Wydarzenia


Ekipa forum
Zejście
AutorWiadomość
Zejście [odnośnik]23.09.20 15:51
First topic message reminder :

Zejście

Strome zejście obleczone niewiarygodną ilością schodków, prowadzących w dół. Wygładzone, proste ściany, na których zostały wyryte symbole i znaki, mające znaczenie, niektóre już całkowicie zapomniane przez upływający czas. Widocznie zadziałały tutaj duże pokłady magii a i poświecono im też odpowiednią ilość czasu by nadać im odpowiedni wygląd i kształt. Zejście prowadzi do obszernej komnaty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zejście [odnośnik]03.12.20 22:28
Kiedy pełny okrąg wypromieniował czernią, na ustach Helli zagościł szeroki uśmiech. Czuła, że to dzięki niej, była im przydatna, pomogła w pokonaniu wojownika, a ten pozostawił po sobie... kamień. Uśmiech na chwilę zniknął, bowiem wiedziała, że z kamieniami nie jest kolorowo i nie może być zwłaszcza wtedy, gdy sam w sobie nie ma nawet krzty koloru. Zwodnicza czerń kamienia sprawiała jednocześnie, że chciała go zabrać by inni tego nie zrobili, ale też nie miała ochoty na jego posiadanie. Lękała się jego mocy i zbyt mało było w niej altruizmu, aby zdecydować się na uchronienie reszty od jego negatywnego wpływu.
  - Uważajcie. Nie łaknijcie mocy kamieni, nie są, jeszcze, przeznaczone dla nas! Bądźcie kurierami, nie użytkownikami - ostrzegła pozostałych. Tylko na tyle było ją stać.
Pochwyciła misę z magiczną mazią, licząc, że może się jeszcze jej przydać, i ruszyła w kierunku okręgu-windy, chyba jako ostatnia. Rzuciła kątem oka na pozostałości po wartowniku i uznała, że nic tu po niej. Dotarła do pozostałych, a potem odwróciła się jeszcze na koniec za siebie, by pożegnać się z tym miejscem. Częściowo czuła przykrość, bowiem wykradła część skarbu należącego do Banku, którego starała się być wierną pracownicą. Z początku przekonana była, że robi to w dobrej wierze, lecz teraz tak pewna tego już nie była. Nie po tym, co od innych usłyszała i jakie ich czyny widziała.
Hella Borgin
Hella Borgin
Zawód : klątwołamaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Dziś jestem jak ten, którego imienia nie wolno wymawiać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8464-hella-borgin#246366 https://www.morsmordre.net/t8678-hella#256443 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8677-skrytka-bankowa-nr-1941#256441 https://www.morsmordre.net/t8676-hella-borgin#256438
Re: Zejście [odnośnik]10.12.20 1:58
Elvira zignorowała paskudny smród i jeszcze gorszy widok odciętych głów na rzecz szybkiego przemieszczenia się w kierunku runicznego okręgu. Wpadła w niego z impetem czując drżenie platformy pod swymi stopami i nim reszta zdążyła do niej dołączyć wypowiedziała inkantację doskonale znanego sobie zaklęcia. W jednej chwili poczuła jak magia rozchodzi się po jej ciele i wzmacnia go mimo odniesionych obrażeń.
Tuż po niej na platformę wstąpili Zachary, choć jego wzrok wciąż skupiony był na kamieniu, do którego zbliżyła się Sigrun, Edgar oraz Hella dzierżąca w dłoni misę z czarną mazią. Umysł uzdrowiciela wciąż postawał podatny na moc odłamka, pragnienie wyrwania go z rąk Śmierciożerczyni nie opuściło go ani na moment.
Wir nabrał na swej sile, drobinki obracały się coraz szybciej tworząc pomiędzy kolumnami czarne niczym węgiel poświaty. Komnata zadrżała, od podstawy wrót dzielących oba pomieszczenia zaczęła wznosić się siateczka żyłek tożsamych do tych na odłamku, do którego jako pierwsza dopadła Rookwood. Zaciskając go w swej dłoni poczuła wypełniającą ją moc; nieokiełznaną siłę, potęgę jakiej nigdy wcześniej nie czuła i była skłonna stwierdzić, że nie istniał żaden czarodziej posiadający większe możliwości. Unosząc przepełniony satysfakcją wzrok na pozostałych mogli oni dostrzec, że jej tęczówki zbladły i finalnie praktycznie znikły, a zaraz po tym począwszy od dłoni zaczęły rozchodzić się podłużne, czarne linie zgodnie z przebiegiem żył. Zajmując całą rękę przeniosły się na bark, podążyły wzdłuż obojczyka oraz twarzy, aż po drugą kończynę górną i powoli powędrowały w okolice brzucha, ud, a także stóp. Momentalnie jej organizm rozgrzał się, kropelki potu pojawiły się na czole, tętnice zdawały się wrzeć pompując z niebywałą prędkością skażoną nieznaną magią krew. Czarownica w ostatniej chwili swej świadomości zrozumiała, że była zbyt słaba, aby okiełznać moc kamienia i zaraz po tym uderzyła o chłodną posadzkę oderwana od rzeczywistości.
Runiczny krąg przyspieszył i ponadto zaczął obracać się dookoła własnej osi. Ramsey w ostatniej chwili dopadł do Rookwood i chwyciwszy ją pod ramię próbował czym prędzej dostać się do reszty. Nie był jednak na tyle sprawny, żeby nie czuć ciężaru dziewczyny, która pozostając nieprzytomna przelewała mu się w rękach na wzór pijanych kolegów, jakich przyszło mu tachać do domu po zakrapianej imprezie w Karczmie „Pod Mantykorą”. Dodatkowo jej ciało parzyło, Mulciber nie mógł odpędzić od siebie wrażenia, że paliło się od środka. Jedynym pozytywnym aspektem był fakt, iż dłoń Sigrun pozostawała zamknięta, a znajdujący się tam kamień był w ich posiadaniu.
Śmierciożerca zmuszony był zeskoczyć na obniżającą się platformę i choć nic poważniejszego mu się nie stało, to nieprzytomna Rookwood gruchnęła plecami o posadzkę. Otwarte oczy do złudzenia przypominały martwe – czego nie mogli wykluczyć nawet Elvira i Zachary. Nim jednak zdążyli chociażby kucnąć przy poszkodowanej uszu wszystkich doszedł nietypowy świst, a oczu błysk ciemnego światła, jaki mimo swej barwy zdawał się razić.
Tuż ponad powierzchnią kamiennej posadzki komnaty – którą mieliście już wysoko ponad swoimi głowami – utworzyła się czarna, gęsta chmura, która do złudzenia przypominała czaszkę pokonanego strażnika i nim cokolwiek zdążyliście zrobić runęła w dół z szeroko rozdziawionymi szczękami.
Ograniczające wąską przestrzeń ściany uniemożliwiały ucieczkę, lecz to nie miało większego znaczenia, bowiem wszystko działo się na tyle szybko, iż nawet zmiana w mgłę nie doszłaby do skutku. Było zbyt późno na jakąkolwiek reakcję. Zapadła ciemność; dym przeszył wasze ciała na wskroś, zaatakował wpierw umysł, a potem obezwładnił kończyny związując je niewidzialnymi linami. Zabrakło wam tchu, nie byliście w stanie nic powiedzieć, podobnie jak ruszyć się z miejsca. Ramsey oraz Edgar mogli odnieść wrażenie, że w ich głowie zapanował istny chaos – myśli zmiennie scalały się ze sobą i rozdzielały, wirowały wprawiając obu mężczyzn w coraz większe drgawki i ból skroni. Nie byli w stanie tego opanować, czym mocniej zaciskali powieki tym silniejsze dopadało ich otępienie. Uczucie było tożsame do negatywnych konsekwencji korzystania z zakazanego rodzaju magii, jednakże było znacznie intensywniejsze i bardziej przytłaczające. Nieznana moc  zaatakowała w podobny sposób Sigrun, jednak dziewczyna ze względu na swój stan nie była w stanie tego odczuć.
Hella oraz Elvira poczuły palące cięcie w okolicy pleców. Krew trysnęła z głębokiej rany szybko przebijając się przez wierzchnie odzienie. Ból nie ominął też Zacharego, którego lewe ramię zdawało się dosłownie wyrwać z barku; staw zajął się olbrzymim krwiakiem, w niektórych miejscach pojawiło się zasinienie i właściwie od razu opuchlizna. Uzdrowiciel zdawał sobie sprawę, że towarzyszące mrowienie i drętwienie ręki mogło oznaczać dodatkowo uszkodzenie nerwu.
Momentalnie okręg gruchnął o ziemię, a niewidzialne więzy zniknęły powalając was na chłodną posadzkę. Lewa jego część uniosła się ku górze tworząc równie pochyłą, po której sturlaliście się wprost do kolejnej komnaty. Paleta barw zaatakowała wasze oczy, sześć równomiernie rozłożonych po sklepieniu wirów emanowało kolorami legendarnych odłamków rozświetlając surowe pomieszczenie. Wzdłuż ścian i podłoża rozciągały się pulsujące, emanujące potężną magią żyłki, które skupiały się w centralnym punkcie – ołtarzu. Mogliście dostrzec stożkowaty głaz otoczony sześcioma lewitującymi kamieniami i czuliście bijącą od niego moc. Trudy podróży doprowadziły was w odpowiednie miejsce i wiedzieliście, że pozostał wam ostatni krok do osiągnięcia celu.


|
Ramsey od tej pory musisz rzucać dodatkową kością k3.
Sigrun twoja postać jest nieprzytomna, wymaga pomocy uzdrowiciela.
Elvira, Hella waszym postaciom pozostanie blizna na plecach, wasze karty zostaną uzupełnione o stosowną informację.

Rzuty na obrażenia dopasowane do kolejności postaci w ekwipunku: kilk

W tej turze macie tylko jedną akcję. Odpisujemy w nowej lokacji - tutaj.

Elvira- +5 OPCM i uniki 2/10, +50 punktów żywotności 1/5

Magicus Extremos- +11 do rzutu wszyscy poza Edgarem 2/3

W tej turze NIE rzucacie kością Gringott.

Czas na odpis do 11.12 godzina 23:59.

Ekwipunek i żywotność:
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście [odnośnik]10.06.21 22:44
aurora & lyall23 grudnia
Trzynaście stopni dłużyło się z tym małym goblinem, jakby szli już pół godziny. Równie dobrze mógłby ominąć tego dzieciaka i pójść sam, jednak nie był na tyle naiwny, aby wierzyć, że miało mu się udać odnaleźć drogę wśród nieskończonej plątaninie korytarzy, dźwigni, drzwi i zakrętów. Nie chciał zostawać w podziemiach banku na zawsze, dlatego po prostu musiał znieść przydługawą podróż. Już dawno zostawili za sobą kolejkę i wodospad, który zmywał wszelkie zaklęcia, jednak resztę musieli pokonać pieszo. A dla krótkich nóżek goblina nie był to najefektywniejszy sposób transportu. Lyall ślimaczył się więc jego śladem, poruszając się chyba po centymetrze na minutę. Musiał jednak przyznać, że i tak towarzystwo tego mikrusa było lepsze od tłumu przeciskającego się przez Pokątną i centralne miejsca Londynu. Nienawidził ludzi, podobnie jak nienawidził ich obecności. Sam fakt przebywania wśród nich budził w mężczyźnie wstręt i dziwny alarm, który - w formie zwierzęcej - przybrałby zapewne formę zjeżonego karku. Tego dnia był poirytowany bardziej niż zwykle - nie wiedział, czemu tak wiele czarodziejów i czarownic było na ulicach. Każdy normalny człowiek znałby odpowiedź, ale nie on. Nie łowca odgradzający się od społeczeństwa tak skutecznie, że wymazał wszelkie ślady własnej świadomości o podstawowych informacjach. Zaślepiony własnymi celami i obarczony pogardą przegapił fakt, iż zaczynały się Święta Bożego Narodzenia. Zignorował go całkowicie, nie przywiązując do niego wagi. Lyalla mogło to obchodzić tyle, co nic. Nie obchodził Świąt. Nie obchodził swoich urodzin. Nie świętował i nie celebrował żadnych rocznic. Wszystko zlewało się w jedną całość. Nie liczył już czasu, odkąd jego życie drastycznie się zmieniło. Dopiero niedawno mógł uznać, że największy pościg zakończył się, ale praca wciąż trwała. Mógł zajebać tego skurwiela - nie oznaczało to, iż reszta kundli wyginęła. Widział zresztą, jak stoczyła się brygada ścigania wilkołaków podczas jego nieobecności. Jak rozleniwiła, rozpasła i przebranżowiła w coś, co przypominało korpus szeregowych gliniarzy. Byli na absurdalne posyłki swoich przełożonych, biegając często w miejsca kompletnie niezwiązane z likantropami. Wszyscy zdawali się zapominać o własnych czynnościach, a liczyło się jedynie posiadanie obsesji na punkcie Zakonu Feniksa - czymkolwiek była ta pieprzona maskarada, do której zdecydował się przystać jego brat bliźniak.
- Powtórzy pan nazwisko? - rzucił piskliwym głosem idący na przedzie goblin, przeglądający jakąś miętoloną w pokracznych palcach mapę. Podobno byli niesamowicie inteligentni, ale brygadzista nie znał się na cyklu życiowym ich rasy. To nie była jego działka, jednak nie mógł pozbyć się złego przeczucia. Przez myśli łowcy przemknęła obawa, że ten dzieciak naprawdę mógł nie znać rozkładu własnego banku. Naprawdę wysłaliby na dół kogoś takiego? Sądząc po tym, co działo się w Ministerstwie Magii, dlaczego tutaj miałoby być inaczej? Ja pierdolę...
- Lupin. Randall Lupin - rzucił personaliami brata bez większych emocji. Od pojawienia się siostry dzień wcześniej Lyall powziął pierwsze kroki do próby odtworzenia śladów bliźniaka od czasu jego zaginięcia. Jeśli miał rację, był za dawnym gliniarzem dobre ponad pół roku i niewiele mógł zrobić w Dolinie Godryka, ale skoro Randy odszedł, potrzebował pieniędzy. Jako metamorfomag mógł swobodnie pojawić się w Gringotcie i spróbować ogarnąć resztki kasy ze skrytki. Nawet niewielkie oszczędności przydawały się, gdy nad głową wisiało zagrożenie i wyrok w Tower. I chociaż młodszy z bliźniaków nie był policjantem, wiedźmim strażnikiem ani aurorem, znał się na znajdowaniu wilkołaków. W końcu ci także przez większą część czasu znajdowali się pod ludzką postacią. Jaka to mogła być teraz różnica? Musiał podstawić jakiemuś goblinowi legitymację z Ministerstwa Magii pod sam nos, zanim udzielili mu zgody na udanie się do wyznaczonej skrytki. Siedzące na swoich stołkach kreatury patrzyły podejrzliwie na wysokiego brygadzistę, jednak nie mogły odmówić funkcjonariuszowi oddziału ścigania pomocy w prowadzonym śledztwie. Mógł im zarzucić utrudnianie szukania tropów, ale nie było to konieczne. Na szczęście coś jeszcze ta blacha znaczyła w tym mieście.
- Godzina starczy - burknął pod nosem, gdy dotarli po całej wieczności na miejsce, a mały goblin otworzył skarbiec. Wchodząc do skrytki, Lupin nie odnalazł powierzchownie niczego interesującego, ale wiedział, że pobieżność była bardzo myląca. Nie oglądał się już za siebie, tylko przeszedł do pracy. Przykucnął na środku skrytki, chcąc przyjrzeć się temu, co pozostało. Nie było tego zbyt wiele, więc nie miało mu to zająć zbyt wiele czasu. Nie zamierzał się spieszyć. Skąd miał jednak wiedzieć, że nie przebywał w skrytce brata?


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Zejście [odnośnik]12.06.21 0:27
Świąteczna atmosfera w tym roku znacznie różniła się od tego, co znała i zapamiętała. Faktycznie — dwa ostatnie lata spędziła we względnie bezpiecznej Irlandii otoczona całkiem wygodnym życiem, które zapewnił jej związek z Lordem Carrow. Nie, żeby była z nim dla wygód. Wszystko stanowiło dodatek do tego, co jak się jej wtedy wydawało było miłością. To, jak potraktował ją później, zdecydowanie jednak niszczyło cały obrazek. Dość brutalne rozstanie, jej wierne oczekiwanie, a ostatecznie żałosny powrót do domu, sprawiały, że najchętniej wszystko, nawet święta wymazałaby z pamięci. Ale nie było to możliwe. Jej wrażliwa natura sprawiała, że wciąż na nowo przeżywała każde swoje niepowodzenie, które ją spotkało, dokładając sobie bez przerwy nowe. Doszło do tego, że przed świętami, straciła poczucie czasu — chcąc pomóc wszystkim: mamie w sprzątaniu, bratu w nauce gotowania, ojcu w strojeniu choinki, niemal zupełnie zapomniała o tym, że należałoby mimo wszystko coś im kupić. Nawet po małym drobiazgu. Oczywiście, każdy z nich zapewniał, że nic nie potrzebuje, wszystko ma, ale przecież nie chciała ich obkupić. No dobrze… Chciała. Ale nie było jej zwyczajnie stać. Wciąż pomału odbijała się od dna, żeby móc zapewnić swojej mamie względnie regularny dostęp do eliksirów wszelkiej maści, co znacznie zmniejszało jej sakiewkę lub składniki na eliksiry. A święta to ostatecznie okres dawania. Wszystko inne mogło poczekać. Drobne podarki kupione w nielicznych, wciąż otwartych sklepach z pewnością poprawią rodzince humor.
Żeby móc jednak dokonać zakupów, musiała najpierw pobrać z banku nieco gotówki. Sam budynek od zawsze wzbudzał jej respekt, a na sam jego widok niemal czuła zapach wilgoci i stęchlizny, który zawsze dosięgał jej, gdy wchodziła w podziemia.
Było w tym coś dziwnie przyjemnego — musiała się w jakiś sposób uwarunkować, że ten normalnie nieprzyjemny zapach, kojarzył się z małymi nagrodami na zakupach i jej mózg reagował lekką ekscytacją, co wyraźnie irytowała prowadzącego ją goblina.
Gdy weszła, początkowo jakiś młody osobnik miał ją poprowadzić, jednak został wezwany nieprzyjemnym krzykiem do chyba swojego przełożonego.
Ostatecznie więc podążała za Goblinem, który co chwila łypał na nią nieprzyjemnie, żeby ostatecznie dotrzeć przed wejście.
Gdy się jednak zatrzymał, zaczął z dużą uwagą przyglądać się drzwiom. Kilka chwil, które zaniepokoiły Aurorę.
- Wszystko w porządku? - Zapytała w końcu, wyrywając przewodnika z zamyślenia.
- Co? Ach… Tak. Mówiłaś, że nazywasz się Sprout, tak? - Dopytał się, a przenikliwy wzrok oczu czarnych jak węgielki sprawiły, że poczuła nerwowość.
Ale przytaknęła.
Wziął jej klucz i wsadził w zamek, a zaraz potem cofając się o krok.
- Wrócę za pół godziny. - Stwierdził i oddalił się, co czarownica przyjęła z ulgą, bo jednak, mimo wszystko, było jej nieco wstyd na swój skromny dorobek, chociaż domyślała się, że gdzieś tam są skrytki, które mają jeszcze mniej środków.
Jeszcze przez chwilę miała w głowie dziwne zachowanie goblina, ale tuż po przekroczeniu skrytki, odrzuciła je, chociaż w teorii wszystko się łączyło.
Cień postaci kucającej pośrodku jej skrytki należał do mężczyzny, którego przecież sama tutaj nie zamknęła. Momentalnie, chociaż wciąż nie odruchowo sięgnęła do różdżki, żeby wymierzyć w złodzieja.
- Kim jesteś?! - Krzyknęła, gotowa drzeć się wniebogłosy, oznajmiając, że w banku jest złodziej. - Odpowiadaj, zanim cię miotnę o ścianę! - To wyrzut adrenaliny sprawił, że się tak zachowywała. Nie tylko siebie miała teraz do obrony. Jej dłoń odruchowo powędrowała do brzucha.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Zejście [odnośnik]18.06.21 18:42
Nie niepokoił się. A przynajmniej to chciał sobie wmawiać, gdy okazało się, że Randall nie kontaktował się z rodzicami od ośmiu miesięcy. Nie kontaktował się również z Luną. Gdy najmłodsza z rodzeństwa Lupin pojawiła się w drzwiach kamienicy na Old Place, Lyall nie podejrzewał tego, co miał od niej usłyszeć. Nie dlatego, że długie milczenie było czymś dla niego niespodziewanym. Nie. Bo to był Randy. Jego głupi, pakujący się w kłopoty brat, którego brygadzista zawsze musiał ratować, obrywając przy okazji tak samo mocno lub ze zdwojoną siłą. Nawet w szkole brał na siebie ciosy za ich dwójkę, mierząc się nie raz z gniewem innych uczniów czy tych brutalniejszych nauczycieli. Bo i oni nie stronili od podnoszenia ręki. Kontakt bliźniaków osłabł, gdy Lyall udał się do brygady, a Randall do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, by całkowicie rozpaść się wraz ze śmiercią Laurel. Od tamtej nocy bracia nie utrzymywali relacji z winy łowcy wilkołaków lub właściwie z jego wyboru. Nie miał zwyczajnie czasu na coś takiego. Na rozpraszanie się i myślenie o problemach bliźniaka, który poszedł zresztą całkowicie inną od jego własnej drogą. Na narażenia kogoś tam mu bliskiego. Wystarczyło zajrzeć do historii Lyalla - wszyscy, na których mu zależało, umierali. Stary Skamander. Laurel. Betty. Zostawiał za sobą stertę trupów, a jego ręce nie przestawały ociekać krwią. Jednak nigdy niczyja śmierć nie była tak wyczekiwana jak jego. Odrąbana, kudłata głowa i wypływająca z niej krew kontrastowały z białym puchem śniegu, na który opadły. I później pojawiająca się Luna, która o niczym nie wiedziała i wiedzieć nie mogła. Nie znała swojego brata. Nie wiedziała, kim aktualnie był. Kim się stał i kim miał już zostać do końca swoich dni. Nie widziała tego. W przeciwieństwie do Randalla. Ich ostatnie spotkanie było wymowne. Nie trzeba było dobrze ich znać, aby wiedzieć, że dawny policjant obawiał się Lyalla. Obawiał się tego, co widział. Lub tego, czego w mężczyźnie już nie było. Ciepła, wrodzonej nieśmiałości, wycofania i rozwagi. Człowieczeństwa zastąpionego dzikością i twardym spojrzeniem. Kalkulacją i wyzbyciem się emocji. Właśnie tym był i chciał być. Zasługiwał na to, zanurzając się w swoim własnym osamotnieniu i odrzucając wszystko, co niegdyś stanowiło jego jestestwo.
A jednak był tutaj. Szukając informacji o zaginionym bracie niczym przywiązany do pana pies. Węszący kundel, ogar próbujący złapać trop. Takie określenie nawet bardziej mu pasowało. Bo nie był dobrym człowiekiem. Daleko było mu do kogoś, kto miał prawo poruszać się wśród obywateli. Być wolnym. Zabijał, a takich jak on, aurorzy, gliniarze i reszta tej bandy wrzucała do Tower. Tak, aby zgnili, aż nie zostaną po nich nawet kości. Jego jednak trzymali na wolności. Na długiej smyczy, przypominając mu jedynie raportami o obowiązku, który wobec nich miał. O legitymacji, która dawała mu immunitet w przypadku zaorania kogoś na śmierć. Która otwierała mu drzwi do miejsc takich jak to. Obejrzał się przez ramię dokładnie w tym samym momencie, w którym usłyszał na nowo otwierane drzwi. Sądził, że był to znów ten mały goblin. Godzina na pewno nie minęła, ale zamiast krzywego pokurcza, jego spojrzenie trafiło na dziewczynę. Kim jesteś?!, wydarła się, chwytając za różdżkę niemniej zdziwiona jego obecnością. On również był w pewnym stopniu zaskoczony, lecz był to nikły rozbłysk instynktu łowcy. Nic więcej. - A ty to kto? - rzucił beznamiętnie, ogarniając wzrokiem jej sylwetkę, starając się rozpoznać jakiś znajomy szczegół. Wyglądała zwyczajnie. Nie zapamiętałby jej za nic szczególnego. Mijając ją na ulicy, nie zatrzymałby na niej nawet spojrzenia. - Kobieta Randalla? - zadał kolejne pytanie, całkowicie ignorując ją samą. Podniósł się powoli, zwracając się do kobiety frontem i oceniając ją znacząco. Więc kim była? Kolejną damulką jego brata? Bo chyba nie samym Randallem. Starszy z bliźniaków nie był tak przekonującym kłamcą, a do tego nie rozwinął zdolności metamorfomaga do takiego stopnia. Zresztą... Nigdy nie potrafił ukryć swojej tożsamości przed młodszym Lupinem - nieważne jak bardzo się starał i tak zawsze przegrywał. - Nie sądziłem, że jest tak głupi, żeby kogoś brzuchacić - dodał, unosząc lekko brew, gdy zauważył ten oczywisty ruch czarownicy. Ona wciąż stała w obronnej pozycji, cała spięta z wyciągniętą w jego stronę różdżką. - Odłóż to lepiej. - Z jego gardła wydobył się - jak zawsze gdy przemawiał zresztą - bardziej pomruk niż głos. Głęboki i zachrypnięty, miało się wrażenie, że martwy jakby mężczyzna nie posiadał żadnych emocji. Kobieca różdżka zadrżała. Nie sięgał po swoją, bo i po co? Miała go zmiotnąć Albalisem? Spojrzał jeszcze na jedną ze ścian skrytki - tej, której nie zbadał. Prócz braku kasy nie było tam nic, co mogłoby wskazywać na pobyt jego brata. Przecież jeśli zniknąłby z własnej woli, przyszedłby po pieniądze. Lub wysłał po nie kogoś. Łowca z powrotem przeniósł uwagę na dużo niższą od niego kobietę.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Zejście [odnośnik]24.06.21 2:08
Zadziwiające było to, jak wszyscy są zuchwali w swojej niewiedzy. Niemal każdy czarodziej wraz z upływem kolejnych lat myśli, że świat ma coraz mniej tajemnic, a jednak wystarczyło spojrzeć na to, jak wiele sekretów może tkwić w jednym człowieku. Nie było na tej ziemi nikogo takiego, kto znałby wszystkie skrywane zacienione miejsca w duszy. Który znałby wszystkie podszepty niezrealizowanych pragnień i niewypowiedziane słowa. Każdy ciągnął za sobą bagaż tak spakowany, na ile win miał do dźwigania. Niedomykająca się czasem walizka wyrzutów sumienia potrafiła również uderzyć w głowę siłą konsekwencji. Podobnie było z nią — jedno nieostrożnie zjedzone ciastko najprawdopodobniej zaowocowało tym, że spodziewać się miała dziecka. I chociaż nie planowała zostać starą panną z nieślubnym dzieckiem, to nie zamierzała też pozwolić, żeby ktoś jednocześnie ktoś ją okradł i skrzywdził tego, który rozwijał się w jej brzuchu. Dlatego, chociaż nie miała w sobie zbyt wiele wrodzonej odwagi, bez zastanowienia sięgnęła po różdżkę.
Mężczyzna, z którym przyszło jej się spotkać twarzą w twarz, był bezczelny. Zazwyczaj złodzieje przyłapani na gorącym uczynku płoszą się, jak niewinne panny w kąpieli, kiedy kawalerowie podglądają je spomiędzy trzcin. Ten jednak zupełnie nie przejmował się tym, że nie dość, że ktoś go odkrył, ale i mierzy do niego z różdżki. Jakim żałosnym obrazem musiała mu się malować, skoro nawet z magiczną przewagą nie potrafiła wzbudzić trwogi. Lekcje u Zlaty miały przynieść nieco więcej respektu, ale jak to uczynić, gdy jej wzrost przy nim wydawał się niemal goblini.
- Nie jesteś tutaj od zadawania pytań złodzieju. - Nie hamowała się w słowach. Adrenalina zakręciła jej w głowie, ale też pchnęła do ryzykownych słów. - Wyjmij ze swoich kieszeni wszystko, co ukradłeś i odłóż na miejsce. - Machnęła różdżką, ale bardziej pokazowo, niż w rzeczywistej intencji zrobienia mu krzywdy.
Jeśli miałaby być zupełnie szczera, to trochę się go bała. Wyglądał jak jedno wielkie, chodzące zagrożenie. Jak pies na łańcuchu, który spuszczony zaatakuje taką głupią gęś, jak ona.
- Jeśli Randall to jakiś twój kumpel i gdzieś się tu czai, to może już wyjść! - Dwa ostatnie słowa wypowiedziała głośniej, nieroztropnie też rozglądając się na boki, jakby próbując się rozeznać w tym, czy ktoś nie czai się w tych zakamarkach jej skrytki. Pomieszczenie pełne było bowiem załamań cienia i kilku niezbyt jasnego światła.
Zaraz jednak skupiła wzrok na intruzie. Musiał być przynajmniej wzrostu jej ojca, a może nawet i wyższy. Tak, zdecydowanie wyższy. W tym świetle nie mogła rozpoznać koloru oczu, czy dokładnie przyjrzeć się włosom, ale zupełnie nie miało to znaczenia, chyba że miałaby zgłosić ten fakt komuś odpowiadającemu za bezpieczeństwo.
Dłoń zacisnęła się nieco mocniej na trzonie różdżki, bo Aurora miała wrażenie, że spociła się ona nieco ze zdenerwowania i zaraz wyślizgnie się jej z uścisku.
- Nie twój interes z kim mam dziecko, ale to nie jest żaden jakiś tam Randall… - Nie musiała mu się tłumaczyć, bo nie miała nawet pojęcia, o kim on w tym momencie mówi, ale jeśli tamten cały jego kumpel, to na dodatek jego kochanek, to jeszcze chciałby ją zaatakować w szale zazdrości.
- Nic nie zamierzam odkładać. To raczej ty rzuć różdżkę, tak żebym mogła ją widzieć. - Zmrużyła oczy, chcąc nadać twarzy nieco groźniejszy wygląd, chociaż prawda była taka, że ze swoją ekspresją mogła wystraszyć jakieś bardzo znerwicowane i strachliwe dziecko. Ale kto wie? Może stres dodał jej nieco siły.
Skinęła na niego różdżką, jakby rzeczywiście oczekiwała, że spełni jej rozkaz.
- Nie zapomnij też przedstawić się ładnie… Zawodu nie musisz podawać, bo nikt uczciwy nie włamuje się do cudzych skrytek. - Mówiła, czując, jak cała drży ze zdenerwowania. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, ale przynajmniej teraz cieszyła się z tego, że miała pewną przewagę. To ona miała różdżkę, to ona mogła zaatakować.
Musiała mieć się jednak na baczności, bo skoro stojący przed nią mężczyzna zdołał złamać zabezpieczenia banku, to musiał mieć jakieś niezwykłe zdolności. Może nie spodziewał się, że ktoś będzie chciał wypłacić pieniądze przed samymi świętami? Nie pochwalałaby tego, ale byłaby w stanie zrozumieć, gdyby włamał się do skrytki bogaczy. Ale do tej jej biednej skrytki? Może jednak nie był bystry, na jakiego wyglądał?


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Zejście [odnośnik]24.06.21 14:24
Lyall pamiętał dokładnie, kiedy rozstał się ze swoimi małym przewodnikiem i ile dał sobie na rozejrzenie się po skrytce brata. Niedługo miał minąć czas dany mu przez małego goblina - nic nie znalazł, co sugerowałoby obecność brata w ostatnich tygodniach. Nawet w rejestrze nie było wpisanych wizyt kogoś, kto interesował się tą skrytką - a przynajmniej powierzchownie jak to jeden z głównych księgowych banku twierdził. W czasie pobytu brygadzisty na dolnych piętrach Gringotta ten miał szukać wszystkich aktywności wiążących się z pojawieniem czarodzieja w owym miejscu. Lupin nie liczył na wiele, ale nie mógł zaprzeczyć, że było to istotne. Bez pieniędzy nikt nie mógł przetrwać, a Randall nie chował pieniędzy w skarpecie. Nie był też człowiekiem oszczędnym i gdyby okazało się inaczej, Lyall byłby naprawdę zaskoczony. Nie potrafił samemu upolować zwierzęcia, nie znał lasu tak dobrze, jak swój bliźniak. Nie przeżyłby, chyba że... Chyba że naprawdę odszedł z Zakonem Feniksa i to właśnie ta chora bojówka Longbottoma zaopatrywała go jak resztę uciekinierów, których twierdziła się chronić. Razem z jebanym Tonksem na czele. Odwołanie zlecenia, które miał na wilkołaka łowca, było dziwne, ale nie zamierzał się z tym spierać. Rozumiał, dlaczego przydzielono je innym. Dlaczego przydzielono je gliniarzom, którzy zajmowali się bardziej parciem na Zakon Feniksa niż normalnych przestępców. Odkąd wybuchło to całe szambo, wszyscy zdawali się lać na swoje codzienne obowiązki, jeśli nie wiązały się z partyzantką Longbottoma. Rozprężenie, które pojawiło się, gdy wrócił na Wyspy, było zaskakujące i - dość szybko - irytujące. Tak naprawdę wszystko, co związane było z ludzką działalnością, drażniło brygadzistę. Nic więc dziwnego, że to, co odbywało się aktualnie na jego oczach również.
Patrzył na kobietę naprzeciwko i w pewnym momencie przestał doszukiwać się sensu w tym, co robiła. Musiał przyznać, że mimo wszystko zrobiła na nim wrażenie. Zrobiła na nim wrażenie swoim brakiem mózgu. Obwiniała go o kradzież, a widziała, żeby cokolwiek w tej skrytce miało jakąkolwiek wartość? Włączając ją samą? Do tego jeśli złamałby zabezpieczenia i wdarł się komuś do skrytki - co samo przez się było kompletną bzdurą, biorąc pod uwagę system zabezpieczeń, wzmocnień i uwagi poświęconej przez pracujące w nim gobliny - naprawdę sądziła, że rozbestwiłby się w takiej skrytce? Że traciłby dla niej czas, energię? Że zrobiłby to tak pokracznie? Zastanawiał się, co to za przedstawienie. Gdyby zaraz jeszcze ta kretynka zaczęła tańczyć i śpiewać - nie zdziwiłby się ani trochę. Stał w miejscu, nie reagując za bardzo na czarownicę. Musiał jednak poczekać na goblina, który miał otworzyć skrytkę i który miał go wyprowadzić na górne piętra do księgowego. Lyall liczył na to, że mały pokurcz miał mieć dla niego cokolwiek. Cokolwiek co by mogło mu powiedzieć, gdzie był Randall. Ta furiatka nawet jeśli go znała, mogła go znać pod inną twarzą i innym imieniem. Nawet jednak jeśli coś wiedziała, Lupin nie wyobrażał sobie tego, aby ją przesłuchiwać. Tydzień w areszcie też pewnie nic by nie dał, żeby zmądrzała.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Zejście [odnośnik]11.07.21 1:50
Nie miała pojęcia, ile mężczyzna spędził czasu w środku, ani ile w tym czasie zdołał wpakować do swoich kieszeni. Nie, żeby stan jej skrytki był przesadnie okazały, ale jednak liczyła się dla niej każda moneta.
A on? On sobie nic nie robił z wymierzonej w niego różdżki. Nie miała pojęcia, czemu się znalazł akurat w jej skrytce, ale zakładała, że jakimś sposobem po prostu włamywał się do kolejnych, licząc, że któraś wreszcie przyniesie mu odpowiedni zysk. Złodzieje potrafili przecież czasem połasić się na najmniejsze zdobycze. Patrzył na nią w sposób pogardliwy, jakby była niczym większym jak robakiem, który jakimś cudem przedostał się do wnętrza skrytki. Ale to na ciebie śmiech pada, ty, który pogardliwym spojrzeniem omiatasz kobiecą sylwetkę. Złodzieje są godni pożałowania.
- Głuchy jesteś? - Spytała, sama zaskoczona swoja bojową postawą, bo zwykle była tą osobą, która kryła się po kątach z uszami położonymi po sobie i ogonem podkulonym. Tym razem jednak nie zamierzała dać się stłamsić. - Powiedziałam, żebyś oddał wszystko, co ukradłeś. Zaraz wezwę goblina i on zdecyduje co z tobą zrobić. - Chociaż jeszcze przed chwilą niemal krzyczała, teraz jej głos się uspokajał. Już nie niósł się echem po ścianach skrytki. - I żadnych głupich ruchów, bo… bo… - Uniosła różdżkę w geście, który miał sugerować, że zrobi użytek z tego kawałka drewna, a przecież nie była szczególnie wybitna w zaklęcia defensywne. Jej różdżka była zdecydowanie gotowa leczyć rany, niż je zadawać. Jednak on, o ile rzecz jasna nie był producentem różdżek, który w złych czasach zszedł na złą drogę, to nie musiał o tym wiedzieć.
Mężczyzna był od niej zdecydowanie wyższy. Wyglądem przypominał taran, który mógłby bez problemu i o zgrozo, najpewniej nawet bez użycia czarów, pozbawić ją różdżki, ale tak jak uczyła ją Zlata — nie mogła okazywać strachu. Musiała być pewna swego. Miała może też nadzieję, że jej podniesiony głos zaalarmuje gobliny. Wszak nikogo oprócz niej nie powinno tu być!
Bank słynący z podjętych zabezpieczeń i taka sytuacja? Przecież, jeśli on ją tu teraz zabije i ucieknie, to mogą minąć tygodnie, zanim ktoś ją znajdzie. Może nawet lata.
Z nerwów zadrżała jej dłoń, a czerwone iskry posypały się z końca różdżki, jakby dając do zrozumienia, że jest gotowa do ataku.
Ciemna, niemal lustrzana powierzchnia podłogi, odbiła te iskry, na moment dając złudzenie nieba. Oczywiście nic bardziej mylnego, bo przecież znajdowali się głęboko pod ziemią. A tu proszę, przez jej złość na moment mieli krwiste niebo u swych stóp.
- Jeszcze masz szansę rozwiązać to pokojowo! - Nie dostrzegła piękna posadzki, zbyt zaaferowana nerwami. Głos podniósł się, ponownie odbijając echem… Czy naprawdę nikt jej nie słyszał?


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Zejście [odnośnik]01.08.21 8:54
Cała sytuacja zaczęła przypominać nieśmieszny żart, który przestał już go bawić. Jakaś pusta kretynka ze stereotypową do bólu urodą, dzieciakiem w brzuchu i jeszcze tą pojebaną różdżką wyciągniętą w jego stronę. Naprawdę ten świat był tak pieprznięty, że wystarczyło wejść w niego na jeden dzień i dostać takim pustakiem w twarz? Wcale się o to nie prosił. Chciał jedynie znaleźć swojego brata, który narobił mu jedynie kolejnych problemów — do bólu przypominało to dawne czasy, w których to Randall ładował się ciągle w kłopoty, a Lyall musiał radzić sobie z ich konsekwencjami. Lecz aktualnie rozmiar tego łobuzowania przelewał szalę goryczy, a nowe emocje zaczęły budzić się w na razie uśpionym męskim ciele. Irytacja wzrastała, a stojąca przed nim czarownica nie polepszała swojej sytuacji. Nie miała pojęcia, że chciałaby mieć przed sobą złodzieja. Nie zaś brygadzistę, który stracił już cierpliwość. Tkwiąc w tej pieprzonej skrytce, Lupin tęsknił za momentami, które trzymały go z daleka od cywilizacji i innych przedstawicieli jego upadłej rasy. Bo co jak co, ale mądrzejsi wcale się nie stawali i jak widać, debile mnożyli się na potęgę. Słysząc kolejne wrzaski, kaleczące jego egzystencję, najeżył się, tracąc cierpliwość. - Stul pysk, kretynko - warknął, wiedząc, że jeszcze słowo i z chęcią roztrzaska jej główkę o ścianę, byle tylko przestała się wydzierać. Jednego debila mniej — Ministerstwo Magii na pewno nie miało z tego powodu płakać. Jednak zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej, drzwi skarbca rozwarły się z typowym, ciężkim odgłosem, a zza nich wyjrzała znajoma Lyallowi sylwetka. Nie czekając na nic, zmniejszył odległość do stworka i wbił w niego wściekłe spojrzenie. - Co do kurwy nędzy się tu dzieje?! - Głos przypominał szczeknięcie wymierzone wprost w małą sylwetkę goblina. Gdyby słowa mogły mieć moc, ciałko drobnej istoty zostałoby zmiecione wprost na twardą skałę, zamiast tego jednak karzełek musiał się mierzyć z postawną sylwetką stróża prawa, który był wręcz przeciwnością swojego zupełnie beznamiętnego siebie sprzed godziny. Kipiało w nim od frustracji — bo nic nie znalazł, bo przerwano mu, bo musiał znosić czyjeś chore towarzystwo. Bo społeczeństwo istniało, a on chcąc nie chcąc, musiał w nim uczestniczyć. Despenser mógł go zabić lub Lyall mógł zdechnąć od poniesionych ran — byłby szczęśliwszy w takim rozrachunku niż tam, w podziemiach banku w powalonej sytuacji. - Wpuszczasz mi do śledztwa jakąś szmatę?! Każdy może tu teraz wejść?! Zacznijcie tu do chuja wypełniać swoje obowiązki! - Oczekiwał wyjaśnień, które miały rozwiać ten cyrk.
- P-pomyłka. To pomyłka! Zła skrytka! - wydusił z siebie jedynie goblin, wpatrując się w mężczyznę. - P-proszę wybaczyć, panie L-Lupin! N-nie chciałem z-zaburzać p-pracy b-brygady! - jąkał się przy każdym słowie, drżąc na całym ciele, kurcząc się jeszcze bardziej pod wpływem spojrzenia brygadzisty. Spojrzenia, które nie zmieniło się, mimo wyjaśnień.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Zejście [odnośnik]14.08.21 1:51
Atmosfera w skrytce przypominała obecnie przestrzeń, którą z każdej strony ogrzewał oddech smoka. Niestety nie był to dobry rodzaj ciepła. Nie taki, który rozlewa się po ciele, gdy w jesienny wieczór wchodzimy z deszczowego dworu, do sypialni, w której ktoś rozpalił dla nas ogień. Nie. Było to ciepło wzbudzenia i złości, która w dwójce ludzi kiełkowała, a krzyk Aurory mocno naruszył strukturę spokoju.
- Pysk to masz ty i twoje psy… - Riposta nie była najwyższych lotów, ale to było pierwsze, co ślina przyniosła jej na język. To nic, że bardziej przypominała dziecięcą rymowankę, którą posługiwała się przed laty. Nie brała zbyt często udziału w kłótniach, więc i doświadczenie niemal zerowe. Ale stąd teraz nie było drogi ucieczki. A przynajmniej jeszcze nie. Nie, nadal nie uważała, że wulgaryzmy weszły jej w krew. Wręcz przeciwnie — była przekonana, że to jego obecność wyzwoliła w niej te wszystkie skrywane frustracje ostatnich tygodni. Nie była już tak wystraszona, jeśli chodzi o jego posturę. Owszem, wzbudzał respekt, ale zadziałało wyjaśnienie, że pies zagnany do kąta ma już tylko jedną drogę ucieczki i jest nią atak. Można kąsać i gryźć i wtedy wszystkie chwyty dozwolone. - Matoł jeden… - Mruknęła, wciąż mierząc do niego różdżką, a przynajmniej nie usłyszała dźwięku uchylanych drzwi.
Pojawienie się stworka zaskoczyło ja. Czy to znaczyło, że naprawdę miał prawo tu być? Ale co miałby robić w jej biednej skrytce? Kontrola jakaś?
- Ale może grzeczniej! - Wrzaski niczego nie zmieniały, przekleństwa nie przyspieszały. Miała co prawda dość tej całej sytuacji i sama najchętniej by się dowiedziała, o co chodzi do cholery, ale to nie był żaden powód, żeby obrażać goblina, czy ją samą. - Tymi samymi ustami matkę pan całujesz?! - Wyzywać ja od szmat, to już było przegięcie zupełne. Mężczyzna, dorosły i najpewniej żonaty (bo wyglądał już całkiem poważnie, więc pewnie miał już małżonkę), a zachowuje się, jakby pokąsało go stado os.
W pierwszej chwili nawet zignorowała nazwisko, tak wściekła była, a ona była za mała, żeby wyrobić sobie jakieś mocniejsze połączenie emocjonalne, dlatego słuchała z uwagą słów goblina, gdy ten często i gęsto się tłumaczył.
Aurora bez namysłu postąpiła krok naprzód i stanęła między mężczyzną a stworkiem, odwracając się przodem do niego i tym razem palcem, a nie różdżką celując w jego stronę.
- Jest pan winien mi i temu panu przeprosiny! Kto się tak zachowuje?! Zero ma pan w sobie kultury! Powinni stąd pana w kajdankach wyprowadzić! - Powiedziała z oburzeniem. Trybiki w głowie zaczęły się niespiesznie przesuwać i doprowadzać ją do wniosków, więc mogła dodać. - Na nazwisko ma pan Lupin, a zachowuje się pan, jakby przybył pan z kraju, gdzie nie ma żadnej kultury… - Jak przez mgłę wydawało jej się, że Lupini, których znała, byli zupełnie inni. A może to tylko siła nostalgii wybarwiła nieco niewyraźne wspomnienie.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zejście - Page 18 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488

Strona 18 z 18 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18

Zejście
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach