Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Przy głównej drodze dzielnicy Enfield umiejscowiona jest maleńka, skromna herbaciarnia z pomarańczowymi kotarami w oknach i kolorowym szyldem ponad drzwiami, usytuowana między księgarnią a warzywniakiem. Już z oddali zauważa się przytulny wystrój wnętrz i miłą, przyjazną atmosferę, która tu panuje, lecz brak tu tłoku, a samo miejsce nie należy do szczególnie popularnych czy też często odwiedzanych. Dla ceniących sobie ciszę i samotność klientów nie jest to jednak bynajmniej wada.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
Od razu zauważył jaka jest zestresowana, co tylko spotęgowało jego własne zdenerwowanie. Bujna wyobraźnia nie dawała mu spokoju i podsuwała mu co chwila obrazy, przedstawiające przebieg ich rozmowy. Nie chciał o tym myśleć. Chciał odwrócić się na pięcie i o wszystkim zapomnieć, by nie być zmuszonym do niszczenia jej życia. Zapewne i tak było już wystarczająco skomplikowane. Nie chciał być powodem jej smutku i nieprzespanych nocy. Nie chciał już do końca życia kojarzyć jej się z tą jedną przekazaną wiadomością. Przecież dobrze wiedział jak to jest. Sprzedał swój rodzinny dom, ponieważ był skupiskiem zbyt wielu niemiłych wspomnień. Nie zdziwiłby się więc, gdyby każde zerknięcie na szyld Lodziarni Fortescue przywoływał właśnie ten dzień.
- To tak jak ja - odpowiedział, zmuszając się na lekki uśmiech. Był osobą wiecznie martwiącą się o innych; nie potrafił się nie uśmiechać i nie próbować zarażać innych swoją radością. Nawet teraz próbował tym niewielkim gestem jakoś rozładować napięcie. Z trudem utrzymał ten uśmiech, kiedy zadała mu to pytanie. Przez krótką chwilę milczał, aż w końcu spoważniał i splótł nerwowo palce na stole. - Tak, znam. To znaczy... Ja jestem mężczyzną, którego szukasz - bam! Jedna informacja przekazana, ale dobrze wiedział, że to dopiero szczyt góry lodowej. - Nie chciałem ci o tym pisać w liście, bo to dość zawiła sprawa - dodał, rozglądając się po osobach siedzących obok. Ciekawe czy wszyscy byli mugolami czy może niektórzy z nich wtopili się w tłum tak jak ich dwójka? - Przepraszam, że od razu nie połączyłem faktów. Minęło dużo czasu... - powiedział. Sam nie mógł uwierzyć, kiedy w końcu wszystkie części układanki złożyły mu się w całość. - Może zacznę od początku - stwierdził, wracając do niej spojrzeniem. - Wspominałem ci ostatnio, że dwa lata temu pracowałem w ministerstwie. Dokładniej w wydziale duchów... Krótko przez złożeniem rezygnacji dostałem pewną sprawę do rozwiązania i dotyczyła ona... - przerwał, wiedząc, że zaraz dobrnie do punktu kulminacyjnego. Musiał jej powiedzieć wszystko, o czym wie. Już nie miał innego wyjścia i jednocześnie musiał przestać się nad sobą użalać, bo to ona ma teraz prawo do załamania się. To jej zawala się świat, nie jemu. Westchnął cicho, zbierając siły. - Dotyczyła Gregory'ego Bonesa - powiedział już pewniejszy siebie, choć w oczach wciąż krył się smutek. - Peony, on nie żyje. Bardzo mi przykro. Rozumiem, że to jest dla ciebie szok i niewiele mogę zrobić, ale jeżeli jednak jakoś mogę ci pomóc... - wystrzelił, chcąc, żeby wiedziała, że nie jest w tym wszystkim sama. Poza tym wiedział jakie to uczucie, tym bardziej jej współczuł. Nie wspominał już o tej całej tajemniczej sprawie, którą próbował wtedy rozwiązać, uznając, że i tak przekazał jej informacje wystarczająco dużego kalibru.
- To tak jak ja - odpowiedział, zmuszając się na lekki uśmiech. Był osobą wiecznie martwiącą się o innych; nie potrafił się nie uśmiechać i nie próbować zarażać innych swoją radością. Nawet teraz próbował tym niewielkim gestem jakoś rozładować napięcie. Z trudem utrzymał ten uśmiech, kiedy zadała mu to pytanie. Przez krótką chwilę milczał, aż w końcu spoważniał i splótł nerwowo palce na stole. - Tak, znam. To znaczy... Ja jestem mężczyzną, którego szukasz - bam! Jedna informacja przekazana, ale dobrze wiedział, że to dopiero szczyt góry lodowej. - Nie chciałem ci o tym pisać w liście, bo to dość zawiła sprawa - dodał, rozglądając się po osobach siedzących obok. Ciekawe czy wszyscy byli mugolami czy może niektórzy z nich wtopili się w tłum tak jak ich dwójka? - Przepraszam, że od razu nie połączyłem faktów. Minęło dużo czasu... - powiedział. Sam nie mógł uwierzyć, kiedy w końcu wszystkie części układanki złożyły mu się w całość. - Może zacznę od początku - stwierdził, wracając do niej spojrzeniem. - Wspominałem ci ostatnio, że dwa lata temu pracowałem w ministerstwie. Dokładniej w wydziale duchów... Krótko przez złożeniem rezygnacji dostałem pewną sprawę do rozwiązania i dotyczyła ona... - przerwał, wiedząc, że zaraz dobrnie do punktu kulminacyjnego. Musiał jej powiedzieć wszystko, o czym wie. Już nie miał innego wyjścia i jednocześnie musiał przestać się nad sobą użalać, bo to ona ma teraz prawo do załamania się. To jej zawala się świat, nie jemu. Westchnął cicho, zbierając siły. - Dotyczyła Gregory'ego Bonesa - powiedział już pewniejszy siebie, choć w oczach wciąż krył się smutek. - Peony, on nie żyje. Bardzo mi przykro. Rozumiem, że to jest dla ciebie szok i niewiele mogę zrobić, ale jeżeli jednak jakoś mogę ci pomóc... - wystrzelił, chcąc, żeby wiedziała, że nie jest w tym wszystkim sama. Poza tym wiedział jakie to uczucie, tym bardziej jej współczuł. Nie wspominał już o tej całej tajemniczej sprawie, którą próbował wtedy rozwiązać, uznając, że i tak przekazał jej informacje wystarczająco dużego kalibru.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ich spojrzenia na tę jedną sytuację były całkowicie różne. Jednak nie można było się temu dziwić. On miał uzasadnione obawy przed tym by powiedzieć to co musiał powiedzieć, a ona przed tym co musiała usłyszeć. Widząc jak składa palce na stole, jak nerwowa przesuwa ręką po blacie sama zaczęła się zastanawiać nad tym co tak naprawdę przyjdzie jej dzisiejszego dnia usłyszeć. Przecież nie pomyślała o tym, że mężczyzna tak naprawdę niczego o niej nie wiedział. Nie miał pojęcia, że Peony przeżyła własne piekło i tak naprawdę tylko mężczyzna, które szukała mógł ją z tego piekła wyciągnąć. Zakończyć to raz na zawsze. Zaczęła się zastanawiać czy nie usłysz czegoś jeszcze całkowicie innego. Odbiegającego od tego co już zdążyła się dowiedzieć. Mówią, że w takich sytuacjach człowiek ma w głowie pustkę. To nie była prawda. Analiza najdrobniejszego szczegółu właśnie biegła przez jej myśli. Od drgania powieki po własne kołatanie serca. I czas, który wydawał się po prostu dłużyć. Kiedy zaczął mówić wszystkie myśli kłębiące się jej w głowie do tej pory po prostu wyparowały. Ręce rozluźniły się zatrzymując na udach. Ja jestem mężczyzną, którego szukasz. Nie to nie możesz być Ty. Nie Ciebie szukam. Przecież wiesz. Może zacznę od początku. Tak proszę zacznij. Zacznij, skończ, przejdź do sedna. Wsłuchiwała się w jego słowa do końca milcząc. Nie wiedziała w sumie jak długo milczała wpatrując się w szklankę wody przed sobą. Patrzyła jak pojedyncza kropla wody spływa po delikatnej ścianie szkła. Cisza. I nie do końca wiedziała co właśnie czuje. Jej serce zwolniło, a na twarzy pojawiły się rumieńce. Ukryła twarz w dłoniach, ale nie z rozpaczy jak pewnie myślał. Nie z żalu, nie z rozpoczętej żałoby. Z ulgi. To było to co właśnie czuła. Ogarniająca każdą komórkę jej ciała ulga. - Przepraszam. -zaczęła. Tak, właśnie przeprosiła go za to, że tak długo milczała. Nie pomyślała nawet o tym jak to mogło w jego oczach wyglądać. Właśnie powiedział jej, że jedna z najważniejszych osób w jej życiu odeszła, a ona przeprasza za tak długą ciszę. - Nie myśl, że zwariowałam… - bo co miała mu powiedzieć? Że jest właśnie w szoku? Była. Bo przez chwile naprawdę myślała, że to wszystko wróci. Wypiła łyk wody i wlepiła wzrok w zmartwionego mężczyznę. Musi pamiętać by mu za to podziękować nawet jeśli tak naprawdę nie miał ku temu powodów. - Myślę, że przez te dwa lata zdążyłam się już do tej myśli przyzwyczaić. - odparła kładąc dłonie na stole. Pomimo tego, że Greg już nie żył to i tak mówienie o tym było dla niej ciężkie. W końcu to bardzo duży okres jej życia. - Pogodziłam się już z tym. Wbrew temu jak to teraz wygląda… wbrew temu co sobie pewnie o mnie teraz myślisz.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko wiedział jak do tej sprawy podchodzi Peony. Może wypowiedzenie tych wszystkich słów nie kosztowałoby go tylu godzin stresu, ale czy by to zrozumiał? Czy potrafiłby pojąć, że można darzyć tak bliską osobę taką nienawiścią? Czy potrafiłby pojąć, że tak złą osobę w ogóle można pokochać i poślubić? Czy potrafiły pojąć, że tak zła osoba potrafi tak to swoje zło zatuszować? Na pewno będzie to dla niego trudne, ale w końcu to zrozumie. Przynajmniej się postara. Zawsze się starał, bez względu na to, co miał zrobić.
Jednak jak na razie wszystko wyglądało dokładnie tak, jak myślał, że będzie wyglądać. Spojrzał na nią zmartwiony, kiedy ukryła twarz w dłoniach. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale w tym momencie stwierdził, że najlepiej będzie milczeć. Milczeć i czekać aż Peony sama postanowi coś powiedzieć. A może będzie chciała od razu wyjść? Wcale by się temu nie zdziwił i wcale by jej nie zatrzymywał. Chociaż prawdopodobnie poszedłby razem z nią, byle tylko się upewnić, że na pewno dotarła do docelowego miejsca cała i zdrowa. Przecież po usłyszeniu takich informacji można było przestać myśleć racjonalnie. - Nie przepraszaj, nie masz za co - powiedział szybko, bo jeszcze brakowało tylko, żeby nabrała jeszcze jakichś wyssanych z palca wyrzutów sumienia. Zerknął przelotnie na kelnerkę, która postawiła przed nim kubeł gorącej herbaty. Uśmiechnął się przelotnie w geście podziękowania i ponownie skupił się na Peony. W zasadzie nie wiedział co jej odpowiedzieć. Dlatego też poświęcił chwilę na wsypanie do herbaty łyżki cukru, nawet jeżeli na co dzień nie słodził. - Rozumiem. Dwa lata to jednak szmat czasu - powiedział w końcu. - Akurat ostatnie czym powinnaś się przejmować to to o czym myślę - stwierdził, pozwalając sobie na lekki uśmiech. To całe zmartwienie jej osobą zaczyna z niego pomału schodzić. Czyżby faktycznie spodziewała się takich wiadomości? Ale przecież nawet wtedy usłyszenie tych słów od innego człowieka, już oficjalnie, powinno zrobić na nie większe wrażenie. To znaczy... Smutniejsze? A ona zdawała się odczuć ulgę jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało. Dlaczego? Tego Florean nie wiedział i zamierzał też tej ciekawości zaspokajać. Istnieją granice wścibskości. Zerknął na Peony i na herbatę, zastanawiając się, czy w tej sytuacji może pociągnąć temat dalej czy jednak chwilę poczekać. - W takim razie... - zaczął niepewnie, zerkając na moment w bok. - W takim razie chyba mogę powiedzieć ci coś jeszcze - powiedział, kładąc dłonie na gorącym kubku. - Już wspomniałem, że pracowałem w Wydziale Duchów. A Wydział Duchów nie zajmuje się pierwszym nieżyjącym jakiego spotka na ulicy. Zajmuje się duchami, które w jakiś sposób zakłócają spokój - zauważył, by za szybko nie zarzucić jej kolejnymi informacjami. Zerknął na nią, chcąc się upewnić, że na pewno udźwignie dalszą część historii.
Jednak jak na razie wszystko wyglądało dokładnie tak, jak myślał, że będzie wyglądać. Spojrzał na nią zmartwiony, kiedy ukryła twarz w dłoniach. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale w tym momencie stwierdził, że najlepiej będzie milczeć. Milczeć i czekać aż Peony sama postanowi coś powiedzieć. A może będzie chciała od razu wyjść? Wcale by się temu nie zdziwił i wcale by jej nie zatrzymywał. Chociaż prawdopodobnie poszedłby razem z nią, byle tylko się upewnić, że na pewno dotarła do docelowego miejsca cała i zdrowa. Przecież po usłyszeniu takich informacji można było przestać myśleć racjonalnie. - Nie przepraszaj, nie masz za co - powiedział szybko, bo jeszcze brakowało tylko, żeby nabrała jeszcze jakichś wyssanych z palca wyrzutów sumienia. Zerknął przelotnie na kelnerkę, która postawiła przed nim kubeł gorącej herbaty. Uśmiechnął się przelotnie w geście podziękowania i ponownie skupił się na Peony. W zasadzie nie wiedział co jej odpowiedzieć. Dlatego też poświęcił chwilę na wsypanie do herbaty łyżki cukru, nawet jeżeli na co dzień nie słodził. - Rozumiem. Dwa lata to jednak szmat czasu - powiedział w końcu. - Akurat ostatnie czym powinnaś się przejmować to to o czym myślę - stwierdził, pozwalając sobie na lekki uśmiech. To całe zmartwienie jej osobą zaczyna z niego pomału schodzić. Czyżby faktycznie spodziewała się takich wiadomości? Ale przecież nawet wtedy usłyszenie tych słów od innego człowieka, już oficjalnie, powinno zrobić na nie większe wrażenie. To znaczy... Smutniejsze? A ona zdawała się odczuć ulgę jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało. Dlaczego? Tego Florean nie wiedział i zamierzał też tej ciekawości zaspokajać. Istnieją granice wścibskości. Zerknął na Peony i na herbatę, zastanawiając się, czy w tej sytuacji może pociągnąć temat dalej czy jednak chwilę poczekać. - W takim razie... - zaczął niepewnie, zerkając na moment w bok. - W takim razie chyba mogę powiedzieć ci coś jeszcze - powiedział, kładąc dłonie na gorącym kubku. - Już wspomniałem, że pracowałem w Wydziale Duchów. A Wydział Duchów nie zajmuje się pierwszym nieżyjącym jakiego spotka na ulicy. Zajmuje się duchami, które w jakiś sposób zakłócają spokój - zauważył, by za szybko nie zarzucić jej kolejnymi informacjami. Zerknął na nią, chcąc się upewnić, że na pewno udźwignie dalszą część historii.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie było normalne i Peony bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Uczucie ulgi na wieść o śmierci osoby, która przecież miała być jedną z najważniejszych w jej życiu. Na miejscu mężczyzny też nie potrafiłaby do tego podejść w żaden racjonalny sposób. W końcu jak ktoś kto był dla nas niemal całym światem nagle może stać się nikim? Gdyby zapytano ją o to dziesięć lat temu odpowiedziałaby, że się nie da. Odpowiedziałaby, że uczucia są i nie da się ich zwyczajnie odrzucić. Ta osoba już zawsze miała znaczyć dla nas wiele. Bez względu na to co miało się wydarzyć. Póki śmierć ich nie rozłączy. Nie mógł tego zrozumieć bez oceniania jej, bez spoglądania na to przez pryzmat własnych przeżyć. Każdy człowiek jest inny i każdy w inny sposób znosi to z czym przyszło mu się zmierzyć. Ona choć chciałaby przytulić do siebie cały świat, ona choć mogła wiadrami nosić lejącą się z niej empatię, ona choć miała tak wiele zasad, które były dla niej całkowicie nieprzekraczalne w sytuacjach zagrożenia odsuwała się od tego. Nie dlatego, że te wszystkie rzeczy przestawały mieć znaczenie. Tylko dlatego, że zmieniała się hierarchia nią kierująca. Cokolwiek więc by mu teraz powiedziała… nie zrozumiałby. Tak jak nikt nie rozumie. Tak jak ona sama do końca nie rozumie. Chociaż nigdy nie zwracała uwagi na to co ktoś o niej myśli w tym momencie czuła powiedzenia cokolwiek. Zrobienia cokolwiek. Nie chciała wyjść na pozbawioną uczuć, bo przecież miała ich nadto. Peony sięgnęła po szklankę z wodą i upiła łyk. To było orzeźwienie, którego w tym momencie potrzebowała by wrócić do świadomego myślenia. - Ja… - zaczęła właściwie nie wiedząc do końca co powiedzieć. Odetchnęła znowu przytykając szklankę do ust. - My nie byliśmy dobrym małżeństwem. - czuła, że mówiąc to wcale nie tłumaczy się mężczyźnie. Czuła, że tłumaczy się przed samą sobą. Dlaczego to robiła? Nie było nic złego w tym co czuła, a jednak miała wyrzuty sumienia. Nie dla siebie. Dla syna. - To jest po prostu o wiele bardziej skomplikowane. - dodała przenosząc wzrok z mężczyzny na ścianę naprzeciwko. To zadziwiające ile myśli uderza w nas w momencie, kiedy nasz wzrok nie musi się na niczym konkretnym skupiać. O ile bardziej świadomi się stajemy. Słysząc jego kolejne słowa skupiła na mężczyźnie wzrok. Mogła się tego spodziewać. Wiedziała, że jej mąż nie da o sobie tak łatwo zapomnieć. Jeżeli miał umrzeć i odejść to musiał zostawić po sobie ślad. Sam fakt, że po dwóch latach Peony nadal musi to roztrząsać było dla niej wystarczające. Skinęła głową doskonale jego słowa rozumiejąc. - Opowiedz proszę o co chodziło… -prawdą jest, że nie chciała słuchać więcej o tym wszystkim. Chciała odciąć się od tego co już dawno powinno zostać w przeszłości. A jednak czuła, że to nie jedyna informacja jaką dzisiaj przyjdzie jej usłyszeć. - Jeśli pamiętasz jeszcze tę sprawę. Chciałabym wiedzieć co tak naprawdę się stało. - przecież to także coś niewyjaśnionego z jej życia. Jeżeli nie powinna wiedzieć tego dla samej siebie to dla syna? Była pewna, że kiedyś będzie chciał wiedzieć co tak naprawdę spotkało jego ojca nawet jeśli teraz nawet o nim nie wspomina.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Florean mógł jedynie się domyślać, co znaczyły jej słowa. Nie byliśmy dobrym małżeństwem. Zdradzał ją? Nic innego na szybko nie przyszło mu do głowy, a jednak w tym momencie nie miał czasu na podobne przemyślenia. - Nie mam zamiaru pytać - odparł od razu, żeby wiedziała, że nie ma do czynienia ze wścibskim człowiekiem. Florean absolutnie nie chciał jej stawiać w niekomfortowej sytuacji, choć właściwie ich spotkanie było wybitnie niekomfortowe.
Spuścił na chwilę wzrok na swoją gorącą filiżankę z herbatą, w zasadzie nie wiedząc, od czego zacząć. Przez ostatnią noc kilkanaście razy przeprowadzał tą rozmowę w swojej wyobraźni, a i tak miał poważny problem z zebraniem myśli. Szczególnie, że spodziewał się od Peony mnóstwa pytań, na które prawdopodobnie nie będzie znał odpowiedzi. Bo ile on posiedział w ministerstwie, badając tą sprawę? Niewystarczająco długo. Miał przez to trochę wyrzutów sumienia: że zaczyna temat jej męża i nigdy go nie skończy. Że rozgrzebie jej wspomnienia, ale w zasadzie bez jasnego powodu. Co mógł teraz zrobić? Włamać się do archiwum Wydziału Duchów? Nie za bardzo.
- Pamiętam, zajmowałem się nią - przyznał się, w końcu przenosząc nieco zagubione spojrzenie na swoją rozmówczynię. - Ale nie udało mi się jej doprowadzić do końca - uprzedził, chcąc dać jej jasno do zrozumienia, że wszystkiego nie wie. Ba! Przypominając sobie całą tą sprawę ma wrażenie, że jego wiedza na ten temat to jedynie wierzchołek góry lodowej. - Wciąż mnóstwo pytań pozostaje bez odpowiedzi... - dodał, choć patrząc na Peony miał nadzieję, że ona będzie znała niektóre z nich. W końcu była jego żoną: czy istniało wiele osób, które mogły znać go lepiej od niej? - Żaden duch nie zgłasza się dobrowolnie do Wydziału Duchów i twój mąż nie był wyjątkiem. Rozrabiał trochę w Dolnie Godryka, więc pojechałem skontrolować co się dzieje - zaczął, dokładnie przypominając sobie tamten dzień. To było lato. W ministerstwie padły zaklęcia podtrzymujące przyjemną temperaturę i każdy dosłownie topił się za swoim biurkiem. Florian wręcz z radością przyjął nowe zgłoszenie i wyrwał się na świeże powietrze, które może i było równie gorące, ale przynajmniej przewiewne. - Latał po całym domu i kogoś szukał. Teraz wiem, że chodziło o ciebie. Cały czas powtarzał, że ma do przekazania bardzo ważną wiadomość, ale nie udało mi się jej z niego wyciągnąć - zrobił krótką pauzę, upijając łyk gorącej herbaty. To nie była byle jaka herbata, bo z dodatkiem miodu i soku malinowego. Nawet nie zauważył, że właśnie taką zamówił. - Dlatego też znam tylko nieliczne skrawki historii. Poza tym niedługo później przestałem tam pracować, więc nawet nie udało mi się doprowadzić tej sprawy do jako takiego końca... - powiedział, choć bardzo chciałby mieć więcej informacji na ten temat. - Próbował coś znaleźć. Nie mówił co dokładnie, ale niesamowicie mu na tym zależało. Chciał ci też powiedzieć o istnieniu tej rzeczy, jakby bał się, że ktoś znajdzie ją przed nim - Spojrzał na Peony, jakby miał nadzieję, że kobieta od razu załapie o co mogło chodzić. - Ale co to dokładnie jest? I dlaczego tego szukał? Niestety nie wiem - wzruszył ramionami.
Spuścił na chwilę wzrok na swoją gorącą filiżankę z herbatą, w zasadzie nie wiedząc, od czego zacząć. Przez ostatnią noc kilkanaście razy przeprowadzał tą rozmowę w swojej wyobraźni, a i tak miał poważny problem z zebraniem myśli. Szczególnie, że spodziewał się od Peony mnóstwa pytań, na które prawdopodobnie nie będzie znał odpowiedzi. Bo ile on posiedział w ministerstwie, badając tą sprawę? Niewystarczająco długo. Miał przez to trochę wyrzutów sumienia: że zaczyna temat jej męża i nigdy go nie skończy. Że rozgrzebie jej wspomnienia, ale w zasadzie bez jasnego powodu. Co mógł teraz zrobić? Włamać się do archiwum Wydziału Duchów? Nie za bardzo.
- Pamiętam, zajmowałem się nią - przyznał się, w końcu przenosząc nieco zagubione spojrzenie na swoją rozmówczynię. - Ale nie udało mi się jej doprowadzić do końca - uprzedził, chcąc dać jej jasno do zrozumienia, że wszystkiego nie wie. Ba! Przypominając sobie całą tą sprawę ma wrażenie, że jego wiedza na ten temat to jedynie wierzchołek góry lodowej. - Wciąż mnóstwo pytań pozostaje bez odpowiedzi... - dodał, choć patrząc na Peony miał nadzieję, że ona będzie znała niektóre z nich. W końcu była jego żoną: czy istniało wiele osób, które mogły znać go lepiej od niej? - Żaden duch nie zgłasza się dobrowolnie do Wydziału Duchów i twój mąż nie był wyjątkiem. Rozrabiał trochę w Dolnie Godryka, więc pojechałem skontrolować co się dzieje - zaczął, dokładnie przypominając sobie tamten dzień. To było lato. W ministerstwie padły zaklęcia podtrzymujące przyjemną temperaturę i każdy dosłownie topił się za swoim biurkiem. Florian wręcz z radością przyjął nowe zgłoszenie i wyrwał się na świeże powietrze, które może i było równie gorące, ale przynajmniej przewiewne. - Latał po całym domu i kogoś szukał. Teraz wiem, że chodziło o ciebie. Cały czas powtarzał, że ma do przekazania bardzo ważną wiadomość, ale nie udało mi się jej z niego wyciągnąć - zrobił krótką pauzę, upijając łyk gorącej herbaty. To nie była byle jaka herbata, bo z dodatkiem miodu i soku malinowego. Nawet nie zauważył, że właśnie taką zamówił. - Dlatego też znam tylko nieliczne skrawki historii. Poza tym niedługo później przestałem tam pracować, więc nawet nie udało mi się doprowadzić tej sprawy do jako takiego końca... - powiedział, choć bardzo chciałby mieć więcej informacji na ten temat. - Próbował coś znaleźć. Nie mówił co dokładnie, ale niesamowicie mu na tym zależało. Chciał ci też powiedzieć o istnieniu tej rzeczy, jakby bał się, że ktoś znajdzie ją przed nim - Spojrzał na Peony, jakby miał nadzieję, że kobieta od razu załapie o co mogło chodzić. - Ale co to dokładnie jest? I dlaczego tego szukał? Niestety nie wiem - wzruszył ramionami.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na chwile wyrzuciła z głowy ogarniającą ją ulgę. Na chwile wyrzuciła też myśl, że powinna odpocząć. Zacząć analizować to czego się właśnie dowiedziała. Los jednak od samego początku trzymał ją w niepewności nie pozwalając na chwile zastanowienia. Z jednej strony to nie było wcale takie najgorsze. Bo co by to zmieniło gdyby wiedziała wcześniej, że to Florek jest mężczyzną, którego szukała? Mogłaby się do tej rozmowy w jakikolwiek sposób przygotować? Mogłaby nie kategoryzować tego co on może o niej myśleć i co tak naprawdę ona myśli o sobie? Przecież wiedziała, że ludzie dopiero w sytuacjach zagrożenia potrafią funkcjonować racjonalnie, bez ciągłych analiz. Bez ustalonych schematów. Nie potrzebowała tego teraz więc postanowiła, że musi się skupić. Słuchała tego co przekazywał jej Florean w ogóle się temu nie dziwiąc. Jej mózg nie do końca potrafił jeszcze zaakceptować fakt, że powinna myśleć o nim całkowicie i niepowtarzalnie w czasie przeszłym. A jednak co chwile, przy każdym delikatnym skinieniu głowy mającym sygnalizować fakt, że rozumie, na jej usta cisnęły się trzy słowa: on taki jest. To wszystko zaczęło układać jej się w całość. Całość jaką ignorowała przez ten czas. Przewrócone niektóre rzeczy w domu kiedy wróciła, otworzone okna, powyciągane klamki. To wszystko co ignorowała wcześniej teraz budowało jakiś obraz. Obraz przez, który drżała na samą myśl. Chciała coś powiedzieć, ale słowa na chwile ugrzęzły jej w gardle. - Powiedział, że szuka mnie? - ten fakt zadziwił ją najbardziej i to dało się słyszeć w jej głosie. Wiedziała dlaczego mógł jej szukać. Prawdopodobnie obwinianie jej o wszystko nawet po śmierci było mu potrzebne. A przynajmniej w tym momencie tylko tak sobie to tłumaczyła. Znowu poczuła ulgę. Tak bardzo się cieszyła, że nie było ich już wtedy w Londynie. Cieszyła się, że jej syn nie musiał na to patrzeć. Nie mogąc wyjść z zaskoczenia pokręciła głową. - Czego mógł ode mnie chcieć? Znaczy… - jej naiwność pozwoliła przez chwile pomyśleć, że może żałował. Może chciał się pożegnać. Przeprosić. Pozbyła się szybko tego myślenia, kiedy przed oczami stanęła jej ich ostatnia wspólna gwiazdka. Na samą myśl poczuła rosnącą w niej złość chociaż starała się tego nie okazywać. Nie chcąc mu więcej przerywać zamilkła. Kiedy skończył odetchnęła i przetarła oczy jakby miało jej to przywrócić jasność umysłu. - Nic z tego nie rozumiem. - powiedziała szczerze. - To mogło być milion różnych rzeczy. Mogły być ukryte wszędzie. Dlaczego w takim razie zależało mu na tym, żebym to znalazła? - ukryła twarz w dłoniach, ale tylko na chwile by złapać głębszy oddech. Kiedy spojrzała znowu na mężczyznę zdała sobie sprawę z tego, że nie powinna go o to pytać. Skąd miał to niby wiedzieć? Nawet jej nie znał zbyt dobrze, a co dopiero jej męża. - Po prostu nie rozumiem. - mruknęła wlepiając w niego oczy. Nie wiedziała co innego może powiedzieć. Czuła się jak dziecko. Zagubione w tym wszystkim, bezradne. A nigdy się tak nie czuła.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak. Tylko ciebie chciał widzieć i tylko z tobą chciał rozmawiać - powiedział, biorąc do rąk kubek z ciepłą herbatą. Wciąż mógł się tylko domyślać skąd u Peony wzięło się to zdziwienie, skoro cały czas mówili o jej zmarłym mężu. - Już wspomniałem, że nie mam pojęcia. Nie udało mi się wyciągnąć z niego tej informacji. W zasadzie nie udało mi się dowiedzieć nic ponad to, że chce się z tobą spotkać - dodał nieco zawstydzony, bo to tylko świadczyło o nieudanej akcji. Napracował się nad nią jak nigdy, a i tak nie było widać żadnych rezultatów. - Powinnaś o tym pomyśleć. Może przypomnisz sobie jakiś fakt, szczegół, który kiedyś wydawał ci się nieistotny. A informacja, że ta rzecz znajduje się w domu, to już naprawdę dużo. Gorzej, gdybyśmy tylko wiedzieli, że jest w kraju - stwierdził, bo Florean zawsze próbował znaleźć w złej sytuacji jakiś dobry akcent. Zresztą naprawdę sądził, że ograniczenie poszukiwań tylko do jednej posiadłości to duży plus. Szczególnie, że Peony tam mieszkała i znała każdy kąt. W przeciwieństwie do ministerstwa. - Przepraszam, że ci się zwaliłem z tym nagle na głowę - powiedział, wypijając ostatni łyk herbaty. - Ale skoro już temat został ponownie ruszony to mogę udać się do ministerstwa i podpytać o jakieś szczegóły - dodał, uśmiechając się lekko, jakby to miało poprawić atmosferę spotkania. Spojrzał zmartwiony na Peony. Naprawdę nie chciał sprzedawać jej takich informacji, ale chyba niewiedza byłaby w tym przypadku gorsza. Może faktycznie jej mąż ukrył coś ważnego. Może ta sprawa to nie tylko głupoty ducha, a prawdziwe zagrożenie? Florean stwierdził, że pójdzie do ministerstwa czy Peon będzie tego chciała czy nie. I w zależności od tego, czego się dowie, pomyśli co z tym dalej zrobić.
Oboje zapewne jeszcze wymienili parę słów i wrócili do domów.
|zt
Oboje zapewne jeszcze wymienili parę słów i wrócili do domów.
|zt
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|data?
Miał o sobie wysokie mniemanie. Wątpił w bystrość tego spostrzeżenia, acz nie podważał w zasadzie nigdy własnych sił; był szlachcicem, był Rowle'em, był mężem i ojcem, osiągał sukcesy i nie potrzebował liczyć porażek (to słowo nie występowało w jego słowniku). Lepkie sidła czasu zdawały się także go oszczędzać i Magnus przeglądając się w lustrze nie zauważał (bądź pozostawał zwyczajnie ślepy) na oznaki zbliżającego się dojrzewania, odcinającego go od pewnych przywilejów. Oraz zapewniających nowe. Aparycja tego nie zdradzała, fizyczne zmiany nie istniały, lecz mimo wszystko, coś się zmieniało, gwarantując Rowle'owie coraz szersze pole do popisu. Do działania, do ingerowania w kwestie pozostające wcześniej poza jego zasięgiem, do udzielania się w sprawach, w jakich dotąd nie posiadał głosu. Dążył do tego ideału, marząc, że w (oby) niedalekiej przyszłości stanie samodzielnie na czele rodu, decydując o losie - być albo nie być - swej rodziny. Nie tylko najbliższej: chociaż posiadał żonę oraz dzieci, zdecydowanie spoglądał szerzej, drobnymi krokami próbując stworzyć swoje imperium. Nawet, jeśli miał tym samym rozpocząć żniwo śmierci (odezwało się echo nie tak odległej historii?), Magnus nie cofnąłby się przed niczym, nie poczyniłby hańbiącego kroku wstecz. Pragnieniom nauczył się wychodzić naprzeciw, zwalczać je, zaspokojeniem. Marzenia były domeną głupców i słabeuszy, pozbawionych ikry, by zmienić fikcję w rzeczywistość. Jeśli ktoś miał doprowadzić do powstania jego Utopii, to tylko on sam i nie zamierzał umywać rąk od dokonania dzieła, choćby musiał poświęcić na to całe swoje życie. Wielkie plany - ambicje - snuł jawnie, nie kryjąc się z ostrymi, kanciastymi poglądami, wyznaczającymi hierarchię windującą czarodziejów na szczyt, a prostaczków zamykających w klatkach, piętnujących mugolskimi korzeniami. Służba Czarnemu Panu mieściła się w klauzuli uświetnienia rasy, wyniesienia nazwiska Rowle'ów na sam szczyt, gdzie mieli być epicentrum huraganu arystokratycznej rewolty. Był oddany krwi, oddany swej godności, oddany Jemu... przy czym majaczyła w Magnusie jeszcze starannie pielęgnowana część mężczyzny, oderwanego od rzeczy wielkich i ważnych. Obstawianie konnych wyścigów, znikanie na całe noce ze szlacheckimi towarzyszami, odwiedzanie najbardziej eleganckich i najdroższych lokali w okolicy, palenie cygar, degustacja Toujours Pur, kończąca się na siódmej butelce oraz trzech nieprzytomnych ciałach; zabawy, jakich jedynie chłopcy by się nie zawstydzili. Między wybrykami młokosa, mieściło się również przesiadywanie przed kominkiem z córkami na kolanach i małżonką u boku, ot, relaksująca przerwa wypełniająca myśli między walką klas a przeklinaniem niekompetentnego krupiera. Jedynie z bratem łączył trzy natury w jedność, bez przeszkód mogąc się oddać każdej z ulubionych przyjemności, może za wyjątkiem jednej, przeznaczonej wyłącznie dla żon...y.
-Dbam o naszą kondycję, Louvelu, nie wiadomo, dokąd dziś zawędrujemy - powitał brata, bezpośrednio traktując pytające spojrzenie. Wybór miejsca mógł zaskakiwać, lecz herbata zdawała się Magnusowi odpowiedniejsza aniżeli wysokoprocentowe trunki, skoro przybyli pogawędzić. Angielskie głowy były słabe - zgoła niepodobne do jego przyjaciół z Durmstrangu, wśród których szczególnie przodowali Rosjanie - a poważne tematy wymagały niejakiego zaangażowania. Zwłaszcza, że ścierał się z Louvelem, niezaprzeczalnie sprawniej władającym słowem, aniżeli on.
-nie chciałbym przez przypadek podzielić się czymś, co miały słyszeć wyłącznie twoje uszy z szerszą publicznością, a wszak wiesz, że nie słynę z powściągliwości - zakpił, wspominając nastoletnie wybryki, kiedy na nieco większym forum niż planował, nieprzystojnie skrytykował postawę lorda Prewetta - ale jak się ma twoja przepiękna córka? Przypuszczam, że dostałeś już mnóstwo ofert - spytał, poważniejąc nieco i spoglądając wyczekująco na brata. W tym względzie (tyle samo ich łączyło, co dzieliło) rozumieli się doskonale, posiadając wyłącznie dziewczynki, a zatem: latorośle wystawione na sprzedaż. Czego i Magnus zmienić nie mógł, chociaż wierzył, że w przypadku zamążpójścia Helene, ta go nie zawiedzie i wyraźnie zaznaczy swoje miejsce. Dominujące, była Rowle'em i tak ją wychowywał.
Miał o sobie wysokie mniemanie. Wątpił w bystrość tego spostrzeżenia, acz nie podważał w zasadzie nigdy własnych sił; był szlachcicem, był Rowle'em, był mężem i ojcem, osiągał sukcesy i nie potrzebował liczyć porażek (to słowo nie występowało w jego słowniku). Lepkie sidła czasu zdawały się także go oszczędzać i Magnus przeglądając się w lustrze nie zauważał (bądź pozostawał zwyczajnie ślepy) na oznaki zbliżającego się dojrzewania, odcinającego go od pewnych przywilejów. Oraz zapewniających nowe. Aparycja tego nie zdradzała, fizyczne zmiany nie istniały, lecz mimo wszystko, coś się zmieniało, gwarantując Rowle'owie coraz szersze pole do popisu. Do działania, do ingerowania w kwestie pozostające wcześniej poza jego zasięgiem, do udzielania się w sprawach, w jakich dotąd nie posiadał głosu. Dążył do tego ideału, marząc, że w (oby) niedalekiej przyszłości stanie samodzielnie na czele rodu, decydując o losie - być albo nie być - swej rodziny. Nie tylko najbliższej: chociaż posiadał żonę oraz dzieci, zdecydowanie spoglądał szerzej, drobnymi krokami próbując stworzyć swoje imperium. Nawet, jeśli miał tym samym rozpocząć żniwo śmierci (odezwało się echo nie tak odległej historii?), Magnus nie cofnąłby się przed niczym, nie poczyniłby hańbiącego kroku wstecz. Pragnieniom nauczył się wychodzić naprzeciw, zwalczać je, zaspokojeniem. Marzenia były domeną głupców i słabeuszy, pozbawionych ikry, by zmienić fikcję w rzeczywistość. Jeśli ktoś miał doprowadzić do powstania jego Utopii, to tylko on sam i nie zamierzał umywać rąk od dokonania dzieła, choćby musiał poświęcić na to całe swoje życie. Wielkie plany - ambicje - snuł jawnie, nie kryjąc się z ostrymi, kanciastymi poglądami, wyznaczającymi hierarchię windującą czarodziejów na szczyt, a prostaczków zamykających w klatkach, piętnujących mugolskimi korzeniami. Służba Czarnemu Panu mieściła się w klauzuli uświetnienia rasy, wyniesienia nazwiska Rowle'ów na sam szczyt, gdzie mieli być epicentrum huraganu arystokratycznej rewolty. Był oddany krwi, oddany swej godności, oddany Jemu... przy czym majaczyła w Magnusie jeszcze starannie pielęgnowana część mężczyzny, oderwanego od rzeczy wielkich i ważnych. Obstawianie konnych wyścigów, znikanie na całe noce ze szlacheckimi towarzyszami, odwiedzanie najbardziej eleganckich i najdroższych lokali w okolicy, palenie cygar, degustacja Toujours Pur, kończąca się na siódmej butelce oraz trzech nieprzytomnych ciałach; zabawy, jakich jedynie chłopcy by się nie zawstydzili. Między wybrykami młokosa, mieściło się również przesiadywanie przed kominkiem z córkami na kolanach i małżonką u boku, ot, relaksująca przerwa wypełniająca myśli między walką klas a przeklinaniem niekompetentnego krupiera. Jedynie z bratem łączył trzy natury w jedność, bez przeszkód mogąc się oddać każdej z ulubionych przyjemności, może za wyjątkiem jednej, przeznaczonej wyłącznie dla żon...y.
-Dbam o naszą kondycję, Louvelu, nie wiadomo, dokąd dziś zawędrujemy - powitał brata, bezpośrednio traktując pytające spojrzenie. Wybór miejsca mógł zaskakiwać, lecz herbata zdawała się Magnusowi odpowiedniejsza aniżeli wysokoprocentowe trunki, skoro przybyli pogawędzić. Angielskie głowy były słabe - zgoła niepodobne do jego przyjaciół z Durmstrangu, wśród których szczególnie przodowali Rosjanie - a poważne tematy wymagały niejakiego zaangażowania. Zwłaszcza, że ścierał się z Louvelem, niezaprzeczalnie sprawniej władającym słowem, aniżeli on.
-nie chciałbym przez przypadek podzielić się czymś, co miały słyszeć wyłącznie twoje uszy z szerszą publicznością, a wszak wiesz, że nie słynę z powściągliwości - zakpił, wspominając nastoletnie wybryki, kiedy na nieco większym forum niż planował, nieprzystojnie skrytykował postawę lorda Prewetta - ale jak się ma twoja przepiękna córka? Przypuszczam, że dostałeś już mnóstwo ofert - spytał, poważniejąc nieco i spoglądając wyczekująco na brata. W tym względzie (tyle samo ich łączyło, co dzieliło) rozumieli się doskonale, posiadając wyłącznie dziewczynki, a zatem: latorośle wystawione na sprzedaż. Czego i Magnus zmienić nie mógł, chociaż wierzył, że w przypadku zamążpójścia Helene, ta go nie zawiedzie i wyraźnie zaznaczy swoje miejsce. Dominujące, była Rowle'em i tak ją wychowywał.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10.04
Dużo bardziej zaplątany w polityczne zawiłości brat Louvela być może powinien stanowić dlań wzór. Uczyć go jak postrzegać świat, komu służyć oraz co robić, żeby ten magiczny oczyścił się ze zbędnych jednostek rujnujących jego całokształt. Niestety ten młodszy Rowle nie wykazywał temu zainteresowania - prawda była dość smutna oraz przykra. Bał się o własną córkę, o dobro rodu, które powinno stać na pierwszym miejscu, na samym szczycie piedestału wynoszonego przez mądrych ludzi. Nie w głowie mu były rewolucje oraz walka, kiedy ich linia zaczynała niebezpiecznie zbliżać się do krawędzi. Rodziły się same dziewczynki, które z oczywistych względów nie mogły przekazać nazwiska dalej, a Rowle'ówny niechętnie uczestniczyły w salonowym życiu oddając się swoim obowiązkom. To trapiło Lou mocniej od samej wojny nadciągającej słyszalnym już tętentem kopyt. Pozornie wydawał się być niewzruszony - jak zawsze, bez żadnej emocji na zarośniętej twarzy. W środku natomiast drżał - wymyślając co rusz nowe rozwiązania, trafiające jak jeden mąż do kosza - w niesłyszalnej obawie o nadchodzącą przyszłość. Bezlitośnie zbliżając się do niej z każdą mijaną sekundą. Spotkanie z Magnusem miało na celu uspokojenie jego lęków, zminimalizowanie ich oraz nawet wręcz wyśmianie, jeśli zachodziła taka potrzeba. Z drżącymi nieznacznie dłońmi poprawiał zdobiący szyję musznik w kolorze ciemnej purpury - prezentował się nienagannie, chociaż nie do końca formalnie. Spotkanie odbywało się poza zasięgiem intymnego Cheshire, lecz z racji zobaczenia się z własną rodziną, Louvel nie odczuwał przymusu doboru najwykwintniejszego stroju.
Tak naprawdę to miejsce, które miał odwiedzić napawało go zdumieniem, którego nie zdecydował się wyrazić na głos. Posłał bratu jedynie pytające, pełne niepewności spojrzenie - nie zwerbalizował go pozostawiając swoją wątpliwość bez odpowiedzi. Wędrówka również brzmiała dość enigmatycznie; czy zatem planował odwiedzić dzisiejszego popołudnia kilka miejsc? Mógł zwyczajnie o to spytać, wszakże byli rodziną, nie musiał przejmować się konwenansami.
- Wiesz, po Durmstrangu trudno nie mieć kondycji. Prawda to jednak, że siedzący tryb życia powoduje jej zanik. Nie uważasz, że zamiast ganiać po nieznanych lokalach lepiej byłoby stoczyć pojedynek w szermierce lub gonitwę na naszych wierzchowcach? - odpowiedział kiedy wchodzili do środka herbaciarni. W środku było przyjemnie - unosił się słodki zapach, a ciepło przyjemnie kontrastowało z chłodem policzków. - Wiem, podobne zajęcia nie sprzyjają rozmowom, lecz później moglibyśmy je uskuteczniać w domostwie w Cheshire - dodał, zerkając na Magnusa. Odwiesił swoją lekką szatę narzuconą na ramiona oraz zajął jeden ze stolików. Lyme Park było zaskakująco jasnym miejscem, lecz ten lokal bił chyba rekordy przytulności. Coraz bardziej dziwił się temu wyborowi.
- Uważasz, że tutaj nikt nas nie usłyszy? Może faktycznie ta herbaciarenka nie pomieści wielu osób, lecz nadal pozostajemy podani jak na tacy - odparł tylko na chwilę wracając spojrzeniem do rozmówcy. W głównej mierze był zafrapowany pomieszczeniem, w którym przyszło mu delektować się rodzinną wymianą zdań. - Bardzo dobrze. Robi postępy w nauce - powiedział odrobinę zbyt mało jak na niego. Zawahał się, kiedy od uśmiechniętej kelnerki otrzymali niewielkie karty. Z drugiej strony z kim miał o tym rozmawiać jak nie z bratem? - Właśnie nie ma ich zbyt wielu. Martwię się, nie widząc przyczyny takiego stanu rzeczy. Arleen jest inteligentną, dobrze wychowaną młodą damą, urody również jej nie brakuje - co zatem? Myślisz, że może mieć z tym coś wspólnego mój wizerunek wdowca? - spytał. Wyrzucił z siebie narastające obawy. Taki powód wydawał mu się mało prawdopodobny, lecz skoro nie upatrywał winy w córce to w czym?
Dużo bardziej zaplątany w polityczne zawiłości brat Louvela być może powinien stanowić dlań wzór. Uczyć go jak postrzegać świat, komu służyć oraz co robić, żeby ten magiczny oczyścił się ze zbędnych jednostek rujnujących jego całokształt. Niestety ten młodszy Rowle nie wykazywał temu zainteresowania - prawda była dość smutna oraz przykra. Bał się o własną córkę, o dobro rodu, które powinno stać na pierwszym miejscu, na samym szczycie piedestału wynoszonego przez mądrych ludzi. Nie w głowie mu były rewolucje oraz walka, kiedy ich linia zaczynała niebezpiecznie zbliżać się do krawędzi. Rodziły się same dziewczynki, które z oczywistych względów nie mogły przekazać nazwiska dalej, a Rowle'ówny niechętnie uczestniczyły w salonowym życiu oddając się swoim obowiązkom. To trapiło Lou mocniej od samej wojny nadciągającej słyszalnym już tętentem kopyt. Pozornie wydawał się być niewzruszony - jak zawsze, bez żadnej emocji na zarośniętej twarzy. W środku natomiast drżał - wymyślając co rusz nowe rozwiązania, trafiające jak jeden mąż do kosza - w niesłyszalnej obawie o nadchodzącą przyszłość. Bezlitośnie zbliżając się do niej z każdą mijaną sekundą. Spotkanie z Magnusem miało na celu uspokojenie jego lęków, zminimalizowanie ich oraz nawet wręcz wyśmianie, jeśli zachodziła taka potrzeba. Z drżącymi nieznacznie dłońmi poprawiał zdobiący szyję musznik w kolorze ciemnej purpury - prezentował się nienagannie, chociaż nie do końca formalnie. Spotkanie odbywało się poza zasięgiem intymnego Cheshire, lecz z racji zobaczenia się z własną rodziną, Louvel nie odczuwał przymusu doboru najwykwintniejszego stroju.
Tak naprawdę to miejsce, które miał odwiedzić napawało go zdumieniem, którego nie zdecydował się wyrazić na głos. Posłał bratu jedynie pytające, pełne niepewności spojrzenie - nie zwerbalizował go pozostawiając swoją wątpliwość bez odpowiedzi. Wędrówka również brzmiała dość enigmatycznie; czy zatem planował odwiedzić dzisiejszego popołudnia kilka miejsc? Mógł zwyczajnie o to spytać, wszakże byli rodziną, nie musiał przejmować się konwenansami.
- Wiesz, po Durmstrangu trudno nie mieć kondycji. Prawda to jednak, że siedzący tryb życia powoduje jej zanik. Nie uważasz, że zamiast ganiać po nieznanych lokalach lepiej byłoby stoczyć pojedynek w szermierce lub gonitwę na naszych wierzchowcach? - odpowiedział kiedy wchodzili do środka herbaciarni. W środku było przyjemnie - unosił się słodki zapach, a ciepło przyjemnie kontrastowało z chłodem policzków. - Wiem, podobne zajęcia nie sprzyjają rozmowom, lecz później moglibyśmy je uskuteczniać w domostwie w Cheshire - dodał, zerkając na Magnusa. Odwiesił swoją lekką szatę narzuconą na ramiona oraz zajął jeden ze stolików. Lyme Park było zaskakująco jasnym miejscem, lecz ten lokal bił chyba rekordy przytulności. Coraz bardziej dziwił się temu wyborowi.
- Uważasz, że tutaj nikt nas nie usłyszy? Może faktycznie ta herbaciarenka nie pomieści wielu osób, lecz nadal pozostajemy podani jak na tacy - odparł tylko na chwilę wracając spojrzeniem do rozmówcy. W głównej mierze był zafrapowany pomieszczeniem, w którym przyszło mu delektować się rodzinną wymianą zdań. - Bardzo dobrze. Robi postępy w nauce - powiedział odrobinę zbyt mało jak na niego. Zawahał się, kiedy od uśmiechniętej kelnerki otrzymali niewielkie karty. Z drugiej strony z kim miał o tym rozmawiać jak nie z bratem? - Właśnie nie ma ich zbyt wielu. Martwię się, nie widząc przyczyny takiego stanu rzeczy. Arleen jest inteligentną, dobrze wychowaną młodą damą, urody również jej nie brakuje - co zatem? Myślisz, że może mieć z tym coś wspólnego mój wizerunek wdowca? - spytał. Wyrzucił z siebie narastające obawy. Taki powód wydawał mu się mało prawdopodobny, lecz skoro nie upatrywał winy w córce to w czym?
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Od małego mieli zupełnie różne cele, odmienne zainteresowania, umiejętności. Z obiektywnej perspektywy na więź braci wpłynęło to zaskakująco pozytywnie; rywalizacja praktycznie nie istniała, zazdrość pojawiała się nagle, nieoczekiwanie i znikała równie prędko i zawsze mogli na siebie liczyć w momentach - częstych - zwątpienia. Wspomnienie ojca było tematem tabu jeszcze za jego życia, w rozmowach zgrabnie prowadzonych przez Louvela nie plątali się po tych niebezpiecznych okolicach, podświadomie zgadzając się na werbalne omijanie problemu. Zrozumienie bez słów: wyjątkowo nie musieli mówić, by wypracować idealny kompromis. Ciche porozumienie oraz niewerbalna krytyka, stokroć skuteczniejsza od jawnego ataku, bezsensownego, z góry skazanego na porażkę zrywu przeciw własnemu rodzicielowi. Nosili dumne nazwisko, nie dla nich były więc żałosne skargi i gorzkie lamenty, energicznie przekute w braterskie wsparcie. Stojąc ramię w ramię z Louvelem, zaczynał wierzyć w ideę rodziny, dostrzegając w swych kontaktach z mężczyzną znamiona cnót opiewanych przez historyczne roczniki. Teraźniejszość miała wszak zupełnie inną historię, a ród i przywiązanie w większości określały rzecz znienawidzoną, abstrakcyjną i całkowicie nierzeczywistą. Podczas szlacheckich zabaw częściej obserwował, aniżeli tańczył; zyskał doskonały oraz nader szeroki pogląd na małe, wewnętrzne dramaty, rozgrywające się dyskretnie, acz w towarzyszeniu ostrych iskier. Magnus na szczęście oglądał te obrazy zza szyby, ciesząc się swymi najbliższymi. Żona i dwie piękne córki były jego dumą, młodszy brat druhem i przyjacielem, a mała Arleen trzecim oczkiem w głowie. Siostra nie istniała już od dawna, lecz o niej się nie wspominało. Reakcja Magnusa na tę hańbę była racjonalna, rozsądna, jak najbardziej zasadna: likwidacja chorej, zakażonej gałęzi stanowiła naturalną podstawę, by zaraza nie otoczyła całego drzewa. Nie obawiał się o Lou, znał go doskonale i choć z pewnością mieli przed sobą sekrety, to Rowle absolutnie mu ufał. Zasady spisane złotymi zgłoskami zagnieździły się mocno w chłonnych głowach, surowe wychowanie (czy raczej: i c h siła woli?) utwardziło charakter; byli szlachcicami z krwi i kości, z ginącej już generacji tradycjonalistów.
-Skończyliśmy szkołę jakieś piętnaście lat temu - przypomniał cierpkim tonem, uśmiechając się kpiąco. Może powinien spasować przed ciętą ripostą Louvela, który w ich słownych utarczkach ustawicznie wiódł prym, lecz i przegrana miała swój urok, razem z satysfakcją z beztroskiego przekomarzania - obawiam się, że nietrenowane mięśnie zdążyły już zwiotczeć - zadrwił, wymownie spoglądając na brata. Który był bagatela, dwa razy szerszy od niego, ze znacznie bardziej rozbudowaną muskulaturą - pozwól, że potraktuję to jak wiążące zaproszenie, ostatnio zbyt często się mijamy, by przegapić podobną okazję - skonstatował lekko, siadając na wygodnej, aksamitnej pufie i ze znudzeniem, od niechcenia kartkując menu, podane im prędko przez usłużnego kelnera.
-Och, sądzisz, że ktokolwiek nas zna? - zapytał, szczerze zainteresowany zdaniem Louvela. Rowle nie poddawał go właśnie próbie na megalomanię, acz zastanawiał się, jak daleko sięgają macki brukowej prasy i czy ludzie spokojnie popijający popołudniową herbatę zorientują się, z kim (nawet i w przybliżeniu) mają do czynienia. Wykwintny ubiór nieco ich zdradzał, zwłaszcza dbałość Lou o szczegóły kolorytu w odpowiednich odcieniach fioletu, nie odbierającego mu męskości, a nadto wpisującego się w paletę barw ich rodu.
-Wysyłasz ją do Durmstrangu? - spytał, patrząc bystro w oczy brata; sam przeżywał rozterki dotyczące tak trudnego wyboru. Syna posłałby tam bez wahania, lecz dziewczynki pragnął mieć przy sobie - Bracie, to niedorzeczne, by wina leżała po twej stronie - rzekł, nieco karcąco, kręcąc głową z energicznym zaprzeczeniem - Prędzej to kwestia naszych wymagań... Selwynowie czy Greengrassowie muszą liczyć się z tym, że prędzej wydamy nasze córki za czarodziejów czystej krwi, a przy tym zdrowych poglądach, aniżeli oddamy je w ich ręce - powiedział, krzywiąc się na samą myśl o prowadzonej przez zastraszającą liczbę rodów polityce promugolskiej.
-Skończyliśmy szkołę jakieś piętnaście lat temu - przypomniał cierpkim tonem, uśmiechając się kpiąco. Może powinien spasować przed ciętą ripostą Louvela, który w ich słownych utarczkach ustawicznie wiódł prym, lecz i przegrana miała swój urok, razem z satysfakcją z beztroskiego przekomarzania - obawiam się, że nietrenowane mięśnie zdążyły już zwiotczeć - zadrwił, wymownie spoglądając na brata. Który był bagatela, dwa razy szerszy od niego, ze znacznie bardziej rozbudowaną muskulaturą - pozwól, że potraktuję to jak wiążące zaproszenie, ostatnio zbyt często się mijamy, by przegapić podobną okazję - skonstatował lekko, siadając na wygodnej, aksamitnej pufie i ze znudzeniem, od niechcenia kartkując menu, podane im prędko przez usłużnego kelnera.
-Och, sądzisz, że ktokolwiek nas zna? - zapytał, szczerze zainteresowany zdaniem Louvela. Rowle nie poddawał go właśnie próbie na megalomanię, acz zastanawiał się, jak daleko sięgają macki brukowej prasy i czy ludzie spokojnie popijający popołudniową herbatę zorientują się, z kim (nawet i w przybliżeniu) mają do czynienia. Wykwintny ubiór nieco ich zdradzał, zwłaszcza dbałość Lou o szczegóły kolorytu w odpowiednich odcieniach fioletu, nie odbierającego mu męskości, a nadto wpisującego się w paletę barw ich rodu.
-Wysyłasz ją do Durmstrangu? - spytał, patrząc bystro w oczy brata; sam przeżywał rozterki dotyczące tak trudnego wyboru. Syna posłałby tam bez wahania, lecz dziewczynki pragnął mieć przy sobie - Bracie, to niedorzeczne, by wina leżała po twej stronie - rzekł, nieco karcąco, kręcąc głową z energicznym zaprzeczeniem - Prędzej to kwestia naszych wymagań... Selwynowie czy Greengrassowie muszą liczyć się z tym, że prędzej wydamy nasze córki za czarodziejów czystej krwi, a przy tym zdrowych poglądach, aniżeli oddamy je w ich ręce - powiedział, krzywiąc się na samą myśl o prowadzonej przez zastraszającą liczbę rodów polityce promugolskiej.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powód do rywalizacji praktycznie nie istniał - ojciec nie kochał ich równie mocno, matki równie nie znali, a ich zainteresowania nie zazębiały się do tego stopnia, żeby faktycznie móc mówić o konkurencji wśród braci. Nawet nie podobały im się te same kobiety - w tym przypadku jednak istniały drobne odstępstwa od reguły - nie mówiąc już o innych aspektach życia. Przeciwieństwa się przyciągają i w ich przypadku się to sprawdziło. Mogli na sobie polegać, nie panoszyć na terytorium drugiego, żyć obok, lecz oddzielnie. I to było najlepszą metodą na więzy rodzinne. Przestrzeń łączona ze wzajemnym wsparciem. Powodowało to, że Louvel chętnie spotykał się z bratem, nawet jeśli ich kontakty nie były zbyt częste - każdy z nich oddawał się swojej pracy, mieli też własne, nawet jeśli w przypadku młodszego wybrakowaną, rodziny, którym się poświęcali. Nie było w tym nic złego, wręcz przeciwnie, obaj powinni dbać o własne dziedzictwo. Od czasu do czasu pielęgnując braterskie kontakty, kiedy zabrakło między nimi siostry. Siostry, która musiała zginąć - lepiej prędzej niż później. Było to jedynie kwestią czasu odkąd zatraciła się w swoich wizjach, które jak się okazało, brnęły w niebezpieczne rejony zdrady rodziny. Dobrze się stało, Lou uważał dokładnie tak samo, pomimo niektórych różnic między nim a Magnusem. Na szczęście obaj reprezentowali zdrowe podejście w sprawie czystości krwi oraz wielowiekowej tradycji arystokracji. Młodszy Rowle do tej pory nie rozumiał zresztą jak to się stało, że Maeve okazała się być zepsutym owocem ich drzewa - skąd w niej tak porażający brak siły oraz determinacji do życia według ściśle określonych zasad? Nie była pierwszą oraz ostatnią szlachcianką, Rowle'ówną, która musiała dźwigać na swoich barkach ciężar obowiązków wraz z niełatwym, pozbawionym emocji życiem.
Żadnego z tych tematów nie chciał poruszać. Najlepiej już nigdy.
Wolał koncentrować się na teraźniejszości oraz budowaniu relacji, nawet w tak niezwykłym miejscu jak mała herbaciarnia w odległych dzielnicach Londynu. Nie przepadał za tym miastem, było zbyt tłoczne, zbyt nowoczesne oraz skażone szlamem, lecz jak tu odmówić własnemu bratu? Niewerbalna obietnica dobrze spędzonego czasu, bez zajmowania się pracą oraz głupotami brzmiała świetnie. Dopóki nie zaczął wywlekać przykrych wspomnień…
- Naprawdę aż tyle czasu minęło? Mam wrażenie, jakby to była raptem chwila - odparł, nieco zbieszony tą okrutną prawdą. Czas nieubłaganie gnał do przodu, stanowiąc raptem krótki moment w naszych życiach. - Chcesz mi powiedzieć, że zalęgłeś za biurkiem zamiast się ruszać? To oznacza starość - dodał lekko, ignorując wszelakie drwiny oraz inne emocje wymieniane między nimi. Świadomie lub nie. Zresztą, czym są delikatne przekomarzania w obliczu obiecującej rozmowy?
- Zapraszam, Lyme Park stoi otworem, a Arleen z chęcią zobaczy wujostwo oraz kuzynki - przytaknął, wierząc, że chodziło o spotkanie rodzinne, czego pewien być nie mógł. Nie zważał na to koncentrując wzrok na zdobnych literkach menu, odcinając się tym samym od domysłów. - Sądzisz, że ktoś nas nie zna? - sparafrazował słowa starszego Rowle, w tym samym czasie wybierając upragnioną pozycję z karty. Miał ochotę na ożywczą herbatę, inną niż do tej pory pijał, mniej wytrawną - miał zamiar pozwolić sobie na odrobinę relaksu po ciężkim okresie.
Kwestia szkoły, która byłaby godna przyjąć w swoje progi osoby tak nadzwyczajne jak ich dzieci, była naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. Louvel wielokrotnie wałkował w myślach ten temat, wiedząc, że czas bezlitośnie uciekał - nigdy jednak nie był wystarczająco przekonany do żadnej z opcji.
- Durmstrang wydaje się być na tę chwilę najlepszym wyborem. Pomimo surowej dyscypliny oraz odległości od Wielkiej Brytanii - nie ma tam ani tego szaleńca Grindelwalda ani delikatnych, wiotkich nauczycielek do spółki z rozchichotanymi dziewczętami mogącymi mieć zły wpływ na nasze córki. Nadal mam jednak obawy, a ty? - przyznał bez ogródek, konspiracyjnie ściszając nazwisko obecnego dyrektora Hogwartu. Oboje wiedzieli jakie są plotki oraz co prawdopodobnie ten zwyrodnialec uczynił w Nowym Roku. Może jednak Magnus miał w sobie więcej zdecydowania? - To prawda. Odnoszę wrażenie, że coraz trudniej o dobry, szanujący się ród arystokratyczny, który nie miałby tendencji do uciekania się w niedorzeczną politykę chroniącą rozprzestrzeniający się jak choroba szlam. Tym mocniej boję się o Arleen, nie chcę, żeby poszła na zmarnowanie, nie zasługuje na to - przytaknął bratu, ściskając grubą okładkę menu. - Obecna sytuacja jest przerażająca. Może powinniśmy postawić na własny ród? - spytał, będąc ciekaw, czy z kolei on ma jakieś polityczne plany odnośnie swych zachwycających dziewczynek. Rzecz jasna najmocniej interesowała go przyszłość Melyonne.
Żadnego z tych tematów nie chciał poruszać. Najlepiej już nigdy.
Wolał koncentrować się na teraźniejszości oraz budowaniu relacji, nawet w tak niezwykłym miejscu jak mała herbaciarnia w odległych dzielnicach Londynu. Nie przepadał za tym miastem, było zbyt tłoczne, zbyt nowoczesne oraz skażone szlamem, lecz jak tu odmówić własnemu bratu? Niewerbalna obietnica dobrze spędzonego czasu, bez zajmowania się pracą oraz głupotami brzmiała świetnie. Dopóki nie zaczął wywlekać przykrych wspomnień…
- Naprawdę aż tyle czasu minęło? Mam wrażenie, jakby to była raptem chwila - odparł, nieco zbieszony tą okrutną prawdą. Czas nieubłaganie gnał do przodu, stanowiąc raptem krótki moment w naszych życiach. - Chcesz mi powiedzieć, że zalęgłeś za biurkiem zamiast się ruszać? To oznacza starość - dodał lekko, ignorując wszelakie drwiny oraz inne emocje wymieniane między nimi. Świadomie lub nie. Zresztą, czym są delikatne przekomarzania w obliczu obiecującej rozmowy?
- Zapraszam, Lyme Park stoi otworem, a Arleen z chęcią zobaczy wujostwo oraz kuzynki - przytaknął, wierząc, że chodziło o spotkanie rodzinne, czego pewien być nie mógł. Nie zważał na to koncentrując wzrok na zdobnych literkach menu, odcinając się tym samym od domysłów. - Sądzisz, że ktoś nas nie zna? - sparafrazował słowa starszego Rowle, w tym samym czasie wybierając upragnioną pozycję z karty. Miał ochotę na ożywczą herbatę, inną niż do tej pory pijał, mniej wytrawną - miał zamiar pozwolić sobie na odrobinę relaksu po ciężkim okresie.
Kwestia szkoły, która byłaby godna przyjąć w swoje progi osoby tak nadzwyczajne jak ich dzieci, była naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. Louvel wielokrotnie wałkował w myślach ten temat, wiedząc, że czas bezlitośnie uciekał - nigdy jednak nie był wystarczająco przekonany do żadnej z opcji.
- Durmstrang wydaje się być na tę chwilę najlepszym wyborem. Pomimo surowej dyscypliny oraz odległości od Wielkiej Brytanii - nie ma tam ani tego szaleńca Grindelwalda ani delikatnych, wiotkich nauczycielek do spółki z rozchichotanymi dziewczętami mogącymi mieć zły wpływ na nasze córki. Nadal mam jednak obawy, a ty? - przyznał bez ogródek, konspiracyjnie ściszając nazwisko obecnego dyrektora Hogwartu. Oboje wiedzieli jakie są plotki oraz co prawdopodobnie ten zwyrodnialec uczynił w Nowym Roku. Może jednak Magnus miał w sobie więcej zdecydowania? - To prawda. Odnoszę wrażenie, że coraz trudniej o dobry, szanujący się ród arystokratyczny, który nie miałby tendencji do uciekania się w niedorzeczną politykę chroniącą rozprzestrzeniający się jak choroba szlam. Tym mocniej boję się o Arleen, nie chcę, żeby poszła na zmarnowanie, nie zasługuje na to - przytaknął bratu, ściskając grubą okładkę menu. - Obecna sytuacja jest przerażająca. Może powinniśmy postawić na własny ród? - spytał, będąc ciekaw, czy z kolei on ma jakieś polityczne plany odnośnie swych zachwycających dziewczynek. Rzecz jasna najmocniej interesowała go przyszłość Melyonne.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Cała brytyjska arystokracja podążała właściwie jednym torem (z nielicznymi wyjątkami, o których się nie mówiło - Weasley'owie, hańbiący szlachetną krew nawet nie czynem, a samą śmieszną promugolską myślą), mając przed sobą jasno wytyczone wartości. Szczególnie w obecnych, chwiejnych i niebezpiecznych czasach należało je pielęgnować, rozwijać oraz wpajać młodym pokoleniom; szczególnie ważne wydawało się bowiem scementowanie więzi rodzinnych. Również tych dalszych, jednoczących angielską socjetę w organizm o wspólnych celach oraz szczytnych ideach. W zacieśnianiu bliższych kontaktów z rozrzuconymi po całym hrabstwie krewnymi i skrupulatnemu dbaniu o właściwe ukształtowanie młodych dziedziców prym wiedli właśnie Rowle'owie - prócz szeroko komentowanych skłonności kazirodczych, przejawiając także prostą troskę o zachowanie świetności i ciągłości rodu. Magnus rad widział w noszonym przez siebie nazwisku opokę, nadzieję na to, by nie zaprzepaszczono spuścizny przodków. Nie potrzebował przypomnienia, kim jest, naturalnie czując się Rowle'em, myśląc w ten charakterystyczny, ostry sposób, właściwy tylko władcom Cheshire. Jego rodzony brat na całe szczęście również posiadł ten trzeźwy osąd i obaj mogli z dumą mienić się spadkobiercami Salazara. Sen z powiek wiekowego nestora mógł spędzać ewentualnie brak kolejnego chłopca w rodzinie, acz poza tym drobnym uchybieniem, Magnus wiedział, że prowadzą się doskonale. Niemalże panieńskie porównanie było jednak niezmiernie adekwatne: musieli prezentować sobą wszystko, co najlepsze. Klasę, maniery, charyzmę, właściwą dla nich butę, absolutnie niemyloną z infantylną arogancją, stanowczość. Dojrzałość, wiek męski narzucał na ich ramiona ogrom odpowiedzialności, może podzielonej, może nieodczuwalnej w bezpośrednim kontakcie, lecz Magnus znakomicie rozumiał, że przyszłość rodu leży także (przede wszystkim?) w ich rękach. Ufał Louvelowi, momentami nawet bardziej niż sobie, odnajdując w bracie niezbędne wsparcie, katalizator niektórych, trudnych decyzji, doradcę, bliższego od szlacheckich przyjaciół. Jemu bez wahania zawierzyłby we wszystkim; dawno przełamali już lody, chroniące przed wyspowiadaniem się ze wstydliwych - lub przerażających - sekretów. Strachy dzieciństwa pokonali wspólnie, z demonami nieprzyzwoitości też rozprawili się razem. Działając ramię w ramię, innymi sposobami, lecz jednomyślnie, jednogłośnie, w pełnej synchronizacji poglądów dla większego dobra. Racjonalne oko Louvela dawało Magnusowi szansę, że jeśli kiedykolwiek oślepnie, brat na pewno będzie potrafił właściwie go poprowadzić.
-Cóż, najzupełniej mnie nie dziwi, że nie myślałeś o tym w taki sposób - odparł; Durmstrang był odblaskiem, jak i jemu się wydawało, stosunkowo niedalekim. Dopóki nie przypominał sobie, że dawno już ma żonę, dzieci i zupełnie nie przypomina tyczkowatego wyrostka awanturującego się na korytarzach zimnego zamczyska - Wolę stwierdzenie, że wysiłek umysłowy przedkładam na fizyczny - stwierdził ponuro, ze starannie wymierzoną kpiną w głosie - nie czuję się stary, a czasami jedynie zmęczony - podzielił się z Louvelem swymi odczuciami, odbiegając od beztroskiego tematu silną refleksją. Irytowała go sytuacja polityczna, denerwowała miałka prasa, wściekał się na pochopne i godne pożałowania działania niegdyś szanowanych, szlacheckich rodów. Był niecierpliwy i pragnął rewolucji, Londynu płonącego w ogniu, ofiar, prędkiego zaprowadzenia nowego porządku. Rozwlekało się to już stanowczo za długo.
-Idealnie. Mam wrażenie, że dziewczynki potrzebują więcej kontaktu z innymi dziećmi. Czasami przeraża mnie, że Helene jest taka... dorosła. Już teraz zachowuje się jak dystyngowana dama, za rzadko ma czas na rozrywki - westchnął, konkretnie werbalizując swoje zmartwienia. Lou musiał doskonale znać zagadnienie, wszak sam wychowywał swoją córeczkę i wiedział, jak kapryśne potrafiły być małe lady - Towarzystwo Arleen dobrze jej zrobi. Mogłyby zacząć razem zażywać ruchu na świeżym powietrzu - zaproponował, łącząc przyjemne z pożytecznym. Przejażdżka konna z kuzynką pod okiem opiekuna zapewne byłaby miłą odmianą po lekcjach z surowym guwernerem, krytykując całą postawę dziewczynki.
-Nie wiem, na ile jesteśmy medialni - zakpił, bawiąc się rogiem białej serwetki w oczekiwaniu na nadejście kelnera z ich zamówieniami - o mnie rzadko piszą... masz ambicję pojawienia się na okładce? - zadrwił, uśmiechając się lekko do brata. Miał taką moc sprawczą, choć poważnie wątpił w aspiracje Louvela do ozdobienia pierwszej strony czasopisma, nawet, jeśli byłby to Walczący Mag. Temat znacznie wdzięczniejszy do rozważania, niż kwestie rzeczywiście problematyczne, a dotyczące przyszłości ich dzieci. Decyzja powinna zostać podjęta jak najszybciej, podobnie jak przygotowania dziewczynek do rozłąki.
-Nasze tradycje są w Durmstrangu - przytaknął, odgarniając niesforne włosy z ramion i zerkając na Louvela z wyrazem głębokiego frasunku na twarzy - ale nie jestem przekonany, czy to odpowiednia szkoła dla naszych dziewcząt. Angielska modła każe nam je wychowywać na damy, nie wojowniczki - rzekł, podnosząc do ust filiżankę z parującym naparem herbaty oolong i upijając niewielki łyk wrzątku - tej francuskiej akademii w ogóle nie brałem pod uwagę, a Hogwart... - urwał, powstrzymując się od niepoprawnie politycznych komentarz. Miał wiele do powiedzenia, acz głęboka bruzda przecinająca czoło Magnusa, chmurne oczy i zmarszczone brwi mogły już starczyć Louvelowi za odpowiedź - Coraz bardziej skłaniam się do uczenia ich w domu - wyznał. Miałby kontrolę nad wszystkim, materiałem, jaki opanowały, postępami, zainteresowaniami, a także nad samymi dziewczynkami, naturalnie wciąż pozostającymi pod jego pieczą.
-Zastanawia mnie, czy to nestorzy aż tak stetryczeli, czy ktoś ich skonfundował, czy szersza część rodzin wywierała te naciski... To nie do pojęcia, by tak długo i sukcesywnie kontynuowana polityka w jednej chwili runęła. I to jeszcze w imię czego, uzurpatorów, mętów, szlam i tych podludzi - parsknął, dając upust swej złości - Arleen nie spotka krzywda, wątpię, by jakikolwiek posag lub propozycja wsparcia skłoniła cię do oddania jej jakiemuś MacMillanowi - dodał spokojnie, ufając w zdrowy rozsądek Louvela i jego troskę o córkę - Pieczętowanie jednej krwi dotychczas przysporzyło nam jedynie chwały. Bevan ma ma kilku chłopców, chyba nawet w zbliżonym wieku - rzekł, z roztargnieniem, ponownie popadając w zamyślenie - obecnie pertraktuję z Abraxasem. Jego synowie stanowią dobre partie, a Malfoy jest zdecydowanie przeciwny dopuszczaniu szlamu do głosu. To byłby... dobry sojusz - stwierdził. Przeważały względy polityczne, ale Magnus nie skazałby swoich dziewczynek na małżeństwo, gdyby wiedział, że na pewno będą w nim nieszczęśliwe.
-Cóż, najzupełniej mnie nie dziwi, że nie myślałeś o tym w taki sposób - odparł; Durmstrang był odblaskiem, jak i jemu się wydawało, stosunkowo niedalekim. Dopóki nie przypominał sobie, że dawno już ma żonę, dzieci i zupełnie nie przypomina tyczkowatego wyrostka awanturującego się na korytarzach zimnego zamczyska - Wolę stwierdzenie, że wysiłek umysłowy przedkładam na fizyczny - stwierdził ponuro, ze starannie wymierzoną kpiną w głosie - nie czuję się stary, a czasami jedynie zmęczony - podzielił się z Louvelem swymi odczuciami, odbiegając od beztroskiego tematu silną refleksją. Irytowała go sytuacja polityczna, denerwowała miałka prasa, wściekał się na pochopne i godne pożałowania działania niegdyś szanowanych, szlacheckich rodów. Był niecierpliwy i pragnął rewolucji, Londynu płonącego w ogniu, ofiar, prędkiego zaprowadzenia nowego porządku. Rozwlekało się to już stanowczo za długo.
-Idealnie. Mam wrażenie, że dziewczynki potrzebują więcej kontaktu z innymi dziećmi. Czasami przeraża mnie, że Helene jest taka... dorosła. Już teraz zachowuje się jak dystyngowana dama, za rzadko ma czas na rozrywki - westchnął, konkretnie werbalizując swoje zmartwienia. Lou musiał doskonale znać zagadnienie, wszak sam wychowywał swoją córeczkę i wiedział, jak kapryśne potrafiły być małe lady - Towarzystwo Arleen dobrze jej zrobi. Mogłyby zacząć razem zażywać ruchu na świeżym powietrzu - zaproponował, łącząc przyjemne z pożytecznym. Przejażdżka konna z kuzynką pod okiem opiekuna zapewne byłaby miłą odmianą po lekcjach z surowym guwernerem, krytykując całą postawę dziewczynki.
-Nie wiem, na ile jesteśmy medialni - zakpił, bawiąc się rogiem białej serwetki w oczekiwaniu na nadejście kelnera z ich zamówieniami - o mnie rzadko piszą... masz ambicję pojawienia się na okładce? - zadrwił, uśmiechając się lekko do brata. Miał taką moc sprawczą, choć poważnie wątpił w aspiracje Louvela do ozdobienia pierwszej strony czasopisma, nawet, jeśli byłby to Walczący Mag. Temat znacznie wdzięczniejszy do rozważania, niż kwestie rzeczywiście problematyczne, a dotyczące przyszłości ich dzieci. Decyzja powinna zostać podjęta jak najszybciej, podobnie jak przygotowania dziewczynek do rozłąki.
-Nasze tradycje są w Durmstrangu - przytaknął, odgarniając niesforne włosy z ramion i zerkając na Louvela z wyrazem głębokiego frasunku na twarzy - ale nie jestem przekonany, czy to odpowiednia szkoła dla naszych dziewcząt. Angielska modła każe nam je wychowywać na damy, nie wojowniczki - rzekł, podnosząc do ust filiżankę z parującym naparem herbaty oolong i upijając niewielki łyk wrzątku - tej francuskiej akademii w ogóle nie brałem pod uwagę, a Hogwart... - urwał, powstrzymując się od niepoprawnie politycznych komentarz. Miał wiele do powiedzenia, acz głęboka bruzda przecinająca czoło Magnusa, chmurne oczy i zmarszczone brwi mogły już starczyć Louvelowi za odpowiedź - Coraz bardziej skłaniam się do uczenia ich w domu - wyznał. Miałby kontrolę nad wszystkim, materiałem, jaki opanowały, postępami, zainteresowaniami, a także nad samymi dziewczynkami, naturalnie wciąż pozostającymi pod jego pieczą.
-Zastanawia mnie, czy to nestorzy aż tak stetryczeli, czy ktoś ich skonfundował, czy szersza część rodzin wywierała te naciski... To nie do pojęcia, by tak długo i sukcesywnie kontynuowana polityka w jednej chwili runęła. I to jeszcze w imię czego, uzurpatorów, mętów, szlam i tych podludzi - parsknął, dając upust swej złości - Arleen nie spotka krzywda, wątpię, by jakikolwiek posag lub propozycja wsparcia skłoniła cię do oddania jej jakiemuś MacMillanowi - dodał spokojnie, ufając w zdrowy rozsądek Louvela i jego troskę o córkę - Pieczętowanie jednej krwi dotychczas przysporzyło nam jedynie chwały. Bevan ma ma kilku chłopców, chyba nawet w zbliżonym wieku - rzekł, z roztargnieniem, ponownie popadając w zamyślenie - obecnie pertraktuję z Abraxasem. Jego synowie stanowią dobre partie, a Malfoy jest zdecydowanie przeciwny dopuszczaniu szlamu do głosu. To byłby... dobry sojusz - stwierdził. Przeważały względy polityczne, ale Magnus nie skazałby swoich dziewczynek na małżeństwo, gdyby wiedział, że na pewno będą w nim nieszczęśliwe.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Durmstrang jawił się jako nieprzystępna twierdza mrożąca każdą możliwą komórkę ciała - mimo to będąc czymś bardziej pożądanym niż sam dom. Przynajmniej w młodzieńczych latach, kiedy patrzenie na własnego ojca sprawiało niewypowiedziany ból. Ból oraz rozczarowanie rozlewające się po żyłach. Louvelowi było wstyd posiadając kogoś w tak bliskim otoczeniu, będąc w dodatku pod jego władzą. Równie wiele nieprzyjemności wywoływała w nim świadomość posiadania ułomnej siostry, niepodzielającej jedynej słusznej idei. Oni byli inni - silniejsi? Rozsądniejsi? Młodszy Rowle nigdy nie wypowiedział na głos swoich myśli wiedząc, że w oczywisty sposób zostałby za nie ukarany. Spokojnie czekał wierząc, że wybawienie kiedyś nadejdzie - nadeszło, faktycznie, chociaż w obu przypadkach zasługą w dużej mierze był Magnus. On sam dołożył raptem jedną, ledwie zauważalną cegiełkę, w dodatku bez udziału własnej woli; spłodził córkę. Z której chociaż był naprawdę dumny, wiedział, że nigdy nie zapewni mu takiego uznania jak doczekania się męskiego potomka. Nie upatrywał siły tylko w tym aspekcie życia, lecz w tych czasach, w tej magicznej socjecie, to właśnie ten fragment był jednym z ważniejszych. Jakkolwiek nie oddalałby tej świadomości od siebie uciekając w pracę, pozostawał on niezmienny. Wiedział również, że nie może splamić nazwiska żadną skazą i wbrew wszystkiemu nie wyniósł tego wyłącznie z nauk oraz wpływu środowiska - dojrzał do tych poglądów. Wyrósł przestając uciekać od Cheshire oraz swojego dziedzictwa, przestał być gwałtownym nastolatkiem z czasów szkolnych, który chował się za murami zamku przed gniewem ojca. Lub strachem przed popełnieniem błędu - odważnie, chociaż jednocześnie ostrożnie stawiał kroki we własnej egzystencji naznaczonej przekonaniem, że są zwyczajnie lepsi. Ponad wszystkich innych - megalomania była stałym elementem arystokratycznego wychowania, lecz tak naprawdę widząc to, czego dokonał oraz w którym momencie życia był w tym momencie, jak wiele mocy przysporzyło im jednakie myślenie zacieśniając braterskie więzy, wiedział, że to właśnie w rodzinie tkwi siła. A to historia oraz poglądy czyniły ją tym, czym była - znaczącym w magicznym świcie rodem, niemogącym się niczego powstydzić.
Mimo poczucia własnej wartości tęsknił za beztroskimi latami w norweskiej szkole, gdzie pozornie mógł mieć władzę nad resztą uczniów będących w większości spoza ich świata. Lubił zajęcia z czarnej magii, lubił czuć władzę oraz potęgę, tak jak lubił wyczerpujące zajęcia fizyczne. Do tej pory starał się utrzymywać kondycję, chociaż to już nie było tym samym. Powstrzymał się przed kolejnym westchnięciem, niemalże z rozrzewnieniem jakie towarzyszy nostalgicznym wspominkom. Zamiast tego uniósł na chwilę kąciki ust w pojednawczym geście - wszakże Magnus również zdawał sobie sprawę z upływu czasu, nie musiał rzucać oczywistościami.
- Już teraz? Jeszcze wiele lat życia przed nami. W zdrowym ciele zdrowy duch - odparł znacząco, podnosząc na chwilę wzrok znad karty. Zaraz do niej powrócił nadal nie będąc pewnym czy cokolwiek w tym miejscu było godne spożycia, lecz nie wypadało siedzieć z pustymi rękoma. Przejechał dłonią po włosach, naprawdę wierząc w swoje słowa - czarodzieje żyli przecież znacznie dłużej niż byle szlam, chociaż z drugiej strony trawiące szlachtę choroby skutecznie odbierały nadzieję na długowieczność. Rowle'owie z powodu swoich praktyk też byli narażeni na kruche zdrowie, lecz Lou wolał to bagatelizować oraz uznając, że byle świniowstręt czy pula genów nie pokona jego determinacji odnośnie życia.
- Niestety taka domena arystokratek. My też nie mieliśmy dzieciństwa - wszystko w imię wyższego dobra stanowiącego fundament naszego rodu. Lecz na pewno masz rację, każdy zasługuje na chwilę oddechu. Ostatnio kupiliśmy kilka koni, dziewczynki na pewno nie będą się nudzić - wygłosił własne zdanie, z ulgą wyrzucając w kierunku kelnerki zamówienie na herbatę, którą niedługo później zamknął w swoich mało zgrabnych dłoniach. Niestety nie mógł się powstrzymać przed kolejnym słownym atakiem - parsknął śmiechem nie mogąc powstrzymać kiełkującej w płucach kpiny.
- Niestety, oba profile mam wyjątkowo niefotogeniczne - stwierdził z udawanym zmartwieniem, po czym podmuchał parujący napar oraz upił z niego kilka niewielkich łyków. Idealnie na wysłuchanie wszystkiego, co dotyczyło wyboru szkoły oraz przyszłego, godnego kawalera dla ich córek. Prawdę powiedziawszy nauka prywatna w domowym zaciszu nie przyszła mu do głowy - trochę się jej obawiał. Wolał nie odgradzać Arleen od świata, od rówieśników oraz przeszkód czyhających na nią w życiu. I chociaż faktycznie znajomość szlamu czy zdrajców krwi nie była jej do niczego potrzebna, tak zachowanie się wśród innych szlachcianek to coś, czego nie wyniesie się z suchych zasad etykiety prowadzonych w domu.
- Nie obawiasz się o poziom nauczania? Trudno znaleźć teraz dobrych nauczycieli. Którzy nie tylko wygłoszą kazania naukowe, lecz będą również świecić przykładem oraz odpowiednimi poglądami. Świat zaczyna się rozpadać brnąc w coś naprawdę przerażającego - zaczął ostrożnie, wpatrując się w twarz brata. - I takie odseparowanie od rówieśników, innych dam, pozbycie się możliwości nauki zaradności - nie jestem przekonany czy to dobry pomysł. Muszę jednak przyznać, że zdecydowanie lepszy od każdej z tych szkół. A niestety lepszej alternatywy nie ma - dodał odkładając filiżankę na zdobiony spodek. Spoważniał, może nawet się nieco zasmucił nie tylko z powodu własnych wątpliwości, lecz nad sytuacją szlacheckich rodzin. Nie pojmował nadchodzących zmian - i pojąć nie chciał. - Może to faktycznie starcza demencja - mruknął, cicho, żeby przypadkiem nikt ich nie usłyszał. Mówienie takich rzeczy w głos było strzałem w kolano. - Tylko nie jestem pewien, czy młodzi tego nie popierają. - Skrzywił się jakby zjadł właśnie całą cytrynę. - I masz rację, zdecydowanie wolę zawierzyć temu, co znane - powiedział odnośnie wydania córki za Rowle'a, zgodnie z rodzinną tradycją. - Dlatego synowie Abraxasa to również dobry pomysł. Myślisz o Helene, Melyonne czy obu? - spytał. Oczywiście, że był ciekawy o losy własnej chrześniaczki.
Mimo poczucia własnej wartości tęsknił za beztroskimi latami w norweskiej szkole, gdzie pozornie mógł mieć władzę nad resztą uczniów będących w większości spoza ich świata. Lubił zajęcia z czarnej magii, lubił czuć władzę oraz potęgę, tak jak lubił wyczerpujące zajęcia fizyczne. Do tej pory starał się utrzymywać kondycję, chociaż to już nie było tym samym. Powstrzymał się przed kolejnym westchnięciem, niemalże z rozrzewnieniem jakie towarzyszy nostalgicznym wspominkom. Zamiast tego uniósł na chwilę kąciki ust w pojednawczym geście - wszakże Magnus również zdawał sobie sprawę z upływu czasu, nie musiał rzucać oczywistościami.
- Już teraz? Jeszcze wiele lat życia przed nami. W zdrowym ciele zdrowy duch - odparł znacząco, podnosząc na chwilę wzrok znad karty. Zaraz do niej powrócił nadal nie będąc pewnym czy cokolwiek w tym miejscu było godne spożycia, lecz nie wypadało siedzieć z pustymi rękoma. Przejechał dłonią po włosach, naprawdę wierząc w swoje słowa - czarodzieje żyli przecież znacznie dłużej niż byle szlam, chociaż z drugiej strony trawiące szlachtę choroby skutecznie odbierały nadzieję na długowieczność. Rowle'owie z powodu swoich praktyk też byli narażeni na kruche zdrowie, lecz Lou wolał to bagatelizować oraz uznając, że byle świniowstręt czy pula genów nie pokona jego determinacji odnośnie życia.
- Niestety taka domena arystokratek. My też nie mieliśmy dzieciństwa - wszystko w imię wyższego dobra stanowiącego fundament naszego rodu. Lecz na pewno masz rację, każdy zasługuje na chwilę oddechu. Ostatnio kupiliśmy kilka koni, dziewczynki na pewno nie będą się nudzić - wygłosił własne zdanie, z ulgą wyrzucając w kierunku kelnerki zamówienie na herbatę, którą niedługo później zamknął w swoich mało zgrabnych dłoniach. Niestety nie mógł się powstrzymać przed kolejnym słownym atakiem - parsknął śmiechem nie mogąc powstrzymać kiełkującej w płucach kpiny.
- Niestety, oba profile mam wyjątkowo niefotogeniczne - stwierdził z udawanym zmartwieniem, po czym podmuchał parujący napar oraz upił z niego kilka niewielkich łyków. Idealnie na wysłuchanie wszystkiego, co dotyczyło wyboru szkoły oraz przyszłego, godnego kawalera dla ich córek. Prawdę powiedziawszy nauka prywatna w domowym zaciszu nie przyszła mu do głowy - trochę się jej obawiał. Wolał nie odgradzać Arleen od świata, od rówieśników oraz przeszkód czyhających na nią w życiu. I chociaż faktycznie znajomość szlamu czy zdrajców krwi nie była jej do niczego potrzebna, tak zachowanie się wśród innych szlachcianek to coś, czego nie wyniesie się z suchych zasad etykiety prowadzonych w domu.
- Nie obawiasz się o poziom nauczania? Trudno znaleźć teraz dobrych nauczycieli. Którzy nie tylko wygłoszą kazania naukowe, lecz będą również świecić przykładem oraz odpowiednimi poglądami. Świat zaczyna się rozpadać brnąc w coś naprawdę przerażającego - zaczął ostrożnie, wpatrując się w twarz brata. - I takie odseparowanie od rówieśników, innych dam, pozbycie się możliwości nauki zaradności - nie jestem przekonany czy to dobry pomysł. Muszę jednak przyznać, że zdecydowanie lepszy od każdej z tych szkół. A niestety lepszej alternatywy nie ma - dodał odkładając filiżankę na zdobiony spodek. Spoważniał, może nawet się nieco zasmucił nie tylko z powodu własnych wątpliwości, lecz nad sytuacją szlacheckich rodzin. Nie pojmował nadchodzących zmian - i pojąć nie chciał. - Może to faktycznie starcza demencja - mruknął, cicho, żeby przypadkiem nikt ich nie usłyszał. Mówienie takich rzeczy w głos było strzałem w kolano. - Tylko nie jestem pewien, czy młodzi tego nie popierają. - Skrzywił się jakby zjadł właśnie całą cytrynę. - I masz rację, zdecydowanie wolę zawierzyć temu, co znane - powiedział odnośnie wydania córki za Rowle'a, zgodnie z rodzinną tradycją. - Dlatego synowie Abraxasa to również dobry pomysł. Myślisz o Helene, Melyonne czy obu? - spytał. Oczywiście, że był ciekawy o losy własnej chrześniaczki.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Smagany ciepłymi obrazami z chłodnym krajobrazem w tle mimowolnie uśmiechał się z lekką nostalgią. Odrobinę brakowało mu tej niefrasobliwości, względnego braku konsekwencji, kontrastującego z surową karnością, egzekwowaną przez wykładowców. W Durmstrangu był psem, trzymanym na długim łańcuchu, za który wystarczyło odpowiednio mocno szarpnąć, by przywołać go do porządku. Na zamkowych korytarzach nosił się jak pan i władca tego miejsca - a zarazem i wszystkich rzeczy i osób, w nim się znajdujących - na zajęciach zaś nieco cichnął, akceptując wyższość profesorów. Wyważona równowaga między aroganckim, agresywnym - jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły, jeszcze nie znał tak wielu wyśmienitych zaklęć, idealnie nadających się do przetestowania na brudnym dzieciaku, który przypadkowo otarł się o niego barkiem w szkolnym ścisku - młodzieńcem, a uczniem, w zaślepieniu realizującym swoje obowiązki. Porównując radosne uczelniane doświadczenia z tym, co zyskał obecnie, Magnus dochodził do wniosków oczywistych. Nie zmieniło się nic za wyjątkiem mnożących się nieustannie obowiązków, szepczących do niego nienawistnym szeptem gdzieś z tyłu głowy. Za młokosa istniał tylko on, świętość spersonifikowana w jednej osobie, on jeden rozporządzający sobą z nutą rozsądku, przyprawioną jednak zdecydowanym niechlujstwem. Niegdyś nie zważał tak na konsekwencje, myślał chwilą, chwytając życie zdecydowanym, wręcz brawurowym skokiem. Dla zdobycia poklasku, dla adrenaliny rozchodzącej się wraz z krwią po chudym ciele, dla specyficznego rodzaju satysfakcji płynącej z udowodnienia - bardziej sobie niż komukolwiek innemu - że dla niego nic nie jest niemożliwe. Wyrósł z upodobania do tych spacerów po linie, zawieszonej kilkadziesiąt stóp ponad ostrym, kamienistym podłożem z wystającymi kolcami, ucząc się przedkładać cudze dobro ponad własne. Córek. Żony. A wreszcie także i niewdzięcznego świata; ryzyko jednak stale wpisało się w utkany kawałkami porwanych mięśni życiorys, popychając Magnusa do służby Czarnemu Panu. Niebezpiecznej, sekretnej (tę tajemnicę zachował dla siebie, nie dzieląc się troskami z bardziej zachowawczym bratem), ale prócz niezbędnego - jak się okazało - zastrzyku adrenaliny i endorfin, pompującej w jego serce olbrzymie pokłady dumy i samozadowolenia. Tracił swoje siły, nerwy, tracił też i krew, a gdyby było trzeba, utoczyłby ją sobie z żył własnoręcznie. Postępujące wyzucie z energii oraz zmęczenie nie równało się przecież niezadowoleniu: kotłowało się raczej pod splątaną czupryną Rowle'a nieokiełznanym szczęściem, że swoimi rękami buduje podwaliny nowej przyszłości. Fizyczne wyczerpanie ogromem spraw spadających na wątłe barki nie mogło zniwelować pozytywnych skutków tego wycieńczenia, cena jaką płacił była w istocie drobnostką.
-To tylko znużenie, bracie - wyjaśnił, a kąciki ust lekko mu drgnęły. Interpretacyjne szarady Louvela trąciły nostalgią, wspomnieniami długich zimowych wieczorów w Beeston, spędzanych przez nich razem w salonie przed kominkiem - nieznaczna irytacja tym, co się dzieje, zbyt powolnymi zmianami, które jeśli już zostaną wprowadzone, to okazują się niepraktyczne, jak powieść idioty. To wszystko - urwał, wydymając pogardliwie wargi, nawet nie siląc się na rzeczownikową nazwę przyczyny tej degrengolady - przyprawia mnie o ból głowy. Za każdym razem, gdy tylko zboczę na ten temat, czuję się, jakby ktoś walił mi w skroń rozżarzonym do czerwoności żelaznym prętem - rzekł, raczej stricte informująco aniżeli startując do Louvela z rozżalonymi pretensjami. Czuł szewską pasję za każdym razem, kiedy zerkał na kolejne żałosne wydanie Proroka, krew zalewała go wrzącą lawą, gdy wysłuchiwał drobiazgowych sprawozdań prosto z serca ministerstwa, a ręce aż drżały mu z bezsilnej złości, że musi uzbroić się w złotą cierpliwość, żeby oczyścić Anglię z odpadków. Wielka Brytania przypominała mu bardziej wysypisko śmieci, niżeli potęgę, o której czytał w oprawionych w skórę rocznikach i jak wielki kamień toczyła się nieubłaganie w dół ze szczytu góry. Całkowity upadek cywilizacji: do tego zmierzał postęp, a Rowle gryzł palce i (na razie?) niemo przypatrywał się kolejnym katastrofom.
-Nasze dzieciństwo to wybitnie złe porównanie, Louvelu - sprostował, może nieco zbyt oschłym tonem. Magnus nie krył się z tym, że na tym punkcie był niezwykle drażliwy, a wracanie do przeszłości osadzonej pod okiem despotycznego ojca wyprowadzało go z równowagi, obojętnie w jak wspaniałym humorze akurat się znajdował - może właśnie dlatego tak mnie to niepokoi - dodał, nieco łagodniejąc, zły na siebie, że tak ostro potraktował brata - chciałbym żeby były szczęśliwe, nie rezygnując przy tym z nauczeniem ich przymiotów właściwych damom. Póki co, wolałbym jednak żeby zachowywały się jak dzieci. Mely jest uroczo niefrasobliwa, nieco martwi mnie Helene... Jest pojętna, guwernerzy ją chwalą, ale najchętniej cały dzień by przymierzała nowe stroje i dyrygowała służbą. Doprawdy, nie wiem po kim to ma, bo nie wdała się ani w matkę, ani we mnie - parsknął, kręcąc gwałtownie głową w zastanowieniu nad swoją najstarszą latoroślą - czyżby Arleen nie dostarczała ci podobnych rozterek? - zagadnął, szczerze zaintrygowany losami swojej bratanicy. Może po prostu był przewrażliwiony, a większość małych księżniczek wychowywanych w przepychu właśnie tak spędzało swój wolny czas?
-Odkąd jesteś wobec siebie tak krytyczny? - spytał, unosząc ironicznie brew, świadom, jakie wrażenie oni obaj robią na kobietach. Genetyka spłatała im figla, obdarzając nieco ciemniejszą karnacją, czym wyróżniali się na tle anglosaskiej socjety, a jakoś mimowolnie podkreślana dzikość wręcz dodawała im atrakcyjności.
-Wydaje mi się, że znajdę odpowiednich, czystych kandydatów - nie istniała inna możliwość - Nasze nazwisko wciąż wiele znaczy, a obietnica hojnego wynagrodzenia skusi niejednego - odparł ostrożnie, starając się dobrać odpowiednie słowa. Poniekąd zgadzał się z Louvelem: izolacja od rówieśników mogła okazać się zgubna, lecz chyba wolał zaryzykować tym krokiem, niż później męczyć się ze skutkami promugolskiej indoktrynacji - Sam zająłbym się ich edukowaniem pod kątem historii magii - rzucił pod wpływem chwili, nie zastanawiając się właściwie długo nad swymi słowami. To również było oczywiste, a dla niego oznaczało nie tylko możliwość osobistego skontrolowania postępów czynionych przez jego córki, ale i dodatkowy czas tylko dla nich.
-W Cheshire rządzi twarda ręka, nie ograniczamy przecież dziewczynkom swobody, nie trzymamy ich na łańcuchu tuż przy nodze, jak się postępuje z pokojowymi pieskami - zauważył, podnosząc do ust filiżankę ze stygnącą powoli herbatą - Prawdziwa nauka zacznie się i tak dopiero w momencie, kiedy opuszczą dom - mruknął, wyraźnie niezadowolony, krzywiąc usta w zgryźliwym uśmiechu. Przypominającym bardziej jemu, niż Louvelowi, że gdyby mógł, nigdy nie wypuściłby swoich córek z Farndon. Nawet, jeśli planował powierzyć je w zaufane, dobre ręce. Tylko pod jego dachem mogło być im lepiej niż pod skrzydłami potomków Abraxasa.
-Młodzi powinni brać przykład, a nie forsować swoje fanaberie - powiedział dobitnie i głośno, odkładając filiżankę na stół z cichym trzaskiem eleganckiej, porcelanowej zastawy - mariaże w obrębie naszego rodu nie były niczym niezwykłym i nie widzę przyczyny, dla której teraz należałoby je negować. A ci, którzy się głupio sprzeciwiają, prędzej czy później przejrzą na oczy, kiedy zostaną na lodzie i będą zmuszeni wybierać między Greengrassami, Abottami, a staropanieństwem dla córki - powiedział pewnie, bez najmniejszych wątpliwości, ze sprzeciw rodowym praktykom obróci się przeciwko tym heretykom.
-Jeszcze łudzę się, że Mely jest za mała na sprawy małżeńskie - zaśmiał się. Ze smutkiem?
- rozmawiałem z Abraxasem wyłącznie o Helene i Septimusie. Są w tym samym wieku, a chłopiec to miniaturka swojego ojca. Niepokoję się jednak, że Hellie przejawia... nadmierne zainteresowanie starszymi mężczyznami - powiedział, nerwowo mnąc w rękach elegancką serwetę. Rzekł to gwoli ciekawostki, chociaż wewnętrznie szalał z niezadowolenia, że z jego córki wyrasta kokietka. Chociaż może powinien być zadowolony? Łatwiej omota męża, łatwiej dostanie to, czego chce. Czemu więc napawało to Magnusa niezidentyfikowanym niepokojem?
-To tylko znużenie, bracie - wyjaśnił, a kąciki ust lekko mu drgnęły. Interpretacyjne szarady Louvela trąciły nostalgią, wspomnieniami długich zimowych wieczorów w Beeston, spędzanych przez nich razem w salonie przed kominkiem - nieznaczna irytacja tym, co się dzieje, zbyt powolnymi zmianami, które jeśli już zostaną wprowadzone, to okazują się niepraktyczne, jak powieść idioty. To wszystko - urwał, wydymając pogardliwie wargi, nawet nie siląc się na rzeczownikową nazwę przyczyny tej degrengolady - przyprawia mnie o ból głowy. Za każdym razem, gdy tylko zboczę na ten temat, czuję się, jakby ktoś walił mi w skroń rozżarzonym do czerwoności żelaznym prętem - rzekł, raczej stricte informująco aniżeli startując do Louvela z rozżalonymi pretensjami. Czuł szewską pasję za każdym razem, kiedy zerkał na kolejne żałosne wydanie Proroka, krew zalewała go wrzącą lawą, gdy wysłuchiwał drobiazgowych sprawozdań prosto z serca ministerstwa, a ręce aż drżały mu z bezsilnej złości, że musi uzbroić się w złotą cierpliwość, żeby oczyścić Anglię z odpadków. Wielka Brytania przypominała mu bardziej wysypisko śmieci, niżeli potęgę, o której czytał w oprawionych w skórę rocznikach i jak wielki kamień toczyła się nieubłaganie w dół ze szczytu góry. Całkowity upadek cywilizacji: do tego zmierzał postęp, a Rowle gryzł palce i (na razie?) niemo przypatrywał się kolejnym katastrofom.
-Nasze dzieciństwo to wybitnie złe porównanie, Louvelu - sprostował, może nieco zbyt oschłym tonem. Magnus nie krył się z tym, że na tym punkcie był niezwykle drażliwy, a wracanie do przeszłości osadzonej pod okiem despotycznego ojca wyprowadzało go z równowagi, obojętnie w jak wspaniałym humorze akurat się znajdował - może właśnie dlatego tak mnie to niepokoi - dodał, nieco łagodniejąc, zły na siebie, że tak ostro potraktował brata - chciałbym żeby były szczęśliwe, nie rezygnując przy tym z nauczeniem ich przymiotów właściwych damom. Póki co, wolałbym jednak żeby zachowywały się jak dzieci. Mely jest uroczo niefrasobliwa, nieco martwi mnie Helene... Jest pojętna, guwernerzy ją chwalą, ale najchętniej cały dzień by przymierzała nowe stroje i dyrygowała służbą. Doprawdy, nie wiem po kim to ma, bo nie wdała się ani w matkę, ani we mnie - parsknął, kręcąc gwałtownie głową w zastanowieniu nad swoją najstarszą latoroślą - czyżby Arleen nie dostarczała ci podobnych rozterek? - zagadnął, szczerze zaintrygowany losami swojej bratanicy. Może po prostu był przewrażliwiony, a większość małych księżniczek wychowywanych w przepychu właśnie tak spędzało swój wolny czas?
-Odkąd jesteś wobec siebie tak krytyczny? - spytał, unosząc ironicznie brew, świadom, jakie wrażenie oni obaj robią na kobietach. Genetyka spłatała im figla, obdarzając nieco ciemniejszą karnacją, czym wyróżniali się na tle anglosaskiej socjety, a jakoś mimowolnie podkreślana dzikość wręcz dodawała im atrakcyjności.
-Wydaje mi się, że znajdę odpowiednich, czystych kandydatów - nie istniała inna możliwość - Nasze nazwisko wciąż wiele znaczy, a obietnica hojnego wynagrodzenia skusi niejednego - odparł ostrożnie, starając się dobrać odpowiednie słowa. Poniekąd zgadzał się z Louvelem: izolacja od rówieśników mogła okazać się zgubna, lecz chyba wolał zaryzykować tym krokiem, niż później męczyć się ze skutkami promugolskiej indoktrynacji - Sam zająłbym się ich edukowaniem pod kątem historii magii - rzucił pod wpływem chwili, nie zastanawiając się właściwie długo nad swymi słowami. To również było oczywiste, a dla niego oznaczało nie tylko możliwość osobistego skontrolowania postępów czynionych przez jego córki, ale i dodatkowy czas tylko dla nich.
-W Cheshire rządzi twarda ręka, nie ograniczamy przecież dziewczynkom swobody, nie trzymamy ich na łańcuchu tuż przy nodze, jak się postępuje z pokojowymi pieskami - zauważył, podnosząc do ust filiżankę ze stygnącą powoli herbatą - Prawdziwa nauka zacznie się i tak dopiero w momencie, kiedy opuszczą dom - mruknął, wyraźnie niezadowolony, krzywiąc usta w zgryźliwym uśmiechu. Przypominającym bardziej jemu, niż Louvelowi, że gdyby mógł, nigdy nie wypuściłby swoich córek z Farndon. Nawet, jeśli planował powierzyć je w zaufane, dobre ręce. Tylko pod jego dachem mogło być im lepiej niż pod skrzydłami potomków Abraxasa.
-Młodzi powinni brać przykład, a nie forsować swoje fanaberie - powiedział dobitnie i głośno, odkładając filiżankę na stół z cichym trzaskiem eleganckiej, porcelanowej zastawy - mariaże w obrębie naszego rodu nie były niczym niezwykłym i nie widzę przyczyny, dla której teraz należałoby je negować. A ci, którzy się głupio sprzeciwiają, prędzej czy później przejrzą na oczy, kiedy zostaną na lodzie i będą zmuszeni wybierać między Greengrassami, Abottami, a staropanieństwem dla córki - powiedział pewnie, bez najmniejszych wątpliwości, ze sprzeciw rodowym praktykom obróci się przeciwko tym heretykom.
-Jeszcze łudzę się, że Mely jest za mała na sprawy małżeńskie - zaśmiał się. Ze smutkiem?
- rozmawiałem z Abraxasem wyłącznie o Helene i Septimusie. Są w tym samym wieku, a chłopiec to miniaturka swojego ojca. Niepokoję się jednak, że Hellie przejawia... nadmierne zainteresowanie starszymi mężczyznami - powiedział, nerwowo mnąc w rękach elegancką serwetę. Rzekł to gwoli ciekawostki, chociaż wewnętrznie szalał z niezadowolenia, że z jego córki wyrasta kokietka. Chociaż może powinien być zadowolony? Łatwiej omota męża, łatwiej dostanie to, czego chce. Czemu więc napawało to Magnusa niezidentyfikowanym niepokojem?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Magnus był tym bardziej żywiołowym, dzikim, dającym się ponieść własnym myślom oraz emocjom - Louvel odstawał od niego w tych cechach. Nastawiony na sukces, zdobywanie wiedzy, nieco przygasał w blasku temperamentu starszego brata. Zwykle wolał się ograniczać samemu sobie nakładając łańcuchy odpowiedzialności za siebie oraz ich nazwisko, które przetarło szlaki w Durmstrangu już wcześniej. Mógł pozwolić sobie na więcej bez bacznego oka nie tylko ojca czy nestora, lecz również innych członków arystokracji, której nie było tak dużo w tej placówce. Wszyscy bowiem woleli posłać swoje dzieci bliżej - do Hogwartu, a kiedy decydowali się na oddalenie swych latorośli od Wielkiej Brytanii, to w zdecydowanej większości wybierali Beauxbatons. Mógł być wtedy więcej niż sobą, nie przejmować się wieloma konwenansami, iść pod prąd - nadal w ograniczonej wersji - oraz cieszyć się utraconym dzieciństwem, lecz i tak rzadko sobie na to pozwalał. Tłumił w sobie gniew, poczucie niesprawiedliwości oraz wiele innych negatywnych emocji - jeśli je gdzieś wyładowywał, to nie byli to niżej urodzeni uczniowie tylko przedmioty codziennego użytku. Stać go było - czy raczej jego rodzinę - na zapłatę zniszczonego mienia, z czego chętnie korzystał. Doświadczył wiele przykrości wracając do rodzinnego dworu, nie mogąc się jednak równać z Magnusem oraz jego doświadczeniami z okrutnym, bezmyślnym ojcem. Zdarzało mu się o tym zapominać - minęło masę czasu - doprowadzając się do porządku nie w porę. Tak jak dzisiejszego spotkania.
- Doradziłbym ci odstawienie polityki, lecz w twojej pracy to niemożliwe - westchnął ciężko martwiąc się o brata. Skoro sprawy magicznego świata sprawiały, że czuł się tak paskudnie jak twierdził, to należało się bać. Spojrzał na niego podejrzliwie, jakby szukając oznak zasłabnięcia dającego pretekst do kolejnych złotych rad odciągających go od epicentrum prawdziwego trzęsienia ziemi - niczego nie dostrzegł, nie wiedząc czy należy się z tego faktu cieszyć czy martwić jeszcze bardziej. - Nie rozmawiajmy zatem o tym. Dysputami przy herbacie nie zmienimy rzeczywistości, natomiast każdemu należy się chwila odpoczynku - zadecydował stanowczo, nie chcąc słyszeć żadnego sprzeciwu. Trochę rozumiał Magnusa, wszakże sam interesował się polityką, lecz nie spędzała mu ona snu z powiek w podobnym stopniu. Louvel widocznie całkowicie był zakręcony na punkcie historii oraz duchów.
Upił kolejne łyki ciepłej herbaty, a słysząc słowa krytyki zwyczajnie pokiwał głową.
- Masz rację - odciął krótko, nie drążąc dłużej tego tematu, jeszcze bardziej grząskiego niż wspomniany przed chwilą świat polityki. Mieli się nie denerwować, tylko spędzić spokojne popołudnie na rozmowie, tymczasem wstęp do dyskusji wydawał się być nadzwyczaj wyboistym. Lou ponownie zamknął sobie usta herbatą wsłuchując się w obawy brata. Rozmyślał teraz nad Arleen - czy to, w jaki sposób wykreował ją w sobie w myślach, odzwierciedlało stan rzeczywisty?
- Zdziwiłbym się wiedzą, że całymi dniami przymierzasz stroje - zaczął z nieskrywaną wesołością zastąpioną szybko zamyśleniem oraz niejakim zmartwieniem zasłyszanymi informacjami. - Chyba kobiety z rodu Rowle mają władczość we krwi. Arleen również rozstawia wszystkich po kątach, lecz jest też obowiązkowa oraz pojętna. Widocznie to normalne w tym wieku - stwierdził raczej mało pewnie. Nie znał się na dzieciach, nie wiedział o nich zbyt wiele, nawet o swojej córce nie posiadał dużo wiadomości. Były z Helene w podobnym wieku, zachowywały się też bardzo podobnie, może tak właśnie miało być? - Też uwielbia stroje, to chyba typowe dla dziewczynek - odkładając filiżankę na spodek rozpostarł przepraszająco ręce na boki - naprawdę nie miał pojęcia czym zajmują się młode damy. Do tej pory sądził, że głównie nauką, a w resztę nie wnikał o ile nie docierały do niego niepokojące wieści o niewłaściwym zachowaniu jego dziecka.
- Zgrywam się tylko - z każdej strony wyglądam całkowicie olśniewająco - skwitował z cieniem uśmiechu na twarzy, nie zdradzając czy mówił poważnie czy wręcz przeciwnie. - To prawda. Dopiero wtedy okaże się czy nasze metody wychowawcze zdały egzamin. Wydaje mi się natomiast, że nie mamy sobie niczego do zarzucenia tak długo, jak wpajamy im podstawowe wartości. Być może nauczanie domowe faktycznie nie narobi żadnych szkód, a wręcz okaże się najlepszą z dotychczasowych decyzji. Arleen świetnie radzi sobie z retoryką, podejrzewam, że w żadnej szkole magii nie zwróciliby na to uwagę, a to w końcu bardzo ważna umiejętność - wygłosił swoją tezę, oczywiście mocno subiektywną. Wiedział natomiast, że Magnus go zrozumie, każdy poniekąd mierzył innych swoją miarą.
Z nieukrywanym smutkiem przytaknął jego słowom - wolałby nie dożyć dnia, w którym miałby być postawiony przed takim wyborem. Zdecydowanie wybrałby dla niej staropanieństwo, nawet jeśli miałby ją tym samym skazać na niezadowolenie - byłoby one i tak niczym w obliczu zarazy toczącej niektóre ze szlacheckich rodów. - W końcu nikt nie zrozumie lepiej wilka niż drugi wilk. Dodatkowo nie musiałaby się tak bardzo oddalać od Cheshire czyli tego, co tak dobrze zna oraz kocha - dopowiedział krótko, interesując się bardziej następną poruszaną sprawą. - Co to znaczy? - spytał unosząc brwi. Brzmiało tajemniczo, może odrobinę niepokojąco. Jednak jako chrzestny Melyonne cieszył się z jej młodego wieku oraz braku planów odnośnie jej przyszłości. Póki co
- Doradziłbym ci odstawienie polityki, lecz w twojej pracy to niemożliwe - westchnął ciężko martwiąc się o brata. Skoro sprawy magicznego świata sprawiały, że czuł się tak paskudnie jak twierdził, to należało się bać. Spojrzał na niego podejrzliwie, jakby szukając oznak zasłabnięcia dającego pretekst do kolejnych złotych rad odciągających go od epicentrum prawdziwego trzęsienia ziemi - niczego nie dostrzegł, nie wiedząc czy należy się z tego faktu cieszyć czy martwić jeszcze bardziej. - Nie rozmawiajmy zatem o tym. Dysputami przy herbacie nie zmienimy rzeczywistości, natomiast każdemu należy się chwila odpoczynku - zadecydował stanowczo, nie chcąc słyszeć żadnego sprzeciwu. Trochę rozumiał Magnusa, wszakże sam interesował się polityką, lecz nie spędzała mu ona snu z powiek w podobnym stopniu. Louvel widocznie całkowicie był zakręcony na punkcie historii oraz duchów.
Upił kolejne łyki ciepłej herbaty, a słysząc słowa krytyki zwyczajnie pokiwał głową.
- Masz rację - odciął krótko, nie drążąc dłużej tego tematu, jeszcze bardziej grząskiego niż wspomniany przed chwilą świat polityki. Mieli się nie denerwować, tylko spędzić spokojne popołudnie na rozmowie, tymczasem wstęp do dyskusji wydawał się być nadzwyczaj wyboistym. Lou ponownie zamknął sobie usta herbatą wsłuchując się w obawy brata. Rozmyślał teraz nad Arleen - czy to, w jaki sposób wykreował ją w sobie w myślach, odzwierciedlało stan rzeczywisty?
- Zdziwiłbym się wiedzą, że całymi dniami przymierzasz stroje - zaczął z nieskrywaną wesołością zastąpioną szybko zamyśleniem oraz niejakim zmartwieniem zasłyszanymi informacjami. - Chyba kobiety z rodu Rowle mają władczość we krwi. Arleen również rozstawia wszystkich po kątach, lecz jest też obowiązkowa oraz pojętna. Widocznie to normalne w tym wieku - stwierdził raczej mało pewnie. Nie znał się na dzieciach, nie wiedział o nich zbyt wiele, nawet o swojej córce nie posiadał dużo wiadomości. Były z Helene w podobnym wieku, zachowywały się też bardzo podobnie, może tak właśnie miało być? - Też uwielbia stroje, to chyba typowe dla dziewczynek - odkładając filiżankę na spodek rozpostarł przepraszająco ręce na boki - naprawdę nie miał pojęcia czym zajmują się młode damy. Do tej pory sądził, że głównie nauką, a w resztę nie wnikał o ile nie docierały do niego niepokojące wieści o niewłaściwym zachowaniu jego dziecka.
- Zgrywam się tylko - z każdej strony wyglądam całkowicie olśniewająco - skwitował z cieniem uśmiechu na twarzy, nie zdradzając czy mówił poważnie czy wręcz przeciwnie. - To prawda. Dopiero wtedy okaże się czy nasze metody wychowawcze zdały egzamin. Wydaje mi się natomiast, że nie mamy sobie niczego do zarzucenia tak długo, jak wpajamy im podstawowe wartości. Być może nauczanie domowe faktycznie nie narobi żadnych szkód, a wręcz okaże się najlepszą z dotychczasowych decyzji. Arleen świetnie radzi sobie z retoryką, podejrzewam, że w żadnej szkole magii nie zwróciliby na to uwagę, a to w końcu bardzo ważna umiejętność - wygłosił swoją tezę, oczywiście mocno subiektywną. Wiedział natomiast, że Magnus go zrozumie, każdy poniekąd mierzył innych swoją miarą.
Z nieukrywanym smutkiem przytaknął jego słowom - wolałby nie dożyć dnia, w którym miałby być postawiony przed takim wyborem. Zdecydowanie wybrałby dla niej staropanieństwo, nawet jeśli miałby ją tym samym skazać na niezadowolenie - byłoby one i tak niczym w obliczu zarazy toczącej niektóre ze szlacheckich rodów. - W końcu nikt nie zrozumie lepiej wilka niż drugi wilk. Dodatkowo nie musiałaby się tak bardzo oddalać od Cheshire czyli tego, co tak dobrze zna oraz kocha - dopowiedział krótko, interesując się bardziej następną poruszaną sprawą. - Co to znaczy? - spytał unosząc brwi. Brzmiało tajemniczo, może odrobinę niepokojąco. Jednak jako chrzestny Melyonne cieszył się z jej młodego wieku oraz braku planów odnośnie jej przyszłości. Póki co
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź