Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Kieran Rineheart
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
12 czerwca
Dzisiejszego dnia niebo zasnuły ciemne chmury. Co prawda, wraz z nadejściem czerwca pogoda poprawiła się w ciągu dnia było cieplej, co pozwalało na zrzucenie ciężkich, zimowych płaszczy i zamienienie ich na te cieńsze, bardziej pasujące do wiosny - choć jeszcze nie do zbliżającego się lata. Niebo zaszło granatem zwiastując nadejście wieczoru, granitowe niebo przecinały błyski, którym z oddaleniem towarzyszyły grzmoty. Burza zbliżała się w kierunku okolicy na której stała Stara Chata. Mężczyzna znajdujący się wewnątrz niej dzisiejszego wieczoru, zdawał się niewzruszony tym faktem. Zasiadał na jednej z brązowych kanap które ustawione zostały w pomieszczeniu. W jego dłoni znajdował się pergamin, przez który przesuwał wzrokiem oczekując na tego, którego właśnie dziś tu zaprosił. Kiedy drzwi otworzyły się, oznajmiając wejście do Starej Chaty Harold odłożył na bok pergamin. Swoje spojrzenie skierował na wejście do salonu w którym znalazła się sylwetka Kierana. W milczeniu spojrzał na niego wskazując mu ruchem głowy kanapę - drugą, choć w wyglądzie jednakową.
- Masz doświadczenie i umiejętności, tak potrzebne w obecnych czasach.- zaczął pewnym głosem, spoglądając na kilka lat młodszego mężczyznę. Jego tęczówki zdawały się patrzeć na wskroś - biła z nich moc i pewność, której trudno było mu odmówić. - Muszę cię jednak ostrzec. Próba niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Zweryfikuje ona, twoje zamiary i chęci - stawisz czoło swoim największym demonom i obawom. Staniesz twarzą w twarz przeciw temu, przed czym wzbraniasz się najbardziej. - Harold mówił nie podnosząc głosu, ze spokojem który bił z całej jego jednostki. Jednocześnie uważnie obserwując zachowanie i reakcje Kierana. - Będziesz musiał dokonać wyboru - prawdopodobnie więcej niż jednego. - dodał, przekazując kolejną z informacji. Nie wiedział jak wiele wiadomości o samej Próbie posiadał Kieran, ale czuł się w obowiązku przedstawić mu wszystko, co przekazała mu Bathilda. - A każdy twój wybór, będzie niósł ze sobą konsekwencje. Musisz wybierać więc dobrze. Próba wymagać będzie poświęcenia. Popełnienie błędu, może przynieść nawet śmierć. Wierzę jednak, że jesteś w stanie jej podołać. - zakończył, jeśli Kieran posiadał jakieś pytanie, mógł udzielić ich najlepiej jak potrafił. Nie był w stanie jednak powiedzieć nic ponad to, co dowiedział się od profesorki, która poświęciła swoje życie dla dobra ich sprawy. - Zastanów się, Kieranie. Czy jesteś gotów podejść do Próby? Gotów związać swoją drogę na zawsze z Zakonem Feniksa? - dwa pytania wypadły z ust Longbottoma. - Na spokojnie, mamy czas. - stwierdził układając jedną z dłoni na kanapie i poprawiając się na niej. - Potrzebuję jednak potwierdzenia, że masz świadomość czego się podejmujesz. - zamilkł. Jeśli Kieran potrzebował czasu - otrzymał go. Harold wydawał się spokojni, nie pośpieszał mężczyzny w podjęciu decyzji. Ten wybór należał tylko do Rinehearta.
Kieran, na odpis standardowo masz 48, jednocześnie, przypominam, że wątek z MG ma priorytet, jeśli uda Ci się odpisywać szybciej odpis również pojawi się wcześniej. Jeśli przewidujesz nieobecność dłuższą niż 48h zgłoś to w odpowiednim temacie.
Dzisiejszego dnia niebo zasnuły ciemne chmury. Co prawda, wraz z nadejściem czerwca pogoda poprawiła się w ciągu dnia było cieplej, co pozwalało na zrzucenie ciężkich, zimowych płaszczy i zamienienie ich na te cieńsze, bardziej pasujące do wiosny - choć jeszcze nie do zbliżającego się lata. Niebo zaszło granatem zwiastując nadejście wieczoru, granitowe niebo przecinały błyski, którym z oddaleniem towarzyszyły grzmoty. Burza zbliżała się w kierunku okolicy na której stała Stara Chata. Mężczyzna znajdujący się wewnątrz niej dzisiejszego wieczoru, zdawał się niewzruszony tym faktem. Zasiadał na jednej z brązowych kanap które ustawione zostały w pomieszczeniu. W jego dłoni znajdował się pergamin, przez który przesuwał wzrokiem oczekując na tego, którego właśnie dziś tu zaprosił. Kiedy drzwi otworzyły się, oznajmiając wejście do Starej Chaty Harold odłożył na bok pergamin. Swoje spojrzenie skierował na wejście do salonu w którym znalazła się sylwetka Kierana. W milczeniu spojrzał na niego wskazując mu ruchem głowy kanapę - drugą, choć w wyglądzie jednakową.
- Masz doświadczenie i umiejętności, tak potrzebne w obecnych czasach.- zaczął pewnym głosem, spoglądając na kilka lat młodszego mężczyznę. Jego tęczówki zdawały się patrzeć na wskroś - biła z nich moc i pewność, której trudno było mu odmówić. - Muszę cię jednak ostrzec. Próba niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Zweryfikuje ona, twoje zamiary i chęci - stawisz czoło swoim największym demonom i obawom. Staniesz twarzą w twarz przeciw temu, przed czym wzbraniasz się najbardziej. - Harold mówił nie podnosząc głosu, ze spokojem który bił z całej jego jednostki. Jednocześnie uważnie obserwując zachowanie i reakcje Kierana. - Będziesz musiał dokonać wyboru - prawdopodobnie więcej niż jednego. - dodał, przekazując kolejną z informacji. Nie wiedział jak wiele wiadomości o samej Próbie posiadał Kieran, ale czuł się w obowiązku przedstawić mu wszystko, co przekazała mu Bathilda. - A każdy twój wybór, będzie niósł ze sobą konsekwencje. Musisz wybierać więc dobrze. Próba wymagać będzie poświęcenia. Popełnienie błędu, może przynieść nawet śmierć. Wierzę jednak, że jesteś w stanie jej podołać. - zakończył, jeśli Kieran posiadał jakieś pytanie, mógł udzielić ich najlepiej jak potrafił. Nie był w stanie jednak powiedzieć nic ponad to, co dowiedział się od profesorki, która poświęciła swoje życie dla dobra ich sprawy. - Zastanów się, Kieranie. Czy jesteś gotów podejść do Próby? Gotów związać swoją drogę na zawsze z Zakonem Feniksa? - dwa pytania wypadły z ust Longbottoma. - Na spokojnie, mamy czas. - stwierdził układając jedną z dłoni na kanapie i poprawiając się na niej. - Potrzebuję jednak potwierdzenia, że masz świadomość czego się podejmujesz. - zamilkł. Jeśli Kieran potrzebował czasu - otrzymał go. Harold wydawał się spokojni, nie pośpieszał mężczyzny w podjęciu decyzji. Ten wybór należał tylko do Rinehearta.
Kieran, na odpis standardowo masz 48, jednocześnie, przypominam, że wątek z MG ma priorytet, jeśli uda Ci się odpisywać szybciej odpis również pojawi się wcześniej. Jeśli przewidujesz nieobecność dłuższą niż 48h zgłoś to w odpowiednim temacie.
Harold Longbottom
Zawód : Prawowity minister i przywódca rebelii
Wiek : 58
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Konta specjalne
List, który znajdował się obecnie na dnie lewej kieszeni wysłużonego płaszcza, nie należał do tych, które wymagają udzielenia natychmiastowej odpowiedzi. To był jednozdaniowy rozkaz i należało go wykonać bezwzględnie. Choć Rineheart nie znał dokładnego powodu, dla którego został wezwany do Starej Chaty, miał swoje przypuszczenia i niósł je ze sobą przez całą drogę. Z cichym trzaskiem pojawił się w okolicy i dobrze znaną sobie drogą ruszył ku niepozornej konstrukcji. Co chwila nowe białe rozgałęzienia pojawiały się na ciemnym niebie, lecz czarodziej pozostawał na to ślepy i głuchy, pozostając skupionym już wyłącznie na tym, co go czeka po przekroczeniu progu skromnego domku. Już z daleka mógł dostrzec, że tylko przez jedno okno wypada na zewnątrz światło. Wszedł do środka bez pukania i zatrzymał się przed wejściem do salonu, wbijając uważne spojrzenie w tego, który go wezwał. Łatwo rozpoznał znaczenie znaku, jaki został mu dany, dlatego zbliżył się i usiadł na brązowej kanapie. Znalezienie się przed obliczem Longbottoma nie krępowało go, znali się od lat, w trakcie wspólnych akcji aurorskich mieli okazję ujrzeć swoje mocne strony i słabości.
Trwał w milczeniu, cierpliwie wysłuchując tego, co musiało zostać powiedziane. Wydawało mu się, że rozumie na co się porywa, sam upomniał się o Próbę, choć wiedział, że to właśnie ona zmienia członków Gwardii nieodwracalnie. Demony i obawy, czy nie stawiał im czoła przez całe swoje życie? Nie okazał lęku, jego twarz zastygła w chłodnej powadze, mimo to z tyłu głowy pamiętał o tym, aby nie popełnić błędu w postaci zbyt wielkiej pewności siebie. Jeszcze pod koniec marca myślał, że nic nie może nim zachwiać. Bardzo się pomylił.
Niebieskie spojrzenie uparcie spoczywało na twarzy Ministra. Dzięki niemu Kieran znów stanął przed prawdą mówiącą, iż życie to sztuka wyborów. Wszystkie dokonane przez niego wybory doprowadziły go do tej jednej chwili, w której miał pozostawić za sobą wszystko. I nie miał do porzucenia zbyt wiele, był sam i zawsze najbardziej mógł liczyć na swoją różdżkę. Rozumiał też, że każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje, a jeden zły może doprowadzić do zguby. Nie bał się śmierci, choć jej widmo ciągnęło się za nim nieustannie. Nie, inaczej, nie bał się własnej śmierci. W ostatnich tygodniach jego wnętrzności skręcały się najbardziej boleśnie pod wpływem wyobrażeń martwego ciała Jackie. Wróci. W końcu wróci. Powtarzał to niczym mantrę, nawet jeśli miał się do końca życia tylko łudzić. Ale wojna wciąż trwała, dlatego nie mógł żyć jedynie nadzieją, musiał działać, choćby dla niej. Nie potrafił ochronić własnych dzieci, więc uratuje jak najwięcej cudzych.
Wcale nie musiał się nad niczym zastanawiać, potrzebował jednak krótkiej chwili ciszy na pozbieranie tych wszystkich informacji, które otrzymał. Podczas Próby zmierzy się z samym sobą – swoimi słabościami, ale również egoizmem. To będzie trudne, ale nie zamierzał od tego uciekać, potrzebował zyskać siłę, aby móc dalej walczyć ze złem. Wyprostował się, mimowolnie napinając mięśnie ramion, jakby już szykując się do ciężkiego starcia. Mocniej ścisnął różdżkę w dłoni. – Jestem gotów – odpowiedział śmiało, przekonany o prawdziwości tych słów, choć wiedział przecież, że w głębi duszy nie pogodził się z pewnymi sprawami. Zwłaszcza ta ostatnia rana była zbyt świeża, ale przezwycięży to, musi. – Nie mam już nic innego – dodał jeszcze, w jego głosie nie pobrzmiewała nuta rezygnacji, przeciwnie, słychać było wyraźnie determinację. Nie był dobrym mężem i ojcem, teraz nie był już nawet dobrym aurorem, bo Biuro Aurorów od kwietnia funkcjonowało na innych zasadach. Miał za to szansę stać się godnym wojownikiem reprezentującym wszystko to, co słuszne. – Walczę od kiedy pamiętam i tylko to potrafię. Jeśli będzie trzeba, dla Zakonu poświęcę wszystko – nawet nie drgnął, gdy wypowiadał te słowa, spokojnie czekał na to, co ma nadejść.
Trwał w milczeniu, cierpliwie wysłuchując tego, co musiało zostać powiedziane. Wydawało mu się, że rozumie na co się porywa, sam upomniał się o Próbę, choć wiedział, że to właśnie ona zmienia członków Gwardii nieodwracalnie. Demony i obawy, czy nie stawiał im czoła przez całe swoje życie? Nie okazał lęku, jego twarz zastygła w chłodnej powadze, mimo to z tyłu głowy pamiętał o tym, aby nie popełnić błędu w postaci zbyt wielkiej pewności siebie. Jeszcze pod koniec marca myślał, że nic nie może nim zachwiać. Bardzo się pomylił.
Niebieskie spojrzenie uparcie spoczywało na twarzy Ministra. Dzięki niemu Kieran znów stanął przed prawdą mówiącą, iż życie to sztuka wyborów. Wszystkie dokonane przez niego wybory doprowadziły go do tej jednej chwili, w której miał pozostawić za sobą wszystko. I nie miał do porzucenia zbyt wiele, był sam i zawsze najbardziej mógł liczyć na swoją różdżkę. Rozumiał też, że każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje, a jeden zły może doprowadzić do zguby. Nie bał się śmierci, choć jej widmo ciągnęło się za nim nieustannie. Nie, inaczej, nie bał się własnej śmierci. W ostatnich tygodniach jego wnętrzności skręcały się najbardziej boleśnie pod wpływem wyobrażeń martwego ciała Jackie. Wróci. W końcu wróci. Powtarzał to niczym mantrę, nawet jeśli miał się do końca życia tylko łudzić. Ale wojna wciąż trwała, dlatego nie mógł żyć jedynie nadzieją, musiał działać, choćby dla niej. Nie potrafił ochronić własnych dzieci, więc uratuje jak najwięcej cudzych.
Wcale nie musiał się nad niczym zastanawiać, potrzebował jednak krótkiej chwili ciszy na pozbieranie tych wszystkich informacji, które otrzymał. Podczas Próby zmierzy się z samym sobą – swoimi słabościami, ale również egoizmem. To będzie trudne, ale nie zamierzał od tego uciekać, potrzebował zyskać siłę, aby móc dalej walczyć ze złem. Wyprostował się, mimowolnie napinając mięśnie ramion, jakby już szykując się do ciężkiego starcia. Mocniej ścisnął różdżkę w dłoni. – Jestem gotów – odpowiedział śmiało, przekonany o prawdziwości tych słów, choć wiedział przecież, że w głębi duszy nie pogodził się z pewnymi sprawami. Zwłaszcza ta ostatnia rana była zbyt świeża, ale przezwycięży to, musi. – Nie mam już nic innego – dodał jeszcze, w jego głosie nie pobrzmiewała nuta rezygnacji, przeciwnie, słychać było wyraźnie determinację. Nie był dobrym mężem i ojcem, teraz nie był już nawet dobrym aurorem, bo Biuro Aurorów od kwietnia funkcjonowało na innych zasadach. Miał za to szansę stać się godnym wojownikiem reprezentującym wszystko to, co słuszne. – Walczę od kiedy pamiętam i tylko to potrafię. Jeśli będzie trzeba, dla Zakonu poświęcę wszystko – nawet nie drgnął, gdy wypowiadał te słowa, spokojnie czekał na to, co ma nadejść.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Harold krzyżował z Kieranem ostre, bystre, spojrzenie zadając kolejne pytania. Wygłaszając następne prawdy. To nie on musiał dziś zdecydować. Dzisiaj, musiał to zrobić Rineheart. Bez nacisków, czy próśb. Bez przekonywania czy zniechęcania. Był jedynie przekaźnikiem. Miał prowadzić, ale nie mógł podejmować tej decyzji za innych. Nie, kiedy przystąpienie do niej, wiązało się z tak dużym poświęceniem. Odchrząknął zabierając znów głos.
- To nieodwracalna decyzja. Kiedy raz złączysz swą magię i duszę z Zakonem, nie będzie już odwrotu. - zastrzegł Longbottom wysłuchawszy tego, co miał do powiedzenia Kieran. Nie skomentował jego słów, marszcząc na kilka chwil brwi, przesuwając spojrzeniem po mężczyźnie. Pomiędzy nimi zawisła cisza, które wypełniało milczenie każdego z nich. Tę chwilę wypełniały jedynie wskazówki zegara, ustawionego na szafce kawałek dalej. Harold podniósł się ze swojego miejsca, sięgając po różdżkę. - W każdej chwili możesz zrezygnować. - wyjaśnił jeszcze - zdawać by się mogło - na zakończenie Harold, unosząc różdżkę, którą machnął, rzucając niewerbalne zaklęcie. - Jeśli uznasz, że nie dasz rady, lub coś cię przerosło. W każdej chwili masz prawo przerwać Próbę - z płaszcza powieszonego przy wejściu wymknął się wygaszacz, który przelewitował przez pokój zatrzymując się pomiędzy Longbottomem i Kieranem. Auror musiał czuć bijącą od niego potężną, białą moc. Wygaszacz przyciągał spojrzenie mieniąc się światłem. Czuć można było od niego też ciepło, i energię, której nie spotkał wcześniej na swojej ścieżce. Ta, zdawała się rosnąć z każdą chwilą. Magnetyzował i przyciągał spojrzenie. Pulsował energią, ta zdawała się zadawać to samo pytanie, które wcześniej zadawał Longbottom: jesteś gotów?
-Gdy będziesz gotów, chwyć za niego. - odezwał się jeszcze Harold, nie pytając ponownie o gotowość aurora. Ta decyzja należała już jedynie do niego. To on stał przed wyborem, którego musiał dokonać. On, miał jedynie poczekać na jego powrót. Bo wierzył, że Kieran jest w stanie podołać próbie.
- To nieodwracalna decyzja. Kiedy raz złączysz swą magię i duszę z Zakonem, nie będzie już odwrotu. - zastrzegł Longbottom wysłuchawszy tego, co miał do powiedzenia Kieran. Nie skomentował jego słów, marszcząc na kilka chwil brwi, przesuwając spojrzeniem po mężczyźnie. Pomiędzy nimi zawisła cisza, które wypełniało milczenie każdego z nich. Tę chwilę wypełniały jedynie wskazówki zegara, ustawionego na szafce kawałek dalej. Harold podniósł się ze swojego miejsca, sięgając po różdżkę. - W każdej chwili możesz zrezygnować. - wyjaśnił jeszcze - zdawać by się mogło - na zakończenie Harold, unosząc różdżkę, którą machnął, rzucając niewerbalne zaklęcie. - Jeśli uznasz, że nie dasz rady, lub coś cię przerosło. W każdej chwili masz prawo przerwać Próbę - z płaszcza powieszonego przy wejściu wymknął się wygaszacz, który przelewitował przez pokój zatrzymując się pomiędzy Longbottomem i Kieranem. Auror musiał czuć bijącą od niego potężną, białą moc. Wygaszacz przyciągał spojrzenie mieniąc się światłem. Czuć można było od niego też ciepło, i energię, której nie spotkał wcześniej na swojej ścieżce. Ta, zdawała się rosnąć z każdą chwilą. Magnetyzował i przyciągał spojrzenie. Pulsował energią, ta zdawała się zadawać to samo pytanie, które wcześniej zadawał Longbottom: jesteś gotów?
-Gdy będziesz gotów, chwyć za niego. - odezwał się jeszcze Harold, nie pytając ponownie o gotowość aurora. Ta decyzja należała już jedynie do niego. To on stał przed wyborem, którego musiał dokonać. On, miał jedynie poczekać na jego powrót. Bo wierzył, że Kieran jest w stanie podołać próbie.
Harold Longbottom
Zawód : Prawowity minister i przywódca rebelii
Wiek : 58
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Konta specjalne
Przyjął kolejną przestrogę z dużym spokojem, co nie było powodowane nadmierną pewnością siebie, po prostu już od dawna rozważał podjęcie tego kroku. Nawet jeśli to doświadczenie miało na zawsze odcisnąć na nim swe piętno, był pewien, że jest w stanie to znieść. W swoim życiu spotkał się z wieloma trudnościami, ale udało mu się poznać smak szczęścia. Dobre wspomnienia były jasnymi punktami broczącymi w gęstych ciemnościach, ale dzięki temu były jeszcze bardziej drogocenne. Miał o co walczyć, choć zmuszało go to do stykania się z wszelkim możliwym złem. Uparcie nie dawał pochłonąć się zepsuciu – nie stał się jednym z tych zwyrodnialców, których zaciekle ścigał.
Jego determinacja miała zostać zweryfikowana podczas Próby, jednak była poddawana ocenie już od chwili, w której przekroczył próg przytulnego salonu. Widział to w uważnym spojrzeniu posyłanym przez Longbottoma, który nie dzielił się żadnymi komentarzami, po prostu cierpliwie czekał, jeszcze na wszelki wypadek rzucając mu pod nos możliwość zrezygnowania tuż przed podjęciem wyzwania. Rineheart poszedł za przykładem czarodzieja i podniósł się powoli z kanapy, przeczuwając, że zbyt szybko nie poczuje się tak komfortowo, gdy na niej siedział.
Dla Zakonu poświęcę wszystko. To nie była pusta deklaracja, zamierzał wziąć pełną odpowiedzialność za wypowiedziane przez siebie słowa, świadom ich znaczenia oraz ciężaru, jaki za sobą niosły. Nigdy nie ograniczał się do samych słów, starał się jak najszybciej przemieniać je w czyny. W tych trudnych czasach, gdy legalne rozwiązania nie przyniosły żadnej poprawy sytuacji, największą nadzieję pokładał w Zakonie. Chciał wesprzeć organizację swoją siłą, ale to wymagało, aby zapomniał o sobie. Ale czy od lat nie rezygnował z własnych pragnień na rzecz powinności, na jakie to nie każdy się decydował?
– Nie zamierzam uciekać – odpowiedział zdecydowanie, po tych słowach nie podejmując żadnej innej werbalnej próby przekonania Harolda o swojej gotowości. Nadszedł czas na czyny. Ścisnął mocniej różdżkę, gdy niewielki przedmiot, z którego biła jasność, znalazł się w powietrzu i zawisł przed nim. Miał na wyciągnięcie ręki wygaszacz – czuł otaczającą go magię, tej towarzyszyło kojące ciepło. Jedno szybkie mrugnięcie, jeden wdech, by chwilę później złapać wygaszacz z jedną stanowczą myślą. Jestem gotów. Dla niego nie było już odwrotu, tę ścieżkę obrał dekady temu.
Jego determinacja miała zostać zweryfikowana podczas Próby, jednak była poddawana ocenie już od chwili, w której przekroczył próg przytulnego salonu. Widział to w uważnym spojrzeniu posyłanym przez Longbottoma, który nie dzielił się żadnymi komentarzami, po prostu cierpliwie czekał, jeszcze na wszelki wypadek rzucając mu pod nos możliwość zrezygnowania tuż przed podjęciem wyzwania. Rineheart poszedł za przykładem czarodzieja i podniósł się powoli z kanapy, przeczuwając, że zbyt szybko nie poczuje się tak komfortowo, gdy na niej siedział.
Dla Zakonu poświęcę wszystko. To nie była pusta deklaracja, zamierzał wziąć pełną odpowiedzialność za wypowiedziane przez siebie słowa, świadom ich znaczenia oraz ciężaru, jaki za sobą niosły. Nigdy nie ograniczał się do samych słów, starał się jak najszybciej przemieniać je w czyny. W tych trudnych czasach, gdy legalne rozwiązania nie przyniosły żadnej poprawy sytuacji, największą nadzieję pokładał w Zakonie. Chciał wesprzeć organizację swoją siłą, ale to wymagało, aby zapomniał o sobie. Ale czy od lat nie rezygnował z własnych pragnień na rzecz powinności, na jakie to nie każdy się decydował?
– Nie zamierzam uciekać – odpowiedział zdecydowanie, po tych słowach nie podejmując żadnej innej werbalnej próby przekonania Harolda o swojej gotowości. Nadszedł czas na czyny. Ścisnął mocniej różdżkę, gdy niewielki przedmiot, z którego biła jasność, znalazł się w powietrzu i zawisł przed nim. Miał na wyciągnięcie ręki wygaszacz – czuł otaczającą go magię, tej towarzyszyło kojące ciepło. Jedno szybkie mrugnięcie, jeden wdech, by chwilę później złapać wygaszacz z jedną stanowczą myślą. Jestem gotów. Dla niego nie było już odwrotu, tę ścieżkę obrał dekady temu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Harold nie odezwał się już więcej. Przekazał Kieranowi wszystko, co miał do powiedzenia. Dalsza droga i kolejne kroki należały już tylko do niego. Dłoń aurora zacisnęła się wokół wygaszacza. Światło przebijało przez palce mężczyzny, zdawało się jaśnieć z każdą chwilą coraz mocniej. Ogarniając cały salon, kanapy na których przed chwilą siedzieli w końcu też sylwetką Harolda. Kieran poczuł bijące od przedmiotu ciepło które przeniosło się po palcach dalej na rękę. Zaraz coś szarpnęło go w okolicy pępka, nim zdążył jakkolwiek zareagować jego plecy uderzyły w coś stałego, zabierając mu powietrze z płuc. Wokół było ciemno, ją rozjaśniały tylko migoczące ponurym światłem latarnie ustawione daleko. Szybko do niego dotarło gdzie się znajdował. Zwodzony most przecinający Tamizę na wschodnim końcu Londynu, był na tyle charakterystyczny, że nie dało się go pomylić z żadnym innym. Znajdował sie pomiędzy bliźniaczymi wieżami zbudowanymi na Tower bridge. Kamienie składające się na budowlę miały jednak inny kolor. Zdawały się całe skropione krwią. Rineheart czuł w nozdrzach ostry zapach, nieprzyjemnie wbijający się głębiej, przebijający przez wszystko wokół. Z oddali majaczyły światła spowite w mgle. Przejścia pod wieżami były skryte w mroku. Wokół było cicho. Zdecydowanie za cicho. Tak nienaturalna cisza nie zwiastowała niczego dobrego. Most nosił na sobie znamiona walki. Był zniszczony, zapadnięty w niektórych momentach. Coś było nie tak, to przeświadczenie uczepiło się mężczyzny, zalewając go coraz większymi falami niepokoju. Coś mu zagrażało. Choć jeszcze nie był w stanie tego dostrzec wyraźnie to czuł. Nawet woda płynąca pod nim była niespokojna, inna, skażona i zimna. Z zaciemnionych wejść zaczęły wynurzać się sylwetki odziane w ciemne, czarne peleryny. Zbliżały się leniwie w jego kierunku, powoli pokonując pozostałą odległość. Strach rósł w Kieranie wraz z każdym uderzeniem serca, które otaczał chłód naciągający z każdej strony.
Przeczuwał, że wygaszacz musi mieć jakąś rolę do odegrania, w innym przypadku przedmiot nie zjawiłby się tuż przed nim tej nocy. Skumulowana w nim energia kryła w sobie jakąś tajemnicę, którą musiał odkryć, choć w myślach pojawiło się przypuszczenie, dość szybko zweryfikowane przez rzeczywistość. Zmrużył oczy, gdy w ciągu jednej krótkiej chwili światłość opanowała całą przestrzeń wokół niego. Wszystko zlało się w jedno i nie sposób było rozróżnić poszczególnych kształtów od siebie. Kieran instynktownie próbował to powstrzymać, nie chcąc zostać całkowicie oślepionym, lecz mocniejsze chwycenie za źródło tej jasności niczemu nie zaradziło. Ciepły prąd tylko szybciej wsiąknął do jego dłoni i popłynął wzdłuż całej ręki, zatrzymując się wraz z lekkim mrowieniem w okolicach obojczyka. Potem mocne szarpnięcie wyrwało go gwałtownie z przytulnego salonu. A więc świstoklik. Myśl szybko się rozmyła, gdy wyrzucony został w całkowicie inne miejsce, oddany na pastwę chłodu i mroku.
Szybko pozbierał się po uderzeniu plecami w coś twardego; przynajmniej dane mu było ustać na nogach. W pierwszej kolejności przesunął spojrzeniem po całym otoczeniu, rozpoznając je zbyt dobrze. Tower Bridge. Zrujnowane i pokryte krwią w większości należącą do niewinnych. Zapach unoszący się w powietrzu był ciężki, ostry i mdły zarazem, rdzawy. Najbardziej niepokojąca była jednak ta całkowita cisza, nawet szmer prądów rzecznych Tamizy nie dochodził do jego uszu. Coś musiało się wydarzyć, coś strasznego, skoro wydarzenie poprzedzone było tak lodowatym wstępem. I wtedy poczuł strach, który przeszył go na wskroś, a chwilę później dostrzegł mroczne sylwetki, wybijające się nawet w nocnych ciemnościach. Płynęły ku niemu w powietrzu gotowe sięgnąć z lubością po targaną lękiem duszę. Nie mógł się bać. Musiał jak najszybciej przezwyciężyć słabość, przypomnieć sobie, jak to jest egzystować bez wszelkich obaw. Wyciągnął różdżkę przed siebie, trzymając ją mocno, co uczyniło jego knykcie tak napiętymi, że aż bladymi. Szukał w czeluściach pamięci wspomnienia, które mogłoby być dla niego impulsem do działania. Znalazł coś ciepłego, jasnego, pomimo upływu lat niezmąconego choćby odrobiną goryczy. Kilkuletni Vincent pochylający się z błyskiem w oku nad maluteńką Jackie, wyciągający do niej palec, aby mogła go objąć swoją piąstką. – Expecto Patronum! – wypowiedział inkantację śmiało, bez zająknięcia, szczerze wierząc, że magia go nie zawiedzie na początku tej trudnej drogi.
Szybko pozbierał się po uderzeniu plecami w coś twardego; przynajmniej dane mu było ustać na nogach. W pierwszej kolejności przesunął spojrzeniem po całym otoczeniu, rozpoznając je zbyt dobrze. Tower Bridge. Zrujnowane i pokryte krwią w większości należącą do niewinnych. Zapach unoszący się w powietrzu był ciężki, ostry i mdły zarazem, rdzawy. Najbardziej niepokojąca była jednak ta całkowita cisza, nawet szmer prądów rzecznych Tamizy nie dochodził do jego uszu. Coś musiało się wydarzyć, coś strasznego, skoro wydarzenie poprzedzone było tak lodowatym wstępem. I wtedy poczuł strach, który przeszył go na wskroś, a chwilę później dostrzegł mroczne sylwetki, wybijające się nawet w nocnych ciemnościach. Płynęły ku niemu w powietrzu gotowe sięgnąć z lubością po targaną lękiem duszę. Nie mógł się bać. Musiał jak najszybciej przezwyciężyć słabość, przypomnieć sobie, jak to jest egzystować bez wszelkich obaw. Wyciągnął różdżkę przed siebie, trzymając ją mocno, co uczyniło jego knykcie tak napiętymi, że aż bladymi. Szukał w czeluściach pamięci wspomnienia, które mogłoby być dla niego impulsem do działania. Znalazł coś ciepłego, jasnego, pomimo upływu lat niezmąconego choćby odrobiną goryczy. Kilkuletni Vincent pochylający się z błyskiem w oku nad maluteńką Jackie, wyciągający do niej palec, aby mogła go objąć swoją piąstką. – Expecto Patronum! – wypowiedział inkantację śmiało, bez zająknięcia, szczerze wierząc, że magia go nie zawiedzie na początku tej trudnej drogi.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Zimno oplatało Kierana z każdej strony. Nadciągało nieubłaganie z każdą sekundą potęgując strach, wdzierający się do jego serca niczym niewidzialna trucizna. Obejmował mocno, dokładnie, szczelnie. Bez wątpienia zmierzając właśnie po niego. Sylwetki w długich, ciemnych płaszczach były coraz bliżej, niektóre wbiły się w powietrze, zataczając kręgi nad zniszczonym Tower Bridge. Nie było już niczego. Nie było już nikogo. Pozostał tylko on sam. Sam, przeciwko całej armii zła, który zmierzała właśnie po niego. Rineheart jednak się nie poddał. Podniósł się z zimnych, oblanych krwią kamieni stawiając pewnie na nogach, mimo, że jego wnętrze rozdzierała coraz większa niepewność. Całość swoich sił skupiając na wspomnieniu, ciepłym, tak odległym, że wydawało się pochodzić z innego czasu, innego życia. Widział to wyraźnie i dokładnie. Małego Vincenta, swojego syna, który jeszcze nie wyruszył w świat, z dziecięcą ciekawością, ale i miłością pochylającego się nad najmłodszym członkiem rodziny - jego córką. Jego dumą, jego krwią. Końcówka różdżki zalśniła się błękitnawą mgiełką z niej wydostał się płetwal jednak rozproszył szybko w zimnym powietrzu znikając całkowicie. Nie pozostał po nim nawet ślad. Tak jak po życiu, które kiedyś wiódł Kieran. Czarne płaszcze niezmiennie zbliżały się, wędrując też nad jego głową, gotując się do ostatecznego ataku. Zimno pięło się coraz dalej, niosąc ze sobą strach.
To wszystko Twoja wina. Usłyszał we własnej głowie głos. Dobrze go znał, nie był w stanie pomylić go z żadnym innym. Coraz trudniej było skupić się na pozytywnych myślach. Coraz trudniej było uwierzyć, że jeszcze jest dla niego jakaś szansa. Coraz wyraźniejszy był strach i przerażenie, które rosło, wraz ze zbliżającym się szronem zajmującym coraz większą część mostu. Wspomnienie, które wspomagało go tyle lat okazało się za słabe, zbyt nieaktualne, ciągnące go do czegoś, co właśnie dziś zamierzał opuścić. Potrzebował czegoś innego, silniejszego.
To wszystko Twoja wina. Usłyszał we własnej głowie głos. Dobrze go znał, nie był w stanie pomylić go z żadnym innym. Coraz trudniej było skupić się na pozytywnych myślach. Coraz trudniej było uwierzyć, że jeszcze jest dla niego jakaś szansa. Coraz wyraźniejszy był strach i przerażenie, które rosło, wraz ze zbliżającym się szronem zajmującym coraz większą część mostu. Wspomnienie, które wspomagało go tyle lat okazało się za słabe, zbyt nieaktualne, ciągnące go do czegoś, co właśnie dziś zamierzał opuścić. Potrzebował czegoś innego, silniejszego.
Świetlista postać leniwie opuściła kraniec różdżki, lecz nie odpłynęła daleko, nim rozmyła się w powietrzu, pozwalając dalej królować ciemności. Rineheart drgnął niespokojnie, gdy po umyśle skażonym lękiem rozeszło się echo przeszłości agresywnie nawołujące do jego sumienia. Nie sposób było uciec przed tak ostrym zarzutem, bo wypływało ono z samych czeluści duszy, choć wypowiedziane zostało tym głosem. Jego wina była bezsprzeczna, długo nosił na barkach ciężar swoich grzechów, spośród których najbardziej żałował grzechu zaniedbania. Konsekwentnie odrzucał rodzinę, którą sam przecież stworzył ze szczerej miłości, na rzecz wielkich ideałów. Zawsze coś było ważniejsze od bliskich; rola aurora wypierała pozostałe oblicza, przez co rzadko wcielał się w postać męża lub ojca. W głębi duszy kochał swoją rodzinę, ale czasem o tym zapominał. Mówił to, czego nie powinien, nie zważając na uczucia najbliższych. Ranił ich, a oni ranili jego. Dlaczego nie potrafił być inny? Czy musiał w przeszłości być tak dumny i uparty?
I w jednej chwili, gdy rozpacz wokół niego narastała, zrozumiał coś, czego uparcie unikał. Musiał pozwolić przeszłości umrzeć. Odpowiadał za rozpad swojej rodziny, ale paradoksalnie trzymał się jej kurczowo, pielęgnując wspomnienia, do jakich wracał z coraz większym trudem, bo były zbyt odległe. Szczęście z dawnych lat nigdy nie powróci pod tą samą postacią. Nie ujrzy już tego małego Vincenta, który nie bał się zmarszczonych brwi ojca, kiedy obok miał przy sobie mamę. Nie weźmie już nigdy na ręce tej małej Jackie, z włosami związanymi w sterczącą kitę na samym czubku głowy, przypominającą ciemną fontannę. Od tamtej chwili życie ruszyło dalej, jego żona umarła, a dzieci dorosły. Tamto szczęśliwe życie przepadło.
Strach wciąż wzrastał wraz z chłodem, a mroczne istoty były bliżej niż wcześniej, niektóre zaś uniosły się wyżej, jakby zamierzały spaść mu na głowę. Znał zaklęcie, którym mógłby je przepędzić i wydawało mu się, że odkrył powód swojego niepowodzenia podczas pierwszej próby wyczarowania patronusa. Zbudowała go przeszłość, nie wyrzeknie się tego, ale teraz walczy o lepszą przyszłość. Każdy ma do swojej dyspozycji tylko teraźniejszość. Przypomniał sobie co sprowadziło go do tej chwili. Podjęte w przeszłości decyzje postawiły go na tej ścieżce, ale za jego determinacją stało coś jeszcze. Nadzieja, wciąż nosił ją w sercu. Kiedy uwierzył, że dla świata wciąż istnieje ratunek? W którym momencie zyskał pewność że to właśnie Zakon Feniksa stanowi najlepszą odpowiedź na bolączki tego świata?
Wspomnienie wypłynęło samo, nie musiał go rozpaczliwie szukać w odmętach pamięci. Ciepły deszcz obmywający jego twarz i oczyszczający umysł z bolesnych myśli. Tak dobry, kojący, niosący w sobie dobro. Mroczne mury Azkabanu runęły i całą wyspa na nowo ożyła. Widok źródła z krystaliczną wodą, wybijającego spośród skał otoczonych bujną roślinnością nawet teraz grzał jego serce. Biała magia wystrzeliła ku ciemnym chmurom, aby pulsować w kroplach deszczu i w wyjątkowych kryształach. W tamtej chwili towarzyszyła mu Jackie. Odnalazła go pomiędzy innymi i objęła bez cienia zakłopotania, a on odpowiedział na ten gest, ciesząc się z tego, że widzi ją żywą. Ulga, duma, w tamtym momencie wiedział, że świat dzięki nim zmieni się na lepsze. A wszystko przez słowa, które wypowiedziała. Udało nam się. Jeśli wtedy się udało, znów im się uda. Wybawili świat od niszczycielskiej siły anomalii, dlatego mogli wyrwać go z rąk zdeprawowanych szaleńców władających czarną magią. Może pomóc w osiągnięciu tego celu, ale najpierw musi uporać się z wyzwaniem, które sam podjął. Stawi czoła własnej bojaźliwości. Nigdy nie zapomni o tym, jak wraz z innymi położył kres anomalii. Nigdy nie zapomni udziału Jackie w tym przedsięwzięciu. Ponownie wprawił różdżkę w ruch, licząc na to, że wydobędzie z niej pełną postać płetwala karłowatego. – Expecto Patronum!
I w jednej chwili, gdy rozpacz wokół niego narastała, zrozumiał coś, czego uparcie unikał. Musiał pozwolić przeszłości umrzeć. Odpowiadał za rozpad swojej rodziny, ale paradoksalnie trzymał się jej kurczowo, pielęgnując wspomnienia, do jakich wracał z coraz większym trudem, bo były zbyt odległe. Szczęście z dawnych lat nigdy nie powróci pod tą samą postacią. Nie ujrzy już tego małego Vincenta, który nie bał się zmarszczonych brwi ojca, kiedy obok miał przy sobie mamę. Nie weźmie już nigdy na ręce tej małej Jackie, z włosami związanymi w sterczącą kitę na samym czubku głowy, przypominającą ciemną fontannę. Od tamtej chwili życie ruszyło dalej, jego żona umarła, a dzieci dorosły. Tamto szczęśliwe życie przepadło.
Strach wciąż wzrastał wraz z chłodem, a mroczne istoty były bliżej niż wcześniej, niektóre zaś uniosły się wyżej, jakby zamierzały spaść mu na głowę. Znał zaklęcie, którym mógłby je przepędzić i wydawało mu się, że odkrył powód swojego niepowodzenia podczas pierwszej próby wyczarowania patronusa. Zbudowała go przeszłość, nie wyrzeknie się tego, ale teraz walczy o lepszą przyszłość. Każdy ma do swojej dyspozycji tylko teraźniejszość. Przypomniał sobie co sprowadziło go do tej chwili. Podjęte w przeszłości decyzje postawiły go na tej ścieżce, ale za jego determinacją stało coś jeszcze. Nadzieja, wciąż nosił ją w sercu. Kiedy uwierzył, że dla świata wciąż istnieje ratunek? W którym momencie zyskał pewność że to właśnie Zakon Feniksa stanowi najlepszą odpowiedź na bolączki tego świata?
Wspomnienie wypłynęło samo, nie musiał go rozpaczliwie szukać w odmętach pamięci. Ciepły deszcz obmywający jego twarz i oczyszczający umysł z bolesnych myśli. Tak dobry, kojący, niosący w sobie dobro. Mroczne mury Azkabanu runęły i całą wyspa na nowo ożyła. Widok źródła z krystaliczną wodą, wybijającego spośród skał otoczonych bujną roślinnością nawet teraz grzał jego serce. Biała magia wystrzeliła ku ciemnym chmurom, aby pulsować w kroplach deszczu i w wyjątkowych kryształach. W tamtej chwili towarzyszyła mu Jackie. Odnalazła go pomiędzy innymi i objęła bez cienia zakłopotania, a on odpowiedział na ten gest, ciesząc się z tego, że widzi ją żywą. Ulga, duma, w tamtym momencie wiedział, że świat dzięki nim zmieni się na lepsze. A wszystko przez słowa, które wypowiedziała. Udało nam się. Jeśli wtedy się udało, znów im się uda. Wybawili świat od niszczycielskiej siły anomalii, dlatego mogli wyrwać go z rąk zdeprawowanych szaleńców władających czarną magią. Może pomóc w osiągnięciu tego celu, ale najpierw musi uporać się z wyzwaniem, które sam podjął. Stawi czoła własnej bojaźliwości. Nigdy nie zapomni o tym, jak wraz z innymi położył kres anomalii. Nigdy nie zapomni udziału Jackie w tym przedsięwzięciu. Ponownie wprawił różdżkę w ruch, licząc na to, że wydobędzie z niej pełną postać płetwala karłowatego. – Expecto Patronum!
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Dementorzy nachylali się już nad nim. Niosąc ze sobą zimno. Sprawiając, że głosy wyrzutu należące do znanych Kieranowi osób, rozlegały się raz po razie tylko w jego głowie. Ostre, dokładnie, celnie. Ale auror był w stanie odszukać w sobie skupienia. Uczepić się czegoś innego. Innego wspomnienia. Wspomnienie to, spłynęło do Kierana samo. Było najważniejszym momentem, który łączył go z Zakonem. Tym, które uświadomiło go o obranym celu i drodze. Tym, które doprowadziło go do tego momentu. Próby. Skupionym na białej magii, jej mocy, sile, odczuciu, które niosła ze sobą. Na zmianach, które zapowiadała. Na zmianie, której dokonała. Ta sama zmiana dokonywała się właśnie w Kieranie, kiedy postanowił poświęcić wszystko co posiadał. Oddać siebie i swoją duszą dla walki o lepsze jutro. Tym razem jego różdżka odpowiedziała na wezwanie. Poczuł pod palcami jak drewno rozgrzewa się, a końcówka wypuszcza patronusa o sile większej, niż kiedykolwiek wcześniej był w stanie zaobserwować u siebie. Płetwal ruszył do ataku, przeganiając hordy dementorów. Odganiając je skutecznie i szybko. Tak, że już po chwili Kieran pozostał na zniszczonym moście sam. Mógł obrać tylko jedną drogę, dostrzegał że przejście po jednej ze stron zostało zburzone. Ruszył mijające znane okolice. Nie mając pewności jak długo idzie. Kiedy kamienice zmieniały się, by w końcu dotarł do miejsca, które znał najlepiej. Znał dobrze. Mieszkał tutaj przez wiele lat. To tu dorastały jego dzieci. To tutaj żył. Było ciemno, choć nie wiedział jak późno było. Słyszał jednak dźwięki dochodzące z budynku, jasno świadczące o tym, że w znajdującym się obok miejscu trwało zgromadzenie mugoli. Modlili się do swojego boga. Religijne pieśni przytłumione docierały na ulicę.. Widział też swój dom. Coś jednak było nie tak, zrozumiał to od razu, dostrzegając jak część budynku została zniszczona zaklęciami. Kolejne z nich rozświetliło okna w mroku. Po ulicy poniósł się krzyk. Tak znajomy, przepełniony bólem. Z okien posypały się szyby, wylatując i z charakterystycznym dźwiękiem opadając na ulicę. W środku toczyła się walka. W tej samej chwili dostrzegł zamaskowane postacie, które zmierzały prosto do kościoła. Każda z nich w ręku miała różdżkę.
Po jego umyśle echem niosły się kolejne oskarżenia i trudno było się od nich odciąć, kiedy lodowaty mrok coraz ciaśniej go osaczał. Wyrzuty sumienia czynione przez dobrze znane mu głosy nie mogły jednak przyćmić całkowicie jego determinacji. W ciemności światło lśni najjaśniej. Chwycił się resztek nadziei, by zaraz rozpalić w sobie na nowo głęboką wiarę w to, że świat wciąż może zostać ocalony. Towarzyszące mu uczucia sprawiły, że tym razem różdżka rozgorzała w solidnym uścisku prawej dłoni. Jego patronus jeszcze nigdy nie był tak potężny. Kształt zwierzęcej sylwetki nie uległ zmianie, płynnie poruszający się w powietrzu płetwal zdawał się jednak jaśniejszy i odrobinę masywniejszy. A może to było mylne wrażenie wywołane przez to, jak wiele musiał włożyć starań w wyczarowanie go ponownie? Owinięte czarnymi ochłapami istoty umknęły przed mocą białej magii i pozostawiły niedoszłą ofiarę samą sobie na zrujnowanym moście.
Spojrzał za siebie, choć wiedział, że nie może się cofnąć i rzeczywiście most za nim był zawalony. Ruszył przed siebie i po zejściu z Tower Bridge nie zatrzymał się ani razu. Nogi niosły go same, pozwalając odetchnąć umysłowi od mrocznych myśli, ale zarazem nie odbierając mu skupienia stanowiącego podstawę wszelkiej ostrożności. Instynktownie obrał kierunek, którym powinien podążyć. Do przodu pchała go siła, której natury nie potrafił określić, jakieś tajemnicze przeczucie. Uważnie obserwował otoczenie, wraz ze zmieniającym się krajobrazem – wyniszczonym, a mimo to znajomym – stopniowo zaczynał rozumieć gdzie zmierza. Parł do przodu z powodu przyzwyczajenia, jak i z potrzeby głęboko skrytej w sercu.
Znalazł się na Hartlake Road i natychmiast swój wzrok skierował tam, gdzie mieszkał przez połowę swojego życia. Dom. Dlaczego utożsamiany jest w pierwszej kolejności z miejscem zamiast z ludźmi? To tylko budynek, dokładnie taki sam, jak wiele innych. Właśnie to uparcie sobie powtarzał, gdy zabierał wszystkie rzeczy do bezpieczniejszego miejsca z pokojów wypełnionych wspomnieniami. W tym miejscu stworzył z ukochaną kobietą rodzinę, tutaj jego dzieci dorastały. Sentymenty ścisnęły go za gardło w akompaniamencie wzniosłej pieśni niesionej do niebios. Czy wyśpiewane modlitwy miały większą moc sprawczą? Zbliżał się do dawnego domu powoli, a zmniejszając dystans dostrzegał więcej.
Był bliski uwierzenia, że czas zatrzymał się, lecz napływające do niego odgłosy uświadomiły mu, jak wiele może dziać się w zaledwie jednej krótkiej chwili. Jedna ze ścian domu była zrujnowana, potem do jego uszu dotarł krzyk, a w nocnych ciemnościach uderzające o przeszkody jasne promienie zaklęć były jeszcze wyrazistsze. Blaski i trzaski nie dawały mu spokoju, ale najgorszy był krzyk, bolesny, wręcz agonalny. W środku ktoś walczył na śmierci i życie. Kieran bliski był rzucić się w stronę domu, ignorując wszystko, lecz w ostatniej chwili ujrzał zamaskowane sylwetki zmierzające ku mugolskiej świątyni. Natychmiast poczuł się rozdarty, ledwo powstrzymując się od wykrzyczenia imienia córki, będąc przekonanym, że to jej krzyk usłyszał. Los na jego oczach położył na jednej szali jedno drogie mu życie, a na drugiej wiele niewinnych żywotów obcych mu osób. Od niego zależało to, w którą stronę ostatecznie przechyli się waga. Wybory i ich konsekwencje, musiał się z nimi zmierzyć, tego dotyczyły przestrogi, które otrzymał. To był najgorszy rodzaj walki, podczas której sam był dla siebie największym wrogiem.
Musiał zapomnieć o uczuciach i zacząć kalkulować, ale nie mógł też zbyt długo trwać w zawieszeniu. Jackie nie była bezbronna, wyposażył ją w takie środki, aby nie dała się łatwo pokonać. Od początku postawił ją na ciernistej ścieżce i kazał walczyć z przeciwnościami, choć tę największą zawsze stanowił on, rzucający kolejne kłody pod nogi, gdy wykrzykiwał bezwzględne żądania. Ale czy na pewno miała przy sobie różdżkę? Czy wciąż walczyła? W jakim stanie się znajdowała? A może to wcale nie był jej krzyk? Czy mógł się tak mylić? Modlący się mugole sami swoim śpiewem ściągnęli na siebie zagrożenie, ale nie mogli obronić się w żaden sposób, być może w akcie desperacji szukając wybawienia w sile wyższej. Być może mają przy sobie te przyrządy, co wyrzucają z siebie metalowe kule? Może uratują się sami?
Rodzina czy obowiązek, wybieraj! Ścisnął mocniej różdżkę i natychmiast pobiegł w stronę kościoła, znów odtrącając własną rodzinę w najczarniejszej godzinie. Czynił to w imię sprawiedliwości, czyż nie? Wymierzył różdżkę przeciwko grupie wrogów, celując w sam jej środek. – Nebula Omnia! – wyrzucił z siebie inkantację zaklęcie, mając zamiar zaskoczyć zwyrodnialców i przeszkodzić im w ataku.
Spojrzał za siebie, choć wiedział, że nie może się cofnąć i rzeczywiście most za nim był zawalony. Ruszył przed siebie i po zejściu z Tower Bridge nie zatrzymał się ani razu. Nogi niosły go same, pozwalając odetchnąć umysłowi od mrocznych myśli, ale zarazem nie odbierając mu skupienia stanowiącego podstawę wszelkiej ostrożności. Instynktownie obrał kierunek, którym powinien podążyć. Do przodu pchała go siła, której natury nie potrafił określić, jakieś tajemnicze przeczucie. Uważnie obserwował otoczenie, wraz ze zmieniającym się krajobrazem – wyniszczonym, a mimo to znajomym – stopniowo zaczynał rozumieć gdzie zmierza. Parł do przodu z powodu przyzwyczajenia, jak i z potrzeby głęboko skrytej w sercu.
Znalazł się na Hartlake Road i natychmiast swój wzrok skierował tam, gdzie mieszkał przez połowę swojego życia. Dom. Dlaczego utożsamiany jest w pierwszej kolejności z miejscem zamiast z ludźmi? To tylko budynek, dokładnie taki sam, jak wiele innych. Właśnie to uparcie sobie powtarzał, gdy zabierał wszystkie rzeczy do bezpieczniejszego miejsca z pokojów wypełnionych wspomnieniami. W tym miejscu stworzył z ukochaną kobietą rodzinę, tutaj jego dzieci dorastały. Sentymenty ścisnęły go za gardło w akompaniamencie wzniosłej pieśni niesionej do niebios. Czy wyśpiewane modlitwy miały większą moc sprawczą? Zbliżał się do dawnego domu powoli, a zmniejszając dystans dostrzegał więcej.
Był bliski uwierzenia, że czas zatrzymał się, lecz napływające do niego odgłosy uświadomiły mu, jak wiele może dziać się w zaledwie jednej krótkiej chwili. Jedna ze ścian domu była zrujnowana, potem do jego uszu dotarł krzyk, a w nocnych ciemnościach uderzające o przeszkody jasne promienie zaklęć były jeszcze wyrazistsze. Blaski i trzaski nie dawały mu spokoju, ale najgorszy był krzyk, bolesny, wręcz agonalny. W środku ktoś walczył na śmierci i życie. Kieran bliski był rzucić się w stronę domu, ignorując wszystko, lecz w ostatniej chwili ujrzał zamaskowane sylwetki zmierzające ku mugolskiej świątyni. Natychmiast poczuł się rozdarty, ledwo powstrzymując się od wykrzyczenia imienia córki, będąc przekonanym, że to jej krzyk usłyszał. Los na jego oczach położył na jednej szali jedno drogie mu życie, a na drugiej wiele niewinnych żywotów obcych mu osób. Od niego zależało to, w którą stronę ostatecznie przechyli się waga. Wybory i ich konsekwencje, musiał się z nimi zmierzyć, tego dotyczyły przestrogi, które otrzymał. To był najgorszy rodzaj walki, podczas której sam był dla siebie największym wrogiem.
Musiał zapomnieć o uczuciach i zacząć kalkulować, ale nie mógł też zbyt długo trwać w zawieszeniu. Jackie nie była bezbronna, wyposażył ją w takie środki, aby nie dała się łatwo pokonać. Od początku postawił ją na ciernistej ścieżce i kazał walczyć z przeciwnościami, choć tę największą zawsze stanowił on, rzucający kolejne kłody pod nogi, gdy wykrzykiwał bezwzględne żądania. Ale czy na pewno miała przy sobie różdżkę? Czy wciąż walczyła? W jakim stanie się znajdowała? A może to wcale nie był jej krzyk? Czy mógł się tak mylić? Modlący się mugole sami swoim śpiewem ściągnęli na siebie zagrożenie, ale nie mogli obronić się w żaden sposób, być może w akcie desperacji szukając wybawienia w sile wyższej. Być może mają przy sobie te przyrządy, co wyrzucają z siebie metalowe kule? Może uratują się sami?
Rodzina czy obowiązek, wybieraj! Ścisnął mocniej różdżkę i natychmiast pobiegł w stronę kościoła, znów odtrącając własną rodzinę w najczarniejszej godzinie. Czynił to w imię sprawiedliwości, czyż nie? Wymierzył różdżkę przeciwko grupie wrogów, celując w sam jej środek. – Nebula Omnia! – wyrzucił z siebie inkantację zaklęcie, mając zamiar zaskoczyć zwyrodnialców i przeszkodzić im w ataku.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Wybory i ich konsekwencje. Czyny i słowa. Wszystko splatało się ze sobą zmuszając aurora do podjęcia szybciej, natychmiastowej decyzji. Musiał wybrać, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Pozwolić ruszyć za głosem serca wypełnionego rodzicielską miłością, czy też pomóc tym, którzy mogli nie poradzić sobie sami. Nie mając jednocześnie pewności, czy on - jego miłość, jego życie, jego duma, poradzić będzie sobie w stanie sama.
Decyzja została podjęta, nogi skierowały Kierana w stronę wejścia do mugolskiej, sakralnej budowli. Dokładnie tego w którym znikały już ciemne, zakapturzone postaci. Rzucone zaklęcie trafiła w przejście sprawiając że przed wejściem i zaraz w nim pojawiła się gęsta mgła. Kieran wbiegł w nią, wbiegając też do środka. Przedzierając się przez gęstą chmurę w końcu wybiegając poza działanie zaklęcia. Prosto w jeden z korytarzy miejsca, które pamiętał. Dochodził do niego swąd stęchlizny, która zdawała się dusić. Wszystko było nią przesiąknięte. Każdy jeden kamień, który składał się na to miejsce. Miejsce w których trzymano najgorszych, najbardziej zepsutych zwyrodnialców. Biegł przed siebie, dalej doskonale wiedząc, co jest jego zadaniem. Misją, sprawą. Obok, wraz z nim korytarze Azkabanu przemierzał Brendan, Justine, Ria, Hannah, Marcella i Lucan. Wszyscy razem wbiegli do większego pomieszczenia stając naprzeciw grupie ludzi. Dwa zielone promienie pomknęły szybko i zdecydowanie w kierunku Gwardzistów, ci jednak obronili się, wchodząc w głąb pomieszczenia. Każdy stawał przeciw innemu przeciwnikowi. - Crucio. - usłyszał inkantację wypowiadaną głosem, który znał. Wzrok szybko dopasował ją do twarzy starszego Mulcibera, którego różdżka skierowana była w jego kierunku, a urok mknął prosto w jego stronę.
Decyzja została podjęta, nogi skierowały Kierana w stronę wejścia do mugolskiej, sakralnej budowli. Dokładnie tego w którym znikały już ciemne, zakapturzone postaci. Rzucone zaklęcie trafiła w przejście sprawiając że przed wejściem i zaraz w nim pojawiła się gęsta mgła. Kieran wbiegł w nią, wbiegając też do środka. Przedzierając się przez gęstą chmurę w końcu wybiegając poza działanie zaklęcia. Prosto w jeden z korytarzy miejsca, które pamiętał. Dochodził do niego swąd stęchlizny, która zdawała się dusić. Wszystko było nią przesiąknięte. Każdy jeden kamień, który składał się na to miejsce. Miejsce w których trzymano najgorszych, najbardziej zepsutych zwyrodnialców. Biegł przed siebie, dalej doskonale wiedząc, co jest jego zadaniem. Misją, sprawą. Obok, wraz z nim korytarze Azkabanu przemierzał Brendan, Justine, Ria, Hannah, Marcella i Lucan. Wszyscy razem wbiegli do większego pomieszczenia stając naprzeciw grupie ludzi. Dwa zielone promienie pomknęły szybko i zdecydowanie w kierunku Gwardzistów, ci jednak obronili się, wchodząc w głąb pomieszczenia. Każdy stawał przeciw innemu przeciwnikowi. - Crucio. - usłyszał inkantację wypowiadaną głosem, który znał. Wzrok szybko dopasował ją do twarzy starszego Mulcibera, którego różdżka skierowana była w jego kierunku, a urok mknął prosto w jego stronę.
Żaden Rineheart nie potrafił żyć cicho i spokojnie, zawsze stawiając obowiązek ponad wszystko inne. Walkę mieli we krwi, ten wewnętrzny zew pchał ich do ciemnych, chodnych, nieprzyjemnych miejsc, aby w nich mierzyli się ze złem w różnych postaciach. Kieran powinien wiedzieć, że nie uda mu się stworzyć szczęśliwej rodziny. Ojciec i dziadek nie dali mu dobrych wzorców w tym aspekcie, dlatego powinien był przewidzieć, że doprowadzi bliskich do zguby. Ale ta trudna nauka przyszła do niego późno, za późno. Pozostała mu już tylko walka. I Jackie była dokładnie taka sama jak on. Właśnie tak ją wychował, aby w przyszłości stała się nim. Pchnął ją w ramiona mroku, nakazując walkę. Myślał, że przygotował ją na wszystko, wyposażył w odpowiednie narzędzia. A potem się od niej odwrócił. Ruszył biegiem przed siebie, za sobą pozostawiając dom i wydobywający się z niego na całą ulicę krzyk.
Obranie kierunku nie było proste, ale to była jedyna słuszna decyzja. Czuł żal, złość na samego siebie, że mógł kiedykolwiek dopuścić do takiej sytuacji, że musiał dokonać tak strasznego wyboru, ale w biegu musiał odrzucić od siebie emocje, jeśli chciał coś zdziałać, pomóc osobom niewinnym. Udało mu się wyczarować mgłę, ale zamaskowani wrogowie weszli już do świątyni. Wahał się i zareagował za późno, a mógł ich dopaść przed wejściem, zatrzymać na zewnątrz, aby nie dopadli mugoli. Bez namysłu wbiegł w mgłę, a gdy się z niej wydostał, znalazł się w innym miejscu, które rozpoznał bez problemu.
Kamienne mury były ponure i przesiąknięte chłodem i strachem. Azkaban. Zniszczyli więzienie, wyspa była już wolna od zła. Wspomnienie czy złudzenie? Obok niego biegli inni i nie było czasu na zadanie jakichkolwiek pytań w tym całym pędzie pulsującym determinacją. Ścigali kogoś, chyba samo zło. I nie pomylił się, po wpadnięciu do jednej z komnat ujrzał grupę przeciwników i jeden z nich posłał zaklęcie właśnie w niego. Rozpoznał ten głos, odnajdując twarz zwyrodnialca. Mulciber. Nie zdechł w jednej z nędznych cel Tower of London. Gdyby tylko lata temu wykazał się większą skrupulatnością i dopilnował tego, aby ten trafił do Azkabanu, skurwiel nie mógłby dalej siać zamętu z pomocą czarnej magii. Kolejny wyrzut sumienia. Grzech zaniedbania. W końcu naprawi swój błąd, nie pozwoli mu umknąć przed sprawiedliwością. Natychmiast wykonał pionowy ruch różdżką, chcąc się obronić przed zaklęciem niewybaczalnym. – Protego!
Obranie kierunku nie było proste, ale to była jedyna słuszna decyzja. Czuł żal, złość na samego siebie, że mógł kiedykolwiek dopuścić do takiej sytuacji, że musiał dokonać tak strasznego wyboru, ale w biegu musiał odrzucić od siebie emocje, jeśli chciał coś zdziałać, pomóc osobom niewinnym. Udało mu się wyczarować mgłę, ale zamaskowani wrogowie weszli już do świątyni. Wahał się i zareagował za późno, a mógł ich dopaść przed wejściem, zatrzymać na zewnątrz, aby nie dopadli mugoli. Bez namysłu wbiegł w mgłę, a gdy się z niej wydostał, znalazł się w innym miejscu, które rozpoznał bez problemu.
Kamienne mury były ponure i przesiąknięte chłodem i strachem. Azkaban. Zniszczyli więzienie, wyspa była już wolna od zła. Wspomnienie czy złudzenie? Obok niego biegli inni i nie było czasu na zadanie jakichkolwiek pytań w tym całym pędzie pulsującym determinacją. Ścigali kogoś, chyba samo zło. I nie pomylił się, po wpadnięciu do jednej z komnat ujrzał grupę przeciwników i jeden z nich posłał zaklęcie właśnie w niego. Rozpoznał ten głos, odnajdując twarz zwyrodnialca. Mulciber. Nie zdechł w jednej z nędznych cel Tower of London. Gdyby tylko lata temu wykazał się większą skrupulatnością i dopilnował tego, aby ten trafił do Azkabanu, skurwiel nie mógłby dalej siać zamętu z pomocą czarnej magii. Kolejny wyrzut sumienia. Grzech zaniedbania. W końcu naprawi swój błąd, nie pozwoli mu umknąć przed sprawiedliwością. Natychmiast wykonał pionowy ruch różdżką, chcąc się obronić przed zaklęciem niewybaczalnym. – Protego!
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kieran Rineheart
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników