, dlatego czekał na pana Bltyhe niedaleko wejścia do Ministerstwa. Miał nadzieję, że mężczyzna sam go znajdzie: w końcu raczej nie było tu wielu mężczyzn z granatowym stroju, którzy staliby sztywno jak pień, szukając kogoś w tłumie, prawda?
W końcu Dudley znalazł wzrokiem mężczyznę, który również wyraźnie kogoś szukał i podszedł do niego, podając mu dłoń.
– Pan… pan Blythe, mam rację? Ja mam pana oprowadzić po korytarzach i wyjaśnić, co i jak – wyjaśnił. – Ma pan jakąś konkretną wizję na wystrój? Eee… ja się w sumie na tym nie znam, ale fajnie byłoby gdyby było eee… ładniej. I świeżej. Te obecne obrazy takie smutne są jakieś – powiedział, siląc się na ton prawdziwego znawcy i zaczynając prowadzić Valeriana w stronę głównego korytarza na piętrze pierwszym.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Swego czasu był częstym gościem Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Zazwyczaj musiał tu przybyć, aby załatwić formalności odnośnie swoich wyjazdów do Francji, jednak kilka lat temu wprost do tej biurokratycznej machiny ściągała go tylko obecność pewnej wyjątkowej czarownicy. Już sam fakt, że łączyła swoją przyszłość z Departamentem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zrobił na nim ogromne wrażenie. Osobiście pojawiał się, aby pod koniec pracy uwolnić ją od sterty dokumentów i męskich spojrzeń zawistnych szowinistów. To właściwie przez zdominowane przez mężczyzny otoczenie zdecydował się wręczyć ukochanej pierścionek zaręczynowy. Wydawało mu się, że minęły całe wieki od tamtej chwili, bo w międzyczasie okazały gmach czarodziejskiej władzy został strawiony przez płomienie Szatańskiej Pożogi i w mgnieniu oka został odbudowany.
Z zaciekawieniem rozglądał się po otoczeniu i utwierdzał się w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. Był świadom tego, że wszystko musiało zostać postawione od nowa, a jednak poruszał się w dokładnie w tej samej przestrzeni co niegdyś. Już w atrium nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nic się zupełnie nie zmieniło. Trudno było jednak skupić się na detalach, kiedy rozmyślania przerwał czyjś głos. Valerian spojrzał wprost na młodego czarodzieja, dziwnie usatysfakcjonowany różnią wzrostu istniejącą między nimi, która przemawiała na jego korzyść. Rozpiął guzik beżowego płaszcza, po czym zdjął go z siebie i przerzucił złożony na pół przez rękę.
– Zgadza się, Valerian Blythe – odpowiedział spokojnie, unosząc kąciki ust w subtelnym uśmiechu. Oderwany od obserwacji i wyrwany ze wspomnień mógł skupić się na zadaniu, które zostało mu powierzone. Nie spodziewał się, że to z powodu objęcia stanowiska kuratora wystaw w prywatnej galerii sztuki lady Avery w Londynie, przyjdzie mu znów częściej bywać w Ministerstwie Magii i to w pobliżu biura samego Ministra. Choć budynek dopiero co został odbudowany, już zaistniała potrzeba odnowienia niektórych wnętrz. Znakomita większość pomieszczeń, bez względu na włożony wysiłek w ich urządzenie, sprawiała wrażenie surowych i chłodnych. Choćby ministerialne korytarze, których przeszedł już wiele, mogły fizycznie różnić się od siebie, lecz zdawały się wprawiać wszystkich petentów w podobny nastrój. Ale bardziej reprezentacyjne pomieszczenia miały oddawać pełen majestat władzy nad czarodziejskim społeczeństwem na terenie Wielkiej Brytanii i Irlandii. – Właściwie zamierzam być wierny wizji lady Avery, która udzieliła mi już wytyczne. Z tego, co wiem, wiele szczegółów zostało już ustalone pomiędzy nią a młodszym asystentem Ministra – streścił pokrótce to, co mu wiadomo w sprawie. Rzeczywiście musiał najpierw zobaczyć korytarz i określić, gdzie umiejscowić przygotowane już w magazynie galerii obrazy i rzeźby. Bez protestów skierował się za młodym pracownikiem Ministerstwa w odpowiednim kierunku. – Czy mogę spytać, co się stało z panią Findlay? To z nią miałem się dziś spotkać.
Z zaciekawieniem rozglądał się po otoczeniu i utwierdzał się w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. Był świadom tego, że wszystko musiało zostać postawione od nowa, a jednak poruszał się w dokładnie w tej samej przestrzeni co niegdyś. Już w atrium nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nic się zupełnie nie zmieniło. Trudno było jednak skupić się na detalach, kiedy rozmyślania przerwał czyjś głos. Valerian spojrzał wprost na młodego czarodzieja, dziwnie usatysfakcjonowany różnią wzrostu istniejącą między nimi, która przemawiała na jego korzyść. Rozpiął guzik beżowego płaszcza, po czym zdjął go z siebie i przerzucił złożony na pół przez rękę.
– Zgadza się, Valerian Blythe – odpowiedział spokojnie, unosząc kąciki ust w subtelnym uśmiechu. Oderwany od obserwacji i wyrwany ze wspomnień mógł skupić się na zadaniu, które zostało mu powierzone. Nie spodziewał się, że to z powodu objęcia stanowiska kuratora wystaw w prywatnej galerii sztuki lady Avery w Londynie, przyjdzie mu znów częściej bywać w Ministerstwie Magii i to w pobliżu biura samego Ministra. Choć budynek dopiero co został odbudowany, już zaistniała potrzeba odnowienia niektórych wnętrz. Znakomita większość pomieszczeń, bez względu na włożony wysiłek w ich urządzenie, sprawiała wrażenie surowych i chłodnych. Choćby ministerialne korytarze, których przeszedł już wiele, mogły fizycznie różnić się od siebie, lecz zdawały się wprawiać wszystkich petentów w podobny nastrój. Ale bardziej reprezentacyjne pomieszczenia miały oddawać pełen majestat władzy nad czarodziejskim społeczeństwem na terenie Wielkiej Brytanii i Irlandii. – Właściwie zamierzam być wierny wizji lady Avery, która udzieliła mi już wytyczne. Z tego, co wiem, wiele szczegółów zostało już ustalone pomiędzy nią a młodszym asystentem Ministra – streścił pokrótce to, co mu wiadomo w sprawie. Rzeczywiście musiał najpierw zobaczyć korytarz i określić, gdzie umiejscowić przygotowane już w magazynie galerii obrazy i rzeźby. Bez protestów skierował się za młodym pracownikiem Ministerstwa w odpowiednim kierunku. – Czy mogę spytać, co się stało z panią Findlay? To z nią miałem się dziś spotkać.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Dudley nie był nigdy szczególnie wysoki, ale nie uważał, by to jakkolwiek mu przeszkadzało. W końcu był czarodziejem i, ewentualnie, szermierzem. Do dobrego czarowania nie potrzebował dotykać głową chmur, zaś broń biała działała jak przedłużenie ręki. Nie musiał więc sam być dużym człowiekiem, aby wygrywać. Przeciwnie, w jego odczuciu zwinność i ogólnie traktowana sprawność, były zwykle zdecydowanie istotniejsze.
Mimo tego podświadomość robiła swoje. Te kilka centymetrów jednak by się przydało w „starciu” z wyprostowanym, wysokim i eleganckim czarodziejem.
– Dudley Sheridan – przedstawił się, skinając głową, gdy Valerian podał mu swoje imię i nazwisko. Wprawdzie nie było mu obce, ale cóż, przynajmniej mógł być niemal pewien, że spotkał się z tą osobą, z którą miał. Niemal, bo przecież żyli w świecie pełnym magii. Eliksir wielosokowy czy metamorfomag mógł swobodnie przywdziać twarz pana Blythe. Dudley jednak nie sądził, by to właśnie teraz miało miejsce.
Wysłuchał Valeriana, prowadząc go przez korytarz.
– Ale będzie… eee… nowocześniej? – spytał, dla potrzymania rozmowy. – A pani Findlay się pochorowała… niestety. Właśnie! Miałem przekazać, że bardzo przeprasza, ale eee… no, nie mogła, jest w Mungu. Nic poważnego, ale musi tam zostać przez kilka dni. – Wzruszył ramionami.
W końcu zatrzymał się na samym środku szerokiego, bogato zdobionego korytarza. Ach, móc mieszkać w takim miejscu! Niestety, raczej brakowało mu na to finansów. Na całe szczęście, mógł tu bywać niemal codziennie, choć jednocześnie rola sprzątacza antyków i obrazów niekoniecznie mu się podobała. Zwłaszcza przez brak wiedzy. Czasem obawiał się, że zniszczy jakiś cenny eksponat nawet nie wiedząc, że to robi. Raczej nikogo z jego współpracowników nie edukowano odnośnie dbania o sztukę.
Chrząknął, aby przeczyścić gardło, a następnie ponownie się odezwał.
– No więc… co jest kluczowe, o ten obraz i o tamten to tak naprawdę drzwi do innych korytarzy. – Wskazał dwa dzieła wiszące naprzeciwko siebie. Jeden przedstawiał mężczyznę na kasztanowatym koniu, a drugi wiekowego czarodzieja, który akurat przysypiał, cicho chrapiąc. – I trzeba wybrać takie, które nie będą miały nic przeciwko przesuwaniu się. No wie pan… poprzedni obraz musieliśmy podobno prędko zmieniać, bo dziecko płakało przy każdym drgnięciu, a jego matka nas cały czas przeklinała. W każdym razie, ten tam, u góry, musi być na pewno wzmocniony pod względem odporności na wodę… bo rura czasem tam przecieka – wyjaśnił, wskazując faktycznie zepsuty już malunek. Tego akurat w odgórnych wytycznych nie miał, ale nie raz i nie dwa słyszał, jak pracownicy Ministerstwa skarżą się na zepsuty obraz.
Przygryzł na moment wargi, milknąc na moment, gdy niespodziewanie wpadło mu do głowy nieco osobiste pytanie.
– Eeee, a właściwie… pan bardzo się zna na obrazach? Bo mam w domu problem z dwoma takimi… małżeństwo. Bezustannie się kłócą, a nie mogę ich zdjąć. Próbowałem wszystkiego… i nie mam pojęcia, jak je wyciszyć – zwierzył się.
Mimo tego podświadomość robiła swoje. Te kilka centymetrów jednak by się przydało w „starciu” z wyprostowanym, wysokim i eleganckim czarodziejem.
– Dudley Sheridan – przedstawił się, skinając głową, gdy Valerian podał mu swoje imię i nazwisko. Wprawdzie nie było mu obce, ale cóż, przynajmniej mógł być niemal pewien, że spotkał się z tą osobą, z którą miał. Niemal, bo przecież żyli w świecie pełnym magii. Eliksir wielosokowy czy metamorfomag mógł swobodnie przywdziać twarz pana Blythe. Dudley jednak nie sądził, by to właśnie teraz miało miejsce.
Wysłuchał Valeriana, prowadząc go przez korytarz.
– Ale będzie… eee… nowocześniej? – spytał, dla potrzymania rozmowy. – A pani Findlay się pochorowała… niestety. Właśnie! Miałem przekazać, że bardzo przeprasza, ale eee… no, nie mogła, jest w Mungu. Nic poważnego, ale musi tam zostać przez kilka dni. – Wzruszył ramionami.
W końcu zatrzymał się na samym środku szerokiego, bogato zdobionego korytarza. Ach, móc mieszkać w takim miejscu! Niestety, raczej brakowało mu na to finansów. Na całe szczęście, mógł tu bywać niemal codziennie, choć jednocześnie rola sprzątacza antyków i obrazów niekoniecznie mu się podobała. Zwłaszcza przez brak wiedzy. Czasem obawiał się, że zniszczy jakiś cenny eksponat nawet nie wiedząc, że to robi. Raczej nikogo z jego współpracowników nie edukowano odnośnie dbania o sztukę.
Chrząknął, aby przeczyścić gardło, a następnie ponownie się odezwał.
– No więc… co jest kluczowe, o ten obraz i o tamten to tak naprawdę drzwi do innych korytarzy. – Wskazał dwa dzieła wiszące naprzeciwko siebie. Jeden przedstawiał mężczyznę na kasztanowatym koniu, a drugi wiekowego czarodzieja, który akurat przysypiał, cicho chrapiąc. – I trzeba wybrać takie, które nie będą miały nic przeciwko przesuwaniu się. No wie pan… poprzedni obraz musieliśmy podobno prędko zmieniać, bo dziecko płakało przy każdym drgnięciu, a jego matka nas cały czas przeklinała. W każdym razie, ten tam, u góry, musi być na pewno wzmocniony pod względem odporności na wodę… bo rura czasem tam przecieka – wyjaśnił, wskazując faktycznie zepsuty już malunek. Tego akurat w odgórnych wytycznych nie miał, ale nie raz i nie dwa słyszał, jak pracownicy Ministerstwa skarżą się na zepsuty obraz.
Przygryzł na moment wargi, milknąc na moment, gdy niespodziewanie wpadło mu do głowy nieco osobiste pytanie.
– Eeee, a właściwie… pan bardzo się zna na obrazach? Bo mam w domu problem z dwoma takimi… małżeństwo. Bezustannie się kłócą, a nie mogę ich zdjąć. Próbowałem wszystkiego… i nie mam pojęcia, jak je wyciszyć – zwierzył się.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć nie był zbytnio zadowolony ze zmiany osoby, z którą miał współpracować dzisiejszego dnia, to jednak doskonale rozumiał, że zdrowie jest najważniejsze. Może nadarzy się inna okazja, aby poznał panią Findlay osobiście, wymienianie z nią korespondencji szło całkiem sprawnie i w listach sprawiała wrażenie osoby ciepłej i uprzejmej.
– Proszę przekazać pani Findlay ode mnie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia – rzekł w stronę młodego czarodzieja, ale kiedy znów mu się przyjrzał, przestał być pewien tego, czy aby uda mu się ta sztuka. Trudno było odnieść wrażenie, aby miał częsty kontakt ze wspomnianą czarownicą. – Choć może sam do niej napiszę w tym celu. Taki list może poprawić samopoczucie pacjentce – to było lepsze rozwiązanie, co do którego wcale nie musiał się bardzo zachęcać, nawet jeśli nie przepadał zbytnio za przelewaniem myśli na papier. Lata temu podczas stażu w Szpitalu Świętego Munga zdołał odkryć, że pacjenci lepiej znoszą leczenie, jeśli mają zapewnioną uwagę i wsparcie bliskich. Gdy krewni i przyjaciele nie mają możliwości stawić się osobiście w szpitalu, wysyłane przez nich list i drobne podarunki potrafiły w dużym stopniu wynagrodzić brak fizycznej obecności.
– Nowocześniej – powtórzył pod nosem z zastanowieniem, myślami już uciekając ku kubizmowi i surrealizmowi, lecz trzeźwym spojrzeniem wciąż mierząc ministerialne otoczenie. Musiał pamiętać, że to nie jest Francja, gdzie można sobie pozwolić na większą otwartość przynajmniej w sferze sztuki. – Sądzę, że do tak poważnego miejsca najlepiej będzie pasować klasycystyczne podejście – wyraził swoją opinię całkiem śmiało, choć tak naprawdę wypracował ją sobie już wcześniej, gdy zapoznawał się ze zdaniem swojej pracodawczyni.
Dotarli wreszcie do celu, zatrzymując się w prawdopodobnie najbardziej eleganckim korytarzy w całym Brytyjskim Ministerstwie Magii. Valerian dokładnie wysłuchał słów młodego czarodzieja. A więc musiał przygotować dwa duże obrazy pokrywające całe drzwi i wspomniano mu o rzeźbach. Jednocześnie musiał zabezpieczyć dzieła przed wodą. – Rozumiem. Zdecydowanie idziemy w klasycyzm – rzekł bardziej do siebie, zastanawiając się nad tym, jakie starożytne akcenty będą pasować najbardziej. Wszedł głębiej w korytarz, spojrzeniem śledząc uważnie dzieła wiszące na jasnych ścianach w pozłacanych ramach. najlepiej do czerwonych akcentów i tej jasności będą pasować rzeźby z białego marmuru, ale na to wpadł ktoś wcześniej przed nim. Naprawdę nie wiedział, u kogo i po co wzięła się chęć zmiany aranżacji. Być może ktoś chciał wyświadczyć przysługę lady Avery.
– Silencio nie poskutkowało? – wydawało się to najprostszym rozwiązaniem, choć nie wiedział, czy wspomniane zaklęcie jest w stanie trwale oddziaływać na czarodziejskie portrety, aby nie toczyły ze sobą zażartych kłótni. Zresztą, ten sposób całkowicie ukróci możliwość wypowiadania się utrwalonym na płótnach postaciom. Czyniąc dalsze obserwacje zdecydował się pochylić nad problemem Sheridana. – Ostatecznie można oddać je do renowacji, ale to bardziej kosztowne i mniej wprawny artysta może tylko bardziej namieszać. Poszukałbym kogoś, kto ma w swoim warsztacie zaczarowane pędzle, one potrafią zdziałać cuda i kilkoma pociągnięciami wpłyną na naturę każdego malunku – poradził zgodnie z nabytym przez lata doświadczeniem, bo wiele zależało nie tylko od talentu malarza, co od posiadanych przez niego narzędzi.
– Proszę przekazać pani Findlay ode mnie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia – rzekł w stronę młodego czarodzieja, ale kiedy znów mu się przyjrzał, przestał być pewien tego, czy aby uda mu się ta sztuka. Trudno było odnieść wrażenie, aby miał częsty kontakt ze wspomnianą czarownicą. – Choć może sam do niej napiszę w tym celu. Taki list może poprawić samopoczucie pacjentce – to było lepsze rozwiązanie, co do którego wcale nie musiał się bardzo zachęcać, nawet jeśli nie przepadał zbytnio za przelewaniem myśli na papier. Lata temu podczas stażu w Szpitalu Świętego Munga zdołał odkryć, że pacjenci lepiej znoszą leczenie, jeśli mają zapewnioną uwagę i wsparcie bliskich. Gdy krewni i przyjaciele nie mają możliwości stawić się osobiście w szpitalu, wysyłane przez nich list i drobne podarunki potrafiły w dużym stopniu wynagrodzić brak fizycznej obecności.
– Nowocześniej – powtórzył pod nosem z zastanowieniem, myślami już uciekając ku kubizmowi i surrealizmowi, lecz trzeźwym spojrzeniem wciąż mierząc ministerialne otoczenie. Musiał pamiętać, że to nie jest Francja, gdzie można sobie pozwolić na większą otwartość przynajmniej w sferze sztuki. – Sądzę, że do tak poważnego miejsca najlepiej będzie pasować klasycystyczne podejście – wyraził swoją opinię całkiem śmiało, choć tak naprawdę wypracował ją sobie już wcześniej, gdy zapoznawał się ze zdaniem swojej pracodawczyni.
Dotarli wreszcie do celu, zatrzymując się w prawdopodobnie najbardziej eleganckim korytarzy w całym Brytyjskim Ministerstwie Magii. Valerian dokładnie wysłuchał słów młodego czarodzieja. A więc musiał przygotować dwa duże obrazy pokrywające całe drzwi i wspomniano mu o rzeźbach. Jednocześnie musiał zabezpieczyć dzieła przed wodą. – Rozumiem. Zdecydowanie idziemy w klasycyzm – rzekł bardziej do siebie, zastanawiając się nad tym, jakie starożytne akcenty będą pasować najbardziej. Wszedł głębiej w korytarz, spojrzeniem śledząc uważnie dzieła wiszące na jasnych ścianach w pozłacanych ramach. najlepiej do czerwonych akcentów i tej jasności będą pasować rzeźby z białego marmuru, ale na to wpadł ktoś wcześniej przed nim. Naprawdę nie wiedział, u kogo i po co wzięła się chęć zmiany aranżacji. Być może ktoś chciał wyświadczyć przysługę lady Avery.
– Silencio nie poskutkowało? – wydawało się to najprostszym rozwiązaniem, choć nie wiedział, czy wspomniane zaklęcie jest w stanie trwale oddziaływać na czarodziejskie portrety, aby nie toczyły ze sobą zażartych kłótni. Zresztą, ten sposób całkowicie ukróci możliwość wypowiadania się utrwalonym na płótnach postaciom. Czyniąc dalsze obserwacje zdecydował się pochylić nad problemem Sheridana. – Ostatecznie można oddać je do renowacji, ale to bardziej kosztowne i mniej wprawny artysta może tylko bardziej namieszać. Poszukałbym kogoś, kto ma w swoim warsztacie zaczarowane pędzle, one potrafią zdziałać cuda i kilkoma pociągnięciami wpłyną na naturę każdego malunku – poradził zgodnie z nabytym przez lata doświadczeniem, bo wiele zależało nie tylko od talentu malarza, co od posiadanych przez niego narzędzi.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Kiwnął głową, mając już tłumaczyć, że właściwie on tu tylko naprawia i sprząta, a takie osoby jak pani Findlay raczej nie mają szczególnej ochoty na długie i częste dyskusje z personelem technicznym, ale na całe szczęście Valerian już po chwili sam się poprawił.
– Emm… to chyba dobry pomysł – powiedział. – Pani Findlay niezbyt często do nas przychodzi – wyjaśnił. Właściwie te wszystkie polecenia też nie wyszły bezpośrednio od niej. Bo i po co, skoro wystarczyło kazać przekazać informacje asystentowi? Ewentualnie wysłać sową, choć w tym przypadku to mogłoby nie być najlepsze wyjście.
Dudley raczej nie należał do osób, które mówiąc o „nowoczesnym” stylu sięgałyby myślami do fatycznie nowatorskiego postrzegania sztuki. Bardziej chodziło mu o same użyte motywy i bardziej żywiołowe obrazy. Bo ileż razy można oglądać brodatych, starych czarodziejów? Albo kolejną scenę rodzajową? Taki obraz z meczu Quidditcha! Albo cały korytarz obwieszony portretami Nietoperzy! To byłoby coś. Oczywiście jako pasjonat historii doceniał wielkich czarodziejów, ale młodzieńcza dusza chciała widzieć na ścianach coś modnego i ładnego. Kolorowego, o! Szaro-bure barwy i tak otaczały Londyn na co dzień. Zwłaszcza w tych jesienno-zimowych miesiącach.
Samo stwierdzenie związane ze „stylem klasycznym” niewiele mu zaś mówiło. Dudley mógł więc tylko przytaknąć.
– Tak, tak… rozumiem – mruknął, nie mając zamiaru więcej poruszać tego tematu.
Szli dalej. Dudley otworzył więc usta, aby wyjaśnić kolejne techniczne elementy, na które miał zwrócić uwagę Valerianowi.
– Więc… tego… rzeźby. Nie mogą mieć ostrych szpikulców albo wyciągniętych broni, o, jak ta. Już nam się ze dwie osoby na nie prawie nabiły, a em… no nie chcemy tu rozlewu krwi. Ludzie mają różne głupie pomysły – wyjaśnił, zatrzymując się na moment przy rycerzu z odsłoniętym mieczem. – Może coś bardziej w koła? Jakieś… głowy… Nie wiem. – Podrapał się po głowie. Jego wiedza o rzeźbie nie była wcale większa, niż ta na temat malarstwa.
Pokręcił głową.
– Niestety. Próbowałem wszystkiego, co mogłem. Chyba.
Wysłuchał kolejnych słów mężczyzny, krzywiąc się tylko.
– Ale to stare obrazy i do tego chyba ten…. niezbyt… wartościowe. Nie wiem, czy jest po co w nie inwestować. Ja chciałbym po prostu je zdjąć, tylko przeszkadzając. Ale się nie da. No i w sumie… trochę trudno je komuś oddać, skoro się przykleiły do tej ściany i nie chcą zejść – powiedział z bólem słyszalnym w głosie. To naprawdę było… irytujące. Bardzo irytujące.
– Emm… to chyba dobry pomysł – powiedział. – Pani Findlay niezbyt często do nas przychodzi – wyjaśnił. Właściwie te wszystkie polecenia też nie wyszły bezpośrednio od niej. Bo i po co, skoro wystarczyło kazać przekazać informacje asystentowi? Ewentualnie wysłać sową, choć w tym przypadku to mogłoby nie być najlepsze wyjście.
Dudley raczej nie należał do osób, które mówiąc o „nowoczesnym” stylu sięgałyby myślami do fatycznie nowatorskiego postrzegania sztuki. Bardziej chodziło mu o same użyte motywy i bardziej żywiołowe obrazy. Bo ileż razy można oglądać brodatych, starych czarodziejów? Albo kolejną scenę rodzajową? Taki obraz z meczu Quidditcha! Albo cały korytarz obwieszony portretami Nietoperzy! To byłoby coś. Oczywiście jako pasjonat historii doceniał wielkich czarodziejów, ale młodzieńcza dusza chciała widzieć na ścianach coś modnego i ładnego. Kolorowego, o! Szaro-bure barwy i tak otaczały Londyn na co dzień. Zwłaszcza w tych jesienno-zimowych miesiącach.
Samo stwierdzenie związane ze „stylem klasycznym” niewiele mu zaś mówiło. Dudley mógł więc tylko przytaknąć.
– Tak, tak… rozumiem – mruknął, nie mając zamiaru więcej poruszać tego tematu.
Szli dalej. Dudley otworzył więc usta, aby wyjaśnić kolejne techniczne elementy, na które miał zwrócić uwagę Valerianowi.
– Więc… tego… rzeźby. Nie mogą mieć ostrych szpikulców albo wyciągniętych broni, o, jak ta. Już nam się ze dwie osoby na nie prawie nabiły, a em… no nie chcemy tu rozlewu krwi. Ludzie mają różne głupie pomysły – wyjaśnił, zatrzymując się na moment przy rycerzu z odsłoniętym mieczem. – Może coś bardziej w koła? Jakieś… głowy… Nie wiem. – Podrapał się po głowie. Jego wiedza o rzeźbie nie była wcale większa, niż ta na temat malarstwa.
Pokręcił głową.
– Niestety. Próbowałem wszystkiego, co mogłem. Chyba.
Wysłuchał kolejnych słów mężczyzny, krzywiąc się tylko.
– Ale to stare obrazy i do tego chyba ten…. niezbyt… wartościowe. Nie wiem, czy jest po co w nie inwestować. Ja chciałbym po prostu je zdjąć, tylko przeszkadzając. Ale się nie da. No i w sumie… trochę trudno je komuś oddać, skoro się przykleiły do tej ściany i nie chcą zejść – powiedział z bólem słyszalnym w głosie. To naprawdę było… irytujące. Bardzo irytujące.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ruchome rzeźby wzdychających co chwila rzymskich myślicieli w długi togach tak naprawdę czekały jedynie na to, aby w odpowiednim czasie przetransportować je do Ministerstwa Magii i ustawić na miejscach w tym okazałym korytarzu. I czasem mieli rzucać do przechodniów mądre sentencje po łacinie, co zdarzały im się czynić już w magazynie dzieł, choć jedna z pracownic galerii twierdziła, że zza drzwi słyszała, jak te dyskutują ze sobą i tylko po intonacji głosów mogła rozpoznać, że mocno się o coś spierają. Musiał już tylko ostatecznie ustalić, które obrazy mają zająć miejsce tych obecnie wiszących, biorąc jednocześnie pod uwagę wymiary, ale z nimi został wcześniej zapoznany. W razie czego można zamówić obrazy u uznanego malarza, jednak wówczas musi wiedzieć, czego tak właściwie ma wymagać od twórcy.
– A czy mógłbym się jeszcze dowiedzieć, gdzie prowadzą korytarze, których drzwi są zakryte obrazami? – taka wiedza być może pomogłaby mu w ustaleniu jakie motywy byłyby adekwatne dla tego wnętrza, dla konkretnych drzwi. Gabinetu samego Ministra Magii mógłby pilnować choćby cerber utrwalony na obrazie o jasnej tonacji, którego trzy głowy miałyby większą sposobność pilnować dostępu do tajemnic najbardziej władnej osoby w tym przybytku. Uśmiechnął się pod nosem do tej myśli, zerkając zaraz na młodego towarzysza, aby dzięki jego obecności przypomnieć sobie o obowiązkach, które na nim spoczywały w tej chwili. – Głowy, czyli popiersia? – podsunął uprzejmie odpowiednie słowo młodemu rozmówcy, rzucając spojrzeniem na rzeźbę zaprezentowaną mu jako zły przykład doboru elementu wystroju. – Właściwie to rzeźby mamy przygotowane, są to całe postacie, ale niezbyt ruchliwe z natury oraz niekrzykliwe w żadnym stopniu. To obrazy pozostają wciąż kwestią nierozwiązaną, dlatego tu jestem.
Domowy dylemat, jaki stanowiły dwa portrety kłótliwego małżeństwa, wykraczał poza jego zakres obowiązków, ale był na tyle ciekawy, aby chociaż o nim posłuchać. Może dopiero po śmierci niegdyś sobie poślubione persony miały okazję do tego, aby powiedzieć sobie wszystko boleśnie szczerze? Zamiast malarza byłby wtedy potrzebny dobry terapeuta. – Niestety, znam się na tworzeniu obrazów, nie na ich mocowaniu. Ale wnioskuję, że ktoś musiał skorzystać z Zaklęcia Trwałego Przylepca. Albo jakieś bardzo silnie wiążącego specyfiku. Nie umiem pomóc.
– A czy mógłbym się jeszcze dowiedzieć, gdzie prowadzą korytarze, których drzwi są zakryte obrazami? – taka wiedza być może pomogłaby mu w ustaleniu jakie motywy byłyby adekwatne dla tego wnętrza, dla konkretnych drzwi. Gabinetu samego Ministra Magii mógłby pilnować choćby cerber utrwalony na obrazie o jasnej tonacji, którego trzy głowy miałyby większą sposobność pilnować dostępu do tajemnic najbardziej władnej osoby w tym przybytku. Uśmiechnął się pod nosem do tej myśli, zerkając zaraz na młodego towarzysza, aby dzięki jego obecności przypomnieć sobie o obowiązkach, które na nim spoczywały w tej chwili. – Głowy, czyli popiersia? – podsunął uprzejmie odpowiednie słowo młodemu rozmówcy, rzucając spojrzeniem na rzeźbę zaprezentowaną mu jako zły przykład doboru elementu wystroju. – Właściwie to rzeźby mamy przygotowane, są to całe postacie, ale niezbyt ruchliwe z natury oraz niekrzykliwe w żadnym stopniu. To obrazy pozostają wciąż kwestią nierozwiązaną, dlatego tu jestem.
Domowy dylemat, jaki stanowiły dwa portrety kłótliwego małżeństwa, wykraczał poza jego zakres obowiązków, ale był na tyle ciekawy, aby chociaż o nim posłuchać. Może dopiero po śmierci niegdyś sobie poślubione persony miały okazję do tego, aby powiedzieć sobie wszystko boleśnie szczerze? Zamiast malarza byłby wtedy potrzebny dobry terapeuta. – Niestety, znam się na tworzeniu obrazów, nie na ich mocowaniu. Ale wnioskuję, że ktoś musiał skorzystać z Zaklęcia Trwałego Przylepca. Albo jakieś bardzo silnie wiążącego specyfiku. Nie umiem pomóc.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Gdyby Dudley usłyszał o koncepcji rzeźb, pewnie zaświeciłyby się mu oczy. Wprawdzie łaciny nie znał, ale to był przecież tak doskonały pomysł! Lekcja historii i języka w jednym – takie posągi powinny stać absolutnie wszędzie. A że się kłóciły! Dopóki robiły to w samotności, Sheridanowi chyba by to nie przeszkadzało. Był już przyzwyczajony z racji posiadanych w domu malowideł. Z państwem Bell przeszedł już dobrą szkołę życia i nie sądził, by jakakolwiek magiczna twórczość mogła zaskoczyć go pod względem rozgadania.
Kiwnął głową.
– Ten po lewej to prowadzi do pomieszczeń personelu technicznego – wyjaśnił. – No wie pan… Magazynu, naszej kanciapy i takich innych. A w tym drugim są przeprowadzane eksperymenty jakieś chyba. Rzadko tam bywam, zazwyczaj sprzątają sobie sami. Rozumie pan, to t a j n e. Wolą się tym zajmować sami. – Wzruszył ramionami.
Naprawdę tam raczej nie bywał i też wolał tamtych rejonów unikać. Miał wrażenie, że zawsze śmierdzi tam siarką i zepsutymi jajami, a to ani nie wróżyło dobrze, ani było nieszczególnie przyjemne. Jeśli coś było tajne, lepiej aby takie pozostało. Nie chciał, by ktoś przypadkiem wtrącił go do Tower po tym, jak odkryłby wyjątkowo pilnie strzeżony przepis na eliksir. Mieszania w pamięci także wolał unikać.
– Eeee… tak, właśnie! Popiersia! – Kiwał głową. – To… to ten, dobrze! Może niech pan jakieś zwierzęta zamówi? Będą przynajmniej cicho. A jakieś sowy, węże… to magiczne symbole – zaproponował. Pohukiwanie i syczenie wydawało się milsze od bezustannie szeptających czy rozmawiających obrazów, które sprawiały, że na korytarzu Ministerstwa zwykle panował niepozwalający się skupić szum.
Westchnął.
– Ech, a zna pan kogoś, kto mógłby? Trwały przylepiec to chyba nie jest, poradziłbym sobie z nim – wyjaśnił. W końcu to był całkiem popularny czar, który powinien przynajmniej wykryć.
Wiedząc już, że Blythe raczej nie pomoże mu w domowym problemie, ponownie skupił się na przedstawianiu Valerianowi korytarzu i jego specyfiki.
– O, widzi pan ten obraz? – Dudley wskazał malunek, sięgający od sufitu do samej podłogi. Przy jego dolnej części świeciła spora dziura w płótnie. – To szczury. Próbujemy sobie z nimi poradzić i pewnie zrobimy to przy wymianie obrazów. Ale jakby się udało dzieła zabezpieczyć też przed gryzoniami to chyba nikt by nie narzekał.
Kiwnął głową.
– Ten po lewej to prowadzi do pomieszczeń personelu technicznego – wyjaśnił. – No wie pan… Magazynu, naszej kanciapy i takich innych. A w tym drugim są przeprowadzane eksperymenty jakieś chyba. Rzadko tam bywam, zazwyczaj sprzątają sobie sami. Rozumie pan, to t a j n e. Wolą się tym zajmować sami. – Wzruszył ramionami.
Naprawdę tam raczej nie bywał i też wolał tamtych rejonów unikać. Miał wrażenie, że zawsze śmierdzi tam siarką i zepsutymi jajami, a to ani nie wróżyło dobrze, ani było nieszczególnie przyjemne. Jeśli coś było tajne, lepiej aby takie pozostało. Nie chciał, by ktoś przypadkiem wtrącił go do Tower po tym, jak odkryłby wyjątkowo pilnie strzeżony przepis na eliksir. Mieszania w pamięci także wolał unikać.
– Eeee… tak, właśnie! Popiersia! – Kiwał głową. – To… to ten, dobrze! Może niech pan jakieś zwierzęta zamówi? Będą przynajmniej cicho. A jakieś sowy, węże… to magiczne symbole – zaproponował. Pohukiwanie i syczenie wydawało się milsze od bezustannie szeptających czy rozmawiających obrazów, które sprawiały, że na korytarzu Ministerstwa zwykle panował niepozwalający się skupić szum.
Westchnął.
– Ech, a zna pan kogoś, kto mógłby? Trwały przylepiec to chyba nie jest, poradziłbym sobie z nim – wyjaśnił. W końcu to był całkiem popularny czar, który powinien przynajmniej wykryć.
Wiedząc już, że Blythe raczej nie pomoże mu w domowym problemie, ponownie skupił się na przedstawianiu Valerianowi korytarzu i jego specyfiki.
– O, widzi pan ten obraz? – Dudley wskazał malunek, sięgający od sufitu do samej podłogi. Przy jego dolnej części świeciła spora dziura w płótnie. – To szczury. Próbujemy sobie z nimi poradzić i pewnie zrobimy to przy wymianie obrazów. Ale jakby się udało dzieła zabezpieczyć też przed gryzoniami to chyba nikt by nie narzekał.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odczuł zawód, gdy okazało się, ze jego wyobrażenia daleko odbiegają od rzeczywistości. Spodziewał się, że korytarze prowadzić mogą do ciekawszych miejsc, gabinetów co ważniejszych urzędników. Nie podzielił się głośno swoim rozczarowaniem, przyjmując do wiadomości, że obrazy zakrywają te drzwi nie bez powodu, należało ukryć mniej znaczące miejsca. Jego zainteresowanie nie zbudziły tajne eksperymenty, tym bardziej nie interesowały go magazyny czy kanciapa. A więc to, gdzie prowadzą korytarze, nie będzie żadną wskazówką. Choć może… Gdyby na jednym z obrazów postawiła się postać pracującego Wulkana?
– Został już stworzony inny koncept – odparł spokojnie, nie próbując ostro negować wysuniętej przez rozmówcę propozycji, nawet jeśli wiedział, że zaczarowane rzeźby zwierząt wcale nie muszą być tak ciche, a utrwalone w budulcu sowy niejednokrotnie lubiły popisywać się swoimi skrzydłami, a węże przynajmniej próbowały kąsać. – Rzeźby mają przedstawiać myślicieli ze starożytnego Rzymu – przybliżył młodzieńcowi wynik własnych rozmyślań nad tym aspektem, który zresztą został wybrany przy aprobacie lady Avery. Wydawało się niemożliwym wycofać się z tego pomysłu, to byłoby zbyt nagłe i kłopotliwe, kiedy część dzieł znajdowała się już w magazynie i tylko czekała na wyznaczenie daty do przeniesienia ich właśnie do tego ministerialnego korytarza.
Ostatni już raz przyszło mu się zastanowić nad domowym problemem pracownika personelu technicznego. – Jeśli sprawa tyczyłaby się walorów artystycznych, mógłbym polecić wiele zdolnych osób. W tym przypadku dobrze będzie znaleźć kogoś obeznanego z numerologią, aby w pierwszej kolejności spróbował zdiagnozować problem – poradził czarodziejowi przyjaźnie, z pobrzmiewającą między słowami nutą pobłażliwości, bo trudno było zignorować fakt, że pomaga komuś zdecydowanie młodszemu. I nie bez powodu sugerował, aby zwrócić się do osoby uczonej, numerologia pozwalała łatwiej analizować złożone procesy magiczne, a tak przynajmniej słyszał jeszcze za czasów szkolnych, do których tęsknił coraz bardziej, pamiętając towarzyszącą im beztroskę. Zaraz jednak całą swoją uwagę zwrócił na dziurę w płótnie na wskazanym mu obrazie. Szczury w Ministerstwie Magii? Skrzywił się mimowolnie, nie bardzo wiedząc jak ktoś mógł do tego dopuścić.
– Myślę, że da się to zrobić, ale wierzę, że problem gryzoni do czasu przybycia dzieł zostanie raz na zawsze zażegnany.
– Został już stworzony inny koncept – odparł spokojnie, nie próbując ostro negować wysuniętej przez rozmówcę propozycji, nawet jeśli wiedział, że zaczarowane rzeźby zwierząt wcale nie muszą być tak ciche, a utrwalone w budulcu sowy niejednokrotnie lubiły popisywać się swoimi skrzydłami, a węże przynajmniej próbowały kąsać. – Rzeźby mają przedstawiać myślicieli ze starożytnego Rzymu – przybliżył młodzieńcowi wynik własnych rozmyślań nad tym aspektem, który zresztą został wybrany przy aprobacie lady Avery. Wydawało się niemożliwym wycofać się z tego pomysłu, to byłoby zbyt nagłe i kłopotliwe, kiedy część dzieł znajdowała się już w magazynie i tylko czekała na wyznaczenie daty do przeniesienia ich właśnie do tego ministerialnego korytarza.
Ostatni już raz przyszło mu się zastanowić nad domowym problemem pracownika personelu technicznego. – Jeśli sprawa tyczyłaby się walorów artystycznych, mógłbym polecić wiele zdolnych osób. W tym przypadku dobrze będzie znaleźć kogoś obeznanego z numerologią, aby w pierwszej kolejności spróbował zdiagnozować problem – poradził czarodziejowi przyjaźnie, z pobrzmiewającą między słowami nutą pobłażliwości, bo trudno było zignorować fakt, że pomaga komuś zdecydowanie młodszemu. I nie bez powodu sugerował, aby zwrócić się do osoby uczonej, numerologia pozwalała łatwiej analizować złożone procesy magiczne, a tak przynajmniej słyszał jeszcze za czasów szkolnych, do których tęsknił coraz bardziej, pamiętając towarzyszącą im beztroskę. Zaraz jednak całą swoją uwagę zwrócił na dziurę w płótnie na wskazanym mu obrazie. Szczury w Ministerstwie Magii? Skrzywił się mimowolnie, nie bardzo wiedząc jak ktoś mógł do tego dopuścić.
– Myślę, że da się to zrobić, ale wierzę, że problem gryzoni do czasu przybycia dzieł zostanie raz na zawsze zażegnany.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Pokiwał głową. Rozumiał, chociaż… zwierzęta to byłoby coś! Ministerstwo mogłoby mieć symbole, tak jak w Hogwarcie. Większość pracujących tu czarodziejów ukończyła przecież tę szkołę i chyba wszystkim byłoby milej widzieć bobry czy surykatki zamiast tych wiecznie narzekających portretów. Te lepiej sprawdzały się w muzeum. Ale w końcu nie był artystą, nie od niego zależał wystrój ministerialnych wnętrz.
Chociaż myśliciele… też właściwie tu pasowali. Sheridanowi jednak nie pasowała jedna rzecz.
– A czy oni na pewno byli czarodziejami? Większości nie da się potwierdzić… Taki Platon na przykład. Nie wiemy o nim wcale dużo, nie mamy pewności, czy w ogóle istniał. Minister na pewno nie będzie miał nic przeciwko popiersiu potencjalnego mugola? Ja chyba miałbym – oznajmił. Jak już stawiać popiersia to zacnym członkom magicznej społeczności, którzy coś wnieśli do tego świata, a nie filozofom sprzed tysięcy lat, o których w gruncie rzeczy wiedzieli niewiele.
Nie żeby sam pomysł był zły. Właściwie brzmiał całkiem rozsądnie. Ale jednak co czarodziej, to czarodziej!
– Kogoś znajdę – obiecał, nie ciągnąc tematu alej.
W praktyce wiedział jednak, że znalezienie specjalisty trochę potrwa. Wolał nie wpuszczać do domu nieznajomych, a poza tym miał mimo wszystko dość mocno ograniczone fundusze. Wolał nie szastać pieniędzmi, szczególnie gdy nie był przekonany, że to cokolwiek da. Kto wie, może zaklęcie, które przykleiło obrazy do ściany było tak potężne, lub tak stare, że i tak nie dało się z tym nic zrobić?
Skrzywił się.
– Nie byłbym taki pewny. One wiedzą, gdzie dobrze… raz je wygonimy i za miesiąc znów! Całe stado! Mądre są, skurczybyki, dobrze wiedzą, gdzie ich nie dosięgniemy, a jak już znajdziemy sposób, to się okazuje, że są w kilku kolejnych miejscach. A Ministerstwo szczędzi kasę, przynajmniej dopóki nie pojawią się u samego ministra w gabinecie. – Westchnął smutno. To irytujący problem o którym mało kto wiedział. Szczury potrafiły doskonale się ukrywać.
W końcu wziął głęboki oddech.
– Właściwie… to chyba wszystko panu powiedziałem? Asystentka ministra wspomniała coś, żeby pan do niej wszedł… jakieś papiery podpisać. Ale jeśli nie ma pan pytań to ja będę szedł, mam dużo pracy – powiedział, wzruszając ramionami, a gdy Valerian go nie zaczepił, ruszył w swoją stronę.
| zt
Chociaż myśliciele… też właściwie tu pasowali. Sheridanowi jednak nie pasowała jedna rzecz.
– A czy oni na pewno byli czarodziejami? Większości nie da się potwierdzić… Taki Platon na przykład. Nie wiemy o nim wcale dużo, nie mamy pewności, czy w ogóle istniał. Minister na pewno nie będzie miał nic przeciwko popiersiu potencjalnego mugola? Ja chyba miałbym – oznajmił. Jak już stawiać popiersia to zacnym członkom magicznej społeczności, którzy coś wnieśli do tego świata, a nie filozofom sprzed tysięcy lat, o których w gruncie rzeczy wiedzieli niewiele.
Nie żeby sam pomysł był zły. Właściwie brzmiał całkiem rozsądnie. Ale jednak co czarodziej, to czarodziej!
– Kogoś znajdę – obiecał, nie ciągnąc tematu alej.
W praktyce wiedział jednak, że znalezienie specjalisty trochę potrwa. Wolał nie wpuszczać do domu nieznajomych, a poza tym miał mimo wszystko dość mocno ograniczone fundusze. Wolał nie szastać pieniędzmi, szczególnie gdy nie był przekonany, że to cokolwiek da. Kto wie, może zaklęcie, które przykleiło obrazy do ściany było tak potężne, lub tak stare, że i tak nie dało się z tym nic zrobić?
Skrzywił się.
– Nie byłbym taki pewny. One wiedzą, gdzie dobrze… raz je wygonimy i za miesiąc znów! Całe stado! Mądre są, skurczybyki, dobrze wiedzą, gdzie ich nie dosięgniemy, a jak już znajdziemy sposób, to się okazuje, że są w kilku kolejnych miejscach. A Ministerstwo szczędzi kasę, przynajmniej dopóki nie pojawią się u samego ministra w gabinecie. – Westchnął smutno. To irytujący problem o którym mało kto wiedział. Szczury potrafiły doskonale się ukrywać.
W końcu wziął głęboki oddech.
– Właściwie… to chyba wszystko panu powiedziałem? Asystentka ministra wspomniała coś, żeby pan do niej wszedł… jakieś papiery podpisać. Ale jeśli nie ma pan pytań to ja będę szedł, mam dużo pracy – powiedział, wzruszając ramionami, a gdy Valerian go nie zaczepił, ruszył w swoją stronę.
| zt
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem historii magii, zwłaszcza nie jestem mocno zorientowany w tym, którzy starożytni myśliciele byli czarodziejami – zaczął nieco obronnym tonem. Bez zająknięcia mógłby godzinami wymieniać nazwiska czarodziejów, co zasłynęli w świecie sztuki, ale na tym kończyła się jego wiedza o dawnych wiekach. – Lecz pieczę nad wszystkim trzyma sama lady Avery, dlatego nie sądzę, aby doszło na tym polu do jakiekolwiek pomyłki – wcale nie czuł zażenowany tym, że powoływał się na autorytet szlachetnej damy, jego pracodawczyni choćby z racji wysokiego urodzenia na pewno była o wiele lepiej obeznana z dawnymi rodowodami mędrców ze starożytnego Rzymu. Wcale by się nie zdziwił, gdyby w eleganckich dworach brytyjskich rodów kryły się pożółkłe ze starości pergaminy sporządzone przed wiekami po łacinie czy starogreckim.
Skrzywił się na myśl o panoszących się po Brytyjskim Ministerstwie Magii szczurach. Doprawdy, żeby czarodzieje nie potrafili przegnać tych szkodników? Magia z pewnością dawała jeszcze większy wachlarz możliwości! Co prawda sam nie znał żadnego zaklęcia czy eliksiru, który rozwiązałby ten rażący problem, ale czuł, że ktoś musiał przeoczyć jakieś oczywiste opcje. Ale niespecjalnie chciał dyskutować na tak niewdzięczny temat, jego zadaniem była pomóc w urządzeniu najbardziej reprezentacyjnego korytarza pod tym gmachem na nowo. Ostatecznie rozchodziło się tylko o dodatki, lecz to one świadczyć miały najdobitniej o dobrym guście tych, co mają w swoich rękach władzę nad czarodziejskim społeczeństwem żyjącym na terenie Wielkiej Brytanii i Irlandii.
– Wszystko już wiem – potwierdził słowa młodego czarodzieja, właściwie nie poświęcając mu już swojej uwagi. Pozostało mu już tylko ostatecznie upewnić się co do wymiarów obrazów. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki miarę i zbliżył się do ukrytych za obrazem drzwi, za którymi kryć miał się jeden z dwóch korytarzy. Przystawił miarę wzdłuż pozłacanej ramy i gdy upewnił się, że jej wymiary odpowiadają wymiarom drzwi, zaraz zwinął miarę z powrotem i schował, choć tym razem na dnie prawej kieszeni garniturowych spodni. Wolnym krokiem wycofał się z korytarza i windą powrócił na piętro, gdzie znajduje się atrium. Teraz już tylko pozostawało mu powrócić o galerii sztuki i dopiąć ostatnie sprawy.
| z tematu
Skrzywił się na myśl o panoszących się po Brytyjskim Ministerstwie Magii szczurach. Doprawdy, żeby czarodzieje nie potrafili przegnać tych szkodników? Magia z pewnością dawała jeszcze większy wachlarz możliwości! Co prawda sam nie znał żadnego zaklęcia czy eliksiru, który rozwiązałby ten rażący problem, ale czuł, że ktoś musiał przeoczyć jakieś oczywiste opcje. Ale niespecjalnie chciał dyskutować na tak niewdzięczny temat, jego zadaniem była pomóc w urządzeniu najbardziej reprezentacyjnego korytarza pod tym gmachem na nowo. Ostatecznie rozchodziło się tylko o dodatki, lecz to one świadczyć miały najdobitniej o dobrym guście tych, co mają w swoich rękach władzę nad czarodziejskim społeczeństwem żyjącym na terenie Wielkiej Brytanii i Irlandii.
– Wszystko już wiem – potwierdził słowa młodego czarodzieja, właściwie nie poświęcając mu już swojej uwagi. Pozostało mu już tylko ostatecznie upewnić się co do wymiarów obrazów. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki miarę i zbliżył się do ukrytych za obrazem drzwi, za którymi kryć miał się jeden z dwóch korytarzy. Przystawił miarę wzdłuż pozłacanej ramy i gdy upewnił się, że jej wymiary odpowiadają wymiarom drzwi, zaraz zwinął miarę z powrotem i schował, choć tym razem na dnie prawej kieszeni garniturowych spodni. Wolnym krokiem wycofał się z korytarza i windą powrócił na piętro, gdzie znajduje się atrium. Teraz już tylko pozostawało mu powrócić o galerii sztuki i dopiąć ostatnie sprawy.
| z tematu
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
18 maja 1957 roku
Nie zwykła czytać Walczącego Maga.
W zasadzie jej wybory dotyczące czytywanych pism ograniczały się do niektórych wydań Czarownicy. Tych, które zaciekawiły ją nagłówkami bądź znajdującymi się w nich artykułami. Ot, aby mogła przeczytać coś lekkiego podczas śniadania, bądź zainspirować się czymś podczas szycia nowej szaty. Frances od dawna ignorowała politykę uparcie wbijając się w przekonanie, że przecież bez jej znajomości będzie w stanie normalnie funkcjonować; utrzymać swoją maskę perfekcji oraz o wiele lepszego życia, niż było nim naprawdę. Ale czy w obecnej sytuacji dało się nadal udawać, że nic się nie dzieje? Patrole przemierzały ulice, miasto wrzało; wiele osób, które przyszło jej znać zniknęło gdzieś, zupełnie zapominając o niej... Nawet panna Burroughs powoli zaczynała podskórnie przeczuwać, ze coś się zmienia, nie była jedna w stanie dokładnie powiedzieć co.
Siedziała właśnie w szpitalnej stołówce podczas jednej z niewielu przerw na lunch gdy w oczy rzucił jej się intrygujący nagłówek. Czy to byli Ci rebelianci, o których podczas pewnego spaceru napomniał jej Dudley? Nie wiedziała, sam tytuł jednak wzbudził poczucie strachu w zajęczym sercu dziewczyny. W końcu... Nie powinna się niczego bać, czyż nie? Zajmowała stanowisko w państwowej instytucji jaką był szpital, a na swoim koncie nie posiadała niczego, z czego powodu powinna obawiać się interwencji służb porządkowych.
-Maggie? Pokażesz mi, co tam piszą? Ten nagłówek... - Nie musiała kończyć, by rudowłosa pielęgniarka przesunęła się na ławeczce, robiąc miejsce dla eterycznej, jasnowłosej alchemiczki. Frances ostrożnie dosiadła się do dziewczyny, zaglądając w napisany artykuł.
-Poszukują zbrodniarzy... Podejrzewałabyś, że ona mogła knuć przeciwko Ministerstwu? - Na chwilę, spojrzenie panny Burroughs pomknęło ku zdjęciu alchemiczki, która jeszcze jakiś czas temu z nimi pracowała. Blondynka pokręciła przecząco głową, nie znała dobrze kobiety, widniejącej na zdjęciu, zawsze jednak takie podejrzenia przychodziły ciężko. To jednak inne zdjęcie przykuło uwagę dziewczyny. Zdjęcie kogoś, kto był jej doskonale znany. Kogoś, kogo nie podejrzewałaby choćby o skrzywdzenie muchy. Drugą rzeczą, a raczej dwiema rzeczami, jakie rzuciły się jej w oczy były nagrody - potężne sumy pieniędzy oferowane zarówno za głowę poszukiwanego, jak i informacje, dotyczące miejsca jego pobytu.
Te dwie informacje utkwiły w głowie panny Burroughs aż do późnej nocy. Nie potrafiła pojąć, w co wpakował się chłopak, którego przecież niegdyś tak dobrze znała. Nie potrafiła również do końca dnia zapomnieć o sumach, jakie widniały na kartach gazety. Sama informacja kosztowała tyle, co kobieta zarabiała w ciągu dwóch miesięcy a przecież życie było coraz droższe, a matka oraz młodsze rodzeństwo nie raz potrzebowali jej pomocy, również pieniężnej, a stały dochód posiadała jedynie ze szpitalnej pensji - dodatkowe zamówienia zdarzały się rzadko.
Do późnych godzin nocnych dziewczyna nie mogła zasnąć, bijąc się z myślami. Znała go, może nie najlepiej na całym świecie, jednak na tyle dobrze aby mieć pewność, że raczej nie był w stanie nikogo skrzywdzić. A może... A może to była gra pozorów? Identyczna jak ta w którą i ona grała od lat? Nie wiedziała. Co powinna jednak w tej sprawie zrobić? Czy faktycznie powinna udać się do Ministerstwa i powiedzieć co wie? A może powinna milczeć? Nie wiedziała, ten wybór jednak okazał się jednym z trudniejszych, jakie przyszło jej podjąć.
Zwyciężyła troska o tych, którzy byli jej o wiele bliżsi, niż twarz, jaką ujrzała na jednym z plakatów. I była niemal pewna, że mężczyzna zrozumiałby jej wybór i byłby w stanie wybaczyć jej podjętą decyzję. W Ministerstwie Magii pojawiła się popołudniu, tuż po tym, jak wyszła ze szpitala. Niepewna gdzie powinna iść, po cichu mając nadzieję, że na jednym z korytarzy napotka przyjazną twarz bliskiej sercu osoby... Zamiast niego zaczepił ją jednak jeden z pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, co wywnioskowała... W zasadzie nie była pewna, po czym miała jednak wrażenie, że każdy znajdował tu tego, kogo szukał... Chyba, że była to ona, tajemnie wyszukując wzrokiem znajomej twarzy.
- Szuka panna kogoś?
- Tak, ja... Wiem coś, na temat jednego z tych poszukiwanych... Wie, pan... - Odpowiedziała nieśmiało, wyraźnie zmieszana sytuacją, w jakiej się znalazła.
- Proszę za mną. - Mężczyzna pokierował nieśmiało idące u jego boku dziewczę do jednej z prostych sali, wskazując jej miejsce przy jednym z biurek, samemu siadając naprzeciwko.
- A więc panno...?
- Frances Burroughs. - Przedstawiła się, plując sobie w brodę, że nie zrobiła tego wcześniej. Dziewczęce serduszko przyspieszyło, potęgowane strachem oraz wewnętrznym rozbiciem.
- Proszę więc mówić, panno Burroughs. O kogo chodzi? Skąd się znacie? No i, co najważniejsze, czy wie pani, gdzie ta osoba przebywa. - Mężczyzna rozparł się wygodniej w krześle, czekając na jej odpowiedzi.
- Ja i Bertie Bott... Chodziliśmy razem do szkoły, dzielił nas rok różnicy i inne domy, byliśmy jednak dość blisko, zwłaszcza, że mieliśmy wspólnego przyjaciela. Czasem się razem uczyliśmy, czasem spacerowaliśmy po błoniach, dużo mówił mi o sobie... Wie pan, można by rzec, że w pewnym momencie nawet się przyjaźniliśmy. - Spojrzenie panny Burroughs przesunęło się z twarzy mężczyzny, na jej dłonie. Bo czy to nie brzmiało okrutnie? Dla galeonów, jakże niezbędnych do przeżycia, wydawała Ministerstwu Magii kogoś, kogo niegdyś nazywała przyjacielem... A może mężczyzna, nadal niewinny w jej oczach, faktycznie zrobił coś na tyle okrutnego, że był teraz poszukiwany?
- Co dalej?
Głos mężczyzny wyrwał dziewczynę z chwilowego zamyślenia, a kąciki jej ust nieznacznie uniosły się ku górze w przepraszającym geście.
- Po szkole utrzymaliśmy kontakt, nie widywaliśmy się aż tak często, nadal jednak wiedzieliśmy co u nas... Ja... Ja nie wiedziałam, że w cokolwiek się wplątał... Na Merlina, to ostatnia osoba, którą bym o cokolwiek podejrzewała... - Ciężkie westchnienie wyrwało się z ust dziewczyny, tak boleśnie zderzającej się z rzeczywistością, jakże nie pasującą do wykreowanego przez nią świata, w której do tej pory żyła niczym w przyjemnej bańce.
-Rozumiem, że może to być dla panny ciężkie. Ale czy wie panna, gdzie może przebywać? - Ponownie głos mężczyzny przywołał ją do obecnej chwili.
-Tak, chyba tak... On mieszka w Dolinie Godryka, oni tam tak dziwnie nazywają domy... Do niego należy również Cukiernia Wszystkich Smaków, tu niedaleko, na ulicy Pokątnej... Jeśli mnie pamięć nie myli, kiedyś chyba nawet pracował w którymś z Waszych departamentów... - Powoli, ostrożnie wypowiadała wszystko co wiedziała, jednocześnie pozbywając się i nabywając dziwny ciężar. Lecz czy powinny dręczyć ją wyrzuty sumienia? W końcu robiła to, co powinna zrobić każda czarownica na jej miejscu - współpracowała z organami, mającymi zapewnić bezpieczeństwo takim obywatelom, jak ona.
Mężczyzna zapisał jej słowa w niewielkim notesie, by po chwili wyjąć z jednej z szafek niewielką mapę.
-Jest panna w stanie mniej więcej wskazać, w której części doliny mieszka? - To brzmiało, na całkiem ważne pytanie.
-Chyba... - Nieśmiało dziewczyna przyjrzała się mapie, próbując przypomnieć sobie wszelkie informacje, jakie posiadała na temat miejsca, w którym mógł nadal mieszkać poszukiwany przez Ministerstwo czarodziej. W końcu zakreśliła palcem na mapie dość szerokie koło.... A może to jej się wydawało, że koło jest szerokie? Nerwy oraz stres spowodowany zeznaniami sprawiały, że dziewczyna czuła się jak w dziwnym śnie, w pewien sposób oderwana od rzeczywistości. Była jednak pewna, że poszukiwania na określonym terenie lepiej wyjdą Ministerstwu niż szukanie igły w stogu siana. Tym jednak razem Bott był igłą, a Anglia stogiem siana.
- Czy mogłabym liczyć na anonimowość mojego zeznania? Obawiam się, że ktoś mógłby chcieć się na mnie zemścić gdyby to wyszło i... - Przestraszne spojrzenie szaroniebieskich oczu zdawało się mówić samo za siebie, gdy po kolejnych piętnastu minutach zadała pytanie, wcześniej podając jeszcze adres cukierni oraz dwa razy upewniając się, że zatoczyła odpowiedni krąg, finalnie odrobinę go zawężając.
-Naturalnie panno Burroughs, naturalnie. - Słowa mężczyzny nie zdawały się być odpowiednią otuchą, nawet gdy opuściła niewielkie pomieszczenie w eskorcie ciepłego uśmiechu mężczyzny.
Podejrzewała, że nawiedzą ją większe wyrzuty sumienia, gdy będzie już po wszystkim. Sakiewka galeonów w jej torebce zdawała się skutecznie je uciszać, wszak dzięki temu zdobyła zabezpieczenie finansowe w postaci podwójnej swojej pensji, a to sprawiało, że mogła spać spokojnie - była przygotowana gdyby matka bądź młodsze rodzeństwo jej potrzebowali bądź gdyby choroba matki ponownie się odezwała. A to zabierało jeden, okrutnie ciężki ciężar z jej ramion. Pozostawało jedynie udać się do banku by umieścić pieniądze w swojej skrytce.
A może najgorsze wrzuty sumienia miały dopiero nadejść? Nie wiedziała i z pewnością starała się o tym nie myśleć, zarówno wychodząc z Ministerstwa, jak i wchodząc do banku Gringotta.
/ z.t
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
15 kwietnia 1957
Wróciłam do Londynu niedawno. Nie do końca wiem czy był to wybór dobry; mój ojciec oraz mój mąż zdecydowanie byli przeciwni tak długiej podróży, powrotu do niestabilnego kraju, ale ja już miałam dość Francji. Brakowało mi Londyńskiej pogody, bagien w Fenland i moich komnat. Wróciłam więc pod koniec ciąży, bo wiadomym jest, że kobiecie w tym stanie nie należało się sprzeciwiać więc postawiłam na swoim. A jako, że czułam się dobrze (nie licząc kilku epizodów gdy dopadły mnie niewielkie duszności spowodowane moją chorobą) postanowiłam nie siedzieć w domu i załatwić parę spraw. Nie wiedziałam jak długo zostanę w Anglii, czy zaraz po porodzie mój mąż nie odeśle mnie z powrotem do rodziny we Francji. Tamtejsze słońce zdecydowanie mi i mojemu synowi służyły. Jednak skoro już tu byłam i ze względu na buzujące hormony nie mogłam wysiedzieć w miejscu, pewnego dnia wybrałam się do Ministerstwa Magii.
Korzystając z okazji umówiłam się na spotkanie z lady Parkinson, aby wypić wspólnie herbatę i porozmawiać o stanie rezerwatu. Przez swój obecny stan i wyjazd z rodzinnego kraju zdecydowanie zaniedbałam swoje obowiązki. Wierzyłam jednak głęboko, że mi to wybaczą i nie wpłynie to na nasze wspólne stosunki. Miałam nadzieję, że nadal byłam miło widziana w ich progach. Także pod pretekstem wspólnego spotkania opuściłam Yaxley’s Hall i udałam się do Ministerstwa. Miałam też do załatwienia inną sprawę.
Mój mąż podczas ostatniego spotkania, gdy wiedział już, że planuję powrót do Anglii, pozostawił mi list, który miałam przekazać komuś z rodziny, aby oni przekazali go lordowi Crouch pracującemu w Ministerstwie. Mój mąż nie chciał zdradzić dlaczego nie chce użyć do tego swojej sowy, uznał jednak, że będzie to bezpieczniejsze niż sowa, która w tych czasach może zostać przechwycona. Najlepiej, jeśli list zostanie wręczony do rąk własnych. Pomyślałam jednak, że skoro będę w Ministerstwie, to mogę to zrobić osobiście mając pewność, że list z pewnością zostanie dostarczony.
Szłam korytarzem powoli, nic w tym dziwnego zważywszy na z daleka widoczny brzuszek. Specjalnie pod mój nowy rozmiar uszyta sukienka pięknie go eksponowała. Chciałam pokazywać swoje szczęście, wskazywać, że to właśnie tu, pod moim sercem kształtuje się, być może przyszły, nestor mojego rodu. Ostatnie wydarzenia, które jak grom z jasnego nieba sprawiły, że zdecydowanie spoważniałam. Zaczęłam poważnie myśleć o przyszłości, mój ród brutalnie został pozbawiony nestora, zresztą po raz drugi w ciągu ostatnich kilku lat, uważałam, że trzeba było podjąć poważne kroki, aby to się nigdy więcej nie powtórzyło. I mój ród działał, a ja wspierałam swoją rodzinę z całych sił.
Stukot obcasów odbijał się echem od ścian korytarza. Miałam niewielu ludzi, miałam wrażenie, że zaszłam w złe korytarze. Tak mnie pokierowali przy wejściu do Ministerstwa, ale coś miałam wrażenie, że obsłużyła mnie niezbyt kompetentna osoba. I musiałam pamiętać, aby nie omieszkać wspomnieć o tym swojemu rozmówcy, którego gabinet właśnie starałam się znaleźć. A może to winda też wysadziła mnie na nie tym piętrze? Pewnie konserwatorzy rzucili nieodpowiednie zaklęcia, przez które myliły jej się piętra. Bo ja z pewnością niczego nie pomyliłam, dobrze zapamiętałam numer poziomu, na który miałam pojechać.
Gdzieś niedaleko zauważyłam postać mężczyzny, dość młodego, który wyglądał na takiego, co mógłby tu pracować. A jeśli nie, to co z tego? Żaden szanujący się mężczyzna nie powinien odmówić damie w potrzebie, tym bardziej damie w ciąży, a jeszcze tym bardziej pięknej półwili.
- Przepraszam? – Zwróciłam się ku niemu.
Zawsze należało pamiętać o manierach. Byłam damą, dobrze wychowaną szlachcianką, a swoją postawą reprezentowałam swój szlachetny ród. Ojciec mi zawsze powtarzał, że do każdego należy odnosić się w taki sposób, aby nie mogli narzucić mi braku dobrego wychowania. Tylko osoby te z mojego tonu głosu powinny łatwo zauważyć, że za powierzchowną uprzejmością kryje się prawdziwa pogarda lub szczera grzeczność.
Wróciłam do Londynu niedawno. Nie do końca wiem czy był to wybór dobry; mój ojciec oraz mój mąż zdecydowanie byli przeciwni tak długiej podróży, powrotu do niestabilnego kraju, ale ja już miałam dość Francji. Brakowało mi Londyńskiej pogody, bagien w Fenland i moich komnat. Wróciłam więc pod koniec ciąży, bo wiadomym jest, że kobiecie w tym stanie nie należało się sprzeciwiać więc postawiłam na swoim. A jako, że czułam się dobrze (nie licząc kilku epizodów gdy dopadły mnie niewielkie duszności spowodowane moją chorobą) postanowiłam nie siedzieć w domu i załatwić parę spraw. Nie wiedziałam jak długo zostanę w Anglii, czy zaraz po porodzie mój mąż nie odeśle mnie z powrotem do rodziny we Francji. Tamtejsze słońce zdecydowanie mi i mojemu synowi służyły. Jednak skoro już tu byłam i ze względu na buzujące hormony nie mogłam wysiedzieć w miejscu, pewnego dnia wybrałam się do Ministerstwa Magii.
Korzystając z okazji umówiłam się na spotkanie z lady Parkinson, aby wypić wspólnie herbatę i porozmawiać o stanie rezerwatu. Przez swój obecny stan i wyjazd z rodzinnego kraju zdecydowanie zaniedbałam swoje obowiązki. Wierzyłam jednak głęboko, że mi to wybaczą i nie wpłynie to na nasze wspólne stosunki. Miałam nadzieję, że nadal byłam miło widziana w ich progach. Także pod pretekstem wspólnego spotkania opuściłam Yaxley’s Hall i udałam się do Ministerstwa. Miałam też do załatwienia inną sprawę.
Mój mąż podczas ostatniego spotkania, gdy wiedział już, że planuję powrót do Anglii, pozostawił mi list, który miałam przekazać komuś z rodziny, aby oni przekazali go lordowi Crouch pracującemu w Ministerstwie. Mój mąż nie chciał zdradzić dlaczego nie chce użyć do tego swojej sowy, uznał jednak, że będzie to bezpieczniejsze niż sowa, która w tych czasach może zostać przechwycona. Najlepiej, jeśli list zostanie wręczony do rąk własnych. Pomyślałam jednak, że skoro będę w Ministerstwie, to mogę to zrobić osobiście mając pewność, że list z pewnością zostanie dostarczony.
Szłam korytarzem powoli, nic w tym dziwnego zważywszy na z daleka widoczny brzuszek. Specjalnie pod mój nowy rozmiar uszyta sukienka pięknie go eksponowała. Chciałam pokazywać swoje szczęście, wskazywać, że to właśnie tu, pod moim sercem kształtuje się, być może przyszły, nestor mojego rodu. Ostatnie wydarzenia, które jak grom z jasnego nieba sprawiły, że zdecydowanie spoważniałam. Zaczęłam poważnie myśleć o przyszłości, mój ród brutalnie został pozbawiony nestora, zresztą po raz drugi w ciągu ostatnich kilku lat, uważałam, że trzeba było podjąć poważne kroki, aby to się nigdy więcej nie powtórzyło. I mój ród działał, a ja wspierałam swoją rodzinę z całych sił.
Stukot obcasów odbijał się echem od ścian korytarza. Miałam niewielu ludzi, miałam wrażenie, że zaszłam w złe korytarze. Tak mnie pokierowali przy wejściu do Ministerstwa, ale coś miałam wrażenie, że obsłużyła mnie niezbyt kompetentna osoba. I musiałam pamiętać, aby nie omieszkać wspomnieć o tym swojemu rozmówcy, którego gabinet właśnie starałam się znaleźć. A może to winda też wysadziła mnie na nie tym piętrze? Pewnie konserwatorzy rzucili nieodpowiednie zaklęcia, przez które myliły jej się piętra. Bo ja z pewnością niczego nie pomyliłam, dobrze zapamiętałam numer poziomu, na który miałam pojechać.
Gdzieś niedaleko zauważyłam postać mężczyzny, dość młodego, który wyglądał na takiego, co mógłby tu pracować. A jeśli nie, to co z tego? Żaden szanujący się mężczyzna nie powinien odmówić damie w potrzebie, tym bardziej damie w ciąży, a jeszcze tym bardziej pięknej półwili.
- Przepraszam? – Zwróciłam się ku niemu.
Zawsze należało pamiętać o manierach. Byłam damą, dobrze wychowaną szlachcianką, a swoją postawą reprezentowałam swój szlachetny ród. Ojciec mi zawsze powtarzał, że do każdego należy odnosić się w taki sposób, aby nie mogli narzucić mi braku dobrego wychowania. Tylko osoby te z mojego tonu głosu powinny łatwo zauważyć, że za powierzchowną uprzejmością kryje się prawdziwa pogarda lub szczera grzeczność.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jeszcze początkiem kwietnia gdy przemierzał ten korytarz zawsze znikał za jednym z obrazów. To tajnym przejściem przedostawał się do pomieszczeń personelu technicznego, gdzie zmieniał strój, rozmawiał i jadł drugie śniadanie. Czuł się jak ministerialny szczur, będąc zmuszonym przemykać pomiędzy korytarzami. Teraz było jedynie odrobinę lepiej, bo choć chodził w eleganckim. urzędniczym stroju to tak czy siak zajmował niskie stanowisko. Wierzył jednak, że ten etap niedługo minie. Inni pracownicy musieli po prostu zrozumieć, jak zdolnym i pracowitym człowiekiem jest. Wtedy będzie lepiej. W końcu przestanie biegać niczym posłaniec i skupi się na tym, co było naprawdę istotne. Na przykład na zgłębianiu tajemnic magicznej genealogii.
Na razie jednak musiał wykazać się odrobiną cierpliwości. Wykonywać swoją pracę jak najlepiej się dało i powoli dążyć do celu. Był zdolny, był wyjątkowy – jedynie inni musieli jeszcze do takich wniosków również dość.
Nim jednak do tego dojdzie. Sheridan został wplątany w sprawę, której wolałby unikać jak ognia. Jeden z jego przełożonych poprosił, aby porozmawiał z jednym z obrazów na głównym korytarzu, który powinien wiedzieć, jakie błędy popełnił jeden z archiwistów kilkadziesiąt lat temu. Wczorajszego dnia ktoś dostrzegł bowiem błąd w jednej z dat i należało to jak najprędzej naprostować. Sheridan stał więc przed jednym z malunków przedstawiającym starego uczonego, dyskutując z nim zawzięcie i próbując uzyskać odpowiedź na nurtujące go pytanie, kompletnie nie zwracając uwagi na lady Yaxley przemierzającą akurat korytarz.
– Ale podobno szanowny pan wisiał w tym gabinecie! – mówił Dudley do obrazu. – Taki rudy… podobno po części Weasley! Zapisywał te daty, pamięta pan? W 1904!
– Ależ szanowny młodzieńcze, ja? Przecież widzę tutaj…
– Od kiedy odbudowano Ministerstwo po pożarze! Pamięta pan te płomienie…? – W głosie Sheridana zaczęło brakować pewności.
– No nie wiem, nie wiem… tamta panna, co tam wisi… to córka lady Selwyn, to dopiero płomieniste dziewczę! Tak, tak, takie płomienie to ja…
Dudley miał ochotę właśnie tupnąć nogą i wyjść, samemu szukając poprawnej daty w archiwach, gdy wtedy usłyszał za sobą kobiecy głos. Ignorując chwilowo słowa starca, odwrócił się na pięcie, spoglądając na nieznajomą.
I oniemiał. Jeśli Frances była boginią to Rosalie Yaxley była Jedynym Bogiem i Stwórcą. Takim z mugolskiej mitologii. W którą, rzecz jasna, Dudley w żadnym razie nie wierzył. I o której niewiele w gruncie rzeczy wiedział. Jasne pukle spływały po jej ramionach, okalając idealną buzię. Była piękna… wspaniała! Doskonała! I… ciężarna. Na twarzy Sheridana na chwilę pojawiło się zdumienie. Dopiero po ułamku sekundy Dudley w pełni się opanował, chrząkając aby oczyścić gardło i postanowił zachowywać się tak profesjonalnie, jak tylko potrafił.
– Tak? W czymś pannie… pani pomóc? – zapytał, musząc się poprawić. Skoro nosiła w łonie dziecko zapewne była już mężatką, chociaż Dudley wcale nie dałby jej więcej, niż dwadzieścia lat! Och, nie ma to jak młoda, piękna i spełniona matka. – Proszę mi wybaczyć, pan z tegoż obrazu to ciężki przypadek eee… obrazowej amnezji. – Pokiwał głową. Nie był pewnym czy takie schorzenie faktycznie występuje, ale to chyba nie było wcale istotne.
Na razie jednak musiał wykazać się odrobiną cierpliwości. Wykonywać swoją pracę jak najlepiej się dało i powoli dążyć do celu. Był zdolny, był wyjątkowy – jedynie inni musieli jeszcze do takich wniosków również dość.
Nim jednak do tego dojdzie. Sheridan został wplątany w sprawę, której wolałby unikać jak ognia. Jeden z jego przełożonych poprosił, aby porozmawiał z jednym z obrazów na głównym korytarzu, który powinien wiedzieć, jakie błędy popełnił jeden z archiwistów kilkadziesiąt lat temu. Wczorajszego dnia ktoś dostrzegł bowiem błąd w jednej z dat i należało to jak najprędzej naprostować. Sheridan stał więc przed jednym z malunków przedstawiającym starego uczonego, dyskutując z nim zawzięcie i próbując uzyskać odpowiedź na nurtujące go pytanie, kompletnie nie zwracając uwagi na lady Yaxley przemierzającą akurat korytarz.
– Ale podobno szanowny pan wisiał w tym gabinecie! – mówił Dudley do obrazu. – Taki rudy… podobno po części Weasley! Zapisywał te daty, pamięta pan? W 1904!
– Ależ szanowny młodzieńcze, ja? Przecież widzę tutaj…
– Od kiedy odbudowano Ministerstwo po pożarze! Pamięta pan te płomienie…? – W głosie Sheridana zaczęło brakować pewności.
– No nie wiem, nie wiem… tamta panna, co tam wisi… to córka lady Selwyn, to dopiero płomieniste dziewczę! Tak, tak, takie płomienie to ja…
Dudley miał ochotę właśnie tupnąć nogą i wyjść, samemu szukając poprawnej daty w archiwach, gdy wtedy usłyszał za sobą kobiecy głos. Ignorując chwilowo słowa starca, odwrócił się na pięcie, spoglądając na nieznajomą.
I oniemiał. Jeśli Frances była boginią to Rosalie Yaxley była Jedynym Bogiem i Stwórcą. Takim z mugolskiej mitologii. W którą, rzecz jasna, Dudley w żadnym razie nie wierzył. I o której niewiele w gruncie rzeczy wiedział. Jasne pukle spływały po jej ramionach, okalając idealną buzię. Była piękna… wspaniała! Doskonała! I… ciężarna. Na twarzy Sheridana na chwilę pojawiło się zdumienie. Dopiero po ułamku sekundy Dudley w pełni się opanował, chrząkając aby oczyścić gardło i postanowił zachowywać się tak profesjonalnie, jak tylko potrafił.
– Tak? W czymś pannie… pani pomóc? – zapytał, musząc się poprawić. Skoro nosiła w łonie dziecko zapewne była już mężatką, chociaż Dudley wcale nie dałby jej więcej, niż dwadzieścia lat! Och, nie ma to jak młoda, piękna i spełniona matka. – Proszę mi wybaczyć, pan z tegoż obrazu to ciężki przypadek eee… obrazowej amnezji. – Pokiwał głową. Nie był pewnym czy takie schorzenie faktycznie występuje, ale to chyba nie było wcale istotne.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z ciekawością przysłuchiwałam się rozmowie owego mężczyzny wraz z obrazem. Magiczne obrazy były codziennością czarodziejskiego życia i bywały w praktycznie każdym domu szanowanej rodziny. Zawsze uważałam, że zostanie umieszczonym w ramach obrazu po własnej śmierci lub też ożywienie przez artystę było niezwykłym wyróżnieniem. Osoby takie mogły opowiadać o przeszłości ucząc młode pokolenia historii, a ileż można było się od nich dowiedzieć! Uwielbiałam rozmawiać z obrazami, oczywiście wiele z nich miało swoje humorki i nie zawsze chciało dzielić się swoją wiedzą, to nie raz i nie dwa można było wyciągnąć z nich więcej niż z historycznych podręczników. Dlatego też szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy słysząc, że owy mężczyzna, którego poprosiłam o pomoc, próbuje właśnie w jakiś sposób pozyskać ważne dla siebie informacje. Nawet nie poczułam się aż tak urażona, gdy na moją prośbę o pomoc nie zareagował od razu.
Przyzwyczajona byłam do tego, że mężczyźni wpatrywali się we mnie z takim spojrzeniem. Parę miesięcy temu niezwykle by mi to schlebiało, teraz jednak gdy pod sercem nosiłam syna mojego męża, zdecydowanie poczułam się z trochę nieswojo. Oczywiście nie dałam po sobie tego poznać i z miłym uśmiechem oczekiwałam na jego obudzenie się z otumanienia. Krew wili, która płynęła w moich żyłach działała na mężczyznach niezwykle mocno, nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić co by było, gdybym była wilą w stu procentach.
- Obrazowa amnezja to niezwykle ciężki przypadek - odpowiedziałam w tak sposób, jakbym miała jakiekolwiek pojęcie o czarodziejskich obrazach i, póki co, nie zdradziłam w czym ten mężczyzna mógłby mi pomóc. - Może mogłabym jakoś pomóc?
To nie tak, że mi się nie śpieszyło. Po prostu miałam ostatnio bardzo mało ciekawych czynności, które można by wykonywać. Oczywiście spędzanie miło czasu z dobrą książką i filiżanką herbaty w przytulnym salonie rodzinnej posiadłości zadawalało mnie, chętnie także przysiadałam do fortepianu, aby uczyć swojego syna miłości do muzyki już od samego początku jego istnienia. Jednakże odczuwałam silną potrzebę rozmowy z drugim człowiekiem. W końcu nie byłam zwykłym Yaxley'em.
- Mówi Pan o tym wielkim pożarze, co musieli całe Ministerstwo odbudowywać? Bardzo dużo ciekawych informacji można znaleźć w trzecim tomie Tajemnice Ministerstwa... albo Historia Ministerstwa? W bibliotece na pewno będą wiedzieć o co Panu chodzi, gdy poprosi Pan o tom trzeci. Może tam znajdą się odpowiedzi na Pańskie pytania? - zaproponowałam z przekonaniem.
Spojrzałam na obraz. Czarodziej był bardzo zainteresowany kobietą z obrazu na przeciwko. Miałam wrażenie, że gdyby mógł to wyszedł by z ramy, przeszedł obok nas i wszedł do niej. Eh te obrazy, wystarczyło, aby artysta użył trochę zbyt starej farby, albo nie do końca dobrze zaintonował kończące zaklęcie, a były z nimi same problemy. Dlatego należało zawsze inwestować w światowej sławy artystów, mężczyzna na obrazie musiał być kimś ważnym, skoro nadal go tu trzymano.
- Szanowny Panie, lady Selwyn nie wygląda na zainteresowaną Pana obecnością. Za to ja chętnie spytam, dlaczego nie chce Pan pomóc? Tak trudno jest obrazowi przypomnieć sobie wydarzenia sprzed pięćdziesięciu lat? - spytałam.
Miałam nadzieję, że obraz zdecyduje się na współpracę, pomoże w odpowiedzi na parę nurtujących pytań, a ja wtedy z miłą chęcią wykorzystam mężczyznę, aby zaprowadził mnie do gabinetu lorda Crouch'a.
Przyzwyczajona byłam do tego, że mężczyźni wpatrywali się we mnie z takim spojrzeniem. Parę miesięcy temu niezwykle by mi to schlebiało, teraz jednak gdy pod sercem nosiłam syna mojego męża, zdecydowanie poczułam się z trochę nieswojo. Oczywiście nie dałam po sobie tego poznać i z miłym uśmiechem oczekiwałam na jego obudzenie się z otumanienia. Krew wili, która płynęła w moich żyłach działała na mężczyznach niezwykle mocno, nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić co by było, gdybym była wilą w stu procentach.
- Obrazowa amnezja to niezwykle ciężki przypadek - odpowiedziałam w tak sposób, jakbym miała jakiekolwiek pojęcie o czarodziejskich obrazach i, póki co, nie zdradziłam w czym ten mężczyzna mógłby mi pomóc. - Może mogłabym jakoś pomóc?
To nie tak, że mi się nie śpieszyło. Po prostu miałam ostatnio bardzo mało ciekawych czynności, które można by wykonywać. Oczywiście spędzanie miło czasu z dobrą książką i filiżanką herbaty w przytulnym salonie rodzinnej posiadłości zadawalało mnie, chętnie także przysiadałam do fortepianu, aby uczyć swojego syna miłości do muzyki już od samego początku jego istnienia. Jednakże odczuwałam silną potrzebę rozmowy z drugim człowiekiem. W końcu nie byłam zwykłym Yaxley'em.
- Mówi Pan o tym wielkim pożarze, co musieli całe Ministerstwo odbudowywać? Bardzo dużo ciekawych informacji można znaleźć w trzecim tomie Tajemnice Ministerstwa... albo Historia Ministerstwa? W bibliotece na pewno będą wiedzieć o co Panu chodzi, gdy poprosi Pan o tom trzeci. Może tam znajdą się odpowiedzi na Pańskie pytania? - zaproponowałam z przekonaniem.
Spojrzałam na obraz. Czarodziej był bardzo zainteresowany kobietą z obrazu na przeciwko. Miałam wrażenie, że gdyby mógł to wyszedł by z ramy, przeszedł obok nas i wszedł do niej. Eh te obrazy, wystarczyło, aby artysta użył trochę zbyt starej farby, albo nie do końca dobrze zaintonował kończące zaklęcie, a były z nimi same problemy. Dlatego należało zawsze inwestować w światowej sławy artystów, mężczyzna na obrazie musiał być kimś ważnym, skoro nadal go tu trzymano.
- Szanowny Panie, lady Selwyn nie wygląda na zainteresowaną Pana obecnością. Za to ja chętnie spytam, dlaczego nie chce Pan pomóc? Tak trudno jest obrazowi przypomnieć sobie wydarzenia sprzed pięćdziesięciu lat? - spytałam.
Miałam nadzieję, że obraz zdecyduje się na współpracę, pomoże w odpowiedzi na parę nurtujących pytań, a ja wtedy z miłą chęcią wykorzystam mężczyznę, aby zaprowadził mnie do gabinetu lorda Crouch'a.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Główny korytarz
Szybka odpowiedź