Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Słuchał uważnie słów Volansa, spojrzeniem podążając w kierunku, który wskazał brat, ale rzecz jasna – niczego nie dostrzegł; tuż przed nimi wyrastała jedynie murowana ściana domu; to, co znajdowało się za nim, pozostawało poza zasięgiem wzroku. Być może powinni go okrążyć, sprawdzić teren, jednak echo głosu zdenerwowanej kobiety raz po raz przypominało mu, że nie mieli czasu. – Może je p-p-przepłoszyliśmy – zasugerował, mając nadzieję, że rzeczywiście mieli do czynienia z dzikim zwierzęciem, a nie szmalcownikiem, który pobiegł po posiłki. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz, rozejrzał się czujnie dookoła – okolica wydawała się jednak cicha, zakłócana wyłącznie skrzypieniem zawiasów i chrzęstem uginającego się pod ich stopami śniegu.
Skinął bezgłośnie głową, rozumiejąc, że wobec odnalezienia Dorothy i jej synów, cała reszta straciła na znaczeniu – ale gdy z ust brata padło znajome imię, zatrzymał się gwałtownie, odwracając się przez ramię. – Co?.. – wyrwało mu się, nieco głośniej, niż zamierzał; ściszył głos natychmiast, marszcząc brwi. – Marcel był tu z w-w-wami? – zapytał z niedowierzaniem. – Tutaj, w tym d-d-domu? Dlaczego wcześniej o tym nie wsp-p-pomniałeś? – szeptał dalej. Gdyby wiedział o tym przed wyprawą do Elkstone, mógłby skontaktować się z Carringtonem i zdobyć więcej informacji, być może nawet zabrać go ze sobą; nikt tak łatwo jak on nie byłby w stanie cicho i bezgłośnie przedostać się do wnętrza budynku, poza tym: mógł wiedzieć, co czekało na nich w środku. Volans wiedział, że sobie ufali, wszyscy razem walczyli zresztą w szeregach Zakonu Feniksa; dlaczego więc nie przekazał im tego w trakcie przygotowań?
Pokręcił głową, gdy wiadro narobiło paskudnego hałasu, zagryzając zęby w reakcji na niepotrzebny komentarz brata. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, chciał warknąć, ale to nie był dobry czas na sprzeczki. – P-p-przepraszam – powtórzył więc jedynie, kładąc nacisk na ostatnie głoski i w pełni skupiając się już na zamurowanym okienku. Trzymająca monetę dłoń zawahała się na moment w reakcji na ostrzegawcze słowa Steffena, wąska krawędź zawisła w powietrzu. – Dorothy mówiła o p-p-piwnicy, więc myślę, że tak – przytaknął, przyciskając knuta do tynku, spodziewając się napotkać na wyraźny opór – ale wierzchnia warstwa okazała się bardziej miękka niż zakładał. Zmarszczył brwi, przyglądając się pozostawionemu wgnieceniu; tynk był świeży? Wyciągnął rękę, żeby dotknąć powierzchni opuszkami palców, pod spodem wyczuwając szorstkość charakterystyczną dla drewnianych desek. A więc ktoś to okno zabił? Przesunął dłonią wzdłuż krawędzi, szukając miejsca do podważenia, luźnego fragmentu – gdy nagle rozlegający się we wnętrzu domu hałas sprawił, że prawie podskoczył.
Zgromił spojrzeniem Volansa; czy minutę wcześniej nie upomniał go, że narobił huku? Zmiął jednak głoski w ustach, rozglądając się jedynie kontrolnie dookoła; nie podobała mu się cisza, która zapadła – była dziwna, niepokojąca, zbyt głośna – choć nie miał pewności, czy nie wynikało to z pustki, która nastąpiła po wcześniejszym, głośnym uderzeniu. – Zaraz do ciebie d-d-dołączymy – odparł w stronę Steffena. Nie obserwował niewątpliwie imponującej przemiany w szczura, zamiast tego ponownie skupiając się na oknie. Ze starszym bratem tuż za plecami czuł się bezpiecznie, wyciągnął więc różdżkę, jej koniec kierując na miejsce, które – jak mu się wydawało – stanowiło koniec przytwierdzonej do ściany deski (lub innego materiału). – Mihiado – wyszeptał, drugą rękę wyciągając w pogotowiu – żeby w razie czego złapać blokadę, nim zdążyłaby odskoczyć ponownie.
Skinął bezgłośnie głową, rozumiejąc, że wobec odnalezienia Dorothy i jej synów, cała reszta straciła na znaczeniu – ale gdy z ust brata padło znajome imię, zatrzymał się gwałtownie, odwracając się przez ramię. – Co?.. – wyrwało mu się, nieco głośniej, niż zamierzał; ściszył głos natychmiast, marszcząc brwi. – Marcel był tu z w-w-wami? – zapytał z niedowierzaniem. – Tutaj, w tym d-d-domu? Dlaczego wcześniej o tym nie wsp-p-pomniałeś? – szeptał dalej. Gdyby wiedział o tym przed wyprawą do Elkstone, mógłby skontaktować się z Carringtonem i zdobyć więcej informacji, być może nawet zabrać go ze sobą; nikt tak łatwo jak on nie byłby w stanie cicho i bezgłośnie przedostać się do wnętrza budynku, poza tym: mógł wiedzieć, co czekało na nich w środku. Volans wiedział, że sobie ufali, wszyscy razem walczyli zresztą w szeregach Zakonu Feniksa; dlaczego więc nie przekazał im tego w trakcie przygotowań?
Pokręcił głową, gdy wiadro narobiło paskudnego hałasu, zagryzając zęby w reakcji na niepotrzebny komentarz brata. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, chciał warknąć, ale to nie był dobry czas na sprzeczki. – P-p-przepraszam – powtórzył więc jedynie, kładąc nacisk na ostatnie głoski i w pełni skupiając się już na zamurowanym okienku. Trzymająca monetę dłoń zawahała się na moment w reakcji na ostrzegawcze słowa Steffena, wąska krawędź zawisła w powietrzu. – Dorothy mówiła o p-p-piwnicy, więc myślę, że tak – przytaknął, przyciskając knuta do tynku, spodziewając się napotkać na wyraźny opór – ale wierzchnia warstwa okazała się bardziej miękka niż zakładał. Zmarszczył brwi, przyglądając się pozostawionemu wgnieceniu; tynk był świeży? Wyciągnął rękę, żeby dotknąć powierzchni opuszkami palców, pod spodem wyczuwając szorstkość charakterystyczną dla drewnianych desek. A więc ktoś to okno zabił? Przesunął dłonią wzdłuż krawędzi, szukając miejsca do podważenia, luźnego fragmentu – gdy nagle rozlegający się we wnętrzu domu hałas sprawił, że prawie podskoczył.
Zgromił spojrzeniem Volansa; czy minutę wcześniej nie upomniał go, że narobił huku? Zmiął jednak głoski w ustach, rozglądając się jedynie kontrolnie dookoła; nie podobała mu się cisza, która zapadła – była dziwna, niepokojąca, zbyt głośna – choć nie miał pewności, czy nie wynikało to z pustki, która nastąpiła po wcześniejszym, głośnym uderzeniu. – Zaraz do ciebie d-d-dołączymy – odparł w stronę Steffena. Nie obserwował niewątpliwie imponującej przemiany w szczura, zamiast tego ponownie skupiając się na oknie. Ze starszym bratem tuż za plecami czuł się bezpiecznie, wyciągnął więc różdżkę, jej koniec kierując na miejsce, które – jak mu się wydawało – stanowiło koniec przytwierdzonej do ściany deski (lub innego materiału). – Mihiado – wyszeptał, drugą rękę wyciągając w pogotowiu – żeby w razie czego złapać blokadę, nim zdążyłaby odskoczyć ponownie.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Steffen pod postacią gryzonia dyskretnie wsunął się do środka, drewno nie skrzypiało pod jego drobnymi łapkami, ale piszczenie nie spotkało się z żadnym odzewem. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek, w czasie od kiedy Volans rzucił swoje zaklęcie, pojawił się w środku. Nie dostrzegał też śladów świeżego moczu. Steffen mógł dostrzec przyczynę, za rogiem pomieszczenia, w którym opadła drabinka, na nadpalonym fragmencie podłogi, leżały rozrzucone, pewnie przez przeciąg, osmolone szczurze kości, których widok przewracał zawartość treści żołądka aż do gardła. Zawahał się w pół kroku, nie będąc w stanie przejść obok tego obojętnie, chwilę później jednak doszedł do siebie i mógł wdrapać się na strych; z podłogi jednak wszystko wydawało się wielkie. Dostrzegał piętrzące się do przeraźliwie wysokiego stropu regały i szafy, stoły, jeden obok drugiego, nie widział, co było na nich: było zbyt ciemno i zbyt daleko. Strych skąpany był w ciemnościach, w których Steffen w swojej formie nie widział wiele, wąsy pozwalały mu badać najbliższą przestrzeń, wyczuwając fakturę starego drewna, na której nie wyczuwał żadnych świeżych zapachów. Niedaleko leżały okruchy chleba - stare i zwietrzałe. Czuł zapach jedzenia, gdzieś z wysoka.
Zaklęcie Williama odniosło oczekiwany efekt, od ściany odpadła konstrukcja przypominająca paletę z desek wykonaną na kształt okna. Krótko po tym, jak została oderwana, przybrała znów barwę drewna - wcześniej musiała zostać skryta pod jakimś rodzajem iluzji. W istocie odsłoniła dawny otwór okienny, wąski, jednak wystarczający, by dorosły mężczyzna mógł się przez niego wślizgnąć do środka. Niższa kondygnacja była ciemna: odkryty otwór pozostawał jedynym źródłem światła oświetlającym jej wnętrze. I tyle wystarczyło, by dostrzec, że otwór znajdował się dość wysoko - młodszy z braci dostrzegał ceglaną wewnętrzną ścianę, która ginęła w ciemnościach, nie pozwalając dostrzec ziemi. Błyszczące płatki śniegu niesione wiatrem zaczynały wpadać do środka. Z tej pozycji, prócz nagich ścian, nie był w stanie dostrzec niewiele więcej - w pewnej odległości od okna dostrzegał błysk, jakby coś szklanego odbijało światło.
Volans został na czatach, rzucone zaklęcie pobudziło krew w żyłach, cisza wydawała się niepokojąca i nienaturalna, hałas, który wywołali, z pewnością zdradził ich obecność każdemu, kto mógł czaić się w okolicy. Wiedział, że wróg, jeśli znajdował się w okolicy, to przewaga znajdowała się po jego stronie. Zaklęcie starszego z braci wykryło wcześniej coś lub kogoś, nic jednak nie wskazywało na to, by ten tajemniczy byt dążył w tym momencie do bezpośredniej konfrontacji. Być może był tylko spłoszonym zwierzęciem, a być może miał ku temu inne powody.
Mistrz gry przeprasza za opóźnienie. Jeśli uda Wam się odpisać w ciągu 24 godzin otrzymacie +25 do rzutu w tej turze.
Zaklęcie Williama odniosło oczekiwany efekt, od ściany odpadła konstrukcja przypominająca paletę z desek wykonaną na kształt okna. Krótko po tym, jak została oderwana, przybrała znów barwę drewna - wcześniej musiała zostać skryta pod jakimś rodzajem iluzji. W istocie odsłoniła dawny otwór okienny, wąski, jednak wystarczający, by dorosły mężczyzna mógł się przez niego wślizgnąć do środka. Niższa kondygnacja była ciemna: odkryty otwór pozostawał jedynym źródłem światła oświetlającym jej wnętrze. I tyle wystarczyło, by dostrzec, że otwór znajdował się dość wysoko - młodszy z braci dostrzegał ceglaną wewnętrzną ścianę, która ginęła w ciemnościach, nie pozwalając dostrzec ziemi. Błyszczące płatki śniegu niesione wiatrem zaczynały wpadać do środka. Z tej pozycji, prócz nagich ścian, nie był w stanie dostrzec niewiele więcej - w pewnej odległości od okna dostrzegał błysk, jakby coś szklanego odbijało światło.
Volans został na czatach, rzucone zaklęcie pobudziło krew w żyłach, cisza wydawała się niepokojąca i nienaturalna, hałas, który wywołali, z pewnością zdradził ich obecność każdemu, kto mógł czaić się w okolicy. Wiedział, że wróg, jeśli znajdował się w okolicy, to przewaga znajdowała się po jego stronie. Zaklęcie starszego z braci wykryło wcześniej coś lub kogoś, nic jednak nie wskazywało na to, by ten tajemniczy byt dążył w tym momencie do bezpośredniej konfrontacji. Być może był tylko spłoszonym zwierzęciem, a być może miał ku temu inne powody.
Skinął głową, uznając to za wyjątkowo rozsądne wyjaśnienie. Nie w smak byłaby mu jakakolwiek konfrontacja. Dopuści nie opuszczą terenu przeklętej wioski, musieli mieć się na baczności. Uniósł jedną z brwi za sprawą reakcji brata na wspomniane mimochodem przez niego imię. Starał się pojmować jego niedowierzanie. Zamierzał odpowiedzieć na jego pytania. Choć to nie było takie proste, biorąc pod uwagę wszystkie szczegóły tej sprawy i niuanse związane z osobą tego młodzieńca. Zwłaszcza w świetle wesela tu obecnego kuzyna.
— To nie takie proste, Billy. Przedstawił mi się jako Marcel, więc tak. Niemniej... jeszcze w październiku próbował przekonać innego smokologa, że ma na imię Steffen i pewnie gdybym nie nadszedł to Elric uwierzyłby w to. Nie mam z nim kontaktu od tych wydarzeń w tej wiosce — Wyszeptał w odpowiedzi, przedstawiając znane mu fakty. To zdecydowanie wzbudziło jego wątpliwości, ale z braku pełnego obrazu sytuacji pozostawał przy znanej mu wersji, że to Marcel. Nigdy nie okłamałby własnego brata. Ufał mu bezgranicznie i nie przemilczałby czegoś bez powodu.
Im wszystkim najwyraźniej udzielała się nieprzyjemna atmosfera, która panowała w tej przeklętej wiosce. Nic na to nie dawało się poradzić. Wydawało mu się, że i tak dobrze sobie radzili z tym wszystkim. Z atmosferą, ze stresem, ciężarem powierzonego im zadania. To wszystko oddziaływało na nich.
— Ja również przepraszam — Wyszeptał szczerze, zarazem nerwowo. Utrzymywanie pozorów opanowania było dla niego bardzo trudne. Zapewne to dotyczyło jego brata i kuzyna. — Czyli jesteśmy na dobrej drodze — Stwierdził. Podchodził do tego z pewną rezerwą, gdyż nie powinno chwalić się dnia przed zachodem słońca. Gdyby przewidział takie następstwa swoich działań, niechybnie powstrzymałby się od odkrywania tajemnic tego domu za pomocą magii. Z drugiej strony to było znacznie prostsze i wygodniejsze niż manualne poszukiwania.
— Skąd miałem wiedzieć? — Wymruczał z przekąsem po tym, jak zdołał uchwycić spojrzenie młodszego brata. W rzeczywistości nie zamierzał się sprzeczać się w tej kwestii. Nie zamierzał być też złośliwy. Nie względem młodszego brata, któremu teraz starał się zapewnić komfort pracy i bezpieczeństwo na wypadek potencjalnego ataku. Stojąc tak na czatach również zastanawiał się co robi Steffen, czy dotarł do odkrytego pomieszczenia bez przeszkód, czy znalazł tam coś wartego uwagi. Czekał też na więcej informacji od brata.
Postanowił wsunąć głowę przez drzwi, by po chwili na krótką chwilę zniknąć za uchylonymi drzwiami domu. Zamierzał zawołać kuzyna, który może się gdzieś tu kręcić.
— Steffen, skończyłeś myszkować? Jesteś nam potrzebny, musisz zająć się tą klątwą — Wołając kuzyna nie mógł powstrzymać się od pewnej gry słownej. Zaszli tak daleko i powinni doprowadzić to do końca i zostawić za sobą to miejsce. Wychylił się znów, by rzucić okiem na brata.
— To wam się przyda. Magicus Extremos — Uznał za stosowne wspomóc ich w ten sposób. Dlatego rzucił to zaklęcie. To mógł być najtrudniejszy etap tego przedsięwzięcia.
Rzucam k100 na Magicus Extremos i 5k8 (ST 70)
— To nie takie proste, Billy. Przedstawił mi się jako Marcel, więc tak. Niemniej... jeszcze w październiku próbował przekonać innego smokologa, że ma na imię Steffen i pewnie gdybym nie nadszedł to Elric uwierzyłby w to. Nie mam z nim kontaktu od tych wydarzeń w tej wiosce — Wyszeptał w odpowiedzi, przedstawiając znane mu fakty. To zdecydowanie wzbudziło jego wątpliwości, ale z braku pełnego obrazu sytuacji pozostawał przy znanej mu wersji, że to Marcel. Nigdy nie okłamałby własnego brata. Ufał mu bezgranicznie i nie przemilczałby czegoś bez powodu.
Im wszystkim najwyraźniej udzielała się nieprzyjemna atmosfera, która panowała w tej przeklętej wiosce. Nic na to nie dawało się poradzić. Wydawało mu się, że i tak dobrze sobie radzili z tym wszystkim. Z atmosferą, ze stresem, ciężarem powierzonego im zadania. To wszystko oddziaływało na nich.
— Ja również przepraszam — Wyszeptał szczerze, zarazem nerwowo. Utrzymywanie pozorów opanowania było dla niego bardzo trudne. Zapewne to dotyczyło jego brata i kuzyna. — Czyli jesteśmy na dobrej drodze — Stwierdził. Podchodził do tego z pewną rezerwą, gdyż nie powinno chwalić się dnia przed zachodem słońca. Gdyby przewidział takie następstwa swoich działań, niechybnie powstrzymałby się od odkrywania tajemnic tego domu za pomocą magii. Z drugiej strony to było znacznie prostsze i wygodniejsze niż manualne poszukiwania.
— Skąd miałem wiedzieć? — Wymruczał z przekąsem po tym, jak zdołał uchwycić spojrzenie młodszego brata. W rzeczywistości nie zamierzał się sprzeczać się w tej kwestii. Nie zamierzał być też złośliwy. Nie względem młodszego brata, któremu teraz starał się zapewnić komfort pracy i bezpieczeństwo na wypadek potencjalnego ataku. Stojąc tak na czatach również zastanawiał się co robi Steffen, czy dotarł do odkrytego pomieszczenia bez przeszkód, czy znalazł tam coś wartego uwagi. Czekał też na więcej informacji od brata.
Postanowił wsunąć głowę przez drzwi, by po chwili na krótką chwilę zniknąć za uchylonymi drzwiami domu. Zamierzał zawołać kuzyna, który może się gdzieś tu kręcić.
— Steffen, skończyłeś myszkować? Jesteś nam potrzebny, musisz zająć się tą klątwą — Wołając kuzyna nie mógł powstrzymać się od pewnej gry słownej. Zaszli tak daleko i powinni doprowadzić to do końca i zostawić za sobą to miejsce. Wychylił się znów, by rzucić okiem na brata.
— To wam się przyda. Magicus Extremos — Uznał za stosowne wspomóc ich w ten sposób. Dlatego rzucił to zaklęcie. To mógł być najtrudniejszy etap tego przedsięwzięcia.
Rzucam k100 na Magicus Extremos i 5k8 (ST 70)
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 7, 3, 2, 4
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 7, 3, 2, 4
Stopniowo zaczynał żałować, że wyruszyli do Elkstone w takim pośpiechu, nie poświęcając cennych minut na omówienie przebiegu wcześniejszej wyprawy; wtedy, w domu Sproutów, pod wpływem ponaglających, zdenerwowanych słów Dorothy, zdecydował się zaufać własnemu instynktowi – wydawało mu się, że nie mieli czasu do stracenia, poza tym: gdyby Volans posiadał jakieś istotne informacje, z pewnością by się nimi podzielił. Wspomnienie o Marcelu zbiło go jednak z tropu, a kolejne słowa brata wydały mu się jeszcze dziwniejsze; zmarszczył brwi, przez kilka długich sekund przyglądając mu się bez zrozumienia, starając się bezskutecznie poskładać jego wyjaśnienia w całość. Nie miał pojęcia, dlaczego Marcel miałby przedstawić się jako Steffen – był niemal pewien, że by tego nie zrobił, a już na pewno nie miałby powodu, żeby podawać się za kogoś innego w smoczym rezerwacie, i to jeszcze w obecności Volansa – skoro jednak nie on: to kto? Wyprostował się, czując w klatce piersiowej ukłucie niepokoju; dobór imion wydał mu się dziwnie nieprzypadkowy, zwłaszcza w zestawieniu z obecnością nieznajomego czarodzieja pośród innych ludzi związanych z Zakonem Feniksa – jak to się stało, że oczywista zbieżność nie wzbudziła ostrożności u jego brata? – I nie wydało ci się dziwne, że ktoś p-p-przedstawia się imionami członków Zakonu Feniksa? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie zap-p-pytaliście go o to? Tak po prostu mu zaufaliście? – Brzmiało to dla niego nieprawdopodobnie; pokręcił głową, ale zanim zdążyłby się odwrócić, zrobił jeszcze krok do przodu, tknięty nagłą myślą. – Zna wasze imiona? N-n-nazwiska? Wie, dokąd zabraliście D-d-dorothy? – zapytał; czy Sproutowie byli w niebezpieczeństwie? Dopiero co przejmował się własną obecnością we Wrzosowisku, nie chcąc narażać jego mieszkańców na niepotrzebne podejrzenia; co jeśli ktoś już od dłuższego czasu siedział im na ogonie?
Zacisnął zęby, najchętniej pociągnąłby temat dalej – to jednak nie był dobry czas na dyskusje; atmosfera panująca w Elkstone sprawiała, że włosy jeżyły mu się na karku, chciał jak najszybciej opuścić wioskę – nie zostając w niej ani sekundy dłużej niż absolutnie konieczne. – P-p-później o tym porozmawiamy – skwitował jeszcze, ktokolwiek wiedział o nich i o ich działaniach – nie mógł pozostać pozbawioną imienia niewiadomą, skoro trzymał się blisko nich, musiał mieć jakieś motywy – i to motywy, które najwidoczniej zachowywał dla siebie.
Odsunął się nieznacznie, kiedy zasłaniający okno panel odpadł od ściany, niemal natychmiast po zetknięciu się z wydeptanym śniegiem, zmieniając fakturę na drewnianą – zdecydowanie bardziej dopasowaną do desek, które wyczuł pod palcami. Przyjrzał się jej przez moment, ktoś musiał zadać sobie sporo trudu, żeby zamaskować okno – po czym przysunął się ostrożnie, pochylając się nisko i zaglądając do środka – uważając jednak, by nie przekroczyć niewidzialnej bariery wyznaczonej przez prostokątną framugę. Pamiętał słowa Steffena, zdawał więc sobie sprawę, że piwnica musiała być w jakiś sposób zabezpieczona – i nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać tego na własnej skórze. – Nic nie widzę – mruknął, mrużąc oczy; pod sobą dostrzegał kawałek ceglanej ściany, jej koniec ginął jednak w mroku, nie pozwalając mu na ocenę wysokości; oprócz tego w ciemnościach coś niewyraźnie połyskiwało, nie potrafił jednak stwierdzić, co dokładnie. – Nie wiem, czy d-d-da się tam wejść inaczej. – Nie widział drzwi, mogły znajdować się na przeciwległej ścianie – albo podobnie jak okno, zostać ukryte. – Mogę wsunąć się do środka, ale p-p-potrzebujemy Steffena, żeby sprawdził tę klątwę. Zawołasz go? – zapytał, odwracając się przez ramię w stronę Volansa. Nie był pewien, czym zajęty był Cattermole, na dokładne przeszukanie domu nie mieli jednak czasu; musieli skupić się na wskazówkach, które otrzymali od Dorothy.
Przysiadł na piętach, nie zwracając uwagi na topniejący, przesiąkający przez materiał spodni śnieg – po czym wyciągnął przed siebie różdżkę, jej koniec kierując prosto w pogrążoną w mroku przestrzeń piwnicy. – Lumos maxima – wypowiedział cicho, chcąc zawiesić kulę światła tuż pod sufitem; jeśli miał wejść do środka, nie mógł działać po omacku, poza tym – musieli sprawdzić, czy w ogóle było po co.
Zacisnął zęby, najchętniej pociągnąłby temat dalej – to jednak nie był dobry czas na dyskusje; atmosfera panująca w Elkstone sprawiała, że włosy jeżyły mu się na karku, chciał jak najszybciej opuścić wioskę – nie zostając w niej ani sekundy dłużej niż absolutnie konieczne. – P-p-później o tym porozmawiamy – skwitował jeszcze, ktokolwiek wiedział o nich i o ich działaniach – nie mógł pozostać pozbawioną imienia niewiadomą, skoro trzymał się blisko nich, musiał mieć jakieś motywy – i to motywy, które najwidoczniej zachowywał dla siebie.
Odsunął się nieznacznie, kiedy zasłaniający okno panel odpadł od ściany, niemal natychmiast po zetknięciu się z wydeptanym śniegiem, zmieniając fakturę na drewnianą – zdecydowanie bardziej dopasowaną do desek, które wyczuł pod palcami. Przyjrzał się jej przez moment, ktoś musiał zadać sobie sporo trudu, żeby zamaskować okno – po czym przysunął się ostrożnie, pochylając się nisko i zaglądając do środka – uważając jednak, by nie przekroczyć niewidzialnej bariery wyznaczonej przez prostokątną framugę. Pamiętał słowa Steffena, zdawał więc sobie sprawę, że piwnica musiała być w jakiś sposób zabezpieczona – i nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać tego na własnej skórze. – Nic nie widzę – mruknął, mrużąc oczy; pod sobą dostrzegał kawałek ceglanej ściany, jej koniec ginął jednak w mroku, nie pozwalając mu na ocenę wysokości; oprócz tego w ciemnościach coś niewyraźnie połyskiwało, nie potrafił jednak stwierdzić, co dokładnie. – Nie wiem, czy d-d-da się tam wejść inaczej. – Nie widział drzwi, mogły znajdować się na przeciwległej ścianie – albo podobnie jak okno, zostać ukryte. – Mogę wsunąć się do środka, ale p-p-potrzebujemy Steffena, żeby sprawdził tę klątwę. Zawołasz go? – zapytał, odwracając się przez ramię w stronę Volansa. Nie był pewien, czym zajęty był Cattermole, na dokładne przeszukanie domu nie mieli jednak czasu; musieli skupić się na wskazówkach, które otrzymali od Dorothy.
Przysiadł na piętach, nie zwracając uwagi na topniejący, przesiąkający przez materiał spodni śnieg – po czym wyciągnął przed siebie różdżkę, jej koniec kierując prosto w pogrążoną w mroku przestrzeń piwnicy. – Lumos maxima – wypowiedział cicho, chcąc zawiesić kulę światła tuż pod sufitem; jeśli miał wejść do środka, nie mógł działać po omacku, poza tym – musieli sprawdzić, czy w ogóle było po co.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Na piski odpowiedziała mu cisza. Ruszył dalej, ostrożnie, aż zamarł, widząc szczurze szkielety - nie mógł patrzeć na te truchła jak na zwykłe zwierzęta, nie po tym jak sam tkwił w ciele jednego z nich, z wieloma rozmawiał i z jednym szczerze zaprzyjaźnił. Biedny Pimpuś. Marcel zaproponował mu kiedyś, że jeśli Steff zginie w boju to zajmie się jego żoną (chyba o to chodziło, najpierw Steffen przeczytał jego list po pijaku i zrozumiał go opatrznie, a potem wpadł mu w ręce na trzeźwo podczas porządków i Cattermole dostrzegł dobre intencje) - czy zająłby się też jego szczurem? Pimpuś lubił chyba tylko jego spośród grona znajomych, Cyganom Cattermole i tak by go nie powierzył, rodzina miała wystarczająco dużo na głowie, a na widok Castora szczur uciekł w popłochu z piwnicy (pewnie alchemik pachniał wtedy jakimiś swoimi alchemicznymi świństwami, ale Steff nie przemieniał się jeszcze przy Castorze w szczura w zamkniętej przestrzeni). Odganiając myśli o tym, że jego lub jego najbliższe szczury może spotkać ten sam los, przyjrzał się szkieletom uważniej. Spalone. Czy ta poprzednia klątwa, Stosu, już się tutaj uaktywniła? Ale jeśli tak, to czemu tylko fragment podłogi był nadpalony, nie cały dom? Ktoś tutaj czarował? I czemu na szczurach? Może dalsze śledztwo przyniesie odpowiedzi. Wdrapał się na strych, a tam wciąż nie wyczuwał żadnej żywej obecności - stare drewno, stare okruszki. Nie mogę ich zjeść, jestem na misji. - przypomniał swojej szczurzej formie, choć go korciło. Przesunął wzrokiem po regałach, wiedząc, że musi się odmienić aby przyjrzeć się im uważniej i...
...jedzenie! - pomyślał i odezwał się w nim szczurzy instynkt. Zawahał się, ale miał przecież sprawdzić, czy jest tutaj coś podejrzanego lub żywego - a strych, przynajmniej w szczurzej formie, wydawał się jednak dość zwyczajny. Lepiej wrócić do kuzynów, nie marnować czasu, odkąd zobaczył szczurze szkielety odczuwał zresztą grozę i posępne wrażenie, że jeśli ginąć - to w szczurzym ciele.
Ruszył z powrotem do drabinki, by zbiec na dół i spróbować rozejrzeć się dalej - ale zdawało mu się, że słyszy skrzyp drzwi. Kto to? Kuzyn? Ktoś innego? Nie chciał spędzać w dłużej postaci więcej czasu, niż to konieczne - odmienił się i zacisnął palce na różdżce.
-Już idę. - szepnął, czy to nie za dużo hałasu? Obejrzał się jeszcze przez ramię na dom i wyszedł z budynku, za Volansem. Nie wiedział, że buszując na strychu przegapił cały ciąg dalszy rozmowy o znajomych imionach.
-Co znaleźliście? - upewnił się, podchodząc do Billy'ego. -Czy to piwnica? - szepnął, wciąż znajdując się w pewnej odległości i widząc, jak kuzyn nachyla się do środka. Pamiętał, że zaklęcie zdradzało mu już klątwę gdzieś na dole, w dole ściany - czy to tu?
-Hexa Revelio. - ponowił próbę zaklęcia, podchodząc bliżej i próbując dostrzec to, co Billy zza jego pleców. Wiedział, że jeśli runy zostały ukryte, będzie musiał użyć własnego doświadczenia, by je znaleźć - ale zaklęcie może mu podpowiedzieć gdzie szukać, a może nawet zdradzić coś więcej o naturze klątwy.
...jedzenie! - pomyślał i odezwał się w nim szczurzy instynkt. Zawahał się, ale miał przecież sprawdzić, czy jest tutaj coś podejrzanego lub żywego - a strych, przynajmniej w szczurzej formie, wydawał się jednak dość zwyczajny. Lepiej wrócić do kuzynów, nie marnować czasu, odkąd zobaczył szczurze szkielety odczuwał zresztą grozę i posępne wrażenie, że jeśli ginąć - to w szczurzym ciele.
Ruszył z powrotem do drabinki, by zbiec na dół i spróbować rozejrzeć się dalej - ale zdawało mu się, że słyszy skrzyp drzwi. Kto to? Kuzyn? Ktoś innego? Nie chciał spędzać w dłużej postaci więcej czasu, niż to konieczne - odmienił się i zacisnął palce na różdżce.
-Już idę. - szepnął, czy to nie za dużo hałasu? Obejrzał się jeszcze przez ramię na dom i wyszedł z budynku, za Volansem. Nie wiedział, że buszując na strychu przegapił cały ciąg dalszy rozmowy o znajomych imionach.
-Co znaleźliście? - upewnił się, podchodząc do Billy'ego. -Czy to piwnica? - szepnął, wciąż znajdując się w pewnej odległości i widząc, jak kuzyn nachyla się do środka. Pamiętał, że zaklęcie zdradzało mu już klątwę gdzieś na dole, w dole ściany - czy to tu?
-Hexa Revelio. - ponowił próbę zaklęcia, podchodząc bliżej i próbując dostrzec to, co Billy zza jego pleców. Wiedział, że jeśli runy zostały ukryte, będzie musiał użyć własnego doświadczenia, by je znaleźć - ale zaklęcie może mu podpowiedzieć gdzie szukać, a może nawet zdradzić coś więcej o naturze klątwy.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Volans usiłował wzmocnić swoich towarzyszy i choć przywołane wcześniej zaklęcie czujności utrudniało mu skupianie myśli, zwyciężyła determinacja i starszy z braci osiągnął sukces. Zarówno William, jak i Steffen, który zdążył dołączyć do swoich kuzynów, poczuli subtelne drżenie, a potem przyjemny dreszcz, który wzmocnił ich ciała. Nie odczuł tego sam Volans, w którym nieustannie rosła czujność. Od momentu, w którym William zdołał otworzyć zamaskowany właz do piwnicy przenikało go nieznośne przeczucie, że coś było tutaj nie tak. Może zagrożenie czaiło się pod ziemią, a być może w otaczającej ich nienaturalnej ciszy tkwiło coś więcej. Niezależnie od tego, jaka była prawda, zagrożenie wydawało się bliskie, namacalne i wyraźne, czuł je bardzo dobrze. Nie byli tutaj bezpieczni, przeczucie niemal wykrzykiwało ostrzeżenia.
Zaklęcie Williama pozwoliło mu rozjaśnić przenikliwe mroki piwnicy, przywołana kula rozświetliła się jasną łuną, która pozwoliła na dokładniejsze zbadanie pomieszczenia. Rzeczywiście wydawało się wysokie, musiało być nieznacznie wyższe, niż przeciętne piętro, podczas gdy okno sytuowało się tuż pod sufitem - upadek mógłby się okazać bolesny, ale bystre oko Williama pozwoliło mu dostrzec coś więcej. Tuż pod oknem, na podgniłej posadzce, ktoś rozłożył myśliwskie wnyki o średnicy większej od szerokości okna i wielkich, ostrych zębach, na pierwszy rzut oka zdolnych połamać kości. Ktokolwiek próbowałby zsunąć się do środka, upadłby prosto na nie. Jeśli Volans zdecydował się podejść bliżej, mógł je dostrzec i rozpoznać. Podobnych używano niekiedy do polowań na garborogi, uchodziły za bardzo brutalne i mocno kontrowersyjne wśród znawców magicznych zwierząt zatroskanych ich dobrostanem. Garborogi wchodziły we wnyki, rozłożone najczęściej na drogach prowadzących do rzek, nad którymi żerowały, więziły ich nogi, a zwierzęta ginęły czasem z powodu krwotoku, a czasem z głodu, nie mogąc uwolnić się z potrzasku. Pomijając mało atrakcyjne meble, głównie szafy i regały porozsuwane wzdłuż wysokich ścian i pustych, pośrodku piwnicy znajdował się stół, na którym postawiono dużą szkatułę wykonaną z dymionego szkła. Nie mogliście jednak przyjrzeć się jej dokładniej - wkrótce otoczyła ją mgła zaklęcia Steffena, tak biała, że czarodziej mógł być całkowicie pewien efektu. Klątwa chroniła pojemnik.
Energia magiczna:
Volans: 42/50
Billy: 44/50
Steffen: 46/50
Magicus extremos 1/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
Zaklęcie Williama pozwoliło mu rozjaśnić przenikliwe mroki piwnicy, przywołana kula rozświetliła się jasną łuną, która pozwoliła na dokładniejsze zbadanie pomieszczenia. Rzeczywiście wydawało się wysokie, musiało być nieznacznie wyższe, niż przeciętne piętro, podczas gdy okno sytuowało się tuż pod sufitem - upadek mógłby się okazać bolesny, ale bystre oko Williama pozwoliło mu dostrzec coś więcej. Tuż pod oknem, na podgniłej posadzce, ktoś rozłożył myśliwskie wnyki o średnicy większej od szerokości okna i wielkich, ostrych zębach, na pierwszy rzut oka zdolnych połamać kości. Ktokolwiek próbowałby zsunąć się do środka, upadłby prosto na nie. Jeśli Volans zdecydował się podejść bliżej, mógł je dostrzec i rozpoznać. Podobnych używano niekiedy do polowań na garborogi, uchodziły za bardzo brutalne i mocno kontrowersyjne wśród znawców magicznych zwierząt zatroskanych ich dobrostanem. Garborogi wchodziły we wnyki, rozłożone najczęściej na drogach prowadzących do rzek, nad którymi żerowały, więziły ich nogi, a zwierzęta ginęły czasem z powodu krwotoku, a czasem z głodu, nie mogąc uwolnić się z potrzasku. Pomijając mało atrakcyjne meble, głównie szafy i regały porozsuwane wzdłuż wysokich ścian i pustych, pośrodku piwnicy znajdował się stół, na którym postawiono dużą szkatułę wykonaną z dymionego szkła. Nie mogliście jednak przyjrzeć się jej dokładniej - wkrótce otoczyła ją mgła zaklęcia Steffena, tak biała, że czarodziej mógł być całkowicie pewien efektu. Klątwa chroniła pojemnik.
Volans: 42/50
Billy: 44/50
Steffen: 46/50
Magicus extremos 1/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
Po prawdzie wtedy, w październiku zaczął dociekać do sedna sprawy i wtedy niewiele się dowiedział. Pozostawał przy tym co wiedział. Teraz ten młodzieniec przepadł bez wieści i nawet gdyby go znowu odszukał to przecież nie wydusi z niego przemocą prawdy. Niemniej nie palił się do tego. Zmarszczył znów brwi, z ciężkim westchnięciem. W jakimś stopniu miał nadzieję, że Billy weźmie poprawkę na ich odmienne zaangażowanie w sprawy Zakonu w tamtym czasie. Poza tym większość Tożsamość niektórych Zakonników znał z listów gończych, nie licząc tych, z którymi łączyły go więzi krwi.
— Było to trochę dziwne, ale w tamtym czasie większość tożsamości członków Zakonu Feniksa znałem z afiszy albo przez więzy krwi. Steffena nie widziałem na listach gończych. Marcel musiałby go znać... tak sądzę — Zaczął się nad tym zastanawiać. Skoro już o tym rozmawiali. Być może kuzyn rzuciłby więcej więcej na to wszystko. — Próbowałem dociekać w październiku — Dodał rozkładając niemal bezradnie ręce. Nie mógł przecież przetrzymywać chłopaka.
— Moje na pewno. Thalii również. Nazwiska mu nie podałem. Wspomniałem tylko o przyjaciółce będącej uzdrowicielką, mieszkającej w Dolinie. Na Wrzosowisko przybyłem sam. Już wtedy mieli nałożone pułapki. Co jak co, ale nie naraziłbym mieszkańców Wrzosowiska na niebezpieczeństwo. Za kogo mnie masz? Jak chcesz — Uważał, że w chwili obecnej podawanie tylko imienia nie było tak niebezpieczne dla niego, jak przedstawianie się imieniem i nazwiskiem. Zarówno on, jak i Thalia umieli o siebie zadbać.
Z wyraźnym trudem powstrzymał się od spoglądania na brata z wyrzutem, który przelotnie wybrzmiał w jego głosie. Przez jego przyjaźń z Aurorą i szacunek do rodziców kobiety nigdy nie naraziłby wszystkich mieszkańców Wrzosowiska na niebezpieczeństwo. Przecież to było oczywiste. Gdyby przyszło co do czego to bez wahania broniłby Aurory i jej rodziców. Ta rozmowa nie będzie przyjemna, ale skoro zaczęli o tym rozmawiać to muszą skończyć tę wymianę zdań. To również pogorszyło jego samopoczucie.
Zdawał sobie sprawę, że nie mogli pozwolić sobie na błędy. Pomimo stosunkowo napiętej atmosfery między nimi, nie chciał by jego bratu coś się stało. Skoro Billy nic tam nie widział, to potrzebowali światła. Z oczywistych względów nie zasugerował mu tego. — Zakładam, że da się. Raczej nikt nie wchodził przez to okno do środka — Stwierdził z przekonaniem. — Tak. Zresztą, powinien już wrócić — Zawołanie kuzyna wymagało od niego raz jeszcze przekroczenia progu domu i nawoływania kuzyna eksplorującego domostwo pod postacią szczura. Kuzyna, który w końcu do nich dołączył.
Rzucone przez niego zaklęcie było przydatne, jednak wydawać by się mogło, że bezcelowe. Pozostawał czujny. Póki co nic się nie działo i ta cała czujność na niewiele się zdawała. Wsparcie brata i kuzyna mogło wiele zmienić. Gdy Billy wypełnił światłem pomieszczenie, podszedł bliżej by samemu zajrzeć do środka.
— Wnyki na garborogi. Musimy się ich pozbyć, inaczej nie wejdziemy do środka. Nie chcielibyście w nie wpaść — Rozpoznał ową konstrukcję, spoglądając na nią z obrzydzeniem. Stosowanie takich wnyków na garborogach uważał za przejaw bestialstwa. Wiedział, że uwięziony w nich garboróg często się wykrwawiał albo konał z głodu. Nie chciał nawet myśleć, co wnyki tej wielkości zrobiłyby z człowiekiem. I nie chciał tego sprawdzać w żaden sposób ani zaobserwować. Prawdopodobnie znaleźli to, czego potrzebowała Dorothy dla swojego syna. Przekonają się o tym, gdy Steff zdejmie klątwę ze szkatuły. Ktoś naprawdę zadał sobie wiele trudu, aby zabezpieczyć ten dom i to, co kryło się w piwnicy.
Starając się nie dotykać dłonią jakiejkolwiek części tego budynku wsunął przez okiennicę dłoń z różdżką, próbując jak najlepiej wycelować w te wnyki.
— Reducto — Rzekł. Wydawało mu się to najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, by spróbować zniszczyć w ten sposób te wnyki.
Rzucam k100 na Reducto (ST 50)
— Było to trochę dziwne, ale w tamtym czasie większość tożsamości członków Zakonu Feniksa znałem z afiszy albo przez więzy krwi. Steffena nie widziałem na listach gończych. Marcel musiałby go znać... tak sądzę — Zaczął się nad tym zastanawiać. Skoro już o tym rozmawiali. Być może kuzyn rzuciłby więcej więcej na to wszystko. — Próbowałem dociekać w październiku — Dodał rozkładając niemal bezradnie ręce. Nie mógł przecież przetrzymywać chłopaka.
— Moje na pewno. Thalii również. Nazwiska mu nie podałem. Wspomniałem tylko o przyjaciółce będącej uzdrowicielką, mieszkającej w Dolinie. Na Wrzosowisko przybyłem sam. Już wtedy mieli nałożone pułapki. Co jak co, ale nie naraziłbym mieszkańców Wrzosowiska na niebezpieczeństwo. Za kogo mnie masz? Jak chcesz — Uważał, że w chwili obecnej podawanie tylko imienia nie było tak niebezpieczne dla niego, jak przedstawianie się imieniem i nazwiskiem. Zarówno on, jak i Thalia umieli o siebie zadbać.
Z wyraźnym trudem powstrzymał się od spoglądania na brata z wyrzutem, który przelotnie wybrzmiał w jego głosie. Przez jego przyjaźń z Aurorą i szacunek do rodziców kobiety nigdy nie naraziłby wszystkich mieszkańców Wrzosowiska na niebezpieczeństwo. Przecież to było oczywiste. Gdyby przyszło co do czego to bez wahania broniłby Aurory i jej rodziców. Ta rozmowa nie będzie przyjemna, ale skoro zaczęli o tym rozmawiać to muszą skończyć tę wymianę zdań. To również pogorszyło jego samopoczucie.
Zdawał sobie sprawę, że nie mogli pozwolić sobie na błędy. Pomimo stosunkowo napiętej atmosfery między nimi, nie chciał by jego bratu coś się stało. Skoro Billy nic tam nie widział, to potrzebowali światła. Z oczywistych względów nie zasugerował mu tego. — Zakładam, że da się. Raczej nikt nie wchodził przez to okno do środka — Stwierdził z przekonaniem. — Tak. Zresztą, powinien już wrócić — Zawołanie kuzyna wymagało od niego raz jeszcze przekroczenia progu domu i nawoływania kuzyna eksplorującego domostwo pod postacią szczura. Kuzyna, który w końcu do nich dołączył.
Rzucone przez niego zaklęcie było przydatne, jednak wydawać by się mogło, że bezcelowe. Pozostawał czujny. Póki co nic się nie działo i ta cała czujność na niewiele się zdawała. Wsparcie brata i kuzyna mogło wiele zmienić. Gdy Billy wypełnił światłem pomieszczenie, podszedł bliżej by samemu zajrzeć do środka.
— Wnyki na garborogi. Musimy się ich pozbyć, inaczej nie wejdziemy do środka. Nie chcielibyście w nie wpaść — Rozpoznał ową konstrukcję, spoglądając na nią z obrzydzeniem. Stosowanie takich wnyków na garborogach uważał za przejaw bestialstwa. Wiedział, że uwięziony w nich garboróg często się wykrwawiał albo konał z głodu. Nie chciał nawet myśleć, co wnyki tej wielkości zrobiłyby z człowiekiem. I nie chciał tego sprawdzać w żaden sposób ani zaobserwować. Prawdopodobnie znaleźli to, czego potrzebowała Dorothy dla swojego syna. Przekonają się o tym, gdy Steff zdejmie klątwę ze szkatuły. Ktoś naprawdę zadał sobie wiele trudu, aby zabezpieczyć ten dom i to, co kryło się w piwnicy.
Starając się nie dotykać dłonią jakiejkolwiek części tego budynku wsunął przez okiennicę dłoń z różdżką, próbując jak najlepiej wycelować w te wnyki.
— Reducto — Rzekł. Wydawało mu się to najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, by spróbować zniszczyć w ten sposób te wnyki.
Rzucam k100 na Reducto (ST 50)
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
– Od p-p-października minęło sporo czasu – mruknął, pozornie nie kierując tych słów do nikogo, pozwalając, by zawisły w powietrzu; nie chciał się dłużej sprzeczać – nie tutaj i nie teraz; nie, gdy dopiero co narobili wystarczającego huku, by zaalarmować całą okolicę i nie, gdy gęsta jak źle uwarzony eliksir atmosfera sprawiała, że był bardziej nerwowy niż zwykle. Wyjaśnienia udzielone przez brata nie przekonały go do końca, wciąż uważał, że powinni być ostrożniejsi; gdyby nieznajomy mężczyzna okazał się szpiegiem, nie byłby pierwszym, który próbował wniknąć w szeregi Zakonu Feniksa – pamiętał niedawne spotkanie w ratuszu i kobietę, o której mówili pozostali Zakonnicy. – Zajmę się tym – powiedział jeszcze, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Chociaż Volans twierdził, że nie miał kontaktu z podejrzanym czarodziejem od dawna, to wątpił, by ten tak po prostu zapadł się pod ziemię – ktoś musiał go znać, a Billy – odkąd pracował na co dzień jako łącznik – miał wokół siebie znacznie więcej ludzi, których mógłby poprosić, by mieli oko na tajemniczego Marcela.
Zmrużył na sekundę oczy, gdy pod sufitem piwnicznego pomieszczenia rozbłysło światło, zaraz potem jednak wychylił się, żeby dokładniej przyjrzeć się wyciągniętym z mroku przedmiotom; jako pierwszą dostrzegł skrzynię – ustawioną na stole pośrodku pomieszczenia, w oczywisty sposób przyciągającą uwagę. – Widzisz? – szepnął w stronę brata, wskazując palcem na szkatułę – zaraz potem jednak jego spojrzenie zatrzymało się na czymś innym, przywołane metalicznym błyskiem tuż pod oknem. Spojrzał w dół, a widok rozstawionych na posadzce wnyków sprawił, że po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz; nie miał większych problemów z wyobrażeniem sobie, co by się stało, gdyby tak po prostu wsunął się do środka – lądując prosto w przerażającej, stalowej pułapce. – Nie p-p-podoba mi się to, Volly – powiedział cicho, pozwalając sobie na wypowiedzenie myśli na głos. Oparł dłonie na kolanach, obracając się przez ramię, żeby odnaleźć spojrzenie brata. – Po co ktoś zadawałby sobie tyle t-t-trudu, żeby ukryć lekarstwo dla dziecka? – Czy błędnie zinterpretował słowa Dorothy? Potarł dłonią krawędź żuchwy, czując wypełniający jego płuca niepokój; pojawienie się Steffena odwróciło jednak jego uwagę – wychylił się, spoglądając w stronę kuzyna. – Tak – przytaknął, kiwając głową i odsuwając się nieco na bok, żeby zrobić mu miejsce przy oknie. – Uważaj, jest b-b-bardzo wysoko, a zaraz pod oknem ktoś rozstawił pułapkę – ostrzegł, obserwując, jak kuzyn wyciąga różdżkę – a zaraz potem masywną szkatułę oplata biała, gęsta mgła. Czy to mogła być… – Klątwa? – zapytał; rozpoznał inkantację zaklęcia, choć samemu nigdy go nie używał – starożytne runy były mu równie obce co alchemia, a chociaż do tej drugiej czasami z konieczności wracał, to od czarnomagicznych klątw wolał trzymać się z daleka.
Oczywiście – wtedy, kiedy mógł.
Kiedy Volans sięgnął po niszczące zaklęcie, nachylił się raz jeszcze, obserwując wnyki, ale promień chybił; wyciągnął więc różdżkę, samemu kierując jej koniec na metalowe kleszcze. – Sp-p-próbuję przesunąć je dalej, dasz radę zejść? – zapytał Steffena, niepewny, czy ewentualną klątwę można było ściągnąć z dystansu. – Wingardium leviosa – wypowiedział cicho, decydując się nie powtarzać inkantacji wybranej przez brata; obawiając się, że zmiażdżenie wnyków i ich zatrzaśnięcie się mogłoby znów wywołać niepotrzebny hałas – którego i tak narobili już wystarczająco. Skupiając się w całości na pułapce i otaczającej ją magii, spróbował przesunąć ją dalej – najlepiej pod przeciwległą ścianę; tam, gdzie nie zagrażałaby nikomu kto spróbowałby zeskoczyć do piwnicy przez upchnięte pod sufitem okno.
Zmrużył na sekundę oczy, gdy pod sufitem piwnicznego pomieszczenia rozbłysło światło, zaraz potem jednak wychylił się, żeby dokładniej przyjrzeć się wyciągniętym z mroku przedmiotom; jako pierwszą dostrzegł skrzynię – ustawioną na stole pośrodku pomieszczenia, w oczywisty sposób przyciągającą uwagę. – Widzisz? – szepnął w stronę brata, wskazując palcem na szkatułę – zaraz potem jednak jego spojrzenie zatrzymało się na czymś innym, przywołane metalicznym błyskiem tuż pod oknem. Spojrzał w dół, a widok rozstawionych na posadzce wnyków sprawił, że po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz; nie miał większych problemów z wyobrażeniem sobie, co by się stało, gdyby tak po prostu wsunął się do środka – lądując prosto w przerażającej, stalowej pułapce. – Nie p-p-podoba mi się to, Volly – powiedział cicho, pozwalając sobie na wypowiedzenie myśli na głos. Oparł dłonie na kolanach, obracając się przez ramię, żeby odnaleźć spojrzenie brata. – Po co ktoś zadawałby sobie tyle t-t-trudu, żeby ukryć lekarstwo dla dziecka? – Czy błędnie zinterpretował słowa Dorothy? Potarł dłonią krawędź żuchwy, czując wypełniający jego płuca niepokój; pojawienie się Steffena odwróciło jednak jego uwagę – wychylił się, spoglądając w stronę kuzyna. – Tak – przytaknął, kiwając głową i odsuwając się nieco na bok, żeby zrobić mu miejsce przy oknie. – Uważaj, jest b-b-bardzo wysoko, a zaraz pod oknem ktoś rozstawił pułapkę – ostrzegł, obserwując, jak kuzyn wyciąga różdżkę – a zaraz potem masywną szkatułę oplata biała, gęsta mgła. Czy to mogła być… – Klątwa? – zapytał; rozpoznał inkantację zaklęcia, choć samemu nigdy go nie używał – starożytne runy były mu równie obce co alchemia, a chociaż do tej drugiej czasami z konieczności wracał, to od czarnomagicznych klątw wolał trzymać się z daleka.
Oczywiście – wtedy, kiedy mógł.
Kiedy Volans sięgnął po niszczące zaklęcie, nachylił się raz jeszcze, obserwując wnyki, ale promień chybił; wyciągnął więc różdżkę, samemu kierując jej koniec na metalowe kleszcze. – Sp-p-próbuję przesunąć je dalej, dasz radę zejść? – zapytał Steffena, niepewny, czy ewentualną klątwę można było ściągnąć z dystansu. – Wingardium leviosa – wypowiedział cicho, decydując się nie powtarzać inkantacji wybranej przez brata; obawiając się, że zmiażdżenie wnyków i ich zatrzaśnięcie się mogłoby znów wywołać niepotrzebny hałas – którego i tak narobili już wystarczająco. Skupiając się w całości na pułapce i otaczającej ją magii, spróbował przesunąć ją dalej – najlepiej pod przeciwległą ścianę; tam, gdzie nie zagrażałaby nikomu kto spróbowałby zeskoczyć do piwnicy przez upchnięte pod sufitem okno.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire