Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
Wiązka zaklęcia Volansa rozproszyła się w ciemnościach, ale świadomy zagrożenia William zdołał wykrzesać z siebie moc konieczną do uniesienia przedmiotu. Windgardum leviosa pozwoliło mu unieść pułapkę w górę, a pełna kontrolą nad rzuconym zaklęciem umożliwiła mu bezpieczne odsunięcie przedmiotu w miejsce, które wcześniej upatrzył - pod przeciwległą ścianę. Przejście do piwnicy było na pierwszy rzut oka bezpieczne, choć odległość okna od ziemi pozostawała niebezpiecznie wysoka.
To jest post uzupełniający, odpisuje Steffen.
Energia magiczna:
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 46/50
Magicus extremos 2/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
Energia magiczna:
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 46/50
Magicus extremos 2/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
-Coś się stało? - szepnął, nie nadążając za rozmową kuzynów - zniknąwszy wcześniej w domu, przegapił cały kontekst i słyszał jedynie wyrwane z kontekstu strzępy o październiku, sobie i... Marcelu? Coś w tonie Billy'ego sprawiło jednak, że nie dopytywał dalej, temat (jakikolwiek by nie był) uznając za zamknięty. Cisza była zresztą upiorna, a on musiał skupić się na zaklęciu. W pierwszej chwili faktycznie nie zerkał w dół, na dostrzeżoną przez kuzynów pułapkę (choć nie byłby na tyle nieroztropny, by ryzykować schodzenie bez rozejrzenia się) - skupił wzrok na mgle wytworzonej przez Hexa Revelio, która momentalnie skumulowała się wokół skrzyni, ciężka i gęsta.
-Klątwa jest nałożona na szkatułę, bez wątpienia. - potwierdził, przyglądając się mgle, a potem przesuwając jeszcze wzrokiem po otoczeniu, jakby chcąc się upewnić, że niebezpieczeństwa nie ma nigdzie indziej. -Na przedmiot, nie na miejsce - w takim razie możemy bezpiecznie zejść do piwnicy, ale pod żadnym pozorem nie dotykać szkatuły. Przyjrzę się jej, powinny być na niej wypisane runy. Gdy je poznam, będę mógł zdjąć klątwę. - wyjaśnił szeptem, by przekazać kuzynom na co mogą sobie teraz pozwolić, a na co nie, i dać im znać, że potrzebuje skupienia i czasu.
-Wnyki na garborogi? - powtórzył, gdy przestał już przyglądać się mgle i podążył za wzrokiem Volansa. -Jak garboróg mógłby wejść... wbiec... do piwnicy? I po co? - zdziwił się szczerze, w pierwszej chwili interpretując te informacje dosłownie i zastanawiając się, czy ktoś mógł szczerze chcieć pozbyć się stąd garborogów. Nie znał się na magicznych stworzeniach tak dobrze jak Volans, ale wiedział na tyle podstaw, by kojarzyć, ze garborogi były agresywne i duże. A okno do piwnicy nieduże i dodatkowo ukryte. Dopiero po sekundzie, gdy odezwał się Billy, Steffenowi przyszło na myśl, że to może być dodatkowa pułapka... na ludzi? Ale... dlaczego? I po co ktoś, kto umiał nakładać klątwy, wybrałby coś tak... osobliwego i łatwego do przesunięcia magią?
-Dziękuję. - szepnął do Billy'ego, gdy pułapka znalazła się pod ścianą. -Muszę tam zejść. - dodał, podchodząc bliżej, ale gdy kuzyn spytał czy potrafi - zawahał się. Nie był na tyle silny ani wysportowany, aby opuścić się na rękach, nie w tym ciele. Kiedyś pytał Pimpusia, z jak dużej wysokości potrafią skakać szczury, a Pimpuś odpowiedział, że z każdej, ale można złamać sobie ogon lub coś więcej. Steffen wolał nie przekonywać się, jak to jest złamać sobie ogon, nie teraz ani nigdy, skakał już ale w kontrolowanych warunkach i z niższych odległości i mając pod łapkami chropowatą rurę albo ścianę. Teraz wolał zresztą mieć różdżkę w rękach, gdyby w piwnicy czaiło się coś jeszcze i ochronić się zaklęciem - mniej wyćwiczonym niż animagia, ale na tyle prostym, by mieć pewność, że powinien rzucić je bezbłędnie.
-Lento. - skierował różdżkę na siebie i w tym samym momencie zeskoczył do piwnicy - wiedząc, ze magia musi sięgnąć go już w locie. Może kiedyś jakiś numerolog wymyśli Lento, które działa dłużej niż podczas samego upadku, ale na najpraktyczniejsze wynalazki jakoś nikt jeszcze nie wpadł.
-Klątwa jest nałożona na szkatułę, bez wątpienia. - potwierdził, przyglądając się mgle, a potem przesuwając jeszcze wzrokiem po otoczeniu, jakby chcąc się upewnić, że niebezpieczeństwa nie ma nigdzie indziej. -Na przedmiot, nie na miejsce - w takim razie możemy bezpiecznie zejść do piwnicy, ale pod żadnym pozorem nie dotykać szkatuły. Przyjrzę się jej, powinny być na niej wypisane runy. Gdy je poznam, będę mógł zdjąć klątwę. - wyjaśnił szeptem, by przekazać kuzynom na co mogą sobie teraz pozwolić, a na co nie, i dać im znać, że potrzebuje skupienia i czasu.
-Wnyki na garborogi? - powtórzył, gdy przestał już przyglądać się mgle i podążył za wzrokiem Volansa. -Jak garboróg mógłby wejść... wbiec... do piwnicy? I po co? - zdziwił się szczerze, w pierwszej chwili interpretując te informacje dosłownie i zastanawiając się, czy ktoś mógł szczerze chcieć pozbyć się stąd garborogów. Nie znał się na magicznych stworzeniach tak dobrze jak Volans, ale wiedział na tyle podstaw, by kojarzyć, ze garborogi były agresywne i duże. A okno do piwnicy nieduże i dodatkowo ukryte. Dopiero po sekundzie, gdy odezwał się Billy, Steffenowi przyszło na myśl, że to może być dodatkowa pułapka... na ludzi? Ale... dlaczego? I po co ktoś, kto umiał nakładać klątwy, wybrałby coś tak... osobliwego i łatwego do przesunięcia magią?
-Dziękuję. - szepnął do Billy'ego, gdy pułapka znalazła się pod ścianą. -Muszę tam zejść. - dodał, podchodząc bliżej, ale gdy kuzyn spytał czy potrafi - zawahał się. Nie był na tyle silny ani wysportowany, aby opuścić się na rękach, nie w tym ciele. Kiedyś pytał Pimpusia, z jak dużej wysokości potrafią skakać szczury, a Pimpuś odpowiedział, że z każdej, ale można złamać sobie ogon lub coś więcej. Steffen wolał nie przekonywać się, jak to jest złamać sobie ogon, nie teraz ani nigdy, skakał już ale w kontrolowanych warunkach i z niższych odległości i mając pod łapkami chropowatą rurę albo ścianę. Teraz wolał zresztą mieć różdżkę w rękach, gdyby w piwnicy czaiło się coś jeszcze i ochronić się zaklęciem - mniej wyćwiczonym niż animagia, ale na tyle prostym, by mieć pewność, że powinien rzucić je bezbłędnie.
-Lento. - skierował różdżkę na siebie i w tym samym momencie zeskoczył do piwnicy - wiedząc, ze magia musi sięgnąć go już w locie. Może kiedyś jakiś numerolog wymyśli Lento, które działa dłużej niż podczas samego upadku, ale na najpraktyczniejsze wynalazki jakoś nikt jeszcze nie wpadł.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Steffen wysunął się przez okno i zdołał ochronić się zaklęciem przed upadkiem, jego nogi miękko upadły na kamienną posadzkę. Mógł swobodnie zbliżyć do się do szkatuły - nic nie wskazywało na to, by po drodze czaiły się jakiekolwiek przeszkody więcej. Runy zostały wyryte na wieku dymionego szkła, ścianki wydawały się dość grube, by nie dało się przez nie przejrzeć. Kiedy przyglądał się kreślonym znakom, wydawało mu się, że ich kształty były kreślone dość prymitywnie, bez wprawy, mogło by się wydać, że prymitywnie. Nie przypominało to w niczym goblińskich zabezpieczeń. Raczej na pracę kogoś, kto był mocno niepewny stawianych przez siebie znaków. Runa laguz była stosunkowo prosta, a jednak jej krzywizna mijała się ze sztuką. Dalsze runy były jeszcze trudniejsze do odczytania, Steffen był jednak przekonany, że klątwa nie mogła być trudna do rzucenia.
Szósty zmysł Volansa sprawił, że czarodziej instynktownie odwrócił głowę w lewą stronę, zza rogu, zza ściany budynku, przyglądała im się drobna, niewysoka zakapturzona postać, która zniknęła za ścianą w tej samej chwili. Bystre oko Williama, które wychwyciło gwałtowny ruch Volansa, dostrzegło strzęp szaty tej postaci znikający za rogiem.
Energia magiczna:
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 45/50
Magicus extremos 3/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
Szósty zmysł Volansa sprawił, że czarodziej instynktownie odwrócił głowę w lewą stronę, zza rogu, zza ściany budynku, przyglądała im się drobna, niewysoka zakapturzona postać, która zniknęła za ścianą w tej samej chwili. Bystre oko Williama, które wychwyciło gwałtowny ruch Volansa, dostrzegło strzęp szaty tej postaci znikający za rogiem.
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 45/50
Magicus extremos 3/3 - William i Steffen +9 do rzutów, jeśli potrzebny wam będzie post uzupełniający, odezwijcie się prywatnie.
Znalazł się w piwnicy, choć wciąż czuł adrenalinę wywołaną lotem. Zerknął kontrolnie na własne nogi, choć już miękkość upadku podpowiedziała mu, że zaklęcie zadziałało. Następnie zbliżył się do szkatuły, zmrużył oczy i zaczął przyglądać się grubym ścianom. Dostrzegł runy - niektóre trudne do odczytania z powodu dymionego szkła, inne z powodu nieudolności w kreśleniu znaków, ale inne potrafił rozpoznać. Laguz. Zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie klątwy, w których była wykorzystywana. Niektóre, jak klątwa Charłaczej Krwi zdawały się zbyt skomplikowane by nałożył je ktoś, kto kreśli tą runę tak... krzywo. Poza tym, nie zapobiegłaby raczej kradzieży. Istniała inna klątwa, dużo prostsza... przechylił lekko głowę, jakby się nad czymś namyślając. Klątwa Syzyfa, oparta na Laguz, może mogłaby uczynić kogoś odpowiednio zmęczonym, by nie podniósł tej szkatuły? Ale przecież doświadczony zaklinacz wiedziałby, że aktywuje się stopniowo, że tylko spowalnia osobę, nie będąc stuprocentowym zabezpieczeniem. Po co w ogóle zabezpieczać szkatułę klątwą? Może ktoś ukradł ją wcześniej, przeniósł tutaj? Jaka logika wynikała z dodatkowego zabezpieczenia pułapką na garborogi, tak łatwą do przestawiania?
Pytania mnożyły się, ale cel był jasny - musiał zdjąć klątwę, dokładnie ale szybko, wierząc, że kuzyni stoją na czatach. Jeszcze raz kontrolnie przesunął wzrokiem po runach, jakby chcąc się upewnić, czy zdoła odczytać coś więcej, zyskać dodatkowe dane. Gdy nic dodatkowego nie rzuciło mu się w oczy, skierował różdżkę na szkatułę.
Finite Incantatem.
Pytania mnożyły się, ale cel był jasny - musiał zdjąć klątwę, dokładnie ale szybko, wierząc, że kuzyni stoją na czatach. Jeszcze raz kontrolnie przesunął wzrokiem po runach, jakby chcąc się upewnić, czy zdoła odczytać coś więcej, zyskać dodatkowe dane. Gdy nic dodatkowego nie rzuciło mu się w oczy, skierował różdżkę na szkatułę.
Finite Incantatem.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
W żaden sposób nie skomentował słów brata. Jedynie uniósł przy tym jedną z brwi, bo William zdecydował, że zajmie się tym. Odłożył w czasie zadanie mu pytania jak dokładnie zamierzał się tym zająć. Chciał być przy tym, chociażby po to by móc poznać prawdę i móc potwierdzić tożsamość tego czarodzieja gdyby jej odkrycie jego brat miałby na myśli. Nie był to czas i miejsce, by wprowadzać w to kuzyna. Po opuszczeniu Elkstone wszystko mu opowiedzą.
W pierwszej chwili jego uwagę przykuły te wnyki na garborogi. To było dla niego oczywiste, że dopóki nie zneutralizują zagrożenia z ich strony oraz klątwy, szkatuła pozostawała poza ich zasięgiem. Niemniej klątwa wydawała się mniej rzeczywistym zagrożeniem, niż te wnyki. Ktokolwiek je tam pozostawił, doskonale wiedział co czyni i był gotów użyć tej pułapki do odebrania życia nieostrożnemu intruzowi. Tu zdecydowanie byłoby mowy o poważnym zranieniu, z którego można by się wykaraskać.
— Tak, kuzynie. Ktokolwiek je tutaj pozostawił, nie uczynił tego z myślą o polowaniu na te zwierzęta. Tylko na ludzi, intruzów takich jak my. Choć bardziej prawdopodobne, że to pułapka na mugoli. Doceniam przezorność — Odrzekł tym samym potwierdzając ich podejrzenia. Takie zabezpieczenie było nie do pokonania przez osoby nieposiadające dolności do czarowania. Garborogi były duże i sprowokowane, spłoszone potrafiły być agresywne i niebezpieczne. Niczym niepokojone były całkiem łagodne. Zarówno jego brat i kuzyn wiedzieli o jego sympatii do dużych i potencjalnie niebezpiecznych stworzeń.
— Widzę — Przyznał spoglądając we wskazanym przez brata kierunku. — Mi też się to nie podoba — Dodał, uchwyciwszy znów posłane mu spojrzenie. — W tym celu powinniśmy zadać sobie pytanie, czy w ogóle jest to lekarstwo dla dziecka — Stwierdził rzeczowo, zadając na głos w gruncie rzeczy retoryczne pytania. Uzyskanie odpowiedzi na nie być okaże się możliwe gdy wrócą na Wrzosowisko ze szkatułą. Być może Dorothy już będzie w stanie im wszystko wyjaśnić. Zasługiwali na to.
Nie był zadowolony z tego, że rzucone przez niego kolejne zaklęcie nawet nie sięgnęło celu. Tym bardziej, że chciał zniszczyć tę przeklętą pułapkę, która stanowiła dla nich zagrożenie ale też przedtem mogła służyć do polowania na magiczne stworzenia. Zakładał to i zniszczenie tych wnyków było jedyną słuszną opcją. Nie pozostawi ich tutaj.
— Później je zniszczymy — Nalegał. Zawsze był wyczulony na los magicznych stworzeń. Teraz przystał na przeniesienie tej pułapki. Nie rozwiąże to problemów polowania na magiczne stworzenia, jednak nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
On również nieznacznie odsunął się, by zapewnić kuzynowi większą swobodę działania.
— Uważaj na siebie — Zawtórował bratu. To, co chciał zrobić kuzyn, było potencjalne niebezpieczne a w tym momencie nie towarzyszyła im Aurora. O klątwach on wiedział tylko tyle, że są złe. Obserwowanie kuzyna podczas czynności związanych z klątwami było pouczające. Po wszystkim chętnie zwróci się do Steffena z prośbą o przybliżenie mu kwestii związanych z łamaniem klątw. Może być kiedyś zmuszony złamać jakąś klątwę. Była to bardzo przydatna wiedza.
Dzięki rzuconemu na siebie zaklęciu dostrzegł kryjącą się za ścianą budynku przyglądającą się im drobną i niewysoką, zakapturzoną postać która zniknęła gwałtownie za budynkiem.
— Billy, widziałem tam zakapturzoną postać. Chodź, pójdziemy jej śladem — Oznajmił bratu, kierując się truchtem w stronę ściany, zza którą obserwowała ich tajemnicza postać. Jeśli trzeba będzie ją gonić. Dodatkowa różdżka może się przydać. O ile Billy podąży za nim, bo mógł chcieć czuwać nad bezpieczeństwem Steffena. Kim była ta postać i jakie dokładnie miała zamiary? Tego chciał się właśnie dowiedzieć.
W pierwszej chwili jego uwagę przykuły te wnyki na garborogi. To było dla niego oczywiste, że dopóki nie zneutralizują zagrożenia z ich strony oraz klątwy, szkatuła pozostawała poza ich zasięgiem. Niemniej klątwa wydawała się mniej rzeczywistym zagrożeniem, niż te wnyki. Ktokolwiek je tam pozostawił, doskonale wiedział co czyni i był gotów użyć tej pułapki do odebrania życia nieostrożnemu intruzowi. Tu zdecydowanie byłoby mowy o poważnym zranieniu, z którego można by się wykaraskać.
— Tak, kuzynie. Ktokolwiek je tutaj pozostawił, nie uczynił tego z myślą o polowaniu na te zwierzęta. Tylko na ludzi, intruzów takich jak my. Choć bardziej prawdopodobne, że to pułapka na mugoli. Doceniam przezorność — Odrzekł tym samym potwierdzając ich podejrzenia. Takie zabezpieczenie było nie do pokonania przez osoby nieposiadające dolności do czarowania. Garborogi były duże i sprowokowane, spłoszone potrafiły być agresywne i niebezpieczne. Niczym niepokojone były całkiem łagodne. Zarówno jego brat i kuzyn wiedzieli o jego sympatii do dużych i potencjalnie niebezpiecznych stworzeń.
— Widzę — Przyznał spoglądając we wskazanym przez brata kierunku. — Mi też się to nie podoba — Dodał, uchwyciwszy znów posłane mu spojrzenie. — W tym celu powinniśmy zadać sobie pytanie, czy w ogóle jest to lekarstwo dla dziecka — Stwierdził rzeczowo, zadając na głos w gruncie rzeczy retoryczne pytania. Uzyskanie odpowiedzi na nie być okaże się możliwe gdy wrócą na Wrzosowisko ze szkatułą. Być może Dorothy już będzie w stanie im wszystko wyjaśnić. Zasługiwali na to.
Nie był zadowolony z tego, że rzucone przez niego kolejne zaklęcie nawet nie sięgnęło celu. Tym bardziej, że chciał zniszczyć tę przeklętą pułapkę, która stanowiła dla nich zagrożenie ale też przedtem mogła służyć do polowania na magiczne stworzenia. Zakładał to i zniszczenie tych wnyków było jedyną słuszną opcją. Nie pozostawi ich tutaj.
— Później je zniszczymy — Nalegał. Zawsze był wyczulony na los magicznych stworzeń. Teraz przystał na przeniesienie tej pułapki. Nie rozwiąże to problemów polowania na magiczne stworzenia, jednak nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
On również nieznacznie odsunął się, by zapewnić kuzynowi większą swobodę działania.
— Uważaj na siebie — Zawtórował bratu. To, co chciał zrobić kuzyn, było potencjalne niebezpieczne a w tym momencie nie towarzyszyła im Aurora. O klątwach on wiedział tylko tyle, że są złe. Obserwowanie kuzyna podczas czynności związanych z klątwami było pouczające. Po wszystkim chętnie zwróci się do Steffena z prośbą o przybliżenie mu kwestii związanych z łamaniem klątw. Może być kiedyś zmuszony złamać jakąś klątwę. Była to bardzo przydatna wiedza.
Dzięki rzuconemu na siebie zaklęciu dostrzegł kryjącą się za ścianą budynku przyglądającą się im drobną i niewysoką, zakapturzoną postać która zniknęła gwałtownie za budynkiem.
— Billy, widziałem tam zakapturzoną postać. Chodź, pójdziemy jej śladem — Oznajmił bratu, kierując się truchtem w stronę ściany, zza którą obserwowała ich tajemnicza postać. Jeśli trzeba będzie ją gonić. Dodatkowa różdżka może się przydać. O ile Billy podąży za nim, bo mógł chcieć czuwać nad bezpieczeństwem Steffena. Kim była ta postać i jakie dokładnie miała zamiary? Tego chciał się właśnie dowiedzieć.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokręcił krótko głową w odpowiedzi na pytanie Steffena, dając mu znać, że nic się nie stało. A przynajmniej – nic, nad czym mogliby pochylić się teraz; spoczywający na ramionach ciężar odpowiedzialności zmuszał go do skupienia uwagi i wysiłków na szkatule – musieli wydostać ją z piwnicy jak najszybciej, a później opuścić Elkstone, dotrzeć z powrotem do Doliny Godryka. Niepokoiły go dotychczasowe potknięcia, sprawiając, że tym mocniej czuł na karku oddech upływającego czasu; to, że Steffen i Volans tutaj byli, było jego winą – to on nalegał na natychmiastowe udanie się do miasteczka – i wiedział, że nie odetchnie swobodnie, dopóki obaj nie znajdą się w bezpiecznym miejscu. Gdyby nie złożona Dorothy obietnica, kazałby im wracać już w chwili, w której kopnięte nieopatrznie wiadro zaalarmowało całą okolicę, nie miał jednak szans poradzić sobie z zadaniem w pojedynkę; nie, gdy czarna magia szczelnie oplatała szkatułę, uwidoczniona zaklęciem rzuconym przez Steffena.
Wstrzymał oddech, ostrożnie manewrując metalowymi wnykami – tak, by nie zahaczyć ani o podłogę, ani o kant żadnego z nielicznych mebli; starając się przypadkowo nie uruchomić pułapki i pozwalając sobie na wypuszczenie powietrza z płuc dopiero, gdy stal zgrzytnęła cicho o brudną posadzkę, lądując pod przeciwległą ścianą. Wymiana zdań pomiędzy bratem a kuzynem wywołała lodowaty dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa; w pierwszej chwili nie pomyślał o tym, że wnyki mogły być przeznaczone na mugoli, musiał jednak przyznać, że słowa Volansa niosły ze sobą jakiś ponury sens. Słyszał o coraz liczniejszych włamaniach do przypadkowych domów, o pozbawionych dachu nad głową ludziach, których desperacja popychała ku szukaniu schronienia nawet wewnątrz zasiedlonych budynków; coś ścisnęło się nieprzyjemnie wokół jego wnętrzności. – P-p-przezorność? – powtórzył za bratem cicho, raz jeszcze zawieszając spojrzenie na ostrych, metalowych zębach – a później przypominając sobie lodowe sople przebijające na wylot ciało wychudzonej kobiety w Azbakanie; serce podeszło mu do gardła, miał wrażenie, że w powietrzu czuje słodkawo-rdzawy zapach krwi. – Zniszczymy. Ale na razie – zgarniamy skrzynię i zwijamy się stąd. Może D-d-dorothy będzie wiedziała, co tu się stało. – Kiedy rozmawiali z nią po raz ostatni, była zdenerwowana, osłabiona; odzyskanie srebrnego kamienia mogło ją jednak uspokoić, a staranna opieka roztoczona przez Aurorę – pomóc w odzyskaniu sił.
Obserwował przez chwilę poczynania Steffena, oddychając z ulgą, gdy miękko wylądował na nogach. Chciał podążyć za nim – póki co nie dostrzegał innego wyjścia z piwnicy, podejrzewał więc, że kuzyn będzie potrzebował pomocy w wydostaniu na zewnątrz siebie i (wyglądającej na ciężką) szkatuły – ale zanim zdążyłby przesunąć się w stronę okna, coś go zaalarmowało: szelest szary, ledwie dostrzegalny ruch na krawędzi pola widzenia, mignięcie czerni na białym śniegu – odwrócił gwałtownie głowę, czując, jak w szyi coś strzyka mu nieprzyjemnie – w samą porę, by zauważyć róg czarnego materiału znikający za załamaniem budynku. Czy to mógł być?.. – Volly? – szepnął, orientując się po czasie, że to właśnie szybka reakcja brata jako pierwsza zwróciła jego uwagę. Przeniósł na niego spojrzenie, zakapturzona postać? – P-p-poczekaj – powiedział, nie ruszając od razu za Volansem, nie chcąc zostawiać Steffena uwięzionego w piwnicy. – Pomogę Steffenowi wyjść, będziemy zaraz za t-t-tobą – postanowił, starając się uchwycić wzrok brata. – Uważaj tylko, to może być zasadzka – dodał. Czy to możliwe, by ktoś celowo próbował odciągnąć ich od okna? Nie był pewien; nie podobało mu się też, że Volans rusza za nieznajomym sam, nawet pomimo świadomości, że był utalentowanym czarodziejem; odepchnął jednak od siebie niepokój, musiał się pospieszyć – obrócił się więc tyłem do okna, przysuwając się na czworakach do prostokątnego otworu. Do ziemi było daleko, nie mógł więc po prostu tam wskoczyć; wsunął się do środka ostrożnie, kolana opierając na krawędzi, a dłońmi mocno chwytając się dolnej framugi. Miotlarskie rękawiczki ułatwiały zadanie, sprawiając, że palce nie ślizgały mu się na zimnej powierzchni – nawet kiedy wreszcie przełożył nogi i resztę ciężaru ciała, żeby na krótką chwilę zawisnąć na samych rękach. Stopami wciąż nie dotknął podłogi, było za wysoko – ale już znacznie bliżej niż z samej góry. Wstrzymał powietrze, rozluźnił uchwyt – ciało pomknęło w dół, skupił się jednak na tym, by wylądować miękko na nogach, uginając kolana, rozkładając ramiona na boki; dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi i dopiero wtedy odwracając się w stronę kuzyna. – Udało się? – zapytał, zerkając niepewnie w stronę szkatuły. – B-b-bierzemy ją i spadamy Steffen, na górze mamy towarzystwo – poinformował kuzyna, jednocześnie robiąc krok do przodu i rozglądając się, spojrzeniem poszukując drzwi – a później przyglądając się stolikowi, na którym stała skrzynia; próbując ocenić, czy był wystarczająco wysoki, by po przepchnięciu pod ścianę umożliwić im pociągnięcie się z powrotem do okna.
| sprawność/zwinność?
Wstrzymał oddech, ostrożnie manewrując metalowymi wnykami – tak, by nie zahaczyć ani o podłogę, ani o kant żadnego z nielicznych mebli; starając się przypadkowo nie uruchomić pułapki i pozwalając sobie na wypuszczenie powietrza z płuc dopiero, gdy stal zgrzytnęła cicho o brudną posadzkę, lądując pod przeciwległą ścianą. Wymiana zdań pomiędzy bratem a kuzynem wywołała lodowaty dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa; w pierwszej chwili nie pomyślał o tym, że wnyki mogły być przeznaczone na mugoli, musiał jednak przyznać, że słowa Volansa niosły ze sobą jakiś ponury sens. Słyszał o coraz liczniejszych włamaniach do przypadkowych domów, o pozbawionych dachu nad głową ludziach, których desperacja popychała ku szukaniu schronienia nawet wewnątrz zasiedlonych budynków; coś ścisnęło się nieprzyjemnie wokół jego wnętrzności. – P-p-przezorność? – powtórzył za bratem cicho, raz jeszcze zawieszając spojrzenie na ostrych, metalowych zębach – a później przypominając sobie lodowe sople przebijające na wylot ciało wychudzonej kobiety w Azbakanie; serce podeszło mu do gardła, miał wrażenie, że w powietrzu czuje słodkawo-rdzawy zapach krwi. – Zniszczymy. Ale na razie – zgarniamy skrzynię i zwijamy się stąd. Może D-d-dorothy będzie wiedziała, co tu się stało. – Kiedy rozmawiali z nią po raz ostatni, była zdenerwowana, osłabiona; odzyskanie srebrnego kamienia mogło ją jednak uspokoić, a staranna opieka roztoczona przez Aurorę – pomóc w odzyskaniu sił.
Obserwował przez chwilę poczynania Steffena, oddychając z ulgą, gdy miękko wylądował na nogach. Chciał podążyć za nim – póki co nie dostrzegał innego wyjścia z piwnicy, podejrzewał więc, że kuzyn będzie potrzebował pomocy w wydostaniu na zewnątrz siebie i (wyglądającej na ciężką) szkatuły – ale zanim zdążyłby przesunąć się w stronę okna, coś go zaalarmowało: szelest szary, ledwie dostrzegalny ruch na krawędzi pola widzenia, mignięcie czerni na białym śniegu – odwrócił gwałtownie głowę, czując, jak w szyi coś strzyka mu nieprzyjemnie – w samą porę, by zauważyć róg czarnego materiału znikający za załamaniem budynku. Czy to mógł być?.. – Volly? – szepnął, orientując się po czasie, że to właśnie szybka reakcja brata jako pierwsza zwróciła jego uwagę. Przeniósł na niego spojrzenie, zakapturzona postać? – P-p-poczekaj – powiedział, nie ruszając od razu za Volansem, nie chcąc zostawiać Steffena uwięzionego w piwnicy. – Pomogę Steffenowi wyjść, będziemy zaraz za t-t-tobą – postanowił, starając się uchwycić wzrok brata. – Uważaj tylko, to może być zasadzka – dodał. Czy to możliwe, by ktoś celowo próbował odciągnąć ich od okna? Nie był pewien; nie podobało mu się też, że Volans rusza za nieznajomym sam, nawet pomimo świadomości, że był utalentowanym czarodziejem; odepchnął jednak od siebie niepokój, musiał się pospieszyć – obrócił się więc tyłem do okna, przysuwając się na czworakach do prostokątnego otworu. Do ziemi było daleko, nie mógł więc po prostu tam wskoczyć; wsunął się do środka ostrożnie, kolana opierając na krawędzi, a dłońmi mocno chwytając się dolnej framugi. Miotlarskie rękawiczki ułatwiały zadanie, sprawiając, że palce nie ślizgały mu się na zimnej powierzchni – nawet kiedy wreszcie przełożył nogi i resztę ciężaru ciała, żeby na krótką chwilę zawisnąć na samych rękach. Stopami wciąż nie dotknął podłogi, było za wysoko – ale już znacznie bliżej niż z samej góry. Wstrzymał powietrze, rozluźnił uchwyt – ciało pomknęło w dół, skupił się jednak na tym, by wylądować miękko na nogach, uginając kolana, rozkładając ramiona na boki; dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi i dopiero wtedy odwracając się w stronę kuzyna. – Udało się? – zapytał, zerkając niepewnie w stronę szkatuły. – B-b-bierzemy ją i spadamy Steffen, na górze mamy towarzystwo – poinformował kuzyna, jednocześnie robiąc krok do przodu i rozglądając się, spojrzeniem poszukując drzwi – a później przyglądając się stolikowi, na którym stała skrzynia; próbując ocenić, czy był wystarczająco wysoki, by po przepchnięciu pod ścianę umożliwić im pociągnięcie się z powrotem do okna.
| sprawność/zwinność?
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
William bez trudu prześlizgnął się przez okno, był wystarczająco silny i swojej siły świadomy, by jego manewr okazał się w pełni skuteczny; bez trudu opuścił się na rękach, mocno trzymając się krawędzi okna, a gdy wypuścił ją spomiędzy palców, opadł na nogi miękko, lekko, bez trudu uginając kolana. Rozglądając się za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz piwnicy - nie odnalazł ich, ściany podpierały wysokie regały obłożone głównie mało interesującym złomem, porzuconymi workami i poszarzałymi słoikami wypełnionymi pociemniałymi substancjami. Między nimi leżały drobne narzędzia i śruby. Grube warstwy kurzu i srebrne pajęczyny zdradzały, że raczej niewiele osób tutaj zaglądało w ostatnim czasie.
Steffen skupił się na klątwie: czuł, jak jej aura umyka pod naporem jego magii, runy wyżłobione na szkatule zanikają, a złowroga moc, tak wyczuwalna od pojemnika, rozmywa się gdzieś w przestrzeni. Choć na krótko utracił niezbędną koncentrację, to zaklęcie wzmacniające, które wcześniej rzucił Volans, nie pozwoliło mu rozproszyć myśli i pozwoliło zdobyć siłę niezbędną do dokończenia procesu. Już wkrótce szkatuła okazała się czysta od czarnej magii, bezpieczna, bez trudu można jej było dotknąć. Jeśli jednak albo Steffen albo William zdecydowali się na taki krok, szkatuła została uniesiona z zaskakującą łatwością, zupełnie tak, jak gdyby - prócz szklanych ścianek - nie zawierała żadnej zawartości. Rzeczywiście, w jej wnętrzu nic się nie poruszyło, nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku. Jeśli któryś z was zdecyduje się ją otworzyć - szybko przekona się, że w istocie odnaleźliście pustą szkatułę.
Volans popędził truchtem wzdłuż ściany budynku, a gdy tylko wypadł za jej rogiem, pojął, że drobna sylwetka jest w stanie poruszać się znacznie szybciej od niego - co więcej, nie dążyła wcale do konfrontacji, uciekała przed nim. Pozostawione ślady ciągnęły się wzdłuż budynku, nieznajoma istota umykała właśnie za kolejny róg, lecz przy zakręcie podwinęła jej się noga: z jej ust wydobyło się zlęknione westchnienie, miała wysoki głos, prześlizgnęła się stopą po zlodowaciałym fragmencie kamienia i choć zdołała, nie bez trudu, zachować równowagę, to wówczas z jej głowy opadł kaptur, ukazując rudy warkocz związany dziewczęcą czerwoną wstążką. Dziewczyna miała lada moment zniknąć za rogiem.
Energia magiczna:
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 44/50
Jeśli odpiszecie w przeciągu 24 godzin, otrzymacie +20 do kolejnego rzutu, mistrz gry przeprasza za obsunięcie i obiecuje, że to był już ostatni raz!
Steffen skupił się na klątwie: czuł, jak jej aura umyka pod naporem jego magii, runy wyżłobione na szkatule zanikają, a złowroga moc, tak wyczuwalna od pojemnika, rozmywa się gdzieś w przestrzeni. Choć na krótko utracił niezbędną koncentrację, to zaklęcie wzmacniające, które wcześniej rzucił Volans, nie pozwoliło mu rozproszyć myśli i pozwoliło zdobyć siłę niezbędną do dokończenia procesu. Już wkrótce szkatuła okazała się czysta od czarnej magii, bezpieczna, bez trudu można jej było dotknąć. Jeśli jednak albo Steffen albo William zdecydowali się na taki krok, szkatuła została uniesiona z zaskakującą łatwością, zupełnie tak, jak gdyby - prócz szklanych ścianek - nie zawierała żadnej zawartości. Rzeczywiście, w jej wnętrzu nic się nie poruszyło, nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku. Jeśli któryś z was zdecyduje się ją otworzyć - szybko przekona się, że w istocie odnaleźliście pustą szkatułę.
Volans popędził truchtem wzdłuż ściany budynku, a gdy tylko wypadł za jej rogiem, pojął, że drobna sylwetka jest w stanie poruszać się znacznie szybciej od niego - co więcej, nie dążyła wcale do konfrontacji, uciekała przed nim. Pozostawione ślady ciągnęły się wzdłuż budynku, nieznajoma istota umykała właśnie za kolejny róg, lecz przy zakręcie podwinęła jej się noga: z jej ust wydobyło się zlęknione westchnienie, miała wysoki głos, prześlizgnęła się stopą po zlodowaciałym fragmencie kamienia i choć zdołała, nie bez trudu, zachować równowagę, to wówczas z jej głowy opadł kaptur, ukazując rudy warkocz związany dziewczęcą czerwoną wstążką. Dziewczyna miała lada moment zniknąć za rogiem.
Volans: 41/50
Billy: 43/50
Steffen: 44/50
Jeśli odpiszecie w przeciągu 24 godzin, otrzymacie +20 do kolejnego rzutu, mistrz gry przeprasza za obsunięcie i obiecuje, że to był już ostatni raz!
Wsunął się do środka najszybciej i najostrożniej jak mógł, mgliście przypominając sobie odległą przeszłość – gdy w trakcie letnich wakacji zdarzało mu się wracać z miotlarskich eskapad z Josephem grubo po zmroku, ze świadomością, że zwyczajne wejście przed frontowe drzwi postawi na nogi cały dom. Podłoga w przedpokoju wiecznie skrzypiała, jeden nieuważny krok sprawiał, że stare deski wydawały z siebie potępieńcze jęki; czasami podejrzewał, że ojciec celowo jej nie naprawiał – może na prośbę mamy – żeby utrudnić dorastającej gromadzie młodych czarodziejów bezszelestne wymykanie się z domu. – To już? – upewnił się, zatrzymując pytające spojrzenie najpierw na twarzy kuzyna, a dopiero później na szkatule. Na pierwszy rzut oka wyglądała dokładnie tak samo jak przed chwilą, nie miał jednak pewności, czy to cokolwiek oznaczało; nie znał się na klątwach – czy powietrze dookoła powinno zadrżeć, czy coś powinien zauważyć? Zrobił kilka kroków do przodu, zatrzymując się tuż przy stoliku, nieświadomie wstrzymując oddech w oczekiwaniu, aż Steffen otworzy szkatułę – a gdy to zrobił, wypuścił ze świstem powietrze z płuc, powstrzymując cisnące się na język przekleństwo.
Była pusta.
– Ktoś tu był p-p-przed nami – powiedział, choć było to oczywiste; spóźnili się – ktoś jeszcze musiał wiedzieć o ukrytym w piwnicy kamieniu; to dlatego Dorothy tak nalegała na pośpiech, nie wiedząc jednak, że było za późno już w momencie, w którym zdecydowała się opowiedzieć im o Elkstone. Skrzywił się, przygnieciony na chwilę gorzkim, frustrującym poczuciem porażki; miał ochotę kopnąć ze złością w drewnianą nogę stolika, ale zacisnął jedynie pięści. – Nie rozumiem – wyrzucił z siebie z bezsilnością; po co ktoś nakładałby klątwę na pustą skrzynię? Tylko żeby skrzywdzić ewentualnego intruza? Zmarszczył brwi, dłonią pocierając bezwiednie skroń, rozglądając się dookoła – po przystawionych do ścian regałach, półkach wypełnionych bezużytecznymi przedmiotami i słojami o trudnej do odgadnięcia zawartości, na końcu zatrzymując wzrok na przesuniętych pod ścianę wnykach. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało; piwnica wyglądała na opuszczoną od dawna, gruba warstwa kurzu na posadzce świadczyła o tym, że ktokolwiek tu był – uczynił z pomieszczenia pułapkę co najmniej kilka tygodni temu. Ale jeśli tak – jeśli nie było tu już nic wartościowego, to z jakiego powodu dom wciąż był pod obserwacją? Co to tego, że ktoś miał na niego oko, nie miał wątpliwości, pojawienie się zakapturzonej postaci na górze nie było przypadkowe; hałas, którego narobili, mógł co prawda ściągnąć kogoś z okolicy, miasteczko było jednak opuszczone – wątpił więc, by nieznajomym miał okazać się zaniepokojony sąsiad. Czy mogła to być jedna z osób, których imiona wymieniła Dorothy? Czy jej przyjaciele – kimkolwiek byli – wiedzieli, że skoro zniknęła, kto ktoś mógł wyciągnąć z niej informacje i przyjść po kamień – i dlatego przygotowali dla niego niespodziankę? Chcieli do niej dotrzeć? To były tylko spekulacje, pozbawione solidnych fundamentów domysły, chciał jednak, by okazały się prawdą – nie wyobrażał sobie powrotu z pustymi rękami. – Może weź ją Steffen, m-m-może – może zostały na niej jakieś ślady – zasugerował, wskazując na szkatułę. – M-m-mógłbyś sprawdzić, czy za którymś z tych regałów nie ma ukrytego p-p-przejścia? – Kiedyś do piwnicy musiały przecież istnieć drzwi, w jakiś sposób wniesiono tu meble – a biorąc pod uwagę prowizoryczne ukrycie okna, wątpił, by wyjście na górę było lepiej ukryte. – Jeśli nie, to wyjdziemy tak, jak w-w-weszliśmy – dodał. Wolałby tego uniknąć, okno było wysoko – wdrapanie się z powrotem mogłoby zabrać im zbyt wiele czasu, choć ostatecznie mógłby pewnie pomóc Steffenowi; w szczurzej postaci zmieściłby się w jego kieszeni. – Okno było schowane za iluzją, m-m-może… – Zastanowił się; w sztuce transmutacji nie był zbyt biegły, choć ostatnio więcej czasu spędzał z wujem, ucząc się od niego podstaw magicznego budownictwa. Wiedział, że czarodzieje często maskowali w ten sposób drzwi, nie chcąc, by szukający łazienki goście przypadkowo zawędrowali do ich prywatnych pokojów czy schowków. Przełamanie iluzji było możliwe, ale trudne – musiał jednak spróbować. – Veritas claro – wypowiedział powoli, unosząc różdżkę; na karku czując ciężar upływającego czasu. Niepokoił się o Volansa, miał jednak nadzieję, że pościg za nieznajomym nie zaprowadzi go w zasadzkę.
Była pusta.
– Ktoś tu był p-p-przed nami – powiedział, choć było to oczywiste; spóźnili się – ktoś jeszcze musiał wiedzieć o ukrytym w piwnicy kamieniu; to dlatego Dorothy tak nalegała na pośpiech, nie wiedząc jednak, że było za późno już w momencie, w którym zdecydowała się opowiedzieć im o Elkstone. Skrzywił się, przygnieciony na chwilę gorzkim, frustrującym poczuciem porażki; miał ochotę kopnąć ze złością w drewnianą nogę stolika, ale zacisnął jedynie pięści. – Nie rozumiem – wyrzucił z siebie z bezsilnością; po co ktoś nakładałby klątwę na pustą skrzynię? Tylko żeby skrzywdzić ewentualnego intruza? Zmarszczył brwi, dłonią pocierając bezwiednie skroń, rozglądając się dookoła – po przystawionych do ścian regałach, półkach wypełnionych bezużytecznymi przedmiotami i słojami o trudnej do odgadnięcia zawartości, na końcu zatrzymując wzrok na przesuniętych pod ścianę wnykach. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało; piwnica wyglądała na opuszczoną od dawna, gruba warstwa kurzu na posadzce świadczyła o tym, że ktokolwiek tu był – uczynił z pomieszczenia pułapkę co najmniej kilka tygodni temu. Ale jeśli tak – jeśli nie było tu już nic wartościowego, to z jakiego powodu dom wciąż był pod obserwacją? Co to tego, że ktoś miał na niego oko, nie miał wątpliwości, pojawienie się zakapturzonej postaci na górze nie było przypadkowe; hałas, którego narobili, mógł co prawda ściągnąć kogoś z okolicy, miasteczko było jednak opuszczone – wątpił więc, by nieznajomym miał okazać się zaniepokojony sąsiad. Czy mogła to być jedna z osób, których imiona wymieniła Dorothy? Czy jej przyjaciele – kimkolwiek byli – wiedzieli, że skoro zniknęła, kto ktoś mógł wyciągnąć z niej informacje i przyjść po kamień – i dlatego przygotowali dla niego niespodziankę? Chcieli do niej dotrzeć? To były tylko spekulacje, pozbawione solidnych fundamentów domysły, chciał jednak, by okazały się prawdą – nie wyobrażał sobie powrotu z pustymi rękami. – Może weź ją Steffen, m-m-może – może zostały na niej jakieś ślady – zasugerował, wskazując na szkatułę. – M-m-mógłbyś sprawdzić, czy za którymś z tych regałów nie ma ukrytego p-p-przejścia? – Kiedyś do piwnicy musiały przecież istnieć drzwi, w jakiś sposób wniesiono tu meble – a biorąc pod uwagę prowizoryczne ukrycie okna, wątpił, by wyjście na górę było lepiej ukryte. – Jeśli nie, to wyjdziemy tak, jak w-w-weszliśmy – dodał. Wolałby tego uniknąć, okno było wysoko – wdrapanie się z powrotem mogłoby zabrać im zbyt wiele czasu, choć ostatecznie mógłby pewnie pomóc Steffenowi; w szczurzej postaci zmieściłby się w jego kieszeni. – Okno było schowane za iluzją, m-m-może… – Zastanowił się; w sztuce transmutacji nie był zbyt biegły, choć ostatnio więcej czasu spędzał z wujem, ucząc się od niego podstaw magicznego budownictwa. Wiedział, że czarodzieje często maskowali w ten sposób drzwi, nie chcąc, by szukający łazienki goście przypadkowo zawędrowali do ich prywatnych pokojów czy schowków. Przełamanie iluzji było możliwe, ale trudne – musiał jednak spróbować. – Veritas claro – wypowiedział powoli, unosząc różdżkę; na karku czując ciężar upływającego czasu. Niepokoił się o Volansa, miał jednak nadzieję, że pościg za nieznajomym nie zaprowadzi go w zasadzkę.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Podążając truchtem za tajemniczą postacią, miał nadzieję iż decydując się na to nie wpadnie w paszczę lwa. Pozostawało mieć nadzieję, że Billy i Steffen znajdą to, czego szukali. Postać mogła się go przestraszyć i najpewniej nie wiedziała, że nie zaatakuje jej w żaden sposób. Nie dała mu temu powodu. Co rusz zwracał uwagę na pozostawiane przez nią ślady, jednocześnie usilnie starając się dogonić umykającą mu wciąż i wciąż istotę. To, że ona potknęła podczas ucieczki było dla niego szansą na doścignięcie jej. Bo okazało się, że ma do czynienia z dziewczyną.
— Zatrzymaj się, nie zrobię ci krzywdy! Przysłała mnie Dorothy. Znasz ją? — Zawołał całkiem donośnie do rudowłosej. Może to wystarczy, by zatrzymała się. Dla pewności dobył różdżkę, starając się w nią wycelować i nie przestać biec.
— Impedimenta! — Istniała szansa, że uda mu się ją spowolnić. Może to mu pomoże ją dogonić. Nie był to atak, to zaklęcie nie robiło krzywdy nikomu. Chciał wyrównać szanse i nie biegać wte i nazad.
Rzucam k100 na Impedimenta (ST 60)
— Zatrzymaj się, nie zrobię ci krzywdy! Przysłała mnie Dorothy. Znasz ją? — Zawołał całkiem donośnie do rudowłosej. Może to wystarczy, by zatrzymała się. Dla pewności dobył różdżkę, starając się w nią wycelować i nie przestać biec.
— Impedimenta! — Istniała szansa, że uda mu się ją spowolnić. Może to mu pomoże ją dogonić. Nie był to atak, to zaklęcie nie robiło krzywdy nikomu. Chciał wyrównać szanse i nie biegać wte i nazad.
Rzucam k100 na Impedimenta (ST 60)
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Skupił się na tym, co do niedawna umiał najlepiej - na zdejmowaniu klątw. Czuł jednak, że koncentracja przychodzi mu z trudem. Może w ciągu ostatniego miesiąca faktycznie więcej czasu spędził z zabezpieczeniami niż klątwami, ale to przecież nie to, runy były proste, przełamanie tej magii nie powinno mu sprawić najmniejszego problemu? Może to złowroga aura tego miejsca - cisza na tyle tajemnicza, że nie wyjaśniała jej nawet obecność klątwy? Jeszcze raz, wspomagany energią od Volansa, skupił się na celu i poczuł, że czarna magia ustępuje. Dopiero teraz podniósł wzrok, z wdzięcznością zauważając, że Billy zszedł mu pomóc.
-Już. - uśmiechnął się blado. -Jest bezpiecznie. Myślisz, że jest ciężka? - sięgnął do szkatuły, gotów poprosić Williama o pomoc. Ku własnemu zaskoczeniu, uniósł ją jednak bez najmniejszego problemu, jakby była...
...pusta w środku? Zmarszczył brwi i odstawił szkatułę na stolik i otworzył ostrożnie wieko. Czuł ze sobą obecność Billy'ego, bez oglądania się za siebie był prawie pewien, że kuzyn zagląda mu przez ramię z takim samym niedowierzaniem.
-Co... - wyrwało mu się bezsilnie. Przesunął dłonią po dnie szkatuły, nerwowo, bezradnie, jakby chcąc się przekonać, ze tam naprawdę nic nie ma.
-Ja też nie rozumiem i... - dopiero teraz, wiedząc, że klątwa już im nie grozi, poskładał w całość posiadane informacje i zaczął rozumieć coś podejrzanego. -...Billy, Volans mówił, że tutaj była klątwa Stosu. A na szkatule... w teorii ta klątwa na szkatule jest niewiele trudniejsza do nałożenia, wyglądała jak runy do klątwy Syzyfa, ale te runy... ktoś skreślił je pośpiesznie, wręcz nieudolnie. Tak, jakby się na tym nie znał. A nikt, kto czuje się niepewny siebie, nie powinien ryzykować z klątwą Stosu, przecież mógłby spłonąć żywcem. Ta klątwa, którą właśnie zdjąłem, ona wywołuje "tylko" narastające zmęczenie, nic co zabija od razu. To jest coś, co mógłby zaryzykować początkujący zaklinacz, ale tamta poprzednia... nie wiem nawet, czy nałożyły je te same osoby. Nie wykluczam tego, ale coś tu nie gra. - paplał, coraz szybciej i bardziej gorączkowo, jak zawsze gdy zapalał się do tematu run. Wiedział, że Billy nie zna się na nich tak samo dobrze, ale chciał chociaż przekazać mu pełnię informacji, może licząc, że starszy kuzyn zdoła spojrzeć na sprawę trzeźwiej, z boku. Iluzja. - to mu umknęło, był na strychu, gdy Billy ją odkrył. Pokiwał głową, dodając do układanki kolejny element. Nieudolnie nałożona klątwa, pułapka banalna do przestawienia dla czarodziejów, iluzja. Ktoś chciał coś ukryć, ale dlaczego?
-Mhm. Sprawdzę to. - pokiwał głową, rozglądając się po pomieszczeniu. Spoglądał na ściany naprzeciwko okna, hipotetyzując, że to tam mogłoby znajdować się przejście - coś prowadzącego wgłąb domu, na piętro. W zasięgu wzroku miał też szkatułę, chyba desperacko licząc, że może jest w niej coś jeszcze - jakieś drugie dno, ukryta półka.
-Dissendium.
-Już. - uśmiechnął się blado. -Jest bezpiecznie. Myślisz, że jest ciężka? - sięgnął do szkatuły, gotów poprosić Williama o pomoc. Ku własnemu zaskoczeniu, uniósł ją jednak bez najmniejszego problemu, jakby była...
...pusta w środku? Zmarszczył brwi i odstawił szkatułę na stolik i otworzył ostrożnie wieko. Czuł ze sobą obecność Billy'ego, bez oglądania się za siebie był prawie pewien, że kuzyn zagląda mu przez ramię z takim samym niedowierzaniem.
-Co... - wyrwało mu się bezsilnie. Przesunął dłonią po dnie szkatuły, nerwowo, bezradnie, jakby chcąc się przekonać, ze tam naprawdę nic nie ma.
-Ja też nie rozumiem i... - dopiero teraz, wiedząc, że klątwa już im nie grozi, poskładał w całość posiadane informacje i zaczął rozumieć coś podejrzanego. -...Billy, Volans mówił, że tutaj była klątwa Stosu. A na szkatule... w teorii ta klątwa na szkatule jest niewiele trudniejsza do nałożenia, wyglądała jak runy do klątwy Syzyfa, ale te runy... ktoś skreślił je pośpiesznie, wręcz nieudolnie. Tak, jakby się na tym nie znał. A nikt, kto czuje się niepewny siebie, nie powinien ryzykować z klątwą Stosu, przecież mógłby spłonąć żywcem. Ta klątwa, którą właśnie zdjąłem, ona wywołuje "tylko" narastające zmęczenie, nic co zabija od razu. To jest coś, co mógłby zaryzykować początkujący zaklinacz, ale tamta poprzednia... nie wiem nawet, czy nałożyły je te same osoby. Nie wykluczam tego, ale coś tu nie gra. - paplał, coraz szybciej i bardziej gorączkowo, jak zawsze gdy zapalał się do tematu run. Wiedział, że Billy nie zna się na nich tak samo dobrze, ale chciał chociaż przekazać mu pełnię informacji, może licząc, że starszy kuzyn zdoła spojrzeć na sprawę trzeźwiej, z boku. Iluzja. - to mu umknęło, był na strychu, gdy Billy ją odkrył. Pokiwał głową, dodając do układanki kolejny element. Nieudolnie nałożona klątwa, pułapka banalna do przestawienia dla czarodziejów, iluzja. Ktoś chciał coś ukryć, ale dlaczego?
-Mhm. Sprawdzę to. - pokiwał głową, rozglądając się po pomieszczeniu. Spoglądał na ściany naprzeciwko okna, hipotetyzując, że to tam mogłoby znajdować się przejście - coś prowadzącego wgłąb domu, na piętro. W zasięgu wzroku miał też szkatułę, chyba desperacko licząc, że może jest w niej coś jeszcze - jakieś drugie dno, ukryta półka.
-Dissendium.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire