Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet [odnośnik]23.02.20 23:05
First topic message reminder :

Gabinet

Wnętrze gabinetu jest jasne i zdecydowanie przywodzi na myśl szpital, choć taki odrobinę bardziej przytulny. Na jednej ze ścian znajduje się szeroki, metalowy zlew, a kilka półek zastawionych jest najczęściej używanymi eliksirami i paroma interesującymi mugolskimi przyrządami medycznymi. Gdzie nie gdzie powieszonych jest parę większych rycin anatomicznych. Jako szafki służą tu stare i odrestaurowane meble, a dwie kozetki oddzielone od siebie ciemnozielonym parawanem zdecydowanie wiodą tu swoje drugie, jak nie trzecie życie. Całość jest jednak zadbana, a choć skromna to właściciele dokładają starań, aby wnętrze pomimo dominującej w nim bieli pozostało tak przyjazne, jak tylko mogłoby być.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Gabinet [odnośnik]23.08.20 12:08
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 36
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]24.08.20 0:23

14 VII | teoria panmagiczna


Wczesnym porankiem postanowiła kolejny raz powrócić do poczynionych przed kilkoma dniami badań i przeanalizować je pod innym kątem. Spisane poprzedniego wieczora notatki zdawały się być niekompletne. Musiała jeszcze nad nimi popracować. Nie chciała oddawać Jaydenowi czegoś z czego nie była do końca zadowolona, a już z pewnością nie czegoś co mogłoby negatywnie wpłynąć na jego badaniach. Chciała być pewna własnych wyborów i skrupulatności opisanej próby. Wiedziała, że przyjacielowi zależy na pomyślnym przeprowadzeniu eksperymentów, a jej niedopatrzenia mogłyby zaważyć na ich sukcesie.
Przez myśl przeszło jej, że może niepotrzebnie zgodziła się na pomoc. Wszakże chęci nie zawsze równe były możliwościom. Nie chciała, aby przez nią coś poszło nie tak, a trudy przyjaciela spełzły na niczym.
Być może należała do niezbyt szerokiego grona osób, które fascynowały naukowe dywagacje. Przecież sama niegdyś marzyła o tworzeniu nowych zaklęć, metod i odkrywaniu okrytych cieniem niewiedzy terenów. Jakże wiele kiedyś miała ambicji, pomysłów na własną przyszłość. Po latach utemperowała charakter, a marzycielskie podrygi stały się wyznaczaniem osiągalnych celów. Mimo wszystko pamiętała cudownie mrowiące uczucie, lekki podmuch ekscytacji, które niosło ze sobą asystowanie Jaydenowi przy jego ostatnich badaniach. Nie chciała rezygnować, ani odmawiać.
Błąkała się od ściany do ściany, próbując odnaleźć skupienie. Wszystko jednak odwracało jej uwagę. Głośna wskazówka zegara, trzeszcząca podłoga, gałąź stukająca w okno. Ten dzień miał być jednym z tych nieprzyjemnych. Chwilę później odkryła, że zostawiła wszystkie swoje notatki w lecznicy. W pośpiechu zabrała rzeczy swoje i Melanie, udając się w stronę Leśnej Lecznicy.
Tam jeszcze raz odczytała swoje notatki. Przez kilka za długich chwil analizowała spisane obserwację, próbując dopatrzeć się w nich jakichkolwiek uchybień. Musiała to przemyśleć. Bałagan kartek, notatek i książek na długo opanował cichy kącik, w którym pracowała. Ponowienie opisania próby, znalezienia chętnych do wzięcia udziału w eksperymencie oznaczałyby kolejne dni, które mogłyby skutkować opóźnieniem. Nie chciała jednak ryzykować błędem. Błądząc w chaosie notatek, postanowiła stworzyć opis próby jeszcze raz - pracując na stworzonej już pracy, ale starając się stworzyć ją od nowa. Była pewna, że ponowna analiza przyniesie odpowiedzi na jej niepewność, a jeśli nie to przynajmniej ulepszy wcześniej stworzoną wersję.
Profil czarodzieja i charłaka był bardzo podobny. Byli w podobnym wieku, nie wykazujący predyspozycji do schorzeń genetycznych. Ich rodowód magiczny również był podobny. Była pewna, że w obecnej sytuacji pod tym względem nie znajdą lepszego dopasowania. Obaj byli silni i zdrowi - tego chciała być pewna, nie mogła narażać nikogo na niebezpieczeństwo związane z eksperymentem. Nawet jeśli potencjalnie nie istniało. Być może nieco przesadziła, przykładając się do opisu anatomicznego - wolała być jednak pewna, że doda więcej informacji zbędnych, niż za mało istotnych. Nie miała pojęcia jak ich ciała zareagują na meteoryty, a czasami prawda kryła się w najmniejszych szczegółach. Ciężko było znaleźć dwie osoby, które wykazywały tak wiele podobnych cech, ale uznała że to właśnie będzie najważniejsze - różnica wieku mogła wpłynąć na reakcje organizmu, podobnie jak przebyte choroby. Status czystości krwi również był tu ważny, chociaż to nie było przedmiotem badań astronoma. Uznała, że jednak ciężej byłoby podważyć jakiekolwiek tezy, mając na uwadzę podobieństwo w rodowodzie.
Oprócz tego jeszcze raz przeanalizowała sporządzony opis umiejętności magicznych czarodzieja. Jayden poinformował ją, że te w kontakcie z meteorytem te powinny być wzmocnione, nie chciała więc aby coś im umknęło. Uznała jeszcze, że warto dodać informacje, które zdobyła podczas wywiadu z charłakiem - już nie tak staranny opis umiejętności jego najbliższych krewnych; jeśli faktycznie udałoby im się obudzić magię w charłaku być może te w jakiś sposób mogły być przydatne? Nie dodała tych notatek do oficjalnej części, a jedynie dodała je do listu, który miała wysłać przyjacielowi. Ich przydatność (jeśli w ogóle takie były), miał ocenić astronom. Poruszała się po nieznanej sobie dziedzinie, wolała być bardziej skrupulatna niż zwykle. Nawet jeśli miała popaść w przesadę.

anatomia IV
|zt




what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]24.08.20 0:23
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 63
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]18.09.20 13:02

23 VII


Skrywana wśród szumu drzewa chatka dziś nie wypełniała się pacjentami. Kilku chorych zajęło miejsca w poczekalni, wyglądając spotkania z medykiem. Ciszę przerywało jedynie krzątanie się uzdrowicieli. Po przebadaniu dziewczynki zaledwie rok starszej od Mel, przepisała jej syrop wzmacniający i eliksir z czarnej jagody. Wieść o lecznicy rozbiegła się po okolicach, wielu uzdrowicieli poszło w ślady Magicznego Munga. Dla ludzi o krwi brudnej, nie było tam miejsca. Leśna lecznica jednak nie wybierała swoich pacjentów. Tu mógł przyjść każdy chory, każdy kto potrzebował pomocy magimedyka. Nie było sensu idealizować, lecznica nie zapewniała większości wygód jakimi mógł pochwalić się każdy szpital. Nie do tego przywykła. Zawsze pod ręką był alchemik, gotowy uwarzyć lekarstwo, gdy tylko zachodziła taka potrzeba. Personel pomocniczy zawsze ułatwiał pracę uzdrowicielem. Teraz ciężar wszelkich obowiązków spoczywał na nich. Eliksiry należało rozdawać z głową, a także ostrożnie nimi dysponować. Musieli dbać o porządek, dbać o pacjentów. Nie było łatwiej, jednak dla Rose liczyło się, że jej praca ma znaczenie. Przecież właśnie dlatego zapragnęła być uzdrowicielką. Od najmłodszych lat jej umysł chłonął tą wizję - Elodie Wright pochylona nad kociołkiem, ważąca medykamenty, których później używała pomagając okolicznej ludności. Chociaż w przyszłości ukierunkowała się w zupełnie inny sposób, powiew inspiracji zawdzięczała swojej ukochanej matce. Uzdrowicielce, która zawsze była jej wzorem, niedoścignionym ideałem. Praca w Mungu była zawsze zaszczytem, czymś z czego była i co kochała. Nie było jednak już dla niej tam miejsca. Nie miała zamiaru wybierać między pacjentami, decydować na podstawie głupich kryteriów - wybierać tych, którzy byli bardziej godni leczenia, niż bardziej potrzebujący. Tutaj zaczęła się odnajdywać, bo wiedziała że robi coś ważnego, coś wartościowego.
Dziś towarzyszyła jej Isabella.
Nie dane było im zamienić wielu słów. Gdy drzwi lecznicy otworzyły się chciała sprawnie poradzić sobie z pierwszymi wizytami, a konsultację z młodą uzdrowicielką by to tylko przedłużyły. Z czasem jednak poczuła się winna. Przecież miała jej pomóc, a jak do tej pory panna Presley jedynie obserwowała.
W pewien sposób ją onieśmielała. To była niemądra myśl. Wszakże była wykształconą uzdrowicielką, zaradną kobietą, która potrafiła o siebie zadbać. Isabella nie powinna jej wprawiać w zakłopotanie, a jednak na pewnym poziomie - tym bardziej powierzchownym, postać Isabelli obserwującej jej poczynania nieznacznie ją krępowała. Jej pochodzenie przebijało się przez szarobure realia lecznicy, łatwo dało się to zaobserwować - jakby była z innego świata niż oni wszyscy. Była elegancka, urocza, pełna gracji. Rose natomiast pewnym, zamaszystym krokiem przemierzała korytarze lecznicy, nie zważając na luźny kok czy poplamiony fartuch, nie wymawiała słów z szlachecką starannością, jej głos brzmiał charakterystyczną, dźwięczna melodią rodzimej Szkocji.
W końcu jednak ciemne oczy uzdrowicielki skierowały się w stronę młodej damy, obdarzając ją nieznacznym, ciepłym uśmiechem. - Co o tym myślisz, Isabello? - zapytała. Ich pacjent, były przedstawiciel magicznej policji, miał bladą skórę, miejscami zabarwioną sino-żółtymi plamami. Wspominał o krwotokach z nosa i dziąseł. Po upadku Londynu dla niego również nie było miejscach w szeregach służb porządkowych, podobnie zresztą jak w Mungu. Pamiętała go, odwiedził ich kilka miesięcy, miał wracać co miesiąc, jednak jak do tej pory nie pojawił się w ich drzwiach.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]23.09.20 23:09
Onieśmielona czuła się Bella. Może nawet jeszcze bardziej niż panna Wright. Ogromnie onieśmielona w tej nowej roli, chociaż z jej entuzjazmem, z jej tryskającą jak wesołe iskry energią trudno było wyczuć zawstydzenie, oswajanie się z nową misją. Zdawałoby się, że wie już wszystko, że zna na pamięć te opasłe atlasy anatomiczne, że nie mają przed nią tajemnic szczególnie choroby genetyczne, zatrucia eliksirowe. Obudzona w nocy recytowała pięknie lecznice formuły, przywoływała receptury uzdrawiających wywarów, ale… właśnie – nigdy nie leczyła tak naprawdę czegoś więcej niż ranki na kolanie czy kataru swojej dwórki. Czasami tylko litościwi członkowie rodziny pozwalali jej zrobić coś, ale ostatecznie nikt nie ufał jej wiedzy, ani tym bardziej różdżce. Wolano posłać po uzdrowiciela doświadczonego, mężczyznę, wielkiego specjalistę. Czymże mogła zabłysnąć dama, która bawiła się w bycie medyczką? Właśnie tak myślała o niej matka, tak myślały wszystkie ciotki. Tylko ojciec kiwał pokornie głową, pozwalając jej te zabawy kontynuować, ale i on nie potrafił zaakceptować rozkwitającej pasji. Nigdy nie dano jej szansy, nigdy nie popatrzono poważnie na płomienne zafascynowanie, równie mocne jak dorastającego razem z nią, pod tym samym dachem Alexandra. Jemu kibicowano, a jej podsuwano kolejne hafty i nuty, by mogła rozwijać się w iście kobiecych profesjach. Gniewała się na bliskich, choć nie mogła nie przyznać im racji. Przygotowywała się do zupełnie nowej roli, a ta wymarzona nie godziłaby się z byciem matką i żoną, damą i wsparciem na salonach. Nie mogła strzec gracji i delikatności, a jednocześnie zszywać rannych i oglądać wszystkich niespecjalnie wdzięcznych, rozprutych i osłabionych kawałków ciała. Nie mogła plamić otulonych białymi rękawiczkami dłoni krwią. Aż do teraz.
Bo teraz otworzyły się zatrzaśnięte dotąd na wieczność bramy. Zdradliwy los rozmył obietnice i pozornie twarde zakazy, wypędził księżniczkę z pałacu, mając dla niej zupełnie inny plan. Planem tym była chatka w Dolinie Godryka i pewna skromna, maleńka lecznica wypełniająca się dobrodusznymi sercami i złotymi dłońmi. Alexander ofiarował jej szansę, staż u boku wspaniałych mistrzów fachu, którzy musieli opuścić szpital lub nigdy też nie było im dane się tam znaleźć. Isabella z wypiekami na bladej, dotąd zupełnie nieskazitelnej twarzyczce wkraczała do tego miejsca, wyobrażając sobie mnóstwo wyzwań, z którymi będzie musiała się zmierzyć. Spotkania z pacjentami, niezwykłe przypadki, zdejmowanie z wątłych ramion bólu i cierpienia, łączenie pociętych kawałków, przelewanie energii w osłabione organizmy. Czuła się naprawdę gotowa, gotowa i głodna wszelkiej wiedzy, wszystkich cennych rad i wskazówek. Bardzo więc wnikliwie analizowała przypadki, którymi zajmowali się doświadczeni uzdrowiciele, podążała za nimi posłusznie, starając się pozyskać jak najwięcej wiedzy praktycznej – tej brakowało jej tak mocno. Jakże różne były wcześniejsze wyobrażenia szlachcianki, kiedy już stanęło się w medycznym uniformie pośród prawdziwej choroby i spojrzeń wołających bezgłośnie o wybawienie. Chciała być strażniczką! Chciała działać i nie przyglądać się jedynie temu wszystkiemu z boku. Tylko uczestnictwo pozwoli jej wyjść z roli dyskretnego obserwatora, tylko możliwość wykonania niektórych czynności pomoże jej uzyskać wprawę. Dlatego nie unikała absolutnie żadnej, nawet najmniejszej okazji do zabrania głosu, rzucenia zaklęcia i podania lekarstwa. Nie miała pojęcia, że w jej ruchach, schludnym stroju czy dokładnej wypowiedzi odznacza się pochodzenie, uwidaczniają ślady poprzedniego życia. Tego życia, o którym zdołała częściowo (no, może w małym skrawku) już zapomnieć.
Oderwała spojrzenie od chorego, kiedy tylko Roselyn wypowiedziała jej imię. Pacjent zaniedbał wizyty w lecznicy, a choroba wymagała stałej kontroli. Tymczasem ten biedaczek wyraźnie marniał i tracił siły. Jak mógł zignorować zalecenie uzdrowiciela? Bella wewnątrz czuła oburzenie na myśl o tym, że ktoś tak jawnie ryzykował własnym zdrowiem. Była prawie pewna, że towarzysząca jej kobieta ma podobne przemyślenia, choć jej uśmiech nie zdradzał tych odczuć.
– Obrzęki są niepokojące. Trzeba jak najszybciej się tym zająć, zanim dojdzie do naruszenia żył. Och, drogi panie Wadock, powinniśmy widywać się częściej. Będziemy mogli zdjąć ten okrutny ból i złagodzić objawy, poczuje się pan lepiej i ustąpią krwawienia –
oznajmiła, zwracając się później do pacjenta. Popatrzyła znów na uzdrowicielkę. – Podałabym miksturę regenerującą, mogę ją przygotować – powiedziała ostrożnie, choć nie były to słowa duszone przez niepewność. – Czy myślisz, że to już odpowiedni moment, by zastosować wywar uzupełniający krew? –zapytała, dobrze wiedząc, że stan pacjenta nie był najlepszy. Zaniedbane leczenie prowadziło do pogorszenia stanu. Przypadek chyba należało określić jako poważny, ale Bella wolała się upewnić. W końcu nie posiadała tak szerokiego doświadczenia jak panna Wright. Wiedziała też, że o pewnych odczuciach względem pacjenta nie należało mówić głośno przy nim. Ten mężczyzna bardzo ryzykował.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Gabinet - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Gabinet [odnośnik]24.09.20 0:20
Ciężko było wyobrazić sobie świat, w którym musiała żyć Isabella. Rose nikt nigdy nie odmawiał nauki, nikt nigdy nie odmawiał stąpania własnymi ścieżkami, ale może właśnie w tym tkwiła prostota ich życia. Skryci między leśnymi wzgórzami, niemalże odizolowani od wielkiego, cywilizowanego świata, żyli w jedyny sposób w jaki potrafili żyć: prosty, nieskrępowany szlachecką etykietą. Ich życiami nie rządził nikt poza nimi samymi. Z tego domu Rose wyniosła własną niezależność, nieco wykraczającą poza niuanse ich świata. Taką, która pozwalała stawiać samodzielne, pierwsze kroki, dążyć do własnych pragnień. Podejmować decyzję odmienne od tych, które podjął by za nią jej brat czy ojciec. Ich opiekuńczość wciąż odbijała się echem w jej życiu, jednak nigdy nie była rozkazem, który miałby moc odmienić jej życie. Jej błędy były jej, tak jak i jej sukcesy. W świecie zależności nie znaczyła zbyt wiele. Jej krnąbrność nie odbijała się na pieczołowicie od wieków piastowanej chwale. Była jedną z kobiet, które zbłądziły. W tym świetle jej pragnienie niezależności, nigdy nie było tak bardzo gorszące. Nauczyła się od siebie wymagać, nie pozwolić by inni podważali jej wiarę w samą siebie. Ta przez ta przez lata bywała zachwiana, czasami brakło jej sił, ale była pewna swojego wykształcenia, swoich umiejętności. Tego nikt nie mógł jej odebrać, nikt nie mógł jej tego zabronić. Wszakże nikt nie szykował jej świetlanej przyszłości pełnej przepychu, takiej która miała być zależna od wyboru męża, jej miejsca w świecie. Te musiała odnaleźć ona sama. Zbłądziła nie raz i nie dwa, wszystko to jednak było jej. Ciężko było więc pojąć los szlachciankę, ciężko gdy jej świat należał tylko do niej. Jej zdawało się, że można powiedzieć po prostu nie, wyznaczyć własne granice. Żyła w innym świecie i teraz obserwowała jak wkracza w niego młoda uzdrowicielka.
Nie wiedziała o niej zbyt wiele. Zaobserwowała jedynie to co widziała dotychczas, a widziała oddanie - mimo braków w praktyce. Każdy musiał od czegoś zaczynać, a młoda Isabella zaczynała od rzucenia na głęboką wodę. Nie chciała jej tego utrudniać, wszakże jak każdy uzdrowiciel musiała wejść w kontakt z pacjentem, uleczyć go. Mogła jedynie wyłapać odpowiedni dla niej przypadek, dać się wykazać. Przecież nie była już pod opiekuńczym kloszem rodziny, tu liczyła się jej wiedza i tą miała się wykazać.
Szeroki uśmiech rozświetlił usta uzdrowicielki - Widzi pan, panie Waddock - podsumowała - Pani Presley niedawno rozpoczęła swoją pracę i już jest w stanie stwierdzić, że nie należy zaniedbywać wizyt. To nie tak, że tylko rzucam słowa na wiatr, każdy uzdrowiciel to panu powtórzy, w pana stanie należy zwracać szczególną uwagę na objawy, a nie przychodzić gdy te się nasilają - powiedziała, wbijając spojrzenie w pacjenta, który widocznie poczuł się stłamszony przez dwie uzdrowicielki. Wybąkał coś o racji, spuszczając wzrok - Niech się pan nie martwi, póki tu jesteśmy zawsze może pan nas odwiedzić. Chodzi o to, że należy nas odwiedzić, a nie odkładać do ostatniej chwili - głos lekko złagodniał, a spojrzenie skupiło się na drugiej uzdrowicielce - Tak, tak. Z pewnością mikstura regenerująca się przyda. I jak zauważyłaś wywar uzupełniający krew. Myślę, że powinniśmy mieć fiolkę w naszych zapasach. Te obrzęki mi się nie podobają - stwierdziła, oceniając fioletowo żółte wykwity na skórze mężczyzny. - To tylko leczenie objawowe, a jednak może trochę poprawić samopoczucie pana Widdocka. Odpowiednie zaklęcie powinno zagoić pomniejsze krwiaki. Nie pomoże to w leczeniu choroby, jednak nie będą mu zbyt mocno doskwierać - powiedziała do Isabelli. Była świadoma, że dziewczyna z pewnością zna zaklęcie episkey, przeznaczone do leczenia stłuczeń - w tym wypadku nie leczyło choroby, a jedynie łagodziło jej objawy. Nie było jednak sensu w tym, żeby pan Waddock miał znosić ból, podczas gdy one mogły mu go odebrać zanim zadziała eliksir. - Powinien nas pan odwiedzać częściej, musi pan przyjmować te eliksiry, żeby choroba przechodziła łagodniej - powiedziała znacznie cieplejszym tonem w stronę panna Waddocka, wiedziała że na nic zdadzą się reprymendy, ludzie nie lubili odwiedzać uzdrowicieli, bo bali się złych wieści i ich konsekwencji, chciała aby mężczyzna miał pewność, że te będą jedynie pozytywne gdy zacznie odwiedzać ich częściej.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]27.09.20 19:14
Pisane twardą ręką sprzed wieków zasady jakimś cudem przetrwały do dziś. Podporządkowanie oznaczało męską wygodę, było gwarancją przetrwania starego rodu, wiecznego pławienia się w bogactwie tej samej krwi. Ktoś, kto chciał to dobrowolnie oddać, mógłby być posadzony o głupotę. Narzucane myślenie, niemożliwość sprzeciwu, sprytnie przesuwane pionki po wielkiej szlacheckiej szachownicy – rozprawiali się ze sobą, tworzyli sojusze i je niszczyli, zasadzali i pielęgnowali nienawiść lub pozwalali jej więdnąć. Łączyli kobiety z mężczyznami, domagając się kolejnych figur, za pomocą których mogliby znów manipulować rzeczywistością. Dopiero ból, dopiero uczucie straty i niesprawiedliwości pomagały popatrzeć na to z zupełnie innej perspektywy. Idealny, brokatowy świat był zatruty. Na każdą truciznę istniało jednak antidotum. Odkryła je kilka tygodni temu. Wspinała się dziś po wieży, budowała swą pewność, rozkwitała, płonęła czystą namiastką radości. Wypalone łzy znikały, przestawały dewastować ciche noce i zbyt przejęte poranki. Chyba wreszcie nauczyła się, o co chodzi w tym nowym życiu, jak bardzo różni się ono od wiecznego dyktanda, stałych harmonogramów pisanych ograniczeniem, kłamstwem, od tych twarzy wołających o zaufanie, a jednocześnie samych skąpanych w fałszu. Teraz stała się zależna od siebie, wolna, niepowstrzymana w przeżywaniu smutków i radości. Uśmiech samoistnie wkradał się między szlachetne rysy, słońce przypiekało idealnie upudrowane dotąd policzki. Isabella nauczyła się łapać słońce i sięgać po te marzenia, o które od lat zdawało się wołać serce. Jedno z tych wyobrażeń, magicznych i dotąd niemożliwych, skryło się w tym gabinecie.
Gniótł ją niewidzialny lęk. Wiedziała, że jest to ciężka, brudna, bardzo odpowiedzialna praca, że nie jest to delikatność i perfumy, że tu świat nie istnieje dla niej, a ona dla świata. Leśna lecznica pozwoliła Isie zetknąć się z rzeczywistością jakże obcą temu, co poznała dotąd. Zderzenie początkowo wydało się brutalne, zabolało, ścisnęło ją w kajdanach niepewności, ale nigdy nie była przestraszonym kaczątkiem. Była łabędziem, była płomieniem, wznosiła się w sile i dumie. Motywujące przemowy kreowane w morzu myśli wspomagały rozkwitanie odwagi. Pchała się między szpitale łóżka, zaglądała w oczy, pod opatrunki, do głębi wymęczonych chorobami organizmów. I po raz pierwszy od dawna czuła, że jest na właściwym miejscu, mimo momentów zagubienia i ratunkowych spojrzeń. Czuwająca przy niej Roselyn pomagała jej odnaleźć się pośród realnych przypadków, paskudnych ran i piekielnie silnych specyfików. To wszystko kryło się pod tymi dachami, wychodzące i wchodzące dusze błagały o uleczenie, a one były feniksami. One, dwie uzdrowicielki magią zalepiające ból. Gdziekolwiek teraz chował się kuzyn, pragnęła, by był z niej dumny.
Popatrzyła na kobietę. Słuchała jej z uwagą, lekko przytakiwała jej słowom, ale myślami nieco się oddaliła – ledwie na moment. Poczuła, że chciałaby móc poznać bliżej tak ciepłą i poświęconą dobrej sprawie postać. W nawale pracy i wielkich próbach bycia profesjonalną Isabella chyba nie odnalazła zbyt wielu sposobności, aby porozmawiać z nią o czymś zupełnie błahym, lekkim, jakby były dwoma przyjaciółkami. Wierzyła, że pojawią się jeszcze okazje, pragnęła jednoczyć się ze wszystkimi, którzy tutaj przebywali. Lecznica była głównym, może jedynym miejscem, kiedy mogła poznać kogoś tak nagle i po prostu. W chwili, gdy wygasły wszystkie kontakty z poprzedniego życia, poszukiwała ciepła i serdecznych oczu, potrzebowała wokół siebie dobrych ludzi, przy których jeszcze szybciej mogłaby się nauczyć stąpania po wciąż niepewnym gruncie.
Nieco się zaróżowiła, kiedy panna Wright wspomniała o jej początkach w uzdrowicielskiej misji. Przytaknęła jednak z uśmiechem, kiedy tylko pan Wadock zerknął nieco niepewnie w jej stronę. Szybko jednak powrócił spojrzeniem do starszej medyczki. W jej słowach czaiła się pewna groza. Bella była pewna, że pan ten nie chciał umrzeć i pozbawić się wielu lat wspaniałego życia. Przecież nawet w obliczu wojny istniało mnóstwo pogodnych chwil, które jeszcze mu się przytrafią. Jak mógł świadome się ich pozbawiać? Ta myśl ją wręcz przeraziła! – Panie Wadock, wierzę, że będzie pan do nas teraz częściej zaglądał. Zawsze może pan liczyć na nasze wsparcie. Pomożemy panu mierzyć się z tą przykrą chorobą. Proszę pomyśleć, że może pan mieć jeszcze wiele wspaniałych przygód. Czy to nie jest ekscytujące? Ale do tego potrzebuje pan mnóstwo siły. Postaramy się wygonić ten ból i przynieść ulgę organizmowi – oświadczyła, przytakując lekko główką. Przy takiej obstawie dobrodusznych opiekunek, upartych i fachowych, nie mógł odnaleźć argumentu przeciwnego. Bunt był bardzo niewskazany. Isabella potrafiła być bardzo.. nalegająca. – Przyniosę mikstury – oznajmiła, poruszając się. Gotowa była udać się do zapasów od razu, zanim im pan Wadock się zupełnie przypadkiem wymknie. Zerknęła jeszcze przelotnie na Roselyn, która wspomniała o uleczeniu sinego ciała. – A potem zajmiemy się krwiakami. Zobaczy pan, panie Wadock, wyjdzie pan dzisiaj od nas w znakomitej formie – oświadczyła promiennie. Oby tylko ta nowa sprawność nie dodała mu zbyt wielkiej pewności. Musiał wiedzieć, że potrzebne były powroty, regularne spożywanie napojów, zaklęcia. To nie był upierdliwi kaszel. Sinica przecież prowadzić mogła do naprawdę paskudnego stanu. Nikt z obecnej w gabinecie trójki tego nie pragnął. – Zaraz wrócę! – oświadczyła, znikając za drzwiami gabinetu. Kiedy tylko wróciła, odstawiła na biurko eliksiry i przechyliła lekko głowę, rzucając pacjentowi zamyślone spojrzenie.  Wyciągnęła różdżkę. – Widzę, że jest pan gotowy na odrobinę oddechu, zaraz pozbędziemy się tych krwiaków – odparła miłym, przyjemnym głosem. Nie należało się bać prostego zaklęcia. - Episkey Maxima! – powiedziała pewnie, celując drewnianym końcem w największe zasinienia. Jej różdżka uwielbiała lecznicze inkantacje.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Gabinet - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Gabinet [odnośnik]27.09.20 19:14
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 91

--------------------------------

#2 'k8' : 4, 1, 4, 7
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]30.09.20 23:49
Dobrze znała lęki Isabelli. Sięgając wzrokiem w głąb starych zakurzonych wspomnień, widziała odbicie samej siebie. Młodziutkiego, nie doświadczonego medyka, którego świat składał się na ekscytację i przerażenie uzdrowicielką misją. Zza przymrużonych powiek spoglądały na nią oceniające spojrzenie sączące zwątpieniem, że  w filigranowym ciele kobiety mógł kryć się bystry umysł. Musiała im udowodnić, a przede wszystkim samej sobie, że jest stworzona z budulca, który mógł znieść trudy ich pracy, znieść trudy i podołać wymaganiom. Każdy kolejny dzień był sprawdzianem, szaloną emocjonalną batalią - wszakże żaden kurs nie mógł przygotować ich do tego co kryło się wśród szpitalnych łóżek, przeintelektualizowane opisy nie opisywały naturalistycznej wizji ludzkiego ciała, przedtem nie znała zapachu spalonej skóry, ani mdlącej woni krwistego powietrza. Nikt nie mógł ich przygotować na porażkę, na to że czasami wiedza i umiejętności nie były wystarczające by uratować życie. Śmierci nikt ich nie nauczył. Należało ją poznać samemu, przeżyć pierwsze pęknięcia serca, brak wiary w samą siebie. Nikt nie opowiadał o płomieniach gasnących w umierających duszach, ani o męce chorego, rysach malowanych bólem. To wszystko trzeba było poczuć, dotknąć. Stać się tego częścią i przez długi czas Roselyn sądziła, że nie jest w stanie tego znieść. Wszakże jak można pogodzić się ze śmiercią, jeśli chciało się służyć życiu? Miała w sobie jednak więcej odwagi i nieustępliwości niż sama sądziła. Wytrzymała, a wraz z doświadczeniem przyszło pogodzenie się z ciężką rolą uzdrowiciela. Nigdy jednak nie zobojętniała. Wielu starych wyjadacz, wyrobionych wyg, postrzegało to jako słabość. Przecież przywiązanie, współczucie, nie było w tym wypadku kluczem do rozwoju, wręcz przeciwnie, zostawiało ślady, zatrzymywało. Rose jednak wierzyła w to co robiła. Nie przez wzgląd na renomę własnej profesji, nie dla wzbicia się ponad innych. Chciała leczyć, ratować życie, pomagać. To przynosiło spełnienie. Dawało poczucie, że robi coś ważnego.
Leśna Lecznica nie dawała tak surowych lekcji jak staż w Mungu. Obserwowała pierwsze kroki młodej uzdrowicielki i nie chciała zabierać jej okazji do nauki. Wszakże nie musiała kroczyć tą samą ścieżką, którą podążała Roselyn. Nie musiała spotykać się z tymi wszystkimi nieprzyjemnościami, które prześladowały Rose kiedyś na co dzień. Powinna mieć dostęp do wiedzy, obserwować doświadczonych uzdrowicieli bez przyklejania jej metek. Powinna mieć do tego prawo, bo zawalczyła o samą siebie. I to była cecha, którą Wright potrafiła uszanować. Wszakże los kobiet nie był łatwy. Zamykano je w pudełeczka, wyznaczono szlaki zanim jeszcze zdążyły rozwinąć skrzydła - już wtedy inni odnaleźli im swoje miejsce w świecie. Dążenie do wykształcenie miało być jedynie pikantnym smaczkiem, ale nie realnym celem. Bo przecież tak wiele rzeczy nie godziło się kobiecie. Gorące pragnienie buntu nigdy nie było jej cząstką. Wywalczyć swoje miejsce w świecie musiała, by zachować własną godność, samodzielność. Nici zależności stały się z czasem ciężkie. Ileż razy to słuchała próśb ojca, by wróciła do domu. W jego oczach nigdy nie miała szans poradzić sobie sama. Potrzebowała mężczyzny, a gdy ten zniknął, pozostawiając ją samą z wychowaniem dziecka - pan Wright nie potrafił wyobrazić sobie przyszłości jedynej córki. Nie winiła go. Nie chciała nim w żaden gardzić, przecież dawał jej opiekuńczość, poczucie przynależności. Ona chciała jednak stanowić o sobie samej, walczyć o samą siebie gdy nikt inny nie mógł. Ta wspólna cecha przekonywała uzdrowicielkę do poznania Isabelli. Nawet jeśli różniły się tak wieloma cechami.
Dlatego postanowiła zaufać jej w kwestii pacjenta. Nie raz wykazywała się wiedzą i pragnieniem rozwoju. Pod czujnym oczu czarnych oczu Roselyn, Isabelle mogła wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać, że ma zadatki na magimedyka, którym chciała zostać.
Absolutnie nie chciała wprawić jej w skrępowanie, ale mimo to Presley poradziła sobie dobrze w interakcji z pacjentem - Widzi, pan? - usta wygięły się w miękkim uśmiechu, który posłała do pana Widdocka, ale jego ciepło otoczyło również sylwetkę Isabelli.
Upadła dama na chwilę zniknęła za drzwiami lecznicy. Kradnąc ten czas zmieniła kilka słów z mężczyzną. Ciężko było zapamiętać wszystkie twarze jakie odwiedzały ich małą, imitację szpitala. Ich historie były tak mnogie i różnorodne. Łapiąc skrawki wiadomości, spróbowała stworzyć w głowie obraz własnego pacjenta - jego trosk i codzienności. To wcale nie było takie ważne, jednak lubiła ukraść tych kilka słów; zdawać sobie sprawę z ich małego świata. Potrafiła wyobrazić sobie jak ciężko musiało mu być po odejściu z ministerstwa, sama ledwie odnalazła pracę. W wojennej codzienności tkwiła prozaiczność - wciąż trzeba było dbać o najprostsze potrzeby, żyć kolejnym dniem. Mimo widma wielkich konfliktów, sprzecznych idei.
Oceniającym okiem określiła jakość eliksiru. Nie była zbyt biegła w sztuce alchemii, znacznie częściej opierała się na umiejętnościach innych niż na swoich. Na kursie to właśnie ta dziedzina sprawiała jej największą trudność. Wprawione oko mogło jednak dostrzec podobieństwa. Lekarstwo przygotowane przez Isabellę wydawało się być przyrządzone z najwyższą starannością. Mogła to ocenić, nawet jeśli samodzielnie nie potrafiłaby go przyrządzić.
Episkey Maxima w wykonaniu młodej uzdrowicielki szybko wchłonęło fioletowo-żółte siniaki, przywracając skórze jej zdrowy koloryt. Nie mogłaby go rzucić lepiej. - Bardzo dobrze - wyszeptała cicho do dziewczyny, skupiając spojrzenie na pacjencie - Panie Waddock, musi pan przyjmować lekarstwa. W pana stanie nie ma na to żadnej innej rady. Jeśli przyniosą zamierzony efekt, będziemy mogli spotykać się rzadziej, a może w przyszłości w ogóle. Tutaj liczy się jednak systematyczność - odparła twardo - Proszę przyjąć tą dawkę wywaru wzmacniającego za dwa tygodnie, a za kolejne dwa nas odwiedzić, żebyśmy mogły skontrolować pana stan. Proszę poprosić o panią Sorensen albo gdyby mnie nie było o panią Presley, która jest już zaznajomiona z pana przypadkiem - powiedziała stanowczo. - Niech pan o tym pamięta - upomniała go raz jeszcze zanim mężczyzna przekroczył próg gabinetu.
- I co o tym sądzisz, Isabello? Co byś powiedziała o tym przypadku - zapytała dziewczynę, upewniwszy się, że pan Waddock nie jest w stanie już ich usłyszeć. Niektóre informacje zarezerwowane były tylko dla uszu uzdrowicieli.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]05.10.20 12:59
Nie wolno jej było przysnąć, zapędzić się, zabłądzić w szaleństwie wreszcie wypuszczonych na wolność emocji. Uczucie świeżego powietrza było obezwładniające, rozluźniony gorset, rozwiane włosy i przecudowna lekkość w każdym kroku. To wszystko bez zbędnych kłębowisk surowych oczu i sztywnych krat chroniących durnawe protokoły. Wydostała się ze świata, z którego nie można przecież wyjść. Wskazówki przesuwały się bardzo szybko. Dni melancholii ustąpiły, nadeszła godzina misji, o której śniła od wielu lat. Ją również niekiedy grzebała głęboko w ziemi, domyślając się, że uzdrowicielką pozostanie wyłącznie w odmętach własnej fantazji. Bliskość serdecznego spojrzenia Roselyn, głos pana Wadocka, zapach medykamentów – one były jednak prawdziwe. Tak samo jak szata opatulająca jej ramiona zamiast najpiękniejszych kreacji sprowadzanych prosto z Paryża. Tęskniła za miękkością, cudownymi błyskami bogatych tkanin, ale one nigdy nie mogły zastąpić jej przebywania tutaj, uzdrawiania, zdobywania prawdziwej wiedzy w całkiem realnej przychodni. Nie mogła wciąż uwierzyć, że chłopiec z salonów wyrwał się ze smyczy i dokonał takiego dzieła, że szpital wyrzucał niepokornych specjalistów,  że zmuszał ich do chowania się po lasach. Robili to ludzie, z którymi żyła od tylu lat. Władcza ciotka, rodzina niedoszłego męża i wszyscy ci, dla których gotowa była na tak wiele poświęcenia w imię wspólnej tradycji, wspaniałego dziedzictwa wielu wieków. Uzdrowiciele jednak aż za dobrze wiedzieli, w jakich barwach skąpana była wojna i jakich widoków należało się spodziewać jeszcze przez długie tygodnie, miesiące, a może i lata. Lady matka oszalałaby, widząc, że dziewicze dłonie opatrują brudne rany, że zszywają pourywane kończyny i słuchają świszczących oddechów. Oddechów szlam. Bella czasem zastanawiała się, co by się stało, gdyby mogła do nich pójść. Stanąć przed obliczem rodziców jako dojrzała, zdolna uzdrowicielka, jako dzieło świata istniejącego poza pałacami, zrodzona z ich krwi, ale sprzyjająca zupełnie obcym głosom. Czy nie poznaliby oczu własnego dziecka?
Winna skupić się jednak na pacjencie. Wiedziała, że jest tutaj, by pogłębiać wiedzę, by nie umykać już przed żadną praktyką. Rwała się do wszelkich działań, czując, że pierwsze razy malowane drżeniem okazują się zbyt cennymi lekcjami, aby mogła ze strachu zaciskać powieki. Wcale nie było jej łatwo. Nigdy nie przywykła do takiego wysiłku, a już na pewno nie do wstrętu i ohydnych zapachów mieszkających się pod dachem leśnej lecznicy każdego dnia, w każdej godzinie. Nagłość, wielkość emocji, potrzeba szybkich decyzji, przewidywania skutków – ratowania życia. Oczywiście, że była zmęczona. Delikatne ciało, pielęgnowane z najwyższą powagą, przy użyciu znakomitych specyfików i wielu posłusznych dłoni wrzucono nagle w wir morderczej niekiedy pracy. To nie było beztroskie przeglądanie atlasów i warzenie eliksirów w przerwach między haftowaniem chustek i podwieczorkiem z lordami. Tutaj Bella doświadczyła prawdziwej sztuki uzdrawiania. Tak niewzruszonej, tak sprzecznej czasami z wyobrażeniami, ale wciąż pięknej. Właśnie tak. Nie zniechęciła się, zaciskała zęby, kiedy krew i wymiociny moczyły jej szatę, kiedy złote loki przestawały się pięknie zakręcać, kiedy dotykać musiała ciał mężczyzn – kiedy czuła, że jeszcze chwila i osunie się na zimne podłogi.
Czar zadziałał, wymazał przebarwienia ze skóry, bolesne miejsca doznały ukojenia. Wiedziała o tym. Nie wyobrażała sobie polegnąć na tak prostym zaklęciu. Za każdym razem, gdy wypowiadała formułę, czuła się niemożliwie przejęta. Czyniła dobro. Wreszcie służyła innym, marzenia stały się tak rzeczywiste, jak jeszcze nigdy dotąd. Kiwała lekko głową, dopełniając tym drobnym gestem słowa drugiej uzdrowicielki. Poczuła dumę, wspaniały dreszcz zachwytu, kiedy tylko panna Wright wspomniała o niej jako osobie zapoznanej z jego przypadkiem. Czy to oznaczało, że mogłaby następnym razem pomóc mu samodzielnie? Policzki jej się zakolorowały, jakby muśnięte pędzelkiem zanurzonym w czerwonym pudrze. A kiedy tylko zatrzasnęły się drzwi, Isabella złączyła dłonie i przycisnęła je w piąstce do swojego mostka. Odruch nagły, pełen wzniosłych emocji. – Och, droga Roselyn. – Westchnęła najpierw, jeszcze zanim padło pytanie. – Jesteś taką wspaniałą uzdrowicielką. On chyba nie umiałby się tobie sprzeciwić. Myślisz, że zrozumiał nasze instrukcje? Że już nie zaniedba swojego zdrowia? – zapytała, zdradzając pewną wątpliwość. – Obawiam się, że wróci tu znów. Lecz nie za tydzień, nie za dwa. I znów ujrzymy paskudnie sine ciało, osłabione i bezbronne. Czy widziałaś w nim ten smutek? To go blokuje– podpytała, mając najwidoczniej mnóstwo teorii dotyczących pacjenta. Wiedziała jednak, że nie powinna o nich głośno rozprawiać, choć trudno było zignorować tak wyraźne sygnały. – Zupełnie jakby wcale nie pragnął uleczenia – uznała zaniepokojona. – A przecież naprawdę ma szansę. Gdyby tylko nie zapominał o leczeniu, mógłby odzyskać promienny odcień skóry i pogodniejsze spojrzenie. Mógłby znów być radosnym człowiekiem – zauważyła, spoglądając na pannę Wright szerokim, przejętym spojrzeniem. – Sądzę, że pan Wadock potrzebuję najpierw wyzdrowieć głęboko w duszy, aby w ciało mogły wstąpić zupełnie nowe siły.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Gabinet - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Gabinet [odnośnik]13.10.20 0:39
Z pewnością nie potrafiła sobie wyobrazić czym było dla Isabelli pracowanie w Leśnej Lecznicy. Mogła mieć zaledwie mgliste wyobrażenie. Jej dawny świat był tak bardzo obcy dla Rose, że ciężko byłoby jej nawet to zrozumieć. Wszakże nauczona była innego życia, inaczej postrzegano jej wyboru - w tym świetle Roselyn od zawsze była wolna. Nieskrępowana decyzjami patriarchów, jej decyzję nie miały wpływu na nic. Dlatego jej nigdy nie odebrano prawa do uczenia się, wszakże była córką wykształconej kobiety i w jej ślady poszła. Co najbardziej ironiczne w świetle ostatnich wydarzeń, tą wykształconą, mądrą kobietą była zwykła mugolaczka. Nie miała w sobie ani trochę błękitnej krwi, a jednak jej serce było szlachetne; za psi grosz leczyła, pomagała, oddawała się temu co kochała i w co wierzyła. Była dumna, że taka kobieta była jej matką i nigdy tego nie zapomniała. Nawet jeśli pochodzenie mogło być kwestią żartów i prześladowań - Roselyn była zawsze z tego dumna i z tego jaką ścieżkę wyznaczyło jej podążanie śladami Elodie Wright. I niegdyś parła przed siebie z mocą, zanim nie przyszło zmęczenie teraźniejszością. Zanim nie przyszły zawody i smutki.
Wtedy też nie traciła wiary w bycie uzdrowicielem. Traciła wiarę w kobietę, którą była. Bo przecież nie potrafiła zatrzymać przy sobie mężczyzny, musiała znosić wstyd bycia niezamężną matką. To wszystko niegdyś kotłowało się pod czaszką, prześladowało. Teraz to już było nie ważne. Dawne uczucia zniknęły, racjonalny umysł przestał ubolewać nad stratą kogoś po kim nie warto było płakać, a potem zniknął też i wstyd, bo nie mogła przepraszać za to kim była, a już na pewno przenigdy nie miała przepraszać nikogo za Melanie. Świat i zamieszkujący go ludzie nie byli idealni, jej sylwetka odcinała się od perfekcji - a jednak w tym świecie była jedna rzecz, która nie definiowała jej poprzez jej życiowe decyzję. W momencie gdy wkraczała do gabinetu, odcinała się od siebie. Była czyjaś krew, czyjeś łzy i choroby. Tu winna pozostawić za sobą wszystko to co prześladowało jej codzienność, bo kiedyś w lecznicy, a teraz w Mungu tu była przede wszystkim uzdrowicielem - kimś kto kształcił się latami, aby przynosić ulgę w bólu i tu nie było miejsca na nic innego.
Twarda rzeczywistość nie zabiła idealistki. Mogła odebrać dawne pragnienia i zrewidować wszystkie młodzieńcze fantazje. Jednak ty w tym małym świecie, wciąż pozostawała kimś kim kiedyś chciała być - kimś kto to wierzył w to, że nie jest kolejnym wykształciuchem, który pnie się w górę po ludzkich ciałach, ale medykiem, który walczy o życie, przynosi lepsze dni. Tu również nie było perfekcji, bo przecież śmierć otaczała ich zewsząd, tu nie było łatwo, tu nie zawsze historia miała dobry koniec. I to trapiło umysł uzdrowicielki, a jednak tego dążenia nikt nigdy jej nie odebrał. Dlatego obserwując starania młodej Isabelli, mogła w jakiś sposób dostrzec tam kogoś kim była, kogoś kim był każdy szanowany przez nią magimedyk. Kogoś kto potrzebował nauk, aby sięgnąć wyżej. Nie mogła skorzystać z kursu uzdrowicielskiego, ani przejść wszystkich stażów, przez które musiał przebrnąć każdy z nich. Miała jednak tą małą przestrzeń i osoby, które mogły udostępnić jej te nauki.
Pan Waddock opuścił pomieszczenie, pozostały tylko we dwie. Usta drgnęły w łagodnym, spokojnym uśmiechu. - Mężczyźni rzadko kiedy przyznają się do bólu - stwierdziła, a w oczach uzdrowicielki zatańczyły iskierki rozbawienia, jednak te szybko spoważniały - Ciężko powiedzieć. Musi być mu ciężko. Był silnym, młodym człowiekiem, a teraz prześladuje go choroba. Życie jest cięższe niż było wcześniej. Może nie chcieć się z tym pogodzić - odparła - Z pewnością chce być zdrowy, po prostu może jeszcze nie zaakceptował tego, że jest chory. Ale tutaj kończy się już to co nasze. To jego decyzja czy wróci. Mam nadzieję, że tak. Widziałam takie przypadki i to nie musi się źle skończyć. Mógłby normalnie funkcjonować, być może, w lepszych czasach wrócić nawet do pracy, ale na to my już nie mamy wpływu. My możemy tylko leczyć - powiedziała do dziewczyny, wyginając usta w uśmiech, chociaż jej oczy wcale się nie śmiały. - Powiedz mi, Isabello, jak poprowadziłabyś ten przypadek, gdyby pan Waddock wrócił? - zapytała, sprzątając po pacjencie. Zza drzwiami kryło się ich więcej, ale te kilka chwil należało tylko do nich.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]18.10.20 17:23
Słowa Roselyn sprowokowały Isabellę, wznieciły iskrę w spojrzeniu, rozjaśniły odrobinę niepewnej w myślach przestrzeni. Nie zresztą po raz pierwszy, wciąż doświadczała nowych spotkań, znakomitych wyzwań i potrzebnych zderzeń. Medycznych, obyczajowych, najprostszych i najtrudniejszych. Stąpała w odwadze, popychana nieustającym prądem ostatnich sytuacji. Tym razem jednak uzdrowicielka nie objawiła jej tajemnicy leczenia, a raczej coś zahaczającego o zupełnie inną gałąź życiowej wiedzy. O mężczyzn, którzy stanowili dla Isabelli wielką, pasjonującą zagadkę i zarazem powód do naprzemiennego rozbawienia i niepokoju. A może jednak chodziło wyłącznie o aspekty lecznicze? Zastygła, obejmując towarzyszkę spojrzeniem trudnym do rozszyfrowania: niby zaskoczona, niby rozkojarzona, a jednak objęta promieniem potrzebnej światłości.
– Dlaczego tak robią? Czy to powód do wstydu? Czy nie odczuwamy bólu równie silnie jak oni? Chociaż znałam damy, które twierdziły, że kobiety są w stanie znieść znacznie więcej od mężczyzn, skoro wydają na świat potomstwo. Tylko że żadna z nich nie ośmieliłaby się powiedzieć o tym głośno. Chyba… chyba lubimy myśleć, że nasi towarzysze są silni i stają się naszą opieką – oznajmiła, na koniec jednak nieco zawstydzona. Właściwie Isabella właśnie tak widziała Steffena – jako jej przyjaciela, jej bezpieczeństwo i nadzieję. Niemniej teraz, gdy utraciła tytuły, gdy stała przed nim, nie była wcale tą gorszą. I Cattermole wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że są równi, chwaląc jej odwagę. Potarła lekko ten nieznośnie różowy policzek, a potem chrząknęła nieco wciąż spłoszona tym wystąpieniem. Jednak te słowa były dość nieoczekiwane i nieco wstydliwe. Widząc błąkające się po ustach Rose rozbawienie, sama pozwoliła ustom przez chwilę unosić się w uśmiechu.
– Czy możemy mu pomóc przejść przez tę drogę? Pomóc zaakceptować chorobę? Może Alexander powinien z nim porozmawiać? – zasugerowała wyraźnie zatroskana. Kuzyn posiadał znacznie większą wiedzę o funkcjonowaniu duszy, o umyśle, o emocjach. Może należało odwrócić metodę pomocy. Poprzez wsparcie psychiki pana Wadocka, pomogliby jego ciału. Uwierzyłby w chociażby częściowy powrót do dawnej formy. Uzdrowiciel, który uczył ją w murach pałacu, niejednokrotnie wspominał o tym, że postawa pacjenta miała wpływ na przebieg leczenia. Isabella była ciekawa, co takiego może o tym myśleć panna Wright. – Oby wrócił prędko. Nie chciałabym znów oglądać go w tak potężnym umęczeniu chorobą, choć spodziewam się, że właśnie tak będzie – zdradziła jej coś, czego obydwie chyba mogły sobie bez trudu wyobrazić. Historia przy tak niezmiennej woli pana Wadocka powtórzy się zbyt łatwo. Westchnęła wyraźnie niepocieszona takimi wizjami, ale Roselyn miała rację. Niczego nie powinny na nim wymuszać. Swoje życie chował we własnych rękach. Wróci zapewne w chwili, kiedy siły nie będą pozwalały mu już na zbyt wiele aktywności, kiedy ból zacznie paraliżować codzienność.
Popatrzyła na uzdrowicielkę, kiedy ta zadała poważne pytanie. Nie należało do najtrudniejszych. Zresztą słowa, które Wright skierowała do pacjenta na sam koniec, wyraźnie pozwalały Belli rozszyfrować wiarę medyczki w wiedzę i zdolności stażystki. Czuła wtedy niezmąconą dumę. – Sprawdziłabym, jak wiele minęło od ostatniej wizyty. Dziś wydaje mi się, że zapamiętałabym go aż za dobrze. Jeśli wróci po długim czasie, będzie potrzebował konkretnej pomocy. Oceniłabym stan dziąseł i nosa. Sprawdziłabym zasinienia na skórze. Zbadała jego kondycję. Z pewnością będzie potrzebował znów mikstury wzmacniającej i przeciwbólowej. Jeśli jego stan będzie bardzo niepokojący, to podamy wywar uzupełniający krew. Obrzęki powinny ustąpić, regeneracja wesprze naczynia krwionośne – odpowiedziała, czując dobrze, że wiedziałaby, jak należało postąpić. Obawiała się tylko, że jeśli ten pacjent ponownie zjawi się w tak niepokojącym stanie, to nie wypuści go, dopóki ten nie weźmie się w garść i nie przyrzeknie tym razem nie lekceważyć zaleceń. Przecież nawet nie mogła mu dać eliksirów na zapas, bo pewnie nie potrafiłby właściwie odmierzyć porcji. To by było nierozważne. Wypiłby wszystkie w kryzysowej chwili, a te tylko zaszkodziłyby zamiast pomóc. Zanurzyła dłonie w odkażającym specyfiku i obróciła się do Roselyn. – Jak myślisz, dokąd poszliby, gdyby nie nasza lecznica? Zdaje mi się, że z dnia na dzień dowiaduje się o nas coraz więcej pacjentów. To takie okrutne, że szpitale zamiast leczyć są dla nich zagrożeniem – wspomniała oburzona. Wojna jednak rozlewała się przez kraj i krzywdziła, nikogo nie pytając
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Gabinet - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Gabinet [odnośnik]06.11.20 21:36
Spojrzenie skupiło się na młodziutkiej twarzy uzdrowicielki, gdy dwoje zielonych oczu zaiskrzyło zainteresowaniem. Nie spodziewała się, że jej słowa obudzą taką ciekawość, emocje. Być może z  czasem stała się odrobinę pod tym względem nieczuła. Wychowana w towarzystwie dwóch rubasznych Wrightów, nie do końca zaznajomiona z zasadami rządzącymi światem relacji damsko-męskich, nie potrafiła dać się porwać dziewczęcej ekscytacji. Być może dlatego w latach szkolnych niełatwo było jej się odnaleźć wśród rówieśniczek, najlepszego przyjaciela znajdując w postaci Krukona z wyższego rocznika. Doświadczenia kobiety przyniosły zaś oziębłość. Słysząc więc słowa dziewczyny, musiała opanować własną zgorzkniałość, aby nie uraczyć dziewczyny pobłażliwym uśmiechem w komentarzu dotyczącym męskiej siły i opieki jakiej szukały u nich kobiety. Wargi na chwilę rozwarły się w dość śmiałej wypowiedzi, którą zgasiła niewinna iskra w oczętach dziewczęcia. Nie powinna raczyć jej cynicznymi uwagami starej panny. - Z pewnością to wiele ułatwia. Szukanie w nich opieki i siły. Jestem jednak zdania, że warto poszukać tego w samym sobie. Dokładnie tak jak powiedziałaś - odczuwamy tak samo jak oni. Możemy więc  być na swój sposób silne i same opiekować się sobą. Ryzykownym jest pokładać swój los w rękach innych - stwierdziła łagodnie, nie chcąc jej matkować, jedynie wskazać myśl, którą się kierowała. Wszakże świadoma była różnic w ich wychowaniu, tego że Isabelle przygotowywano do roli żony, uczono by w męskich ramionach roztaczających opiekę widziała swoją przyszłość. - Ale to tylko moje zdanie. Być może gdybym myślała inaczej, miałabym już męża - zaśmiała się wesoło, bez cienia żalu, który bez wątpienia kryłby się za tymi słowami kilka lat wcześniej. - Niemniej jednak od mężczyzn wymagana jest siła, a jej brak postrzegany jest jako słabość. Nie każdy potrafi się do takich przyznawać, nawet jeśli są częścią naszego życia - powiedziała, wracając do tematu pana Waddocka.
- Alexander miałby naprawdę wiele pracy jeśli musiałby pod tym kątem zająć się każdym pacjentem - uśmiechnęła się lekko - Wiem, Isabello, że to frustrujące. Znać odpowiedzi, gdy ktoś nie chce ich słuchać. Decyzja należy jednak do niego. Został poinformowany o zagrożeniu i o tym, że odpowiednia terapia przyniesie ulgę. My możemy to ułatwić, oczywiście. Jednak decyzja należy do niego - ciemne tęczówki odnalazło spojrzenie tych znacznie jaśniejszych, noszących w sobie więcej nadziei i idealizmu. - Wiesz… Gdy byłam w Mungu był pewien uzdrowiciel. Jeden z tych starych wyjadaczy. Obserwował mnie, dawał najtrudniejsze pytania. Zawsze znałam odpowiedź - uśmiechnęła się lekko na myśl o tamtym czasie, tak bardzo beztroskim, jednak kolejne słowa sprawiły, że wesołość opuściła jej wargi - Ale on dostrzegł coś innego. Przywarę, która jego zdaniem była nieakceptowalna w naszym zawodzie. Kazał opiekować mi się pacjentem, dyżur w dyżur, zrobić wszystko by uratować jego życia. Pacjent w końcu umarł. Rozpłakałam się wtedy jak dziecko, a on powiedział mi, że nie ważne co bym zrobiła i tak to by się stało. Był zbyt chory, zbyt słaby, aby przetrwać. To była bardzo okrutna lekcja. Wciąż uważam, że powinniśmy się przejmować losem tych, których leczymy. Trzeba jednak pogodzić się z tym, że nie do końca leży on w naszych rękach.  Niektóre rzeczy są ponad naszą moc. Jak śmierć i pan Waddock, który uparcie wzbrania się przed akceptacją swojej choroby. To frustrujące, ale trzeba to zaakceptować - zakończyła, wciąż skupiając spojrzenie na twarzy panny Presley.
Pokiwała głową energicznie - Tak, wszystko się zgadza. Warto zwrócić uwagę również na ból stawów oraz mięśni, jak wiesz to jeden z pierwszych symptomów, ale utrzymuje się przez całą chorobę. Im silniejszy jest tym jego stan jest bardziej zaawansowany. Jeśli nie będzie chciał się przyznać, poproś o to żeby usiadł. Podczas tego ruchu być może zauważyć, że ruch może sprawiać dyskomfort lub nawet ból. Jeśli chodzi zaś o samo leczenie, podaj mu również wywar regenerujący, wspomoże leczenie naczyń krwionośnych - odparła. Mimo, że dodała kilka własnych uwag, była zadowolona z odpowiedzi dziewczyny. Była pewna, że młoda uzdrowicielka będzie w stanie odpowiednio zająć się mężczyzną. Była zaznajomiona z przypadkiem oraz wiedziała co robić. - Jeśli to ja będę go przyjmować, postaram się, żebyś była przy jego wizycie. Być może zaobserwujesz postęp choroby lub miejmy nadzieję poprawę jego stanu.
- I jeśli mogę ci coś doradzić w kwestii relacji z pacjentem. Niektórzy unikają uzdrowicieli ze względu… No cóż, na nasze zachowanie. Naciskamy, ich zdaniem straszymy. Wielu odczuwa strach, bo boi się, że dostanie od nas burę albo usłyszy okropne wieści. Musimy być szczerzy, ale potraktuj go łagodnie, nie naciskaj. Wbrew pozorom to może zadziałać lepiej niż najgorliwsze prośby.
- Masz rację - odpowiedziała jej, wzdychając ciężko. - Szpitale nie powinny wybierać między pacjentami, opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich. Szpitale są finansowane przez państwo, a te powinno dbać o wszystkich obywateli i pracujący w nich medycy powinni mieć to na uwadze, mimo własnych poglądów. Jednak… Sama wiesz jak jest. I nie powinno tak być. Dlatego jako uzdrowiciel czuje, że pracuje w odpowiednim miejscu, wiesz? Może nie ma tu wszystkich wygód, do których przywykłam, ale liczy się przede wszystkim nasza praca. Niestety nie wszyscy tak sądzą. I niestety wielu zdając sobie z tego sprawy, zaczęli liczyć sobie za wszelkie zabiegi znacznie więcej niż dotychczas. Ostatnio jedna z moich pacjentek… - wypowiedź jednak została ucięta przez energiczne pukanie do drzwi - Później dokończę tą historię. - powiedziała, zapraszając do pomieszczenia kolejnego pacjenta.

| zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gabinet [odnośnik]11.11.20 23:14
Isabellę wiele lat truto myślą o sile, męskim przywództwie i kobiecym oddaniu. Nie znaczyło to jednak, że całkiem uległa wpływom, że zupełnie zagubiła swój salamandrowy płomyk. Przecież córki Wendeliny Dziwacznej nigdy nie były posługiwaczkami, płynęła w nich krew wojowniczek. Odważnie wkraczała na salony, przekraczała granice, nie bała się spojrzeć w oczy wielmożnym lordom i nie bała się zadawać zaskakujących pytań. Ścigały się za nią niejednokrotnie podejrzliwe spojrzenia, jak kaprys nastolatki traktowano jej anatomiczne zainteresowania, jej zbyt śmiałe spojrzenia. Dorosła w społeczności, która nie widziała w kobiecie samodzielnego, odczuwającego stworzenia, choć.. choć akurat Selwynowie wybijali się nieco z tych stereotypów. Kierowała nimi pierwsza kobieta w dziejach magicznego szlachectwa, druga po twórczyni rodu, która ośmieliła się być wskazówką dla krewnych. Chociaż Bella poszukiwała w niej bratniej duszy, nigdy nie objęły się ramionami porozumienia. Gdyby tak było, nie porzuciłaby nazwiska i nie rozmawiałaby z panną Wright – jak uzdrowicielka z uzdrowicielką, jak równa z równą, niezależnie od krwi, niezależnie od majętności. Wiedziała już dziś, że nie przeszkadza jej to, kim byli przodkowie Rose i jak bardzo jest szanowana w świecie czarodziejów. Ufał jej Alex, doceniano jej umiejętności w lecznicy, a wiec stała po tej dobrej stronie, tej, za którą opowiadała się Isa już na samym początku zupełnie nowego życia. Być może panna Wright była więc kolejną nauczycielką, przewodnikiem, zupełnie świeżym dla niej spojrzeniem. I za nim chciała podążać.
Dlatego odpowiedziała jej tym oczarowanym uśmiechem, chociaż podejmowany temat wcale nie należał do lekkich i oczywistych. Nie powinien taki być już szczególnie dla byłej szlachcianki, dwa miesiące temu jeszcze narzeczonej mężczyzny, który sprzymierzył się z najmroczniejszą magią. – A w nas jest tej mocy o wiele więcej, niż mogłoby się zdawać. Szczególnie im. Mężczyznom – oświadczyła z dumą i potwierdzeniem, a na sam koniec w pewnej żeńskiej konspiracji przyciszyła głos. Błysk w spojrzeniu zdradził obecność nieodgadnionej emocji. Może namiastka żartobliwości? – Nie doceniają nas, czyż nie? A my przynosimy ulgę tym ranom, tym bólom, tym sercom i niepokornym duszom – zauważyła z zadowoleniem. – My gramy, prowadzimy ich, czasami niezauważone. A bez nas? Cóż, droga Roselyn, gdybyś kiedykolwiek urodziła się jako szlachetna dama, zapewne dziś dzieliłybyśmy wspólny los. Poza tamtym światem. Tak bliskie wydają się nasze spojrzenia – przyznała, nie gubiąc tego lekkiego, beztroskiego uśmiechu. Zupełnie jakby nie mówiła o czymś tak podniosłym i wręcz błagającym o powagę. Ten ton świadczyć mógł o tym, że wreszcie była wolna, przestała brodzić w odmętach przeszłości. – Wciąż możesz mieć męża. Ale nie musisz już dziś. Jestem pewna, że gdzieś tutaj kręci się mężczyzna, dla którego jesteś światłem – wymsknęło jej się mimowolnie, ale i ona w ślad za Rose pozwoliła sobie dokończyć rozważania śmiechem. Zupełnie serdecznym. Nie znała panny Wright zbyt dobrze i niewiele wiedziała o tym, kim jest ona poza ścianami leśnej lecznicy, ale ujmowała ją swą mądrością i dobrym sercem. To coś naprawdę wielkiego.
Przyjmowała te słowa, to wyjaśnienie, które zdradzało, jak wiele akceptowanego i nieakceptowanego nigdy bólu, ile udręki chowało się w czarodziejach przybywających do lecznicy. Przybywali, rozkładając poranione, opętane wstrętnymi schorzeniami ciała, ale prawdziwa groza chowała się w głębi oczu, w tłumionych gestach i niewylanych łzach. Miała rację. Nie można było przynieść ulgi każdemu, a szczególnie gdy sami tego nie pragnęli, nie wypracowali. – Zatem my uczyniłyśmy zupełnie wszystko, co było w naszej mocy. Tego jestem pewna. Nasze przejęcie być może zostanie przez niego zapamiętane, jak upomnienie, rada, jak ostatnia nadzieja. Chciałabym, by o tym nie zapomniał, ale… Tak, masz rację. Musimy się z tym pogodzić – powiedziała z nieco malejącym w głosie entuzjazmem. Uspokoiła ją myśl, że objęły go najwyższą możliwą opieką i wieloma dobrymi głosami. Tylko tyle czy może aż tyle? Pouczająca, mocno obijająca się o myśli Isabelli opowieść panny Wright boleśnie, choć jakże potrzebnie, uzupełniła, uporządkowała rozognione nieco postrzeganie relacji uzdrowiciela z pacjentem. Nie mogli zbawić każdego, nie mogli na nikim wymusić życia, ratowali je, ale zawsze odnajdą się tacy, których, choć za wszelką cenę, nie da się wyciągnąć z ramion śmierci. Wiedziała, że jeśli miała w przyszłości stać się pełnym uzdrowicielem, to musiała oswoić się z tym dramatem. Przyjęła więc jej słowa niejako w ciszy, dziwnej, spokojnej i bardzo zaskakującej. Podświadomie czuła, że i przed nią ten pierwszy płacz, to paraliżujące uczucie bezradności.
Żywe doświadczenie z pacjentem, reagowanie w rzeczywistym czasie nijak się miało do przedzierania się przez stosy podręczników i wsłuchiwanie się niemal rytualne w głos mędrca. Kiedy mogła działać sama, kiedy rzucano ją na głęboką wodę i ofiarowywano wybór, dostawała skrzydeł. Może czasem chciała za wiele, za szybko, za dużo, a czasem znowu zbyt niepewnie, ale od tego właśnie miała ich wszystkich: Idę, kuzynów i pannę Rose. Nie krzywiła się wiec jak rozpieszczone dziewczątko (choć poniekąd nim była), kiedy uzupełniono jej wypowiedź. – Och, jestem spostrzegawcza. Musiałby się bardzo postarać, by ukryć przede mną te objawy. Z pewnością go przetestuję. Jego i każdego, kto zjawi się z podobnymi dolegliwościami. Zapamiętam twoje rady, Roselyn – powiedziała pewnym, wciąż tak zaangażowanym tonem. Przecież wiedziała, że ma mnóstwo braków, że miną lata wypełnione ciężkimi doświadczeniami, nim zdoła nadrobić różnice w edukowaniu jej i Alexandra, który z powodzeniem mógł rozwijać się jako uzdrowiciel już wiele lat temu. Isabella, cóż, nigdy nie przywykła do przeciętności, nie kiedy marzenia rozpalały ją od środka, kiedy czegoś tak bardzo pragnęła. – Wołaj mnie, wołaj mnie zawsze, kiedy tylko będziesz mogła – poprosiła łagodnie, choć wiedziała, że Roselyn nie zamykała jej dróg, wręcz ją przyciągała, zachęcała do zbliżenia się do pacjenta, odkrywania rozmaitych przypadków. – Och! Czasem tak trudno zasznurować usta, powstrzymać się, zdeptać emocje, nim zdołają objąć drugą osobę. Nie jesteśmy wrogami, ale wprowadzamy naszymi diagnozami zamęt, zasiewamy w nich niepewność, zmuszamy do zmiany nawyków. To jasne, że czują się źle, bo przecież to burzy codzienność. Jest lęk, jest też nasza przestroga, możliwość jeszcze większego osłabienia, bólu i utraty kontroli nad własnym ciałem. Nie dziwi mnie ta niechęć, ale przecież nie powinni się nas obawiać. Pomagamy, nie szkodzimy. Jakże to wszystko niesprawiedliwe! Jesteśmy medykami, ale i mistrzami perswazji. Tym mocniej doceniam wszelkie nauki konwersacji. Stają się dziś jeszcze cenniejsze, choć zupełnie nie temu miały służyć, kiedy udzielono mi wiele lat temu lekcji – uznała wyraźnie rozbawiana przy ostatnich słowach.
Ponurość wkradła się zbyt chętnie miedzy słowa Roselyn. Bella słuchała jej, choć czuła chłodne dreszcze wraz z każdym zdaniem. Należało zapomnieć o sprawiedliwym dostępie do uzdrowiciela, dopóki wojna zbierała swoje krwawe plony. Isabella czuła się podobnie. Wreszcie na swoim miejscu, przy prawdziwej rodzinie i, mimo wszystko, pełna nadziei na to, że już wkrótce ten los się odmieni.
Kolejny pacjent i jeszcze jedna szansa.

zt
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Gabinet - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Gabinet [odnośnik]29.12.20 17:45

26 lipca


Nie czuła dużego bólu, choć wyglądała na znacznie gorzej uszkodzoną niż rzeczywiście była. Głównie było to przez rany po oparzeniach łańcuchami - jeden z nich przebiegł przez środek jej twarzy, od skroni aż do policzka, tworząc czerwony, nieprzyjemny ślad spalonej skóry. Rozgrzany metal pali paskudnie, o czym przekonała się na własnej skórze. Ucieczka z Londynu po zabezpieczeniu terenu nie była już trudna, właściwie była tylko formalnością, wystarczyło wskoczyć na miotłę, a ponieważ jej umiejętności latania były bardzo wysokie, bez problemu dostała się na obrzeża miasta, skąd się teleportowała. Niestety nie miała przy sobie wielu eliksirów leczniczych i nawet jeśli chciała podreperować się w drodze, właściwie niewiele mogła zrobić. Sprawa też nie była aż tak nagląca, ale mimo to postanowiła udać się do lecznicy Alexa od razu, mimo że dochodził wieczór. Słońce jednak nawet nie zbliżyło się mocno do horyzontu - dopiero co przeszli przez letnie przesilenie. Noce były krótkie, a wieczory wydłużały się zupełnie jakby Słońce też chciało korzystać z ciepłej pogody.
Wiedziała, gdzie znajduje się lecznica, nie wiedziała jednak czy kogokolwiek w niej zastanie. Ostatnio słyszała, że naprawdę wiele osób się w niej zatrudniło, ale była to tylko powtarzana w Oazie plotka. Będzie miała okazję przekonać się na własne oczy Wylądowała niedaleko, choć wciąż w lesie, a na teren lecznicy udała się już pieszo, wiedząc, że jako Zakonnika, wszelkie zabezpieczenia nie powinny jej wykryć. Albo przynajmniej nie powinny jej zaatakować. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Chwilę później siedziała na kozetce. O dziwo w lecznicy nie było dużo oczekujących osób, a jej oparzenia wyglądały dosyć groźnie, więc pośpieszono się z jej przypadkiem. Była tutaj już. Rozejrzała się najpierw, zastanawiając się na czym zawiesić wzrok. Gabinet wyglądał surowo i utrzymany był raczej w kolorach, których nie lubiła. Ale nie musiał jej się przecież podobać. Tak sobie powtarzała, bo naprawdę nie lubiła wizyt lekarskich. Chodziła na nie gdy naprawdę musiała, omijała właściwie wszystkie nieprzymusowe kontrole. Z resztą, akurat tutaj sprzyjała jej natura - miała naprawdę odporność nie z tej planety.

200/250, -10 (30 oparzenia, 5 tłuczone, 15 szarpane)


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Gabinet
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach