Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Łąka białych kwiatów
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łąka białych kwiatów
Przyjemnie miejsce, dostępne jedynie dla niewielu, za dnia niewyróżniające się niczym, poza sporym zagęszczeniem kwiatów o bielących się płatkach. Dopiero nocą, gdy nieśmiałe światło księżyca pada na nie, zyskuje swój prawowity urok. Łąka zdaje się pełna niewinności i czystości, dobroci, której echa dostrzec można było już za dnia. Wokół roznosi się przyjemny zapach kwiatów. W powietrzu czuć spokój, któremu chce się naprawdę uwierzyć i pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Od końca czerwca na środku łąki znajduje się surowa szczelina. Wokół niech rozciągało się zimno, nic także nie rosło na nagich skałach. Po spojrzeniu w dół można było dostrzec wodę — była tak samo słona jak morska.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:40, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Aidan Moore' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Starał się nie biec, ze wszystkich sił zmuszając się do szybkiego, ale opanowanego tempa, chociaż instynkt namawiał go, by rzucił się pędem do przodu; panika była tak samo niebezpieczna jak wymykające się spod kontroli żywioły, a on nie chciał napędzać panującego dookoła chaosu. Niepojącego, przerażającego; zmierzając w stronę łąki białych kwiatów i przechodząc przez most, wszędzie widział ludzi: zdenerwowanych, zdezorientowanych, pytających o to, co właściwie się działo i przekazujących sobie zdobyte naprędce informacje. Jak mieli ochronić ich wszystkich? I gdzie był Aidan? Nagła myśl uderzyła go w tył głowy, sprawiając, że zrobiło mu się sucho w ustach; nie widział go ani pod ratuszem ani nigdzie po drodze, znając go, poszedł pomagać mieszkańcom. Na pewno nic mu się nie stało, był zaradny i odpowiedzialny; a jednak – ta świadomość nie uspokoiła gonitwy myśli, ani przez sekundę nie przestał rozglądać się dookoła w poszukiwaniu znajomej czupryny brata – i być może właśnie dlatego dostrzegł go jako pierwszego, jeszcze zanim jego spojrzenie przesunęło się niżej – na szczelinę przecinającą niemal całą polanę, potężną wyrwę o nierównych brzegach, wyglądającą tak, jakby wyspa, na której znajdowała się Oaza, pękła na pół. Będąc jeszcze kilkanaście metrów od najbliższego brzegu nie był w stanie dojrzeć dna, miał jednak wrażenie, że szczelina była głęboka. – Aidan! – krzyknął, podnosząc rękę, żeby zamachać, po czym rzucił krótkie spojrzenie Lucindzie i Steffenowi. – Trzeba zabrać stąd t-t-tych ludzi zanim ktoś – tam wpadnie zamarło mu na ustach, bo nagle kątem oka dostrzegł ruch – a później obserwował, jak w zwolnionym tempie, jak wyrwa się poszerza, kradnąc kolejne fragmenty terenu, jak ziemia i rosnące na niej kwiaty osypują się w dół – docierając do miejsca, w którym stał Aidan. – Uważaj! – wyrwało mu się, zanim jednak ostatnie sylaby wybrzmiałyby w przestrzeni, wiedział, że ostrzeżenie rozległo się zbyt późno; wstrzymał oddech, mając wrażenie, że w tym samym momencie zatrzymało się też jego serce. Rzucił się do przodu, nie zwracając już uwagi na nic, napędzany przerażającym strachem, że był za daleko – i że mimo całą uwagę skupił na biegu, poruszał się nieznośnie wolno, jakby jego mięśnie oblały się nagle ołowiem. Nie mógł nie zdążyć; nie dziś, nie teraz, nie tak – nie nigdy, obiecał przecież mamie – a mimo to zawiódł, spuścił go z oczu na moment za długo.
| nie rzucam jeszcze na nic, bo może Aidan wyrzuci ST
| nie rzucam jeszcze na nic, bo może Aidan wyrzuci ST
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Minęła już chwila od wstrząsu, ale Lucinda wciąż miała wrażenie jakby ziemia obsuwała jej się spod nóg. To doświadczenie nie należało do najprzyjemniejszych. Oczekiwała też, że kolejny wstrząs może pojawić się równie szybko jak poprzedni. Zakonnicy rozproszyli się po Oazie by sprawdzić jak bardzo to miejsce zostało dotknięte. Blondynka widywała już miejsca, które doświadczyły podobnych wstrząsów i nie był to przyjemny widok. Ludzie mogli walczyć z przeciwnikiem z krwi i kości, ale z żywiołem nie mieli żadnych szans. Lucinda chciała przede wszystkim przekonać się jak wygląda epicentrum. Może i nie posiadała wiedzy z tego zakresu, może i tak nie będzie w stanie zbyt wiele zrobić, ale samo zabezpieczenie tego miejsca mogło okazać się przydatne. Czarownica skinęła głową gdy William zaproponował, że będzie jej towarzyszył, posłała również uśmiech w stronę Cattermole. Jeżeli po drodze zdążą dotrzeć do kogoś komu będą mogli pomóc tym lepiej.
- To pierwsze trzęsienie ziemi w Oazie? – zapytała spoglądając na Williama, który w końcu przebywał na wyspie częściej niż ona. Doskonale wiedział o wszystkim co się tu działo. – Słyszałam o kilku w innych miejscach. Z drugiej strony… magia tutaj jest niespotykana. Wcześniej był tu Azkaban i źródło anomalii, oczywiście ta wyspa to też dar od losu, ale jednak… to wszystko może być dość niestabilne – dodała. Nie znała się na przyczynach trzęsień ziemi i może nie miała racji. Może wcale nie chodziło o miejsce, w którym aktualnie mieści się Oaza. Jednak pamiętała próbę nałożenia zabezpieczeń na to miejsce, bariery, która miałaby chronić mieszkańców. Pomysł zakończył się niepowodzeniem i oczywiście nie była to tylko wina stopnia trudności zadania, którego się podjęli, ale także zaangażowania uczestników. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że Oaza sama w sobie była dość szczególnym miejscem.
Dotarli niemal na miejsce kiedy dostrzegła młodego mężczyznę odwracającego się w ich stronę. Lucinda przyśpieszyła kroku, gdy Billy wykrzyknął jego imię. Musieli się znać. Blondynka spojrzała na gromadzących się przy szczelinie ludzi i zadrżała. Oczywiście… oni nie robili nic innego niż Zakonnicy, ale i tak poczuła jak wzrasta w niej gniew i niepokój. – Odsuńcie się – zawołała do pierwszej grupy ludzi zbliżających się do szczeliny. – To może się powtórzyć – krzyknęła do kolejnych. Zobaczyła jak ludzie zaczynają się cofać, ale nie dzięki jej słowom, a przez fakt, że szczelina zaczęła się poszerzać. Czarownica nie odczuła wstrząsu, a jednak grunt pod nogami tego młodego mężczyzny zacząć się osuwać, pochłaniać go. Lucinda ruszyła biegiem zaraz za Moorem. Jeżeli mogli mu pomóc, jeżeli mogli go wciągnąć na powierzchnie to właśnie to zamierzała zrobić. Blondynka wyciągnęła różdżkę i zacisnęła ją mocniej w dłoni gotowa by rzucić zaklęcie jak tylko znajdzie się w odpowiednim położeniu. Nikt nie zginie. Wystarczy.
- To pierwsze trzęsienie ziemi w Oazie? – zapytała spoglądając na Williama, który w końcu przebywał na wyspie częściej niż ona. Doskonale wiedział o wszystkim co się tu działo. – Słyszałam o kilku w innych miejscach. Z drugiej strony… magia tutaj jest niespotykana. Wcześniej był tu Azkaban i źródło anomalii, oczywiście ta wyspa to też dar od losu, ale jednak… to wszystko może być dość niestabilne – dodała. Nie znała się na przyczynach trzęsień ziemi i może nie miała racji. Może wcale nie chodziło o miejsce, w którym aktualnie mieści się Oaza. Jednak pamiętała próbę nałożenia zabezpieczeń na to miejsce, bariery, która miałaby chronić mieszkańców. Pomysł zakończył się niepowodzeniem i oczywiście nie była to tylko wina stopnia trudności zadania, którego się podjęli, ale także zaangażowania uczestników. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że Oaza sama w sobie była dość szczególnym miejscem.
Dotarli niemal na miejsce kiedy dostrzegła młodego mężczyznę odwracającego się w ich stronę. Lucinda przyśpieszyła kroku, gdy Billy wykrzyknął jego imię. Musieli się znać. Blondynka spojrzała na gromadzących się przy szczelinie ludzi i zadrżała. Oczywiście… oni nie robili nic innego niż Zakonnicy, ale i tak poczuła jak wzrasta w niej gniew i niepokój. – Odsuńcie się – zawołała do pierwszej grupy ludzi zbliżających się do szczeliny. – To może się powtórzyć – krzyknęła do kolejnych. Zobaczyła jak ludzie zaczynają się cofać, ale nie dzięki jej słowom, a przez fakt, że szczelina zaczęła się poszerzać. Czarownica nie odczuła wstrząsu, a jednak grunt pod nogami tego młodego mężczyzny zacząć się osuwać, pochłaniać go. Lucinda ruszyła biegiem zaraz za Moorem. Jeżeli mogli mu pomóc, jeżeli mogli go wciągnąć na powierzchnie to właśnie to zamierzała zrobić. Blondynka wyciągnęła różdżkę i zacisnęła ją mocniej w dłoni gotowa by rzucić zaklęcie jak tylko znajdzie się w odpowiednim położeniu. Nikt nie zginie. Wystarczy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Drobiny mieniącego się niczym brokat pyłu, które były zauważalne w powietrzu na wyspie od chwili, gdy powstała Oaza kierowały się w stronę szczeliny, wpadały do niej, lekko rozświetlając jej ściany, które przypominały litą, gładką skałę, która gdzieniegdzie błyszczała niczym szlifowany, czarny kamień. Ginęły w końcu w ciemności, nisko, głęboko, przez to nieszczególnie można było wypatrzeć co znajduje się niżej, nisko nie mówiąc już o samym dole. Tam drzemała ciemność i to ciemność zimnem wypływała ze swojej szczeliny.
Przy szczelinie wciąż znajdowali się ludzie. Roztrzęsieni, zdezorientowani spoglądali w nicość. W pierwszej chwili nikt nie dostrzegł Aidana, który pojawił się tu jako pierwszy z członków Zakonu Feniksa. Ludzie skoncentrowani na szczelinie spoglądali na nią z daleka i z bliska, podchodzą, by zajrzeć, co znajdowało się na dnie. Moore zatrzymał się przy drzewach, z dala od polany i zgromadzonych ludzi, dopiero po chwili decydując się podejść. Wtedy też ziemia znów się zatrzęsła, a wyrwa, do której chwilę wcześniej wpadła jedna z kobiet powiększyła się. Zmarznięta do niedawna ziemia osuwała się mokrymi grudami do środka. Roztopiony gorącem wnętrza ziemi śnieg utworzył mokre, grząskie plamy błota, które nie ułatwiały poruszania się wokół miejsca katastrofy. Na miejscu pojawił się William, który od razu dostrzegł brata — i ruszył ku niemu w chwili, gdy ziemia osunęła się młodszemu mugolakowi spod stóp. W ślad za nim ruszyła Lucinda.
Ludzie krzyknęli, szybko cofając się jak najdalej od szczeliny. Jedna z kobiet, Matylda, ugrzęzła w błotnistej kałuży. Przewróciła się na ziemię, która zatrzęsła się pod nią i rozstąpiła, wciągając się do środka. Zawisła znów nad przepaścią, próbując złapać się czegokolwiek w zasięgu własnych dłoni, ale ziemia była śliska i grząska. Każe próba wbicia w nią paznokci kończyła się zebraniem kupki rozpadającej się, zimnej ciapy. Aidan poczuł, jak i jemu grunt osuwa się pod nogami, a podłoże dosłownie zapada się i wciąga go do powiększającej się czeluści. Głuche osuwisko wtaczało się do szczeliny, z której buchało coraz więcej dziwnego, nieprzyjemnego zimna — a biała magia wraz z nim, jakby wciągana prądem, umykała z Oazy. Młody Moore miał jedną jedyną szansę chwycić się krawędzi, nim osunie się w ciemność.
Mistrz Gry wita was w rozgrywce. Mam nadzieję, że jesteście gotowi na wszystko, bo tutaj wszystko zdarzyć się może. Akcja przy szczelinie na ten moment nosi miano zagrażającej zdrowiu, ale uwzględniając rozpisane przez Williama kości i w zależności od Waszych akcji może się zmienić w zagrażające także życiu, więc bądźcie rozważni. Na odpis Mistrz Gry czeka do wtorku, godz: 20:00.
Przy szczelinie wciąż znajdowali się ludzie. Roztrzęsieni, zdezorientowani spoglądali w nicość. W pierwszej chwili nikt nie dostrzegł Aidana, który pojawił się tu jako pierwszy z członków Zakonu Feniksa. Ludzie skoncentrowani na szczelinie spoglądali na nią z daleka i z bliska, podchodzą, by zajrzeć, co znajdowało się na dnie. Moore zatrzymał się przy drzewach, z dala od polany i zgromadzonych ludzi, dopiero po chwili decydując się podejść. Wtedy też ziemia znów się zatrzęsła, a wyrwa, do której chwilę wcześniej wpadła jedna z kobiet powiększyła się. Zmarznięta do niedawna ziemia osuwała się mokrymi grudami do środka. Roztopiony gorącem wnętrza ziemi śnieg utworzył mokre, grząskie plamy błota, które nie ułatwiały poruszania się wokół miejsca katastrofy. Na miejscu pojawił się William, który od razu dostrzegł brata — i ruszył ku niemu w chwili, gdy ziemia osunęła się młodszemu mugolakowi spod stóp. W ślad za nim ruszyła Lucinda.
Ludzie krzyknęli, szybko cofając się jak najdalej od szczeliny. Jedna z kobiet, Matylda, ugrzęzła w błotnistej kałuży. Przewróciła się na ziemię, która zatrzęsła się pod nią i rozstąpiła, wciągając się do środka. Zawisła znów nad przepaścią, próbując złapać się czegokolwiek w zasięgu własnych dłoni, ale ziemia była śliska i grząska. Każe próba wbicia w nią paznokci kończyła się zebraniem kupki rozpadającej się, zimnej ciapy. Aidan poczuł, jak i jemu grunt osuwa się pod nogami, a podłoże dosłownie zapada się i wciąga go do powiększającej się czeluści. Głuche osuwisko wtaczało się do szczeliny, z której buchało coraz więcej dziwnego, nieprzyjemnego zimna — a biała magia wraz z nim, jakby wciągana prądem, umykała z Oazy. Młody Moore miał jedną jedyną szansę chwycić się krawędzi, nim osunie się w ciemność.
Ramsey Mulciber
Słyszał bicie własnego serca w uszach. Miał nogi jak z waty, a ziemia pod jego stopami wydawała mu się dalej trząść. Co to było? Matka Natura prezentowała im swoją siłę, a może zostali zaatakowani? Rozejrzał się słysząc rozmowy wokół. Niektóre przyciszone zawarte w szeptach, inne gromkie, nawoływujące innych. Ludzie zbijali się w grupki, podchodzili bliżej przedziwnego zjawiska. Z miejsca, w którym się znajdował, tuż przy linii drzew, nie widział wszystkiego dobrze. Szczelinę w większej mierze przysłaniali mu gromadzący się nad nią mieszkańcy, a on był ciekawy równie co i oni. Idąc ich śladem i on udał się w jej kierunku. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widział. Ziemia tak po prostu się rozstąpiła tworząc wielki rów. Jak głęboki był? Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt metrów? Bo chyba nie kilkaset? Poczuł przechodzący go zimny dreszcz na samą myśl. Zimno to wydawało mu się jednak brać również z innego miejsca. Z samej szczeliny. Z każdym kolejnym krokiem czuł je coraz bardziej. Czy posiadała ona dno? Musiała, prawda? Nie dane było mu się przekonać na własne oczy, zobaczyć jak daleko sięga światło migoczącego pyłu. Odwrócił się słysząc za sobą swoje imię i znajomy głos, wtem ziemia znów się zatrzęsła, a jego otoczyła kanwa spanikowanych krzyków. Z jego gardła jednak podobny nie zdążył się wyrwać, gdy i on poczuł osuwający mu się pod stopami grunt. Próbował się ratować. Chciał odskoczyć, zrobić cokolwiek, ale nie miał nawet już się na czym wybić. Grząskie podłożę rozwarło się, a on stracił równowagę. Ziemia wciągała go w dół do powiększającej się szczeliny. W panice próbował uchwycić się jej krawędzi, czując przechodzące mu między palcami dłoni śliskie błoto. Stopami starał zaprzeć się na ścianie szczeliny, znaleźć cokolwiek na czym mógłby oprzeć ciężar ciała. Nie chciał tak kończyć. Wpadając w bezkresną, spowitą ciemnością, zimną toń. Długo by spadał? Czy cokolwiek by z niego zostało? Tego akurat ciekawy nie był.
rzucam na chwycenie się krawędzi (zwinność 12x2 + mam też wspinaczkę na II?)
rzucam na chwycenie się krawędzi (zwinność 12x2 + mam też wspinaczkę na II?)
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aidan Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Nie zdążył odpowiedzieć Lucindzie; potwierdzające tak zgubiło się gdzieś w połowie drogi na usta, a sekundę później już nie pamiętał nawet zadanego pytania, bo wszystko – odsuwających się ludzi, migoczące w przestrzeni drobinki światła, topniejące plamy śniegu – przesłonił mu widok tracącego grunt pod nogami Aidana. Widział jego zaskoczenie, zmieniający się nagle wyraz twarzy, błyszczącą w jasnym spojrzeniu desperację – i poczuł się tak, jakby ziszczał się właśnie jeden z jego największych koszmarów; to był jego brat, najmłodszy z nich wszystkich, którym obiecał się opiekować, zanim jeszcze ten nauczył się porządnie trzymać w ręce różdżkę. W jego oczach chyba nigdy tak naprawdę nie przestał być tamtym dzieciakiem, wesołym brzdącem z rumianymi policzkami i aureolą jasnych włosów tańczących wokół głowy, gdy szukał żab w wiosennej trawie albo opowiadał o swoich znaleziskach przy wspólnej kolacji; do tej pory wyrzucał sobie czasami, że zabrakło go, kiedy był potrzebny najbardziej – że w tych ostatnich miesiącach matczynej choroby zostawił ich z ciężarem samych, pojawiając się dopiero, gdy było za późno.
Za późno – tego bał się najbardziej, po tamtym ponurym pogrzebie, po tragedii na polanie świetlików, po Azkabanie; nigdy więcej nie chciał zareagować za późno.
Nie mógł tracić czasu na schowanie różdżki, dlatego w biegu jedynie zacisnął ją między zębami; musiał mieć wolne ręce, zbliżając się do krawędzi szczeliny wyciągnął je przed siebie, jednocześnie samemu padając na ziemię, nie bacząc na grząskie błoto ani topniejący śnieg. Kładąc się, próbował rozłożyć ciężar ciała na większej powierzchni, zdając sobie sprawę, że w innym wypadku mógłby jedynie pogorszyć sprawę; jedną ręką uchwycił się krawędzi, a przynajmniej starał się to zrobić, drugą – sięgnął ku osuwającemu się w dół Aidanowi, palcami szukając jego przedramienia, skrawka ubrania, czegokolwiek. Podmuch lodowatego powietrza sprawił, że po całym ciele przebiegł mu dreszcz, a może sprawiły to emocje, przyspieszająca w żyłach adrenalina; wychylając się nad wyrwą, widział już, że zdawała się nie mieć dna, kątem oka dostrzegał czarne, pionowe ściany ginące w ciemności – i srebrzysty pył osiadający na wyższych partiach, czepiający się ich jak ćmy lgnące do światła. Co to było, co się tutaj działo? Póki co – nie miał pojęcia, nie miał też jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić, skupiając się całkowicie na zapewnieniu bezpieczeństwa bratu; zapierając się nogami, wbijając kolana w miękką ziemię, próbował pociągnąć go w górę.
Zduszony krzyk kobiety odwrócił na sekundę jego uwagę, walczyła o przetrwanie zaledwie parę metrów dalej; zaklął bezgłośnie, świadomy własnej bezsilności – nie miał jak jej pomóc, ale na szczęście – nie był sam. – Usiii! – wymamrotał poprzez zaciśnięte na drewnie zęby, Lucy, chciał zawołać; wiedział, że Zakonniczka była tuż z za nim, choć rzucając się w stronę szczeliny stracił ją z oczu. Zatrzymując spojrzenie z powrotem na twarzy brata, szarpnął ramieniem raz jeszcze; musiało się udać.
| próbuję wyciągnąć Aidana, nie wiem, czy rzucam na sprawność czy zwinność, czy oba na raz, oddaję się w ręce mistrza gry
Za późno – tego bał się najbardziej, po tamtym ponurym pogrzebie, po tragedii na polanie świetlików, po Azkabanie; nigdy więcej nie chciał zareagować za późno.
Nie mógł tracić czasu na schowanie różdżki, dlatego w biegu jedynie zacisnął ją między zębami; musiał mieć wolne ręce, zbliżając się do krawędzi szczeliny wyciągnął je przed siebie, jednocześnie samemu padając na ziemię, nie bacząc na grząskie błoto ani topniejący śnieg. Kładąc się, próbował rozłożyć ciężar ciała na większej powierzchni, zdając sobie sprawę, że w innym wypadku mógłby jedynie pogorszyć sprawę; jedną ręką uchwycił się krawędzi, a przynajmniej starał się to zrobić, drugą – sięgnął ku osuwającemu się w dół Aidanowi, palcami szukając jego przedramienia, skrawka ubrania, czegokolwiek. Podmuch lodowatego powietrza sprawił, że po całym ciele przebiegł mu dreszcz, a może sprawiły to emocje, przyspieszająca w żyłach adrenalina; wychylając się nad wyrwą, widział już, że zdawała się nie mieć dna, kątem oka dostrzegał czarne, pionowe ściany ginące w ciemności – i srebrzysty pył osiadający na wyższych partiach, czepiający się ich jak ćmy lgnące do światła. Co to było, co się tutaj działo? Póki co – nie miał pojęcia, nie miał też jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić, skupiając się całkowicie na zapewnieniu bezpieczeństwa bratu; zapierając się nogami, wbijając kolana w miękką ziemię, próbował pociągnąć go w górę.
Zduszony krzyk kobiety odwrócił na sekundę jego uwagę, walczyła o przetrwanie zaledwie parę metrów dalej; zaklął bezgłośnie, świadomy własnej bezsilności – nie miał jak jej pomóc, ale na szczęście – nie był sam. – Usiii! – wymamrotał poprzez zaciśnięte na drewnie zęby, Lucy, chciał zawołać; wiedział, że Zakonniczka była tuż z za nim, choć rzucając się w stronę szczeliny stracił ją z oczu. Zatrzymując spojrzenie z powrotem na twarzy brata, szarpnął ramieniem raz jeszcze; musiało się udać.
| próbuję wyciągnąć Aidana, nie wiem, czy rzucam na sprawność czy zwinność, czy oba na raz, oddaję się w ręce mistrza gry
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Ziemia rozstępowała się pod nogami mieszkańców Oazy. Nie mieli zbyt wiele czasu na reakcję. W jednej chwili szybkim krokiem zbliżali się do szczeliny, a w drugiej ponownie wszystko zaczęło się zapadać. Lucinda biegła ile sił w nogach chociaż i tak była sporo wolniejsza od pędzącego przed siebie Moore’a. Chciała pomóc uratować mężczyznę wpadającego w przepaść, ale w tym samym momencie, w którym William wybełkotał jej imię ona dostrzegła kobietę, którą również pochłaniała zapadająca się ziemia. Zmieniła kierunek biegu myśląc o tym jak wielkim zagrożeniem dla wszystkich jest wciąż powiększająca się szczelina, słysząc podniesione w przerażeniu głosy. Doskonale znała ludzką ciekawość, niejednokrotnie widziała do czego ta potrafi doprowadzić. Każdy chciał dojrzeć przyczynę bez względu na konsekwencje, a to właśnie ich Lucinda bała się najbardziej. Przecież to przeczuwała, przecież spodziewała się, że na jednym wstrząsie się nie skończy. Ludzie tego nie dostrzegli? Czy wielka wyrwa w ziemi nie była wystarczającym sygnałem ostrzegawczym? Przerażała ją wizja tego co jeszcze może się wydarzyć. Jeżeli Oaza zacznie się zapadać, to co zrobią z tymi wszystkimi ludźmi? Jak mieli przeprowadzić ewakuację i jak znaleźć bezpieczniejsze miejsce? Przecież to miało być dla nich najbezpieczniejsze.
Lucinda zbliżyła się do przepaści. Kobieta próbowała chwycić się czegoś, ale jej dłonie ślizgały się po mokrej nawierzchni, wtapiały się w grudy ziemi by po chwili ponownie znaleźć się tuż przy samej krawędzi. Blondynka wyciągnęła różdżkę w stronę kobiety i skupiła się na posyłanym zaklęciu. W duchu modliła się by to się udało. Nie chciała więcej patrzeć na śmierć. Nie mogła być tak bezsilna. -Mihiado – rzuciła w stronę kobiety.
Lucinda zbliżyła się do przepaści. Kobieta próbowała chwycić się czegoś, ale jej dłonie ślizgały się po mokrej nawierzchni, wtapiały się w grudy ziemi by po chwili ponownie znaleźć się tuż przy samej krawędzi. Blondynka wyciągnęła różdżkę w stronę kobiety i skupiła się na posyłanym zaklęciu. W duchu modliła się by to się udało. Nie chciała więcej patrzeć na śmierć. Nie mogła być tak bezsilna. -Mihiado – rzuciła w stronę kobiety.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Choć pobiegł za Billym i Lucindą, to po drodze zatrzymał się z impetem, widząc małe dziecko - zupełnie same, wyraźnie zagubione. Miał już spytać dziewczynki, czy zgubiła swoich rodziców, nie mógł jej zostawić zupełnie samej - ale gdy ruszył w jej stronę, prędko dopadła do niej mama, spanikowana, ale cała i zdrowa. Kobieta najwyraźniej mieszkała w Oazie, wzięła dziewczynkę na ręce i ruszyła byle dalej od szczeliny, jakby wiedziała dokąd iść - Steffen ruszył więc z powrotem, biegiem, za kuzynem i lady panną Hensley, ale już tracił ich z oczu. Pobiegł jak najszybciej umiał, choć nie biegał nigdy szybko, szczególnie nie tak szybko jak choćby Billy i Aidan gdy się śpieszyli.
Dziury nie dało się przegapić, a Steffena korciło, by przyjrzeć się jej bliżej - ale wtedy rozległ się kolejny wstrząs. Ludzie zaczęli się cofać, a Cattermole stanął na palcach, usiłując wypatrzeć kuzyna i Lucindę. Jeszcze przed chwilą chciał rzucić Sonorusa by poprosić tłum o cofnięcie się, ale groza drugiego wstrząsu skutecznie go wyręczyła - chyba pojęli to sami, ale on nadal trzymał różdżkę w dłoni. Chciał dogonić resztę, korciło go Cito Horribilis, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie - nie ufałby aż trzykrotnie przyśpieszonym ruchom na tym dziwnym terenie.
-Mico. - rzucił w zamian, wybierając zaklęcie wpływające zarówno na prędkość, jak i na magię, ale nieco łagodniejsze od tego z dziedziny transmutacji. Ruszył ostrożnie trochę do przodu, ale nadal trzymając się z dala od dziury, Billy i Lucinda nie mogli chyba odbiec daleko.
Dziury nie dało się przegapić, a Steffena korciło, by przyjrzeć się jej bliżej - ale wtedy rozległ się kolejny wstrząs. Ludzie zaczęli się cofać, a Cattermole stanął na palcach, usiłując wypatrzeć kuzyna i Lucindę. Jeszcze przed chwilą chciał rzucić Sonorusa by poprosić tłum o cofnięcie się, ale groza drugiego wstrząsu skutecznie go wyręczyła - chyba pojęli to sami, ale on nadal trzymał różdżkę w dłoni. Chciał dogonić resztę, korciło go Cito Horribilis, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie - nie ufałby aż trzykrotnie przyśpieszonym ruchom na tym dziwnym terenie.
-Mico. - rzucił w zamian, wybierając zaklęcie wpływające zarówno na prędkość, jak i na magię, ale nieco łagodniejsze od tego z dziedziny transmutacji. Ruszył ostrożnie trochę do przodu, ale nadal trzymając się z dala od dziury, Billy i Lucinda nie mogli chyba odbiec daleko.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Aidan runął w dół, w ostatniej chwili chwytając się podłoża. Ziemia, wcześniej zmarznięta, później ogrzana gorącym powietrzem buchającym z czeluści zrobiła się krucha, grząska. Wczepiona palce młodego zakonnika wbiły się w ziemię i przeorały ją niczym grabie. Zimno, które teraz wypływało z ciemnej i przepastnej czeluści owiało go i wywołało na nim gęsią skórkę. Zdawało się chwytać go wraz z mrokiem, owijać wokół jego ciała i ściągać go w dół, zupełnie jakby ktoś przywiązał mu do stóp kamienie. Doświadczenie młodzieńca pozwalało mu utrzymać się na krawędzi, chociaż czuł, jak dziwna siła wzywa go w otchłań. Poczuł nieprzemożną chęć spojrzenia w dół, za siebie, ale był świadom, że choćby lekki ruch głową w tył sprawi, że straci ostatni grunt pod stopami i dłońmi.
Aidan...? Aidan? — usłyszał głos dobiegający z dołu. W pierwszej chwili mógł pomyśleć, że był to głos kobiety, która spadła chwilę wcześniej, ale ciarki, które go przeszły, włosy, na ciele, które stanęły dęba — z powodu chłodu? — mogły jego czujność. To nie był głos obcej kobiety. To był dobrze znany mu głos. Głos mamy. Była tam, na dole. Jej głos był zlękniony, ale także pełen troski i niepewności.
Czyjaś dłoń złapała jego przedramię. William zareagował błyskawicznie, doskakując do krawędzi, odszukując ramię brata, które bez trudu mógł złapać. Dzięki jego pomocy i leżącej pozycji młodszy z braci miał możliwość znalezienia przeciwwagi i wdrapania się z powrotem na stabilniejszy fragment ziemi. Lotnik mógł pomóc mu go wciągnąć, samemu bez trudności zapierając się na ziemi. Widział dobrze, jak drobiny białej magii mkną w kierunku czeluści, jakby jakaś siła wciągała ją z powrotem na dół. O ile William znał genezę powstania wyspy i okoliczności, mógł wysunąć pierwsze wnioski. Głęboko pod ziemią spoczywał zrujnowany Azkaban, pochłonięty przez anomalie. Szczelina między nim a Oazą mogła otworzyć przejście do czegoś, co tam się kryło. Bez wątpienia było to jednak niebezpieczne, tym bardziej bez odpowiedniego przygotowania.
Lucinda nie traciła czasu. Biegnąc najszybciej jak tylko mogła nie miała szans zdążyć do szczeliny, tak jak szybki Bill, ale natychmiastowa reakcja sprawiła, że zaklęcie wystrzeliło z jej różdżki uderzając w osuwającą się w czeluść kobietę. Gwałtowne szarpnięcie pociągnęło ją w stronę czarownicy, w stronę stabilnego lądu, nie było jednak na tyle mocne, by wyciągnęło ją ze szczeliny. Kobieta krzyknęła z przerażenia, ale zareagowała dość trzeźwo, wykorzystując szansę i siłę, by chwycić się dalej, kolejnych grud ziemi i ułożyć tułowiem na krawędzi. Wciąż nie była w stanie sama wgramolić się na ziemię.
— Pomocy!— krzyknęła rozpaczliwie, w stronę Lucindy. W tej samej chwili trzech mężczyzn, próbowało do niej doskoczyć, by pomóc jej się wciągnąć.
Steffen pozostał w tyle, ale już z daleka był w stanie dostrzec sporej wielkości szczelinę. Widział chaos i zamieszanie, ale był zbyt daleko by bezpośrednio pomóc wszystkim zgromadzonym. Większość ludzi odsunęła się na bezpieczną odległość od zapadliska — nie licząc zakonników i trzech mężczyzn ratujących kobietę. Zbliżając się do miejsca zdarzenia wyczuwał coraz silniejsze oddziaływani magii w tym miejscu, choć jeszcze nie widział, jak drobiny wpadają do szczeliny. Magia, która go otaczała była w tym miejscu bardzo silna i jednocześnie niestabilna. Cattermole bez wahania rzucił na siebie zaklęcie, pozwalające mu znacznie przyspieszyć własne ruchy i działania.
Drobiny wokół szczeliny zaczęły lekko drżeć. Bardzo dobrze wyczuwał to leżący William i ratujący się Aidan. Głos, który docierał do chłopaka był coraz wyraźniejszy — zdawało mu się też, że prócz głosu matki słyszał tez szum wody z dołu, który powoli się wzmagał. Cattermole, zbliżając się do szczeliny także poczuł drżenie. Doświadczenie i wiedza pomogły mu ocenić sytuacje — to niestabilna magia pod nimi zaczynała eskalować, a to, co się wydarzyło sugerowało, że szczelina znów się poszerzy. Mógł dość dokładnie ocenić czas, kiedy to się stanie — Zakonnicy nie mieli wiele czasu.
Przepraszam za nieobecność, wierzę, że już nie będzie podobnych przestojów. Czas na odpis do 20 lipca, godz: 22:00.
Liczba tur do kolejnego trzęsienia: 3.
Aidan...? Aidan? — usłyszał głos dobiegający z dołu. W pierwszej chwili mógł pomyśleć, że był to głos kobiety, która spadła chwilę wcześniej, ale ciarki, które go przeszły, włosy, na ciele, które stanęły dęba — z powodu chłodu? — mogły jego czujność. To nie był głos obcej kobiety. To był dobrze znany mu głos. Głos mamy. Była tam, na dole. Jej głos był zlękniony, ale także pełen troski i niepewności.
Czyjaś dłoń złapała jego przedramię. William zareagował błyskawicznie, doskakując do krawędzi, odszukując ramię brata, które bez trudu mógł złapać. Dzięki jego pomocy i leżącej pozycji młodszy z braci miał możliwość znalezienia przeciwwagi i wdrapania się z powrotem na stabilniejszy fragment ziemi. Lotnik mógł pomóc mu go wciągnąć, samemu bez trudności zapierając się na ziemi. Widział dobrze, jak drobiny białej magii mkną w kierunku czeluści, jakby jakaś siła wciągała ją z powrotem na dół. O ile William znał genezę powstania wyspy i okoliczności, mógł wysunąć pierwsze wnioski. Głęboko pod ziemią spoczywał zrujnowany Azkaban, pochłonięty przez anomalie. Szczelina między nim a Oazą mogła otworzyć przejście do czegoś, co tam się kryło. Bez wątpienia było to jednak niebezpieczne, tym bardziej bez odpowiedniego przygotowania.
Lucinda nie traciła czasu. Biegnąc najszybciej jak tylko mogła nie miała szans zdążyć do szczeliny, tak jak szybki Bill, ale natychmiastowa reakcja sprawiła, że zaklęcie wystrzeliło z jej różdżki uderzając w osuwającą się w czeluść kobietę. Gwałtowne szarpnięcie pociągnęło ją w stronę czarownicy, w stronę stabilnego lądu, nie było jednak na tyle mocne, by wyciągnęło ją ze szczeliny. Kobieta krzyknęła z przerażenia, ale zareagowała dość trzeźwo, wykorzystując szansę i siłę, by chwycić się dalej, kolejnych grud ziemi i ułożyć tułowiem na krawędzi. Wciąż nie była w stanie sama wgramolić się na ziemię.
— Pomocy!— krzyknęła rozpaczliwie, w stronę Lucindy. W tej samej chwili trzech mężczyzn, próbowało do niej doskoczyć, by pomóc jej się wciągnąć.
Steffen pozostał w tyle, ale już z daleka był w stanie dostrzec sporej wielkości szczelinę. Widział chaos i zamieszanie, ale był zbyt daleko by bezpośrednio pomóc wszystkim zgromadzonym. Większość ludzi odsunęła się na bezpieczną odległość od zapadliska — nie licząc zakonników i trzech mężczyzn ratujących kobietę. Zbliżając się do miejsca zdarzenia wyczuwał coraz silniejsze oddziaływani magii w tym miejscu, choć jeszcze nie widział, jak drobiny wpadają do szczeliny. Magia, która go otaczała była w tym miejscu bardzo silna i jednocześnie niestabilna. Cattermole bez wahania rzucił na siebie zaklęcie, pozwalające mu znacznie przyspieszyć własne ruchy i działania.
Drobiny wokół szczeliny zaczęły lekko drżeć. Bardzo dobrze wyczuwał to leżący William i ratujący się Aidan. Głos, który docierał do chłopaka był coraz wyraźniejszy — zdawało mu się też, że prócz głosu matki słyszał tez szum wody z dołu, który powoli się wzmagał. Cattermole, zbliżając się do szczeliny także poczuł drżenie. Doświadczenie i wiedza pomogły mu ocenić sytuacje — to niestabilna magia pod nimi zaczynała eskalować, a to, co się wydarzyło sugerowało, że szczelina znów się poszerzy. Mógł dość dokładnie ocenić czas, kiedy to się stanie — Zakonnicy nie mieli wiele czasu.
Liczba tur do kolejnego trzęsienia: 3.
Ramsey Mulciber
Zaklęcie zadziałało tak, jak powinno - nieco łagodniej niż mocne odmiany Cito, pewniej czuł się w transmutacji; ale chyba równie skutecznie. Przyśpieszył kroku, zbliżając się do szczeliny by dostrzec więcej, ale zachować bezpieczną odległość. Oprócz magicznego wzmocnienia ruchów, czuł pod stopami również drżenie ziemi. Dotychczas tylko czytał o trzęsieniach ziemi, nigdy żadnego nie przeżył, ale wiedział, co to oznacza. Jeszcze się nie skończyło, a gdyby wiedza teoretyczna była zbyt małym dowodem to przecież czuł jak magia wkoło wariowała.
Najpierw spojrzał pod nogi, a potem poderwał głowę, rozglądając się i próbując oszacować, które miejsce jest teraz bezpieczne. Ludzie musieli się cofnąć, to jasne, ale gdzie powinien ich skierować? Chyba mniej więcej kojarzył ile zostało im do kolejnego wstrząsu, teraz chciał się skupić na gruncie wokół krawędzi szczeliny, chcąc oszacować czy w którymś miejscu wydaje się mniej stabilny niż w innym, spróbował też zerknąć kilkanaście metrów dalej, rozważając najsensowniejszy kierunek ewakuacji. Musiał ostrzec wszystkich, szczególnie tych znajdujących się najbliżej krawędzi (ze zgrozą zobaczył tam Aidana, ale Billy chyba mu pomógł, widział też Lucindę i jeszcze innych ludzi - musiał na chwilę zepchnąć własny strach by skupić się na zaplanowaniu jakiejś pomocy, przypomnieć sobie, że Billy i Lucinda to doświadczeni czarodzieje, a Aidan jest silny i odważny), ale najlepiej byłoby im powiedzieć dokąd uciekać, inaczej rozbiegną się w chaosie.
-Sonorus. - skierował różdżkę na własne gardło. -COFNIJCIE SIĘ! Ziemia nadal drży, nadejdzie kolejny wstrząs, szczelina może się powiększyć! - krzyknął od razu jak najgłośniej, nie czekając na rezultat zaklęcia. Podniósł wolną lewą rękę, by wskazać bezpieczny kierunek - o ile udało mu się stwierdzić, że gdziekolwiek jest bezpiecznie(j).
rzut 1: rozglądam się (spostrzegawczość II/geomancja III do oceny MG) by znaleźć bezpieczny grunt
rzut 2: Sonorus
Najpierw spojrzał pod nogi, a potem poderwał głowę, rozglądając się i próbując oszacować, które miejsce jest teraz bezpieczne. Ludzie musieli się cofnąć, to jasne, ale gdzie powinien ich skierować? Chyba mniej więcej kojarzył ile zostało im do kolejnego wstrząsu, teraz chciał się skupić na gruncie wokół krawędzi szczeliny, chcąc oszacować czy w którymś miejscu wydaje się mniej stabilny niż w innym, spróbował też zerknąć kilkanaście metrów dalej, rozważając najsensowniejszy kierunek ewakuacji. Musiał ostrzec wszystkich, szczególnie tych znajdujących się najbliżej krawędzi (ze zgrozą zobaczył tam Aidana, ale Billy chyba mu pomógł, widział też Lucindę i jeszcze innych ludzi - musiał na chwilę zepchnąć własny strach by skupić się na zaplanowaniu jakiejś pomocy, przypomnieć sobie, że Billy i Lucinda to doświadczeni czarodzieje, a Aidan jest silny i odważny), ale najlepiej byłoby im powiedzieć dokąd uciekać, inaczej rozbiegną się w chaosie.
-Sonorus. - skierował różdżkę na własne gardło. -COFNIJCIE SIĘ! Ziemia nadal drży, nadejdzie kolejny wstrząs, szczelina może się powiększyć! - krzyknął od razu jak najgłośniej, nie czekając na rezultat zaklęcia. Podniósł wolną lewą rękę, by wskazać bezpieczny kierunek - o ile udało mu się stwierdzić, że gdziekolwiek jest bezpiecznie(j).
rzut 1: rozglądam się (spostrzegawczość II/geomancja III do oceny MG) by znaleźć bezpieczny grunt
rzut 2: Sonorus
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k100' : 74
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k100' : 74
Łąka białych kwiatów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda