Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Przy głównej drodze dzielnicy Enfield umiejscowiona jest maleńka, skromna herbaciarnia z pomarańczowymi kotarami w oknach i kolorowym szyldem ponad drzwiami, usytuowana między księgarnią a warzywniakiem. Już z oddali zauważa się przytulny wystrój wnętrz i miłą, przyjazną atmosferę, która tu panuje, lecz brak tu tłoku, a samo miejsce nie należy do szczególnie popularnych czy też często odwiedzanych. Dla ceniących sobie ciszę i samotność klientów nie jest to jednak bynajmniej wada.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
Już od progu progu wyczuwa się słodką woń wanilii, mięty i cykorii, a także pomarańczy, które mieszają się ze sobą niczym najpiękniejsze perfumy, zachęcając do wejścia do środka, zajęcia miejsca przy jednym z dziesięciu stoliczków choć na chwilkę. Naprzeciw wejścia i okien znajduje się niewielka lada pełna słoiczków z najróżniejszymi herbatami, sprowadzanymi ze wszelkich zakątków świata. Nieopodal zaś umiejscowiono tacę z ciasteczkami. Na parapetach poustawiane zostały kolorowe obrazki w jasnych ramkach, jasne kafle na podłodze lśnią w blasku lamp. Całe to niewielkie pomieszczenie jest niewątpliwie miłym dla oka, przyjaznym, przytulnym i estetycznym miejscem.
| z wenusjańskiej bawialni
Złudna pokora, jaką odznaczała się jako Miu, rodziła się w wielkich cierpieniach. Początkowo bardziej obrzydzały ją obce, męskie ciała, dotykające ją w ten najintymniejszy ze sposobów, ale kiedy już przywykła do fizycznych ekscesów to właśnie psychiczne upodlenie bolało najbardziej. Świadomość własnej wartości, spieniężonej i podanej komukolwiek na tacy wywoływała większe mdłości niż nawet najobrzydliwszy klient. Sprzedawała samą siebie, zaprzepaszczając wszystko, co do tej pory stanowiło podstawę jej ambitnego wszechświata. Z aroganckiej kobiety sukcesu stała się posłusznym popychadłem, zmuszonym do układania warg w łagodny, służalczy uśmiech. Mogła udawać, że odgrywanie ról nieśmiałych dziewcząt z Japonii stanowi dla niej teatralne wyzwanie, ale tak naprawdę wewnątrz cierpiała tak samo - ból wcale nie słabł pod złotą woalką kpiny ze swojej klienteli. Do tego jednak nie przyznawała się nawet przed samą sobą, skupiając się na przeliczaniu minut na ciężar galeonów. I obrzydzenia, które będzie targało nią torsjami dzisiejszej nocy.
Na razie jednak liczył się cel, wyraźniejszy niż kiedykolwiek: cmentarne spotkanie z Castorem namacalnie pokazało, że Black wrócił do gry z taką samą mocą jak kiedyś, wzbogacony dodatkowo o płomienne doświadczenia. Nie mogła pozwolić na to, by na nowo zniszczył jej życie: chciała jego siwej głowy na tacy, co wiązało się z wysokimi kosztami.
Dlatego nie uchyliła się od pocałunku mężczyzny, dlatego nie odmówiła wykonania jego prośby, dlatego posłusznie pojawiła się na tyłach restauracji, pozwalając nieznajomemu decydować o kierunku ich znajomości. Tylko dlatego; przecież nie chodziło o to, że brunet był przystojny, że wybrał specjalnie ją - nie pozwoliła swoim myślom wybiec zbyt daleko w tsagairtową niepodległość. W Wenus była Miu i pozostawała Miu, nawet poza granicami ceasarowskiego królestwa. Wiedziała jednak, że została opłacona i to nieco uspokajało jej sumienie, pozwalając na uciszenie profesjonalnych wyrzutów sumienia. I zdroworozsądkowych podszeptów, oceniających zaufanie klientowi za bardzo niebezpieczne. Może jednak potrzebowała ryzyka, odrywającego ją od dziwkarskiego kieratu zmysłowości na sprzedaż? Nawet jeśli niepokojąca aura przystojnego bruneta miała okazać się złudna. Przecież nie zabierał jej do prywatnej jaskini rozpusty a do przytulnej herbaciarni. Pachnącej bardzo domowo - kiedy weszli wgłąb korytarza, Deirdre odruchowo oblizała usta, gestem niewinnej dziewczyny a nie wyuzdanej dziweczki: aromat wanilii w pomieszczeniu był tak silny, że naprawdę poczuła na wargach jeden z ulubionych smaków. Na razie jednak nie skomentowała miejsca w żaden sposób, posłusznie idąc za nieznajomym. Nie musiała uważać już ani na wysokie buty ani niewygodny strój (lub jego brak): była ubrana całkowicie zwyczajnie, wyróżniając się jedynie egzotyczną urodą. Ktoś postronny mógł uznać ich za zwykłą parę znajomych, odwiedzającą ten niezbyt popularny przybytek w celu przyjacielskiej rozmowy. Bo może faktycznie tak było?
Kiedy usiedli przy jednym z bardziej oddalonych od lady stolików, Deirdre zsunęła z ramion pelerynę, zostając w bardzo skromnej sukience, pamiętającej jeszcze czasy pracy w ministerstwie. Nie odezwała się pierwsza, posłusznie czekając na jego...polecenia? Pytania o pogodę? Dalej pozostawała grzeczną prostytutką. Dłonie położyła na kolanach zakrytych czarnym materiałem - przyzwoitość przede wszystkim - najpierw rozglądając się po przytulnym wnętrzu, dopiero po chwili przenosząc wzrok na Samaela. Wzrok uprzejmie zainteresowany, pytający, chociaż daleki od prostytutkowego błagalnego spojrzenia o pozwolenie na rozpięcie rozporka. Brunet coraz mocniej ją intrygował, wzmacniając przyjemny niepokój: nauczona półrocznym doświadczeniem wiedziała już, że najmilej wyglądający mężczyźni cechują się najdziwniejszymi pragnieniami. Zaproszenie jej do ciepłej, domowej wręcz herbaciarni powinno zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
Złudna pokora, jaką odznaczała się jako Miu, rodziła się w wielkich cierpieniach. Początkowo bardziej obrzydzały ją obce, męskie ciała, dotykające ją w ten najintymniejszy ze sposobów, ale kiedy już przywykła do fizycznych ekscesów to właśnie psychiczne upodlenie bolało najbardziej. Świadomość własnej wartości, spieniężonej i podanej komukolwiek na tacy wywoływała większe mdłości niż nawet najobrzydliwszy klient. Sprzedawała samą siebie, zaprzepaszczając wszystko, co do tej pory stanowiło podstawę jej ambitnego wszechświata. Z aroganckiej kobiety sukcesu stała się posłusznym popychadłem, zmuszonym do układania warg w łagodny, służalczy uśmiech. Mogła udawać, że odgrywanie ról nieśmiałych dziewcząt z Japonii stanowi dla niej teatralne wyzwanie, ale tak naprawdę wewnątrz cierpiała tak samo - ból wcale nie słabł pod złotą woalką kpiny ze swojej klienteli. Do tego jednak nie przyznawała się nawet przed samą sobą, skupiając się na przeliczaniu minut na ciężar galeonów. I obrzydzenia, które będzie targało nią torsjami dzisiejszej nocy.
Na razie jednak liczył się cel, wyraźniejszy niż kiedykolwiek: cmentarne spotkanie z Castorem namacalnie pokazało, że Black wrócił do gry z taką samą mocą jak kiedyś, wzbogacony dodatkowo o płomienne doświadczenia. Nie mogła pozwolić na to, by na nowo zniszczył jej życie: chciała jego siwej głowy na tacy, co wiązało się z wysokimi kosztami.
Dlatego nie uchyliła się od pocałunku mężczyzny, dlatego nie odmówiła wykonania jego prośby, dlatego posłusznie pojawiła się na tyłach restauracji, pozwalając nieznajomemu decydować o kierunku ich znajomości. Tylko dlatego; przecież nie chodziło o to, że brunet był przystojny, że wybrał specjalnie ją - nie pozwoliła swoim myślom wybiec zbyt daleko w tsagairtową niepodległość. W Wenus była Miu i pozostawała Miu, nawet poza granicami ceasarowskiego królestwa. Wiedziała jednak, że została opłacona i to nieco uspokajało jej sumienie, pozwalając na uciszenie profesjonalnych wyrzutów sumienia. I zdroworozsądkowych podszeptów, oceniających zaufanie klientowi za bardzo niebezpieczne. Może jednak potrzebowała ryzyka, odrywającego ją od dziwkarskiego kieratu zmysłowości na sprzedaż? Nawet jeśli niepokojąca aura przystojnego bruneta miała okazać się złudna. Przecież nie zabierał jej do prywatnej jaskini rozpusty a do przytulnej herbaciarni. Pachnącej bardzo domowo - kiedy weszli wgłąb korytarza, Deirdre odruchowo oblizała usta, gestem niewinnej dziewczyny a nie wyuzdanej dziweczki: aromat wanilii w pomieszczeniu był tak silny, że naprawdę poczuła na wargach jeden z ulubionych smaków. Na razie jednak nie skomentowała miejsca w żaden sposób, posłusznie idąc za nieznajomym. Nie musiała uważać już ani na wysokie buty ani niewygodny strój (lub jego brak): była ubrana całkowicie zwyczajnie, wyróżniając się jedynie egzotyczną urodą. Ktoś postronny mógł uznać ich za zwykłą parę znajomych, odwiedzającą ten niezbyt popularny przybytek w celu przyjacielskiej rozmowy. Bo może faktycznie tak było?
Kiedy usiedli przy jednym z bardziej oddalonych od lady stolików, Deirdre zsunęła z ramion pelerynę, zostając w bardzo skromnej sukience, pamiętającej jeszcze czasy pracy w ministerstwie. Nie odezwała się pierwsza, posłusznie czekając na jego...polecenia? Pytania o pogodę? Dalej pozostawała grzeczną prostytutką. Dłonie położyła na kolanach zakrytych czarnym materiałem - przyzwoitość przede wszystkim - najpierw rozglądając się po przytulnym wnętrzu, dopiero po chwili przenosząc wzrok na Samaela. Wzrok uprzejmie zainteresowany, pytający, chociaż daleki od prostytutkowego błagalnego spojrzenia o pozwolenie na rozpięcie rozporka. Brunet coraz mocniej ją intrygował, wzmacniając przyjemny niepokój: nauczona półrocznym doświadczeniem wiedziała już, że najmilej wyglądający mężczyźni cechują się najdziwniejszymi pragnieniami. Zaproszenie jej do ciepłej, domowej wręcz herbaciarni powinno zapalić w jej głowie czerwoną lampkę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie wątpił ani przez chwilę, że dziwka spełni jego żądanie. Nie dlatego, że musiała to zrobić – pozostawił jej przecież wolny wybór, jedynie konsekwencje stawiając pod niemym znakiem zapytania. Avery doskonale wiedział, że roztaczał dookoła siebie subtelny czar, który nie pozwalał obojętnie go wyminąć. Duma bijąca z wyprostowanej postawy aroganckiego szlachcica naturalnie powodowała, że ludzie bili przed nim pokłony, nienaganna prezencja przyciągała do niego wszystkie kobiety, a urok osobisty i maniery angielskiego dżentelmena sprawiały, że w mig uzyskiwał zaufanie całkiem obcych sobie ludzi.
Jeden uśmiech, by padli przed nim na kolana.
Jedno słowo, by już całkiem byli jego.
Władza nad duszami zawsze pociągała go daleko bardziej od panowania nad ciałami. Kukły nudziły mu się prędko, a Samael oczekiwał niegasnącej rozkoszy, której nie może zdławić słabość. Utrata krwi, wytrącenie serca z rytmu stanowiły doprawdy nędzną wymówkę i dlatego Avery wpadał wówczas w amok. Często kończący się niespodziewaną wizytą przyrodniego brata Morfeusza.
Samael już w młodości preferował więc ujarzmianie umysłów i pracowicie prządł cienkie nici manipulacji. Instruowany przez matkę, która nadal towarzyszyła mu w każdymaspekcie życia, stał się wytrwanymintrygantem dyplomatą. Rozbudzał ciekawość, kołysał zmysły, pozostając w delikatnym cieniu rzucanym przez własną charyzmę. Chroniącą go skutecznie: elokwencja była bronią skuteczniejszą od różdżki, lecz jedynie nieliczni mogli poznać potencjał drzemiący w cichych słowach. Które mogły brzmieć jak komplementy, opiewając zalety omdlewającej z zachwytu panny lub jak groźby, pełne jadu oraz nienawiści, rzucane w twarz największemu wrogowi. Były elastyczne i dowolne w interpretacji; Avery stroił więc je w jak najwięcej znaczeń, pozwalając, by jego rozmówcy gubili się w nich i chwytali się brzytew, które miłosiernie raczył im ofiarować. Jako podpowiedź właściwego działania, tego, które mimochodem im wyznaczył. Zupełnie jak swojej uroczej towarzyszce, fascynująco milczącej i pojawiającej się zgodnie z jego wolą przed restauracją. Samael nie zdążył się nawet zniecierpliwić: miała szczęście, ponieważ opieszałość i brak zdecydowania karał srogo. Nie chciał jednakże rozrywać tych pąsowych usteczek za wcześnie, nie pragnął krzywdy dla kobiety, w której nie uwiodło go ciało, a inteligentny, a zarazem niebezpieczny błysk w nieprzeniknionych czarnych oczach.
Uderzająco podobnych do spojrzenia jego matki, jedynej kobiety, zasługującej na szacunek Avery’ego. Może dlatego jeszcze nie biła przed nim czołem o ziemię, przepraszając za błędy warunkowane swoją płcią. Interesująca była ta prostytutka, jakby wygłodniała wiedzy i ambicji. Niosła już na sobie ciężar grzechu pierworodnego i radziła z nim sobie – ku ogromnemu zdziwieniu Samaela – z godnością. Caesar nie zasłużył sobie na taką pracownicę, a on szczerze żałował, że nie może trzymać jej u siebie. Zamiast gościć ją w swej rezydencji, zaprowadził więc dziewczynę do przytulnej herbaciarni. Zupełnie jakby byli szczęśliwym narzeczeństwem, rozkochanym w sobie do granic możliwości, odnajdującym radość w czymś tak prozaicznym, jak wspólne spędzenie czasu. Przy filiżance mocnej herbaty.
Z rozbawieniem porównał jej grzeczną sukienkę z jedwabnym szlafrokiem, w którym występowała przed nim jeszcze przed kilkoma minutami. Diametralna zmiana: od roznegliżowanej i bezpruderyjnej prostytutki stała się skromną kobietą, wstydliwie trzymającą ręce na kolanach. Avery lekko przekrzywił głowę, wpatrując się w nią intensywnym wzrokiem i usiłując odgadnąć trapiące ją myśli. Nie uciekając się do stosowania legilimencji; nadal była tylko dziwką i wiedział, że wkrótce potulnie wyspowiada mu się ze wszystkiego.
- Jesteś po pracy – oznajmił, po czym gestem przywołał krążącego między stolikami kelnera i złożył zamówienie, oczywiście uprzednio upewniając się, czego życzy sobie jego towarzyszka.
- Avery – przedstawił się, nie zdradzając niczym swych pobudek. Mógł milczeć, pijąc herbatę i obserwując swą chińską porcelanową laleczkę. Wyczekującą odpowiedzi na niezadane pytania – może jeśli odpowiednio je sformułuje, Samael raczy udzielić jej odpowiedzi. Które usatysfakcjonują obie strony?
Jeden uśmiech, by padli przed nim na kolana.
Jedno słowo, by już całkiem byli jego.
Władza nad duszami zawsze pociągała go daleko bardziej od panowania nad ciałami. Kukły nudziły mu się prędko, a Samael oczekiwał niegasnącej rozkoszy, której nie może zdławić słabość. Utrata krwi, wytrącenie serca z rytmu stanowiły doprawdy nędzną wymówkę i dlatego Avery wpadał wówczas w amok. Często kończący się niespodziewaną wizytą przyrodniego brata Morfeusza.
Samael już w młodości preferował więc ujarzmianie umysłów i pracowicie prządł cienkie nici manipulacji. Instruowany przez matkę, która nadal towarzyszyła mu w każdymaspekcie życia, stał się wytrwanym
Uderzająco podobnych do spojrzenia jego matki, jedynej kobiety, zasługującej na szacunek Avery’ego. Może dlatego jeszcze nie biła przed nim czołem o ziemię, przepraszając za błędy warunkowane swoją płcią. Interesująca była ta prostytutka, jakby wygłodniała wiedzy i ambicji. Niosła już na sobie ciężar grzechu pierworodnego i radziła z nim sobie – ku ogromnemu zdziwieniu Samaela – z godnością. Caesar nie zasłużył sobie na taką pracownicę, a on szczerze żałował, że nie może trzymać jej u siebie. Zamiast gościć ją w swej rezydencji, zaprowadził więc dziewczynę do przytulnej herbaciarni. Zupełnie jakby byli szczęśliwym narzeczeństwem, rozkochanym w sobie do granic możliwości, odnajdującym radość w czymś tak prozaicznym, jak wspólne spędzenie czasu. Przy filiżance mocnej herbaty.
Z rozbawieniem porównał jej grzeczną sukienkę z jedwabnym szlafrokiem, w którym występowała przed nim jeszcze przed kilkoma minutami. Diametralna zmiana: od roznegliżowanej i bezpruderyjnej prostytutki stała się skromną kobietą, wstydliwie trzymającą ręce na kolanach. Avery lekko przekrzywił głowę, wpatrując się w nią intensywnym wzrokiem i usiłując odgadnąć trapiące ją myśli. Nie uciekając się do stosowania legilimencji; nadal była tylko dziwką i wiedział, że wkrótce potulnie wyspowiada mu się ze wszystkiego.
- Jesteś po pracy – oznajmił, po czym gestem przywołał krążącego między stolikami kelnera i złożył zamówienie, oczywiście uprzednio upewniając się, czego życzy sobie jego towarzyszka.
- Avery – przedstawił się, nie zdradzając niczym swych pobudek. Mógł milczeć, pijąc herbatę i obserwując swą chińską porcelanową laleczkę. Wyczekującą odpowiedzi na niezadane pytania – może jeśli odpowiednio je sformułuje, Samael raczy udzielić jej odpowiedzi. Które usatysfakcjonują obie strony?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przytulne wnętrze herbaciarni bardzo mocno przypominało Deirdre rodzinny dom. Na oknach w Elgin wisiały podobne, pomarańczowe zasłony, sosnowy parkiet także trzeszczał tuż przy progu a na wszelkich stoliczkach piętrzyły się stosy książek, grożących natychmiastowym zalaniem literacką powodzią. Sama Dei należała raczej do wojujących pedantek, ale nigdy nie przenosiła swoich porządkowych fanaberii do rodziców: tam lekki bałagan po prostu pasował, wypełniał dom nie tylko chaosem ale i trudnym do zdefiniowania ciepłem, niemożliwym do odtworzenia nigdzie indziej. Dlatego po pierwszym zachwycie i względnym rozczuleniu - raz nawet obejrzała się szybko, pewna, że zza wysokiej lady wyjdzie jej zgarbiony ojciec, zaśmiewający się do rozpuku z głupich żartów jej młodszego brata - poczuła coś w rodzaju goryczy. Kolejna warstwa taniej pozłotki, towarzyszącej Tsagairt każdego dnia. Słodki zapach wanilii stał się nagle za mocny, oranżowy wystrój drażnił oczy a miękkie fotele zapadały się niewygodnie pod jej szczupłym ciałem. Najchętniej wyszłaby z tego zbyt domowego - od kiedy ten epitet stał się obelgą w jej prywatnym języku czułości? - pomieszczenia, powracając do chłodnego mieszkania, ale nie ruszała się z miejsca, jakby przyszpilona tutaj intensywnym spojrzeniem rozmówcy. Albo ciężarem złotych galeonów, jakie dostanie w swoje ręce już za kilka dni. Pohamowała więc irytację: nic, w jej wyglądzie nie wskazywało na to, że czuje się nieswojo. Nie drżała jej powieka, nie uderzała palcami o blat stolika, nie zagryzała warg, będąc po prostu...siedzącą rzeźbą wysokiej Azjatki, mrugającej niezwykle rzadko. Kolejna przydatna umiejętność, którą nabyła w czasie klęczącej posługi przed szybkostrzelnymi szlachcicami. Uśmiechnęła się przelotnie do tej myśli - teraz obrzydzenie często przemieniało się w rozbawienie - i skinęła głową kelnerowi.
- Poproszę herbatę ulung. Turkusową. - złożyła typowo chińskie zamówienie, mając nadzieję, że chłopiec nie poda jej mizernego Earl Greya. To nic, że tak naprawdę wiedzę o chińskich smakach i zwyczajach czerpała z książek. Dla każdego klienta pozostawała uroczą skośnooką zabaweczką, ewentualnie: śliczną Miu. Oni także nie przedstawiali się zbyt często, dlatego przyjęła kulturalny manewr mężczyzny z lekkim zdziwieniem. Wewnętrznym, bo dla niego dalej prezentowała się jako małomówna, ładna figurka, usadzona na krześle. Po dłuższej chwili poruszyła się jednak, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej w fotelu. Z grzecznej i nieco nieśmiałej pensjonarki do rozluźnionej, pewnej siebie kobiety w zaledwie kilka sekund. Bez masek, bez peruk, bez zmian ubrań. Może to dzięki azjatyckiej mimice twarzy?
- Miło pana poznać - odparła lekko, uśmiechając się uprzejmie, chociaż już mniej skromnie niż na początku. Frustracja otoczeniem musiała znaleźć ujście a odgrywanie zabiedzonej dziweczki tylko kumulowało teatralną energię, która znajdowała ujście w rozwinięciu charakteru Miu. Nie przedstawiła się mu jednak wcale - wszak to on pierwszy złamał konwenanse, zapraszając ją do przytulnej kawiarni i zwalniając ze służby, jakby była pierwszym lepszym skrzatem. - Jestem po pracy, więc rozumiem, że to prywatne spotkanie? - dopytała o oczywisty ciąg przyczynowo-skutkowy, nie chcąc na razie zupełnie zrywać z obrazem nieco głupiej, zbyt pewnej siebie dziweczki. - Pytam, bo naprawdę chciałabym napić się herbaty a nie robię tego przed głębokim gardłem. Z wiadomych względów - wytłumaczyła cierpliwie, odgarniając z twarzy ciemne włosy. Znów trochę półprawd, miał do czynienia z profesjonalistką: teraz potrafiła pohamować odruch wymiotny, ale dzisiejsza Miu mogła być nowicjuszką w tym biznesie. Zachowującą się zbyt impertynencko jak na towarzystwo tak przystojnego szlachcica. Tak naprawdę chciała spytać go o jego pobudki, ale podejrzewała, że on też na to czeka - gra na czas co prawda nie przynosiła jej wymiernych korzyści, lecz już samo obserwowanie tej pociągającej twarzy wydawało się być ciekawym sposobem na spędzenie wieczoru. Przynajmniej nie obdzierała sobie kolan na parkiecie w Wenus.
- Poproszę herbatę ulung. Turkusową. - złożyła typowo chińskie zamówienie, mając nadzieję, że chłopiec nie poda jej mizernego Earl Greya. To nic, że tak naprawdę wiedzę o chińskich smakach i zwyczajach czerpała z książek. Dla każdego klienta pozostawała uroczą skośnooką zabaweczką, ewentualnie: śliczną Miu. Oni także nie przedstawiali się zbyt często, dlatego przyjęła kulturalny manewr mężczyzny z lekkim zdziwieniem. Wewnętrznym, bo dla niego dalej prezentowała się jako małomówna, ładna figurka, usadzona na krześle. Po dłuższej chwili poruszyła się jednak, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej w fotelu. Z grzecznej i nieco nieśmiałej pensjonarki do rozluźnionej, pewnej siebie kobiety w zaledwie kilka sekund. Bez masek, bez peruk, bez zmian ubrań. Może to dzięki azjatyckiej mimice twarzy?
- Miło pana poznać - odparła lekko, uśmiechając się uprzejmie, chociaż już mniej skromnie niż na początku. Frustracja otoczeniem musiała znaleźć ujście a odgrywanie zabiedzonej dziweczki tylko kumulowało teatralną energię, która znajdowała ujście w rozwinięciu charakteru Miu. Nie przedstawiła się mu jednak wcale - wszak to on pierwszy złamał konwenanse, zapraszając ją do przytulnej kawiarni i zwalniając ze służby, jakby była pierwszym lepszym skrzatem. - Jestem po pracy, więc rozumiem, że to prywatne spotkanie? - dopytała o oczywisty ciąg przyczynowo-skutkowy, nie chcąc na razie zupełnie zrywać z obrazem nieco głupiej, zbyt pewnej siebie dziweczki. - Pytam, bo naprawdę chciałabym napić się herbaty a nie robię tego przed głębokim gardłem. Z wiadomych względów - wytłumaczyła cierpliwie, odgarniając z twarzy ciemne włosy. Znów trochę półprawd, miał do czynienia z profesjonalistką: teraz potrafiła pohamować odruch wymiotny, ale dzisiejsza Miu mogła być nowicjuszką w tym biznesie. Zachowującą się zbyt impertynencko jak na towarzystwo tak przystojnego szlachcica. Tak naprawdę chciała spytać go o jego pobudki, ale podejrzewała, że on też na to czeka - gra na czas co prawda nie przynosiła jej wymiernych korzyści, lecz już samo obserwowanie tej pociągającej twarzy wydawało się być ciekawym sposobem na spędzenie wieczoru. Przynajmniej nie obdzierała sobie kolan na parkiecie w Wenus.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wychował się wśród lśniących marmurów, hebanowych mebli oraz obrazów w złotych ramach. Klamki drzwi w rodzinnej rezydencji Averych były wyłożone macicą perłową, podłogi przykrywały perskie dywany, a ściany zdobiły jedwabne arrasy. Samael przywykł do zbytku, ogromnie cenił sobie wygody… lecz potrafił się ich również wyrzekać. Z niezwykłą łatwością adaptował się do otoczenia, czując się swobodnie w każdych warunkach – mógłby zrezygnować z luksusów bez zbędnych szlochów; jako arystokrata wzbudzał bowiem naturalny posłuch, zapewniający mu bezapelacyjną władzę w każdym i nad każdym miejscem, do jakiego by zawitał. W przytulnej herbaciarni był takim samym suwerenem, jak we własnym domu, na londyńskim bruku, a nawet w burdelu. Nie potrzebował otoczki ze złoceń, ponieważ świecił własnym światłem, nie tym odbitym, a emanowanym przez jego osobę. Opromieniał go blask niczym z aureoli świętego, niewidzialnej gołym okiem, lecz namacalnej i wręcz zmuszającej do okazywania mu należnego respektu. W swoim łaskawym, wielkopańskim geście pozwolił jednak kobiecie na zajęcia miejsca jeszcze przed nim; siedziała jak na szpilkach (oczekując na ścięcie mieczem Damoklesa?), podczas gdy Avery najspokojniej w świecie napawał się jej niepewnością. Jeszcze milszą dla oka niż jej nagość, ponieważ bezbronność i niepokój pobudzał go o wiele skuteczniej od nawet najbardziej gibkich ciał i jędrnych piersi. Nie musiała jęczeć mu w usta, podobała mu się teraz: skromna, milcząca, jakby zlękniona, tego, co dla niej przygotował. Zapewne pierwszy razy w swej dziwkarskiej karierze doświadczyła od klienta tyle dobrego. Samael wątpił, aby ktokolwiek sponsorował prostytutkom miłą atmosferę towarzyskiego spotkania przy herbacie. Zazwyczaj dziwkom fundowano przełykanie innych substancji. W pakiecie zapewniając im również torsje.
Avery nie był ekscentrykiem i nie posiadał dziwnych fetyszy – pragnienie ujrzenia kobiety skrępowanej, niemej, wystawionej na jego lubieżny wzrok oraz mocne ciosy, pozostawało całkowicie zgodne z prawami Natury. Która mężczyzn uczyniła ogniwami silnymi, przeznaczonymi do dominowania, a płeć piękną sprowadziła do roli (nie)wdzięcznych utrzymanek. Nader często buntujących się przeciwko swym obowiązkom, czego serdecznie nie znosił – może dlatego łagodniał przy pokornym, egzotycznym dziewczątku. Sprawiającym wrażenie tak kruchej i delikatnej, jakby mógł ją złamać jednym uderzeniem. Pozbawiając się przyjemności ulubionej, bo długofalowej, a jej, możliwości godziwego zarobku. Wolał więc po prostu patrzeć i obserwować zachodzące w niej subtelnie przemiany. Owidiusz niechybnie znalazłby w skośnookiej piękności inspirację; metamorfoza wręcz elektryzowała, a Avery oglądał ją z upodobaniem. Będąc miłośnikiem piękna (a zarazem groteski oraz turpizmu) potrafił docenić ten teatralny spektakl rozegrany przecież specjalnie dla niego.
- Mam w to uwierzyć? – zakpił, nie porzucając jednak sympatycznego tonu. Upił łyk herbaty, sugestywnie przygryzając wargę i nie spuszczając wzroku ze swej towarzyski. Która doprawdy niemądrze szczuła go kulturalną, lecz tanią i przede wszystkim nieszczerą odzywką. Narażając się na niebezpieczeństwo: pamiętał wszystkie uchybienia i nigdy nie darował win. Zwłaszcza kobietom, ponieważ bez solidnej nauczki, nieustannie zbaczały z wyznaczonej im trasy i próbowały myśleć (sic!) samodzielnie.
- Powiedziałem już raz i nie zamierzam powtarzać – rzekł, nadal łagodnie, choć jego oczy nieco pociemniały. Ze zniecierpliwienia? Gniewu? Nierozsądne było wystawianie Samaela na podobne próby, ponieważ w każdej chwili nad ich głowami mógł ozwać się dźwięk trąb. Zwiastujących sąd ostateczny, w którym Avery byłby wyniesiony do rangi pantokratora. Bezdusznego, surowego i nie rozważającego okoliczności łagodzących. Dura lex, sed lex.
- Gdybym chciał, żebyś mnie obsłużyła, nie zaprosiłbym cię tutaj. Nie zwykłem zażywać rozkoszy w publicznych szaletach – powiedział, krzywiąc się z odrazy dla podobnych praktyk. Pośpiech w erotycznych igraszkach był doprawdy marnotrawieniem cennych doświadczeń. Mocno bijące serce, krew uderzająca do głowy oraz wartko spływająca z ud i barwiąca pościel królewskim szkarłatem: tych uczuć Samael pożądał, tego chciał i to właśnie dostawał. Bez żadnych skarg, płaczów, ani wyrzeczeń – dziwnym trafem, błagano go o ten słodki finisz, zamknięcie historii kruchym cielesnym aktem. Ona również poprosi, zmęczona oczekiwaniem w napięciu i wyobrażaniem sobie, jakiego rodzaju cierpienia od niego doświadczy. Nie zabrał jej tu przecież bezinteresownie.
Avery nie był ekscentrykiem i nie posiadał dziwnych fetyszy – pragnienie ujrzenia kobiety skrępowanej, niemej, wystawionej na jego lubieżny wzrok oraz mocne ciosy, pozostawało całkowicie zgodne z prawami Natury. Która mężczyzn uczyniła ogniwami silnymi, przeznaczonymi do dominowania, a płeć piękną sprowadziła do roli (nie)wdzięcznych utrzymanek. Nader często buntujących się przeciwko swym obowiązkom, czego serdecznie nie znosił – może dlatego łagodniał przy pokornym, egzotycznym dziewczątku. Sprawiającym wrażenie tak kruchej i delikatnej, jakby mógł ją złamać jednym uderzeniem. Pozbawiając się przyjemności ulubionej, bo długofalowej, a jej, możliwości godziwego zarobku. Wolał więc po prostu patrzeć i obserwować zachodzące w niej subtelnie przemiany. Owidiusz niechybnie znalazłby w skośnookiej piękności inspirację; metamorfoza wręcz elektryzowała, a Avery oglądał ją z upodobaniem. Będąc miłośnikiem piękna (a zarazem groteski oraz turpizmu) potrafił docenić ten teatralny spektakl rozegrany przecież specjalnie dla niego.
- Mam w to uwierzyć? – zakpił, nie porzucając jednak sympatycznego tonu. Upił łyk herbaty, sugestywnie przygryzając wargę i nie spuszczając wzroku ze swej towarzyski. Która doprawdy niemądrze szczuła go kulturalną, lecz tanią i przede wszystkim nieszczerą odzywką. Narażając się na niebezpieczeństwo: pamiętał wszystkie uchybienia i nigdy nie darował win. Zwłaszcza kobietom, ponieważ bez solidnej nauczki, nieustannie zbaczały z wyznaczonej im trasy i próbowały myśleć (sic!) samodzielnie.
- Powiedziałem już raz i nie zamierzam powtarzać – rzekł, nadal łagodnie, choć jego oczy nieco pociemniały. Ze zniecierpliwienia? Gniewu? Nierozsądne było wystawianie Samaela na podobne próby, ponieważ w każdej chwili nad ich głowami mógł ozwać się dźwięk trąb. Zwiastujących sąd ostateczny, w którym Avery byłby wyniesiony do rangi pantokratora. Bezdusznego, surowego i nie rozważającego okoliczności łagodzących. Dura lex, sed lex.
- Gdybym chciał, żebyś mnie obsłużyła, nie zaprosiłbym cię tutaj. Nie zwykłem zażywać rozkoszy w publicznych szaletach – powiedział, krzywiąc się z odrazy dla podobnych praktyk. Pośpiech w erotycznych igraszkach był doprawdy marnotrawieniem cennych doświadczeń. Mocno bijące serce, krew uderzająca do głowy oraz wartko spływająca z ud i barwiąca pościel królewskim szkarłatem: tych uczuć Samael pożądał, tego chciał i to właśnie dostawał. Bez żadnych skarg, płaczów, ani wyrzeczeń – dziwnym trafem, błagano go o ten słodki finisz, zamknięcie historii kruchym cielesnym aktem. Ona również poprosi, zmęczona oczekiwaniem w napięciu i wyobrażaniem sobie, jakiego rodzaju cierpienia od niego doświadczy. Nie zabrał jej tu przecież bezinteresownie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy kelner w końcu pojawił się przy ich stoliku, przynosząc napoje, Deirdre obdarzyła go uprzejmym uśmiechem osoby doskonale znającej ciężką dolę zawodu w sektorze usług. Co prawda pracując w herbaciarni trochę mniej zaprzedawało się swoją duszę w komplecie z umęczonym ciałem, ale zarobki były przecież nieporównywalne. Deirdre w tydzień otrzymywała pewnie miesięczną wypłatę kelnerzyny, co stawiało ją znacznie wyżej w hierarchii prekariatu. Przebywała tutaj przecież w charakterze gościa, ulubionej przyjaciółki poważanego szlachcica - chyba dobrze kojarzyła to nazwisko? - i nikt nie domyślałby się prawdziwego powodu spotkania. Pozostającego i dla Dei tajemnicą, nurtującą, jaką jednak odsuwała od siebie, postanawiając po prostu bawić się jak najlepiej w towarzystwie Avery'ego. Przyglądała się mu bez skrępowania, odwracając rolę. Teraz ona badała wzrokiem ostre rysy, granatowe oczy, pełne usta, barczyste ramiona, wystawiając brunetowi w myślach jedną z wyższych ocen. Tak, prostytutki też ustalały swoje prywatne rankingi, często uzależniając od nich zarobki, zgodnie z sobie tylko znanymi zasadami. Tsagairt jednak nie wybrzydzała. Naprawdę potrzebowała pieniędzy i była w stanie zrobić wszystko dla ciężkiego worka galeonów, na co wcale nie wyglądała. Daleko było jej do namolności dziwek widzianych dziś w Wenus, nigdy nie biłaby się z kimś o pieniądze, pozostając profesjonalistką. Płacono jej za konkretne usługi i owe usługi wykonywała, nie dając się wciągnąć w żadne bonusowe gierki. Chirurgiczna, rozkoszna precyzja, wyuczona za czasów kariery w Ministerstwie, pomagała jej przetrwać w chwiejnym świecie burdelu. I specyficznych klientów, chociaż Avery'ego powinna nazywać raczej swoim znajomym, skoro spotykali się tutaj całkowicie platonicznie.
- Dlaczego miałby pan w to nie wierzyć? Jest pan przystojnym, szarmanckim, zadbanym mężczyzną, zapraszającym niewinną niewiastę do uroczej herbaciarni. - odparła lekko, przymilnym tonem, chociaż jej oczy pozostawały absolutnie czarne i chłodne. Sięgnęła po filiżankę herbaty, wąchając napój i unosząc brwi w wyrazie lekkiego zdziwienia. Faktycznie podano jej najlepszy rodzaj turkusowej ulung z dodatkiem ulubionego jaśminu. Upiła łyk, zauważając zmianę w spojrzeniu i grymasie Avery'ego. Niepokój przebiegł gdzieś po jej systemie nerwowym, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie, ukryte pod maską całkowitej, dziwkarskiej uprzejmości. - To nie szalet. To całkiem rozkoszne miejsce - sprostowała odważnie, pozwalając sobie na przelotny uśmiech. Odłożyła filiżankę na bogato zdobiony spodek, znów zakładając nogę na nogę. Jej lewa stopa, odziana w but na niewysokim obcasie znajdowała się tuż obok nogawki spodni mężczyzny i przez sekundę rozważała rozpoczęcie subtelnej prowokacji. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak umiar; pozostawała więc w zdrowym dystansie, w końcu dając wygrać kobiecej ciekawości. Miu nie cechowała się silną wolą.
- Więc łaknie pan rozkoszy konwersacji? - spytała konkretnie, znów podnosząc filiżankę do ust. Oblizała wargi, przerywając ciągły kontakt wzrokowy. Od dawna tak długo nie patrzyła klientowi w prosto w oczy, nie tylko z przyczyn fizycznych akrobacji. - Nie wiem, czy podołam. Nigdy nie prowadziłam wyrafinowanej dyskusji z arystokratą - dodała, skromnie spuszczając wzrok, zawieszona gdzieś pomiędzy ponownie zakłopotaną dziweczką a świadomą siebie kobietą. Cienka granica absolutnie się zatarła, wywołując nawet u samej Deirdre dychotomiczny dyskomfort. - O czym chciałby pan porozmawiać? - spytała, przyglądając się teraz kiczowatemu obrazowi, wiszącemu nad kominkiem. Zerkała jednak z ukosa na Avery'ego, jakby czekając na kolejny rozkaz. Albo niepokojący tik, nakazujący jej szybkie wycofanie się z tanich gierek wieczorową porą.
- Dlaczego miałby pan w to nie wierzyć? Jest pan przystojnym, szarmanckim, zadbanym mężczyzną, zapraszającym niewinną niewiastę do uroczej herbaciarni. - odparła lekko, przymilnym tonem, chociaż jej oczy pozostawały absolutnie czarne i chłodne. Sięgnęła po filiżankę herbaty, wąchając napój i unosząc brwi w wyrazie lekkiego zdziwienia. Faktycznie podano jej najlepszy rodzaj turkusowej ulung z dodatkiem ulubionego jaśminu. Upiła łyk, zauważając zmianę w spojrzeniu i grymasie Avery'ego. Niepokój przebiegł gdzieś po jej systemie nerwowym, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie, ukryte pod maską całkowitej, dziwkarskiej uprzejmości. - To nie szalet. To całkiem rozkoszne miejsce - sprostowała odważnie, pozwalając sobie na przelotny uśmiech. Odłożyła filiżankę na bogato zdobiony spodek, znów zakładając nogę na nogę. Jej lewa stopa, odziana w but na niewysokim obcasie znajdowała się tuż obok nogawki spodni mężczyzny i przez sekundę rozważała rozpoczęcie subtelnej prowokacji. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak umiar; pozostawała więc w zdrowym dystansie, w końcu dając wygrać kobiecej ciekawości. Miu nie cechowała się silną wolą.
- Więc łaknie pan rozkoszy konwersacji? - spytała konkretnie, znów podnosząc filiżankę do ust. Oblizała wargi, przerywając ciągły kontakt wzrokowy. Od dawna tak długo nie patrzyła klientowi w prosto w oczy, nie tylko z przyczyn fizycznych akrobacji. - Nie wiem, czy podołam. Nigdy nie prowadziłam wyrafinowanej dyskusji z arystokratą - dodała, skromnie spuszczając wzrok, zawieszona gdzieś pomiędzy ponownie zakłopotaną dziweczką a świadomą siebie kobietą. Cienka granica absolutnie się zatarła, wywołując nawet u samej Deirdre dychotomiczny dyskomfort. - O czym chciałby pan porozmawiać? - spytała, przyglądając się teraz kiczowatemu obrazowi, wiszącemu nad kominkiem. Zerkała jednak z ukosa na Avery'ego, jakby czekając na kolejny rozkaz. Albo niepokojący tik, nakazujący jej szybkie wycofanie się z tanich gierek wieczorową porą.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przywyknął do nieustannego zainteresowania ze strony podmiotów zupełnie mu obojętnych i przewijających się gdzieś w codziennej mżawce pełnej nudnych, szarawych ludzi. Wśród których wyróżniał się pod każdym względem, niczym heros w otoczeniu śmiertelników. Szlachetna, boska krew płynąca w jego żyłach nie mogła wszak przejść bez echa. Avery był nieodrodnym potomkiem swej matki, artystycznym cudem, rozsmakowanym w takim samym pięknie, jakie sobą reprezentował i do jakiego przyzwyczajano go od maleńkości. Pozwalał więc i biednej dziweczce doświadczyć tego zaszczytu i spoglądać mu prostu w oczy. Spokojne jeszcze i niezasnute mgiełką szaleństwa. Mogła do woli sycić nim wzrok, napawać się jego klasą, elegancją i galanterią. Której z pewnością często nie doświadczała, ponieważ spragnieni szlachcice nader często tracili swe maniery. Głód czynił z nich prostaków, nie mężczyzn, a zwykłe zwierzęta, brudne i ordynarne. Avery różnił się od nich diametralnie. Nie pragnął przecież od bladolicej kurtyzany prymitywnej przyjemności, nie chciał też sprowadzać jej do roli kolejnej bezmyślnej zabaweczki w jego dłoniach. Okazał więc wobec niej zadziwiającą łaskawość, oferując jej swój czas – podczas gdy w normalnych okolicznościach, tylko by się nim krztusiła. Po wszystkim musiałby zapewne zbierać z posadzki jej bezwładne ciało i metodycznie usuwać z niego ślady fizycznej bliskości. Z niechęcią przyznawał, że jej biała, niemal przezroczysta skóra wyglądała pięknie i niezwykle kusząco, nawet w sztucznym oświetleniu Wenus. Grzechem byłoby ją oszpecić, lecz Samael lubił znaczyć swe partnerki czymś trwalszym niż śladem zębów wbitych w tętnice i ciepłym nasieniem spływającym po udach. Rezygnował jednak z tego – wiedziony ciekawością, a także zaintrygowaniem porcelanową kobietą. Nie traktował jej wszak jak równorzędnej partnerki w konwersacji, lecz skłaniał się (nieznacznie) ku modelowi postępowania powszechnie przyjętemu w społeczeństwie. W którym kobiety rzekomo dorównywały mężczyznom.
- Prawie się zgadza – odpowiedział miękko – jesteś prostytutką i zapłaciłem ci, abyś tu ze mną przyszła – sprostował Samael nadzwyczaj spokojnym tonem i obdarował swą towarzyszkę uprzejmym uśmiechem. Wysączył odrobinę herbaty z własnej filiżanki, niespeszony okrucieństwem swych słów. Mógł wszelako skrzywdzić ją dużo dotkliwej – całkiem platoniczna rozmowa stanowiła zdecydowanie lepszą (i bezpieczniejszą) alternatywę od miłosnej sesji w Wenus.
- Masz bardzo silne poczucie obowiązku – zakpił Avery, obdarzając ją jednocześnie ostrym spojrzeniem. Nakazującym milczenie; nie znosił, kiedy ktokolwiek, a już zwłaszcza k o b i e t a, ośmielała się podważać jego zdanie. Zawahał się, czy aby nie powinien wykorzystać jej chęci – jak inaczej miał odczytać jej wypowiedź? Aż nazbyt prowokującą; dzisiejszym celem Samaela nie było jednak wypełnienie tej niewinnej niewiasty, a zawrócenie jej w głowie. Do tego stopnia, że wyczekiwałaby ich kolejnego spotkania, które przebiegnie jednak w zgoła innej atmosferze. Bardziej… napiętej?
- Nie wątpię, iż potrafisz ją wydobyć nawet ze zwykłej rozmowy – rzekł, chwytając jej gładką dłoń i gładząc ją machinalnie. Cichy teatr, w którym rozgrywała się tragikomedia, w rolach głównych obsadzając mizogina i prostytutkę. Prawdziwy śmiech przez łzy, Avery dotąd nie wyobrażał siebie w takiej sytuacji – a jednak, brnął w nią, czerpiąc jednocześnie ze spotkania specyficzny rodzaj przyjemności. Inny od seksualnej, lecz niemniej rozkoszny.
- Och, podejrzewam, że Lestrange nie jest właściwym partnerem do inteligentnej dyskusji – stwierdził nonszalancko, wpatrując się jednak w kobietę wyjątkowo badawczym wzrokiem. Ponieważ miał powody, aby oskarżyć ją o kłamstwo. Sprawiała wrażenie obytej w towarzystwie, a Avery nie zwykł mylić się w ocenie ludzi, w głównej mierze posiłkując się legiliemencją, ale ufając również swym instynktom. Które podpowiadały mu, żeby jej – o zgrozo – nie lekceważył.
- Na początek powiedz mi, jak ci na imię. I jak zdesperowana musiałaś być, aby szukać protekcji pod skrzydłami Caesara – rozkazał, ponownie krzywiąc wargi w grymasie uśmiechu. Innym od tych, które serwował je początkowo; władczym i groźnym. Z jakim mógłby posłać ją na śmierć, obiecując jednak spełnić ostatnie życzenie.
- Prawie się zgadza – odpowiedział miękko – jesteś prostytutką i zapłaciłem ci, abyś tu ze mną przyszła – sprostował Samael nadzwyczaj spokojnym tonem i obdarował swą towarzyszkę uprzejmym uśmiechem. Wysączył odrobinę herbaty z własnej filiżanki, niespeszony okrucieństwem swych słów. Mógł wszelako skrzywdzić ją dużo dotkliwej – całkiem platoniczna rozmowa stanowiła zdecydowanie lepszą (i bezpieczniejszą) alternatywę od miłosnej sesji w Wenus.
- Masz bardzo silne poczucie obowiązku – zakpił Avery, obdarzając ją jednocześnie ostrym spojrzeniem. Nakazującym milczenie; nie znosił, kiedy ktokolwiek, a już zwłaszcza k o b i e t a, ośmielała się podważać jego zdanie. Zawahał się, czy aby nie powinien wykorzystać jej chęci – jak inaczej miał odczytać jej wypowiedź? Aż nazbyt prowokującą; dzisiejszym celem Samaela nie było jednak wypełnienie tej niewinnej niewiasty, a zawrócenie jej w głowie. Do tego stopnia, że wyczekiwałaby ich kolejnego spotkania, które przebiegnie jednak w zgoła innej atmosferze. Bardziej… napiętej?
- Nie wątpię, iż potrafisz ją wydobyć nawet ze zwykłej rozmowy – rzekł, chwytając jej gładką dłoń i gładząc ją machinalnie. Cichy teatr, w którym rozgrywała się tragikomedia, w rolach głównych obsadzając mizogina i prostytutkę. Prawdziwy śmiech przez łzy, Avery dotąd nie wyobrażał siebie w takiej sytuacji – a jednak, brnął w nią, czerpiąc jednocześnie ze spotkania specyficzny rodzaj przyjemności. Inny od seksualnej, lecz niemniej rozkoszny.
- Och, podejrzewam, że Lestrange nie jest właściwym partnerem do inteligentnej dyskusji – stwierdził nonszalancko, wpatrując się jednak w kobietę wyjątkowo badawczym wzrokiem. Ponieważ miał powody, aby oskarżyć ją o kłamstwo. Sprawiała wrażenie obytej w towarzystwie, a Avery nie zwykł mylić się w ocenie ludzi, w głównej mierze posiłkując się legiliemencją, ale ufając również swym instynktom. Które podpowiadały mu, żeby jej – o zgrozo – nie lekceważył.
- Na początek powiedz mi, jak ci na imię. I jak zdesperowana musiałaś być, aby szukać protekcji pod skrzydłami Caesara – rozkazał, ponownie krzywiąc wargi w grymasie uśmiechu. Innym od tych, które serwował je początkowo; władczym i groźnym. Z jakim mógłby posłać ją na śmierć, obiecując jednak spełnić ostatnie życzenie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Subtelne wskazanie jej odpowiedniego miejsca w tej dwuosobowej hierarchii przyjęła ze spokojem. Przywykła już do wyraźnego rozgraniczania pozycji władczego klienta i uległej prostytutki: większość mężczyzn od razu lubiła zaznaczać swoją wyższość, nawet jeśli chwilę później prosili słodką Miu o możliwość całowania jej stóp. Niemęskie fetysze jeszcze mocniej podkręcały ich codzienną arogancję, czyniąc z nich osobników tyleż przyjemnych w obsłudze - mogła tylko leżeć lub dominować - co niebezpiecznych w kontakcie. Wystarczyło jedno nieostrożne słowo tuż po, mogące nadszarpnąć ich samczą miłość własną, a zostałaby nie tylko bez pieniędzy ale i bez życia. Nie, nie dramatyzowała, znała niebezpieczeństwa swojego zawodu, chociaż w Wenus czuła się stuprocentowo bezpiecznie. Zawsze ktoś mógł usłyszeć jej krzyk, przebijający się przez chór miłosnych jęków; do tego wśród pracowników restauracji posiadała niezawodnego Padraiga...no i wątpiła, by Lestrange przebolał stratę najbardziej opłacalnej dziwki w rachunkowej historii Wenus.
Teraz jednak sytuacja wyglądała odrobinę inaczej. Nie miała do czynienia z przeciętnym klientem, chcącym przykuć ją do łóżka lub błagającym o odrobinę czułości. Przytulna herbaciarnia nie dawała takiej ochrony jak bogato zdobione ściany burdelu. I dodatkowo: nikt nie wiedział, gdzie teraz się znajdowała. Postąpiła lekkomyślnie, zgadzając się na uroczą pogawędkę, chociaż przecież nic nie wskazywało na to, że miałaby ona skończyć się źle. Nic oprócz lepkiej aury, otaczającej postać Avery'ego. Deirdre nie była zabobonna, jednak przyjaźń z Cassandrą nauczyła ją wiary w czarnowidztwo. Chciałaby mieć ją teraz obok siebie, żeby upewnić się w niespokojnych przypuszczeniach, ale z pewnością Cass wyśmiałaby tylko jej zbyt uduchowione podejście do klientów. Liczyły się przecież konkrety, a te świadczyły o hojności stabilnego emocjonalnie mężczyzny, pragnącego tylko rozmowy.
Jakoś nie mogła w to uwierzyć, zbyt skupiona na odczytywaniu znaków ostrzegawczych. Ostrego błysku w niebieskich oczach, zaciśnięcia warg, ułożenia ciała – wszystko to powinno natychmiast wypłoszyć ją z uroczej atmosfery herbaciarni, ale postanowiła nie ulegać histerii. Skoro już zdecydowała się tutaj przyjść, musiała zaakceptować wszelkie konsekwencje. Godziła się na to jednocześnie z niezadowoleniem i straceńczym spokojem, rozsmakowując się w oryginalnej chińskiej herbacie. I niskim, przyjemnym dla ucha tembrze głosu Avery’ego.
- Mam. Jestem profesjonalistką. Pod każdym względem. Chyba dlatego mnie pan wybrał? – odparła na jego kpinę z stalowym spokojem, zaprzestając już głupkowatych uśmiechów. Stawiała wszystko na jedną kartę, asową, zabawy w damy i królów pozostawiając amatorom. Oblizała usta i odłożyła filiżankę na jedną z orientalnych serwetek. Zanim jednak zdążyła cofnąć dłoń, poczuła na niej ciepłe palce mężczyzny. Po raz pierwszy okazała coś na kształt niechęci, bo jej ręka zadrżała pod niewinną pieszczotą, chociaż równie dobrze mogło to zostać odczytane jako dreszcz podekscytowania długo wyczekiwanym kontaktem fizycznym. Nie odsunęła dłoni, wytrzymując jego badawcze spojrzenie.
- Nie jest– odparła tylko krótko, odwzajemniając sprawdzające spojrzenie. Może Avery był drogim przyjacielem Ceasara, chcącym mu donieść o jej…niesubordynacji? Wolała zachować komentarze na temat kompletnej pogardy do panicza Lestrange dla siebie, uśmiechając się tylko lekko do swoich wspomnień. Szkło, wbijające się tuż pod okiem Ceasara. Dużo krwi. Krótki triumf, pomimo gorzkiego posmaku w ustach. Urocze obrazy ponownie ją rozluźniły – zawsze mogła stłuc chińską porcelanę na znacznie przystojniejszej twarzy Avery’ego – chociaż nie straciła na uważności, powoli przesuwając palcami po jego dłoni. Bardzo pieszczotliwie, jakby nie zauważyła jego władczego tonu, kompletnie niepasującego do tej romantycznej randki. – Miu.- przedstawiła się w końcu z uroczym uśmiechem, powoli obrysowując palcami linię jasnoniebieskich żył, przebijających się przez jego jasną skórę nadgarstka. – I skąd pewność o mojej desperacji? Może po prostu uwielbiam pracować w ten sposób, może usługiwanie mężczyznom to moja pasja a Wenus jest najbardziej luksusowym domem publicznym w Londynie?- spytała retorycznie, chociaż zabrzmiała bardziej twierdząco niż pytająco. Przesunęła doskonale głodnym spojrzeniem po jego ustach, po czym spuściła wzrok na jego dłoń, jakby była zawstydzona tym niemoralnym wyznaniem.
Teraz jednak sytuacja wyglądała odrobinę inaczej. Nie miała do czynienia z przeciętnym klientem, chcącym przykuć ją do łóżka lub błagającym o odrobinę czułości. Przytulna herbaciarnia nie dawała takiej ochrony jak bogato zdobione ściany burdelu. I dodatkowo: nikt nie wiedział, gdzie teraz się znajdowała. Postąpiła lekkomyślnie, zgadzając się na uroczą pogawędkę, chociaż przecież nic nie wskazywało na to, że miałaby ona skończyć się źle. Nic oprócz lepkiej aury, otaczającej postać Avery'ego. Deirdre nie była zabobonna, jednak przyjaźń z Cassandrą nauczyła ją wiary w czarnowidztwo. Chciałaby mieć ją teraz obok siebie, żeby upewnić się w niespokojnych przypuszczeniach, ale z pewnością Cass wyśmiałaby tylko jej zbyt uduchowione podejście do klientów. Liczyły się przecież konkrety, a te świadczyły o hojności stabilnego emocjonalnie mężczyzny, pragnącego tylko rozmowy.
Jakoś nie mogła w to uwierzyć, zbyt skupiona na odczytywaniu znaków ostrzegawczych. Ostrego błysku w niebieskich oczach, zaciśnięcia warg, ułożenia ciała – wszystko to powinno natychmiast wypłoszyć ją z uroczej atmosfery herbaciarni, ale postanowiła nie ulegać histerii. Skoro już zdecydowała się tutaj przyjść, musiała zaakceptować wszelkie konsekwencje. Godziła się na to jednocześnie z niezadowoleniem i straceńczym spokojem, rozsmakowując się w oryginalnej chińskiej herbacie. I niskim, przyjemnym dla ucha tembrze głosu Avery’ego.
- Mam. Jestem profesjonalistką. Pod każdym względem. Chyba dlatego mnie pan wybrał? – odparła na jego kpinę z stalowym spokojem, zaprzestając już głupkowatych uśmiechów. Stawiała wszystko na jedną kartę, asową, zabawy w damy i królów pozostawiając amatorom. Oblizała usta i odłożyła filiżankę na jedną z orientalnych serwetek. Zanim jednak zdążyła cofnąć dłoń, poczuła na niej ciepłe palce mężczyzny. Po raz pierwszy okazała coś na kształt niechęci, bo jej ręka zadrżała pod niewinną pieszczotą, chociaż równie dobrze mogło to zostać odczytane jako dreszcz podekscytowania długo wyczekiwanym kontaktem fizycznym. Nie odsunęła dłoni, wytrzymując jego badawcze spojrzenie.
- Nie jest– odparła tylko krótko, odwzajemniając sprawdzające spojrzenie. Może Avery był drogim przyjacielem Ceasara, chcącym mu donieść o jej…niesubordynacji? Wolała zachować komentarze na temat kompletnej pogardy do panicza Lestrange dla siebie, uśmiechając się tylko lekko do swoich wspomnień. Szkło, wbijające się tuż pod okiem Ceasara. Dużo krwi. Krótki triumf, pomimo gorzkiego posmaku w ustach. Urocze obrazy ponownie ją rozluźniły – zawsze mogła stłuc chińską porcelanę na znacznie przystojniejszej twarzy Avery’ego – chociaż nie straciła na uważności, powoli przesuwając palcami po jego dłoni. Bardzo pieszczotliwie, jakby nie zauważyła jego władczego tonu, kompletnie niepasującego do tej romantycznej randki. – Miu.- przedstawiła się w końcu z uroczym uśmiechem, powoli obrysowując palcami linię jasnoniebieskich żył, przebijających się przez jego jasną skórę nadgarstka. – I skąd pewność o mojej desperacji? Może po prostu uwielbiam pracować w ten sposób, może usługiwanie mężczyznom to moja pasja a Wenus jest najbardziej luksusowym domem publicznym w Londynie?- spytała retorycznie, chociaż zabrzmiała bardziej twierdząco niż pytająco. Przesunęła doskonale głodnym spojrzeniem po jego ustach, po czym spuściła wzrok na jego dłoń, jakby była zawstydzona tym niemoralnym wyznaniem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wyznaczanie granic zawsze było dla niego niesamowicie ważne. Jasno określone wytyczne, rozkazy, przyzwolenia i niekiedy bardzo namiętne pytania (retoryczne?), wokół których toczyła się cała egzystencja Avery’ego. Perfekcyjna w każdym calu, ściśle zaplanowana od dnia jego poczęcia i dopinana przez niego na ostatni guzik. Może zakrawało to o natręctwo, aczkolwiek Samael uwielbiał ład i porządek: wszystko musiało toczyć się zgodnie z nakreślonymi wcześniej wymogami. Chaos działania powodował u niego silną migrenę – podobniej jak kobiety.
Prócz paru nielicznych wyjątków, zdejmujących z niego skórę potwora, przywdziewających w książęce szaty i podających mu do rąk insygnia władzy. Dla Julliene był przecież idealnym ojcem: małej nie brakowało niczego, nosił ją na rękach i dbał, aby miała wszystko, czego zapragnie. Poświęcał jej znacznie więcej uwagi niż sobie – obraza jego megalomanii – a dźwięk jej świadomego śmiechu wywoływał w Averym rozczulenie doprawdy niedopuszczalne. Z Jill na rękach nie przypominał eleganckiego, aroganckiego arystokraty, tylko zaślepionego rodzica, całkiem zapatrzonego w swoje jedyne dziecko. Które powiła mu jedyna kobieta, goszcząca w jego życiu dłużej niż do pierwszej kropli krwi. Wsiąkającej w ciemną podłogę, którą skrzaty musiały szorować godzinami, aby zmyć z niej dowody samaelowych dewiacji. Lady Avery posiadała całą gamę przymiotów, jakie jej syn szczerze doceniał – i pragnął jej przez to miłością niepoprawną z moralnego punktu widzenia oraz oczywistą i zupełnie naturalną, spoglądając ze strony czysto ewolucyjnej. Byli do siebie podobni – silni, niezłomni, inteligentni. Determinizm społeczno-przyrodniczy jedynie przed ludźmi podobnymi nim otwierał podwoje do dominacji nad ciemną masą prostaczków. Która powinna żyć pod ich jarzmem, żeby cały system mógł funkcjonować prawidłowo.
Japońska gejsza znała już swoje miejsce w światku zdominowanym przez egocentrycznych samców z kompleksem wielkości. Niestety? Avery z rozkoszą podjąłby się jej wyszkolenia i przytemperowania ostrego charakteru, który wyzierał z jej spojrzenia, kiedy patrzyła mu prosto w oczy. Jakby nie zamierzała cofnąć się przed niczym. Urocza deklaracja, jaką z pewnością sprawdzi w najbliższej przyszłości – przy okazji przyuczając do funkcji swej zabaweczki. Samael niezwykle rzadko wyrażał swą aprobatę (szczególnie: towarem Caesara), lecz dziewczyna przypadła mu do gustu. Walory estetyczne nie zatrząsały wprawdzie w posadach jego światem, aczkolwiek dziewczyna posiadała pewne atuty; atuty niezbędne do zapewnienia mu godziwej rozrywki. Innej od penetrowania językiem intymnych części ciała.
- Wybrałem ciebie, ponieważ po tobie, moja droga Fryne, Lestarange zapłakałby najbardziej – sprostował z miłym uśmiechem. Nie szukał w Wenus zaspokojenia, nie miał najmniejszego zamiaru bezcześcić ciała swojej chwilowej muzy. Jedynym, całkiem platonicznym i niewinnym celem Avery’ego było wypicie dobrej herbaty w doborowym towarzystwie dziweczki ze stajni Caesara. Który w tym momencie zapewne odchodził od zmysłów, czy aby jego pracownica jeszcze oddycha. Samael nie zawahałby się potraktować jej jak ścierwo – tym przecież była? – lecz nie dostrzegał w tym dla siebie żadnych korzyści. Zarejestrował lekkie drgnięcie jej dłoni pod swoim dotykiem, lecz nie zwolnił uścisku, ostrożnie muskając powierzchnię jasnej, jedwabistej skóry swoim palcami. Delikatnie, prowadząc uroczą grę wstępną, która miała ciągnąć się przecież bez końca. Wystarczyło mu sycenie się widokiem jej ciała obleczonego w grzeczną sukienkę i pokornymi uśmiechami, którym jednak kłam zdawała hardość rzucanych mu spojrzeń.
- Całkowicie się zgadzam… Czyż to nie jest miła odmiana? – spytał, bardzo pruderyjnie, w metonimii ujmując cały sens wiszącego w powietrzu pytajnika. Dziewczę z pewnością zrozumiało zawoalowaną aluzję do obowiązków prostytutki, o których Avery wspominać nie chciał. Bynajmniej nie z powodu przebywania w towarzystwie damy, a z racji własnej zazdrości. Że ktokolwiek prócz niego, mógł posiąść taki klejnot, w dodatku za nędzny worek galeonów. Wysunął rękę spod jej dłoni, choć subtelny dotyk zręcznych palców sprawiał mu niekłamaną przyjemność. Nie mógł się dekoncentrować, a i dziewczyna wolałaby go nie rozjuszyć. Niewiele brakowało; Samael czuł silne przyciąganie do osób inteligentnych. I w jednej chwili nabrał ochoty, aby w nią wejść.
Wniknąć w głąb umysłu i przekonać się, co kryje powłoka idealnej lalki, czoło bez jednej zmarszczki i nieprzeniknione, czarne oczy. Zgłębić meandry jej myśli, wspomnień, poznać ją dogłębnie, a przy tym łaskawie wciąż nie naruszając cielesnej granicy.
- Słodka Miu, w takim razie byłabyś idealną żoną. Chętna i zawsze na właściwym miejscu… – odpowiedział, powściągając gniew na tak oczywiste kłamstwa. Nie zająknął się ani słowem o intelektualnych przymiotach – choć cenił je, pozostawało to kobiecą wadą. Utrudniającą trzymanie ich w ryzach – patrz na mnie – rzekł łagodnie, niemal prosząco, kiedy spuściła wzrok. Oczy to zwierciadła duszy, a Avery chciał ją posiąść teraz najbardziej na świecie.
Prócz paru nielicznych wyjątków, zdejmujących z niego skórę potwora, przywdziewających w książęce szaty i podających mu do rąk insygnia władzy. Dla Julliene był przecież idealnym ojcem: małej nie brakowało niczego, nosił ją na rękach i dbał, aby miała wszystko, czego zapragnie. Poświęcał jej znacznie więcej uwagi niż sobie – obraza jego megalomanii – a dźwięk jej świadomego śmiechu wywoływał w Averym rozczulenie doprawdy niedopuszczalne. Z Jill na rękach nie przypominał eleganckiego, aroganckiego arystokraty, tylko zaślepionego rodzica, całkiem zapatrzonego w swoje jedyne dziecko. Które powiła mu jedyna kobieta, goszcząca w jego życiu dłużej niż do pierwszej kropli krwi. Wsiąkającej w ciemną podłogę, którą skrzaty musiały szorować godzinami, aby zmyć z niej dowody samaelowych dewiacji. Lady Avery posiadała całą gamę przymiotów, jakie jej syn szczerze doceniał – i pragnął jej przez to miłością niepoprawną z moralnego punktu widzenia oraz oczywistą i zupełnie naturalną, spoglądając ze strony czysto ewolucyjnej. Byli do siebie podobni – silni, niezłomni, inteligentni. Determinizm społeczno-przyrodniczy jedynie przed ludźmi podobnymi nim otwierał podwoje do dominacji nad ciemną masą prostaczków. Która powinna żyć pod ich jarzmem, żeby cały system mógł funkcjonować prawidłowo.
Japońska gejsza znała już swoje miejsce w światku zdominowanym przez egocentrycznych samców z kompleksem wielkości. Niestety? Avery z rozkoszą podjąłby się jej wyszkolenia i przytemperowania ostrego charakteru, który wyzierał z jej spojrzenia, kiedy patrzyła mu prosto w oczy. Jakby nie zamierzała cofnąć się przed niczym. Urocza deklaracja, jaką z pewnością sprawdzi w najbliższej przyszłości – przy okazji przyuczając do funkcji swej zabaweczki. Samael niezwykle rzadko wyrażał swą aprobatę (szczególnie: towarem Caesara), lecz dziewczyna przypadła mu do gustu. Walory estetyczne nie zatrząsały wprawdzie w posadach jego światem, aczkolwiek dziewczyna posiadała pewne atuty; atuty niezbędne do zapewnienia mu godziwej rozrywki. Innej od penetrowania językiem intymnych części ciała.
- Wybrałem ciebie, ponieważ po tobie, moja droga Fryne, Lestarange zapłakałby najbardziej – sprostował z miłym uśmiechem. Nie szukał w Wenus zaspokojenia, nie miał najmniejszego zamiaru bezcześcić ciała swojej chwilowej muzy. Jedynym, całkiem platonicznym i niewinnym celem Avery’ego było wypicie dobrej herbaty w doborowym towarzystwie dziweczki ze stajni Caesara. Który w tym momencie zapewne odchodził od zmysłów, czy aby jego pracownica jeszcze oddycha. Samael nie zawahałby się potraktować jej jak ścierwo – tym przecież była? – lecz nie dostrzegał w tym dla siebie żadnych korzyści. Zarejestrował lekkie drgnięcie jej dłoni pod swoim dotykiem, lecz nie zwolnił uścisku, ostrożnie muskając powierzchnię jasnej, jedwabistej skóry swoim palcami. Delikatnie, prowadząc uroczą grę wstępną, która miała ciągnąć się przecież bez końca. Wystarczyło mu sycenie się widokiem jej ciała obleczonego w grzeczną sukienkę i pokornymi uśmiechami, którym jednak kłam zdawała hardość rzucanych mu spojrzeń.
- Całkowicie się zgadzam… Czyż to nie jest miła odmiana? – spytał, bardzo pruderyjnie, w metonimii ujmując cały sens wiszącego w powietrzu pytajnika. Dziewczę z pewnością zrozumiało zawoalowaną aluzję do obowiązków prostytutki, o których Avery wspominać nie chciał. Bynajmniej nie z powodu przebywania w towarzystwie damy, a z racji własnej zazdrości. Że ktokolwiek prócz niego, mógł posiąść taki klejnot, w dodatku za nędzny worek galeonów. Wysunął rękę spod jej dłoni, choć subtelny dotyk zręcznych palców sprawiał mu niekłamaną przyjemność. Nie mógł się dekoncentrować, a i dziewczyna wolałaby go nie rozjuszyć. Niewiele brakowało; Samael czuł silne przyciąganie do osób inteligentnych. I w jednej chwili nabrał ochoty, aby w nią wejść.
Wniknąć w głąb umysłu i przekonać się, co kryje powłoka idealnej lalki, czoło bez jednej zmarszczki i nieprzeniknione, czarne oczy. Zgłębić meandry jej myśli, wspomnień, poznać ją dogłębnie, a przy tym łaskawie wciąż nie naruszając cielesnej granicy.
- Słodka Miu, w takim razie byłabyś idealną żoną. Chętna i zawsze na właściwym miejscu… – odpowiedział, powściągając gniew na tak oczywiste kłamstwa. Nie zająknął się ani słowem o intelektualnych przymiotach – choć cenił je, pozostawało to kobiecą wadą. Utrudniającą trzymanie ich w ryzach – patrz na mnie – rzekł łagodnie, niemal prosząco, kiedy spuściła wzrok. Oczy to zwierciadła duszy, a Avery chciał ją posiąść teraz najbardziej na świecie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby mogła chociaż na sekundę wślizgnąć się w jego umysł, odczytując kartki myśli zapisane planami wobec niej, pewnie natychmiast wstałaby od stolika i opuściła rozjaśnioną świecami kawiarnię, znikając na dobre w mrokach londyńskich uliczek. Nie znosiła szowinistów, szczerze gardziła mężczyznami nienawidzącymi kobiet, nawet jeśli ukrywali to pod maską fascynujących drapieżców. Każdy zamach na swoją wolność - jakiegokolwiek kalibru i rodzaju - Deirdre traktowała jako śmiertelne zagrożenie, na które należało reagować ostrym ogniem, pozostawiając po sobie ziemię wypaloną do siódmego pokolenia. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie niczyją zabawką. Jeśli mogła być za cokolwiek wdzięczna Castorowi, to z pewnością za brutalne otworzenie jej oczu na bolesną rzeczywistość. I, tak naprawdę, za milion innych rzeczy, jakich ją nauczył i jakie w niej ukształtował, czyniąc z niej idealne...narzędzie zbrodni? Świadomą kobietę? Skrzywdzonego człowieka? Zranione zwierzę, tylko udające, że jest panią świata? Wolała na razie nie stawiać czoła swojej poharatanej psychice, przykrywając ją pięknym ciałem, wysokimi zarobkami i ambicjami prostytutki, chcącej sprawdzić się w każdej sytuacji. Zwłaszcza, jeśli grała w obcym teatrze, bez znajomości erotycznych didaskaliów. Kierowała się tylko szóstym zmysłem, wodzącym ją na manowce tak perfidnie, jak coraz intensywniejsze spojrzenie Avery'ego. Stanowił dla niej wyzwanie, powoli rozpalając chorobliwą chęć sprawdzenia się. Jeszcze potrafiła nad nią zapanować, jeszcze trzymała się sztywnych ram, ale coś w błysku jej czarnych oczu, mogło sugerować, że waha się przed wykonaniem ostatecznego kroku. W stronę wyjścia z herbaciarni lub w stronę jego wąskich ust, wygiętych w uprzejmym uśmiechu doskonale wychowanego arystokraty, zapraszającego dziwki na romantyczne randki.
- Zapłakałby za galeonami, które dla niego zarabiam. Łączą nas tylko stosunki służbowe. Nie odczuwa wobec mnie żadnej słabości - znów pozwoliła sobie na lekkie sprostowanie, zawoalowany komplement - czyż Fryne nie słynęła ze swojego piękna, ratującego ją z wielu opresji? - przyjmując milczeniem, jakby w ogóle nie zrozumiała antycznych aluzji. - Nie przepadasz za Ceasarem. Dlaczego? - spytała po sekundzie, bezpośrednio, tyleż łagodnie co odkrywczo, przyglądając mu się badawczo. Wrogowie jej wrogów powinni jak najszybciej dołączyć do grona przyjaciół Tsagairt, ale zasada ograniczonego zaufania ciągle pulsowała ostrzegawczo w jej głowie, nie pozwalając na podzielenie się z Averym wesołymi informacjami o swoim przełożonym. Zacisnęła tylko usta, co równie dobrze mogło zostać przez niego odebrane jako zawód po zaprzestaniu kontaktu fizycznego. Odsunął ciepłą dłoń, ale Deirdre nie cofnęła ręki, obejmując palcami filiżankę coraz chłodniejszego napoju.
- Bardzo miła odmiana. Jest pan najprzyjemniejszym rozmówcą...w tym tygodniu - odparła lekko, wręcz przymilnie, chociaż przecież nie gloryfikowała go całkowicie. Lekka prowokacja, połączona z intensywnym spojrzeniem roziskrzonych oczu. Już nie pustych i bez wyrazu; coraz słabiej odgradzała się od Avery'ego, naiwnie brnąc w swój własny wszechświat głupiutkiej ambicji, rosnącej przy inteligentnym rozmówcy. Znów mogła patrzeć mu prosto w niebieskie tęczówki, pozostając posłuszną nawet w chwilach nieco szarżującej - jak na dziwkarskie standardy - niepodległości.
- Dziękuję za tyle komplementów. Chociaż nie widzę siebie w stałym związku. Nie mogłabym służyć tylko jednemu mężczyźnie, za szybko się nudzę - odparła z zbyt słodką, wręcz niedorzeczną zmysłowością spod czerwonej latarni, przekraczając granice absurdu: prostytutka mówiąca o planach małżeńskich. Typowy przykład skrajnej głupoty werbalnej, chociaż jej spojrzenie pozostawało dość przytomne. Żałowała, że oddziela ich stolik: mogła tylko przesunąć stopą po jego nodze w najbardziej prymitywnym i oklepanym geście nieukojonego, perfekcyjnie wyreżyserowanego pożądania.
- Zapłakałby za galeonami, które dla niego zarabiam. Łączą nas tylko stosunki służbowe. Nie odczuwa wobec mnie żadnej słabości - znów pozwoliła sobie na lekkie sprostowanie, zawoalowany komplement - czyż Fryne nie słynęła ze swojego piękna, ratującego ją z wielu opresji? - przyjmując milczeniem, jakby w ogóle nie zrozumiała antycznych aluzji. - Nie przepadasz za Ceasarem. Dlaczego? - spytała po sekundzie, bezpośrednio, tyleż łagodnie co odkrywczo, przyglądając mu się badawczo. Wrogowie jej wrogów powinni jak najszybciej dołączyć do grona przyjaciół Tsagairt, ale zasada ograniczonego zaufania ciągle pulsowała ostrzegawczo w jej głowie, nie pozwalając na podzielenie się z Averym wesołymi informacjami o swoim przełożonym. Zacisnęła tylko usta, co równie dobrze mogło zostać przez niego odebrane jako zawód po zaprzestaniu kontaktu fizycznego. Odsunął ciepłą dłoń, ale Deirdre nie cofnęła ręki, obejmując palcami filiżankę coraz chłodniejszego napoju.
- Bardzo miła odmiana. Jest pan najprzyjemniejszym rozmówcą...w tym tygodniu - odparła lekko, wręcz przymilnie, chociaż przecież nie gloryfikowała go całkowicie. Lekka prowokacja, połączona z intensywnym spojrzeniem roziskrzonych oczu. Już nie pustych i bez wyrazu; coraz słabiej odgradzała się od Avery'ego, naiwnie brnąc w swój własny wszechświat głupiutkiej ambicji, rosnącej przy inteligentnym rozmówcy. Znów mogła patrzeć mu prosto w niebieskie tęczówki, pozostając posłuszną nawet w chwilach nieco szarżującej - jak na dziwkarskie standardy - niepodległości.
- Dziękuję za tyle komplementów. Chociaż nie widzę siebie w stałym związku. Nie mogłabym służyć tylko jednemu mężczyźnie, za szybko się nudzę - odparła z zbyt słodką, wręcz niedorzeczną zmysłowością spod czerwonej latarni, przekraczając granice absurdu: prostytutka mówiąca o planach małżeńskich. Typowy przykład skrajnej głupoty werbalnej, chociaż jej spojrzenie pozostawało dość przytomne. Żałowała, że oddziela ich stolik: mogła tylko przesunąć stopą po jego nodze w najbardziej prymitywnym i oklepanym geście nieukojonego, perfekcyjnie wyreżyserowanego pożądania.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przedmiotowe postrzeganie kobiet pozwalało mu na trzeźwy osąd owej sytuacji. Która z punktu widzenia Avery’ego rysowała się niezwykle klarownie. Żadnych nieoczekiwanych zwrotów akcji, żadnych niespodzianek: wszystko szło zgodnie z planem, dokładnie tak, jak lubił i jak zaprojektował owe spotkanie. Które naturalnie nie było dziełem przypadku, a przemyślanym ruchem Samaela, mającym ugodzić w Caesara, a jemu przynieść więcej korzyści niż krótkotrwałą przyjemność z posiadania wysłużonego ciała jednej z jego dziwek. Nie należał przecież do grona perwersyjnych arystokratycznych cudzołóżców, namiętnie zdradzających własne żony i czerpiących wątpliwą, a rutynową rozkosz z rąk dam do towarzystwa. Samael miał swoje fetysze oraz brudne sekrety, lecz te ukrywał przed światem, nie wypuszczając demonów na światło dzienne i nie odkrywając ich przed brudnymi, skażonymi plebejskim dotykiem prostytutkami. Napawającymi go jednocześnie obrzydzeniem, jaki i pobłażaniem: z jednej strony widywał kobiety uległe, bez szemrania spełniające wolę mężczyzn, klękające ochoczo i dławiące się nimi gorliwie, z drugiej patrzył na nie, wykorzystane, sponiewierane, spaczone niezliczoną ilością dłoni. Avery był zachłanny i tak, jak nienawidził kobiet, tak rościł sobie prawa do tego całego gatunku, będącego zaledwie marną odnogą rodzaju Adama. Służalcze i pokorne spełniały się perfekcyjnie, lecz Samael chciał widzieć siebie w roli ich jedynego władcy, jako posłuszne, oddane jemu i tylko jemu. Dlatego czarnowłosa gejsza jeszcze oddychała; była skażona puszczaniem się pod pieczą Lestrange’a, co paradoksalnie zapewniało jej nietykalność. Avery bynajmniej nie bał się Caesara, brzydził się jednak łatwością jego towaru i zanim prawdziwie posiądzie swoją uroczą towarzyszkę, zamierzał przeprowadzić jej rytualne oczyszczenie. W przytulnej kawiarni, z dala od wścibskiej, czarodziejskiej socjety.
-Nieistotne – skwitował, obdarzając ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem i dopijając herbatę. Odstawił filiżankę na spodeczek i lekko wychylił się do przodu, aby delikatnie, z olbrzymią dozą czułości, pogładzić policzek Miu – ważne jest natomiast, iż zapewne wariuje z niepewności, czy aby rano nie natknie się na twój zakrwawiony zewłok u progu swego domu – dokończył radośnie, jakby przewidywał właśnie optymistyczny finał ulubionej powieści. O dewiancie i oszustce, ponieważ wyostrzony szósty zmysł Avery’ego, podpowiadał mu, że kobieta nieraz mijała się już z prawdą. I udawała głupszą niż w rzeczywistości – chciała mu pochlebić? Nie obdarzył jej zatem mocną pieszczotą w postaci uderzenia w twarz, werbalne uchybienie puszczając mimo uszu. Teraz: niedługo będzie zmuszona pilnować się bardziej, jeśli nie zechce poczuć skórzanego rzemienia na swej delikatnej skórze.
- Mam swoje powody – odparł wymijająco, przewracając oczami. Samael choć konserwatywny, nie pozostawał zaślepiony i potrafił wytypować w Lestrange’u zakałę rodu i całej magicznej arystokracji. Miał większe poważanie dla siedzącej (nie chciał, żeby klęczała) naprzeciwko niego dziwki niż Caesara, również nieszanującego swej cnoty. Nie odczuwał jednakże najmniejszej potrzeby, aby zwierzać się ze swoich antypatii pięknej kurtyzanie, która instynktownie mogła wyczuć dysonans między eleganckim Averym, a pozbawionym klasy Lestrange’em. Tyle wystarczyło, żeby Samael darzył go niechęcią i pogardą; pobudki prostytutki były zaś oczywiste, a także nieinteresujące, przynajmniej na chwilę obecną.
- Chyba nie jest łatwo prowadzić konwersacji z męskością w ustach? – spytał, nadal bardzo grzecznym tonem, jednak ironicznie unosząc brew. Nie dowierzał, aby klienci Wenus szukali tam rozrywek intelektualnych, a nie tylko cielesnych. Odwrócone sfery sacrum i profanum: Avery nadal bardziej cenił wartości duchowe, kryjące się w umyśle i sercu, niż w ciele, wykonującym podrygi na jego cześć. Co zwyczajnie zdążyło mu się sprzykrzyć.
- Trafiałaś widać wyłącznie na mężczyzn pozbawionych wyobraźni – lakonicznie wyraził współczucie, wzdrygając się, kiedy poczuł dotyk jej stopy, sunącej tuż po jego nodze. Nie miał ochoty na erotyczną maskaradę, zaś przeszyła go gwałtowna chęć odebrania Miu jej słodkiego oddechu. Nie przy pomocy pocałunku, a palcami zaciśniętymi na jej gardle. Drobna różnica?
-Przestań – rzekł cicho, ale stanowczo, wyjmując z kieszeni małą sakiewkę i dyskretnie przesuwając ją w kierunku kobiety – twój bonus – wyjaśnił, licząc się z tym, że dziewczyna natychmiast poderwie się z miejsca i wybiegnie z herbaciarni. Postąpiłaby wówczas jednak bardzo nierozważnie i prawdopodobnie spotkałaby się z nieprzyjemnymi konsekwencjami swego wyboru.
-Nieistotne – skwitował, obdarzając ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem i dopijając herbatę. Odstawił filiżankę na spodeczek i lekko wychylił się do przodu, aby delikatnie, z olbrzymią dozą czułości, pogładzić policzek Miu – ważne jest natomiast, iż zapewne wariuje z niepewności, czy aby rano nie natknie się na twój zakrwawiony zewłok u progu swego domu – dokończył radośnie, jakby przewidywał właśnie optymistyczny finał ulubionej powieści. O dewiancie i oszustce, ponieważ wyostrzony szósty zmysł Avery’ego, podpowiadał mu, że kobieta nieraz mijała się już z prawdą. I udawała głupszą niż w rzeczywistości – chciała mu pochlebić? Nie obdarzył jej zatem mocną pieszczotą w postaci uderzenia w twarz, werbalne uchybienie puszczając mimo uszu. Teraz: niedługo będzie zmuszona pilnować się bardziej, jeśli nie zechce poczuć skórzanego rzemienia na swej delikatnej skórze.
- Mam swoje powody – odparł wymijająco, przewracając oczami. Samael choć konserwatywny, nie pozostawał zaślepiony i potrafił wytypować w Lestrange’u zakałę rodu i całej magicznej arystokracji. Miał większe poważanie dla siedzącej (nie chciał, żeby klęczała) naprzeciwko niego dziwki niż Caesara, również nieszanującego swej cnoty. Nie odczuwał jednakże najmniejszej potrzeby, aby zwierzać się ze swoich antypatii pięknej kurtyzanie, która instynktownie mogła wyczuć dysonans między eleganckim Averym, a pozbawionym klasy Lestrange’em. Tyle wystarczyło, żeby Samael darzył go niechęcią i pogardą; pobudki prostytutki były zaś oczywiste, a także nieinteresujące, przynajmniej na chwilę obecną.
- Chyba nie jest łatwo prowadzić konwersacji z męskością w ustach? – spytał, nadal bardzo grzecznym tonem, jednak ironicznie unosząc brew. Nie dowierzał, aby klienci Wenus szukali tam rozrywek intelektualnych, a nie tylko cielesnych. Odwrócone sfery sacrum i profanum: Avery nadal bardziej cenił wartości duchowe, kryjące się w umyśle i sercu, niż w ciele, wykonującym podrygi na jego cześć. Co zwyczajnie zdążyło mu się sprzykrzyć.
- Trafiałaś widać wyłącznie na mężczyzn pozbawionych wyobraźni – lakonicznie wyraził współczucie, wzdrygając się, kiedy poczuł dotyk jej stopy, sunącej tuż po jego nodze. Nie miał ochoty na erotyczną maskaradę, zaś przeszyła go gwałtowna chęć odebrania Miu jej słodkiego oddechu. Nie przy pomocy pocałunku, a palcami zaciśniętymi na jej gardle. Drobna różnica?
-Przestań – rzekł cicho, ale stanowczo, wyjmując z kieszeni małą sakiewkę i dyskretnie przesuwając ją w kierunku kobiety – twój bonus – wyjaśnił, licząc się z tym, że dziewczyna natychmiast poderwie się z miejsca i wybiegnie z herbaciarni. Postąpiłaby wówczas jednak bardzo nierozważnie i prawdopodobnie spotkałaby się z nieprzyjemnymi konsekwencjami swego wyboru.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wymienianie coraz bardziej czarujących uśmiechów nad filiżanką dobrej herbaty wydawało się bardzo przyjemnym sposobem szybkiego zarobku. Żadnych obdrapanych kolan, odruchów wymiotnych, obrzydzenia, siniaków i prób zadowolenia osiemdziesięcioletniego impotenta. Proste, szybkie pieniądze, czekające już na nią w Wenus. Płatności z góry gwarantowały jej względne bezpieczeństwo, którego raczej nigdy się nie obawiała. Do teraz, do poznania ujmującego Avery'ego, prezentującego się aż zbyt idealnie. Nawet w kiczowato pomarańczowym świetle herbaciarni, we wnętrzu pasującym raczej starym pannom ze zgrają kotów wałęsających się pod nogami, wyglądał pociągająco i przystojnie. Jej zmysły reagowały na obecność mężczyzny bardzo radośnie, gdyby nie gorzkie podszepty instynktu samozachowawczego, wyrobionego aż nadmiernie przez ostatni rok. Gdyby dalej pozostała tylko ambitną pracownicą Ministerstwa, zapewne od razu straciłaby dla tak czarującego bruneta głowę, dając się zwieść uwodzącemu tembrowi głosu, jasnym oczom i absolutnemu brakowi niebezpiecznych gestów. Wtedy wierzyła jeszcze w ludzi idealnych, teraz: uznawała takich osobników za najbardziej jej zagrażających. Nie pokazywała jednak po sobie żadnego niepokoju, zgrabnie dołączając do dwuosobowego balu maskowego nienawistników przeciwnych płci.
Kiedy dotknął jej policzka tylko przymknęła oczy, jakby ta delikatna pieszczota sprawiała jej niezwykłą przyjemność. Nie obawiała się siarczystego policzka - przywykła do takowych atrakcji i nie robiły już na niej większego wrażenia. Bardziej degradujący okazywał się właśnie ten subtelny gest, ciepłe palce na skórze, głaszczące ją jak posłusznego kota. Słodki obrazek ze słodkimi słowami, mającymi być groźbą? Przestrogą? Uchyliła powieki, ciągle uśmiechnięta, ciągle pokorna, ciągle zainteresowana, chociaż z każdą sekundą w jej głowie pojawiało się coraz więcej alarmujących podszeptów. Tłumiła je od razu - skoro pojawiła się tutaj, musiała ponieść konsekwencję swojej decyzji. - Na pewno wypłakuje sobie oczy. - potwierdziła tylko lekko, już nie bawiąc się w pokazywanie jej relacji z Ceasarem w prawdziwym świetle. Nie dopytała także o przyczyny niechęci mężczyzn: była tylko prostytutką, omijającą prywatne sprawy klientów szerokim łukiem. Zazwyczaj, bo Avery skłaniał ją do drążenia jego historii. Obiecała sobie, że po powrocie do mieszkania sprawdzi dziedziców szlacheckiego rodu w kronikach towarzyskich i gazetach. Może nawet nie był arystokratą? Może nie był przystojnym i bogatym królewiczem wyższych sfer? Wierzenie na słowo pasowało do niewinnych dziewczynek a nie do kobiet upadłych, nawet jeśli zostały na sekundę wywyższone i posadzone na przeciwko prywatnego bóstwa młodych panien. Nieco łamiącego zasady dobrego wychowania kolejnym pytaniem.
- Zależy od rozmiaru, panie Avery - odparła tylko słodko i cicho, po raz ostatni sięgając po filiżankę. Dopiła herbatę do końca, tłumiąc chęć kontynuowania rozmowy w zimnym już napoju. Okazywane jej współczucie przyjęła smutnym uśmiechem, postanawiając trzymać język za zębami tak długo, jak tylko potrafiła. Miała wrażenie, że z każdą wypowiedzianą głoską - nawet na temat kompletnie beztroski - Avery poznaje ją coraz dokładniej. Wolała czyny niż słowa; w cielesnej rozkoszy łatwiej było ukryć swoje prawdziwe myśli i zachować idealnie dobraną maskę. Z wewnętrznym niezadowoleniem przyjęła cichy rozkaz mężczyzny, odkładając filiżankę na talerzyk w tej samej chwili, w której na wyszywanym obrusiku pojawił się woreczek z pieniędzmi.
W jednej chwili jej myśli, skupione na przejrzeniu intencji Avery'ego, skierowały się w bardziej konkretnym kierunku. Była chciwa? Zdesperowana? W ogóle nie zastanawiała się nad bolesnymi epitetami, wpatrując się w sakiewkę o sekundę za długo, by móc ukryć prawdziwą chęć sięgnięcia po galeony. Bonus. Prosto do jej ręki. Bez obcinania pensji za wyimaginowane problemy, bez potrzeby konfrontowania się z Ceasarem, bez upadlania się.
Nie powinna tego robić; obiecywała Wenus wyłączność swoich usług, akceptując jedyny sposób finansowania, ale...Potrzebowała tych pieniędzy. Nie, nie dla siebie, o swoich przyjemnościach - lub planach zemsty - myślała w ostatniej kolejności, mając przed oczami raczej rodzinę. Wilhelm otrzymałby nowe, niepopisane podręczniki i książki; już widziała radość na jego buzi. Dziewczynkom mogłaby podarować nowe ubrania, nie te okropne szorstkie tkaniny z charytatywnych przydziałów, w których bliźniaczki wyglądały jak zabiedzone sieroty. Nowe eliksiry osłonowe pomogłyby ojcu w walce z chorobą. Naprawdę potrzebowała tych pieniędzy.
Ten mały gest przesunięcia sakiewki w jej stronę wpłynął na Deirdre bardziej niż wszelkie słowa, niż cała ta gierka, prowadzona nad filiżanką herbaty. Po raz pierwszy w jej ciemnych oczach Avery mógł zauważyć coś prawdziwego. Na sekundę, bo kiedy powróciła wzrokiem do mężczyzny, dalej uśmiechała się lekko, odgrywając rolę niewzruszonej Miu. Mogła powiedzieć, że przyjmowanie takich prezentów kłóci się z burdelowym cyrografem; że nie jest na sprzedaż; że otrzymywanie pieniędzy za rozmowę godzi w jej dumę. Mogła odmówić.
Jednak tego nie robiła, zamykając skórzaną sakiewkę w swojej dłoni i chowając ją do kieszeni swojej sukienki. Dopiero teraz poczuła się naprawdę upokorzona, chociaż nie dawała tego po sobie poznać, uśmiechając się do Avery'ego wdzięcznie pomimo wewnętrznych katuszy. - Dziękuję - powiedziała, tylko tyle sylab mogła wymówić bez rzężenia, chociaż i w tym krótkim słowie słychać było więcej żwiru niż miodu. Zęby zgrzytały o zęby, duma podchodziła jej do gardła mdłościami i potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad masochistyczną szarżą na poczucie własnej wartości. Zmiecione tym jednym gestem Avery'ego szybciej niż jakimkolwiek fizycznym poniżeniem.
Kiedy dotknął jej policzka tylko przymknęła oczy, jakby ta delikatna pieszczota sprawiała jej niezwykłą przyjemność. Nie obawiała się siarczystego policzka - przywykła do takowych atrakcji i nie robiły już na niej większego wrażenia. Bardziej degradujący okazywał się właśnie ten subtelny gest, ciepłe palce na skórze, głaszczące ją jak posłusznego kota. Słodki obrazek ze słodkimi słowami, mającymi być groźbą? Przestrogą? Uchyliła powieki, ciągle uśmiechnięta, ciągle pokorna, ciągle zainteresowana, chociaż z każdą sekundą w jej głowie pojawiało się coraz więcej alarmujących podszeptów. Tłumiła je od razu - skoro pojawiła się tutaj, musiała ponieść konsekwencję swojej decyzji. - Na pewno wypłakuje sobie oczy. - potwierdziła tylko lekko, już nie bawiąc się w pokazywanie jej relacji z Ceasarem w prawdziwym świetle. Nie dopytała także o przyczyny niechęci mężczyzn: była tylko prostytutką, omijającą prywatne sprawy klientów szerokim łukiem. Zazwyczaj, bo Avery skłaniał ją do drążenia jego historii. Obiecała sobie, że po powrocie do mieszkania sprawdzi dziedziców szlacheckiego rodu w kronikach towarzyskich i gazetach. Może nawet nie był arystokratą? Może nie był przystojnym i bogatym królewiczem wyższych sfer? Wierzenie na słowo pasowało do niewinnych dziewczynek a nie do kobiet upadłych, nawet jeśli zostały na sekundę wywyższone i posadzone na przeciwko prywatnego bóstwa młodych panien. Nieco łamiącego zasady dobrego wychowania kolejnym pytaniem.
- Zależy od rozmiaru, panie Avery - odparła tylko słodko i cicho, po raz ostatni sięgając po filiżankę. Dopiła herbatę do końca, tłumiąc chęć kontynuowania rozmowy w zimnym już napoju. Okazywane jej współczucie przyjęła smutnym uśmiechem, postanawiając trzymać język za zębami tak długo, jak tylko potrafiła. Miała wrażenie, że z każdą wypowiedzianą głoską - nawet na temat kompletnie beztroski - Avery poznaje ją coraz dokładniej. Wolała czyny niż słowa; w cielesnej rozkoszy łatwiej było ukryć swoje prawdziwe myśli i zachować idealnie dobraną maskę. Z wewnętrznym niezadowoleniem przyjęła cichy rozkaz mężczyzny, odkładając filiżankę na talerzyk w tej samej chwili, w której na wyszywanym obrusiku pojawił się woreczek z pieniędzmi.
W jednej chwili jej myśli, skupione na przejrzeniu intencji Avery'ego, skierowały się w bardziej konkretnym kierunku. Była chciwa? Zdesperowana? W ogóle nie zastanawiała się nad bolesnymi epitetami, wpatrując się w sakiewkę o sekundę za długo, by móc ukryć prawdziwą chęć sięgnięcia po galeony. Bonus. Prosto do jej ręki. Bez obcinania pensji za wyimaginowane problemy, bez potrzeby konfrontowania się z Ceasarem, bez upadlania się.
Nie powinna tego robić; obiecywała Wenus wyłączność swoich usług, akceptując jedyny sposób finansowania, ale...Potrzebowała tych pieniędzy. Nie, nie dla siebie, o swoich przyjemnościach - lub planach zemsty - myślała w ostatniej kolejności, mając przed oczami raczej rodzinę. Wilhelm otrzymałby nowe, niepopisane podręczniki i książki; już widziała radość na jego buzi. Dziewczynkom mogłaby podarować nowe ubrania, nie te okropne szorstkie tkaniny z charytatywnych przydziałów, w których bliźniaczki wyglądały jak zabiedzone sieroty. Nowe eliksiry osłonowe pomogłyby ojcu w walce z chorobą. Naprawdę potrzebowała tych pieniędzy.
Ten mały gest przesunięcia sakiewki w jej stronę wpłynął na Deirdre bardziej niż wszelkie słowa, niż cała ta gierka, prowadzona nad filiżanką herbaty. Po raz pierwszy w jej ciemnych oczach Avery mógł zauważyć coś prawdziwego. Na sekundę, bo kiedy powróciła wzrokiem do mężczyzny, dalej uśmiechała się lekko, odgrywając rolę niewzruszonej Miu. Mogła powiedzieć, że przyjmowanie takich prezentów kłóci się z burdelowym cyrografem; że nie jest na sprzedaż; że otrzymywanie pieniędzy za rozmowę godzi w jej dumę. Mogła odmówić.
Jednak tego nie robiła, zamykając skórzaną sakiewkę w swojej dłoni i chowając ją do kieszeni swojej sukienki. Dopiero teraz poczuła się naprawdę upokorzona, chociaż nie dawała tego po sobie poznać, uśmiechając się do Avery'ego wdzięcznie pomimo wewnętrznych katuszy. - Dziękuję - powiedziała, tylko tyle sylab mogła wymówić bez rzężenia, chociaż i w tym krótkim słowie słychać było więcej żwiru niż miodu. Zęby zgrzytały o zęby, duma podchodziła jej do gardła mdłościami i potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad masochistyczną szarżą na poczucie własnej wartości. Zmiecione tym jednym gestem Avery'ego szybciej niż jakimkolwiek fizycznym poniżeniem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nigdy nie odczuwał wyrzutów sumienia – lub raczej, niezwykle rzadko, zwykle odreagowując to inaczej, niż stereotypowo żałując za grzechy. Nie odziewał się w zgrzebny wór, nie pokutował za winy i nie chylił pokornie głowy, błagając o wybaczenie za występowanie przeciwko prawom Natury. Zazwyczaj stawał się wówczas jeszcze bardziej zawzięty, groźny i zatwardziały w swoich dewiacjach. Które traktował z przymrużeniem oka, jakby wcale nie istniały. Wtopiły się w niego doskonale i kamuflowały się perfekcyjnie – Avery nikomu nie pozwalał, aby ktokolwiek (pomijając jego matkę) zanadto się do niego zbliżył i je przejrzał. Detale ciała Samaela, tak jak krzywizny jego umysłu były przeznaczone wyłącznie dla Laidan, która potrafiła należycie je docenić. Prosząc prostytutkę o towarzystwo przy wieczornej filiżance herbaty, łamał zaś po kolei każdą ze swych reguł. Odrzucał swój Dekalog, w którym krwią spisał wszystkie prawdy objawione i sprzeniewierzał się własnym poglądom. Te nakazywały mu przecież traktować kobiety, jako istoty podrzędne, a nie jak partnerki w inteligentnej rozmowie. Nawet w sypialni Avery nie stawiał ich na równych sobie prawach, uprzedmiotowiając, spychając do roli erotycznej zabawki, nie szczędząc gorzkich słów i brutalności, kiedy wdzierał się do wilgotnego wnętrza, sącząc jad i zatruwając oddechem ich godność. Nie zasługiwały na nic innego, ponad szczątkową rozkoszą i rozrywającym bólem. Odwrotnie od Miu, siedzącej przed nim zupełnie bezpiecznie. Nadal w uroczej dziewczęcej sukience, wciąż z obiema rączkami i wzrokiem spokojnie utkwionym w jego łagodnej twarzy. Czym zasłużyła na podobne względy okazywane jej przez Avery’ego na każdym kroku? Nie klęczała przed nim, nie upodlała się, nie dławiła własnymi niespełnionymi ambicjami, nie kuliła się z bólu po mocnym uderzeniu, nie łkała w kącie z bezsilności i nie drżała przed katem, wystawiona na widok publiczny i wyszydzana przez bezwzględny tłum, drwiący z aspiracji kobiety upadłej. Zamykającej oczy pod wpływem jego palców, lekko muskających jej policzek. Wyćwiczona do perfekcji reakcja dobrze wyszkolonej dziwki? Avery nabierał do jej umiejętności coraz większego, specyficznego szacunku – ciekawe, jak zareagowałaby na inne pieszczoty? Głośnymi, wyuzdanymi jękami? Cichym mruczeniem zadowolonej kici? Ciężkim milczeniem, świadoma kary za wyrwanie się z jej ust chociażby głośniejszego tchnienia?
Której jeszcze nie usankcjonował, zbyt pochłonięty poznawaniem kobiety, niż wytyczaniem granic. Na szczęście tworzyły się one praktycznie samoistnie, nie pozwalając na pęknięcie cokołu i zrównania się arystokraty z dzi(e)wką z ludu. Posiadającą wprawny język nie tylko w dziedzinie miłosnej ekwilibrystyki.
-Jest strasznym zazdrośnikiem – potwierdził z nikłą dozą pogardy w aksamitnym głosie; Lestrange nie był kimś, dla kogo mógłby tracić swą kurtuazję i zniżać się do poziomu prostackiego ordynusa, szczycącego się wyłącznie nazwiskiem. Samael nie zamierzał się kompromitować, ani hańbić dobrego imienia brytyjskiej szlachty. Nawet, jeśli przebywał tylko z prostytutką, która zapewne i tak zdążyła dokładnie poznać Caesara i licznych przedstawicieli arystokracji.
-Trafna uwaga. Zadowala mnie – stwierdził, skinąwszy krótko głową. W uznaniu dla jej słownych gier, w których wszakże i tak to on wiódł prym. Mógłby, oczywiście dostosować tempo dla stanowczo mniejszych od jego, inteligenckich predyspozycji kobiety (i tak nad podziw wysokich, jak na klasyfikację gorszej płci), aczkolwiek bawił się chociaż w ten sposób. Niewinną konwersacją, podczas której wcale nie próbował zmanipulować Miu, ani w jakikolwiek sposób skusić jej swoją osobą, aparycją czy bogactwem. Roztaczającym się przed nią pięknym wachlarzem eleganckich szat, drogiego zegarka i wesoło dzwoniącego złota, znikającego z ich stoliczka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie od razu; Avery nie spodziewał się po niej wahania, ani napięcia, jakie zawisło w powietrzu, cięższe od piżmowych perfum statecznych matron. Oboje wpatrywali się w leżący między nimi mieszek jak zahipnotyzowani, lecz Samael potrafił oprzeć się urokowi złota. Był odporny na wszelkie próby przekupstwa, tanie malwersacje uważał za coś w równie złym guście, jak usadzenie kobiety na pierwszym miejscu przy stole. Miu jednak nie miała wyjścia i musiała przyjąć jego pomoc. Zupełnie bezinteresowną, jakby filantropijnie zajmował się finansowaniem prostytutek – może następnym razem zabierze ją na zakupy i sprawi odzienie, w jakim oglądałby ją chętniej, niż w wulgarnym, przykrótkim szlafroku, pachnącym słodkim do omdlenia zapachem miłości.
Avery widział jej męczarnie, widział, jak toczy beznadziejną walkę z własnym sumieniem. Heroiczna postawa archetypowego bohatera, dzielnie ruszającego w bój… o ideę? Mogła wygrać zdecydowanie więcej, niż miała do stracenia, oprócz ciężkiej zawartości sakiewki, zyskując sobie wpływowego protektora. Niewymagającego żadnych udziwnionych usług erotycznych, a nagradzającego hojnie za chwilę umysłowego wysiłku. Skinął głową, nie komentując w żaden sposób fałszywych uśmiechów i przygaszonego blasku w jej czarnych oczach. Licha drobnostka na małe wydatki prostytuującej się młodziutkiej kobiety, za którą nie oczekiwał wdzięczności, a…zainteresowania? Zostawił kilka monet na stole, podniósł się z miejsca, pomagając powstać również i Miu i prowadząc ją ku wyjściu z herbaciarni.
-Do zobaczenia – powiedział cicho, po raz pierwszy właściwie sięgając po jej bliskość i składając na ustach Miu krótki, choć czuły, pożegnalny pocałunek.
/z przykrością zt
Której jeszcze nie usankcjonował, zbyt pochłonięty poznawaniem kobiety, niż wytyczaniem granic. Na szczęście tworzyły się one praktycznie samoistnie, nie pozwalając na pęknięcie cokołu i zrównania się arystokraty z dzi(e)wką z ludu. Posiadającą wprawny język nie tylko w dziedzinie miłosnej ekwilibrystyki.
-Jest strasznym zazdrośnikiem – potwierdził z nikłą dozą pogardy w aksamitnym głosie; Lestrange nie był kimś, dla kogo mógłby tracić swą kurtuazję i zniżać się do poziomu prostackiego ordynusa, szczycącego się wyłącznie nazwiskiem. Samael nie zamierzał się kompromitować, ani hańbić dobrego imienia brytyjskiej szlachty. Nawet, jeśli przebywał tylko z prostytutką, która zapewne i tak zdążyła dokładnie poznać Caesara i licznych przedstawicieli arystokracji.
-Trafna uwaga. Zadowala mnie – stwierdził, skinąwszy krótko głową. W uznaniu dla jej słownych gier, w których wszakże i tak to on wiódł prym. Mógłby, oczywiście dostosować tempo dla stanowczo mniejszych od jego, inteligenckich predyspozycji kobiety (i tak nad podziw wysokich, jak na klasyfikację gorszej płci), aczkolwiek bawił się chociaż w ten sposób. Niewinną konwersacją, podczas której wcale nie próbował zmanipulować Miu, ani w jakikolwiek sposób skusić jej swoją osobą, aparycją czy bogactwem. Roztaczającym się przed nią pięknym wachlarzem eleganckich szat, drogiego zegarka i wesoło dzwoniącego złota, znikającego z ich stoliczka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie od razu; Avery nie spodziewał się po niej wahania, ani napięcia, jakie zawisło w powietrzu, cięższe od piżmowych perfum statecznych matron. Oboje wpatrywali się w leżący między nimi mieszek jak zahipnotyzowani, lecz Samael potrafił oprzeć się urokowi złota. Był odporny na wszelkie próby przekupstwa, tanie malwersacje uważał za coś w równie złym guście, jak usadzenie kobiety na pierwszym miejscu przy stole. Miu jednak nie miała wyjścia i musiała przyjąć jego pomoc. Zupełnie bezinteresowną, jakby filantropijnie zajmował się finansowaniem prostytutek – może następnym razem zabierze ją na zakupy i sprawi odzienie, w jakim oglądałby ją chętniej, niż w wulgarnym, przykrótkim szlafroku, pachnącym słodkim do omdlenia zapachem miłości.
Avery widział jej męczarnie, widział, jak toczy beznadziejną walkę z własnym sumieniem. Heroiczna postawa archetypowego bohatera, dzielnie ruszającego w bój… o ideę? Mogła wygrać zdecydowanie więcej, niż miała do stracenia, oprócz ciężkiej zawartości sakiewki, zyskując sobie wpływowego protektora. Niewymagającego żadnych udziwnionych usług erotycznych, a nagradzającego hojnie za chwilę umysłowego wysiłku. Skinął głową, nie komentując w żaden sposób fałszywych uśmiechów i przygaszonego blasku w jej czarnych oczach. Licha drobnostka na małe wydatki prostytuującej się młodziutkiej kobiety, za którą nie oczekiwał wdzięczności, a…zainteresowania? Zostawił kilka monet na stole, podniósł się z miejsca, pomagając powstać również i Miu i prowadząc ją ku wyjściu z herbaciarni.
-Do zobaczenia – powiedział cicho, po raz pierwszy właściwie sięgając po jej bliskość i składając na ustach Miu krótki, choć czuły, pożegnalny pocałunek.
/z przykrością zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|po festiwalu
Ostatnio sporo myślałam o Garretcie i o naszej ostatniej rozmowie podczas Festiwalu Lata. Kompletnie inaczej wyobrażałam sobie naszą relację i w kompletnie innym kierunku ona zmierzała, startując również z zaskakującego miejsca. Zbyt szybko pozwalałam sobie mu zaufać, zbyt szybko mówiłam rzeczy, które powinnam zostawić dla siebie. Jeśli tak dalej pójdzie, to już przy następnej okazji opowiem mu wszystkie piekielne kąski o jego narzeczonej.
Narzeczonej! – kolejna szalona rzecz, która jeszcze nigdy mi się, oczywiście, nie zdarzyła. Miałam narzeczonego i to takiego z prawdziwego zdarzenia, co aż prosiło się o śmiech publiczności. Do śmiechu jednak nikomu nie było, a zwłaszcza mi. Panienka Crouch niedługo miała się stać panią Weasley i jeden diabeł wiedział, co mnie po tym spotka. Spalą mnie żywcem, przebiją jakimś kołkiem czy czymś w tym typie, czy może jednak postanowią przeprowadzać na mnie badania?
Oparłam się lekko o mięciutki fotel, gdy już dotarłam na miejsce. Wychowanie nakazało mi być chwilkę przed wizytą, gdyż spóźnienie było czymś, za czym nie przepadałam i za czym nie przepadali zwłaszcza moi rodzice. Nie lubili marnować czasu na czekanie na innych, gdyż sami uważali siebie za... Nie wiem w sumie co.
Jako że Lyra miała przyjść dopiero za kilka dobrych minut, postanowiłam pozwolić sobie zamówić małą filiżankę herbaty. Zabrałam się za leniwe sączenie jej zawartości i za oglądanie wnętrza tego skromnego miejsca. Raczej nie powinno spodobać się komuś takiemu jak ja, rasowej szlachciance, ale podobało mi się. Miało taki miły, ciepły klimat. Przytulnie tu było. Jak w domu... Nie w moim domu, tylko takim z książek. Pachniało tu też tak... Pomarańczami i herbatą? I choć żaden z tych zapachów nie był moim ulubionym, to stał się bliski dla mego serduszka... A może nadchodził czas krwawienia i dlatego byłam taka... inna?
Ostatnio sporo myślałam o Garretcie i o naszej ostatniej rozmowie podczas Festiwalu Lata. Kompletnie inaczej wyobrażałam sobie naszą relację i w kompletnie innym kierunku ona zmierzała, startując również z zaskakującego miejsca. Zbyt szybko pozwalałam sobie mu zaufać, zbyt szybko mówiłam rzeczy, które powinnam zostawić dla siebie. Jeśli tak dalej pójdzie, to już przy następnej okazji opowiem mu wszystkie piekielne kąski o jego narzeczonej.
Narzeczonej! – kolejna szalona rzecz, która jeszcze nigdy mi się, oczywiście, nie zdarzyła. Miałam narzeczonego i to takiego z prawdziwego zdarzenia, co aż prosiło się o śmiech publiczności. Do śmiechu jednak nikomu nie było, a zwłaszcza mi. Panienka Crouch niedługo miała się stać panią Weasley i jeden diabeł wiedział, co mnie po tym spotka. Spalą mnie żywcem, przebiją jakimś kołkiem czy czymś w tym typie, czy może jednak postanowią przeprowadzać na mnie badania?
Oparłam się lekko o mięciutki fotel, gdy już dotarłam na miejsce. Wychowanie nakazało mi być chwilkę przed wizytą, gdyż spóźnienie było czymś, za czym nie przepadałam i za czym nie przepadali zwłaszcza moi rodzice. Nie lubili marnować czasu na czekanie na innych, gdyż sami uważali siebie za... Nie wiem w sumie co.
Jako że Lyra miała przyjść dopiero za kilka dobrych minut, postanowiłam pozwolić sobie zamówić małą filiżankę herbaty. Zabrałam się za leniwe sączenie jej zawartości i za oglądanie wnętrza tego skromnego miejsca. Raczej nie powinno spodobać się komuś takiemu jak ja, rasowej szlachciance, ale podobało mi się. Miało taki miły, ciepły klimat. Przytulnie tu było. Jak w domu... Nie w moim domu, tylko takim z książek. Pachniało tu też tak... Pomarańczami i herbatą? I choć żaden z tych zapachów nie był moim ulubionym, to stał się bliski dla mego serduszka... A może nadchodził czas krwawienia i dlatego byłam taka... inna?
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/po evencie
Zaskoczyła ją prośba Diany, żeby spotkać się w niewielkiej herbaciarni gdzieś w Londynie. Tak naprawdę bardzo słabo znała narzeczoną brata. Ich związek został zaaranżowany niedawno i właściwie nigdy nie miały okazji, żeby dłużej porozmawiać i lepiej się poznać. Lyra wiedziała o Dianie tylko tyle, że pochodziła z rodziny Crouchów i była zaledwie kilka lat od niej starsza.
Ale przecież chciała ją poznać, chciała się przekonać, kim jest dziewczyna, którą wybrano dla jej starszego brata. Garrett był dla niej niezwykle ważną osobą i często się o niego martwiła, zwłaszcza ostatnio. Miała wielką nadzieję, że Diana okaże się odpowiednią kobietą, z którą ten będzie szczęśliwy i że ich związek, mimo że zadecydowały o nim ich rodziny, okaże się pomyślny. Kiedy byli razem na Festiwalu Lata, miała dziwne wrażenie, że nie wszystko było pomiędzy nimi w porządku, ich gesty trąciły wymuszeniem i niezręcznością, którą pewnie oboje odczuwali. Jednak nie miała jeszcze okazji, by porozmawiać o tym z bratem, bo ostatnio był ciągle zajęty i nie mieli kiedy znaleźć czasu na długą, szczerą rozmowę. Nie był to temat, który można było poruszyć na szybko podczas skleconego naprędce obiadu, kiedy wykończony Garrett wracał z pracy.
Nie zamierzała jednak na starcie skreślać panny Crouch, chciała poznać jej spojrzenie na całą sytuację, dlatego z chęcią zgodziła się na spotkanie, zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak potoczy się ich rozmowa i czy uda im się znaleźć wspólny język. Sporo panien ze szlachetnych rodów pogardzało Lyrą przez biedę. Co, jeśli Diana także gardziła Weasleyami i to właśnie było jedną z przyczyn zgrzytów w relacjach z Garrettem?
Wsunęła się do kawiarni. Dobrze, że wpadła na pomysł teleportowania się w pobliże, bo inaczej pewnie miałaby problem znaleźć to miejsce. Przyjemnie pachnące herbatą, wanilią i ziołami wnętrze, w którym dominowały różne odcienie pomarańczowego, od razu przypadło jej do gustu. Lyra nie przepadała za przepychem, nie była do niego przyzwyczajona, więc raczej unikała wystawnych miejsc. Z uśmiechem na bladej, piegowatej twarzy wciągnęła miłą woń, po czym rozejrzała się, dostrzegając Dianę przy jednym z niewielkich stolików.
Przywitała ją grzecznie, siadając na przeciwko niej i lekkim ruchem odrzucając na plecy rude kosmyki.
- Miło cię widzieć, Diano – rzekła ostrożnie. Przyjaźnie, ale z lekkim dystansem. – Co u ciebie słychać?
Także zamówiła sobie herbatę. Uwielbiała ten napój.
- Nie spodziewałam się... Że będziesz chciała się spotkać – zaczęła po chwili. Nie wiedziała, jaki Diana miała stosunek do niej. Chciała lepiej poznać siostrę swojego narzeczonego, czy może uważała ją za roztrzepaną małolatę? Cóż, okaże się. Tak czy inaczej, na tym etapie obie mogły mieć obawy odnośnie tego, co właściwie myśli o nich ta druga.
Zaskoczyła ją prośba Diany, żeby spotkać się w niewielkiej herbaciarni gdzieś w Londynie. Tak naprawdę bardzo słabo znała narzeczoną brata. Ich związek został zaaranżowany niedawno i właściwie nigdy nie miały okazji, żeby dłużej porozmawiać i lepiej się poznać. Lyra wiedziała o Dianie tylko tyle, że pochodziła z rodziny Crouchów i była zaledwie kilka lat od niej starsza.
Ale przecież chciała ją poznać, chciała się przekonać, kim jest dziewczyna, którą wybrano dla jej starszego brata. Garrett był dla niej niezwykle ważną osobą i często się o niego martwiła, zwłaszcza ostatnio. Miała wielką nadzieję, że Diana okaże się odpowiednią kobietą, z którą ten będzie szczęśliwy i że ich związek, mimo że zadecydowały o nim ich rodziny, okaże się pomyślny. Kiedy byli razem na Festiwalu Lata, miała dziwne wrażenie, że nie wszystko było pomiędzy nimi w porządku, ich gesty trąciły wymuszeniem i niezręcznością, którą pewnie oboje odczuwali. Jednak nie miała jeszcze okazji, by porozmawiać o tym z bratem, bo ostatnio był ciągle zajęty i nie mieli kiedy znaleźć czasu na długą, szczerą rozmowę. Nie był to temat, który można było poruszyć na szybko podczas skleconego naprędce obiadu, kiedy wykończony Garrett wracał z pracy.
Nie zamierzała jednak na starcie skreślać panny Crouch, chciała poznać jej spojrzenie na całą sytuację, dlatego z chęcią zgodziła się na spotkanie, zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak potoczy się ich rozmowa i czy uda im się znaleźć wspólny język. Sporo panien ze szlachetnych rodów pogardzało Lyrą przez biedę. Co, jeśli Diana także gardziła Weasleyami i to właśnie było jedną z przyczyn zgrzytów w relacjach z Garrettem?
Wsunęła się do kawiarni. Dobrze, że wpadła na pomysł teleportowania się w pobliże, bo inaczej pewnie miałaby problem znaleźć to miejsce. Przyjemnie pachnące herbatą, wanilią i ziołami wnętrze, w którym dominowały różne odcienie pomarańczowego, od razu przypadło jej do gustu. Lyra nie przepadała za przepychem, nie była do niego przyzwyczajona, więc raczej unikała wystawnych miejsc. Z uśmiechem na bladej, piegowatej twarzy wciągnęła miłą woń, po czym rozejrzała się, dostrzegając Dianę przy jednym z niewielkich stolików.
Przywitała ją grzecznie, siadając na przeciwko niej i lekkim ruchem odrzucając na plecy rude kosmyki.
- Miło cię widzieć, Diano – rzekła ostrożnie. Przyjaźnie, ale z lekkim dystansem. – Co u ciebie słychać?
Także zamówiła sobie herbatę. Uwielbiała ten napój.
- Nie spodziewałam się... Że będziesz chciała się spotkać – zaczęła po chwili. Nie wiedziała, jaki Diana miała stosunek do niej. Chciała lepiej poznać siostrę swojego narzeczonego, czy może uważała ją za roztrzepaną małolatę? Cóż, okaże się. Tak czy inaczej, na tym etapie obie mogły mieć obawy odnośnie tego, co właściwie myśli o nich ta druga.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Coś innego zaprzątało mą głowę niż obawy związane z myślami kłębiącymi się pod rudowłosą czupryną siostry Garretta. Uważałam ją za małe zło, które nie może mi w niczym przeszkodzić oraz że ta niewinna istotka – bo za taką dotąd uważałam Lyrę – nie odkryje mojej tajemnicy i nie poleci zaraz poskarżyć się swojemu starszemu bratu. Jedynie Leonard wiedział I wiedział również, że nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. Ma tajemnica była bezpieczna, póki sama nie wygadam jej Weasley’owi, a czego, oczywiście nie zamierzałam zrobić. Tylko co, jeśli jednak...? Czułam się zbyt swobodnie w jego towarzystwie. Uważał, że wcale nie muszę być tą szlachecką lalką i że mogę to zrzucić z ramion, jeśli tego chcę – przynajmniej tak to interpretowałam.
– Witaj, Lyro. Masz cudowne włosy – przywitałam się i dodałam, gdyż dostrzegłam jej wcześniejszy ruch. Wyglądały na długie i mocne – nie to, co moje. W dodatku płonęły niczym włosy Garretta. Pamiętałam jak przy naszym pierwszym spotkaniu pięknie prezentowały się w słoneczny dzień wśród zielonych listów wierzb... Cóż, w innym świecie może mogłabym się zakochać. W tym? Za nic nie zamierzałam sobie pozwolić na podobne stwierdzenie.
– Napijesz się czegoś? – zapytałam, praktycznie od razu przywołując kelnerkę. Lyra na szczęście nie odmówiła, z chęcią zamawiając herbatę. Byłam chyba zbyt nachalna, ale na szczęście nie napotkałam żadnego oburzonego spojrzenia ze strony dziewczyny. Choć tak na marginesie, ciekawe, czy w Anglii żyły osoby, które nie lubiłyby tego napoju...?
– To chyba nic nadzwyczajnego, prawda? – zapytałam, przywdziewając na wargi prawie prawdziwy uśmiech. Został przeze mnie nieco podkoloryzowany. – Wkrótce będę twoją bratową – zauważyłam, składając swoje dłonie na kolanach. Po przywitaniu się z Lyrą usiadłam z większą gracją.
– Chciałam cię bardziej poznać. Nie byłaś na przyjęciu zaręczynowym... – Będzie miło czy będzie nieprzyjemnie? Pewnie kwestia tego, czy jej towarzystwo pozwoli mi zapomnieć o innych sprawach. Przy Garretcie mnie one niezwykle szpiliły, bo uciążliwie przypominały mi o tym, że happy end nie jest zarezerwowany dla panienki Crouch. – Przytulnie tu, nieprawdaż?
– Witaj, Lyro. Masz cudowne włosy – przywitałam się i dodałam, gdyż dostrzegłam jej wcześniejszy ruch. Wyglądały na długie i mocne – nie to, co moje. W dodatku płonęły niczym włosy Garretta. Pamiętałam jak przy naszym pierwszym spotkaniu pięknie prezentowały się w słoneczny dzień wśród zielonych listów wierzb... Cóż, w innym świecie może mogłabym się zakochać. W tym? Za nic nie zamierzałam sobie pozwolić na podobne stwierdzenie.
– Napijesz się czegoś? – zapytałam, praktycznie od razu przywołując kelnerkę. Lyra na szczęście nie odmówiła, z chęcią zamawiając herbatę. Byłam chyba zbyt nachalna, ale na szczęście nie napotkałam żadnego oburzonego spojrzenia ze strony dziewczyny. Choć tak na marginesie, ciekawe, czy w Anglii żyły osoby, które nie lubiłyby tego napoju...?
– To chyba nic nadzwyczajnego, prawda? – zapytałam, przywdziewając na wargi prawie prawdziwy uśmiech. Został przeze mnie nieco podkoloryzowany. – Wkrótce będę twoją bratową – zauważyłam, składając swoje dłonie na kolanach. Po przywitaniu się z Lyrą usiadłam z większą gracją.
– Chciałam cię bardziej poznać. Nie byłaś na przyjęciu zaręczynowym... – Będzie miło czy będzie nieprzyjemnie? Pewnie kwestia tego, czy jej towarzystwo pozwoli mi zapomnieć o innych sprawach. Przy Garretcie mnie one niezwykle szpiliły, bo uciążliwie przypominały mi o tym, że happy end nie jest zarezerwowany dla panienki Crouch. – Przytulnie tu, nieprawdaż?
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź