Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Przy głównej drodze dzielnicy Enfield umiejscowiona jest maleńka, skromna herbaciarnia z pomarańczowymi kotarami w oknach i kolorowym szyldem ponad drzwiami, usytuowana między księgarnią a warzywniakiem. Już z oddali zauważa się przytulny wystrój wnętrz i miłą, przyjazną atmosferę, która tu panuje, lecz brak tu tłoku, a samo miejsce nie należy do szczególnie popularnych czy też często odwiedzanych. Dla ceniących sobie ciszę i samotność klientów nie jest to jednak bynajmniej wada.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
Nie mogłabyś mi pomóc nawet gdybyś dostała się na wszystkie kursy świata. Nie chcę, żebyś wiedziała o przypadłości, która czyni moje serce mniej ludzkim i coraz mniej zdolnym do przyziemnych uczuć, chociaż jego zdolność startowa i tak pozostawiała już wiele do życzenia. Poznałabyś gorzką prawdę, postawiła wszystko na głowie, by mi pomóc, a moja awersja i absolutny brak zaufania do ludzi z medycznymi inklinacjami wdarłyby się pomiędzy nas i rozdzieliła bezlitośnie. Od nietykalnego, niematerialnego i nieżyjącego Franza zaznasz więcej ciepła niż ode mnie. Czy dalej z dumą będziesz nosiła pierścionek na palcu serdecznym, gdy ostatecznie przejrzysz na oczy?
Płochliwa jesteś jak sarna i wstydliwa jak zakonnica. Jak to możliwe, że nie uciekłaś gdzie pieprz rośnie, gdy usta nasze zetknęły się po raz pierwszy lub gdy zgiąłem przed tobą kolano, dzierżąc w dłoni malutkie wyściełane atłasem pudełeczko? Uśmiecham się krótko, gdy zabierasz swoją dłoń, jakby sam mój dotyk, tak niewinny w dodatku, był zbereźną propozycją. Chwytam zdobioną porcelanową filiżankę i upijam trochę herbaty.
- Masz ochotę na coś do jedzenia? - ciastko, tort, cokolwiek. Czekając na twoje przybycie, zamówiłem tylko herbatę, ale może w pracy nabrałaś ochoty na uzupełnienie poziomu cukru we krwi? Mam nadzieję, że nie jesteś na diecie, tak jak twoja biedna sowa.
- Może ktoś powinien ci pomóc przy tych eksperymentach. - niestety, twoje ochy i zapewnienia o normalności wybuchających kociołków nie przekonują mnie w najmniejszym stopniu. Patrz, jaki jestem troskliwy dzisiaj. Uśmiechasz się do mnie pięknie, ale z twoich kształtnych ust padają słowa odwrotne do tych, które chciałbym usłyszeć.
- Dlaczego więc nie zajmiesz się sztuką na poważnie? Praca w muzeum czy jako specjalista zajmujący się prywatnymi zbiorami mogłaby być interesująca. - błagam, tylko nie znajduj sobie kolejnego biednego duszka i nie zapraszaj go do wprowadzenia się w życie, które powinniśmy zacząć dzielić na naszą dwójkę, a które masz zamiar dzielić już na trójkę.
- Egbert zdechł w zeszłym tygodniu. Nie dostarczył listu do Ministerstwa, a teraz nie mam nawet głowy do wybierania kolejnej sowy. - tyle we mnie miłości do zwierząt. Sowa, która nosiła po całym kontynencie tony mojej korespondencji jeszcze od czasów szkolnych dokonała żywota, a dla mnie liczy się tylko to, ile problemów przysparza mi jej zgon. Ale ten temat i tak jest lepszy niż Franz i licytacja kto i jak bardzo ubarwił twoją codzienność.
Płochliwa jesteś jak sarna i wstydliwa jak zakonnica. Jak to możliwe, że nie uciekłaś gdzie pieprz rośnie, gdy usta nasze zetknęły się po raz pierwszy lub gdy zgiąłem przed tobą kolano, dzierżąc w dłoni malutkie wyściełane atłasem pudełeczko? Uśmiecham się krótko, gdy zabierasz swoją dłoń, jakby sam mój dotyk, tak niewinny w dodatku, był zbereźną propozycją. Chwytam zdobioną porcelanową filiżankę i upijam trochę herbaty.
- Masz ochotę na coś do jedzenia? - ciastko, tort, cokolwiek. Czekając na twoje przybycie, zamówiłem tylko herbatę, ale może w pracy nabrałaś ochoty na uzupełnienie poziomu cukru we krwi? Mam nadzieję, że nie jesteś na diecie, tak jak twoja biedna sowa.
- Może ktoś powinien ci pomóc przy tych eksperymentach. - niestety, twoje ochy i zapewnienia o normalności wybuchających kociołków nie przekonują mnie w najmniejszym stopniu. Patrz, jaki jestem troskliwy dzisiaj. Uśmiechasz się do mnie pięknie, ale z twoich kształtnych ust padają słowa odwrotne do tych, które chciałbym usłyszeć.
- Dlaczego więc nie zajmiesz się sztuką na poważnie? Praca w muzeum czy jako specjalista zajmujący się prywatnymi zbiorami mogłaby być interesująca. - błagam, tylko nie znajduj sobie kolejnego biednego duszka i nie zapraszaj go do wprowadzenia się w życie, które powinniśmy zacząć dzielić na naszą dwójkę, a które masz zamiar dzielić już na trójkę.
- Egbert zdechł w zeszłym tygodniu. Nie dostarczył listu do Ministerstwa, a teraz nie mam nawet głowy do wybierania kolejnej sowy. - tyle we mnie miłości do zwierząt. Sowa, która nosiła po całym kontynencie tony mojej korespondencji jeszcze od czasów szkolnych dokonała żywota, a dla mnie liczy się tylko to, ile problemów przysparza mi jej zgon. Ale ten temat i tak jest lepszy niż Franz i licytacja kto i jak bardzo ubarwił twoją codzienność.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Jeśli zacząłbyś być dla mnie oziębły to z pewnością nie nosiłabym tego drogiego pierścionka z dumą na mym palcu. Nie mogłabym już wtedy mówić: o patrzcie, to ten Perseus ukochany mój, co będę mieć z nim małżeństwo wcale nie aranżowane. Myślę, że możemy się tym poszczycić – sami potrafimy kontrolować swoje życie. Chociaż może nie do końca, wystarczy spojrzeć na moje włosy, ty chociaż, umiesz stwarzać pozory.
Sama nie wiem, jak to się stało, że nie uciekłam w popłochu, kiedy nasze usta się złączymy i kiedy uklęknąłeś przede mną, oświadczając mi się. W przypadku tego drugiego myślałam chyba, że tak powinno być i na pewno lepszego kandydata nie znajdę. W myślach mych wtedy z pewnością pojawiał się też Cezar, co lubi towarzystwo pań wielu. Jak dobrze, że o tobie nic nie wiem, chociaż jakbym się dowiedziała teraz, to by było za późno. Mama już mi pisze listy z dużą częstotliwością o terminach zakupu sukni ślubnej. Kilkakrotnie umawiała mnie na spotkania z zagranicznymi oraz angielskimi projektantami, ja jednak wciąż wykręcam się ważnymi powodami, które istnieją tylko w mojej głowie.
- Nie, dziękuję. – Nie jestem na diecie jak moja sowa, chociaż moja mama mówi, że do ślubu powinnam schudnąć parę kilo, żeby wyglądem bardziej przypominać Venus. Ostatnio tak wiele o tym mówi aż powinnam ciebie prosić o wybaczenie, bo kiedy powiesz słowo ślub to pewnie tobie się oberwie za całe zło matki.
- Nie potrzebuję pomocy – marszczę nosek. Co ty w ogóle do mnie mówisz, przecież jestem wielkim alchemikiem. Powinieneś się ogarnąć, bo przestanę słać ci uśmiechy ładne, a dostaniesz takie niby-uśmiechy, które mam zarezerwowane dla Cezara.
- Może zostanę malarką! – zaczynam się tak ekscytować aż uderzam się kolanem o blat stołu. - Malowałabym abstrakcję! Byłabym jak Wassily Kandinsky – pewnie nie wiesz kto to, a ja go tak kocham.
- Och – mówię smutno i w ogóle, co zmieniasz temat na taki niemiły - pożyczyłabym ci Mokę, ale ona nie lubi dostarczać listów – dodaję takim tonem, jakby sowa-dostarczyciel listów, która nie lubi dostarczać przesyłek, była czymś normalnym.
Sama nie wiem, jak to się stało, że nie uciekłam w popłochu, kiedy nasze usta się złączymy i kiedy uklęknąłeś przede mną, oświadczając mi się. W przypadku tego drugiego myślałam chyba, że tak powinno być i na pewno lepszego kandydata nie znajdę. W myślach mych wtedy z pewnością pojawiał się też Cezar, co lubi towarzystwo pań wielu. Jak dobrze, że o tobie nic nie wiem, chociaż jakbym się dowiedziała teraz, to by było za późno. Mama już mi pisze listy z dużą częstotliwością o terminach zakupu sukni ślubnej. Kilkakrotnie umawiała mnie na spotkania z zagranicznymi oraz angielskimi projektantami, ja jednak wciąż wykręcam się ważnymi powodami, które istnieją tylko w mojej głowie.
- Nie, dziękuję. – Nie jestem na diecie jak moja sowa, chociaż moja mama mówi, że do ślubu powinnam schudnąć parę kilo, żeby wyglądem bardziej przypominać Venus. Ostatnio tak wiele o tym mówi aż powinnam ciebie prosić o wybaczenie, bo kiedy powiesz słowo ślub to pewnie tobie się oberwie za całe zło matki.
- Nie potrzebuję pomocy – marszczę nosek. Co ty w ogóle do mnie mówisz, przecież jestem wielkim alchemikiem. Powinieneś się ogarnąć, bo przestanę słać ci uśmiechy ładne, a dostaniesz takie niby-uśmiechy, które mam zarezerwowane dla Cezara.
- Może zostanę malarką! – zaczynam się tak ekscytować aż uderzam się kolanem o blat stołu. - Malowałabym abstrakcję! Byłabym jak Wassily Kandinsky – pewnie nie wiesz kto to, a ja go tak kocham.
- Och – mówię smutno i w ogóle, co zmieniasz temat na taki niemiły - pożyczyłabym ci Mokę, ale ona nie lubi dostarczać listów – dodaję takim tonem, jakby sowa-dostarczyciel listów, która nie lubi dostarczać przesyłek, była czymś normalnym.
Faktycznie, umiem stwarzać pozory. Wychodzi mi to tak dobrze, że aż wierzysz w to, że potrafię być ciepły i czuły i żyjesz w tej bańce mydlanej nadmuchanej twoimi wyobrażeniami mojej osoby, a ja, zamiast wyciągnąć szpilkę i bezlitośnie tę bańkę zniszczyć, dokarmiam twoją wyobraźnię. Zazwyczaj, bo teraz, kiedy rozmawiamy o rozpuszczających się kociołkach i normalnym ryzykowaniu dla dobra Franza, nie idzie mi już tak świetnie.
Podobno lepiej późno niż później, ale zdaje się, że dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyś nie dowiedziała się nigdy. Nie zaprzeczysz, że żyłoby nam się pięknie - wierzyłabyś w to, że zasługuję na wielokrotne zdobywanie tytułu męża roku, a ja mydliłbym ci oczy kolejnymi prezentami i wielkimi bukietami kwiatów bez okazji, wyrzucając z siebie wszelkie frustracje poza murami naszego pięknego domu. Chociaż może gdybyś przestała być aż taka święta, zapomniałbym o innych kobietach, a przy planowaniu swoich wolnych chwil brałbym pod uwagę tylko i wyłącznie ciebie, kto wie.
Moja przyszła teściowa nie wie co mówi, nie słuchaj jej wcale, Venus to Venus, a ty to ty. I tak się składa, że to twój palec zdobi pierścionek zaręczynowy, a nie twojej kuzynki. Bez obaw, z moich ust, ust zapalonego poligamisty, wzmianki o ślubie nie usłyszysz, przynajmniej na razie. Przyznam się bez bicia, że bardziej mi śpieszno do nocy poślubnej niż ceremonii mającej nas wiązać do końca naszych dni.
- Nie chciałbym, żeby coś ci się stało. - wyjaśniam, żebyś nie myślała, że podważam twoje umiejętności i twierdzę, że sama nie dasz rady. Nie byłabyś już tak piękną narzeczoną, gdybyś rozpuściła sobie którąś rękę, mam więc na uwadze twoje dobro!
- Bylebyś była szczęśliwa. - umówmy się, że mogłabyś w ogóle nie pracować w żaden sposób i całe dnie spędzać na wydawaniu bajońskich sum, a z naszych spadków i tak mogłoby wyżyć w dostatku jeszcze dziesięć kolejnych pokoleń. Jakąkolwiek ścieżkę zawodową wybierzemy, chodzi tylko o naszą satysfakcję i, w moim wypadku, prestiż i karmienie wybujałych ambicji. Zarobki są nieistotnym czynnikiem. - Podobno w Courtauld Gallery wylądował ostatnio Kandinsky. Moglibyśmy się tam wybrać przy okazji. - teraz to ja jestem o krok od marszczenia nosa, kiedy wymawiam nazwę mugolskiej galerii sztuki i proponuję, tylko ze względu na ciebie, wyprawę do niej, w dodatku przy okazji, gdzie nigdy nie zapuszczam się w podobne miejsca bez określonego celu. Może brzydko zmieniam temat, wplatając do rozmowy moją martwą sowę, ale doceń to, jak bardzo jestem w stanie się nagiąć, byś zobaczyła ten obraz.
- Nie ma sprawy, na razie używam sów służbowych. Po prostu wycieczka do menażerii nie znajduje się na szczycie listy moich marzeń. - wolałbym na przykład spędzić ten czas z tobą na nie rozmawianiu o Franzie i nie chodzeniu do mugolskich miejsc. - Zresztą Moka nie należy chyba do moich fanek. Ale dziękuję. - śmieję się trochę, bo szaloną masz tę sowę, która patrzyła łapczywie na moje śniadanie i chyba obraziła się na mnie śmiertelnie, gdy zamiast bekonu dostała odpowiedź na twój list.
Podobno lepiej późno niż później, ale zdaje się, że dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyś nie dowiedziała się nigdy. Nie zaprzeczysz, że żyłoby nam się pięknie - wierzyłabyś w to, że zasługuję na wielokrotne zdobywanie tytułu męża roku, a ja mydliłbym ci oczy kolejnymi prezentami i wielkimi bukietami kwiatów bez okazji, wyrzucając z siebie wszelkie frustracje poza murami naszego pięknego domu. Chociaż może gdybyś przestała być aż taka święta, zapomniałbym o innych kobietach, a przy planowaniu swoich wolnych chwil brałbym pod uwagę tylko i wyłącznie ciebie, kto wie.
Moja przyszła teściowa nie wie co mówi, nie słuchaj jej wcale, Venus to Venus, a ty to ty. I tak się składa, że to twój palec zdobi pierścionek zaręczynowy, a nie twojej kuzynki. Bez obaw, z moich ust, ust zapalonego poligamisty, wzmianki o ślubie nie usłyszysz, przynajmniej na razie. Przyznam się bez bicia, że bardziej mi śpieszno do nocy poślubnej niż ceremonii mającej nas wiązać do końca naszych dni.
- Nie chciałbym, żeby coś ci się stało. - wyjaśniam, żebyś nie myślała, że podważam twoje umiejętności i twierdzę, że sama nie dasz rady. Nie byłabyś już tak piękną narzeczoną, gdybyś rozpuściła sobie którąś rękę, mam więc na uwadze twoje dobro!
- Bylebyś była szczęśliwa. - umówmy się, że mogłabyś w ogóle nie pracować w żaden sposób i całe dnie spędzać na wydawaniu bajońskich sum, a z naszych spadków i tak mogłoby wyżyć w dostatku jeszcze dziesięć kolejnych pokoleń. Jakąkolwiek ścieżkę zawodową wybierzemy, chodzi tylko o naszą satysfakcję i, w moim wypadku, prestiż i karmienie wybujałych ambicji. Zarobki są nieistotnym czynnikiem. - Podobno w Courtauld Gallery wylądował ostatnio Kandinsky. Moglibyśmy się tam wybrać przy okazji. - teraz to ja jestem o krok od marszczenia nosa, kiedy wymawiam nazwę mugolskiej galerii sztuki i proponuję, tylko ze względu na ciebie, wyprawę do niej, w dodatku przy okazji, gdzie nigdy nie zapuszczam się w podobne miejsca bez określonego celu. Może brzydko zmieniam temat, wplatając do rozmowy moją martwą sowę, ale doceń to, jak bardzo jestem w stanie się nagiąć, byś zobaczyła ten obraz.
- Nie ma sprawy, na razie używam sów służbowych. Po prostu wycieczka do menażerii nie znajduje się na szczycie listy moich marzeń. - wolałbym na przykład spędzić ten czas z tobą na nie rozmawianiu o Franzie i nie chodzeniu do mugolskich miejsc. - Zresztą Moka nie należy chyba do moich fanek. Ale dziękuję. - śmieję się trochę, bo szaloną masz tę sowę, która patrzyła łapczywie na moje śniadanie i chyba obraziła się na mnie śmiertelnie, gdy zamiast bekonu dostała odpowiedź na twój list.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
I też nie chciałabym przekonać się jaki jesteś naprawdę skoro nie wiem o tobie nic poza tym, co mi pokazujesz, mówisz i wnioskuję ze wszystkiego. Nie mamy za wiele wspólnych znajomych, może dlatego, że tak wiele spędziłeś czasu poza granicami kraju, a może dlatego, że po prostu jestem człowiekiem, skupiającym się na własnych przeżyciach oraz emocjach; nie szukam również nowych twarzy do chodzenia z nimi na plotki nazywane godziną na herbatę. Mam moje drogie przyjaciółki Wenus i Polly, mam również Franza i nikogo więcej nie chcę. Dawno, dawno temu przy mnie był również i Cezar, ale czy teraz to miało jakiekolwiek znaczenie? Czasem często bije mi na jego widok serce szybciej, ale ja tylko spuszczam wzrok, udając że go nie widzę albo posuwam się o krok dalej, uciekając stamtąd. Wracając jednak do tematu nas i tego jak bardzo pasuje mi to wszystko, co między nami jest i jak bardzo nie chcę poznać o tobie prawdy. Wtedy na pewno skończyłyby się ładne słowa, takie jak te, które właśnie do mnie wypowiadasz, po raz kolejny już dzisiaj. Martwisz się o mnie, a mi się przykro zrobiło, że słucham Venus i próbowałam w tobie zazdrość wzbudzić, sama nie wiem po co. Przestań tak ładnie do mnie mówić, bo jeszcze nie będziesz musiał czekać do ślubu naszego.
- Lubisz mugolskie galerie? – mówię z nieukrywanym zaskoczeniem. Znasz nawet mojego ulubionego malarza, co powoduje u mnie jeszcze większe zaskoczenie życia. Już nie uciekam wzrokiem przed twoimi pięknymi, acz przenikliwymi oczętami. Jestem naprawdę zaintrygowana tą nowiną.
Śmieję się pod nosem przez to, co powiedziałeś o Mączce.
- Moka nie lubi nikogo dopóki ktoś nie da jej czegoś konkretniejszego do zjedzenia – wzdycham ciężko, bo cóż to będzie z tą moją Mączką jak jeszcze przytyje choć troszeczkę. - Chociaż najbardziej boję się jej wysyłać do Polly – bawię się filiżanką od herbaty, przejeżdżając opuszkami palców po jej krawędziach. Jeśli nie wiesz o Polly i jej zamiłowaniu do narkotyków to nie licz na to, że cokolwiek ci powiem. Zbyt bym się bała, że zdradzisz moim rodzicom z kim się spotykam lub sam zabronisz mi utrzymywania z nią kontaktów. Chociaż, kto wie, może Polly zostawiła kiedyś coś u mnie w domu i ty to widziałeś?
- Lubisz mugolskie galerie? – mówię z nieukrywanym zaskoczeniem. Znasz nawet mojego ulubionego malarza, co powoduje u mnie jeszcze większe zaskoczenie życia. Już nie uciekam wzrokiem przed twoimi pięknymi, acz przenikliwymi oczętami. Jestem naprawdę zaintrygowana tą nowiną.
Śmieję się pod nosem przez to, co powiedziałeś o Mączce.
- Moka nie lubi nikogo dopóki ktoś nie da jej czegoś konkretniejszego do zjedzenia – wzdycham ciężko, bo cóż to będzie z tą moją Mączką jak jeszcze przytyje choć troszeczkę. - Chociaż najbardziej boję się jej wysyłać do Polly – bawię się filiżanką od herbaty, przejeżdżając opuszkami palców po jej krawędziach. Jeśli nie wiesz o Polly i jej zamiłowaniu do narkotyków to nie licz na to, że cokolwiek ci powiem. Zbyt bym się bała, że zdradzisz moim rodzicom z kim się spotykam lub sam zabronisz mi utrzymywania z nią kontaktów. Chociaż, kto wie, może Polly zostawiła kiedyś coś u mnie w domu i ty to widziałeś?
Może więc kluczem do szczęścia przynajmniej naszego jest niezagłębianie się w szczegóły. Pokazujemy sobie nawzajem tylko to, co chcemy i choć nasze światy są do złudzenia podobne, nie pokrywają się w stu procentach. Wirujemy na różnych orbitach, korzystajmy więc z momentu, w którym orbity te krzyżują się i możemy choć przez jakiś czas szybować obok siebie otoczeni ciemną materią kosmosu. Nikt nie wie jak długie są nasze orbity i ile będziemy musieli czekać na ponowne przecięcie się szlaków, o ile takie w ogóle jeszcze istnieje na naszej drodze. Z życia trzeba korzystać, przypomina mi to boleśnie każde uderzenie mojego popsutego serca, które brzmi tak obco. Kiedyś powiedziałem ci wszystko, ale nie żal mi, że teraz nie pamiętasz ani słowa. Chyba nie byłaś gotowa na szczerość z mojej strony, widziałem to w twoich oczach. Nie możesz mieć mi za złe, że zrobiłem to, co zrobiłem, by ratować nasz raczkujący dopiero związek i dać nam szansę na coś więcej. Kiedyś spróbujemy jeszcze raz, może wtedy zareagujesz lepiej i będziesz już pamiętała.
- Wolę sztukę w bardziej kameralnym wydaniu. Na pewno moglibyśmy ściągnąć wybrane eksponaty do nas, żebyś obejrzała dokładnie bez turystów dyszących ci na plecy. - wykształcenie mam wszechstronne, nie jestem aż takim ignorantem w kwestii sztuki, jak by się mogło zdawać. Ale galerii mugolskich nie polubię nigdy, może więc zgodzisz się na małe machinacje z władzami jednej z owych galerii, żeby to obrazy przyjechały do nas na jeden dzień, a nie my do nich? Taka to wyższość nasza nad mugolami, jestem w stanie ich nakłonić do zrobienia wszystkiego.
- Zjadłaby połowę mojej spiżarni, a i tak byłaby bojowo nastawiona. - żartuję sobie dalej, chociaż pewnie tak właśnie by było, bo strasznie rozbestwiona jest ta twoja wiecznie głodna sowa. - Polly nie przestrzega restrykcyjnej sowiej diety i rozpuszcza Mokę? - pytam niepoważnym tonem, chociaż wiem, że nie mówiłabyś o tym w taki sposób, gdyby chodziło o coś tak banalnego. Nie wiem jeszcze czy i jak bardzo znam Polkę, ale opcja z jej pamiątkami pozostawionymi w twoim mieszkaniu brzmi ciekawie. Bez obaw, nie poszedłbym do twoich rodziców, nie jestem małym chłopcem. Ale pewnie nie byłbym zadowolony z tej znajomości, tym bardziej, jeśli połączy się magiczne proszki z kursem uzdrowiciela.
- Wolę sztukę w bardziej kameralnym wydaniu. Na pewno moglibyśmy ściągnąć wybrane eksponaty do nas, żebyś obejrzała dokładnie bez turystów dyszących ci na plecy. - wykształcenie mam wszechstronne, nie jestem aż takim ignorantem w kwestii sztuki, jak by się mogło zdawać. Ale galerii mugolskich nie polubię nigdy, może więc zgodzisz się na małe machinacje z władzami jednej z owych galerii, żeby to obrazy przyjechały do nas na jeden dzień, a nie my do nich? Taka to wyższość nasza nad mugolami, jestem w stanie ich nakłonić do zrobienia wszystkiego.
- Zjadłaby połowę mojej spiżarni, a i tak byłaby bojowo nastawiona. - żartuję sobie dalej, chociaż pewnie tak właśnie by było, bo strasznie rozbestwiona jest ta twoja wiecznie głodna sowa. - Polly nie przestrzega restrykcyjnej sowiej diety i rozpuszcza Mokę? - pytam niepoważnym tonem, chociaż wiem, że nie mówiłabyś o tym w taki sposób, gdyby chodziło o coś tak banalnego. Nie wiem jeszcze czy i jak bardzo znam Polkę, ale opcja z jej pamiątkami pozostawionymi w twoim mieszkaniu brzmi ciekawie. Bez obaw, nie poszedłbym do twoich rodziców, nie jestem małym chłopcem. Ale pewnie nie byłbym zadowolony z tej znajomości, tym bardziej, jeśli połączy się magiczne proszki z kursem uzdrowiciela.
Nie wiem, czy tak potrafię, nie mówić tobie o wszystkim i nie pokazywać ci wszystkiego. Chyba bym źle się czuła z kłamstwami skoro mamy spędzić ze sobą resztę życia. To brzmi dosyć przerażająco – mamy spędzić ze sobą resztę życia, więc wolę egzystować z tobą w szczęściu i przede wszystkim dobrze. Nie chcę żadnych dramatów niepotrzebnych ani innych rzeczy przez które będziemy czuć się źle. Muszę więc mówić ci prawdę całą i po prostu nie zachowywać się źle jak na przykład teraz, kiedy mam różowe włosy albo wtedy, gdy z Polly weszłyśmy na scenę w Piórkach. Wolę sobie nie wyobrażać, co by zrobił ze mną świat, gdyby tylko ktoś mnie rozpoznał na scenie lub co byś powiedział ty albo moi rodzice. Nie wiem, jak mogłam wykazać się tak skrajną głupotą oraz lekkomyślnością, chyba ten eliksir mojej ukochanej przyjaciółki, w butelce z napisem „wódka”, podziałał na mnie w taki, a nie inny sposób.
Jestem wciąż zaskoczona tym, że znasz mojego ulubionego artystę i mówisz mi takie ładne rzeczy. Z wrażenia nie wiem, co powiedzieć i zamarłam, uśmiechając się tylko do ciebie. Jesteś dla mnie tak dobry, a ja posłuchałam Venus i próbowałam w tobie zazdrość wzbudzić. Teraz to już nawet nie pamiętam po co, przecież jesteś taki idealny.
- Nie mogę się doczekać – uśmiech mam na twarzy, śmieją mi się oczy nawet i śmieję się cała ja do ciebie. Na pewno dostaniesz jakąś nagrodę. Venus mówi, że trzeba nagradzać takie zachowania. Chociaż nie wiem, czy powinnam jej słuchać, ty wydajesz się być inny niż ci jej mężczyźni, których tak mami. A może dałbyś się uwieść mej drogiej przyjaciółce? Może ja nie wiem o czymś?
- Och, nie – zastanawiam się przez chwilę jak wyjaśnić ci to wszystko bez zagłębiania się w ćpanie Polly. - Wciąż mi grozi, albo jej, zależy jak na to spojrzeć, że da jej witaminki – dodaję po namyśle, zamykając sobie usta poprzez przyłożenie do nich filiżanki. Jeśli będziesz chciał ciągnąć ten temat to będę zastanawiać się pięć lat nad odpowiedzią, udając, że raczę się ciepłym napojem.
Jestem wciąż zaskoczona tym, że znasz mojego ulubionego artystę i mówisz mi takie ładne rzeczy. Z wrażenia nie wiem, co powiedzieć i zamarłam, uśmiechając się tylko do ciebie. Jesteś dla mnie tak dobry, a ja posłuchałam Venus i próbowałam w tobie zazdrość wzbudzić. Teraz to już nawet nie pamiętam po co, przecież jesteś taki idealny.
- Nie mogę się doczekać – uśmiech mam na twarzy, śmieją mi się oczy nawet i śmieję się cała ja do ciebie. Na pewno dostaniesz jakąś nagrodę. Venus mówi, że trzeba nagradzać takie zachowania. Chociaż nie wiem, czy powinnam jej słuchać, ty wydajesz się być inny niż ci jej mężczyźni, których tak mami. A może dałbyś się uwieść mej drogiej przyjaciółce? Może ja nie wiem o czymś?
- Och, nie – zastanawiam się przez chwilę jak wyjaśnić ci to wszystko bez zagłębiania się w ćpanie Polly. - Wciąż mi grozi, albo jej, zależy jak na to spojrzeć, że da jej witaminki – dodaję po namyśle, zamykając sobie usta poprzez przyłożenie do nich filiżanki. Jeśli będziesz chciał ciągnąć ten temat to będę zastanawiać się pięć lat nad odpowiedzią, udając, że raczę się ciepłym napojem.
Jeśli nie umiesz teraz, na pewno się nauczysz u mojego boku. Nie oczekiwałaś chyba, że będziemy wiecznie grać w otwarte karty i z naszej codzienności uczynimy dwa transparentne uniwersa do nieograniczonego wglądu. Człowiek to niewdzięczne zwierzę i nie docenia tego, co ma, dlatego też znudzilibyśmy się sobą i tą przejrzystością szybciej niż jesteś sobie w stanie to wyobrazić. Może jeszcze tego nie wiesz, ale nasze relacje to jedna wielka gra, a my musimy uczynić ją na tyle interesującą, by chciało nam się grać całe życie. Czy naprawdę wytrzymamy ze sobą aż tyle czasu? Nie mówienie i nie pokazywanie wszystkiego nie jest przecież kłamstwem, dopóki zamiast A nie mówisz B i nie zarzekasz się, że to święta prawda. Chociaż żałuję, że nie uprzedziłaś mnie o swoim występie w Piórkach. Chętnie zobaczyłbym cię w tej nowej, nieznanej mi dotąd odsłonie, w której istnienie ciężko mi uwierzyć, gdy siedzisz tak naprzeciwko mnie, rumieniąc się, uciekasz wzrokiem na bok i czujesz nagłą potrzebę chwytania filiżanki w obie dłonie, gdy dotykam jednej z nich.
Znam się na różnych rzeczach. Może twórczości artystów ostatnich paru dekad przyjrzałem się bliżej, kiedy dowiedziałem się, że twoim konikiem jest sztuka? Moje wykształcenie wyniesione z rodzinnego domu obejmowało w końcu bardziej klasyczne dziedziny niż mugolskie bohomazy, a jednak dla ciebie zainteresowałem się mniej lub bardziej szczerze czymś, co byłoby mi zupełnie obojętne w innych okolicznościach. Jakby trochę mi jednak zależało.
- Niedługo. - mówię, uśmiechając się również, bo jakżebym mógł tego nie zrobić, gdy twoje usta wyginają się tak wdzięcznie? Teraz jestem zawalony pracą, więc to "niedługo" ma znaczyć, że uporządkuję swoje sprawy i wrócimy do tematu, ale brzmi trochę tak, jakbym mówił o czymś innym. Pewnie myślę już o tych nagrodach za ładne zachowanie i to ich właśnie nie mogę się doczekać, dlatego zniżam głos i patrzę na ciebie tak, że dopiero teraz powinnaś się zarumienić. Lubię wierzyć w to, że jestem inny niż wszyscy, ale w niektórych kwestiach na pewno nie jestem aż tak bardzo inny od tych, których Venus urzekła swoim całokształtem. Nie chcesz wiedzieć zbyt wiele.
- Może lepiej niech zachowa swoje witaminki dla siebie. - i niech nie daje ich ani twojej sowie, ani tobie. Chyba jednak nie lubię zbytnio szalonej Polki i jej wspomagaczy, temat sowi zostaje więc również szybko wyczerpany, a ja rozmyślam nad kolejnym, popijając herbatę.
Znam się na różnych rzeczach. Może twórczości artystów ostatnich paru dekad przyjrzałem się bliżej, kiedy dowiedziałem się, że twoim konikiem jest sztuka? Moje wykształcenie wyniesione z rodzinnego domu obejmowało w końcu bardziej klasyczne dziedziny niż mugolskie bohomazy, a jednak dla ciebie zainteresowałem się mniej lub bardziej szczerze czymś, co byłoby mi zupełnie obojętne w innych okolicznościach. Jakby trochę mi jednak zależało.
- Niedługo. - mówię, uśmiechając się również, bo jakżebym mógł tego nie zrobić, gdy twoje usta wyginają się tak wdzięcznie? Teraz jestem zawalony pracą, więc to "niedługo" ma znaczyć, że uporządkuję swoje sprawy i wrócimy do tematu, ale brzmi trochę tak, jakbym mówił o czymś innym. Pewnie myślę już o tych nagrodach za ładne zachowanie i to ich właśnie nie mogę się doczekać, dlatego zniżam głos i patrzę na ciebie tak, że dopiero teraz powinnaś się zarumienić. Lubię wierzyć w to, że jestem inny niż wszyscy, ale w niektórych kwestiach na pewno nie jestem aż tak bardzo inny od tych, których Venus urzekła swoim całokształtem. Nie chcesz wiedzieć zbyt wiele.
- Może lepiej niech zachowa swoje witaminki dla siebie. - i niech nie daje ich ani twojej sowie, ani tobie. Chyba jednak nie lubię zbytnio szalonej Polki i jej wspomagaczy, temat sowi zostaje więc również szybko wyczerpany, a ja rozmyślam nad kolejnym, popijając herbatę.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Czasem zdarza mi się nudzić ludźmi. Dawno, dawno temu spotkało to między innymi Venus, chociaż nie wiem, czy w ogóle to odczuła, będąc zajętą spotkaniami z innymi, w przeciwieństwie do mnie, ja nie mam za wielu znajomych. Poznałam wtedy ukochaną Polly, tak zgoła odmienną od mej kuzynki oraz przyjaciółki od najmłodszych lat. Polly była pełna szaleństwa i dziwnych pomysłów, które jej nie przeszłyby nigdy przez myśl. Polly robiła to, co chciała i ja przy niej również stałam się ekstrawertyczna. Myślę, że to zawsze było gdzieś we mnie, ale przez wszystko to, co mówili mi rodzice oraz przez wszelakie spętania, których liniami oplatano mnie od momentu moich narodzin, nie potrafiłam dać temu wszystkiemu wyjść na powierzchnie. Wciąż mam swoje limity, jak na przykład te kolorowe tableteczki od Polly, ale myślę, że i tak zrobiłam spory krok na przód, co jednak odbija się na moim życiu w znaczny sposób. Kto by pomyślał, by arystokratka paradowała z różowymi włosami po mieście czy też pracowała w rozgłośni radiowej. W końcu powinnam leżeć i pachnieć, a najlepiej to tylko pachnieć oraz mieć spokojne hobby, takie dalekie od moich wybuchów w kociołku. Franz i Polly ukształtowali mnie i wydobyli ze mnie to, co w sobie lubię najbardziej, powodując jednocześnie, że kiedy tylko sytuacja mi na to pozwoliła, mocno odstawałam od schematu arystokratki. Chyba też niezbyt mi czasem wychodzi to udawanie nawet, patrząc po moich ostatnich poczynaniach.
Nie mam spaczonego poczucia moralności na szczęście (choć spaczone zachowania z pewnością mam, kiedy nie patrzysz na mnie) i wiem, że jeśli nie mówi się A zamiast B, po prostu nic się nie mówi, to wciąż jest kłamstwo. W moim systemie wartości istnieje coś takiego jak pojęcie kłamstwa jako niemówienie również i prawdy. Nie ma nic pomiędzy – jest tylko kłamstwo i prawda. Nazwij mnie prostą dziewoją, ale dla mnie często jest coś białe lub czarne, nie ma odcieni szarości, dlatego ty jesteś biały, choć gdybym wiedziała o wszystkim to byłbyś czarny niczym Cezar.
Kiedy mówisz do mnie niedługo to ponownie kładę rękę na twojej i sobie gruchać możemy, wypowiadając ładne słówka. Splatam nasze palce, trochę jednak wzrok spuszczając, bo się spojrzałeś na mnie w taki sposób, że nic innego zrobić bym nie mogła. Masz takie piękne te oczęta w które czasem jednak boję się patrzeć, masz takie przenikliwe spojrzenie. Jakbyś zaraz miał się dowiedzieć o tym wszystkim, co robię, gdy nie patrzysz, a czego wiedzieć na pewno nie powinieneś.
Wzruszam ramionami, bo przecież ja nie wezmę żadnych od niej witaminek, nie wiem jak Mokka, bo ona to jak widzisz jedzenie to się rzuca niczym Reksio na polędwiczkę.
- Musisz je kiedyś poznać – uśmiecham się do ciebie słodko niczym cukierek w kolorze moich włosów - Polly i Venus – chociaż może lepiej na początek poznasz Venus, spotkanie z Polly zostawię dla ciebie na kolację ciężkostrawną, jak będziesz kiedyś niemiły lub niegrzeczny dla mnie.
Nie mam spaczonego poczucia moralności na szczęście (choć spaczone zachowania z pewnością mam, kiedy nie patrzysz na mnie) i wiem, że jeśli nie mówi się A zamiast B, po prostu nic się nie mówi, to wciąż jest kłamstwo. W moim systemie wartości istnieje coś takiego jak pojęcie kłamstwa jako niemówienie również i prawdy. Nie ma nic pomiędzy – jest tylko kłamstwo i prawda. Nazwij mnie prostą dziewoją, ale dla mnie często jest coś białe lub czarne, nie ma odcieni szarości, dlatego ty jesteś biały, choć gdybym wiedziała o wszystkim to byłbyś czarny niczym Cezar.
Kiedy mówisz do mnie niedługo to ponownie kładę rękę na twojej i sobie gruchać możemy, wypowiadając ładne słówka. Splatam nasze palce, trochę jednak wzrok spuszczając, bo się spojrzałeś na mnie w taki sposób, że nic innego zrobić bym nie mogła. Masz takie piękne te oczęta w które czasem jednak boję się patrzeć, masz takie przenikliwe spojrzenie. Jakbyś zaraz miał się dowiedzieć o tym wszystkim, co robię, gdy nie patrzysz, a czego wiedzieć na pewno nie powinieneś.
Wzruszam ramionami, bo przecież ja nie wezmę żadnych od niej witaminek, nie wiem jak Mokka, bo ona to jak widzisz jedzenie to się rzuca niczym Reksio na polędwiczkę.
- Musisz je kiedyś poznać – uśmiecham się do ciebie słodko niczym cukierek w kolorze moich włosów - Polly i Venus – chociaż może lepiej na początek poznasz Venus, spotkanie z Polly zostawię dla ciebie na kolację ciężkostrawną, jak będziesz kiedyś niemiły lub niegrzeczny dla mnie.
Co za dużo, to niezdrowo. Tej zasady podświadomie trzymają się wszyscy, a zobrazowanie tego występuje w każdych relacjach, które najpierw przeżywają wzlot, by następnie przejść przez okres zdystansowania i ochłodzenia. Nasze relacje też czeka podobny los? Niby jesteśmy zaręczeni, twoja matka coraz ambitniej planuje nasz ślub, ale ja chyba wciąż nie jestem w stanie wyobrazić sobie naszego małżeństwa. Właściwie, to nie jestem w stanie sobie wyobrazić jakiegokolwiek małżeństwa ze mną w roli głównej, w końcu przepisowe poważne związki nigdy nie były moją mocną stroną, skoro najlepiej czuję się w opcji solo, niezwiązany żadnymi niepisanymi zasadami. Podróże łączą, ale nie zastępują wielu lat szkolnych znajomości - dalej znamy tylko swoje powierzchniowe warstwy, łapiemy się w pułapkę pozorów, nie mając pojęcia, co siedzi głębiej. Może z czasem faktycznie uznasz, że jestem sztywniakiem, a ja stwierdzę, że wolałbym jednak, gdybyś nie zachowywała się jak arystokratka, która zerwała się ze smyczy? Wciąż tak mało o sobie wiemy.
Na pewno zaskoczeniem nie jest to, że mój kręgosłup moralny jest elastyczniejszy. Wierzę w zasadę większego dobra pod warunkiem, że nie cierpi na tym moja osoba, wierzę w kłamstwo w dobrej intencji, o ile nie okłamujesz mnie i wierzę w twórczą prawdę. Do perfekcji mam opanowane omijanie danych kwestii, krążenie dookoła tematu i odpowiadanie tylko na zadane pytania w taki sposób, byś sama dopasowała sobie informacje w najlepszej dla ciebie konfiguracji i dalej nie dotknęła sedna, z którym nie chcemy się zderzyć. Bardzo często wiedza jest przekleństwem, dlatego chętnie uratuję cię od brutalnego podcięcia skrzydeł i zatrzymam cię w sferze, w której szare dla mnie, a czarne dla ciebie elementy są niewidoczne, skrzętnie ukryte pod białymi.
Przesuwam delikatnie kciukiem po wierzchu twojej dłoni, gdy nasze palce się splatają i uśmiecham się do ciebie krótko, ale pewnie tego już nie widzisz, skoro patrzysz w innym kierunku. Jesteś tak inna od innych szlachcianek, z którymi spędzam czas, nie chwaląc się tym nikomu, że momentami aż wydaje mi się to nierealne. A jednak siedzisz tu naprzeciwko mnie, a ja skwapliwie przytakuję na pomysł poznania twoich przyjaciółek. Z małym zastrzeżeniem.
- Moja droga, przecież znam Venus ze szkoły. Była tylko dwa roczniki niżej w Slytherinie. - oświadczam, żebyśmy nie doprowadzili do absurdalnej sytuacji, w której przedstawiasz mi pannę Parkinson, która kiedyś planowała bycie panią Avery, o czym pewnie nigdy się nie dowiesz. Ciebie pewnie też znałbym ze szkoły, gdybyś trafił do innego domu, ale niestety. - Swoją drogą, czy nie powinniśmy powoli wybierać datę? - i masz, doszliśmy do tego tematu, który skutecznie podnosi ci ciśnienie. Ale taka propozycja, tak jak oświadczyny, powinna chyba wyjść ode mnie, żebyś nie została postawiona w roli wiecznej narzeczonej, która musi namawiać mnie do ostatecznego zalegalizowania mariażu.
Na pewno zaskoczeniem nie jest to, że mój kręgosłup moralny jest elastyczniejszy. Wierzę w zasadę większego dobra pod warunkiem, że nie cierpi na tym moja osoba, wierzę w kłamstwo w dobrej intencji, o ile nie okłamujesz mnie i wierzę w twórczą prawdę. Do perfekcji mam opanowane omijanie danych kwestii, krążenie dookoła tematu i odpowiadanie tylko na zadane pytania w taki sposób, byś sama dopasowała sobie informacje w najlepszej dla ciebie konfiguracji i dalej nie dotknęła sedna, z którym nie chcemy się zderzyć. Bardzo często wiedza jest przekleństwem, dlatego chętnie uratuję cię od brutalnego podcięcia skrzydeł i zatrzymam cię w sferze, w której szare dla mnie, a czarne dla ciebie elementy są niewidoczne, skrzętnie ukryte pod białymi.
Przesuwam delikatnie kciukiem po wierzchu twojej dłoni, gdy nasze palce się splatają i uśmiecham się do ciebie krótko, ale pewnie tego już nie widzisz, skoro patrzysz w innym kierunku. Jesteś tak inna od innych szlachcianek, z którymi spędzam czas, nie chwaląc się tym nikomu, że momentami aż wydaje mi się to nierealne. A jednak siedzisz tu naprzeciwko mnie, a ja skwapliwie przytakuję na pomysł poznania twoich przyjaciółek. Z małym zastrzeżeniem.
- Moja droga, przecież znam Venus ze szkoły. Była tylko dwa roczniki niżej w Slytherinie. - oświadczam, żebyśmy nie doprowadzili do absurdalnej sytuacji, w której przedstawiasz mi pannę Parkinson, która kiedyś planowała bycie panią Avery, o czym pewnie nigdy się nie dowiesz. Ciebie pewnie też znałbym ze szkoły, gdybyś trafił do innego domu, ale niestety. - Swoją drogą, czy nie powinniśmy powoli wybierać datę? - i masz, doszliśmy do tego tematu, który skutecznie podnosi ci ciśnienie. Ale taka propozycja, tak jak oświadczyny, powinna chyba wyjść ode mnie, żebyś nie została postawiona w roli wiecznej narzeczonej, która musi namawiać mnie do ostatecznego zalegalizowania mariażu.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nie chcę mieć z tobą dystansu ani żadnego ochłodzenia, choć może teraz między nami nie jest najlepiej i nie ma tych fajerwerków, które były na początku, to jednak wolę to wszystko, co nas łączy niż to, co mam z Cezarem. Między nim a mną jest to wszystko o czym właśnie mówisz – przyszło ochłodzenie i dystans, ale to też nie z czasem tylko dopadło nas nagle. Widziałam jak jedna z nieznanych mi kobiet ufała mu w jego biurze. O zaufaniu co nieco mówiła mi wcześniej Venus, tak bym pewnie nie wiedziała, co ona w ogóle mu robi, jak Merlina kocham! Mimo wszystko wolałam jednak nie widzieć tego na własne oczy, zwłaszcza, jeśli chodziło o mężczyznę, którego kocham całym sercem i którego miałam nazywać przez resztę swojego życia mężem. Gdyby tobie jakaś dzierlatka ufała na moich oczach to z pewnością trudniej byłoby mi zerwać zaręczyny. Jednego kandydata, odprawiłam z kwitkiem, w ogóle nie wyrażając chęci, aby go poznać, z Cezarem zerwałam zaręczyny nie argumentując tego w żaden sposób, a przez ciebie to z pewnością czekałoby mnie już wydziedziczenie. Może dlatego matka tak usilnie próbuje mi wciskać różne propozycje menu, katalogi projektantów i wiele, wiele innych rzeczy na które wypowiadane na głos reaguję nagłym zrywem z krzesła lub kanapy i pospieszne udaję się do miejsca, gdzie być wcale nie muszę.
- Och – wyrywam rękę, udając, że po to, aby napić się herbaty. Ja już znam te znajomości z Venus. - Nigdy mi o tobie nie wspominała – upijam łyk. Na starość robię się strasznie podejrzliwa. - Dobrze ją znasz? – pytam niewinnie. Musisz mi wszystko wybaczyć. Jeśli chodzi o Venus robię się potwornie zazdrosna. Ty pewnie tego nie zrozumiesz, sam jesteś taki jak Venus – nie musisz żyć w niczyim cieniu, jesteś z tych, co mają cień, mają taką mnie u boku.
Kiedy wspominasz o dacie ślubu prawie krztuszę się herbatą, więc kończy się tylko na kaszlnięciu raz czy dwa w porywach do trzech. Patrzę na ciebie przerażona. Co ty w ogóle do mnie mówisz. Przecież po ślubie trzeba robić takie rzeczy jak mi Venus mówi!
- Byle nie we wrześniu – mówię zupełnie poważnie - we wrześniu podróżuję. – Październik też mi nie pasuje, ale przecież ci tego nie powiem. Chyba że unikniemy tych rzeczy, co mi moja droga przyjaciółka o nich mówi, wtedy możemy się pobrać nawet jutro. Bo od słuchania o tych rzeczach mam rumieńce na policzkach, a co dopiero będzie jak zaczniemy je robić!
- Och – wyrywam rękę, udając, że po to, aby napić się herbaty. Ja już znam te znajomości z Venus. - Nigdy mi o tobie nie wspominała – upijam łyk. Na starość robię się strasznie podejrzliwa. - Dobrze ją znasz? – pytam niewinnie. Musisz mi wszystko wybaczyć. Jeśli chodzi o Venus robię się potwornie zazdrosna. Ty pewnie tego nie zrozumiesz, sam jesteś taki jak Venus – nie musisz żyć w niczyim cieniu, jesteś z tych, co mają cień, mają taką mnie u boku.
Kiedy wspominasz o dacie ślubu prawie krztuszę się herbatą, więc kończy się tylko na kaszlnięciu raz czy dwa w porywach do trzech. Patrzę na ciebie przerażona. Co ty w ogóle do mnie mówisz. Przecież po ślubie trzeba robić takie rzeczy jak mi Venus mówi!
- Byle nie we wrześniu – mówię zupełnie poważnie - we wrześniu podróżuję. – Październik też mi nie pasuje, ale przecież ci tego nie powiem. Chyba że unikniemy tych rzeczy, co mi moja droga przyjaciółka o nich mówi, wtedy możemy się pobrać nawet jutro. Bo od słuchania o tych rzeczach mam rumieńce na policzkach, a co dopiero będzie jak zaczniemy je robić!
Może cały czas mamy ochłodzenie i dystans, skoro nie patrzysz mi w oczy i unikasz kontaktu fizycznego jak tylko możesz, jakbym był jakimś podejrzanym typkiem z Nokturnu, który próbuje nieprzyzwoicie obłapiać szlachciankę, a nie twoim narzeczonym, zapraszającym cię na popołudniową herbatę i myślący o naszym wspólnym życiu po ślubie. Nie chciałbym mieć więcej ochłodzeń, a już na pewno nie mocniejszych, bo oboje wiemy, co miało miejsce ostatnim razem, gdy parę miesięcy temu nasze kontakty zamarły na jakiś czas, chociaż ty w całej swojej naiwności nie wiesz, że i ja wiem. Nigdy nie sądziłem, że gdy tylko na jakiś czas skupię się na wspinaniu się po szczeblach drabiny do szczytów ministerstwa, zamiast na adorowaniu ciebie, polecisz na swaty z, o zgrozo, sutenerem i potajemnie się z nim zaręczysz, nie dbając nawet o to, że wypadałoby uprzednio poinformować mnie o zmianach w naszych planach matrymonialnych. Zmieniłbym te plany za ciebie, taki jestem uczynny, ale urażona duma paliła mnie żywym ogniem, a wiadomość o moich przyjętych przez ciebie oświadczynach już za daleko się rozeszła pocztą pantoflową, by wycofać się bez podawania powodu, a nie sposób podać taki powód bez utraty dobrego imienia. Znamy się tak krótko, a uraziłaś mnie bardziej, niż ktokolwiek inny, mimo wszystko gawędzę z tobą o pierdołach i chcę trzymać cię za rączkę, jakbym był kolejnym naiwniakiem. Masz pecha, bo zawodowo zajmuję się pozyskiwaniem zatajonych informacji.
Och mówi wiele i w połączeniu z twoimi niewinnymi pytaniami widzę już, że twoja kochana Venus i moja potencjalna z nią znajomość to temat prawie tak drażliwy jak nasz ślub.
- Najwyraźniej nie było o czym wspominać. - ja pewnie też nie wspomniałbym o niej, gdyby nie wiszące nad nami widmo zapoznawania się w oparach absurdu. - Na pewno nie tak dobrze, jak ty Cezara. - minę mam niewinną jak ty, kiedy z moich ust wylatują te mniej przyjemne dla twoich uszu słowa. Szkoda, że twoja zazdrość popycha cię do zadawania pytań, generujących takie odpowiedzi, bo przecież wcale nie chcę cię w roli cienia. Z pierścionkiem na palcu, a później i z obrączką do kompletu, powinnaś lśnić u mojego boku, a nie chować się za mną.
Unoszę lekko brwi, kiedy krztusisz się i patrzysz na mnie takim wzrokiem, jakbym oświadczył właśnie, że zamordowałem całą twoją rodzinę i dałem do zjedzenia twojej wiecznie głodnej sowie. Aż tak bardzo chcesz uniknąć bycia panną młodą?
- W dwa miesiące i tak nie dalibyśmy rady zorganizować wielkiej uroczystości. - wielkiej, bo przecież oba nasze rody oczekują hucznego świętowania tego dnia, którego najwyraźniej ty będziesz najmniej zadowoloną osobą ze wszystkich. O kameralnym ślubie w naszym przypadku nie może nawet być mowy. - Nie wiem, może powinienem się oświadczyć twojej matce, ona wydaje się być bardziej zainteresowana tematem. - naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak wzbraniasz się przed czymś, na co przecież zgodziłaś się w momencie, w którym wsunąłem na twój palec pierścionek. Chyba nigdy nie pojmę kobiecej logiki.
Och mówi wiele i w połączeniu z twoimi niewinnymi pytaniami widzę już, że twoja kochana Venus i moja potencjalna z nią znajomość to temat prawie tak drażliwy jak nasz ślub.
- Najwyraźniej nie było o czym wspominać. - ja pewnie też nie wspomniałbym o niej, gdyby nie wiszące nad nami widmo zapoznawania się w oparach absurdu. - Na pewno nie tak dobrze, jak ty Cezara. - minę mam niewinną jak ty, kiedy z moich ust wylatują te mniej przyjemne dla twoich uszu słowa. Szkoda, że twoja zazdrość popycha cię do zadawania pytań, generujących takie odpowiedzi, bo przecież wcale nie chcę cię w roli cienia. Z pierścionkiem na palcu, a później i z obrączką do kompletu, powinnaś lśnić u mojego boku, a nie chować się za mną.
Unoszę lekko brwi, kiedy krztusisz się i patrzysz na mnie takim wzrokiem, jakbym oświadczył właśnie, że zamordowałem całą twoją rodzinę i dałem do zjedzenia twojej wiecznie głodnej sowie. Aż tak bardzo chcesz uniknąć bycia panną młodą?
- W dwa miesiące i tak nie dalibyśmy rady zorganizować wielkiej uroczystości. - wielkiej, bo przecież oba nasze rody oczekują hucznego świętowania tego dnia, którego najwyraźniej ty będziesz najmniej zadowoloną osobą ze wszystkich. O kameralnym ślubie w naszym przypadku nie może nawet być mowy. - Nie wiem, może powinienem się oświadczyć twojej matce, ona wydaje się być bardziej zainteresowana tematem. - naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak wzbraniasz się przed czymś, na co przecież zgodziłaś się w momencie, w którym wsunąłem na twój palec pierścionek. Chyba nigdy nie pojmę kobiecej logiki.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Słyszę imię jego i patrzę na ciebie zaskoczona. Nie wiesz, że nie potrafię grać? Umiem jedynie siać zamęt i odwracać uwagę, co właśnie czynię, umyślnie strącając filiżankę z herbatą. Dobrze, że nie piłam jej zbyt łapczywie, więc teraz ciepła ciecz, wylewa się na stół, a gdy dociera do krawędzi blatu, spływa na podłogę. Podchodzi do nas kelnerka, którą przepraszam bardzo, a ona mówi z uśmiechem, że nic się nie stało.
- Zupełnie zapomniałam nakarmić Mokkę! – otwieram usta szeroko i przykładam do nich dłoń. Może naoglądałam się za wiele mugolskich filmów na które chodzę wraz z Polką, gdzie dziewczęta często robią takie gesty przy niedorzecznych wymówkach albo może po prostu jestem naprawdę skrajnie głupia. Stoję już na nogach, ty na pewno też przez tę całą sytuację z herbatą. Orientuję się, że wiesz, iż coś kręcę, ale jak mi to udowodnisz? Nie możesz mi przecież powiedzieć – kłamiesz, mając jedynie za argument to, że nie chcę zareagować na twój komentarz o Cezarze. Widzisz jednak moją reakcję i już wiesz, że miałeś rację. Ale jak mógłbyś jej nie mieć?
- Och – znowu ci ocham - ależ jestem zainteresowana – patrzę na ciebie tak niewinnie znowu, ale nie mam uśmiechu na swojej twarzyczce. - Grudzień jest w porządku. Lubię zimę – mój argument przebije wszystko. To chyba najbardziej niedorzeczne i ekspresowe ustalanie daty ślubu pod słońcem. - N a p r a w d ę muszę już iść – tak bardzo naprawdę. Całuję cię w usta na pożegnanie tak pięknie, że to nie jest tylko przelotny pocałunek, a coś romantycznego. Możesz być zaskoczony, na pewno nigdy wcześniej sama z siebie tak nie kosztowałam twoim ust. Zazwyczaj na pożegnanie dostawałeś pocałunki w policzek.
/zt oboje
- Zupełnie zapomniałam nakarmić Mokkę! – otwieram usta szeroko i przykładam do nich dłoń. Może naoglądałam się za wiele mugolskich filmów na które chodzę wraz z Polką, gdzie dziewczęta często robią takie gesty przy niedorzecznych wymówkach albo może po prostu jestem naprawdę skrajnie głupia. Stoję już na nogach, ty na pewno też przez tę całą sytuację z herbatą. Orientuję się, że wiesz, iż coś kręcę, ale jak mi to udowodnisz? Nie możesz mi przecież powiedzieć – kłamiesz, mając jedynie za argument to, że nie chcę zareagować na twój komentarz o Cezarze. Widzisz jednak moją reakcję i już wiesz, że miałeś rację. Ale jak mógłbyś jej nie mieć?
- Och – znowu ci ocham - ależ jestem zainteresowana – patrzę na ciebie tak niewinnie znowu, ale nie mam uśmiechu na swojej twarzyczce. - Grudzień jest w porządku. Lubię zimę – mój argument przebije wszystko. To chyba najbardziej niedorzeczne i ekspresowe ustalanie daty ślubu pod słońcem. - N a p r a w d ę muszę już iść – tak bardzo naprawdę. Całuję cię w usta na pożegnanie tak pięknie, że to nie jest tylko przelotny pocałunek, a coś romantycznego. Możesz być zaskoczony, na pewno nigdy wcześniej sama z siebie tak nie kosztowałam twoim ust. Zazwyczaj na pożegnanie dostawałeś pocałunki w policzek.
/zt oboje
| z wenusjańskiej bawialni
Złudna pokora, jaką odznaczała się jako Miu, rodziła się w wielkich cierpieniach. Początkowo bardziej obrzydzały ją obce, męskie ciała, dotykające ją w ten najintymniejszy ze sposobów, ale kiedy już przywykła do fizycznych ekscesów to właśnie psychiczne upodlenie bolało najbardziej. Świadomość własnej wartości, spieniężonej i podanej komukolwiek na tacy wywoływała większe mdłości niż nawet najobrzydliwszy klient. Sprzedawała samą siebie, zaprzepaszczając wszystko, co do tej pory stanowiło podstawę jej ambitnego wszechświata. Z aroganckiej kobiety sukcesu stała się posłusznym popychadłem, zmuszonym do układania warg w łagodny, służalczy uśmiech. Mogła udawać, że odgrywanie ról nieśmiałych dziewcząt z Japonii stanowi dla niej teatralne wyzwanie, ale tak naprawdę wewnątrz cierpiała tak samo - ból wcale nie słabł pod złotą woalką kpiny ze swojej klienteli. Do tego jednak nie przyznawała się nawet przed samą sobą, skupiając się na przeliczaniu minut na ciężar galeonów. I obrzydzenia, które będzie targało nią torsjami dzisiejszej nocy.
Na razie jednak liczył się cel, wyraźniejszy niż kiedykolwiek: cmentarne spotkanie z Castorem namacalnie pokazało, że Black wrócił do gry z taką samą mocą jak kiedyś, wzbogacony dodatkowo o płomienne doświadczenia. Nie mogła pozwolić na to, by na nowo zniszczył jej życie: chciała jego siwej głowy na tacy, co wiązało się z wysokimi kosztami.
Dlatego nie uchyliła się od pocałunku mężczyzny, dlatego nie odmówiła wykonania jego prośby, dlatego posłusznie pojawiła się na tyłach restauracji, pozwalając nieznajomemu decydować o kierunku ich znajomości. Tylko dlatego; przecież nie chodziło o to, że brunet był przystojny, że wybrał specjalnie ją - nie pozwoliła swoim myślom wybiec zbyt daleko w tsagairtową niepodległość. W Wenus była Miu i pozostawała Miu, nawet poza granicami ceasarowskiego królestwa. Wiedziała jednak, że została opłacona i to nieco uspokajało jej sumienie, pozwalając na uciszenie profesjonalnych wyrzutów sumienia. I zdroworozsądkowych podszeptów, oceniających zaufanie klientowi za bardzo niebezpieczne. Może jednak potrzebowała ryzyka, odrywającego ją od dziwkarskiego kieratu zmysłowości na sprzedaż? Nawet jeśli niepokojąca aura przystojnego bruneta miała okazać się złudna. Przecież nie zabierał jej do prywatnej jaskini rozpusty a do przytulnej herbaciarni. Pachnącej bardzo domowo - kiedy weszli wgłąb korytarza, Deirdre odruchowo oblizała usta, gestem niewinnej dziewczyny a nie wyuzdanej dziweczki: aromat wanilii w pomieszczeniu był tak silny, że naprawdę poczuła na wargach jeden z ulubionych smaków. Na razie jednak nie skomentowała miejsca w żaden sposób, posłusznie idąc za nieznajomym. Nie musiała uważać już ani na wysokie buty ani niewygodny strój (lub jego brak): była ubrana całkowicie zwyczajnie, wyróżniając się jedynie egzotyczną urodą. Ktoś postronny mógł uznać ich za zwykłą parę znajomych, odwiedzającą ten niezbyt popularny przybytek w celu przyjacielskiej rozmowy. Bo może faktycznie tak było?
Kiedy usiedli przy jednym z bardziej oddalonych od lady stolików, Deirdre zsunęła z ramion pelerynę, zostając w bardzo skromnej sukience, pamiętającej jeszcze czasy pracy w ministerstwie. Nie odezwała się pierwsza, posłusznie czekając na jego...polecenia? Pytania o pogodę? Dalej pozostawała grzeczną prostytutką. Dłonie położyła na kolanach zakrytych czarnym materiałem - przyzwoitość przede wszystkim - najpierw rozglądając się po przytulnym wnętrzu, dopiero po chwili przenosząc wzrok na Samaela. Wzrok uprzejmie zainteresowany, pytający, chociaż daleki od prostytutkowego błagalnego spojrzenia o pozwolenie na rozpięcie rozporka. Brunet coraz mocniej ją intrygował, wzmacniając przyjemny niepokój: nauczona półrocznym doświadczeniem wiedziała już, że najmilej wyglądający mężczyźni cechują się najdziwniejszymi pragnieniami. Zaproszenie jej do ciepłej, domowej wręcz herbaciarni powinno zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
Złudna pokora, jaką odznaczała się jako Miu, rodziła się w wielkich cierpieniach. Początkowo bardziej obrzydzały ją obce, męskie ciała, dotykające ją w ten najintymniejszy ze sposobów, ale kiedy już przywykła do fizycznych ekscesów to właśnie psychiczne upodlenie bolało najbardziej. Świadomość własnej wartości, spieniężonej i podanej komukolwiek na tacy wywoływała większe mdłości niż nawet najobrzydliwszy klient. Sprzedawała samą siebie, zaprzepaszczając wszystko, co do tej pory stanowiło podstawę jej ambitnego wszechświata. Z aroganckiej kobiety sukcesu stała się posłusznym popychadłem, zmuszonym do układania warg w łagodny, służalczy uśmiech. Mogła udawać, że odgrywanie ról nieśmiałych dziewcząt z Japonii stanowi dla niej teatralne wyzwanie, ale tak naprawdę wewnątrz cierpiała tak samo - ból wcale nie słabł pod złotą woalką kpiny ze swojej klienteli. Do tego jednak nie przyznawała się nawet przed samą sobą, skupiając się na przeliczaniu minut na ciężar galeonów. I obrzydzenia, które będzie targało nią torsjami dzisiejszej nocy.
Na razie jednak liczył się cel, wyraźniejszy niż kiedykolwiek: cmentarne spotkanie z Castorem namacalnie pokazało, że Black wrócił do gry z taką samą mocą jak kiedyś, wzbogacony dodatkowo o płomienne doświadczenia. Nie mogła pozwolić na to, by na nowo zniszczył jej życie: chciała jego siwej głowy na tacy, co wiązało się z wysokimi kosztami.
Dlatego nie uchyliła się od pocałunku mężczyzny, dlatego nie odmówiła wykonania jego prośby, dlatego posłusznie pojawiła się na tyłach restauracji, pozwalając nieznajomemu decydować o kierunku ich znajomości. Tylko dlatego; przecież nie chodziło o to, że brunet był przystojny, że wybrał specjalnie ją - nie pozwoliła swoim myślom wybiec zbyt daleko w tsagairtową niepodległość. W Wenus była Miu i pozostawała Miu, nawet poza granicami ceasarowskiego królestwa. Wiedziała jednak, że została opłacona i to nieco uspokajało jej sumienie, pozwalając na uciszenie profesjonalnych wyrzutów sumienia. I zdroworozsądkowych podszeptów, oceniających zaufanie klientowi za bardzo niebezpieczne. Może jednak potrzebowała ryzyka, odrywającego ją od dziwkarskiego kieratu zmysłowości na sprzedaż? Nawet jeśli niepokojąca aura przystojnego bruneta miała okazać się złudna. Przecież nie zabierał jej do prywatnej jaskini rozpusty a do przytulnej herbaciarni. Pachnącej bardzo domowo - kiedy weszli wgłąb korytarza, Deirdre odruchowo oblizała usta, gestem niewinnej dziewczyny a nie wyuzdanej dziweczki: aromat wanilii w pomieszczeniu był tak silny, że naprawdę poczuła na wargach jeden z ulubionych smaków. Na razie jednak nie skomentowała miejsca w żaden sposób, posłusznie idąc za nieznajomym. Nie musiała uważać już ani na wysokie buty ani niewygodny strój (lub jego brak): była ubrana całkowicie zwyczajnie, wyróżniając się jedynie egzotyczną urodą. Ktoś postronny mógł uznać ich za zwykłą parę znajomych, odwiedzającą ten niezbyt popularny przybytek w celu przyjacielskiej rozmowy. Bo może faktycznie tak było?
Kiedy usiedli przy jednym z bardziej oddalonych od lady stolików, Deirdre zsunęła z ramion pelerynę, zostając w bardzo skromnej sukience, pamiętającej jeszcze czasy pracy w ministerstwie. Nie odezwała się pierwsza, posłusznie czekając na jego...polecenia? Pytania o pogodę? Dalej pozostawała grzeczną prostytutką. Dłonie położyła na kolanach zakrytych czarnym materiałem - przyzwoitość przede wszystkim - najpierw rozglądając się po przytulnym wnętrzu, dopiero po chwili przenosząc wzrok na Samaela. Wzrok uprzejmie zainteresowany, pytający, chociaż daleki od prostytutkowego błagalnego spojrzenia o pozwolenie na rozpięcie rozporka. Brunet coraz mocniej ją intrygował, wzmacniając przyjemny niepokój: nauczona półrocznym doświadczeniem wiedziała już, że najmilej wyglądający mężczyźni cechują się najdziwniejszymi pragnieniami. Zaproszenie jej do ciepłej, domowej wręcz herbaciarni powinno zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie wątpił ani przez chwilę, że dziwka spełni jego żądanie. Nie dlatego, że musiała to zrobić – pozostawił jej przecież wolny wybór, jedynie konsekwencje stawiając pod niemym znakiem zapytania. Avery doskonale wiedział, że roztaczał dookoła siebie subtelny czar, który nie pozwalał obojętnie go wyminąć. Duma bijąca z wyprostowanej postawy aroganckiego szlachcica naturalnie powodowała, że ludzie bili przed nim pokłony, nienaganna prezencja przyciągała do niego wszystkie kobiety, a urok osobisty i maniery angielskiego dżentelmena sprawiały, że w mig uzyskiwał zaufanie całkiem obcych sobie ludzi.
Jeden uśmiech, by padli przed nim na kolana.
Jedno słowo, by już całkiem byli jego.
Władza nad duszami zawsze pociągała go daleko bardziej od panowania nad ciałami. Kukły nudziły mu się prędko, a Samael oczekiwał niegasnącej rozkoszy, której nie może zdławić słabość. Utrata krwi, wytrącenie serca z rytmu stanowiły doprawdy nędzną wymówkę i dlatego Avery wpadał wówczas w amok. Często kończący się niespodziewaną wizytą przyrodniego brata Morfeusza.
Samael już w młodości preferował więc ujarzmianie umysłów i pracowicie prządł cienkie nici manipulacji. Instruowany przez matkę, która nadal towarzyszyła mu w każdymaspekcie życia, stał się wytrwanymintrygantem dyplomatą. Rozbudzał ciekawość, kołysał zmysły, pozostając w delikatnym cieniu rzucanym przez własną charyzmę. Chroniącą go skutecznie: elokwencja była bronią skuteczniejszą od różdżki, lecz jedynie nieliczni mogli poznać potencjał drzemiący w cichych słowach. Które mogły brzmieć jak komplementy, opiewając zalety omdlewającej z zachwytu panny lub jak groźby, pełne jadu oraz nienawiści, rzucane w twarz największemu wrogowi. Były elastyczne i dowolne w interpretacji; Avery stroił więc je w jak najwięcej znaczeń, pozwalając, by jego rozmówcy gubili się w nich i chwytali się brzytew, które miłosiernie raczył im ofiarować. Jako podpowiedź właściwego działania, tego, które mimochodem im wyznaczył. Zupełnie jak swojej uroczej towarzyszce, fascynująco milczącej i pojawiającej się zgodnie z jego wolą przed restauracją. Samael nie zdążył się nawet zniecierpliwić: miała szczęście, ponieważ opieszałość i brak zdecydowania karał srogo. Nie chciał jednakże rozrywać tych pąsowych usteczek za wcześnie, nie pragnął krzywdy dla kobiety, w której nie uwiodło go ciało, a inteligentny, a zarazem niebezpieczny błysk w nieprzeniknionych czarnych oczach.
Uderzająco podobnych do spojrzenia jego matki, jedynej kobiety, zasługującej na szacunek Avery’ego. Może dlatego jeszcze nie biła przed nim czołem o ziemię, przepraszając za błędy warunkowane swoją płcią. Interesująca była ta prostytutka, jakby wygłodniała wiedzy i ambicji. Niosła już na sobie ciężar grzechu pierworodnego i radziła z nim sobie – ku ogromnemu zdziwieniu Samaela – z godnością. Caesar nie zasłużył sobie na taką pracownicę, a on szczerze żałował, że nie może trzymać jej u siebie. Zamiast gościć ją w swej rezydencji, zaprowadził więc dziewczynę do przytulnej herbaciarni. Zupełnie jakby byli szczęśliwym narzeczeństwem, rozkochanym w sobie do granic możliwości, odnajdującym radość w czymś tak prozaicznym, jak wspólne spędzenie czasu. Przy filiżance mocnej herbaty.
Z rozbawieniem porównał jej grzeczną sukienkę z jedwabnym szlafrokiem, w którym występowała przed nim jeszcze przed kilkoma minutami. Diametralna zmiana: od roznegliżowanej i bezpruderyjnej prostytutki stała się skromną kobietą, wstydliwie trzymającą ręce na kolanach. Avery lekko przekrzywił głowę, wpatrując się w nią intensywnym wzrokiem i usiłując odgadnąć trapiące ją myśli. Nie uciekając się do stosowania legilimencji; nadal była tylko dziwką i wiedział, że wkrótce potulnie wyspowiada mu się ze wszystkiego.
- Jesteś po pracy – oznajmił, po czym gestem przywołał krążącego między stolikami kelnera i złożył zamówienie, oczywiście uprzednio upewniając się, czego życzy sobie jego towarzyszka.
- Avery – przedstawił się, nie zdradzając niczym swych pobudek. Mógł milczeć, pijąc herbatę i obserwując swą chińską porcelanową laleczkę. Wyczekującą odpowiedzi na niezadane pytania – może jeśli odpowiednio je sformułuje, Samael raczy udzielić jej odpowiedzi. Które usatysfakcjonują obie strony?
Jeden uśmiech, by padli przed nim na kolana.
Jedno słowo, by już całkiem byli jego.
Władza nad duszami zawsze pociągała go daleko bardziej od panowania nad ciałami. Kukły nudziły mu się prędko, a Samael oczekiwał niegasnącej rozkoszy, której nie może zdławić słabość. Utrata krwi, wytrącenie serca z rytmu stanowiły doprawdy nędzną wymówkę i dlatego Avery wpadał wówczas w amok. Często kończący się niespodziewaną wizytą przyrodniego brata Morfeusza.
Samael już w młodości preferował więc ujarzmianie umysłów i pracowicie prządł cienkie nici manipulacji. Instruowany przez matkę, która nadal towarzyszyła mu w każdymaspekcie życia, stał się wytrwanym
Uderzająco podobnych do spojrzenia jego matki, jedynej kobiety, zasługującej na szacunek Avery’ego. Może dlatego jeszcze nie biła przed nim czołem o ziemię, przepraszając za błędy warunkowane swoją płcią. Interesująca była ta prostytutka, jakby wygłodniała wiedzy i ambicji. Niosła już na sobie ciężar grzechu pierworodnego i radziła z nim sobie – ku ogromnemu zdziwieniu Samaela – z godnością. Caesar nie zasłużył sobie na taką pracownicę, a on szczerze żałował, że nie może trzymać jej u siebie. Zamiast gościć ją w swej rezydencji, zaprowadził więc dziewczynę do przytulnej herbaciarni. Zupełnie jakby byli szczęśliwym narzeczeństwem, rozkochanym w sobie do granic możliwości, odnajdującym radość w czymś tak prozaicznym, jak wspólne spędzenie czasu. Przy filiżance mocnej herbaty.
Z rozbawieniem porównał jej grzeczną sukienkę z jedwabnym szlafrokiem, w którym występowała przed nim jeszcze przed kilkoma minutami. Diametralna zmiana: od roznegliżowanej i bezpruderyjnej prostytutki stała się skromną kobietą, wstydliwie trzymającą ręce na kolanach. Avery lekko przekrzywił głowę, wpatrując się w nią intensywnym wzrokiem i usiłując odgadnąć trapiące ją myśli. Nie uciekając się do stosowania legilimencji; nadal była tylko dziwką i wiedział, że wkrótce potulnie wyspowiada mu się ze wszystkiego.
- Jesteś po pracy – oznajmił, po czym gestem przywołał krążącego między stolikami kelnera i złożył zamówienie, oczywiście uprzednio upewniając się, czego życzy sobie jego towarzyszka.
- Avery – przedstawił się, nie zdradzając niczym swych pobudek. Mógł milczeć, pijąc herbatę i obserwując swą chińską porcelanową laleczkę. Wyczekującą odpowiedzi na niezadane pytania – może jeśli odpowiednio je sformułuje, Samael raczy udzielić jej odpowiedzi. Które usatysfakcjonują obie strony?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przytulne wnętrze herbaciarni bardzo mocno przypominało Deirdre rodzinny dom. Na oknach w Elgin wisiały podobne, pomarańczowe zasłony, sosnowy parkiet także trzeszczał tuż przy progu a na wszelkich stoliczkach piętrzyły się stosy książek, grożących natychmiastowym zalaniem literacką powodzią. Sama Dei należała raczej do wojujących pedantek, ale nigdy nie przenosiła swoich porządkowych fanaberii do rodziców: tam lekki bałagan po prostu pasował, wypełniał dom nie tylko chaosem ale i trudnym do zdefiniowania ciepłem, niemożliwym do odtworzenia nigdzie indziej. Dlatego po pierwszym zachwycie i względnym rozczuleniu - raz nawet obejrzała się szybko, pewna, że zza wysokiej lady wyjdzie jej zgarbiony ojciec, zaśmiewający się do rozpuku z głupich żartów jej młodszego brata - poczuła coś w rodzaju goryczy. Kolejna warstwa taniej pozłotki, towarzyszącej Tsagairt każdego dnia. Słodki zapach wanilii stał się nagle za mocny, oranżowy wystrój drażnił oczy a miękkie fotele zapadały się niewygodnie pod jej szczupłym ciałem. Najchętniej wyszłaby z tego zbyt domowego - od kiedy ten epitet stał się obelgą w jej prywatnym języku czułości? - pomieszczenia, powracając do chłodnego mieszkania, ale nie ruszała się z miejsca, jakby przyszpilona tutaj intensywnym spojrzeniem rozmówcy. Albo ciężarem złotych galeonów, jakie dostanie w swoje ręce już za kilka dni. Pohamowała więc irytację: nic, w jej wyglądzie nie wskazywało na to, że czuje się nieswojo. Nie drżała jej powieka, nie uderzała palcami o blat stolika, nie zagryzała warg, będąc po prostu...siedzącą rzeźbą wysokiej Azjatki, mrugającej niezwykle rzadko. Kolejna przydatna umiejętność, którą nabyła w czasie klęczącej posługi przed szybkostrzelnymi szlachcicami. Uśmiechnęła się przelotnie do tej myśli - teraz obrzydzenie często przemieniało się w rozbawienie - i skinęła głową kelnerowi.
- Poproszę herbatę ulung. Turkusową. - złożyła typowo chińskie zamówienie, mając nadzieję, że chłopiec nie poda jej mizernego Earl Greya. To nic, że tak naprawdę wiedzę o chińskich smakach i zwyczajach czerpała z książek. Dla każdego klienta pozostawała uroczą skośnooką zabaweczką, ewentualnie: śliczną Miu. Oni także nie przedstawiali się zbyt często, dlatego przyjęła kulturalny manewr mężczyzny z lekkim zdziwieniem. Wewnętrznym, bo dla niego dalej prezentowała się jako małomówna, ładna figurka, usadzona na krześle. Po dłuższej chwili poruszyła się jednak, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej w fotelu. Z grzecznej i nieco nieśmiałej pensjonarki do rozluźnionej, pewnej siebie kobiety w zaledwie kilka sekund. Bez masek, bez peruk, bez zmian ubrań. Może to dzięki azjatyckiej mimice twarzy?
- Miło pana poznać - odparła lekko, uśmiechając się uprzejmie, chociaż już mniej skromnie niż na początku. Frustracja otoczeniem musiała znaleźć ujście a odgrywanie zabiedzonej dziweczki tylko kumulowało teatralną energię, która znajdowała ujście w rozwinięciu charakteru Miu. Nie przedstawiła się mu jednak wcale - wszak to on pierwszy złamał konwenanse, zapraszając ją do przytulnej kawiarni i zwalniając ze służby, jakby była pierwszym lepszym skrzatem. - Jestem po pracy, więc rozumiem, że to prywatne spotkanie? - dopytała o oczywisty ciąg przyczynowo-skutkowy, nie chcąc na razie zupełnie zrywać z obrazem nieco głupiej, zbyt pewnej siebie dziweczki. - Pytam, bo naprawdę chciałabym napić się herbaty a nie robię tego przed głębokim gardłem. Z wiadomych względów - wytłumaczyła cierpliwie, odgarniając z twarzy ciemne włosy. Znów trochę półprawd, miał do czynienia z profesjonalistką: teraz potrafiła pohamować odruch wymiotny, ale dzisiejsza Miu mogła być nowicjuszką w tym biznesie. Zachowującą się zbyt impertynencko jak na towarzystwo tak przystojnego szlachcica. Tak naprawdę chciała spytać go o jego pobudki, ale podejrzewała, że on też na to czeka - gra na czas co prawda nie przynosiła jej wymiernych korzyści, lecz już samo obserwowanie tej pociągającej twarzy wydawało się być ciekawym sposobem na spędzenie wieczoru. Przynajmniej nie obdzierała sobie kolan na parkiecie w Wenus.
- Poproszę herbatę ulung. Turkusową. - złożyła typowo chińskie zamówienie, mając nadzieję, że chłopiec nie poda jej mizernego Earl Greya. To nic, że tak naprawdę wiedzę o chińskich smakach i zwyczajach czerpała z książek. Dla każdego klienta pozostawała uroczą skośnooką zabaweczką, ewentualnie: śliczną Miu. Oni także nie przedstawiali się zbyt często, dlatego przyjęła kulturalny manewr mężczyzny z lekkim zdziwieniem. Wewnętrznym, bo dla niego dalej prezentowała się jako małomówna, ładna figurka, usadzona na krześle. Po dłuższej chwili poruszyła się jednak, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej w fotelu. Z grzecznej i nieco nieśmiałej pensjonarki do rozluźnionej, pewnej siebie kobiety w zaledwie kilka sekund. Bez masek, bez peruk, bez zmian ubrań. Może to dzięki azjatyckiej mimice twarzy?
- Miło pana poznać - odparła lekko, uśmiechając się uprzejmie, chociaż już mniej skromnie niż na początku. Frustracja otoczeniem musiała znaleźć ujście a odgrywanie zabiedzonej dziweczki tylko kumulowało teatralną energię, która znajdowała ujście w rozwinięciu charakteru Miu. Nie przedstawiła się mu jednak wcale - wszak to on pierwszy złamał konwenanse, zapraszając ją do przytulnej kawiarni i zwalniając ze służby, jakby była pierwszym lepszym skrzatem. - Jestem po pracy, więc rozumiem, że to prywatne spotkanie? - dopytała o oczywisty ciąg przyczynowo-skutkowy, nie chcąc na razie zupełnie zrywać z obrazem nieco głupiej, zbyt pewnej siebie dziweczki. - Pytam, bo naprawdę chciałabym napić się herbaty a nie robię tego przed głębokim gardłem. Z wiadomych względów - wytłumaczyła cierpliwie, odgarniając z twarzy ciemne włosy. Znów trochę półprawd, miał do czynienia z profesjonalistką: teraz potrafiła pohamować odruch wymiotny, ale dzisiejsza Miu mogła być nowicjuszką w tym biznesie. Zachowującą się zbyt impertynencko jak na towarzystwo tak przystojnego szlachcica. Tak naprawdę chciała spytać go o jego pobudki, ale podejrzewała, że on też na to czeka - gra na czas co prawda nie przynosiła jej wymiernych korzyści, lecz już samo obserwowanie tej pociągającej twarzy wydawało się być ciekawym sposobem na spędzenie wieczoru. Przynajmniej nie obdzierała sobie kolan na parkiecie w Wenus.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź