Brama
Strona 2 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brama
Niewielu zdawało sobie sprawę z istnienia wielkiej kamiennej bramy, która obłożona wieloma zabezpieczeniami chroniła wejście do Locus Nihil. Potężnego, magicznego artefaktu, na który przed wieloma latami odnalazły gobliny i które po tym, co wydarzyło się z całą rasą olbrzymów postanowiły na zawsze zamknąć znalezisko i skryć sekret przed czarodziejskim światem. Mawia się, że ci, którzy nałożyli zabezpieczenia zostali pozbawieni wspomnień, że rzeczywiście się tego podjęli. Wejście znajduje się głęboko, głęboko pod ziemią w miejscu skrytym za jedną z kamiennych ścian obleczonej iluzją. W przestrzennej, komnacie wyciosane zostały złote wrota, które ostrzegają w runicznym języku każdego, kto jest w stanie je zrozumieć. Napis na nich głosi: strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie
Czarny Pan dał im niewiele czasu na przygotowanie. Zaledwie dwie godziny, aby na miejscu stawić się gotowym do wykonania zadania. Psychicznie zawsze czuła się gotowa, choćby wezwał ich w środku nocy i wyrwał ze snu, lecz jako Jego gorliwy sługa chciała ograniczyć możliwość wpadki do minimum. Niezdobycie sześciu kryształów nie wchodziło nawet w grę. Musieli uczynić wszystko, aby spełnić żądanie Czarnego Pana, nawet jeśli równało się to sięgnięciu po niemożliwe.
Opuściwszy Londyn pod postacią czarnej mgły, teleportowała się do Harrogate, aby z kufra wydobyć skórzaną, poręczną torbę, którą nosiła przewieszoną przez tułów i wyrzuciła z niej wszystko, co zbędne. Miała zabrać jedynie to, co mogło okazać się przydatne. Podczas obrad niektórzy wspomnieli o smokach, dlatego zaklęciem przywołała brzękadło, które dostało się Sigrun w spadku po jednym z dziadków, pracujących niegdyś w smoczym rezerwacie. Wiedziała jak go użyć, lecz nie sądziła, aby miała mieć kiedyś okazję. W torbie znalazła się też miotła, magiczne kryształy o niezwykłych właściwościach i kilka fiolek z eliksirami. Stanąwszy przed lustrem związała jasne włosy nad karkiem w ciasny kok, by nie przeszkadzały, twarz zaś zasłoniła tym, co miała najcenniejsze - maską Śmierciożercy. Odzienia nie zmieniała, było wygodne i praktyczne; fluoryt na rzemyku miała ukryty pod szatą, pierścień z Okiem Ślepego wyjęła ze szkatułki i wsunęła na palec. To miała w domu i to musiało wystarczyć. Mogłaby iść tam nawet i samą różdżką, gdyby nakazał im ruszyć od razu. Czuła się dość silna.
Do Londynu powróciła w ten sam sposób. Teleportowała się na jego obrzeża, a drogę do Białej Wywerny pokonała pod postacią czarnej mgły, pojawiając się na miejscu przed czasem i w milczeniu oczekując na Jego pojawienie się. Obserwowała jedynie kolejne przybywające sylwetki, aż wreszcie przybył znów On i otulił ich czarną mgłą, przenosząc do wnętrza Banku. Sigrun nie wiedziała jakie to czary, Czarny Pan władał mocami, o jakich nikt z nich nie śnił. Podążała za Nim w milczeniu, przelotnie zerkając na gobliny, które zdawały się spodziewać ich wizyty.
Nigdy nie zeszła tak głęboko do podziemi Banku Gringotta. Słyszała jedynie pogłoski o ogromnych skarbach, jakie kryły, o górach złota w skrytkach najważniejszych i najstarszych rodzin czarodziejskich. Tylko głupiec jednak włamywałby się do Banku Gringotta, tak mówili; ujrzawszy smoka, skutego i pozbawionego wolności, zrozumiała jak wiele było w tym prawdy. Przypomniała sobie o brzękadle, może okazało się zbędne, lecz smok był jak najbardziej prawdziwy - i w myślach przeklęła gobliny, które skazały tak potężną istotę na podobne tortury. W milczeniu podążała za Czarnym Panem dalej i dalej, nawet, gdy sądziła, że zaraz rozbiją się o wielką ścianę - ona była jedynie iluzją.
Zdawało się, że minęło wiele czasu, lecz dotarli do wielkiej bramy, za którą wyczuwała mnóstwo niepokojącej, czarnomagicznej energii. Macnair ostrzegł ich, aby jej nie przekraczali, już samo wejście obłożone było klątwami.
Ale czy tylko nimi?
- Carpiene - szepnęła Sigrun, unosząc różdżkę, gdy Czarny Pan z zniknął w kłębach czarnego dymu, oczekując, że wezwą go dopiero wtedy, kiedy znajdą się u celu.
Wyczuła, że ochronnych czarów jest więcej, nie znała procesu przełamywania niektórych z nich, dlatego skupiła się na tym jakie pozostawało w jej zasięgu. Oślepiający Oczobłysk mógł dać temu, co czekało za bramą, dość czasu, by ich zaatakować, zranić, unieszkodliwić, gdy będą pozbawieni zmysłu wzroku. Ostrożnie wykonywała odpowiednie ruchy różdżką, czemu towarzyszyły szeptane inkantacje, aż wreszcie poczuła, że magia chroniąca bramę ustępuje jej własnej, a Oczobłysk znika.
Rookwood powiodła wówczas wzrokiem po wszystkich innych, uchwyciła spojrzenie Caelana na dłużej, kiwając mu jedynie głową. Miał przeżyć. Inni, poza Śmierciożercami, nie musieli, ale on tak.
Cokolwiek czekało na nich za bramą, a na pewno było to mordercze, mroczne i niebezpieczne, powinno strzec się ich. Sigrun uniosła wyżej brodę i kiedy wszystkie czary zabezpieczające zostały ściągnięte, ruszyła przed siebie - ku nieznanemu.
Opuściwszy Londyn pod postacią czarnej mgły, teleportowała się do Harrogate, aby z kufra wydobyć skórzaną, poręczną torbę, którą nosiła przewieszoną przez tułów i wyrzuciła z niej wszystko, co zbędne. Miała zabrać jedynie to, co mogło okazać się przydatne. Podczas obrad niektórzy wspomnieli o smokach, dlatego zaklęciem przywołała brzękadło, które dostało się Sigrun w spadku po jednym z dziadków, pracujących niegdyś w smoczym rezerwacie. Wiedziała jak go użyć, lecz nie sądziła, aby miała mieć kiedyś okazję. W torbie znalazła się też miotła, magiczne kryształy o niezwykłych właściwościach i kilka fiolek z eliksirami. Stanąwszy przed lustrem związała jasne włosy nad karkiem w ciasny kok, by nie przeszkadzały, twarz zaś zasłoniła tym, co miała najcenniejsze - maską Śmierciożercy. Odzienia nie zmieniała, było wygodne i praktyczne; fluoryt na rzemyku miała ukryty pod szatą, pierścień z Okiem Ślepego wyjęła ze szkatułki i wsunęła na palec. To miała w domu i to musiało wystarczyć. Mogłaby iść tam nawet i samą różdżką, gdyby nakazał im ruszyć od razu. Czuła się dość silna.
Do Londynu powróciła w ten sam sposób. Teleportowała się na jego obrzeża, a drogę do Białej Wywerny pokonała pod postacią czarnej mgły, pojawiając się na miejscu przed czasem i w milczeniu oczekując na Jego pojawienie się. Obserwowała jedynie kolejne przybywające sylwetki, aż wreszcie przybył znów On i otulił ich czarną mgłą, przenosząc do wnętrza Banku. Sigrun nie wiedziała jakie to czary, Czarny Pan władał mocami, o jakich nikt z nich nie śnił. Podążała za Nim w milczeniu, przelotnie zerkając na gobliny, które zdawały się spodziewać ich wizyty.
Nigdy nie zeszła tak głęboko do podziemi Banku Gringotta. Słyszała jedynie pogłoski o ogromnych skarbach, jakie kryły, o górach złota w skrytkach najważniejszych i najstarszych rodzin czarodziejskich. Tylko głupiec jednak włamywałby się do Banku Gringotta, tak mówili; ujrzawszy smoka, skutego i pozbawionego wolności, zrozumiała jak wiele było w tym prawdy. Przypomniała sobie o brzękadle, może okazało się zbędne, lecz smok był jak najbardziej prawdziwy - i w myślach przeklęła gobliny, które skazały tak potężną istotę na podobne tortury. W milczeniu podążała za Czarnym Panem dalej i dalej, nawet, gdy sądziła, że zaraz rozbiją się o wielką ścianę - ona była jedynie iluzją.
Zdawało się, że minęło wiele czasu, lecz dotarli do wielkiej bramy, za którą wyczuwała mnóstwo niepokojącej, czarnomagicznej energii. Macnair ostrzegł ich, aby jej nie przekraczali, już samo wejście obłożone było klątwami.
Ale czy tylko nimi?
- Carpiene - szepnęła Sigrun, unosząc różdżkę, gdy Czarny Pan z zniknął w kłębach czarnego dymu, oczekując, że wezwą go dopiero wtedy, kiedy znajdą się u celu.
Wyczuła, że ochronnych czarów jest więcej, nie znała procesu przełamywania niektórych z nich, dlatego skupiła się na tym jakie pozostawało w jej zasięgu. Oślepiający Oczobłysk mógł dać temu, co czekało za bramą, dość czasu, by ich zaatakować, zranić, unieszkodliwić, gdy będą pozbawieni zmysłu wzroku. Ostrożnie wykonywała odpowiednie ruchy różdżką, czemu towarzyszyły szeptane inkantacje, aż wreszcie poczuła, że magia chroniąca bramę ustępuje jej własnej, a Oczobłysk znika.
Rookwood powiodła wówczas wzrokiem po wszystkich innych, uchwyciła spojrzenie Caelana na dłużej, kiwając mu jedynie głową. Miał przeżyć. Inni, poza Śmierciożercami, nie musieli, ale on tak.
Cokolwiek czekało na nich za bramą, a na pewno było to mordercze, mroczne i niebezpieczne, powinno strzec się ich. Sigrun uniosła wyżej brodę i kiedy wszystkie czary zabezpieczające zostały ściągnięte, ruszyła przed siebie - ku nieznanemu.
- Ekwipunek:
- Mam przy sobie różdżkę, maskę śmierciożercy na twarzy, oko ślepego na palcu i zaczarowaną torbę, a w niej:
1. Brzękadło
2. Miotła
3 i 4. Maść z wodnej gwiazdy x2
5 i 6. Eliksir uspokajający x2
7. Marynowana narośl ze szczuroszczeta x1
8. Felix Felicis x1
9. Antidotum na niepowszechne trucizny x1
10. Smocza łza x1
11. Czuwający strażnik x1
12. Eliksir kociego wzroku x1
13. Eliksir byka x1
14. Eliksir wąchacza x1 (od Cassandry)
15. Kryształ
16. Drugi kryształ
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dwie godziny, które otrzymali na przygotowania, zdawały się minąć w mgnieniu oka: w jednej sekundzie opuszczał progi Białej Wywerny, pokrzepiony krótkim gestem Caelana, w kolejnej już był z powrotem - ubrany cieplej, praktyczniej, w zestaw szat, które zazwyczaj zarezerwowane były na dalekie wyprawy Marcusa. Czy ta jednak nie miała być właśnie taka? W teorii mieli pozostać w Londynie, marmurowy budynek Banku Gringotta piął się w niebo zaledwie za rogiem - kiedy jednak otoczyły ich czarne opary, a ich stopy i ciała oderwały się od podłoża, miał wrażenie, że ta niezwykła podróż trwa w nieskończoność. Po części przypominając sen - jeden z tych dziwnych, odrealnionych, stanowiących pozostałość po pladze koszmarów, zbudowany z obrazów oblepionych ciemnością: jasno oświetlony hol i gobliny unoszące na nich spojrzenie, półmrok korytarzy poprzecinanych torami wagoników, kamienne pieczary i podziemne jaskinie, smocze oko łypiące gdzieś zza krawędzi pola widzenia - jedyna różnica polegała na tym, że dawno nie czuł się tak rozbudzony. Zaskoczeniem, ekscytacją, strachem - ten ostatni oplótł go ciasno, przyspieszając bicie serca i utrudniając łapanie oddechu. Dwie ostatnie godziny równie dobrze mogłyby nie istnieć, nie był ani trochę przygotowany na to, co czekało przed nim - tuż za potężnymi wrotami, przed którymi pozostawił ich Czarny Pan. Zabezpieczonymi magią, której złamać nie potrafił; zdawał sobie z tego sprawę, pozbycie się ani klątw, ani magicznych pułapek nie leżało w jego zasięgu, nawet nie próbował więc tego robić, zamiast tego cofając się o kilka kroków i unosząc spojrzenie wyżej - na wykute w skale drzwi, przez moment ponownie czując się jak niedorośnięty dzieciak, który po kryjomu zakradał się do portu, żeby obserwować odpływające z niego statki. W porównaniu z przedostaniem się na pokład jednego z nich, przekroczenie pilnie strzeżonego przejścia wydawało mu się jednocześnie łatwiejsze, jak i nieskończenie trudniejsze - okraszone świadomością tysięcy ton litej skały, wiszącej groźnie jak jego głową.
Oderwał wzrok od rzeźbionych zdobień, przenosząc go na Lyannę, gdy w panującej dookoła ciszy dotarł do niego jej szept - a po jego karku i plecach przebiegł dreszcz, niemający nic wspólnego z wypełniającym salę chłodem. Wciągnął powoli powietrze do płuc; strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie. Czy te słowa miały stać się jego końcem? Czy to było możliwe, by po tym wszystkim swoją wędrówkę zakończył właśnie tutaj - w podziemnym grobowcu? Odepchnął od siebie te myśli, wpędzanie samego siebie w pułapkę nie prowadziło do niczego; szukając zagubionej pewności, zacisnął więc jedynie mocniej palce na różdżce, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na wrota, gdy te stanęły przed nimi otworem, a kolejne głosy potwierdziły pozbycie się wszystkich zabezpieczeń. Komu w drogę, temu?..
Gdzieś obok siebie usłyszał inkantacje zaklęć, sam więc również stuknął opuszczoną różdżką w udo. - Cito Horribilis - wypowiedział cicho; nie wiedział, co czekało na niego wśród nieprzeniknionej ciemności, ani czyje ukryte oczy mogły na niego spoglądać, ale cokolwiek nie miałoby go zaatakować - chciał być od tego szybszy. Odetchnął raz jeszcze, krótko, a później w ślad za pozostałymi ruszył przed siebie, żeby przejść na drugą stronę.
| ekwipunek:
- wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)
- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ
przepraszam, że na ostatnią chwilę, obiecuję poprawę
Oderwał wzrok od rzeźbionych zdobień, przenosząc go na Lyannę, gdy w panującej dookoła ciszy dotarł do niego jej szept - a po jego karku i plecach przebiegł dreszcz, niemający nic wspólnego z wypełniającym salę chłodem. Wciągnął powoli powietrze do płuc; strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie. Czy te słowa miały stać się jego końcem? Czy to było możliwe, by po tym wszystkim swoją wędrówkę zakończył właśnie tutaj - w podziemnym grobowcu? Odepchnął od siebie te myśli, wpędzanie samego siebie w pułapkę nie prowadziło do niczego; szukając zagubionej pewności, zacisnął więc jedynie mocniej palce na różdżce, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na wrota, gdy te stanęły przed nimi otworem, a kolejne głosy potwierdziły pozbycie się wszystkich zabezpieczeń. Komu w drogę, temu?..
Gdzieś obok siebie usłyszał inkantacje zaklęć, sam więc również stuknął opuszczoną różdżką w udo. - Cito Horribilis - wypowiedział cicho; nie wiedział, co czekało na niego wśród nieprzeniknionej ciemności, ani czyje ukryte oczy mogły na niego spoglądać, ale cokolwiek nie miałoby go zaatakować - chciał być od tego szybszy. Odetchnął raz jeszcze, krótko, a później w ślad za pozostałymi ruszył przed siebie, żeby przejść na drugą stronę.
| ekwipunek:
- wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)
- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ
przepraszam, że na ostatnią chwilę, obiecuję poprawę
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Nie było czasu czekać, każda chwila zwłok działała na ich niekorzyść. Czarny Pan wymagał od nich pełnego skupienia, a po dwóch godzinach przygotowania do działań ruszyli na miejsce, które im wskazał. Dlatego byli jego sługami, wykonywali zadania w jego imieniu, godnie reprezentując wszystko co sobą reprezentował. Mathieu Rosier nie miał jeszcze okazji brać udziału w tak poważnym zadaniu powierzanym im przez samego Czarnego Pana. Poprzedni rok opiewał we wzloty i upadki, a krocząc ku bramie zdał sobie sprawę, że od czasu jego wstąpienia w szeregi Rycerzy Walpurgii mijał rok. Zleciało jak biczem strzelił, zanim się obejrzał miał za sobą większe i mniejsze osiągnięcia. Zadania powierzone przez Czarnego Pana zakończone powodzeniem, ale i takie, o których lepiej było nie wspominać. Rok doświadczeń, który zaprowadził go właśnie w to miejsce, gdzie wraz z innymi poplecznikami Czarnego Pana mieli wykonywać swoje zadanie. Każdy z nich reprezentował inne umiejętności, mógł poszczycić się wiedzą z różnych dziedzin i to właśnie dawało im możliwość jakiegokolwiek działania. Spodziewał się mocnych zabezpieczeń, pułapek i licznych utrudnień, wszak tak ważne miejsce musiało być pilnie strzeżone. Czy liczył na spotkanie na swej drodze smoków o których mówiło tak wiele podań? Pewnie tak, wtedy miałby okazję się wykazać. Zerknął po twarzach pozostałych osób, wszyscy zdawali się być w pełni skupieni na tym, co zostało im powierzone.
Kroczyli w kierunku bramy, w stronę nieznanego, które mogło być dla nich zarówno sukcesem jak i największą zgubą. Brama z pewnością zabezpieczona była w taki sposób, aby nikt niepowołany nie mógł się przez nie przedrzeć. Teraz nie mieli wyjścia. Rosier rozejrzał się i szczerze mówiąc... niewiele wiedział na temat przełamywania zabezpieczeń czy zdejmowania klątw z tego rodzaju. To nie jego bajka, nie jego zakres zainteresowań, coś, co w jego przypadku z pewnością zakończy się porażką. Dlatego nie podjął kroków w tym kierunku. Lepiej, aby zajęli się tym Ci, którzy mają pojęcie na ten temat i będą wiedzieć co robią, sam nie podjąłby tego ryzyka, narażając siebie i innych na zgubę. Niemniej jednak, nie zamierzał stać w bezruchu i robić za statystę, musiał działać i umożliwić sobie ewentualne wsparcie w postaci magii, być może nawet w tym momencie okazałoby się to przydatne. Sięgnął po zaklęcie z dziedziny, nad którą pracował przez długi czas, chcąc, aby jego zdolności były optymalne i coraz lepsze, z każdym kolejnym dniem i każdą kolejną próbą.
- Veritas Claro - wypowiedział wyraźnie, skupiając się dokładnie na inkantacji. Przydatne zaklęcie, które mogły mu pomóc i właśnie na to liczył.
Ekwipunek: Różdżka
Wywar wzmacniający
Mieszanka antydepresyjna
Wywar ze szczuroszczeta
Antidotum podstawowe
[Eliksiry wzięte w Białej Wywernie od Cassandry]
Proszę również MG, aby uznał, że w CM mam 20 pkt, które zakupiłem tutaj, ale nie mogę ich otrzymać z uwagi na udział w pojedynku.
Kroczyli w kierunku bramy, w stronę nieznanego, które mogło być dla nich zarówno sukcesem jak i największą zgubą. Brama z pewnością zabezpieczona była w taki sposób, aby nikt niepowołany nie mógł się przez nie przedrzeć. Teraz nie mieli wyjścia. Rosier rozejrzał się i szczerze mówiąc... niewiele wiedział na temat przełamywania zabezpieczeń czy zdejmowania klątw z tego rodzaju. To nie jego bajka, nie jego zakres zainteresowań, coś, co w jego przypadku z pewnością zakończy się porażką. Dlatego nie podjął kroków w tym kierunku. Lepiej, aby zajęli się tym Ci, którzy mają pojęcie na ten temat i będą wiedzieć co robią, sam nie podjąłby tego ryzyka, narażając siebie i innych na zgubę. Niemniej jednak, nie zamierzał stać w bezruchu i robić za statystę, musiał działać i umożliwić sobie ewentualne wsparcie w postaci magii, być może nawet w tym momencie okazałoby się to przydatne. Sięgnął po zaklęcie z dziedziny, nad którą pracował przez długi czas, chcąc, aby jego zdolności były optymalne i coraz lepsze, z każdym kolejnym dniem i każdą kolejną próbą.
- Veritas Claro - wypowiedział wyraźnie, skupiając się dokładnie na inkantacji. Przydatne zaklęcie, które mogły mu pomóc i właśnie na to liczył.
Ekwipunek: Różdżka
Wywar wzmacniający
Mieszanka antydepresyjna
Wywar ze szczuroszczeta
Antidotum podstawowe
[Eliksiry wzięte w Białej Wywernie od Cassandry]
Proszę również MG, aby uznał, że w CM mam 20 pkt, które zakupiłem tutaj, ale nie mogę ich otrzymać z uwagi na udział w pojedynku.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Nie miał do zabrania wiele. Zgarnąwszy wszystko, czego potrzebował, by następnie powrócić prędko do Wywerny. Kilka drobiazgów, które jednak miały mu przynieść jakąś przewagę podczas przeszukiwania najgłębszych jaskiń Gringotta i ewentualnych potyczek, które czekały na nich na tej nietypowej wyprawie. Chyba wszystkich trzymała mała nerwówka. Już nie raz spotykali się z niewiadomym, wszystkie przeszkody z którymi do tej pory się mierzyli, zawsze napawały go pewnym niepokojem. Tak było też tym razem, jednakże Burke nie byłby sobą, gdyby nie potrafił zamaskować targających nim uczuć. Z resztą, co by to dało, gdyby wyraził na głos swoje obawy? Absolutnie nic, tym bardziej że wyprawa, w której uczestniczyli, była poleceniem od Czarnego Pana. Ich powinnością i powołaniem było zatem zagłębić się w mrok korytarzy, stawić czoła wszystkim niebezpieczeństwom oraz odnaleźć to, czego On pożądał.
Podczas podróży powrotnej jego myśli skupione były wokół rozważań - zastanawiał się, na co mogli się natknąć. Magia była prawdziwie cudownym tworem, jednocześnie jednak jej potęga czasami potrafiła przerażać. Tym samym natknąć się mogli na wszystko - pułapki, klątwy, żywe (oraz nie) stworzenia, gotowe pożreć ich grupę. Trudno się było przygotować na taką podróż, zarówno pod względem technicznym jak i mentalnym. Gdy powrócił na Nokturn, nie odzywał się do nikogo z zebranych, w ciszy oczekując aż cała grupa zbierze się ponownie w Wywernie. Podejrzewał że wszyscy byli pogrążeni w podobnych rozmyślaniach co on. W lekkim napięciu wypatrywał powrotu Czarnego Pana. Sposób w jaki zostali przeniesieni na miejsce nie był mu obcy - przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę to, że sam posiadał zdolność przemiany w kłąb czarnej mgły i nie raz latał nad ulicami Londynu. Wymuszenie tej przemiany miało w sobie jednak jakiś niepokojący element. Niewątpliwą zaletą było jednak to, że bardzo szybko całą grupą znaleźli się na miejscu. Pozwolił się nieść, przepłynąć - najpierw przez znane ulice, następnie do wnętrza banku. Im dalej się zapuszczali, tym mniej znajome stawało się otoczenie. Nie spodziewał się nigdy, że kiedykolwiek będzie odwiedzać aż tak nisko położone miejsca. Oczywiście, zwiedzał już podziemne korytarze Gringotta, posiadał tu z resztą własną skrytkę. Znajdowała się ona jednak dużo, dużo bliżej powierzchni. Grota, w której w końcu się zatrzymali, sprawiała raczej ponure wrażenie - błękitna masa, słabo oświetlająca okolicę nadawała chropowatej powierzchni i ścianom zimne, ostre kształty. Równie nieprzyjazne wydały się posągi goblinów oraz ogromne wrota, które za sprawą magii Czarnego Pana ukazały się ich oczom. Wyryty nad nimi runiczny napis szczególnie nie dodawał otuchy.
- Uroczo. - parsknął cicho, przyglądając się przejściu. Całe to miejsce aż pulsowało niepokojącą magią, i nie trzeba było być nawet wyjątkowo spostrzegawczym, by domyślić się, gdzie kryło się jej źródło. Zanim jednak którekolwiek z nich zdecydowało się postąpić krok dalej, trzeba było zająć się klątwami - a tych, jak sie okazało, było całe mnóstwo. Ktoś bardzo nie chciał, aby te drzwi kiedykolwiek otwarto. Jedna, nawet dwie osoby, z pewnością miałyby problem, aby wszystkie te zabezpieczenia pościągać. Burke postanowił wspomóc Lyannę - sam nie był zbyt dobry w ściąganiu klątw, to zawsze była raczej praca Edgara. Zrobił jednak co mógł, a dzięki współpracy ich wszystkich, już wkrótce rozciągająca się przed nimi ścieżka była bezpieczna. Przynajmniej chwilowo.
- Nie daj się tam zabić - te jakże pokrzepiające słowa skierował ponownie do swojego kuzyna, następnie jednak posyłając Zacharemu spojrzenie, które miało mniej więcej taki sam przekaz. Następnie, poprawiając okulary na nosie, ruszył razem z pozostałymi ku mrocznej gardzieli rozciągającej się między złotymi skrzydłami ogromnych wrót.
Ekwipunek:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x2
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Wywar ze szczuroszczeta x1
Podczas podróży powrotnej jego myśli skupione były wokół rozważań - zastanawiał się, na co mogli się natknąć. Magia była prawdziwie cudownym tworem, jednocześnie jednak jej potęga czasami potrafiła przerażać. Tym samym natknąć się mogli na wszystko - pułapki, klątwy, żywe (oraz nie) stworzenia, gotowe pożreć ich grupę. Trudno się było przygotować na taką podróż, zarówno pod względem technicznym jak i mentalnym. Gdy powrócił na Nokturn, nie odzywał się do nikogo z zebranych, w ciszy oczekując aż cała grupa zbierze się ponownie w Wywernie. Podejrzewał że wszyscy byli pogrążeni w podobnych rozmyślaniach co on. W lekkim napięciu wypatrywał powrotu Czarnego Pana. Sposób w jaki zostali przeniesieni na miejsce nie był mu obcy - przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę to, że sam posiadał zdolność przemiany w kłąb czarnej mgły i nie raz latał nad ulicami Londynu. Wymuszenie tej przemiany miało w sobie jednak jakiś niepokojący element. Niewątpliwą zaletą było jednak to, że bardzo szybko całą grupą znaleźli się na miejscu. Pozwolił się nieść, przepłynąć - najpierw przez znane ulice, następnie do wnętrza banku. Im dalej się zapuszczali, tym mniej znajome stawało się otoczenie. Nie spodziewał się nigdy, że kiedykolwiek będzie odwiedzać aż tak nisko położone miejsca. Oczywiście, zwiedzał już podziemne korytarze Gringotta, posiadał tu z resztą własną skrytkę. Znajdowała się ona jednak dużo, dużo bliżej powierzchni. Grota, w której w końcu się zatrzymali, sprawiała raczej ponure wrażenie - błękitna masa, słabo oświetlająca okolicę nadawała chropowatej powierzchni i ścianom zimne, ostre kształty. Równie nieprzyjazne wydały się posągi goblinów oraz ogromne wrota, które za sprawą magii Czarnego Pana ukazały się ich oczom. Wyryty nad nimi runiczny napis szczególnie nie dodawał otuchy.
- Uroczo. - parsknął cicho, przyglądając się przejściu. Całe to miejsce aż pulsowało niepokojącą magią, i nie trzeba było być nawet wyjątkowo spostrzegawczym, by domyślić się, gdzie kryło się jej źródło. Zanim jednak którekolwiek z nich zdecydowało się postąpić krok dalej, trzeba było zająć się klątwami - a tych, jak sie okazało, było całe mnóstwo. Ktoś bardzo nie chciał, aby te drzwi kiedykolwiek otwarto. Jedna, nawet dwie osoby, z pewnością miałyby problem, aby wszystkie te zabezpieczenia pościągać. Burke postanowił wspomóc Lyannę - sam nie był zbyt dobry w ściąganiu klątw, to zawsze była raczej praca Edgara. Zrobił jednak co mógł, a dzięki współpracy ich wszystkich, już wkrótce rozciągająca się przed nimi ścieżka była bezpieczna. Przynajmniej chwilowo.
- Nie daj się tam zabić - te jakże pokrzepiające słowa skierował ponownie do swojego kuzyna, następnie jednak posyłając Zacharemu spojrzenie, które miało mniej więcej taki sam przekaz. Następnie, poprawiając okulary na nosie, ruszył razem z pozostałymi ku mrocznej gardzieli rozciągającej się między złotymi skrzydłami ogromnych wrót.
Ekwipunek:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x2
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Wywar ze szczuroszczeta x1
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo niemożności teleportowania się w obrębie całej stolicy Black zdołał powrócić na czas do Białej Wywerny, aby ponownie stanąć przed Czarnym Panem wraz z innymi. W ciągu dwóch godzin starał się przygotować jak najlepiej do zadania. Garnitur zastąpił czarną szatą o prostym kroju, długą do kolan, przylegającą do ciała, ale nie krępującą ruchów. W zaciszu sypialni skrupulatnie zapinał długi rząd dość gęsto rozlokowanych guzików, nie pomijając żadnego. Długie rękawy opinały ręce po same nadgarstki, tak jak spodnie zakrywały nogi, nogawki zostały wpuszczone do wysokich oficerek przeznaczonych do jazdy konnej, mocno zasznurowanych. Przez lewe ramię miał zawieszoną torbę, do której w pośpiechu zapakował miotłę, szczurzą czaszkę, dwa kryształy emanujące energią i eliksiry, również to wzięte w ostatniej chwili od Cassandry. Nie opuszczało go przeczucie, że dane mu będzie posiłkować się miksturami, przekonanie to uczepiło się go jeszcze przed wyruszeniem.
Miał wreszcie okazję przekonać się jakie odczucia towarzyszą czarodziejowi podczas przemiany w mroczną mgłę. Otoczyła go ciemność, nie tylko jego, a potem utkwił w niebycie i nieświadomości, kiedy nie był w stanie absorbować żadnych bodźców. Dłuższą chwilę zajęło mu odnalezienie się w tym stanie, wówczas mignęło mu wejście do Banku Gringotta, potem widział podziemne korytarze, w które zagłębiali się coraz dalej, mijając po drodze smoczego strażnika i przenikając iluzję ściany. Korytarze przestały być mu znane, stały się chłodniejsze i surowsze niż kiedykolwiek wcześniej. Fizyczną postać odzyskał w obszernej przestrzeni, rozglądając się po niej milcząco, póki różdżka Lorda Voldemorta nie wskazała miejsca, na które powinni wszyscy spojrzeć. Ogromne wrota ukazały się ich oczom, którymi zajęli się po zniknięciu czarnoksiężnika. Black uniósł różdżkę, choć widział jak do wykrycia pułapek zabierając się bardziej odpowiednie do tego osoby z racji swego bogatego doświadczenia. Udało mu się jednak bezbłędnie rzucić Carpiene, wykonując ruch w powietrzu i wypowiadając cicho inkantację. Wyczuł jedną z tych mniej zaawansowanych pułapek, a jednak mogącą stanowić przeszkodę. Nie był pewien kto wziął pomysł na to, aby rzucić Zawieruchę wywołującą iluzję największej bitwy pod ziemią, ale ważniejsze było to, że znał to zabezpieczenie całkiem dobrze, skoro sam z niego korzystał. Z wprawą unieszkodliwił pułapkę, spoglądając milcząco na innych. Ruszył za nimi dalej, mimowolnie rozmyślając o tym, że po minięciu wrót powinni się rozdzielić. Kamieni było sześć, a ich wystarczająco dużo, aby zorganizować się w trójki i na czele każdej mógł znaleźć się Śmierciożerca.
Miał wreszcie okazję przekonać się jakie odczucia towarzyszą czarodziejowi podczas przemiany w mroczną mgłę. Otoczyła go ciemność, nie tylko jego, a potem utkwił w niebycie i nieświadomości, kiedy nie był w stanie absorbować żadnych bodźców. Dłuższą chwilę zajęło mu odnalezienie się w tym stanie, wówczas mignęło mu wejście do Banku Gringotta, potem widział podziemne korytarze, w które zagłębiali się coraz dalej, mijając po drodze smoczego strażnika i przenikając iluzję ściany. Korytarze przestały być mu znane, stały się chłodniejsze i surowsze niż kiedykolwiek wcześniej. Fizyczną postać odzyskał w obszernej przestrzeni, rozglądając się po niej milcząco, póki różdżka Lorda Voldemorta nie wskazała miejsca, na które powinni wszyscy spojrzeć. Ogromne wrota ukazały się ich oczom, którymi zajęli się po zniknięciu czarnoksiężnika. Black uniósł różdżkę, choć widział jak do wykrycia pułapek zabierając się bardziej odpowiednie do tego osoby z racji swego bogatego doświadczenia. Udało mu się jednak bezbłędnie rzucić Carpiene, wykonując ruch w powietrzu i wypowiadając cicho inkantację. Wyczuł jedną z tych mniej zaawansowanych pułapek, a jednak mogącą stanowić przeszkodę. Nie był pewien kto wziął pomysł na to, aby rzucić Zawieruchę wywołującą iluzję największej bitwy pod ziemią, ale ważniejsze było to, że znał to zabezpieczenie całkiem dobrze, skoro sam z niego korzystał. Z wprawą unieszkodliwił pułapkę, spoglądając milcząco na innych. Ruszył za nimi dalej, mimowolnie rozmyślając o tym, że po minięciu wrót powinni się rozdzielić. Kamieni było sześć, a ich wystarczająco dużo, aby zorganizować się w trójki i na czele każdej mógł znaleźć się Śmierciożerca.
- ekwipunek:
- Ekwipunek: różdżka w dłoni, amulet z jeleniego poroża na szyi i zaczarowana torba, w której znajdują się takie przedmioty:
1. miotła (zwykła);
2. szczurza czaszka;
3. Smocza łza (1 porcja);
4. Eliksir ochrony (1 porcja);
5. Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17);
6. Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka);
7. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek);
8. pierwszy kryształ (https://www.morsmordre.net/t7607p75-bialy-deszcz#211475);
9. drugi kryształ (https://www.morsmordre.net/t8125p180-komponenty-magiczne#257759);
10. Wywar wzmacniający (1 porcja, od Cassandry);
11. Mieszanka antydepresyjna (1 porcja, od Cassandry);
12. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, od Cassandry);
13. Antidotum podstawowe (1 porcja, Cassandry).
Eliksiry od Cassandry wzięte w tym poście (https://www.morsmordre.net/t1422p240-wieksza-sala-boczna#262236)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dwie godziny, tak jak sądził w jego przypadku wystarczyły na ogarnięcie się i powrót. Najwięcej czasu stracił, aby dotrzeć poza granice Londynu, a stamtąd teleportował się prosto do domu, którego nadal nie zabezpieczył w żaden sposób i wiedział, że w końcu tego pożałuje. Przebrał się szybko, stawiając na to, co wygodne i nieograniczające przesadnie ruchów. Mając już przy sobie dwa eliksiry i kryształ, dobrał tylko jedną fiolkę, wypełnioną kolejnym eliksirem, który zawsze miał, gdy nie wiedział czego spodziewać się po najbliższych godzinach. Zabierając czarny płaszcz i upewniając się, że niczego więcej nie potrzebuje, wrócił do Londynu. Przemierzając ulice, nie tracił czasu, pamiętając jak skrótami pokonać trasę na Nokturn oraz do samej Białej Wywerny. Przekraczając znów próg sali, zauważył, że zostało mu niecałe półgodziny zapasu. Zwykle się spóźniał… na wszystko i praktycznie zawsze, ale dziś nie było o tym mowy. Nie mógł sobie na to pozwolić. Pozostałe minuty minęły szybko, ale w wyraźnym napięciu, które dotąd skutecznie ignorował, starając się udać, że wcale go nie odczuwa. Stres, który zaczął mu towarzyszyć, odczuwał przed każdą wyprawą, każdym polowaniem i chociaż dziś, nie miał zajmować się tym, co robił na co dzień, nerwy nadal działały motywująco. Paradoksalnie pomagało mu się to skupić. Powrót Czarnego Pana, był znakiem, że czas się skończył i zaraz znajdą się w Banku Gringotta. Był ciekawy w jaki sposób, zostaną tam przeniesieni wszyscy, a odpowiedź przyszła szybciej niż mógł się spodziewać. Otulająca ciemność, pochłonęła go jak każdego i przeniosła w miejsce docelowe. To było coś nowego, ale nawet pomimo nieprzyjemnego uczucia w żołądku zaraz po stanięciu na nogi, zdecydowanie spodobał mu się taki sposób podróżowania.
Zamierzał rozejrzeć się po otoczeniu, wiedziony przyzwyczajeniem, jednak nim to zrobił, przeniósł wzrok na Multon, która wpadła na niego i z jej powodu zrobił krok, aby zachować równowagę. Słysząc słowa dziewczyny, zmrużył lekko oczy, zerkając zaraz znacząco na kobiecą dłoń zamkniętą na jego ręce.
- Uważaj na kogo wpadasz.- rzucił sucho, rezygnując z ostrzejszych słów. Z tego co zdążył zrozumieć, była jedną z dwójki uzdrowicieli, a w obecnej sytuacji, lepiej było nie drażnić osoby, która mogła mu pomóc po odniesieniu ran. Ostatnie czego chciał to fakt, żeby omsknęła jej się różdżka w trakcie leczenia, jeśli do takiego miało dojść.
Dopiero teraz rozejrzał się powoli po otoczeniu, nie ruszając z miejsca i nie przeszkadzając osobą, które wiedziały więcej o klątwach i tym jak je zdjąć. Spojrzeniem przemknął po wszystkim, co znajdowało się wokoło, zaciskając cały czas palce na drewnie judaszowca, co pomagało utrzymać spokój oraz cierpliwość. Gdy Elvira odezwała się ponownie, skupił na niej wzrok, ale nie odezwał się ani słowem. Najpewniej miała rację, a patrząc ile osób stanęło z boku, pewnie podzielali jej podejście. Nie było sensu pchać się tam, gdzie nie posiadało się potrzebnej wiedzy, aby pomóc.
Kiedy było po wszystkim, zdążył zrobić ledwie dwa kroki w kierunku otwartych wrót, gdy poczuł dłoń zaciskającą się na ramieniu. Błękitne tęczówki zatrzymały się na Drew z niemym pytaniem na które po chwili uzyskał odpowiedź.
- Posądziłbym cię o jakąś dziwną troskę.- szepnął równie cicho, aby słowa nie dotarły do nikogo innego.- Nie zamierzam pajacować, mimo wszystko zależy mi na własnej skórze.- chętnie dodałby, że wychodził z gorszych sytuacji, ale czuł w kościach, że wszystkie poprzednie okażą się błahe przy tym, co czekało ich tutaj.- Niestety, pragnąłem.- przyznał. To się nie zmieniło, wyzwania były tym, czego poszukiwał od zawsze, pozostawało tylko pytanie jak wymagającym będzie dzisiejsze.
Ruszył w ślad za pozostałymi, przechodząc przez złote wrota.
| Ekwipunek: różdżka
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
- Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- Kryształ (od Elviry)
Zamierzał rozejrzeć się po otoczeniu, wiedziony przyzwyczajeniem, jednak nim to zrobił, przeniósł wzrok na Multon, która wpadła na niego i z jej powodu zrobił krok, aby zachować równowagę. Słysząc słowa dziewczyny, zmrużył lekko oczy, zerkając zaraz znacząco na kobiecą dłoń zamkniętą na jego ręce.
- Uważaj na kogo wpadasz.- rzucił sucho, rezygnując z ostrzejszych słów. Z tego co zdążył zrozumieć, była jedną z dwójki uzdrowicieli, a w obecnej sytuacji, lepiej było nie drażnić osoby, która mogła mu pomóc po odniesieniu ran. Ostatnie czego chciał to fakt, żeby omsknęła jej się różdżka w trakcie leczenia, jeśli do takiego miało dojść.
Dopiero teraz rozejrzał się powoli po otoczeniu, nie ruszając z miejsca i nie przeszkadzając osobą, które wiedziały więcej o klątwach i tym jak je zdjąć. Spojrzeniem przemknął po wszystkim, co znajdowało się wokoło, zaciskając cały czas palce na drewnie judaszowca, co pomagało utrzymać spokój oraz cierpliwość. Gdy Elvira odezwała się ponownie, skupił na niej wzrok, ale nie odezwał się ani słowem. Najpewniej miała rację, a patrząc ile osób stanęło z boku, pewnie podzielali jej podejście. Nie było sensu pchać się tam, gdzie nie posiadało się potrzebnej wiedzy, aby pomóc.
Kiedy było po wszystkim, zdążył zrobić ledwie dwa kroki w kierunku otwartych wrót, gdy poczuł dłoń zaciskającą się na ramieniu. Błękitne tęczówki zatrzymały się na Drew z niemym pytaniem na które po chwili uzyskał odpowiedź.
- Posądziłbym cię o jakąś dziwną troskę.- szepnął równie cicho, aby słowa nie dotarły do nikogo innego.- Nie zamierzam pajacować, mimo wszystko zależy mi na własnej skórze.- chętnie dodałby, że wychodził z gorszych sytuacji, ale czuł w kościach, że wszystkie poprzednie okażą się błahe przy tym, co czekało ich tutaj.- Niestety, pragnąłem.- przyznał. To się nie zmieniło, wyzwania były tym, czego poszukiwał od zawsze, pozostawało tylko pytanie jak wymagającym będzie dzisiejsze.
Ruszył w ślad za pozostałymi, przechodząc przez złote wrota.
| Ekwipunek: różdżka
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
- Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- Kryształ (od Elviry)
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Po prawdzie, to średnio wiem, co mam ze sobą zrobić. Tu dyspozycje są jasne, ale myśli w mojej głowie płyną sobie we własnym rytmie, a to oznacza jeden wielki bajzel. W bani totalny mętlik i wcale nie pomaga to ograniczenie czasowe, a przeczucie mi podpowiada, że nikt tu nie da dyspensy, a kwadransa akademickiego się nie honoruje.
Życie, proste. Zbyt długo bujam się na huśtawkach należących do dziesięcioletniego mnie i oto są efekty, kończyny długie, na policzkach cień zarostu, a ja wciąż bujam w obłokach i zahaczam o place zabaw. Emocjonalne karuzele, moje ulubione, nie znoszę za to tuneli strachu, a w taki właśnie wpychają mnie starsi (młodsi, ech) koledzy. Zapieram się, lecz nie tak, jak bym mógł: to trochę rzecz honoru, bo nie mogą zobaczyć, że pękam. Inna sprawa, że faktycznie nie tyle rusza mnie zejście do podziemi i nadstawienie karku, ile samo sedno tej sprawy. Tak, drżę ze strachu, lecz wybiegam już daleko w przyszłość, w której, choć żywy, to tak naprawdę jestem martwy. W środeczku, tak uroczo, wypełniając swoją posługę względem Czarnego Pana, który pewnie zna te moje małe wątpliwości. Sprytne, trzyma mnie przy życiu, skręconego z lęku i bojącego się kichnąć, by nie ściągnąć na siebie niechcianej uwagi, bo to przecież wypada całkiem efektownie. Ja wiem, że on wie, że ja wiem, że on wie. Tyle, zero syczenia do ucha, śmiertelnych gróźb, przystawiania różdżki do skroni. Lejąca się świadomość strawi mnie powoli, acz perfekcyjnie, wyciosa pachołka idealnego. Ponure wróżby sobie stawiam i wieszczę o rychłym zaniku, tudzież - w optymistycznej wersji - paraliżu wolnej woli, lecz gasz, szczerość przede wszystkim. Skoro nie przed innymi, to chociaż przed sobą, póki jeszcze mogę się przyznać do tych myśli z faktyczną dumą.
Z uwagi na sto dwadzieścia minut, wracam nie do domu, a do Wenus. Tam wynajdę sobie coś odpowiedniejszego do ubrania niż moje zwyczajowe fatałaszki, goście zostawiają u nas tyle ubrań, że spokojnie mógłbym otworzyć lumpeks. Zmieniam przepoconą koszulą na taką najzwyklejszą o szerokim kołnierzu, spodnie są git, buty też ujdą - wygodne, rozchodzone, już nie żądają krwi - to najważniejsze. Na to wszystko narzucam płaszcz haftowany w pawie, który kiedyś mógł należeć do jakiegoś Malfoya - ta moja fifka nadaje się na popołudnia nad morzem, ale nie sprawdziłaby się kilkadziesiąt(set?) metrów pod ziemią. Nie zapominam o przerzuceniu eliksirów do przepastnych kieszeni płaszcza, w których ukrywam też paczkę fajek z jakimiś resztkami zielonego.
-Zygzak, lecimy - zarządzam, a głos lekko mi się trzęsie. Dywan chyba wyczuwa, że to nie pora na żarty, bo jakoś łatwo daje się namówić do współpracy i bez większych przeszkód docieramy z powrotem na Nokturn. Na Nokturn. Nawet kurwa nie mam serca, by się jarać, że wszedłem tam, gdzie nigdy chodzić mi nie pozwalano. Do Mantykory za to wjeżdżam lepiej, niż Conrado Moreno, bo na nikogo nie wpadam, nikogo nie rozjeżdżam i nawet nie muszę się pytać, czy wszyscy są cali. Machnięciem różdżki zmniejszam go do rozmiarów chustki i wtykam go do butonierki. Po odczynieniu czaru z pewnością da mi popalić za to upokorzenie, ale trudno. Gdy oblepiają mnie języki czarnego dymu, jest mi już wszystko jedno. Niezwykłość podróży miesza się z instynktownym niepokojem, który coraz bardziej przybiera na sile - kim jest człowiek, władający taką mocą? Przed oczami migają mi miejsca i postacie, a kiedy w końcu lądujemy(?) w prastarej jaskini, głęboko pod bankiem Gringotta, mrugam kilkakrotnie, czekając, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Pieczara nie sprawia wrażenia gościnnej, kamienne popiersia goblinów zdają się czyhać na śmiałków chcących przekroczyć próg bramy, a ja czuję, jakby moje usta nagle stały się pełne popiołu. Przełykam ślinę, gdy runiści odczytują na głos ostrzegawczą inskrypcję i z racji, że w żaden sposób nie jestem przydatny, rzucam przeciągłe spojrzenie Caelanowi, ale ostatecznie zatrzymuję się obok Tristana, to w końcu on mnie tu przytargał.
-Twa troska jest zbędna, niemniej postaram się - odpowiadam mu z przekąsem, pewny, że zwraca się właśnie do mnie. Zaklęcia rozświetlają ciemność, kruszą się klątwy, czarna magia pęka pod naporem białej, a ja zbliżam się do centrum... czegoś. Nie wiem, co mnie tam czeka, a że mało jest rzeczy, gorszych niż niewiedza, z sercem w gardle przekraczam próg bramy. Prosto w ciemność. Na główkę, jak wtedy, gdy uczyłem się pływać.
Ekwipunek:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżka
eliksir siły (+31)
marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Życie, proste. Zbyt długo bujam się na huśtawkach należących do dziesięcioletniego mnie i oto są efekty, kończyny długie, na policzkach cień zarostu, a ja wciąż bujam w obłokach i zahaczam o place zabaw. Emocjonalne karuzele, moje ulubione, nie znoszę za to tuneli strachu, a w taki właśnie wpychają mnie starsi (młodsi, ech) koledzy. Zapieram się, lecz nie tak, jak bym mógł: to trochę rzecz honoru, bo nie mogą zobaczyć, że pękam. Inna sprawa, że faktycznie nie tyle rusza mnie zejście do podziemi i nadstawienie karku, ile samo sedno tej sprawy. Tak, drżę ze strachu, lecz wybiegam już daleko w przyszłość, w której, choć żywy, to tak naprawdę jestem martwy. W środeczku, tak uroczo, wypełniając swoją posługę względem Czarnego Pana, który pewnie zna te moje małe wątpliwości. Sprytne, trzyma mnie przy życiu, skręconego z lęku i bojącego się kichnąć, by nie ściągnąć na siebie niechcianej uwagi, bo to przecież wypada całkiem efektownie. Ja wiem, że on wie, że ja wiem, że on wie. Tyle, zero syczenia do ucha, śmiertelnych gróźb, przystawiania różdżki do skroni. Lejąca się świadomość strawi mnie powoli, acz perfekcyjnie, wyciosa pachołka idealnego. Ponure wróżby sobie stawiam i wieszczę o rychłym zaniku, tudzież - w optymistycznej wersji - paraliżu wolnej woli, lecz gasz, szczerość przede wszystkim. Skoro nie przed innymi, to chociaż przed sobą, póki jeszcze mogę się przyznać do tych myśli z faktyczną dumą.
Z uwagi na sto dwadzieścia minut, wracam nie do domu, a do Wenus. Tam wynajdę sobie coś odpowiedniejszego do ubrania niż moje zwyczajowe fatałaszki, goście zostawiają u nas tyle ubrań, że spokojnie mógłbym otworzyć lumpeks. Zmieniam przepoconą koszulą na taką najzwyklejszą o szerokim kołnierzu, spodnie są git, buty też ujdą - wygodne, rozchodzone, już nie żądają krwi - to najważniejsze. Na to wszystko narzucam płaszcz haftowany w pawie, który kiedyś mógł należeć do jakiegoś Malfoya - ta moja fifka nadaje się na popołudnia nad morzem, ale nie sprawdziłaby się kilkadziesiąt(set?) metrów pod ziemią. Nie zapominam o przerzuceniu eliksirów do przepastnych kieszeni płaszcza, w których ukrywam też paczkę fajek z jakimiś resztkami zielonego.
-Zygzak, lecimy - zarządzam, a głos lekko mi się trzęsie. Dywan chyba wyczuwa, że to nie pora na żarty, bo jakoś łatwo daje się namówić do współpracy i bez większych przeszkód docieramy z powrotem na Nokturn. Na Nokturn. Nawet kurwa nie mam serca, by się jarać, że wszedłem tam, gdzie nigdy chodzić mi nie pozwalano. Do Mantykory za to wjeżdżam lepiej, niż Conrado Moreno, bo na nikogo nie wpadam, nikogo nie rozjeżdżam i nawet nie muszę się pytać, czy wszyscy są cali. Machnięciem różdżki zmniejszam go do rozmiarów chustki i wtykam go do butonierki. Po odczynieniu czaru z pewnością da mi popalić za to upokorzenie, ale trudno. Gdy oblepiają mnie języki czarnego dymu, jest mi już wszystko jedno. Niezwykłość podróży miesza się z instynktownym niepokojem, który coraz bardziej przybiera na sile - kim jest człowiek, władający taką mocą? Przed oczami migają mi miejsca i postacie, a kiedy w końcu lądujemy(?) w prastarej jaskini, głęboko pod bankiem Gringotta, mrugam kilkakrotnie, czekając, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Pieczara nie sprawia wrażenia gościnnej, kamienne popiersia goblinów zdają się czyhać na śmiałków chcących przekroczyć próg bramy, a ja czuję, jakby moje usta nagle stały się pełne popiołu. Przełykam ślinę, gdy runiści odczytują na głos ostrzegawczą inskrypcję i z racji, że w żaden sposób nie jestem przydatny, rzucam przeciągłe spojrzenie Caelanowi, ale ostatecznie zatrzymuję się obok Tristana, to w końcu on mnie tu przytargał.
-Twa troska jest zbędna, niemniej postaram się - odpowiadam mu z przekąsem, pewny, że zwraca się właśnie do mnie. Zaklęcia rozświetlają ciemność, kruszą się klątwy, czarna magia pęka pod naporem białej, a ja zbliżam się do centrum... czegoś. Nie wiem, co mnie tam czeka, a że mało jest rzeczy, gorszych niż niewiedza, z sercem w gardle przekraczam próg bramy. Prosto w ciemność. Na główkę, jak wtedy, gdy uczyłem się pływać.
Ekwipunek:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżka
eliksir siły (+31)
marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Przystąpiliście do działania. Najpierw runiści z sukcesem pozbawili wrót klątw, które na nich osiadały i które - jak dobrze wiedzieli - nie były przyjemnymi w doświadczaniu ich na sobie. Następnie wszyscy, którzy w stanie byli podjąć się ściągnięcia zabezpieczeń. Mnoga ilość mogła wydawać się zniechęcająca, jednak się nie poddaliście uwalniając przejście od wszystkich zabezpieczeń, które były wam znane. Zaklęcie Zachary’ego było udane. Za to Tristan nie poczuł wzmocnienia, które próbowała zapewnić mu Deirdre. Cito Horribilis wiedźmiego strażnika również było nieudane. Mathieu nie dostrzegł niczego ponad to, co widział już wcześniej. Na chwilę przed przejściem przez wrota wszyscy poczuliście jak wzmacnia was magia, po którą sięgnął Tristan.
Ramsey, Sigrun, Zachary, Edgar, Elvira, Hella czekają na post MG tutaj
Deidre, Drew, Alphard, Cillian, Mathieu, Claude czekają na post MG tutaj
Tristan, Craig, Calean, Lyanna, Francis, Theodore
Pierwsze kilka kroków, które postawiliście w ciemnym, czarnym wręcz korytarzu nie zapowiadało co stanie się, kiedy obszerna, kamienna komnata pozostała za wami. Zapuszczając się dalej, trudno było dostrzec inne sylwetki. Właściwie, w pewnym momencie trudno było dostrzec którąkolwiek czy to przed sobą, czy też za. Poczuliście za to silniejszy podmuch wiatru. Ten zleżał i znikł po chwili. Potrzeba światła, nikłej poświaty lumos ukazała wam przed oczami sylwetkę, za którą zapuściliście się w korytarz wcześniej. Dzięki wzmocnieniu śmierciożercy rzucenie zaklęcia nie przyniosło wam większych trudności. Tristan i Craig niezmiennie czuli czarnomagiczną moc, jedną statyczną większą gdzieś niżej pod sobą, ale zaa niej wybijało się kilka innych, mniejszych. Wszyscy mieliście wrażenie, że ktoś was obserwuje, że ktoś jest tu jeszcze.
Tristan, Lyanna, Francis
I kiedy w końcu po mijających po sobie minutach doszliście do trochę większego pomieszczenia, kilka magicznych kamieni rozbłysło bo bokach obrzucając pomieszczenie łagodnym światłem, a każde z was uświadomiło sobie, że tylko wy tutaj jesteście. Wcześniejsze sylwetki rozmyły się wraz ze światłem, dając wrażenie jakby nie były niczym więcej, niźli iluzją. Kiedy zapuszczaliście się dalej, głębiej, niżej, widzieliście ściany pokryte runami, Lyanna miała świadomość, że ze musi być jednym ze starożytnych dialektów, nie używanym od wieków, właściwie już zapomnianym. Udało jej się jednak wychwycić kilka słów, znaczeń: moc, duch, większy od innych - twórca. Pośród nich znajdowała się masa kolejnych ostrzeżeń. Mimo to, cała trójka zapuszczała się dalej, niżej bardziej. Widocznym było, że i tutaj wcześniej trwały prace, niektóre z miejsc wydawały się napoczęte, niektóre ze ścian wypełniały zdobienia, inne zaś nie były niczym więcej niż wyciosaną w skale ścianą. W końcu znaleźliście się w kolejnej komnacie, kwadratowej, jej podłoże wyłożone były heksagonalnymi płytkami. Kiedy postawiliście pierwszy krok na jednej z płyt, ta zapadła się, pociągając za sobą kolejne. Usłyszeliście dźwięk rozbijanych płyt, co znaczyło, że pod wami znajduje się kolejne pomieszczenie. Musieliście przejść niżej, w dół. Stąd nie prowadziła żadna inna droga.
Craig, Caelan, Theodore
Minuty mijały, każdy krok odbijał się echem po skalnych ścianach ciemnego korytarza którym wędrowaliście przed siebie. Nikłe światło lumos, po które sięgneliście oświetlało kolejne kroki, plecy współtowarzyszy, którzy zgłębili się w wejście przed wami. Zdawaliście sobie sprawę, że idziecie długo, a ścieżka zaczyna coraz stromiej opadać w dół. Doprowadzając was do owalnej komnaty, która wokół miała jedynie półkę, na której można było poruszać się bezpiecznie. Tam zrozumieliście, że poza wami, nie znajduje się tu nikt więcej, choć moglibyście przysiąc, że wędrując korytarzami wydawało wam się, że idziecie razem w grupie tak licznej, jak liczna była przed wejściem. Ściany pomieszczenia, wygładzone, zadbane, pokrywały runy w starożytnym dialekcie, którego zrozumienie w całości dla Craiga nie było osiągalnie. Zdołał wyłapać jednak kilka słów, których znaczenie nie zmieniło się diametralnie: istota, twórca, trwoga. Droga, prowadziła tylko w dół spowita w ciemności, która nie mówiła, jaka dzieli was odległość. Sięgnięcie po lumos maximę rozwietliło ciemność, skromnie informacując was o tym, że niżej znajduje się posadzka. Ze swojego miejsca nie widzieliście nic więcej.
| serdecznie witam was wszystkich raz jeszcze. Waszym Mistrzem Gry od tego momentu jest Justine. Przypominam i uprzejmie proszę, żebyście nie zostawiali odpisu na ostatnią chwilę - to pomoże poprowadzić nam rozgrywkę sprawniej i szybciej.
W tym poście możecie jeszcze poprawić swoje ekwipunki, jeśli nie są one zgodne z nową mechaniką (albo możecie dobrać coś więcej): postać może posiadać przy sobie 4 przedmioty (eliksiry, przedmioty ze sklepiku) + max 2 kryształy, nakładka na pas i torba wyznaczają łączną liczbę przedmiotów, które można ze sobą zabrać. W limit tych przedmiotów nie wlicza się biżuteria dopisana na stałe do statystyk, ubranie ani różdżka.
Czas na odpis wynosić będzie zawsze 48h, chyba, że zostanie powiedziane inaczej.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością “kamienie”
Proszę też, żeby w tej kolejce jedna z osób w każdej trójce rzuciła dodatkową kością k6
Ramsey, Sigrun, Zachary, Edgar, Elvira, Hella czekają na post MG tutaj
Deidre, Drew, Alphard, Cillian, Mathieu, Claude czekają na post MG tutaj
Tristan, Craig, Calean, Lyanna, Francis, Theodore
Pierwsze kilka kroków, które postawiliście w ciemnym, czarnym wręcz korytarzu nie zapowiadało co stanie się, kiedy obszerna, kamienna komnata pozostała za wami. Zapuszczając się dalej, trudno było dostrzec inne sylwetki. Właściwie, w pewnym momencie trudno było dostrzec którąkolwiek czy to przed sobą, czy też za. Poczuliście za to silniejszy podmuch wiatru. Ten zleżał i znikł po chwili. Potrzeba światła, nikłej poświaty lumos ukazała wam przed oczami sylwetkę, za którą zapuściliście się w korytarz wcześniej. Dzięki wzmocnieniu śmierciożercy rzucenie zaklęcia nie przyniosło wam większych trudności. Tristan i Craig niezmiennie czuli czarnomagiczną moc, jedną statyczną większą gdzieś niżej pod sobą, ale zaa niej wybijało się kilka innych, mniejszych. Wszyscy mieliście wrażenie, że ktoś was obserwuje, że ktoś jest tu jeszcze.
Tristan, Lyanna, Francis
I kiedy w końcu po mijających po sobie minutach doszliście do trochę większego pomieszczenia, kilka magicznych kamieni rozbłysło bo bokach obrzucając pomieszczenie łagodnym światłem, a każde z was uświadomiło sobie, że tylko wy tutaj jesteście. Wcześniejsze sylwetki rozmyły się wraz ze światłem, dając wrażenie jakby nie były niczym więcej, niźli iluzją. Kiedy zapuszczaliście się dalej, głębiej, niżej, widzieliście ściany pokryte runami, Lyanna miała świadomość, że ze musi być jednym ze starożytnych dialektów, nie używanym od wieków, właściwie już zapomnianym. Udało jej się jednak wychwycić kilka słów, znaczeń: moc, duch, większy od innych - twórca. Pośród nich znajdowała się masa kolejnych ostrzeżeń. Mimo to, cała trójka zapuszczała się dalej, niżej bardziej. Widocznym było, że i tutaj wcześniej trwały prace, niektóre z miejsc wydawały się napoczęte, niektóre ze ścian wypełniały zdobienia, inne zaś nie były niczym więcej niż wyciosaną w skale ścianą. W końcu znaleźliście się w kolejnej komnacie, kwadratowej, jej podłoże wyłożone były heksagonalnymi płytkami. Kiedy postawiliście pierwszy krok na jednej z płyt, ta zapadła się, pociągając za sobą kolejne. Usłyszeliście dźwięk rozbijanych płyt, co znaczyło, że pod wami znajduje się kolejne pomieszczenie. Musieliście przejść niżej, w dół. Stąd nie prowadziła żadna inna droga.
Craig, Caelan, Theodore
Minuty mijały, każdy krok odbijał się echem po skalnych ścianach ciemnego korytarza którym wędrowaliście przed siebie. Nikłe światło lumos, po które sięgneliście oświetlało kolejne kroki, plecy współtowarzyszy, którzy zgłębili się w wejście przed wami. Zdawaliście sobie sprawę, że idziecie długo, a ścieżka zaczyna coraz stromiej opadać w dół. Doprowadzając was do owalnej komnaty, która wokół miała jedynie półkę, na której można było poruszać się bezpiecznie. Tam zrozumieliście, że poza wami, nie znajduje się tu nikt więcej, choć moglibyście przysiąc, że wędrując korytarzami wydawało wam się, że idziecie razem w grupie tak licznej, jak liczna była przed wejściem. Ściany pomieszczenia, wygładzone, zadbane, pokrywały runy w starożytnym dialekcie, którego zrozumienie w całości dla Craiga nie było osiągalnie. Zdołał wyłapać jednak kilka słów, których znaczenie nie zmieniło się diametralnie: istota, twórca, trwoga. Droga, prowadziła tylko w dół spowita w ciemności, która nie mówiła, jaka dzieli was odległość. Sięgnięcie po lumos maximę rozwietliło ciemność, skromnie informacując was o tym, że niżej znajduje się posadzka. Ze swojego miejsca nie widzieliście nic więcej.
| serdecznie witam was wszystkich raz jeszcze. Waszym Mistrzem Gry od tego momentu jest Justine. Przypominam i uprzejmie proszę, żebyście nie zostawiali odpisu na ostatnią chwilę - to pomoże poprowadzić nam rozgrywkę sprawniej i szybciej.
W tym poście możecie jeszcze poprawić swoje ekwipunki, jeśli nie są one zgodne z nową mechaniką (albo możecie dobrać coś więcej): postać może posiadać przy sobie 4 przedmioty (eliksiry, przedmioty ze sklepiku) + max 2 kryształy, nakładka na pas i torba wyznaczają łączną liczbę przedmiotów, które można ze sobą zabrać. W limit tych przedmiotów nie wlicza się biżuteria dopisana na stałe do statystyk, ubranie ani różdżka.
Czas na odpis wynosić będzie zawsze 48h, chyba, że zostanie powiedziane inaczej.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością “kamienie”
Proszę też, żeby w tej kolejce jedna z osób w każdej trójce rzuciła dodatkową kością k6
- Ekwipunek i żywotoność:
- Żywotoność:
Tristan 220/220
Lyanna 202/202
Francis 215/215
Craig 248/248
Caelan 240/240
Theodore 220/220
Tristan:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
Lyanna:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Francis:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżka
eliksir siły (+31)
marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Criag:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x2
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Wywar ze szczuroszczeta x1
Claean:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
Theodore:
- wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)
- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ
Zagłębienie się w rozciągający się za drzwiami korytarz nieprzyjemnie kojarzyło mu się w wpadnięciem w pustkę - choć wciąż miał pod stopami twardy grunt, przesuwający się monotonnie w miarę pokonywania kolejnych metrów, to brakowało mu jakiegokolwiek innego punktu odniesienia; zarówno ściany, jak i sklepienie ginęło w mroku, gęstym, nieprzeniknionym - miał wrażenie, że nienaturalnym, bo pochłaniającym również sylwetki kolejnych Rycerzy. Czy mu się wydawało, czy naprawdę było ich coraz mniej? Z jednej strony nie miało to sensu, wszyscy szli w jednym kierunku, z drugiej - odbijające się echem kroki, początkowo zwielokrotnione, stopniowo stawały się cichsze, mniej liczne. Theodore miał ochotę się zatrzymać, odezwać - zapytać, czy rzeczywiście taki był plan, czy mieli się rozdzielić? - ale coś powstrzymywało go przed przystanięciem, jakaś irracjonalna obawa, że jeśli to zrobi, to napierająca ze wszystkich stron czerń pochłonie go całkiem. Rzucone lumos odgoniło ten irracjonalny lęk tylko częściowo, bo kule słabego światła wciąż sprawiały wrażenie jedynie wątłych, samotnych wysp w morzu ciemności; czy mieli iść już tak w nieskończoność? Ile minęło czasu, odkąd znaleźli się w banku? Dłoń mu drgnęła w odruchowej potrzebie sięgnięcia po zegarek, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że woreczek ze skóry wsiąkiewki został na blacie biurka w jego gabinecie.
Wreszcie - po długich godzinach (a może zaledwie paru minutach? Nie był w stanie tego ocenić) opadający w dół korytarz skończył się, o mały włos nie gwarantując Theodore'owi bolesnego upadku w przepaść. Jego zmysły, przytępione długą, pozbawioną bodźców wędrówką, ostrzegły go w ostatniej chwili, zmuszając do zatrzymania się tuż przed ostrą krawędzią skalnej półki. Serce zgubiło jedno uderzenie, wciągnął gwałtownie powietrze w płuca - a później obejrzał się za siebie, spodziewając się dostrzec za sobą pozostałych (choć przecież nie miał okazji wysunąć się na prowadzenie pochodu całej grupy Rycerzy). Jego spojrzenie w pierwszej kolejności zatrzymało się na Caelanie, i widok kuzyna podniósł go na duchu; obok dostrzegł jednak tylko drugiego czarodzieja - i nikogo więcej. - Gdzie są pozostali? - zapytał, spoglądając głównie na Goyle'a. Jak to możliwe, że zostało ich tylko troje? Wydawało mu się, że droga, która ich tutaj doprowadziła, nie miała zakrętów ani rozwidleń; zacisnął mocniej palce na drewnie różdżki, w gardle go drapało - jego głos brzmiał, jakby nie odzywał się od dłuższego czasu - i prawdopodobnie tak właśnie było.
Odwrócił się ponownie w stronę owalnego pomieszczenia, żeby rozejrzeć się dookoła, ale symbole na ścianach nie mówiły mu kompletnie nic - podobnie jak nie był w stanie wypatrzeć żadnej prowadzącej w dół ścieżki, jedynie biegnącą dookoła półkę, na której już stał. Lumos maxima nie wyciągnęło z mroku wiele więcej - oprócz kamiennej posadzki poziom niżej, zdecydowanie zbyt daleko, by bezpiecznie zeskoczyć.
Zrobił kilka kroków w bok, żeby zrobić miejsce pozostałym, tknięty myślą, że być może inni Rycerze nie tyle pozostali gdzieś w tyle, co znacznie ich wyprzedzili - może pokonali już stojącą przed nimi przeszkodę? Podniósł spojrzenie wyżej, na skalne sklepienie i znów w dół; nie chciał skakać bez żadnej asekuracji, być może mógł jednak takową sobie zapewnić. Uniósł różdżkę, kierując ją w stronę sufitu, celując w miejsce znajdujące się nie tuż nad nimi - nie chciał nikogo przez przypadek zranić - ale wystarczająco blisko, by być w stanie sięgnąć do kamiennej kolumny, którą miał nadzieję stworzyć. - Stala cresco - wypowiedział cicho, starannie, kładąc odpowiedni nacisk na sylaby; chciał, by tuż przed nim wyrósł stalagnat, sięgający od posadzki na niższym poziomie, aż do samego sklepienia; taki, po którym można by zsunąć się w dół.
| drogi Mistrzu Gry, proszę o informację, czy mamy bonus z magicusa Tristana - czy mamy uznać, że wyczerpał się po drodze?
+ kostki po kolei: zaklęcie, k3 na ilość form skalnych, k6 za naszą trójkę i kamień
Wreszcie - po długich godzinach (a może zaledwie paru minutach? Nie był w stanie tego ocenić) opadający w dół korytarz skończył się, o mały włos nie gwarantując Theodore'owi bolesnego upadku w przepaść. Jego zmysły, przytępione długą, pozbawioną bodźców wędrówką, ostrzegły go w ostatniej chwili, zmuszając do zatrzymania się tuż przed ostrą krawędzią skalnej półki. Serce zgubiło jedno uderzenie, wciągnął gwałtownie powietrze w płuca - a później obejrzał się za siebie, spodziewając się dostrzec za sobą pozostałych (choć przecież nie miał okazji wysunąć się na prowadzenie pochodu całej grupy Rycerzy). Jego spojrzenie w pierwszej kolejności zatrzymało się na Caelanie, i widok kuzyna podniósł go na duchu; obok dostrzegł jednak tylko drugiego czarodzieja - i nikogo więcej. - Gdzie są pozostali? - zapytał, spoglądając głównie na Goyle'a. Jak to możliwe, że zostało ich tylko troje? Wydawało mu się, że droga, która ich tutaj doprowadziła, nie miała zakrętów ani rozwidleń; zacisnął mocniej palce na drewnie różdżki, w gardle go drapało - jego głos brzmiał, jakby nie odzywał się od dłuższego czasu - i prawdopodobnie tak właśnie było.
Odwrócił się ponownie w stronę owalnego pomieszczenia, żeby rozejrzeć się dookoła, ale symbole na ścianach nie mówiły mu kompletnie nic - podobnie jak nie był w stanie wypatrzeć żadnej prowadzącej w dół ścieżki, jedynie biegnącą dookoła półkę, na której już stał. Lumos maxima nie wyciągnęło z mroku wiele więcej - oprócz kamiennej posadzki poziom niżej, zdecydowanie zbyt daleko, by bezpiecznie zeskoczyć.
Zrobił kilka kroków w bok, żeby zrobić miejsce pozostałym, tknięty myślą, że być może inni Rycerze nie tyle pozostali gdzieś w tyle, co znacznie ich wyprzedzili - może pokonali już stojącą przed nimi przeszkodę? Podniósł spojrzenie wyżej, na skalne sklepienie i znów w dół; nie chciał skakać bez żadnej asekuracji, być może mógł jednak takową sobie zapewnić. Uniósł różdżkę, kierując ją w stronę sufitu, celując w miejsce znajdujące się nie tuż nad nimi - nie chciał nikogo przez przypadek zranić - ale wystarczająco blisko, by być w stanie sięgnąć do kamiennej kolumny, którą miał nadzieję stworzyć. - Stala cresco - wypowiedział cicho, starannie, kładąc odpowiedni nacisk na sylaby; chciał, by tuż przed nim wyrósł stalagnat, sięgający od posadzki na niższym poziomie, aż do samego sklepienia; taki, po którym można by zsunąć się w dół.
| drogi Mistrzu Gry, proszę o informację, czy mamy bonus z magicusa Tristana - czy mamy uznać, że wyczerpał się po drodze?
+ kostki po kolei: zaklęcie, k3 na ilość form skalnych, k6 za naszą trójkę i kamień
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k3' : 1
--------------------------------
#3 'k6' : 3
--------------------------------
#4 'Kamienie' :
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k3' : 1
--------------------------------
#3 'k6' : 3
--------------------------------
#4 'Kamienie' :
Ładuję się w ogromne tarapaty, lecz wciąż doskwierający mi strach tyczy się bardziej tego, co będzie później. Zatęchał woń zamkniętej kopalni to przecież przygoda - czy mogę z tą myślą przemierzać korytarze, głęboko pod faktycznym bankiem Gringotta? Poszukiwacz, odkrywca, awanturnik, polubiłem się z życiem na krawędzi, aczkolwiek chwianie się w wagoniku na skraju torów, a widmo dłoni Czarnego Pana na własnym ramieniu...
Chyba nie muszę wam tłumaczyć, że wolałbym runąć w przepaść, niż raz jeszcze poczuć tą pająkowatą rękę na swoim ciele.
Gdy znika, ja się uspokajam. Bardziej beztroski, niż powinienem, aura ziębi do kości i ostro daje czarną magią: runiści mają sporo roboty, by odgruzować nam przejście. Jeden niewłaściwy ruch i skrrrt, normalnie po tobie. Zazwyczaj: w gorącej wodzie kąpany, teraz jednak trzymam się na dystans, żeby sprawdzić, z czym to się właściwie je. A propos jedzenia, nie mam nic ze sobą, nawet jednego jabłka w kieszeni, a przecież zbliża się pora kolacji. Urzeczywistniają się moje dziecięce marzenia, marznięcie, głodowanie itede, ulubiona i - teraz, gdy na to patrzę, okrutna - zabawa w przeżycie.
Będę udawać, że to faktycznie tylko gra, a najgorsze, co nas napotka to wystające korzenie drzew, zdradzieckie chaszcze i nadpobudliwy pies sąsiadów, bardziej głośny niż groźny. Idę, poły mego płaszcza zamiatają podłogę, ja czuję na twarzy lekki powiew wiatru - marszczę brwi, to dziwne. Jesteśmy przecież pod ziemią, ale chyba nie mogę ufać swym oczom, ludzkie zmysły łatwo dają się podejść i podle oszukać. Tylko czemu zwracają się przeciwko mnie i płatają mi figle, kiedy tak bardzo ich potrzebuję? Wyczuwam czyjąś obecność, nie wiem, na ile to wyobraźnia lub po prostu echo kroków współtowarzyszy, na ile ktoś faktycznie chucha mi kark zimnym oddechem i odgarnia spocone włosy z czoła. Może sam to sobie dopowiadam, choć dzisiejszy wieczór ewidentnie zastaje mnie nie w sosie na snucie historii. Kroczę prawie po omacku, mdłe światło lumos rozjaśnia jedynie skrawek przestrzeni, więc de facto, poruszamy się jak ślepcy prowadzący kulawych. Nie mam zielonego pojęcia, ile czasu mija od czasu, gdy się rozdzieliliśmy - bo zauważam, że nagle ze sporej grupy zostaliśmy tylko w szóstkę, a następnie: w trójkę. Gdzieś przy mnie kroczy Tristan - fantastycznie, dostała mi się niańka - i młodziutka dziewczyna o rozpalonym wzroku. Przedziwne, że oni wszyscy...
-Gdzie podziała się reszta? Czy wy...? - urywam, intencje są jasne, czy zauważyliście, kiedy oni zniknęli? Wzdrygam się, bo uwiera mnie brak poczucia czasu i przestrzeni, a ciemność dookoła zdaje się rozlewać coraz gęściej i pochłaniać słabe światło tryskające z końca różdżki. Nie zatrzymujemy się jednak - nie ja nadaję rytmu naszemu marszowi, a się do niego dostosowuję. Przełykam go jak niesmaczne lekarstwo, dygocząc lekko, bo mimo ciepłego ubrania jest mi chłodno. Niestarannie wyciosany kamień zbiera wilgoć, ściany podziemnego korytarza są zimne, skroplone, wytężając wzrok, dostrzegam na nich niezrozumiałe znaki. W końcu dochodzimy do zamkniętej, kwadratowej komnaty. Jeden krok a już sypią się płytki i podłoga dosłownie umyka spod nóg. Kilka sekund, już coraz mniej. Wyjmuję dywan z butonierki, prędko cofam zaklęcie zmniejszające i zanim Tristan i Lyanna zdążą cokolwiek wykrztusić, poganiam ich:
-Na co czekacie, jazda, wsiadajcie - zachęcam, samemu przejmując stery dywanem. Ufam, że Zygzak nagle mi nie wierzgnie, ale też chyba po moim zdenerwowaniu raczy zajarzyć, że sytuację mamy kryzysową. Gdy towarzystwo już zapakuje się za mną, stanowczo pochylam się do przodu i miękko kieruję dywan w dół, chcąc zapewnić nam bezpieczne lądowanie. W jednym kawałku.
Chyba nie muszę wam tłumaczyć, że wolałbym runąć w przepaść, niż raz jeszcze poczuć tą pająkowatą rękę na swoim ciele.
Gdy znika, ja się uspokajam. Bardziej beztroski, niż powinienem, aura ziębi do kości i ostro daje czarną magią: runiści mają sporo roboty, by odgruzować nam przejście. Jeden niewłaściwy ruch i skrrrt, normalnie po tobie. Zazwyczaj: w gorącej wodzie kąpany, teraz jednak trzymam się na dystans, żeby sprawdzić, z czym to się właściwie je. A propos jedzenia, nie mam nic ze sobą, nawet jednego jabłka w kieszeni, a przecież zbliża się pora kolacji. Urzeczywistniają się moje dziecięce marzenia, marznięcie, głodowanie itede, ulubiona i - teraz, gdy na to patrzę, okrutna - zabawa w przeżycie.
Będę udawać, że to faktycznie tylko gra, a najgorsze, co nas napotka to wystające korzenie drzew, zdradzieckie chaszcze i nadpobudliwy pies sąsiadów, bardziej głośny niż groźny. Idę, poły mego płaszcza zamiatają podłogę, ja czuję na twarzy lekki powiew wiatru - marszczę brwi, to dziwne. Jesteśmy przecież pod ziemią, ale chyba nie mogę ufać swym oczom, ludzkie zmysły łatwo dają się podejść i podle oszukać. Tylko czemu zwracają się przeciwko mnie i płatają mi figle, kiedy tak bardzo ich potrzebuję? Wyczuwam czyjąś obecność, nie wiem, na ile to wyobraźnia lub po prostu echo kroków współtowarzyszy, na ile ktoś faktycznie chucha mi kark zimnym oddechem i odgarnia spocone włosy z czoła. Może sam to sobie dopowiadam, choć dzisiejszy wieczór ewidentnie zastaje mnie nie w sosie na snucie historii. Kroczę prawie po omacku, mdłe światło lumos rozjaśnia jedynie skrawek przestrzeni, więc de facto, poruszamy się jak ślepcy prowadzący kulawych. Nie mam zielonego pojęcia, ile czasu mija od czasu, gdy się rozdzieliliśmy - bo zauważam, że nagle ze sporej grupy zostaliśmy tylko w szóstkę, a następnie: w trójkę. Gdzieś przy mnie kroczy Tristan - fantastycznie, dostała mi się niańka - i młodziutka dziewczyna o rozpalonym wzroku. Przedziwne, że oni wszyscy...
-Gdzie podziała się reszta? Czy wy...? - urywam, intencje są jasne, czy zauważyliście, kiedy oni zniknęli? Wzdrygam się, bo uwiera mnie brak poczucia czasu i przestrzeni, a ciemność dookoła zdaje się rozlewać coraz gęściej i pochłaniać słabe światło tryskające z końca różdżki. Nie zatrzymujemy się jednak - nie ja nadaję rytmu naszemu marszowi, a się do niego dostosowuję. Przełykam go jak niesmaczne lekarstwo, dygocząc lekko, bo mimo ciepłego ubrania jest mi chłodno. Niestarannie wyciosany kamień zbiera wilgoć, ściany podziemnego korytarza są zimne, skroplone, wytężając wzrok, dostrzegam na nich niezrozumiałe znaki. W końcu dochodzimy do zamkniętej, kwadratowej komnaty. Jeden krok a już sypią się płytki i podłoga dosłownie umyka spod nóg. Kilka sekund, już coraz mniej. Wyjmuję dywan z butonierki, prędko cofam zaklęcie zmniejszające i zanim Tristan i Lyanna zdążą cokolwiek wykrztusić, poganiam ich:
-Na co czekacie, jazda, wsiadajcie - zachęcam, samemu przejmując stery dywanem. Ufam, że Zygzak nagle mi nie wierzgnie, ale też chyba po moim zdenerwowaniu raczy zajarzyć, że sytuację mamy kryzysową. Gdy towarzystwo już zapakuje się za mną, stanowczo pochylam się do przodu i miękko kieruję dywan w dół, chcąc zapewnić nam bezpieczne lądowanie. W jednym kawałku.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'Kamienie' :
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'Kamienie' :
Jej głos, zabarwiony słodką frywolnością nieadekwatną do sytuacji, pozwolił mu wykorzystać moment oczekiwania na rozbicie zabezpieczeń; zawahał się przez chwilę, jego dłoń drgnęła, popełnił krok w jej stronę, lecz wówczas... usłyszał głos szwagra, który znikąd wyrósł obok, a który skutecznie wytrącił go z miłosnego nastroju. - Oby rzeczywiście była zbędna - mruknął znacznie mniej przyjemnie, zanurzając się w ciemnościach tunelu. Ciemność ta zdawała się wszechobecna i przytłaczająca się, zdawała się ich widzieć, czuć, słyszeć, zdawała się żyć: czuł przecież tę przedziwną moc, moc, która - czego właściwie pragnęła? Czy przestrzegała ich przed wejściem, nie, pulsowała, była tu, dawała o sobie znać: wołała, czy ostrzegała? Odruchowo sięgnął dłonią lewego przedramienia, sprawdzając jego reakcję - instynktownie podwijając w górę rękaw, aż do łokcia, choć przez ciemności nic nie był w stanie dostrzec. Czuł obecność pozostałych czarodziejów - lecz żadnego z nich nie był w stanie dostrzec, mroczny znak był tym, w czym szukał przewodnika, pokonując kolejne kroki. Wiatr - skąd, dlaczego? Żadnych niepokojących dźwięków - może to dobrze, może wręcz przeciwnie. Źródeł mocy było więcej. Jedno potężne. I kilka pomniejszych. Mdły blask światła odnajdywał cienie, lecz nie pozwalał ujrzeć wszystkich - gdzie byli pozostali? Obejrzał się w tył - raz jeszcze spoglądając w nieprzeniknioną ciemność, przystając w półmroku między tym, co przeszłe, a tym, co miało dopiero nadejść.
- Ramsey?! - krzyknął w tę przestrzeń, szukając śmierciożercy - i przyjaciela. - Deirdre?! - powtórzył, szukając śmierciożerczyni - i kochanki. Ponosili za tę wyprawę największą odpowiedzialność. A teraz - coś ich rozdzieliło, być może zabierając część z nich, a być może wpędzając w śmiertelną pułapkę, z której nie było już wyjścia. Jedyna droga wiodła w przód, dostrzegał wyrysowane po bokach runy: - Co oznaczają? - zwrócił się do Lyanny, wiedząc, że runistka winna być w stanie odszyfrować ich znaczenie, choć może gdyby go nie poznał, nie czułby się wcale gorzej. Lyanna i Francis - tylko tyle ich zostało, gdzie była reszta? Mógł mieć na oku szwagra, co dawało pewną ulgę. Ale nie miał pojęcia, gdzie byli wszyscy pozostali. Przeniósł spojrzenie na Francisa, zostawiając jego pytanie bez odpowiedzi, choć barwa jego spojrzenia mogła upewnić go w przekonaniu, że i on - nie był na to gotowy. Ale cokolwiek się działo i cokolwiek to wszystko oznaczało - musieli iść przed siebie, wyszedł naprzód, poruszając się jako pierwszy - to dlatego jego stopa jako pierwsza nastąpiła na płytki, które z łoskotem opadły w dół; szczęśliwie zdążył się cofnąć. I jeszcze do końca nie wyszedł z osłupienia, przyglądając się przedziwnemu cudowi magoarchitektury, gdy obok - mógłby przetrzeć oczy ze zdumienia - ktoś rozłożył przed nim dywan. Jedyna droga prowadziła w dół. Niech cię szlag, Francis, prawda jest taka, że to najlepsze, co możemy zrobić.
- Robiłeś to już wcześniej, prawda? - upewnił się, zwracając się do szwagra, nim stanął na materiale lewitującego dywanu - i wyciągnął dłoń do Lyanny, pomagając znaleźć się na nim również czarownicy - bez przekonania przyglądając się materiałowi, który przejawiał nadzwyczajnie zwierzęce cechy. - Lumos maxima - poruszył różdżką, zamierzając wywołać światło gdzieś przed sobą, w miejscu, do którego zmierzali.
- Ramsey?! - krzyknął w tę przestrzeń, szukając śmierciożercy - i przyjaciela. - Deirdre?! - powtórzył, szukając śmierciożerczyni - i kochanki. Ponosili za tę wyprawę największą odpowiedzialność. A teraz - coś ich rozdzieliło, być może zabierając część z nich, a być może wpędzając w śmiertelną pułapkę, z której nie było już wyjścia. Jedyna droga wiodła w przód, dostrzegał wyrysowane po bokach runy: - Co oznaczają? - zwrócił się do Lyanny, wiedząc, że runistka winna być w stanie odszyfrować ich znaczenie, choć może gdyby go nie poznał, nie czułby się wcale gorzej. Lyanna i Francis - tylko tyle ich zostało, gdzie była reszta? Mógł mieć na oku szwagra, co dawało pewną ulgę. Ale nie miał pojęcia, gdzie byli wszyscy pozostali. Przeniósł spojrzenie na Francisa, zostawiając jego pytanie bez odpowiedzi, choć barwa jego spojrzenia mogła upewnić go w przekonaniu, że i on - nie był na to gotowy. Ale cokolwiek się działo i cokolwiek to wszystko oznaczało - musieli iść przed siebie, wyszedł naprzód, poruszając się jako pierwszy - to dlatego jego stopa jako pierwsza nastąpiła na płytki, które z łoskotem opadły w dół; szczęśliwie zdążył się cofnąć. I jeszcze do końca nie wyszedł z osłupienia, przyglądając się przedziwnemu cudowi magoarchitektury, gdy obok - mógłby przetrzeć oczy ze zdumienia - ktoś rozłożył przed nim dywan. Jedyna droga prowadziła w dół. Niech cię szlag, Francis, prawda jest taka, że to najlepsze, co możemy zrobić.
- Robiłeś to już wcześniej, prawda? - upewnił się, zwracając się do szwagra, nim stanął na materiale lewitującego dywanu - i wyciągnął dłoń do Lyanny, pomagając znaleźć się na nim również czarownicy - bez przekonania przyglądając się materiałowi, który przejawiał nadzwyczajnie zwierzęce cechy. - Lumos maxima - poruszył różdżką, zamierzając wywołać światło gdzieś przed sobą, w miejscu, do którego zmierzali.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 2 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
Brama
Szybka odpowiedź