Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Kieran Rineheart
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
12 czerwca
Dzisiejszego dnia niebo zasnuły ciemne chmury. Co prawda, wraz z nadejściem czerwca pogoda poprawiła się w ciągu dnia było cieplej, co pozwalało na zrzucenie ciężkich, zimowych płaszczy i zamienienie ich na te cieńsze, bardziej pasujące do wiosny - choć jeszcze nie do zbliżającego się lata. Niebo zaszło granatem zwiastując nadejście wieczoru, granitowe niebo przecinały błyski, którym z oddaleniem towarzyszyły grzmoty. Burza zbliżała się w kierunku okolicy na której stała Stara Chata. Mężczyzna znajdujący się wewnątrz niej dzisiejszego wieczoru, zdawał się niewzruszony tym faktem. Zasiadał na jednej z brązowych kanap które ustawione zostały w pomieszczeniu. W jego dłoni znajdował się pergamin, przez który przesuwał wzrokiem oczekując na tego, którego właśnie dziś tu zaprosił. Kiedy drzwi otworzyły się, oznajmiając wejście do Starej Chaty Harold odłożył na bok pergamin. Swoje spojrzenie skierował na wejście do salonu w którym znalazła się sylwetka Kierana. W milczeniu spojrzał na niego wskazując mu ruchem głowy kanapę - drugą, choć w wyglądzie jednakową.
- Masz doświadczenie i umiejętności, tak potrzebne w obecnych czasach.- zaczął pewnym głosem, spoglądając na kilka lat młodszego mężczyznę. Jego tęczówki zdawały się patrzeć na wskroś - biła z nich moc i pewność, której trudno było mu odmówić. - Muszę cię jednak ostrzec. Próba niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Zweryfikuje ona, twoje zamiary i chęci - stawisz czoło swoim największym demonom i obawom. Staniesz twarzą w twarz przeciw temu, przed czym wzbraniasz się najbardziej. - Harold mówił nie podnosząc głosu, ze spokojem który bił z całej jego jednostki. Jednocześnie uważnie obserwując zachowanie i reakcje Kierana. - Będziesz musiał dokonać wyboru - prawdopodobnie więcej niż jednego. - dodał, przekazując kolejną z informacji. Nie wiedział jak wiele wiadomości o samej Próbie posiadał Kieran, ale czuł się w obowiązku przedstawić mu wszystko, co przekazała mu Bathilda. - A każdy twój wybór, będzie niósł ze sobą konsekwencje. Musisz wybierać więc dobrze. Próba wymagać będzie poświęcenia. Popełnienie błędu, może przynieść nawet śmierć. Wierzę jednak, że jesteś w stanie jej podołać. - zakończył, jeśli Kieran posiadał jakieś pytanie, mógł udzielić ich najlepiej jak potrafił. Nie był w stanie jednak powiedzieć nic ponad to, co dowiedział się od profesorki, która poświęciła swoje życie dla dobra ich sprawy. - Zastanów się, Kieranie. Czy jesteś gotów podejść do Próby? Gotów związać swoją drogę na zawsze z Zakonem Feniksa? - dwa pytania wypadły z ust Longbottoma. - Na spokojnie, mamy czas. - stwierdził układając jedną z dłoni na kanapie i poprawiając się na niej. - Potrzebuję jednak potwierdzenia, że masz świadomość czego się podejmujesz. - zamilkł. Jeśli Kieran potrzebował czasu - otrzymał go. Harold wydawał się spokojni, nie pośpieszał mężczyzny w podjęciu decyzji. Ten wybór należał tylko do Rinehearta.
Kieran, na odpis standardowo masz 48, jednocześnie, przypominam, że wątek z MG ma priorytet, jeśli uda Ci się odpisywać szybciej odpis również pojawi się wcześniej. Jeśli przewidujesz nieobecność dłuższą niż 48h zgłoś to w odpowiednim temacie.
12 czerwca
Dzisiejszego dnia niebo zasnuły ciemne chmury. Co prawda, wraz z nadejściem czerwca pogoda poprawiła się w ciągu dnia było cieplej, co pozwalało na zrzucenie ciężkich, zimowych płaszczy i zamienienie ich na te cieńsze, bardziej pasujące do wiosny - choć jeszcze nie do zbliżającego się lata. Niebo zaszło granatem zwiastując nadejście wieczoru, granitowe niebo przecinały błyski, którym z oddaleniem towarzyszyły grzmoty. Burza zbliżała się w kierunku okolicy na której stała Stara Chata. Mężczyzna znajdujący się wewnątrz niej dzisiejszego wieczoru, zdawał się niewzruszony tym faktem. Zasiadał na jednej z brązowych kanap które ustawione zostały w pomieszczeniu. W jego dłoni znajdował się pergamin, przez który przesuwał wzrokiem oczekując na tego, którego właśnie dziś tu zaprosił. Kiedy drzwi otworzyły się, oznajmiając wejście do Starej Chaty Harold odłożył na bok pergamin. Swoje spojrzenie skierował na wejście do salonu w którym znalazła się sylwetka Kierana. W milczeniu spojrzał na niego wskazując mu ruchem głowy kanapę - drugą, choć w wyglądzie jednakową.
- Masz doświadczenie i umiejętności, tak potrzebne w obecnych czasach.- zaczął pewnym głosem, spoglądając na kilka lat młodszego mężczyznę. Jego tęczówki zdawały się patrzeć na wskroś - biła z nich moc i pewność, której trudno było mu odmówić. - Muszę cię jednak ostrzec. Próba niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Zweryfikuje ona, twoje zamiary i chęci - stawisz czoło swoim największym demonom i obawom. Staniesz twarzą w twarz przeciw temu, przed czym wzbraniasz się najbardziej. - Harold mówił nie podnosząc głosu, ze spokojem który bił z całej jego jednostki. Jednocześnie uważnie obserwując zachowanie i reakcje Kierana. - Będziesz musiał dokonać wyboru - prawdopodobnie więcej niż jednego. - dodał, przekazując kolejną z informacji. Nie wiedział jak wiele wiadomości o samej Próbie posiadał Kieran, ale czuł się w obowiązku przedstawić mu wszystko, co przekazała mu Bathilda. - A każdy twój wybór, będzie niósł ze sobą konsekwencje. Musisz wybierać więc dobrze. Próba wymagać będzie poświęcenia. Popełnienie błędu, może przynieść nawet śmierć. Wierzę jednak, że jesteś w stanie jej podołać. - zakończył, jeśli Kieran posiadał jakieś pytanie, mógł udzielić ich najlepiej jak potrafił. Nie był w stanie jednak powiedzieć nic ponad to, co dowiedział się od profesorki, która poświęciła swoje życie dla dobra ich sprawy. - Zastanów się, Kieranie. Czy jesteś gotów podejść do Próby? Gotów związać swoją drogę na zawsze z Zakonem Feniksa? - dwa pytania wypadły z ust Longbottoma. - Na spokojnie, mamy czas. - stwierdził układając jedną z dłoni na kanapie i poprawiając się na niej. - Potrzebuję jednak potwierdzenia, że masz świadomość czego się podejmujesz. - zamilkł. Jeśli Kieran potrzebował czasu - otrzymał go. Harold wydawał się spokojni, nie pośpieszał mężczyzny w podjęciu decyzji. Ten wybór należał tylko do Rinehearta.
Kieran, na odpis standardowo masz 48, jednocześnie, przypominam, że wątek z MG ma priorytet, jeśli uda Ci się odpisywać szybciej odpis również pojawi się wcześniej. Jeśli przewidujesz nieobecność dłuższą niż 48h zgłoś to w odpowiednim temacie.
Harold Longbottom
Zawód : Prawowity minister i przywódca rebelii
Wiek : 58
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Konta specjalne
Po stanie szaty Vincenta mógł stwierdzić, że ich starcie nie będzie dla niego pierwszym, już wcześniej wdał się z kimś innym w zaciekłą wymianę zaklęć. Ilu aurorów pokonał? Czyją krew miał na rękach? Opowiedział się po niewłaściwej stronie, ale dlaczego? W końcu dostał odpowiedź. Nadpalony rękaw ujawnił czarny znak na prawym przedramieniu syna. Kieran nagle zamarł, pobladł, ramiona opadły, jakby z ciała wyparowała wszelka chęć do działania, choć prawa dłoń wciąż była uniesiona i trzymał w niej różdżkę. Był to niewybaczalny błąd podczas pojedynku, takie rozproszenie można było przypłacić życiem. Jego syn nosił na ciele znak najgorszych zwyrodnialców. Dał się naznaczyć, zaprzedał własną duszę złu, aby móc czerpać siłę z mrocznych mocy.
– Jak mogłeś? – ledwo wyrzucił z siebie to pytanie, spoglądając na Vincenta tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Czy to naprawdę był jego syn? Uśmiechający się szeroko do matki chłopiec z jego wspomnień mógł wyrosnąć na taką kreaturę? Blade lico, zapadnięte policzki, oczy przepełnione nienawiścią. Może to właśnie dlatego nie pozostało w nich nic z chłodnego błękitu, mrok zdołał rozpędzić jasność nawet w nich. Po chwili niedowierzania na ojcowską duszę spłynęło rozgoryczenie, które zaraz przekształciło się w złość. Wściekłość opanowała całe ciało. – TY GŁUPCZE!!! – ryknął na cały głos w jego stronę, gdy nie potrafił stłumić w sobie emocji. Zmusił syna do obrania słusznej ścieżki, ale popchnął go ku najgorszemu złu, aby je zwalczał, a nie wpadał w jego ramiona.
Trzy sztylety nie miały do Kierana dotrzeć, zauważył to od razu. Czy w jego synu tkwiła jeszcze resztka człowieczeństwa? Sumienie nie pozwoliło mu odpowiednio wycelować uroku we własnego ojca? Równie dobrze mógł to być przypadek, bo w oczach wroga nie było zawahania. W tej jednej chwili zrozumiał, że dla Vincenta nie było już ratunku, świadczył o tym znak na jego przedramieniu. Jego dziecko przepadło i ostatecznie samo ściągnęło na siebie straszny los. Przekroczył granicę, której nikt nie powinien przekraczać.
– Lamino! – bez mrugnięcia okiem poruszył różdżką i wykrzyczał inkantację zaklęcia. Jedynym, co mógł dla swojego syna zrobić, to położyć kres jego życiu własnym urokiem. Musiał zabić to zło, nawet jeśli zagnieździło się ono właśnie w Vincencie.
– Jak mogłeś? – ledwo wyrzucił z siebie to pytanie, spoglądając na Vincenta tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Czy to naprawdę był jego syn? Uśmiechający się szeroko do matki chłopiec z jego wspomnień mógł wyrosnąć na taką kreaturę? Blade lico, zapadnięte policzki, oczy przepełnione nienawiścią. Może to właśnie dlatego nie pozostało w nich nic z chłodnego błękitu, mrok zdołał rozpędzić jasność nawet w nich. Po chwili niedowierzania na ojcowską duszę spłynęło rozgoryczenie, które zaraz przekształciło się w złość. Wściekłość opanowała całe ciało. – TY GŁUPCZE!!! – ryknął na cały głos w jego stronę, gdy nie potrafił stłumić w sobie emocji. Zmusił syna do obrania słusznej ścieżki, ale popchnął go ku najgorszemu złu, aby je zwalczał, a nie wpadał w jego ramiona.
Trzy sztylety nie miały do Kierana dotrzeć, zauważył to od razu. Czy w jego synu tkwiła jeszcze resztka człowieczeństwa? Sumienie nie pozwoliło mu odpowiednio wycelować uroku we własnego ojca? Równie dobrze mógł to być przypadek, bo w oczach wroga nie było zawahania. W tej jednej chwili zrozumiał, że dla Vincenta nie było już ratunku, świadczył o tym znak na jego przedramieniu. Jego dziecko przepadło i ostatecznie samo ściągnęło na siebie straszny los. Przekroczył granicę, której nikt nie powinien przekraczać.
– Lamino! – bez mrugnięcia okiem poruszył różdżką i wykrzyczał inkantację zaklęcia. Jedynym, co mógł dla swojego syna zrobić, to położyć kres jego życiu własnym urokiem. Musiał zabić to zło, nawet jeśli zagnieździło się ono właśnie w Vincencie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Walka trwała, pustosząc korytarz Biura Aurorów. Zmieniając go w ruinę. Całe Ministerstwo zdawało trząść się w posadach. Zapach dymu, najpierw z wolna zaczynał docierać też na to piętro. Wyjście było tylko jedno, jednak drogę do niego blokowała Kieranowi jednostka. Tak znana. W której dostrzegał też pewne cechy samego siebie, w której widział też cechy należące do jego matki, kobiety, którą kochał najmocniej.
- Jak mogłeś? - Vincent prawie sycząc powtórzył po ojcu zdanie. Jego pierś zafalowała w gniewie, który odbił się na twarzy. - Jak mogłeś? - powtórzył raz jeszcze spoglądając pretensjonalnie na ojca. Wykrzywione w grymasie usta zaciskały się mocno, nozdrza rozchylały się, gdy oddychał spoglądając ku sylwetce która go wychowała. Zaraz jednak roześmiał się, gorzko, absurdalnie, całkowicie sztucznie kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Opuścił ją, kiedy głos Kierana podniósł się wyżej. - Ja głupcem? - zapytał opanowując głos. - Ja? - jego tembr podniósł się kiedy zrobił krok by zbliżyć się do ojca. - Każda twoja obelga. - powiedział właściwie wypluwając słowo. - Każde twoje niespełnione oczekiwanie. - kolejny krok. Powoli zbliżał się, przygaszone światła na korytarzu znaczyły ciemne cienie pod jego oczami. Nadawały twarzy groźny wyraz, który wcale nie był aż tak różny od złości kiedy ta malowała się na twarzy Kierana. - Twoja ojcowska troska. Wiesz w ogóle co to wyrażenie znaczy? - zapytał ponurym głosem, nie dał jednak odpowiedzieć Kieranowi. - Oczywiście, że nie. Dla ciebie ochrona, znaczy wrzucenie w sam środek wojny. Dla ciebie ważniejsze jest by sprostać twoim wymaganiom, niż być sobą. Nie zrobiłeś tego tylko mnie. Zrobiłeś to też jej. - jego głos był dobitny. Słowa bezlitosne, tak samo jak twarz, która jednocześnie wydawała się znajoma i obca. - Jesteś z siebie zadowolony? - ze swojego działania. Tego jak postępował. Minęło tyle lat, a on nadal nie widział, że wina, leżała w nim. - Że twój syn uciekł przed tobą? Że twoja córka nie podołała twoim oczekiwaniom? - mówił dalej, zmienił się. Teraz był już innym człowiekiem. Choć każde ze słów nacechowane było pretensją, którą wyrzucał z siebie niezmiennie. Stał tutaj jako przeciwnik. Wróg. Po drugiej stronie.
- Lamino! - jego różdżka ponownie wskazała na Kierana wykrzykując atak w tym samym momencie co ojciec. Jednak dłoń zdradliwie drgnęła wpuszczając kolejny niecelny urok. Zmęczenie wcześniejszych walk musiało odbijać się na młodym Rinehearcie. Noże rzucone przez Kierana wbiły się w lewe ramię Vincenta. Mężczyzna krzyknął w bólu i zachwiał się na nogach. Dając Kieranowi szansę - tylko właściwie na co?
rzut
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
- Jak mogłeś? - Vincent prawie sycząc powtórzył po ojcu zdanie. Jego pierś zafalowała w gniewie, który odbił się na twarzy. - Jak mogłeś? - powtórzył raz jeszcze spoglądając pretensjonalnie na ojca. Wykrzywione w grymasie usta zaciskały się mocno, nozdrza rozchylały się, gdy oddychał spoglądając ku sylwetce która go wychowała. Zaraz jednak roześmiał się, gorzko, absurdalnie, całkowicie sztucznie kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Opuścił ją, kiedy głos Kierana podniósł się wyżej. - Ja głupcem? - zapytał opanowując głos. - Ja? - jego tembr podniósł się kiedy zrobił krok by zbliżyć się do ojca. - Każda twoja obelga. - powiedział właściwie wypluwając słowo. - Każde twoje niespełnione oczekiwanie. - kolejny krok. Powoli zbliżał się, przygaszone światła na korytarzu znaczyły ciemne cienie pod jego oczami. Nadawały twarzy groźny wyraz, który wcale nie był aż tak różny od złości kiedy ta malowała się na twarzy Kierana. - Twoja ojcowska troska. Wiesz w ogóle co to wyrażenie znaczy? - zapytał ponurym głosem, nie dał jednak odpowiedzieć Kieranowi. - Oczywiście, że nie. Dla ciebie ochrona, znaczy wrzucenie w sam środek wojny. Dla ciebie ważniejsze jest by sprostać twoim wymaganiom, niż być sobą. Nie zrobiłeś tego tylko mnie. Zrobiłeś to też jej. - jego głos był dobitny. Słowa bezlitosne, tak samo jak twarz, która jednocześnie wydawała się znajoma i obca. - Jesteś z siebie zadowolony? - ze swojego działania. Tego jak postępował. Minęło tyle lat, a on nadal nie widział, że wina, leżała w nim. - Że twój syn uciekł przed tobą? Że twoja córka nie podołała twoim oczekiwaniom? - mówił dalej, zmienił się. Teraz był już innym człowiekiem. Choć każde ze słów nacechowane było pretensją, którą wyrzucał z siebie niezmiennie. Stał tutaj jako przeciwnik. Wróg. Po drugiej stronie.
- Lamino! - jego różdżka ponownie wskazała na Kierana wykrzykując atak w tym samym momencie co ojciec. Jednak dłoń zdradliwie drgnęła wpuszczając kolejny niecelny urok. Zmęczenie wcześniejszych walk musiało odbijać się na młodym Rinehearcie. Noże rzucone przez Kierana wbiły się w lewe ramię Vincenta. Mężczyzna krzyknął w bólu i zachwiał się na nogach. Dając Kieranowi szansę - tylko właściwie na co?
rzut
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
Nie sprawdził się jako ojciec, ponieważ nie potrafił nim być. To Abigail objaśniała mu jak powinien zachowywać się w domu i przy dzieciach, a z pomocą promiennego uśmiechu pomagała mu całkiem zapomnieć o pracy. Więc kiedy jej zabrakło, zaczął błądzić po omacku, najpierw się dystansując od rodziny, potem nadmiernie organizując jej życie, sprowadzając wszystko do aurorskiego rygoru, który znał najlepiej. Tak było łatwiej, ale tylko jemu, jego dzieci zapłaciły za to wielką cenę. Jedno w swym zagubieniu zaprzedało duszę, Jackie oddała życie. Lecz nie widział jej martwego ciała, wciąż mógł mieć nadzieję, prawda? Przepełnione nienawiścią spojrzenie syna pozbawiało go wszelkich złudzeń.
– Nie masz prawa o niej wspominać – odparł ze złością, już nie krzycząc, gdy miał okazję się znów odezwać pomiędzy zdaniami wypadającymi z synowskich ust. Jackie nie miała nic wspólnego z tą sytuacją i niczemu nie była winna. Żadnym swoim czynem nie popchnęła Vincenta do obrania złej ścieżki. Sama wzmianka o jej osobie była za to najlepszym sposobem, aby na nowo rozbudzić w Kieranie ogromne pokłady żalu i poczucia winy. Tak desperacko chciał mieć kogoś po swojej stronie, że aż wepchał córkę do Biura Aurorów, a potem rzucił w sam środek wojny. Gdyby znał przyszłość, być może nie podjąłby tej decyzji. Albo podjąłby dokładnie taką samą, inaczej przyuczając Jackie do pokonywania różnych trudności. Nie dowie się, na to wszystko było już za późno. – Ty też ją porzuciłeś – wytknął mu to kiedyś, nie musiał sięgnąć do wspomnienia z tamtej chwili, wystarczyło, że poczuł ciężar tych słów bardzo wyraźnie, a uczucie pretensji rozlało się po całym umyśle. – Kiedy przestaniesz odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny zrzucać na mnie? Bądź mężczyzną i przyznaj, że i ty swoimi wyborami doprowadziłeś do tej sytuacji! – do tego, że stanąć musieli naprzeciw siebie jako dwie różne strony krwawego konfliktu.
Ostrza wystrzeliły, ale dosięgły tylko Vincenta, wbijając się w jego ciało boleśnie. Krzyk syna sprawił, że Kieran też się zawahał, a jego ciało drgnęło niespokojnie, gdy Vincent zachwiał się na nogach. Byli w trakcie walki, żaden nie mógł się wycofać. Poruszył różdżką i znów w myślach wybrał zaklęcie obronne, gdy gorąca wściekłość minęła, a wewnętrzna pożoga pozostawiła po sobie pustkę. – Petrificus Totalus!
– Nie masz prawa o niej wspominać – odparł ze złością, już nie krzycząc, gdy miał okazję się znów odezwać pomiędzy zdaniami wypadającymi z synowskich ust. Jackie nie miała nic wspólnego z tą sytuacją i niczemu nie była winna. Żadnym swoim czynem nie popchnęła Vincenta do obrania złej ścieżki. Sama wzmianka o jej osobie była za to najlepszym sposobem, aby na nowo rozbudzić w Kieranie ogromne pokłady żalu i poczucia winy. Tak desperacko chciał mieć kogoś po swojej stronie, że aż wepchał córkę do Biura Aurorów, a potem rzucił w sam środek wojny. Gdyby znał przyszłość, być może nie podjąłby tej decyzji. Albo podjąłby dokładnie taką samą, inaczej przyuczając Jackie do pokonywania różnych trudności. Nie dowie się, na to wszystko było już za późno. – Ty też ją porzuciłeś – wytknął mu to kiedyś, nie musiał sięgnąć do wspomnienia z tamtej chwili, wystarczyło, że poczuł ciężar tych słów bardzo wyraźnie, a uczucie pretensji rozlało się po całym umyśle. – Kiedy przestaniesz odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny zrzucać na mnie? Bądź mężczyzną i przyznaj, że i ty swoimi wyborami doprowadziłeś do tej sytuacji! – do tego, że stanąć musieli naprzeciw siebie jako dwie różne strony krwawego konfliktu.
Ostrza wystrzeliły, ale dosięgły tylko Vincenta, wbijając się w jego ciało boleśnie. Krzyk syna sprawił, że Kieran też się zawahał, a jego ciało drgnęło niespokojnie, gdy Vincent zachwiał się na nogach. Byli w trakcie walki, żaden nie mógł się wycofać. Poruszył różdżką i znów w myślach wybrał zaklęcie obronne, gdy gorąca wściekłość minęła, a wewnętrzna pożoga pozostawiła po sobie pustkę. – Petrificus Totalus!
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Musiało do tego dojść. Dzisiaj, jutro, kiedyś na pewno. Niepogodzone spory, przerodziły się, ewoluowały w to, na co właśnie patrzył Kieran. Kilka niby niewielkich, niby nic nie znaczących rzeczy nakładalo się na siebie. Zmieniało. Rosło. Teraz, tutaj na korytarzu Biura Aurorów dochodziło do swoistego rodzaju epilogu ich relacji. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że już nic nie było dalej. Że już nic nie było więcej.
Kiedy Kieran się odezwał usta Vincenta wykrzywiły się w brzydkim, cynicznym uśmiechu który szpecił jego twarz. Wykrzywiał ją, prawie karykaturalnie. Opuścił głowę spoglądając na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
- Czas, kiedy słuchałem twoich poleceń skończył się już dawno. - odpowiedział mu, robiąc krok w stronę ojca. Ściany korytarza trzęsły się coraz mocniej. Sufit zaczynał pękać. Jakiś z jego kawałków spadł na ziemię i rozbił się pomiędzy nimi na mniejsze części. Ministerstwo właśnie się waliło.
- Nadal nic nie rozumiesz. Ja ciągle noszę ze sobą wine. Winę za czyny, które ty mi wpoiłeś i robisz to nadal. Winy które nie należą do mnie. Jedyne co się zmieniło, to to, że nie potrzebuję już twojego uznania. Za to ty, jako jedyny, nie potrafisz przyznać, że to twoje czyny i wybory, są tak samo odpowiedzialne za to, że dziś stoję naprzeciw ciebie. I nie żałuję, wyboru, którego dokonałem. - wypowiedział innym tonem. Ten był pełen złości, oskarżeń. Chłodu, który słychać było wyraźnie w wypowiadanych zgłoskach.
- Tym razem, jej nie porzuciłem. - odpowiedział tylko ojcu nie tłumacząc więcej, po czym podniósł różdżkę by wypowiedzieć inkantację i rzucić zaklęcie. - Protego! - tarcza zalśniła przed mężczyzną chroniąc go przed urokiem ojca. Vincent zmrużył oczy spoglądając na niego. - Lamino. - wypowiedział raz jeszcze, wskazując różdżką na ojca. Urok pomknął z szybkością. Nie leciał prosto, ale istniała szansa, że zahaczy o kawałek ramienia aurora.
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
możesz wykonać dwie akcje w tym poście
Kiedy Kieran się odezwał usta Vincenta wykrzywiły się w brzydkim, cynicznym uśmiechu który szpecił jego twarz. Wykrzywiał ją, prawie karykaturalnie. Opuścił głowę spoglądając na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
- Czas, kiedy słuchałem twoich poleceń skończył się już dawno. - odpowiedział mu, robiąc krok w stronę ojca. Ściany korytarza trzęsły się coraz mocniej. Sufit zaczynał pękać. Jakiś z jego kawałków spadł na ziemię i rozbił się pomiędzy nimi na mniejsze części. Ministerstwo właśnie się waliło.
- Nadal nic nie rozumiesz. Ja ciągle noszę ze sobą wine. Winę za czyny, które ty mi wpoiłeś i robisz to nadal. Winy które nie należą do mnie. Jedyne co się zmieniło, to to, że nie potrzebuję już twojego uznania. Za to ty, jako jedyny, nie potrafisz przyznać, że to twoje czyny i wybory, są tak samo odpowiedzialne za to, że dziś stoję naprzeciw ciebie. I nie żałuję, wyboru, którego dokonałem. - wypowiedział innym tonem. Ten był pełen złości, oskarżeń. Chłodu, który słychać było wyraźnie w wypowiadanych zgłoskach.
- Tym razem, jej nie porzuciłem. - odpowiedział tylko ojcu nie tłumacząc więcej, po czym podniósł różdżkę by wypowiedzieć inkantację i rzucić zaklęcie. - Protego! - tarcza zalśniła przed mężczyzną chroniąc go przed urokiem ojca. Vincent zmrużył oczy spoglądając na niego. - Lamino. - wypowiedział raz jeszcze, wskazując różdżką na ojca. Urok pomknął z szybkością. Nie leciał prosto, ale istniała szansa, że zahaczy o kawałek ramienia aurora.
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
możesz wykonać dwie akcje w tym poście
– To również moja wina – przyznał bez mrugnięcia okiem, a jego dusza płonęła z wściekłości i wiła na wszystkie strony z żalu. Silił się na zachowanie spokoju, starając odciąć emocje podczas tej walki, ale nie mógł uciszyć wewnętrznej batalii. Ciało nie było umęczone, to jego umysł zdawał się być na granicy, przeciążony mnogością skrajnych myśli. Wyrzuty sumienia nie opuszczały go na krok, ale nie mogły zeżreć całkowicie od środka. Mógł czuć się rozdarty, ale nie mógł się rozpaść. – Nie naprawię błędów sprzed lat i nie będę kajać się do końca swych dni, bo to żadne odkupienie.
Podjął decyzję o zaprzestaniu rozpamiętywania przeszłości, której już i tak nie zmieni. Chciał myśleć o przeszłości, uczynić świat lepszym, lecz na dobrą sprawę żaden z nich nie wiedział, co przyniesie chwila obecna. Który właściwie padnie podczas tego starcia? Czy przegrany padnie martwy? W tych niegdyś jasnych oczach syna, obecnie przepełnionych mrokiem, dostrzegał ogrom nienawiści do swojej osoby. – Przepraszam – zrobił to po tych wszystkich latach, wreszcie wyraził skruchę. Było na to za późno, to jedno słowo nie trafi na podatny grunt, ale musiało zostać powiedziane. Stanowić miał ostateczne zamknięcie starego rozdziału życia, nawet jeśli ten nigdy nie przestanie być powodem jego wiecznego potępienia. – Ty nigdy nie wybaczysz mnie, a ja nigdy nie wybaczę tobie i sobie właśnie tego, czym się stałeś. Dla nas nie ma już nadziei, ale ten świat wciąż jest do uratowania. Jackie chciała ratować ten świat.
Wspomnienie córki nie było tym razem aż tak bolesne, aby mogło odebrać mu dech. Razem z nią stał się częścią czegoś większego i znaczącego. Znów przypomniał sobie kim jest i o co toczy się walka, o co sam walczy. Nie sprawdził się jako ojciec, nie podołał jako auror, bo właśnie teraz, po tym jak objął przywództwo na Biurem Aurorów, dwie frakcje ścierały się zaciekle w Kwaterze Głównej. Jego istnienie uzasadniała już tylko przynależność do Zakonu Feniksa. Vincent stał się wrogiem i jak wroga musiał go potraktować. Był wrogiem, który obronił się przed zaklęciem i wyprowadził własne. Nadeszła chwila, w której to Kieran musiał się bronić i wówczas powrócił do chwili, która ukoiła jego duszę. Myśl o ciepłym deszczu, jaki nastał po pokonaniu anomalii. Obraz odmienionego Azkabanu, żywej Jackie. Ulga, duma, satysfakcja, szczęście. – Expecto Patronum! – inkantacja wręcz sama spłynęła z jego ust. Wiedział, że świetlisty patronus może go uchronić przed atakiem i tego też chciał. Chwilę później poruszył różdżką, aby posłać w przeciwnika kolejne zaklęcie. Chciał szybko pozbawić go zdolności do walki, a najpewniej czuł się w magii obronnej, dlatego wybór zaklęcia był oczywisty. – Petrificus Totalus!
| korzystam z przywileju Zakonu, chcę wykorzystać patronusa jako tarczę
1. Expecto Patronum
2. Petrificus Totalus
I chciałabym prosić o zmianę daty Próby na 12 czerwca. Skonsultowałam się już z MG drogą prywatną, ale składam prośbę również tutaj, aby było to udokumentowane. Dziękuję za pochylenie się nad moją prośbą.
Podjął decyzję o zaprzestaniu rozpamiętywania przeszłości, której już i tak nie zmieni. Chciał myśleć o przeszłości, uczynić świat lepszym, lecz na dobrą sprawę żaden z nich nie wiedział, co przyniesie chwila obecna. Który właściwie padnie podczas tego starcia? Czy przegrany padnie martwy? W tych niegdyś jasnych oczach syna, obecnie przepełnionych mrokiem, dostrzegał ogrom nienawiści do swojej osoby. – Przepraszam – zrobił to po tych wszystkich latach, wreszcie wyraził skruchę. Było na to za późno, to jedno słowo nie trafi na podatny grunt, ale musiało zostać powiedziane. Stanowić miał ostateczne zamknięcie starego rozdziału życia, nawet jeśli ten nigdy nie przestanie być powodem jego wiecznego potępienia. – Ty nigdy nie wybaczysz mnie, a ja nigdy nie wybaczę tobie i sobie właśnie tego, czym się stałeś. Dla nas nie ma już nadziei, ale ten świat wciąż jest do uratowania. Jackie chciała ratować ten świat.
Wspomnienie córki nie było tym razem aż tak bolesne, aby mogło odebrać mu dech. Razem z nią stał się częścią czegoś większego i znaczącego. Znów przypomniał sobie kim jest i o co toczy się walka, o co sam walczy. Nie sprawdził się jako ojciec, nie podołał jako auror, bo właśnie teraz, po tym jak objął przywództwo na Biurem Aurorów, dwie frakcje ścierały się zaciekle w Kwaterze Głównej. Jego istnienie uzasadniała już tylko przynależność do Zakonu Feniksa. Vincent stał się wrogiem i jak wroga musiał go potraktować. Był wrogiem, który obronił się przed zaklęciem i wyprowadził własne. Nadeszła chwila, w której to Kieran musiał się bronić i wówczas powrócił do chwili, która ukoiła jego duszę. Myśl o ciepłym deszczu, jaki nastał po pokonaniu anomalii. Obraz odmienionego Azkabanu, żywej Jackie. Ulga, duma, satysfakcja, szczęście. – Expecto Patronum! – inkantacja wręcz sama spłynęła z jego ust. Wiedział, że świetlisty patronus może go uchronić przed atakiem i tego też chciał. Chwilę później poruszył różdżką, aby posłać w przeciwnika kolejne zaklęcie. Chciał szybko pozbawić go zdolności do walki, a najpewniej czuł się w magii obronnej, dlatego wybór zaklęcia był oczywisty. – Petrificus Totalus!
| korzystam z przywileju Zakonu, chcę wykorzystać patronusa jako tarczę
1. Expecto Patronum
2. Petrificus Totalus
I chciałabym prosić o zmianę daty Próby na 12 czerwca. Skonsultowałam się już z MG drogą prywatną, ale składam prośbę również tutaj, aby było to udokumentowane. Dziękuję za pochylenie się nad moją prośbą.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k100' : 62
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k100' : 62
Mętne niebiesko-szare tęczówki Vincenta okalane cieniem pod oczami wpatrywały się w mężczyznę stojącego przed nim. Jego brew powędrowała do góry, a krzywy, nieprzyjemny cyniczny grymas wykrzywił jego twarz.
- Popełniasz te same błędy raz po raz, oczekując innych skutków. - odezwał się w końcu, spluwając gdzieś z boku. Cień w oczach świadczył o jednym, jego ojciec, nadal, po tylu latach nie rozumiał. I w jego mniemaniu nie miał już zrozumieć. Pokręcił z rezygnacją głową. Ściany korytarza w Biurze Aurorów zaczynały trząść się coraz mocniej. Na nich, zaczynały pojawiać się pęknięcia, małe, jednak rosnące z każdą chwilą. Kieran wiedział, ze musi się śpieszyć. Że zostało niewiele czasu, do momentu w którym budynek posypie się całkowicie. I jeśli nie wydostanie się w odpowiednim momencie zginie pod gruzami. Jego drogę jednak niezmiennie zastawiał mężczyzna, który nie przejawiał chęci do usunięcia się z drogi. Kolejne słowa zdawały się nie ruszać mężczyzny, do czasu, aż w nich nie pojawiło się imię jego siostry. Złość rozpaliła się na nowo w jego oczach - gorąca, żarliwa, zabójcza.
- Kilka lat za późno na to na przepraszam, tato. - powiedział Vincent i Kieran musiał wiedzieć, że tym razem jego syn miał rację. Miał szansę naprawić wszystko, ale nie zrobił tego kiedy miał ku temu okazję. Teraz było już za późno.
- Chciała?! - krzyknął w furii, która zatrzęsła jego ciałem. Nie powiedział jednak nic więcej. Nie miał czasu, kiedy urok pomknął w jego stronę. - Protego! - zawył tworząc przed sobą udaną tarczę która zalśniła blaskiem. Oddychał ciężko, emocje przejęły nad nią całkowitą kontrolę. Furia malowała się na twarzy robiąc z niego innego człowieka. Tak innego, tak nienaturalnego. Zatraconego przez winy, które zostały mu wpojone i które wziął na siebie sam odnajdując dla siebie drogę, ucieczkę u boku Czarnego Pana. Panująca nad nim złość uniemożliwiła mu wykonanie poprawnego ataku. Promień zaklęcie ledwie mknął w kierunku Kierana. Pomknął wysoko w górę uderzając w sufit, który nie wytrzymał, pęknięcia na nim w mgnieniu oka pogłębiły rozpoczynając zawalanie piętra nad nimi. Sufit zaczął odpadać. Pierwsze fragmenty pomknęły na głowę aurora.
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
ST uniknięcia spadającego gruzu wynosi 60, do rzutu dolicza się 2xzwinność
możesz wykonać dwie akcje w tym poście
- Popełniasz te same błędy raz po raz, oczekując innych skutków. - odezwał się w końcu, spluwając gdzieś z boku. Cień w oczach świadczył o jednym, jego ojciec, nadal, po tylu latach nie rozumiał. I w jego mniemaniu nie miał już zrozumieć. Pokręcił z rezygnacją głową. Ściany korytarza w Biurze Aurorów zaczynały trząść się coraz mocniej. Na nich, zaczynały pojawiać się pęknięcia, małe, jednak rosnące z każdą chwilą. Kieran wiedział, ze musi się śpieszyć. Że zostało niewiele czasu, do momentu w którym budynek posypie się całkowicie. I jeśli nie wydostanie się w odpowiednim momencie zginie pod gruzami. Jego drogę jednak niezmiennie zastawiał mężczyzna, który nie przejawiał chęci do usunięcia się z drogi. Kolejne słowa zdawały się nie ruszać mężczyzny, do czasu, aż w nich nie pojawiło się imię jego siostry. Złość rozpaliła się na nowo w jego oczach - gorąca, żarliwa, zabójcza.
- Kilka lat za późno na to na przepraszam, tato. - powiedział Vincent i Kieran musiał wiedzieć, że tym razem jego syn miał rację. Miał szansę naprawić wszystko, ale nie zrobił tego kiedy miał ku temu okazję. Teraz było już za późno.
- Chciała?! - krzyknął w furii, która zatrzęsła jego ciałem. Nie powiedział jednak nic więcej. Nie miał czasu, kiedy urok pomknął w jego stronę. - Protego! - zawył tworząc przed sobą udaną tarczę która zalśniła blaskiem. Oddychał ciężko, emocje przejęły nad nią całkowitą kontrolę. Furia malowała się na twarzy robiąc z niego innego człowieka. Tak innego, tak nienaturalnego. Zatraconego przez winy, które zostały mu wpojone i które wziął na siebie sam odnajdując dla siebie drogę, ucieczkę u boku Czarnego Pana. Panująca nad nim złość uniemożliwiła mu wykonanie poprawnego ataku. Promień zaklęcie ledwie mknął w kierunku Kierana. Pomknął wysoko w górę uderzając w sufit, który nie wytrzymał, pęknięcia na nim w mgnieniu oka pogłębiły rozpoczynając zawalanie piętra nad nimi. Sufit zaczął odpadać. Pierwsze fragmenty pomknęły na głowę aurora.
Kieran: 154/244 (90 psychiczne). -10
ST uniknięcia spadającego gruzu wynosi 60, do rzutu dolicza się 2xzwinność
możesz wykonać dwie akcje w tym poście
Za późno o lat kilka. Kilkanaście. Może nawet o kilkadziesiąt. Gdyby miał ten rozum co dziś i tamte lata, inaczej ułożyłby całe swoje rodzinne życie, począwszy od relacji z własnym ojcem i następnie dziadkiem. Nauczyłby się jak być dobrym mężem i ojcem, ucząc się na ich błędach. Swoich błędów przez wiele lat nie dostrzegał, potem wzbraniał się przed ich dostrzeżeniem, a teraz musiał je zaakceptować. Tylko po całkowitym pogodzeniu się z przeszłością będzie mógł w pełni skupić na walce. Od tak dawna toczył bój ze złem, lecz tym razem nie kierowały nim ambicje, cudze czy własne, chciał ścierać się z mrocznymi siłami, aby zmienić świat. Wielu przed nim próbowało go zmienić i nie wątpił, że wielu po nim będzie do tego dążyć.
Ciągnięcie emocjonalnej dyskusji nie było żadnym wyjściem z tej sytuacji, wzajemne zarzuty nie znikną, nagromadziło się ich zbyt wiele. Plac boju, jakim stała się Kwatera Główna Aurorów, nie dawał szans na kontynuowanie kłótni. Duża przestrzeń, co chwila wykrzykiwane inkantacje, nieustające błyski. Ten pojedynek był trudny, bolesny przede wszystkim dla duszy, ale musiał zostać stoczony do końca. Doświadczone oko Kierana bacznie śledziło poczynania przeciwnika. Wiedział, że zaklęcie, które posłał w niego Vincent, nie może go trafić, bo jasny promień już po opuszczeniu krańca synowskiej różdżki leciał zbyt wysoko. Nim wiązka natrafiła na przeszkodę, Kieran poruszył sprawnie różdżką, aby jak najszybciej posłać czar w stronę wroga. – Obscuro! – inkantacja spłynęła z jego ust i wtedy usłyszał odgłos uderzającego o płaską powierzchnię zaklęcia. Ściany trzęsły się już wcześniej, inne walki toczyły się wokół nich, ale dopiero teraz sufit nad jego głową pękł. Rineheart spróbował jak najszybciej odskoczyć w bok, aby uniknąć spotkania ze spadającymi na niego elementami konstrukcji. Śmierć pod gruzami Ministerstwa Magii nie wchodziła w grę. Wciąż pozostawało w nim głęboko zakorzenione przekonanie, że pozostało do zrobienia tak wiele. Był potrzebny, mógł jeszcze dużo zdziałać. Nic i nikt nie może zawrócić go z obranej drogi.
| 1. Obscuro
2. rzut na uniknięcie spadającego gruzu
Ciągnięcie emocjonalnej dyskusji nie było żadnym wyjściem z tej sytuacji, wzajemne zarzuty nie znikną, nagromadziło się ich zbyt wiele. Plac boju, jakim stała się Kwatera Główna Aurorów, nie dawał szans na kontynuowanie kłótni. Duża przestrzeń, co chwila wykrzykiwane inkantacje, nieustające błyski. Ten pojedynek był trudny, bolesny przede wszystkim dla duszy, ale musiał zostać stoczony do końca. Doświadczone oko Kierana bacznie śledziło poczynania przeciwnika. Wiedział, że zaklęcie, które posłał w niego Vincent, nie może go trafić, bo jasny promień już po opuszczeniu krańca synowskiej różdżki leciał zbyt wysoko. Nim wiązka natrafiła na przeszkodę, Kieran poruszył sprawnie różdżką, aby jak najszybciej posłać czar w stronę wroga. – Obscuro! – inkantacja spłynęła z jego ust i wtedy usłyszał odgłos uderzającego o płaską powierzchnię zaklęcia. Ściany trzęsły się już wcześniej, inne walki toczyły się wokół nich, ale dopiero teraz sufit nad jego głową pękł. Rineheart spróbował jak najszybciej odskoczyć w bok, aby uniknąć spotkania ze spadającymi na niego elementami konstrukcji. Śmierć pod gruzami Ministerstwa Magii nie wchodziła w grę. Wciąż pozostawało w nim głęboko zakorzenione przekonanie, że pozostało do zrobienia tak wiele. Był potrzebny, mógł jeszcze dużo zdziałać. Nic i nikt nie może zawrócić go z obranej drogi.
| 1. Obscuro
2. rzut na uniknięcie spadającego gruzu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k100' : 12
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k100' : 12
Ministerstwo ogarnięte było chaosem, pochłonięte walkami, które toczyły się wokół, ale dla tej dwójki, tylko jedna miała znaczenie. Nie było czasu by przyglądać się innym, kiedy ojciec i syn stali na przeciw siebie pośród korytarza, miejsca, które podzieliło ich tak mocno - tak bardzo. Pękające ściany, były niczym pękająca już od dawna relacja. Nie naprawiona w porę w momencie w którym jeszcze dało się coś zrobić. Teraz nie można było zrobić już nic. Jego syn, stał się jego największym wrogiem, przecinkiem, kreaturą podobną tym z którymi walczył Zakon Feniksa. Jego zaklęcie pomknęło w kierunku Vincenta, ale Kieran wiedział, że nie trafi w syna. Nie miał nawet czasu, żeby obserwować skutki swoich działań, na ich głowę posypał się sufit. Wyuczona szybkość reakcji, zauważania, trwania w gotowości pozwoliła uniknąć mu pierwszy z głazów. Drugi uderzył go boleśnie w plecy, trzeci przeleciał przed nim, na tyle blisko, że jeden z jego fragmentów przesunął się boleśnie po lewej części twarzy aurora tworząc na niej brzydką, podłużną bliznę ciągnącą się od lewego policzka w dół do brody. Włosy na niej zajęły się krwią, która wypływała z rany. Uderzenia na chwilę przysłonił mu widoczność, a kiedy gruz opadł nie dostrzegł przed sobą Vincenta. Gdy zbliżył się kilka kroków dostrzegł jego twarz, nadal oddychał. Nadal żył, nie był jednak w stanie zrzucić z siebie ciężkich kawałków sufitu, które przygniotły go do posadzki. Mętne, błękitno-szare spojrzenie skupiło się na Kieranie, kiedy otworzył oczy. Miał rozbitą głowę. Złamaną lewą rękę, kamienie otłukły całe jego ciało, trudno było powiedzieć jakie dokładnie przyniosły obrażenia.
- Pomóż mi. - wychrypiał nie spuszczając wzroku z mężczyzny, z każdą chwilą coraz trudniej trzymając się przytomności. Drżenie ścian nie ustawało, wręcz przeciwnie, rosło z każdą chwilą. Gruz nieustannie sypał się na głowę, czas kurczył się, a Kieran w końcu miał czystą drogę do wyjścia, tą, którą blokował wcześniej wróg, zrodzony z jego własnej krwi. Teraz przyblokowany, niezdolny do uniesienia przeciwko niemu różdżki. Drzwi przysłaniały co jakiś czas spadające głazy. To była ostatnia chwila, żeby nie zostać pogrzebanym żywcem.
Kieran: 134/244 (90 psychiczne; cięte 10, tłuczone 10). -20
podłużna blizna na lewym policzku, obtłuczenia na plecach
- Pomóż mi. - wychrypiał nie spuszczając wzroku z mężczyzny, z każdą chwilą coraz trudniej trzymając się przytomności. Drżenie ścian nie ustawało, wręcz przeciwnie, rosło z każdą chwilą. Gruz nieustannie sypał się na głowę, czas kurczył się, a Kieran w końcu miał czystą drogę do wyjścia, tą, którą blokował wcześniej wróg, zrodzony z jego własnej krwi. Teraz przyblokowany, niezdolny do uniesienia przeciwko niemu różdżki. Drzwi przysłaniały co jakiś czas spadające głazy. To była ostatnia chwila, żeby nie zostać pogrzebanym żywcem.
Kieran: 134/244 (90 psychiczne; cięte 10, tłuczone 10). -20
podłużna blizna na lewym policzku, obtłuczenia na plecach
Udało mu się uniknąć najcięższych elementów konstrukcji, jednak nie zdołał uniknąć wszystkich. Mocne uderzenie w plecy posłało go na ziemię, potem poczuł jak coś rozcina mu policzek, po którym rozlało się wraz z krwią okropne gorąco. Szybko jednak zrozumiał, że miał cholerne szczęście, bo żadna z jego kończyn nie została naruszona. Pozostawał w jednym kawałku, dlatego mógł się bez przeszkód podnieść i ruszyć dalej. Dane mu było jeszcze walczyć, pomimo osłabienia, pędzących myśli, gwałtownych emocji. Nie zdołał jednak ujść zbyt daleko, po zaledwie kilku krokach całkiem znieruchomiał. Spojrzał w dół i to był błąd. Drgnął niespokojnie, gdy odnalazło go pociemniałe spojrzenie, które nagle utraciło całą swą wrogość, ukazując już tylko desperację. Wydobyte z synowskich ust błaganie prawie go złamało. Nigdy nie życzył mu takiego końca. Nigdy nie chciał go takim widzieć, opętanego mrokiem, wyniszczonego w sposób ostateczny, słabego, bliskiego kresu pod gruzami cholernego Ministerstwa. Chciał się pochylić, zapewnić swoje dziecko, że wszystko będzie dobrze, jednak inna siła pchała go dalej. To nie był koniec walki, ta jeszcze trwała gdzieś indziej, jeszcze bardziej zażarta i krwawa.
Dla nich było już za późno. Dla zbyt upartego i dumnego aurora. Dla zbyt wrażliwego i zagubionego chłopca. Dla zbyt twardej i odważnej dziewczynki. Za Kieranem była ruina, nie mógł już się cofnąć. Nie mógł też pozostać zbyt długo w obecnym miejscu, tkwić dalej w stagnacji, choć pod sobą miał syna czekającego na ratunek. Musiał iść przed siebie. – Nie mogę cię ocalić – wyrzucił z siebie ledwo słyszalnie, ostatni raz spoglądając na swojego syna. Czas pędził dalej, kolejne głazy gotowe były odciąć dalszą drogę. Pragnął jeszcze kilka rzeczy powiedzieć Vincentowi, lecz nie potrafił. Swoim ostatnim spojrzeniem chciał przeprosić za wszystko i zapewnić, że zawsze go kochał. Ale nie mógł pomóc wrogowi, tym winien nieść tylko śmierć. W końcu spojrzał przed siebie i ruszył dalej, w stronę przejścia, do jedynego jasnego punktu w rozpadającej się przestrzeni.
Czy wciąż był człowiekiem? Tkwiło w nim jeszcze cokolwiek, co nazwać można dobrem lub chociaż resztkami przyzwoitości? Bolesne krzyki córki wydobywały się z ich dawnego rodzinnego domu, mimo to nie próbował jej ratować. Gruzy przygniotły syna błagającego o pomoc, której zdecydował się mu nie udzielić. Przed laty chciał uczynić ten świat lepszym dla swoich dzieci, więc dlaczego co chwila je odtrącał? Najważniejszy był obowiązek. Powinności wobec świata, bezbronnych ludzi o twarzach całkowicie mu obcych, do jakich nie żywił żadnych uczuć.
Im bliżej drzwi się znajdował, tym bardziej desperacko odrzucał od siebie wątpliwości. Nie może zwątpić, nie teraz. Wciąż musiał wierzyć, że nie musi być dobrym człowiekiem, aby walczyć o dobro. Czekała go dalsza walka, nie wątpił w to. W drodze poruszył różdżką, skupiając się na tym, co może nadejść, wyrzucając z siebie pewnie inkantację uroku. – Mico.
Dla nich było już za późno. Dla zbyt upartego i dumnego aurora. Dla zbyt wrażliwego i zagubionego chłopca. Dla zbyt twardej i odważnej dziewczynki. Za Kieranem była ruina, nie mógł już się cofnąć. Nie mógł też pozostać zbyt długo w obecnym miejscu, tkwić dalej w stagnacji, choć pod sobą miał syna czekającego na ratunek. Musiał iść przed siebie. – Nie mogę cię ocalić – wyrzucił z siebie ledwo słyszalnie, ostatni raz spoglądając na swojego syna. Czas pędził dalej, kolejne głazy gotowe były odciąć dalszą drogę. Pragnął jeszcze kilka rzeczy powiedzieć Vincentowi, lecz nie potrafił. Swoim ostatnim spojrzeniem chciał przeprosić za wszystko i zapewnić, że zawsze go kochał. Ale nie mógł pomóc wrogowi, tym winien nieść tylko śmierć. W końcu spojrzał przed siebie i ruszył dalej, w stronę przejścia, do jedynego jasnego punktu w rozpadającej się przestrzeni.
Czy wciąż był człowiekiem? Tkwiło w nim jeszcze cokolwiek, co nazwać można dobrem lub chociaż resztkami przyzwoitości? Bolesne krzyki córki wydobywały się z ich dawnego rodzinnego domu, mimo to nie próbował jej ratować. Gruzy przygniotły syna błagającego o pomoc, której zdecydował się mu nie udzielić. Przed laty chciał uczynić ten świat lepszym dla swoich dzieci, więc dlaczego co chwila je odtrącał? Najważniejszy był obowiązek. Powinności wobec świata, bezbronnych ludzi o twarzach całkowicie mu obcych, do jakich nie żywił żadnych uczuć.
Im bliżej drzwi się znajdował, tym bardziej desperacko odrzucał od siebie wątpliwości. Nie może zwątpić, nie teraz. Wciąż musiał wierzyć, że nie musi być dobrym człowiekiem, aby walczyć o dobro. Czekała go dalsza walka, nie wątpił w to. W drodze poruszył różdżką, skupiając się na tym, co może nadejść, wyrzucając z siebie pewnie inkantację uroku. – Mico.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Gruz sypał się z sufitu, powoli zapełniając coraz większą przestrzeń na podłodze. Coraz trudniej było pomiędzy nim przemknąć, nie pozwalając by dotknął ciała. Ściany Ministerstwa niezmiennie drżały, a kiedy Kieran podniósł się po utracie stabilności zwalony jednym z kawałków sufitów, swojego syna dostrzegł pod stertą kamieni. Te zwaliły się na niego, gdy nie zdążył w porę zareagować. Z ust wydobyła się prośba, która zawisła pomiędzy dwójką mężczyzn. Błękitnoszare tęczówki wpatrywały się w ojca, w jego twarz o podobnych rysach, tej samej krwi licząc na pomoc. Zamiast niej dostał jedynie słowa, po których Kieran ruszył dalej zostawiając za sobą pierworodnego. Rzucone zaklęcie pozwoliło mu poruszać się szybciej, sprawniej, unikając kawałków sufitu. Kamienie spadały dalej, zasypując znajomy obraz, zmieniając go całkowicie, ostatecznie w ruinę tego, czym było kiedyś. Dotarł do drzwi w ostatniej chwili, teraz wiedząc już z całkowitą pewnością, że gdyby został, oboje pozostaliby przygnieceni rumowiskiem. Pchnięte drzwi ustąpiły bez trudy wprowadzając go na kolejny kolejny korytarz, nadal Ministerialny, którego ściany niezmiennie niebezpiecznie drżały, sufit pozostawał na razie w całości, jednak Kieran zdawał sobie sprawę, że to kwestia chwili. Całe Ministerstwo upadało, kamień po kamieniu. Korytarz był długi i ciągnął się niemiłosiernie, na końcu znajdowały się drzwi, które prowadziły dalej, choć to nie zdawało się wiele różnić. Ze ścian jednak spoglądały na niego plakaty, poszukiwanych osób, niektórych już martwych. Zdawał się biec godzinami, skręcając w kolejne korytarze, pot zaczął ściekać z czoła, kolejne z drzwi były inne niż wszystkie wcześniejsze. Nie przypominały tych, które widywał w Ministerstwie a kiedy otworzył i je, wypadając przez nie biegiem, uciekając od walących się za nim ścian wypadł na powietrze. Chłodne, jednak nie mroźne powietrze owinęło się wokół jego sylwetki. Było ciemno, drogę oświetlały jedynie gwiazdy i chwilę zajęło Rineheartowi zrozumienie, że znajdował się w lesie. Drzewa nie przywodziły na myśl nic konkretnego, póki jego oczom w oddali nie zamigotał blask ogniska, który wabił i przyciągał. W którego stronę skierował swoje kroki czując potrzebę, może nieodgadnioną myśl, że to właśnie tam miał być. Każdy krok bliżej, każda mijająca sekunda dostarczała do niego nowych informacji. Pogoda zdawała się podobna. Miejsce w jakiś sposób znajome. Kiedyś, dawno, dawno temu już tutaj był. Kiedy wszystko było łatwiejsze, prostsze. Z daleka widział, że przy ognisku znajduje się jednostka, a im bliżej był, tym większej pewności nabierał że doskonale zna te rysy - przecież nie mógłby ich zapomnieć mimo upływu lat, który widocznie odbijał się na twarzy jego córki. Zmizerniała. Oczy miała zapadnięte, skóra na kościach - tak można by o niej powiedzieć. Nie widział jej od lat. Od czasu, kiedy zdradziła. Kiedy poszła tą samą drogą, co jego syn. Wojna odcisnęła na niej swoje piętno, zostawiła ślady, przyniosła ciężar, którego nie uniosła zmieniając stronę. Wydając wszystkich, którzy niegdyś byli przyjaciółmi. Było ciepło, a jednak wiatr niósł ze sobą lodowate drżenie. Drgnęła, kiedy usłyszała za sobą trzask złamanej pod butem gałązki, lękliwie, ze strachem, jakby obawiając się kogoś. Jej wzrok padł na ojca.
- Przyszedłeś. - powiedziała a w jej oczach zajaśniały łzy. Wydawała się zagubiona, wystraszona, wzrok miała rozbiegany, spojrzenie pełne przerażenia. Kiedy odwróciła się, wtedy go dostrzegł. Znak, ten sam, który widział wcześniej na ręce Vincenta. Płomienie ogniska osiadały na jej dłoniach, które wymownie niosło metaforę, miała krew na rękach.
Kieran: 134/244 (90 psychiczne; cięte 10, tłuczone 10). -20
podłużna blizna na lewym policzku, obtłuczenia na plecach
- Przyszedłeś. - powiedziała a w jej oczach zajaśniały łzy. Wydawała się zagubiona, wystraszona, wzrok miała rozbiegany, spojrzenie pełne przerażenia. Kiedy odwróciła się, wtedy go dostrzegł. Znak, ten sam, który widział wcześniej na ręce Vincenta. Płomienie ogniska osiadały na jej dłoniach, które wymownie niosło metaforę, miała krew na rękach.
Kieran: 134/244 (90 psychiczne; cięte 10, tłuczone 10). -20
podłużna blizna na lewym policzku, obtłuczenia na plecach
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kieran Rineheart
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników