Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka białych kwiatów
AutorWiadomość
Łąka białych kwiatów [odnośnik]13.02.20 19:53
First topic message reminder :

Łąka białych kwiatów

Przyjemnie miejsce, dostępne jedynie dla niewielu, za dnia niewyróżniające się niczym, poza sporym zagęszczeniem kwiatów o bielących się płatkach. Dopiero nocą, gdy nieśmiałe światło księżyca pada na nie, zyskuje swój prawowity urok. Łąka zdaje się pełna niewinności i czystości, dobroci, której echa dostrzec można było już za dnia. Wokół roznosi się przyjemny zapach kwiatów. W powietrzu czuć spokój, któremu chce się naprawdę uwierzyć i pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Od końca czerwca na środku łąki znajduje się surowa szczelina. Wokół niech rozciągało się zimno, nic także nie rosło na nagich skałach. Po spojrzeniu w dół można było dostrzec wodę — była tak samo słona jak morska. 


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]15.08.22 0:36
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 86
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]16.08.22 15:37
Tym razem było inaczej. Nie zsunął się nisko dość szybko chwytając się podłoża. Podciągnął się do góry nogami opierając się o ścianę szczeliny. Wygrzebał się z niej chwytając wyciągniętą w jego stronę dłoń brata, aby móc stanąć na równe nogach. - Billy. - Wysapał przyglądając się bratu w szoku, a następnie rozglądając się dookoła. Polana. Znów był na polanie. Nadal było tu mnóstwo ludzi i... pani Lucy. Rozchylił usta wpatrując się w nią przez dłuższą chwilę. Całą i zdrową. Żywą. Jak to możliwe? Co się stało? Ostatnie co pamięta to... Lord Longbottom. Znów spojrzał na brata równie zdezorientowanego co on. - My wszyscy... fala, nie zdążyłem, przepraszam. - Wydukał dalej nie rozumiejąc, ale modląc się w duchu, żeby faktycznie był to wybłagany przez niego wcześniej cud. Druga szansa. Musieli ją dobrze wykorzystać. Spojrzał w górę na formujące się litery, a następnie na wołającego go kuzyna kiwając głową na znak, że go rozumie. - Uważajcie na pioruny. - Rzucił jeszcze zanim ruszył za kuzynem po drodze nawołując wszystkich czarodziejów, aby udali się razem z nimi.

akcja 2: przechodzę na wybrzeże


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]20.08.22 10:52
Aidan osunął się w dół, ale resztkami sił zaczepił podłoża. Ziemia, wcześniej zmarznięta, później ogrzana gorącym powietrzem buchającym z czeluści zrobiła się krucha, grząska. Wczepiona palce młodego zakonnika wbiły się w ziemię i przeorały ją niczym grabie, ale młodzieniec był silny i miał w sobie olbrzymią wolę walki. Zimno, które teraz wypływało z ciemnej i przepastnej czeluści owiało go i wywołało na nim gęsią skórkę. Doświadczenie młodzieńca pozwalało mu utrzymać się na krawędzi, chociaż czuł, jak dziwna siła wzywa go w otchłań. Poczuł nieprzemożną chęć spojrzenia w dół, za siebie, ale był świadom, że choćby lekki ruch głową w tył sprawi, że straci ostatni grunt pod stopami i dłońmi. Aidan...? Aidan? — usłyszał głos dobiegający z dołu. To był dobrze znany mu głos, głos mamy. Była tam, na dole. Jej głos był zlękniony, ale także pełen troski i niepewności. Młody Moore skoncentrował się jednak na wydostaniu z kryzysowej sytuacji. Kilka ruchów, olbrzymia determinacja sprawiły, że młody czarodziej wciągnął się na ziemię, bezpiecznie, pewny, że podmuch wiatru nie strąci go do szczeliny. Ujrzał ich wszystkich i pojął, jak fatalnie się pomylili.

Lucinda nie traciła czasu. Biegnąc najszybciej jak tylko mogła nie miała szans zdążyć do szczeliny, tak jak Bill, ale natychmiastowa reakcja sprawiła, że zaklęcie wystrzeliło z jej różdżki uderzając w osuwającą się w czeluść kobietę. Matylda krzyknęła, w chwili, w której odrywała się od podłoża. Machnęła rękami spanikowana, wisząc kilka cali nad ziemią, a następnie siłą woli Hensley przesunęła w stronę drzewa. Nie była pewna, skąd wzięła się wiązka, była zdezorientowana — podobnie zresztą jak trzech mężczyzn, którzy już prawie rzucali jej się na pomoc. Zatrzymali się w pół kroku, nim rzeczywiście zdołali podjąć się ratunku. Rozkaz Williama ich sparaliżował. Spojrzeli na niego z niedowierzaniem, szokiem i złością. Kiedy zaś usłyszeli wtórujący mu krzyk Zakonniczki, odwrócili ku niej głowy. Wymiana spojrzeń sprawiła, że po kilku chwilach ostatecznie skinęli głowami, a po kilku krótkich, treściwych komunikatach rozdzielili się. Jeden pobiegł na wybrzeże, drugi pobiegł w kierunku polany rozładunkowej. Trzeci został, spoglądając z przerażeniem na uratowaną dziewczynę. Wydawało się, że nie zamierzał jej zostawić mimo wszystko.

Próba wyczarowania tarczy nad głowami powiodła się. Powietrze drgnęło, a nad Lucindą pojawiła się delikatna, migocząca powłoka, która chroniła ją przed tym, co jeszcze nie nastąpiło.
Matylda spojrzała na Williama oddychając ciężko, ale ostatecznie pokiwała głową i podniosła się, korzystając z jego pomocy. Pozostała w miejscu, krzycząc do mężczyzny, który zdecydował się pozostać krótkie "wszystko jest w porządku" i posłała mu ciepły, pełen ulgi uśmiech. Przyjemne wspomnienie o popołudniu, w którym Moore dowiedział się, że zostanie ojcem rozpaliło go wewnętrznie, dzięki czemu po jednym machnięciu różdżką, tuż obok pojawiła się postać świetlistego bernardyna, który usiadł w powietrzu, kilka cali nad ziemią. Wysłuchał słów swojego opiekuna, po czym podniósł zad, merdając ogonem, uniósł nos w powietrze i rzucił się biegiem złapawszy właściwy trop. Matylda jęknęła cicho, ale nie ruszyła się z miejsca, dopóki czarodziej nie podniósł na nią swojego spojrzenia, a wtedy zawiesiła na nim własne. Zmarszczyła brwi, patrząc mu w oczy, a później nieco nieprzytomnie pokiwała głową i pobiegła, chwytając po drodze za rękę mężczyznę, który na nią czekał.. Już nie wystraszona, a zdeterminowana. Łąka białych kwiatów sukcesywnie pustoszała. Steffen w kilku słowach podzielił się informacjami, a nad głową wyczarował świetlisty napis, który mogli zobaczyć wszyscy na łące białych kwiatów. Ludzie oddalali się od niej — ale nie w chaosie, a z pełnym determinacji zorganizowaniu. Każdy wiedział, co ma robić, każdy wiedział, jakie obowiązki do niego należą. Działania szły sprawnie i bez zarzutu. Cattermole wraz z młodym Moorem ruszyli na wybrzeże, a wraz z nimi ruszyło kilku mężczyzn. Łamacz klątw wiedział co się wydarzy i wiedział, że mieli jeszcze chwilę nim dojdzie do trzęsienia, które rozpęta prawdziwy kataklizm, od którego nie będzie już powrotu.

Kilka chwil później miotła Williama, pozostawiona pod ratuszem na czas spotkania, przecięła łąkę, by trafić prosto do ręki lotnika. Ze szczeliny zionęła ciemność i pustka, migocące drobiny oblepiały ściany tworząc coś na kształt run, ale także obrazów, stworzonych ze światła sylwetek ludzi. Wyglądali jakby wspinali się po ścianach w górę. Nieruchomo trwali w ciemności. Były to tylko sylwetki; płaskie imitacje. Głęboko na dole od jaśniejącej magii odbijała się woda. Bulgotała delikatnie, a tuż pod jej powłoką jaśniało lekko, czerwonawe światło.

Termin odpisu mija 22 sierpnia o godz: 22:00. Możecie wykonać 3 akcje angażujące. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

William, twoje wspomnienie użyte do wyczarowania patronusa zostanie zmienione. Proszę przesłać mistrzowi gry dokładny opis.
Aidan, Steffen, piszecie na wybrzeżu.
Billy, Lucinda, jeśli decydujecie się na wejście do szczeliny piszecie post, kończąc go na zetknięciu z wodą i dokonujecie rzutu na odporność magiczną (nie wlicza się w limit akcji). Czekacie na uzupełniający post mg.

Liczba tur do kolejnego trzęsienia: 3.

Obrażenia:
Lucinda: 160/160
William: 321/321

Energia magiczna:
Lucinda: 44/50
William: 43/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]22.08.22 20:41
Czuł się jak we śnie; otaczająca go łąka, ludzie, niosące się w powietrzu krzyki – wszystko to sprawiało wrażenie nierealnego, odległego; składającego się na koszmar, z którego lada moment miał się ocknąć. A jednocześnie: nie pamiętał, kiedy po raz ostatni był tak bardzo rozbudzony. Kotłujący się za mostkiem strach nie zniknął, lodowate przerażenie zalewało płuca, i William miał wrażenie, że jeżeli tylko zatrzyma się na sekundę i pozwoli sobie o tym pomyśleć, to emocje sparaliżują go na dobre – ale może właśnie dlatego desperacko trzymał się ogarniającej go determinacji, skupieniu napędzanemu pulsującą w żyłach adrenaliną. Wszystko, co robił, sprawiało wrażenie odruchowego, mechanicznego; nawet wykrzykiwane polecenia brzmiały, jakby wydawał je ktoś inny. Do umysłu wciskały mu się myśli o Oazie, o tym, co stało się tu zaledwie przed chwilą (lub co dopiero stać się miało); zepchnął je jednak daleko, zakneblował w najdalszym kącie świadomości, doskonale zdając sobie sprawę, że i tak miały obezwładnić go później, doprawione gorzkimi wyrzutami sumienia – o ile jakieś później w ogóle ich czekało. – Wydawała się… zła – odpowiedział Steffenowi, nie wchodząc jednak w szczegóły, nie opisując dokładnie, jak wyglądał kokon; nie mieli na to czasu. Skinął mu głową, wiedział o fali – i domyślał się, że wcześniej się przez nich przedarła, że było ich za mało, by ją powstrzymać. Czy teraz miało być inaczej? Zawiesił na sekundę spojrzenie na lewitującym napisie, przez jedno uderzenie serca wahając się, czy jednak nie powinni zwyczajnie ewakuować wszystkich, kobiet i mężczyzn – ale znał ich przecież; wiedział, że oni również uważali to miejsce za dom – i że nie będą chcieli oddać go bez walki. – Aidan – wyrwało mu się, zanim jeszcze jego brat ruszył biegiem w ślad za Steffenem; otworzył usta, chciał go zatrzymać – poprosić, by poszedł do ołtarza, żeby pomógł w ewakuacji, żeby sam się uratował. Obiecał przecież – przysięgał mamie, że go ochroni, że nie pozwoli, by cokolwiek mu się stało. Zatrzymał na nim spojrzenie, wydukane przepraszam rozproszyło kształtujące się na języku słowa; pokręcił głową. Czarodziej, który stał przed nim, nie był już bezbronnym chłopcem z wybitą jedynką, który z całej siły ściskał jego rękę na pogrzebie mamy; był młodym mężczyzną, odważnym i zasługującym na prawo do podejmowania własnych decyzji. – Nie p-p-przepraszaj, to nie była twoja wina. Ja – uważaj na siebie – powiedział ściśniętym głosem. Kącik ust mu drgnął. – I pilnuj Steffena – dodał żartobliwie, ostatnim spojrzeniem żegnając ich obu.
Zaczekał, aż z polany ewakuują się pozostali, jako ostatnich odprowadzając wzrokiem uratowaną przez Lucindę kobietę i towarzyszącego jej mężczyznę. Motywacja błyszcząca w jej oczach, barwiąca tęczówki tam, gdzie wcześniej widział tylko panikę, dodała mu otuchy. Wierzył z całego serca, że razem mogli zrobić więcej, przez lata był przecież w drużynie – i wiedział doskonale, jak wielką różnicę robiła wspólna strategia, jedność działań, zaufanie.
Charakterystyczny świst przecinającej powietrze miotły odwrócił jego uwagę, wyciągnął rękę, żeby złapać ją w locie. Ochronne zaklęcie zalśniło ponad ich głowami, lecz wstrząs nie nadchodził; wyglądało na to, że mieli więcej cennych minut, niż początkowo zakładał, ale chociaż z jednej strony budziło to w nim ulgę, to z drugiej – nie mógł przestać spoglądać w stronę pobliskiego drzewa. Pamiętał, jak zajęło się płomieniami, rozdmuchiwanymi szybko przez silny wiatr; nie mógł pozwolić, żeby wyspa – uchroniona od jednego żywiołu – została zniszczona przez kolejny. Palce zaciśnięte na różdżce drgnęły, ale nie wypowiedział inkantacji żadnego zaklęcia, uderzony w tył głowy inną myślą; przysługę podarowaną przez domowego skrzata trzymał na inną okazję, znacznie mniej dramatyczną, ta jednak wydała mu się teraz błaha, trywialna; jeżeli mógł w ten sposób przechylić szalę, przynajmniej odrobinę – uratować dodatkowe życie, dom – to kiedy, jak nie teraz? – Kupidynku? – wypowiedział w przestrzeń, przez sekundę czując się zwyczajnie głupio – ale cichy trzask teleportacji rozwiał ulotne wątpliwości. – Kupidynku! – powtórzył, głośniej, przykucając obok skrzata; w sylaby znów wkradło się napięcie. – Posłuchaj, p-po-potrzebuję twojej pomocy – wyjaśnił, przecież mu obiecał. – Za chwilę rozpęta się tu burza, nad polaną zakotłują się chmury. – Wskazał w górę. – Odsuń się na b-b-bezpieczną odległość, ale obserwuj błyskawice. Gdy przestaną uderzać, wybuchnie p-p-pożar – będziesz musiał go ugasić – mówił dalej, tym razem wskazując w stronę drzewa. – Później biegnij tam, w stronę wioski i pomóż w ewakuacji – dobrze? – zapytał. Wiedział, że Kupidynek już tu był, przynajmniej raz – bo ktoś podrzucił pod drzwi jego chaty zaklęte ciastko. Czy był w stanie im pomóc? Wierzył, że tak, domowe skrzaty władały w końcu potężną magią; jeśli przyjdzie im sprowadzić mieszkańców z powrotem do Oazy – o ile ją opuszczą – będą potrzebować każdego wsparcia.
Wyprostował się, żeby znów zwrócić się do Lucindy. Szczelina groźnie ciemniała za jego plecami, nie musiał już do niej zaglądać, żeby wiedzieć o jaśniejących na pionowych ścianach runach i sylwetkach. – Musimy tam wlecieć, na m-m-miotle – powiedział, czy raczej – poprosił, zdając sobie sprawę, że musiał brzmieć jak szaleniec. Opierając na moment drewnianą rączkę o ramię, sięgnął wolną dłonią do przytroczonej do paska sakiewki, żeby wyłuskać z niej kryształ – ten sam, którego użył wcześniej. Samo trzymanie go w palcach oczyszczało myśli, potrzebował go teraz – ale wiedział, że Lucindzie mógł przydać się bardziej; tam, w dole, jego wiedza i doświadczenie miały być bezużyteczne – to ona musiała zachować trzeźwość myśli – inaczej historia zwyczajnie się powtórzy. – P-p-pomoże ci się skoncentrować – powiedział, krusząc kryształ w palcach, a później wyciągając rękę, żeby skrzącymi się drobinami posypać głowę czarownicy. – Jak tylko znajdziemy się nad krawędzią, możesz zobaczyć… Różne rzeczy, takie, w które b-b-będziesz chciała uwierzyć – ale one nie będą prawdziwe. W dole jest woda – mówił dalej, znów zaciskając palce na miotle i przerzucając przez nią nogę. – Usiądź za mną i złap się mocno – wtrącił, zaraz potem wracając do przerwanego wątku. – Na dnie jest woda, zanim w nią uderzymy, wstrzymaj oddech – i nie p-p-puszczaj, ona się skończy, chociaż przez moment będzie się wydawało, że ciągnie się w nieskończoność. Po drugiej stronie mocno szarpnie, pamiętaj, żeby się mnie trzymać. Resztę – zawahał się – sama zobaczysz. – Nie potrafił opisać tego słowami.
Mając pewność, że Lucinda siedzi za nim stabilnie, odepchnął się nogami od ziemi, a później pochylił niżej, zmuszając miotłę, by przyspieszyła – tuż nad krawędzią zniżając lot. – Uważaj – ostrzegł, nim zapikował w dół, skupiając wzrok na migoczącej pod powierzchnią czerwieni. Dookoła nigdzie nie było Rodericka, ale nie potrzebował już jego przewodnictwa – już raz tędy przeleciał. Nim uderzyli w taflę, zmusił się do niezamykania oczu – zgodnie z własną radą nabierając do płuc powietrze i zaciskając wargi.

| 1. akcja - wykorzystuję przysługę wylosowaną tutaj;
2. akcja - zużywam kryształ (na Lucindzie);
3. akcja - bziuuum do dziury
+ dodatkowy rzut na odporność magiczną




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]22.08.22 20:41
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]23.08.22 9:12
Wszystko działo się w ekspresowym tempie. Może dlatego, że wiedzieli co się stanie? Potrafili przewidzieć postępujące po sobie zdarzenia i wcześniej na nie zareagować. Czuła się dziwnie przytłoczona nadmiarem kotłujących się w niej emocji. Próbowała się uspokoić, skupić na działaniu. Dostrzegała, że Williamowi udało się pomóc wiszącemu nad przepaścią Aidanowi. Blondynka odetchnęła z ulgą. Jej zaklęcie również sięgnęło celu i już po chwili kobieta znalazła się na bezpiecznym gruncie. W głowie ciągle kotłowała jej się myśl, że nie mają czasu. Co jeśli tym razem piorun uderzy wcześniej? Co jeśli wszystko zdarzy się inaczej, a oni jak głupcy myśleli, że dostali drugą szansę.
Nazwisko lorda Longbottoma rozjaśniło jej lekko sytuacje. Widocznie mężczyzna bardzo mocno postarał się by Zakonnicy mieli możliwość naprawy tej skomplikowanej sytuacji. Lucinda dostrzegła zaskoczone spojrzenia kierowane w jej stronę, ale albo nie chciała ich interpretować, albo nie potrafiła. Nie teraz. Myślenie o tym co jej się przydarzyło było zbyt przytłaczające, a już szczególnie teraz gdy musiała zachować jasność myślenia.
Słysząc, że William dotarł do szczeliny nie kryła zaskoczenia. Sama pewnie zrobiłaby to samo na jego miejscu, ale mając w pamięci Azkaban i trudności z jakimi musieli się tam zmierzyć nie chciała nawet myśleć jak straszne było działanie tam w pojedynkę. Skinęła głową. – Jeżeli ma to związek z Anomalią i tym co wydarzyło się w Azkabanie to musimy być bardzo ostrożni. To dzika, nieokrzesana magia. – dodała w myślach kalkulując ryzyko. W końcu przeniosła spojrzenie na pozostałą dwójkę. – Uważajcie na siebie. Jeśli jednak okaże się, że nie jesteście w stanie zatrzymać Tsunami magią to postarajcie się ewakuować jak najwięcej ludzi i uciekajcie. – dodała zatrzymując dłużej spojrzenie na Cattermole, a po chwili przeniosła je na Aidana. Wiedziała, że to było czcze gadanie, prawdopodobnie sama też nie potrafiłaby uciec i z bezpiecznej odległości patrzeć jak wszystko co budowali znika. Mężczyźni pobiegli na wybrzeże, a Lucinda z Williamem zostali sami.
Blondynka wciąż podtrzymywała rzucone zaklęcie. Przeczuwała, że mają jeszcze chwile przed kolejnym trzęsieniem ziemi, ale wolała nie ryzykować. Jeśli wszystko stanie się dokładnie tak jak poprzednio to mieli szansę. Billy starał się ją przygotować na to co dostrzeże na dole. Poczuła jak drobinki obsypują jej głowę. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową. – Dziękuje. – potrzebowała teraz wszystkiego co pozwoli jej się skupić. Kobieta usiadła za mężczyzną i mocno objęła go w pasie. Czasami żałowała, że nie przykładała się do latania na miotle. W pojedynkę na pewno byłoby im łatwiej. Pocieszała się tylko tym, że Moore był uzdolnionym lotnikiem. – Billy – zaczęła zanim ruszyli w dół – Nie musimy o tym mówić, ale chce wiedzieć zanim… - przerwała wzdychając ciężko. – Czy ja umarłam? – nie wiedziała w czym ta wiedza ma jej pomóc, ale jeżeli zapisane jej jest umrzeć właśnie tu to miała zamiar zrobić wszystko by być jedyną.
Runęli w dół, a ona wpatrywała się w czeluść jakby chciała zobaczyć więcej, zrozumieć więcej. Nie chciała, żeby cokolwiek jej umknęło więc wytężyła wzrok. Nim uderzyli w taflę wody blondynka wstrzymała oddech. Już nie było wyjścia.

k100 odporność magiczna


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]23.08.22 9:12
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 22
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]24.08.22 19:17
William znacznie lepiej niż Lucinda orientował się, że nie mieli czasu do stracenia — i jeśli to wszystko wydarzy się ponownie, mogą znów nie być w stanie powstrzymać zdarzeń, które doprowadzą do całkowitej katastrofy. Na prośbę czarodzieja, na jego zawołanie, pojawił się drobny skrzat, który spojrzał na niego wielkimi, sarnimi oczami i uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Już myślałem, że pan nie zawoła. — Zamrugał oczami i spoważniał zaraz, wysłuchując słów czarodzieja. — Kupidynek zrobi co w jego mocy, żeby pan był zadowolony. Kupidynek może pozwolić, by ogień rozpalił tylko samotne czarodziejskie serca, a płomienie rozdarły rozpalone ciała. Mam nadzieję, że był pan zadowolony wtedy? Kupidynek starał się, by wrażenia pozostały niezapomniane. — Spojrzał na niego z niegasnącą nadzieją i ukłonił się nisko, po czym pstryknął palcami i zniknął sprzed Moore'a, materializując się już dalej, nieopodal drzewa, które obserwował.
Lotnik posypał głowę czarownicy sproszkowanym kryształem, a jego moc — o czym może miał szansę się przekonać — ocali jego towarzyszkę przez zgubą, która czyhała na nim we wnętrzu ziemi. Kryształ zaczął działać, rozjaśniając umysł Lucindy, wzmacniając trzeźwe myślenie, bardziej odporne na podszepty ciemności. Wsiadła wraz z czarodziejem na miotłę, oddając się temu, co miało nastąpić. Runęli w dół, w ciemność i w mrok, który pochłaniał ich coraz silniej z każdą sekundą, przenikając przez chroniące ich ubrania, skórę, aż do środka, jak igły, które nie widząc, żadnych przeszkód wbijały się w ciało. Oboje wbili się w wodę, która była zimna i nieprzyjemna. Gęsta, ale jednocześnie krystaliczna. Feeria bąbelków mijała ich, kiedy spadali w dół, w głąb. Oboje musieli wstrzymać powietrze. Robiło się coraz ciemniej i ciemniej, a wciąż znajdowali się w wodzie. Lotnik pamiętał, że to długo trwało, ale kiedy zaczęło kończyć mu się powietrze w płucach, wciąż nie widać było nic po drugiej stronie. Ta dziwna podróż, lot przez gęstą, zimną wodę ciągnął się w nieskończoność, aż w końcu trzon miotły przebił taflę wody z drugiej strony, ciągnąć za sobą czarodziejów. Oboje poczuli gwałtowne szarpnięcie, jakby coś wyciągnęło ich z wody i wtedy rzeczywiście z niej wypadli. Przed nimi rozciągały się gruzy, rumowisko dawnego Azkabanu. Dół pod nimi był olbrzymi, nieskończony — szeroki i długi, choć częściowo zawalony. Miał form trójkąta, trzy ściany zbiegały się ku sobie. W jego środku opierały się o siebie metalowe schody, które podczas wybuchu musiały utworzyć coś na kształt siatki, która zatrzymała beton. Moore wiedział czego się spodziewać, ale Lucinda potrzebowała chwili, by pojąć, że wiszą na miotle odwrotnie, do góry nogami, a tam na dole musiał znajdować się szczyt więzienia. Przejścia były zawalone, a ściany migotały drobinami wciągniętej z oazy magii — migotały także runy. Lucinda bez trudu je rozczytała. Były to symbole: eihwaz — runa energii, duchowej i fizycznej; która jest na swój sposób wyjątkowa, bowiem dotyka sfery śmierci. Wprowadza balans między życiem i śmiercią. Czarownica wiedziała, że ta runa zwiastuje nieuchronność losu i to, że śmierć czeka każdego, ale każdy może doświadczyć jej na inny sposób. Umiejscowiona na ścianach, nad którymi widniało przejście najprawdopodobniej niosła ze sobą pewnego rodzaju ochronę życia, więźniów przed śmiercią, którą pragnęli zesłać sami na siebie; i teiwaz symbolizująca odwagę i męstwo. Mogły służyć aurorom, którzy musieli zjawiać się w Azkabanie w celu sprowadzenia tu lub odwiedzenia zatrzymanych więźniów. Między nimi było także wiele bardzo starych symboli, które Lucinda znała ze starych ksiąg, ale nie była w stanie dobrze ich dostrzec i zrozumieć ich znaczenia. Była jednak pewna, że te znaki powstały prawdopodobnie wraz z początkami samego Azkabanu — być może jako znaki dla dementorów, a może zabezpieczenie budowli, czy tego miejsca.

Tak jak pamiętał to William, między zawalonymi schodami i gruzami Azkabanu dostrzegł kokon, skorupę otoczoną czerwonymi, krwistymi pędami oplatającymi go niczym sieć.
— Przybyliście nas tu uwięzić?— spytały głosy, brzmiące jakby przemawiało kilka, a może kilkanaście różnych głosów na raz. Pomiędzy nimi dało się słyszeć szepty w nieznanym języku, a może inkantacje zaklęć.— Czy przyszliście nas wyzwolić? Czujemy wasz niepokój. Czujemy wasz strach. Nie lękajcie się. Pomóżcie nam. Uwolnijcie nassss. — szeptały głosy.

Samuel pojawił się na polanie białych kwiatów kiedy nie było na niej już nikogo. Mężczyzna spojrzał na niego niepewnie, ale z wdzięcznością. Zsiadł z miotły prędko, prawie potykając się już na ziemi o własne nogi. Był wystraszony, nie zwlekał. Spojrzał jeszcze na byłego aurora i pokiwał mu wdzięcznie głową.
— Dziękuję — Odwrócił się i pobiegł w kierunku wioski, bez wątpienia z nadzieją, że właśnie tam zastanie jeszcze swoją siostrę. Skamander widział, że na całej polanie nie było już nikogo poza małym skrzatem stojącym pod drzewem i patrzącym na nie — a może wyżej, na chmury. Przestrzeń wokół szczeliny otulona była chłodem, jeśli zamierzał się do niej zbliżyć z pewnością ją odczuł. Kiedy spojrzał w dół ujrzał tylko ciemność, a na samym jej dnie wodę. Nieruchomą, błyszczącą taflę.

Termin odpisu mija 26 sierpnia o godz: 22:00. Możecie wykonać 1 akcję. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

Lucinda +10 do odporności magicznej.
Samuel, jeśli decydujesz się zaryzykować lot do szczeliny, rzucasz na odporność magiczną. ST wynosi 70.

Obrażenia:
Lucinda: 160/160
William: 321/321

Energia magiczna:
Lucinda: 44/50
William: 43/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]25.08.22 22:46
Zastała go pustka. Niemal dosłowna. Zwolnił pęd na miotle, odstawiając Johna bezpiecznie na ziemi, zerkając krótko przez ramię, czy ruszył w dobrym kierunku.
Jego wzrok automatycznie podążył do jedynej, żywej w pobliżu, sylwetki skrzata. Ni znał go, ale kalkulacja zakładała, że otrzymał dyspozycje od właściciela - jakie? Nie wiedział, ale zdecydował nie ingerować szczegółami - Ktoś tu wleciał do szczeliny, prawda? - zawołał jednak , szukając reakcji, ale zaraz potem zbliżył się do krawędzi, zerkając w ciemność i wodę..? Skrząca cieniem tafla, niby mroczne lustro, w którego ścianach nie widział odbicia.
Otulał go chłód, bardziej wyraźny, niż ten szarpiący skórę, przenikający głębiej, do piersi. Być może były to tylko jego wrażenia, mieszanka zmysłów, które wołały o niebezpieczeństwie, ale to wisiało w powietrzu, jak deszcz. Jak...obecność dementorów, w których doszukiwał się przyczyny zimna. Mieli przecież do czynienie z dawnym miejscem kazi największych zbrodniarzy. Dawny Azkaban stał się nowym domem dla wielu. Większość musiała zapomnieć, czym pierwotnie była wyspa. On sam zdawał się na to tyle czasu ślepy. Widocznie, musieli sobie o tym przypomnieć bardziej brutalnie.
Nie bał się. Być może znowu powinien, ale emocja, nawet obserwowana z boku, wydawała się bardziej odległa. Nie miał wiele do stracenia. Na szali stawiał już życie, zbyt wiele razy, by być w stanie czuć coś więcej w tym momencie, ponad powinność. Niepokój jednak kołatał gdzieś u drzwi, ciche, uporczywe drapanie, które przypominało, że wciąż miał o co i o kogo walczyć. W końcu prowadziło ich światło.
Magia i runy - o tym wspominał mu Steffen, o szczelinie wypełnionej ciemnością, to tam, gdzieś w dole musiał być Billy i Lucy. I to tam wyznaczył sobie cel. Wiedział już, że przyjaciele przekroczyli granicę wody. On sam uniósł się na miotle najpierw wyżej, tylko po to, by bardziej gwałtownie zakręcić i skierować trzonek miotły na dno szczeliny. Prosto w ciemność. Nie było czasu na wahanie, a na działanie.

| Rzut na odporność psychiczną


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]25.08.22 22:46
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]26.08.22 17:04
Odpowiedź Kupidynka – wyjątkowo barwna i obrazowa, kompletnie niepasująca do grozy sytuacji – na sekundę zbiła go z tropu, sprawiając, że zrobiło mu się gorąco; potarł nerwowo szyję, mając nadzieję, że nie wypłynął na nią właśnie buraczany rumieniec – ani że stojąca obok Lucinda nie przysłuchiwała się słowom skrzata zbyt uważnie. – T-t-tak, niezapomniane – przytaknął, nie chcąc zrobić mu przykrości; był pewien, że Kupidynek nie miał złych intencji, nawet jeśli jego działania nie były do końca przemyślane. – Dziękuję, Kupidynku – dodał jeszcze, zanim skrzat teleportował się w pobliże drzewa. Zawiesił spojrzenie na powyginanych gałęziach na sekundę, przypominając sobie trzask błyskawicy i unoszący się w górę dym; wspomnienie niemal natychmiast go otrzeźwiło, wpychając z powrotem w tryb zadaniowy – ale pytanie Lucindy znów kazało mu się na moment zatrzymać. Słysząc je, znieruchomiał, nie odpowiadając od razu; przełknął ślinę. – Nie jestem p-p-pewien, Lucy – przyznał szczerze, odwracając się przez ramię, starając się uchwycić jej wzrok; siedzieli już na miotle. – Trafiła w ciebie jedna z błyskawic, nie w-w-wiedzieliśmy…czy żyjesz, miał powiedzieć, lecz kanciaste głoski nie przeszły mu przez gardło. – Mieliśmy nadzieję, że jeszcze jest czas, Aidan zab-b-brał cię do ołtarza światła – ale potem uderzyła fala – dodał, starając się nie zastanawiać – ilu ludzi wtedy zgięło? Wszyscy? Czy ktoś się uratował? I, co najważniejsze – jakim cudem byli tutaj znowu, jaką mocą władał lord Longbottom, że udało mu się cofnąć czas? Gdzie był teraz? Wciągnął powietrze do płuc, spychając te myśli na dalszy plan, nie mógł roztrząsać ich w tej chwili; musiał zrobić wszystko, absolutnie wszystko, żeby historia się nie powtórzyła. Oderwał dłoń od rączki miotły, żeby krótko uścisnąć ramię Lucindy. – Nie p-po-pozwolimy, żeby to się stało znowu – przypomniał, zbyt spięty, żeby się uśmiechnąć; oczy miał poważne.
Chłód bijący od szczeliny po raz kolejny zamienił oddech w parę i wyciągnął na wierzch gęsią skórkę, gdy – pochylając się do przodu – pikował w dół, przygotowując się na uderzenie o taflę. Nim oblepiły go ciemności, nabrał w płuca powietrza i zacisnął wargi, nie zamykając jednak oczu, starając się skupić je na jednym punkcie i go nie zgubić; wcześniej prowadziła go dłoń Rodericka, teraz kierował się wyłącznie intuicją – i po minutach, które sprawiały wrażenie długich godzin, ukłuła go przerażająca myśl, że się pogubił; płuca płonęły ogniem, przed oczami zaczęły tańczyć mroczki; brakowało mu powietrza – czy zabił ich oboje? Gwałtowna potrzeba nabrania oddechu wstrząsnęła ciałem, opanował jednak odruch, zaciskając usta jeszcze przez jedno uderzenie serca – a później znów poczuł znajome już szarpnięcie i znaleźli się po drugiej stronie – w Azkabanie.
Tym razem zareagował szybciej, instynktownie starając się wyrównać lot, odzyskać równowagę. – W p-p-porządku, Lucy? – rzucił za siebie, dysząc ciężko, chwytając łapczywie powietrze; rozejrzał się, na widok kokonu znów ciarki przebiegły mu po plecach. – Czy one coś ci mówią? Te runy? – zapytał, wskazując w kierunku lśniących na ścianach znaków – kiedy przeszywające szepty rozległy się w jego głowie. Oderwał wzrok od czarnego kamienia, naciskając ostrożnie na rączkę miotły i obniżając lot; zbliżył się do kokonu, przyglądając się czerwonym żyłkom, pulsującej tkance. – Przyszliśmy wam p-p-pomóc – powiedział, próbując opanować drżenie własnego głosu; ogarnęły go wątpliwości, czy rzeczywiście powinni to zrobić? W Azkabanie zamykano czarodziejów oskarżonych o najgorsze zbrodnie, czy podszepty uwięzionych dusz mogły go mamić, okłamywać? Z drugiej strony – nie wierzył, by ktokolwiek zasługiwał na taki los, na karę odbywaną nie tylko za życia, ale i po śmierci. – Uwolnimy was, ale zanim to zrobimy, musimy mieć p-p-pewność, że odejdziecie, nie krzywdząc nikogo. Że zostawicie tę wyspę w spokoju. – Nie mogli sprowadzić na nią kolejnego kataklizmu; kolejnej tragedii, której nie będą w stanie zaradzić. – P-p-powiedzieliście wcześniej – poprzednio – że mam czyste serce – przypomniał sobie; o ile można było pamiętać coś, co się nie wydarzyło – wiecie więc, że dotrzymam słowa. Wyp-p-puścimy was z tego więzienia, pochowamy z szacunkiem wasze ciała – ale przestańcie walczyć z magią, która was tu trzyma. Na powierzchni jest wielu niewinnych ludzi, którzy zginą, jeśli ziemia nie p-p-przestanie się trząść – ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z tym, co was spotkało – dodał z większą stanowczością, wbijając spojrzenie w kokon – ale w pełni skupiając się na nasłuchiwaniu, starając się wyczuć, odgadnąć, czy kolejne zdania wyszeptane przez dusze będą szczere – czy przesiąknięte fałszem, podstępem, nikczemnością. Gdyby stali przed nim żywi ludzie, prawdopodobnie zdołałby wyczytać wskazówki z ich twarzy, tutaj w pełni polegał na własnej intuicji – wsłuchując się również w jej podszepty. Spojrzeniem prześlizgiwał po pulsujących tkankach i żyłkach, pamiętał, że wcześniej skorupa pęczniała i pękała; zastanawiał się, czy miało to coś wspólnego z kierującymi bytem emocjami.

| nie wiem czy to wciąż zakres tej biegłości, ale na spostrzegawczość rzucam (+5 ze stałej czujności)




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]26.08.22 17:04
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 46
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]26.08.22 18:31
Lucinda również nie mogła odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości. W swoim życiu była świadkiem wielu cudów, wielu niesamowitych rzeczy, ale nigdy nie doświadczyła cofania się w czasie. Znała zaklęcia pozwalające na zatrzymanie czasu, wiedziała, że istnieją przedmioty, dzięki którym można się w czasie cofnąć, ale to co zdarzyło się w Oazie rozerwało jej świadomość. Nic nie było już tym co znała i choć jej myśli wciąż gnały do tego zdarzenia, to wszystko co działo się dookoła nich było nader ważniejsze.
Blondynka utkwiła wzrok w Billym gdy ten nawoływał Kupidynka. Widok skrzata ją zaskoczył, przypomniał jej też o zdarzeniu, z którego chyba nie była dumna. Cieszyła się jednak, że skrzat postanowił im pomóc. Chwalić Williama Moore’a i jego otwarty umysł. Ona chyba na to by zwyczajnie nie wpadła. Czarownica skinęła głową w stronę skrzata w podziękowaniu, próbowała się nawet uśmiechnąć, ale na jej ustach pojawił się nieznaczny grymas.
Nie wiedziała czy chce znać odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Podejrzewała, że właśnie dlatego nic nie pamięta, ale przecież mogła być po prostu nieprzytomna, ranna, oderwana od chaosu, który rozpętał się nad Oazą. Z wyczekiwaniem przyglądała się Zakonnikowi, a kiedy wspomniał o piorunie wszystko do niej wróciło. Cisza i palący ból. Przymknęła oczy, ale po chwili delikatnie skinęła głową. – Nie pozwolimy, żeby to stało się znowu – powtórzyła za nim chcąc dodać otuchy i sobie i jemu.
Nie da się przygotować na tak długi pobyt pod wodą. Starała się trzymać tlen w płucach jak najdłużej tylko mogła, ale w końcu poddała się temu okropnemu naciskowi na klatkę piersiową. Bąbelki krążyły wokół niej, a ona miała wrażenie, że lot trwa w nieskończoność. W końcu udało im się przedrzeć, a tlen wypełnił jej całe płuca. Pokiwała energicznie głową słysząc pytanie mężczyzny, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Potrzebowała chwili by zorientować się nowej rzeczywistości. Zaczęła rozglądać się po Azkabanie doskonale pamiętając jak on wyglądał podczas anomalii. Jej wzrok zatrzymał się dopiero na doskonale zachowanych runach.
Rozpoznała dwie z nich. Kolejne zapisy znała z ksiąg, ale ich interpretacja przewyższała jej zdolności. Na pytanie Moore’a nie odpowiedziała, bo nagle usłyszała głos. Przemawiali tymi samymi słowami, ale ona miała wrażenie, że krzyczy do niej tłum. Spojrzała w stronę kokonów i wsłuchała się w słowa mężczyzny, a po chwili dodała coś od siebie. – Eihwaz jest runą energii, zarówno duchowej jak i fizycznej – zaczęła odpowiadając na pytanie Williama, ale zwracając się bezpośrednio do przemawiających. – Ma również wiele wspólnego ze śmiercią, ma bowiem wprowadzać balans między życiem a śmiercią. Myślę, że runa ta została tutaj nałożona, ponieważ więźniowie częściej wybierali śmierć od wymierzonej im kary. Myślę, że jesteście ofiarami tej runy, myślę, że nie możecie zaznać spokoju, a żadna kara nie powinna trwać w nieskończoność. Możemy wam pomóc, ale musimy mieć pewność, że to co dzieje się na powierzchni skończy się wraz z waszym uwolnieniem. Stąd moje pytanie… czy to wy sprawujecie kontrolę nad tym co się dzieje? Czy jesteście w stanie to zatrzymać? – zapytała spoglądając na Williama, a po chwili przeniosła spojrzenie na kokon. Przerażający kokon. – Udowodnijcie, że możecie to zatrzymać. Okażcie gest dobrej woli, zatrzymajcie wodę, a wtedy gdy obiecacie, że nic nie stanie się naszym ludziom… wtedy was wypuścimy. Musimy zawrzeć umowę. – dodała twardo. Mogła zniszczyć runę i to powinno zadziałać, ale musieli mieć pewność, że robią dobrze. Zbyt wiele ryzykowali.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]01.09.22 17:21
Kokon, do którego zbliżył się William, przypominał pękniętą skałę, spomiędzy której połyskiwała czerwona, jakby ludzka błona — worek. Z jego środka biło ruchome światło, przywodząc na myśl różdżkę, która obracana w dłoniach czarodzieja szukała wyjścia. Błona rozciągała się i kurczyła tak, jakby ludzka dłoń wypychała ją spomiędzy skał, lecz nie mogła pęknąć, mimo nacisku. To, czy ktoś był w środku, pozostawało jednak dla czarodziejów całkowitą zagadką. Wokół niego dało się czuć magiczne drgania. Ani William ani Lucinda nie byli w stanie ich określić, ustalić ani dobrze opisać w znanych słowach, ale pamiętali oddziaływanie magii anomalii i choć tamto dawno przeminęło, to zdawało się być podobne. Magia skumulowana w tym miejscu lgnęła do kokonu, widać to było po opadających drobinach.
— Przyszliśśście z nami negocjować— odparły głosy. Wśród dało się słyszeć cichy chichot, ale pozostałe, dźwięczne inkantacje, szepty, słowa, wciąż wypełniały ciszę między wyraźnymi komunikatami. — Chcemy być wolni. Chcemy ssssstąd odejść. Uwolnijcie nas. Znisssszczcie kokon. Znissszczcie go. Odejdziemy sssstąd na zawsssze. To on nass tu trzyma. To on łączy nasss z tym miejssscem. Kiedy nasss uwolnicie, nie będziemy mogli zrobić niccc...— Przyrzekły głosy. Zmieniały się, ich ton, barwa, nastrój. Raz były gardłowe, raz piskliwe. William nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy były szczere. Brzmiały nieczysto, plugawo, ale intuicja podpowiadała mu, że to, co chciały mu przekazać mogło być prawdą. Kokon przymocowany był bowiem do ścian więzienia, żył tu, połączony z magią otaczającą Azkaban i niewątpliwie, co już wiedział, wpływał na to, co się działo.— Zniszczcie runę i nie próbujcie ssssztuczek. Odejdziemy na zawsssze.
Dźwięk tych głosów niósł się echem po ścianach więzienia. Przyglądając się żyłkom czarodziej widział dobrze, jak powoli rozwijają swoją sieć po ścianach Azkabanu, jak wiązka jasnego światła przemyka aż od końców czerwonych nici po sam kokon wypełniony duszami.  — Chcesssszz zobaczyć, co możemy?— spytały tym razem Lucindę głosy. Na chwilę nastała głucha cisza, po czym światło w kokonie rozjaśniło się, a czerwona błona nagle ociekła krwią. Blask pomknął od środka aż po ściany Azkabanu drobnymi żyłkami, a kiedy zetknął się z chłodnymi murami drobiny magii, które osiadły na murach podniosły się drżeniem, wokół, ze wszystkich trzech stron, niczym powietrze gnane verte stali pomknęły w dół. Ciemność mieniła się przez chwilę brokatem — wokół nastała cisza. Długa, ciągnąca się w nieskończoność. Głucha. A w końcu z tej ciszy rozbrzmiał głos pęknięcia, na dole, głęboko — tam dokąd sięgnęła magia. Azkaban się zatrząsł. Metalowe schody zgrzytnęły. Zakonnicy usłyszeli trzask i po chwili ujrzeli jak z wodnego sufitu, kilkanaście jardów od nich spadły kamienie wraz z ziemią, a za nimi deski i przedmioty. Billy prędko rozpoznał co to było — kawałek chaty. Tam, gdzie wypadły deski musiała znajdować się wioska. Ziemia lekko drżała i nie zanosiło się, by miała przestać.— Jeśśśli zechcemy będziemy falą. Jeśli zechcemy będziemy burzą. Jeśli zechcemy będziemy ogniem i ziemią. Wasssz czas się kończy. Przyssszliście tu, bo was zaprosssiliśmy. Przyssszliście ze strachu. Uwolnicie nassss teraz. Uwolnicie, bo jeśli nie, wszyssscy umrą, a wy zostaniecie tu z nami na zawsssze. Wciąż chceie negocjować?— Głosy wydawały się złe i zniecierpliwione powietrze drgało.

Kupidynek, który wciąż stał pod drzewem, czekając aż zapłonie, zwrócił uwagę na czarodzieja na miotle. Skłonił się lekko.
— Tak, panie. Ale prędko nie wrócą. Kupidynek nie jest pewien, czy powinno się im przeszkadzać, o ile... Och, nie teraz Kupidynku.— mruknął do siebie, po czym zamilkł i spojrzał znów na drzewo. Samuel usłyszał jego słowa, ale nie zapytawszy o nic więcej zanurkował w ciemnej i mrocznej szczelinie. Kiedy trzon miotły zetknął się z wodą poczuł się oblepiony — przez coś dziwnego, nie było tego widać. Woda była gęsta, ale jednocześnie krystaliczna. Musiał wstrzymać powietrze na długo, podróż zdawała się nie kończyć, nie musiał jednak nic robić. Coś ściągało go w dół. Robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Kiedy zaczęło kończyć mu się powietrze w płucach, wciąż nie widać było nic po drugiej stronie. Ta dziwna podróż, lot przez gęstą, zimną wodę ciągnął się w nieskończoność, aż w końcu trzon miotły przebił taflę wody z drugiej strony, ciągnąć za sobą aurora. Poczuł gwałtowne szarpnięcie, jakby coś wyciągnęło go z wody i wtedy rzeczywiście z niej wypadł. Przed nim rozciągały się gruzy, rumowisko dawnego Azkabanu. Dół pod nim był olbrzymi, nieskończony — szeroki i długi, choć częściowo zawalony. Miał formę trójkąta, trzy ściany zbiegały się ku sobie. W jego środku opierały się o siebie metalowe schody, które podczas wybuchu musiały utworzyć coś na kształt siatki, która zatrzymała beton. Wszystko wokół drżało. Ściany trzęsły się, energia magiczna wibrowała. Skamander dostrzegł niżej Williama i siedzącą z nim na miotle Lucindę. Wisieli w powietrzu przed czymś, co wyglądało jak skalny kokon. Popękany. Spomiędzy pęknięć w skale prześwitywało światło i czerwona błona. Kokon zawieszony był na schodach, ale jego sieci żył, lub korzeni, sięgały ścian gigantycznego więzienia.

Wokół zrobiło się zimno i nieprzyjemnie, a oddechy zmieniły się w obłoki pary.

Marcelius, który dotarł na polanę zobaczył, że była całkowicie pusta. Na jej środku znajdowała się gigantyczna szczelina, z której zionęło zimno. Gdyby w nią spojrzał ujrzałby mrok, wydostający się z głębin. Magiczne drobiny białej magii, które znajdowały się w Oazie ściągały właśnie tam i dopiero przy szczelinie mógł ujrzeć to bardzo dokładnie. Uciekały jak powietrze w dziurawym balonie, w dół. Na dole była ciemność, ale ta ciemność zdawała się go wołać.
— Marcel?— usłyszał jej głos. Głos własnej mamy. — Marcel, kochanie, nie bój się. Pod samotnym drzewem stał skrzat. Wpatrywał się w górę, w drzewo. W końcu ujrzał, siedząc na miotle bezpieczny od drgań — że ziemia musiała zacząć się trząść. Kamyki podskakiwały delikatnie na ziemi, drzewa zaczęły się kołysać. Cokolwiek to było — jego źródło dochodziła z wnętrza ziemi. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić usłyszał krzyk dobiegający z wioski. I trzask. — Chodź do mnie, kochanie. Chodź, zanim tata po mnie przyjdzie.
Chory na niebie zaczęły ciemnieć, zbierać się i kłębić w jednym miejscu.

Termin odpisu mija 3 września o godz: 20:00. Możecie wykonać 1 akcję. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

Lucinda +10 do odporności magicznej.
Marcel, jeśli postanawiasz zanurkować w szczelinie rzucasz na odporność magiczną. ST wynosi 50.

Obrażenia:
Lucinda: 160/160
William: 321/321
Samuel:200/200
Marcelius: 260/260


Energia magiczna:
Lucinda: 44/50
William: 43/50
Samuel: 26/50
Marcel: 48/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]02.09.22 22:48
stąd

Podobno ktoś tam spadł, mówił Barty. Wydawało mu się, że słyszał babcię, że było tu coś dziwnego, pamiętał burzę, która rozpętała się dokładnie w tym miejscu: Marcel nie miał pojęcia, czym mogła być szczelina, nie potrafił sobie wyobrazić, co mógłby tutaj zdziałać sam; gdy pojawił się nad łąką i dostrzegł, że w okolicy nie było nikogo, zacisnął palce mocniej na trzonie miotły i poczuł, jak jego serce zaczyna kołatać mocniej; ktoś tam spadł. Miał miotłę, był szybki, czy zdoła wyciągnąć tę osobę? Wystarczy, że zdąży przed burzą: zanim to wszystko się zacznie, zanim wielki tajfun znów zatopi to miejsce.
Mamo? Słyszał ją dziś już po raz drugi, przecież pamiętał tamte mary, jak, skąd? Czy duch jego matki naprawdę tu był? Skąd? Dlaczego? Nie zmarła tutaj, zmarła daleko od tego miejsca, w Londynie, na jego oczach. Na jego oczach - czy dlatego była wciąż przy nim? Czy ostatnie cuda, których był świadkiem, darowane nad pociągiem życie, czy ona wciąż mogła być przy nim? Zanim tata przyjdzie, nie pozbyła się koszmarów przeszłości. Czy nigdy już nie odnajdzie ukojenia? On już cię nie skrzywdzi, mamo. Mogłaś mi powiedzieć. Kim był. Co zrobił. Gdyby myślał trzeźwiej, być może zastanowiłby się nad tym, czy to pułapka, czy rozsądnie jest wpadać w szczelinę pełną koszmarów, przedziwnych mocy, przerażających mocy, ale nie myślał wcale. Adrenalina krążyła w jego żyłach, a w głowie jak echo odbijały się słowa Barty'ego: w szczelinę ktoś spadł. Co w niej było, woda, grunt, coś więcej? Nie potrafił pozostawić losu nieznajomego w taki sposób, musiał przynajmniej spróbować. Gwałtownie ściągnął trzon miotły w dół, ufając własnym umiejętnościom - cóż innego mu pozostało? - chcąc odnaleźć zagubioną duszę. Ktoś tu spadł, musiał znaleźć przynajmniej ciało, a może i żywego czarodzieja, działał szybciej, niż myślał i szybciej, niż zdążył się przerazić tym, co próbował zrobić.
- On ci już nie zagraża, mamo - wyszeptał, ściągając jasną brew. Jesteś bezpieczna. Gdziekolwiek jesteś, kimkolwiek teraz jesteś, on wciąż będzie cierpiał, a ty odnajdziesz spokój.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 07.09.22 22:48, w całości zmieniany 1 raz
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 7 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Łąka białych kwiatów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach