Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Gabinet
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet
Wnętrze gabinetu jest jasne i zdecydowanie przywodzi na myśl szpital, choć taki odrobinę bardziej przytulny. Na jednej ze ścian znajduje się szeroki, metalowy zlew, a kilka półek zastawionych jest najczęściej używanymi eliksirami i paroma interesującymi mugolskimi przyrządami medycznymi. Gdzie nie gdzie powieszonych jest parę większych rycin anatomicznych. Jako szafki służą tu stare i odrestaurowane meble, a dwie kozetki oddzielone od siebie ciemnozielonym parawanem zdecydowanie wiodą tu swoje drugie, jak nie trzecie życie. Całość jest jednak zadbana, a choć skromna to właściciele dokładają starań, aby wnętrze pomimo dominującej w nim bieli pozostało tak przyjazne, jak tylko mogłoby być.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Chociaż oczy i dłonie Alexandra pozostawały skupione na leczeniu nogi Rinehearta, jego uszy śledziły uważnie konwersację, która miała miejsce na kozetce obok.
– Szafki zniknięć mają tę wadę, że można je znaleźć i nie mamy kontroli, kto mógłby przez nie przejść, jakby komuś przypadkiem udało się je odkryć – dorzucił własną uwagę, no moment odrywając wzrok od obrażeń Kierana. Zaraz jednak spojrzał znów na szefa biura aurorów i uśmiechnął się półgębkiem. – Całkiem fartowne to złamanie, jeżeli już o jakimkolwiek pozytywie tej sytuacji możemy powiedzieć. Zaraz będzie po wszystkim – powiedział, zabierając od mężczyzny tetrę i ciskając ją do kosza, w którym wraz z innymi brudami poczeka na koniec dnia i pranie. Unosząc różdżkę nad udo Rinehearta na moment przestał śledzić konwersację, skupiając się na zaklęciu. – Fractura Texta – wymówił inkantację, która spowodowała rozlanie się całkiem przyjemnego ciepła po uszkodzonej nodze Zakonnika. Następnie Farley ponownie pochylił się nad nogą, sprawdzając czy na pewno nigdzie nie było obrzęku.
– Czujesz ból? Nieprzyjemny ucisk albo ciągnięcie? – pytał, na razie jednak nie egzaminując samemu. – Poleż tak moment i zaraz sprawdzimy, jak czy będzie jak nowa – oznajmił, na moment odkładając różdżkę na bok i zaczynając egzaminować kolejne kończyny Kierana, zadając przy tym pytania i poruszając nimi, albo wywierając nacisk na określone punkty.
Słysząc jednak słowa Justine na moment przerwał oględziny.
– Nie są dla nas przeszkodą – rzucił. – Mój ojciec pracuje w Ministerstwie i mógłbym go skutecznie udawać, jednak po temu najlepiej byłoby dostać w swoje ręce jego różdżkę i pozbyć się go z obrazka w miarę skutecznie i jak najbardziej trwale – powiedział, posyłając Tonks i Skamanderowi poważne spojrzenie. Tak, sugerował właśnie porwanie, a może nawet i zabójstwo swojego ojca. Rozważając jednak to, jakim jego ojciec był człowiekiem nie czuł właściwie jakichkolwiek oporów. – To może być sposób na dostanie się do Ministerstwa, a na pewno pierwszy, jaki przyszedł mi na myśl – dodał, sięgając po różdżkę i obracając ją w palcach. Jego umysł zaczął już snuć plany, jednak sam nie byłby w stanie ich wykonać.
| +25 od Tonks 2/3
– Szafki zniknięć mają tę wadę, że można je znaleźć i nie mamy kontroli, kto mógłby przez nie przejść, jakby komuś przypadkiem udało się je odkryć – dorzucił własną uwagę, no moment odrywając wzrok od obrażeń Kierana. Zaraz jednak spojrzał znów na szefa biura aurorów i uśmiechnął się półgębkiem. – Całkiem fartowne to złamanie, jeżeli już o jakimkolwiek pozytywie tej sytuacji możemy powiedzieć. Zaraz będzie po wszystkim – powiedział, zabierając od mężczyzny tetrę i ciskając ją do kosza, w którym wraz z innymi brudami poczeka na koniec dnia i pranie. Unosząc różdżkę nad udo Rinehearta na moment przestał śledzić konwersację, skupiając się na zaklęciu. – Fractura Texta – wymówił inkantację, która spowodowała rozlanie się całkiem przyjemnego ciepła po uszkodzonej nodze Zakonnika. Następnie Farley ponownie pochylił się nad nogą, sprawdzając czy na pewno nigdzie nie było obrzęku.
– Czujesz ból? Nieprzyjemny ucisk albo ciągnięcie? – pytał, na razie jednak nie egzaminując samemu. – Poleż tak moment i zaraz sprawdzimy, jak czy będzie jak nowa – oznajmił, na moment odkładając różdżkę na bok i zaczynając egzaminować kolejne kończyny Kierana, zadając przy tym pytania i poruszając nimi, albo wywierając nacisk na określone punkty.
Słysząc jednak słowa Justine na moment przerwał oględziny.
– Nie są dla nas przeszkodą – rzucił. – Mój ojciec pracuje w Ministerstwie i mógłbym go skutecznie udawać, jednak po temu najlepiej byłoby dostać w swoje ręce jego różdżkę i pozbyć się go z obrazka w miarę skutecznie i jak najbardziej trwale – powiedział, posyłając Tonks i Skamanderowi poważne spojrzenie. Tak, sugerował właśnie porwanie, a może nawet i zabójstwo swojego ojca. Rozważając jednak to, jakim jego ojciec był człowiekiem nie czuł właściwie jakichkolwiek oporów. – To może być sposób na dostanie się do Ministerstwa, a na pewno pierwszy, jaki przyszedł mi na myśl – dodał, sięgając po różdżkę i obracając ją w palcach. Jego umysł zaczął już snuć plany, jednak sam nie byłby w stanie ich wykonać.
| +25 od Tonks 2/3
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Kość z charakterystycznym dźwiękiem wskoczyła na swoje miejsce w czasie, kiedy Anthony przekazywał swoje myśli próbując chyba nie skupiać się na tym, co robiła. Słuchała jego słów, a gdy skupił się na kolejno padających pomysłach wymówiła inkantację zaklęcia. Nie śpieszyła się, nie chcąc popełnić jakiegoś błędu.
- Moglibyśmy ją mieć. - mruknęła delikatnie, palcami badając położenie nastawionej kości, teraz wszystko zdawało się w porządku, chociaż zasinienie wokół musiało też zostać zaliczone, mogła to jednak zostawić na koniec, teraz musiała się skupić na zrośnięciu kości. - Przynajmniej częściowe. Jest takie zabezpieczenie, czytałam o nim ostatnio. Zapominajka. - podjęła temat, który przedstawił Skamander przed chwilą. - Ono sprawia, że osoba nieupoważniona nie wie, po co znalazła się tam, gdzie jest nałożone. Bardzo skomplikowana biała magia. Jeszcze nie rozszyfrowałam całości, ale jestem bliska zrozumienia jej schematu. - przyznała zgodnie z prawdą. Mimo swoich umiejętności nie przestawała wertować ksiąg traktujących o białej magii, choć znalezienie tych wysoko zaawansowanych, było naprawdę trudne. Ich ilość nie była duża, tak samo jak dostępność. A teraz, kiedy Londyn był zamknięty było to jeszcze trudniejsze. Mimo to nie zamierzała zaprzestawać rozwijania własnej wiedzy i umiejętności. Słowa Alexandra uniosły jej głowę. Jasne tęczówki zawiesiły się na nim, przerzucając właśnie w tamtą stronę jej uwagę. Uniosła dłoń, żeby założyć za ucho kosmyk jasnych włosów.
- Nie wiedziałam, że też to umiesz. Wcześniej nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. - przyznała pojednawczo. Bo tak miał się też stan rzeczy. Dopiero głębsze studnia na metamorfomagią pozwoliły jej dotrzeć do tych informacji.
- Może powinniśmy uprowadzić jakiegoś urzędnika, a później kolejnego i następnego i zastępować ich naszymi ludźmi by znaleźć się blisko Malfoya. Na tyle, by pozbyć się go i odzyskać Ministerstwo. - zastanowiła się na głos. By chwilę później wypowiedzieć formułę zaklęcia. - Fractura Texta. - wypowiedziała, przykładając różdżkę ponownie do nogi. Skupiając się ponownie tylko i wyłącznie na niej.
| rzucam Fractura Texta, St50, magicus alexa 3/3; +22
- Moglibyśmy ją mieć. - mruknęła delikatnie, palcami badając położenie nastawionej kości, teraz wszystko zdawało się w porządku, chociaż zasinienie wokół musiało też zostać zaliczone, mogła to jednak zostawić na koniec, teraz musiała się skupić na zrośnięciu kości. - Przynajmniej częściowe. Jest takie zabezpieczenie, czytałam o nim ostatnio. Zapominajka. - podjęła temat, który przedstawił Skamander przed chwilą. - Ono sprawia, że osoba nieupoważniona nie wie, po co znalazła się tam, gdzie jest nałożone. Bardzo skomplikowana biała magia. Jeszcze nie rozszyfrowałam całości, ale jestem bliska zrozumienia jej schematu. - przyznała zgodnie z prawdą. Mimo swoich umiejętności nie przestawała wertować ksiąg traktujących o białej magii, choć znalezienie tych wysoko zaawansowanych, było naprawdę trudne. Ich ilość nie była duża, tak samo jak dostępność. A teraz, kiedy Londyn był zamknięty było to jeszcze trudniejsze. Mimo to nie zamierzała zaprzestawać rozwijania własnej wiedzy i umiejętności. Słowa Alexandra uniosły jej głowę. Jasne tęczówki zawiesiły się na nim, przerzucając właśnie w tamtą stronę jej uwagę. Uniosła dłoń, żeby założyć za ucho kosmyk jasnych włosów.
- Nie wiedziałam, że też to umiesz. Wcześniej nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. - przyznała pojednawczo. Bo tak miał się też stan rzeczy. Dopiero głębsze studnia na metamorfomagią pozwoliły jej dotrzeć do tych informacji.
- Może powinniśmy uprowadzić jakiegoś urzędnika, a później kolejnego i następnego i zastępować ich naszymi ludźmi by znaleźć się blisko Malfoya. Na tyle, by pozbyć się go i odzyskać Ministerstwo. - zastanowiła się na głos. By chwilę później wypowiedzieć formułę zaklęcia. - Fractura Texta. - wypowiedziała, przykładając różdżkę ponownie do nogi. Skupiając się ponownie tylko i wyłącznie na niej.
| rzucam Fractura Texta, St50, magicus alexa 3/3; +22
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Alexander dzielił uwagę pomiędzy składanie nogi Kierana a rozmowy, jednak na Rinehearta szczęście Alex był niezgorszy w robieniu wielu rzeczy na raz. Praca w szpitalu wymogła na nim jako taką podzielność uwagi, ponieważ w Mungu często bywało jak w ulu.
Pokiwał głową, zamyślając się na moment nad słowami Tonks. – Brzmi niezwykle użytecznie. Można by wtedy połączyć też tę lecznicę z Oazą. Na zapleczu na piętrze chyba można by było wcisnąć taką szafkę jakby lekko przemeblować – stwierdził, rzucając kolejne rozwinięcie tego pomysłu. Zastanawiał się już nad jakimś systemem świstoklików, ale rodziło to pewne problemy, zwłaszcza w temacie finansowym: ingrediencje astronomiczne nie należały do najtańszych, a każdy świstoklik miał ograniczoną ilość użyć. Nie wiadomo ile razy dziennie kursowaliby z ludźmi czy zaopatrzeniem, co generowałoby ogromne koszty; postawienie dwóch połączonych ze sobą szafek zniknięć zdecydowanie ułatwiłoby cały proces, zwłaszcza, jeżeli przy okazji rzucić by na zaplecze zabezpieczenie, o którym mówiła Tonks. Wtedy także ich kolekcja środków leczniczych byłaby lepiej chroniona przed wścibskimi.
Farley pochylił się nad nogą Rinehearta, zadając mu parę pytań i egzaminując kończynę. Po kilku ostrożnych ruchach młody uzdrowiciel stwierdził, że wszystko jest w porządku, po czym przeszedł do zajęcia się mniejszymi zadrapaniami i siniakami, które miejscami zdobiły ciało aurora. Robota szła mu sprawnie, toteż kiedy znów się odezwał już prawie kończył.
– Magia pozostaje wciąż nieobliczalna. To trochę fascynujące i niepokojące zarazem, że nie do końca znasz swoje własne możliwości – rzucił w odpowiedzi, zerkając na Justine. – Ale wydaje mi się, że nie mamy dość ludzi, aby przeprowadzić plan na tak szeroką skalę. Trzeba być wiarygodnym, a im więcej ogniw tym większa szansa, że najsłabsze się wyłamie – skwitował, machnięciem różdżki lecząc kolejny z fioletowych krwiaków na ramieniu Kierana. – Aczkolwiek muszę przyznać, że Ministerstwo w Londynie będące znów pod naszą kontrolą to piękna wizja. Fantazja – poprawił się prędko, po raz ostatni badawczym wzrokiem poszukując wszelkich nieprawidłowości na Rinehearcie, które mogłyby być śladami po jego dzisiejszej przygodzie. Farley zarejestrował jednak tylko stare blizny, także po dość pokaźnym oparzeniu na plecach. Pochylił się nad nimi na moment, lekko zaciekawiony, lecz prędko opanował swoją wścibskość. – Skończyłem, jak u ciebie, Tonks? – zapytał, przenosząc spojrzenie na drugą z kozetek.
Pokiwał głową, zamyślając się na moment nad słowami Tonks. – Brzmi niezwykle użytecznie. Można by wtedy połączyć też tę lecznicę z Oazą. Na zapleczu na piętrze chyba można by było wcisnąć taką szafkę jakby lekko przemeblować – stwierdził, rzucając kolejne rozwinięcie tego pomysłu. Zastanawiał się już nad jakimś systemem świstoklików, ale rodziło to pewne problemy, zwłaszcza w temacie finansowym: ingrediencje astronomiczne nie należały do najtańszych, a każdy świstoklik miał ograniczoną ilość użyć. Nie wiadomo ile razy dziennie kursowaliby z ludźmi czy zaopatrzeniem, co generowałoby ogromne koszty; postawienie dwóch połączonych ze sobą szafek zniknięć zdecydowanie ułatwiłoby cały proces, zwłaszcza, jeżeli przy okazji rzucić by na zaplecze zabezpieczenie, o którym mówiła Tonks. Wtedy także ich kolekcja środków leczniczych byłaby lepiej chroniona przed wścibskimi.
Farley pochylił się nad nogą Rinehearta, zadając mu parę pytań i egzaminując kończynę. Po kilku ostrożnych ruchach młody uzdrowiciel stwierdził, że wszystko jest w porządku, po czym przeszedł do zajęcia się mniejszymi zadrapaniami i siniakami, które miejscami zdobiły ciało aurora. Robota szła mu sprawnie, toteż kiedy znów się odezwał już prawie kończył.
– Magia pozostaje wciąż nieobliczalna. To trochę fascynujące i niepokojące zarazem, że nie do końca znasz swoje własne możliwości – rzucił w odpowiedzi, zerkając na Justine. – Ale wydaje mi się, że nie mamy dość ludzi, aby przeprowadzić plan na tak szeroką skalę. Trzeba być wiarygodnym, a im więcej ogniw tym większa szansa, że najsłabsze się wyłamie – skwitował, machnięciem różdżki lecząc kolejny z fioletowych krwiaków na ramieniu Kierana. – Aczkolwiek muszę przyznać, że Ministerstwo w Londynie będące znów pod naszą kontrolą to piękna wizja. Fantazja – poprawił się prędko, po raz ostatni badawczym wzrokiem poszukując wszelkich nieprawidłowości na Rinehearcie, które mogłyby być śladami po jego dzisiejszej przygodzie. Farley zarejestrował jednak tylko stare blizny, także po dość pokaźnym oparzeniu na plecach. Pochylił się nad nimi na moment, lekko zaciekawiony, lecz prędko opanował swoją wścibskość. – Skończyłem, jak u ciebie, Tonks? – zapytał, przenosząc spojrzenie na drugą z kozetek.
– Zakon to jedyne, co mi zostało – odparł stanowczo, głęboko w to wierząc od dnia zaginięcia Jackie. Dla niego wewnętrzna zgodność organizacji stała się rzeczą ważniejszą od jego osobistych uraz, choć wciąż nie potrafił wydusić z siebie jakichkolwiek przeprosin i przyznać do błędu. Zignorował więc kąśliwy komentarz i skupił na bardziej merytorycznych treściach. Przytaknął blondynowi na to początkowe uzasadnienie, zgadzając się z nim w pełni, przyjmując jego racje bez zastrzeżeń. Ludzie Malfoya nad wyraz uważnie przyglądali się działaniom Biura Aurorów, nawet ośmielali się robić naloty w Kwaterze Głównej, dając wszystkim do zrozumienia, kto dzierży władzę. On zaś znalazł się w położeniu, w którym musiał organizować funkcjonowanie wszystkich aurorów i jednocześnie nie dawać żadnych pretekstów administracji do radykalniejszych kroków podjętych wobec jednostki. Nikt nie próbował go wówczas zrozumieć, to się zresztą nie zmieniło.
– To podważenie przeze mnie decyzji zamordowanej Szefowej było błędem – wycedził z siebie te słowa, zaciskając dłonie w pieści, choć w prawej wciąż asekuracyjnie dzierżył swoją różdżkę. Tylko z tego powodu słowa wypowiedziane podczas styczniowego spotkania mógł uznać za niepotrzebne, ponieważ Bones nie mogła się już w żaden sposób bronić przed zarzutami. Zdecydowała się chronić podwładnego, zamiast zrobić z niego kozła ofiarnego na poczet większej swobody działania, na chwilę mydląc oczy narzuconemu przez konserwatywną szlachtę Ministrowi. Ale prywatna opinia Kierana w tej sprawie wciąż się nie zmieniła i tym razem dla dobra ogółu przemilczał to, zaciskając mocno zęby. Skamander nie zamierzał mu już w niczym zawierzyć, a on musiał się z tym pogodzić, a ich relację jak zwykle opierać na podobnym poczuciu obowiązku. Przynajmniej w walce mogli na sobie polegać, znając wzajemnie własne umiejętności. Wciąż walczyli o to samo, czyż nie?
Trudną rozmowę przerwało nadejście kolejnej dwójki. Alexander szybko rozdzielił odpowiedzialność za pacjentów. Rineheart próbował nie być aż tak wielkim balastem, gdy został z powrotem postawiony do pionu, ale trudno było nie oprzeć ciężaru ciała na młodym czarodzieju, kiedy sam miał jedną nogę całkowicie wyłączoną z użytku. Na całe szczęście udało im się wejść do gabinetu i tam Kieran już w miarę samodzielnie ułożył swoje cielsko na kozetce. Przyjrzał się swojej nodze, gdy tylko została uwolniona z nogawki spodni przez rozcięcie materiału. Jego zdaniem wyglądało to kurewsko źle i w cholerę bolało, ale przynajmniej nie stracił całej kończyny, to byłoby bardziej kłopotliwe. Przytaknął milcząco na ostrzeżenie uzdrowiciela, a gdy ten znów się do niego zwrócił z poradą, szybko złapał darowany mu kawałek materiału i przytaknął do ust, zagryzając na nim zęby. Potem w myślach zaczął jak mantrę powtarzać sobie, że wytrzyma. Mocno zacisnął dłonie w pięści i czekał, opierając się na łokciach, lecz ból zaraz posłał go na plecy. Bolesny krzyk stłumił w zagryzanym materiale, szerzej otwierając oczy. W końcu wyjął zawiniątko z ust, oddychając ciężko i obcierając dłonią pot z bladego czoła. Miał nadzieję, że najgorsze już za nim, ale go znikoma wiedza z anatomii i magii leczniczej podpowiadała mu, że kość trzeba będzie jeszcze scalić w jedno. Stopniowo powracał do niego spokój i musiał zachować trzeźwość umysłu, gdy ważne sprawy były omawiane w jego obecności.
– I tak potrzebujemy w centrum Londynu pewnego miejsca, aby mieć gdzie uciekać z ulic. A szafki zniknięć można poustawiać tak, aby nie prowadziły do strategicznych miejsc Zakonu – wtrącił rozważnie, znosząc całkiem dobrze leczenie, choć dopiero szykował się do kolejnego zaklęcia Farleya. Nie potrafił odpowiedzieć na jego nikły uśmiech tym samym, choć w głębi duszy doceniał starania. Przymknął oczy, kiedy różdżka uzdrowiciela znów została wprowadzona w ruch. Tym razem nie spotkał się z tak wielkim dyskomfortem. Po otworzeniu oczu mógł spokojnie odpowiedzieć na pytania kontrolne. – Nic mnie nie boli ani też nie rwie w nodze, ale nie czuję też, żebym miał od razu zerwać się do biegu – wyznał szczerze, nie próbując jeszcze nawet poruszać nogą. Mógł spokojnie poleżeć na kozetce i pomyśleć o możliwościach Zakonu w tej wojnie.
– Chyba nikt, kogo mógłbym określić porządnym człowiekiem, nie pracuje już w Ministerstwie – zresztą, wszyscy jego bliżsi znajomi wywodzili się przeważnie z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który obecnie funkcjonuje pod butem Malfoya. Zastanowił się nad kwestię uchwycenia lorda Selwyna i wykorzystania jego tożsamości, skoro ta opcja została zaproponowana przez jego własnego syna. – Naprawdę jestem za tym, aby pochwycić jedną z tych urzędniczych szumowin i po przybraniu jej twarzy narobić zamieszania. Kiepski ze mnie aktor, ani nie jestem metamorfomagiem, ale pomogę w zaplanowaniu zasadzki, jeśli będzie trzeba – zdecydowanie wyraził swoją chęć do działania, dobrze wiedząc, że zepchnięty do przepaści Zakon musi sięgać po radykalne kroki.
– Mało kto zdolny jest do założenia tak potężnego zabezpieczenia – odparł po chwili, w głębi duszy sceptycznie nastawiony do możliwości tworzenia kolejnych przejść prosto na wyspę, której jej dokładnego położenia nikt nie znał. Z drugiej strony portal w Zakazanym Lesie może kiedyś zostać odkryty, nie mógł więc stanowić jedynej drogi ucieczki. Ale czy miał podstawy, aby nie zawierzyć słowom Gwardzistki? Jeśli czuła, że jest zdolna tego dokonać, mógł ją tylko wesprzeć. – To dobry pomysł, tylko wykonanie trudne.
Gdy nadeszły kolejne polecenie, zaczął ostrożnie wykonywać ruchy lewą nogą. Czasem odzywał się w niej ból, ale nie był obezwładniający. W końcu kość i mięśnie powrócą do pełnej sprawności. Potem przyglądał się jak z jego przedramion znikają siniaki i otarcia. Jakoś kompletnie nie zauważył tak drobnych obrażeń, kiedy poważnego urazu doznała jego noga. – Dzięki – rzucił mrukliwie, próbując nieco złagodzić swój wyraz twarzy, choć brwi uparcie pozostawały ściągnięte podejrzliwie. – Wiem, że szeroko zakrojona akcja nie jest na nasze możliwości, ale mamy w Zakonie osoby, które można by zbić w sprawną grupę i stworzyć zalążek grupy napadowej, aby uderzała w ważne dla wroga obiekty – zasugerował śmiało, nie chcąc bawić się przez kolejne tygodnie w subtelności. Powoli wychodził z dołka i wciąż gotów był działać, nic innego mu nie zostało.
| mocno zaspałam z odpowiedzią, ale postarałam się w swoim poście odnieść do wszystkich kwestii, które padły po drodze <3
– To podważenie przeze mnie decyzji zamordowanej Szefowej było błędem – wycedził z siebie te słowa, zaciskając dłonie w pieści, choć w prawej wciąż asekuracyjnie dzierżył swoją różdżkę. Tylko z tego powodu słowa wypowiedziane podczas styczniowego spotkania mógł uznać za niepotrzebne, ponieważ Bones nie mogła się już w żaden sposób bronić przed zarzutami. Zdecydowała się chronić podwładnego, zamiast zrobić z niego kozła ofiarnego na poczet większej swobody działania, na chwilę mydląc oczy narzuconemu przez konserwatywną szlachtę Ministrowi. Ale prywatna opinia Kierana w tej sprawie wciąż się nie zmieniła i tym razem dla dobra ogółu przemilczał to, zaciskając mocno zęby. Skamander nie zamierzał mu już w niczym zawierzyć, a on musiał się z tym pogodzić, a ich relację jak zwykle opierać na podobnym poczuciu obowiązku. Przynajmniej w walce mogli na sobie polegać, znając wzajemnie własne umiejętności. Wciąż walczyli o to samo, czyż nie?
Trudną rozmowę przerwało nadejście kolejnej dwójki. Alexander szybko rozdzielił odpowiedzialność za pacjentów. Rineheart próbował nie być aż tak wielkim balastem, gdy został z powrotem postawiony do pionu, ale trudno było nie oprzeć ciężaru ciała na młodym czarodzieju, kiedy sam miał jedną nogę całkowicie wyłączoną z użytku. Na całe szczęście udało im się wejść do gabinetu i tam Kieran już w miarę samodzielnie ułożył swoje cielsko na kozetce. Przyjrzał się swojej nodze, gdy tylko została uwolniona z nogawki spodni przez rozcięcie materiału. Jego zdaniem wyglądało to kurewsko źle i w cholerę bolało, ale przynajmniej nie stracił całej kończyny, to byłoby bardziej kłopotliwe. Przytaknął milcząco na ostrzeżenie uzdrowiciela, a gdy ten znów się do niego zwrócił z poradą, szybko złapał darowany mu kawałek materiału i przytaknął do ust, zagryzając na nim zęby. Potem w myślach zaczął jak mantrę powtarzać sobie, że wytrzyma. Mocno zacisnął dłonie w pięści i czekał, opierając się na łokciach, lecz ból zaraz posłał go na plecy. Bolesny krzyk stłumił w zagryzanym materiale, szerzej otwierając oczy. W końcu wyjął zawiniątko z ust, oddychając ciężko i obcierając dłonią pot z bladego czoła. Miał nadzieję, że najgorsze już za nim, ale go znikoma wiedza z anatomii i magii leczniczej podpowiadała mu, że kość trzeba będzie jeszcze scalić w jedno. Stopniowo powracał do niego spokój i musiał zachować trzeźwość umysłu, gdy ważne sprawy były omawiane w jego obecności.
– I tak potrzebujemy w centrum Londynu pewnego miejsca, aby mieć gdzie uciekać z ulic. A szafki zniknięć można poustawiać tak, aby nie prowadziły do strategicznych miejsc Zakonu – wtrącił rozważnie, znosząc całkiem dobrze leczenie, choć dopiero szykował się do kolejnego zaklęcia Farleya. Nie potrafił odpowiedzieć na jego nikły uśmiech tym samym, choć w głębi duszy doceniał starania. Przymknął oczy, kiedy różdżka uzdrowiciela znów została wprowadzona w ruch. Tym razem nie spotkał się z tak wielkim dyskomfortem. Po otworzeniu oczu mógł spokojnie odpowiedzieć na pytania kontrolne. – Nic mnie nie boli ani też nie rwie w nodze, ale nie czuję też, żebym miał od razu zerwać się do biegu – wyznał szczerze, nie próbując jeszcze nawet poruszać nogą. Mógł spokojnie poleżeć na kozetce i pomyśleć o możliwościach Zakonu w tej wojnie.
– Chyba nikt, kogo mógłbym określić porządnym człowiekiem, nie pracuje już w Ministerstwie – zresztą, wszyscy jego bliżsi znajomi wywodzili się przeważnie z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który obecnie funkcjonuje pod butem Malfoya. Zastanowił się nad kwestię uchwycenia lorda Selwyna i wykorzystania jego tożsamości, skoro ta opcja została zaproponowana przez jego własnego syna. – Naprawdę jestem za tym, aby pochwycić jedną z tych urzędniczych szumowin i po przybraniu jej twarzy narobić zamieszania. Kiepski ze mnie aktor, ani nie jestem metamorfomagiem, ale pomogę w zaplanowaniu zasadzki, jeśli będzie trzeba – zdecydowanie wyraził swoją chęć do działania, dobrze wiedząc, że zepchnięty do przepaści Zakon musi sięgać po radykalne kroki.
– Mało kto zdolny jest do założenia tak potężnego zabezpieczenia – odparł po chwili, w głębi duszy sceptycznie nastawiony do możliwości tworzenia kolejnych przejść prosto na wyspę, której jej dokładnego położenia nikt nie znał. Z drugiej strony portal w Zakazanym Lesie może kiedyś zostać odkryty, nie mógł więc stanowić jedynej drogi ucieczki. Ale czy miał podstawy, aby nie zawierzyć słowom Gwardzistki? Jeśli czuła, że jest zdolna tego dokonać, mógł ją tylko wesprzeć. – To dobry pomysł, tylko wykonanie trudne.
Gdy nadeszły kolejne polecenie, zaczął ostrożnie wykonywać ruchy lewą nogą. Czasem odzywał się w niej ból, ale nie był obezwładniający. W końcu kość i mięśnie powrócą do pełnej sprawności. Potem przyglądał się jak z jego przedramion znikają siniaki i otarcia. Jakoś kompletnie nie zauważył tak drobnych obrażeń, kiedy poważnego urazu doznała jego noga. – Dzięki – rzucił mrukliwie, próbując nieco złagodzić swój wyraz twarzy, choć brwi uparcie pozostawały ściągnięte podejrzliwie. – Wiem, że szeroko zakrojona akcja nie jest na nasze możliwości, ale mamy w Zakonie osoby, które można by zbić w sprawną grupę i stworzyć zalążek grupy napadowej, aby uderzała w ważne dla wroga obiekty – zasugerował śmiało, nie chcąc bawić się przez kolejne tygodnie w subtelności. Powoli wychodził z dołka i wciąż gotów był działać, nic innego mu nie zostało.
| mocno zaspałam z odpowiedzią, ale postarałam się w swoim poście odnieść do wszystkich kwestii, które padły po drodze <3
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie bardzo potrafił pojąć co miał piernik do wiatraka. Dlaczego nie potrafił mówić za siebie będąc Zakonnikiem nawet jeśli przynależność do tej uważał za jedyną posiadaną wartość. Brzmiało to dla niego jak smętne zawodzenie rozgoryczonego, starego człowieka co przypominało Skamanderowi, że mimo wszystko Kieran nie był taki młody i nie powinien dziwić go fakt, że tak trudno mu się z nim rozmawiało. Różnica pokoleń, poglądów i podejścia do spraw robiła swoje. Młodszy zakonnik nie zamierzał udawać, że jest inaczej, nie starał się zapełnić ziejącej między nimi przepaści zupełnie jakby zadowolony był z tego, że ta tak znacząco ich dzieli.
Z pod przymrużonych oczu badawczo taksował Rinehearta, który przyznawał się do błędu. Tony szczypał te słowa umiejętnościami legilimenty badając szczerość tego wyznania. Szczerość jak na złość nie była akurat tym, czego oczekiwał od starego Rinehearta - ta jednak sprawnie zasznurowała Tonemu usta sprawiając, że nie poruszał już tematu, jakby się bojąc że miałby przez to odpuścić starszemu aurorowi nie wiedząc, jak wówczas miałby się w stosunku do niego zachować. Miałby opuścić tą ścianę obojętności, niechęci i...co dalej?
- Kieran ma rację. Szafki miałyby służyć tylko temu by za ich pomocą wydostać się poza Londyn w którym teleportacja nie funkcjonuje. Wszędzie indziej, dalej moglibyśmy się przemieszczać już według naszych możliwości i swobody za pomocą magii, świstoklików, kominków czy magicznych stworzeń. Zdemaskowaną parę szafek zwyczajnie zastąpiłoby się inną. To nie byłby koniec świata. Nie łączyłbym ich jednak bezpośrednio w żaden sposób ani z Kwaterą w Londynie, ani tym bardziej z Oazą - to, że istnieje do niej wyłącznie jeden sposób dostania się do wewnątrz i fakt, że aktualnie są tacy co pracują nad zakamuflowaniem go w jeszcze zmyślniejszy sposób kłóciłoby się wyjątkowo z tym pomysłem. To trochę tak, jak zbroić drzwi wejściowe w kłódki i zamknij po to tylko by zostawić otwarte na oścież okno w kuchni - obiektywnie rzecz ujmując nie mógł nie przyznać w tym momencie racji Kieranowi i zwrócić Alexowi uwagi na dość istotną kwestię odnośnie samej Oazy, której zabezpieczenie planował Ollivander. Być może ustawienie tam szafki mogło być wygodne, lecz wówczas badania różdżkarza byłyby bezsensowne. Nie o to chyba jednak chodziło, prawda?
Drgnął cały w chwili w której poczuł nieprzyjemne strzyknięcie w nodze, kiedy to Justine nastawiała niefortunnie złamaną kończynę. Zrobił kwaśną minę marszcząc przy tym śmiesznie czoło. Okropność
- I co, zabiłbyś własnego ojca dlatego, że pracuje w Ministerstwie? - spytał Farleya wprost, rzucając mu znaczące spojrzenie oszronione ciekawością - Co takiego zrobił, że akurat on tym momencie przyszedł ci do głowy? - pociągną dalej bo mimo wszystko ze wszystkich urzędników Alexander wspomniał akurat tego. Wątpił by to był jedynie przypadek, lecz kto wie, może się mylił i nie wiązała się z tym żadna prywata. Może nie było w tym żadnych znamion - Jakie stanowisko zajmuje? - dopytał przecierając twarz, myśląc nad rzucanymi hasłami nie do końca wierząc, że w tym momencie to on miał być tym, który postanowi szarpnąć upominająco za smycze nazbyt agresywnych psów - Pomysł pozbywania się niewygodnych urzędników nie jest zły, nie mogą być to jednak przypadkowi z łapanki, a ci którzy mają faktycznie coś za uszami by to miało znaczenie, by dawało do myślenia i nie, Kieran, pracują tam też ludzie którzy zwyczajnie się boją i nie znaczą dosłownie nic. W marcu, jak inwigilowałem więzienne służby byli tacy co podążali za rozkazami bo uwiązano na nich bat z żyć najbliższych. Na początku kwietnia zwerbowałem też kobietę pracującą w Ministerstwie która się bała i zwyczajnie nie wiedziała co z sobą zrobić - westchną - Ich śmierć nic by nie wniosła, a winni są tego, że znaleźli się jedynie w złym miejscu, o złym czasie i nikt im nie zaproponował alternatywy. Są też tacy co może i popierają ideę czystości krwi, lecz to wcale nie czyni ich istotniejszymi w tym całym systemie. Sianie jeszcze większego, przypadkowego terroru sprawi, że jeszcze trochę, a ludzie zaczną zachowywać się jak zwierzęta - gryźć każdego dookoła bez względu czy podaje rękę, czy podnosi by sprzedać raz w pysk - Dotarcie do faktycznie winnych i tych, których zniknięcie oczyściłoby atmosferę nie byłoby jednak dla nas, legilimentów, trudne. To trochę jak podróż od nitki do kłębka - podkreślił mając przed oczami obraz spętanego Larrego, spinającego się po zatopionych w jego plecach lodowych soplach po tym, jak wyssał z niego potrzebną wiedzę. Zacisnął mocniej powieki odsuwając ten obraz jednak gdzieś na bok starając się nie myśleć nad tym, że potraktował go tak samo, jak on Bones. Osobiście nie przeszkadzało mu jednak zagryzać zbyt odważnie wychylające się węże. Nie różniło się to specjalnie od tego, czym zajmował się jako auror z tą różnicą, że w tym momencie czuł przyzwolenie do wykonywania natychmiastowego wyroku nad czarnomagiczną duszą. Zbyt jednak łaskawego - zaklęcia zabijały zdecydowanie szybciej niż pocałunek dementora.
-
Z pod przymrużonych oczu badawczo taksował Rinehearta, który przyznawał się do błędu. Tony szczypał te słowa umiejętnościami legilimenty badając szczerość tego wyznania. Szczerość jak na złość nie była akurat tym, czego oczekiwał od starego Rinehearta - ta jednak sprawnie zasznurowała Tonemu usta sprawiając, że nie poruszał już tematu, jakby się bojąc że miałby przez to odpuścić starszemu aurorowi nie wiedząc, jak wówczas miałby się w stosunku do niego zachować. Miałby opuścić tą ścianę obojętności, niechęci i...co dalej?
- Kieran ma rację. Szafki miałyby służyć tylko temu by za ich pomocą wydostać się poza Londyn w którym teleportacja nie funkcjonuje. Wszędzie indziej, dalej moglibyśmy się przemieszczać już według naszych możliwości i swobody za pomocą magii, świstoklików, kominków czy magicznych stworzeń. Zdemaskowaną parę szafek zwyczajnie zastąpiłoby się inną. To nie byłby koniec świata. Nie łączyłbym ich jednak bezpośrednio w żaden sposób ani z Kwaterą w Londynie, ani tym bardziej z Oazą - to, że istnieje do niej wyłącznie jeden sposób dostania się do wewnątrz i fakt, że aktualnie są tacy co pracują nad zakamuflowaniem go w jeszcze zmyślniejszy sposób kłóciłoby się wyjątkowo z tym pomysłem. To trochę tak, jak zbroić drzwi wejściowe w kłódki i zamknij po to tylko by zostawić otwarte na oścież okno w kuchni - obiektywnie rzecz ujmując nie mógł nie przyznać w tym momencie racji Kieranowi i zwrócić Alexowi uwagi na dość istotną kwestię odnośnie samej Oazy, której zabezpieczenie planował Ollivander. Być może ustawienie tam szafki mogło być wygodne, lecz wówczas badania różdżkarza byłyby bezsensowne. Nie o to chyba jednak chodziło, prawda?
Drgnął cały w chwili w której poczuł nieprzyjemne strzyknięcie w nodze, kiedy to Justine nastawiała niefortunnie złamaną kończynę. Zrobił kwaśną minę marszcząc przy tym śmiesznie czoło. Okropność
- I co, zabiłbyś własnego ojca dlatego, że pracuje w Ministerstwie? - spytał Farleya wprost, rzucając mu znaczące spojrzenie oszronione ciekawością - Co takiego zrobił, że akurat on tym momencie przyszedł ci do głowy? - pociągną dalej bo mimo wszystko ze wszystkich urzędników Alexander wspomniał akurat tego. Wątpił by to był jedynie przypadek, lecz kto wie, może się mylił i nie wiązała się z tym żadna prywata. Może nie było w tym żadnych znamion - Jakie stanowisko zajmuje? - dopytał przecierając twarz, myśląc nad rzucanymi hasłami nie do końca wierząc, że w tym momencie to on miał być tym, który postanowi szarpnąć upominająco za smycze nazbyt agresywnych psów - Pomysł pozbywania się niewygodnych urzędników nie jest zły, nie mogą być to jednak przypadkowi z łapanki, a ci którzy mają faktycznie coś za uszami by to miało znaczenie, by dawało do myślenia i nie, Kieran, pracują tam też ludzie którzy zwyczajnie się boją i nie znaczą dosłownie nic. W marcu, jak inwigilowałem więzienne służby byli tacy co podążali za rozkazami bo uwiązano na nich bat z żyć najbliższych. Na początku kwietnia zwerbowałem też kobietę pracującą w Ministerstwie która się bała i zwyczajnie nie wiedziała co z sobą zrobić - westchną - Ich śmierć nic by nie wniosła, a winni są tego, że znaleźli się jedynie w złym miejscu, o złym czasie i nikt im nie zaproponował alternatywy. Są też tacy co może i popierają ideę czystości krwi, lecz to wcale nie czyni ich istotniejszymi w tym całym systemie. Sianie jeszcze większego, przypadkowego terroru sprawi, że jeszcze trochę, a ludzie zaczną zachowywać się jak zwierzęta - gryźć każdego dookoła bez względu czy podaje rękę, czy podnosi by sprzedać raz w pysk - Dotarcie do faktycznie winnych i tych, których zniknięcie oczyściłoby atmosferę nie byłoby jednak dla nas, legilimentów, trudne. To trochę jak podróż od nitki do kłębka - podkreślił mając przed oczami obraz spętanego Larrego, spinającego się po zatopionych w jego plecach lodowych soplach po tym, jak wyssał z niego potrzebną wiedzę. Zacisnął mocniej powieki odsuwając ten obraz jednak gdzieś na bok starając się nie myśleć nad tym, że potraktował go tak samo, jak on Bones. Osobiście nie przeszkadzało mu jednak zagryzać zbyt odważnie wychylające się węże. Nie różniło się to specjalnie od tego, czym zajmował się jako auror z tą różnicą, że w tym momencie czuł przyzwolenie do wykonywania natychmiastowego wyroku nad czarnomagiczną duszą. Zbyt jednak łaskawego - zaklęcia zabijały zdecydowanie szybciej niż pocałunek dementora.
-
Find your wings
Skupiła się na nodze, oglądając ją i badając poświęcając jej większość uwagi. Resztę, którą miała skupiała na padających słowach. Zmarszczyła lekko brwi na słowa Alexandra.
- Gdyby każdy był, nie byłoby ciekawie. - odpowiedziała unosząc leniwie, trochę zadziornie kącik ust ku górze zerkając jedynie przelotnie na Kierana. Wysłuchała jego słów, a później Kierana. - Nawet jeśli, można by je ukryć. Wtedy spadnie prawdopodobieństwo zdemaskowania. - spojrzała z góry na Skamandera. Brwi pozostawały lekko zmarszczone, wzrok zatańczył w okolicy kolana. Zaklęcie pomknęła, a Tonks kontrolnie zerknęła na twarz Skamandera. Widząc jego wyraz twarzy wokół jej warg zatańczył cień uśmiechu. Nic jednak nie powiedziała.
- Zamieszanie w samym Ministerstwie chyba niewiele nam da, poza tym, że zaczną wszystkich dokładniej sprawdzać. Mogłoby nam pomóc, gdyby prowadziło do czegoś innego. - mruknęła unosząc różdżkę by wsadzić ją pomiędzy wargi na kilka chwil. - Musimy pomyśleć o nim dokładnie, tak, żeby nie przeszkodzić sobie w późniejszych działaniach. - mówiła ze spokojem, skupiając się jednocześnie na nowo na nodze Anthony’ego.
- Tylko jak dowiedzieć się, którzy za uszami coś mają? W sensie, musielibyście ich sprawdzać, prawda? Złapać, sprawdzić, czystemu wyczyścić pamięć i puścić? - zapytała, na głos się zastanawiając nad tym w jaki sposób, byliby w stanie odróżnić jednych od drugich. - Zastanawiam się, czy mogłabym się zatrudnić w Ministerstwie. - mruknęła nie będąc całkowicie o tym przekonaną. Bo sprawa miała swoje plusy i minusy. Minusem było to, że oddaliłaby się od Nokturnu, plusem, że mogłaby inwigilować Ministerstwo od środka. Która z dróg była bardziej odpowiednia? Która mogła im więcej dać? Musiałaby też zrezygnować z pracy u Alexa i większość jej dnia zajmowana by była przez pracę.
- W chacie jest lista chętnych do działań. Myślę, że możesz ich podzielić tak, by zrównoważyć umiejętności. Ale chcemy wiedzieć, co planujesz. - Uniosła dłoń, żeby przetrzeć wierzchem dłoni czubek nosa. - W co chcesz uderzyć, Kieran? Co przez to rozumiesz? - zapytała nie odciągając wzroku od kolana. - Chcesz je atakować jeden po drugim, czy stworzyć plan i do tego wykorzystać ludzi? - zamilkła na chwilę. Wsadziła różdżkę w wargi by unieść dłonie i założyć kosmyki za uszy. Znów złapała za narzędzie.
- Episkey Maxima. - wybrała, przytykając drewno do dużego zasinienia. - Właściwie skończyłam. - odpowiedziała Alexandrowi, cofając się krok. Nadal potrafiła leczyć, ale teraz wiedziała już, że zdecydowanie pewniej czuje się w walce. Że zdecydowanie bardziej rozumie białą magię. Na dzisiaj, prawdopodobnie kończyli. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Zostało jej kilka godzin na sen. Zawsze coś.
| zt?
- Gdyby każdy był, nie byłoby ciekawie. - odpowiedziała unosząc leniwie, trochę zadziornie kącik ust ku górze zerkając jedynie przelotnie na Kierana. Wysłuchała jego słów, a później Kierana. - Nawet jeśli, można by je ukryć. Wtedy spadnie prawdopodobieństwo zdemaskowania. - spojrzała z góry na Skamandera. Brwi pozostawały lekko zmarszczone, wzrok zatańczył w okolicy kolana. Zaklęcie pomknęła, a Tonks kontrolnie zerknęła na twarz Skamandera. Widząc jego wyraz twarzy wokół jej warg zatańczył cień uśmiechu. Nic jednak nie powiedziała.
- Zamieszanie w samym Ministerstwie chyba niewiele nam da, poza tym, że zaczną wszystkich dokładniej sprawdzać. Mogłoby nam pomóc, gdyby prowadziło do czegoś innego. - mruknęła unosząc różdżkę by wsadzić ją pomiędzy wargi na kilka chwil. - Musimy pomyśleć o nim dokładnie, tak, żeby nie przeszkodzić sobie w późniejszych działaniach. - mówiła ze spokojem, skupiając się jednocześnie na nowo na nodze Anthony’ego.
- Tylko jak dowiedzieć się, którzy za uszami coś mają? W sensie, musielibyście ich sprawdzać, prawda? Złapać, sprawdzić, czystemu wyczyścić pamięć i puścić? - zapytała, na głos się zastanawiając nad tym w jaki sposób, byliby w stanie odróżnić jednych od drugich. - Zastanawiam się, czy mogłabym się zatrudnić w Ministerstwie. - mruknęła nie będąc całkowicie o tym przekonaną. Bo sprawa miała swoje plusy i minusy. Minusem było to, że oddaliłaby się od Nokturnu, plusem, że mogłaby inwigilować Ministerstwo od środka. Która z dróg była bardziej odpowiednia? Która mogła im więcej dać? Musiałaby też zrezygnować z pracy u Alexa i większość jej dnia zajmowana by była przez pracę.
- W chacie jest lista chętnych do działań. Myślę, że możesz ich podzielić tak, by zrównoważyć umiejętności. Ale chcemy wiedzieć, co planujesz. - Uniosła dłoń, żeby przetrzeć wierzchem dłoni czubek nosa. - W co chcesz uderzyć, Kieran? Co przez to rozumiesz? - zapytała nie odciągając wzroku od kolana. - Chcesz je atakować jeden po drugim, czy stworzyć plan i do tego wykorzystać ludzi? - zamilkła na chwilę. Wsadziła różdżkę w wargi by unieść dłonie i założyć kosmyki za uszy. Znów złapała za narzędzie.
- Episkey Maxima. - wybrała, przytykając drewno do dużego zasinienia. - Właściwie skończyłam. - odpowiedziała Alexandrowi, cofając się krok. Nadal potrafiła leczyć, ale teraz wiedziała już, że zdecydowanie pewniej czuje się w walce. Że zdecydowanie bardziej rozumie białą magię. Na dzisiaj, prawdopodobnie kończyli. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Zostało jej kilka godzin na sen. Zawsze coś.
| zt?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Alexander wyraźnym skinieniem głowy przyjął do wiadomości odpowiedzi Kierana. Zdawał sobie sprawę, że składanie nogi bez znieczulenia nie było czymś przyjemnym, ale życie i kilka przypadków w szpitalu zdążyły już nauczyć młodego uzdrowiciela tego, że czasami ból był najlepszym wskaźnikiem. Gdyby coś poszło nie tak, kość złożyłaby się w zły sposób to Rineheart od razu by to poczuł i mógł zakomunikować Alexandrowi, że coś było nie tak.
Na deklarację aurora co do jego gotowości do biegu uzdrowiciel uśmiechnął się odrobinę szerzej. – Wydaje mi się, ze po takim złamaniu ja również nie szykowałbym się do maratonu – rzucił dość lekko, mówiąc w prawdzie o rzeczach całkiem poważnych. Nawet jeżeli magia była w stanie wyleczyć w trymiga rany i złamania to ciało nie mogło samo magicznie dojść do siebie. Potrzebowało na to czasu i troski, odpowiedniego traktowania oraz uwagi. – Polecałbym nie przemęczać się przez najbliższe parę dni. Złamania może już nie być, ale organizm potrzebuje chwili, aby wrócić do normy – przyznał, zabierając się za prowizoryczne naprawianie spodni Rinehearta. W duszy był lekko rozbawiony wręcz nieufną miną aurora, lecz było to coś, do czego już zdecydowanie przywykł w czasie pracy: ludzie z pewnym dystansem podchodzili do tego, jak uzdrowiciele ingerowali w ich ciała, nawet jeżeli robili to tylko po to, by pomóc. Było w tym coś dziwnego, to fakt i nie mógł nikogo winić, że czuł się niekomfortowo.
– Racja – przyznał Anthony'emu, kiedy ten trafnie porównał nieszczęśliwe rozmieszczenie szafek do otwartego okna. – Niemniej jednak spróbuję zorganizować połączenie między Doliną a jakimś w miarę bezpiecznym miejscem znajdującym się relatywnie blisko Oazy, nie zaś na tyle blisko, by narazić się na jej odkrycie. Jest tu wielu mugoli i nie zdziwiłbym się, jakby Rycerze spróbowali dobrać się do ziem Abbottów – podzielił się z resztą towarzyszy swoimi wątpliwościami odnośnie bezpieczeństwa ludzi w Somerset.
Wysłuchał w milczeniu uwag Anthony'ego, dokładnie rozumiejąc do czego mężczyzna uderzał. – Jakby mój ojciec był niewinny to wahałbym się – odpowiedział, przysiadając na krawędzi biurka znajdującego się w rogu gabinetu. – Mój ojciec to człowiek z umysłem skrzywionym przez czarną magię, brutalny i porywczy. Podejrzewam, że ma coś do czynienia z Rycerzami, ale to nie jest coś, czego jestem pewny – przyznał. – Jest bratem nowej nestorowej Selwynów – tej wiedźmy, dodał w myślach – i pracuje w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów jako urzędnik do spraw kontaktów angielsko-francuskich. Zabicie go nie leży wysoko na liście rzeczy, które chciałbym zrobić, usunięcie go z jego aktualnego życia byłoby wystarczające – powiedział, zakładając ramiona na piersi. – Ale nie miałbym nic przeciwko, jak dla mnie cały ten ród może przepaść – przyznał, zajmując się po tym uporządkowaniem przyrządów leżących na biurku.
– Przeczyszczenie Ministerstwa jest raczej niemożliwe, jak mówi Tonks, ale wybadanie terenu należącego do nieprzyjaciela przy pomocy jednego bądź dwóch takich wtyków podszywających się pod urzędników może dać nam wiele możliwości. Część Rycerzy pracuje także w Ministerstwie, a co do tych mielibyśmy pewność, że mają coś za uszami. Myślę, że warto by się nad tym pochylić – powiedział, lecz urwał, kiedy podłapał wzrok Justine pędzący w kierunku zegara na ścianie. Miał jeszcze sprawdzić co z Gabrielem, a pora była już późna. – Ale może nie dzisiaj. Jutro? W kwaterze, jak wszyscy się wyśpimy i przemyślimy propozycje – zasugerował, dając Kieranowi znak, że mógł już się podnieść, dla pewności jednak rzucił na aurora jeszcze jedno zaklęcie wzmacniające.
| zt
Na deklarację aurora co do jego gotowości do biegu uzdrowiciel uśmiechnął się odrobinę szerzej. – Wydaje mi się, ze po takim złamaniu ja również nie szykowałbym się do maratonu – rzucił dość lekko, mówiąc w prawdzie o rzeczach całkiem poważnych. Nawet jeżeli magia była w stanie wyleczyć w trymiga rany i złamania to ciało nie mogło samo magicznie dojść do siebie. Potrzebowało na to czasu i troski, odpowiedniego traktowania oraz uwagi. – Polecałbym nie przemęczać się przez najbliższe parę dni. Złamania może już nie być, ale organizm potrzebuje chwili, aby wrócić do normy – przyznał, zabierając się za prowizoryczne naprawianie spodni Rinehearta. W duszy był lekko rozbawiony wręcz nieufną miną aurora, lecz było to coś, do czego już zdecydowanie przywykł w czasie pracy: ludzie z pewnym dystansem podchodzili do tego, jak uzdrowiciele ingerowali w ich ciała, nawet jeżeli robili to tylko po to, by pomóc. Było w tym coś dziwnego, to fakt i nie mógł nikogo winić, że czuł się niekomfortowo.
– Racja – przyznał Anthony'emu, kiedy ten trafnie porównał nieszczęśliwe rozmieszczenie szafek do otwartego okna. – Niemniej jednak spróbuję zorganizować połączenie między Doliną a jakimś w miarę bezpiecznym miejscem znajdującym się relatywnie blisko Oazy, nie zaś na tyle blisko, by narazić się na jej odkrycie. Jest tu wielu mugoli i nie zdziwiłbym się, jakby Rycerze spróbowali dobrać się do ziem Abbottów – podzielił się z resztą towarzyszy swoimi wątpliwościami odnośnie bezpieczeństwa ludzi w Somerset.
Wysłuchał w milczeniu uwag Anthony'ego, dokładnie rozumiejąc do czego mężczyzna uderzał. – Jakby mój ojciec był niewinny to wahałbym się – odpowiedział, przysiadając na krawędzi biurka znajdującego się w rogu gabinetu. – Mój ojciec to człowiek z umysłem skrzywionym przez czarną magię, brutalny i porywczy. Podejrzewam, że ma coś do czynienia z Rycerzami, ale to nie jest coś, czego jestem pewny – przyznał. – Jest bratem nowej nestorowej Selwynów – tej wiedźmy, dodał w myślach – i pracuje w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów jako urzędnik do spraw kontaktów angielsko-francuskich. Zabicie go nie leży wysoko na liście rzeczy, które chciałbym zrobić, usunięcie go z jego aktualnego życia byłoby wystarczające – powiedział, zakładając ramiona na piersi. – Ale nie miałbym nic przeciwko, jak dla mnie cały ten ród może przepaść – przyznał, zajmując się po tym uporządkowaniem przyrządów leżących na biurku.
– Przeczyszczenie Ministerstwa jest raczej niemożliwe, jak mówi Tonks, ale wybadanie terenu należącego do nieprzyjaciela przy pomocy jednego bądź dwóch takich wtyków podszywających się pod urzędników może dać nam wiele możliwości. Część Rycerzy pracuje także w Ministerstwie, a co do tych mielibyśmy pewność, że mają coś za uszami. Myślę, że warto by się nad tym pochylić – powiedział, lecz urwał, kiedy podłapał wzrok Justine pędzący w kierunku zegara na ścianie. Miał jeszcze sprawdzić co z Gabrielem, a pora była już późna. – Ale może nie dzisiaj. Jutro? W kwaterze, jak wszyscy się wyśpimy i przemyślimy propozycje – zasugerował, dając Kieranowi znak, że mógł już się podnieść, dla pewności jednak rzucił na aurora jeszcze jedno zaklęcie wzmacniające.
| zt
Nie bardzo miał ochotę wchodzić między rodzinne porachunki młodego gwardzisty; być narzędziem dania upustu jakiegoś rodzaju niechęci czy też zwykłym wyeliminowaniu tegoż dlatego, że ten nie jest wzorem ojca, człowieka. Nie chciał wyzbywać się krzty żyjącego w sobie człowieczeństwa z takich powodów - Mogę sprawdzić czy wie coś istotnego jeżeli ty nie chcesz się tym zająć - tyle mógł zapowiedzieć ze swojej strony młodemu Sewelynowi - Jeżeli chcesz go usunąć jedynie po to by ukraść mu tożsamość to miej na uwadze, że to ktoś w kogo musiałbyś grać nie tylko w MM - zwrócił mu uwagę na to, że stanowisko i status tego człowieka to nie było coś czego zniknięcie, chociażby w rodowej siedzibie, nie wzbudziłoby pytań. Jeżeli Farley potrzebował jedynie czyjejś skóry to zdecydowanie mógł wybrać kogoś wygodniejszego. Chyba, że jego ojciec faktycznie mógł coś wiedzieć - Tony był wówczas gotowy to zweryfikować i w zależności od uzyskanej wiedzy zadecydować co dalej - To zależy - zwrócił się do Justine, kiedy ta podjęła dywagowanie na temat tego, jak miałoby wyglądać takie sprawdzenie - Ale tak: złapać, sprawdzić i w zależności od tego puścić lub nie. W ten sposób dowiedziałem się od tego kto zabił Bones, kto mu to rozkazał. Po sznurku do kłębka - i tak dalej - przytakną jej patrząc jak pracuje poniekąd w następnej chwili wyłączając się z rozmów dotyczących inwigilacji samego Ministesrtwa skrycie zazdroszcząc umiejętności metamorfomagii dwójki uzdrowicieli, która jawiła mu się ostatnio jako zmyślny wytrych tak bardzo inny od legilimencji, którą władał przypominająca przy porównaniu mało elegancki tasak.
Kiedy kobieta skończył pracę podniósł się do siadu, a potem ostrożnie, kontrolnie wstrzymując powietrze celem przyszykowania się na nieprzyjemny spazm bólu, podniósł się na równe nogi. Żadna fala cierpienia nie zalała jego nerwów, choć kończyna wydawała się być nieco odrętwiała. Stukną nią lekko o podłoże jakby chciał dopasować fantomowy pantofel - Mhm - mrukną potakująco na słowa o tym, by jednak mimo wszystko przełożyć rozmowy na jutro wątpiąc jednak by z tej okazji jako koczownik miał być innego dnia bardziej wyspany niż dziś. Przemieścił się na korytarz, gdzie dokończył ubierać się do wyjścia i o własnych już siłach udał się poza teren lecznicy.
|zt
Kiedy kobieta skończył pracę podniósł się do siadu, a potem ostrożnie, kontrolnie wstrzymując powietrze celem przyszykowania się na nieprzyjemny spazm bólu, podniósł się na równe nogi. Żadna fala cierpienia nie zalała jego nerwów, choć kończyna wydawała się być nieco odrętwiała. Stukną nią lekko o podłoże jakby chciał dopasować fantomowy pantofel - Mhm - mrukną potakująco na słowa o tym, by jednak mimo wszystko przełożyć rozmowy na jutro wątpiąc jednak by z tej okazji jako koczownik miał być innego dnia bardziej wyspany niż dziś. Przemieścił się na korytarz, gdzie dokończył ubierać się do wyjścia i o własnych już siłach udał się poza teren lecznicy.
|zt
Find your wings
Ostatni raz zerknął na Skamandera, gdy ten nie rzucił w jego stronę żadnego kąśliwego komentarza, którym śmiało podważyłby jego intencje, niezależnie od tego jak dobre by one nie były. Być może wyczuł szczerość w jego słowach, a może uznał, że to nieodpowiedni moment i miejsce na bardziej żarliwą dyskusję. Czasu nie cofną, rzuconych przed kilkoma tygodniami słów też całkowicie nie puszczą w niepamięć, ale musieli wznieść się ponad osobiste niesnaski i zacząć snuć poważne plany działania. Po pewnym czasie nawet ich nadszarpnięta relacja jakoś się poskleja, tak jak ich nogi zostaną złożone do kupy, gdy ktoś się nimi zajmie ze spokojem i odpowiednią wiedzą.
Długo nie przyszło im czekać na pierwsze efekty leczniczej magii. Spojrzał na Alexandra z cieniem wdzięczności, który przemknął jedynie w głębi niebieskich tęczówek, nie mogąc wypłynąć na twarz. Nie był też w stanie zmusić się do uniesienia choćby jednego kącika ust na żartobliwej wzmiance o maratonie. Pozostawał posępny, milczący, zamyślony, gdy z początku pilne kwestie rozważał tylko w sobie, bardzo zważając na słowa i propozycje, zwłaszcza po ostatnim spotkaniu. Musiał przyjąć do wiadomości, że wszystkie zamysły komplikuje rzeczywistość, wcale nie tak czarno-biała, jak by tego chciał. Już samo podnoszenie konieczności wdarcia się do Ministerstwa Magii czyniło go ślepym na to, że tam wciąż znajdują się ludzie zwyczajnie zastraszeni przez władzę, bojaźliwi, niekoniecznie skłaniający się do podrzynania mugolskich gardeł.
– O miejscach, na których powinniśmy skupić swoją uwagę, wiele zostało powiedziane na ostatnim spotkaniu. Nie zamierzam nigdzie uderzać, póki Zakon nie ma pewnych informacji. Nasze działania muszą być skoordynowane, a nieprzemyślany atak wywoła więcej szkody niż pożytku – gdyby którekolwiek z nich, tylko jedna z osób obecnych w tym gabinecie, rzuciła się na ślepo do walki, nie bacząc na nic, nawet na szanse powodzenia, wówczas wszystkie plany czynione przez członków organizacji mogłyby po prostu wypłynąć. Justine sama już nadmieniła, że zamieszanie w Ministerstwie musi mieć jakiś głębszy sens, może odciągnąć uwagę od innego celu. – Na razie w porcie prowadzone są patrole. Za kilka dni, jeśli nic się po drodze nie przydarzy, sam spróbuję się rozejrzeć i przy okazji sprawdzić operetkę Rosiera z bezpiecznej odległości, bez bardziej śmiałych posunięć, rzecz jasna – już wcześniej wiedział, że każda próba wejścia do Londynu jest mocno ryzykowna, a tej nocy nawet tego boleśnie doświadczył. – Rozchodzi mi się o to, aby stworzyć taką mocną grupę uderzeniową już na zaś, bo nie każdy w Zakonie jest do walki stworzony, a nasze działania muszą być zsynchronizowane, gdy nadejdzie czas ataku. Każde z nas chce mieć obok siebie pewnych w boju ludzi, jeśli trzeba będzie uderzyć z pełną mocą i bez zawahania – po to były organizowane treningi, ale to wciąż wydawało mu się za mało.
A jednak przytaknął, gdy Alexander dał znać, aby bardziej szczegółowo omówili wszystko jutro. Powinni uporządkować swoje myśli, a ta noc była dla Kierana już wystarczająco ciężka.
Podniósł się z kozetki o własnych siłach, na próbę obciążając wyleczoną nogę. Utrzymał się w pionie, to już był dobry znak. Już po kilku krokach upewnił się, że noga jest sprawna, choć lekko mrowiła, bo mięśnie pod skórą jakby drżały lekko i spinały chwilę potem mocno. Dziwne uczucie, ale na pewno minie. Podziękował za pomoc i w końcu opuścił leśna lecznicę.
| z tematu
Długo nie przyszło im czekać na pierwsze efekty leczniczej magii. Spojrzał na Alexandra z cieniem wdzięczności, który przemknął jedynie w głębi niebieskich tęczówek, nie mogąc wypłynąć na twarz. Nie był też w stanie zmusić się do uniesienia choćby jednego kącika ust na żartobliwej wzmiance o maratonie. Pozostawał posępny, milczący, zamyślony, gdy z początku pilne kwestie rozważał tylko w sobie, bardzo zważając na słowa i propozycje, zwłaszcza po ostatnim spotkaniu. Musiał przyjąć do wiadomości, że wszystkie zamysły komplikuje rzeczywistość, wcale nie tak czarno-biała, jak by tego chciał. Już samo podnoszenie konieczności wdarcia się do Ministerstwa Magii czyniło go ślepym na to, że tam wciąż znajdują się ludzie zwyczajnie zastraszeni przez władzę, bojaźliwi, niekoniecznie skłaniający się do podrzynania mugolskich gardeł.
– O miejscach, na których powinniśmy skupić swoją uwagę, wiele zostało powiedziane na ostatnim spotkaniu. Nie zamierzam nigdzie uderzać, póki Zakon nie ma pewnych informacji. Nasze działania muszą być skoordynowane, a nieprzemyślany atak wywoła więcej szkody niż pożytku – gdyby którekolwiek z nich, tylko jedna z osób obecnych w tym gabinecie, rzuciła się na ślepo do walki, nie bacząc na nic, nawet na szanse powodzenia, wówczas wszystkie plany czynione przez członków organizacji mogłyby po prostu wypłynąć. Justine sama już nadmieniła, że zamieszanie w Ministerstwie musi mieć jakiś głębszy sens, może odciągnąć uwagę od innego celu. – Na razie w porcie prowadzone są patrole. Za kilka dni, jeśli nic się po drodze nie przydarzy, sam spróbuję się rozejrzeć i przy okazji sprawdzić operetkę Rosiera z bezpiecznej odległości, bez bardziej śmiałych posunięć, rzecz jasna – już wcześniej wiedział, że każda próba wejścia do Londynu jest mocno ryzykowna, a tej nocy nawet tego boleśnie doświadczył. – Rozchodzi mi się o to, aby stworzyć taką mocną grupę uderzeniową już na zaś, bo nie każdy w Zakonie jest do walki stworzony, a nasze działania muszą być zsynchronizowane, gdy nadejdzie czas ataku. Każde z nas chce mieć obok siebie pewnych w boju ludzi, jeśli trzeba będzie uderzyć z pełną mocą i bez zawahania – po to były organizowane treningi, ale to wciąż wydawało mu się za mało.
A jednak przytaknął, gdy Alexander dał znać, aby bardziej szczegółowo omówili wszystko jutro. Powinni uporządkować swoje myśli, a ta noc była dla Kierana już wystarczająco ciężka.
Podniósł się z kozetki o własnych siłach, na próbę obciążając wyleczoną nogę. Utrzymał się w pionie, to już był dobry znak. Już po kilku krokach upewnił się, że noga jest sprawna, choć lekko mrowiła, bo mięśnie pod skórą jakby drżały lekko i spinały chwilę potem mocno. Dziwne uczucie, ale na pewno minie. Podziękował za pomoc i w końcu opuścił leśna lecznicę.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
17 V wykonywanie zawodu
Praca w Leśnej Lecznicy była zupełnie nowym wyzwaniem. Lata spędzone na oddziale urazów pozaklęciowych pogłębiały jej umiejętności w tej rozpoznawaniu i łagodzieniu skutków uszkodzeń wywoływanych magią. Czasami, ze względu na braki w personelu, dorywczo spędzała dyżury w innym miejscu. Zawsze jednak czuła się tam lekko niepewnie, świadoma że jest wyspecjalizowana w innej dziedzinie. Lecznica nie miała oddziałów. Każdy kto przychodził tu szukając pomocy narzekał na inne dolegliwości. Musiała całkowicie zmienić podejście. Z tego wypracowanego przez lata, otworzyć się na nową wiedzę, nowe metody.
Pierwszy kontakt nie był łatwy, ale przecież do tego już przywykła. W pracy uzdrowiciela nie było nic łatwego. Jeszcze kiedyś, bardzo dawno temu, sądziła że samo nauczenie się sztuki uzdrawiania wystarczy, by wykraść ze świata dużą dawkę cierpienia. Dopiero praktykując medycynę zdała sobie sprawę, że to tylko wyidealizowana wizja nowicjusza. Czasami wykształcenie i najlepsze chęci nie wystarczały. Czasami nie dało się komuś pomóc, a wtedy trzeba było zaakceptować śmierć, to że nie dało się skrócić czyjegoś cierpienia. Ani tego pacjenta, ani przechodzącej przez katuszę rodziny. To była gorzka lekcja. Jedna z tych, których trzeba było pojąć jak najszybciej, bo inaczej praca, którą wykonywali powoli mogła stać się piekłem. Trzeba było pomóc tym, którym mogli. Pogodzić się z myślą, że czasami magia lecznicza nie wystarczała, aby uratować czyjeś życie.
Lecznica miała być dobrym miejscem. Gdy szpital Świętego Munga przestał być bezpieczny, gdy uzdrowiciele zmuszeni byli odmawiać pomocy tym, którzy jej potrzebowali, polowa przychodnia w Dolinie Godryka była tym co było potrzebne.
Na ich prowizorycznej tablicy grafików widniały dzisiaj jej inicjały; poprosiła żeby ze względów bezpieczeństwa używano nazwiska jej matki. Pojawiła się w lecznicy dużo wcześniej niż było to zaplanowane. Zajrzała do gabinetu Alexa by dowiedzieć się czy nie potrzebuje żadnej pomocy zanim nie przybędą pacjenci. Chociaż lecznica była niewielka zadań do wykonania nigdy nie brakowało. Czasami przychodzili również inni - ci, którzy po prostu oferowali swoje ręce do pracy.
Niezawodnie dzisiaj tak jaki wcześniej towarzyszyła jej mała pomocnica. Nie mogła zostawić Melanie samej. Nawet jeśli czuła, że być może byłaby bezpieczeństwa u boku ojca Roselyn, to Wright nie mogła się oszukiwać - jeśli władzę postanowią szukać uciekinierów, to rodzinny dom będzie pierwszym miejscem gdzie zaczną swoje poszukiwania. Pozostawienie jej samej w wynajętym mieszkaniu też nie było żadną opcją. Melanie towarzyszyła jej w lecznicy. Gdy nie było pacjentów, krzątała się z nią, na swój dziecięcy sposób zaabsorbowana nowymi obowiązkami. Nigdy jej się to nie nudziło. W jakiś sposób przypominało jej to sytuację sprzed ponad dwudziestu lat, gdy sama Rose podążając śladami matki naśladowała jej ruchy w domowej lecznicy Elodie. Gdy przychodzili pacjenci rozkładała jej zabawki i odsyłała do innego pomieszczenia. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział, ani nie chciała żeby córka musiała patrzeć na często rannych, schorowanych ludzi. Była zbyt mała żeby oglądać takie cierpienie.
Zajęła się porannymi przygotowaniami, starając się doprowadzić wszystko do porządku zanim przybędą pacjenci. Sprawdziła czy pod ręką znajdują się wszystkie niezbędne eliksiry, dodając do listy te, które już się kończyły. Mimo, że pracowali w zwykłej chatce ukrytej w lesie, chociaż jej prezencja pozostawiała wiele do życzenia - dbali o to, aby wszystko było funkcjonalne.
Wkrótce melodia nierówno stawianych kroków przerwała jej pracę. Pierwsi pacjenci.
Kobieta niezbyt przejęta swoim stanem oraz jej starsza siostra. Starsza i znacznie rozsądniejsza. Gdy mysi brąz nabrał odcienia głębokiego kasztanu, a blada cera znacznie pociemniała starsza słusznie zauważyła, że wiązać może się to niebezpieczną przypadłością, a nie ze zwykłym uśmiechem losu. Gorączka metamorfomogiczna mogła być niebezpieczna, chociaż jej pierwsze objawy często bywały, w szczególności przez kobiety, ignorowane. Sama Roselyn niezbyt często miała do czynienia z tą przypadłością , ale pamiętała jak jeszcze kiedyś, bardzo dawno temu, odbywając staż widziała ciężkie stadium tej choroby. Starsza kobieta jednak wystarczająco szybko zareagowała, namawiając młodszą siostrę do wizyty w lecznicy. Po krótkiej rozmowie i przebadaniu stanu zdrowia pacjentki, zdawało się, że gorączka nie zdążyła jeszcze narobić szkód. Podała jej eliksir, który miał spędzić gorączkę oraz rozpisała jego dawkowanie na kilka następnych dni. Poprosiła również o to, aby wróciły za kilka dni, by sprawdzić czy choroba się nie rozwinęła. Gdyby pracowała w Mungu z pewnością zaleciłaby przynajmniej dzień obserwacji, jednak w lecznicy nie było na to miejsca.
Żegnając się z kobietami w drzwiach gabinetu, zauważyła że pacjentów przybyło. Już po chwili diagnozowała skrzacią grypę. Jak się okazało próbowanie ugłaskania złośliwych bahanek wcale nie było dobrą metodą leczenia. Matka wraz z trójką dzieci w końcu przybyła do lecznicy prosząc o pomoc uzdrowiciela. Podała im syrop z czarnych jagód oraz eliksir wzmacniający. Później przybył wesoły nosiciel Tomcia Palucha, przerażony zmianami jakie zaszły z jego sprzętem, a zaraz po nim uskarżająca się na uciążliwy katar kobieta.
Chociaż ich schorzenia nie były poważne, nie było miejsca, w którym mogli znaleźć pomoc. Nikt kto opuścił Londyn nie chciał już do niego wracać. Nagle prawo do pomocy medycznej przestało być dla wszystkich. Przychodzili z małymi i dużymi problemami. Potrzebowali pomocy, której nikt inny nie chciał im udzielić.
Momentami była zmęczona, ale mimo wszystko bycie tu przynosiło jakąś ulgę. Poznawała tych ludzi, ich historię i czasami świadomość niesprawiedliwości niemalże bolała fizycznie. Ale obserwując ich widziała jak wiele jest tych, którzy nie pasowali do nowego systemu. Dobrze było czuć, że nie są w tym wszystkim sami. Że to nie tylko mistyczna walka między dwoma grupami czarodziejów, to coś co było ponad nich. Nie tylko losy zakonników ważyły się w ostatnich miesiącach, ale także tych prostych ludzi, którzy pragnęli po prostu żyć i mieli do tego prawo. Nikt nie powinien go im odmawiać.
Dopiero kilka długich godzin później miała chwilę dla siebie. Przegryzając zwietrzałego tosta z serem nie spodziewała się, że ktoś jej przerwie. Myliła się, bo przy akompaniamencie krzyków trzech mężczyzn przyniosło na rękach młodego chłopca ze złamaną nogą. Pęknięta kość wyglądała okropnie, przebijając się przez skórę. Młodzieniec był blady, nie stracił dużo krwi, ale z pewnością był przytłoczony bólem. Chociaż procedura magiczna nie była skomplikowana wokół powstał chaos, krew w przedsionku, gabinecie medycznym i krzyki chłopca. Lecznica na kilka bardzo długich chwil straciła swój spokój. Inkantację Feniterio i Fractura Texta pomogły jej załagodzić jego ból. Pozwoliła mu dojść do siebie w gabinecie, podczas gdy ona kończyła posiłek. W tej zawierusze zapomniała, że to ona powinna posprzątać. Przyzwyczajona była do ciągłej obecności pomocników. Uzdrowiciele leczyli, opiekowali się chorymi, a pozostały personel zajmował się umożliwieniem im tej pracy. Tutaj była tylko ona i kałuże krwi, zabarwiona czerwienią narzutka na prowizryczne, szpitalne łóżko.
Poczekalnia powoli pustoszała. W końcu czekał na nią ostatni pacjent - mężczyzna dotknięty Traumą Krwi. Niechętnie opowiedział jej o tym, że po wydarzeniach Czystki wyjechał z Londynu i tym samym zrezygnował z opieki medycznej. Trauma Krwi jednak wymagała pomocy uzdrowicieli, których ostatnimi czasy brakło. Było to widać na pierwszy rzut oka. Miał nienaturalnie bladą cerę, rzadkie włosy i połamane paznokcie. Małe draśniecie sprzed kilku dni wciąż się nie zasklepiło. Najpierw zajęła się oczyszczeniem małej rany. Ta chociaż nie groźna dla zwykłego czarodzieja, dla osoby cierpiącej na Traumę Krwi dawała się we znaki. Potem podała mu eliksir wzmacniający i poprosiła, aby odwiedzał lecznicę co miesiąc. Nie mogła mu obiecać, że wciąż tu będzie. Nie mogła mu obiecać, że Leśna Lecznica wciąż będzie działać, ale jeśli tak - właśnie tu mógł znaleźć pomoc.
Jeszcze raz sprawdziwszy składzik z eliksirami, odpisała te które już zużyła i której mogło im zabraknąć w najbliższych dniach. Słońce chyliło się ku zachodowi i nadchodził czas końca dyżuru.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 23.08.20 12:05, w całości zmieniany 1 raz
Ten człowiek był w złym stanie. Jedynym pozytywnym elementem jego sytuacji był fakt, że trzymał w dłoniach swoją pstrokatą tiarę – czemu pstrokatą, zapytacie? Ano dlatego, że spadł na nią cały ogrom małych plamek krwi, które nadały jej wrażenia czapki klauna. Tylko to była wojna, a nie cyrk. Czasami jednak życie prowadziło do sytuacji, kiedy te dwa stany ludzkiego skupienia nie różniły się niczym poza tłem. Ida miała wrażenie, że dzisiaj mogła być świadkiem owego sklejenia się tych dwóch tak różnych światów. Mężczyzna, który był właścicielem pstrokatej tiary, wywracał oczami na leżance, bynajmniej nie ze zniecierpliwienia czy zirytowania obsługą. Nie było z nim dobrze. Nogę miał w kawałkach, niedosłownie niestety (Ida wolałaby sklejać te kawałki ze sobą niż układać puzzle z fragmentów połamanej kości), rany były głębokie, jakby wypalone rozżarzonym żelazem. Mężczyzna był blady, na skroni skroplił się zimny pot, ale policzki powoli znaczone były czerwienią gorączki.
– Jak ma pan na imię, jeszcze raz? – spytała go, chcąc odwrócić uwagę od bólu. Była dziwnie skupiona, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że powinna być już w domu, zjeść coś, położyć się, odpocząć. Ale nie potrafiła, dopóki nie była pewna, że faktycznie mogła wyjść. Instynkt podpowiadał jednak, że powinna jeszcze chwilę zostać.
– Marcus – wypadł do przodu jeden z jego przyjaciół, który w dłoniach trzymał płaszcz rannego, cały poharatany i we krwi, podobnie jak noga właściciela. – Marcus Morgan, pani medyk.
– Ida Lupin – przypomniała i uśmiechnęła się krótko do niego. – Co się właściwie stało?
– W Dolinie był atak – jeden spojrzał na drugiego, a ten drugi pokiwał entuzjastycznie (i nieco panicznie) głową na znak, żeby mówił dalej. – Straszne rzeczy… Marcus poszedł na pierwszy ogień, ratował swoją żonę. Wie pani, ona w ciąży był – „ten drugi” uderzył go całkiem porządnie w ramię. – Jest, jest w ciąży. No i Marcus stanął do walki. To była walka, pani Lupin!
– Wierzę – słuchała, ale zajęła się jego nogą. Dotykiem, ostrożnym i uważnym, usiłowała zbadać stan jego nogi. Zamknęła oczy, wolno przesuwając palce w stronę zgrubień, które świadczyły o nieprawidłowo wygiętych pod tkankami kościach. Złamanie nie było otwarte, ale krwawienie wewnątrztkankowe wcale dobrze nie rokowało. Trzy miejsca złamania, jedno bardziej skomplikowane niż reszta. Chciałaby poprosić o pomoc, bo nie, nie czuła się pewnie przy takich sytuacjach – jeszcze nie; byłą zbyt przyzwyczajona do pomocy innych, do rzucenia pytania, na które prędko znalazłaby odpowiedź kierowaną przez wiatr niekiedy tańczący delikatnie po lecznicy. Ale była sama. Bo było późno, bo nie chciała nikogo budzić, zwłaszcza Alexa. Wzięła głęboki wdech.
Marcus w końcu podniósł głowę, ale rany na piersiach uniemożliwiły mu utrzymanie tej pozycji przez dłuższy czas. Szybko to zauważyła i pomogła mu bezpiecznie opaść na twardą leżankę.
– Pieprzeni czarnoksiężnicy. Płacą im za to, czy nie, trzeba ich wszystkich pozbawić różdżek, najlepiej od razu razem z rękami, które je trzymają – przełknął gorzką ślinę. – Jestem barmanem! Miejscem barmanów jest za barową ladą, nie na ulicach, gdzie ze wszystkich stron świszczą zaklęcia!
Krzyknął i to chyba wywróciło uwagę Idy do góry nogami. Chwytała za różdżkę, żeby zabrać się za leczenie, ale ledwo dotknęła opuszkami jej drewna, ta lekko odbiła się od blatu szafki i prawie spadła na ziemię. Złapała ją w ostatniej chwili drżącymi palcami – refleks popędzany biczem adrenaliny. Rzuciła proste Ignominia, bo mężczyzna wcale nie potrzebował pełnej śpiączki, mimo bólu nie bełkotał, nie jęczał, najwyraźniej albo zaprawiony w nim, albo zwyczajnie posiadający wysoki próg odczuwania. Chciała o coś zapytać, sprawdzić, czy zaklęcie działało, więc palnęła cokolwiek, co przyniosła jej na język ślina.
– Jak to jest być barmanem w tych czasach? Dobrze? – spojrzała na niego i pochwyciła pewniej różdżkę, kierując ją nad pierwsze rany widoczne na obrzękniętej nodze. Emocje. To właśnie one należało prędko pogodzić ze zdrowym rozsądkiem i trzeźwym myśleniem. – Purus.
Zobaczyła na jego ustach skrzywienie, które zaraz przerodziło się w lekko otępiały wyraz twarzy. Źrenice się rozszerzyły, nie zareagowały tak intensywnie na światło świecy stojącej na etażerce obok, jak jeszcze chwilę temu. Usta poruszyły się razem z językiem, niedbale, nieprzytomnie, ale za chwilę zaczęły utrwalać na strunach głosowych pełne zdania, wciąż rozlazłe, bez kontroli tonu i brzmienia, ale z zachowaną pewną logiką. Był silny, musiała to przyznać.
– To nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze…
Mężczyźni stojący niedaleko spojrzeli po sobie zdziwieni.
– Przytrzymajcie go za ramiona i łokcie, może się szarpać, znieczulenie nie było zbyt mocne – rzuciła do nich prędko.
– Gdybym miał powiedzieć… co cenię w życiu… to ludzi – coraz mniej składnie mu to wychodziło, ale zmarszczył brwi, siłując się z językiem, z myślami, z całym sobą. – Czarodzieje, którym podałem kufel piwa, kiedy sobie nie radzili, kiedy byli sami.
Pomyślała, że to jest właśnie cyrk na tle wojny. Albo wojna na tle cyrkowego namiotu.
– Paxo maxima – rzuciła w ostateczności, bo wiedziała, że przy nim interwencja przyjaciół może nie być wystarczająca. Zadziałało odpowiednio z wcześniejszą inkantacją. Mężczyzna rozluźnił się pod jej magią, zamknął oczy. Ale gadał zdrów.
– Chodzi o to… bo chodzi o to, że kiedy rzuca się na drugiego człowieka klątwę, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które pomaga się rozwijać… – przewrócił na chwilę głowę na bok, zaraz potem uchylił powieki i przewrócił oczami.
Jedną dłonią wybadała pierwsze złamanie, jedna z trzech, najbezpieczniejsze, bez obawy przed relokacją pozostałych fragmentów. Podzieli cały proces na dwie części. Tak będzie najlepiej.
– Feniterio – cicho, szeptem, ostrożnie, skupiając się na tym jednym kawałku ciała. Ciche kliknięcie, jak wtedy gdy zamyka się za sobą drzwi do pokoju, w którym właśnie zasnęła dziecko. Kość jednak jeszcze się nie zrosła, wskoczyła tylko na swoje miejsce, przybliżyła się do celu. – Feniterio – kolejny fragment, tym razem to już zabolało. Mężczyzna skrzywił się, ale to wcale nie przeszkodziło mu w dialogu.
– Ja miałem szczęście, bo je znalazłem! – jęknął przeciągle, szarpnął się leniwie, mężczyźni od razu zareagowali. – Dziękuję życiu! Życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość! Wielu ludzi pyta mnie, skąd czerpię tę radość… a ja mówię, że to prosteEEEEE!
Teraz krzyknął. Fractura Texta nastawiła kość, noga nagle stała się bardziej ludzka, a mniej wykręcona, choć obrzęk wcale ciała nie opuścił. Wilgotne końcówki włosów przykleiły się do jej skroni i czoła. Cały dzień na nogach, wśród bandaży, magii leczniczej i odoru świeżej krwi; była zmęczona, miała do tego prawo. Marcus odetchnął na chwilę i uśmiechnął się. Ból musiał w końcu odpuścić.
– To Ognista. To właśnie ona sprawia, że dzisiaj na przykład rozlewam ją do kieliszków, a jutro może znowu rzucę się z różdżką na parszywego czarnoksiężnika…
Ida i pozostali dwaj spojrzeli po sobie najwyraźniej dzieląc między sobą uczucie niezrozumienia dla przemowy, jaką wygłosił Morgan. Może nie trzeba było jej rozumieć. Może to właśnie jego osobisty, niemal intymny manifest wygłoszony w eter, bo dziś nikt nie miał czasu rozumieć, nie miał czasu słuchać. Był tylko czas na walkę, opatrywanie ran i chowanie zmarłych. I może w tym szaleństwie była metoda.
Marcus zamilkł; nie stracił przytomności, ale obniżone ciśnienie krwi i ciało powoli wracające do normy pod pływem kolejnych zaklęć Idy dawały jasne sygnały, że mógł wreszcie być spokojny o swoje życie i zwyczajnie odpocząć. Wystarczyła tylko jedna, krótka chwila. Po obrzękniętych tkankach i nadmiarze gromadzącej się krwi pod skórą zostały zaledwie drobne ślady, kości były zrośnięte, ale wciąż kruche i słabe, magia potrzebowała czasu, by spleść ze sobą najdrobniejsze elementy kośćca. Rozmawiali we trójkę przez kilka chwil, dopóki Ida nie przygotowała odpowiednich eliksirów dla rannego i krótkiego opisu z tym, jak należy je brać, by wrócić do pełni zdrowia. Marcus doszedł do siebie koło drugiej. Zabrali go wtedy, zaproponowali swoje ramiona po raz kolejny i wyszli, żegnając się z Idą i zaraz znikając w leśnych ciemnościach. Uśmiechnęła się do siebie i w końcu pomyślała, że ten dzień, choć ciężki i obfitujący w naprawdę ciężkie przypadki, mógł być nazwany „dobrym”. Dłonie miała całe we krwi, jak codziennie. I jak codziennie ruszyła do łazienki, żeby zmyć ją ze wszystkimi wspomnieniami czarodziejów i czarownic, których dzisiaj opatrzyła.
| zt
breathe
then begin again
then begin again
13 VII | teoria panmagiczna
Dni takie jak ten powinny ją cieszyć. Wieczór w leśnej lecznicy był spokojny.
Były dni chaotyczne, kiedy krzątali się wśród pacjentów w pośpiechu, próbując opanować kilka małych pomieszczeń wypełnionych masą cierpiących ludzi. Były też dni takie jak ten. Gdy odwiedzało ich niewielu, kiedy mogli w spokoju uporządkować lecznicę i przygotować ją na kilka kolejnych dni.
Ziewając nad zimną herbatą, próbowała uporządkować półki z eliksirami, wysprzątać pomieszczenia. Wszystko zdawało się być już na miejscu, ale zegar wskazywał, że czas jej pracy się nie skończył.
W nocy próbowała nadrobić materiały przesłane jej przez Jaydena. Udało jej się ukończyć jedną pozycję zaledwie przedwczoraj, zeszłej nocy rozpoczęła potyczkę z kolejną falą astronomicznych pojęć i zagwostek. Lektura naukowych dzieł skutecznie zajmowała myśli, wypełniała puste noce. Nie była to jednak ucieczka przed rzeczywistością, jedynie chwilowe oderwanie się od niej. Przedstawione przez astronoma badania ją zaintrygowały. Chciała zrozumieć, pojąć, mieć w tym swój udział.
Zagłębiając się w tajniki niegdyś porzuconej dziedziny, próbowała rozpocząć pracę nad spisaniem dotąd poczynionych obserwacji. Minęło kilka dni zanim udało jej się doprecyzować swoje poszukiwania. Musiała zastanowić się nad tym czego dokładnie potrzebuje. W mnogości czarodziejskiego świata musiała wybrać osobnika, który odzwierciedlałby jak najwięcej wspólnych cech. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe. Szczególnie w tym okresie. Musiała zawęzić poszukiwania, a potem odnaleźć kogoś kto spełniałby jej kryteria. Uznała, że najlepiej jest wybrać czarodzieja półkrwi jako że była to najliczniejsza i najbardziej zróżnicowana grupa w ich społeczeństwie. Gdy w końcu udało jej się odnaleźć kogoś odpowiedniego i przede wszystkim chętnego do wzięcia udziału w eksperymencie, gotowa była do zebrania wszelkich potrzebnych jej informacji. Najpierw przeprowadziła wywiad tyczący się jego magicznego potencjału - opanowanych przez lata umiejętności i danych tyczących się rozwoju. Chciała również poznać jego magiczne korzenie. Uznała, że lepiej będzie wybrać jako próbę reprezentatywną czarodzieja zdrowego, którego krewni nie cierpieli na żadne schorzenia genetyczne. Spisane notatki czekały w torbie, czekały na chwilę taką jak tą, gdy w natłoku obowiązków mogła znaleźć trochę spokoju. Nieco bijąc się z wyrzutami sumienia, że ostatnie chwile pracy wykorzystuje na prywatne działania, postanowiła usystematyzować poczynione w ostatnich dniach obserwację. Spisała wszystko tak, aby gotowe były do wysłania Jaydenowi.
Gdy wskazówka zegara upomniała ją, że już czas wracać do domu, postanowiła nie przerywać prac. Zaszyła się w cichym kącie, aby nie przerywać innym pracownikom lecznicy.
Sprawa z charłakiem wyglądała podobnie. Próbując rozczytać uzdrowicielskie bazgroły, przelewała na papier obserwacje sprzed kilku dni. Były wynikiem podobnych badań, które poczyniła już kilka dni wcześniej. Przeanalizowała drzewo genealogiczne oraz historię. Wspierając się podręcznikiem traktującym o charłakach, próbowała najpierw stworzyć własny szablon, a potem po przeprowadzeniu poszukiwań, rozmów, udało jej się odnaleźć kogoś kto spełniałby jej kryteria. Thomas miał trzydzieści jeden lat i urodził się w rodzinie z magicznym rodowodem. Jak w większości wypadku jego przypadłość była powodem wstydu. Próbowano zasymilować go ze światem mugolskim, jednak na fali ostatnich wydarzeń powrócił na łono rodziny, kryjąc się pod protekcją krewnych. Nie posiadał zdolności magicznych, jednak jak większość charłaków potrafił postrzegać świat w taki sposób jak robili to czarodzieje. Był zdrowy i na ciele, i na umyśle. Zgodził się na udział w badaniach bez dłuższego zastanowienia, poniekąd chcąc odkryć naturę swoje przypadłości. Wątpiła, żeby mogli odnaleźć odpowiedź na te pytanie. Wszakże badania Jaydena nie miały rozjaśnić tej kwestii, nie mniej jednak sądziła, że mógł być to krok na przód. Punkt wyjściowy by w przeszłości ktoś po przeanalizowaniu ich badań, mógł spróbować zrealizować własne - mogące pomóc im zrozumieć co decydowało o tym, że jedni rodzili się z magicznym potencjałem, a inni nie. Co decydowało o tym, że w magicznych rodzinach rodzili się charłacy, a w mugolskich czarodzieje. Tylko teoretyzowała. Jednak jeśli Jayden udowodniłby, że na ich umiejętności wpływały też inne czynniki, można było podjąć próbę ich analizy. Czuła, że potrzebują tej wiedzy. Szczególnie w świecie, w którym brak magii lub okryte hańbą korzenie były powodem prześladowań.
Gdy zakończyła swoją pracę było już późno. Melanie zasnęła na fotelu, a uzdrowicielka czuła, że walka ze snem może niebawem skończyć się jej niechybną porażką. Jej część zdawała się być już ukończona, ale postanowiła poczekać kilka dni z wysłaniem jej do Jaydena. Wolała spojrzeć na nie świeżym okiem za kilka dni.
anatomia IV
| zt
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Gabinet
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica